323

Szczegóły
Tytuł 323
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

323 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 323 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

323 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Michael Crichton "Kula" Prze�o�y� Marek Mastalerz Tytu� orygina�u SPHERE Ilustracja na ok�adce WARNER BROS. Redakcja merytoryczna MIRELLAI MIECZYS�AW REMUSZKO Redakcja techniczna ANNA BONIS�AWSKA Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER Copyright (c) 1987 by Miehael Crichton For the Polish edition (c)Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1998 ISBN 83- 7169- 630- 2 WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00- 108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62 Warszawa 1998. Wydanie II Druk: Zak�ady Graficzne "ATEXT" w Gda�sku Dla Lynn Nesbit Gdy naukowiec rozwa�a jaki� problem, w og�le nie bierze pod uwag� niemo�liwego. LOUISI KAHN Nie mo�na oszuka� natury. RICHARD FEYNMAN Podczas przygotowania tej ksi��ki pomoc i zach�t� okazali mi Caroline Conley, Kurt Wlladsen, Lisa Plonsker, Valery Pine, Anne- Marie Martin, John Deubert, Lynn Nesbit i Bob Gottlieb. Wszystkim im jestem wdzi�czny. Powierzchnia NA ZACH�D OD TONGA Przez d�ugi czas horyzont stanowi�a monotonna p�aska linia oddzielaj�ca Ocean Spokojny od nieba. Helikopter marynarki wojennej lecia� tu� ponad szczytami fal. Mimo dudnienia wirnik�w Norman Johnson zapad� w sen. By� znu�ony; na pok�a- dach rozmaitych wojskowych maszyn sp�dzi� ju� ponad czterna�cie godzin. Nie by�o to co�, do czego by�by przyzwyczajony pi��dziesi�ciotrzyletni profesor psychologii. Nie mia� poj�cia, jak d�ugo spa�. Kiedy si� przebudzi�, stwierdzi�, �e horyzont wci�� jest p�aski, lecz przed nimi rozpo�cieraj� si� bia�e p�kola koralowych atol�w. - Gdzie jeste�my? -zapyta� przez interkom. - To wyspy Ninihina i Tafahi - powiedzia� pilot - Formalnie rzecz bior�c, przynale�� do archipelagu Tonga; nie s� zamieszkane.Dobrze si� panu spa�o? - Nie�le. - Norman spojrza� na przep�ywaj�ce w dole wysepki: krzywizny bia�ego piasku, poro�ni�te nielicznymi palmami, kt�re szybko znikn�y mu z oczu. Ponownie roztoczy� si� przed nimi p�aski ocean. - Sk�d pana �ci�gn�li? - zapyta� pilot. - Z San Diego - odpar� Norman. - Wylecia�em wczoraj. - Wi�c dotar� tu pan przez Honolulu- Guam- Pago? - Zgadza si�. - Spory kawa�ek drogi - rzek� pilot - Czym si� pan w�a�ciwie zajmuje? - Jestem psychologiem- powiedzia� Norman. - �wiroznawca, co? - Pilot u�miechn�� si�. - No c�, wygl�da na to, �e �ci�- gn�li, kogo tylko si� da�o. - To znaczy? - Od dw�ch dni przewozimy tu ludzi z Guam. Najr�niejszych: fizyk�w, biolog�w, matematyk�w - do wyboru, do koloru. Wszystkich przerzucamy w sam �rodek najgorszego zadupia na Oceanie Spokojnym. - Co tam si� w�a�ciwie sta�o?- zapyta� Norman. Pilot obejrza� si� na niego. Czarne lotnicze okulary sprawia�y, �e Norman nie m�g� dojrze� wyrazu jego oczu. 9 - Nic nam nie powiedzieli, prosz� pana. A jak z panem? Czego si� pan do- wiedzia�? - Powiedziano mi - rzek� Norman - �e mia�a miejsce katastrofa lotnicza. - Aha - odpar� pilot. - Wzywaj� pana do wypadk�w? - Zdarza si�. Od dziesi�ciu lat Norman Johnson znajdowa� si� na li�cie ekspert�w powo�y- wanych przez FAA* do badania przyczyn katastrof w lotnictwie cywilnym. Pierw- szy raz bra� w tym udzia� w 1976 roku po katastrofie samolotu United Airlines w San Diego; p�niej by� jeszcze wzywany do Chicago w siedemdziesi�tym �smym i Dallas w osiemdziesi�tym drugim. Za ka�dym razem wygl�da�o to podobnie: nagl�cy tele- fon, gor�czkowe pakowanie si� i tygodniowa lub d�u�sza nieobecno��. Tym razem Ellen, jego �ona, by�a wytr�cona z r�wnowagi, poniewa� zosta� wezwany pierw- szego lipca, co oznacza�o, i� nie b�dzie go na pla�owym pikniku w dniu Czwartego Lipca, na kt�rym zawsze pieczono prosi�. Z tej w�a�nie okazji syn Tim, wracaj�cy z drugiego roku studi�w z Chicago, mia� si� u nich zatrzyma� w drodze na waka- cyjn� fuch� w Cascades. No i szesnastoletnia Amy przyje�d�a�a z Andover. Amy i Ellen niezbyt d�ugo wytrzymywa�y ze sob�, je�li nie by�o w pobli�u Normana, pe�ni�cego rol� mediatora. W volvo znowu co� stuka�o. Prawdopodobne te� by�o, i� Norman mo�e si� nie wyrobi� z powrotem na urodziny swej matki w przysz�ym tygodniu. "Co to za katastrofa?" - pyta�a Ellen. Nic nie s�ysza�am o �adnej kata- strofie". Kiedy si� pakowa�, radio by�o przez ca�y czas w��czone. W serwisach in- formacyjnych nie podano �adnej wiadomo�ci o jakiejkolwiek katastrofie lotniczej. Kiedy przed gankiem ich domu zatrzyma� si� samoch�d, kt�ry po niego przy- s�ano, Norman ze zdziwieniem stwierdzi�, i� jest to czterodrzwiowy w�z z parku samochodowego marynarki wojennej. - Nigdy jeszcze nie przysy�ali po ciebie samochodu - powiedzia�a Ellen, odprowadzaj�c go do drzwi wej�ciowych. - To jaki� wojskowy wypadek? - Nie wiem- odrzek�. - Kiedy wr�cisz? . Poca�owa�j�. - Zadzwoni� do ciebie. Przyrzekam. Ale nie zadzwoni�. Wszyscy byli uprzejmi i mili, ale nie dali mu skorzysta� z te- lefonu. Najpierw w Hickham Field w Honolulu, a p�niej w bazie lotniczej marynar- ki wojennej na Guam, gdzie dotar� o drugiej nad ranem i czekaj�c na kolejny start, sp�dzi� p� godziny w salce �mierdz�cej benzyn� lotnicz�, t�po wpatruj�c si� w eg- zemplarz "American Journal of Psychology", kt�ry zabra� ze sob�, Na Pago Pago znalaz� si� dok�adnie z nastaniem �witu. Spiesznie zabrano go na pok�ad helikoptera SeaKnight, kt�ry natychmiast wzni�s� si� nad pole startowe i ponad palmami i dacha- mi z pordzewia�ej blachy falistej skierowa� si� na zach�d nad Pacyfikiem. Na pok�adzie helikoptera sp�dzi� dwie godziny, cz�� tego czasu przesypiaj�c. Ellen, Tim, Amy i urodziny jego matki wydawa�y mu si� teraz bardzo odleg�e. * FAA - Federal Aviation Administration, Federalna Administracja Lotnictwa (wszystkie przy- pisy t�umacza). 