2494

Szczegóły
Tytuł 2494
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2494 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2494 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2494 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Raymond E. Feist KSI��E KUPC�W (T�umaczy�: Andrzej Sawicki) Postaci wyst�puj�ce w naszej opowie�ci: Aglaranna - Kr�lowa Elf�w w Elvandarze Alfred - kapral z Darkmoor Avery Abigail - c�rka Roo i Karli Avery Duncan - kuzyn Roo Avery Helmut - syn Roo i Karli Avery Rupert "Roo" - m�ody kupiec z Krondoru, syn Toma Avery'ego Avery Tom - wo�nica, ojciec Roo Aziz - sier�ant z Shamaty Betsy - pos�ugaczka w ober�y Pod Siedmioma Kwiatami Boldar Krwawy - najemnik wynaj�ty przez Mirand� w Korytarzu �wiat�w Borric - Kr�l Wysp, bli�niaczy brat ksi�cia Erlanda, brat Ksi�cia Nicholasa, ojciec Ksi�cia Patricka Calin - dziedzic tronu Kr�lestwa Elf�w, przyrodni brat Calisa, syn Aglaranny i Kr�la Aidana Calis - "Orze� Krondoru", osobisty agent Ksi�cia Krondoru, Diuk dworu, syn Aglaranny i Tomasa, przyrodni brat Calina Carline - Diuszesa Wdowa Saladoru, ciotka Kr�la Chalmes - przyw�dca mag�w ze Stardock Crowley Brandon - kupiec z Kompanii Kawowej Barreta de Longueville Robert "Bobby" - sier�ant w kompanii Szkar�atnych Or��w Calisa de Savona Luis - weteran, p�niejszy wsp�pracownik Roo Dunstan Brian - Przenikliwy, M�drala, przyw�dca Szyderc�w, znany te� pod imieniem Lysle'a Riggera Ellien - dziewczyna z Ravensburga Erland - brat Kr�la i Ksi�cia Nicholasa, stryj Ksi�cia Patricka Esterbrook Jacob - bogaty kupiec z Krondoru, ojciec Sylvii Fadawah- genera�, Najwy�szy Dow�dca armii Szmaragdowej Kr�lowej Freida - matka Erika Galain - elf z Elvandaru Gamina - adoptowana c�rka Puga, siostra Williama, �ona Jamesa i matka Aruthy Gapi - genera� w armii Szmaragdowej Kr�lowej Gaston - handlarz powoz�w z Ravensburga Gordon - kapral z Krondoru Graves Katherine "Kotek" - m�oda z�odziejka z Krondoru Greylock Owen - kapitan w s�u�bie Ksi�cia Grindle Helmut - kupiec, ojciec Karli, partner i wsp�lnik Roo Gunther - czeladnik Nathana Gwen - dziewczyna z Ravensburga Hoen John - rz�dca u Barreta Hume Stanley - kupiec u Barreta Jacoby Frederick - za�o�yciel firmy "Jacoby i Synowie", kupiec Jacoby Helen - �ona Randolpha Jacoby Randolph - syn Fredericka, brat Timothy'ego, m�� Helen Jacoby Timothy - syn Fredericka, brat Randolpha James - Diuk Krondoru, ojciec Aruthy, dziadek Jamesa i Dasha Jameson Arutha - Lord Vencar, Baron dworu, syn Diuka Jamesa Jameson Dashel "Dash" - m�odszy syn Aruthy, wnuk Jamesa Jameson James, Jimmy" - starszy syn Aruthy, wnuk Jamesa Jamila - madame pod Bia�ym Skrzyd�em Jason - kelner u Barreta, p�niejszy rachmistrz Firmy "Avery i Syn" oraz Kompanii Morza Goryczy Jeffrey - wo�nica w firmie "Jacoby i Synowie" Kalied - przyw�dca mag�w w Stardock Kurt - s�u��cy u Barreta Lender Sebastian - radca prawny Kompanii Kawowej Barreta McKeller - szef sali u Barreta Milo - ober�ysta z Ravensburga, ojciec Rosalyn Miranda - tajemnicza przyjaci�ka Calisa Nakor Isala�czyk - gracz i mag, towarzysz i przyjaciel Calisa Patrick - Ksi��� Krondoru, syn Ksi�cia Erlanda, kuzyn Kr�la i Ksi�cia Nicholasa Pug - Diuk Stardock, kuzyn Kr�la, ojciec Gaminy Rivers Alistair - ober�ysta gospody Pod Szcz�liwym Skoczkiem Rosalyn - c�rka Mila, �ona Rudolpha, matka Gerda Rudolph - piekarz z Ravensburga Shati Jadow - kapral w kompanii Calisa Tannerson Sam - opryszek z Krondoru Tomas - w�dz wojenny Elvandaru, ma��onek Aglaranny, ojciec Calisa Vinci John - kupiec z Sarth von Darkmoor Erik - �o�nierz Szkar�atnych Or��w Calisa von Darkmoor Manfred - Baron Darkmoor, przyrodni brat Erika von Darkmoor Mathilda - Baronowa Darkmoor, matka Manfreda William - Lord Konetabl Krondoru, syn Puga, przybrany brat Gaminy, wuj Jimmy'ego i Dasha Ksi�ga druga Opowie�� Roo Niewa�ne, sk�d masz z�oto, w Anglii zosta� mo�esz Ksi�ciem �okcia i funta na swym w�asnym dworze. Niepotrzebna tu cnota ni szlachectwo stare; Zuchwa�o�� i maj�tek czyni� cz�eka parem. Daniel Defoe Anglik z krwi i ko�ci, Pt. I Prolog �WIAT DEMON�W Dusza zawy�a. Demon obr�ci� si� ku niej. Jego rozdziawione usta zamar�y w szerokim u�miechu, a jedyn� oznak� wzrastaj�cego zachwytu by�o lekkie rozszerzenie oczu, kt�rych czarne, rybie �renice by�y m�tne i bez wyrazu. Przez chwil� wpatrywa� si� w s��j, b�d�cy jego jedyn� w�asno�ci�. Uwi�ziona dusza by�a wyj�tkowo aktywna, a przy jej chwytaniu i zniewalaniu dopisa�o mu szcz�cie. Demon opar� brod� na s�oju, zamkn�� oczy i przez chwil� delektowa� si� energi� przep�ywaj�c� ku niemu z wn�trza naczynia. Na g�bie potwora nigdy wcze�niej nie odmalowa�o si� nic, co mog�oby by� nazwane wyrazem rado�ci. Pojawia�y si� na niej jedynie grymasy strachu i gniewu. Obecnie jednak fala doznawanych przeze� uczu� by�a niemal bliska szcz�cia, je�li demony w og�le do�wiadczaj� tego rodzaju uczu�. Moc, kt�ra powstawa�a przy ka�dym szarpni�ciu si� duszy, wype�ni�a jego do�� mia�ki w gruncie rzeczy umys� nowymi ideami. Rozejrza� si� wok�, jakby przestraszony, �e kt�ry� z silniejszych braci m�g�by odebra� mu jego ukochan� zabawk�. Znajdowa� si� w jednym z wielu korytarzy gigantycznego pa�acu Cibulu, stolicy niedawno zniszczonej rasy Saaur�w. Pami�ta�, �e wszyscy Saaurowie, pr�cz tych, co si� uratowali, uciekaj�c przez magiczne wrota, zostali zg�adzeni. Jego wcze�niejsze emocje ulecia�y wraz z narastaj�cym teraz gniewem. Jako jeden z po�ledniejszych demon�w by� bardziej przebieg�y ni� inteligentny i nie w pe�ni rozumia�, dlaczego sprawa ucieczki ma�ej grupki tej prawie wyt�pionej rasy by�a taka istotna. A jednak by�a, poniewa� zgromadzeni teraz nad dolin�, na wsch�d od miasta Cibul, W�adcy Demon�w zawzi�cie badali okolice niedawno zamkni�tej przetoki, przez kt�r� przemkn�li ocaleli Saaurowie. W�adcy Pi�tego Kr�gu podj�li ju� raz pr�b� otwarcia przej�cia, utrzymuj�c je otwarte na tyle d�ugo, �e zd��y� si� przez nie prze�lizgn�� niewielki demon. Zapadaj�ce si� wrota ponownie zapiecz�towa�y szczelin� pomi�dzy dwoma kr�lestwami i tym samym odci�y drog� powrotu ma�emu czartowi na drug� stron�. Znaczniejsze demony zacz�y dyskutowa� zaciekle nad sposobami ponownego otwarcia przesmyku i uzyskaniem wej�cia do nowego wymiaru. Demon tymczasem w�drowa� przez hol, niepomny na panuj�ce