14748

Szczegóły
Tytuł 14748
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14748 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14748 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14748 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

R.Shott Bo Yin Ra. Życie i Dzieło PRZEDMOWA Jeżeli przyjacielowi autora niniejszego "życiorysu" pozwolono napisać przedmowę, to może ona tylko – jednocześnie z podziękowaniem za rzetelną pracę ucznia Bô Yin Râ – zawierać słowa całkowitej aprobaty. Co nas już przy pierwszym spotkaniu z Bô Yin Râ wstrząsnęło, to była pewność, że stoimy wobec człowieka, który – w i e d z i a ł. Oczywiście: wiara może być przykładem dostatecznie mocnym, aby według niej układać życie i oddać za nią życie. Czego zaś każdy szukający dostępu do rzeczy niezniszczalnych od dawna najgoręcej życzył sobie, to spotkanie z człowiekiem, który nie tylko wierzył w ów świat wiekuisty, o którym podawał wieści, lecz znał go z własnego bezpośredniego doświadczenia. A więc w czasach szukania zazdrościliśmy zawsze tym uczniom, którzy swą wiarę niegdyś opierać mogli na osobistym doświadczeniu ich mistrza. Coś podobnego stało się, więc naszym w dwójnasób wdzięcznym udziałem, gdyż wiemy, jak ciężko było temu Mistrzowi, z natury swej tak powściągliwemu, być posłusznym wezwaniu do głoszenia tego, co poznał. Nie tylko o jego dziele, którego wszystkich faset, jak z kryształu, promieniuje to samo światło, a ze wszystkich słów i obrazów ta sama wiedza, ale również o jego prostej ludzkiej istocie chce i powinna niniejsza książka – jako wyraz wdzięczności – podać wiadomość. O.M. Wstecz / Spis treści / Dalej ZADANIE Sens życia ludzkiego, o którym ma być mowa w dalszym ciągu książki, polegał na ofiarowaniu Prawdy, Dobra i Piękna. To, co mąż znany imieniem Bô Yin Râ czuł, myślał, malował i pisał, opierało się na wewnętrznym doświadczeniu, które jako drogowskaz powierzono mu obwieścić. Będę tu próbował wykazać, jak życie i dzieło Bô Yin Râ dokonały takiego wskazania drogi, które człowiekowi czasów dzisiejszych i przyszłych może pomóc do uszczęśliwiającego rozszerzenia świadomości i prawdziwego poznania siebie, do osiągnięcia celu zwanego królestwem niebieskim, tao, brahman itp., a który Bô Yin Râ nazwał "narodzeniem Boga Żywego w jaźni". Oczywiście dla szukającego wystarcza by sam Bô Yin Râ wskazywał mu drogę i to wyłącznie przez swe własne pisma lub obrazy duchowe – później wskażę, o co tam chodzi – zamiast by ktoś inny piszący o Bô Yin Râ wytyczał dopiero jakby drogę do drogi, usiłując zaprzyjaźnić Szukającego ze światem tego człowieka i jego dzieła. Ale często dzięki pośrednictwie innej osoby nabiera się większej pewności przy szukaniu omackiem w duszy jakiegoś wybitnego człowieka. A jeśli ten człowiek jest w pełni dziecięciem naszych czasów, oczekuje się od osoby o nim piszącej, że osłabi uprzedzenia i podejrzliwości mimowolnie zjawiające się zwłaszcza wtedy, gdy ktoś używa imienia mającego tak dziwny powab, mówi o "Jaśniejących", siebie nazywa wręcz jednym z Jaśniejących i w ogóle mówi o Bogu i o rzeczach boskich, "nie będąc urzędowo do tego upoważnionym". A że ten człowiek pragnie odsłonić tajemnice życia, pragnie dopomóc bliźnim dotrzeć od wiary do wiedzy – chce im udowodnić, że mniej lub więcej wyraźne twierdzenia wielkich religii świata odpowiadają rzeczywistości, w którą nie należy tylko wierzyć, lecz całkiem po prostu (w sensie duchowym) można ją poznać. Raczej trzeba ją poznać, aby człowiek ziemski wybrnął wreszcie ze zwierzęcego somnambulicznego stanu i doszedł do prawdziwego człowieczeństwa, czyniącego z ludzi dzieci boże, i zbudził się. Czyż może człowiek o zdrowych zmysłach i bystrym rozumie, logicznie rzeczy biorąc, pośród wszelkich niedorzeczności i oszustw wprowadzanych coraz bardziej na świecie przez chaos, powierzyć się kierownictwu tego rodzaju "literatury zawierającej objawienia"?. Zadanie niniejszej książki polega, więc na tym, aby przede wszystkim rozwiązać wszelkie uzasadnione wątpliwości za pomocą faktów i ich wyjaśnień oraz ułatwić dostęp do świata ksiąg i obrazów podpisanych imieniem Bô Yin Râ. Zadanie to polega na tym, aby sens jego życia wykazać jako zgodny ze wspomnianymi pismami i treścią jego obrazów. Przeto książka ta nie może i nie powinna zawierać zwykłego życiorysu. Nikomu na nic by się nie przydało, jeżeli bym się rozwodził tu z możliwą dokładnością o powszednich drobiazgach życia tego człowieka – żadne życie ludzkie nie może być nigdy od nich wolne – i wygrzebywał wszystko to, co ani w tym wypadku ani w większości innych wypadków znać nie ma potrzeby i tylko przejściowo zaspakaja niezdrową ciekawość, chętnie maskującą się jako nauka. Przeto żywot tego nauczyciela życia będzie tylko o tyle omawiany, o ile stał się przykładem: jak by przyjął postać dzbana, w którym mogła się zbierać woda życia, aby za pośrednictwem słowa i barwnych kształtów ofiarować ją spragnionym ludziom naszych i przyszłych czasów. Zatem o tym żywocie będzie musiała być mowa jedynie pośrednio za pomocą aluzji, o jego sensie zaś bezpośrednio, aby w ten sposób przyczynić się do ułatwienia ludziom zrozumienia wysokiej wartości owoców tego żywota i budzić w nich pragnienie zerwania ich, a dzięki temu dopiero stania się naprawdę świadomymi i szczęśliwymi ludźmi. Pewien wybitny a