14491

Szczegóły
Tytuł 14491
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14491 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14491 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14491 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stephanie Laurens Narzeczona Diab�a Rozdzia� 1 Somersham, Cambridgeshire sierpie� 1818 roku � Ksi�na jest wielce... wielce... hm, jest doprawdy niezwykle czaruj�c� osob�. Jest taka... - pan Postlethwaite, pastor z Somersham, gestykulowa� zamaszy�cie z anielskim u�miechem - taka kontynentalna, je�li wie pani, co mam na my�li. Honoria Weth�rby, stoj�ca przy furtce domu pastora w oczekiwaniu na sprowadzenie dwuk�ki, �a�owa�a, �e tego nie wie. Wyci�ganie informacji z miejscowego duchownego stanowi�o zawsze jedno z pierwszych dzia�a�, kt�re podejmowa�a, obejmuj�c nowa posad�. Niestety, chocia� jej potrzeba informacji by�a teraz bardziej pal�ca ni� zwykle, uwagi pana Postlethwaite'a wydawa�y si� zbyt mgliste, by z nich skorzysta�. Skin�a g�ow� zach�caj�co i podchwyci�a s�owa, w kt�rych co� mog�o si� kry�. � Czy ksi�na urodzi�a si� za granic�? � Ksi�na-wdowa - rozpromieni� si� pastor Postlethwaite. - Woli, by tak j� teraz nazywano. Ale czy jest i uclzoziemk�? - Przekrzywiwszy g�ow� na bok, zastanawia� si� nad tym. - S�dz�, �e mo�na tak powiedzie�. Urodzi�a si� i wychowa�a we Francji. Ale przebywa w�r�d nas od tak dawna, �e wydaje si�, i� wros�a w krajobraz. W rzeczy samej - zal�ni�y mu oczy -jest czym� na kszta�t gwiazdy w naszym ograniczonym �wiecie. Honoria z trudem sumowa�a kolejne fakty. Istnia� jednak pow�d, dla kt�rego musia�a zebra� ich wi�cej. � Czy ksi�na-wdowa nale�y do tutejszej kongregacji? Nie widzia�am tu �adnych ksi���cych herb�w. - Rzucaj�c okiem na �adny kamienny ko�ci� za domem pastora, przypomnia�a sobie liczne inskrypcje upami�tniaj�ce zmar�ych z najr�niejszych arystokratycznych rod�w, w tym jakich� tam przodk�w rodziny Claypole, kt�rej domownikiem sta�a si� w ubieg�� niedziel�. Jednak nigdzie nie natrafi�a na �adne ksi���ce tablice z pomocnymi inskrypcjami zdradzaj�cymi nazwisko i tytu�. � Niekiedy uczestniczy w nabo�e�stwach - odpar� pastor. - Ale w Somersham Place znajduje si� prywatna kaplica, w doprawdy pi�knym miejscu. Kapelanem jest tam pan Merryweather. Ksi�na to bardzo pobo�na osoba. - Pastor pokr�ci� g�ow�. -Nie jest to, niestety, typowa cecha tej rodziny. Honoria z trudem powstrzyma�a si� od zazgrzytania z�bami. Jakiej rodziny? Polowa�a na t� informacj� od trzech dni. Skoro jej nowa pracodawczyni, lady Claypole, wydawa�a si� pewna, �e przeznaczeniem jej c�rki Melissy - obecnej podopiecznej Honorii -jest zosta� kolejn� ksi�n�, by�oby rozs�dnie dowiedzie� si� ile si� tylko da o ksi�ciu i jego rodzinie. Pomog�oby w tym poznanie jego nazwiska. Z wyboru Honoria sp�dza�a niewiele czasu w towarzystwie os�b z wy�szych sfer, ale dzi�ki d�ugim listom od swego brata Michaela mia�a wiarygodne informacje o tym, co si� obecnie dzia�o w�r�d rod�w tworz�cych elitarny kr�g - kr�g, w kt�rym sama przysz�a na �wiat. Gdyby pozna�a nazwisko, od razu wiedzia�aby o wiele wi�cej. Jednak cho� w niedziel� lady Claypole przez ca�� koszmarn� godzin� z najdrobniejszymi szczeg�ami wyja�nia�a, dlaczego to w�a�nie Melissa mia�aby zosta� ksi�n�, nie wymieni�a nazwiska ksi���cego szcz�ciarza. Zak�adaj�c, �e do�� �atwo si� tego dowie, Honoria nie wypytywa�a o to jej lordowskiej mo�ci. Dopiero co pozna�a t� kobiet�; obwieszczanie jej swojej niewiedzy nie wydawa�o si� rozs�dne. Po zaznajomieniu si� z Meliss� i jej m�odsz� siostr� Anna-bel odrzuci�a stanowczo wszelk� my�l o pytaniu dziewcz�t. Okazywanie ignorancji wobec podopiecznych by�oby �ci�ganiem na siebie k�opot�w. Z tego samego powodu powstrzyma�a si� przed wypytywaniem s�u�by w Claypole Hall. Przekonana, �e dowie si�, czego tylko dusza zapragnie, gdy zjawi si� na spotkaniu miejscowego k�ka parafialnego, tak zorganizowa�a sobie popo�udniowe wychodne, by pokrywa�o si� z tym najbardziej u�ytecznym spo�r�d wiejskich zgromadze�. Zapomnia�a, �e w tak ma�ej spo�eczno�ci ksi��� i ksi�na-wdowa zawsze b�d� okre�lani wy��cznie ty-tu�ami. S�siedzi wiedzieli, o kim mowa - a Honoria nadal nie! Niestety, wyra�na pogarda, z jak� inne panie postrzega�y ksi���ce aspiracje lady Claypole, sprawia�a te�, �e zadanie prostego pytania wydawa�o lic zbyt niezr�czne. Niezra�ona Honoria wytrwa�a na przyd�ugim spotkaniu dotycz�cym zgromadzenia liinduszy na wymian� wiekowego dachu ko�cio�a, po czym przeszuka�a sam ko�ci�, odczytuj�c wszystkie tablice, jakie tylko uda�o jej si� wypatrzy�. Wszystko na pr�no. Wzi�a g��boki oddech, szykuj�c si� do wyznania swojej niewiedzy. � Do jakiej... � Tu jeste�, Ralph! - Pani Postlethwaite z ha�asem pojawi�a si� na �cie�ce. - Przykro mi, �e przerywam, moja droga. - Kobieta u�miechn�a si� do Honorii, po czym spojrza�a na swego ma��onka. - Przyszed� ch�opak od pani Mickleham. Starsza pani prosi, �eby� zaraz do niej przyszed�. � A, tu panienka jest. Honoria odwr�ci�a si� i zobaczy�a ko�cielnego ogrodnika prowadz�cego narowistego siwka, kt�rego stajenny z Claypole Hall zaprz�g� do dwuk�ki. Zaciskaj�c usta, Honoria uprzejmie skin�a pani Postlethwaite i min�a furtk�, kt�r� pastor przytrzyma� dla niej otwart�. Z cierpkim u�miechem chwyci�a lejce i pozwoli�a ogrodnikowi pom�c sobie wsi��� do powozu. Pastor Postlethwaite u�miechn�� si�. - Spodziewam si� zobaczy� pani� w niedziel�, panno Wetherby. Honoria przytakn�a dumnie. - Nic nie zdo�a mnie powstrzyma�, pastorze. I je�eli do tej pory nie dowiem si�, pomy�la�a odje�d�aj�c, kim jest ten szcz�liwy ksi���, to pana nie puszcz�, dop�ki wszystkiego nie us�ysz�! Pogr��ona w nieweso�ych rozmy�laniach, Honoria przejecha�a przez wie�; kiedy tylko ostatnie domostwa zosta�y w tyle, zda�a sobie spraw�, �e zbiera si� na burz�. Spojrza�a w g�r� i zobaczy�a ciemne chmury nadci�gaj�ce z zachodu. Poczu�a przygniataj�ce napi�cie, a� ci�ko jej by�o oddycha�. Spojrzawszy szybko przed siebie, Honoria skupi�a uwag� na skrzy�owaniu dr�g. Droga do Chatteris prowadzi�a prosto, potem skr�ca�a na p�noc, prosto w paszcz� burzy; d�uga aleja do Claypole Hall to kolejne trzy mile. Uderzy� j� podmuch zawodz�cego szyderczo wiatru. Chcia�a ruszy� naprz�d, ale siwek