313

Szczegóły
Tytuł 313
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

313 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 313 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

313 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Krew Elf�w" autor: Andrzej Sapkowski tekst wklepa�: [email protected] korekta: [email protected] Elaine blath, Feainnewedd Dearme aen a'cdelme tedd Eigean euelienn dcireddh Que'n esse, va en essedth Feainnewedd, elaine blath! Kwiatuszek, ko�ysanka i popularna dziecinna wyliczanka elf�w SuperNOWA Warszawa 1999 Opracowanie graficzne Ma�gorzata �liwi�ska Ilustracja na ok�adce Bogus�aw Polch ISBN 83-7054-079-1 Copyright (c) by Andrzej Sapkowski, Warszawa 1994 Sk�ad i diapozytywy LogoScript sp. z o. o. , Warszawa, ul. Miodowa 10 Druk i oprawa Drukarnia Wydawnictw Naukowych S. A. , ��d�, ul. �wirki 2 * * * Spis Tre�ci Rozdzia� Pierwszy...2 Rozdzia� Dr�gi...24 Rozdzia� Trzeci...42 Rozdzia� Czwarty...60 Rozdzia� Pi�ty...87 Rozdzia� Sz�sty...110 Rozdzia� Si�dmy...136 * * * Zaprawd� powiadam wam, oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci. Nadchodzi Czas Bia�ego Zimna i Bia�ego �wiat�a, Czas Szale�stwa i Czas Pogardy, Tedd Deireddh, Czas Ko�ca. �wiat umrze w�r�d mrozu, a odrodzi si� wraz z nowym s�o�cem. Odrodzi si� ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, z zasianego ziarna. Ziarna, kt�re nie wykie�kuje, lecz wybuchnie p�omieniem. Ess'tuath esse! Tak b�dzie! Wypatrujcie znak�w! Jakie to b�d� znaki, rzekn� wam - wprz�d sp�ynie ziemia krwi� Aen Seidhe, Krwi� Elf�w... Aen Ithlinnespeath, przepowiednia Ithliime Aegli aep Aevenien * * * Rozdzia� pierwszy Miasto p�on�o. W�skie uliczki, wiod�ce "ku fosie, ku pierwszemu tarasowi, zia�y dymem i �arem, p�omienie po�era�y ciasno skupione strzechy domostw, liza�y mury zamku. Od zachodu, od strony bramy portowej, narasta� wrzask, odg�osy zajad�ej walki, g�uche, wstrz�saj�ce murem uderzenia taranu. Napastnicy ogarn�li ich niespodziewanie, prze�amawszy barykad� bronion� przez nielicznych �o�nierzy, mieszczan z halabardami i kusznik�w z cechu. Okryte czarnymi kropierzami konie przelecia�y nad zapor� jak upiory, jasne, rozmigotane brzeszczoty sia�y �mier� w�r�d uciekaj�cych obro�c�w. Ciri poczu�a, jak wioz�cy j� na ��ku rycerz spina gwa�townie konia. Us�ysza�a jego krzyk. Trzymaj si�, krzycza�. Trzymaj si�! Inni rycerze w barwach Cintry wyprzedzili ich, w p�dzie �ci�li si� z Nilfgaardczykami. Ciri widzia�a to przez moment, k�tem oka - szale�czy wir b��kitno-z�otych i czarnych p�aszczy w�r�d szcz�ku stali, �omotu kling o tarcze, r�enia koni... Krzyk. Nie, nie krzyk. Wrzask. Trzymaj si�! Strach. Ka�dy wstrz�s, ka�de szarpni�cie, ka�dy skok konia rwie do b�lu d�onie zaci�ni�te na rzemieniu. Nogi w bolesnym przykurczu nie znajduj� oparcia, oczy �zawi� od dymu. Obejmuj�ce j� rami� dusi, d�awi, bole�nie zgniata �ebra. Dooko�a narasta krzyk, taki, jakiego nie s�ysza�a nigdy dot�d. Co trzeba zrobi� cz�owiekowi, by tak krzycza�? Strach. Obezw�adniaj�cy, parali�uj�cy, dusz�cy strach. Znowu szcz�k �elaza, chrap koni. Domy dooko�a ta�cz�, buchaj�ce ogniem okna s� nagle tam, gdzie przed chwil� by�a b�otnista uliczka, zas�ana trupami, zawalona porzuconym dobytkiem uciekinier�w. Rycerz za jej plecami zanosi si� nagle dziwnym, chrapliwym kaszlem. Na wczepione w rzemie� r�ce bucha krew. Wrzask. �wist strza�. Upadek, wstrz�s, bolesne uderzenie o zbroj�. Obok �omoc� kopyta, nad g�ow� miga ko�ski brzuch i wystrz�piony popr�g, drugi ko�ski brzuch, rozwiany czarny kropierz. Siekni�cia, takie, jakie wydaje drwal r�bi�cy drzewo. Ale to nie drzewo, to �elazo o �elazo. Krzyk, zd�awiony i g�uchy, tu� przy niej co� wielkiego i czarnego wali si� z pluskiem w b�oto, bryzga krwi�. Opancerzona stopa drga, miota si�, orze ziemi� olbrzymi� ostrog�. Szarpni�cie. Jaka� si�a podrywa j� w g�r�, wci�ga na ��k siod�a. Trzymaj si�! Znowu trz�s�cy p�d, szale�czy galop. R�ce i nogi rozpaczliwie szukaj� oparcia. Ko� staje d�ba. Trzymaj si�! ... Nie ma oparcia. Nie ma... Nie ma... Jest krew. Ko� pada. Nie mo�na odskoczy�, nie mo�na wyszarpn�� si�, wyrwa� z u�cisku pokrytych kolczug� ramion. Nie mo�na uciec przed krwi�, lej�c� si� na g�ow�, na kark. Wstrz�s, mla�ni�cie b�ota, gwa�towne zderzenie z ziemi�, przera�aj�co nieruchom� po dzikiej je�dzie. Przejmuj�cy chrap i wizg konia usi�uj�cego unie�� zad. Dudnienie podk�w, migaj�ce p�ciny i kopyta. Czarne p�aszcze i kropierze. Krzyk. W uliczce ogie�, rycz�ca czerwona �ciana ognia. Na jej tle je�dziec, wielki, wydaje si� si�ga� g�ow� ponad p�on�ce dachy. Okryty czarnym kropierzem ko� ta�czy, miota �bem, r�y. Je�dziec patrzy na ni�. Ciri widzi b�ysk oczu w szparze wielkiego he�mu, ozdobionego skrzyd�ami drapie�nego ptaka. Widzi odblask po�aru na szerokiej klindze miecza trzymanego w nisko opuszczonej d�oni. Je�dziec patrzy. Ciri nie mo�e si� poruszy�. Przeszkadzaj� jej bezw�adne r�ce zabitego, oplataj�ce j� w pasie. Unieruchamia j� co� ci�kiego i mokrego od krwi, co�, co le�y na jej udzie i przygwa�d�a j� do ziemi. I unieruchamia j� strach. Potworny, skr�caj�cy trzewia strach, kt�ry sprawia, �e Ciri przestaje s�ysze� kwik rannego konia, ryk po�aru, wrzaski mordowanych ludzi i �oskot b�bn�w. Jedno, co jest, co si� liczy, co ma znaczenie, to strach. Strach, kt�ry przybra� posta� czarnego rycerza w ozdobionym pi�rami he�mie, zamar�ego na tle czerwonej �ciany szalej�cych p�omieni. Je�dziec spina konia, skrzyd�a drapie�nego ptaka na jego he�mie �opoc�, ptak zrywa si� do lotu. Do