14748
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 14748 |
Rozszerzenie: |
14748 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 14748 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14748 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
14748 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
R.Shott
Bo Yin Ra. Życie i Dzieło
PRZEDMOWA
Jeżeli przyjacielowi autora niniejszego "życiorysu" pozwolono napisać
przedmowę, to może ona tylko – jednocześnie z podziękowaniem za rzetelną
pracę ucznia Bô Yin Râ – zawierać słowa całkowitej aprobaty. Co nas już
przy pierwszym spotkaniu z Bô Yin Râ wstrząsnęło, to była pewność, że
stoimy wobec człowieka, który – w i e d z i a ł. Oczywiście: wiara może
być przykładem dostatecznie mocnym, aby według niej układać życie i oddać
za nią życie. Czego zaś każdy szukający dostępu do rzeczy niezniszczalnych
od dawna najgoręcej życzył sobie, to spotkanie z człowiekiem, który nie
tylko wierzył w ów świat wiekuisty, o którym podawał wieści, lecz znał go
z własnego bezpośredniego doświadczenia. A więc w czasach szukania
zazdrościliśmy zawsze tym uczniom, którzy swą wiarę niegdyś opierać mogli
na osobistym doświadczeniu ich mistrza. Coś podobnego stało się, więc
naszym w dwójnasób wdzięcznym udziałem, gdyż wiemy, jak ciężko było temu
Mistrzowi, z natury swej tak powściągliwemu, być posłusznym wezwaniu do
głoszenia tego, co poznał. Nie tylko o jego dziele, którego wszystkich
faset, jak z kryształu, promieniuje to samo światło, a ze wszystkich słów
i obrazów ta sama wiedza, ale również o jego prostej ludzkiej istocie chce
i powinna niniejsza książka – jako wyraz wdzięczności – podać wiadomość.
O.M.
Wstecz / Spis treści / Dalej
ZADANIE
Sens życia ludzkiego, o którym ma być mowa w dalszym ciągu książki,
polegał na ofiarowaniu Prawdy, Dobra i Piękna. To, co mąż znany imieniem
Bô Yin Râ czuł, myślał, malował i pisał, opierało się na wewnętrznym
doświadczeniu, które jako drogowskaz powierzono mu obwieścić.
Będę tu próbował wykazać, jak życie i dzieło Bô Yin Râ dokonały takiego
wskazania drogi, które człowiekowi czasów dzisiejszych i przyszłych może
pomóc do uszczęśliwiającego rozszerzenia świadomości i prawdziwego
poznania siebie, do osiągnięcia celu zwanego królestwem niebieskim, tao,
brahman itp., a który Bô Yin Râ nazwał "narodzeniem Boga Żywego w jaźni".
Oczywiście dla szukającego wystarcza by sam Bô Yin Râ wskazywał mu drogę i
to wyłącznie przez swe własne pisma lub obrazy duchowe – później wskażę, o
co tam chodzi – zamiast by ktoś inny piszący o Bô Yin Râ wytyczał dopiero
jakby drogę do drogi, usiłując zaprzyjaźnić Szukającego ze światem tego
człowieka i jego dzieła. Ale często dzięki pośrednictwie innej osoby
nabiera się większej pewności przy szukaniu omackiem w duszy jakiegoś
wybitnego człowieka. A jeśli ten człowiek jest w pełni dziecięciem naszych
czasów, oczekuje się od osoby o nim piszącej, że osłabi uprzedzenia i
podejrzliwości mimowolnie zjawiające się zwłaszcza wtedy, gdy ktoś używa
imienia mającego tak dziwny powab, mówi o "Jaśniejących", siebie nazywa
wręcz jednym z Jaśniejących i w ogóle mówi o Bogu i o rzeczach boskich,
"nie będąc urzędowo do tego upoważnionym".
A że ten człowiek pragnie odsłonić tajemnice życia, pragnie dopomóc
bliźnim dotrzeć od wiary do wiedzy – chce im udowodnić, że mniej lub
więcej wyraźne twierdzenia wielkich religii świata odpowiadają
rzeczywistości, w którą nie należy tylko wierzyć, lecz całkiem po prostu
(w sensie duchowym) można ją poznać. Raczej trzeba ją poznać, aby człowiek
ziemski wybrnął wreszcie ze zwierzęcego somnambulicznego stanu i doszedł
do prawdziwego człowieczeństwa, czyniącego z ludzi dzieci boże, i zbudził
się. Czyż może człowiek o zdrowych zmysłach i bystrym rozumie, logicznie
rzeczy biorąc, pośród wszelkich niedorzeczności i oszustw wprowadzanych
coraz bardziej na świecie przez chaos, powierzyć się kierownictwu tego
rodzaju "literatury zawierającej objawienia"?.
Zadanie niniejszej książki polega, więc na tym, aby przede wszystkim
rozwiązać wszelkie uzasadnione wątpliwości za pomocą faktów i ich
wyjaśnień oraz ułatwić dostęp do świata ksiąg i obrazów podpisanych
imieniem Bô Yin Râ. Zadanie to polega na tym, aby sens jego życia wykazać
jako zgodny ze wspomnianymi pismami i treścią jego obrazów. Przeto książka
ta nie może i nie powinna zawierać zwykłego życiorysu. Nikomu na nic by
się nie przydało, jeżeli bym się rozwodził tu z możliwą dokładnością o
powszednich drobiazgach życia tego człowieka – żadne życie ludzkie nie
może być nigdy od nich wolne – i wygrzebywał wszystko to, co ani w tym
wypadku ani w większości innych wypadków znać nie ma potrzeby i tylko
przejściowo zaspakaja niezdrową ciekawość, chętnie maskującą się jako
nauka. Przeto żywot tego nauczyciela życia będzie tylko o tyle omawiany, o
ile stał się przykładem: jak by przyjął postać dzbana, w którym mogła się
zbierać woda życia, aby za pośrednictwem słowa i barwnych kształtów
ofiarować ją spragnionym ludziom naszych i przyszłych czasów. Zatem o tym
żywocie będzie musiała być mowa jedynie pośrednio za pomocą aluzji, o jego
sensie zaś bezpośrednio, aby w ten sposób przyczynić się do ułatwienia
ludziom zrozumienia wysokiej wartości owoców tego żywota i budzić w nich
pragnienie zerwania ich, a dzięki temu dopiero stania się naprawdę
świadomymi i szczęśliwymi ludźmi.