wok� niego zniszczenie. Przepyszne gobeliny, kt�rych utkanie trwa�o zapewne ca�e pokolenia, teraz zdarto ze �cian, podeptano i splamiono b�otem wymieszanym z krwi�. Pod stop� demona trzasn�o �ebro jakiego� Saaura, wi�c machinalnie kopn�� je na bok. Wreszcie dotar� do sekretnego pokoju, do kt�rego ro�ci� sobie prawo, kiedy W�adca Pi�tego Kr�gu przebywa� na tej zimnej planecie. Opuszczenie kr�lestwa demon�w by�o okropnym prze�yciem, pomy�la� ma�y czart. To pierwsza podr� do tego �wiata i nie mia� pewno�ci, czy warto by�o ponie�� b�l wywo�any przej�ciem. Uczta jednak okaza�a si� wy�mienita. Nigdy wcze�niej nie widzia� takiego bogactwa jedzenia, cho� prawd� rzek�szy, by�y to tylko resztki wyrzucane z biesiadnych jam przez pot�nych w�adc�w. Resztki czy nie, demon po�era� wszystko i nieustannie si� rozrasta�. To za� wkr�tce zacz�o stwarza� pewne problemy. Usiad�, pr�buj�c znale�� wygodn� dla swego wci�� kszta�tuj�cego si� cia�a pozycj�. Uczta trwa�a przez blisko rok, dzi�ki czemu wielu z mniejszych demon�w podros�o. On jednak r�s� szybciej ni� inne, cho� nie osi�gn�� jeszcze dostatecznej dojrza�o�ci, by posi��� w pe�ni rozwini�t� inteligencj� czy uzyska� p�e�. Spogl�daj�c na sw� zabawk�, demon za�mia� si� cicho, otwieraj�c szcz�ki i wci�gaj�c powietrze. Oko zwyk�ego �miertelnika nie mog�oby dostrzec zawarto�ci naczynia. �w bezimienny demon mia� wiele szcz�cia, usidlaj�c t� w�a�nie dusz�. Sta�o si� to, kiedy pot�ny czarci kapitan, prawie lord, poleg� ra�ony pot�niejsz� magi� w tej�e chwili, w kt�rej mocarny Tugor zmia�d�y� i po�ar� przyw�dc� Saaur�w. Kosztem w�asnego �ycia zniszczy� kapitana jeden z najwi�kszych jaszczurzych mag�w. Ma�y demon mo�e i nie by� inteligentny, posiad� jednak tyle bystro�ci, �e bez namys�u schwyta� ulatuj�c� dusz� zmar�ego maga. Czart ponownie przyjrza� si� naczyniu i potrz�sn�� nim. Zamkni�ta wewn�trz dusza maga zareagowa�a kolejn� rozpaczliw� szamotanin� - o ile oczywi�cie o czym� bezcielesnym da si� rzec, i� mo�e si� szarpa�. Demon zmieni� pozycj�, przemieszczaj�c si� nieznacznie. Wiedzia�, �e jego moc ros�a, ale prawie nieprzerwana, wielka uczta mia�a si� ju� ku ko�cowi. Ostatni z Saaur�w zosta� zabity i zjedzony. Teraz hordy demon�w musia�y zadowala� si� mniejszymi zwierz�tami, istotami o nieznacznej sile wewn�trznej. Istnia�y tu wprawdzie pewne pomniejsze rasy, kt�re mog�y p�odzi� dzieci. Niekt�re z nich nadawa�yby si� nawet do biesiadnych jam, ale to oznacza�oby konieczno�� przed�u�enia czasu pobytu w tym kr�lestwie. Wprawdzie cielsko demona nadal by dojrzewa�o, ale w zbyt wolnym tempie, chyba �e wcze�niej dosta�by si� do kolejnego, bogatego w �ycie wymiaru. Zimno tu, pomy�la� demon, rozgl�daj�c si� po obszernej komnacie, nie�wiadom zupe�nie jej pierwotnego przeznaczenia. By�a to sypialnia jednej z wielu �on wodza jaszczur�w. Ojczyste kr�lestwo czarta by�o wype�nione dzik� energi� i pulsuj�cym w powietrzu gor�cem. Tam demony z Pi�tego Kr�gu ros�y jak na dro�d�ach, po�eraj�c jeden drugiego, a� do momentu, gdy by�y na tyle silne, by uciec i s�u�y� Kr�lowi Demon�w oraz jego lordom i kapitanom. Rozpieraj�cy si� w jaszczurzej sypialni demon nie bardzo nawet by� �wiadom w�asnych pocz�tk�w. Pami�ta� tylko gniew i strach oraz nieliczne chwile przyjemno�ci p�yn�ce z po�erania kogo� lub czego�. Rozsiad� si� na pod�odze. Jego cia�o wci�� jeszcze si� zmienia�o i dlatego nie m�g� znale�� wygodnej pozycji. W plecach co� go �wierzbia�o i wiedzia�, �e nied�ugo zaczn� wyrasta� tam skrzyd�a. Z pocz�tku b�d� malutkie, ale p�niej znacznie si� rozrosn�. Demon by� ju� na tyle zorientowany, by wiedzie�, �e dla osi�gni�cia wy�szego statusu b�dzie musia� walczy� z pobratymcami, dlatego teraz postanowi� odpocz�� i nabra� si�. Jak dot�d mia� sporo szcz�cia, tak si� bowiem z�o�y�o, �e krytyczne momenty jego wzrastania wypad�y na czas trwaj�cej w tym �wiecie wojny i wi�ksza cz�� demoniej hordy by�a zaj�ta po�eraniem jego mieszka�c�w. Pozostali zajadle walczyli ze sob�, a po�arci przegrani dodawali si� tryumfatorom. Ka�dy demon bez odpowiedniej rangi by� �wietnym celem dla innego. Pomin�wszy oczywi�cie sytuacje, kiedy jaki� lord lub kapitan wymagali pos�usze�stwa. Takie by�y po prostu zwyczaje tej rasy i ka�dy, kto gin��, nie by� wart uwagi. Rozparty na pod�odze demon uwa�a�, i� musi by� jaki� lepszy spos�b rozwoju ni� bezpo�rednia walka i otwarty atak. Niestety, nie by� w stanie niczego innego wymy�li�. Rozejrzawszy si� po tym, co dawniej by�o bogato urz�dzonym i pe�nym splendoru domostwem, demon zamkn�� oczy. Wcze�niej jednak spojrza� na naczynie z dusz�. Zjedzenia mo�na na kr�tko zrezygnowa�, wojna jednak nauczy�a go, �e dojrzewanie fizyczne, nawet bardzo szybkie, nie jest tak wa�ne, jak zdobywanie wiedzy. Uwi�ziona w s�oju dusza posiad�a ogromn� wiedz� i ma�y demon postanowi� j� zdoby�. Przy�o�y� naczynie do czo�a i koncentruj�c wol�, d�gn�� dusz�, powoduj�c tym samym ponown� szamotanin� i w rezultacie poczu� kolejny przyp�yw energii. Intensywne niczym odurzenie narkotykiem wra�enie by�o jednym z najsilniejszych, jakich kiedykolwiek do�wiadczy�. Potw�r poznawa� w�a�nie ca�kiem nowe uczucie: satysfakcj�. Wkr�tce mia� si� sta� m�drzejszy i przebieglejszy ni� inni w zdobywaniu rangi i pozycji. Kiedy lordowie znajd� wreszcie spos�b na otworzenie zapiecz�towanych wr�t, W�adca Pi�tego Kr�gu pod��y za nimi i wtedy zn�w b�dzie mo�na posili� si� Saaurami... lub jakimikolwiek innymi inteligentnymi, posiadaj�cymi dusz� istotami �yj�cymi w �wiecie Midkemii. Rozdzia� l POWR�T Statek wp�yn�� do portu. By� czarny i wygl�da� gro�nie, porusza� si� za� niczym my�liwy podchodz�cy sw� ofiar�. Trzy majestatyczne maszty opi�te �aglami kierowa�y okr�t wojenny do zatoki, podczas gdy inne ust�powa�y mu drogi. Cho� wygl�da� niczym jednostka piracka z odleg�ych Wysp Zachodz�cego S�o�ca, na jego przednim maszcie powiewa� kr�lewski proporzec i wszyscy, kt�rzy ujrzeli statek, widzieli, �e to kr�lewski brat wraca do domu. Wysoko ponad pok�adem statku m�ody cz�owiek pomyka� po rei, refuj�c �rodkowy �agiel. Na chwil� przerwa� zwijanie i spojrza� na rozci�gaj�c� si� przed nim panoram� Krondoru. Ksi���ce miasto ci�gn�o si� wzd�u� dok�w na po�udniowych wzg�rzach i znika�o za nimi na p�nocy. W miar� jak okr�t wp�ywa� do portu, widok Krondoru wywiera� na