rozważny, trzeźwy a jednak pełen fantazji, niezwykle wykształcony i mądry Szwajcar powiedział kiedyś o Bô Yin Râ do piszącego te słowa: "To był potężny człowiek". Te słowa zwięźle ujęły treść uczuć, jakie autor niniejszej księgi, ze wzruszeniem rzucając okiem wstecz na wieloletnią przyjaźń z Bô Yin Râ, zachował o tym niezwykłym człowieku. Będę więc usiłował wykazać jak dalece te słowa są słuszne. Przekonującymi są przecież tylko przykłady wskazujące nam, jak się można dzięki pewnemu procesowi duchowemu wyrwać ze stanu omamienia i poniżania, z hipnozy materialnego bytowania. One tylko dowodzą, jeżeli tego nie mogą już dokonać kwiaty i dzieci, świątynie i błękit morza, że się opłaca żyć. Rzym, lato 1954 roku Wstecz / Spis treści / Dalej CHARAKTER To, co zwykliśmy nazywać charakterem, tworzy, – że tak powiem – zarys losów i zewnętrznego życia człowieka. Nie dlatego, że przeszło gładko i bez starć, nie dlatego, że temu człowiekowi oszczędzono cierpień, trosk, znoszenia niedostatku, mąk i choroby. Raczej miał do znoszenia tego wszystkiego pełną miarę, ale znosił to prawie zawsze pogodnie, z tą wesołością, jaka jest nam znana z życia osobistości szczególnie wzniosłych i uznawanych w pewnym stopniu za święte. Wspomnijmy choćby Sokratesa, świętego Franciszka z Asyżu, San Filippo Neri, Goethego, a w szczególności zmarłego dwa pokolenia temu hinduskiego mędrca Shri Rama Krishna, którego wesoły humor wręcz zakrawał na dziecinadę. Bô Yin Râ nadzwyczajnie lubił śmiech i dobry humor. Nie miał nic przeciwko temu, jeżeli humor w jego domu dochodził do wesołego szaleństwa. Oczywiście, jeśli Bô Yin Râ było już zbyt ciężko z powodu głupoty bliźnich lub własnych mąk cielesnych, jeśli mu wówczas – pozornie – wyczerpała się cierpliwość – wymyślał również, ale działo się to w pełen humoru sposób. A ten nieco srogi humor, który go nie opuścił nawet na stole operacyjnym – jego, który znał się na powadze lepiej niż ktokolwiek – był cechą charakterystyczną jego pogodnej istoty, był to wstęp do jego śmiechu, nie jakiegoś grymasu, lecz, jeśli tak można powiedzieć, wesołego głośnego łajania. Jego prawdziwy śmiech – jakże niewielu ludzi posiada dziś zdolność do śmiechu, w którym nie ma fałszywych tonów. – Ze wszystkiego, co nie miało wewnętrznej trwałości, robił tragiczne wrażenie, prześwietlał ujemne strony jego życia tak tajemniczo, pięknie, jak bywają prześwietlone najgłębsze cienie świątyń greckich. Cienie tego życia nigdy nie były obce naturze, nigdy sztuczne, nigdy złośliwe. Nie było w nich nigdy tych mrocznych i złych plam, których nie brak niestety w życiu ludzi, w szczególności w czasach dzisiejszych. Dlatego też nawet psychologowie na próżno by się rozglądali tu za kompleksami w podświadomości. Istniała tam pod względem duszy zawsze tylko schludność i porządek. Na zewnątrz przejawiało się to w najwyższej skrupulatności, tak w wielkich jak i w drobnych rzeczach, w poszanowaniu cudzej godności ludzkiej, w dobroci i uprzejmości względem każdego, w dokładności przy spełnianiu wszystkich obowiązków codziennych. Kto otrzymywał od Bô Yin Râ przesyłki pocztowe, wie, o czym tu mowa. Nie należy na próżno wspominać o pięknym, starannym, doskonale czytelnym piśmie, które, pomijając jego harmonijną ludzką treść, zawsze miało na względzie nie tylko adresata i personel poczty, lecz również układ adresu, zamknięcie, zasznurowanie, umieszczenie znaczków pocztowych itp. Można czuć się wzruszonym widząc, że ten człowiek, bezprzykładnie przeładowany pracą, nigdy nie okazał obojętności ani nie poskąpił czasu, jak to dziś jest w zwyczaju u wszystkich naprawdę lub rzekomo bardzo zajętych osób. Ta wielka dygresja mówi o czymś, co tylko pozornie stanowi drobnostkę, w rzeczywistości jednak sięga aż do głębi ludzkiej jaźni, a mianowicie tam, gdzie się ona stapia z jaźnią wszechludzką. Przy tym był on właściwie wytworny i z polotem w wielko-mieszczańskim stylu, lecz skłaniał się w rozmowie raczej ku swojskiej rubaszności, zawsze ze znaczną domieszką rodzimego dialektu frankfurckiego; nie bardzo jest oddalony od Frankfurtu okolica Aschafenburga, gdzie się urodził, ale opuścił już ją we wczesnym dzieciństwie. Jego osobowość rozwinęła się w indywidualność do tego stopnia pogłębienia jaźni, które już nie poddaje się złudzeniom woli, lecz daje się kierować wolą boskości. Bô Yin Râ sam przecież kiedyś wyraził to jednemu ze swych przyjaciół i uczniów: "Wola w najgłębszym znaczeniu jest znaczeniem" Jeżeli rozważyć te słowa o wielkim znaczeniu, tym jaśniejszą rzeczą się staje, dlaczego Bô Yin Râ jako człowiek był być może oryginalny, ale bynajmniej nie był dziwakiem. Jego istota czyniła wrażenie typu w wyższym znaczeniu o charakterze głęboko ludzkim. Aby to wyjaśnić, jak to należy rozumieć, chcielibyśmy tu przytoczyć piękną notatkę z dziennika poety Hofmannsthala, który kiedyś w formie samorzutnej dedykacji książki dał wyraz głębokiemu zrozumieniu posłannictwa Bô Yin Râ : "Jeżeli spotykam ludzi...., u których – jak się wydaje – słowo znajduje się bliżej uczucia, myśl bliżej czynu, których zdanie punkt po punkcie poucza o rzeczywistości, u których brak dialektyki, zaskakuje ciebie, w których towarzystwie wydarzenia na świecie wydawać się będą mniej zagmatwane, a nawet cierpienia pełniejsze sensu....