Pewien wybitny a rozważny, trzeźwy a jednak pełen fantazji, niezwykle
wykształcony i mądry Szwajcar powiedział kiedyś o Bô Yin Râ do piszącego
te słowa: "To był potężny człowiek". Te słowa zwięźle ujęły treść uczuć,
jakie autor niniejszej księgi, ze wzruszeniem rzucając okiem wstecz na
wieloletnią przyjaźń z Bô Yin Râ, zachował o tym niezwykłym człowieku.
Będę więc usiłował wykazać jak dalece te słowa są słuszne. Przekonującymi
są przecież tylko przykłady wskazujące nam, jak się można dzięki pewnemu
procesowi duchowemu wyrwać ze stanu omamienia i poniżania, z hipnozy
materialnego bytowania. One tylko dowodzą, jeżeli tego nie mogą już
dokonać kwiaty i dzieci, świątynie i błękit morza, że się opłaca żyć.
Rzym, lato 1954 roku
Wstecz / Spis treści / Dalej
CHARAKTER
To, co zwykliśmy nazywać charakterem, tworzy, – że tak powiem – zarys
losów i zewnętrznego życia człowieka.
Nie dlatego, że przeszło gładko i bez starć, nie dlatego, że temu
człowiekowi oszczędzono cierpień, trosk, znoszenia niedostatku, mąk i
choroby. Raczej miał do znoszenia tego wszystkiego pełną miarę, ale znosił
to prawie zawsze pogodnie, z tą wesołością, jaka jest nam znana z życia
osobistości szczególnie wzniosłych i uznawanych w pewnym stopniu za
święte. Wspomnijmy choćby Sokratesa, świętego Franciszka z Asyżu, San
Filippo Neri, Goethego, a w szczególności zmarłego dwa pokolenia temu
hinduskiego mędrca Shri Rama Krishna, którego wesoły humor wręcz zakrawał
na dziecinadę. Bô Yin Râ nadzwyczajnie lubił śmiech i dobry humor. Nie
miał nic przeciwko temu, jeżeli humor w jego domu dochodził do wesołego
szaleństwa.
Oczywiście, jeśli Bô Yin Râ było już zbyt ciężko z powodu głupoty bliźnich
lub własnych mąk cielesnych, jeśli mu wówczas – pozornie – wyczerpała się
cierpliwość – wymyślał również, ale działo się to w pełen humoru sposób.
A ten nieco srogi humor, który go nie opuścił nawet na stole operacyjnym –
jego, który znał się na powadze lepiej niż ktokolwiek – był cechą
charakterystyczną jego pogodnej istoty, był to wstęp do jego śmiechu, nie
jakiegoś grymasu, lecz, jeśli tak można powiedzieć, wesołego głośnego
łajania. Jego prawdziwy śmiech – jakże niewielu ludzi posiada dziś
zdolność do śmiechu, w którym nie ma fałszywych tonów. – Ze wszystkiego,
co nie miało wewnętrznej trwałości, robił tragiczne wrażenie, prześwietlał
ujemne strony jego życia tak tajemniczo, pięknie, jak bywają prześwietlone
najgłębsze cienie świątyń greckich.
Cienie tego życia nigdy nie były obce naturze, nigdy sztuczne, nigdy
złośliwe. Nie było w nich nigdy tych mrocznych i złych plam, których nie
brak niestety w życiu ludzi, w szczególności w czasach dzisiejszych.
Dlatego też nawet psychologowie na próżno by się rozglądali tu za
kompleksami w podświadomości.
Istniała tam pod względem duszy zawsze tylko schludność i porządek. Na
zewnątrz przejawiało się to w najwyższej skrupulatności, tak w wielkich
jak i w drobnych rzeczach, w poszanowaniu cudzej godności ludzkiej, w
dobroci i uprzejmości względem każdego, w dokładności przy spełnianiu
wszystkich obowiązków codziennych. Kto otrzymywał od Bô Yin Râ przesyłki
pocztowe, wie, o czym tu mowa.
Nie należy na próżno wspominać o pięknym, starannym, doskonale czytelnym
piśmie, które, pomijając jego harmonijną ludzką treść, zawsze miało na
względzie nie tylko adresata i personel poczty, lecz również układ adresu,
zamknięcie, zasznurowanie, umieszczenie znaczków pocztowych itp. Można
czuć się wzruszonym widząc, że ten człowiek, bezprzykładnie przeładowany
pracą, nigdy nie okazał obojętności ani nie poskąpił czasu, jak to dziś
jest w zwyczaju u wszystkich naprawdę lub rzekomo bardzo zajętych osób. Ta
wielka dygresja mówi o czymś, co tylko pozornie stanowi drobnostkę, w
rzeczywistości jednak sięga aż do głębi ludzkiej jaźni, a mianowicie tam,
gdzie się ona stapia z jaźnią wszechludzką.
Przy tym był on właściwie wytworny i z polotem w wielko-mieszczańskim
stylu, lecz skłaniał się w rozmowie raczej ku swojskiej rubaszności,
zawsze ze znaczną domieszką rodzimego dialektu frankfurckiego; nie bardzo
jest oddalony od Frankfurtu okolica Aschafenburga, gdzie się urodził, ale
opuścił już ją we wczesnym dzieciństwie.
Jego osobowość rozwinęła się w indywidualność do tego stopnia pogłębienia
jaźni, które już nie poddaje się złudzeniom woli, lecz daje się kierować
wolą boskości. Bô Yin Râ sam przecież kiedyś wyraził to jednemu ze swych
przyjaciół i uczniów:
"Wola w najgłębszym znaczeniu jest znaczeniem"
Jeżeli rozważyć te słowa o wielkim znaczeniu, tym jaśniejszą rzeczą się
staje, dlaczego Bô Yin Râ jako człowiek był być może oryginalny, ale
bynajmniej nie był dziwakiem.
Jego istota czyniła wrażenie typu w wyższym znaczeniu o charakterze
głęboko ludzkim. Aby to wyjaśnić, jak to należy rozumieć, chcielibyśmy tu
przytoczyć piękną notatkę z dziennika poety Hofmannsthala, który kiedyś w
formie samorzutnej dedykacji książki dał wyraz głębokiemu zrozumieniu
posłannictwa Bô Yin Râ :
"Jeżeli spotykam ludzi....,
u których – jak się wydaje – słowo znajduje się bliżej uczucia, myśl
bliżej czynu, których zdanie punkt po punkcie poucza o rzeczywistości, u
których brak dialektyki, zaskakuje ciebie, w których towarzystwie
wydarzenia na świecie wydawać się będą mniej zagmatwane, a nawet
cierpienia pełniejsze sensu....-,
którzy... dzięki swej nieuczonej dystynkcji częściej będą zawstydzeni –
pośród których czujesz się jak w domu, a jednocześnie jak obcy i odczuwasz
swego rodzaju tęsknotę do takiego stanu ducha, który nie jest wprawdzie
dla ciebie obcy, ale bardziej niedostępny niż raj utracony, tedy wiedz:
jesteś wśród ludu".
