2454

Szczegóły
Tytuł 2454
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2454 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2454 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2454 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JERRY AHERN KRUCJATA 2.DESTRUKCJA (PRZE�O�Y�: MARIUSZ SEWERY�SKI) SCAN-DAL Dla Jacka Aherna - mego ojca, niech B�g b�ogos�awi jego dusz� - mam nadziej�, �e spodoba�y si� mu. Je�li istnieje niebo, to jest to jego adres... Jakiekolwiek podobie�stwo do os�b �yj�cych b�d� zmar�ych, rzeczywistych miejsc, wyrob�w, firm, organizacji lub innych realnie istniej�cych jednostek jest czysto przypadkowe. ROZDZIA� I Genera� Ismail Warakow zapi�� ko�nierz palta i g��biej wcisn�� na �ys� czaszk� czapk� z foczej sk�ry. Wzdrygn�� si�. - Chicago! Druga Moskwa - mrukn�� do siebie, stoj�c w drzwiach swego helikoptera. Patrzy� na morze b�ota i szargane wiatrem wody Jeziora Michigan. Zakas�a� i zacz�� schodzi� na wilgotn� ziemi� po wy�o�onych gum� schodkach. Przypatrywa� si� masywnej budowli, oddalonej nie wi�cej ni� dwadzie�cia pi�� jard�w. Nawet nie pr�bowa� przypomnie� sobie jej nazwy. By�o to Muzeum Przyrodnicze, podarowane miastu Chicago przez jakiego� kapitalist� - kt�rego imi� nadal nosi�o - kilkadziesi�t lat temu z okazji �wiatowych targ�w. "Trzeba mu nada� now� nazw�" - pomy�la� Warakow. - Nada� nowe imi� - powiedzia� odwracaj�c si� do m�odej kobiety, swojej adiutantki, i zerkn�� na jej nogi, wok� kt�rych wiatr owija� sp�dnic�. - Marzniesz. Chod�my do �rodka. Chc�, by nowe imi� �wiadczy�o o tym, �e jest to kwatera P�nocnoameryka�skiej Okupacyjnej Armii Sowieckiej. Zanotuj to, gdy twoje r�ce przestan� dygota� z zimna. Poszed� omijaj�c przygotowany dla niego, poplamiony, czerwony dywan, roz�o�ony pomi�dzy dwoma szeregami �o�nierzy o zawadiackich twarzach, uzbrojonych w ka�asznikowy. Przemaszerowa� po b�ocie. Pod ci�arem jego 285 funt�w wyczyszczone do po�ysku buty zanurza�y si� chwilami na kilka cali. Zatrzyma� si� u podstawy szerokich schod�w, �agodnie pn�cych si� do g�ry. Otrzepuj�c zel�wki z b�ota, patrzy� na budynek. - Towarzyszu generale! Warakow odwr�ci� si� i spojrza� na m�czyzn� stoj�cego na baczno�� po jego lewej stronie. Niedbale odsalutowa� i mrukn��: - Co takiego, majorze? - Generale! Mam tutaj siedemnastu partyzant�w. Warakow spogl�da� z roztargnieniem na majora i nagle przypomnia�a mu si� depesza radiowa, kt�r� otrzyma� podczas l�dowania na lotnisku mi�dzynarodowym w p�nocno-zachodniej cz�ci miasta, tu� przed przesiadk� do helikoptera: Schwytano siedemnastu uzbrojonych partyzant�w, gdy zaatakowali jeden z pierwszych patroli zwiadowczych wys�anych do miasta. Siedemna�cioro - by�y w�r�d nich trzy kobiety - zabi�o dwunastu �o�nierzy sowieckich. Partyzanci przetrwali promieniowanie neutronowe, jakie powsta�o po zbombardowaniu Chicago, ukrywaj�c si� w jakim� podziemnym schronie. Byli uzbrojeni w ameryka�skie karabinki sportowe. - Przyjd� niebawem. - Warakow skin�� g�ow�, po czym przesta� otrzepywa� buty. Patrz�c wskazanym przez majora kierunku zobaczy� jeszcze wi�ksze b�oto. Oficer szed� obok niego, a m�oda adiutantka tu� za nimi. Gdy genera� ponownie wszed� w ka�u��, zacz�� si� w duchu zastanawia�, co te� mog�o si� tu zdarzy�, �e wody tak nagle wezbra�y. Planetarium, mniej ni� �wier� mili od tego miejsca, zosta�o powa�nie uszkodzone, muzeum - obecnie kwatera - ledwo tkni�ta. Impet uderzenia spowodowa� zatopienie du�ej cz�ci miasta, niszcz�c na swej drodze wszystko jak fala przyp�ywu. Domy i apartamenty bogatych kapitalist�w, kt�re tam sta�y, obr�ci�y si� w ruin�. Warakow nie u�miechn�� si� do tej my�li. "Bogaci tak�e maj� prawo do �ycia" - przyzna� w duchu. Podni�s� wzrok znad b�ota, widz�c, �e major si� zatrzyma�. Zobaczy� przed sob� t� siedemnastk�. "Niekt�rzy z nich to dzieci. Nikt nie ma powy�ej dwudziestu lat" - os�dzi�. Przeni�s� spojrzenie z tych, kt�rzy stali pod �cian� ze zwi�zanymi r�koma i oczyma zas�oni�tymi opaskami, na oddzia� sze�ciu ludzi i lekkie p�automatyczne karabiny w ich d�oniach okrytych r�kawiczkami. - Czy zechcia�by pan wyda� rozkaz otwarcia ognia, towarzyszu generale? - spyta� major. - Nie, nie. To pa�scy wi�niowie. Po czym d�awi�c emocje doda�: - To pa�ski zaszczyt. Major u�miechn�� si� promiennie i zasalutowa�. R�wnie� i ten salut spotka� si� z niezbyt przepisowym odzewem Warakowa. Major zrobi� w ty� zwrot i przemaszerowa� na pozycj� przy plutonie egzekucyjnym. - Got�w! Cel! Pal! Genera� nie odwr�ci� si�, gdy sze�cioosobowy oddzia� otworzy� ci�g�y ogie�, a siedemnastu Amerykan�w pod �cian� zacz�o upada�. Jeden z nich pr�bowa� biec, jego oczy by�y zas�oni�te, r�ce wci�� zwi�zane. Upad� twarz� w b�oto, a dw�ch �o�nierzy w ko�cu strzeli�o do niego. Warakow przyjrza� si� lepiej. To by�a m�oda dziewczyna. Gdy upad�o ostatnie z cia�, spojrza� na �cian�. By�a usiana dziurami po pociskach, a gdzieniegdzie widnia�y ciemne plamy krwi i b�ota, kt�re bryzga�o, gdy padali martwi. Wci�� dr��c, genera� mrukn��: - Bardzo dobrze, towarzyszu majorze. Tym razem nie zasalutowa� w og�le. ROZDZIA� II Warakow przebiera� palcami st�p w bia�ych skarpetkach pod masywnym biurkiem z blatem obitym sk�r�, umieszczonym w ko�cu hallu. Patrzy�, jak mu si� zdawa�o, setny raz na egipskie malowid�a pod sufitem. - Katarzyno - mrukn�� spogl�daj�c z oddali na m�od� adiutantk� wstaj�c� za biurka i id�c� ku niemu po lazurowo-b��kitnym dywanie. - Niech ci nigdy nie przychodzi do g�owy podchodzi� tutaj. Ka� zapali� �wiat�a. Jest tu za ciemno. Id�. Odprawiona machni�ciem r�ki, wykona�a przepisowy w ty� zwrot, a genera� powr�ci� do przegl�dania sterty raport�w na biurku. Rzuci� okiem na szwajcarski zegarek i ponownie zag��bi� si� w sk�rzanym fotelu. Zosta�o dziesi�� minut do spotkania z wywiadem. Przetar� mocno powieki i wsta�. Nie znosi� tych spotka�, mia� uraz na ich punkcie. Nie ufa� mu, ba� go i jednocze�nie gardzi� t� olbrzymi� si��. Przypomnia� sobie "tajemnicz�" katastrof� samolotu, tu� przed rozpocz�ciem wojny. Na pok�adzie znajdowali si� oficerowie najwy�szego szczebla Marynarki Sowieckiej. By�o to co� wi�cej ni� zwyk�a katastrofa. Warakow przygl�da� si� rozpi�tej bluzie munduru i stopom w skarpetkach. Wzruszy� ramionami. Doszed� do wniosku, �e ma pewne przywileje jako