323
Szczegóły |
Tytuł |
323 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
323 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 323 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
323 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Michael Crichton
"Kula"
Prze�o�y�
Marek Mastalerz
Tytu� orygina�u
SPHERE
Ilustracja na ok�adce
WARNER BROS.
Redakcja merytoryczna
MIRELLAI MIECZYS�AW REMUSZKO
Redakcja techniczna
ANNA BONIS�AWSKA
Sk�ad
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright (c) 1987 by Miehael Crichton
For the Polish edition
(c)Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1998
ISBN 83- 7169- 630- 2
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00- 108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 1998. Wydanie II
Druk: Zak�ady Graficzne "ATEXT" w Gda�sku
Dla Lynn Nesbit
Gdy naukowiec rozwa�a jaki� problem, w og�le
nie bierze pod uwag� niemo�liwego.
LOUISI KAHN
Nie mo�na oszuka� natury.
RICHARD FEYNMAN
Podczas przygotowania tej ksi��ki pomoc i zach�t� okazali mi
Caroline Conley, Kurt Wlladsen, Lisa Plonsker, Valery Pine, Anne- Marie
Martin, John Deubert, Lynn Nesbit i Bob Gottlieb.
Wszystkim im jestem wdzi�czny.
Powierzchnia
NA ZACH�D OD TONGA
Przez d�ugi czas horyzont stanowi�a monotonna p�aska linia oddzielaj�ca Ocean
Spokojny od nieba. Helikopter marynarki wojennej lecia� tu� ponad szczytami fal.
Mimo dudnienia wirnik�w Norman Johnson zapad� w sen. By� znu�ony; na pok�a-
dach rozmaitych wojskowych maszyn sp�dzi� ju� ponad czterna�cie godzin. Nie by�o
to co�, do czego by�by przyzwyczajony pi��dziesi�ciotrzyletni profesor psychologii.
Nie mia� poj�cia, jak d�ugo spa�. Kiedy si� przebudzi�, stwierdzi�, �e horyzont
wci�� jest p�aski, lecz przed nimi rozpo�cieraj� si� bia�e p�kola koralowych atol�w.
- Gdzie jeste�my? -zapyta� przez interkom.
- To wyspy Ninihina i Tafahi - powiedzia� pilot - Formalnie rzecz bior�c,
przynale�� do archipelagu Tonga; nie s� zamieszkane.Dobrze si� panu spa�o?
- Nie�le. - Norman spojrza� na przep�ywaj�ce w dole wysepki: krzywizny
bia�ego piasku, poro�ni�te nielicznymi palmami, kt�re szybko znikn�y mu z oczu.
Ponownie roztoczy� si� przed nimi p�aski ocean.
- Sk�d pana �ci�gn�li? - zapyta� pilot.
- Z San Diego - odpar� Norman. - Wylecia�em wczoraj.
- Wi�c dotar� tu pan przez Honolulu- Guam- Pago?
- Zgadza si�.
- Spory kawa�ek drogi - rzek� pilot - Czym si� pan w�a�ciwie zajmuje?
- Jestem psychologiem- powiedzia� Norman.
- �wiroznawca, co? - Pilot u�miechn�� si�. - No c�, wygl�da na to, �e �ci�-
gn�li, kogo tylko si� da�o.
- To znaczy?
- Od dw�ch dni przewozimy tu ludzi z Guam. Najr�niejszych: fizyk�w,
biolog�w, matematyk�w - do wyboru, do koloru. Wszystkich przerzucamy w sam
�rodek najgorszego zadupia na Oceanie Spokojnym.
- Co tam si� w�a�ciwie sta�o?- zapyta� Norman.
Pilot obejrza� si� na niego. Czarne lotnicze okulary sprawia�y, �e Norman nie
m�g� dojrze� wyrazu jego oczu.
9
-
Nic nam nie powiedzieli, prosz� pana. A jak z panem? Czego si� pan do-
wiedzia�?
- Powiedziano mi - rzek� Norman - �e mia�a miejsce katastrofa lotnicza.
- Aha - odpar� pilot. - Wzywaj� pana do wypadk�w?
- Zdarza si�.
Od dziesi�ciu lat Norman Johnson znajdowa� si� na li�cie ekspert�w powo�y-
wanych przez FAA* do badania przyczyn katastrof w lotnictwie cywilnym. Pierw-
szy raz bra� w tym udzia� w 1976 roku po katastrofie samolotu United Airlines w San
Diego; p�niej by� jeszcze wzywany do Chicago w siedemdziesi�tym �smym i Dallas
w osiemdziesi�tym drugim. Za ka�dym razem wygl�da�o to podobnie: nagl�cy tele-
fon, gor�czkowe pakowanie si� i tygodniowa lub d�u�sza nieobecno��. Tym razem
Ellen, jego �ona, by�a wytr�cona z r�wnowagi, poniewa� zosta� wezwany pierw-
szego lipca, co oznacza�o, i� nie b�dzie go na pla�owym pikniku w dniu Czwartego
Lipca, na kt�rym zawsze pieczono prosi�. Z tej w�a�nie okazji syn Tim, wracaj�cy
z drugiego roku studi�w z Chicago, mia� si� u nich zatrzyma� w drodze na waka-
cyjn� fuch� w Cascades. No i szesnastoletnia Amy przyje�d�a�a z Andover. Amy
i Ellen niezbyt d�ugo wytrzymywa�y ze sob�, je�li nie by�o w pobli�u Normana,
pe�ni�cego rol� mediatora. W volvo znowu co� stuka�o. Prawdopodobne te� by�o,
i� Norman mo�e si� nie wyrobi� z powrotem na urodziny swej matki w przysz�ym
tygodniu. "Co to za katastrofa?" - pyta�a Ellen. Nic nie s�ysza�am o �adnej kata-
strofie". Kiedy si� pakowa�, radio by�o przez ca�y czas w��czone. W serwisach in-
formacyjnych nie podano �adnej wiadomo�ci o jakiejkolwiek katastrofie lotniczej.
Kiedy przed gankiem ich domu zatrzyma� si� samoch�d, kt�ry po niego przy-
s�ano, Norman ze zdziwieniem stwierdzi�, i� jest to czterodrzwiowy w�z z parku
samochodowego marynarki wojennej.
- Nigdy jeszcze nie przysy�ali po ciebie samochodu - powiedzia�a Ellen,
odprowadzaj�c go do drzwi wej�ciowych. - To jaki� wojskowy wypadek?
- Nie wiem- odrzek�.
- Kiedy wr�cisz? .
Poca�owa�j�.
- Zadzwoni� do ciebie. Przyrzekam.
Ale nie zadzwoni�. Wszyscy byli uprzejmi i mili, ale nie dali mu skorzysta� z te-
lefonu. Najpierw w Hickham Field w Honolulu, a p�niej w bazie lotniczej marynar-
ki wojennej na Guam, gdzie dotar� o drugiej nad ranem i czekaj�c na kolejny start,
sp�dzi� p� godziny w salce �mierdz�cej benzyn� lotnicz�, t�po wpatruj�c si� w eg-
zemplarz "American Journal of Psychology", kt�ry zabra� ze sob�, Na Pago Pago
znalaz� si� dok�adnie z nastaniem �witu. Spiesznie zabrano go na pok�ad helikoptera
SeaKnight, kt�ry natychmiast wzni�s� si� nad pole startowe i ponad palmami i dacha-
mi z pordzewia�ej blachy falistej skierowa� si� na zach�d nad Pacyfikiem.
Na pok�adzie helikoptera sp�dzi� dwie godziny, cz�� tego czasu przesypiaj�c.
Ellen, Tim, Amy i urodziny jego matki wydawa�y mu si� teraz bardzo odleg�e.
* FAA - Federal Aviation Administration, Federalna Administracja Lotnictwa (wszystkie przy-
pisy t�umacza).
10
-
Gdzie dok�adnie jeste�my?
- Pomi�dzy Samoa a Fid�i na po�udniowym Pacyfiku- powiedzia� pilot
- Mo�e mi pan to pokaza� na mapie?
- Nie jestem do tego upowa�niony, prosz�^pana. Poza tym i tak wiele by
pan nie zobaczy�. W tej chwili znajdujemy si� dwie�cie mil od najbli�szego
l�du.
Norman zapatrzy� si� w p�aski horyzont, wci�� b��kitny i pozbawiony jakich-
kolwiek znak�w szczeg�lnych. Nie do wiary, pomy�la�. Ziewn��.
- Nie nudzi pana patrzenie na to?
- M�wi�c szczerze, nie, prosz� pana - odpar� pilot - Naprawd� jestem za-
dowolony, �e tak tu p�asko. Przynajmniej mamy dobr� pogod�, ale ona si� nie
utrzyma. Nad Wyspami Admiralicji tworzy si� cyklon, najprawdopodobniej przej-
dzie t�dy za par� dni.
- I co wtedy?