patrz�cym coraz wi�ksze wra�enie. M�ody cz�owiek - podczas nast�pnego �wi�ta Letniego Przesilenia mia� sko�czy� osiemna�cie lat - niejeden raz w minionym roku my�la�, �e ju� nigdy wi�cej nie ujrzy tego miasta. Wr�ci� na przek�r wszystkiemu... i oto ko�czy� swoj� wacht� na topie �rodkowego masztu "Tropiciela" pod dow�dztwem admira�a Nicholasa, brata Kr�la Kr�lestwa Wysp i wuja Ksi�cia Krondoru. Krondor by� jednym z dw�ch najwa�niejszych miast w Kr�lestwie Wysp, stolic� Zachodniego Kr�lestwa i siedzib� Ksi�cia Krondoru - dziedzica tronu. Roo patrzy� na mrowie ma�ych domk�w rozrzuconych w�r�d wzg�rz otaczaj�cych zatok�. Nad wszystkim g�rowa� ksi���cy pa�ac wznosz�cy si� tu� nad wod� na szczycie stromego wzg�rza. Majestat pa�acu podkre�la�o jeszcze t�o do�� n�dznych budynk�w wyznaczaj�cych lini� brzegow� magazyn�w, kram�w mistrz�w takielunku, warsztat�w wyplataczy lin i �aglomistrz�w, zak�ad�w stolarskich i gospod dla marynarzy. Drugie, po Kwarta�ach N�dzarzy, przytulisko r�nej ma�ci opryszk�w i z�odziei, nabrze�e to wygl�da�o jeszcze mizerniej przez wzgl�d na s�siedztwo pa�acu. Mimo to Roo radowa� si�, widz�c Krondor, gdy� teraz by� ju� wolnym cz�owiekiem. Powi�d�szy wzrokiem po rei, upewni� si�, �e �agiel zosta� odpowiednio zrefowany, i przeszed� szybko po linie, balansuj�c z gibko�ci� nabyt� podczas blisko dwuletniej �eglugi po zdradzieckich morzach. Pomy�la�, �e oto prze�ywa trzeci z rz�du rok bez zimy. Odwr�cenie p�r roku po drugiej stronie �wiata nauczy�o Roo i Erika, jego przyjaciela z dzieci�stwa, radzenia sobie z tak� sytuacj�. Roo odkry� jednak, �e mimo wszystko wci�� ich to zadziwia oraz osobliwie niepokoi. Przemkn�� wzd�u� �agla, docieraj�c do ko�ca liny na �rodkowym maszcie. Niezbyt lubi� prac� na wysoko�ciach, ale jako jeden z mniejszych i zwinniejszych cz�onk�w za�ogi cz�sto by� wysy�any na g�r� do rozwini�cia albo refowania bramsli lub kr�lewskiej bandery. Zsun�wszy si� po linie, lekko wyl�dowa� na pok�adzie. Erik von Darkmoor, jedyny przyjaciel Roo z czas�w dzieci�stwa, zako�czy� ju� mocowanie swoich lin i pospieszy� do nadburcia. Przep�ywali w�a�nie obok innych statk�w w zatoce. Wy�szy o dwie g�owy i dwa razy masywniejszy ni� jego przyjaciel, Erik wraz z Roo tworzyli nietypow� par� przyjaci�, gdy� r�nili si� niemal pod ka�dym wzgl�dem. Erik by� najsilniejszym ch�opcem w ich rodzinnym miasteczku Ravensburgu, Roo za� by� po�r�d nich najmniejszy. Cho� Erika w �adnym wypadku nie mo�na by nazwa� przystojnym, mia� szczer� i sympatyczn� twarz, za co powszechnie go lubiano. Roo nie �ywi� z�udze� co do swego wygl�du. Nawet przy najlepszych ch�ciach nie mo�na by�oby nazwa� go urodziwym. Mia� do�� ostre rysy, a oczy ma�e i rozbiegane, jakby ci�gle szuka�y jakiego� zagro�enia. Prawie nigdy nie zmieniaj�cy si� wyraz jego twarzy od biedy mo�na by nazwa� tajemniczym. Niekiedy jednak - cho� zdarza�o si� to rzadko - na twarzy tej pojawia� si� u�miech... i w�wczas stawa�a si� ca�kiem przystojna. Erik polubi� Roo kiedy byli jeszcze dzie�mi, za jego odwag� w przezwyci�aniu trudno�ci i zami�owanie do - niekiedy z�o�liwych - figl�w. By�y kowal skin�� d�oni� i Roo spojrza� na statki odp�ywaj�ce z przystani, gdy "Tropiciel" dosta� pozwolenie na wej�cie do kr�lewskich dok�w poni�ej pa�acu. Jeden ze starszych marynarzy parskn�� �miechem. - Co ci� tak bawi? - spyta� Roo, odwracaj�c si� ku weso�kowi. - Ksi��� Nicky znowu chce zirytowa� naczelnika portu. Erik, kt�rego w�osy niemal wybiela�y od s�o�ca, spojrza� na marynarza o niebieskich oczach kontrastuj�cych z opalon� twarz� i zapyta�: - O co ci chodzi? Marynarz skin�� g�ow�. - Tam jest szalupa naczelnika. - Roo spojrza� w miejsce, kt�re wskaza� m�czyzna. - Nie zwalniamy, by zabra� pilota! Marynarz zarechota�. - Admira� jest godnym uczniem swego mistrza. Stary Trask robi� to samo, ale on przynajmniej wpuszcza� pilota na pok�ad, by osobi�cie radowa� si� jego irytacj�, kiedy odmawia� wzi�cia holu. Admira� Nicky jest bratem Kr�la, wi�c nawet nie zawraca sobie g�owy takimi formalno�ciami. Roo i Erik spojrzeli ku g�rze i zobaczyli, �e starsi marynarze stali ju� przy ostatnim do zrefowania �aglu, czekaj�c tylko na admiralskie polecenie. Roo zerkn�wszy na ruf�, zobaczy� daj�cego im znak Nicholasa, by�ego Ksi�cia Krondoru i obecnego Admira�a Kr�lewskiej Floty Zachodu. Niemal natychmiast sprawne r�ce zacz�y �ci�ga� ci�kie p��tno i szybko je wi�za�. W przeci�gu sekundy wszyscy na pok�adzie poczuli, �e pr�dko�� statku zaczyna male�, w miar� jak zbli�ali si� do kr�lewskich dok�w po�o�onych poni�ej pa�acu Ksi�cia. "Tropiciel" dryfowa� coraz wolniej, ale Roo czu�, �e ci�gle jeszcze wp�ywali do przystani zbyt szybko. W�tpliwo�ci m�odzika rozwia� stoj�cy obok stary marynarz, kt�ry powiedzia�, jakby czytaj�c w jego my�lach: - Pchamy sporo wody do nadbrze�a, i fala powrotna nas zatrzyma, kiedy b�dziemy przybija� do kei. To powinno wystarczy�... cho� dechy troch� zatrzeszcz�. -�eglarz przygotowa� si� do rzucenia liny czekaj�cym na przedzie. - �apcie! Roo i Erik z�apali ka�dy za inn� i czekali na rozkaz. Kiedy Nicholas krzykn��: - Cumy rzu�! - Roo cisn�� swoj� cz�owiekowi na nabrze�u, kt�ry zr�cznie j� z�apa� i szybko przywi�za� do sporego �elaznego pacho�ka. Tak jak m�wi� stary marynarz, gdy lina si� napi�a, �elazne ko�ki j�kn�y lekko, a drewniane nabrze�e lekko si� ugi�o. Fala kilwateru odbi�a si� od kamiennego nadbrze�a i wielki statek zatrzyma� si� z pojedynczym kiwni�ciem, jakby st�kaj�c z ulg�, �e dobrze ju� by� w domu. Erik obr�ci� si� do Roo. - Ciekawe, co naczelnik portu powie Admira�owi? Roo pod��y� wzrokiem za id�cym na g�rny pok�ad Admira�em i rozwa�y� pytanie. Po raz pierwszy Roo zobaczy� Nicholasa podczas procesu, w kt�rym wraz z przyjacielem by� oskar�ony o zamordowanie przyrodniego brata Erika, Stefana. Drugi raz pojawi� si�, kiedy ocalali cz�onkowie grupy strace�c�w, do kt�rej nale�eli tak�e Roo i Erik, zostali wybawieni z rybackiej szalupy niedaleko portu miasta Maharta. S�u�ba pod rozkazami Admira�a w czasie drogi powrotnej podsun�a mu teraz odpowied�: - Pewnie nic nie powie... wr�ci do domu i si� upije. Erik za�mia� si�. On te� wiedzia�, �e Nicholas mia� opini� cz�owieka spokojnego i ma�om�wnego, kt�ry potrafi� doprowadzi� podw�adnego do �ez, wbijaj�c we� wzrok i nie wypowiadaj�c nawet