g��wnodowodz�cy. Zostawi� bluz� nie zapi�t� i odszed� od biurka. Z ty�u sali znajdowa�y si� strome i kr�te schodki prowadz�ce na p�pi�tro, z kt�rego rozci�ga� si� widok na ca�y hall. Poszed� tam, czepiaj�c si� por�czy. Wchodzi� wolno i niezgrabnie z powodu nadwagi. Kilka st�p od barierki p�pi�tra sta�y niskie �aweczki. Usiad� na najbli�szej z nich i patrzy� w d�. �rodek sali zajmowa�a masywna rze�ba naturalnych rozmiar�w, przedstawi�ca dwa mastodonty walcz�ce na �mier� i �ycie. Wargi Warakowa z�o�y�y si� w u�miechu. Jeden z mastodont�w zdawa� si� zyskiwa� przewag� w walce. Tylko po co? Skoro gatunek ju� wygin��, znikn�� na zawsze z powierzchni ziemi. ROZDZIA� III - Mia�em zamiar ci� zapyta� - zacz�� Rubenstein ocieraj�c wysokie, zroszone potem czo�o chusteczk� w czerwone kropki - dlaczego z tych wszystkich motor�w na pobojowisku wybra�e� w�a�nie ten? Rourke pochyli� si� nad kierownic� swego motocykla; mru��c oczy patrzy� na drog� w dole. Pustynne powietrze dr�a�o nagrzane w s�o�cu. Blask razi� oczy, mimo przydymionych szkie� gogli lotniczych. - Z kilku powod�w - odpowiedzia� niskim g�osem. - Lubi� Harleya Davidsona, mia�em ju� lowridera jak ten - niemal z uczuciem poklepa� bak - kiedy�, w moim schronie. To chyba najlepsza maszyna do jazdy zar�wno po drogach, jak i bezdro�ach: nie pali du�o, jest szybka, �atwa do prowadzenia, wygodna. My�l�, �e po prostu lubi� go - podsumowa�. - Lubisz te� mie� na wszystko wyt�umaczenie, prawda? - No c� - rzek� John w zamy�leniu. - Prawdopodobnie tak. Mam dobre wyt�umaczenie, dlaczego powinni�my sprawdzi� t� przyczep� ci�ar�wki - tam, w dole. Widzisz? -Wskaza� podn�e zbocza. - Gdzie? - zapyta� Paul pochylaj�c si� do przodu na swym motorze. - Ten ciemny punkt na poboczu drogi. Poka�� ci, gdy tam b�dziemy - powiedzia� John spokojnie, popychaj�c harleya, i zacz�� zje�d�a� ze stoku. Rubenstein ruszy� za nim. Z twarzy Rourke'a sp�ywa� pot, zupe�nie jak wtedy, gdy wci�ga� harleya na szczyt wzg�rza, u podstawy kt�rego czeka� teraz na kompana. Tu, ni�ej, powietrze by�o jeszcze bardziej rozgrzane. Zerkn�� na wska�nik paliwa - tylko nieco ponad po�owa. Paul zatrzyma� si� obok niego. - Obserwuj te wzg�rza, kolego - rzek� Rourke - Dobra, dobra. Wiem, co do mnie nale�y. - W porz�dku, bez urazy - odpar� John. Zapali� motor i ruszy� przez w�ski pas ziemi, ci�gle oddzielaj�cy ich od drogi. Zatrzyma� si� na chwil�, gdy dotarli do autostrady, spojrza� wzd�u� drogi na zach�d i ruszy�. S�o�ce dopiero co min�o zenit i na ile by� w stanie si� zorientowa�, znajdowali si� ju� w Teksasie, oko�o siedemdziesi�t pi�� mil lub nieco mniej od El Paso. P�dzi� autostrad�, wiatr smaga� jego twarz i cia�o, rozwiewa� w�osy. Czu�, jak lepi�ca si� do plec�w przepocona koszula zaczyna wysycha�. Zerkn�� w lusterko wsteczne, na usi�uj�cego dogoni� go Paula Rubensteina. U�miechn�� si�. Powr�ci� my�lami do zdarze�, kt�re zetkn�y ich ze sob�. Cho� by� z wykszta�cenia lekarzem, Rourke nigdy nie praktykowa�. Po kilku latach s�u�by w CIA, udziale w tajnych operacjach w Ameryce �aci�skiej, jego wiedza o broni i sposobach przetrwania uczyni�a ze� "eksperta" w tych dziedzinach - napisa� na ten temat ksi��k� i mia� seri� wyk�ad�w. Natomiast Rubenstein pracowa� jako m�odszy redaktor dla wydawcy jakiego� czasopisma handlowego z Nowego Jorku - by� "ekspertem" w dziedzinie instalacji ruroci�gowych i znak�w interpunkcyjnych. Ich drogi zbieg�y si� podczas katastrofy Boeinga 747, kt�rym John lecia� z Atlanty, chc�c do��czy� do �ony i dzieci w p�nocno-wschodniej Georgii. Tej nocy, gdy wybuch�a nuklearna wojna z Rosj�, straci� ich prawdopodobnie na zawsze. A teraz na pustyni, w zachodnim Teksasie, Rourke i Rubenstein byli zwi�zani jednym pragnieniem. Obaj m�czy�ni chcieli dotrze� do po�udniowo-wschodniego wybrze�a Atlantyku. Dla Paula oznacza�o to szans� spotkania si� z rodzicami. Mogli wci�� �y�. St. Petersburg na Florydzie nie by� celem sowieckiego ataku, powojenna przemoc mog�a ich tam nie dosi�gn��. Dla Rourke'a - wci�� mia� przed oczyma te trzy twarze - oznacza�o to nadziej�, �e �ona i dwoje dzieci nadal �yj�. Farma w p�nocno-wschodniej Georgii, gdzie mieszkali, mog�a przetrwa� bombardowania Atlanty. Ale istnia�o promieniowanie, k�opoty zaopatrzeniowe, bandy morderc�w - z kt�rymi trzeba by�o walczy�. Z trudem prze�kn�� �lin� na my�l, �e powinien by� przekona� �on�, Sarah, by zechcia�a nauczy� si� kilku sztuczek, kt�re teraz mog�yby pom�c jej zachowa� �ycie. Skr�ci� w lewo, zorientowawszy si�, �e pogr��ony w my�lach omal nie min�� opuszczonej ci�ar�wki. Gdy wykonywa� ma�y objazd wok� niej, zd��y� nadjecha� Rubenstein. Rourke zatoczy� pe�ne ko�o i stan�� tu� obok maszyny Paula. - Publiczne przedsi�biorstwo przewozowe - powiedzia�. - Porzucona. Przelecimy j� licznikiem Geigera i mo�emy sprawdzi�, co jest w �rodku. Mo�e co� nam si� przyda. Zga� motor. Nie s�dz�, by�my znale�li tu cho� odrobin� paliwa. Poda� Rubensteinowi licznik Geigera, kt�ry przymocowany by� do baga�nika jego harleya, i przygl�da� si�, jak drobny m�czyzna pieczo�owicie sprawdza ci�ar�wk�. Poziom promieniowania okaza� si� dopuszczalny. John przeszed� do podw�jnych drzwi z ty�u ci�ar�wki i obejrza� zamek. - Zamierzasz go odstrzeli�? - zapyta� Paul, kt�ry nagle znalaz� si� obok. John odwr�ci� si� i spojrza� na niego. - Chyba istniej� mniej drastyczne sposoby, prawda? Mamy jaki� �om? - Raczej nie. - No c� - rzek� dobywaj�c z kabury na prawym biodrze pythona - w takim razie chyba go odstrzel�. Sta� tam - wskaza� gestem na motocykle. Gdy Rubenstein by� bezpieczny, Rourke odst�pi� kilka krok�w, ustawi� si� pod odpowiednim k�tem, uni�s� rewolwer i odci�gn�� kurek. Wskazuj�cym palcem prawej d�oni nacisn�� spust, trzymaj�c Colt Medallion Pachmayr nieruchomo w mocnym u�cisku. Sekund� p�niej bluzn�� ogniem w kierunku zamka i wyra�nie zniszczy� jego mechanizm. Nast�pnie schowa� bro� do kabury. Gdy jego kompan ruszy� w kierunku zamka, ostrzeg�: - Mo�e by� gor�cy. Ale Paul dotar� ju� do niego i gwa�townie cofn�� r�k�, gdy jego palce wesz�y w kontakt z metalem. - M�wi�em, �e mo�e by� gor�cy - wyszepta� Rourke. - Tarcie. Po czym poszed� na brzeg jezdni, schyli� si� i podni�s� �redniej wielko�ci kamie�. Wr�ci� do drzwi przyczepy i wybi� zamek. - Otw�rz teraz - rzek�. Rubenstein grzeba� przez