ataku na bezbronn�, sparali�owan� ze strachu ofiar�. Ptak - a mo�e rycerz - krzyczy, skrzeczy, strasznie, okrutnie, triumfalnie. Czarny ko�, czarna zbroja, czarny rozwiany p�aszcz, a za tym wszystkim ogie�, morze ognia. Strach. Ptak skrzeczy. Skrzyd�a �opoc�, pi�ra bij� po twarzy. Strach! Na pomoc. Dlaczego nikt mi nie pomaga. Jestem sama, jestem ma�a, jestem bezbronna, nie mog� si� poruszy�, nie mog� nawet wydoby� g�osu ze skurczonego gard�a. Dlaczego nikt mi nie przychodzi z pomoc�? Boj� si�! Oczy p�on�ce w szparze wielkiego uskrzydlonego he�mu. Czarny p�aszcz przes�ania wszystko... - Ciri! Obudzi�a si� zlana potem, zdr�twia�a, a jej w�asny krzyk, krzyk, kt�ry j� zbudzi�, wci�� dr�a�, wibrowa� gdzie� w �rodku, pod mostkiem, pali� wyschni�t� krta�. Bola�y r�ce zaci�ni�te na derce, bola�y plecy... - Ciri. Uspok�j si�. Dooko�a by�a noc, ciemna i wietrzna, jednostajnie i melodyjnie szumi�ca koronami sosen, poskrzypuj�ca pniami. Nie by�o ju� po�aru i krzyku, by�a tylko ta szumi�ca ko�ysanka. Obok pulsowa�o �wiat�em i ciep�em ognisko biwaku, p�omie� po�yskiwa� na klamrach uprz�y, odbija� si� czerwono na r�koje�ci i okuciach miecza opartego o le��ce na ziemi siod�o. Nie by�o innego ognia i innego �elaza. R�ka dotykaj�ca jej policzka pachnia�a sk�r� i popio�em. Nie krwi�. - Geralt. . . - To by� tylko sen. Z�y sen. Ciri zadr�a�a silnie, kurcz�c ramiona i nogi. Sen. Tylko sen. Ognisko zd��y�o ju� przygasn��, brzozowe polana s� czerwone i przezroczyste, potrzaskuj�, tryskaj� b��kitnym p�omieniem. P�omie� o�wietla bia�e w�osy i ostry profil m�czyzny, kt�ry otula j� derk� i ko�uchem. - Geralt, ja. . . - Jestem przy tobie. �pij, Ciri. Musisz wypocz��. Przed nami jeszcze daleka droga. S�ysz� muzyk�, pomy�la�a nagle. W tym szumie... jest muzyka. Muzyka lutni. I g�osy. Ksi�niczka z Cintry... Dziecko przeznaczenia... Dziecko Starszej Krwi, krwi elf�w. Geralt z Rivii, Bia�y Wilk, i jego przeznaczenie. Nie, nie, to legenda. Wymys� poety. Ona nie �yje. Zabito j� na ulicach miasta, gdy uchodzi�a... Trzymaj si�... Trzymaj. . . - Geralt? - Co, Ciri? - Co on mi zrobi�? Co si� wtedy sta�o? Co on... mi zrobi�? - Kto? - Rycerz... Czarny rycerz z pi�rami na he�mie... Niczego nie pami�tam. On krzycza�... i patrzy� na mnie. Nie pami�tam, co si� sta�o. Tylko to, �e si� ba�am... Tak strasznie si� ba�am... M�czyzna pochyli� si�, p�omie� ogniska zal�ni� w jego oczach. To by�y dziwne oczy. Bardzo dziwne. Dawniej Ciri l�ka�a si� tych oczu, nie lubi�a w nie patrze�. Ale to by�o dawno. Bardzo dawno. - Niczego nie pami�tam - szepn�a, szukaj�c jego r�ki, twardej i szorstkiej jak nie obrobione drewno. - Ten czarny rycerz. . . - To by� sen. �pij spokojnie. To ju� nie wr�ci. Ciri s�ysza�a ju� podobne zapewnienia, dawniej. Powtarzano jej to po wielokro�, wiele, wiele razy uspakajano j�, zbudzon� w�r�d nocy w�asnym krzykiem. Ale teraz by�o inaczej. Teraz wierzy�a. Dlatego, �e teraz m�wi� to Geralt z Rivii, Bia�y Wilk. Wied�min. Ten, kt�ry by� jej przeznaczeniem. Kt�remu ona by�a przeznaczona. Wied�min Geralt, kt�ry odnalaz� j� w�r�d wojny, �mierci i rozpaczy, zabra� ze sob� i obieca�, �e ju� nigdy si� nie rozstan�. Zasn�a, nie puszczaj�c jego d�oni. * * * Bard sko�czy� �piewa�. Pochyliwszy lekko g�ow�, powt�rzy� na lutni motyw przewodni ballady, delikatnie, cicho, o ton wy�ej od akompaniuj�cego mu ucznia. Nikt si� nie odezwa�. Opr�cz cichn�cej muzyki s�ycha� by�o wy��cznie szum li�ci i skrzyp konar�w olbrzymiego d�bu. A potem nagle przeci�gle zabecza�a koza, uwi�zana na postronku do kt�rego� z otaczaj�cych prastare drzewo woz�w. W�wczas, jak gdyby na sygna�, jeden ze zgromadzonych w wielkie p�kole s�uchaczy wsta�. Odrzuciwszy na rami� kobaltowe niebieski, szamerowany z�otem p�aszcz sk�oni� si� sztywno i dystyngowanie. - Dzi�ki ci, mistrzu Jaskrze - powiedzia� d�wi�cznie, cho� nieg�o�no. - Niechaj to ja, Radcliffe z Oxenfurtu, Mistrz Arkan�w Magicznych, niechybnie jako wyraziciel opinii wszystkich tu obecnych, wypowiem s�owa podzi�kowania i uznania dla twej wielkiej sztuki i twego talentu. Czarodziej powi�d� wzrokiem po zebranych, kt�rych by�o dobrze powy�ej setki, usadowionych u st�p d�bu w ciasnym p�kolu, stoj�cych, siedz�cych na wozach. S�uchacze kiwali g�owami, szeptali. Kilka os�b zacz�o klaska�, kilka innych pozdrowi�o �piewaka uniesionymi d�o�mi. Wzruszone niewiasty poci�ga�y nosami i ociera�y oczy, czym mog�y, w zale�no�ci od stanu, profesji i maj�tno�ci: wie�niaczki przedramieniem lub wierzchem d�oni, �ony kupc�w lnianymi chustami, elfki i szlachcianki batystem, a trzy c�rki komesa Viliberta, kt�ry dla wyst�pu s�ynnego trubadura przerwa� wraz z ca�ym swym orszakiem polowanie z soko�ami, smarka�y dono�nie i przejmuj�co w gustowne we�niane szaliczki w kolorze zgni�ej zieleni. - Nie b�dzie przesad� - ci�gn�� czarodziej - gdy powiem, �e wzruszy�e� nas do g��bi, mistrzu Jaskrze, �e zmusi�e� nas do zastanowienia i zadumy, poruszy�e� nasze serca. Niech wolno mi b�dzie wyrazi� ci nasz� wdzi�czno�� i szacunek. Trubadur wsta� i sk�oni� si�, omiataj�c kolana przypi�tym do fantazyjnego kapelusika czaplim pi�rem. Ucze� przerwa� gr�, wyszczerzy� si� i r�wnie� uk�oni�, ale mistrz Jaskier spojrza� na niego gro�nie i zaburcza� p�g�osem. Ch�opiec spu�ci� g�ow� i wr�ci� do cichego brzd�kania na strunach lutni. Zebrani o�ywili si�. Kupcy z karawan, poszeptawszy mi�dzy sob�, wytoczyli przed d�b poka�ny anta�ek piwa. Czarodziej Radcliffe pogr��y� si� w cichej rozmowie z komesem Vilibertem. C�rki komesa przesta�y smarka� i wpatrywa�y