s�owa. Cech� t� dzieli� z Calisem, kapitanem Szkar�atnych Or��w - kompani, do kt�rej "zaci�gni�to" Roo i Erika. Z pocz�tkowej grupy, licz�cej setk� "ochotnik�w", ocala�o mniej ni� pi��dziesi�ciu - sze�ciu, kt�rzy uciekli z Calisem, a tak�e kilkunastu maruder�w, kt�rzy dotarli do Miasta nad W�ow� Rzek� przed odp�yni�ciem "Tropiciela" do Krondoru. Inny statek Nicholasa, "Zemsta Trencharda", mia� pozosta� w porcie Miasta przez nast�pny miesi�c, na wypadek gdyby dotarli tam kolejni ludzie Calisa. Ka�dy, kto nie dotrze tam przed podniesieniem kotwicy, zostanie uznany za martwego. Na brzeg rzucono trap, a Erik i Roo patrzyli, jak Nicholas wraz z Calisem jako pierwsi opuszczaj� statek. Na brzegu czeka� ju� Ksi��� Krondoru, Patrick, jego ojciec, Ksi��� Erland, i inni cz�onkowie kr�lewskiego dworu. - Niezbyt widowiskowe, prawda? - rzuci� Erik. Roo m�g� tylko przytakn��. Wielu ludzi zgin�o, by Nicholas m�g� dostarczy� informacje swojemu bratankowi. I je�li Roo mia�by orzec na podstawie tego, co wiedzia�, by�a to, w najlepszym razie, ma�o wa�na wiadomo��. Teraz jednak zwr�ci� sw� uwag� ku kr�lewskiej rodzinie. Nicholas, kt�ry piastowa� tytu� i urz�d Ksi�cia Krondoru, dop�ki ze stolicy Kr�lestwa Wysp nie przyby� jego bratanek, nie by� wcale podobny do swego brata. W�osy Erlanda by�y ju� mocno siwawe, ale pozosta�o w�r�d nich wystarczaj�co du�o rudych kosmyk�w, by pozna� ich naturaln� barw�. Nicholas, podobnie ju� szpakowaty, mia� jednak ciemne k�dziory oraz wyraziste rysy twarzy. Patrick tymczasem, nowy Ksi��� Krondoru, w wygl�dzie ��czy� zar�wno niekt�re rysy swego ojca, jak i stryja. Mia� co prawda ciemniejsz� cer� ni� obydwaj, ale za to br�zowe w�osy. Zbudowany by� r�wnie krzepko jak Erland, lecz rysy twarzy mia� podobne do Nicholasa. - I owszem... - powiedzia� Roo. - Masz racj�... niezbyt okaza�a ceremonia. Erik skin�� g�ow�. - Z drugiej Strony, teraz pewnie wszyscy ju� wiedz�, �e nasz powr�t nie by� zbyt chwalebny. Ksi��� i jego stryj pewnie bardzo chcieli us�ysze�, jakie� to wie�ci przywo�� Calis i Nicholas. Roo chrz�kn�� porozumiewawczo. - �adna z nich nie jest dobra. Dostali�my krwaw� �a�ni�... a nale�y mniema�, �e to dopiero pocz�tek... Przyjacielskie klepni�cie w plecy spowodowa�o, �e Roo i Erik obr�cili si� jednocze�nie. Robert de Longueville sta� za ch�opakami, u�miechaj�c si� szeroko w spos�b, kt�ry jeszcze do niedawna sprawia�, i� oczekiwali najgorszego. Tym razem jednak wiedzieli, �e jest to - dosy� rzadki - przejaw lepszej strony jego natury. Mocno ju� przerzedzone w�osy dziarskiego niegdy� sier�anta sm�tnie zwisa�y na czo�o, a g�ba wymaga�a solidnego golenia. - Dok�d to ch�opcy? Roo zadzwoni� schowan� pod kurtk� kies� pe�n� z�ota. -My�l� o kuflu dobrego piwska, czu�ym dotyku kobiety niezbyt surowych obyczaj�w, a o dzie� jutrzejszy zadbam jutro. Erik wzruszy� ramionami. - My�la�em nad tym, co mi m�wi�e�, i chyba przyjm� ofert�, sier�ancie. - �wietnie - powiedzia� de Longueville, sier�ant kompanii Calisa. Swego czasu zaproponowa� Erikowi posad� w armii, jednak nie w regularnym wojsku, a w osobliwym oddziale tworzonym przez Or�a, tajemniczego sojusznika Nicholasa, o niezupe�nie ludzkim pochodzeniu. - Jutro w po�udnie wpadnij do siedziby Lorda Jamesa. Powiem stra�y przy pa�acowej bramie, �eby ci� wpu�cili. Roo przyjrza� si� ludziom na nabrze�u. - Nasz Ksi��� sprawia imponuj�ce wra�enie. - Wiem, co masz na my�li. On i jego ojciec wygl�daj� na ludzi, kt�rzy bywali ju� w r�nych dziwnych miejscach - odpowiedzia� Erik. - Niech ich wysoka ranga was nie zmyli. Erland i nasz Kr�l oraz ich synowie, sp�dzili kawa� czasu wzd�u� p�nocnych granic, walcz�c z goblinami i Bractwem Mrocznego Szlaku - doda� de Longueville. U�y� tu popularnej nazwy moredhel�w, mrocznych elf�w, �yj�cych daleko w g�rach znanych jako K�y �wiata. - S�ysza�em, �e Kr�l popad� w powa�ne tarapaty w Kesh w starciu z �owcami niewolnik�w lub kim� takim. Cokolwiek to by�o, wyszed� z tego obronn� r�k� i z opini� dziarskiego ch�opa, jak na kr�la... - Tak wybitnego w�adcy nie mieli�my od czas�w kr�la Rodryka, zanim stary kr�l Lyam przej�� tron, a to nast�pi�o jeszcze przed moim urodzeniem. Twardzi to ludzie, co wi�kszo�� czasu sp�dzili na wojaczce, i minie jeszcze par� �adnych pokole�, zanim kto� w tej rodzinie zmi�knie. Przyk�adem jest cho�by nasz Kapitan. - W jego g�osie zabrzmia�o co�, co wskazywa�o na silne uczucia. Roo spojrza� na sier�anta, pr�buj�c rozgry��, co to by�o, ale tymczasem na twarz de Longueville'a powr�ci� szeroki u�miech. - O czym my�lisz? - zapyta� Erik swego najlepszego przyjaciela. - O tym, jak zabawne mog� by� rodziny - powiedzia� Roo, wskazuj�c na grupk� ludzi s�uchaj�cych uwa�nie Nicholasa. - Sp�jrz na Kapitana - rzuci� Erik. Roo przytakn��. Wiedzia�, �e Erik mia� na my�li Calisa. �w przypominaj�cy elfa cz�owiek trzyma� si� na uboczu, zachowuj�c pewien dystans mi�dzy sob� i innymi, a jednocze�nie sta� na tyle blisko, by m�c odpowiada�, gdyby go o co� zapytano. - Od dwudziestu lat zaszczyca mnie sw� przyja�ni�. S�u�y�em mu wraz z Danielem Troville'em, lordem Highcastle. Wyci�gn�� mnie z zawieruchy przygranicznych wojen, a potem podr�owa�em wraz z nim do najdziwniejszych miejsc, jakie tylko cz�owiek m�g� sobie wyobrazi�. Jestem z nim d�u�ej ni� ktokolwiek inny w jego kompanii, jad�em z nim zimne posi�ki, spa�em obok niego i obserwowa�em ludzi umieraj�cych w jego ramionach. Kiedy� nawet ni�s� mnie przez dwa dni po upadku Hamsy, ale wci�� nie mog� powiedzie�, �e znam tego cz�owieka -powiedzia� de Longueville. - Czy to prawda, �e on jest po cz�ci elfem? - spyta� Erik. De Longueville potar� podbr�dek. - Nie mog� rzec, i� znam o nim ca�� prawd�. Powiedzia� mi, �e jego ojciec pochodzi� z Crydee. By� pono� kuchcikiem. Calis nie lubi gada� o swojej przesz�o�ci. Przewa�nie planuje przysz�o��. Bierze takie koszarowe szczury jak wy dwaj i zamienia ich w prawdziwych �o�nierzy. Ale sprawa jest warta zachodu. Kiedy mnie znalaz�, sam by�em takim szczurem koszarowym. Szkolony od podstaw, sta�em si� w ko�cu tym, kim jestem dzisiaj. - To ostatnie zdanie powiedzia� z jeszcze szerszym u�miechem na twarzy. U�miecha� si� tak niewinnie, jak gdyby nie by� nikim wi�cej ni� zwyk�ym sier�antem i uwa�a� to za co� zabawnego, ale Erik i Roo pojmowali ju�, �e by� na dworze