chwil� przy drzwiach, oczy�ci� je i poci�gn�� z wysi�kiem. - Musisz u�y� tego rygla w zamku - poradzi�. Paul spr�bowa� odblokowa� rygiel. John stan�� przy nim. - Tutaj, sp�jrz - Rourke uwolni� rygiel, potem otworzy� praw� cz�� drzwi. Si�gn�� do �rodka i usun�� zasuw� lew� cz��, po czym otworzy� drzwi tak�e z tej strony. - Tylko pude�ka - rzek� Rubenstein zagl�daj�c do wn�trza przyczepy. - To, co si� liczy, jest w ich wn�trzu. Odnowimy swoje zapasy. - Ale czy to nie kradzie�, John? - Kilka dni temu, przed wojn�, by�aby to kradzie�. Teraz to aprowizacja. A to r�nica - odpowiedzia� spokojnie, wspinaj�c si� na ty� ci�ar�wki. - W co chcesz si� zaopatrzy�? - zapyta� Paul wskakuj�c do ci�ar�wki i id�c za nim. Rourke pos�uguj�c si� stingiem wyj�tym z wewn�trznej kieszeni spodni, rozci�� ta�m� na jakiej� ma�ej skrzynce i powiedzia�: - C�... w co chc� si� zaopatrzy�? O, to mo�e by� w sam raz. Si�gaj�c do skrzynki wydoby� pod�u�ne pude�ko, grubo�ci paczki papieros�w. - Pestki do "czterdziestki pi�tki", nawet tej samej marki i masy co moje. - Amunicja? - A jak�e. Hurtownicy i po�rednicy korzystaj� czasem z us�ug publicznych przedsi�biorstw przewozowych przy transporcie broni amunicji do sprzedawc�w. Mam nadziej�, �e trafili�my na jeden z takich. Znajd� sobie naboje do Parabellum 9 mm. R�wnie dobrze pasuj� do MP-40, jak i do wielkokalibrowego browninga, kt�rych u�ywasz. I daj zna�, je�li natkniesz si� na jak�� bro�. John zacz�� swoim sposobem pracowa� nad towarem, otwieraj�c ka�d� skrzynk�, mimo naklejek wskazuj�cych na bezu�yteczn� dla niego zwarto��. Nie by�o broni, ale znalaz� jeszcze paczk� z amunicj� - 125 gramowe, dr��one pociski do magnum. Od�o�y� na bok kilka pude�ek, na wypadek gdyby nie znalaz� pocisk�w o po��danej masie. - Hej, John? Dlaczego nie zgarniemy ca�ego towaru, to znaczy, wszystkich tych pestek? Rourke spojrza� przelotnie na Rubensteina. Jak mieliby�my to zrobi�? M�g�bym wzi�� 308-ki, 223-ki, 45-ki ACP i 357-ki, i to ju� by�oby za du�o. Mam wystarczaj�cy zapas z poprzedniego zaopatrzenia. - Przed nami wci�� jeszcze 1500 mil, tak? - g�os Paula nie wyra�a� entuzjazmu. Doktor przygl�da� mu si� milcz�co. - Hej, John. Chcesz zapasowe �adunki, to znaczy, magazynki do twojej strzelby? Rourke podni�s� wzrok. Jego kompan trzyma� w d�oni magazynki AR-15. - Pasuj� do colta? Rubenstein przygl�da� si� chwil� magazynkom. John powiedzia�: - Zajrzyj pod sp�d, na p�ytk� fabryczn�. - Tak, pasuj�. - Wi�c bierz je jak leci. - Jeste� pewien, �e to nie jest nieuczciwe? To znaczy, �e nie kradniemy? Otwieraj�c pude�ko z pokarmem dla dzieci, John powiedzia�: - To wojna, Paul. Kilka nocy temu USA i Zwi�zek Sowiecki stoczy�y wielk�, nuklearn� bitw�. Wydaje si�, �e Stany Zjednoczone nie wysz�y na tym dobrze. Ka�de miejsce, kt�re odwiedzili�my, zanim ten samolot si� rozbi�, wygl�da�o na pora�one. Zdawa�o si�, �e wyparowa� ca�y obszar dorzecza Mississipi. Zgodnie z tym, co m�wi� przez radio ten ch�opak, osun�� si� uskok San Andreas i ca�y obszar na p�noc od San Diego poch�on�o morze, a fala przyp�ywu dotar�a a� do Arizony. No i jeszcze trz�sienie ziemi. Albuquerque opuszczono po ogromnym po�arze -zostali tylko ranni, umieraj�cy i dzikie psy. Pami�tasz? I t� strzelanin� z gangiem renegat�w na motorach, kt�rzy wyr�n�li ludzi, gdy jechali�my po pomoc dla nich... Jak oceni�by� to wszystko? - Ruina, anarchia, sobiepa�stwo. Kompletne bezprawie. - I tu si� mylisz - powiedzia� spokojnie doktor. - Jest prawo. Zawsze jest prawo moralne. Zwr�� uwag�, �e nikt nie dozna krzywdy, kiedy we�miemy st�d kilka drobiazg�w, kt�re pozwol� nam prze�y� tam, na zewn�trz. Naszym obowi�zkiem jest �y� - ty chcesz zobaczy�, czy uda�o si� to twoim rodzicom, ja chc� odnale�� Sarah i dzieci. Wi�c jeste�my to winni im i sobie teraz poszukaj czego�, co mo�na by u�y� jako torby na rupiecie. Mam zamiar zabra� troch� tego pokarmu dla dzieci. Obfituje w proteiny, cukier i witaminy. - Mam ma�ego, to znaczy, mia�em ma�ego siostrze�ca w Nowym Jorku. To... - w g�osie Paula da�o si� wyczu� napi�cie - to smakuje obrzydliwie. - Ale utrzyma nas przy �yciu - rzek� John zamykaj�c dyskusj�. Rubenstein odwr�ci� si� do wyj�cia, potem spojrza� przez rami� na swego towarzysza i powiedzia�: - John, Nowy Jork przepad�, prawda? M�j siostrzeniec, jego rodzice... Mia�em dziewczyn�. Nie by�o to nic powa�nego, ale kiedy� mog�oby by�. Lecz to przepad�o, prawda? Rourke opar� si� o �cian� przyczepy, przy�o�y� d�onie do drewnianych obi� i przymkn�� na chwil� powieki. - Nie wiem. Je�li chcesz, bym podzieli� si� z tob� domys�ami, wtedy powiem: Tak, Nowy Jork przepad�. Przykro mi, Paul, ale prawdopodobnie sta�o si� to szybko, nie mieli nawet czasu na ewakuacj�. - Wiem, my�la�em o tym... Kupowa�em kiedy� gazet� od takiego facecika na rogu. By� rosyjskim emigrantem. Przyby� tu uciekaj�c przed rewolucyjnym zam�tem - jako ma�y ch�opiec. Zawsze dba� o maniery. Pami�tam, zim� nigdy nie naci�ga� kapelusza na uszy, przez co stawa�y si� czerwone i �uszczy�y si�. Podobnie wygl�da�y jego policzki. M�wi�em do niego: "Max, dlaczego nie chronisz swojej twarzy i uszu? Nabawisz si� odmro�e�!". Lecz on u�miecha� si� tylko, nic nie m�wi�c, chocia� angielski zna�. S�dz�, �e on te� nie �yje, co? Rourke westchn�� g��boko, skierowa� wzrok na otwart� przed nim skrzynk�. Wiedzia� dok�adnie, co jest w �rodku, ale zajrza� tam i tak. - My�l�, �e tak, Paul. - Taak - rzek� Rubenstein wt�ruj�c mu. - My�l�... - i zacz�� wychodzi� z przyczepy. Doktor podni�s� wzrok, po czym przeszuka� szybko pozosta�e skrzynki. Znalaz� jakie� baterie do latarki, krem do golenia w tubkach i ostrza. Potar� szczecin� na brodzie, zabra� maszynk� do golenia i tyle pude�ek ostrzy, ile m�g� pomie�ci� w kieszonce na piersi swej b��kitnej, przepoconej koszuli. Wzi�� te� jedn� tubk� kremu i kilka kostek myd�a. Znalaz� jeszcze jedn� paczk� amunicji -158 gramowe pociski w koszulkach, do 357-ek i wzi�� osiem pude�ek z czterdziestu. By�y tam te� pe�ne pociski do 223-ki. Zgarn�� ich kilka setek. Wszystko, co chcia� zabra�, wrzuci� do dw�ch skrzynek i podci�gn�� je na ty� przyczepy. Pom�g� Rubensteinowi wspi�� si� do �rodka i spakowa� wszystko do torby. Gdy by�a pe�na, zeskoczy� na jezdni�, zarzuci� torb� na lewe rami� i zani�s� w stron� motocykli. - Powinni�my