15181

Szczegóły
Tytuł 15181
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15181 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15181 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15181 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Quick Amanta Bestia 1 Była to scena z nocnego koszmaru. Gideon Westbrook, wicehrabia St. Justin, stał w progu, przypatrując się, jak wygląda pogodne popołudnie w piekle. Wszędzie wokół walały się kości. Wyszczerzone w dzikim uśmiechu czaszki, zbielałe żebra, połamane kości udowe przypominały siedzibę szatana. Na parapecie okiennym piętrzyły się fragmenty skał zawierające skamieniałe zęby, kości palców i inne dziwne resztki. W rogu pokoju widniała sterta kręgów. W samym środku tego niepokojącego rozgardiaszu siedziała niewielka postać w poplamionym fartuchu. Biały muślinowy czepek przekrzywiony na bakier przykrywał grzywę splątanych kasztanowych włosów. Kobieta, najwyraźniej dość młoda, siedziała przy masywnym mahoniowym biurku. Zwrócona do Gideona plecami, szkicowała coś pracowicie, skupiwszy całą uwagę na czymś, co wyglądało na długą kość uwięzioną w kamieniu. Stojący w progu Gideon zauważył brak obrączki na jej szczupłych palcach trzymających rysik. Była to zatem jedna z córek, nie zaś wdowa po wielebnym Pomeroyu. 5 Amanda Quick Właśnie tego mi teraz potrzeba, pomyślał Gideon, kolejnej córki proboszcza. Gdy umarła córka poprzedniego, a jej ojciec opuścił to miejsce, ojciec Gideona wyznaczył kolejnego proboszcza, wielebnego Pomeroya. A kiedy ten umarł cztery lata temu, Gideon, zarządzający już wtedy majątkiem swego ojca, nie trudził się nawet, by wyznaczyć nowego. Po prostu nie był szczególnie zainteresowany kondycją duchową mieszkańców Upper Biddleton. Zgodnie z porozumieniem zawartym z Pomeroyem, jego rodzina pozostała w probostwie. Płacili czynsz na czas i była to jedyna rzecz, która interesowała Gideona. Teraz przyglądał się jeszcze przez chwilę niecodziennej scenie, którą miał przed oczami, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu osoby, która zostawiła drzwi domku otwarte. Nie zauważywszy nikogo, zdjął z głowy kapelusz o pofalowanym rondzie z bobrowych skórek i wszedł do niewielkiego przedpokoju. Wchodząc, poczuł towarzyszący mu powiew morskiej bryzy. Był koniec marca i pomimo że dzień był wyjątkowo ciepły jak na tę porę roku, morskie powietrze nadal było ostre. Gideona rozbawił, ale też - musiał to przyznać -zaintrygował widok młodej kobiety siedzącej wśród starych kości po krywa-jących podłogę gabinetu. Szybkim krokiem przeciął hall, starając się jednak, by jego buty do konnej jazdy nie wydały najcichszego nawet dźwięku w zetknięciu z kamienną podłogą. Był rosłym mężczyzną, niektórzy nawet mówili, że monstrualnym, i dlatego by nie wyglądać niezgrabnie - wiele lat temu nauczył się poruszać bezszelestnie. Nie lubił, kiedy mu się ciągłe ktoś przyglądał. Zatrzymał się w progu gabinetu, by przyjrzeć się jeszcze raz pracującej kobiecie. Najwyraźniej była tak pochłonięta szkicowaniem, że nie wyczuła jego obecności. Gdy przemówił, czar tej chwili prysł. - Dzień dobry. Młoda kobieta przy biurku drgnęła, przestraszona, upuściła 6 Bestia rysik i zerwała się z krzesła. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z Gideonem. Jej oczy wyrażały przerażenie. Gideon przywykł już do takiej reakcji. Nigdy nie był przystojnym mężczyzną, w dodatku głęboka blizna, przecinająca lewy policzek i szczękę, nie poprawiała ogólnego wrażenia. - Kim jesteś, u diabła? - Młoda kobieta schowała ręce za plecami. Starała się ukryć swoje rysunki pod gazetą. Wstrząs, widoczny w jej wielkich, turkusowych oczach, zaczął się stop- niowo zmieniać w podejrzliwość. - St. Justin. - Gideon posłał jej uprzejmy, choć chłodny uśmiech, świadom tego, jak brzydko skrzywiła się przy tym jego blizna. Czekał, aż jej niewiarygodnie błyszczące oczy wypełnią się odrazą. - St. Justin? Lord St. Justin? Wicehrabia St. Justin? - Tak. Zamiast spodziewanego obrzydzenia, w jej oczach rozbłysła głęboka ulga. - Dzięki ci, Boże. - Rzadko jestem witany z takim entuzjazmem - mruknął Gideon. Młoda dama ciężko opadła na krzesło. Zachmurzyła się. - Nieładnie, milordzie. Przyprawił mnie pan o silny wstrząs. Dlaczego podkradał się pan w tak dziwny sposób? Gideon rzucił za siebie znaczące spojrzenie, wskazując otwarte drzwi domku. - Jeżeli tak bardzo niepokoi panią myśl o ewentualnych intruzach, najlepszym wyjściem byłoby bez wątpienia zamknięcie i zaryglowanie drzwi. Podążyła wzrokiem w ślad za jego spojrzeniem. - Ach, tak. Widocznie pani Stone zostawiła je otwarte. Jest zwolenniczką świeżego powietrza. Proszę wejść, milordzie. Ponownie wstała i podniosła dwa opasłe tomy z jedynego wolnego krzesła w pokoju. Przez chwilę rozglądała się nie-7 Amanda Quick zdecydowanie, szukając wśród rumowiska kamieni wolnego miejsca dla książek. Poddała się z lekkim westchnieniem i upuściła książki na podłogę. - Proszę usiąść, sir. - Dziękuję. - Gideon wszedł niespiesznie do gabinetu i ostrożnie usiadł na niedużym krześle. Moda na delikatne meble nie była najodpowiedniejsza dla wzrostu i wagi wicehrabiego. Ku jego uldze, krzesło okazało się dość solidnie. Popatrzył na książki, które przedtem zajmowały jego krzesło. Pierwszą z nich była Teoria Ziemi Jamesa Huttona, drugą zaś Ilustracja Huttońskiej teorii Ziemi Playfaira. Teksty te, wraz z zaśmiecającymi pokój kośćmi, wyjaśniały wszystko. Ich właścicielka była miłośniczką skamielin. Może obcowanie ze zbielałymi, szczerzącymi zęby czaszkami sprawiło, że nie przeraziła jej moja zeszpecona twarz, pomyślał złośliwie Gideon. Najwyraźniej była przyzwyczajona do niecodziennych widoków. Przez chwilę przyglądał się, jak zbiera szkice i notatki. Była co najmniej