si� w Jaskra z uwielbieniem. Bard nie zauwa�a� tego, poch�oni�ty w�a�nie s�aniem u�miech�w, -mrugni�� i b�ysk�w z�b�w w stron� milcz�cej wynio�le grupy w�drownych elf�w, a w szczeg�lno�ci ku jednej z elfek, ciemnow�osej i wielkookiej pi�kno�ci w male�kim gronostajowym toczku. Jaskier mia� konkurent�w - posiadaczk� wielkich oczu i �licznego toczka dostrzegli te� i emablowali spojrzeniami jego s�uchacze - rycerze, �acy i waganci. Elfka, wyra�nie rada z zainteresowania, skuba�a koronkowe mankiety bluzki i trzepota�a rz�sami, ale towarzysz�ce elfy otacza�y j� ze wszystkich stron, nie skrywaj�c niech�ci wobec zalotnik�w. Polana pod d�bem Bleobherisem, miejsce cz�stych wiec�w, postoj�w podr�nych i spotka� w�drowc�w, s�yn�a z tolerancji i otwarto�ci. Opiekuj�cy si� wiekowym drzewem druidzi zwali polan� "Miejscem przyja�ni" i ch�tnie go�cili tu ka�dego. Ale nawet przy okazjach wyj�tkowych, takich jak zako�czony w�a�nie wyst�p s�awnego na �wiat ca�y trubadura, podr�ni trzymali si� w swych w�asnych, do�� wyra�nie odizolowanych grupach. Elfy kupi�y si� do elf�w. Krasnoludzcy rzemie�lnicy grupowali si� wraz ze swymi uzbrojonymi po z�by pobratymcami, wynaj�tymi jako ochrona karawan kupieckich, i tolerowali obok siebie co najwy�ej gnom�w g�rnik�w i farmer�w nizio�k�w. Wszyscy nieludzie zgodnie zachowywali rezerw� wobec ludzi. Ludzie odpowiadali nieludziom podobn� monet�, ale w�r�d nich te� bynajmniej nie obserwowa�o si� integracji. Szlachta spogl�da�a z pogard� na kupc�w i domokr��c�w, a �o�dacy i najemnicy odsuwali si� od pasterzy w �mierdz�cych ko�uchach. Nieliczni czarodzieje i adepci izolowali si� zupe�nie i wszystkich dooko�a sprawiedliwie obdarzali arogancj�. T�o stanowi�a za� zbita, ciemna, ponura i milcz�ca gromada ch�op�w. Ci, przypominaj�c armi� lasem wznosz�cych si� nad g�owami grabi, wide� i cep�w, ignorowali wszystko i wszystkich. Wyj�tek, jak zwykle, stanowi�y dzieci. Zwolniona z nakazu ciszy obowi�zuj�cego w czasie wyst�pu barda, smarkateria z dzikim wrzaskiem pomkn�a ku lasowi, by tam z zapa�em odda� si� grze, kt�rej regu�y by�y nie do poj�cia dla kogo�, kto po�egna� si� ju� ze szcz�liwymi latami dzieci�stwa. Mali ludzie, elfy, krasnoludki, nizio�ki, gnomy, p�elfy, �wier�elfy i berbecie zagadkowej proweniencji nie zna�y i nie uznawa�y podzia��w rasowych i spo�ecznych. Na razie. - W samej rzeczy! - zakrzykn�� jeden z obecnych na polanie rycerzy, chudy jak tyka dr�gal w czerwonoczarnym wamsie, ozdobionym trzema krocz�cymi lwami. Dobrze rzek� pan czarodziej! Pi�kne to by�y ballady, na honor, mo�ci Jaskier, je�li kiedy� b�dziecie w pobli�u �ysorogu, kasztelu mego seniora, wst�pcie, nie wahajcie si� ani chwili. Ugo�cimy was jak ksi�cia, co ja m�wi�, jak samego kr�la Vizimira! Kln� si� na m�j miecz, s�ysza�em ci ja wielu minstreli, ale gdzie im si� z wami r�wna�, mistrzu. Przyjmijcie od nas, urodzonych i pasowanych, szacunek i ho�d dla waszego kunsztu! Bezb��dnie wyczuwaj�c w�a�ciwy moment, trubadur mrugn�� do ucznia. Ch�opiec od�o�y� lutni� i podj�� z ziemi szkatu�eczk� s�u��c� do zbierania w�r�d s�uchaczy bardziej wymiernych wyraz�w uznania. Zawaha� si�, powi�d� wzrokiem po t�umie, po czym od�o�y� szkatu�eczk� i chwyci� stoj�cy obok spory ceber. Mistrz Jaskier �askawym u�miechem zaaprobowa� roztropno�� m�odzie�ca. - Mistrzu! - zawo�a�a postawna kobieta, siedz�ca na wozie z napisem "Vera Loewenhaupt i Synowie", wy�adowanym wyrobami z wikliny. Syn�w nigdzie nie by�o wida�, zapewne zaj�ci byli marnotrawieniem zbitego przez matk� maj�tku. - Mistrzu Jaskrze, jak�e to tak? Zostawiacie nas w niepewno�ci? Przecie to nie koniec waszej ballady? Za�piewajcie� nam o tym, co dalej by�o! - Pie�ni i ballady - sk�oni� si� artysta - nie ko�cz� si� nigdy, o pani, bo poezja jest wieczna i nie�miertelna, nie zna ni pocz�tku, ni ko�ca... - Ale co by�o dalej? - nie dawa�a za wygran� handlarka, szczodrze i brz�kliwie sypi�c monety do ceberka, podstawionego jej przez ucznia. - Powiedzcie nam cho� o tym, je�li nie macie �yczenia �piewa�. Nie pad�y w waszych pie�niach �adne imiona, ale przecie wiemy, �e �w wy�piewany przez was wied�min to nie kto inny jak s�awny Geralt z Rivii, a owa czarodziejka, do kt�rej ten�e pa�a gor�c� mi�o�ci�, to nie mniej s�ynna Yennefer. Za� owe Dziecko Niespodzianka, przyrzeczone i przeznaczone wied�minowi, to wszak�e Cirilla, nieszcz�sna ksi�niczka ze zburzonej przez naje�d�c�w Cintry. Czy� nie tak? Jaskier u�miechn�� si� wynio�le i tajemniczo. - �piewam o sprawach uniwersalnych, hojna dobrodziejko - o�wiadczy�. - O emocjach mog�cych sta� si� udzia�em ka�dego. Nie o konkretnych osobach. - Akurat! - wrzasn�� kto� z t�umu. - Ka�dy wie, �e �piewki o wied�minie Geralcie traktowa�y! - Tak, tak! - zapiszcza�y ch�rem c�rki komesa Viliberta, susz�c mokre od �ez szaliczki. - �piewajcie jeszcze, mistrzu Jaskrze! Co by�o dalej? Czy wied�min i czarodziejka Yennefer odnale�li si� wreszcie? I czy si� kochali? Czy byli szcz�liwi? Chcemy wiedzie�! Mistrzu, mistrzu! - Ale tam! - krzykn�� gard�owo prowodyr grupy krasnolud�w, trz�s�c pot�n� rud�, si�gaj�c� pasa brod�. �ajno to, ksi�niczki, czarodziejki, przeznaczenie, mi�o�� i inne bia�og�owskie baj�dy. To� to wszystko, z przeproszeniem pana poety, bujda, czyli wymys� poetyczny, po to, by �adniej by�o i wzruszaj�co. Ale wojenne dzie�a, jak rze� i grabie� Cintry, jak bitwy w Marnadalu i Sodden, to�cie nam dopiero pi�knie wy�piewali, Jaskier! Ha, nie �al srebrem sypn�� za tak� pie��, raduj�c� serce wojownika! I wida� by�o, �e nie ��ecie ni