rozdzieli� �adunek - powiedzia� widz�c skacz�cego za nim Paula. Odwr�ci� si� do swego motoru, lecz nagle dobieg� go g�os przyjaciela zmieszany ze �wistem ku� ponad g�ow�. Bez ruchu popatrzy� na Rubensteina powtarzaj�cego ci�gle: - John!John!John! Rourke wyprostowa� si� powoli, mru��c oczy za ciemnymi okularami. Grupa m�czyzn w nieokre�lonych mundurach, bieg�a za jego przyjacielem. Niespiesznie odwr�ci� si�. Za plecami, obok porzuconej przyczepy, by�o ich przynajmniej drugie tyle. Wszyscy dzier�yli strzelby najr�niejszego pochodzenia - wszystkie skierowane na Rourke'a i Rubensteina. - Przy�apali�my was na gor�cym uczynku, co? - krzykn�� kt�ry� z facet�w stoj�cych z ty�u. - Cholernie dowcipne - rzek� Rourke bez �enady. - Jeste�cie aresztowani - oznajmi� g�os i tym razem John po��czy� go z twarz� w �rodku grupy przy przyczepie. Grubszy od innych, nosi� mundur bardziej kompletny i wygl�daj�cy na wojskowy. Na ramieniu m�czyzny tkwi�a opaska i John usi�owa� odcyfrowa�, co jest tam napisane. Zauwa�y�, �e na uniformach pozosta�ych m�czyzn tkwi� takie same opaski. - Kto nas aresztuje? - zapyta� ostro�nie. - Jestem kapitan Nelson Pincham z Teksa�skiego Niezale�nego Oddzia�u Paramilitarnego. - odpowiedzia� grubas. - Ho, ho - Rourke zrobi� pauz�. - Rozumiem. Teksa�ski Niezale�ny Oddzia� Paramilitarny, T...N...O...P...Tnop. Brzmi g�upio. Samozwa�czy kapitan post�pi� krok do przodu: - Zobaczymy, jak g�upio to zabrzmi, kiedy za minutk� b�dziecie gry�� gleb�. Oficjalna polityka jest taka, by grabie�c�w rozwala� na miejscu. - Doprawdy? - skomentowa� John. - Czyja� to oficjalna polityka? Twoja? - To oficjalna polityka Paramilitarnego Tymczasowego Rz�du Teksasu. - Spr�buj powiedzie� mi to kiedy� po kilku piwach - rzek� Rourke patrz�c na Pinchama. - Rzu� bro� - odezwa� si� grubas. - Ten wielki nagan przy pasie na biodrach. Ruszaj si�, ch�opcze! - zarz�dzi�. Doktor widzia� k�tem oka, ale wyra�nie, jak jakie� r�ce obszukiwa�y Rubensteina, odbieraj�c mu jego "sprz�t". "Schmeisser" - jak wci�� go nazywa� - oraz jego CAR-15 i steyr-mannlicher nadal by�y na motorach. John si�gn�� wolno do pasa Ranger Leather i rozpi�� go. Trzymaj�c za sprz�czk�, wyci�gn�� praw� r�k�. Jeden z milicjant�w wyst�pi� do przodu, chwyci� pas i cofn�� si�. - Teraz pistolety z kabur pod ramionami. Szybko! - W g�osie Pinchama pobrzmiewa�a rosn�ca pewno�� siebie. Rourke ostro�nie si�gn�� ku uprz�y, gdy t�u�cioch krzykn��: - St�j! Kapitan obr�ci� si� do najbli�szego milicjanta i warkn��: - Id� po te pistolety, ruszaj si�! Jeden z m�czyzn ruszy� w kierunku Johna. - Jeste� pewien, �e nie chcesz pogada�? Tak po prostu nas zastrzelisz? - Jestem pewien - odrzek� Pincham i wyszczerzy� z�by w u�miechu. John tylko skin�� g�ow� i odsun�� r�k� od bli�niaczych detonik�w, tkwi�cych w podw�jnej uprz�y pod ramieniem. Milicjant znalaz� si� pomi�dzy nim a Pinchamem oraz reszt� ludzi od strony ci�ar�wki i przem�wi� chrapliwym g�osem: - Teraz wyjmiesz te �wiecide�ka. Si�gniesz pod pachy powoli i grzecznie, prawa d�o� chwyci ten pod prawym ramieniem, lewa ten pod lewym. Grzecznie i spokojnie. Potem wystawisz je przed siebie kolbami w moj� stron�. - W porz�dku - rzek� doktor. Gdy si�gn�� po pistolety doda�: - Aby je wydoby� musz� lekko szarpn��... - Wszyscy przygl�daj� si�, jak to robisz. �adnych sztuczek albo rozwal� ci� na miejscu. Rourke zerkn�� na strzelb� w jego r�kach. Chwyci� swoje pistolety. Trzema palcami ka�dej d�oni uwolni� je ze sk�rzanych kabur. Utkwi� wzrok w m�czy�nie, kt�ry wyra�nie spr�y� si� na widok broni. Ostro�nie wyci�gn�� przed siebie r�ce z pistoletami odwr�conymi kolbami tak, jak mu kazano. - Dobry ch�opiec - rzek� m�czyzna u�miechaj�c si�, po czym zdj�� lew� r�k� ze strzelby i wyci�gn�� j� w kierunku pistoletu w jego prawej d�oni. John u�miechn�� si� nieznacznie. Jego r�ce opad�y b�yskawicznie, bli�niacze "czterdziestki pi�tki" zawirowa�y na wskazuj�cych palcach, kolby leg�y w d�oniach, kciuki odwiod�y kurki i obydwa pistolety wypali�y r�wnocze�nie. Pierwsza kula przebi�a gard�o m�czyzny, druga przeszy�a jego bark, odrzucaj�c do ty�u, i ugodzi�a w pier� �o�nierza stoj�cego przy Rubensteinie. Rourke odda� dwa kolejne strza�y w grup� ludzi z drugiej strony drogi i zanurkowa� pod przyczep�, przetoczy� si� pod ni�, strzelaj�c z obydwu pistolet�w do facet�w os�aniaj�cych kapitana Pinchama. K�tem oka - jak na zwolnionym filmie - widzia� Paula, kt�ry zrobi� w�a�nie to, czego si� po nim spodziewa�: porwa� strzelb� zabitego stra�nika i skierowa� wylot lufy wprost w prawy policzek Pinchama. Rourke przesta� strzela�, gdy jego kompan krzykn��: - Wstrzyma� ogie� albo Pincham dostanie za swoje! John przeczo�ga� si� pod przyczep� i stan�� na nogi. Obie "czterdziestki pi�tki" wymierzy� w tych po drugiej stronie drogi. - Niez�e przedstawienie, Paul - powiedzia� niemal szeptem, puszczaj�c oko do Rubensteina. Tamten skin�� g�ow� i krzykn��: - Wszyscy wychodz� z ukrycia i rzucaj� strzelby na ziemi�! Szybko albo kapitan oberwie! Rusza� si�! Rourke przygl�da� si�, jak Rubenstein wciska luf� w policzek Pinchama. Grubas wrzasn��: - R�bcie, co ka��! Po�pieszcie si�! Ludzie, kt�rzy skoczyli do przydro�nego rowu, gdy otworzono do nich ogie�, wype�zali powoli na drog�. John patrzy�, jak jeden po drugim rzucaj� strzelby wydaj�ce brz�k przy zetkni�ciu z jezdni�. - Pistolety te�! - krzykn�� Paul. W�r�d pistolet�w, kt�re znalaz�y si� na ziemi, Rourke zobaczy� sw�j w�asny. Podszed� do niego, schyli� si� i podni�s� go. W�o�y� detonika za pasek spodni. W prawej d�oni trzyma� teraz pythona o d�ugiej lufie. Odbezpieczaj�c go przeszed� wolno przez jezdni�. Id�c zamaszy�cie dotar� do m�czyzny stoj�cego w �rodku dziesi�cioosobowej grupy. Kieruj�c wylot lufy w jego skRon, powiedzia� cicho: - W porz�dku... Chcecie, ch�opcy, by� wojskiem... W szeregu zbi�rka! B�dziecie robi� co� w rodzaju pompek, tylko bez opadania w d�. Dalej! Doktor odsun�� si�, nakazuj�c najbli�szemu z m�czyzn pa�� na ziemi�. Za jego przyk�adem ca�a dziesi�tka znalaz�a si� na kolanach, wyci�gn�a r�ce, potem nogi. Wszyscy balansowali teraz na palcach st�p, opieraj�c si� na ramionach. - Pierwszy, kt�ry si� ruszy - umrze! - ostrzeg� g�o�no. S�ysza�, jak po drugiej stronie drogi Rubenstein wykrzykuje podobne rozkazy, podszed� do