10 - Gdzie dok�adnie jeste�my? - Pomi�dzy Samoa a Fid�i na po�udniowym Pacyfiku- powiedzia� pilot - Mo�e mi pan to pokaza� na mapie? - Nie jestem do tego upowa�niony, prosz�^pana. Poza tym i tak wiele by pan nie zobaczy�. W tej chwili znajdujemy si� dwie�cie mil od najbli�szego l�du. Norman zapatrzy� si� w p�aski horyzont, wci�� b��kitny i pozbawiony jakich- kolwiek znak�w szczeg�lnych. Nie do wiary, pomy�la�. Ziewn��. - Nie nudzi pana patrzenie na to? - M�wi�c szczerze, nie, prosz� pana - odpar� pilot - Naprawd� jestem za- dowolony, �e tak tu p�asko. Przynajmniej mamy dobr� pogod�, ale ona si� nie utrzyma. Nad Wyspami Admiralicji tworzy si� cyklon, najprawdopodobniej przej- dzie t�dy za par� dni. - I co wtedy? - Wszyscy st�d wyb�d� tak szybko, jak tylko b�d� w stanie. Aura potrafi porz�dnie da� w ko�� w tej cz�ci �wiata, prosz� pana. Jestem z Florydy i jako dzieciak widzia�em par� sporych huragan�w, ale nigdzie na �wiecie cz�owiek nie zobaczy nic, co dor�wnywa�oby cyklonowi na Pacyfiku. Norman skin�� g�ow�. - Ile nam jeszcze zosta�o lotu? - Lada chwila b�dziemy na miejscu, prosz� pana. Po dw�ch godzinach monotonii gromada statk�w wydawa�a si� nadzwyczaj interesuj�ca. Znajdowa�o si� tu ponad tuzin rozmaitych jednostek, rozstawionych mniej wi�cej w koncentryczne kr�gi. Na obwodzie naliczy� osiem szarych nisz- czycieli marynarki. Bli�ej �rodka znajdowa�y si� du�e okr�ty o szeroko rozsta- wionych podw�jnych kad�ubach, przypominaj�cych p�ywaj�ce suche doki. Do tego do chodzi�y pude�kowate okr�ty z p�askimi l�dowiskami dla helikopter�w, a po�r�d tej ca�ej szaro�ci dwie bia�e jednostki z platformami startowymi, ozna- czonymi koncentrycznymi kr�gami. Pilot wyliczy� statki po kolei: - Na zewn�trz znajduj� si� niszczyciele os�ony, a wewn�trz, id�c do �rodka: RVS - to znaczy Remote Vehicle Support, bazy Pojazd�w Zdalnie Sterowanych; MSS - Mission Support and Supply, Jednostki Zaopatrzenia Misji, a w �rodku OSRV. - OSRV? - Oceanographic Survey and Research Vessels, Badawcze Jednostki Oce- anograficzne. - Pilot wskaza� bia�e statki. - Po lewej, John Hawes", a po prawej "William Arthur". L�dujemy na "Hawesie". Helikopter okr��y� zesp� statk�w. Norman dostrzeg� kursuj�ce mi�dzy jed- nostkami w t� i z powrotem szalupy, pozostawiaj�ce na ciemnob��kitnych falach bia�e kilwatery. - I to wszystko z powodu katastrofy lotniczej? - zapyta� Norman. 11 - Hej! - u�miechn�� si� pilot. - Nic nie wspomnia�em o �adnej katastrofie. Niech pan sprawdzi, czy pas jest zapi�ty. Za chwil� l�dujemy. BARNES Rosn�ca czerwona tarcza l�dowiska znalaz�a si� w ko�cu bezpo�rednio pod l�duj�cym helikopterem. Norman niezgrabnie rozpina� klamr� pasa bezpiecze�- stwa, gdy do drzwi helikoptera podbieg� marynarz i je otworzy�. - Doktor Johnson? Norman Johnson? - Zgadza si�. - Ma pan jaki� baga�, prosz� pana? - Tylko to. - Norman si�gn�� za siebie po neseser. Oficer wyj�� mu go z d�oni. - Jakie� instrumenty pomiarowe czy co� podobnego? - Nie, tylko to. - Prosz� za mn�. Niech si� pan mnie trzyma, prosz� si� schyli�. Niech pan nie zawraca w stron� rafy. Norman wysiad� z helikoptera i schyli� si� pod wirnikiem. Pod��y� za ofi- cerem ku w�skim schodom. Metalowa por�cz by�a gor�ca. Za nimi helikopter wzni�s� si� z powrotem, pilot w po�egnalnym ge�cie uni�s� d�o�. Gdy maszyna si� oddali�a, powietrze nad Pacyfikiem sta�o si� zn�w niezno�nie upalne i nie- ruchome. - Udana podr�, prosz� pana? - Nie narzekam. - �yczy pan sobie p�j��? - Dopiero przylecia�em - powiedzia� Norman. - Nie, chodzi�o mi o to, czy nie chce pan p�j�� do toalety. - Nie - rzek� Norman. - Dobrze. Prosz� z nich nie korzysta�, pozapycha�y si�. - Zgoda. - Kanalizacja nawali�a wczoraj w nocy. M�czymy si� z tym i mamy nadzie- j�, �e poradzimy sobie do dzisiejszego wieczoru. - Obejrza� si� na Normana. - W chwili obecnej mamy na pok�adzie wiele kobiet, prosz� pana. - Rozumiem- powiedzia�Norman. - Mamy chemiczne w.c., jakby pan potrzebowa�. - Nie teraz. - Skoro tak, natychmiast zabior� pana do kapitana Barnesa. Nalega� na to. - Chcia�bym zadzwoni� do rodziny. - Niech pan to zg�osi kapitanowi Barnesowi. Schyliwszy si�, przeszli z zalanego s�o�cem pok�adu na o�wietlony lampami korytarz. By�o tu o wiele ch�odniej. - Ostatnio nie wysiada�a nam klimatyzacja - powiedzia� oficer. - Przynaj- mniej to mamy na pociech�. 12 - A cz�sto wysiada? - Tylko w czasie upa��w. Przez nast�pne drzwi weszli do wielkiego warsztatu: metalowe �ciany, stoja- ki z narz�dziami, miotaj�ce iskry palniki acetylenowe w d�oniach obs�ugi pochy- lonej nad metalowymi pontonami i skomplikowanymi urz�dzeniami, kable wij�- ce si� po posadzce. - Przeprowadzamy tu wi�kszo�� napraw zdalnie sterowanego sprz�tu - po- wiedzia� oficer, przekrzykuj�c zgie�k. - Mas� naprawd� ci�kiej roboty odwala si� na okr�tach pomocniczych. Dalej t�dy, prosz� pana. Przeszli jeszcze jednymi drzwiami na kolejny korytarz, a dalej do obszernej sali o niskim suficie, wype�nionej telewizyjnymi monitorami. Przed kolorowymi ekranami w p�mroku siedzia�o chyba z sze�ciu ludzi. Norman przystan��, by rzuci� na to okiem. - Tutaj nadzorujemy dzia�alno�� zdalnie sterowanych aparat�w - powiedzia� oficer. - W ka�dej chwili na dnie znajduj� si� co najmniej trzy czy cztery roboty. Do tego oczywi�cie dochodz� za�ogowe �odzie podwodne i obs�uga wyci�gu. Do uszu Normana dobiega�o potrzaskiwanie i szum zak��ce� w ��czno�ci ra- diowej, urywki cicho wypowiadanych s��w, kt�rych nie potrafi� rozr�ni�. Na jednym z ekran�w dojrza� spaceruj�cego po dnie nurka. Pada�o na niego surowe sztuczne o�wietlenie; mia� na sobie kombinezon, jakiego Norman jeszcze nie wi- dzia� - gruby niebieski materia� z jaskrawo�o�tym, osobliwie wyprofilowanym he�mem. Norman wskaza� ekran. - Jak g��boko znajduje si� ten cz�owiek? - Nie wiem, tysi�c, tysi�c dwie�cie st�p, co� ko�o tego. - I co znaleziono? - Jak do tej pory jedynie olbrzymi tytanowy statecznik. - Oficer rozejrza� si� wok� siebie. - Nie ma go w tej chwili na �adnym z monitor�w. Bili, mo�esz pokaza� doktorowi Johnsonowi statecznik? - Przykro mi, prosz� pana - powiedzia� technik doJohnsona. - Obecnie g��w- na grupa robocza znajduje si� w sektorze si�dmym. - Hmm, sektor si�dmy jest p� mili od statecznika - wyja�ni� oficer Norma- nowi. - Fatalnie si� z�o�y�o; to niesamowity widok. Jeszcze go pan jednak zoba- czy, jestem pewien. Chod�my do kapitana Barnesa. Jaki� czas szli korytarzem, po czym oficer zwr�ci� si� do Normana: - Zna pan kapitana? - Nie, a dlaczego? - Tak si� zastanawia�em. Bardzo chce si� z panem widzie�. Co godzin� wy- dzwania� do technik�w, �eby si� dowiedzie�, czy ju� pan przyby�. - Nigdy go nie spotka�em. - Bardzo sympatyczny facet - Nie w�tpi�. Oficer obejrza� si� przez rami�. - Wie pan, o kapitanie kr��y pewne powiedzenie. 