(vide Carl J. Burckhardt, Wspomnienia o Hofmannsthalu, Bazylea 1944 r.) .
Czegoś w mniejszym sensie interesującego nie było – jak to już
powiedziałem – w rozpatrywanym przez nas charakterze i życiu. W wyższym
zaś sensie rzeczy interesujące, jakie czasami można znaleźć w życiorysach,
pozostają zawsze nagłą zmianą, rozmyśleniem się, nawrotem, czasami
występują błyskawicznie jak w wypadku Pawła lub Pascala, przeważnie jednak
przedstawiają rozwój powolny, oporny, ciągnący się przez całe życie, w
którym osnuty światową hipnozą charakter trudny i prawie nigdy całkowicie
się nie odmienia. U Bô Yin Râ jednak znajdujemy coś nowego i niezwykłego:
już się dokonał, zanim jego życie historycznie i jako życiorys zdawało się
omówić. Nawrót miał miejsce kiedyś w jego dzieciństwie, poniekąd jako
wczesne stwierdzenie od dawna powziętej decyzji, jako przypomnienie sobie
i przyjęcie do wiadomości mienia pochodzącego ze świata Ducha wiekuistego.
Słowem, wydarzenie to, które dokonało się w początkach życia, nie jest u
niejednego wybitnego wybrańca, których to zazwyczaj spotyka w połowie
życia, jak na przykład w przypadku Dantego, a w szczególności Jakuba
Boehmego.
W każdym razie zmiana nastąpiła, jeśli w ogóle coś podobnego mogło się
zdarzyć u człowieka jego pokroju, już w wieku dziecięcym, kiedy, jak sam
to opisuje w "Księdze rozmów", odwiedzał go kierownik duchowy, którego
początkowo brał za żebraka, a następnie za "świętego". Te odwiedziny,
należy sądzić – miały miejsce we Frankfurcie. Pamięć o nich prawie
całkowicie wygasła we wspomnieniach dorastającego chłopca, aż potem osobę
nauczyciela odczuwał wewnętrznie i w tenże sposób nauczyciel oddziaływał
na niego, zanim ponownie później, na ten raz w Monachium odwiedziny
powtórzyły się. Tym razem "guru" przybyły ze środkowego Wschodu Azji
wystąpił w europejskim codziennym ubraniu. O tych sprawach Bô Yin Râ
wspomina w księdze "Tajemnica". Ostatecznie decydujące spotkanie z innymi
jeszcze spośród tych mężów nastąpiły w Grecji. Oni to wydoskonalili go na
tego, kim jest, na "Jaśniejącego Praświatłem" i podnieśli go na ten
stopień, który jest jednocześnie stanem i zadaniem.
Możliwą jest rzeczą, że to spotkanie i związane z nimi przeżycia oraz
wewnętrzne kształtowanie organizmu duszy wstrząsały i podburzały tego, o
kim tu mowa, dopóki stan podwójnej świadomości w duchu i w ciele nie
został ostatecznie utrwalony. Ale te wydarzenia były kolejnymi stopniami
wstępnymi, niby planowymi stopniami wtajemniczenia na drodze do
ostatecznego, możliwego do urzeczywistnienia na ziemi, porządku i
harmonii, do posiadania w pełni świadomości życia wiekuistego, a więc do
stanu świadomości, który nie ma zgoła nic wspólnego z powszechnie żywioną
wiarą ludu, natomiast z dorywczymi ekstazami mistyków, tak jak je znamy na
przykład z życia Plotyna, tylko warunkowo. Jednak pewność życia wiecznego
może istnieć tylko w pełni świadomości duchowej, lecz nie mniej lub więcej
wyraźnych wspomnieniach po wejściu w stan ekstazy. Bô Yin Râ więc
bynajmniej nie był ekstatykiem, ani mistykiem w romantycznym poniekąd
sensie tego słowa. Był zupełnie po prostu zbudzony. Zgoła nie potrzebował
odchodzić od zmysłów, aby dojść do "świadomości", ponieważ żył w tej
świadomości przynajmniej od czasu swego pobytu w Grecji aż do ostatniego
tchnienia.
Jedynie ta okoliczność dawała mu też możność przekonanie uchodzące za
nadludzką wydajność pracy, pomimo ciągnących się latami ciężkich cierpień.
Nie wolno też nigdy zapomnieć, że zewnętrzna jego natężona praca,
polegająca na konieczności literackiego ujęcia jego wiedzy duchowej, na
olbrzymiej wymianie listów, na działalności artystycznej jako malarza oraz
na przyjmowaniu niezliczonych gości w jego domu – tworzyły tylko ramy jego
głównej działalności jako duchowego szafarza pomocy i ratownika. Ta
działalność rozgrywała się nie w płaszczyźnie materialnej, lecz w
płaszczyźnie duszy i ducha, właśnie w jego świadomości duchowej
nieustannie, bez przerwy, dla dobra wszystkich szukających, spragnionych,
walczących dusz ludzkich, które go wewnętrznie wzywały.
Bô Yin Râ przeżywał to, czego nauczał, nie zachowując się bynajmniej w
sposób rzucający się w oczy, ani też nie usiłując wymuszać uznania w nim
świętości przez ascezę i umartwianie ciała.
"Ekstaza" nie przejawiała się u niego na zewnątrz. W ogóle unikał omal że
nie z lękiem wszystkiego, co się rzuca w oczy i wydaje się nadzwyczajne,
ponieważ w przeciwnym razie niewątpliwie musiałby bezpowrotnie wyzbyć się
harmonijnego ukształtowania sił duszy, sumiennego uporządkowania
rozporządzania wolą. Świętość tak samo jak geniusz, pełna świadomość jak
również poznanie – do tego stopnia należą do płaszczyzny duchowej, że
wszelkie genialne zachowanie się i wszelkie trącące czarodziejstwem
sztuczki bez mała są oznaką sztuczności.
Bô Yin Râ zachowywał się, więc zawsze w sposób nie rzucający się w oczy,
chociaż wprawdzie jego zewnętrzność i fizjonomia daleko odbiegały od
codzienności. Lecz dla przenikliwego wzroku swego rodzaju zaświatowa
potęga ducha tego człowieka, zawsze opanowana i ukryta, nie mogła ujść
uwagi. Jego patriarchalny sposób bycia wypromieniowywał gorącą, prawdziwą,
przy tym zgoła nie małomieszczańską dobroduszność. Jeden z jego uczniów,
zmarły już przed wielu laty, powiedział mi kiedyś, że Bô Yin Râ działał na
niego jak wielki gorący piec kaflowy zimą.