- Wszyscy st�d wyb�d� tak szybko, jak tylko b�d� w stanie. Aura potrafi
porz�dnie da� w ko�� w tej cz�ci �wiata, prosz� pana. Jestem z Florydy i jako
dzieciak widzia�em par� sporych huragan�w, ale nigdzie na �wiecie cz�owiek nie
zobaczy nic, co dor�wnywa�oby cyklonowi na Pacyfiku.
Norman skin�� g�ow�.
- Ile nam jeszcze zosta�o lotu?
- Lada chwila b�dziemy na miejscu, prosz� pana.
Po dw�ch godzinach monotonii gromada statk�w wydawa�a si� nadzwyczaj
interesuj�ca. Znajdowa�o si� tu ponad tuzin rozmaitych jednostek, rozstawionych
mniej wi�cej w koncentryczne kr�gi. Na obwodzie naliczy� osiem szarych nisz-
czycieli marynarki. Bli�ej �rodka znajdowa�y si� du�e okr�ty o szeroko rozsta-
wionych podw�jnych kad�ubach, przypominaj�cych p�ywaj�ce suche doki. Do
tego do chodzi�y pude�kowate okr�ty z p�askimi l�dowiskami dla helikopter�w,
a po�r�d tej ca�ej szaro�ci dwie bia�e jednostki z platformami startowymi, ozna-
czonymi koncentrycznymi kr�gami.
Pilot wyliczy� statki po kolei:
- Na zewn�trz znajduj� si� niszczyciele os�ony, a wewn�trz, id�c do �rodka:
RVS - to znaczy Remote Vehicle Support, bazy Pojazd�w Zdalnie Sterowanych;
MSS - Mission Support and Supply, Jednostki Zaopatrzenia Misji, a w �rodku
OSRV.
- OSRV?
- Oceanographic Survey and Research Vessels, Badawcze Jednostki Oce-
anograficzne. - Pilot wskaza� bia�e statki. - Po lewej, John Hawes", a po prawej
"William Arthur". L�dujemy na "Hawesie".
Helikopter okr��y� zesp� statk�w. Norman dostrzeg� kursuj�ce mi�dzy jed-
nostkami w t� i z powrotem szalupy, pozostawiaj�ce na ciemnob��kitnych falach
bia�e kilwatery.
- I to wszystko z powodu katastrofy lotniczej? - zapyta� Norman.
11
- Hej! - u�miechn�� si� pilot. - Nic nie wspomnia�em o �adnej katastrofie.
Niech pan sprawdzi, czy pas jest zapi�ty. Za chwil� l�dujemy.
BARNES
Rosn�ca czerwona tarcza l�dowiska znalaz�a si� w ko�cu bezpo�rednio pod
l�duj�cym helikopterem. Norman niezgrabnie rozpina� klamr� pasa bezpiecze�-
stwa, gdy do drzwi helikoptera podbieg� marynarz i je otworzy�.
- Doktor Johnson? Norman Johnson?
- Zgadza si�.
- Ma pan jaki� baga�, prosz� pana?
- Tylko to. - Norman si�gn�� za siebie po neseser. Oficer wyj�� mu go z d�oni.
- Jakie� instrumenty pomiarowe czy co� podobnego?
- Nie, tylko to.
- Prosz� za mn�. Niech si� pan mnie trzyma, prosz� si� schyli�. Niech pan
nie zawraca w stron� rafy.
Norman wysiad� z helikoptera i schyli� si� pod wirnikiem. Pod��y� za ofi-
cerem ku w�skim schodom. Metalowa por�cz by�a gor�ca. Za nimi helikopter
wzni�s� si� z powrotem, pilot w po�egnalnym ge�cie uni�s� d�o�. Gdy maszyna
si� oddali�a, powietrze nad Pacyfikiem sta�o si� zn�w niezno�nie upalne i nie-
ruchome.
- Udana podr�, prosz� pana?
- Nie narzekam.
- �yczy pan sobie p�j��?
- Dopiero przylecia�em - powiedzia� Norman.
- Nie, chodzi�o mi o to, czy nie chce pan p�j�� do toalety.
- Nie - rzek� Norman.
- Dobrze. Prosz� z nich nie korzysta�, pozapycha�y si�.
- Zgoda.
- Kanalizacja nawali�a wczoraj w nocy. M�czymy si� z tym i mamy nadzie-
j�, �e poradzimy sobie do dzisiejszego wieczoru. - Obejrza� si� na Normana. -
W chwili obecnej mamy na pok�adzie wiele kobiet, prosz� pana.
- Rozumiem- powiedzia�Norman.
- Mamy chemiczne w.c., jakby pan potrzebowa�.
- Nie teraz.
- Skoro tak, natychmiast zabior� pana do kapitana Barnesa. Nalega� na to.
- Chcia�bym zadzwoni� do rodziny.
- Niech pan to zg�osi kapitanowi Barnesowi.
Schyliwszy si�, przeszli z zalanego s�o�cem pok�adu na o�wietlony lampami
korytarz. By�o tu o wiele ch�odniej.
- Ostatnio nie wysiada�a nam klimatyzacja - powiedzia� oficer. - Przynaj-
mniej to mamy na pociech�.
12
-
A cz�sto wysiada?
- Tylko w czasie upa��w.
Przez nast�pne drzwi weszli do wielkiego warsztatu: metalowe �ciany, stoja-
ki z narz�dziami, miotaj�ce iskry palniki acetylenowe w d�oniach obs�ugi pochy-
lonej nad metalowymi pontonami i skomplikowanymi urz�dzeniami, kable wij�-
ce si� po posadzce.
- Przeprowadzamy tu wi�kszo�� napraw zdalnie sterowanego sprz�tu - po-
wiedzia� oficer, przekrzykuj�c zgie�k. - Mas� naprawd� ci�kiej roboty odwala
si� na okr�tach pomocniczych. Dalej t�dy, prosz� pana.
Przeszli jeszcze jednymi drzwiami na kolejny korytarz, a dalej do obszernej
sali o niskim suficie, wype�nionej telewizyjnymi monitorami. Przed kolorowymi
ekranami w p�mroku siedzia�o chyba z sze�ciu ludzi. Norman przystan��, by rzuci�
na to okiem.
- Tutaj nadzorujemy dzia�alno�� zdalnie sterowanych aparat�w - powiedzia�
oficer. - W ka�dej chwili na dnie znajduj� si� co najmniej trzy czy cztery roboty.
Do tego oczywi�cie dochodz� za�ogowe �odzie podwodne i obs�uga wyci�gu.
Do uszu Normana dobiega�o potrzaskiwanie i szum zak��ce� w ��czno�ci ra-
diowej, urywki cicho wypowiadanych s��w, kt�rych nie potrafi� rozr�ni�. Na
jednym z ekran�w dojrza� spaceruj�cego po dnie nurka. Pada�o na niego surowe
sztuczne o�wietlenie; mia� na sobie kombinezon, jakiego Norman jeszcze nie wi-
dzia� - gruby niebieski materia� z jaskrawo�o�tym, osobliwie wyprofilowanym
he�mem.
Norman wskaza� ekran.
- Jak g��boko znajduje si� ten cz�owiek?
- Nie wiem, tysi�c, tysi�c dwie�cie st�p, co� ko�o tego.
- I co znaleziono?
- Jak do tej pory jedynie olbrzymi tytanowy statecznik. - Oficer rozejrza�
si� wok� siebie. - Nie ma go w tej chwili na �adnym z monitor�w. Bili, mo�esz
pokaza� doktorowi Johnsonowi statecznik?
- Przykro mi, prosz� pana - powiedzia� technik doJohnsona. - Obecnie g��w-
na grupa robocza znajduje si� w sektorze si�dmym.
- Hmm, sektor si�dmy jest p� mili od statecznika - wyja�ni� oficer Norma-
nowi. - Fatalnie si� z�o�y�o; to niesamowity widok. Jeszcze go pan jednak zoba-
czy, jestem pewien. Chod�my do kapitana Barnesa.
Jaki� czas szli korytarzem, po czym oficer zwr�ci� si� do Normana:
- Zna pan kapitana?
- Nie, a dlaczego?
- Tak si� zastanawia�em. Bardzo chce si� z panem widzie�. Co godzin� wy-
dzwania� do technik�w, �eby si� dowiedzie�, czy ju� pan przyby�.
- Nigdy go nie spotka�em.
- Bardzo sympatyczny facet
- Nie w�tpi�.
Oficer obejrza� si� przez rami�.
- Wie pan, o kapitanie kr��y pewne powiedzenie.
13
-
Jakie? ,
- M�wi�, �e jak zaszczeka, to gorzej, ni� jak ugryzie.
Znale�li si� pod drzwiami, na kt�rych wisia�a tablica "Komendant Programu",
pod ni� by�o miejsce na wsuwan� plakietk�: "Kpt. Harold C. Barnes, USN". Oficer
przepu�ci� go przodem i Norman wkroczy� do wyk�adanej boazeri� kajuty. Zza sterty
dokument�w wsta� zwalisty m�czyzna w koszuli z kr�tkimi r�kawami.