13 - Jakie? , - M�wi�, �e jak zaszczeka, to gorzej, ni� jak ugryzie. Znale�li si� pod drzwiami, na kt�rych wisia�a tablica "Komendant Programu", pod ni� by�o miejsce na wsuwan� plakietk�: "Kpt. Harold C. Barnes, USN". Oficer przepu�ci� go przodem i Norman wkroczy� do wyk�adanej boazeri� kajuty. Zza sterty dokument�w wsta� zwalisty m�czyzna w koszuli z kr�tkimi r�kawami. Kapitan Barnes by� jednym z tych schludnych wojskowych, kt�rzy sprawiali, i� Norman czu� si� t�usty i nie na miejscu. W po�owie czwartej dekady �ycia Hal Barnes prezentowa� �wiatu wyprostowan� �o�niersk� postaw�. Mia� skupiony wyraz twarzy, kr�tko przystrzy�one w�osy, p�aski brzuch i zdecydowany u�cisk d�oni polityka. - Witam na pok�adzie "Hawesa", doktorze Johnson. Jak si� pan miewa? - Jestem zm�czony. - Bez w�tpienia, bez w�tpienia. Przybywa pan z San Diego? - Tak. - No to za panem mniej wi�cej pi�tna�cie godzin drogi. Chcia�by pan odpo- cz��? - Chcia�bym si� dowiedzie�, o co chodzi - rzek� Norman. - Ca�kowicie zrozumia�e. - Barnes skin�� g�ow�. - Co panu powiedziano? - Kto? - Ludzie, kt�rzy zabrali pana z San Diego, kt�rych spotka� pan na Guam, piloci, w og�le. - Nic mi nie powiedzieli. - Nie mia� pan te� do czynienia z �adnymi reporterami, z pras�? - Nie, z niczym w tym stylu. Barnes u�miechn�� si�. - �wietnie. Mi�o mi to s�ysze�. - Gestem wskaza� Normanowi, by usiad�, co ten z ulg� uczyni�. - Mo�e troch� kawy? - zapyta� Barnes, ruszaj�c w stron� eks- presu, kt�ry znajdowa� si� za jego biurkiem. W tym momencie zgas�o �wiat�o. Kajuta pogr��y�a si� w ciemno�ciach, roz�wietlanych jedynie blaskiem s�cz�cym si� ze �wietlika w bocznej �ciance. - A niech to szlag! - rzuci� gwa�townie Bar- nes. - Znowu to samo! Emerson! EMERSON! W bocznych drzwiach pojawi� si� wezwany porucznik. - Ju� to reperujemy, panie kapitanie! - Co tym razem? - Wywali�o w doku dwa dla pojazd�w zdalnie sterowanych, panie kapitanie. - Zdawa�o mi si�, �e pod��czyli�my dodatkowe linie do doku drugiego. - Najwidoczniej i te uleg�y przeci��eniu, kapitanie. - Ma to zosta� natychmiast naprawione, Emerson. - Mam nadziej�, �e wkr�tce sobie z tym poradzimy, kapitanie. Drzwi si� zamkn�y. Barnes usiad� i odchyli� si� do ty�u w fotelu. Norman us�ysza� jego g�os w ciemno�ci. 14 - To w zasadzie nie jest wina zasilania - powiedzia�. - Tych statk�w nie bu- dowano z my�l� o takim poborze mocy, z jakim mamy teraz do czynienia... no w�a�nie. Pan powiedzia�, �e chce kawy, doktorze? - Prosz� o czarn� - rzek� Norman. Barnes nala� mu kubeczek. * - W ka�dym razie ciesz� si�, �e z nikim pan nie rozmawia�. W mojej pracy, doktorze Johnson, najwi�kszym problemem jest bezpiecze�stwo. Gdyby przecie- k�y jakie� wiadomo�ci o tym, co tu znale�li�my, zewsz�d opad�yby nas k�opoty. I tak mn�stwo ludzi zosta�o ju� w to wci�gni�tych... Do diab�a, Dow�dztwo Si� Zbrojnych Pacyfiku nawet nie chcia�o mi przydzieli� niszczycieli, dop�ki nie za- cz��em im wmawia�, �e mamy do czynienia ze zwiadem radzieckich �odzi pod- wodnych. Od r�ki dosta�em cztery, a p�niej osiem niszczycieli. - Zwiad radzieckich �odzi podwodnych? - powt�rzy� Norman. - Tyle powiedzia�em tym z Honolulu - u�miechn�� si� Barnes. - Sta�y frag- ment gry w podobnych operacjach. We wsp�czesnej marynarce wojennej znajo- mo�� sposob�w zdobywania sprz�tu jest podstawow� umiej�tno�ci�. Z tymi Ro- sjanami to oczywi�cie fa�szywka. - To nie o nich chodzi?- Norman czu�, �e w jaki� spos�b umykaj�mu za�o- �enia le��ce u podstawy ich dialogu i stara� si� to nadrobi�. - Prawie na pewno si� nie zjawi�. Och, wiedz�, �e tu jeste�my. Co najmniej dwa dni temu wymacali nas swoimi satelitami, ale puszczamy sta�y strumie� daj�- cych si� odszyfrowa� przekaz�w, i� na terenie po�udniowego Pacyfiku prowadzi- my �wiczenia z poszukiwania i ratownictwa. Poszukiwanie i ratownictwo maj� u nich niski priorytet, cho� pewnie wykombinowali, �e rzeczywi�cie spad� nam jaki� samolot, kt�ry chcemy wydoby�. Mo�liwe, �e nawet podejrzewaj�, i� stara- my si� odzyska� g�owice j�drowe, jak w Hiszpanii w sze��dziesi�tym �smym. Dadz� nam jednak spok�j, poniewa� nie chc� si� politycznie anga�owa� w nasze k�opoty z broni� j�drow�. Wiedz�, �e niezbyt dobrze sobie obecnie u�o�yli�my wsp�prac� z Now� Zelandi�, - To w�a�nie o to chodzi? - spyta� Norman. - O g�owice j�drowe? - Dzi�ki Bogu, nie - wyja�ni� Barnes. - Jak tylko mamy co� dotycz�cego broni j�drowej, kto� w Bia�ym Domu czuje si� zobligowany, by to wszem wobec rozg�osi�. Uda�o nam si� to zatai� przed Bia�ym Domem. W rzeczywisto�ci obe- szli�my nawet Po��czone Szefostwo Sztab�w. Wszystkie meldunki s� przekazy- wane osobi�cie przez sekretarza obrony na r�ce prezydenta. - Postuka� palcem o biurko. - Jak na razie idzie �wietnie. Pan jest ostatnim z tych, kt�rych tu �ci�- gn�li�my. Teraz mo�emy wszystko zamkn�� na g�ucho. Nic ani nikt si� st�d nie wydostanie ani tu nie dostanie. Norman ci�gle nie m�g� sobie tego z�o�y� w jak�� ca�o��. - Je�li �adunki j�drowe nie maj� nic wsp�lnego z t� katastrof� - spyta� - po co te wszystkie tajemnice? - C� - odpowiedzia� Barnes. - Nie dysponujemy jeszcze �adnymi faktami. - Wypadek mia� miejsce pod powierzchni� oceanu? - Owszem. Mniej wi�cej pod miejscem, w kt�rym si� znajdujemy. 15 - Wi�c nikt nie m�g� prze�y�. - Prze�y�? - Barnes wygl�da� na zaskoczonego. - Nie, nie s�dz�, by ktokol- wiek prze�y�. - Wi�c po co zosta�em tu wezwany? Barnes wpatrzy� si� w niego wzrokiem bez wyrazu. - C� - spr�bowa� wyja�ni� Norman, - Zazwyczaj jestem wzywany na miej- sce katastrofy, gdy nie wszyscy gin�. W�a�nie dlatego w sk�ad zespo�u s� w��cze- ni psychologowie: by radzili sobie z ostrymi reakcjami pourazowymi ocala�ych pasa�er�w, ewentualnie rodzin ocala�ych pasa�er�w. Ich emocjami, l�kami, ich powracaj�cymi koszmarami. Ludzie, kt�rzy wychodz� ca�o z katastrofy, cz�sto maj� poczucie winy, �e prze�yli w�a�nie oni, a nie inni. Kobieta siedzi ko�o swego m�a i dzieci i nagle oni wszyscy s� martwi, jedynie ona pozosta�a przy �yciu. Zajmuj� si� tego rodzaju przypadkami. - Norman odchyli� si� w fotelu. - Jednak w tym przypadku, w przypadku samolotu, kt�ry zaton�� na g��boko�ci tysi�ca st�p, nie b�dzie takich problem�w. Dlaczego wi�c si� tu znalaz�em? Barnes wpatrywa� si� w niego bez s�owa. Wygl�da�o na to, �e czuje si� nie- swojo. Przerzuci� akta le��ce na jego biurku. - W�a�ciwie nie mia�a miejsca �adna katastrofa lotnicza, doktorze Johnson - powiedzia� w ko�cu. - Wi�c co? - Katastrofa statku kosmicznego. Nast�pi�a kr�tka chwila ciszy. Norman pokiwa� g�ow�. - Rozumiem. - Nie jest pan zaskoczony?