Ale rozumie się, że właśnie on na każdego oddziaływał w inny sposób, gdyż
za każdym razem oddawał się tak, jak to odpowiadało poglądom i
możliwościom duchowym danego człowieka. Wprawdzie nigdy nie wypływało to z
pochlebstwa. Czyżby mógł ten człowiek, o tak królewskim wyglądzie, być
służalczy lub schlebiać komuś? Nie wynikało to z psychologii: gdyż nie był
wyrafinowanym i wyrachowanym psychologiem. Wiedział wprawdzie nieomylnie,
jaka jest wartość wewnętrzna ludzi, lecz nie zawsze mógł przewidzieć, czy
ze swoimi zdolnościami, ze swoim oddaniem się, ze swą wytrwałością
wytrwają do końca, czy kiedykolwiek – czy to częściowo, czy całkowicie nie
zawiodą. Być może, że istniejąca w nim, innym zaś ludziom właściwie zgoła
niezrozumiała – miłość – sprawiała, że potrafił złe przemiany w
charakterach ludzkich w dostatecznej mierze pojmować. Zawsze życzył
ludziom tego, co dla nich najlepsze, odpowiedniejsze, a więc spodziewał
się najgoręcej, że sami nigdy nie stracą z oczu tego, co dla nich
najlepsze, a mianowicie wytrwałości na drodze.
Jeżeli jednak sprawiali mu zawód i rozczarowanie, stawał się bardzo surowy
i szorstki, a nawet nieubłagany, mógł się odwrócić na lata całe lub na
zawsze: gdyż był prędki i radykalny w swych decyzjach. Ale jeżeli taki
człowiek znał drogę powrotną, wówczas przygarniał go do swego wielkiego
serca z większą miłością niż kiedykolwiek przedtem, jak to uczynił w
najwspanialszej przenośni Jezusa ojciec z marnotrawnym synem, który jednak
powrócił.
Jego charakteru nie da się opisać, ponieważ nigdy nie był kapryśny,
śmieszny, grymaśny, lecz raczej czynił wrażenie wielkości i właściwie
skłaniał się raczej do rzeczy ogólnych i uniwersalnych. Miał wspólne cechy
z ludźmi, którym wolno było przyznać prawdziwą genialność. Przedstawianie
takich charakterów prawie zawsze wypada w sposób wypaczony, jak
karykatura, ponieważ one właśnie z punktem środkowym i wszystkim, co on
wypromieniowuje, z natury swojej harmonizują. A że sama istota jasnego
Ducha jest prosta, uchodzą tacy ludzie za banalnych, rozumie się tylko
pozornie. Nic ludzkiego, a również nic boskiego nie jest dla nich obce,
gdyż najwyższe człowieczeństwo jest w zgodzie z boskością. W istocie swej
odpowiada boskości, jak kropla oceanowi. Dlatego wybitni ludzie sprawiają
wrażenie jak gdyby ludzi typowych.
Bô Yin Râ robił wrażenie człowieka typowego, ponieważ był całkowicie
ludzkim. Nic ludzkiego nie było mu obce o ile przez to, jak już
powiedziałem, nie rozumie się nierozsądnie zwierzęcości, jak to się zwykle
dzieje. Nad zwierzęcością panował i nie był już jej podległy. A przy tym
nie lękał się jej. Nie miał żadnej podstawy do odmawiania sobie z zasady
dobrych rzeczy ziemskich w źle zrozumianej świątobliwości do ich unikania.
I radował się z pięknem, muzyką, dziełem sztuki, krajobrazami, a w
szczególności roślinami. Ale nic z tego wszystkiego nie mogło go ujarzmić
i niewielkie miałoby dlań znaczenie obejść się bez tego wszystkiego.
Wiedział dokładnie, gdzie przebiega zakreślona dlań granica, gdzie rzeczy
pożyteczne ulegają zmianie na szkodliwe, wiedział to tak samo, jak i jego
lekarze. Wiedział dokładnie to samo, jak to wiedział Budda, że asceza jako
cel sam w sobie nie może prowadzić do niczego dobrego.
Jeżeli Bô Yin Râ pędził życie, któremu od czasu do czasu pomimo różnych
trosk – nie brakło mieszczańskich wygód, to jednak nie mógł nigdy,
przenigdy czuć ich jako właściciel tej czy innej rzeczy, lecz wyłącznie
jako zarządca, a nikt nie był bardziej skrupulatnym i sumiennym zarządcą
niż on. Nie chodzi o to, aby nic nie mieć, lecz raczej oto, by niczego nie
pożądać. Piękne słowa "posiadać, nie będąc jednak sługą tego co się
posiada", do nikogo bardziej nie pasują, jak do niego.
Wstecz / Spis treści / Dalej
WYKSZTAŁCENIE
Ten zadziwiający człowiek, którego charakterem zajmujemy się tutaj,
posiadał nie wypaczone, ale niezwykle rozległe wykształcenie, chociaż pod
tym względem podobnie jak wszyscy pobierający wiedzę z serca świata
światłości, nigdy nie ukrywał, że wykształcenie ze stanowiska ducha jest
prawie bez znaczenia, a w wypadku pretensjonalnego czynienia z niego
użytku może się stać niebezpiecznym hamulcem na drodze człowieka do domu,
do źródła swego pochodzenia. Bardzo często wykształcenie jest maską
próżności, pychy i ambitnych dążności nie mających nic wspólnego z
człowieczeństwem duchowym przez Bô Yin Râ raczej wyraźnie były określone
jako siły duszy zwierzęcej i na równi ze wszystkimi zdolnościami
pamięciowymi i utalentowaniem nie potrzebują sięgać do sfer ludzkiej
duszy. Choćby wykształcenie miało zawsze pewien miły urok, jak równie po
ziemsku rzeczy biorąc, było pożytecznym posiadaniem, to pozostaje ono
bogactwem, którego pokusy mogą stać się bardziej zdradzieckie, niż pokusy
pieniężne i majątkowe.