Kapitan Barnes by� jednym z tych schludnych wojskowych, kt�rzy sprawiali,
i� Norman czu� si� t�usty i nie na miejscu. W po�owie czwartej dekady �ycia Hal
Barnes prezentowa� �wiatu wyprostowan� �o�niersk� postaw�. Mia� skupiony wyraz
twarzy, kr�tko przystrzy�one w�osy, p�aski brzuch i zdecydowany u�cisk d�oni
polityka.
- Witam na pok�adzie "Hawesa", doktorze Johnson. Jak si� pan miewa?
- Jestem zm�czony.
- Bez w�tpienia, bez w�tpienia. Przybywa pan z San Diego?
- Tak.
- No to za panem mniej wi�cej pi�tna�cie godzin drogi. Chcia�by pan odpo-
cz��?
- Chcia�bym si� dowiedzie�, o co chodzi - rzek� Norman.
- Ca�kowicie zrozumia�e. - Barnes skin�� g�ow�. - Co panu powiedziano?
- Kto?
- Ludzie, kt�rzy zabrali pana z San Diego, kt�rych spotka� pan na Guam,
piloci, w og�le.
- Nic mi nie powiedzieli.
- Nie mia� pan te� do czynienia z �adnymi reporterami, z pras�?
- Nie, z niczym w tym stylu.
Barnes u�miechn�� si�.
- �wietnie. Mi�o mi to s�ysze�. - Gestem wskaza� Normanowi, by usiad�, co
ten z ulg� uczyni�. - Mo�e troch� kawy? - zapyta� Barnes, ruszaj�c w stron� eks-
presu, kt�ry znajdowa� si� za jego biurkiem. W tym momencie zgas�o �wiat�o.
Kajuta pogr��y�a si� w ciemno�ciach, roz�wietlanych jedynie blaskiem s�cz�cym
si� ze �wietlika w bocznej �ciance. - A niech to szlag! - rzuci� gwa�townie Bar-
nes. - Znowu to samo! Emerson! EMERSON!
W bocznych drzwiach pojawi� si� wezwany porucznik.
- Ju� to reperujemy, panie kapitanie!
- Co tym razem?
- Wywali�o w doku dwa dla pojazd�w zdalnie sterowanych, panie kapitanie.
- Zdawa�o mi si�, �e pod��czyli�my dodatkowe linie do doku drugiego.
- Najwidoczniej i te uleg�y przeci��eniu, kapitanie.
- Ma to zosta� natychmiast naprawione, Emerson.
- Mam nadziej�, �e wkr�tce sobie z tym poradzimy, kapitanie.
Drzwi si� zamkn�y. Barnes usiad� i odchyli� si� do ty�u w fotelu. Norman
us�ysza� jego g�os w ciemno�ci.
14
-
To w zasadzie nie jest wina zasilania - powiedzia�. - Tych statk�w nie bu-
dowano z my�l� o takim poborze mocy, z jakim mamy teraz do czynienia... no
w�a�nie. Pan powiedzia�, �e chce kawy, doktorze?
- Prosz� o czarn� - rzek� Norman.
Barnes nala� mu kubeczek. *
- W ka�dym razie ciesz� si�, �e z nikim pan nie rozmawia�. W mojej pracy,
doktorze Johnson, najwi�kszym problemem jest bezpiecze�stwo. Gdyby przecie-
k�y jakie� wiadomo�ci o tym, co tu znale�li�my, zewsz�d opad�yby nas k�opoty.
I tak mn�stwo ludzi zosta�o ju� w to wci�gni�tych... Do diab�a, Dow�dztwo Si�
Zbrojnych Pacyfiku nawet nie chcia�o mi przydzieli� niszczycieli, dop�ki nie za-
cz��em im wmawia�, �e mamy do czynienia ze zwiadem radzieckich �odzi pod-
wodnych. Od r�ki dosta�em cztery, a p�niej osiem niszczycieli.
- Zwiad radzieckich �odzi podwodnych? - powt�rzy� Norman.
- Tyle powiedzia�em tym z Honolulu - u�miechn�� si� Barnes. - Sta�y frag-
ment gry w podobnych operacjach. We wsp�czesnej marynarce wojennej znajo-
mo�� sposob�w zdobywania sprz�tu jest podstawow� umiej�tno�ci�. Z tymi Ro-
sjanami to oczywi�cie fa�szywka.
- To nie o nich chodzi?- Norman czu�, �e w jaki� spos�b umykaj�mu za�o-
�enia le��ce u podstawy ich dialogu i stara� si� to nadrobi�.
- Prawie na pewno si� nie zjawi�. Och, wiedz�, �e tu jeste�my. Co najmniej
dwa dni temu wymacali nas swoimi satelitami, ale puszczamy sta�y strumie� daj�-
cych si� odszyfrowa� przekaz�w, i� na terenie po�udniowego Pacyfiku prowadzi-
my �wiczenia z poszukiwania i ratownictwa. Poszukiwanie i ratownictwo maj�
u nich niski priorytet, cho� pewnie wykombinowali, �e rzeczywi�cie spad� nam
jaki� samolot, kt�ry chcemy wydoby�. Mo�liwe, �e nawet podejrzewaj�, i� stara-
my si� odzyska� g�owice j�drowe, jak w Hiszpanii w sze��dziesi�tym �smym.
Dadz� nam jednak spok�j, poniewa� nie chc� si� politycznie anga�owa� w nasze
k�opoty z broni� j�drow�. Wiedz�, �e niezbyt dobrze sobie obecnie u�o�yli�my
wsp�prac� z Now� Zelandi�,
- To w�a�nie o to chodzi? - spyta� Norman. - O g�owice j�drowe?
- Dzi�ki Bogu, nie - wyja�ni� Barnes. - Jak tylko mamy co� dotycz�cego
broni j�drowej, kto� w Bia�ym Domu czuje si� zobligowany, by to wszem wobec
rozg�osi�. Uda�o nam si� to zatai� przed Bia�ym Domem. W rzeczywisto�ci obe-
szli�my nawet Po��czone Szefostwo Sztab�w. Wszystkie meldunki s� przekazy-
wane osobi�cie przez sekretarza obrony na r�ce prezydenta. - Postuka� palcem
o biurko. - Jak na razie idzie �wietnie. Pan jest ostatnim z tych, kt�rych tu �ci�-
gn�li�my. Teraz mo�emy wszystko zamkn�� na g�ucho. Nic ani nikt si� st�d nie
wydostanie ani tu nie dostanie.
Norman ci�gle nie m�g� sobie tego z�o�y� w jak�� ca�o��.
- Je�li �adunki j�drowe nie maj� nic wsp�lnego z t� katastrof� - spyta� - po
co te wszystkie tajemnice?
- C� - odpowiedzia� Barnes. - Nie dysponujemy jeszcze �adnymi faktami.
- Wypadek mia� miejsce pod powierzchni� oceanu?
- Owszem. Mniej wi�cej pod miejscem, w kt�rym si� znajdujemy.
15
-
Wi�c nikt nie m�g� prze�y�.
- Prze�y�? - Barnes wygl�da� na zaskoczonego. - Nie, nie s�dz�, by ktokol-
wiek prze�y�.
- Wi�c po co zosta�em tu wezwany?
Barnes wpatrzy� si� w niego wzrokiem bez wyrazu.
- C� - spr�bowa� wyja�ni� Norman, - Zazwyczaj jestem wzywany na miej-
sce katastrofy, gdy nie wszyscy gin�. W�a�nie dlatego w sk�ad zespo�u s� w��cze-
ni psychologowie: by radzili sobie z ostrymi reakcjami pourazowymi ocala�ych
pasa�er�w, ewentualnie rodzin ocala�ych pasa�er�w. Ich emocjami, l�kami, ich
powracaj�cymi koszmarami. Ludzie, kt�rzy wychodz� ca�o z katastrofy, cz�sto
maj� poczucie winy, �e prze�yli w�a�nie oni, a nie inni. Kobieta siedzi ko�o swego
m�a i dzieci i nagle oni wszyscy s� martwi, jedynie ona pozosta�a przy �yciu.
Zajmuj� si� tego rodzaju przypadkami. - Norman odchyli� si� w fotelu. - Jednak
w tym przypadku, w przypadku samolotu, kt�ry zaton�� na g��boko�ci tysi�ca st�p,
nie b�dzie takich problem�w. Dlaczego wi�c si� tu znalaz�em?
Barnes wpatrywa� si� w niego bez s�owa. Wygl�da�o na to, �e czuje si� nie-
swojo. Przerzuci� akta le��ce na jego biurku.
- W�a�ciwie nie mia�a miejsca �adna katastrofa lotnicza, doktorze Johnson -
powiedzia� w ko�cu.