- zapyta� Barnes. - Nie - odpowiedzia� Norman. - W gruncie rzeczy to wszystko t�umaczy. Je�li w oceanie zaton�� wojskowy statek kosmiczny, staje si� jasne, dlaczego nic o tym nie s�ysza�em w radiu, dlaczego utrzymuje si� to w tajemnicy, dlaczego �ci�gni�to mnie tu w taki, a nie inny spos�b... Kiedy mia�a miejsce katastrofa? Barnes zawaha� si� chwil� przed udzieleniem odpowiedzi. - Wedle najlepszych metod oceny, jakimi dysponujemy - po wiedzia� - ten statek kosmiczny zaton�� trzysta lat temu. ULF Zapad�o milczenie. Norman zas�ucha� si� w szum wentylatora. Z s�siedniego pomieszczenia dochodzi�y go s�abe odg�osy komunikat�w radiowych. Spojrza� na kubek z kaw� w swej d�oni, dostrzegaj�c szczerb� na jego brzegu. Usi�owa� przetrawi� to, czego si� w�a�nie dowiedzia�, jego umys� pracowa� jednak ospale, a my�li zatacza�y ja�owe kr�gi. Trzysta lat temu, pomy�la�. Statek kosmiczny maj�cy trzysta lat Ale program kosmiczny nie jest a� tak stary. Ma ledwie trzydzie�ci lat. Jak wi�c m�g� istnie� statek kosmiczny zbudowany trzysta lat temu? To niemo�liwe. Barnes musia� si� 16 omyli�. Ale w jaki spos�b? Marynarka nie wys�a�aby wszystkich tych statk�w i ludzi, gdyby nie by�a pewna, co znajduje si� pod powierzchni�, Statek kosmicz- ny pochodz�cy sprzed trzystu lat... Jak to jednak by�o mo�liwe? Nieprawdopodobne. To musia�o by� co� inne- go. Powtarza� to w my�lach bez ko�ca, oszo�omiony zaskoczony, nie mog�c doj�� do �adnych sensownych wniosk�w. - ... solutnie nie ma w�tpliwo�ci - m�wi� w�a�nie Barnes. - Mo�emy z du�� dok�adno�ci� oszacowa� czas katastrofy na podstawie warstwy porastaj�cych go korali. Korale w Pacyfiku rosn� z szybko�ci� oko�o dw�ch i p� centymetra rocz- nie. Ten obiekt - czymkolwiek jest - pokrywa mniej wi�cej pi�ciometrowa ich warstwa. To bardzo du�o. Oczywi�cie korale nie rosn� na g��boko�ci tysi�ca st�p, co oznacza, �e kiedy� w przesz�o�ci statek musia� si� obsun��. Geologowie twier- dz�, �e mia�o to miejsce oko�o stu lat temu; zak�adamy wi�c, i� statek liczy sobie og�em oko�o trzystu lat. Co do tego mo�emy si� jednak myli�. W rzeczywisto�ci mo�e by� o wiele starszy. Niewykluczone, �e ma i tysi�c lat. Barnes z powrotem zabra� si� za akta na swym biurku, sk�adaj�c je w r�wny stosik i wyg�adzaj�c brzegi. - Nie wstydz� si� panu tego powiedzie�, doktorze Johnson, to co� napawa mnie l�kiem jak cholera. W�a�nie dlatego zosta� pan tu �ci�gni�ty. Norman potrz�sn�� g�ow�. - Ci�gle nie rozumiem. - �ci�gn�li�my pana tutaj - wyja�ni� Barnes - z racji pana zwi�zk�w z pro- gramemULF. - ULF? - rzek� Norman i niewiele brakowa�o, by powiedzia�, �e przecie� Ulf to by� dowcip. Zorientowawszy si�, jak� powag� zachowuje Barnes, by� za- dowolony, �e powstrzyma� si� na czas. Mimo to programu ULF nie mo�na by�o bra� powa�nie. Wszystko, co go dotyczy�o, od samego pocz�tku by�o �artem. W 1979 roku, pod koniec kadencji Cartera, Norman Johnson by� wyk�a- dowc� psychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego. Zajmowa� si� badaniami nad dynamik� grupow� oraz l�kiem; czasami powo�ywano go do ekip dochodzeniowych FAA pracuj�cych na miejscach katastrof. W owym okre- sie jego najwi�kszymi zmartwieniami by�o to, czy uda mu si� znale�� dom dla Ellen i dzieci, czy otrzyma sta�y kontrakt od uniwersytetu i czy zdo�a regularnie publikowa� prace naukowe. Badania Normana uwa�ano za b�yskotliwe, lecz psychologia notorycznie podlega�a intelektualnym modom, a zainteresowanie studiowaniem l�ku w�a�nie spada�o, poniewa� wielu badaczy sk�ania�o si� ku opinii, i� jest to czysto biochemiczne zak��cenie, kt�re z powodzeniem mo�na wyleczy� wy��cznie �rodkami psychotropowymi. Jeden z badaczy posun�� si� nawet do stwierdzenia: "L�k nie stanowi ju� problemu w psychologii. Nie po- zosta�o w nim nic do wyja�nienia". Podobnie dynamik� grupow� uwa�ano za przestarza��: twierdzono, i� dziedzina ta prze�y�a sw�j najwi�kszy rozkwit we 17 2 - Kula wczesnych latach siedemdziesi�tych podczas mody na gestaltystyczne grupy spotkaniowe i burze m�zg�w w wielkich firmach, obecnie jednak �wietno�� jej ju� przebrzmia�a. Norman nie by� w stanie tego poj��. S�dzi�, i� kierunek zmian w spo�ecze�- stwie ameryka�skim sprawia, i� ludzie coraz cz�ciej pracuj� w grupach, nie sa- motnie; indywidualizm dra�liwych jednostek zast�pi�y niesko�czone posiedzenia dyrekcji i grupowe podejmowanie decyzji. Spodziewa� si�, �e w tym nowym spo- �ecze�stwie b�dzie si� wi�cej uwagi po�wi�ca� zachowaniom w grupach. Nie s�- dzi� r�wnie�, i� problem l�ku da si� rozwi�za� wy��cznie tabletkami. Ocenia�, i� spo�ecze�stwo, w kt�rym najcz�ciej przepisywanym lekiem by�o valium*, jest z definicji spo�ecze�stwem z nie rozwi�zanymi problemami. Dopiero na pocz�tku lat osiemdziesi�tych, gdy zainteresowano si� technika- mi zarz�dzania Japo�czyk�w, przedmiot bada� Normana zn�w zyska� uznanie w �wiatku akademickim. Mniej wi�cej w tym samym czasie uznano, i� uzale�nie- nie od valium stanowi powa�ny problem spo�eczny, w wyniku czego ponownej ocenie poddano ca�� problematyk� farmakologiczn� terapii l�ku. Do tego czasu przez par� lat jednak Johnson czu� si�, jakby znalaz� si� na uboczu. (Przez prawie trzy lata nie przyznawano mu �rodk�w na badania). Znalezienie domu i kontraktu stanowi�o dla niego powa�ny problem. Podczas tego W�a�nie najgorszego okresu, pod koniec 1979 roku, nawi�za� z nim kontakt m�ody prawnik pracuj�cy dla Narodowej Agencji Bezpiecze�stwa w Waszyngtonie. Zasiad�szy z nog� za�o�on� na nog�, nerwowo skubi�c sw� skar- pet�, powiedzia� Normanowi, i� zjawi� si�, by prosi� go o wsp�prac�. Norman zadeklarowa�, �e bardzo ch�tnie j� nawi��e. Wci�� skubi�c skarpet� prawnik stwierdzi�, i� chcia�by przedyskutowa� z Nor- manem "powa�ny problem dotycz�cy bezpiecze�stwa narodowego, w obliczu kt�rego znalaz� si� w�a�nie kraj". Norman zapyta� go, na czym on polega. - Nasz kraj po prostu nie jest przygotowany na wypadek inwazji z kosmosu. Absolutnie nie przygotowany. Poniewa� prawnik by� m�ody i wypowiadaj�c te s�owa spu�ci� wzrok na sw� skarpet�, Norman zrazu oceni�, i� czuje si� zak�opotany, i� wys�ano go w tak idio- tycznej misji. Kiedy jednak m�ody cz�owiek podni�s� wzrok, ku swemu zdumie- niu stwierdzi�, i� jest on nies�ychanie powa�ny. - - W przypadku czego� takiego naprawd� nie zdo�aliby �my sobie poradzi� - powiedzia� prawnik i dorzuci� raz jeszcze: - Gdyby nast�pi�a inwazja z kosmosu. Norman przygryz� warg�. - To zapewne prawda - zgodzi� si�. - Ludzie Z rz�du si� tym martwi�. - Rzeczywi�cie? - Na najwy�szych szczeblach panuje przekonanie, i� trzeba opracowa� plan na wypadek takiej ewentualno�ci. * Valium - ameryka�ska nazwa handlowa relanium. 