-, którzy... dzięki swej nieuczonej dystynkcji częściej będą zawstydzeni – pośród których czujesz się jak w domu, a jednocześnie jak obcy i odczuwasz swego rodzaju tęsknotę do takiego stanu ducha, który nie jest wprawdzie dla ciebie obcy, ale bardziej niedostępny niż raj utracony, tedy wiedz: jesteś wśród ludu". (vide Carl J. Burckhardt, Wspomnienia o Hofmannsthalu, Bazylea 1944 r.) . Czegoś w mniejszym sensie interesującego nie było – jak to już powiedziałem – w rozpatrywanym przez nas charakterze i życiu. W wyższym zaś sensie rzeczy interesujące, jakie czasami można znaleźć w życiorysach, pozostają zawsze nagłą zmianą, rozmyśleniem się, nawrotem, czasami występują błyskawicznie jak w wypadku Pawła lub Pascala, przeważnie jednak przedstawiają rozwój powolny, oporny, ciągnący się przez całe życie, w którym osnuty światową hipnozą charakter trudny i prawie nigdy całkowicie się nie odmienia. U Bô Yin Râ jednak znajdujemy coś nowego i niezwykłego: już się dokonał, zanim jego życie historycznie i jako życiorys zdawało się omówić. Nawrót miał miejsce kiedyś w jego dzieciństwie, poniekąd jako wczesne stwierdzenie od dawna powziętej decyzji, jako przypomnienie sobie i przyjęcie do wiadomości mienia pochodzącego ze świata Ducha wiekuistego. Słowem, wydarzenie to, które dokonało się w początkach życia, nie jest u niejednego wybitnego wybrańca, których to zazwyczaj spotyka w połowie życia, jak na przykład w przypadku Dantego, a w szczególności Jakuba Boehmego. W każdym razie zmiana nastąpiła, jeśli w ogóle coś podobnego mogło się zdarzyć u człowieka jego pokroju, już w wieku dziecięcym, kiedy, jak sam to opisuje w "Księdze rozmów", odwiedzał go kierownik duchowy, którego początkowo brał za żebraka, a następnie za "świętego". Te odwiedziny, należy sądzić – miały miejsce we Frankfurcie. Pamięć o nich prawie całkowicie wygasła we wspomnieniach dorastającego chłopca, aż potem osobę nauczyciela odczuwał wewnętrznie i w tenże sposób nauczyciel oddziaływał na niego, zanim ponownie później, na ten raz w Monachium odwiedziny powtórzyły się. Tym razem "guru" przybyły ze środkowego Wschodu Azji wystąpił w europejskim codziennym ubraniu. O tych sprawach Bô Yin Râ wspomina w księdze "Tajemnica". Ostatecznie decydujące spotkanie z innymi jeszcze spośród tych mężów nastąpiły w Grecji. Oni to wydoskonalili go na tego, kim jest, na "Jaśniejącego Praświatłem" i podnieśli go na ten stopień, który jest jednocześnie stanem i zadaniem. Możliwą jest rzeczą, że to spotkanie i związane z nimi przeżycia oraz wewnętrzne kształtowanie organizmu duszy wstrząsały i podburzały tego, o kim tu mowa, dopóki stan podwójnej świadomości w duchu i w ciele nie został ostatecznie utrwalony. Ale te wydarzenia były kolejnymi stopniami wstępnymi, niby planowymi stopniami wtajemniczenia na drodze do ostatecznego, możliwego do urzeczywistnienia na ziemi, porządku i harmonii, do posiadania w pełni świadomości życia wiekuistego, a więc do stanu świadomości, który nie ma zgoła nic wspólnego z powszechnie żywioną wiarą ludu, natomiast z dorywczymi ekstazami mistyków, tak jak je znamy na przykład z życia Plotyna, tylko warunkowo. Jednak pewność życia wiecznego może istnieć tylko w pełni świadomości duchowej, lecz nie mniej lub więcej wyraźnych wspomnieniach po wejściu w stan ekstazy. Bô Yin Râ więc bynajmniej nie był ekstatykiem, ani mistykiem w romantycznym poniekąd sensie tego słowa. Był zupełnie po prostu zbudzony. Zgoła nie potrzebował odchodzić od zmysłów, aby dojść do "świadomości", ponieważ żył w tej świadomości przynajmniej od czasu swego pobytu w Grecji aż do ostatniego tchnienia. Jedynie ta okoliczność dawała mu też możność przekonanie uchodzące za nadludzką wydajność pracy, pomimo ciągnących się latami ciężkich cierpień. Nie wolno też nigdy zapomnieć, że zewnętrzna jego natężona praca, polegająca na konieczności literackiego ujęcia jego wiedzy duchowej, na olbrzymiej wymianie listów, na działalności artystycznej jako malarza oraz na przyjmowaniu niezliczonych gości w jego domu – tworzyły tylko ramy jego głównej działalności jako duchowego szafarza pomocy i ratownika. Ta działalność rozgrywała się nie w płaszczyźnie materialnej, lecz w płaszczyźnie duszy i ducha, właśnie w jego świadomości duchowej nieustannie, bez przerwy, dla dobra wszystkich szukających, spragnionych, walczących dusz ludzkich, które go wewnętrznie wzywały. Bô Yin Râ przeżywał to, czego nauczał, nie zachowując się bynajmniej w sposób rzucający się w oczy, ani też nie usiłując wymuszać uznania w nim świętości przez ascezę i umartwianie ciała. "Ekstaza" nie przejawiała się u niego na zewnątrz. W ogóle unikał omal że nie z lękiem wszystkiego, co się rzuca w oczy i wydaje się nadzwyczajne, ponieważ w przeciwnym razie niewątpliwie musiałby bezpowrotnie wyzbyć się harmonijnego ukształtowania sił duszy, sumiennego uporządkowania rozporządzania wolą. Świętość tak samo jak geniusz, pełna świadomość jak również poznanie – do tego stopnia należą do płaszczyzny duchowej, że wszelkie genialne zachowanie się i wszelkie trącące czarodziejstwem sztuczki bez mała są oznaką sztuczności. Bô Yin Râ zachowywał się, więc zawsze w sposób nie rzucający się w oczy, chociaż wprawdzie jego zewnętrzność i fizjonomia daleko odbiegały od codzienności. Lecz dla przenikliwego wzroku swego rodzaju zaświatowa potęga ducha tego człowieka, zawsze opanowana