krztyny, ja to m�wi�, Sheldon Skaggs, a ja �ez od prawdy odr�ni� umiem, bo jam pod Sodden by�, jam przeciw nilfgaardzkim najezdnikom sta� tam z toporem w gar�ci... - Ja, Donimir z Troy - krzykn�� chudy rycerz z trzema lwami na wamsie - by�em w obu bitwach o Sodden, alem was tam nie widzia�, panie krasnoludzie! - Bo�cie pewnikiem tabor�w pilnowali! - odpali� Sheldon Skaggs. - A ja by�em w pierwszej linii, tam, gdzie by�o gor�co! - Bacz, co m�wisz, brodaczu! - poczerwienia� Donimir z Troy, podci�gaj�c obci��ony mieczem pas rycerski. - I do kogo! - Sam bacz! - krasnolud trzepn�� d�oni� po zatkni�tym za pas toporze, odwr�ci� si� do swych kompan�w i wyszczerzy� z�by. - Widzieli�cie go? Rycerz ch�do�ony! Herbowy! Trzy lwy w tarczy! Dwa sraj�, a trzeci warczy! - Pok�j, pok�j! - siwow�osy druid w bia�ej szacie ostrym, w�adczym g�osem za�egna� awantur�. - Nie godzi si�, moi panowie! Nie tu, nie pod konarami Bleobherisa, d�bu starszego od wszystkich spor�w i zwad tego �wiata! I nie w przytomno�ci poety Jaskra, kt�rego ballady winny uczy� nas mi�o�ci, nie k��tni. - S�usznie! - popar� druida niski, oty�y kap�an o twarzy b�yszcz�cej od potu. - Patrzycie, a oczu nie macie, s�uchacie, a uszy wasze g�uche. Bo mi�o�ci bo�ej nie ma w was, bo�cie s� jako puste beczki... - Je�li ju� o beczkach mowa - zapiszcza� d�ugonosy gnom z wozu ozdobionego napisem "Artyku�y �elazne, wyr�b i sprzeda�" - to wytoczcie jeszcze jedn�, panowie cechowi! Poecie Jaskrowi ani chybi w gardle zasch�o, a i nam z tego wzruszenia niezgorzej! - Zaprawd�, jako puste beczki, powiadam wam! - zag�uszy� gnoma kap�an, nie zamierzaj�c da� si� zbi� z panta�yku i przerywa� kazania. - Nic a nic z pana Jaskrowych ballad nie poj�li�cie, niczego�cie si� nie nauczyli. Nie zrozumieli�cie, �e ballady te o losie ludzkim m�wi�y, o tym, �e�my w r�kach bog�w jeno zabawk�, a krainy nasze bo�ym s� igrzyskiem. Ballady o przeznaczeniu m�wi�y, o przeznaczeniu nas wszystkich, a legenda o wied�minie Geralcie i ksi�niczce Cirilli, cho� rzucona na prawdziwe t�o owej wojny, to przecie� tylko metafora, wytw�r wyobra�ni poety, kt�ry temu mia� s�u�y�, by�my... - Bredzisz, �wi�ty m�u! - zawo�a�a z wysoko�ci swego wozu Vera Loewenhaupt. - Jaka legenda? Jaki wytw�r wyobra�ni? Kto jak kto, ale ja Geralta z Rivii znam, widzia�am go na w�asne oczy, w Wyzimie, gdzie c�rk� kr�la Foltesta odczarowa�. A p�niej jeszcze spotka�am go na Kupieckim Trakcie, gdzie na pro�b� Gildii zabi� srogiego gryfa, co na karawany napada�, kt�rym to uczynkiem wielu dobrym ludziom �ycie ocali�. Nie, nie legenda to i nie bajka. Prawd�, szczer� prawd� wy�piewa� nam tu mistrz Jaskier. - Potwierdzam - powiedzia�a smuk�a wojowniczka z czarnymi w�osami g�adko zczesanymi do ty�u i splecionymi w gruby warkocz. - Ja, Rayla z Lyrii, r�wnie� znam Geralta Bia�ego Wilka, s�ynnego pogromc� potwor�w. Widywa�am te� nie raz i nie dwa czarodziejk� Yennefer, bom bywa�a w Aedirn, w mie�cie Vengerbergu, gdzie owa ma sw� siedzib�. O tym, aby tych dwoje si� kocha�o, nic mi jednak nie wiadomo. - Ale musi to by� prawda - odezwa�a si� nagle melodyjnym g�osem urodziwa elfka w gronostajowym toczku. Tak pi�kna ballada o mi�o�ci nie mog�a by� nieprawdziwa. - Nie mog�a! - popar�y elfk� c�rki komesa Viliberta i jak na komend� otar�y oczy szaliczkami. - �adn� miar� nie mog�a! - Mo�ci czarodzieju! - Vera Loewenhaupt zwr�ci�a si� do Radcliffe'a. - Kochali si�, czy nie? Wy z pewno�ci� wiecie, jak to by�o z nimi naprawd�, z wied�minem i ow� Yennefer. Uchylcie� r�bka tajemnicy! - Je�li pie�� m�wi, �e si� kochali - u�miechn�� si� czarodziej - to tak by�o i mi�o�� ta przetrwa wieki. Taka , jest moc poezji. - Wie�� niesie - wtr�ci� nagle komes Vilibert - �e Yennefer z Vengerbergu poleg�a na Sodde�skim Wzg�rzu. Kilka tam poleg�o czarodziejek... - Nieprawda to - powiedzia� Donimir z Troy. - Nie masz na pomniku jej imienia. Moje to strony, nie jeden raz na Wzg�rzu by�em i wykute na pomniku napisy czyta�em. Trzy czarodziejki tam poleg�y. Triss Merigold, Lytta Neyd, kt�r� zwano Koral... Hmm... Imi� trzeciej wymsk�o mi si� z pami�ci... Rycerz spojrza� na czarodzieja Radcliffe'a, ale ten u�miechn�� si� tylko, nie powiedzia� ani s�owa. - A �w wied�min - zawo�a� nagle Sheldon Skaggs ten Geralt, kt�ren ow� Yennefer mi�owa�, to ju� podobno ziemi� gryzie. S�ysza�em, �e ut�ukli go gdzie� na Zarzeczu. Ubija� potwory, ubija�, a� trafi�a kosa na kamie�. Tak to ju� jest, ludkowie, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Ka�dy kiedy� trafi na lepszego i po�knie �elazo. - Nie wierz� - smuk�a wojowniczka wykrzywi�a blade wargi, splun�a siarczy�cie na ziemi�, z chrz�stem skrzy�owa�a na piersi os�oni�te kolcz� siatk� przedramiona. Nie wierz�, by Geralt z Rivii m�g� trafi� na lepszego. Zdarzy�o mi si� widzie�, jak ten wied�min w�ada mieczem. Jest wprost nieludzko szybki... - Dobrze powiedziane - wtr�ci� czarodziej Radcliffe. Nieludzko. Wied�mini s� mutantami, dlatego szybko�� ich reakcji... - Nie rozumiem, o czym m�wicie, panie magiku - wojowniczka jeszcze paskudniej wykrzywi�a usta. - Wasze s�owa s� zbyt uczone. Ja wiem jedno: �aden szermierz jakiego zna�am lub znam, nie mo�e r�wna� si� z Geraltem z Rivii, Bia�ym Wilkiem. Dlatego nie wierz�, by �w m�g� zosta� pokonany w walce, jak utrzymuje pan krasnolud. - Ka�dy szermierz dupa, kiedy wrog�w kupa - rzek� sentencjonalnie Sheldon Skaggs. - Tak mawiaj� elfy. - Elfy - o�wiadczy� zimno wysoki, jasnow�osy przedstawiciel Starszego Ludu, stoj�cy obok �licznego toczka nie zwyk�y si� tak ordynarnie