18 - To znaczy plan na wypadek inwazji z kosmosu? - Normanowi uda�o si� jako� zachowa� niewzruszony wyraz twarzy. - By� mo�e - powiedzia� prawnik - by� mo�e "inwazja" to za mocne s�owo. Okre�lmy to lepiej jako "kontakt": "kontakt z obc� cywilizacj�". - Rozumiem. - Bra� pan ju� udzia� w dochodzeniach na miejscu katastrof cywilnych sa- molot�w, doktorze Johnson. Wie pan, jak funkcjonuj� powo�ywane w trybie na- g�ym grupy. Pragn�liby�my, by pom�g� nam pan okre�li� optymalny sk�ad grupy awaryjnej maj�cej wej�� w kontakt z przedstawicielami obcej cywilizacji. - Rozumiem - zapewni� Norman, zastanawiaj�c si�, jak by si� tu taktownie z tego wycofa�. Ca�a idea by�a ewidentnie niedorzeczna. Traktowa� m�g� j� jedy- nie jako przeniesienie: administracja, stoj�ca w obliczu problem�w, z kt�rymi nie mog�a sobie poradzi�, postanowi�a my�le� o czym� innym. W�wczas w�a�nie prawnik, odchrz�kn�wszy, zaproponowa� mu prowadzenie bada� i znacz�c� kwot�, kt�ra mia�aby by� wyp�acana przez dwa przeznaczone na nie lata. Norman dostrzeg� spos�b, w jaki m�g�by kupi� dom dla swej rodziny. Zgodzi� si�. - Ciesz� si�, �e pan r�wnie� docenia wag� problemu, - Och, tak- odrzek� Norman, zastanawiaj�c si�, ile naprawd� mia� latpraw- nik. Ocenia�, �e oko�o dwudziestu pi�ciu. - B�dziemy potrzebowali jedynie potwierdzenia ze strony s�u�b bezpiecze�- stwa- zastrzeg� si� prawnik. - Potrzebuj� ich zgody? - Doktorze Johnson - powiedzia� prawnik, zatrzaskuj�c sw�j neseser. - Ten program jest naprawd� �ci�le tajny.. - Bardzo mnie to cieszy - wyzna� szczerze Norman. Wyobra�a� sobie reak- cje koleg�w, gdyby si� kiedykolwiek o tym dowiedzieli. To, co si� zacz�o jako dowcip, wkr�tce sta�o si� niesamowicie serio. W ci�gu nast�pnego roku Norman pi�ciokrotnie udawa� si� do Waszyngtonu na spotkania z wa�nymi osobisto�ciami z Narodowej Rady Bezpiecze�stwa, dotycz�ce wisz�cej nad krajem gro�by inwazji z kosmosu. Jego badania by�y �ci�le tajne. W ich wcze- snym stadium zastanawiano si�, czy wprowadzi� w nie r�wnie� D ARPA- Defence Advanced Research Project Agency (Agencj� Badawcz� Rozwojowych Progra- m�w Obronnych) w Pentagonie, i zdecydowano si� tego nie czyni�. Rozwa�ano, czy nie wci�gn�� w to NASA, i r�wnie� si� na tonie zdecydowano. Jeden z rz�do- wych urz�dnik�w powiedzia�: "Doktorze, to nie jest kwestia naukowa, to kwestia bezpiecze�stwa narodowego. Nie chcemy tego og�asza� publicznie", Normana nieustannie zaskakiwa�o, z jak wysokiego szczebla urz�dnikami przychodzi�o mu si� spotyka�. Jeden z podsekretarzy stanu od�o�y� dokumenty dotycz�ce naj�wie�szego kryzysu na Bliskim Wschodzie, by zada� pytanie: - Co pan s�dzi o mo�liwo�ci, i� obcy b�d� w stanie odczytywa� nasze my�li? - Hmm...- odpowiedzia� Norman. - W�a�nie mi to przysz�o do g�owy. Jak zdo�amy w negocjacjach z nimi za- j�� okre�lone stanowisko, je�li b�d� mogli odczyta� nasze my�li? 19 - Rzeczywi�cie, to mo�e by� problem - zgodzi� si� Norman, ukradkiem rzu- caj�c spojrzenie na zegarek. - Cholera, do�� k�opot�w mamy z tym, �e nasze zaszyfrowane depesze prze- chwytuj� Rosjanie, Wiemy, �e Japo�czycy i Izraelczycy z�amali wszystkie nasze kody. Modlimy si� jedynie, by si� to nie uda�o Rosjanom. Rozumie pan jednak, o co mi chodzi? To znaczy o odczytywanie my�li? - Och, tak. - Pa�skie wnioski zostan� wzi�te pod uwag�. Norman obieca�, �e si� postara. Cz�owiek z personelu Bia�ego Domu powiedzia� mu przy innej okazji: - Rozumie pan, i� prezydent b�dzie sobie �yczy� osobi�cie porozmawia� z obcymi. Tak� ma w�a�nie natur�. - Yhm - mrukn�� Norman. - Chodzi mi o to, �e nie da si� przeceni� roli propagandowej, spo�ecznej, jak� mo�e mie� takie spotkanie. Prezydent przyjmuje przybysz�w z kosmosu w Camp David. C� za chwila dla �rodk�w masowego przekazu. - Naprawd� donios�a - zgodzi� si� Norman. - Tak wi�c na wst�pie kto� poinformuje obcych, kim jest prezydent i jak wygl�da etykieta zwracania si� do niego. Nie mo�na dopu�ci�, by prezydent Sta- n�w Zjednoczonych rozmawia� przed kamerami z lud�mi z innej galaktyki czy B�g wie sk�d bez wst�pnego przygotowania. Jak pan my�li, czy obcy b�d� m�wi� po angielsku? - W�tpi� - rzek� Norman. - Czyli kto� b�dzie si� musia� nauczy� ich j�zyka, prawda? - Trudno oceni�. - By� mo�e obcy si� lepiej poczuj�, je�li najpierw spotkaj� si� z reprezen- tantami naszych mniejszo�ci etnicznych - powiedzia� przedstawiciel Bia�ego Domu. - W ka�dym razie to prawdopodobne. Prosz� to przemy�le�. Norman obieca�, i� si� nad tym zastanowi. Oficer ��cznikowy z Pentagonem, genera� major Sztabu Generalnego, zabra� go kiedy� na obiad i przy kawie zapyta� pozornie beztrosko: - Jak pan sobie wyobra�a, jak b�d� uzbrojeni ci obcy? - Nie jestem pewien - przyzna� si� Norman. - No w�a�nie, w tym tkwi szkopu�, prawda? Jakie b�d� przy tym ich s�abe miejsca? Chodzi mi o to, i� obcy mog� nawet nie przypomina� ludzi, - Mog� by� podobni do gigantycznych owad�w. Nasze o wady potrafi� wy- trzyma� wielkie dawki promieniowania. - Tak - rzek� Norman. , - By� mo�e nie b�dziemy w stanie im nic zrobi� - zastanawia� si� cz�owiek z Pentagonu, poczym si� rozchmurzy�. - W�tpi� jednak, by dali rad� wytrzyma� bezpo�rednie trafienie megatonow� g�owic� termoj�drow�, jak pan s�dzi? - Nie - odpar� Norman. - Nie s�dz�, by byli do tego zdolni. - Zamieniliby si� w par�. 