dziwna. Gąszcz potarganych, wzburzonych włosów wymknął się spod czepka i ledwie się trzymał dzięki kilku niedbale wetkniętym weń szpilkom. Włosy ocieniały jej twarz niczym puszyste, skłębione obłoki. Z pewnością nie była piękna ani nawet ładna, a przynajmniej nie tak, jak wymagała tego ówczesna moda. Jednak jej uśmiech miał pewien wdzięk. Pełen był energii i życia, podobnie jak reszta jej osoby. Gideon zauważył, że dwa z małych, białych zębów wystawały nieco do przodu. Nie wiedzieć czemu, uznał to za urocze. Ostry grzbiet niedużego nosa, wystające kości policzkowe w połączeniu z błyskiem inteligencji w badawczo patrzących oczach nadawały jej twarzy wyraz nieco agresywny. To nieśmiała, skromna panienka, stwierdził Gideon. Przy takiej kobiecie zawsze było wiadomo, na czym się stoi. Spodobało mu się to. 8 Bestia Jej twarz przywiodła mu na myśl obraz małego, sprytnego kotka i - wiedziony nagłym impulsem - zapragnął ją pogłaskać, ale powstrzymał się. Bolesne doświadczenie mówiło mu, że córki pastorów mogą okazać się bardziej niebezpieczne, niż na to wyglądają. Raz się już sparzył, i wystarczy. Odgadł, że gospodyni tego domku ma niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Zastanawiał się, czy to przez brak posagu była dotąd niezamężna, czy też zamiłowanie do starych kości odstraszało potencjalnych konkurentów. Niewielu dżentelmenów miałoby ochotę oświadczyć się kobiecie, która wykazywała więcej zainteresowania skamielinami niż flirtem. Gideon omiótł wzrokiem resztę jej postaci. Zauważył muślinową suknię z podniesionym stanem, która niegdyś miała prawdopodobnie odcień błyszczącego brązu, a teraz była wyblakła. Plisowana bluzka wypełniała skromny dekolt sukni. To, co znajdowało się pomiędzy bluzką a fartuchem, dawało pole do popisu dla wyobraźni. Gideon odgadł gładkie, krągłe piersi i szczupłą talię. Patrzył uważnie, gdy młoda dama pośpieszyła na drugą stronę stołu, by ponownie zająć swoje miejsce. Kiedy otarła się o brzeg biurka, lekki muślin naciągnął się na czymś, co mogło być pełnym tyłeczkiem. - Jak pan widzi, zaskoczył mnie pan, milordzie. - Schowała resztę szkiców pod „Raporty Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk". - Przepraszam za mój wygląd, ale nie oczekiwałam pana dziś rano, nie można mnie więc chyba winić za to, że nie ubrałam się odpowiednio na tę okazję. - Proszę się nie przejmować swoim wyglądem, panno Pomeroy. Zapewniam panią, że nie czuję się obrażony. - Gideon pozwolił sobie na lekkie uniesienie brwi, mające wyrażać zainteresowanie. - Panna Harriet Pomeroy, nieprawdaż? Zarumieniła się. - Tak. Oczywiście, milordzie. Kim innym mogłabym być? Z pewnością pomyślał pan sobie, że jestem źle wychowana. 9 Amanda Quick Nawet moja ciotka twierdzi, że brakuje mi ogłady towarzyskiej. Chodzi jednak o to, że dla kobiety w mojej sytuacji ostrożności nigdy nie za wiele. - Rozumiem - odpowiedział jej zimno Gideon. - Reputacja damy to dość kruchy towar, a córka proboszcza narażona jest na szczególne niebezpieczeństwo, prawda? Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. - Przepraszam. Co pan powiedział? - Może powinna pani poprosić kogoś z rodziny lub gospodynię, by nam towarzyszyli. Ze względu na pani dobre imię. Oczy Harriet rozszerzyły się w zdumieniu. - Dobre imię? Na Boga! Nie o tym mówiłam, milordzie. Nigdy jeszcze nie groziło mi uwiedzenie, a teraz, jako że mam prawie dwadzieścia pięć lat, perspektywa takiego zagrożenia nie wydaje się bliższa. - Czy matka pani nie zadała sobie trudu, by ostrzec panią przed obcymi? - Na Boga, nie! - Uśmiechnęła się na myśl o matce. - Ojciec nazywał ją świętą za życia. Była życzliwa i gościnna w stosunku do wszystkich. Zginęła w powozie, w wypadku, który wydarzył się dwa lata przed naszym sprowadzeniem się do Upper Bidd-leton. Był środek zimy i wiozła ciepłe ubrania dla biednych. Wszystkim nam okropnie jej brakowało przez dłuższy czas. Szczególnie tacie. - Rozumiem. - Jeżeli zaś chodzi panu o zasady przyzwoitości, milordzie -ciągnęła gawędziarskim tonem - obawiam się, że nic nie możemy zrobić. Moja ciotka i siostra poszły do miasteczka do sklepu. Natomiast gospodyni jest tu gdzieś w pobliżu, ale wątpię, by okazała się pomocna w wypadku, gdyby pan nastawał na moją cześć. Jest dość odporna na wszelkie symptomy nadchodzącego niebezpieczeństwa. - Zgadzam się - odparł Gideon. - W niewielkim stopniu 10 Bestia okazała się pomocna młodej damie, która mieszkała tu poprzednio. Harriet popatrzyła na niego zainteresowana. - Ach, poznał pan zatem panią Stone? - Znaliśmy się kilka lat temu, gdy mieszkałem w sąsiedztwie. - Oczywiście. Była przecież gospodynią poprzedniego rektora, prawda? Odziedziczyliśmy ją razem z probostwem. Ciocia Effie mówi, że jej obecność wpływa na nią deprymująco, ale tata powtarzał, że powinniśmy być miłosierni. Twierdził, że nie możemy jej odprawić, bo nigdy w okolicy nie znajdzie sobie pracy. - Stanowisko godne pochwały. Jednakże musi pani znosić gospodynię dość niesympatyczną, chyba że pani Stone zmieniła się bardzo w ciągu kilku ostatnich lat. - Niestety, nie. Ale tata był bardzo łagodnym człowiekiem. I chociaż brakowało mu zmysłu praktycznego. Staram się zachowywać tak, jak on by sobie życzył, mimo że czasem to bardzo nudne. - Harriet pochyliła się do przodu i splotła dłonie. - Ale nie jest to temat na teraz. Pozwoli pan, że przejdę do rzeczy. - Oczywiście. - Gideon zdał sobie sprawę, że coraz lepiej się bawi. - Mówiąc, że nigdy dość ostrożności, myślałam o czymś nieskończenie ważniejszym niż moja reputacja, sir. - Zadziwia mnie pani. Cóż może być ważniejszego, panno Pomeroy? - Moja praca, oczywiście. - Oparła się plecami o krzesło posyłając mu znaczące spojrzenie. - Jest pan człowiekiem światowym. Z pewnością