kim� wa�nym... i nie mia�o to zwi�zku z jego wojskow� rang�. - Nigdy nie zadawa�em mu zbyt wielu osobistych pyta�. Jest jednym z tych ludzi, kt�rych nazwaliby�cie "�yj�cy chwil�". - De Longueville zni�y� g�os, jak gdyby Calis m�g� w jaki� spos�b pods�ucha� ich z do�u, i przybra� powa�ny wyraz twarzy. - Cokolwiek by rzec, ma troch� zbyt ostro zako�czone uszy. Nigdy wcze�niej jednak nie s�ysza�em o kim� b�d�cym na po�y cz�owiekiem, na po�y elfem... i zdolnym do rzeczy, jakim nie podo�a �aden inny znany mi cz�owiek. - Zn�w u�miechn�� si� i doda�: - Uratowa� nam ty�ki wi�cej razy, ni� jestem w stanie zliczy�, c� wi�c mnie mo�e obchodzi� jego pochodzenie? Urodzenie o niczym nie �wiadczy. Tego cz�ek nie mo�e zmieni�. Wa�ne jest to, jak si� �yje... - Klepn�� m�odzie�c�w po ramionach. - Kiedy was znalaz�em, nadawali�cie si� obaj jedynie na karm� dla niezbyt wybrednych miejskich kundl�w... mo�e te�, cho� nie jest to takie pewne, nie wzgardzi�yby wami zg�odnia�e wrony... a sp�jrzcie na siebie teraz... Erik i Roo wymienili spojrzenia i wybuchn�li �miechem. Obaj mieli na sobie te same ubrania, kt�re nosili w czasie ucieczki ze zniszczonej Maharty, g�sto po�atane, niezmiernie wybrudzone... i szczerze m�wi�c, wygl�dali w nich na zwyk�ych, podrz�dnych zbir�w. - Potrzebna nam czysta odzie�. Je�li pomin�� wzrokiem buty Erika, wygl�damy jak �achmaniarze - powiedzia� Roo. Erik spojrza� w d� i stwierdzi�: - Butom te� przyda�aby si� naprawa. - Buty te by�y jego ca�ym spadkiem po ojcu, Baronie Darkmoor. Nie�yj�cy ju� arystokrata nigdy oficjalnie nie uzna� w Eriku syna, nie zaprzecza� jednak, �e ch�opak ma prawo do nazwiska von Darkmoor. Mimo �e by�y to buty dojazdy konnej, Erik chodzi� w nich ca�y czas, a� niemal zupe�nie star� obcasy. Sk�ra na cholewach by�a pop�kana i zniszczona przez burze i s�o�ce. Na pok�adzie pojawi� si�, nios�c sw�j podr�ny w�r, Sho Pi, Isala�czyk pochodz�cy z Imperium Wielkiego Kesh. Tu� za nim szed� Nakor, r�wnie� b�d�cy Isala�czykiem, a tak�e cz�owiekiem, kt�rego Sho Pi, nie wiedzie� czemu, wybra� na swego "mistrza". Wygl�da� staro, porusza� si� jednak ze spr�ysto�ci� i szybko�ci�, kt�r� Erik i Roo poznali a� za dobrze. Szkoli� ich w sztuce walki wr�cz i obaj wiedzieli, �e �w dziwaczny kurdupel wesp� z Sho Pi stanowili bez broni bardziej niebezpieczn� par� ni� wi�kszo�� ludzi z or�em w r�ku. Roo by� przekonany, �e jeszcze nie widzia� Nakora poruszaj�cego si� z najwi�ksz� szybko�ci�, do jakiej by� zdolny - i nie mia� pewno�ci, czy widok taki spodoba�by mu si�. Niegdysiejszy paliwoda z Ravensburga by� najzdolniejszym z uczni�w w szk�ce obu Isala�czyk�w, wiedzia� jednak, �e ka�dy z nich z �atwo�ci� by�by go pokona� jednym, szybkim, morderczym uderzeniem. - Nie zamierzam pozwoli�, by� mi tu depta� po pi�tach, ch�opcze - grzmia� krzywonogi Nakor, odwracaj�c si� ku Sho Pi. - Od blisko dwudziestu lat nie by�em w mie�cie, kt�rego nie spalili rozhulani �o�dacy lub nie zosta�oby zniszczone w r�wnie niemi�y spos�b... i zamierzam si� troch� zabawi�. A potem wracam na Wysp� Czarodzieja. Sho Pi, wy�szy o g�ow� od swego "mistrza" i w odr�nieniu od niego pyszni�cy si� bujn�, czarn� czupryn�, poza tym wygl�da� jak nieco odm�odzona wersja starszego. - Jak sobie �yczysz, mistrzu - powiedzia�. - Nie nazywaj mnie mistrzem! - st�kn�� Nakor, zarzucaj�c sobie na rami� biesagi. Podszed� do relingu i pozdrowi� obu przyjaci�: - Eriku, Roo! Co zamierzacie robi�? - Najpierw si� spijemy, potem p�jdziemy na dziwki, a na koniec kupimy sobie nowy przyodziewek... Wszystko w tej w�a�nie kolejno�ci - odpar� Roo. - A potem odwiedz� matk� i starych przyjaci� - uzupe�ni� Erik. - A ty? - spyta� Roo. - Dotrzymam wam towarzystwa - odpar� Nakor, poprawiaj�c w�r na ramieniu. - No... oczywi�cie nie a� do Ravensburga. Kiedy dojrzejecie do wizyty w domu, ja wynajm� ��d� i udam si� na Wysp� Czarnoksi�nika. - Ignoruj�c m�odszego ziomka, zacz�� si� rozgl�da� po molo. - Skoczymy tylko po nasze worki - rzek� Erik do Sho Pi. - Z�apiemy was na przystani. Roo wyprzedzi� towarzysza i zbiega� ju� pod pok�ad, gdzie obaj, po�egnawszy si� z zaprzyja�nionymi �eglarzami, znale�li Jadowa Shati, kolejnego cz�onka kompanii strace�c�w, kt�ry w�a�nie ko�czy� zbieranie swego niewielkiego maj�teczku. - Co teraz zrobisz? - spyta� Roo, szybko chwytaj�c sw�j w�asny tobo�ek. - Chyba si� ur�n�. - To chod� z nami - zaproponowa� Erik. - Tak zrobi�, ale pierwej musz� powiedzie� temu �ajdakowi, panu Robertowi de Longueville, �e zamierzam przyj�� ofert� i zosta� jego kapralem. - Kapralem? - zdumia� si� Erik. - My�la�em, �e to ja mia�em nim by�... Zanim zd��yli si� posprzecza�, spraw� rozstrzygn�� Roo. - Z tego co m�wi�, mo�na by�o wysnu� wniosek, �e b�dzie potrzebowa� wi�cej ni� dwu kaprali. Obaj m�czy�ni wymienili spojrzenia, a potem parskn�li �miechem. Twarz Jadowa ozdobi� sympatyczny i zara�liwy u�miech - kontrast bieli z�b�w i czarnej sk�ry nieodmiennie wywo�ywa� podobn� reakcj� u Roo. Jak wszyscy w kompanii, Jadow by� zab�jc� i zdeklarowanym kryminalist�, ale w�r�d braci z oddzia�u Calisa znalaz� ludzi, za kt�rych odda�by �ycie - i kt�rzy gotowi byli umrze� za niego. Roo niech�tnie to przyznawa� - by� bowiem cz�owiekiem, kt�ry s�yn�� z samolubstwa - ale tych, kt�rzy ocaleli z kompanii strace�c�w, darzy� niemal takim samym uczuciem, jak Erika. Wszyscy byli twardzi i wedle wszelkiej miary niebezpieczni, wszyscy razem przeszli pr�b� krwi i ka�dy wiedzia�, �e druhom mo�e zawierzy� swe �ycie. Wspomnia� tych, kt�rzy przepadli w zam�cie krwawych wydarze� - Bysia, ros�ego, weso�ego �otrzyka z osobliwym poczuciem mi�osierdzia; Por�cznego Jerome'a, olbrzyma o gwa�townym charakterze i talencie do opowie�ci, potrafi�cego je ubarwia� ta�cz�cymi na �cianie cieniami; Billy'ego Goodwina, �agodnego m�odzie�ca o zgubnych dla niego wybuchach morderczego gniewu, kt�ry zgin�� g�upio i przypadkowo, nie dowiedziawszy si� niczego o �yciu; i Luisa de Savon�, rodezja�skiego rzezimieszka o umy�le tak bystrym i niebezpiecznym jak jego sztylet, czuj�cego si� r�wnie dobrze w zam�cie dworskich intryg i ulicznych b�jek, cz�eka gwa�townego i zarazem niezwykle lojalnego. Zawi�zawszy sw�j worek, odwr�ci� si� i spostrzeg�, �e Jadow i Erik bacznie go obserwuj�. - Co tak na mnie patrzycie? - Zamy�li�e� si� - rzek� Erik. - Owszem... wspomina�em