wyra�a�. - Nie! Nie! - zapiszcza�y zza zielonych szaliczk�w c�rki komesa Viliberta. - Wied�min Geralt nie m�g� zgin��! Wied�min odnalaz� przeznaczon� mu Ciri, a potem czarodziejk� Yennefer, i wszyscy troje �yli d�ugo i szcz�liwie! Prawda, mistrzu Jaskrze? - To� to ballada by�a, cne panienki - ziewn�� spragniony piwa gnom, wytw�rca artyku��w �elaznych. Gdzie si� tu w balladzie prawdy doszukiwa�? Prawda jedno, poezja drugie. We�my cho�by ow�... Jak jej tam by�o? Ciri? T� Niespodziank� s�ynn�. J� to pan poeta ca�kiem z palca by� wyssa�. Bywa�em ci ja w Cintrze nie raz i wiem, �e tamtejsi kr�l i kr�lowa w bezdzietnym stadle �yli, ani c�rki, ani syna nie mieli... - Le� to! - krzykn�� rudy m�czyzna w kurcie z foczej sk�ry, z czo�em przepasanym kraciast� chust�. - Kr�lowa Calanthe, Lwica z Cintry, mia�a c�rk�, t� wo�ali Pavetta. Owa wraz z m�em zgin�a w czasie morskiej burzy, odm�t morski ich poch�on��, obydwoje. - Sami widzicie, �e nie ���! - wezwa�y wszystkich na �wiadk�w artyku�y �elazne. - Pavetta, a nie Ciri, zwa�a si� kr�lewna Cintry. - Cirilla, zwana Ciri, by�a w�a�nie c�rk� owej utopionej Pavetty - wyja�ni� ry�y. - Wnuczk� Calanthe. Nie kr�lewn� by�a, a ksi�niczk� Cintry. Ona to by�a w�a�nie owym przeznaczonym wied�minowi Dzieckiem Niespodziank�, j� to, zanim jeszcze si� rodzi�a, przyrzek�a kr�lowa odda� wied�minowi, jak to pan Jaskier wy�piewa�. Ale wied�min nie m�g� jej odnale�� i zabra�, tu pan poeta min�� si� z prawd�. - Min��, a jak�e - wtr�ci� si� do rozmowy �ylasty m�odzian, mog�cy, s�dz�c po stroju, by� czeladnikiem na w�dr�wce poprzedzaj�cej majstersztyk i egzaminy mistrzowskie. - Wied�mina omin�o jego przeznaczenie. Cirilla zgin�a w czasie obl�enia Cintry. Kr�lowa Calanthe, zanim rzuci�a si� z wie�y, w�asn� r�k� zada�a ksi�niczce �mier�, by �ywa nie dosta�a si� w pazury Nilfgaardu. - Nie tak by�o, wcale nie tak - zaprotestowa� ry�y. - Ksi�niczk� zabito w czasie rzezi, gdy pr�bowa�a umyka� z miasta. - Tak czy inaczej - krzykn�y artyku�y �elazne - nie odnalaz� wied�min owej Cirilli! Poeta ze�ga�! - Ale pi�knie ze�ga� - powiedzia�a elfka w toczku, przytulaj�c si� do wysokiego elfa. - Nie o poezj� idzie, lecz o fakty! - zawo�a� czeladnik. - Powiadam, �e ksi�niczka zgin�a z r�ki w�asnej babki. Ka�dy, kto by� w Cintrze, mo�e to potwierdzi�! - A ja powiadam, �e zabito j� na ulicach, gdy uchodzi�a - o�wiadczy� ry�y. - Wiem to, bo cho� nie pochodz� z Cintry, by�em w dru�ynie jarla ze Skellige, kt�ry wspiera� Cintr� czasu wojny. Kr�l Cintry, Eist Tuirseach, jak wszyscy wiedz�, w�a�nie z wysp Skellige si� wywodzi�, wujem by� jarlowi. A ja w dru�ynie jarla walczy�em w Marnadalu i w Cintrze, a potem, po kl�sce, pod Sodden... - Jeszcze jeden kombatant - warkn�� Sheldon Skaggs do st�oczonych wok� niego krasnolud�w. - Sami bohaterowie i wojownicy. Hej, ludkowie! Czy jest w�r�d was cho� jeden, kt�ry nie wojowa� w Marnadalu lub pod Sodden? - Kpina nie na miejscu, Skaggs - powiedzia� karc�co wysoki elf, obejmuj�c ramieniem pi�kno�� w toczku w spos�b maj�cy rozwia� ewentualne w�tpliwo�ci innych admirator�w. - Niech ci si� nie wydaje, �e ty jeden walczy�e� pod Sodden. Ja, �eby daleko nie szuka�, r�wnie� bra�em udzia� w tej bitwie. - Ciekawe, po czyjej stronie - rzek� do Radcliffe'a komes Wilibert, dobrze s�yszalnym szeptem, kt�ry elf ca�kowicie zignorowa�. - Jak powszechnie wiadomo - ci�gn��, nawet nie spogl�daj�c w stron� komesa i czarodzieja - grubo ponad sto tysi�cy wojownika stan�o w polu w drugiej bitwie o Sodden, z czego co najmniej trzydzie�ci tysi�cy zosta�o zabitych lub okaleczonych. Podzi�kowanie nale�y si� panu Jaskrowi, �e jedn� ze swych ballad uwieczni� ten s�ynny, ale i straszny b�j. I w s�owach, i w melodii tej pie�ni s�ysza�em nie chwalb�, lecz przestrog�. Powtarzam, chwa�a i nie�miertelna s�awa panu poecie za ballad�, kt�ra by� mo�e pozwoli unikn�� w przysz�o�ci powt�rzenia si� tragedii, jak� by�a ta okrutna i niepotrzebna wojna. - Zaiste - powiedzia� komes Vilibert, patrz�c na elfa wyzywaj�co. - Ciekawych rzeczy doszukali�cie si� w balladzie, mo�ci panie. Niepotrzebna wojna, powiadacie? Unikn�� tragedii chcieliby�cie w przysz�o�ci? Mamy rozumie�, �e gdyby Nilfgaard uderzy� na nas ponownie, doradzaliby�cie kapitulacj�? Pokorne przyj�cie nilfgaardzkiego jarzma? - �ycie to dar bezcenny i nale�y je chroni� - rzek� zimno elf. - Nic nie usprawiedliwia rzezi i hekatomby, jakimi by�y obie bitwy o Sodden, ta przegrana i ta wygrana. Obie kosztowa�y was, ludzi, tysi�ce istnie�. Stracili�cie niewyobra�alny potencja�... - Elfie gadanie! - wybuchn�� Sheldon Skaggs. - G�upia gadka! To by�a cena, kt�r� trzeba by�o zap�aci� po to, by inni mogli �y� godnie i w pokoju, zamiast da� si� Nilfgaardowi zaku� w kajdany, o�lepi�, zagna� pod bat doi siarczanych min i solnych �up. Ci, kt�rzy polegli �mierci� bohater�w, a kt�rzy dzi�ki Jaskrowi �y� b�d� wiecznie w naszej pami�ci, nauczyli nas, jak broni� w�asnego domu. �piewajcie wasze ballady, Jaskier, �piewajcie je wszystkim. Nie p�jdzie w las nauka, a przyda si� nam ona, zobaczycie! Bo nie dzi�, to jutro Nilfgaard ruszy na nas znowu, wspomnicie me s�owa! Teraz oni li�� rany i odpoczywaj�, ale bliski jest dzie�, w kt�rym znowu zobaczymy ich czarne p�aszcze i pi�ra na he�mach! - Czego oni od nas chc�? - wrzasn�a Vera Loewenhaupt. - Dlaczego oni si� na nas uwzi�li? Dlaczego nie zostawi� nas w spokoju, nie dadz� �y� i pracowa�? Czego oni chc�, ci Nilfgaardczycy? - Chc� naszej krwi! - rykn�� komes Vilibert. - I naszej ziemi! - zawy� kto� z t�umu