si� zapar�. Opanowuj�c konia, Honoria zbeszta�a sama siebie, �e zosta�a we wsi tak d�ugo. Nazwisko ksi�cia nie by�o spraw� �ycia i �mierci. Za to burza -owszem. Jej spojrzenie pad�o na dr�k� odchodz�c� od g��wnej drogi przy drogowskazie. Bieg�a mi�dzy �cierniskami, po czym kry�a si� w g�stym lesie porastaj�cym niedu�e wzniesienie. Powiedziano jej, �e ta �cie�ka to skr�t, kt�rym mo�na dotrze� do alei wiod�cej do Claypole Hall niemal tu� przy samej bramie. Wydawa�o si�, �e �cie�ka daje Honorii jedyn� szans� dotarcia do dworu przed rozp�taniem si� burzy. Jeden rzut oka na k��bi�ce si� na prawo chmury, pi�trz�ce si� niczym fale przyp�ywu na niebie, wystarczy�, by Honoria podj�a decyzj�. Wyprostowa�a si�, potrz�sn�a lejcami i skierowa�a siwka na lewo. Ko� ruszy� naprz�d ochoczo, wioz�c j� przez z�ote pola, ciemniej�ce w miar� g�stnienia chmur. W ci�kim i dusznym powietrzu rozleg� si� st�umiony huk. Honoria wpatrywa�a si� przed siebie, w zbli�aj�c� si� lini� drzew. K�usownicy? Czy wychodziliby w tak� pogod�, kiedy zwierzyna chowa si� jak najg��biej, kryj�c si� przed burz�? Gdy tu� przed ni� pojawi� si� las, nadal g�owi�a si� nad dziwnym odg�osem. Siwek k�usowa� ra�no i wkr�tce pow�z toczy� si� w�r�d drzew. Honoria postanowi�a zignorowa� burz� i w�asny niepok�j. Zaj�a si� rozmy�laniem o swych najnowszych chlebodawcach. W�tpi�a, czy warto im po�wi�ca� swe zdolno�ci. No c�, �ebracy nie mog� wybiera�, tak powiedzia�aby ka�da guwernantka. Na szcz�cie Honoria nie by�a w takiej sytuacji, jak inne nauczycielki. By�a dostatecznie zamo�na, by �y� beztrosko. To by� jej w�asny ekscentryczny wyb�r, by spokojne i wygodne �ycie zamieni� na takie, kt�re pozwala�o jej wykorzystywa� w�asne zdolno�ci. A to oznacza�o, �e mog�a wybiera� sobie pracodawc�w i zwykle czyni�a to jak najbardziej trafnie. Jednak tym razem wtr�ci�o si� przeznaczenie i pos�a�o j� do Claypole'�w. A rodzina Clay-pole nie zrobi�a na niej dobrego wra�enia. Wiatr nasila� si�, zmieniaj�c si� w og�uszaj�ce wycie, potem przycich� do �a�osnego �kania. Ga��zie unosi�y si� i ko�ysa�y; konary ociera�y si� o siebie i trzeszcza�y. Honoria rozprostowa�a ramiona i znowu skupi�a my�li na rodzinie Claypole -na Melissie, najstarszej c�rce, przysz�ej ksi�nej. Honoria skrzywi�a si�. Melissa by�a nijaka i nieco op�niona w rozwoju; blada, �eby nie powiedzie� wr�cz, �e wyblak�a. Je�eli chodzi o zachowanie, wzi�a sobie g��boko do serca maksym�: �Niech ci� widz�, nie s�ysz�" - nigdy nie wypowiedzia�a samodzielnie dw�ch s��w naraz. A przynajmniej nie inteligentnych s��w. Jedyna rzecz z klas�, jak� Honoria na razie u niej odkry�a, to by� jej pow�z, bezpretensjonalnie elegancki - nad ca�� reszt� b�dzie trzeba ci�ko popracowa�, �eby Melis-sa spe�ni�a stawiane jej wymogi. W dodatku wymogi ksi���ce. Czerpi�c otuch� z irytacji, kt�ra odwraca�a jej my�li od tego, czego nie mog�a dojrze� przez g�sty baldachim li�ci nad g�ow�, odsun�a r�wnie� na bok n�kaj�ce j� pytanie o to�samo�� ksi�cia, by zastanowi� si� nad cechami przypisywanymi przez lady Claypole temu tajemniczemu m�czy�nie. By� on rozwa�nym i znakomicie prosperuj�cym posiadaczem ziemskim; dojrza�ym, lecz nie starym, gotowym - jak zapewnia�a jej lordowska mo�� -ustatkowa� si� i zacz�� zape�nia� pok�j dziecinny ma�ymi lokatorami. Po prostu idea� bez najmniejszej skazy. Z obrazu, jaki stworzy�a jej lordowska mo��, wy�ania� si� spokojny, powa�ny, nie�mia�y osobnik, niemal odludek. To ostatnie okre�lenie doda�a Honoria od siebie; nie potrafi�a sobie wyobrazi� �adnego innego ksi�cia, kt�ry chcia�by ubiega� si�, jak twierdzi�a lady Claypole, o r�k� Melissy. Siwek szarpn�� si�. Honoria napr�y�a lejce. Min�li rozwidlenie dw�ch �cie�ek; obie szybko nikn�y w g�stwinie drzew. Tymczasem le�na droga na wzniesieniu ostro skr�ca�a w lewo, a za zakr�tem nie by�o wida� dos�ownie nic. Potrz�saj�c �bem, siwek p�dzi� przed siebie co si�. Honoria przytrzyma�a lejce przed zakr�tem i zobaczy�a, �e droga przestaje si� wznosi�. Na p�askim terenie siwek wyrwa� si� do przodu. Honoria poczu�a, jak lejce prze�lizguj� si� jej mi�dzy palcami. Zakl�a, energicznie zamachn�a si� i chwyci�a mocno lejce; zapieraj�c si�, zmaga�a si� ze zwierz�ciem. Ko� wydawa� si� sp�oszony. Honoria nawrzeszcza�a na niego, przez chwil� nie zwa�aj�c na wypowiadane s�owa. Serce �omota�o jej w piersi, ale zdo�a�a opanowa� konia. Nagle stan�� jak wryty i zar�a�. Honoria zmarszczy�a brew. Nie by�o jeszcze s�ycha� grzmot�w. Spojrza�a na drog�. Dostrzeg�a cia�o le��ce bezw�adnie na poboczu. Czas stan�� w miejscu, zamar� nawet wiatr. Honoria wpatrywa�a si� w cia�o. � Wielki Bo�e... Na jej szept westchnieniem odpowiedzia�y li�cie. Nad drog� unosi�a si� metaliczna wo� �wie�ej krwi. Siwek zacz�� si� zbli�a� do le��cej postaci, ale Honoria powstrzyma�a go, korzystaj�c z okazji, by prze�kn�� �lin� i rozlu�ni� �ci�ni�te gard�o. Nie musia�a si� wpatrywa�, by widzie� powi�kszaj�c� si� ciemn�, l�ni�c� ka�u�� obok cia�a. M�czyzna zosta� raniony niedawno - m�g� jeszcze �y�. Honoria wydosta�a si� z dwuk�ki. Siwek sta� spokojnie z opuszczon� g�ow�, ona tymczasem przesz�a na pobocze, owin�a lejce wok� ga��zi i zawi�za�a mocny w�ze�. Zdj�a r�kawiczki i wsun�a je do kieszeni. Potem odwr�ci�a si� i odetchn�wszy g��boko, ruszy�a przed siebie. M�czyzna nadal �y�. Zauwa�y�a to, kiedy tylko przykl�kn�a przy nim na trawie. Oddycha� z trudem i chrapliwie. Le�a� na boku, zgi�ty wp�. Ho-noria chwyci�a go za prawe rami� i przewr�ci�a na plecy. Jego oddech sta� si� swobodniejszy, ale ona ledwie to zauwa�y�a. Nie mog�a oderwa� wzroku od dziury o postrz�pionych kraw�dziach, szpec�cej lewy bok jego jego p�aszcza. Wraz z ka�dym urywanym oddechem m�czyzny z rany wyp�ywa�a krew. Honoria musia�a zatamowa� krwawienie. Spojrza�a w d� i ju� trzyma�a w r�ku chusteczk�. Kolejne spojrzenie na ran� potwierdzi�o, �e to nie wystarczy. W po�piechu zdj�a z szyi mieni�cy si� jedwabny szal, kt�ry nosi�a na zielonkawobr�zowej sukni, i zwin�a z niego tampon. Unios�a nasi�kni�ty krwi� p�aszcz m�czyzny, nie ruszaj�c jednak rozdartej koszuli, i przycisn�a ten prowizoryczny opatrunek do ziej�cej rany. Dopiero wtedy spojrza�a na twarz tego cz�owieka. By� m�ody - na pewno zbyt m�ody, by umiera�. Mia� blad� twarz. Jego regularne