i ukryta, nie mogła ujść uwagi. Jego patriarchalny sposób bycia wypromieniowywał gorącą, prawdziwą, przy tym zgoła nie małomieszczańską dobroduszność. Jeden z jego uczniów, zmarły już przed wielu laty, powiedział mi kiedyś, że Bô Yin Râ działał na niego jak wielki gorący piec kaflowy zimą. Ale rozumie się, że właśnie on na każdego oddziaływał w inny sposób, gdyż za każdym razem oddawał się tak, jak to odpowiadało poglądom i możliwościom duchowym danego człowieka. Wprawdzie nigdy nie wypływało to z pochlebstwa. Czyżby mógł ten człowiek, o tak królewskim wyglądzie, być służalczy lub schlebiać komuś? Nie wynikało to z psychologii: gdyż nie był wyrafinowanym i wyrachowanym psychologiem. Wiedział wprawdzie nieomylnie, jaka jest wartość wewnętrzna ludzi, lecz nie zawsze mógł przewidzieć, czy ze swoimi zdolnościami, ze swoim oddaniem się, ze swą wytrwałością wytrwają do końca, czy kiedykolwiek – czy to częściowo, czy całkowicie nie zawiodą. Być może, że istniejąca w nim, innym zaś ludziom właściwie zgoła niezrozumiała – miłość – sprawiała, że potrafił złe przemiany w charakterach ludzkich w dostatecznej mierze pojmować. Zawsze życzył ludziom tego, co dla nich najlepsze, odpowiedniejsze, a więc spodziewał się najgoręcej, że sami nigdy nie stracą z oczu tego, co dla nich najlepsze, a mianowicie wytrwałości na drodze. Jeżeli jednak sprawiali mu zawód i rozczarowanie, stawał się bardzo surowy i szorstki, a nawet nieubłagany, mógł się odwrócić na lata całe lub na zawsze: gdyż był prędki i radykalny w swych decyzjach. Ale jeżeli taki człowiek znał drogę powrotną, wówczas przygarniał go do swego wielkiego serca z większą miłością niż kiedykolwiek przedtem, jak to uczynił w najwspanialszej przenośni Jezusa ojciec z marnotrawnym synem, który jednak powrócił. Jego charakteru nie da się opisać, ponieważ nigdy nie był kapryśny, śmieszny, grymaśny, lecz raczej czynił wrażenie wielkości i właściwie skłaniał się raczej do rzeczy ogólnych i uniwersalnych. Miał wspólne cechy z ludźmi, którym wolno było przyznać prawdziwą genialność. Przedstawianie takich charakterów prawie zawsze wypada w sposób wypaczony, jak karykatura, ponieważ one właśnie z punktem środkowym i wszystkim, co on wypromieniowuje, z natury swojej harmonizują. A że sama istota jasnego Ducha jest prosta, uchodzą tacy ludzie za banalnych, rozumie się tylko pozornie. Nic ludzkiego, a również nic boskiego nie jest dla nich obce, gdyż najwyższe człowieczeństwo jest w zgodzie z boskością. W istocie swej odpowiada boskości, jak kropla oceanowi. Dlatego wybitni ludzie sprawiają wrażenie jak gdyby ludzi typowych. Bô Yin Râ robił wrażenie człowieka typowego, ponieważ był całkowicie ludzkim. Nic ludzkiego nie było mu obce o ile przez to, jak już powiedziałem, nie rozumie się nierozsądnie zwierzęcości, jak to się zwykle dzieje. Nad zwierzęcością panował i nie był już jej podległy. A przy tym nie lękał się jej. Nie miał żadnej podstawy do odmawiania sobie z zasady dobrych rzeczy ziemskich w źle zrozumianej świątobliwości do ich unikania. I radował się z pięknem, muzyką, dziełem sztuki, krajobrazami, a w szczególności roślinami. Ale nic z tego wszystkiego nie mogło go ujarzmić i niewielkie miałoby dlań znaczenie obejść się bez tego wszystkiego. Wiedział dokładnie, gdzie przebiega zakreślona dlań granica, gdzie rzeczy pożyteczne ulegają zmianie na szkodliwe, wiedział to tak samo, jak i jego lekarze. Wiedział dokładnie to samo, jak to wiedział Budda, że asceza jako cel sam w sobie nie może prowadzić do niczego dobrego. Jeżeli Bô Yin Râ pędził życie, któremu od czasu do czasu pomimo różnych trosk – nie brakło mieszczańskich wygód, to jednak nie mógł nigdy, przenigdy czuć ich jako właściciel tej czy innej rzeczy, lecz wyłącznie jako zarządca, a nikt nie był bardziej skrupulatnym i sumiennym zarządcą niż on. Nie chodzi o to, aby nic nie mieć, lecz raczej oto, by niczego nie pożądać. Piękne słowa "posiadać, nie będąc jednak sługą tego co się posiada", do nikogo bardziej nie pasują, jak do niego. Wstecz / Spis treści / Dalej WYKSZTAŁCENIE Ten zadziwiający człowiek, którego charakterem zajmujemy się tutaj, posiadał nie wypaczone, ale niezwykle rozległe wykształcenie, chociaż pod tym względem podobnie jak wszyscy pobierający wiedzę z serca świata światłości, nigdy nie ukrywał, że wykształcenie ze stanowiska ducha jest prawie bez znaczenia, a w wypadku pretensjonalnego czynienia z niego użytku może się stać niebezpiecznym hamulcem na drodze człowieka do domu, do źródła swego pochodzenia. Bardzo często wykształcenie jest maską próżności, pychy i ambitnych dążności nie mających nic wspólnego z człowieczeństwem duchowym przez Bô Yin Râ raczej wyraźnie były określone jako siły duszy zwierzęcej i na równi ze wszystkimi zdolnościami pamięciowymi i utalentowaniem nie potrzebują sięgać do sfer ludzkiej duszy. Choćby wykształcenie miało zawsze pewien miły urok, jak równie po ziemsku rzeczy biorąc, było pożytecznym posiadaniem, to pozostaje ono bogactwem, którego pokusy mogą stać się bardziej zdradzieckie, niż pokusy pieniężne i majątkowe. Rzuca się w oczy, że Bô Yin Râ i ludzie jego pokroju, a więc owi Jaśniejący Praświatłem i kapłani Świątyni Wieczności na ziemi nie dopuszczali w stosunku do siebie balastu uczoności. Jeśli więc mówimy, że Bô Yin Râ był niezwykle wykształcony