ch�op�w. - I naszych bab! - zawt�rowa� Sheldon Skaggs, gro�nie �ypi�c oczami. Kilka os�b parskn�o �miechem, ale cicho i ukradkiem. Bo cho� wielce zabawn� by�a sugestia, by ktokolwiek poza krasnoludami m�g� po��da� wyj�tkowo nieatrakcyjnych krasnoludek, nie by� to bezpieczny temat do kpin i �art�w, zw�aszcza w obecno�ci niskich, kr�pych i brodatych jegomo�ci�w, kt�rych topory i kordy mia�y brzydki zwyczaj niesamowicie szybko wyskakiwa� zza pas�w. A krasnoludy, z niewiadomych powod�w �wi�cie przekonane, �e ca�y �wiat czyha lubie�nie na ich �ony i c�rki, by�y pod tym wzgl�dem niebywale dra�liwe. - To musia�o kiedy� przyj�� - o�wiadczy� nagle siwy druid. - To musia�o si� sta�. Zapomnieli�my, �e nie jeste�my na tym �wiecie sami, �e nie p�pkiem tego �wiata jeste�my. Jak g�upie, leniwe, ob�arte karasie w zamulonym stawie nie wierzyli�my w istnienie szczupak�w. Dopu�cili�my, by nasz �wiat, jak �w staw, zamuli� si�, zabagni� i zgnu�nia�. Rozejrzyjcie si� dooko�a - wsz�dzie zbrodnia i grzech, chciwo��, pogo� za zyskiem, k��tnia, niezgoda, upadek obyczaj�w, brak szacunku dla wszelkich warto�ci. Miast �y� tak, jak ka�e Natura, zacz�li�my t� Natur� niszczy�. I co mamy? Powietrze zatrute smrodem dymarek, rzeki i ruczaje splugawione przez rze�nie i garbarnie, lasy ci�te bez opami�tania... Ha, nawet na �ywej korze �wi�tego Bleobherisa, sp�jrzcie jeno, o, tu� nad g�ow� pana poety, wyrzezany kozikiem ohydny wyraz. Do tego jeszcze b��dnie wyrzezany, nie do��, �e wandal to by�, to w dodatku nieuk, pisa� nie umiej�cy. Czemu si� dziwicie? To musia�o si� �le sko�czy�... - Tak, tak! - podchwyci� gruby kap�an. - Opami�tajcie si�, grzesznicy, p�ki jeszcze pora, bo gniew bog�w i pomsta nad wami! Pomnijcie na wieszczb� Itliny, na prorocze s�owa o karze bog�w, kt�ra spadnie na plemi� zbrodniami zatrute! Pomnijcie: "Nadejdzie Czas Pogardy, a drzewo straci li��, p�k zwarzy si�, zgnije owoc i zgorzknieje ziarno, a doliny rzek, miast wod�, pop�yn� lodem. I przyjdzie Bia�e Zimno, a po nim Bia�e �wiat�o, i �wiat umrze w�r�d zamieci. " Tak rzecze wieszczka Itlina! A nim to si� stanie, b�d� widome znaki i spadn� plagi, bo pomnijcie, Nilfgaard to kara bo�a! To bicz, kt�rym Nie�miertelni sch�ostaj� was, grzesznicy, by�cie... - Ech, zawrzyjcie g�b�, �wi�tobliwy! - zarycza� Sheldon Skaggs, tupi�c ci�kimi buciorami. - Mg�o si� robi od waszych zabobon�w i banialuk�w! Flaki si� przewracaj�... - Ostro�nie, Sheldon - przerwa� mu z u�miechem wysoki elf. - Nie drwij z cudzej religii. Ani to �adne, ani grzeczne, ani... bezpieczne. - Z niczego nie drwi� - zaprotestowa� krasnolud. Nie podaj� w w�tpliwo�� istnienia b�stw, ale oburza mnie, gdy kto� miesza je do ziemskich spraw i mydli oczy przepowiedniami jakiej� elfiej wariatki. Nilfgaardczycy maj� niby by� narz�dziem bog�w? Bzdura! Si�gnijcie, ludzie, pami�ci� wstecz, do czas�w Dezmoda, Radowida, Sambuka, do czas�w Abrada Starego D�ba! Nie pami�tacie, bo �yjecie kr�ciu�ko niby j�tka majowa, ale ja pami�tam i wam przypomn�, jak to by�o tu, na tych ziemiach, zaraz po tym, jake�cie zeszli z waszych �odzi na pla�e w uj�ciu Jarugi i w Delcie Pontaru. Z czterech l�duj�cych statk�w robi�y si� trzy kr�lestwa, a p�niej silniejsi po�ykali s�abszych i tym sposobem ro�li, umacniali sw� w�adz�. Podbijali innych, wch�aniali ich, i kr�lestwa ros�y, stawa�y si� coraz wi�ksze i silniejsze. A teraz to samo robi Nilfgaard, bo to kraj silny i zjednoczony, karny i zwarty. I je�li wy si� podobnie nie zewrzecie, Nilfgaard po�knie was, i�cie jako szczuka karasia, jak to rzek� �w m�dry druid! - Niech jeno spr�buj�! - Donimir z Troy wypi�� ozdobion� trzema lwami pier� i trzasn�� mieczem w pochwie. - Zadali�my im bobu pod Sodden, mo�emy po raz wt�ry zada�! - Bardzo�cie zadufani - warkn�� Sheldon Skaggs. Zapomnieli�cie widno, panie pasowany, �e nim dosz�o do drugiej rozprawy pod Sodden, Nilfgaard przetoczy� si� przez wasze ziemie jak �elazny walec, �e trupami takich jak wy chwat�w zas�a� pola od Mamadalu po Zarzecze. A zatrzyma�y Nilfgaardczyk�w tako� nie wam podobne, krzykliwe zuchy, ale zjednoczone w zgodzie si�y Temerii, Redanii, Aedirn i Kaedwen. Zgoda i jedno��, oto co ich zatrzyma�o! - Nie tylko - rzek� d�wi�cznie, ale bardzo ch�odno Radcliffe. - Nie tylko to, panie Skaggs. Krasnolud chrz�kn�� g�o�no, smarkn��, zaszura� butami, po czym sk�oni� si� lekko w stron� czarodzieja. - Nikt nie ujmuje zas�ug waszym konfratrom - powiedzia�. - Ha�ba temu, kto nie uzna bohaterstwa czarodziej�w z Sodde�skiego Wzg�rza, bo dzielnie stawali, przelali za wsp�ln� spraw� krew, walnie przyczynili si� do Wiktorii. Nie zapomnia� o nich Jaskier w swej balladzie, i my te� nie zapomnimy. Ale zwa�cie, �e owi czarodzieje zjednoczeni i solidarni na Wzg�rzu stan�li, uznali przyw�dztwo Vilgefortza z Roggeveen, jako i my, wojownicy Czterech Kr�lestw, uznali�my komend� Vizimira Reda�skiego. Szkoda tylko, �e jeno na czas wojny starczy�o tej zgody i solidarno�ci. Bo nynie, gdy pok�j, znowu�my si� podzielili. Vizimir z Foltestem d�awi� si� wzajem c�em i prawem sk�adu, Demawend z Aedirn k��ci si� z Henseltem o P�nocn� Marchi�, a Liga z Hengfors i Thyssenidzi z Koviru maj� wszystko gdzie�. A i w�r�d czarodziej�w, jak s�ysza�em, pr�no dzi� szuka� dawnej zgody. Nie ma w�r�d was zwarto�ci, nie ma karno�ci, nie ma jedno�ci. A w Nilfgaardzie jest! - Nilfgaardem w�ada cesarz Emhyr var Emreis, tyran i jedynow�adca, wymuszaj�cy pos�usze�stwo batem, strykiem i toporem! - zagrzmia� komes Vilibert. - C� to nam proponujecie, panie krasnoludzie? W