- Wi�c co?
- Katastrofa statku kosmicznego.
Nast�pi�a kr�tka chwila ciszy. Norman pokiwa� g�ow�.
- Rozumiem.
- Nie jest pan zaskoczony?- zapyta� Barnes.
- Nie - odpowiedzia� Norman. - W gruncie rzeczy to wszystko t�umaczy.
Je�li w oceanie zaton�� wojskowy statek kosmiczny, staje si� jasne, dlaczego nic
o tym nie s�ysza�em w radiu, dlaczego utrzymuje si� to w tajemnicy, dlaczego
�ci�gni�to mnie tu w taki, a nie inny spos�b... Kiedy mia�a miejsce katastrofa?
Barnes zawaha� si� chwil� przed udzieleniem odpowiedzi.
- Wedle najlepszych metod oceny, jakimi dysponujemy - po wiedzia� - ten
statek kosmiczny zaton�� trzysta lat temu.
ULF
Zapad�o milczenie. Norman zas�ucha� si� w szum wentylatora. Z s�siedniego
pomieszczenia dochodzi�y go s�abe odg�osy komunikat�w radiowych. Spojrza�
na kubek z kaw� w swej d�oni, dostrzegaj�c szczerb� na jego brzegu. Usi�owa�
przetrawi� to, czego si� w�a�nie dowiedzia�, jego umys� pracowa� jednak ospale,
a my�li zatacza�y ja�owe kr�gi.
Trzysta lat temu, pomy�la�. Statek kosmiczny maj�cy trzysta lat Ale program
kosmiczny nie jest a� tak stary. Ma ledwie trzydzie�ci lat. Jak wi�c m�g� istnie�
statek kosmiczny zbudowany trzysta lat temu? To niemo�liwe. Barnes musia� si�
16
omyli�. Ale w jaki spos�b? Marynarka nie wys�a�aby wszystkich tych statk�w
i ludzi, gdyby nie by�a pewna, co znajduje si� pod powierzchni�, Statek kosmicz-
ny pochodz�cy sprzed trzystu lat...
Jak to jednak by�o mo�liwe? Nieprawdopodobne. To musia�o by� co� inne-
go. Powtarza� to w my�lach bez ko�ca, oszo�omiony zaskoczony, nie mog�c doj��
do �adnych sensownych wniosk�w.
- ... solutnie nie ma w�tpliwo�ci - m�wi� w�a�nie Barnes. - Mo�emy z du��
dok�adno�ci� oszacowa� czas katastrofy na podstawie warstwy porastaj�cych go
korali. Korale w Pacyfiku rosn� z szybko�ci� oko�o dw�ch i p� centymetra rocz-
nie. Ten obiekt - czymkolwiek jest - pokrywa mniej wi�cej pi�ciometrowa ich
warstwa. To bardzo du�o. Oczywi�cie korale nie rosn� na g��boko�ci tysi�ca st�p,
co oznacza, �e kiedy� w przesz�o�ci statek musia� si� obsun��. Geologowie twier-
dz�, �e mia�o to miejsce oko�o stu lat temu; zak�adamy wi�c, i� statek liczy sobie
og�em oko�o trzystu lat. Co do tego mo�emy si� jednak myli�. W rzeczywisto�ci
mo�e by� o wiele starszy. Niewykluczone, �e ma i tysi�c lat.
Barnes z powrotem zabra� si� za akta na swym biurku, sk�adaj�c je w r�wny
stosik i wyg�adzaj�c brzegi.
- Nie wstydz� si� panu tego powiedzie�, doktorze Johnson, to co� napawa
mnie l�kiem jak cholera. W�a�nie dlatego zosta� pan tu �ci�gni�ty.
Norman potrz�sn�� g�ow�.
- Ci�gle nie rozumiem.
- �ci�gn�li�my pana tutaj - wyja�ni� Barnes - z racji pana zwi�zk�w z pro-
gramemULF.
- ULF? - rzek� Norman i niewiele brakowa�o, by powiedzia�, �e przecie�
Ulf to by� dowcip. Zorientowawszy si�, jak� powag� zachowuje Barnes, by� za-
dowolony, �e powstrzyma� si� na czas.
Mimo to programu ULF nie mo�na by�o bra� powa�nie. Wszystko, co go
dotyczy�o, od samego pocz�tku by�o �artem.
W 1979 roku, pod koniec kadencji Cartera, Norman Johnson by� wyk�a-
dowc� psychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego. Zajmowa�
si� badaniami nad dynamik� grupow� oraz l�kiem; czasami powo�ywano go do
ekip dochodzeniowych FAA pracuj�cych na miejscach katastrof. W owym okre-
sie jego najwi�kszymi zmartwieniami by�o to, czy uda mu si� znale�� dom dla
Ellen i dzieci, czy otrzyma sta�y kontrakt od uniwersytetu i czy zdo�a regularnie
publikowa� prace naukowe. Badania Normana uwa�ano za b�yskotliwe, lecz
psychologia notorycznie podlega�a intelektualnym modom, a zainteresowanie
studiowaniem l�ku w�a�nie spada�o, poniewa� wielu badaczy sk�ania�o si� ku
opinii, i� jest to czysto biochemiczne zak��cenie, kt�re z powodzeniem mo�na
wyleczy� wy��cznie �rodkami psychotropowymi. Jeden z badaczy posun�� si�
nawet do stwierdzenia: "L�k nie stanowi ju� problemu w psychologii. Nie po-
zosta�o w nim nic do wyja�nienia". Podobnie dynamik� grupow� uwa�ano za
przestarza��: twierdzono, i� dziedzina ta prze�y�a sw�j najwi�kszy rozkwit we
17
2 - Kula
wczesnych latach siedemdziesi�tych podczas mody na gestaltystyczne grupy
spotkaniowe i burze m�zg�w w wielkich firmach, obecnie jednak �wietno�� jej
ju� przebrzmia�a.
Norman nie by� w stanie tego poj��. S�dzi�, i� kierunek zmian w spo�ecze�-
stwie ameryka�skim sprawia, i� ludzie coraz cz�ciej pracuj� w grupach, nie sa-
motnie; indywidualizm dra�liwych jednostek zast�pi�y niesko�czone posiedzenia
dyrekcji i grupowe podejmowanie decyzji. Spodziewa� si�, �e w tym nowym spo-
�ecze�stwie b�dzie si� wi�cej uwagi po�wi�ca� zachowaniom w grupach. Nie s�-
dzi� r�wnie�, i� problem l�ku da si� rozwi�za� wy��cznie tabletkami. Ocenia�, i�
spo�ecze�stwo, w kt�rym najcz�ciej przepisywanym lekiem by�o valium*, jest
z definicji spo�ecze�stwem z nie rozwi�zanymi problemami.
Dopiero na pocz�tku lat osiemdziesi�tych, gdy zainteresowano si� technika-
mi zarz�dzania Japo�czyk�w, przedmiot bada� Normana zn�w zyska� uznanie
w �wiatku akademickim. Mniej wi�cej w tym samym czasie uznano, i� uzale�nie-
nie od valium stanowi powa�ny problem spo�eczny, w wyniku czego ponownej
ocenie poddano ca�� problematyk� farmakologiczn� terapii l�ku. Do tego czasu
przez par� lat jednak Johnson czu� si�, jakby znalaz� si� na uboczu. (Przez prawie
trzy lata nie przyznawano mu �rodk�w na badania). Znalezienie domu i kontraktu
stanowi�o dla niego powa�ny problem.
Podczas tego W�a�nie najgorszego okresu, pod koniec 1979 roku, nawi�za�
z nim kontakt m�ody prawnik pracuj�cy dla Narodowej Agencji Bezpiecze�stwa
w Waszyngtonie. Zasiad�szy z nog� za�o�on� na nog�, nerwowo skubi�c sw� skar-
pet�, powiedzia� Normanowi, i� zjawi� si�, by prosi� go o wsp�prac�.
Norman zadeklarowa�, �e bardzo ch�tnie j� nawi��e.
Wci�� skubi�c skarpet� prawnik stwierdzi�, i� chcia�by przedyskutowa� z Nor-
manem "powa�ny problem dotycz�cy bezpiecze�stwa narodowego, w obliczu
kt�rego znalaz� si� w�a�nie kraj".
Norman zapyta� go, na czym on polega.
- Nasz kraj po prostu nie jest przygotowany na wypadek inwazji z kosmosu.
Absolutnie nie przygotowany.
Poniewa� prawnik by� m�ody i wypowiadaj�c te s�owa spu�ci� wzrok na sw�
skarpet�, Norman zrazu oceni�, i� czuje si� zak�opotany, i� wys�ano go w tak idio-
tycznej misji. Kiedy jednak m�ody cz�owiek podni�s� wzrok, ku swemu zdumie-
niu stwierdzi�, i� jest on nies�ychanie powa�ny. -
- W przypadku czego� takiego naprawd� nie zdo�aliby �my sobie poradzi� -
powiedzia� prawnik i dorzuci� raz jeszcze: - Gdyby nast�pi�a inwazja z kosmosu.