Rzuca się w oczy, że Bô Yin Râ i ludzie jego pokroju, a więc owi
Jaśniejący Praświatłem i kapłani Świątyni Wieczności na ziemi nie
dopuszczali w stosunku do siebie balastu uczoności. Jeśli więc mówimy, że
Bô Yin Râ był niezwykle wykształcony i posiadał wybitnie głęboką wiedzę
zewnętrzną, to łączy się to właśnie ze zleconym mu zadaniem, jakby nakazem
nauczania. Aby móc oddziaływać na mieszkańców Zachodu, musiał gruntownie
zrozumieć ich zagmatwany język, musiał dobrze wiedzieć, co było dla nich
ważne, przenikać ich różnorodne zainteresowania i móc je ujmować
psychologicznie. Ale to przenikanie musiało być w miarę możności
bezstronne i zdobyte w wolnej chwili od obcych wpływów rzeczywistości i
trzeźwości. Dlatego to wykształcenie człowieka z góry przeznaczonego na
Mistrza nie mogło być inne niż wykształcenie prawdziwego samouka.
Jako dziecko, (chociaż już w bardzo młodym wieku, przeniesiony do
wielkiego miasta Frankfurtu z bardziej wiejskiego środowiska swego)
aszafenburskiego pochodzenia, w wolnym od zajęć czasie wiele włóczył się
po lesie i polu. Wychowanie przez dobrze mu życzącego, poczuwającego się
do odpowiedzialności wobec Boga, ale bardzo surowego ojca, oraz bardzo
bogobojną matkę – być może wywołało na nim właśnie przez te zewnętrzne
wpływy pewną krnąbrność, zaciętość i pewność siebie, a przy tym skłonność
do chodzenia swymi odrębnymi drogami i do patrzenia na rzeczy bystro i
krytycznie. Aby mu zaimponować (a jak chętnie szanował kogoś) , nie
wystarczyło, żeby coś przedstawiać, lecz należało czymś być. Ale wówczas
nie było nikogo, kto by chętniej i bez zazdrości jak on odzywał się z
uznaniem i chwalił. Nie zbity z tropu przez szkoły, prądy, wielkich ludzi
swego czasu i mody, torował sobie własne ścieżki i był w ogóle niełatwy do
kierowania. Udzielanie mu wskazania musiały być bezgranicznie pewne, zanim
darzył je niezachwianym zaufaniem.
W gruncie rzeczy zwykle on kierował, nie dając się kierować nikomu: nie
dlatego, że stał się despotyczny, ale zawsze odczuwało się w nim
autorytet, ponieważ miał wrodzoną pełną potęgę ducha zasługującego na
zaufanie. Odczuwał to każdy człowiek, jeżeli nie był zbyt gruboskórny.
Prawdziwość i prostota jego myśli, czynów, czucia i mowy nie mogła być
pozbawiona ludzkiego zrozumienia rzeczy. Ale był on nie tylko naturą, lecz
odrodzoną naturą, chciałoby się powiedzieć – naturą nie w stanie
wyzwolenia, gdyż całe jego wykształcenie było naturalne i duchowe, nigdy
sztuczne, papierowe i obce życiu. A gdy się z nim spacerowało, wówczas
cała przyroda zewnętrzna otrzymywała inne oblicze dzięki promieniowaniu
jego natury całkowicie wewnętrznej, była przenoszona z powrotem w swoje
duchowe dzieciństwo, nie zepsute jeszcze przez upadek człowieka, jej
krajobrazom wyrastały wszędzie niby oczy przecudne, jak owym bogom w
indyjskich bajkach.
Jeżeli wymienimy zmianę miejsc pobytu (w dwudziestych i trzydziestych
latach jego życia) , naturalistyczne zapatrywanie i praktyczne roboty
ręczne jako podstawy jego wykształcenia – a nie szkoły, co chcemy przez to
wyrazić jak w ogóle w całej tej książce, że jego wykształcenie i
wychowanie nie podlegały w istocie na wychowaniu przez samego siebie.
Kierownictwo jednego (lub wielu) Mistrzów duchowych ma na celu przecież
wychowanie siebie samego.
Dla naświetlenia tych rozważań przytoczymy urywek z listu Mistrza (z dnia
29.6.1931 r.) brzmiący jak niżej
"Jest to, mówiąc najprościej, pewien ściśle określony sposób "wychowania
siebie", który umożliwia Kierownictwu prowadzić kierowanego od przemiany
bytu do wyższej, czystszej przemiany coraz bardziej w Światłość. Od
dzieciństwa człowieka "wychowują" w sposób, który można nazwać wychowaniem
kierowanym z wewnątrz na zewnątrz, gdyż tylko w ten sposób rosnący malec a
następnie dorosły człowiek uczy się dawać sobie radę ze światem
zewnętrznym. Skoro jednak ktoś wkracza na drogę świadomego rozwoju
duchowego, chodzi o to, aby siebie samego wychował od zewnątrz do
wewnątrz, przy czym bynajmniej nie potrzeba zaniechać tego, co było
rzeczywiście dobre, słuszne i konieczne w poprzednim wychowaniu dążącym
"od wewnątrz do zewnątrz".
Lata dzieciństwa i młodości upłynęły spokojnie w kraju rodzinnym nad
Menem, gdzie uczęszczał do szkoły Marian, a następnie, gdy został dokonany
wybór zawodu, pracował w instytucie sztuki Standela. Było to kilka
semestrów w latach 1892 do 1985 i w roku 1899 letni semestr w pracowni
Mistrza. Od października 1896 do 1898 roku pracował jako malarz we
frankfurckim teatrze miejskim. Dopiero w dwudziestym czwartym roku życia,
a mianowicie w początkach naszego tak niespokojnego stulecia, rozpoczął Bô
Yin Râ swoje życie wędrowne, a tym samym lata studiów podczas dojrzewania
męskiego, które obejmowały, aż do wieloletniego pobytu w Zgorzelcu,
siedemnaście lat. Wyżej wspomniane lata wędrówki dały mu możność poznania
miast jak Monachium, Wiedeń, Paryż i Berlin oraz krajów jak Szwecja, a
przede wszystkim Grecja, ten kulminacyjny punkt jego życia, któremu
poświęcę bardziej szczegółowo rozważania. Stosunkowo wcześnie poznał już
uszczęśliwiające przeżycia pierwszej podróży do Włoch i oswoił się z
zawodem malarza, chociaż pierwotnie czuł pociąg do studiowania teologii.
Każde ze wspomnianych wyżej czterech miast przyczyniło się zapewne na swój
sposób nie tylko do rozszerzenia zakresu wiedzy, lecz również do
przygotowania dla sposobu myślenia i dla prądu uczuć swego sposobu
bezwarunkowości, nieograniczoności i niezawisłości. Znajdowało się tam
przecież wielu ludzi skłaniających się zgodnie ze swą naturą do
kosmopolityzmu i pewnej swobody, jeżeli nie całkowitej niezależności
poglądów, pomijając charakter architektoniczny oraz zbiory wyróżniające
wszystkie te miasta.