20 - Bez w�tpienia. - Po prostu prawo fizyki. - Zgadza si�. - Musi to pan wyra�nie stwierdzi� w swoim podsumowaniu, �e musz� by� podatni na ciosy j�drowe. - Tak - zgodzi� si� Norman. - Nie chcemy wywo�ywa� paniki - wyja�ni� przedstawiciel Pentagonu. - Nie ma sensu niepotrzebnie denerwowa� ludzi, prawda? Nie w�tpi�, �e w Po��czonym Szefostwie Sztab�w uspokoj� si� wiedz�c, i� obcych mo�na zniszczy� nasz� broni� j�drow�. - B�d� mia� to na uwadze- powiedzia� Norman. Wreszcie spotkania si� sko�czy�y i dano mu czas na sporz�dzenie podsumo- wania. Przegl�daj�c podstawowe publikacje dotycz�ce �ycia poza Ziemi� stwier- dzi�, �e mimo wszystko genera� z Pentagonu mia� w zasadzie racj�. Istotn� kwe- sti�, jaka wy�oni�aby si� przy kontakcie z obc� cywilizacj� - gdyby kiedykolwiek do niego dosz�o - by�a kwestia paniki. Paniki wywo�anej przyczynami czysto psy- chologicznymi. Jedynym licz�cym si� do�wiadczeniem ludzko�ci, w kt�rym wzi�li udzia� kosmici, by�a radiowa adaptacja Wojny �wiat�w, dokonana w 1938 roku przez Orsona Wellesa. Reakcja na ni� by�a jednoznaczna. Ludzie byli przera�eni. Norman sporz�dzi� sprawozdanie i zatytu�owa� je: Ewentualne kontakty z po- zaziemskimi cywilizacjami. Narodowa Rada Bezpiecze�stwa odes�a�a mu je z suge- sti�, by dokona� zmiany tytu�u na "brzmi�cy bardziej technicznie" oraz "usun�� wszelkie sugestie, i� kontakt z cywilizacjami pozaziemskimi jest jedynie ewentual- no�ci�, w pewnych bowiem kr�gach administracji traktowany jest on jako pewny". Poprawione sprawozdanie Normana natychmiast zakwalifikowano jako �ci- �le tajne. Nosi�o ono obecnie tytu�: Zalecenia dla ludzkiego zespo�u kontaktowe- go do bada� nad Niezidentyfikowanymi Formami �ycia. Owe "Niezidentyfiko- wane Formy �ycia" okre�lano skr�tem ULF - od angielskiej pe�nej nazwy "Unknown Life Forms". Wedle ustale� Normana zesp� do kontakt�w z ULF winien sk�ada� si� z jednostek o wyj�tkowo stabilnej psychice. - Ciekawe - powiedzia� Barnes, otwieraj�c teczk� z dokumentami - czy roz- pozna pan ten cytat: Zespo�y kontaktowe, napotykaj�ce Niezidentyfikowane Formy �ycia (ULF) musz� by� przygotowane na wyj�tkowe obci��enia psychiczne. Pra- wie na pewno dojdzie do wyst�pienia reakcji l�kowych o wyj�tkowym nasile- niu. Trzeba wyszuka� jednostki, kt�rych cechy osobowo�ci pozwol� znie�� sytuacje prowokuj�ce pojawienie si� l�k�w o wyj�tkowym nasileniu, i z nich w�a�nie tworzy� owe zespo�y. Niejestmo�liwe poddanie wystarczaj�cej ocenie l�ku wyst�puj�cego przy kontaktach z obcymi formami �ycia. Strach, jaki mog� wywo�a� obce istoty, nie jest zbadany i z g�ry nie da si� go przewidzie�. Najprawdopodobniejsz� konsekwencj� takiego kontaktu jest jednak absolutna zgroza. 21 Barnes zatrzasn�� teczk� z dokumentacj�. - Przypomina pan sobie, czyje to stwierdzenia? - Tak - odrzek� Norman. - Moje. Przypomnia� sobie r�wnie�, na jakiej podstawie tak twierdzi�. Cz�� funduszy przyznanych przez Narodow� Rad� Bezpiecze�stwa prze- znaczy� na badania dynamiki grupowej w sytuacjach l�ku o pod�o�u psychoso- cjalnym. Post�puj�c zgodnie z metodyk� opracowan� przez Ascha i Milgrama, zaplanowa� kilka sytuacji, w kt�rych osoby badane nie wiedzia�y, �e s� poddawa- ne testom. W jednej z nich grupa os�b otrzymywa�a polecenie udania si� wind� na wy�sze pi�tro, gdzie mia�y zosta� poddane badaniom. Winda zacina�a si� mi�- dzy pi�trami, a zachowanie si� os�b badanych rejestrowano ukryt� kamer�. Sytuacj� t� prokurowano w kilku wariantach. Czasami na windzie wieszano ta- bliczk�"Winda w naprawie",czasami mo�na si� by�o telefonicznie porozumie� z "kon- serwatorem d�wigu", czasami nie. Czasem obsuwa� si� sufit, czasami gas�o �wiat�o. Zda�y�o si� te� i� pod�oga windy by�a z prze�roczystego tworzywa sztucznego. W innej sytuacji "kieruj�cy eksperymentem" zabiera� w ci�ar�wce osoby badane na pustyni�, gdzie niespodziewanie ko�czy�o si� paliwo, a on sam "mia� atak serca", tak i� osoby badane zostawa�y porzucone na pastw� losu. W najdrastyczniejszym scenariuszu osoby badane zabierano na pok�ad pry- watnego samolotu, a w trakcie lotu pilot "doznawa� zawa�u". Mimo znanych zastrze�e� wobec tego rodzaju test�w (s� brutalne, sztuczne, osoby badane zazwyczaj przeczuwaj�, i� sytuacja, w kt�rej si� znalaz�y, zosta�a zaaran�owana), Johnson zyska� sporo cennych informacji o zachowaniu si� grup w sytuacjach wywo�uj�cych l�k. Stwierdzi�, i� reakcje l�kowe maj� tym mniejsze nasilenie, im mniej liczebna jest grupa badana (najlepiej reagowa�y grupy licz�ce pi�� i mniej os�b), gdy cz�on- kowie grupy znali si� nawzajem, gdy nie byli od siebie odizolowani i mogli si� ze sob� porozumiewa�, kiedy ��czy�y ich wsp�lne cele i mieli limity czasowe na ich realizacj�, gdy cz�onkowie grupy byli w r�nym wieku i r�nej p�ci, oraz gdy wykazywali si�, wedle test�w LAS, osobowo�ciami odpornymi na wyst�powanie fobii, co z kolei korelowa�o z ich sprawno�ci� fizyczn�. Wyniki test�w sporz�dzone by�y w postaci g�sto upakowanych statystycz- nych tabel, aczkolwiek w zasadzie Norman zdawa� sobie spraw�, i� jedynie po- twierdzaj� zdroworozs�dkowe obserwacje: je�li cz�owiek jest uwi�ziony w win- dzie, lepiej si� czuje maj�c przy sobie kilka odpr�onych, wysportowanych os�b, kt�re zna, nie b�d�c zmuszonym do przebywania w ciemno�ciach i wiedz�c, i� kto� zabra� si� do pracy nad ich uwolnieniem. Okaza�o si� jednak, i� niekt�re wyniki nie dawa�y si� przewidzie�. Tak na przyk�ad by�o ze sk�adem grupy. Te, kt�re sk�ada�y si� wy��cznie z m�czyzn czy kobiet, o wiele gorzej radzi�y sobie w sytuacjach stresowych ni� grupy mieszane; grupy sk�adaj�ce si� z os�b mniej wi�cej w takim samym wieku by�y bardziej podatne na stresy ni� te, w kt�rych wiek uczestnik�w by� r�ny. Najgorzej za� wypada�y grupy utworzone wcze�niej w innym celu: jednemu z test�w poddano mistrzowsk� dru�yn� koszykarzy, kt�ra rozlecia�a si� prawie natychmiast. 