Norman przygryz� warg�.
- To zapewne prawda - zgodzi� si�.
- Ludzie Z rz�du si� tym martwi�.
- Rzeczywi�cie?
- Na najwy�szych szczeblach panuje przekonanie, i� trzeba opracowa� plan
na wypadek takiej ewentualno�ci.
* Valium - ameryka�ska nazwa handlowa relanium.
18
- To znaczy plan na wypadek inwazji z kosmosu? - Normanowi uda�o si�
jako� zachowa� niewzruszony wyraz twarzy.
- By� mo�e - powiedzia� prawnik - by� mo�e "inwazja" to za mocne s�owo.
Okre�lmy to lepiej jako "kontakt": "kontakt z obc� cywilizacj�".
- Rozumiem.
- Bra� pan ju� udzia� w dochodzeniach na miejscu katastrof cywilnych sa-
molot�w, doktorze Johnson. Wie pan, jak funkcjonuj� powo�ywane w trybie na-
g�ym grupy. Pragn�liby�my, by pom�g� nam pan okre�li� optymalny sk�ad grupy
awaryjnej maj�cej wej�� w kontakt z przedstawicielami obcej cywilizacji.
- Rozumiem - zapewni� Norman, zastanawiaj�c si�, jak by si� tu taktownie
z tego wycofa�. Ca�a idea by�a ewidentnie niedorzeczna. Traktowa� m�g� j� jedy-
nie jako przeniesienie: administracja, stoj�ca w obliczu problem�w, z kt�rymi nie
mog�a sobie poradzi�, postanowi�a my�le� o czym� innym.
W�wczas w�a�nie prawnik, odchrz�kn�wszy, zaproponowa� mu prowadzenie
bada� i znacz�c� kwot�, kt�ra mia�aby by� wyp�acana przez dwa przeznaczone
na nie lata. Norman dostrzeg� spos�b, w jaki m�g�by kupi� dom dla swej rodziny.
Zgodzi� si�.
- Ciesz� si�, �e pan r�wnie� docenia wag� problemu,
- Och, tak- odrzek� Norman, zastanawiaj�c si�, ile naprawd� mia� latpraw-
nik. Ocenia�, �e oko�o dwudziestu pi�ciu.
- B�dziemy potrzebowali jedynie potwierdzenia ze strony s�u�b bezpiecze�-
stwa- zastrzeg� si� prawnik.
- Potrzebuj� ich zgody?
- Doktorze Johnson - powiedzia� prawnik, zatrzaskuj�c sw�j neseser. - Ten
program jest naprawd� �ci�le tajny..
- Bardzo mnie to cieszy - wyzna� szczerze Norman. Wyobra�a� sobie reak-
cje koleg�w, gdyby si� kiedykolwiek o tym dowiedzieli.
To, co si� zacz�o jako dowcip, wkr�tce sta�o si� niesamowicie serio. W ci�gu
nast�pnego roku Norman pi�ciokrotnie udawa� si� do Waszyngtonu na spotkania
z wa�nymi osobisto�ciami z Narodowej Rady Bezpiecze�stwa, dotycz�ce wisz�cej
nad krajem gro�by inwazji z kosmosu. Jego badania by�y �ci�le tajne. W ich wcze-
snym stadium zastanawiano si�, czy wprowadzi� w nie r�wnie� D ARPA- Defence
Advanced Research Project Agency (Agencj� Badawcz� Rozwojowych Progra-
m�w Obronnych) w Pentagonie, i zdecydowano si� tego nie czyni�. Rozwa�ano,
czy nie wci�gn�� w to NASA, i r�wnie� si� na tonie zdecydowano. Jeden z rz�do-
wych urz�dnik�w powiedzia�: "Doktorze, to nie jest kwestia naukowa, to kwestia
bezpiecze�stwa narodowego. Nie chcemy tego og�asza� publicznie",
Normana nieustannie zaskakiwa�o, z jak wysokiego szczebla urz�dnikami
przychodzi�o mu si� spotyka�. Jeden z podsekretarzy stanu od�o�y� dokumenty
dotycz�ce naj�wie�szego kryzysu na Bliskim Wschodzie, by zada� pytanie:
- Co pan s�dzi o mo�liwo�ci, i� obcy b�d� w stanie odczytywa� nasze my�li?
- Hmm...- odpowiedzia� Norman.
- W�a�nie mi to przysz�o do g�owy. Jak zdo�amy w negocjacjach z nimi za-
j�� okre�lone stanowisko, je�li b�d� mogli odczyta� nasze my�li?
19
-
Rzeczywi�cie, to mo�e by� problem - zgodzi� si� Norman, ukradkiem rzu-
caj�c spojrzenie na zegarek.
- Cholera, do�� k�opot�w mamy z tym, �e nasze zaszyfrowane depesze prze-
chwytuj� Rosjanie, Wiemy, �e Japo�czycy i Izraelczycy z�amali wszystkie nasze
kody. Modlimy si� jedynie, by si� to nie uda�o Rosjanom. Rozumie pan jednak,
o co mi chodzi? To znaczy o odczytywanie my�li?
- Och, tak.
- Pa�skie wnioski zostan� wzi�te pod uwag�.
Norman obieca�, �e si� postara.
Cz�owiek z personelu Bia�ego Domu powiedzia� mu przy innej okazji:
- Rozumie pan, i� prezydent b�dzie sobie �yczy� osobi�cie porozmawia�
z obcymi. Tak� ma w�a�nie natur�.
- Yhm - mrukn�� Norman.
- Chodzi mi o to, �e nie da si� przeceni� roli propagandowej, spo�ecznej,
jak� mo�e mie� takie spotkanie. Prezydent przyjmuje przybysz�w z kosmosu
w Camp David. C� za chwila dla �rodk�w masowego przekazu.
- Naprawd� donios�a - zgodzi� si� Norman.
- Tak wi�c na wst�pie kto� poinformuje obcych, kim jest prezydent i jak
wygl�da etykieta zwracania si� do niego. Nie mo�na dopu�ci�, by prezydent Sta-
n�w Zjednoczonych rozmawia� przed kamerami z lud�mi z innej galaktyki czy
B�g wie sk�d bez wst�pnego przygotowania. Jak pan my�li, czy obcy b�d� m�wi�
po angielsku?
- W�tpi� - rzek� Norman.
- Czyli kto� b�dzie si� musia� nauczy� ich j�zyka, prawda?
- Trudno oceni�.
- By� mo�e obcy si� lepiej poczuj�, je�li najpierw spotkaj� si� z reprezen-
tantami naszych mniejszo�ci etnicznych - powiedzia� przedstawiciel Bia�ego
Domu. - W ka�dym razie to prawdopodobne. Prosz� to przemy�le�.
Norman obieca�, i� si� nad tym zastanowi.
Oficer ��cznikowy z Pentagonem, genera� major Sztabu Generalnego, zabra�
go kiedy� na obiad i przy kawie zapyta� pozornie beztrosko:
- Jak pan sobie wyobra�a, jak b�d� uzbrojeni ci obcy?
- Nie jestem pewien - przyzna� si� Norman.
- No w�a�nie, w tym tkwi szkopu�, prawda? Jakie b�d� przy tym ich s�abe
miejsca? Chodzi mi o to, i� obcy mog� nawet nie przypomina� ludzi,
- Mog� by� podobni do gigantycznych owad�w. Nasze o wady potrafi� wy-
trzyma� wielkie dawki promieniowania.
- Tak - rzek� Norman. ,
- By� mo�e nie b�dziemy w stanie im nic zrobi� - zastanawia� si� cz�owiek
z Pentagonu, poczym si� rozchmurzy�. - W�tpi� jednak, by dali rad� wytrzyma�
bezpo�rednie trafienie megatonow� g�owic� termoj�drow�, jak pan s�dzi?
- Nie - odpar� Norman. - Nie s�dz�, by byli do tego zdolni.
- Zamieniliby si� w par�.
20
-
Bez w�tpienia.
- Po prostu prawo fizyki.
- Zgadza si�.
- Musi to pan wyra�nie stwierdzi� w swoim podsumowaniu, �e musz� by�
podatni na ciosy j�drowe.
- Tak - zgodzi� si� Norman.
- Nie chcemy wywo�ywa� paniki - wyja�ni� przedstawiciel Pentagonu. - Nie
ma sensu niepotrzebnie denerwowa� ludzi, prawda? Nie w�tpi�, �e w Po��czonym
Szefostwie Sztab�w uspokoj� si� wiedz�c, i� obcych mo�na zniszczy� nasz� broni�
j�drow�.
- B�d� mia� to na uwadze- powiedzia� Norman.