W Monachium, tym tak szorstkim, a jednak owianym tchnieniem Południa
mieście, czasowo zbliżył się do koła przyjaciół, w skład, którego
wchodziły niezależne, uzdolnione duchy, które rozumie się wówczas w swej
skłonności do magicznych spekulacji poruszały się w kierunku nie
odpowiadającym jego przeświadczeniom. Dlatego stosunki te nie mogły
istnieć stale, co jednak nie przeszkadzało, że Bô Yin Râ w swój przepojony
miłością sposób nie przestawał nigdy brać udziału w losach rozwoju tych
poniekąd nieprzeciętnych ludzi, którym sam zawdzięczał niejeden piękny
impuls, chociaż on był tym, który w istocie darzył.
Bez wątpienia doznał on, który miał możność dotychczas studiować sztukę
głównie w ciągu półtorarocznego bezpłatnego nauczania u Hansa Thomy i w
Instytucie Sztuki Staedla we Frankfurcie, – pomijając książki traktujące o
sztuce, – w pełni bardzo cennych przeżyć, wywołanych przez monachijskie
zbiory sztuki. Te przeżycia mogły mu dać powód w czasie późniejszym, mimo
bardzo potężnych wrażeń w innych miastach Europy, do dłuższych pobytów w
Monachium (1909-1912 i 1913-1915) , którym zawdzięczał pierwsze objawienia
jego nauki. Były to zarazem lata, w których dążenia pewnej grupy artystów,
zwących się "Błękitnymi Jeźdźcami" z Francem Marcem, Kandinskym na czele i
innymi wystąpiły na scenę jako zjawiska rzucające się w oczy i wywołujące
zacięte spory. Jeżeli Bô Yin Râ w swej księdze o sztuce mógł pisać:
"Patrzcie, oto świat, który przeczuwają nasi najlepsi". (Królestwo Sztuki,
str.20) , tyczy się to głównie dawnych mistrzów, a jednak jest to również
wyraz nadziei na przyszłą sztukę, gdyż karmi nas nadzieją odnawiania
oblicza ziemi i wszędzie już postrzega pierwsze promienie Ducha jako
zwiastuny tego odnowienia.
Ale wybiegamy naprzód. Już ten okres około 1900-1901 roku spędzony w
Wiedniu, gdzie usiłował w tamtejszej Akademii rozwijać swój talent, miał
wielkie znaczenie dla jego artystycznych kształto-twórczych dążeń i
umysłu. Obok barokowych pałaców zbudowanych przez Breughelsa i Tintoretto,
kultury teatralnej, miłego otoczenia, pozostał wówczas pod wrażeniem
czasopisma "Fackel" (Pochodnia) , występującego z surową krytyką a
redagowanego i pisanego jednoosobowo przez Karola Krausa, czasopisma,
które nie tylko ze względu na swój charakter satyryczny, lecz przede
wszystkim pod względem językowym było czymś jedynym w swoim rodzaju w
nowszej literaturze niemieckiej. Naturalnie, zgodnie ze swym charakterem,
nie zawsze on pochwalał przesadną krytykę w kierunku nadawczym pisma przez
Karola Krausa i często zabarwione nienawiścią dowcipy jego. W tym czasie
nawiązał również stosunki z bliskim przyjacielem "niosącego pochodnię",
architektem Adolfem Loosem; jego idee i prace wyprzedziły wiele rzeczy,
które nowsza architektura próbowała realizować.
Naturalnie w tych miastach, a w szczególności w Paryżu, gdzie pracował w
Akademii Julian, oddawał się studiom swej sztuki, chociaż nie nawiązał
bezpośrednich stosunków z wybitnymi, przodującymi europejskiemu malarstwu
osobistościami, nie licząc, Thona. Odpowiadało to charakterowi Bô Yin Râ:
raczej w ciszy i ukryciu oddawał się studiom i obserwacjom, ponieważ nie
mogło to odpowiadać również jego duchowemu stanowisku tylko dla znikomo
małej garstki ludzi, by stać się zwolennikiem jakiegoś malarza lub jakiejś
określonej szkoły, co w szczególności we Francji jest w zwyczaju. W
gruncie rzeczy jako malarz i artysta był również samoukiem i musiał nim
być. A jeżeli interesowali go pewni wybitni przedstawiciele artystycznego
i umysłowego życia jego czasów – do nich należeli na przykład filozof
Bergson i poeta Valery, malarze Utrollo i Kandinsky – wypływało to nie z
osobistych stosunków, lecz – jeżeli tak to można powiedzieć – z
bezinteresownego zainteresowania. Wydoskonalenie w rękodziele zawdzięczał
prócz Hansowi Thomy takim mężom jak Boeghle i Klinger, ale być może
bardziej jeszcze niejednemu dzielnemu nauczycielowi, o których nie
wspomina historia sztuki, a więc przeważnie znowu sobie samemu. (Porównaj
Bô Yin Râ "Z mojej pracowni malarskiej" i książkę autora "Malarz Bô Yin
Râ," której nowe przerobione i uzupełnione wydanie jest w przygotowaniu.\
Stosunki z Klingerem, który bardzo silnie zareagował na obrazy duchowe,
nie były trwałe, chyba, że pewne młodzieńcze czarno-białe cykle z ich
makabrycznym marzycielskim nastrojem powstały pod wpływem tego artysty.
Szczególny stosunek wysokiego wzajemnego poważania wywiązał się pomiędzy
Bô Yin Râ, a sędziwym Hansem Thoma.
Paryż dał mu widocznie to artystyczne zrozumienie rzeczy, którego inne,
zwiedzane przez niego miasta nie mogły mu dać w tym zakresie i w tak
wykwintnej formie, tak, że później miały nastąpić tylko helleńskie i w
ogóle południowe przeżycia, aby dać mu możność zestawienia w postaci
księgi szeregu radosnych rozpraw naświetlających ostatecznie wszelkie
podstawowe zagadnienia formalnej twórczości artystycznej: "Królestwo
Sztuki" (przejrzane i zmienione wydanie Bazylea – Lipsk 1953) .
Co się zaś tyczy pobytu w Berlinie – 1904r. – – 1908 oraz w roku 1916,
zachował w tym mieście pomimo całego jego natarczywego i zgiełkliwego
charakteru szczególnie miłe wspomnienia, ponieważ nadzwyczaj cenił
skoncentrowaną chęć życia i twórczą zdolność jego mieszkańców do
realizacji.