22 Mimo efektywno�ci owych bada� Normana trapi�y w�tpliwo�ci dotycz�ce podstaw, na kt�rych opiera�o si� jego opracowanie - - wymodelowania reakcji na inwazj� przybysz�w z kosmosu. Uwa�a� je za spekulacje granicz�ce z absurdem. Puszcza� je w obieg nieco zak�opotany, po opracowaniu ich tak, by wygl�da�y na powa�niejsze, ni� by�y w rzeczywisto�ci. * Poczu� ulg�, gdy carterowska administracja nieprzychylnie odnios�a si� do jego sprawozdania. Nie przyj�to �adnego z jego zalece�. Administracja nie zga- dza�a si� z doktorem Johnsonem, i� pierwsz� reakcj� na pojawienie si� obcych b�dzie l�k; �ywiono przekonanie, i� b�dzie to zdumienie i podziw. Co wi�cej, administracja wymy�li�a sobie du�� grup� kontaktow�, licz�c� trzydzie�ci os�b, po�r�d kt�rych znale�liby si� trzej teolodzy, prawnik, fizyk, przedstawiciel Departamentu Stanu, przedstawiciel Po��czonego Szefostwa Sztab�w, wybrana grupa w�adz ustawodawczych, in�ynier specjalizuj�cy si� w projektowaniu stat- k�w kosmicznych, egzobiolog, fizyk nuklearny, antropolog - specjalista od r�- nic kulturowych oraz jaka� wybitna osobowo�� telewizyjna. W ka�dym razie prezydenta Cartera nie wybrano ponownie w 1980 roku i Nor- man nie mia� przez sze�� kolejnych lat �adnych wiadomo�ci o losach propozycji dotycz�cych ULF. A� do tej pory. - Przypomina pan sobie zesp� do kontakt�w z ULF, kt�ry pan zapropono- wa�? - zapyta� Barnes. - Oczywi�cie- odpar�Norman. Norman rekomendowa� czteroosobowy sk�ad zespo�u maj�cego nawi�za� kontakt z istotami pozaziemskimi. Mieli si� w nim znale�� astrofizyk, zoolog, matematyk, j�zykoznawca oraz jako pi�ty, dodatkowy cz�onek - psycholog, kt�- rego zadanie mia�o polega� na nadzorowaniu zachowania si� grupy jako ca�o�ci oraz stosunk�w mi�dzy poszczeg�lnymi osobami j� tworz�cymi. - Prosz� mi powiedzie�, co pan o tym s�dzi - powiedzia� Barnes, wr�czaj�c Normanowi kartk� papieru. ZESPӣ DO BADA� ANOMALII ZE STRONY MARYNARKI/EKIPA POMOCNICZA 1. Harold C. Barnes, kapitan Marynarki Wojennej Stan�w Zjednoczonych, dow�dca programu. 2. Jane Edmunds, podoficer, technik przetwarzania danych, 1C. 3. Tina Chan, podoficer, technik elektronik, 2C. 4. Alice Fletcher, podoficer, kwatermistrz habitatu Deepsat. 5. Ros� C. Levy, szeregowiec, zast�pczyni kwatermistrza habitatu Deepsat, 2C. CYWILNI CZ�ONKOWIE ZESPO�U l. Theodore Fielding, astrofizyk/geolog planetarny. 23 2. Elisabeth Halpern, zoolog/biochemik. 3. Harold J. Adams, matematyk/logik. 4. Arthur Levine, oceanolog/biochemik. 5. Norman Johnson, psycholog. Norman przyjrza� si� li�cie. - Z wyj�tkiem Levine'a, to sk�ad Zespo�u ULF I, jaki zaproponowa�em. Nawet rozmawia�em z tymi lud�mi i podda�em ich testom. - Zgadza si�. - Sam pan jednak powiedzia�, kapitanie, �e prawdopodobnie nikt nie prze- �y�. Zapewne ten statek jest ca�kowicie wymar�y. - Owszem - odrzek� Barnes. - Je�li jednak si� myl�? - Spojrza� na zega- rek. - Zamierzam urz�dzi� odpraw� zespo�u o jedenastej zero zero. Chcia�bym, �eby pan r�wnie� przyszed�; zobaczymy, jak pan oceni jego sk�ad Ostatecznie kierowali�my si� pa�skimi rekomendacjami. Kierowali�cie si� moimi rekomendacjami, pomy�la� Norman z wra�eniem, jakby si� zapada�. Jezu Chryste, ja tylko sp�aca�em dom. - Wiedzia�em, �e ucieszy si� pan z mo�liwo�ci sprawdzenia, jak wypadn� pa�skie koncepcje w praktyce - powiedzia� Barnes. - W�a�nie dlatego w��czy- �em pana w sk�ad zespo�u jako psychologa, cho� mo�e kto� m�odszy by�by bar- dziej na miejscu. - Doceniam to- zapewni�Norman. - By�em tego pewny - odrzek� Barnes, u�miechaj�c si� pogodnie. Wyci�- gn�� masywn� d�o�. - Witamy w zespole ULF, doktorze Johnson. BETH Jaki� porucznik zaprowadzi� Normana do kajuty, szarej i miniaturowej, bar- dziej przypominaj�cej cel� wi�zienn� ni� cokolwiek innego. Na pryczy le�a�a jego teczka. W k�cie znajdowa�a si� klawiatura komputera i monitor. Ko�o niego le�a�a gruba ksi��ka w niebieskiej oprawie. Usiad� na twardym, niewygodnym ��ku, odchyli� si� i opar� o wystaj�c� ze �ciany rur�. - Cze��, Norman! - us�ysza� mi�kki g�os. - Ciesz� si�, �e i ciebie w to wpako- wali. W ko�cu to wszystko twoja wina, nie? - W wej�ciu pojawi�a si� kobieca syl- wetka. Beth Halpern, zoolog zespo�u, stanowi�a zbi�r przeciwie�stw. By�a wysok�, kanciast� trzydziestosze�cioletni� kobiet�, niemal �adn� mimo ostrych rys�w i pra- wie m�skiej sylwetki. Przez te lata, odk�d Norman widzia� j� po raz ostatni, jej m�skie cechy uleg�y jeszcze wyra�niejszemu podkre�leniu.Beth nie�le biega�a i pod- nosi�a ci�ary; na ramionach i szyi uwidocznia�y si� mi�nie i �y�y, a schowane w spodniach uda by�y masywne. W�osy mia�a przyci�te kr�tko, prawie po m�sku. 24 Przy tym nosi�a bi�uteri� i malowa�a si�. Porusza�a si� w kusz�cy spos�b. Mia�a �agodny g�os, a jej oczy nabiera�y rozmarzonego wyrazu, zw�aszcza gdy m�wi�a o �ywych stworzeniach, kt�re bada�a. W takich chwilach stawa�a si� nie- mal macierzy�ska. Jeden z jej koleg�w z uniwersytetu w Chicago nazwa� j� kie- dy� "umi�nion� Matk� Natur�". * Norman wsta�. Cmokn�a go w policzek na przywitanie. - Moja kajuta s�siaduje z twoj�, S�ysza�am, jak wchodzi�e�. Kiedy przyle- cia�e�? - Godzin� temu. Chyba wci�� jestem w szoku - powiedzia� Norman. - Wie- rzysz w to wszystko? Wierzysz, �e to wszystko nie jest jakim� oszustwem? - S�dz�, �e to prawda. - Wskaza�a niebiesk� ksi�g� le��c� ko�o komputera. Norman wzi�� j� do r�ki. Regulamin post�powania personelu wojskowego pod- czas operacji tajnych. Przekartkowa� szybko stronice pokryte zwartym, pisanym prawniczym j�zykiem tekstem. - Dowiedzie� si� mo�na z niego w zasadzie jed- nego - powiedzia�a Beth. - Trzeba trzyma� g�b� na k��dk�, inaczej l�duje si� na wiele lat w wi�zieniu. Poza tym nie mo�na nawi�zywa� �adnej ��czno�ci. Tak, Norman, s�dz�, �e to wszystko prawda. - �e tam w dole znajduje si� statek kosmiczny? - �e na dnie jest co�. To ekscytuj�ce - zacz�a m�wi� coraz szybciej. - C�, dla biologa perspektywy s� osza�amiaj�ce - wszystko, co wiemy, pochodzi z bada� istot �ywych z naszej planety. W pewnym sensie jednak wszystkie gatun- ki s� takie same. Wszystkie stworzenia �ywe, od alg po istoty ludzkie, w zasadzie zbudowane s� wed�ug tego samego planu, tego samego DNA. Teraz mamy szans� nawi�za� kontakt z �yciem ca�kowicie odmiennym, r�ni�cym si� od naszego we wszystkich aspektach. Musisz przyzna�, �e to podniecaj�ce. Norman skin�� g�ow�. Pomy�la� o czym� innym. - Dlaczego powiedzia�a�, �e nie mo�emy komunikowa� si� z nikim z ze- wn�trz? Obieca�em, �e zadzwoni� do Ellen. - Wiesz, usi�owa�am si� dodzwoni� do c�rki i powiedziano mi, �e wysia- d�y wszystkie ��cza z l�dem. Marynarka ma wi�cej satelit�w ni� admira��w, ale zaklinaj� si�, �e nie jest osi�galna �adna linia, kt�r� mo�na by si� po��- czy� ze Stanami. Barnes powiedzia�, �e wyrazi zgod� na wys�anie depeszy, to wszystko. - Ile lat ma ju� Jennifer? - zapyta� Norman, zadowolony, �e uda�o mu si� wydoby� imi� z g��bin pami�ci. A jak nazywa� si� m�� Beth? By� chyba fizykiem j�drowym, przypomnia� sobie. Mia� piaskowe w�osy, brod� i nosi� muszki. - Dziewi��. Gra teraz w dru�ynie baseballowej Evanston Little League. Marnie si� uczy, ale piekielnie dobrze rzuca. - W jej g�osie brzmia�a duma. - A jak twoja rodzina? Ellen? - W porz�dku. Dzieci rosn� zdrowo. Tim jest na pierwszym roku w Chica- go, Amy w Andover. A jak... - George? Rozwiedli�my si� trzy lata temu - powiedzia�a Beth. - Wyjecha� na rok do Genewy do CERN na poszukiwanie nowych cz�stek elementarnych i chyba mu si� uda�o. To Francuzka. George m�wi, �e �wietnie gotuje. - Wzru- 25 szy�a ramionami. - W ka�dym razie dobrze mi idzie z moimi badaniami. Przez ostatni rok pracowa�am nad g�owonogami - ka�amarnicami i o�miornicami. - I jak? - To interesuj�ce. Cz�owiek czuje si� dziwnie, gdy u�wiadamia sobie, jak� inteligencj� dysponuj� te stworzenia, zw�aszcza o�miornice. Wiesz, o�miornica uczy si� szybciej ni� pies i prawdopodobnie lepiej by si� nadawa�a na zwierz� domowe. To cudowne, inteligentne, obdarzone wielkim temperamentem stworze- nie, tylko nigdy o nim w ten spos�b nie my�limy. - Pewnie ich ju� nie jesz?