rysy nadal nosi�y �lady m�odzie�czej delikatno�ci. G�ste, zmierzwione br�zowe w�osy opada�y na szerokie, br�zowe brwi, okalaj�ce lukiem zamkni�te oczy. Lepka wilgo� narasta�a pod palcami Honorii; chusteczka i szal nie mog�y zatamowa� bezlitosnego up�ywu krwi. Spojrza�a na krawat m�odzie�ca. Odpi�a szpilk�, przytrzymuj�c� fa�dy p��tna, rozwi�za�a w�ze�, zwin�a tkanin� i przycisn�a ten gruby tampon do rany. Pochyla�a si� w�a�nie nad swoim pacjentem, kiedy uderzy� piorun. G��boki d�wi�czny grzmot przeszy� powietrze. Siwek zar�a� i p�dem ruszy� przed siebie; wraz z t�tentem kopyt rozleg� si� g�o�ny trzask. Z �omocz�cym sercem Honoria bezradnie patrzy�a za p�dz�cym w dal powozem. Ga���, nadal obwi�zana lejcami, podrygiwa�a za nim w dzikich podskokach. B�yskawica przeci�a niebo. Gruby baldachim z li�ci przy�mi� b�ysk, ale i tak drog� zala�o jaskrawe, bia�e �wiat�o. Honoria mocno zacisn�a powieki, ca�� si�� woli nie dopuszczaj�c do siebie wspomnie�. Dobieg� j� cichy j�k. Otworzy�a oczy i popatrzy�a w d�, ale jej podopieczny nadal by� nieprzytomny. � Wspaniale. Rozejrza�a si� doko�a. Trzeba spojrze� prawdzie w oczy. By�a sama w lesie, w�r�d drzew, z dala od schronienia, bez �rodka transportu, w okolicy, kt�r� po raz pierwszy w �yciu zobaczy�a cztery dni temu; do tego burza szarpa�a konarami drzew - a obok niej le�a� ci�ko ranny cz�owiek. Jak, na Boga, mog�a mu pom�c? W g�owie mia�a straszliw� pustk�. W tej pustce zadudni� odg�os ko�skich kopyt. Z pocz�tku Honoria pomy�la�a, �e �ni, ale d�wi�k narasta�, stawa� si� wyra�niejszy i bli�szy. Oszo�omiona poczuciem ulgi, Honoria podnios�a si�. Przesun�a si� na drog�, przytrzymuj�c tampon koniuszkami palc�w i nas�uchuj�c szybko zbli�aj�cego si� odg�osu kopyt. W ostatniej chwili wyprostowa�a si�, odwr�ci�a i �mia�o stan�a na �rodku drogi. Ziemia zadr�a�a. Honori� otoczy� grzmot. Spojrzawszy w g�r�, ujrza�a �mier�. Pot�ny czarny ogier zar�a� i stan�� d�ba. Podkute �elazem kopyta �mign�y tu� ko�o jej g�owy. Na grzbiecie tej bestii siedzia� m�czyzna, dla kt�rego ten ko� by� godnym t�em - ze zmierzchu wy�oni�y si� ramiona okryte czerni�; do tego grzywa ciemnych w�os�w, ostre rysy twarzy. Szatan. Kopyta ogiera zadudni�y na ziemi, mijaj�c Honori� ledwie o par� centymetr�w. Rozw�cieczone, dysz�ce zwierz� szarpa�o wodze, b�yskaj�c bia�kami oczu. Pr�bowa�o obr�ci� w jej stron� sw�j wielki �eb; powstrzymane, zn�w usi�owa�o stan�� d�ba. Musku�y w ramionach je�d�ca i w jego smuk�ych udach, przyci�ni�tych do bok�w ogiera, napi�y si�. Przez moment, kt�ry wydawa� si� wieczno�ci�, cz�owiek i zwierz� toczyli b�j. Potem zapad�a cisza, ogier potwierdzi� swoj� pora�k� d�ugim, przejmuj�cym, chrapni�ciem. Z sercem w gardle Honoria podnios�a wzrok na twarz je�d�ca - i napotka�a jego oczy. Nawet w ciemno�ci by�a pewna ich barwy. Blada, przejrzysta ziele�. Wydawa�y si� stare jak sam �wiat i wszystkowidz�ce. Du�e, osadzone g��boko pod mocno wygi�tymi czarnymi brwiami, dominowa�y w ca�ej impouj�cej twarzy. Ich spojrzenie by�o przejmuj�ce, hipnotyzuj�ce - nieziemskie. W tamtej chwili Honoria by�a pewna, �e to sam diabe� przyby�, by upomnie� si� o jednego ze swoich. I o ni�. Potem powietrze wok� niej sta�o si� niebieskie. Rozdzia� 2 Do kro�set diab��w, co ty wyczyniasz, kobieto? Pytanie, ko�cz�ce wi�zank� wyj�tkowo pomys�owych przekle�stw, wypowiedziane z moc� dostateczn�, by powstrzyma� nawet burz�, otrze�wi�o Honori�. Skupi�a uwag� na w�adczej postaci spogl�daj�cej na ni� z grzbietu niespokojnego ogiera, po czym z godno�ci� przesun�a si� na bok, wskazuj�c r�k� na cia�o na poboczu. � Natkn�am si� na niego kilka minut temu. Zosta� postrzelony, a ja nie mog� zatrzyma� krwawienia. Wzrok je�d�ca spocz�� na nieruchomej postaci. Usatysfakcjonowana Honoria odwr�ci�a si� i pospieszy�a zn�w do rannego, ale zda�a sobie spraw�, �e je�dziec si� nie poruszy�. Spojrza�a do ty�u i zobaczy�a, jak jego szeroka pier� okryta czym�, co teraz rozpozna�a jako ciemny surdut do konnej jazdy, nadyma si� w niesamowicie g��bokim westchnieniu. M�czyzna przeni�s� wzrok na ni�. � Prosz� przycisn�� ten tampon, mocno! Nie sprawdzaj�c, czy rozkaz zosta� spe�niony, zsun�� si� z konia ruchem zdradzaj�cym tyle si�y, �e Honoria zn�w zadr�a�a. Szybko wr�ci�a do pacjenta. � Tak w�a�nie ca�y czas robi� - mrukn�a, opadaj�c na kolana i przyciskaj�c obie d�onie do opatrunku. Je�dziec, zaj�ty uwi�zywaniem konia do drzewa, zerkn�� na ni�. � Prosz� si� nad nim pochyli� i uciska� ze wszystkich si�. Honoria zmarszczy�a brew, ale przysun�a si� bli�ej i pos�usznie wykona�a polecenie. W jego g�osie pobrzmiewa� ton nieznosz�cy sprzeciwu. Honoria liczy�a na pomoc przy rannym, stwierdzi�a wi�c, �e nie czas teraz na okazywanie urazy. Us�ysza�a, jak m�czyzna podchodzi; kroki twardo zadudni�y na ubitej ziemi. Potem zwolni�y, jakby si� waha�, wreszcie ucich�y. Ju� mia�a si� obejrze�, kiedy m�czyzna znowu ruszy�. Podszed� do rannego od drugiej strony, omijaj�c wielk� ka�u�� krwi. Przykucn�� i popatrzy� na m�odzie�ca. Honoria spojrza�a na niego spod spuszczonych rz�s. Z bliska jego twarz nie wygl�da�a ani troch� inaczej. Je�eli ju�, to tylko tyle, �e teraz jego surowe, kanciaste rysy, patrycjuszowski nos oraz usta - d�ugie, w�skie, prowokacyjnie ruchliwe - by�y jeszcze bardziej wyraziste. W�osy mia� naprawd� czarne jak bezksi�ycowa noc, g�ste i faluj�ce; oczy, utkwione w ich wsp�lnym podopiecznym, przes�ania�y opadaj�ce ci�ko powieki. Co do reszty jego postaci, Honoria stwierdzi�a, �e rozs�dniej si� nie przygl�da� -musia�a skupi� ca�� uwag� na rannym. � Chc� zobaczy� t� ran�. Czy�by dos�ysza�a dr�enie w jego mrocznym g�osie, tak g��bokim, �e odbi� si� w niej echem? Honoria zerkn�a przelotnie na swojego wybawc�. Wyraz jego twarzy nie zdradza� uczu�, nie ukazywa� ani �ladu emocji... Nie, musia�a sobie tylko wyobrazi� to dr�enie g�osu. Unios�a nasi�kni�ty tampon; m�czyzna pochyli! si� ni�ej, przechylaj�c rami�, by na ran� pad�o nieco �wiat�a. Chrz�kn��, potem skin�� g�ow� i przysiad� na pi�tach, kiedy na powr�t uk�ada�a opatrunek. Spojrzawszy w g�r�, Honoria zobaczy�a, jak m�czyzna marszczy brwi. Potem jego ci�kie powieki unios�y si� i ich spojrzenia si� spotka�y. Raz jeszcze uderzy� j� widok jego dziwnych oczu, zdumia�a ich g��boka