niego. Paul zapyta�: - Co teraz robimy? - Chcesz ich wszystkich zabi�? -Co? - Ja te� nie. Mo�esz jednak sprowadzi� tu motocykle. Zabierzemy tych kole�k�w na spacer, kilka mil szos�, a p�niej pu�cimy wolno. Pozw�l mi tylko prze�adowa� bro�. Uwa�aj na nich, stary - rzek� Rourke. Wyci�gn�� pythona zza paska, potem wymieni� magazynki w obydwu "czterdziestkach pi�tkach" i na powr�t schowa� je do kabur. Oczy�ci� futera� z piachu i zarzuci� na rami�, �ciskaj�c pythona w prawej d�oni. Kiedy by� got�w, Rubenstein rozpocz�� za�adunek motor�w. - Macie gdzie� w pobli�u jakie� pojazdy? - John zapyta� Pinchama. Kapitan nie odpowiedzia�. Rourke przytkn�� luf� pythona do jego nosa. - Tak, po obydwu stronach drogi. - Jakie� zbiorniki paliwa? - No, mamy - potwierdzi� nerwowo grubas. - Wielkie dzi�ki - powiedzia� John i krzykn��: - Paul! Skocz tam i przywie� paliwo do motocykli. We� ze sob� to co�, co nazywasz "schmeisser", na wypadek gdyby zostawili kogo� na stra�y. Zostawi�e� kogo� na stra�y? - spyta� zni�aj�c g�os i wpatruj�c si� w Pinchama. - Nie, nie. Nikogo. - Dobra. Je�li cokolwiek przytrafi si� mojemu przyjacielowi, b�dziesz mia� w nosie jedn� dziurk� ekstra. - Nikogo nie ma na stra�y! - powt�rzy� Pincham. Jego g�os wznosi� si� za ka�dym razem coraz wy�ej. Chwil� p�niej Rubenstein wr�ci� z kanistrami paliwa, i zatankowa� oba motocykle i usadowi� si� na swoim. Rourke z Pinchamem na muszce r�wnie� podszed� do motoru. Niekt�rzy z milicjant�w byli ju� bliscy upadku, nie mog�c d�u�ej wspiera� si� na r�kach. - Barbarzy�ca - warkn�� gruby. Sk�d�e znowu - odpar� John spokojnie. - Chc�, by byli grzeczni i tak zm�czeni, aby nie zd��yli wr�ci� zbyt szybko, i nie �ledzili nas. Albo zrobimy to, albo uszkodzimy wasze pojazdy. Nie wydaje mi si�, �eby� chcia� zosta� na tej pustyni i polega� tylko na w�asnych nogach. Mam racj�? Pincham, przygryzaj�c doln� warg�, przytakn��. - W porz�dku, kapitanie - rzek� Rourke. - Rozka� swym ludziom, by wstali i ruszyli przed nami. B�dziesz zamyka� poch�d. Jeden niepo��dany ruch, a ty b�dziesz mia� k�opoty. Uruchomili motory, za� Pincham poderwa� swych ludzi i uformowa� z nich nier�wn� kolumn� dw�jkow�. Ruszli drog� na El Paso. Rourke i Rubenstein jechali z ty�u. John spogl�da� w�a�nie na licznik wskazuj�cy koniec drugiej mili, gdy Pincham - wlok�cy si� mozolnie tu� przed nim - powiedzia�: - Zabi�e� trzech moich �udzi. - Czterech - sprostowa� doktor. - Je�li kiedy� nasuniesz mi si� przed oczy, jeste� trupem. - Tam z ty�u, w ci�ar�wce, jest sporo pokarmu dla dzieci. Na wypadek, gdyby�cie byli g�odni - odrzek� poprawiaj�c okulary i zwr�ci� si� do Paula: - Jedziemy. Doda� gazu i wystrzeli� na harleyu wzd�u� kolumny, Rubenstein tu� za nim, po drugiej stronie. Mijaj�c t� paramilitarn� jednostk�, Rourke spogl�da� przez rami� na ludzi Pinchama. Niekt�rzy siedzieli ju� na poboczu. Kapitan sta� i wygra�a� pi�ci�... Paul zr�wna� si� z motocyklem Johna i przekrzykiwa� �wist powietrza: - Widzia�em kiedy� t� sztuczk� w westernie. T� z pistoletami, znaczy. Rourke skin�� tylko g�ow�. - Jak si� to nazywa, kiedy obracasz bro� w taki spos�b, gdy kto� chce ci j� odebra�? John przyjrza� si� przyjacielowi, potem pochyli� si� nieco na motorze, szukaj�c wygodniejszej pozycji. - Korkoci�g rozb�jnika - rzek�. - Korkoci�g rozb�jnika - zawt�rowa� Rubenstein. - Hej! ROZDZIA� IV Warakow by� zadowolony, �e zarz�dzi� konferencj� z wywiadem we w�asnym biurze, w gabinecie obok centralnego hallu. Biurko by�o zabudowane z przodu i, przy ustawieniu krzese� w p�kolu, nikt nie m�g� widzie� jego st�p. Wygodnie rozci�gni�ty w fotelu przebiera� palcami w bia�ych skarpetkach. - Istnieje kilka innych zada� priorytetowych ni� eliminacja politycznie niepo��danych - powiedzia� stanowczo. - Moskwa chce... - zacz�� cz�owiek KGB, major W�adimir Karamazow. - Moskwa chce - wpad� mu w s�owo genera� - �ebym rozrusza� ten kraj, bym dopilnowa�, aby zbrojna rebelia nie wymkn�a si� nam spod kontroli - pewien op�r jest nie do unikni�cia w spo�ecze�stwie, gdzie ka�dy posiada bro� - oraz bym ponownie uruchomi� przemys� ci�ki. Oto, czego chce Moskwa. Jaki spos�b realizacji wybior�, to ju� moja sprawa. Ewentualnie, je�li Moskwa zadecyduje, �e nie wykonuj� swej pracy w�a�ciwie, wtedy zostan� zast�piony. Ale nie pozwol� tutaj - Warakow uderzy� pi�ci� w st� - panoszy� si� KGB. Wywiad ma s�u�y� interesom ludu sowieckiego i rz�du. Rz�d i ludzie nie b�d� wstrzymywali oddechu, by odda� us�ugi wywiadowi. Zwi�zek Sowiecki stoi przed gro�b� kl�ski g�odu, odczuwa luki w zaopatrzeniu w ca�y szereg artyku��w, a przewa�aj�ca cz�� naszego przemys�u ci�kiego zosta�a zniszczona przez ameryka�skie pociski. Je�li nie pozyskamy potencja�u produkcyjnego tego kraju, wszyscy mo�emy zacz�� przymiera� g�odem, nie b�dziemy mieli amunicji do naszych karabin�w, �adnych cz�ci zamiennych. Wi�kszo�� ameryka�skiego przemys�u ci�kiego jest nietkni�ta. Wi�kszo�ci naszego ju� nie ma. W pierwszym rz�dzie jeste�my odpowiedzialni za wype�nienie fabryk batalionami pracy i rozwini�cie produkcji. W przeciwnym razie wszystko b�dzie stracone. Warakow rozejrza� si� po pokoju, jego spojrzenie zatrzyma�o si� przez chwil� na kapitan Natalii Tiemerowej, tak�e z KGB, do tego najbardziej zaufanej i powa�nej agentce Karamazowa. - Co pani o tym s�dzi, kapitan Tiemierowna? - zapyta� Warakow mi�kn�cym g�osem. Obserwowa�, jak niespokojnie poruszy�a si� na krze�le. Sp�dnica munduru ods�oni�a na moment jej kolana, a fala ciemnych w�os�w opad�a na czo�o, gdy poderwa�a g�ow�. Patrzy�, jak odgarn�a w�osy znad g��boko osadzonych, b��kitnych oczu. - Towarzyszu generale, zdaj� sobie spraw� z wagi poruszonych przez pana spraw. Lecz je�li mamy z sukcesem reaktywowa� przemys�, musimy te� zabezpieczy� si� przed sabota�em i zorganizowanym ruchem wywrotowym. Towarzysz major Karamazow, jestem tego pewna, chce jedynie rozpocz�� prac� nad eliminacj� potencjalnych rebeliant�w z listy "Master" po to, by pan, towarzyszu generale, m�g� �atwiej realizowa� swoje zadania. - Powinna� by� dyplomatk�, Natalio. Masz na imi� Natalia, prawda? - Tak, towarzyszu generale - odpowiedzia�a dziewczyna g��bokim altem. By� to timbre g�osu, jaki Warakow lubi� najbardziej. - Jest pewien drobiazg - podj�� genera�. - Zanim przejdziemy do waszej listy os�b