c� to mamy si� zewrze�? W podobn� tyrani�? A kt�ry� to kr�l, kt�re kr�lestwo mia�oby, waszym zdaniem, podporz�dkowa� sobie pozosta�e? W czyim� to r�ku chcieliby�cie widzie� ber�o i knut? - A co mnie to obchodzi? - wzruszy� ramionami Skaggs. - To wasze, ludzkie sprawy. Kogokolwiek by�cie zreszt� kr�lem obrali, �aden krasnolud nim nie zostanie. - Ani elf, ani nawet p�elf - doda� wysoki przedstawiciel Starszego Ludu, wci�� obejmuj�c pi�kno�� w toczku: - Nawet �wier�elfa uwa�acie za co� po�ledniejszego. . . - Tu was boli - za�mia� si� Vilibert. - W ten sam r�g dmiecie, co i Nilfgaard, bo Nilfgaard te� krzyczy o r�wno�ci, obiecuje wam powr�t do dawnych porz�dk�w, gdy tylko nas pokona i z tych ziem wy�enie. To taka jedno��, taka r�wno�� wam si� marzy, o takiej gadacie, tak� g�osicie! Bo Nilfgaard wam za to z�otem p�aci! I nie dziwota, �e si� tak kochacie, bo to przecie� elfia rasa, ci Nilfgaardczycy... - Bzdura - powiedzia� zimno elf. - Pleciecie g�upstwa, panie rycerzu. Rasizm za�lepia was w oczywisty spos�b. Nilfgaardczycy s� lud�mi takimi samymi jak i wy. - Wierutne to k�amstwo! To potomkowie Czarnych Seidhe, ka�dy to wie! W ich �y�ach p�ynie elfia krew! Krew elf�w! - A w waszych �y�ach co p�ynie? - elf u�miechn�� si� drwi�co. - Mieszamy nasz� krew od pokole�, od stuleci, my i wy, wychodzi nam to wy�mienicie, nie wiem, na szcz�cie czy na nieszcz�cie. Zacz�li�cie t�pi� mieszane zwi�zki nieca�e �wier� wieku temu, zreszt� z marnym skutkiem. I poka�cie mi teraz cz�owieka bez domieszki Seidhe Ichaer, krwi Starszego Ludu. Vilibert poczerwienia� wyra�nie. Sp�sowia�a te� Vera Loewenhaupt. Schyli� g�ow� i zakaszla� czarodziej Radcliffe. Co ciekawe, zarumieni�a si� r�wnie� pi�kna elfka w gronostajowym toczku. - Wszyscy jeste�my dzie�mi Matki Ziemi - rozleg� si� w ciszy g�os siwego druida. - Jeste�my dzie�mi Matki Natury. I cho� matki naszej nie szanujemy, cho� niekiedy przysparzamy jej zmartwie� i b�lu, cho� �amiemy jej serce, ona kocha nas, kocha nas wszystkich. Pami�tajmy o tym, zebrani tu, w Miejscu Przyja�ni. I nie spierajmy si�, kto z nas by� tu pierwszy, bo pierwsza by�a wyrzucona przez fale �o��d�, a z �o��dzi wykie�kowa� Wielki Bleobheris, najstarszy z d�b�w. Stoj�c pod konarami Bleobherisa, w�r�d jego odwiecznych korzeni, nie zapominajmy o naszych w�asnych, braterskich korzeniach, o ziemi, z kt�rej te korzenie wyrastaj�. Pami�tajmy o s�owach pie�ni poety Jaskra... - W�a�nie! - krzykn�a Vera Loewenhaupt. - A gdzie on jest? - Zmy� si� - skonstatowa� Sheldon Skaggs, patrz�c na puste miejsce pod d�bem. - Wzi�� pieni�dze i zmy� si� bez po�egnania. I�cie po elfiemu! - Po krasnoludzku! - zapiszcza�y artyku�y �elazne. - Po ludzku - poprawi� wysoki elf, a pi�kno�� w toczku opar�a g�ow� o jego rami�. * * * - Hej, grajku - powiedzia�a Mama Lantieri, wkraczaj�c do izby bez pukania, pchaj�c przed sob� wo� hiacynt�w, potu, piwa i w�dzonki. - Masz go�cia. Wejd�cie, dostojny panie. Jaskier poprawi� w�osy, wyprostowa� si� w ogromnym rze�bionym fotelu. Dwie siedz�ce na jego kolanach dziewczyny zerwa�y si� szybciutko, zas�oni�y wdzi�ki, naci�gn�y rozche�stane koszule. Wstydliwo�� dziwek, pomy�la� poeta, i�cie niez�y tytu� dla ballady. Wsta�, zapi�� pas i w�o�y� kubrak, patrz�c na stoj�cego w progu szlachcica. - Zaiste - rzek� - wsz�dzie umiecie mnie znale��, chocia� rzadko wybieracie stosowne po temu pory. Na wasze szcz�cie jeszcze nie zdecydowa�em, kt�r� z tych �licznotek wol�. A przy twoich cenach, Lantieri, nie mog� sobie pozwoli� na obie. Mama Lantieri u�miechn�a si� wyrozumiale, klasn�a w d�onie. Obie dziewczyny - bia�osk�ra, piegowata wyspiarka i ciemnow�osa p�elfka w po�piechu opu�ci�y izb�. Stoj�cy w progu m�czyzna zdj�� p�aszcz, wr�czy� go Mamie wraz z ma�ym, ale p�katym mieszkiem. - Wybaczcie, mistrzu - powiedzia�, podchodz�c i rozsiadaj�c si� za sto�em. - Wiem, �e nie w por� was niepokoj�. Ale tak nagle znikn�li�cie spod d�bu... Nie dogoni�em was na go�ci�cu, jak zamierza�em, nie od razu trafi�em na wasz �lad w miasteczku. Wierzajcie, nie zajm� wam wiele czasu... - Zawsze tak m�wicie i zawsze to bujda - przerwa� bard. - Zostaw nas samych, Lantieri, dopilnuj, by nam nie przeszkadzano. S�ucham was, panie. M�czyzna spojrza� na niego badawczo. Mia� ciemne, wilgotne, jak gdyby za�zawione oczy, ostry nos i nie�adne, w�skie wargi. - Nie zwlekaj�c przyst�pi� do rzeczy - o�wiadczy�, odczekawszy, a� za Mam� zanikn� si� drzwi. - Interesuj� mnie wasze ballady, mistrzu. Dok�adniej, pewne osoby, o kt�rych �piewacie. Zajmuj� mnie prawdziwe losy bohater�w waszych ballad. Wszak�e, je�li si� nie myl�, to prawdziwe losy rzeczywistych os�b by�y inspiracj� pi�knych utwor�w, kt�rych wys�ucha�em pod d�bem? My�l� o... O ma�ej Cirilli z Cintry. O wnuczce kr�lowej Calanthe. Jaskier spojrza� w sufit, pob�bni� palcami po stole. - Mo�ci panie - powiedzia� sucho. - Dziwne rzeczy was interesuj�. O dziwne rzeczy pytacie. Co� mi si� widzi, �e nie jeste�cie tym, za kogo was wzi��em. - A za kogo mnie wzi�li�cie, je�li mog� wiedzie�? - Nie wiem, czy mo�ecie. B�dzie to zale�a�o od tego, czy przeka�ecie mi teraz pozdrowienia od naszych wsp�lnych znajomych. Powinni�cie to uczyni� na wst�pie, a zapomnieli�cie jako�. - Wcale nie zapomnia�em - m�czyzna si�gn�� za pazuch� aksamitnego kaftana w kolorze sepii, wydoby� drugi mieszek, nieco wi�kszy ni� ten, kt�ry wr�czy� rajfurce, r�wnie jednak p�katy i brz�cz�cy przy zetkni�ciu z blatem sto�u. - My po prostu nie mamy wsp�lnych znajomych, Jaskier. Ale czy� ta sakiewka nie jest