We wszystkim, czego w ciągu tych lat szukał i co zdziałał, gdy usiłował
dawać koniecznie, praktyczne i poglądowe podstawy dla swego artystycznego
dążenia zawodowego, – było zawsze nastawienie na te same rzeczy istotne,
mogło więc i dla niego wówczas mieć znaczenie to, o czym znacznie później
pisał do jednego ze swych przyjaciół (27.3.1929) :
" Zdaje mi się... żeś pan trafił w sedno rzeczy, poznając w swej tęsknocie
do piękna ukrytą tęsknotę do Boga.
Na lata nauki i wędrówki przypada małżeństwo z kobietą obznajomioną z
wielu dziedzinami wiedzy i bardzo dzielną, która bardzo młodo zmarła na
chorobę jakiej w tych czasach jeszcze leczyć nie umiano. Studiowała ona
medycynę, na owe czasy wypadek bardzo rzadki i zajmowała sie również
archeologią. Jej dążenia i działalność bez wątpienia znaczenie w
kulturalnym życiu jej małżonka.
Bô Yin Râ bez przerwy intensywnie wzbogacał skarby swego naturalnego
krytycznego poglądu. Od natury stale się uczył, lecz nie dręczył się
zbędnym zamiłowaniem naturalizmu do ścisłego kopiowania natury. Wyjątek z
listu z 1928 roku mówi o sprawie dotyczącej jego malowania: "Dla mnie
samego motywy natury będące tłem moich obrazów są przecież jedynie okazją
do kształtowania motywów duchowych, tak że daleki jestem od chęci
przedstawienia jakiegoś krajobrazu gwoli niego samego".
Wolno, więc odnieść również do artystycznego poznania natury to, co
napisał w pewnej niewielkiej zwrotce:
"Dopiero, gdy się wszystko,
Co człowiek myśli o sobie,
Doszczętnie zapomina,
Wie się naprawdę
Kim się jest".
Ważną dla jego naturalnego sposobu widzenia stała się jego podróż do
Szwecji, która przypadła podczas drugiego jego pobytu w Berlinie. Z tej
podróży przywiózł pomysły obrazów noszących zdecydowanie północny
charakter.
Ręka w rękę z naturalnym sposobem widzenia Mistrza idzie jego skłonność do
wykonywania praktycznych robót ręcznych, do ich obserwowania, a w pewnych
wypadkach nawet do podziwiania. Niezwykle interesowało go śledzenie
powstawania jakiejś budowy czy aparatury, jakiegoś urządzenia i to nie
tylko śledzenia mózgiem, lecz tworzenie rękami, co mówię – całym swym
organizmem. W swej młodości musiał często przy najrozmaitszych zajęciach
ciężko pracować rękami. Również i później nie wstydził się, gdziekolwiek
było to konieczne lub możliwe, przykładać ręki, nie bacząc na bardzo
ciężkie cierpienie fizyczne. Szczególnie miał na sercu swój ogród, który
pielęgnował w pełnej miłości pracy przy sadzeniu i uprawianiu. Jeśli padał
śnieg, on pierwszy strząsał ciężar z palm i wrażliwych na zimno roślin
południowych.
W drugiej połowie pierwszej wojny światowej rozkaz władz wojskowych
zapędził go początkowo na krótki przeciąg czasu do Królewca, a stamtąd do
Zgorzelca w Górnych Łużycach, gdzie były internowane wojska greckie.
Otrzymał zadanie służenia w charakterze tłumacza, gdyż z czasu swego
pobytu w Grecji rozumiał nowogrecka mowę i mógł mówić po grecku. Pomijając
tę funkcję sprawiającą mu przyjemność, gdyż był dla Greków bardzo
życzliwie usposobiony, otworzyło się dlań w tym zakątku świata szerokie
pole działania. Podjął kierownictwo w sprawach sztuki tej prowincji oraz
zajął się założeniem związku ku uczczeniu pamięci wielkiego Jakoba Boehme,
który w roku 1575 urodził się w Alt-Seidenberg, miejscowości w pobliżu
Zgorzelca. Bô Yin Râ w artykule o Boehme, umieszczonym w księdze
"Drogowskaz" powiedział bardzo wiele ważnych i istotnych rzeczy o
Philosophus Teutonicus, które czynią zrozumiałym, w jaki sposób Boehme
doszedł do swego poznania świata duchowego.
W tym czasie zawarł też ponownie związki małżeńskie i ten okres rozpoczyna
odcinek jego życia, którego cechą stale wzrastającą była stabilizacja i
patriarchalizm. Spełnienie tej postaci życia nastąpiło tedy w roku 1923
dzięki przesiedleniu się do Szwajcarii, a mianowicie początkowo do Horgen
nad jeziorem Zurychskim, w dwa lata później do Massagno niedaleko Lugano,
gdzie, pomijając krótkie wyjazdy, w tym samym domu przemieszkiwał wraz z
rodziną, aż do końca swego życia ziemskiego i uzyskał obywatelstwo tej
gminy. Tymczasem poznał już z dawna Włochy, gdzie w szczególności pobyt na
wyspie Capri (wczesna wiosną 1922 roku) miał nadać szczególną, przetkaną
złotymi nićmi krajobrazu cechę księdze "Tajemnica". Włoskie i tesyńskie
wrażenia wzmacniały jego duszę coraz bardziej i to, co nazwałem
odczuwaniem Południa, decydująco stanowiło o stylu jego życia i
twórczości. We wszystkich tych latach dochodziły do skutku tylko podróże
mające na celu leczenie lub wypoczynek. Kilkakrotnie odwiedzał Wildbad w
Szwarowaldzie, który polubił, dalej Karsbad, Pegli w pobliżu Genui,
Montecatini i blisko położone Brissago.
Jeżeli rozpatrujemy całość wykształcenia tego męża poczuwamy sie jeszcze
do obowiązku wyświetlić jego stosunek do książek i do królestwa tomów,
gdzie obie te dziedziny żywo interesowały jego duszę, a muzyka w
późniejszych latach jego życia coraz bardziej nabierała znaczenia.
Książki: jak powiedzieliśmy, nie był molem książkowym. Ale czytał chętnie
i dużo. W pokojach jego domu wszędzie pełno było książek.