m�dro��. Przetoczy� si� grzmot. Echo jeszcze nie wybrzmia�o, kiedy kolejna b�yskawica rozja�ni�a mrok. Honoria wzdrygn�a si�, staraj�c si� zapanowa� nad oddechem. Ponownie skupi�a uwag� na swym wybawcy, kt�ry nie spuszcza� z niej spojrzenia. Krople deszczu zaszele�ci�y w�r�d li�ci i zacz�y rozpryskiwa� si� na zakurzonej drodze. M�czyzna spojrza� w g�r�. � B�dziemy musieli znale�� jemu i sobie dach nad g�ow�. Burza ju� prawie tu dotar�a. Podni�s� si�, rozprostowuj�c d�ugie nogi. Honoria, nadal na kolanach, musia�a prze�lizgn�� si� wzrokiem po cholewach jego but�w i d�ugich, muskularnych udach, smuk�ych biodrach i w�skiej talii, a potem po szerokiej piersi, by dotrze� do jego twarzy. M�czyzna by� wysoki, pot�ny, szczup�y, gibki, cho� mocno umi�niony -wywiera� niezwykle silne wra�enie. Nagle zasch�o jej w ustach i poczu�a, �e opanowanie j� opuszcza. � A dok�adnie, gdzie? Ca�e mile dziel� nas od czegokolwiek. Jej wybawca spojrza� w d�l, skupiaj�c przeszywaj�cy wzrok na jej twarzy. Pewno�� siebie Honorii os�abia. � Czy� nie mam racji? M�czyzna spojrza� pomi�dzy drzewa. - Tu niedaleko jest chata gajowego. Prowadzi tam �cie�ka. A wi�c to miejscowy. Honoria odetchn�a z ulg�. � Jak go przeniesiemy? � Ja go zanios�. - Nie doda� s�owa �oczywi�cie", ale ona je us�ysza�a. Potem m�czyzna skrzywi� si�. -Ale powinni�my lepiej opatrzy� t� ran�, zanim si� go podniesie. Zdj�� surdut, narzuci� go na najbli�sz� ga��� i zacz�� zdziera� z siebie koszul�. Honoria natychmiast przenios�a wzrok na rannego. Po chwili przed jej nosem pokaza�y si� d�ugie, opalone palce, trzymaj�ce koszul� z delikatnego p��tna. � Niech pani zwinie koszul� i go ni� obwi��e. Honoria zmarszczy�a brwi. Wzi�a koszul� w d�o�, po czym spojrza�a w g�r�, prosto w twarz m�czyzny, celowo ignoruj�c jego pot�n�, opalon�, nag� pier� i zdobi�ce j� czarne, kr�cone ow�osienie. � Je�eli zast�pi mnie pan tutaj i b�dzie patrzy� tylko na ran�, oferuj� moj� halk�. B�dziemy potrzebowali wi�cej materia�u na opatrunki. Jego kruczoczarne brwi unios�y si�, po czym skin�� g�ow� i przykucn��, przyciskaj�c tampon silnymi palcami. Honoria cofn�a d�o� i wsta�a. W po�piechu, staraj�c si� nie my�le�, co robi, przesz�a na drug� stron� drogi. Odwr�ci�a si� w stron� drzew, zadar�a sp�dnic� i poci�gn�a tasiemki mocuj�ce jej cieniutk� p��cienn� halk�. � S�dz�, �e nie ma pani w zwyczaju nosi� pantalon�w. T�umi�c okrzyk, Honoria zerkn�a przez rami�, ale jej demoniczny wybawca nadal spogl�da� w przeciwn� stron�. Kiedy nie odpowiedzia�a, doda�: � Mieliby�my wi�cej materia�u. Halka zjecha�a w d� po nagich nogach Honorii. � Niestety, nie mam - odpar�a cicho. Uwolni�a si� z halki, poda�a mu j� zamaszystym ruchem i odsun�a si� na drug� stron� drogi. Wzruszy� ramionami. � No c�, nie mog� powiedzie�, �ebym sam by� ich wielbicielem. Sam pomys� wyda� si� jej komiczny. Po chwili Honoria odzyska�a zimn� krew i kl�kaj�c, pos�a�a mu piorunuj�ce spojrzenie; na pr�no jednak, bo jego wzrok utkwiony by� w twarzy rannego m�odzie�ca. Z�ymaj�c si� w duchu, Honoria przypisa�a nieprzystojny komentarz jakiemu� g��boko zakorzenionemu przyzwyczajeniu. Zwin�a halk� razem z koszul�; m�czyzna odsun�� r�k�, a Honoria do�o�y�a gruby zwitek na wierzch poprzedniego, kt�ry ju� zdecydowanie nie wystarcza�. � Prosz� zostawi� r�kawy zwisaj�ce lu�no. Ja go podnios�, a pani si�gnie w d� i mocno je zwi��e. Honoria zastanawia�a si�, jak m�czyzna poradzi sobie z d�wiganiem wysokiego i ci�kiego podopiecznego. Odpowied� okaza�a si� niezwykle prosta: podni�s� cia�o i wyprostowa� si� jednym p�ynnym ruchem. Ona tak�e wsta�a. M�czyzna przyciska� m�odzie�ca do piersi. Honoria trzyma�a ju� jeden r�kaw i szuka�a drugiego. Jej palce musn�y przy tym rozgrzan� sk�r�; mi�nie m�czyzny napi�y si� w odpowiedzi. Uda�a, �e nic nie zauwa�a. Znalaz�a oporny r�kaw i przyci�gn�a go, zawi�zuj�c mocny, plaski w�ze�. Jej wybawca powoli wypu�ci� powietrze. Przez moment jego dziwne oczy zab�ys�y. - Idziemy. Pani musi poprowadzi� Sulejmana. - Ruchem g�owy wskaza� czarn� besti� skubi�c� traw� przy dr�ce. Honoria spojrza�a na ogiera. - Sulejman by� zdradzieckim Turkiem. � Rzeczywi�cie. Przenios�a wzrok na m�czyzn�. - Pan m�wi powa�nie, prawda? Nie mo�emy go tutaj zostawi�. Je�eli si� zerwie, sp�oszony przez burz�, mo�e co� uszkodzi�. Albo kogo�. Nie do ko�ca przekonana, Honoria zdj�a jego surdut z ga��zi. Przyjrza�a si� ogierowi. - Jest pan pewien, �e on nie ugryzie? - Kiedy odpowied� nie pad�a, odwr�ci�a si� i spojrza�a na swego wybawc� ze zdumieniem. - I pan oczekuje, �e ja...? � Prosz� tylko wzi�� wodze, on b�dzie pos�uszny. - W jego g�osie da�o si� wyczu� tyle m�skiej irytacji i zniecierpliwienia, �e Honoria przesz�a na drug� stron� drogi... cho� niepewnym krokiem. Spojrza�a na ogiera, a on zadziornie spojrza� na ni�. Nie pozwalaj�c, by onie�mieli� j�... ko�, Honoria wetkn�a surdut pod siod�o i chwyci�a wodze. Trzymaj�c je mocno, powoli ruszy�a drog�. Nagle musia�a stan��, bo ogier nie ruszy� si� z miejsca. � Sulejman, id�. Na ten rozkaz olbrzymi ko� ruszy� naprz�d. Honoria pop�dzi�a przodem, staraj�c si� znajdowa� poza zasi�giem z�b�w bestii. M�czyzna, ogarn�wszy t� scen� jednym spojrzeniem, odwr�ci� si� i pomaszerowa� naprz�d. Weszli g��boko w najbardziej zwart� cz�� lasu; nad ich g�owami g�ste listowie splata�o si� w baldachim. Wiatr, jak gdyby �wicz�c przed nawa�nic�, potrz�sa� li��mi i str�ca� im na g�owy kaskady kropel. Honoria obserwowa�a, jak jej wybawca manewruje swym osobliwy brzemieniem na w�skim zakr�cie �cie�ki. Kiedy si� wyprostowa�, musku�y na jego grzbiecie napi�y si�, pr꿹c si� pod g�adk� sk�r�. Pojedyncza kropla deszczu spad�a na opalone rami�, zal�ni�a na nim i powoli sp�yn�a w d�, po plecach m�czyzny. Honoria �ledzi�a j� wzrokiem przez ca�y czas; kiedy kropla znik�a pod paskiem, prze�kn�a �lin�. Dlaczego ten widok tak na ni� zadzia�a�, nie rozumia�a. Nagie m�skie torsy, ogl�dane od dzieci�stwa na polach czy w ku�ni, nigdy przedtem nie wywo�ywa�y u niej k�opot�w z oddechem. Przyzna�a jednak w duchu, �e nie pami�ta widoku piersi takiej, jak ta. M�czyzna obejrza� si�. Sk�d si� pani wzi�a sama na tej drodze? - Zatrzyma� si� na moment, poprawi� cia�o m�odzie�ca w ramionach i ruszy� dalej. � W�a�ciwie nie by�am tutaj pieszo - wyja�ni�a Honoria jego plecom. - Wraca�am powozem z wioski. Zobaczy�am, �e nadci�ga burza i wola�am pojecha� na skr�ty. � Powozem? � Kiedy zobaczy�am cia�o, zesz�am, �eby si� zorientowa�. Przy pierwszym uderzeniu pioruna ko� si� sp�oszy�. � Ach, tak... Honoria zmru�y�a oczy. Nie widzia�a, �e m�czyzna Wzni�s� wzrok do nieba, ale wiedzia�a, �e tak zrobi�. � W�ze� si� nie rozwi�za�. Z�ama�a si� ga���, do kt�rej przywi�za�am lejce. M�czyzna spojrza� w jej stron�; cho� jego twarz nadal nie zdradza�a �adnych emocji, jego usta nie by�y nie ju� tak idealnie proste. � Rozumiem. Najbardziej nic nieznacz�ce s�owo, jakie kiedykolwiek s�ysza�a. Honoria wykrzywi�a si� do jego irytuj�cych plec�w i wlok�a si� za nim w niezno�nej ciszy. Pomimo niesionego ci�aru szybko posuwa� si� na-prz�d; za� ona, w swoich cienkich trzewiczkach ko�lej sk�rki, nieprzeznaczonych do marszu po nier�wnym terenie, �lizga�a si� i potyka�a, staraj�c si� dotrzyma� mu kroku. Niestety, cho� burza nasila�a si� z ka�d� chwil�, Honoria nie by�a w stanie utrzyma� tempa, jakie narzuci�. Chwila goryczy ostudzi�a j�. Od pierwszej chwili, kiedy spotka�a swego wybawc�, odczuwa�a irytacj� i uraz�. On by� obcesowy, wyra�nie arogancki - w pewien trudny do opisania spos�b by� po prostu nie do zniesienia. Jednak robi� to, co nale�a�o zrobi�, szybko i skutecznie. Powinna by� wdzi�czna. Lawiruj�c mi�dzy wystaj�cymi korzeniami drzew, dosz�a do wniosku, �e najbardziej dra�ni j� jego w�adcza postawa. Nie spotka�a wcze�niej nikogo obdarzonego tak� charyzm� - jak gdyby jego niekwestionowanym prawem by�o przewodzi�, rozkazywa� i by� s�uchanym. Oczywi�cie, b�d�c tym, kim by�a -sama przyzwyczajona, by to jej s�uchano - Honoria nie lubi�a takiej postawy. Przy�apa�a si� na tym, �e jej wzrok ponownie przyklei� si� do jego plec�w i �e zauroczy�a j� kocia pr�no�� jego mi�ni. Irytacja zn�w w niej zawrza�a i Honoria uchwyci�a si� jej dla w�asnego bezpiecze�stwa. Ten m�czyzna by� nie do zniesienia - pod ka�dym wzgl�dem. Obejrza� si� i dostrzeg� jej chmurny wyraz twarzy, zanim zd��y�a go ukry�. Uni�s� brew; ich oczy spotka�y si�, po czym on spojrza� przed siebie. � Jeste�my prawie na miejscu. Honoria, kt�rej brakowa�o tchu, odetchn�a spokojniej. Z ulg� zrobi�a w�ciek�y grymas. Kim on jest, u diab�a? Z pewno�ci� d�entelmenem - �wiadczy�y o tym ko�, ubi�r, maniery. Mimo to jednak, kto wie? Honoria przemy�la�a swoje odczucia, potem przemy�la�a je jeszcze raz, ale nie dostrzeg�a u siebie nawet �ladu skrywanej obawy; by�a ca�kowicie pewna, �e jest przy nim bezpieczna. Sze�� lat pracy w charakterze guwernantki doskonale wyostrzy�o jej instynkt - nie w�tpi�a w to, co jej podpowiada�. Kiedy znajd� schronienie, nast�pi prezentacja. Jako dobrze wychowana dama nie powinna domaga� si� poznania jego nazwiska, to do niego nale�y obowi�zek przedstawienia si�. Nagle zalegaj�ce pod drzewami ciemno�ci przeja�ni�y si�; jeszcze dziesi�� krok�w i znale�li si� na du�ej polanie. Przed nimi, na tle drzew, sta�a drewniana CHAtka kryta strzech�. Honoria zauwa�y�a, �e przy niej ��cza si� dwie �cie�ki do konnych przeja�d�ek. Jej wybawca, wyd�u�aj�c krok, skierowa� si� do drzwi chatki. � Z boku jest co� w rodzaju stajni. Niech pani uwi��e tam Sulejmana. - Rzuci� przelotne spojrzenie w jej stron�. - Do czego�, co si� nie z�amie. Spojrzenie, kt�rym mu odpowiedzia�a, odbi�o si� od jego plec�w. Przyspieszy�a kroku, poganiana nasilaj�cymi si� podmuchami wiatru. Li�cie wirowa�y jak ta�cz�cy derwisze, czepiaj�c si� jej sp�dnicy; czarna bestia kroczy�a tu� za ni�. Stajnia by�a zaledwie prymitywn� szop� dobudowan� do chaty. Honoria usilnie szuka�a wystaj�cego kawa�ka drewna, kt�ry nadawa�by si� na palik do przywi�zani i konia. � Nie jest to zapewne to, do czego przywyk�e� -powiedzia�a do swojego czworono�nego podopiecznego - ale musisz si� tym zadowoli�. - Uda�o jej si� znale�� �elazny pier�cie� przymocowany do �ciany chaty. - O, prosz�! Przewin�a przez niego wodze i z ca�ej si�y zacisn�a w�ze�. Chwyci�a surdut i ju� mia�a si� odwr�ci�, kiedy pot�ny czarny �eb przysun�� si� do niej, �ypi�c ogromnym okiem z wyrazem przedziwnej wra�liwo�ci. Honoria ra�no poklepa�a czarne chrapy. � St�j spokojnie. Po tej m�drej radzie unios�a r�bek sp�dnicy i pospieszy�a do drzwi chaty. Burza wybra�a akurat ten moment, by rozedrze� niebo na dwoje - hukn�� gwa�towny grzmot, uderzy�a b�yskawica, rozleg� si� piskliwy krzyk wiatru... i Honorii. Wpad�a do �rodka przez otwarte drzwi, okr�ci�a si�, zatrzasn�a je i z zamkni�tymi oczyma opar�a si� o nie ca�ym ci�arem; dr��cymi d�o�mi przyciska�a do piersi surdut. Deszcz b�bni� o dach i rozpryskiwa� si� na deskach za jej plecami. Wiatr szarpa� okiennicami, skrzypia�y krokwie. Serce Honorii �omota�o. Pod powiekami wci�� widzia�a bia�e �wiat�o, kt�re -jak wiedzia�a - nios�o �mier�. Chwytaj�c z trudem oddech, zmusi�a si� do otworzenia oczu. Zobaczy�a swojego wybawc� stoj�cego z m�odzie�cem w ramionach nad prycz� zbit� z surowych desek. W chacie by�o ciemno, roz�wietla�o j� tylko md�e �wiat�o wpadaj�ce przez listewki okiennic. � Niech pani zapali �wiec�, a potem tu przyjdzie i przygotuje pos�anie. To proste polecenie popchn�o Honori� do dzia�ania. Min�a st�, kt�ry dominowa� w jednoizbowej chacie. �wieca tkwi�a w prostym �wieczniku, obok niej le�a�a podpa�ka. Od�o�ywszy na bok surdut, skrzesa�a iskr� i zapali�a �wiec�. �agodne �wiat�o zala�o izb�. Zadowolona Honoria podesz�a do pryczy. Male�k� chatk� wype�nia� osobliwy zestaw mebli -przy kamiennym kominku sta� stary fotel, naprzeciwko niego wielkie rze�bione krzes�o z wyblak�ym obiciem. Krzes�a, proste ��ko i st� zajmowa�y wi�kszo�� miejsca; kufer i dwie proste komody zas�ania�y �ciany. ��ko sta�o wezg�owiem do �ciany. Honoria si�gn�a po schludnie z�o�one koce. � Kto tutaj mieszka? � Gajowy. Ale w sierpniu przebywa w lasach ko�o Earith. To jego zimowa siedziba. M�czyzna pochyli� si�, by po�o�y� sw�j ci�ar, kiedy tylko Honoria za�cieli�a ��ko kocem. � Chwileczk�! B�dzie mu wygodniej, je�eli zdejmiemy mu p�aszcz. Nieziemskie oczy skierowa�y si� na ni�, potem na cia�o m�odzie�ca. � Niech pani spr�buje zdj�� r�kaw. Honoria uwa�a�a, �eby nie przywi�za� p�aszcza, kiedy mocowa�a prowizoryczny opatrunek. Teraz poci�gn�a delikatnie; r�kaw