i posiadał wybitnie głęboką wiedzę zewnętrzną, to łączy się to właśnie ze zleconym mu zadaniem, jakby nakazem nauczania. Aby móc oddziaływać na mieszkańców Zachodu, musiał gruntownie zrozumieć ich zagmatwany język, musiał dobrze wiedzieć, co było dla nich ważne, przenikać ich różnorodne zainteresowania i móc je ujmować psychologicznie. Ale to przenikanie musiało być w miarę możności bezstronne i zdobyte w wolnej chwili od obcych wpływów rzeczywistości i trzeźwości. Dlatego to wykształcenie człowieka z góry przeznaczonego na Mistrza nie mogło być inne niż wykształcenie prawdziwego samouka. Jako dziecko, (chociaż już w bardzo młodym wieku, przeniesiony do wielkiego miasta Frankfurtu z bardziej wiejskiego środowiska swego) aszafenburskiego pochodzenia, w wolnym od zajęć czasie wiele włóczył się po lesie i polu. Wychowanie przez dobrze mu życzącego, poczuwającego się do odpowiedzialności wobec Boga, ale bardzo surowego ojca, oraz bardzo bogobojną matkę – być może wywołało na nim właśnie przez te zewnętrzne wpływy pewną krnąbrność, zaciętość i pewność siebie, a przy tym skłonność do chodzenia swymi odrębnymi drogami i do patrzenia na rzeczy bystro i krytycznie. Aby mu zaimponować (a jak chętnie szanował kogoś) , nie wystarczyło, żeby coś przedstawiać, lecz należało czymś być. Ale wówczas nie było nikogo, kto by chętniej i bez zazdrości jak on odzywał się z uznaniem i chwalił. Nie zbity z tropu przez szkoły, prądy, wielkich ludzi swego czasu i mody, torował sobie własne ścieżki i był w ogóle niełatwy do kierowania. Udzielanie mu wskazania musiały być bezgranicznie pewne, zanim darzył je niezachwianym zaufaniem. W gruncie rzeczy zwykle on kierował, nie dając się kierować nikomu: nie dlatego, że stał się despotyczny, ale zawsze odczuwało się w nim autorytet, ponieważ miał wrodzoną pełną potęgę ducha zasługującego na zaufanie. Odczuwał to każdy człowiek, jeżeli nie był zbyt gruboskórny. Prawdziwość i prostota jego myśli, czynów, czucia i mowy nie mogła być pozbawiona ludzkiego zrozumienia rzeczy. Ale był on nie tylko naturą, lecz odrodzoną naturą, chciałoby się powiedzieć – naturą nie w stanie wyzwolenia, gdyż całe jego wykształcenie było naturalne i duchowe, nigdy sztuczne, papierowe i obce życiu. A gdy się z nim spacerowało, wówczas cała przyroda zewnętrzna otrzymywała inne oblicze dzięki promieniowaniu jego natury całkowicie wewnętrznej, była przenoszona z powrotem w swoje duchowe dzieciństwo, nie zepsute jeszcze przez upadek człowieka, jej krajobrazom wyrastały wszędzie niby oczy przecudne, jak owym bogom w indyjskich bajkach. Jeżeli wymienimy zmianę miejsc pobytu (w dwudziestych i trzydziestych latach jego życia) , naturalistyczne zapatrywanie i praktyczne roboty ręczne jako podstawy jego wykształcenia – a nie szkoły, co chcemy przez to wyrazić jak w ogóle w całej tej książce, że jego wykształcenie i wychowanie nie podlegały w istocie na wychowaniu przez samego siebie. Kierownictwo jednego (lub wielu) Mistrzów duchowych ma na celu przecież wychowanie siebie samego. Dla naświetlenia tych rozważań przytoczymy urywek z listu Mistrza (z dnia 29.6.1931 r.) brzmiący jak niżej "Jest to, mówiąc najprościej, pewien ściśle określony sposób "wychowania siebie", który umożliwia Kierownictwu prowadzić kierowanego od przemiany bytu do wyższej, czystszej przemiany coraz bardziej w Światłość. Od dzieciństwa człowieka "wychowują" w sposób, który można nazwać wychowaniem kierowanym z wewnątrz na zewnątrz, gdyż tylko w ten sposób rosnący malec a następnie dorosły człowiek uczy się dawać sobie radę ze światem zewnętrznym. Skoro jednak ktoś wkracza na drogę świadomego rozwoju duchowego, chodzi o to, aby siebie samego wychował od zewnątrz do wewnątrz, przy czym bynajmniej nie potrzeba zaniechać tego, co było rzeczywiście dobre, słuszne i konieczne w poprzednim wychowaniu dążącym "od wewnątrz do zewnątrz". Lata dzieciństwa i młodości upłynęły spokojnie w kraju rodzinnym nad Menem, gdzie uczęszczał do szkoły Marian, a następnie, gdy został dokonany wybór zawodu, pracował w instytucie sztuki Standela. Było to kilka semestrów w latach 1892 do 1985 i w roku 1899 letni semestr w pracowni Mistrza. Od października 1896 do 1898 roku pracował jako malarz we frankfurckim teatrze miejskim. Dopiero w dwudziestym czwartym roku życia, a mianowicie w początkach naszego tak niespokojnego stulecia, rozpoczął Bô Yin Râ swoje życie wędrowne, a tym samym lata studiów podczas dojrzewania męskiego, które obejmowały, aż do wieloletniego pobytu w Zgorzelcu, siedemnaście lat. Wyżej wspomniane lata wędrówki dały mu możność poznania miast jak Monachium, Wiedeń, Paryż i Berlin oraz krajów jak Szwecja, a przede wszystkim Grecja, ten kulminacyjny punkt jego życia, któremu poświęcę bardziej szczegółowo rozważania. Stosunkowo wcześnie poznał już uszczęśliwiające przeżycia pierwszej podróży do Włoch i oswoił się z zawodem malarza, chociaż pierwotnie czuł pociąg do studiowania teologii. Każde ze wspomnianych wyżej czterech miast przyczyniło się zapewne na swój sposób nie tylko do rozszerzenia zakresu wiedzy, lecz również do przygotowania dla sposobu myślenia i dla prądu uczuć swego sposobu bezwarunkowości, nieograniczoności i niezawisłości. Znajdowało się tam przecież wielu ludzi skłaniających się zgodnie ze swą naturą do kosmopolityzmu i pewnej