wiele pan podróżował. I widział prawdziwe życie, że tak powiem. Zdaje pan sobie sprawę, że wszędzie czają się pozbawieni skrupułów łajdacy. - Doprawdy? - Ależ oczywiście. Może pan być pewien, że są tacy, którzy ukradliby moje skamieniałości i bez cienia wyrzutów sumienia 11 Amanda Quick nazwaliby swoim odkryciem. Zdaję sobie sprawę z tego, że dobrze wychowanemu, szlachetnemu dżentelmenowi, jakim jest pan, trudno uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy mogą upaść tak nisko, ale tak to już jest. To są fakty. Muszę się bez przerwy mieć na baczności. - Rozumiem. - A teraz... nie chciałabym się okazać zbytnio podejrzliwa, ale czy mógłby pan potwierdzić swoją tożsamość? Gideon oniemiał. Blizna była dla większości ludzi wystarczającym dowodem jego tożsamości, szczególnie tu, w Upper Biddleton. - Powiedziałem już, że jestem St. Justin. - Przykro mi, ale muszę nalegać na okazanie jakiegoś dowodu. Jak powiedziałam, nigdy dość ostrożności. Zrozumiawszy, o co jej chodzi, Gideon nie wiedział, śmiać się czy kląć. Nie mogąc wymyślić nic innego, sięgnął do kieszeni i wyciągnął list. - Wydaje mi się, że przysłała mi to właśnie pani, panno Pomeroy. Z pewnością fakt, że znajduje się to w moim posiadaniu, będzie wystarczającym dowodem na to, że nazywam się St. Justin. - A tak. Mój list. - Uśmiechnęła się z ulgą. - A więc dostał go pan. I przybył pan natychmiast. Spodziewałam się tego. Wszyscy mówią, że nie obchodzi pana, co się dzieje w Upper Biddleton, ale wiedziałam, że to nieprawda. Przede wszystkim dlatego, że tu się pan urodził, prawda? - Owszem, miałem to szczęście - odpowiedział sucho Gideon. - Musi pan być zatem mocno związany z tym miejscem. Pańskie korzenie tkwią tu głęboko, mimo że zdecydował się pan osiedlić w innej z pańskich posiadłości. Naturalnie jest pan związany poczuciem obowiązku i odpowiedzialności z tą okolicą. – Panno Pomeroy... 12 Bestia - Nie mógłby pan odwrócić się plecami do osady, która pana wykarmiła. Jest pan wicehrabią, dziedzicem hrabstwa. Wie pan, to znaczy obowiązek, który... - Panno Pomeroy! - Gideon uniósł dłoń, by ją uciszyć. Był nieco zaskoczony, gdy podziałało. - Chciałbym, żeby między nami było wszystko jasne. Nie jestem szczególnie zainteresowany losem Upper Biddleton, a jedynie tym, by leżące tutaj dobra mojej rodziny przynosiły dochód. Jeśli ich zyskowność spadnie, zapewniam panią, że sprzedam je od ręki. - Ale przecież życie wielu mieszkających tu osób zależy w mniejszym lub większym stopniu od pana. Jako największy posiadacz ziemski w okolicy jest pan odpowiedzialny za ekonomiczną stabilność całego regionu. Musi pan sobie przecież zdawać z tego sprawę. - Jestem tą okolicą zainteresowany finansowo, nie emocjonalnie. Harriet wyglądała na zdezorientowaną tym oświadczeniem, ale otrząsnęła się błyskawicznie. - Żartuje pan sobie ze mnie, milordzie. Z pewnością obchodzi pana los tego miasteczka. Przybył pan w odpowiedzi na mój list, czyż nie? To dowodzi, że jednak panu zależy. - Jestem tu ze zwykłej, najczystszej ciekawości, panno Pomeroy. Ten list nie był niczym więcej niż królewskim rozkazem. Nie nawykłem do tego, by otrzymywać polecenia od dzieci, których nigdy nie spotkałem, a tym bardziej do tego, by mnie pouczały co do moich obowiązków. Muszę przyznać, że byłem niemiernie ciekaw kobiety, która uzurpuje sobie do tego prawo. - Och... - Do Harriet dotarło, że powinna być bardziej powściągliwa. Jak tylko zobaczyła Gideona, zdała sobie sprawę, że nie jest zachwycony ich spotkaniem. Spróbowała się uśmiechnąć.-Proszę wybaczyć, milordzie. Czy mój list był zbyt stanowczy? - To i tak dość łagodne określenie, panno Pomeroy. 13 Amanda Quick Zagryzła dolną wargę, przyglądając mu się. - Przyznaję, że mam pewne ciągoty, by być... nazwijmy to dość otwartą. - Słowo „wymaganie" byłoby tu chyba bardziej odpowiednie. Lub może „żądanie". Nawet „tyranizowanie". Harriet westchnęła. - Wydaje mi się, że to dlatego, że jestem zmuszona sama podejmować decyzje. Tata był wspaniałym człowiekiem pod wieloma względami, ale wolał zajmować się raczej religijnymi potrzebami swojej trzódki niż sprawami życia codziennego. Ciocia Effie jest kochana, ale nigdy nie uczono jej dbać o wszystko, jeśli wie pan, o co mi chodzi. Natomiast moja siostra dopiero skończyła edukację. Nie ma zbyt dużego doświadczenia. - Dawno już przejęła pani pieczę nad gospodarstwem i nabawiła się pani nawyku przewodzenia innym oraz wydawania rozkazów - podsumował Gideon. - Czy to chce mi pani powiedzieć, panno Pomeroy? Uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z jego domyślności. - Dokładnie tak. Widzę, że pan rozumie. Jestem pewna, że rozumie pan również, iż w takiej sytuacji ktoś musi przejąć inicjatywę i wszystkim pokierować. - Tak jak na okręcie? - Gideon uśmiechnął się ukradkiem, wyobraziwszy sobie Harriet Pomeroy dowodzącą którymś z liniowców Jego Królewskiej Mości. Stwierdził, że w mundurze oficera marynarki wyglądałaby interesująco. Opierając się na tym, co do tej pory zobaczył, gotów był założyć się, że tyłeczek panny Pomeroy nieźle prezentowałby się w spodniach. - Tak jak na okręcie - zgodziła się z nim Harriet. - Tu, w tym gospodarstwie, ja jestem osobą wydającą polecenia. - Rozumiem. - No właśnie. Naprawdę wątpię, by przebył pan całą tę drogę z pańskich dóbr na północy tylko po to, by zaspokoić ciekawość 14 Bestia co do kobiety, która napisała do pana list w dość kategorycznym tonie. Zależy panu na losie Upper Biddleton, milordzie. Proszę się przyznać. Gideon wzruszył ramionami, chowając list do kieszeni. - Nie będę się sprzeczał na ten temat, panno Pomeroy.Jestem tu, przejdźmy więc do rzeczy. Może będzie pani tak uprzejma i wyjaśni mi, co to za „mroczne zagrożenie", o którym wspomniała pani w