zsuwa� si� cal po calu. � Prosz� ci�gn�� mocniej, on w tej chwili nic nie poczuje. Tak zrobi�a; wsp�lnymi si�ami, szarpi�c i ci�gn�c, zdolali uwolni� jedno rami�. Z westchnieniem ulgi m�czyzna po�o�y� cia�o na pos�aniu, �ci�gaj�c z m�odzie�ca p�aszcz, kiedy tylko mia� ju� wolne r�ce. Oboje stali przez chwil�, wpatruj�c si� w �mierlelnie blad� twarz otulon� wyblak�ym kocem. Rozleg� si� trzask b�yskawicy. Honoria drgn�a i spojrza�a na swojego wybawc�. � Czy nie powinni�my sprowadzi� doktora? Przetoczy� si� grom, a huk odbija� si� echem. M�czyzna odwr�ci� g�ow�; ci�kie powieki unios�y si� i jego dziwne oczy spocz�y na niej. W ich czystej zieleni - ponadczasowej, niezdradzaj�cej wieku, przes�oni�tej bezbrze�nym smutkiem -Honoria wyczyta�a odpowied�. � On nie wydobrzeje, prawda? Intensywne spojrzenie ze�lizgn�o si� z niej. Czarna czupryna m�czyzny zako�ysa�a si�, gdy zdecydowanie pokr�ci� g�ow�. � Jest pan pewien? - zapyta�a, chocia� domy�la�a si�, �e to prawda. Jego d�ugie wargi wygi�� grymas. � �mier� i ja dobrze si� znamy. - Te s�owa zawis�y w nagle zmro�onym powietrzu. Honoria by�a wdzi�czna, kiedy wyja�ni�: - To by�o pod Waterloo. Wielkie zwyci�stwo, jak nam potem powiedziano. Piek�o na ziemi dla tych, kt�rzy przez to przeszli. Jednego dnia zobaczy�em wi�cej umieraj�cych ludzi ni� jakikolwiek zdrowy na umy�le cz�owiek widzi przez ca�e �ycie. Jestem pewien. - Grzmot niemal zag�uszy� jego s�owa - On nie przetrzyma tej nocy. Odpowiedzia�a mu cisza. Honoria wierzy�a mu; jego przygn�biony ton nie pozostawia� cienia w�tpliwo�ci. � Widzia�a pani ran� i wci�� tryskaj�c� krew? Kula naruszy�a serce, a mo�e kt�r�� z wa�nych t�tnic w pobli�u. To dlatego nie mo�emy zatamowa� krwawienia. � Wskaza� r�k� na opatrunek przesi�kni�ty krwi�. -Z ka�dym uderzeniem serca jest bli�szy �mierci. Spogl�daj�c na niewinn� twarz m�odzie�ca, Honoria powoli wci�gn�a powietrze w p�uca. Potem obejrza�a si� na swojego wybawc�. Nie by�a pewna, czy wierzy� jego beznami�tnemu wyrazowi twarzy. Jego stoicyzm podsyca� tylko jej podejrzenia... roznieca� wsp�czucie. M�czyzna pochyli� si�, czarne brwi �ci�gn�y si�, kiedy chwyci� p�aszcz m�odzie�ca. Honoria patrzy�a, jak przygl�da si� guzikowi obok krwawej dziury po kuli. � Co to takiego? � Kula ze�lizgn�a si� po guziku, widzi pani? -Podni�s� guzik do �wiat�a, tak �eby mog�a zobaczy� jego wgniecion� kraw�d�. Zmierzywszy wzrokiem odleg�o�ci na p�aszczu i na ciele m�odzie�ca, doda�: - Gdyby nie ten guzik, by�by to strza� prosto w serce. Honoria skrzywi�a si�. � By� mo�e szkoda. - Kiedy m�czyzna spojrza� na ni� dziwnie pustymi zielonymi oczyma, zacz�a bezradnie gestykulowa�. - Mam na my�li to, �e w tych okoliczno�ciach... Powolna �mier�, zamiast szybkiej. M�czyzna nic nie odpowiedzia�, ale nadal pochyla� si� nad guzikiem. Honoria zacisn�a wargi, pr�buj�c poskromi� impuls, ale na pr�no. � I c�? � I c�... - Zawaha� si�, po czym zacz�� m�wi�: - Precyzyjny strza� w samo serce z pistoletu o d�ugiej lufie. Ma�y otw�r, nie by�a to wi�c �rut�wka ani nawet pistolet kawalerzysty. Z bezpiecznej odleg�o�ci... Gdyby bardziej z bliska, zosta�oby wi�cej prochu. To niema�y wyczyn. Oddanie takiego strza�u wymaga nie lada umiej�tno�ci. � I nie lada bezwzgl�dno�ci, jak s�dz�. Tego tak�e. Deszcz b�bni� o �ciany i okiennice. Honoria wyprostowa�a si�. � Je�eli rozpali pan ogie�, zagrzej� troch� wody i obmyj� go nieco z krwi. - Ta propozycja �ci�gn�a M,i ni� zdumione spojrzenie. Wzrok Honorii pozosla� niewzruszony. - Je�eli ma umrze�, niech przynajmniej umiera czysty. Przez chwil� my�la�a, �e m�czyzna jest wstrz��ni�ty jej s�owami. Mia�a wra�enie, �e nie mo�e oderwa� od niej oczu. Potem skin�� g�ow�, tak wyra�nie udzielaj�c jej zgody, �e nie mia�a w�tpliwo�ci, i� uwa�a� si� za opiekuna rannego m�odzie�ca. Honoria podesz�a do paleniska, a on ruszy� za ni�, st�paj�c wyj�tkowo cicho jak na tak wysokiego cz�owieka. Zatrzymawszy si�, Honoria zerkn�a przez rami� - i omal serce nie wyskoczy�o jej z gard�a, kiedy zobaczy�a, �e stan�� tu� obok niej. By� pot�nym m�czyzn�, wy�szym, ni� jej si� przedtem wydawa�o. Ona by�a wysok� kobiet�, ale len cz�owiek przewy�sza� j� przynajmniej o g�ow�, zas�aniaj�c jej ca�e �wiat�o �wiecy; jego skryt� w cieniu wyrazist� twarz, niczym mroczna korona, wie�czy�y kruczoczarne w�osy. Wygl�da� jak Ksi��� Ciemno�ci we w�asnej osobie; po raz pierwszy w �yciu Honoria poczu�a si� ma�a, krucha, nies�ychanie bezbronna. � Przy stajni jest pompa. Si�gn��, omijaj�c j�; �wiat�o �wiecy zata�czy�o na wspaniale rze�bionych musku�ach jego ramienia, kiedy zdejmowa� imbryk z haczyka. � Lepiej sprawdz� te�, co z Sulejmanem, ale najpierw rozpal� ogie�. Honoria pospiesznie usun�a si� na bok. Dopiero kiedy m�czyzna przykucn�� ko�o piecyka, uk�adaj�c polana, zacz�a zn�w oddycha� normalnie. S�yszany z bliskiej odleg�o�ci jego g�os wibrowa� jej w g�owie; by�o to zdecydowanie niepokoj�ce doznanie. Dop�ki nie rozpali� w piecu, Honoria konsekwentnie przygl�da�a si� komodom, odkrywaj�c przy okazji czyste r�czniki i puszk� z herbat�. Us�ysza�a, jak m�czyzna przechodzi obok; si�gn�� wysoko i zdj�� wiadro wisz�ce na haku. Rozleg� si� szcz�k zasuwy. Honoria rozejrza�a si� - m�czyzna stan�� w drzwiach nagi do pasa, a jego sylwetk� okala�o �wiat�o b�yskawicy. Wygl�da� jak pierwotny mieszkaniec pierwotnego �wiata. Wiatr wdar� si� do �rodka, po czym nagle ucich�; drzwi zamkn�y si� i m�czyzna znikn��. Zanim wr�ci�, Honoria naliczy�a siedem grzmot�w. Kiedy drzwi zamkn�y si� za nim, zel�a�o d�awi�ce j� napi�cie. Zauwa�y�a, �e m�czyzna ocieka wod�. � Prosz�. Poda�a mu najwi�kszy r�cznik, jaki znalaz�a, i si�gn�a po imbryk. Zaj�a si� krz�tanin� przy piecu; nastawi�a imbryk, najzupe�niej pewna, �e nie musi przygl�da� si�, jak m�czyzna wyciera sw�j imponuj�cy tors. Imbryk zacz�� pogwizdywa� i Honoria si�gn�a po naszykowan� ju� wcze�niej misk�. Czeka� przy ��ku. Zastanowi�a si�, czy nie kaza� mu wysuszy� si� przy piecu, ale stwierdzi�a, �e nie warto si� nawet odzywa�. M�czyzna uporczywie wpatrywa� si� w twarz m�odzie�ca. Honoria postawi�a misk� na kufrze przy ��ku, wykr�ci�a zmoczony r�cznik i delikatnie otar�a twarz m�odzie�ca, usuwaj�c z niej py� le�nej drogi. Czysta sk�ra podkre�li�a jeszcze bardziej niewinny