We wspomnianej wyżej księdze: "Drogowskaz" znajduje sie rozdział
zatytułowany "Uczcie sie czytać". Rozdział ten przeciwstawia się
dzisiejszemu pośpiesznemu sposobowi czytania sztukę czytania, wskazującą,
że dopiero wówczas można czytać należycie, jeżeli człowiek gruntownie
rozwinie w sobie zdolność wczuwania i potrafi brać udział w toku myśli
autora, a mianowicie zwracając uwagę nie tylko na zdania, lecz na każde
poszczególne słowo. Jeżeli tak się czyta, może ktoś się stać w duszy
bogatszy niż sam autor. Niewątpliwie Mistrz czytał książki w ten właśnie
sposób. A nawet więcej, wolno nam wnioskować, że czytał książki zwracając
uwagę na wartość ich dźwięków i nie tylko wysłuchiwał je myślowo i
artystycznie, lecz również poniekąd jako lekarz organizmu duszy, według
woli dźwięków.
Chętnie czytał książki niemieckich mistyków)chociaż nie cenił miana
"mistyk") . Tu lubił prócz Eckharda, Traulera i autora "Książeczki o życiu
doskonałym" szczególnie Jakoba Bohme, Anioła Ślązaka. Szczera głębia
Mateusza Claudiusa pociągała go, ale również polot Schillera, siła
poznania Dantego, ucieszna fantazja takiego Spittelera. Pewnemu
właścicielowi sanatorium, który go pytał o radę, jakie książki ma czytać,
zalecił Goethego, Schillera, Jean Paula, Novalisa Holderliusa, Stiftera,
Dantego, Eckharta, Traulera, Erazma, Lutra, (mowy biesiadne)oraz
Bhagavadgita. Ten krótki wyraz od razu wskazuje na prostą wielkość wyboru,
dlatego właśnie, że nie zwracając na siebie uwagi żadne dalekie wynalazki
i smaczne kąski, lecz wymienia tylko dzieła literackie, w których nadano
postać – często dochodzącą do doskonałości – wszystkiemu, co czyste, co
prawdziwe. Nic nie ma w nich hulaszczego lub wymuszonego. Na właściwą
beletrystykę nie zwracał uwagi nie tylko w poważnym wykazie, lecz i w tym
co sam czytał.
Jednego najwidoczniej Mistrz stawiał ponad wszystkich innych poetów. Był
to Goethe, którego natchnienie uzasadniał bezpośrednim "stosunkiem
uczniowskim", jak na przykład było to w wypadku Jana (ewangelisty, przyp.
tłumacza) , Eckharta, Leonarda, Boehme i Ramakrishny. Wręcz niepojęte
odnowienie w mowie wszechświatowej rzeczywistości w niemałej liczbie
poematów owego Potężnego pobudzały Mistrza do ciągłego z nich czerpania.
Pochodzenie z tej samej okolicy mogło przyczynić sie do więcej niż
należało: gdyż Bô Yin Râ mógł czuć się obywatelem Frankfurtu. Dlatego to
wesołe rymy miejscowego Frankfurckiego poety Fryderyka Stolze sprawiały
mu, lubiącemu ponad wszystko wesołość i śmiech, wielką przyjemność, tak,
że chętnie czytywał je na głos w kółku rodzinnym.
Szczególny pociąg miał do niektórych gruntownych ksiąg uczonych badaczy,
którzy zwiedzili Tybet i okolice Himalajów a także Chiny i Mongolię. W tej
liczbie znajdowali sie francuscy ojcowie Huc i Gabet, jak również
Flichner. Koeppen i Aleksandra Dawid Neel.
Królestwo tonów: przeplatało, jak to już powiedzieliśmy, złotymi nićmi
ziemskie jego lata w coraz większym stopniu. W książce o malarzu Bô Yin Râ
informowaliśmy, że kiedyś w latach swojej młodości przy pomocy stolarza
wyrabiającego trumny skonstruował fisharmonię. Bardzo to odpowiadało jego
naturze oraz wrodzonej miłości do muzyki, nadawanie wyrazu temu przez
praktyczne roboty ręczne. Warunki w domu rodziców oraz ówczesne
okoliczności życiowe nie pozwoliły oddawać się bardziej gruntownym
stu-diom muzyki. Jedynie na tym polu, tak bardzo przezeń lubianym,
pozostał całkowicie otrzymującym. Dwaj poważni mistrzowie tonów byli z nim
w bliskiej przyjaźni: Eugeniusz d'Albert i Feliks Weingartner.
Chociaż nie uprawiał muzyki, była ona dlań jednak elementem życiowym. We
wspomnianej wyżej książce o malarzu wskazano wiele cech łączących świat
tonów i wzrokowe twory Mistrza, w szczególności duchowe obrazy wskazujące
prawidłowe formy dźwiękowe, a mianowicie elementy Prabytu wyzna-czające
działanie tonów. Prócz tego większa część tych obrazów robi wrażenie, że
wypełnione są jakby wewnętrznie dźwiękiem, pieśnią sfer; Bô Yin Râ w
późniejszych latach życia czasem napomykał, że odpowiedniki jego wielu
jego obrazów do pewnego stopnia można znaleźć w kompozycjach muzycznych
wielkich mistrzów tonów, na których spłynęła szczególna łaska. Miał na
myśli szczególnie Bacha i Szuberta. Właśnie, Szuberta, którego zewnętrzna
zupełnie niepozorna postać całkowicie wyżywała sie w duchowej prawdziwości
i prostocie jego muzyki, lubił niby żyjącego po drugiej stronie
promiennego przyjaciela. Co się zaś tyczy Jana Sebastiana Bacha, to Bô Yin
Râ był przekonany, że jego kompozycje miały źródło w bezpośrednich
doświad-czeniach w świecie duchowym.
Wszak muzyka otacza tchnieniem pełen tajemnic zaświat. Prawie w niczym
innym, jak tylko we wspaniałym a tak krótkotrwałym świecie kwiatów zyskuje
tu wieczność symbol w doczesności. Choć muzyka może wyzwalać i
uszlachetniać, uspokajać uczucia, nosi w sobie jednak stale bolesny
składnik, ponieważ już przy powstaniu dźwięku w naszych zmysłach
ustawicznie zamiera. Muzyka, ten piękny duch, nie daje sie zbadać ani
uchwycić, a tylko o tyle zrozumieć, o ile odbierający ją słuch dowiaduje
się o przemijającej przemianie w coś duchowego. Do tego należy wiele
prawdziwego oddania i możność ukojenia niepokoju zwierzęcej cielesności.
Ale musi się to odbywać czysto na trzeźwo, w przeciwnym razie muzyka może
stać się niebezpiecznym narkotykiem.
Zapewne muzyka w ostatnich latach sprawiała mu czasami chwilową ulgę w
jego cielesnych cierpieniach. Lubił również w swym domu śpiew i sam
śpiewał dla swej rodziny stare pie