przeznaczonych do likwidacji. Nie jest to problem dla wywiadu, lecz �ycz� sobie waszego kolektywnego wk�adu. Chodzi o zw�oki. Na obszarach dotkni�tych uderzeniami bomb neutronowych, takich jak Chicago, wsz�dzie znajduje si� pe�no gnij�cych zw�ok. Z teren�w nie obj�tych bombardowaniami przybywaj� dzikie psy i koty. Prawdziwym utrapieniem sta�y si� szczury. To bardzo istotny problem. Zdrowie publiczne, towarzysze. Czy macie jakie� sugestie? Sam przecie� nie mog� wyt�pi� szczur�w, bakterii i wilkopodobnych ps�w. - W nie zniszczonych cz�ciach miasta, wzgl�dnie na przedmie�ciach, egzystuje wielu krajowc�w - zacz�� Karamazow. - I... Warakow uci��: - Z pewnych �r�de� wiem, towarzyszu majorze, �e ma pan ju� jaki� plan. Karamazow przytakn�� lekcewa��co i podni�s�szy si� z krzes�a kontynuowa�: - Mo�emy wys�a� do tych rejon�w nasze jednostki celem uformowania z tych ludzi batalion�w pracy, przeznaczaj�c centralne place do kremacji cia� i wyposa�y� niekt�re z tych batalion�w w �rodki chemiczne do zwalczania szczur�w i bakterii. - Lecz, W�adimir - zacz�a kapitan Tiemerowna, przerwa�a jednak i poprawi�a si�: - Lecz, towarzyszu majorze, takie chemikalia, aby by�y skuteczne, musz� by� dostatecznie silne, a wtedy ich dzia�alno�� obr�ci si� tak�e przeciw ludziom z batalion�w pracy. - Oczywi�cie podejmiemy odpowiednie �rodki ostro�no�ci, ale znajdziemy te� odpowiednich zast�pc�w na miejsce tych, kt�rzy b�d� nieostro�ni, Natalio - rzek� Karamazow. Odwr�ci� si� plecami do genera�a, a potem przeszed� na skraj p�kola krzese� i raptownie obracaj�c si� na pi�cie - dla dramatycznego efektu, jak przypuszcza� Warakow - powiedzia�: - Gdy raz ju� zostan� sformowane, bataliony te mog� zosta� zorganizowane w za�ogi fabryczne. Je�li pracowaliby na dwie zmiany po dwana�cie godzin, tak�e noc� - system elektryfikacyjny jest wci�� w du�ej mierze sprawny - to miasto mo�e zosta� postawione na nogi w kilka dni. Najwy�ej tydzie�. Odpowiednie dane liczbowe mog� przedstawi� za godzin�, towarzyszu generale. - I strzeli� obcasami. Warakow nie znosi� tego. Karamazow za bardzo przypomina� mu nazist�w z czas�w drugiej wojny �wiatowej. - Nie wydaje mi si�, aby pa�skie dane liczbowe by�y konieczne... Jakkolwiek pa�ski plan sprawia wra�enie najbardziej sensownego. - Dzi�kuj�, towarzyszu generale. Przygotowanie danych liczbowych nie sprawi �adnych trudno�ci. Za�o�y�em, �e problem pana zainteresuje i mam je ju� gotowe, cho� - oczywi�cie - trzeba jeszcze uwzgl�dni� aktualn� liczb� ocalonych, kt�rzy s� u�yteczni do pracy w batalionach oraz ilo�� chemicznego wyposa�enia zabezpieczonego na u�ytek programu... Mog� �atwo obliczy� te dodatkowe dane, wedle pa�skiego �yczenia. Warakow skin�� g�ow�, przygarbiaj�c si� nad biurkiem. - Nie odchodz� jeszcze na emerytur�, m�j ambitny m�ody przyjacielu. - Ale� oczywi�cie, towarzyszu generale - zacz�� major id�c w kierunku biurka genera�a. - Nic nie jest oczywiste, Karamazow... Ale opowiedz mi teraz o waszej li�cie. Karamazow usiad�, potem wsta� ponownie i przeszed� na koniec rz�du krzese� zaj�tych przez kagebist�w i wojskowych. Gwa�townie obracaj�c si� na pi�cie - dla jeszcze wi�kszego dramatyzmu, jak przypuszcza� Warakow - wyrzuci� z siebie: - Musimy za wszelk� cen� zapewni� bezpiecze�stwo pa�stwa, towarzysze. Oczywi�cie z tego powodu, wiele lat temu, przed ko�cem drugiej wojny �wiatowej, moi poprzednicy rozpocz�li zestawianie listy - ustawicznie uzupe�nianej - ludzi, kt�rzy w przypadku wojny z kapitalistycznymi superpot�gami mogliby by� potencjalnymi sprawcami k�opot�w, organizuj�c punkty oporu, etc. Lista "Master" - jak przyj�o si� j� nazywa� - by�a, jak ju� nadmieni�em, stale uzupe�niana. Nie spos�b by�o przewidzie� z jak�kolwiek mo�liw� do przyj�cia dok�adno�ci�, kto mo�e tak� wojn� prze�y�, a kto nie, i okre�li�, kt�re cele b�d� mog�y by� �atwo wyeliminowane w razie potrzeby. By�o to ju� na samym pocz�tku przyczyn� rozpadu listy na kategorie. - S� tam nazwiska, kt�re mogliby�my rozpozna�? - wpad� mu w s�owo Warakow. - O tak, panie generale. Wiele z tych nazwisk to wa�ne osoby publiczne. Wiele innych nazwisk nie�atwo dzi� zidentyfikowa�, my jednak nie mamy z tym problemu! - Prosz� poda� mi jakie� przyk�ady, majorze - znowu przerwa� mu Warakow. - C�... S� r�nych profesji. Na przyk�ad w sekcji Alfa jedn� z najwa�niejszych figur jest Samuel Chambers -rzek� Karamazow. - Ten Chambers, na ile potrafili�my go oceni�, jest jedynym ocala�ym cz�onkiem czego�, co nazywano gabinetem prezydenckim. By� ministrem komunikacji - odpowiednik sekretarza. Zgodnie z nasz� interpretacj� konstytucji Stan�w Zjednoczonych, jest on w tej chwili, czy wie o tym czy nie, faktycznym prezydentem USA. Musi zosta� zlikwidowany. Chambers jest znakomitym przyk�adem. Znajdowa� si� w sekcji Beta, lecz jego awans do gabinetu doradczego prezydenta poci�gn�� za sob� przej�cie do sekcji Alfa. Zawsze by� �arliwym przeciwnikiem naszej ojczyzny, sam nazywa� siebie antykomunist�. Zdoby� sobie du�� popularno�� dzi�ki takiej postawie. By� w�a�cicielem kilku stacji radiowych i telewizyjnych, przez kilka lat mia� w�asny program nadawany przez niezale�ne stacje w ca�ym kraju. Jego nazwisko wyra�a�o si� w j�zyku potocznym post�p amerykanizmu. - W j�zyku potocznym... Jest teraz prezydentem? Czy wi�c nie �yczymy sobie negocjowa� z nim celem podpisania formalnego aktu kapitulacji? - zapyta� Warakow g�osem wyra�aj�cym cierpliwo�� i zainteresowanie. - W normalnych warunkach - owszem, towarzyszu generale, zrobiliby�my to. Lecz ten Chambers si� nie zgodzi nigdy. A je�li wymusiliby�my jego podpis na uk�adzie pojednawczym, tubylcy nigdy nie uznaliby jego autentyczno�ci. Ma dla nas warto�� jako trup. Poniewa� jest symbolem ameryka�skich uczu� antykomunistycznych, jego �mier� mo�e zatrzyma� fal� oporu Amerykan�w, ukazuj�c im, jak bezu�yteczna jest taka aktywno��... Jak bezproduktywna. - Jeszcze jaki� przyk�ad - powiedzia� Warakow chc�c zyska� na czasie, nim warunki zmusz� go do podpisania oficjalnego rozkazu rozpocz�cia pracy nad list�. Nie lubi� skazywa� ludzi na �mier�. Zbyt d�ugo szkolony by� na �o�nierza, by ceni� �ycie tak nisko, jak robi�o to KGB. - A... tak - rzek� Karamazow przechadzaj�c si� po pokoju pomi�dzy rz�dem krzese� a biurkiem Warakowa. - Tak, mam jeszcze dobry przyk�ad. Nie