wygl�d jego twarzy i uwydatni�a okropie�stwo �mierci. Zaciskaj�c wargi, Honoria pochyli�a si�, by wype�ni� swoje zadanie. Obmywa�a twarz i szyj� rannego, a� dotar�a do straszliwie zaplamionej koszuli. � Ja to zrobi�. Odsun�a si�. Dwa dobrze obliczone szarpni�cia i lewy bok koszuli ods�oni� cia�o. � Prosz� o r�cznik. Zamoczy�a drugi i poda�a mu. Pracowali rami� w rami� w migocz�cym �wietle �wiecy. Honoria zdumia�a si�, widz�c, jak delikatne potrafi� by� tak wielkie d�onie. Poruszy�o j�, z jakim szacunkiem ten tak pe�en �ycia cz�owiek post�puje z umieraj�cym. Po chwili sko�czyli. Honoria nakry�a ich cichego podopiecznego jeszcze jednym kocem, zebra�a przesi�kni�te krwi� r�czniki i w�o�y�a je do miski. M�czyzna wyprzedzi� j�, nim dotar�a do piecyka. Postawi�a misk� na stole i rozprostowa�a plecy. � Diabe�? G�os by� tak s�aby, �e Honoria ledwie go dos�ysza�a. Odwr�ci�a si� gwa�townie i podbieg�a do ��ka. Powieki m�odzie�ca dr�a�y. � Diabe�... Potrzebny mi... Diabe�. � Ju� dobrze - szepn�a, k�ad�c mu d�o� na czole, os�aniaj�c oczy. - Tu nie ma diab�a, nie pozwolimy, �eby ci� zabra�. M�odzieniec zrobi� grymas i potrz�sn�� g�ow�. � Nie! Musz� zobaczy�. Silne d�onie spocz�y na ramionach Honorii; krzykn�a cicho, kiedy zosta�a dos�ownie przeniesiona w powietrzu. Uwolniony od dotyku jej d�oni m�odzieniec otworzy� b�yszcz�ce oczy i stara� si� unie��. � Le� spokojnie, Tolly. Jestem tutaj. Honoria przygl�da�a si�, jak jej wybawca zaj�� miejsce przy rannym, przyciskaj�c m�odzie�ca do pos�ania. Jego g�os i dotyk dzia�a�y koj�co na umieraj�cego - po�o�y� si� wyra�nie uspokojony, skupiaj�c wzrok na twarzy starszego m�czyzny. � Dobrze - wyszepta�. Jego g�os zanika�. - Znalaz�em ci�. - S�aby u�miech przemkn�� po bladej twarzy. Po chwili m�odzieniec spowa�nia�. - Musz� ci powiedzie�... Pospiesznie wyrzucane s�owa przerwa� kaszel, kt�ry zamieni� si� w wycie�czaj�cy paroksyzm. M�czyzna obj�� ch�opaka, jak gdyby pragn�� przela� w�asn� si�� w jego wi�dn�ce cia�o. Kiedy kaszel z�agodnia�, Honoria chwyci�a czysty r�cznik i poda�a mu go. U�o�ywszy m�odzie�ca, jej wybawca otar� krew z jego warg. � Tolly? Nie by�o odpowiedzi. Ranny zn�w straci� przytomno��. � Jeste�cie krewnymi. - To nie by�o pytanie; odkry�a to w chwili, kiedy m�odzieniec otworzy� oczy. Podobie�stwo by�o widoczne nie tylko w szerokim czole, ale i w �ukach brwi i kszta�cie oczu. � Kuzynami. - Zycie uciek�o z surowej twarzy jej wybawcy. - Bliskimi kuzynami. On jest jednym z najm�odszych, ma ledwie dwadzie�cia lat. Te s�owa sprawi�y, �e Honoria zastanowi�a si�, ile on ma lat. Z pewno�ci� po trzydziestce, ale z jego twarzy trudno by�o wyczyta� wiek. Jego zachowanie zdradza�o obycie i wiedz� o �wiecie - wiedz� drogo okupion�, jak gdyby ukszta�towa�y go trudne do�wiadczenia. Kiedy tak na niego patrzy�a, jedn� r�k� delikatnie odgarn�� kosmyk w�os�w z coraz bardziej bledn�cej twarzy kuzyna. Ciche j�ki wiatru zmieni�y si� w zawodzenie. Rozdzia� 3 A wi�c trafi�a do tej chaty niczym rozbitek na wysp�, w towarzystwie konaj�cego m�odzie�ca oraz m�czyzny, kt�ry swoim bliskim najwyra�niej znany by� jako Diabe�. Honoria usadowi�a si� w fotelu przy piecyku i popijaj�c herbat� z kubka, zastanawia�a si� nad swoim po�o�eniem. By�a ju� noc i nie wygl�da�o na to, �eby burza zamierza�a przycichn��. Nie mog�a wi�c opu�ci� chaty, nawet gdyby bardzo tego pragn�a. Spojrzawszy na swego wybawc�, wci�� siedz�cego na skraju pryczy, �ci�gn�a wargi; nie mia�a ochoty st�d wychodzi�. Chocia� musia�a jeszcze pozna� jego nazwisko, ten cz�owiek ju� zd��y� zaskarbi� sobie jej szacunek i sympati�. Up�yn�o p� godziny, odk�d m�odzieniec si� odezwa�. Diabe� - Honoria nie mia�a dla niego innego imienia - nie ruszy� si� od ��ka umieraj�cego kuzyna. Jego twarz pozosta�a niewzruszona, ale emocje k��bi�y si� pod t� mask�, k�ad�c si� cieniem na zieleni oczu. Honoria zna�a wstrz�s i cierpienie spowodowane nag�� �mierci�, zna�a ciche wyczekiwanie i czuwanie przy zmar�ych. Skierowa�a wzrok na ogie� i powoli pi�a herbat�. Jaki� czas p�niej us�ysza�a skrzypni�cie ��ka; powoli zbli�y�y si� ciche kroki. Bardziej wyczu�a ni� zobaczy�a, jak m�czyzna opada na wielkie, rze�bione krzes�o; poczu�a zapach kurzu z wyblak�ych obi�, kiedy usiad�. Imbryk zagwizda� cichutko. Si�gn�a po niego i nala�a wrz�tku do kubka, kt�ry naszykowa�a ju� wcze�niej. Gdy tylko para si� rozwia�a, poda�a kubek m�czy�nie. Wzi�� go w d�onie, przez moment dotykaj�c d�ugimi palcami jej palc�w. Zielone oczy skierowa�y si� na jej twarz. � Dzi�kuj�. Popija� w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w p�omieniach; Honoria r�wnie�. Minuty mija�y powoli, a� wreszcie m�czyzna wyprostowa� d�ugie nogi i za�o�y� jedn� na drug�. Honoria poczu�a na sobie jego spojrzenie. � Co pani� sprowadza do Somersham, panno...? -To by�o zagajenie, na kt�re czeka�a. � Wetherby - odpar�a. Jednak zamiast w odpowiedzi poda� jej w�asne nazwisko - pan Jaki�tam, lord Kto�tam - on zmru�y� oczy. � A pani imi�? Honoria z trudem powstrzyma�a si� od zmarszczenia brwi. � Honoria Prudencja Wetherby - wyrecytowa�a nieco cierpkim tonem. Jedna z czarnych brwi unios�a si�; niepokoj�ce zielone spojrzenie pozosta�o niewzruszone. - Chyba nie Honoria Prudencja Anstruther-Wetherby? Honoria spojrza�a zdumiona. � Sk�d pan wie? Usta wygi�� mu przelotny grymas. � Znam pani dziadka. Odpowiedzia�a mu spojrzeniem pe�nym niedowierzania. � Spodziewam si�, �e powie pan, i� jestem do niego podobna. St�umiony �miech, �agodny i g��boki, po�echta� jej zmys�y. � Teraz, kiedy pani o tym wspomnia�a, wydaje mi si�, �e jest pewne podobie�stwo. Mo�e w podbr�dku? Honoria obrzuci�a go piorunuj�cym spojrzeniem. � O, teraz - ci�gn�� okrutnie - zupe�nie jak stary Magnus. Nachmurzy�a si�. � Zupe�nie co? Powoli upi� �yk herbaty, nie spuszczaj�c jej z oczu. � Magnus Anstruther-Wetherby to wybuchowy starszy d�entelmen, niezno�nie pewny siebie i r�wnie uparty, jak irytuj�cy. � Dobrze go pan zna? � Tylko pobie�nie, m�j ojciec zna� go lepiej. Honoria przypatrywa�a mu si� niepewnie; jej rodowe nazwisko nie by�o tajemnic�, po prostu nie zale�a�o jej na tym, by go u�ywa� i by podkre�la� zwi�zek z niezno�nym, upartym starszym d�entelmenem z Londynu. � Mia� m�odszego syna, czy� nie? - Wybawca Honorii