liście, i dlaczego mielibyśmy zachować „najściślejszą dyskrecję"? Harriet wydęła wzgardliwie usta. - Och. Nie dość, że byłam zbyt natarczywa, to jeszcze wpadłam w złowieszczy ton, prawda? Mój list musiał zabrzmieć jak fragment jednej z gotyckich powieści panny Radcliffe. - Zgadza się, panno Pomeroy. - Gideon nie uznał za stosowne wspomnieć, że czytał jej list wielokrotnie. W tym natchnionym wezwaniu i żywym, jeśli nie dramatycznym stylu było coś na tyle intrygującego, że zapragnął osobiście poznać autorkę. - Widzi pan, chciałam być pewna, że zwrócę pańską uwagę na tę sprawę. - Najwyraźniej udało się to pani. Harriet ponownie pochyliła się, zacierając dłonie, jakby przystępowała do jakiegoś interesu. - Będę szczera, milordzie. Dowiedziałam się niedawno, że Upper Biddleton stało się siedzibą bandy niebezpiecznych złodziei i zbójów. Rozbawienie Gideona prysło. Przyszło mu na myśl, że ma do czynienia z wariatką. - Może zechce pani uzasadnić to spostrzeżenie, panno Pomeroy. - Jaskinie, milordzie. Przypomina pan sobie szereg jaskiń na wybrzeżu? Tu blisko, w zasięgu pańskiej ręki. - Machnęła niecierpliwie ręką w kierunku otwartych drzwi, wskazując nagie, skaliste wybrzeże poniżej probostwa, oddzielające pola od plaży. -Przestępcy wykorzystują jedną z jaskiń. 15 Amanda Quick - Pamiętam je doskonale. Nigdy się nimi nie zajmowano. Moja rodzina pozwalała poszukiwaczom skamieniałości i różnych dziwnych rzeczy przeszukiwać je do woli. - Gideon skrzywił się. - Czy chce pani powiedzieć, że ktoś wykorzystuje jaskinie do nielegalnej działalności? - Dokładnie tak, milordzie. Odkryłam to kilka tygodni temu przeszukując nowe przejście przez skały. - Jej oczy zapłonęły entuzjazmem. - W tym właśnie korytarzu dokonałam szczególnie obiecujących odkryć. Wspaniała kość udowa, ale nie tylko... - Przerwała nagle. - O co chodzi? - O nic. - Harriet skrzywiła nos niezadowolona z siebie. -Proszę mi wybaczyć tę dygresję, milordzie. Często się zapominam, gdy dotykam tematu moich wykopalisk. Pewnie pana nie interesują moje badania. Wróćmy do wykorzystywania jaskiń przez kryminalistów. - Proszę kontynuować - mruknął Gideon. - To zaczyna być interesujące. - A zatem, jak mówiłam, badałam właśnie nowe przejście i... - Nie uważa pani, że to dość niebezpieczny sposób spędzania wolnego czasu? Zdarzało się, że ludzie spędzali kilka dni zagubieni w tych jaskiniach. Niektórzy nawet tam umarli. - Zapewniam pana, że jestem ostrożna. Mam zawsze ze sobą lampę i znaczę drogę. Mój ojciec mnie tego nauczył. A zatem, podczas jednej z moich ostatnich wypraw weszłam do wspaniałej jaskini. Wielkiej jak salon. I pełnej wielce interesujących formacji. - Harriet zmrużyła oczy. - Była również pełna nielegalnego towaru. - Towaru? - Towaru. Łupu. Przecież musi pan wiedzieć, o co mi chodzi. Kradzione rzeczy. -Ach, łupy. Tak, oczywiście. - Gideon przestał się zastanawiać, czy jest szalona. Z pewnością była niezwykle intrygującą 16 Bestia kobietą, jakiej nie spotkał już od wieków. - Jakie to łupy, panno Pomeroy? Zamyśliła się, marszcząc nos. - Zaraz. Było tam kilka sztuk pięknej srebrnej zastawy. Kilka złotych lichtarzy. Nieco biżuterii. Wszystko to w najlepszym gatunku. Od razu domyśliłam się, że nie pochodzi to z okolic Upper Biddleton. - Dlaczego? - W pobliżu jest jeden lub dwa domy, w których mogą się znajdować tak cenne rzeczy, ale kradzież czegokolwiek byłaby głośna. Tymczasem o niczym takim nie słyszano. - Rozumiem. - Podejrzewam, że złodzieje przynieśli te przedmioty nocą i czekają, aż ich właściciele zaprzestaną poszukiwań. Mówiono mi kiedyś, że złodzieje często wpadają, próbując sprzedać łupy. - Jest pani znakomicie poinformowana. - Tak. Wydaje się jasne, że jacyś wyjątkowo przebiegli przestępcy wpadli na pomysł przechowania ukradzionych rzeczy w jaskiniach do czasu, aż ucichnie szum i zainteresowanie kradzieżą. Potem łup zostanie zabrany do Bath lub Londynu i sprzedany u różnych jubilerów. - Panno Pomeroy.-Gideon po raz pierwszy zaczął się poważnie zastanawiać, czy rzeczywiście w jaskiniach nie dzieje się niebezpiecznego. - Czy mogłaby mi pani powiedzieć, dlaczego nie zwróciła się pani z tą sprawą do mojego rządcy lub do miejscowego sędziego? - Nasz sędzia jest już dość stary, sir. Prawdopodobnie nie poradziłby sobie z tą sprawą, a pańskiemu rządcy, wybaczy pan szczerość, nie ufam zbytnio. - Harriet zacisnęła usta. - Nie chciałabym wydawać pochopnych sądów, milordzie, ale mam wrażenie, że on wie o tym, co się tu dzieje, i przymyka na to oko. Gideon zmrużył oczy. - To bardzo poważne oskarżenie, panno Pomeroy. 17 Amanda Quick -Tak, wiem. Ale czuję, że nie mogę ufać temu człowiekowi. Nie wiem nawet, co pana skłoniło do zatrudnienia go. - Był pierwszym, który zgłosił się na to stanowisko - uciął sprawę Gideon. - Jego referencje były wyśmienite. - Dobrze, niech sobie będą, jakie chcą, a ja i tak mu nie wierzę. Przejdźmy do faktów. Przynajmniej dwukrotnie byłam świadkiem, jak jacyś mężczyźni wchodzili w nocy do jaskiń. Wnosili tam paczki, a wychodzili z pustymi rękami. - Późno w nocy? - Dokładnie - po północy. Oczywiście tylko w czasie odpływu. Inaczej wejście do jaskiń byłoby niemożliwe. Gideon przemyślał tę informację i zaniepokoił się. Myśl o pannie Pomeroy biegającej po nocy bez opieki nie była przyjemna. Szczególnie, jeśli nie myliła się w swoich teoriach. Zdecydowanie ta młoda dama nie jest dość dobrze pilnowana. - A co, u Boga Ojca, robiła pani w nocy na plaży? - Śledziłam ich, oczywiście. Z okna mojej sypialni widzę część plaży. Gdy odkryłam w moich jaskiniach skradzione rzeczy, rozpoczęłam regularną obserwację. Kiedy pewnej nocy dojrzałam na plaży światła, wzbudziło to moją podejrzliwości i wyszłam z domu, żeby się temu przyjrzeć z bliska. Gideon nie wierzył własnym uszom. - Tak po prostu opuściła pani bezpieczny dom po to, by późną nocą śledzić ludzi, których podejrzewała pani o kradzież? Spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem. - A jak inaczej mogłabym się dowiedzieć, co się tam właściwie dzieje? - Czy ciotka wie o pani dziwnym zachowaniu? - zapytał bez ogródek. - Oczywiście, nie. Tylko by się zmartwiła, dowiedziawszy się o przestępcach w okolicy. Ciocia Effie ma skłonności do dramatyzowania. 