Wreszcie spotkania si� sko�czy�y i dano mu czas na sporz�dzenie podsumo-
wania. Przegl�daj�c podstawowe publikacje dotycz�ce �ycia poza Ziemi� stwier-
dzi�, �e mimo wszystko genera� z Pentagonu mia� w zasadzie racj�. Istotn� kwe-
sti�, jaka wy�oni�aby si� przy kontakcie z obc� cywilizacj� - gdyby kiedykolwiek
do niego dosz�o - by�a kwestia paniki. Paniki wywo�anej przyczynami czysto psy-
chologicznymi. Jedynym licz�cym si� do�wiadczeniem ludzko�ci, w kt�rym wzi�li
udzia� kosmici, by�a radiowa adaptacja Wojny �wiat�w, dokonana w 1938 roku
przez Orsona Wellesa. Reakcja na ni� by�a jednoznaczna.
Ludzie byli przera�eni.
Norman sporz�dzi� sprawozdanie i zatytu�owa� je: Ewentualne kontakty z po-
zaziemskimi cywilizacjami. Narodowa Rada Bezpiecze�stwa odes�a�a mu je z suge-
sti�, by dokona� zmiany tytu�u na "brzmi�cy bardziej technicznie" oraz "usun��
wszelkie sugestie, i� kontakt z cywilizacjami pozaziemskimi jest jedynie ewentual-
no�ci�, w pewnych bowiem kr�gach administracji traktowany jest on jako pewny".
Poprawione sprawozdanie Normana natychmiast zakwalifikowano jako �ci-
�le tajne. Nosi�o ono obecnie tytu�: Zalecenia dla ludzkiego zespo�u kontaktowe-
go do bada� nad Niezidentyfikowanymi Formami �ycia. Owe "Niezidentyfiko-
wane Formy �ycia" okre�lano skr�tem ULF - od angielskiej pe�nej nazwy
"Unknown Life Forms". Wedle ustale� Normana zesp� do kontakt�w z ULF
winien sk�ada� si� z jednostek o wyj�tkowo stabilnej psychice.
- Ciekawe - powiedzia� Barnes, otwieraj�c teczk� z dokumentami - czy roz-
pozna pan ten cytat:
Zespo�y kontaktowe, napotykaj�ce Niezidentyfikowane Formy �ycia
(ULF) musz� by� przygotowane na wyj�tkowe obci��enia psychiczne. Pra-
wie na pewno dojdzie do wyst�pienia reakcji l�kowych o wyj�tkowym nasile-
niu. Trzeba wyszuka� jednostki, kt�rych cechy osobowo�ci pozwol� znie��
sytuacje prowokuj�ce pojawienie si� l�k�w o wyj�tkowym nasileniu, i z nich
w�a�nie tworzy� owe zespo�y.
Niejestmo�liwe poddanie wystarczaj�cej ocenie l�ku wyst�puj�cego przy
kontaktach z obcymi formami �ycia. Strach, jaki mog� wywo�a� obce istoty,
nie jest zbadany i z g�ry nie da si� go przewidzie�. Najprawdopodobniejsz�
konsekwencj� takiego kontaktu jest jednak absolutna zgroza.
21
Barnes zatrzasn�� teczk� z dokumentacj�.
- Przypomina pan sobie, czyje to stwierdzenia?
- Tak - odrzek� Norman. - Moje.
Przypomnia� sobie r�wnie�, na jakiej podstawie tak twierdzi�.
Cz�� funduszy przyznanych przez Narodow� Rad� Bezpiecze�stwa prze-
znaczy� na badania dynamiki grupowej w sytuacjach l�ku o pod�o�u psychoso-
cjalnym. Post�puj�c zgodnie z metodyk� opracowan� przez Ascha i Milgrama,
zaplanowa� kilka sytuacji, w kt�rych osoby badane nie wiedzia�y, �e s� poddawa-
ne testom. W jednej z nich grupa os�b otrzymywa�a polecenie udania si� wind�
na wy�sze pi�tro, gdzie mia�y zosta� poddane badaniom. Winda zacina�a si� mi�-
dzy pi�trami, a zachowanie si� os�b badanych rejestrowano ukryt� kamer�.
Sytuacj� t� prokurowano w kilku wariantach. Czasami na windzie wieszano ta-
bliczk�"Winda w naprawie",czasami mo�na si� by�o telefonicznie porozumie� z "kon-
serwatorem d�wigu", czasami nie. Czasem obsuwa� si� sufit, czasami gas�o �wiat�o.
Zda�y�o si� te� i� pod�oga windy by�a z prze�roczystego tworzywa sztucznego.
W innej sytuacji "kieruj�cy eksperymentem" zabiera� w ci�ar�wce osoby
badane na pustyni�, gdzie niespodziewanie ko�czy�o si� paliwo, a on sam "mia�
atak serca", tak i� osoby badane zostawa�y porzucone na pastw� losu.
W najdrastyczniejszym scenariuszu osoby badane zabierano na pok�ad pry-
watnego samolotu, a w trakcie lotu pilot "doznawa� zawa�u".
Mimo znanych zastrze�e� wobec tego rodzaju test�w (s� brutalne, sztuczne,
osoby badane zazwyczaj przeczuwaj�, i� sytuacja, w kt�rej si� znalaz�y, zosta�a
zaaran�owana), Johnson zyska� sporo cennych informacji o zachowaniu si� grup
w sytuacjach wywo�uj�cych l�k.
Stwierdzi�, i� reakcje l�kowe maj� tym mniejsze nasilenie, im mniej liczebna
jest grupa badana (najlepiej reagowa�y grupy licz�ce pi�� i mniej os�b), gdy cz�on-
kowie grupy znali si� nawzajem, gdy nie byli od siebie odizolowani i mogli si� ze
sob� porozumiewa�, kiedy ��czy�y ich wsp�lne cele i mieli limity czasowe na ich
realizacj�, gdy cz�onkowie grupy byli w r�nym wieku i r�nej p�ci, oraz gdy
wykazywali si�, wedle test�w LAS, osobowo�ciami odpornymi na wyst�powanie
fobii, co z kolei korelowa�o z ich sprawno�ci� fizyczn�.
Wyniki test�w sporz�dzone by�y w postaci g�sto upakowanych statystycz-
nych tabel, aczkolwiek w zasadzie Norman zdawa� sobie spraw�, i� jedynie po-
twierdzaj� zdroworozs�dkowe obserwacje: je�li cz�owiek jest uwi�ziony w win-
dzie, lepiej si� czuje maj�c przy sobie kilka odpr�onych, wysportowanych os�b,
kt�re zna, nie b�d�c zmuszonym do przebywania w ciemno�ciach i wiedz�c, i�
kto� zabra� si� do pracy nad ich uwolnieniem.
Okaza�o si� jednak, i� niekt�re wyniki nie dawa�y si� przewidzie�. Tak na
przyk�ad by�o ze sk�adem grupy. Te, kt�re sk�ada�y si� wy��cznie z m�czyzn czy
kobiet, o wiele gorzej radzi�y sobie w sytuacjach stresowych ni� grupy mieszane;
grupy sk�adaj�ce si� z os�b mniej wi�cej w takim samym wieku by�y bardziej
podatne na stresy ni� te, w kt�rych wiek uczestnik�w by� r�ny. Najgorzej za�
wypada�y grupy utworzone wcze�niej w innym celu: jednemu z test�w poddano
mistrzowsk� dru�yn� koszykarzy, kt�ra rozlecia�a si� prawie natychmiast.
22
Mimo efektywno�ci owych bada� Normana trapi�y w�tpliwo�ci dotycz�ce
podstaw, na kt�rych opiera�o si� jego opracowanie - - wymodelowania reakcji na
inwazj� przybysz�w z kosmosu. Uwa�a� je za spekulacje granicz�ce z absurdem.
Puszcza� je w obieg nieco zak�opotany, po opracowaniu ich tak, by wygl�da�y na
powa�niejsze, ni� by�y w rzeczywisto�ci. *
Poczu� ulg�, gdy carterowska administracja nieprzychylnie odnios�a si� do
jego sprawozdania. Nie przyj�to �adnego z jego zalece�. Administracja nie zga-
dza�a si� z doktorem Johnsonem, i� pierwsz� reakcj� na pojawienie si� obcych
b�dzie l�k; �ywiono przekonanie, i� b�dzie to zdumienie i podziw. Co wi�cej,
administracja wymy�li�a sobie du�� grup� kontaktow�, licz�c� trzydzie�ci os�b,
po�r�d kt�rych znale�liby si� trzej teolodzy, prawnik, fizyk, przedstawiciel
Departamentu Stanu, przedstawiciel Po��czonego Szefostwa Sztab�w, wybrana
grupa w�adz ustawodawczych, in�ynier specjalizuj�cy si� w projektowaniu stat-
k�w kosmicznych, egzobiolog, fizyk nuklearny, antropolog - specjalista od r�-
nic kulturowych oraz jaka� wybitna osobowo�� telewizyjna.