swobody, jeżeli nie całkowitej niezależności poglądów, pomijając charakter architektoniczny oraz zbiory wyróżniające wszystkie te miasta. W Monachium, tym tak szorstkim, a jednak owianym tchnieniem Południa mieście, czasowo zbliżył się do koła przyjaciół, w skład, którego wchodziły niezależne, uzdolnione duchy, które rozumie się wówczas w swej skłonności do magicznych spekulacji poruszały się w kierunku nie odpowiadającym jego przeświadczeniom. Dlatego stosunki te nie mogły istnieć stale, co jednak nie przeszkadzało, że Bô Yin Râ w swój przepojony miłością sposób nie przestawał nigdy brać udziału w losach rozwoju tych poniekąd nieprzeciętnych ludzi, którym sam zawdzięczał niejeden piękny impuls, chociaż on był tym, który w istocie darzył. Bez wątpienia doznał on, który miał możność dotychczas studiować sztukę głównie w ciągu półtorarocznego bezpłatnego nauczania u Hansa Thomy i w Instytucie Sztuki Staedla we Frankfurcie, – pomijając książki traktujące o sztuce, – w pełni bardzo cennych przeżyć, wywołanych przez monachijskie zbiory sztuki. Te przeżycia mogły mu dać powód w czasie późniejszym, mimo bardzo potężnych wrażeń w innych miastach Europy, do dłuższych pobytów w Monachium (1909-1912 i 1913-1915) , którym zawdzięczał pierwsze objawienia jego nauki. Były to zarazem lata, w których dążenia pewnej grupy artystów, zwących się "Błękitnymi Jeźdźcami" z Francem Marcem, Kandinskym na czele i innymi wystąpiły na scenę jako zjawiska rzucające się w oczy i wywołujące zacięte spory. Jeżeli Bô Yin Râ w swej księdze o sztuce mógł pisać: "Patrzcie, oto świat, który przeczuwają nasi najlepsi". (Królestwo Sztuki, str.20) , tyczy się to głównie dawnych mistrzów, a jednak jest to również wyraz nadziei na przyszłą sztukę, gdyż karmi nas nadzieją odnawiania oblicza ziemi i wszędzie już postrzega pierwsze promienie Ducha jako zwiastuny tego odnowienia. Ale wybiegamy naprzód. Już ten okres około 1900-1901 roku spędzony w Wiedniu, gdzie usiłował w tamtejszej Akademii rozwijać swój talent, miał wielkie znaczenie dla jego artystycznych kształto-twórczych dążeń i umysłu. Obok barokowych pałaców zbudowanych przez Breughelsa i Tintoretto, kultury teatralnej, miłego otoczenia, pozostał wówczas pod wrażeniem czasopisma "Fackel" (Pochodnia) , występującego z surową krytyką a redagowanego i pisanego jednoosobowo przez Karola Krausa, czasopisma, które nie tylko ze względu na swój charakter satyryczny, lecz przede wszystkim pod względem językowym było czymś jedynym w swoim rodzaju w nowszej literaturze niemieckiej. Naturalnie, zgodnie ze swym charakterem, nie zawsze on pochwalał przesadną krytykę w kierunku nadawczym pisma przez Karola Krausa i często zabarwione nienawiścią dowcipy jego. W tym czasie nawiązał również stosunki z bliskim przyjacielem "niosącego pochodnię", architektem Adolfem Loosem; jego idee i prace wyprzedziły wiele rzeczy, które nowsza architektura próbowała realizować. Naturalnie w tych miastach, a w szczególności w Paryżu, gdzie pracował w Akademii Julian, oddawał się studiom swej sztuki, chociaż nie nawiązał bezpośrednich stosunków z wybitnymi, przodującymi europejskiemu malarstwu osobistościami, nie licząc, Thona. Odpowiadało to charakterowi Bô Yin Râ: raczej w ciszy i ukryciu oddawał się studiom i obserwacjom, ponieważ nie mogło to odpowiadać również jego duchowemu stanowisku tylko dla znikomo małej garstki ludzi, by stać się zwolennikiem jakiegoś malarza lub jakiejś określonej szkoły, co w szczególności we Francji jest w zwyczaju. W gruncie rzeczy jako malarz i artysta był również samoukiem i musiał nim być. A jeżeli interesowali go pewni wybitni przedstawiciele artystycznego i umysłowego życia jego czasów – do nich należeli na przykład filozof Bergson i poeta Valery, malarze Utrollo i Kandinsky – wypływało to nie z osobistych stosunków, lecz – jeżeli tak to można powiedzieć – z bezinteresownego zainteresowania. Wydoskonalenie w rękodziele zawdzięczał prócz Hansowi Thomy takim mężom jak Boeghle i Klinger, ale być może bardziej jeszcze niejednemu dzielnemu nauczycielowi, o których nie wspomina historia sztuki, a więc przeważnie znowu sobie samemu. (Porównaj Bô Yin Râ "Z mojej pracowni malarskiej" i książkę autora "Malarz Bô Yin Râ," której nowe przerobione i uzupełnione wydanie jest w przygotowaniu.\ Stosunki z Klingerem, który bardzo silnie zareagował na obrazy duchowe, nie były trwałe, chyba, że pewne młodzieńcze czarno-białe cykle z ich makabrycznym marzycielskim nastrojem powstały pod wpływem tego artysty. Szczególny stosunek wysokiego wzajemnego poważania wywiązał się pomiędzy Bô Yin Râ, a sędziwym Hansem Thoma. Paryż dał mu widocznie to artystyczne zrozumienie rzeczy, którego inne, zwiedzane przez niego miasta nie mogły mu dać w tym zakresie i w tak wykwintnej formie, tak, że później miały nastąpić tylko helleńskie i w ogóle południowe przeżycia, aby dać mu możność zestawienia w postaci księgi szeregu radosnych rozpraw naświetlających ostatecznie wszelkie podstawowe zagadnienia formalnej twórczości artystycznej: "Królestwo Sztuki" (przejrzane i zmienione wydanie Bazylea – Lipsk 1953) . Co się zaś tyczy pobytu w Berlinie – 1904r. – – 1908 oraz w roku 1916, zachował w tym mieście pomimo całego jego natarczywego i zgiełkliwego charakteru szczególnie miłe wspomnienia, ponieważ nadzwyczaj