18 Bestia - Nie ona jedna. W tym przypadku jestem w stanie w pełni zrozumieć jej uczucia. Harriet zignorowała tę uwagę. - W każdym razie i tak ma dość spraw na głowie. Obiecałam znaleźć sposób na to, by przygotować moją siostrę, Felicity, do jej debiutu tej zimy, a ciocia Effie bardzo przejęła się tym projektem. Gideon uniósł brwi. - Chce pani sfinansować debiut swojej siostry? Sama? Harriet wydała z siebie ciche westchnienie. - Sama oczywiście nie dam rady. Nie wystarczy na to niewielki pensja, jaką zostawił mi ojciec. Od czasu do czasu powiększam ją o niewielki dochód ze sprzedaży moich znalezisk, ale w ten sposób nie dam rady sfinansować debiutu Felicity. Mam jednak pewien plan. - Jakoś mnie to nie dziwi, Jej twarz rozbłysła entuzjazmem. - Mam nadzieję, że uda się nakłonić ciocię Adelajdę do pomocy, teraz, gdy ten jej skąpy mąż przeniósł się na łono Abrahama. Zgromadził majątek i wbrew swoim chęciom nie był w stanie zabrać tego ze sobą. Ciotka Adelajda niedługo wszystko przejmie. - Rozumiem. I sądzi pani, że ona zechce sfinansować debiut pani siostry? Harriet zachichotała, najwyraźniej zachwycona swoim planem - Jeśli zabierzemy Felicity do Londynu, jestem pewna, że uda nam się wydać ją za mąż. Ona jest zupełnie inna niż ja. Jest rzeczywiście atrakcyjna. Mężczyźni będą padać jak muchy u jej stóp. Ale żeby do tego doszło, muszę wysłać ją do Londynu, zupełnie jak na targ. Zna pan to? - Znam. - Tak. Rzeczywiście. - Harriet zasępiła się. - Musimy wy- 19 Amanda Quick wiesić Felicity jak dojrzałą śliwkę przed całym Beau Monde i czekać z nadzieją, że jakiś godny zaufania dżentelmen zerwie ją z gałązki. Gideon zacisnął zęby, wyraźnie przypominając sobie własne doświadczenia związane z londyńskim sezonem towarzyskim. - Dość dobrze wiem, jak działa ten system, panno Pomeroy. Harriet zaróżowiła się. - Domyślam się, milordzie. Wróćmy zatem do sprawy opróżnienia jaskiń. - Proszę mi powiedzieć, panno Pomeroy, czy poruszała już pani z kimś ten temat? - Nie. Kiedy stwierdziłam, że nie mogę zaufać panu Crane, bałam się wspominać komukolwiek o moich spostrzeżeniach. Pomyślałam, że każdy, komu zaufam, mógłby poczuć się zobowiązany do pójścia z tą sprawą do pana Crane'a. A potem dowody mogłyby zniknąć. Poza tym, jeśli mogę być szczera, wolałabym, by nikt nie wchodził do tej jaskini. - Hm. - Gideon przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, starając się uporządkować to, co usłyszał. Niezaprzeczalnie. Harriet Pomeroy mówiła to wszystko poważnie. Nie mógł już się oszukiwać, że jest wariatką czy choćby tylko dziwaczką. -Jest pani pewna, że widziała w jaskini skradzione przedmioty?: - Oczywiście. - Harriet wyprostowała się. - Sir, uważam, że powinien pan natychmiast zacząć działać, by wyrzucić tych przestępców z jaskiń. Zmuszona jestem nalegać, by zajął się pan tą sprawą jak najszybciej. To jest pański obowiązek. Głos Gideona stał się wyjątkowo uprzejmy. Ci, którzy go dobrze znali, zdawali sobie sprawę z przyczyny takiego tonu. - Pani nalega, panno Pomeroy? - Obawiam się, że muszę. - Harriet była najwyraźniej nieświadoma ukrytej groźby w jego głosie. - Widzi pan, ci przestępcy mi przeszkadzają. Gideon zastanawiał się, czy nie zgubił wątku. 20 Bestia - Przeszkadzają? Nie rozumiem. Posłała mu pełne niecierpliwości spojrzenie. - Przeszkadzają w moich poszukiwaniach. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła przeszukać tę jaskinię. Do tej pory się wahałam, czekając, aż przestępcy zostaną stamtąd usunięci. Obawiam się, że jeżeli tam wejdę z młotkiem i dłutem, złodzieje zauważą, że ktoś był w jaskini. - Dobry Boże! - Gideon zapomniał już, że miał jej za złe kategoryczny ton. Jej nalegania miały istotne przyczyny. - Jeśli choć połowa z tego, co mi pani powiedziała, jest prawdą, nie wolno pani nawet myśleć o zbliżeniu się do tej jaskini, panno Pomeroy. - Ależ w dzień jest tam zupełnie bezpiecznie. Złodzieje odwiedzają to miejsce tylko w nocy. Co do planu ujęcia przestępców, mam pewien pomysł, którym pan będzie pewnie zainteresowany. Chociaż z pewnością ma pan i swoje sugestie. Najlepiej będzie, jeśli zajmiemy się tym razem. - Panno Pomeroy, nie słucha mnie pani. - Gideon podniósł się, postąpił krok w kierunku biurka i się nad nim pochylił. Wsparł się mocno dłońmi na mahoniowym blacie. Był świadom, jakie wrażenie wywarł w ten sposób na Harriet. Musiała teraz patrzeć wprost na jego zeszpeconą twarz. Otworzyła szeroko oczy, zdziwiona jego zachowaniem, ale nie wydawała się onieśmielona. - Ależ słucham pana, milordzie. - Chciała się cofnąć. Gideon powstrzymał jej unik, chwytając ją palcami pod brodę. Nie bez przyjemności zauważył, że jej skóra była miękka i niewiarygodnie gładka. Zdał sobie również sprawę z tego, że cała jest delikatna. Jej drobne kości wydawały się kruche w jego masywnych dłoniach. - Pozwoli pani, że będę bezpośredni - warknął, nie starając się ukryć zniecierpliwienia. Harriet Pomeroy nie analizowała pozornie uprzejmych słów.