W ka�dym razie prezydenta Cartera nie wybrano ponownie w 1980 roku i Nor-
man nie mia� przez sze�� kolejnych lat �adnych wiadomo�ci o losach propozycji
dotycz�cych ULF.
A� do tej pory.
- Przypomina pan sobie zesp� do kontakt�w z ULF, kt�ry pan zapropono-
wa�? - zapyta� Barnes.
- Oczywi�cie- odpar�Norman.
Norman rekomendowa� czteroosobowy sk�ad zespo�u maj�cego nawi�za�
kontakt z istotami pozaziemskimi. Mieli si� w nim znale�� astrofizyk, zoolog,
matematyk, j�zykoznawca oraz jako pi�ty, dodatkowy cz�onek - psycholog, kt�-
rego zadanie mia�o polega� na nadzorowaniu zachowania si� grupy jako ca�o�ci
oraz stosunk�w mi�dzy poszczeg�lnymi osobami j� tworz�cymi.
- Prosz� mi powiedzie�, co pan o tym s�dzi - powiedzia� Barnes, wr�czaj�c
Normanowi kartk� papieru.
ZESPӣ DO BADA� ANOMALII
ZE STRONY MARYNARKI/EKIPA POMOCNICZA
1. Harold C. Barnes, kapitan Marynarki Wojennej Stan�w Zjednoczonych,
dow�dca programu.
2. Jane Edmunds, podoficer, technik przetwarzania danych, 1C.
3. Tina Chan, podoficer, technik elektronik, 2C.
4. Alice Fletcher, podoficer, kwatermistrz habitatu Deepsat.
5. Ros� C. Levy, szeregowiec, zast�pczyni kwatermistrza habitatu
Deepsat, 2C.
CYWILNI CZ�ONKOWIE ZESPO�U
l. Theodore Fielding, astrofizyk/geolog planetarny.
23
2.
Elisabeth Halpern, zoolog/biochemik.
3. Harold J. Adams, matematyk/logik.
4. Arthur Levine, oceanolog/biochemik.
5. Norman Johnson, psycholog.
Norman przyjrza� si� li�cie.
- Z wyj�tkiem Levine'a, to sk�ad Zespo�u ULF I, jaki zaproponowa�em. Nawet
rozmawia�em z tymi lud�mi i podda�em ich testom.
- Zgadza si�.
- Sam pan jednak powiedzia�, kapitanie, �e prawdopodobnie nikt nie prze-
�y�. Zapewne ten statek jest ca�kowicie wymar�y.
- Owszem - odrzek� Barnes. - Je�li jednak si� myl�? - Spojrza� na zega-
rek. - Zamierzam urz�dzi� odpraw� zespo�u o jedenastej zero zero. Chcia�bym,
�eby pan r�wnie� przyszed�; zobaczymy, jak pan oceni jego sk�ad Ostatecznie
kierowali�my si� pa�skimi rekomendacjami.
Kierowali�cie si� moimi rekomendacjami, pomy�la� Norman z wra�eniem,
jakby si� zapada�. Jezu Chryste, ja tylko sp�aca�em dom.
- Wiedzia�em, �e ucieszy si� pan z mo�liwo�ci sprawdzenia, jak wypadn�
pa�skie koncepcje w praktyce - powiedzia� Barnes. - W�a�nie dlatego w��czy-
�em pana w sk�ad zespo�u jako psychologa, cho� mo�e kto� m�odszy by�by bar-
dziej na miejscu.
- Doceniam to- zapewni�Norman.
- By�em tego pewny - odrzek� Barnes, u�miechaj�c si� pogodnie. Wyci�-
gn�� masywn� d�o�. - Witamy w zespole ULF, doktorze Johnson.
BETH
Jaki� porucznik zaprowadzi� Normana do kajuty, szarej i miniaturowej, bar-
dziej przypominaj�cej cel� wi�zienn� ni� cokolwiek innego. Na pryczy le�a�a
jego teczka. W k�cie znajdowa�a si� klawiatura komputera i monitor. Ko�o niego
le�a�a gruba ksi��ka w niebieskiej oprawie.
Usiad� na twardym, niewygodnym ��ku, odchyli� si� i opar� o wystaj�c� ze
�ciany rur�.
- Cze��, Norman! - us�ysza� mi�kki g�os. - Ciesz� si�, �e i ciebie w to wpako-
wali. W ko�cu to wszystko twoja wina, nie? - W wej�ciu pojawi�a si� kobieca syl-
wetka.
Beth Halpern, zoolog zespo�u, stanowi�a zbi�r przeciwie�stw. By�a wysok�,
kanciast� trzydziestosze�cioletni� kobiet�, niemal �adn� mimo ostrych rys�w i pra-
wie m�skiej sylwetki. Przez te lata, odk�d Norman widzia� j� po raz ostatni, jej
m�skie cechy uleg�y jeszcze wyra�niejszemu podkre�leniu.Beth nie�le biega�a i pod-
nosi�a ci�ary; na ramionach i szyi uwidocznia�y si� mi�nie i �y�y, a schowane
w spodniach uda by�y masywne. W�osy mia�a przyci�te kr�tko, prawie po m�sku.
24
Przy tym nosi�a bi�uteri� i malowa�a si�. Porusza�a si� w kusz�cy spos�b.
Mia�a �agodny g�os, a jej oczy nabiera�y rozmarzonego wyrazu, zw�aszcza gdy
m�wi�a o �ywych stworzeniach, kt�re bada�a. W takich chwilach stawa�a si� nie-
mal macierzy�ska. Jeden z jej koleg�w z uniwersytetu w Chicago nazwa� j� kie-
dy� "umi�nion� Matk� Natur�". *
Norman wsta�. Cmokn�a go w policzek na przywitanie.
- Moja kajuta s�siaduje z twoj�, S�ysza�am, jak wchodzi�e�. Kiedy przyle-
cia�e�?
- Godzin� temu. Chyba wci�� jestem w szoku - powiedzia� Norman. - Wie-
rzysz w to wszystko? Wierzysz, �e to wszystko nie jest jakim� oszustwem?
- S�dz�, �e to prawda. - Wskaza�a niebiesk� ksi�g� le��c� ko�o komputera.
Norman wzi�� j� do r�ki. Regulamin post�powania personelu wojskowego pod-
czas operacji tajnych. Przekartkowa� szybko stronice pokryte zwartym, pisanym
prawniczym j�zykiem tekstem. - Dowiedzie� si� mo�na z niego w zasadzie jed-
nego - powiedzia�a Beth. - Trzeba trzyma� g�b� na k��dk�, inaczej l�duje si� na
wiele lat w wi�zieniu. Poza tym nie mo�na nawi�zywa� �adnej ��czno�ci. Tak,
Norman, s�dz�, �e to wszystko prawda.
- �e tam w dole znajduje si� statek kosmiczny?
- �e na dnie jest co�. To ekscytuj�ce - zacz�a m�wi� coraz szybciej. -
C�, dla biologa perspektywy s� osza�amiaj�ce - wszystko, co wiemy, pochodzi
z bada� istot �ywych z naszej planety. W pewnym sensie jednak wszystkie gatun-
ki s� takie same. Wszystkie stworzenia �ywe, od alg po istoty ludzkie, w zasadzie
zbudowane s� wed�ug tego samego planu, tego samego DNA. Teraz mamy szans�
nawi�za� kontakt z �yciem ca�kowicie odmiennym, r�ni�cym si� od naszego we
wszystkich aspektach. Musisz przyzna�, �e to podniecaj�ce.
Norman skin�� g�ow�. Pomy�la� o czym� innym.
- Dlaczego powiedzia�a�, �e nie mo�emy komunikowa� si� z nikim z ze-
wn�trz? Obieca�em, �e zadzwoni� do Ellen.
- Wiesz, usi�owa�am si� dodzwoni� do c�rki i powiedziano mi, �e wysia-
d�y wszystkie ��cza z l�dem. Marynarka ma wi�cej satelit�w ni� admira��w,
ale zaklinaj� si�, �e nie jest osi�galna �adna linia, kt�r� mo�na by si� po��-
czy� ze Stanami. Barnes powiedzia�, �e wyrazi zgod� na wys�anie depeszy, to
wszystko.
- Ile lat ma ju� Jennifer? - zapyta� Norman, zadowolony, �e uda�o mu si�
wydoby� imi� z g��bin pami�ci. A jak nazywa� si� m�� Beth? By� chyba fizykiem
j�drowym, przypomnia� sobie. Mia� piaskowe w�osy, brod� i nosi� muszki.
- Dziewi��. Gra teraz w dru�ynie baseballowej Evanston Little League.
Marnie si� uczy, ale piekielnie dobrze rzuca. - W jej g�osie brzmia�a duma. -
A jak twoja rodzina? Ellen?
- W porz�dku. Dzieci rosn� zdrowo. Tim jest na pierwszym roku w Chica-
go, Amy w Andover. A jak...