cenił skoncentrowaną chęć życia i twórczą zdolność jego mieszkańców do realizacji. We wszystkim, czego w ciągu tych lat szukał i co zdziałał, gdy usiłował dawać koniecznie, praktyczne i poglądowe podstawy dla swego artystycznego dążenia zawodowego, – było zawsze nastawienie na te same rzeczy istotne, mogło więc i dla niego wówczas mieć znaczenie to, o czym znacznie później pisał do jednego ze swych przyjaciół (27.3.1929) : " Zdaje mi się... żeś pan trafił w sedno rzeczy, poznając w swej tęsknocie do piękna ukrytą tęsknotę do Boga. Na lata nauki i wędrówki przypada małżeństwo z kobietą obznajomioną z wielu dziedzinami wiedzy i bardzo dzielną, która bardzo młodo zmarła na chorobę jakiej w tych czasach jeszcze leczyć nie umiano. Studiowała ona medycynę, na owe czasy wypadek bardzo rzadki i zajmowała sie również archeologią. Jej dążenia i działalność bez wątpienia znaczenie w kulturalnym życiu jej małżonka. Bô Yin Râ bez przerwy intensywnie wzbogacał skarby swego naturalnego krytycznego poglądu. Od natury stale się uczył, lecz nie dręczył się zbędnym zamiłowaniem naturalizmu do ścisłego kopiowania natury. Wyjątek z listu z 1928 roku mówi o sprawie dotyczącej jego malowania: "Dla mnie samego motywy natury będące tłem moich obrazów są przecież jedynie okazją do kształtowania motywów duchowych, tak że daleki jestem od chęci przedstawienia jakiegoś krajobrazu gwoli niego samego". Wolno, więc odnieść również do artystycznego poznania natury to, co napisał w pewnej niewielkiej zwrotce: "Dopiero, gdy się wszystko, Co człowiek myśli o sobie, Doszczętnie zapomina, Wie się naprawdę Kim się jest". Ważną dla jego naturalnego sposobu widzenia stała się jego podróż do Szwecji, która przypadła podczas drugiego jego pobytu w Berlinie. Z tej podróży przywiózł pomysły obrazów noszących zdecydowanie północny charakter. Ręka w rękę z naturalnym sposobem widzenia Mistrza idzie jego skłonność do wykonywania praktycznych robót ręcznych, do ich obserwowania, a w pewnych wypadkach nawet do podziwiania. Niezwykle interesowało go śledzenie powstawania jakiejś budowy czy aparatury, jakiegoś urządzenia i to nie tylko śledzenia mózgiem, lecz tworzenie rękami, co mówię – całym swym organizmem. W swej młodości musiał często przy najrozmaitszych zajęciach ciężko pracować rękami. Również i później nie wstydził się, gdziekolwiek było to konieczne lub możliwe, przykładać ręki, nie bacząc na bardzo ciężkie cierpienie fizyczne. Szczególnie miał na sercu swój ogród, który pielęgnował w pełnej miłości pracy przy sadzeniu i uprawianiu. Jeśli padał śnieg, on pierwszy strząsał ciężar z palm i wrażliwych na zimno roślin południowych. W drugiej połowie pierwszej wojny światowej rozkaz władz wojskowych zapędził go początkowo na krótki przeciąg czasu do Królewca, a stamtąd do Zgorzelca w Górnych Łużycach, gdzie były internowane wojska greckie. Otrzymał zadanie służenia w charakterze tłumacza, gdyż z czasu swego pobytu w Grecji rozumiał nowogrecka mowę i mógł mówić po grecku. Pomijając tę funkcję sprawiającą mu przyjemność, gdyż był dla Greków bardzo życzliwie usposobiony, otworzyło się dlań w tym zakątku świata szerokie pole działania. Podjął kierownictwo w sprawach sztuki tej prowincji oraz zajął się założeniem związku ku uczczeniu pamięci wielkiego Jakoba Boehme, który w roku 1575 urodził się w Alt-Seidenberg, miejscowości w pobliżu Zgorzelca. Bô Yin Râ w artykule o Boehme, umieszczonym w księdze "Drogowskaz" powiedział bardzo wiele ważnych i istotnych rzeczy o Philosophus Teutonicus, które czynią zrozumiałym, w jaki sposób Boehme doszedł do swego poznania świata duchowego. W tym czasie zawarł też ponownie związki małżeńskie i ten okres rozpoczyna odcinek jego życia, którego cechą stale wzrastającą była stabilizacja i patriarchalizm. Spełnienie tej postaci życia nastąpiło tedy w roku 1923 dzięki przesiedleniu się do Szwajcarii, a mianowicie początkowo do Horgen nad jeziorem Zurychskim, w dwa lata później do Massagno niedaleko Lugano, gdzie, pomijając krótkie wyjazdy, w tym samym domu przemieszkiwał wraz z rodziną, aż do końca swego życia ziemskiego i uzyskał obywatelstwo tej gminy. Tymczasem poznał już z dawna Włochy, gdzie w szczególności pobyt na wyspie Capri (wczesna wiosną 1922 roku) miał nadać szczególną, przetkaną złotymi nićmi krajobrazu cechę księdze "Tajemnica". Włoskie i tesyńskie wrażenia wzmacniały jego duszę coraz bardziej i to, co nazwałem odczuwaniem Południa, decydująco stanowiło o stylu jego życia i twórczości. We wszystkich tych latach dochodziły do skutku tylko podróże mające na celu leczenie lub wypoczynek. Kilkakrotnie odwiedzał Wildbad w Szwarowaldzie, który polubił, dalej Karsbad, Pegli w pobliżu Genui, Montecatini i blisko położone Brissago. Jeżeli rozpatrujemy całość wykształcenia tego męża poczuwamy sie jeszcze do obowiązku wyświetlić jego stosunek do książek i do królestwa tomów, gdzie obie te dziedziny żywo interesowały jego duszę, a muzyka w późniejszych latach jego życia coraz bardziej nabierała znaczenia. Książki: jak powiedzieliśmy, nie był molem książkowym. Ale czytał chętnie i dużo. W pokojach jego domu wszędzie pełno było książek. We wspomnianej wyżej księdze: "Drogowskaz" znajduje sie rozdział zatytułowany "Uczcie sie czytać". Rozdział ten przeciwstawia się dzisiejszemu pośpiesznemu sposobowi czytania