- Nie wolno pani pokazywać się 21 Amanda Quick w pobliżu jaskiń, dopóki nie zbadam tej całej sprawy i nie podejmę stosownych działań. Czy to jasne, panno Pomeroy? Harriet rozchyliła usta, chcąc zaprotestować. Ale zanim zdołała wydobyć z siebie głos, na progu domku rozległ się przeraźliwy krzyk. Harriet podskoczyła i odwróciła się do drzwi. Gideon podążył za jej wzrokiem. - Pani Stone - stwierdziła Harriet głosem zdradzającym absolutne zaskoczenie. - Boże w niebiesiech! To on! Potwór z Blackthorne Hall! -Drżąca ręka pani Stone powędrowała do szyi. Wpatrywała się przerażona w Gideona. - A więc wróciłeś tu, ty rozpustny, krwiożerczy potworze. Jak śmiesz dotykać swymi rękami kolejnej czystej panny? Proszę uciekać, panno Harriet! Niech pani ratuje swoje życie. Gideon poczuł, jak żołądek zaciska mu się z wściekłości. Uwolnił Harriet i zbliżył się o krok do pani Stone. - Milcz, stara czarownico! - Nie dotykaj mnie! - pani Stone odskoczyła od niego. - Nie podchodź do mnie, potworze! Och! - Nagle jej wzrok poszybował w górę i pani Stone zemdlona osunęła się ciężko na podłogę. | Gideon popatrzył na nią z niesmakiem. Potem odwrócił się do Harriet, by zobaczyć, jak to przyjęła. Ta w niemym przerażeniu przyglądała się nieruchomemu ciału gospodyni. - Wielkie nieba - udało jej się w końcu wykrztusić. - Widzi pani teraz, dlaczego nie spędzam tu wiele czasu panno Pomeroy - powiedział ponuro Gideon - Nie cieszę się w Upper Biddleton zbyt wysokim poważaniem. I jest tu więcej osób, które życzą mi rychłej śmierci, nie tylko pani Stone. 22 Bestia 2 Ileż kłopotów z tą kobietą. - Harriet wstała i przykucnęła obok pani Stone. Uklękła. - Zwykle ma gdzieś przy sobie sole trzeźwiące. A, tu są. Z przepastnej kieszeni szarej sukni gospodyni wyciągnęła małą buteleczkę. Zanim zbliżyła sole do nosa zemdlonej kobiety, wahała się i popatrzyła na Gideona. - Może lepiej, żeby się pan nad nią nie pochylał, gdy przyjdzie siebie. Wygląda na to, że to pański widok pozbawił ją przytomności. Gideon chmurnie przyglądał się gospodyni. - Ma pani rację. Pójdę już, panno Pomeroy. Ale zanim to zrobię, powtórzę to, co mówiłem gdy nam przerwano. Nie wolno pani zbliżać się do jaskiń, dopóki nie załatwię sprawy złodziei. Czy to jasne? - Jasne - odpowiedziała niecierpliwie. - Ale pozbawione sensu. I tak będę panu musiała towarzyszyć do jaskini, która służy przestępcom do przechowywania łupów. Mało prawdopo- dobne, żeby pan ją sam znalazł. Mógłby pan błądzić samotnie przez lata. Sama odkryłam ją niedawno. 23 Amanda Quick - Panno Pomeroy... W jego oczach ujrzała błysk zdecydowania i postarała się o najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki ją było stać. Wspomniała, jak kiedyś radziła sobie z ojcem. Pomyślała też, że w tym domu od dawna nie było mężczyzny. Mężczyźni to uparte stworzenia, stwierdziła. Ten zaś miał w tym kierunku wyjątkowe skłonności. - Proszę pomyśleć rozsądnie, sir. - Harriet powiedziała to specjalnie uspokajającym tonem. - Za dnia na plaży jest absolutnie bezpiecznie. Złodzieje przychodzą tylko późno w nocy, i to najwyżej raz lub dwa razy w miesiącu. Wie pan, odpływy. Nie zaryzykujemy niczego, gdybym jutro pokazała panu jaskinię. - Może mi pani narysować mapę - odparł chłodno Gideon. Zaczynał ją irytować. Czy naprawdę spodziewał się, że powierzy mu coś tak ważnego? W grę wchodziły jej cenne znaleziska. - Obawiam się, że choć szkicuję dość dobrze, nie mam wyczucia kierunku - skłamała gładko. - A oto mój plan. Jutro rano przejdę się jak co dzień po plaży. Może pan chyba zjawić się tam o tej samej porze, prawda? - Nie o to mi chodzi. -Możemy spotkać się w taki sposób, by postronny obserwator uznał to spotkanie za przypadkowe. Pokażę panu przejście przez skały, prowadzące do jaskini, której używają złodzieje. Potem zastanowimy się, jak zorganizować pułapkę. A teraz, proszą wybaczyć, chciałabym zająć się panią Stone. - Do diabła, kobieto! - Ciemne brwi Gideona zbiegły się w groźnym grymasie. - Może nawykła pani do rozkazywania wszystkim dookoła, ale proszę nie sądzić, że uda się pani mnie zmusić do czegokolwiek. - Och - jak na zawołanie jęknęła pani Stone. - Och! Dobry Boże! Tak źle się czuję. - Zamrugała powiekami. Harriet przybliżyła sole trzeźwiące do jej twarzy i syknęła na stojącego przy drzwiach Gideona. 24 Bestia - Proszę, milordzie - powiedziała, nie odwracając się. - Zmuszona jestem nalegać. Pani Stone z pewnością wpadnie w histerię, gdy zobaczy tu pana. Spotkamy się jutro rano około godziny dziesiątej na plaży. To jedyny sposób, by odnalazł pan właściwą jaskinię. Musi mi pan uwierzyć. Gideon zawahał się, wyraźnie niezadowolony z tego, że się go do czegoś zmusza. Przymrużył oczy. - Doskonale. Jutro o dziesiątej na plaży. Ale na tym skończy się pani udział w tej sprawie, panno Pomeroy. Czy dość jasno się wyrażam? - Zupełnie jasno, milordzie. Obrzucił ją taksującym, podejrzliwym spojrzeniem. Harriet pomyślała, że widocznie nie przekonał go jej uspokajający uśmiech. Przeszedł obok niej i skierował się do hallu. - Miłego dnia, panno Pomeroy. - Nacisnął na głowę kapelusz. - Miłego dnia, milordzie - zawołała za nim. - I dziękuję, że tak szybko przyjechał pan tu w odpowiedzi na mój list. Doceniam pańską pomoc w tej sprawie. Myślę, że sobie pan z nią poradzi. - Jestem szczęśliwy, że okazałem się odpowiednim kandydatem na stanowisko, które chciała pani obsadzić - burknął. -Zobaczymy, jak szczodra okaże się pani, gdy spełnię swoje zadanie i przyjdzie czas na zapłatę. Harriet drgnęła, poruszona jego sarkazmem. Patrzyła, jak przez otwarte drzwi wyszedł na marcowe słońce. Nawet się nie obejrzał. Dojrzała zarys sylwetki rosłego rumaka czekającego spokojnie na zewnątrz. Koń był doprawdy masywnym stworzeniem, podobnie zresztą jak jego właściciel. Ciężkie kopyta, imponujące mięśnie. Kształt łba świadczący o uporze. W tym wierzchowcu nie było nic delikatnego, eleganckiego. Wyglądał na dość dużego i spokojnego, by dźwigać na grzbiecie rycerza w pełnej zbroi, zdążającego na pole bitwy. 