przygl�da� si� jej z zadum�. -Kt�ry sprzeciwi� si� Magnusowi... Pami�tam, o�eni� si� wbrew woli swojego ojca. Po�lubi� jedn� z panien Montgomery. Pani jest jego c�rk�? - Honoria sztywno skin�a g�ow�. - Co sprowadza nas zn�w do naszego pytania, panno Anstruther-Wetherby. C� za wiatr pani� tu przywia�, �e zaszczyci�a pani nasz� spokojn� prowincj�? Honoria zawaha�a si�; jego niespokojne ruchy i przecinaj�ca czo�o zmarszczka zdradzaj�ca zatroskanie - nie o ni�, lecz o m�odzie�ca le��cego na pryczy za nimi -nie pozostawia�y w�tpliwo�ci, �e rozmowa by�a mu potrzebna. Honoria unios�a podbr�dek. � Jestem guwernantk� panien-debiutantek. � Guwernantk� panien-debiutantek? Skin�a g�ow�. - Przygotowuj� dziewcz�ta do wkroczenia do towarzystwa. Zostaj� u ich rodzin tylko przez ostatni rok. M�czyzna spogl�da� na ni� z os�upieniem. - A co, u diaska, my�li o tym stary Magnus? � Nie mam poj�cia. Nigdy nie pyta�am go o zdanie. Za�mia� si� cicho, jego �miech zn�w by� gard�owy, wibruj�cy. Po chwili spowa�nia�. � Co si� sta�o z pani rodzin�? Honoria stwierdzi�a w duchu, �e nie ma nic przeciwko opowiedzeniu mu swojej historii, a je�eli to mia�oby na chwil� odwr�ci� jego uwag� od zmartwienia, tym lepiej. � Moi rodzice zgin�li w wypadku, kiedy mia�am szesna�cie lat. M�j brat mia� dziewi�tna�cie. Mieszkali�my w Hampshire, ale po wypadku zamieszka�am u ciotki w Leicestershire. M�czyzna zmarszczy� czo�o. - Dziwi� si�, �e Magnus nie interweniowa�. � Michael poinformowa� go o �mierci rodzic�w, ale dziadek nie przyjecha� na pogrzeb. - Honoria wzruszy�a ramionami. - Nie spodziewali�my si�, �e przyjedzie. Po roz�amie mi�dzy nim a pap� nie utrzymywali�my kontakt�w. - Przelotnie zadr�a�y jej wargi. - Papa poprzysi�g� sobie, �e nigdy nie poprosi cho�by o �wier� pensa. � Up�r jest, jak widz�, wasz� cech� rodzinn�. Honoria zignorowa�a t� uwag�. � Po roku w Leicestershire postanowi�am spr�bowa� si� jako guwernantka. Podnios�a wzrok, napotykaj�c a� nazbyt wnikliwe zielone oczy. � Pani ciotka nie by�a zbyt serdeczna? Westchn�a. - Nie, by�a niezwykle serdeczna. Po�lubi�a cz�owieka nie ze swojej sfery. To nie by� taki nieznaczny mezalians, jakim gor�czkowa�a si� rodzina Anstruther-Wetherbych, ona naprawd� przenios�a si� do ni�szej klasy. - Umilk�a na chwil�, zn�w widz�c pod powiekami dom t�tni�cy g�osami ps�w i dzieciarni. -Jednak by�a szcz�liwa i jej dom by� serdeczny, lecz mimo to... - Honoria spojrza�a na zwr�con� ku niej mroczn� twarz - nie dla mnie. � By�a pani jak ryba wyj�ta z wody? � Dok�adnie tak. Kiedy pokona�am �a�ob�, przemy�la�am moje mo�liwo�ci. Oczywi�cie, pieni�dze nigdy nie stanowi�y problemu. Michael chcia�, �ebym kupi�a niedu�y dom w jakiej� bezpiecznej wiejskiej okolicy i �y�a tam spokojnie, ale... � To te� nie dla pani? Honoria potrz�sn�a g�ow�. - Nie mog�abym znie�� �ycia tak ograniczonego. Uwa�am, �e to niesprawiedliwe, i� kobiety zmuszone s� do tak nijakiej egzystencji, a tylko d�entelmenom wolno wie�� emocjonuj�ce �ycie. Czarne brwi unios�y si� w g�r�. � Osobi�cie zawsze przekonywa�em si�, �e op�aca si� dzieli� emocjami. Honoria otworzy�a usta, by si� z nim zgodzi�, ale wtedy uchwyci�a jego spojrzenie. Zmru�y�a oczy i spojrza�a raz jeszcze, lecz nami�tny b�ysk znik� bez �ladu. � Co do mnie, postanowi�am sama kierowa� swoim �yciem i pracowa� nad tym, by by�o ciekawsze. � Jako guwernantka? - W jego zielonych oczach odbi�o si� szczere zainteresowanie. � Nie. To tylko chwilowe zaj�cie. Stwierdzi�am, �e osiemna�cie lat to za ma�o, by wyjecha� do Afryki. Postanowi�am p�j�� w �lady lady Stanhope. � Wielki Bo�e! Honoria zignorowa�a jego ton. � Mam wszystko zaplanowane. Moj� gor�c� ambicj� jest przeja�d�ka na wielb��dzie w cieniu Sfinksa. Podj�cie takiej podr�y w zbyt m�odym wieku by�oby nierozs�dne. Praca guwernantki, w kt�rej sp�dza si� tylko rok z ka�d� rodzin�, wyda�a mi si� doskona�ym sposobem na wype�nienie tych lat. Poniewa� nie musz� ponosi� wydatk�w na nic opr�cz w�asnej garderoby, m�j kapita� ro�nie, podczas gdy ja odwiedzam r�ne hrabstwa, zostaj�c w wybranych domach. To ostatnie przynajmniej uspokaja Michaela. � Ach, brata pani. A c� on porabia, kiedy pani wype�nia tak te lata? Honoria uwa�nie spojrza�a na przepytuj�cego j� m�czyzn�. � Michael jest sekretarzem lorda Carlisle'a. Czy pan go zna? � Carlisle'a? Tak. Jego sekretarza, nie. Jak rozumiem, brat pani ma ambicje polityczne? � Lord Carlisle by� przyjacielem papy, zgodzi� si� wi�c wyst�pi� w roli jego protektora. M�czyzna przelotnie uni�s� brew, dopijaj�c reszt� herbaty. Co sk�oni�o pani� do wybrania na tymczasowe zaj�cie pracy guwernantki? Honoria wzruszy�a ramionami. A jaki� mia�am wyb�r? Otrzyma�am doskona�e wykszta�cenie, przygotowano mnie do wej�cia w �wiat. Papa niez�omnie uwa�a�, �e powinnam zosta� przedstawiona towarzystwu i przystrojona we wszystkie modne ozdoby paradowa� przed nosem dziadka. Mia� nadziej�, �e znajd� doskona�a parti�, by pokaza� dziadkowi, �e nikt inny nie podziela jego staro�wieckich obiekcji. Jednak rodzice zgin�li, zanim to si� sta�o? Honoria przytakn�a. Lady Harwell, stara przyjaci�ka mamy, ma c�rk� o dwa lata m�odsz� ode mnie. Po zdj�ciu �a�oby zwierzy�am si� jej z mojego pomys�u. Pomy�la�am, �e z moim pochodzeniem i wykszta�ceniem mog�abym uczy� inne dziewcz�ta, jak powinny si� zachowywa�. Lady Harwell zgodzi�a si� na eksperyment. Kiedy zako�czy�am opiek� nad Mirand�, wysz�a za hrabiego. Potem, oczywi�cie, nie musia�am nigdy szuka� posady. Idea� dla mamy swataj�cej sw� pociech�. -W g��bokim g�osie zabrzmia�a nutka skrywanego cynizmu. - A kim�e si� pani opiekuje w Somersham? To pytanie przywr�ci�o Honori� do rzeczywisto�ci jak cios mi�dzy oczy. Meliss� Claypole. Jej wybawca zmarszczy� czo�o. To ta ciemna czy ta jasna? Ta jasna. - Opar�szy policzek na d�oni, Honoria zapatrzy�a si� w ogie�. - Niezbyt interesuj�ca panna, nie potrafi rozmawia�. B�g jeden wie, jak mam j� uczyni� atrakcyjn�. Mia�am jecha� do lady Oxley, ale jej sze�ciolatek zachorowa� na osp� wietrzn�, a potem zmar�a starsza lady Oxley. Do tej pory zd��y�am ju� odrzuci� wszystkie inne oferty, ale list od Claypole'�w przyszed� p�no i jeszcze na niego nie odpowiedzia�am. Przyj�am zatem t� ofert� bez uprzedniego sprawdzenia. Sprawdzenia? Nie pracuj� ot tak