Bysia i innych. - Rozumiem - kiwn�� g�ow� Erik. - Niekt�rzy mo�e jeszcze si� poka��... kiedy dotrze tu "Zemsta Trencharda" - mrukn�� Jadow. - Dobrze by by�o - orzek� Roo. I doda�, zarzucaj�c worek na rami�: - Ale Bysio i Billy przepadli. Erik kiwn�� g�ow�. Wesp� z Roo patrzyli na �mier� Bysia w Maharcie, Erik za� widzia�, jak umiera Billy, kt�ry spad�szy z konia, skr�ci� sobie kark, uderzaj�c g�ow� o kamie�. Trzej towarzysze w milczeniu wspi�li si� po trapie na pok�ad, a potem zeszli na nabrze�e, gdzie zastali Sho Pi i Nakora gaw�dz�cych z Robertem de Longueville'em. - No, no... ot� i nasz czarny charakter - odezwa� si� Jadow bez �adnego szacunku dla cz�owieka, kt�ry podczas ostatnich trzech lat by� panem jego �ycia i �mierci. - O kim�e to tak m�wisz, ty n�dzny opryszku z Dolin! -zagrzmia� de Longueville. - O panu, ja�nie wielmo�ny sier�ancie Bobby de Longueville! - rykn�� Jadow. Erik wiedzia�, �e obaj �artuj�. W bitwach i utarczkach nauczy� si� rozpoznawa� nastroje towarzyszy i wiedzia�, �e teraz doskonale si� bawi�. - Kogo wa�� nazywasz opryszkiem, ha? Czy� nie wiesz, �e my, ludzie z Doliny, jeste�my najwaleczniejszymi wojownikami na �wiecie, a jak wdepniemy w co� takiego, jak wa��, to zwykle d�ugo potem wycieramy buty? - Jadow g�o�no poci�gn�� nosem i pochyli� ku sier�antowi, jakby chcia� si� upewni�, �e �r�d�em obrzydliwego smrodu jest w�a�nie de Longueville. - Tak w�a�nie my�la�em, �e to z tej strony... De Longueville chwyci� go za policzek i lekko uszczypn��, jak to niekiedy czyni� matki dzieciom, i rzek� z afektacj�: - Jeste� taki s�odki, �e m�g�bym ci� zje��... - A potem klepn�� go (niezbyt lekko!) w twarz i doda�: - Ale nie dzisiaj... - Dok�d idziecie? - zwr�ci� si� ju� rzeczowym tonem do wszystkich. - Spi� si�! - odpar� Nakor, u�miechaj�c si� niezwykle szeroko. De Longueville spojrza� w niebo, jakby wzywaj�c je na �wiadka swej niewinno�ci. - Postarajcie si� nikogo nie zabi�. Wr�cisz? - spyta� Jadowa. - Nie wiem, dlaczego to robi�, ale owszem, tak - odpar� Jadow. U�miech de Longueville'a znik� jak zdmuchni�ty wiatrem. - Dobrze wiesz, dlaczego to robisz. Dobry humor ca�ej grupki nagle gdzie� si� ulotni�. Ka�dy z towarzyszy by� �wiadkiem tego samego i wszyscy wiedzieli, �e daleko za morzem zbiera� swe si�y bezlitosny wr�g. Niezale�nie od tego, czego dokonali podczas ostatnich miesi�cy, walka dopiero si� zaczyna�a. Mo�e min�� jeszcze wiele lat, zanim nadejdzie ostateczna konfrontacja z armiami zgromadzonymi pod sztandarami Szmaragdowej Kr�lowej, ale w ko�cu ka�dy m�� w Krondorze b�dzie zmuszony do podj�cia walki na �mier� i �ycie. Po chwili milczenia de Longueville gestem d�oni wskaza� im ulic�. - No, zmiatajcie. I nie rozrabiajcie za bardzo... - Kiedy si� oddalili, zawo�a� jeszcze za nimi: - Erik i Jadow... wr��cie rano po dokumenty. Sp�nijcie si� cho� jeden dzie�, a og�osimy was dezerterami! A dezerter�w, wiecie... wieszamy! - Ale� z niego dra�! - rzek� Jadow, gdy szli ulic�, rozgl�daj�c si� za najbli�sz� ober��. - Nigdy nie przestaje si� odgra�a�. Czy nie s�dzicie, �e jego zami�owanie do wieszania jest nienaturalne? Roo pierwszy parskn�� �miechem, pozostali za� szybko mu zawt�rowali. I w tej�e chwili, jakby wyczarowana ich weso�o�ci�, na rogu uliczki ukaza�a si� ich oczom przytulna ober�a. Roo ockn�� si�, czuj�c sucho�� w gardle i z piekielnym b�lem g�owy. Powieki go piek�y, jakby kto nasypa� pod nie piasku, a z ust �mierdzia�o, jakby podczas snu co� si� tam wczo�ga�o i zdech�o. Przekr�ciwszy si� na bok, us�ysza� j�k Erika, a gdy zwr�ci� si� w drug� stron�, siekni�ciem odpowiedzia� mu Jadow. Pozbawiony wyboru usiad� - i natychmiast po�a�owa� tego, �e si� ockn��. Z najwy�szym trudem utrzyma� w �o��dku to, co w nim by�o i teraz gwa�townie wyrywa�o si� na wolno��. Nie bez trudu zdo�a� skupi� rozbiegany wzrok. - No... pi�knie! - rzek� i zn�w tego po�a�owa�. �eb mu p�ka�, a jego w�asne s�owa zabrzmia�y mu pod kopu�� czaszki niczym �omot dzwonu. Znajdowa� si� w celi. I -je�li si� nie myli�, a podejrzewa�, �e si� nie myli - by�a to w�a�nie ta sama cela. D�uga, otwarta z jednej strony na korytarz, od kt�rego oddziela�y j� solidne kraty i drzwi z solidnym zamkiem. Naprzeciwko kraty, nieco nad g�owami wi�ni�w, umieszczono pod sklepieniem okno o wysoko�ci mniejszej ni� dwie stopy, ale ci�gn�ce si� wzd�u� ca�ej �ciany. Roo wiedzia� te�, �e cela znajdowa�a si� na poziomie gruntu, okno za� na zewn�trz by�o o stop� od powierzchni dziedzi�ca. Pozwala�o to patrze� wi�niom z do�� osobliwej perspektywy na dominuj�ce nad dziedzi�cem podwy�szenie. Kr�tko m�wi�c, weterani tkwili w celi �mierci pod zamkiem Ksi�cia Krondoru. Roo pchn�� przyjaciela, a� ten j�kn��, jakby zadawano mu tortury. Ch�opak jednak bezlito�nie nim potrz�sn�� i Erik w ko�cu si� obudzi�. - Co jest? - st�kn��, usi�uj�c skupi� wzrok na twarzy kompana. - Gdzie jeste�my? - Z powrotem w celi �mierci. Erik porwa� si� na nogi trze�wy jak og�rek. Rozejrzawszy si� dooko�a, zobaczy� chrapi�cego w rogu Nakora, podczas gdy zwini�ty w k��bek Sho Pi le�a� nieopodal mistrza. Uporczywym potrz�saniem obudzili pozosta�ych i zacz�li si� sobie przygl�da�. Niekt�rzy mieli na sobie �lady zaschni�tej krwi, wszyscy za� mogli si� pochwali� poka�n� kolekcj� �wie�ych siniak�w, zadrapa� i skalecze�. - Co si� sta�o? - wychrypia� Roo, kt�rego g�os brzmia� tak, jakby m�ody paliwoda na�yka� si� piasku. - Ci quega�scy marynarze... pami�tacie? - st�kn�� Jadow. Wygl�daj�cy na najbardziej sponiewieranych z ca�ej kompanii Sho Pi i Nakor wymienili szybkie spojrzenia. - Jeden z nich chcia� ci �ci�gn�� dziewk� z... kolan, Roo - rzek� Nakor. Roo kiwn�� g�ow�, czego zreszt� natychmiast po�a�owa�. - Teraz co� sobie przypominam... - Waln��em kogo� krzes�em - snu� wspomnienia Jadow. - Mo�e ich pozabijali�my... tych quega�czyk�w? - zacz�� si� zastanawia� Nakor. - Wiecie... to by�by chyba najgorszy z figl�w, jaki mogliby nam sp�ata� bogowie, gdyby po tym wszystkim, przez co przeszli�my, kazali nam sko�czy� na krondorskiej szubienicy - rzek� Erik, usi�uj�c utrzyma� si� na dr��cych nogach i opieraj�c si� w tym celu o �cian�. Roo czu� si� szczeg�lnie winny - jak zawsze, kiedy mia� kaca. Wiedzia�, �e cz�ekowi o jego budowie nie spos�b dotrzyma� pola w pija�stwie takim ch�opom na schwa� jak Erik czy