- zapyta� Norman. - Och Norman - u�miechn�a si�. - Wci�� sprowadzasz wszystko do jedzenia? - Kiedy to tylko mo�liwe - odpowiedzia� Norman, poklepuj�c si� po �o��dku. - No, jedzenie tutaj nie b�dzie ci si� podoba�. Jest ohydne. Odpowied� brzmi jednak: nie - rzek�a, strzelaj�c palcami. - Ju� nigdy nie zdo�am zje�� o�miornicy, wiedz�c o nich to, co ju� wiem. Aha, przysz�o mi to w�a�nie do g�owy: co wiesz o Halu Barnesie? - Nic, a czemu pytasz? - Rozpytywa�am o niego. Okazuje si�, �e Barnes w og�le nie jest w mary- narce wojennej. Kiedy� by�. - To znaczy, �e przeszed� do rezerwy? - W osiemdziesi�tym pierwszym roku. Jest in�ynierem lotniczym po studiach na Politechnice Kalifornijskiej. Przez jaki� czas pracowa� w laboratoriach kon- cernu Grumman. P�niej by� cz�onkiem Rady Naukowej Marynarki Wojennej przy Akademii Nauk, zast�pc� podsekretarza stanu w Departamencie Obrony, pra- cowa� dla DSARC - Defence Systems Acquisition Review Council (Rady Opi- niuj�cej Wdra�anie Nowych System�w Obronnych), by� te� cz�onkiem Rady Na- ukowej Departamentu Obrony, organu doradczego Po��czonego Szefostwa Szta- b�w i sekretarza obrony. - Doradzaj�cej im w czym? - Przy kupnie broni - powiedzia�a Beth. - To cz�owiek Pentagonu, doradza- j�cy rz�dowi, jakiego rodzaju systemy obronne nale�y zakupi�. Jak wi�c dosz�o do tego, �e odpowiada za ten program? - Nie mam zielonego poj�cia - odpar� Norman. Siedz�c na pryczy, zsun�� p�buty ze st�p. Poczu� si� nagle zm�czony. Beth opar�a si� o framug�. - Wygl�da na to, �e jeste� w doskona�ej kondycji - skonstatowa� Norman. - Jak si� okazuje, przyda�o mi si� to - powiedzia�a Beth. - Z zaufaniem cze- kam na to, co si� zdarzy. A ty? My�lisz, �e dasz sobie rad�? - Ja? Czemu nie? - Spojrza� na sw�j brzuszek, do kt�rego zd��y� ju� przy- wykn��. Ellen ci�gle mu powtarza�a, by co� z nim zrobi�. Czasami w przyp�ywie energii przez par� dni zaczyna� chodzi� na si�owni�, ale nigdy nie udawa�o mu si� go pozby�. Prawd� m�wi�c, niewiele si� nim zreszt� przejmowa�. Mia� pi��dzie- si�t trzy lata i by� profesorem uniwersytetu. Po diab�a mia�by sobie zawraca� g�o- w� sylwetk�? . Przysz�a mu do g�owy pewna my�l. - Co to znaczy, �e z zaufaniem czekasz na to, co si� zdarzy? Co ma si� zdarzy�? 26 - C� jak na razie to tylko pog�oski, ale twoje przybycie zdaje sieje po- twierdza�. - Jakie pog�oski? - �e wy�l� nas na d� - odpar�a Beth. ^ - Gdzie na d�? - Na dno. Do statku. - Ale to tysi�c st�p. Badaj� go za pomoc� podwodnych robot�w. - W dzisiejszych czasach tysi�c st�p to niewielka g��boko�� - powiedzia�a Beth. - Je�eli stosuje si� w�a�ciwe technologie. S�ju� tam nurkowie z marynarki. Kr��� wie�ci, �e instaluj� habitat, by nasz zesp� m�g� zej�� na dno, zosta� tam przez tydzie� lub d�u�ej i zbada� statek. Norman poczu� nagle ch��d Podczas prac wykonywanych dla FAA mia� do czy- nienia z najrozmaitszymi okropno�ciami. Raz, w Chicago, gdzie rozbi� si� samolot, nadepn�� na co� �liskiego. Pomy�la�, �e to �aba, okaza�o si� jednak, i� jest to dzieci�ca r�ka, zwr�cona d�oni� do g�ry. Innym razem zobaczy� wci�� jeszcze przypasane do fotela zw�glone cia�o me�czyzny, kt�ry zosta� wyrzucony na dziedziniec podmiej- skiego domu, gdzie wyl�dowa� tu� ko�o przeno�nego dzieci�cego basenu z plastyku. A w Dallas obserwowa�, jak cz�onkowie ekipy wchodz� na dachy podmiejskich dom- k�w i zbieraj� z nich cz�ci cia�a, wk�adaj�c je do plastykowych toreb... Pracaz ekip� dochodzeniow� na miejscu katastrofy wymaga�a wyj�tkowych stara�, by nie da� przyt�oczy� si� temu, co si� ujrza�o. Nigdy jednak nie grozi�o cz�owiekowi osobiste niebezpiecze�stwo, �adne namacalne ryzyko. Jedyn� gro�- b� by�a gro�ba koszmar�w. Teraz jednak stan�� w obliczu perspektywy zej�cia tysi�c st�p pod powierzch- ni� oceanu, by zbada� wrak... - Nic ci nie jest? - spyta�a Beth. - Zblad�e�. - Nie wiedzia�em, �e ktokolwiek rozwa�a zej�cie na dno. - To tylko pog�oski - uspokoi�a go Beth. - Odpocznij troch�, Norman. Wy- gl�da na to, �e tego potrzebujesz. ODPRAWA Zesp� do badania ULF zebra� si� w sali odpraw tu� przed jedenast�. Nor- man z ciekawo�ci� czeka� na sposobno�� ujrzenia ludzi, kt�rych wybra� kilka lat wcze�niej. Przez te wszystkie lata nie widzieli si� ani razu. Czterdziestoletni Ted Fielding by� wci�� kr�py, przystojny i rozlu�niony, zja- wi� si� w koszulce polo i szortach. Jako astrofizyk w Jet Propulsion Laboratory w Pa- sadenie prowadzi� powa�ne badania nad stratygrafi� Merkurego i Ksi�yca, acz- ^ kolwiek najbardziej by� znany ze swych prac dotycz�cych kana��w na Marsie: Mangala Vallis i Valles Marineris. Owe gigantyczne kaniony zlokalizowane by�y na marsja�skim r�wniku, osi�ga�y dwie i p� mili g��boko�ci i dwa i p� tysi�ca mil d�ugo�ci - by�y dwukrotnie g��bsze i dziesi�ciokrotnie d�u�sze ni� Wielki Kanion. 27 Fielding r�wnie� by� jednym z pierwszych, kt�rzy stwierdzili, i� planet� najbar- dziej przypominaj�c� Ziemi� nie jest bynajmniej Mars, jak wcze�niej s�dzono, lecz niewielki Merkury maj�cy zbli�one do ziemskiego pole magnetyczne. Jego spos�b bycia by� bezpo�redni, otwarty, pogodny i troch� pompatyczny. Gdy pracowa� dla JPL, pojawia� si� w telewizji przy wystrzeliwaniu ka�dego kolejnego satelity i stat- ku kosmicznego, zdobywaj�c sobie w ten spos�b pewien rozg�os; ostatnio powt�r- nie si� o�eni� z prezenterk� prognoz pogody z Los Angeles. Dorobili si� ju� synka. Od wielu lat Fielding propagowa� tez� o istnieniu �ycia na innych planetach i popiera� SETI - Search for Extraterriestrial Intelligence, cz