25 Amanda Quick Harriet usłyszała, że wicehrabia odjeżdża drogą wzdłuż skarpy. Na chwilę zastygła w bezruchu, klęcząc obok zemdlonej gospodyni. Przedpokój domku wydał jej się znowu przestronny. Przedtem, gdy przebywał w nim St. Justin, sprawiał wrażenie ciasnego. Harriet zdała sobie nagle sprawę, że dzikie, zeszpecone blizną rysy twarzy St. Justina wryły się głęboko w jej pamięć. Nigdy jeszcze nie spotkała takiego mężczyzny. Był niewiarygodnie duży - podobnie jak jego koń - wysoki, masywnie zbudowany, miał szerokie, umięśnione ramiona i mocne nogi. Jego dłonie były ogromne, stopy - również. Harriet zastanawiała się, czy rękawicznik i szewc wicehrabiego liczyli sobie za zużycie większej ilości materiału na każdą parę rękawic czy butów. St. Justin miał prawdopodobnie nieco ponad trzydzieści lat i wszystko w nim wydawało się silne i dzikie. Przypominał jej wyniosłego lwa, którego widziała trzy lata temu w zwierzyńcu pana Petershama. Nawet jego oczy miały coś z dzikiej bestii. Harriet pomyślała, że to piękne oczy, złote, pełne ostrożności i chłodnej inteligencji. Czarne jak smoła włosy St. Justina, szerokie kości policzkowe i silnie zarysowana szczęka uzupełniały jego lwi wygląd. Blizna jedynie podkreślała wrażenie siły drapieżnej bestii, której nieobca jest przemoc. Harriet zastanawiała się, gdzie i jak został zraniony. Blizna przecinająca jego twarz wyglądała na starą. Prawdopodobnie stało się to kilka lat temu. Miał szczęście, że nie stracił oka. Pani Stone wzdrygnęła się ponownie i jęknęła. Harriet zmusiła się do zainteresowania jej stanem. Poruszyła buteleczką, którą trzymała przy twarzy zemdlonej. - Słyszy mnie pani, pani Stone? -Co? Tak. Tak, słyszę. - Kobieta otworzyła oczy i popatrzyła na Harriet. Skrzywiła się boleśnie. - Co się stało? Ach, Boże! 26 Bestia Już pamiętam. On był tutaj, prawda? To nie była zjawa. Bestia jest tutaj. W cielesnej postaci. -Proszę się uspokoić, pani Stone. Już się wyniósł. Oczy pani Stone rozszerzyły się w ponownym przypływie strachu. Przylgnęła do ramienia Harriet, zaciskając jak imadło swe kościste palce wokół jej talii. -Nic się panience nie stało? Czy ten szubrawiec dotknął panienki? Widziałam, że pochylał się nad panienką jak olbrzymi wąż. Harriet starała się nie okazywać irytacji. - Nie ma o czym mówić, pani Stone. On tylko na chwilę ujął mnie pod brodę. -Boże, chroń nas...- Oczy pani Stone ponownie się zamknęły. W tej samej chwili Harriet usłyszała stukot butów na ganku, a zaraz później drzwi, które przedtem zatrzasnęły się za wychodzącym wicehrabią, otworzyły się, odsłaniając Eufemię Po-meroy i uroczo zarumienioną siostrę Harriet, Felicity. Nie bez powodu uważana była przez wszystkich w Upper Biddleton za wyjątkową piękność. Była nie tylko urocza, ale miała też poczucie stylu i elegancji, rzucające się w oczy mimo skromnych możliwości finansowych sióstr Pomeroy. Dziś wyglądała zachwycająco świeżo w ozdobionej falbankami sukni w białe i jasnozielone pasy. Ciemnozielony płaszcz i zielony, przybrany piórami czepek uzupełniały jej strój. Miała jasne, zielone oczy, złote blond włosy - jedno i drugie odziedziczone po matce. Krój sukni podkreślał też inną cechę, którą zawdzięczała przodkom po kądzieli - piękny, pełny biust. Eufemia Pomeroy Ashecombe weszła do domku pierwsza, ściągając rękawiczki. Owdowiała tuż przed śmiercią brata, wielebnego Pomeroya, i niedługo potem stanęła w progu domu swoich bratanic. Dobiegała teraz pięćdziesiątki. Kiedyś uważano ją za piękność. W opinii Harriet nadał była atrakcyjną kobietą. Zdjąwszy czepek, odsłoniła siwe, niegdyś ciemne włosy. Jej 27 Amanda Quick oczy miały szczególny, charakterystyczny dla Pomeroyów turkusowy kolor, podobnie jak oczy Harriet. Effie z przerażeniem patrzyła na zemdloną gospodynię. -Och, nie. Znowu. Felicity weszła za ciotką do hallu, zamknęła drzwi i zobaczyła panią Stone. - Wielkie nieba! Kolejny atak histerii. O co chodzi tym razem? Mam nadzieję, że o coś bardziej interesującego niż ostatnio. Wydaje mi się, że wtedy poszło tylko o to, że najstarszej córce lady Barker udało się złapać na męża bogatego kupca. - Rzeczywiście, to tylko kupiec. Przecież wiesz, że pani Stone przywiązuje wielką wagę do odpowiedniej pozycji towarzyskiej - przypomniała jej ciotka Effie. - Annabelle Barker pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Pani Stone miała rację uważając, że mogła trafić lepiej. - Jeśli chodzi o moje zdanie, Annabelle nie mogła trafić lepiej - stwierdziła Felicity w typowy dla siebie pragmatyczny sposób. - Mąż ją finansuje bez żadnych ograniczeń. Mieszkają w pięknym domu w Londynie, mają dwa powozy i Bóg wie ile służby. Annabelle ma zapewnione dostatnie życie. Harriet skrzywiła się, trzymając ocet pod nosem pani Stone. - W dodatku słyszy się, że Annabelle jest nieprzytomnie zakochana w swoim bogatym kupcu. Zgadzam się z tobą, Felicity, nie wyszła na tym tak źle. Ale wątpię, by ciocia Effie lub pani Stone mogły spojrzeć na to z naszego punktu widzenia. - Z tego związku nic dobrego nie będzie - stwierdziła proroczym tonem ciotka Effie. - Nigdy nie jest dobrze, kiedy młoda dziewczyna idzie za głosem serca. Szczególnie wtedy, gdy prowadzi ją to prosto na dół drabiny społecznej. - Zawsze nam to powtarzasz, ciociu Effie. - Felicity zwróciła się ku pani Stone. - A zatem, co się stało tym razem? Zanim Harriet zdążyła odpowiedzieć, pani Stone otworzyła oczy i z trudem usiadła. 