Jadow, cho� Erik nie mia� a� tak mocnej g�owy. - Wiecie... - wyst�ka� - my�l�, �e gdybym kogo� zabi�, by�bym to zapami�ta�. - No to co robimy w celi �mierci, ch�opie? - spyta� Jadow ze swego k�ta, najwyra�niej mocno zdeprymowany przez otoczenie. - Przecie� nie po to op�yn��em po�ow� �wiata, by mnie w ko�cu powiesi� ten dra� Bobby! Kiedy usi�owali jako� si� pozbiera�, drzwi wej�ciowe zgrzytn�y i waln�y o �cian� z takim �oskotem, �e nawet kto� trze�wy by�by si� skrzywi�. - Powsta� dla wszystkich! - rykn�� Bobby de Longueville, wkraczaj�c do celi. Wszyscy (poza Nakorem) porwali si� na nogi, a w sekund� p�niej rozleg� si� w celi zbiorowy j�k. Jadow Shati odwr�ci� si�, zwymiotowa� do stoj�cego w rogu kub�a i splun�� s��ni�cie. Pozostali chwiali si� na nogach, a Erik wczepi� si� d�o�mi w kraty, bo gdyby nie to, z pewno�ci� by upad�. - Nie ma co, niez�e z was ptaszki. - De Longueville u�miechn�� si�, jak krokodyl na wie�� o tym, �e wiejskie ch�opaki zamierzaj� sobie urz�dzi� zawody p�ywackie. - Co my tu znowu robimy, sier�ancie? - spyta� Nakor. De Longueville podszed� do kraty i odci�gn�� rygiel, pokazuj�c, �e drzwi nie by�y zamkni�te. - Nie mogli�my znale�� dla was wygodniejszego pomieszczenia. Wiecie, �e aby was uspokoi�, trzeba by�o �ci�gn�� ca�� obsad� miejskiego odwachu oraz pluton stra�y pa�acowej? - Sier�ant promienia� wprost ojcowsk� dum�. - Ale� to by�a zawierucha... Wykazali�cie sporo zdrowego rozs�dku, nikogo nie zabijaj�c... cho� z�by mo�na by�o stamt�d wynosi� koszami. Rozejrzawszy si� dooko�a, Roo przypomnia� sobie, �e ostatnio ogl�da� te korytarze, gdy go prowadzono na zainscenizowan� egzekucj�... pod��a� w�wczas �cie�k�, kt�rej zakr�t�w nie m�g� przewidzie�, opuszczaj�c rodzinne strony. Prawie nie pami�ta� drogi, tak bardzo by� wtedy przera�ony. Teraz za� te� nie bardzo m�g� si� skupi� z powodu eksces�w minionej nocy. Wesp� z Erikiem uciekli wtedy z rodzinnego Ravensburga, po zab�jstwie Stefana, dziedzica w�o�ci i tytu�u Barona von Darkmoor. Gdyby zostali i oddali si� w r�ce prawa, mo�e zdo�aliby przekona� s�dzi�w, �e dzia�ali w samoobronie, ucieczka jednak �wiadczy�a przeciwko nim i kiedy ich w ko�cu uj�to, oddano ich katu. Tymczasem dotarli do schod�w wiod�cych na dziedziniec, gdzie sta�a szubienica, tym razem jednak mieli je min��. - Strasznie brudne z was draby... - odezwa� si� de Longueville, cz�owiek, kt�ry dzier�y� w d�oni ich �ywoty od chwili, kiedy opadli na drewnian� pod�og� szubienicznego podestu, a� do momentu, w kt�rym zeszli wczoraj ze statku. - My�l� wi�c, �e przed pos�uchaniem powinno si� was troch� oczy�ci�. - Jakim pos�uchaniem? - �achn�� si� Erik, na kt�rym wida� jeszcze by�o �lady wczorajszej b�jki. Niegdysiejszy kowal - jeden z najsilniejszych m�czyzn, jakich spotka� Roo, i zas�u�enie uznany za najwi�kszego osi�ka Ravensburga i okolic - wyrzuci� jednego ze stra�nik�w przez okno... na chwil� zaledwie przedtem, jak inny rozbi� mu na �bie bary�k� wina. Roo nie umia�by powiedzie�, czy Erik bardziej ucierpia� wskutek uderzenia czy sporej ilo�ci wina, jakie poch�on�� przed rozpocz�ciem b�jki... jak na Ravensburczyka jego przyjaciel nie mia� zbyt mocnej g�owy do trunk�w. - Kilku powa�nych ludzi chcia�oby z wami pogada�. Nie przystoi jednak prowadzi� na dw�r kogo�, kto wygl�da tak jak wy. Wi�c... - rzuci� przez rami�, otwieraj�c jakie� drzwi. - Rozbiera� si�, ale ju�! Na wszystkich czeka�y balie pe�ne gor�cej wody z myd�em. Dwa lata pos�uchu, jakie sp�dzili pod rozkazami de Longueville'a, wyrobi�y w nich nawyk trudny do prze�amania, wkr�tce wi�c ca�a grupa tkwi�a niemal po szyje w wodzie, a pa�acowi paziowie zaciekle obrabiali ka�dego szorstk� g�bk�. Obok balii poustawiano dzbany z o�ywczo zimn� wod� i wszyscy mogli do woli gasi� pragnienie. Siedz�cy w gor�cej wodzie i nape�niony niemal po uszy zimn� Roo pomy�la�, �e �ycie ma jednak swoje uroki. Po k�pieli odkryli, �e ich ubrania gdzie� przepad�y. De Longueville wskaza� Erikowi i Jadowowi dwie koszule ze znajomym god�em na piersi. - Szkar�atny Orze�! - rzuci� Erik, bior�c jedn� z nich. - Nicholas pomy�la�, �e to odpowiednie god�o, Calis za� nie wyrazi� sprzeciwu. To god�o naszej nowej armii, Eriku. Ty i Jadow jeste�cie moimi pierwszymi �o�nierzami... wi�c za��cie to. - Zwracaj�c si� do pozosta�ych, doda�: - Ot, tam macie troch� czystej odzie�y. Nakor i Sho Pi wygl�dali do�� dziwnie w zwyk�ych koszulach i spodniach, zawsze bowiem Roo widywa� ich w isala�skich lu�nych szatach. Sam doszed� do wniosku, �e jego w�asny wygl�d zmieni� si� na korzy��. Koszula by�a na� mo�e nieco za obszerna, z pewno�ci� jednak utkano j� z najlepszej tkaniny, jak� widzia� w �yciu, a spodnie pasowa�y jak ula�. Nie mia� tylko but�w, ale ostatnie, sp�dzone na morzu miesi�ce utwardzi�y mu podeszwy st�p do tego stopnia, �e wcale mu to nie przeszkadza�o. Erik zachowa� swoje dobrze ju� znoszone buciory, Jadow jednak, jak inni, zosta� na bosaka. Ubrawszy si�, ruszyli za de Longueville'em do znanej ju� sobie sali: tu oskar�eni stawali przed Ksi�ciem Krondoru, kt�rym wtedy by� Nicholas. Roo pomy�la�, �e sala wygl�da teraz zupe�nie inaczej, potem za� przysz�o mu do g�owy, �e wtedy widocznie by� ot�pia�y z przera�enia i nie zwraca� uwagi na otoczenie. Z ka�dej belki sklepienia zwisa�y stare sztandary, rzucaj�c d�ugie cienie na sal� o�wietlon� g��wnie �wiat�em wpadaj�cym przez w�skie okna wyci�te do�� wysoko. Dodatkowe o�wietlenie zapewnia�y osadzone w stalowych, wbitych w �ciany kunach pochodnie, poniewa� sala by�a tak rozleg�a, i� bez nich przeciwleg�a �ciana pogr��ona by�aby w p�mroku. Roo pomy�la�, �e gdyby by� ksi�ciem, kaza�by pousuwa� sztandary. Gdy pod �cianami ustawili si� dworacy i paziowie, gotowi na ka�de skinienie, formalnie wyznaczony Mistrz Ceremonii grzmotn�� o posadzk� okut� w �elazo osad� swej ceremonialnej laski i oznajmi� wej�cie Roberta de Longueville'a, Barona dworu i Osobistego Wys�annika Ksi���cego. Roo lekko zaskoczony potrz�sn�� g�ow� - w kompanii Bobby by� po prostu sier�antem i my�lenie o nim jako o dworaku okaza�o si� dla� zbyt ci�k� pr�b�. Cz�onkowie dworu z powag� patrzyli, jak dru�yna ustawia si� przed tronem. Roo usi�owa� oceni� warto�� z�ota u�ytego na ozdoby �wiecznik�w i pomy�la�, �e Ksi��� m�g�by z niego zrobi� lepszy u�ytek, u�wietniaj�c je br�zem, z�oto