mam jednak przes�anek, by uwa�a�, �e ten cz�owiek jeszcze �yje. By� pisarzem zamieszka�ym w po�udniowo-wschodniej cz�ci USA. Pisa� powie�ci przygodowe o ameryka�skich terrorystach likwiduj�cych agent�w komunistycznych ze Zwi�zku Sowieckiego i innych kraj�w. Pisywa� tak�e do magazyn�w po�wi�conych broni sportowej. Kilkakrotnie oficjalnie pot�pia� nasz system rz�d�w i og�asza� to drukiem w periodykach. W swych artyku�ach i ksi��kach usi�owa� gloryfikowa� indywidualizm i antyspo�eczne d��enia jednostki... Nie mog� teraz przypomnie� sobie jego nazwiska. Nie nale�y on do kategorii priorytetowej, niemniej jego likwidacja b�dzie konieczna. Jeszcze innym przyk�adem by�by emerytowany personel Centralnej Agencji Wywiadowczej, przejawiaj�cy resztki aktywno�ci. Inn� list� stanowiliby oficerowie rezerwy si� zbrojnych. Jest wiele tysi�cy nazwisk, towarzyszu generale, i praca musi by� rozpocz�ta bezw�ocznie. Musimy zlokalizowa� i zlikwidowa� te osoby jako potencjalnych wywrotowc�w. Wolno i dobitnie, a przy tym niemal �agodnie, Warakow powiedzia�: - Czystka? - Tak... Ale czystka dla ostatecznego post�pu w kolektywnych planach bohaterskiego ludu sowieckiego, towarzyszu generale! Warakow popatrzy� na Karamazowa, potem przeni�s� spojrzenie na Natali� Tiemerown�. Wierci�a si� na niewygodnym sk�adanym krze�le. Ponownie skierowa� wzrok na majora i ich spojrzenia spotka�y si�. - Podpisz� ten rozkaz - prawie szeptem powiedzia� genera�. - Lecz od kiedy rozkazy pojedynczych egzekucji przestan� by� konieczne, b�d� wprowadza� poprawki do listy tak, �e bez wyra�nego rozkazu podpisanego przeze mnie b�dzie mo�na eliminowa� tylko osoby aktualnie znajduj�ce si� na li�cie "Master". Kaszl�c doda�: - Nie chc� wszczyna� krwawej jatki. Potem patrz�c na Karamazowa, prosto w jego czarne jak w�gle oczy, wyci�gn�� w jego kierunku wskazuj�cy palec prawej d�oni i powiedzia�: - Nie pope�nijcie b��du my�l�c, �e b�d� na tyle g�upi, by podpisa� blankiet, kt�ry pewnego dnia m�g�by zadzia�a� na moj� niekorzy��, towarzyszu. ROZDZIA� V Amarantowa kula s�o�ca znajdowa�a si� nisko nad horyzontem, na odleg�ym kra�cu wst�gi autostrady biegn�cej do El Paso. Rourke obliczy�, �e byli ci�gle jeszcze oko�o dziesi�ciu lub wi�cej mil od tego miasta. Skierowa� motocykl na skraj jezdni i zahamowa� na poboczu, patrz�c na drog� przed sob�. Rubenstein przejecha� obok niego i zahamowa� kilka st�p dalej. Cofn�� si� i stan�� obok. - Dlaczego si� zatrzymujemy, John? - Jeste�my jakie� osiem czy dziewi�� minut od El Paso. Nie wygl�da na to, �eby zosta�o trafione. Ale jak dobrze pami�tam, nie by�o to miasto, kt�re mo�na by nazwa� najmilszym. Po drugiej stronie mostu na Rio Grande znajduje si� Juarez. - Wybieramy si� do Meksyku? - Nie... Przynajmniej, dop�ki b�d� m�g� tego unikn��. Ta paramilitarna jednostka, kt�r� wystawili�my do wiatru mo�e jeszcze sprawi� nam k�opoty, by� mo�e ju� siedz� nam na ogonie. Prawdopodobnie mieli radiostacj�, jak s�dzisz? - Tak - rzek� Rubenstein. Wygl�da� przez chwil� na zamy�lonego. - Tak, my�l�, �e mieli. - C�, mo�emy zatem spodziewa� si� komitetu powitalnego. Ale w Meksyku mog�yby wsi��� na nas jakie� federalne jednostki... Robi� to, co do nich nale�y, cholernie dobrze. No i przy tej ca�ej broni, motorach i r�nego rodzaju innym wyposa�eniu, kt�rym dysponujemy wszyscy jak jeden m�� b�d� chcieli nas za�atwi� i z tego oskroba�. Nie wiem, czy Meksyk zosta� wpl�tany w wojn�, czy te� nie, ale mog� si� tam dzia� straszne rzeczy. - W takim razie - rzek� Paul - mo�e powinni�my po prostu omin�� El Paso. - Tak, my�la�em o tym - powiedzia� wolno Rourke, wci�� patrz�c wzd�u� autostrady. Zapali� jedno ze swych cygar i przesun�� je j�zykiem w lewy k�cik ust. - Wiele o tym my�la�em przez tych kilka ostatnich mil na autostradzie. Jako� nie widz� dla nas innego wyj�cia, skoro ju� w to wdepn�li�my, a ty? Rubenstein spojrza� na niego, potem szybko odpowiedzia�: - Nie, ja te� nie. Doktor przytakn�� i rzek�: - Ten pokarm dla dzieci, kt�ry zabra�em, wystarczy dla nas obydwu tylko na kilka dni. Poza tym mia�e� racj�, smakuje jak rzygowiny. Potrzebujemy �ywno�ci, prawie nie mamy ju� wody i przyda si� nam wi�cej benzyny. Nie pogardzi�bym te� jakimi� instrumentami medycznymi, je�li znalaz�bym takowe. Mia�em to wszystko w swojej kryj�wce, ale przed nami daleka droga do ich odzyskania. - Nigdy mi nie m�wi�e� - zapyta� Paul spogl�daj�c na autostrad� i usi�uj�c dojrze�, czego tak intensywnie wypatruje John - dlaczego przygotowa�e� schron? To znaczy, wiedzia�e�, �e zacznie si� wojna, czy jak? - Nie... Nie wiedzia�em - rzek� Rourke. - Widzisz, uko�czy�em studia medyczne, potem mia�em praktyk� i takie tam. Zawsze interesowa�em si� histori�, bie��cymi wydarzeniami, takimi rzeczami - wydmuchn�� d�ug� smu�k� szarego dymu z cygara, kt�ra pochwycona przez �wiat�o s�oneczne zawirowa�a przed nim przez chwil�, a potem rozwia�a si� w powietrzu. - Wyobrazi�em sobie chyba, �e opr�cz umiej�tno�ci rozwi�zywania ludzkich problem�w, m�g�bym zacz�� chroni� ich przed nimi. Nie osi�gn��em tego do ko�ca. Wst�pi�em do CIA, sp�dzi�em tam kilka lat, g��wnie w Ameryce �aci�skiej. Zawsze by�em dobry w pos�ugiwaniu si� broni�, lubi�em chodzi� w�asnymi �cie�kami. Nabra�em do�wiadczenia w tym towarzystwie, przyswoi�em sobie kilka ostrych sztuczek. Po�lubi�em Sarah tu� przed zwolnieniem si�. Mia�em ju� wtedy publikacje dotycz�ce szkolenia w sztuce przetrwania i treningu z broni�. Siad�em do pisania i r�wnocze�nie zacz��em przygotowywa� schron. Im wi�cej tar� powsta�o mi�dzy nami z tego powodu, tym wi�cej czasu i energii mu po�wi�ca�em. Mia�em tam kilkuletnie zapasy �ywno�ci, mo�liwo�� w�asnej hodowli, produkcji w�asnych pestek. Obfite zaopatrzenie w wod�... Mia�em nawet �r�d�o elektryczno�ci. Wszystkie wygody... - zawiesi� g�os. - Wszystkie wygody domu - ochoczo doko�czy� za niego Rubenstein - Wcze�niej musz� znale�� Sarah, Michaela i Ann. - Ile lat ma teraz Michael? - Michae� ma sze�� - rzek� Rourke - a ma�a Annie dopiero co sko�czy�a cztery. Sarah ma trzydzie�ci dwa. To zdj�cie jej i dzieciak�w, kt�re ci pokaza�em, jest nie ca�kiem aktualne... Jednak gdy je robi�em, by�y to szcz�liwe czasy, wi�c trzymam je. - Ona jest artystk�? - Ilustrowa�a ksi��ki dla dzieci, potem zacz�a te� pisa�, kilka lat temu. Jest w