- George? Rozwiedli�my si� trzy lata temu - powiedzia�a Beth. - Wyjecha�
na rok do Genewy do CERN na poszukiwanie nowych cz�stek elementarnych
i chyba mu si� uda�o. To Francuzka. George m�wi, �e �wietnie gotuje. - Wzru-
25
szy�a ramionami. - W ka�dym razie dobrze mi idzie z moimi badaniami. Przez
ostatni rok pracowa�am nad g�owonogami - ka�amarnicami i o�miornicami.
- I jak?
- To interesuj�ce. Cz�owiek czuje si� dziwnie, gdy u�wiadamia sobie, jak�
inteligencj� dysponuj� te stworzenia, zw�aszcza o�miornice. Wiesz, o�miornica
uczy si� szybciej ni� pies i prawdopodobnie lepiej by si� nadawa�a na zwierz�
domowe. To cudowne, inteligentne, obdarzone wielkim temperamentem stworze-
nie, tylko nigdy o nim w ten spos�b nie my�limy.
- Pewnie ich ju� nie jesz?- zapyta� Norman.
- Och Norman - u�miechn�a si�. - Wci�� sprowadzasz wszystko do
jedzenia?
- Kiedy to tylko mo�liwe - odpowiedzia� Norman, poklepuj�c si� po �o��dku.
- No, jedzenie tutaj nie b�dzie ci si� podoba�. Jest ohydne. Odpowied� brzmi
jednak: nie - rzek�a, strzelaj�c palcami. - Ju� nigdy nie zdo�am zje�� o�miornicy,
wiedz�c o nich to, co ju� wiem. Aha, przysz�o mi to w�a�nie do g�owy: co wiesz
o Halu Barnesie?
- Nic, a czemu pytasz?
- Rozpytywa�am o niego. Okazuje si�, �e Barnes w og�le nie jest w mary-
narce wojennej. Kiedy� by�.
- To znaczy, �e przeszed� do rezerwy?
- W osiemdziesi�tym pierwszym roku. Jest in�ynierem lotniczym po studiach
na Politechnice Kalifornijskiej. Przez jaki� czas pracowa� w laboratoriach kon-
cernu Grumman. P�niej by� cz�onkiem Rady Naukowej Marynarki Wojennej
przy Akademii Nauk, zast�pc� podsekretarza stanu w Departamencie Obrony, pra-
cowa� dla DSARC - Defence Systems Acquisition Review Council (Rady Opi-
niuj�cej Wdra�anie Nowych System�w Obronnych), by� te� cz�onkiem Rady Na-
ukowej Departamentu Obrony, organu doradczego Po��czonego Szefostwa Szta-
b�w i sekretarza obrony.
- Doradzaj�cej im w czym?
- Przy kupnie broni - powiedzia�a Beth. - To cz�owiek Pentagonu, doradza-
j�cy rz�dowi, jakiego rodzaju systemy obronne nale�y zakupi�. Jak wi�c dosz�o
do tego, �e odpowiada za ten program?
- Nie mam zielonego poj�cia - odpar� Norman. Siedz�c na pryczy, zsun��
p�buty ze st�p. Poczu� si� nagle zm�czony. Beth opar�a si� o framug�.
- Wygl�da na to, �e jeste� w doskona�ej kondycji - skonstatowa� Norman.
- Jak si� okazuje, przyda�o mi si� to - powiedzia�a Beth. - Z zaufaniem cze-
kam na to, co si� zdarzy. A ty? My�lisz, �e dasz sobie rad�?
- Ja? Czemu nie? - Spojrza� na sw�j brzuszek, do kt�rego zd��y� ju� przy-
wykn��. Ellen ci�gle mu powtarza�a, by co� z nim zrobi�. Czasami w przyp�ywie
energii przez par� dni zaczyna� chodzi� na si�owni�, ale nigdy nie udawa�o mu si�
go pozby�. Prawd� m�wi�c, niewiele si� nim zreszt� przejmowa�. Mia� pi��dzie-
si�t trzy lata i by� profesorem uniwersytetu. Po diab�a mia�by sobie zawraca� g�o-
w� sylwetk�? .
Przysz�a mu do g�owy pewna my�l.
- Co to znaczy, �e z zaufaniem czekasz na to, co si� zdarzy? Co ma si� zdarzy�?
26
-
C� jak na razie to tylko pog�oski, ale twoje przybycie zdaje sieje po-
twierdza�.
- Jakie pog�oski?
- �e wy�l� nas na d� - odpar�a Beth. ^
- Gdzie na d�?
- Na dno. Do statku.
- Ale to tysi�c st�p. Badaj� go za pomoc� podwodnych robot�w.
- W dzisiejszych czasach tysi�c st�p to niewielka g��boko�� - powiedzia�a
Beth. - Je�eli stosuje si� w�a�ciwe technologie. S�ju� tam nurkowie z marynarki.
Kr��� wie�ci, �e instaluj� habitat, by nasz zesp� m�g� zej�� na dno, zosta� tam
przez tydzie� lub d�u�ej i zbada� statek.
Norman poczu� nagle ch��d Podczas prac wykonywanych dla FAA mia� do czy-
nienia z najrozmaitszymi okropno�ciami. Raz, w Chicago, gdzie rozbi� si� samolot,
nadepn�� na co� �liskiego. Pomy�la�, �e to �aba, okaza�o si� jednak, i� jest to dzieci�ca
r�ka, zwr�cona d�oni� do g�ry. Innym razem zobaczy� wci�� jeszcze przypasane do
fotela zw�glone cia�o me�czyzny, kt�ry zosta� wyrzucony na dziedziniec podmiej-
skiego domu, gdzie wyl�dowa� tu� ko�o przeno�nego dzieci�cego basenu z plastyku.
A w Dallas obserwowa�, jak cz�onkowie ekipy wchodz� na dachy podmiejskich dom-
k�w i zbieraj� z nich cz�ci cia�a, wk�adaj�c je do plastykowych toreb...
Pracaz ekip� dochodzeniow� na miejscu katastrofy wymaga�a wyj�tkowych
stara�, by nie da� przyt�oczy� si� temu, co si� ujrza�o. Nigdy jednak nie grozi�o
cz�owiekowi osobiste niebezpiecze�stwo, �adne namacalne ryzyko. Jedyn� gro�-
b� by�a gro�ba koszmar�w.
Teraz jednak stan�� w obliczu perspektywy zej�cia tysi�c st�p pod powierzch-
ni� oceanu, by zbada� wrak...
- Nic ci nie jest? - spyta�a Beth. - Zblad�e�.
- Nie wiedzia�em, �e ktokolwiek rozwa�a zej�cie na dno.
- To tylko pog�oski - uspokoi�a go Beth. - Odpocznij troch�, Norman. Wy-
gl�da na to, �e tego potrzebujesz.
ODPRAWA
Zesp� do badania ULF zebra� si� w sali odpraw tu� przed jedenast�. Nor-
man z ciekawo�ci� czeka� na sposobno�� ujrzenia ludzi, kt�rych wybra� kilka lat
wcze�niej. Przez te wszystkie lata nie widzieli si� ani razu.
Czterdziestoletni Ted Fielding by� wci�� kr�py, przystojny i rozlu�niony, zja-
wi� si� w koszulce polo i szortach. Jako astrofizyk w Jet Propulsion Laboratory w Pa-
sadenie prowadzi� powa�ne badania nad stratygrafi� Merkurego i Ksi�yca, acz- ^
kolwiek najbardziej by� znany ze swych prac dotycz�cych kana��w na Marsie:
Mangala Vallis i Valles Marineris. Owe gigantyczne kaniony zlokalizowane by�y na
marsja�skim r�wniku, osi�ga�y dwie i p� mili g��boko�ci i dwa i p� tysi�ca mil
d�ugo�ci - by�y dwukrotnie g��bsze i dziesi�ciokrotnie d�u�sze ni� Wielki Kanion.
27
Fielding r�wnie� by� jednym z pierwszych, kt�rzy stwierdzili, i� planet� najbar-
dziej przypominaj�c� Ziemi� nie jest bynajmniej Mars, jak wcze�niej s�dzono, lecz
niewielki Merkury maj�cy zbli�one do ziemskiego pole magnetyczne. Jego spos�b
bycia by� bezpo�redni, otwarty, pogodny i troch� pompatyczny. Gdy pracowa� dla
JPL, pojawia� si� w telewizji przy wystrzeliwaniu ka�dego kolejnego satelity i stat-
ku kosmicznego, zdobywaj�c sobie w ten spos�b pewien rozg�os; ostatnio powt�r-
nie si� o�eni� z prezenterk� prognoz pogody z Los Angeles. Dorobili si� ju� synka.
Od wielu lat Fielding propagowa� tez� o istnieniu �ycia na innych planetach
i popiera� SETI - Search for Extraterriestrial Intelligence, cz