sztukę czytania, wskazującą, że dopiero wówczas można czytać należycie, jeżeli człowiek gruntownie rozwinie w sobie zdolność wczuwania i potrafi brać udział w toku myśli autora, a mianowicie zwracając uwagę nie tylko na zdania, lecz na każde poszczególne słowo. Jeżeli tak się czyta, może ktoś się stać w duszy bogatszy niż sam autor. Niewątpliwie Mistrz czytał książki w ten właśnie sposób. A nawet więcej, wolno nam wnioskować, że czytał książki zwracając uwagę na wartość ich dźwięków i nie tylko wysłuchiwał je myślowo i artystycznie, lecz również poniekąd jako lekarz organizmu duszy, według woli dźwięków. Chętnie czytał książki niemieckich mistyków)chociaż nie cenił miana "mistyk") . Tu lubił prócz Eckharda, Traulera i autora "Książeczki o życiu doskonałym" szczególnie Jakoba Bohme, Anioła Ślązaka. Szczera głębia Mateusza Claudiusa pociągała go, ale również polot Schillera, siła poznania Dantego, ucieszna fantazja takiego Spittelera. Pewnemu właścicielowi sanatorium, który go pytał o radę, jakie książki ma czytać, zalecił Goethego, Schillera, Jean Paula, Novalisa Holderliusa, Stiftera, Dantego, Eckharta, Traulera, Erazma, Lutra, (mowy biesiadne)oraz Bhagavadgita. Ten krótki wyraz od razu wskazuje na prostą wielkość wyboru, dlatego właśnie, że nie zwracając na siebie uwagi żadne dalekie wynalazki i smaczne kąski, lecz wymienia tylko dzieła literackie, w których nadano postać – często dochodzącą do doskonałości – wszystkiemu, co czyste, co prawdziwe. Nic nie ma w nich hulaszczego lub wymuszonego. Na właściwą beletrystykę nie zwracał uwagi nie tylko w poważnym wykazie, lecz i w tym co sam czytał. Jednego najwidoczniej Mistrz stawiał ponad wszystkich innych poetów. Był to Goethe, którego natchnienie uzasadniał bezpośrednim "stosunkiem uczniowskim", jak na przykład było to w wypadku Jana (ewangelisty, przyp. tłumacza) , Eckharta, Leonarda, Boehme i Ramakrishny. Wręcz niepojęte odnowienie w mowie wszechświatowej rzeczywistości w niemałej liczbie poematów owego Potężnego pobudzały Mistrza do ciągłego z nich czerpania. Pochodzenie z tej samej okolicy mogło przyczynić sie do więcej niż należało: gdyż Bô Yin Râ mógł czuć się obywatelem Frankfurtu. Dlatego to wesołe rymy miejscowego Frankfurckiego poety Fryderyka Stolze sprawiały mu, lubiącemu ponad wszystko wesołość i śmiech, wielką przyjemność, tak, że chętnie czytywał je na głos w kółku rodzinnym. Szczególny pociąg miał do niektórych gruntownych ksiąg uczonych badaczy, którzy zwiedzili Tybet i okolice Himalajów a także Chiny i Mongolię. W tej liczbie znajdowali sie francuscy ojcowie Huc i Gabet, jak również Flichner. Koeppen i Aleksandra Dawid Neel. Królestwo tonów: przeplatało, jak to już powiedzieliśmy, złotymi nićmi ziemskie jego lata w coraz większym stopniu. W książce o malarzu Bô Yin Râ informowaliśmy, że kiedyś w latach swojej młodości przy pomocy stolarza wyrabiającego trumny skonstruował fisharmonię. Bardzo to odpowiadało jego naturze oraz wrodzonej miłości do muzyki, nadawanie wyrazu temu przez praktyczne roboty ręczne. Warunki w domu rodziców oraz ówczesne okoliczności życiowe nie pozwoliły oddawać się bardziej gruntownym stu-diom muzyki. Jedynie na tym polu, tak bardzo przezeń lubianym, pozostał całkowicie otrzymującym. Dwaj poważni mistrzowie tonów byli z nim w bliskiej przyjaźni: Eugeniusz d'Albert i Feliks Weingartner. Chociaż nie uprawiał muzyki, była ona dlań jednak elementem życiowym. We wspomnianej wyżej książce o malarzu wskazano wiele cech łączących świat tonów i wzrokowe twory Mistrza, w szczególności duchowe obrazy wskazujące prawidłowe formy dźwiękowe, a mianowicie elementy Prabytu wyzna-czające działanie tonów. Prócz tego większa część tych obrazów robi wrażenie, że wypełnione są jakby wewnętrznie dźwiękiem, pieśnią sfer; Bô Yin Râ w późniejszych latach życia czasem napomykał, że odpowiedniki jego wielu jego obrazów do pewnego stopnia można znaleźć w kompozycjach muzycznych wielkich mistrzów tonów, na których spłynęła szczególna łaska. Miał na myśli szczególnie Bacha i Szuberta. Właśnie, Szuberta, którego zewnętrzna zupełnie niepozorna postać całkowicie wyżywała sie w duchowej prawdziwości i prostocie jego muzyki, lubił niby żyjącego po drugiej stronie promiennego przyjaciela. Co się zaś tyczy Jana Sebastiana Bacha, to Bô Yin Râ był przekonany, że jego kompozycje miały źródło w bezpośrednich doświad-czeniach w świecie duchowym. Wszak muzyka otacza tchnieniem pełen tajemnic zaświat. Prawie w niczym innym, jak tylko we wspaniałym a tak krótkotrwałym świecie kwiatów zyskuje tu wieczność symbol w doczesności. Choć muzyka może wyzwalać i uszlachetniać, uspokajać uczucia, nosi w sobie jednak stale bolesny składnik, ponieważ już przy powstaniu dźwięku w naszych zmysłach ustawicznie zamiera. Muzyka, ten piękny duch, nie daje sie zbadać ani uchwycić, a tylko o tyle zrozumieć, o ile odbierający ją słuch dowiaduje się o przemijającej przemianie w coś duchowego. Do tego należy wiele prawdziwego oddania i możność ukojenia niepokoju zwierzęcej cielesności. Ale musi się to odbywać czysto na trzeźwo, w przeciwnym razie muzyka może stać się niebezpiecznym narkotykiem. Zapewne muzyka w ostatnich latach sprawiała mu czasami chwilową ulgę w jego cielesnych cierpieniach. Lubił również w swym domu śpiew i sam śpiewał dla swej rodziny stare pie