za� lokuj�c w przedsi�wzi�ciu przynosz�cym wymierne zyski. Potem zacz�� si� zastanawia�, czy mia�by szans� pogadania o tym z Ksi�ciem. My�l o Ksi�ciu przywiod�a wspomnienie cz�owieka, kt�ry skaza� ich na �mier�. Nicholas, obecnie Admira� Zachodniej Floty swego kuzyna, sta� z boku tronu obok spadkobiercy korony, Patricka. Po drugiej stronie Roo ujrza� Calisa i cz�owieka, o kt�rym wiedzia� jedynie, �e nazywa si� James i jest Diukiem Krondoru. Obaj rozmawiali z widzianym ju� przez Roo na przystani ksi�ciem Erlandem. Na tronie za� siedzia� bli�niaczy brat Erlanda, Borric. Policzki Roo okry�y si� nagle purpur� - dotar�o do niego, �e ma zosta� przedstawiony Kr�lowi! - Wasza Ksi���ca Mo��... Panowie - odezwa� si� de Longueville, pochylaj�c w dwornym uk�onie. -Mam zaszczyt przedstawi� wam pi�ciu m��w, kt�rzy odznaczyli si� dzielno�ci� i honorem... - Prze�y�o tylko pi�ciu? - spyta� Kr�l Borric. Obaj z bratem byli ros�ymi lud�mi, w Kr�lu by�a jednak pewna twardo��, kt�ra wywiera�a wi�ksze wra�enie ni� krzepa Erlanda. Roo nie umia�by rzec, czemu tak uwa�a, doszed� jednak do wniosku, �e w razie starcia Borric by�by o wiele gro�niejszym przeciwnikiem ni� jego brat. - Nie, jest jeszcze paru innych - odpar� de Longueville. - Niekt�rzy zostan� zaprezentowani Waszej Kr�lewskiej Mo�ci dzi� wieczorem... To �o�nierze z rozmaitych garnizon�w. Ci jednak s� jedynymi, kt�rzy ostali si� z grupy strace�c�w. - Wedle aktualnego stanu wiedzy - poprawi� go Nakor. De Longueville odwr�ci� si� ku Isala�czykowi, poirytowany naruszeniem protoko�u, Borric jednak parskn�� �miechem, szczerze ubawiony. - Czekaj�e, Bobby. Nakor, ciebie to widz� w tych... gaciach? - Owszem, Wasza Kr�lewska Mo�� - odpar� zapytany, wyst�puj�c na czo�o grupy i u�miechaj�c si� niezwykle bia�ymi z�bami. - Pojecha�em z nimi i wr�ci�em. Greylock jest na innym statku... i wr�c� z nim wszyscy pozostali, kt�rzy zdo�ali dotrze� do Miasta nad W�ow� Rzek�. De Longueville zagryz� wargi, prze�ykaj�c z gniewem to, co zamierza� rzec o Nakorze. Oczywistym by�o, �e ma�y frant zna si� sk�d� z Kr�lem. Isala�czyk kiwn�� niedbale g�ow� Erlandowi, kt�ry r�wnie� u�miechn�� si� do ma�ego, �ylastego przechery. - Wszyscy zyskali�cie u�askawienie - odezwa� si� Kr�l do pozosta�ej czw�rki niegdysiejszych szubienicznik�w - i wasze zbrodnie zosta�y wymazane z rejestru. - Spojrzawszy za� na Erika i Jadowa, rzek�: - Widzimy, �e wst�pili�cie do s�u�by... Erik zdo�a� kiwn�� g�ow�, Jadow jednak zdoby� si� na entuzjastyczne: - Ta-est, Wasza Kr�lewska Mo��! - A wy... nie? - Kr�l spojrza� na Sho Pi i Roo. - Ja musz� i�� za moim mistrzem, Najja�niejszy Panie - rzek� Sho Pi, pochylaj�c g�ow�. - Nie nazywaj mnie mistrzem! - sykn�� Nakor. Odwr�ciwszy si� do Kr�la, rzek� w formie wyja�nienia: - Ten ch�opak uroi� sobie, �e jestem jakim� m�drcem i bez przerwy za mn� �azi... - Ciekawym, sk�d mu to przysz�o do g�owy? - rzek� z przek�sem Ksi��� Erland. - Z pewno�ci� nie wpad� na ten pomys� dlatego, �e si� odziewasz jak mistyk lub wr�... prawda, B��kitny Je�d�cze? - I nie dlatego, �e lubisz przemawia� tonem w�drownego kap�ana? - dorzuci� Borric. Nakor u�miechn�� si� - nies�ychana rzecz! - lekko speszony i potar� d�oni� brod�. - Prawd� rzek�szy, to ostatnio tego nie pr�bowa�em... - Na jego twarzy pojawi�a si� te� irytacja. - Nie powinienem by� wam o tym m�wi�, kiedy uciekali�my z Kesh. - Och, we��e go ze sob� - odpar� Kr�l. - Prawdopodobnie podczas w�dr�wki przyda ci si� kto� do pomocy. - Podczas w�dr�wki? - �achn�� si� Nakor. - Ja wracam na Wysp� Czarnoksi�nika. - To musi troch� poczeka� - sprzeciwi� si� Kr�l. - Potrzebny nam jeste�, by� w imieniu Korony uda� si� do Stardock i pogada� z w�adzami Akademii. Twarz Nakora spochmurnia�a. - Wiesz przecie, Borric, �e da�em sobie spok�j ze Stardock... i z pewno�ci� wiesz te�, dlaczego. Je�li Kr�lowi nie spodoba�o si� to, �e Isala�czyk zwr�ci� si� do� tak nieformalnie, wcale tego po sobie nie pokaza�. - Wiemy... ale ty widzia�e�, z kim lub czym przyjdzie nam walczy�, i dwukrotnie by�e� za oceanem. Trzeba nam przekona� mag�w ze Stardock, by w razie czego nas poparli. B�d� musieli nam pom�c. - Znajd�cie Puga. Jego pos�uchaj�... - upiera� si� Nakor. - Je�eli mo�na go znale��, to go znajdziemy - odpowiedzia� Kr�l. Odchyliwszy si� w ty�, westchn��: - Zostawia nam wiadomo�ci, tu i tam, ale nie zdo�ali�my si� z nim spotka� i porozmawia� osobi�cie... - Nie rezygnujcie - poradzi� Nakor. Na ustach Kr�la pojawi� si� u�miech. -Ty, przyjacielu, jeste� osob�, kt�ra najlepiej si� do tego nadaje. Tak wi�c, je�eli nie chcesz, by�my rozes�ali wie�ci do ka�dej szulerni w Kr�lestwie o tym, w jaki spos�b radzisz sobie z kartami i przy ko�ciach, w imi� starej przyja�ni uczynisz nam t� �ask�... Nakor machn�� d�oni�, jakby kr�lewska gro�ba nie mia�a dla� znaczenia. - Ba! Wola�em ci�, gdy by�e� zwyk�ym wariatem. Borric i Erland wymienili rozbawione spojrzenia, nie przej�li si� wcale kwa�n� min� ma�ego franta. Zaraz potem Kr�l zwr�ci� si� do Roo: - A co z tob�, mo�ci Rupercie Avery ? Czy i na twoj� pomoc mo�emy liczy�? Widz�c, �e sta� si� o�rodkiem zainteresowania, Roo na chwil� straci� j�zyk w g�bie, szybko jednak odzyska� rezon. - Przykro mi, ale nie, Najja�niejszy Panie. Obieca�em sobie, �e je�li udami si� prze�y� tamt� zawieruch�, wr�c� i zostan� bogaczem. I tym w�a�nie zamierzam si� zaj��. Przede mn� kariera kupiecka... a nie spos�b tego dokona� w szeregach armii. - Kariera kupiecka? - Kr�l kiwn�� g�ow�. - Owszem... cz�ek o twoich uzdolnieniach m�g�by wybra� gorzej. - Powstrzyma� si� od uwag na temat przesz�o�ci m�odzika. - A jednak prze�y�e� wiele... i ma�o jest ludzi w naszej s�u�bie, kt�rzy przeszli przez to, co ty. Liczymy na twoj� dyskrecj�... a je�li to nie jest dostatecznie jasne, powiemy inaczej, oczekujemy, �e b�dziesz dyskretny. - Rozumiem, Najja�niejszy Panie - u�miechn�� si� Roo. - I jedno mog� ci obieca�... gdy przyjdzie pora, pomog� wedle swoich mo�liwo�ci. Je�eli W�e tu przyjd�, stan� do walki. - I z szelmowskim mrugni�ciem doda�: - Mo�e si� zreszt� okaza�, �e b�d� wi�cej wart, ni� tylko jako jeszcze jeden zbrojny... - Mo�e to by�, mo�ci Avery - przyzna� Kr�l. - Z pewno�ci� nie brakuje ci ambicji. Je�li to nas nie skompromituje, zobacz, czy nie da�oby si� czego� zrobi� dla tego zucha - zw