28 Bestia - Potwór z Blackthorne Hall powrócił - zaczęła. - Dobry Boże - przestraszyła się ciotka Effie. - O czym ona mówi? - Bestia powróciła na miejsce swej zbrodni - ciągnęła pani Stone. - Kim, u Boga Ojca, jest ten Potwór z Blackthorne Hall? -zapytała Felicity. - St. Justin - szepnęła pani Stone. - Jak śmiał? Jak śmiał tu wrócić? I jak śmiał straszyć panienkę Harriet? Felicity popatrzyła zaciekawiona na Harriet. -Wielkie nieba! Wicehrabia St. Justin był tutaj? - Tak, był - przyznała Harriet. Ciotka Effie bezwiednie otworzyła usta. - Był tu wicehrabia? Tu, w tym domu? - Zgadza się - odpowiedziała Harriet. - A teraz, ciociu Effie, Felicity. jeśli zaspokoiłyście swoją ciekawość, może zajmiemy się postawieniem pani Stone z powrotem na nogi. - Harriet, nie mogę w to uwierzyć. - Głos ciotki Effie zdradzał przestrach. - Czy chcesz mi powiedzieć, że najważniejszy w tym okręgu ziemianin, wicehrabia, mający wkrótce odziedziczyć godność lorda, złożył nam wizytę i przyjęłaś go tak ubrana? W tym brudnym fartuchu i okropnej sukni, która już dawno powinna była zostać przefarbowana? - On tylko wpadł po drodze - wyjaśniła Harriet, starając się utrzymać niedbały ton. - Wpadł tu po drodze? - Felicity wybuchnęła śmiechem. -Doprawdy, Harriet, nie zdarzyło się jeszcze, by wicehrabiowie zaglądali do nas po drodze. - Czemu nie? - nie ustępowała rozdrażniona Harriet. - Black-thorne Hall to jego dom, a to niedaleko stąd. - W ciągu pięciu lat, od kiedy tu mieszkamy, wicehrabia St. Justin nigdy jeszcze nie potrudził się, by odwiedzić Upper Hiddleton. Nawet tata widział tylko ojca St. Justina i to zaledwie 29 Amanda Quick raz. Było to w Londynie, gdy Hardcastle wyznaczył go na rektora i zaoferował mu tę parafię. - Musisz mi uwierzyć na słowo, Felicity, że St. Justin odwiedził nas i była to zwykła towarzyska wizyta - podsumowała zwięźle Harriet. - Dla mnie jest to zupełnie naturalne, że odwiedził posiadłości rodzinne w tym okręgu. - W miasteczku mówią, że St. Justin nigdy nie zagląda do Upper Biddleton. Nienawidzi samego widoku tego miejsca. -Ciotka Effie powachlowała się dłonią. - Wielkie nieba! Sama zaczynam czuć się słabo. Wicehrabia tu, w tym domu. Trudno to sobie wyobrazić. - Na pani miejscu nie byłabym taka spokojna, pani Ashecombe. - Pani Stone posłała jej mroczne, porozumiewawcze spojrzenie. - Położył rękę na panience Harriet. Widziałam to. Dzięki Panu Najwyższemu, weszłam do gabinetu w samą porę. - W samą porę? - Zainteresowanie Felicity osiągnęło apogeum. - Nieważne, panienko Felicity. Jest panienka za młoda na takie rzeczy. Powinniśmy dziękować Bogu, że nie było za późno, gdy przyszłam. - Za późno na co? - nie ustępowała Felicity. Harriet westchnęła tylko. Ciotka Effie zmarszczyła się. - Co się tu wydarzyło, Harriet, kochanie? Nie straciłyśmy chyba herbaty czy czegoś równie okropnego? - Nie, nie straciłyście herbaty, bo nawet mu jej nie zaproponowałam - przyznała się Harriet. - Nie zaproponowałaś mu herbaty? Odwiedził cię wicehrabia i niczym go nie poczęstowałaś? - Na twarzy ciotki Effie pojawił się wyraz najprawdziwszego zaskoczenia. - Harriet, co ja mam z tobą zrobić? Czy nie potrafisz się odpowiednio zachowywać? - Chcę wiedzieć, co się stało - przerwała jej zdecydowanie Felicity. - Co z tym kładzeniem na tobie rąk, Harriet? 30 Bestia - Nic się nie stało. - Harriet żachnęła się. - Nie położył na mnie rąk. - Przypomniała sobie wielką dłoń wicehrabiego podtrzymującą jej brodę i groźne spojrzenie jego ciemnych oczu. - No, może dotknął mnie, ale tylko na chwilę. Nie ma o czym mówić, zapewniam was. - Harriet! - Felicity była wyraźnie podekscytowana. -Opowiedz nam wszystko. Ale to pani Stone jej odpowiedziała. - Zuchwały jak sam diabeł. - Jej spracowane dłonie zginęły w fałdach fartucha, podczas gdy oczy płonęły świętym oburzeniem. - Myśli, że wszystko mu wolno. Bestia nie ma w sobie wstydu, odrobiny wstydu - parsknęła. Harriet popatrzyła na nią groźnie. - Proszę teraz nie płakać, pani Stone. - Przepraszam, panienko Harriet. - Pani Stone pociągnęła jeszcze cichutko nosem i otarła oczy rąbkiem fartucha. - Po prostu jego widok wywołał te wszystkie okropne wspomnienia sprzed lat. - Jakie wspomnienia? - zapytała zaciekawiona Felicity. - Boże! Wspomnienia o mojej ślicznej, małej panience Deirdre. - Pani Stone zakryła oczy. - Kim była Deirdre? - dopytywała się ciotka Effie. - Pani córką? Pani Stone przełknęła łzy. - Nie, nie była moja. Zbyt była delikatna, by być ze mną spokrewniona. Była jedynym dzieckiem wielebnego Rushtona. Opiekowałam się nią. -Rushton -skojarzyła szybko ciotka Effie. - A, tak. Poprzedni proboszcz tej parafii. Ten, którego zastąpił mój drogi brat. Pani Stone potwierdziła ruchem głowy. Jej wąskie usta drżały. Od śmierci jego słodkiej żony panienka Deirdre była dla niego wszystkim. Wniosła do tego domu radość i słońce. A potem ta bestia ją zniszczyła. 31 Amanda Quick - Bestia? - Felicity wyglądała tak, jakby czytała którąś ze swoich ulubionych powieści z dreszczykiem. - Czy chodzi o wicehrabiego St. Justina? Zniszczył Deirdre Rushton? Jak? - Bezwstydny potwór - wymamrotała pani Stone, ponownie przykładając dłonie do oczu. - Dziwne. - Ciotka Effie wyglądała na zaskoczoną. - Wicehrabia zrujnował dziewczynę? Doprawdy, pani Stone. Trudno uwierzyć w coś takiego. Pomijając wszystko inne, ten człowiek jest dżentelmenem. Dziedzicem hrabstwa. A ona była córką proboszcza. - Nie jest żadnym dżentelmenem - stwierdziła pani Stone. Harriet straciła cierpliwość. Odwróciła się do gospodyni. - Pani Stone. Sądzę, że na dziś dość już będzie pani dramatycznych uwag. Może już pani wrócić do kuchni. Mokre od łez oczy pani Stone wyrażały nieme cierpienie. - To prawda, panienko Harriet. Ten człowiek zabił moją małą panienkę Deirdre tak samo, jakby własnoręcznie pociągnął za spust w pistolecie. - Pistolecie? - Harriet popatrzyła na nią zaskoczona. Na chwilę w hallu zapanowała pełna napięcia cisza. EfFie nie mogła z siebie wydobyć słowa. Nawet Felicity nie potrafiła sformułować następnego pytania. Harriet poczuła, że zaschło jej w ustach. - Pani Stone - powiedziała w końcu ostro