tym naprawd� dobra. - Zawsze chcia�em si� spr�bowa� jako artysta - oznajmi� niespodziewanie Paul. John odwr�ci� si� do niego i przygl�da� w milczeniu. - Wi�c wjedziemy do El Paso? - zapyta� m�ody cz�owiek zmieniaj�c temat. - Nie b�dzie to przyjemne, to pewne - odrzek� doktor wypuszczaj�c dym i �uj�c ko�c�wk� cygara. Zatrzasn�� sk�adan� kolb� CAR-15 i przewiesi� go przez rami�, potem poprawi� pistolety na biodrze, zabezpieczy� je i uruchomi� harleya. - Lepiej zajmij si� swoim - powiedzia� do Rubensteina wskazuj�c na p�automatyczny niemiecki MP-40, umocowany przy baga�niku jego motocykla. - Chyba tak - rzek� drobniejszy m�czyzna poprawiaj�c okulary przeciws�oneczne. - Hej, John? - Tak? - Dobrze si� tam sprawi�em, czy nie? To znaczy, z tymi paramilitarnymi ch�opakami? - By�e� w porz�dku. - To znaczy, nie zosta�em w tyle za tob�, prawda? U�miechaj�c si� Rourke odpowiedzia�: - Gdyby tak by�o, Paul, powiedzia�bym ci. John doda� gazu i ruszy� skrajem szosy. Rubenstein - gdy Rourke zerkn�� na siebie - w�a�nie przewiesza� "schmeissera" przez prawe rami� i wskakiwa� na siode�ko. ROZDZIA� VI Sarah Rourke �ci�gn�a cugle Tildie, swej kasztanki, zatrzymuj�c si� tu� za gniadoszem Carli Jenkins. Obserwowa�a z bliska kobiet� i ma�� dziewczynk�, Millie, siedz�c� za jej plecami. Dla �ony Rourke'a, Carla obchodzi�a si� r�wnie dobrze z koniem, co z kart� kredytow� - by�a niebezpieczna z jednym i drugim. Sarah unios�a si� w siodle i spojrza�a na m�a Carli, Rona, emerytowanego sier�anta armii, kt�remu powierzy�a czasowo los sw�j i swoich dzieci. Dzieci... Obejrza�a si� przez rami� na Michaela i Annie, siedz�cych na koniu jej m�a. By�a to mlecznobia�a klacz z czarn� grzyw�, czarnymi p�cinami i ogonem. Nazywa�a si� Sam. Kobieta wyci�gn�a r�k� i poklepa�a j� po chrapach, m�wi�c do dzieci: - Jak wam leci? Czy to nie zabawne jecha� na koniu tatusia? - Siod�o jest za du�e, mamo - rzek� Michael. Annie doda�a: - Chc� jecha� z tob�, mamusiu. Nie chc� jecha� na Sam, jest twarda. Annie wygl�da�a, jakby chcia�a si� rozp�aka�, chyba setny ju� raz, pomy�la�a matka. - Potem... B�dziesz mog�a jecha� ze mn� p�niej, Annie. B�d� teraz grzeczna. Chc� si� dowiedzie�, dlaczego pan Jenkins si� zatrzyma�. Sarah odwr�ci�a si� w siodle, stan�a w strzemionach i spojrza�a ponad Carla. Nie mog�a widzie� twarzy Jenkinsa, tylko ty� jego g�owy, szczup�e barki i kark oraz zad wa�acha, na kt�rym jecha�. - W czym problem, Ron? - zapyta�a usi�uj�c nie krzycze�, na wypadek gdyby przed nimi czai�o si� jakie� niebezpiecze�stwo. - Nie ma problemu, Sarah, przynajmniej na razie - odrzek� Jenkins nie odwracaj�c ku niej twarzy. W�asne imi� w ustach Rona nadal brzmia�o dla niej dziwnie. Przypomnia�a sobie, �e nigdy nie zwraca�a si� do niego "Ron", dop�ki kilka dni temu on, jego �ona i c�rka, nie zjawili si� na farmie z propozycj�, by si� do nich przy��czy�a. Poruszali si� wolno, bo rodzina Jenkins�w pedantycznie omija�a ka�de najmniejsze miasteczko, jakie znajdowa�o si� na drodze pomi�dzy nimi a "g�rami", gdzie si� udawali. Lecz teraz byli ju� w g�rach, pomy�la�a Sarah. By�a ciekawa, jakie to enigmatyczne powody zadecydowa�y o wyborze G�r Dymnych, zamiast g�r w p�nocno-zachodniej Georgii. Opadaj�c z powrotem na siod�o, by oprze� kr�gos�up o jego ��k i ul�y� obola�ym plecom, zda�a sobie spraw�, �e je�li Jenkins b�dzie chcia� zabra� ich poza granice Georgii, ona nie pojedzie dalej. Je�li istnia�a szansa, �e jej m��, John, wci�� �yje - a jak powtarza�a dzieciom, co� podpowiada�o jej, �e tak jest - szans� odnalezienia ich przez niego b�d� mniejsze, je�li opuszcz� stan czy nawet obszar wok� farmy. Wiedzia�a, �e gdzie� w tych g�rach znajdowa� si� schron jej m�a i je�li tutaj zostan�, to pr�dzej czy p�niej dojdzie do spotkania z nim. Ale im dalej Jenkins wywozi� j� od farmy, kt�r� przed Noc� Wojny nazywa�a z dzie�mi domem, tym bardziej nik�a by�a na to szansa. Obejrzeli z daleka kilka miast i wiele z nich wygl�da�o na z�upione i spalone. Kilka godzin wcze�niej musieli kry� si� przed bandyckim gangiem na motocyklach i dopiero gdy tamci znikn�li, mogli przeci�� ich drog�. Sarah powr�ci�a my�lami do Nocy Wojny i poranka, kt�ry po niej nast�pi�, do strzelaniny, w kt�rej zabi�a kilku m�czyzn i jedn� kobiet� chc�cych skrzywdzi� j� i jej dzieci. Dreszcz przebieg� jej po kr�gos�upie i wzdrygn�a si� mimowolnie w siodle, powi�d�szy wzrokiem po znacznie ulepszonej wersji karabinu AR-15, kt�ry zabra�a jednemu z zabitych. Za paskiem Levis�w wci�� tkwi� m�owski colt, "czterdziestka pi�tka". Poruszy�a go - ociera� si� o jej sk�r� rani�c j�. Sprawdzi�a lejce Sam uwi�zane do swego siod�a, poluzowa�a je nieco i poci�gn�a klacz za sob�. Mijaj�c gniadosza Carli, podjecha�a do Jenkinsa. - Co si� sta�o, Ron? - zapyta�a znowu. - Tam w dole... Jeszcze jedno miasto - odrzek�. Sarah spojrza�a tam, gdzie wskazywa�, zbieraj�c z czo�a lu�ny kosmyk w�os�w i wpychaj�c go pod bia�oniebiesk� chustk� oplataj�c� jej g�ow�. Czu�a, �e w�osy s� brudne; nie my�a ich od ranka poprzedzaj�cego wojn�. Nie mia�a wystarczaj�co wiele czasu. Ju� prawie zmierzcha�o i z pocz�tku nie mog�a zobaczy� wyra�nie. Po chwili, gdy oczy przyzwyczai�y si� do szar�wki, dojrza�a dolin� rozpo�cieraj�c� si� przed nimi. By� tam gang bandyt�w, ten sam, kt�ry widzieli kilka godzin wcze�niej. Ich twarze wygl�da�y obco, lecz nawet pomijaj�c ten fakt wiedzia�a, �e s� sk�d� z zewn�trz. Ludzie w Georgii byli na og� poczciwi i �agodni. Jako przyjezdna z p�nocy, obca w�r�d nich, przekona�a si� o tym ju� par� lat temu. Ci ludzie w miasteczku poni�ej nie byli przyja�nie usposobieni. Kilka starych dom�w po obu stronach g��wnej ulicy zosta�o podpalonych. Wi�kszo�� zbir�w znajdowa�a si� w centrum miasta. Patrz�c w nieck�, Sarah by�a zbyt daleko, by rozr�ni� poszczeg�lne dzia�ania, lecz widzia�a, �e zupe�nie jak du�e mr�wki pl�druj� sklep po sklepie w ma�ej dzielnicy handlowej. G�rskie powietrze by�o tak czyste, i� s�ysza�a nawet brz�k t�uczonych szyb wystawowych. S�ysza�a te� strza�y. - Ci ludzie byli g�upcami, �e zostali w mie�cie - zauwa�y� Ron. - Czy nie mo�emy nic zrobi�, panie Jenkins? - wstrz�sn�a ni� formalno�� tego zwrotu. - C�, pani Rourke - po�o�y� nacisk na jej nazwisko. - Nie jestem takim ekspertem w dziedzinie uzbrojenia, jakim by� pani m��. - Jaki