w stanie z�agodzi� owego mankamentu? - C� to zamierzacie kupi� za ten chudziutki trzosik? - wyd�� wargi trubadur. - Ca�y b�rdel Mamy Lantieri i otaczaj�ce go grunta? - Powiedzmy, �e zamierzam wesprze� sztuk�. I artyst�. Po to, by m�c z artyst� pogaw�dzi� o jego tw�rczo�ci. - A� tak mi�ujecie sztuk�, m�j panie? A� tak pilno wam do rozmowy z artyst�, �e pr�bujecie wpycha� mu pieni�dze jeszcze przed przedstawieniem si�, �ami�c tym samym elementarne zasady grzeczno�ci? - Na pocz�tku rozmowy - nieznajomy zmru�y� nieznacznie ciemne oczy - nie przeszkadza�o wam moje incognito. - Ale teraz zacz�o przeszkadza�. - Nie wstydz� si� mego miana - rzek� m�czyzna z leciutkim u�mieszkiem na w�skich wargach. - Nazywam si� Rience. Nie znacie mnie, mistrzu Jaskier, i nie dziwota. Jeste�cie zbyt znani i s�awni, by m�c zna� wszystkich waszych wielbicieli. A ka�demu admiratorowi waszego talentu wydaje si�, �e zna was, zna was tak dobrze, �e pewna poufa�o�� jest jak najbardziej na miejscu. Mnie to r�wnie� dotyczy, w ca�ej rozci�g�o�ci. Wiem, �e to b��dne mniemanie, wybaczcie �askawie. - Wybaczam �askawie. - Mog� tedy liczy�, �e zechcecie odpowiedzie� na kilka pyta�... - Nie, nie mo�ecie - przerwa� poeta, nadymaj�c si�. Teraz wy raczcie �askawie wybaczy�, ale ja niech�tnie dyskutuj� o tematyce mych utwor�w, o inspiracjach, o postaciach, tak fikcyjnych, jak i innych. Odziera to bowiem poezj� z jej poetycznej warstwy i wiedzie ku trywialno�ci. - Czy�by? - Z ca�� pewno�ci�. Zwa�cie, �e gdybym po od�piewaniu ballady o weso�ej m�ynareczce og�osi�, �e tak naprawd� to chodzi o Zvirk�, �on� m�ynarza Piskorza, i uzupe�ni� to wiadomo�ci�, �e Zvirk� mo�na swobodnie ch�do�y� co czwartek, bo w czwartki m�ynarz je�dzi na jarmark, to ju� nie by�aby poezja. To by�oby albo kuplerstwo, albo ohydna potwarz. - Rozumiem, rozumiem - powiedzia� szybko Rience. Ale chyba to z�y przyk�ad. Mnie przecie� nie interesuj� niczyje grzechy ani grzeszki. Nikogo nie spotwarzycie, odpowiadaj�c na moje pytania. Mnie potrzebna jest tylko jedna ma�a informacja: co si� naprawd� sta�o z Cirill�, ksi�niczk� Cintry? Mn�stwo os�b twierdzi, �e Cirilla zgin�a podczas zdobywania miasta, s� nawet naoczni �wiadkowie tego wydarzenia. Z waszej ballady wynika�oby za�, �e dziecko prze�y�o. Naprawd� ciekawi mnie, czy to wasza wyobra�nia, czy te� rzeczywisty fakt? Prawda czy fa�sz? - Ogromnie mnie cieszy wasze zaciekawienie - u�miechn�� si� szeroko Jaskier. - U�miejecie si�, panie jak wam tam, ale o to mi w�a�nie chodzi�o, gdym t� ballad� uk�ada�. Chcia�em s�uchaczy podnieci� i rozbudzi� ich ciekawo��. - Prawda czy fa�sz? - powt�rzy� zimno Rience. - Gdybym to zdradzi�, zniszczy�bym efekt mej pracy. �egnaj, przyjacielu. Wykorzysta�e� ca�y czas, jaki mog�em ci po�wi�ci�. A tam dwie moje inspiracje czekaj�, niepewne, kt�r� wybior�. Rience milcza� d�ugo, wcale nie zbieraj�c si� do wyj�cia. Patrzy� na poet� niesympatycznym, wilgotnym wzrokiem, a poeta czu� rosn�cy niepok�j. Z do�u, z sali og�lnej zamtuza, dobiega� weso�y rejwach, punktowany niekiedy wysokim damskim chichotem. Jaskier odwr�ci� g�ow�, niby to demonstruj�c pogardliw� wy�szo��, w rzeczywisto�ci jednak ocenia� odleg�o�� dziel�c� go od k�ta izby i od gobelinu przedstawiaj�cego nimf� polewaj�c� sobie cycki wod� z dzbanka. - Jaskier - przem�wi� wreszcie Rience, wk�adaj�c r�k� do kieszeni sepiowego kaftana. - Odpowiedz na moje pytania, bardzo prosz�. Ja musz� zna� odpowied�. To dla mnie niezmiernie wa�ne. A wierzaj mi, dla ciebie te�, bo je�li odpowiesz po dobroci, to... - To co? Na w�skie wargi Rience'a wype�z� paskudny grymas. - To nie b�d� ci� musia� zmusza� do m�wienia. - S�uchaj no, obwiesiu - Jaskier wsta� i uda�, �e robi gro�n� min�. - Brzydz� si� gwa�tem i przemoc�. Ale zaraz zawo�am Mam� Lantieri, a ona wezwie niejakiego Gruzi��, kt�ry pe�ni w tym przybytku zaszczytn� i odpowiedzialn� funkcj� wykidaj�y. To prawdziwy artysta w swoim fachu. On kopnie ci� w rzy�, a ty w�wczas przelecisz nad dachami tego grodu, tak pi�knie, �e nieliczni o tej porze przechodnie wezm� ci� za pegaza. Rience wykona� kr�tki gest, w jego d�oni co� b�ysn�o. - Jeste� pewien - spyta� - �e zd��ysz zawo�a�? Jaskier nie zamierza� sprawdza�, czy zd��y. Czeka� te� nie zamierza�. Zanim jeszcze motylkowy sztylet zawirowa� i zatrzasn�� si� w d�oni Rience'a, d�ugim skokiem dopad� k�ta izby, nurkn�� pod arras z nimf�, kopniakiem otworzy� sekretne drzwi i na �eb, na szyj� run�� w d� po kr�conych schodach, zr�cznie steruj�c po wy�lizganych por�czach. Rience rzuci� si� w po�cig, ale poeta by� pewien swego - zna� tajemne przej�cie jak w�asn� kiesze�, nie raz korzysta� z niego, wiej�c przed wierzycielami, zazdrosnymi m�ami i skor� do mordobicia konkurencj�, kt�rej czasem krad� rymy i nuty. Wiedzia�, �e na trzecim zakr�cie namaca obrotowe drzwiczki, za kt�rymi b�dzie drabina wiod�ca do piwnicy. By� pewien, �e prze�ladowca, jak wielu przed nim, nie zd��y wyhamowa�, pobiegnie dalej i wdepnie na zapadni�, po czym wyl�duje w chlewie. By� pewien, �e pot�uczony, utyt�any w g�wnie i poturbowany przez wieprze prze�ladowca zaniecha po�cigu. Jaskier myli� si�, jak zwykle gdy by� czego� pewien. Za jego plecami co� nagle b�ysn�o niebieskawo, a poeta poczu�, �e ko�czyny cierpn� mu, martwiej� i sztywniej�. Nie zdo�a� zwolni� przy obrotowych drzwiczkach, nogi odm�wi�y mu pos�usze�stwa. Wrzasn�� i potoczy� si� po schodach, obijaj�c o �ciany korytarzyka. Zapadnia otwar�a si� pod nim z suchym trzaskiem, trubadur run�� w d�, w ciemno�� i smr�d. Zanim jeszcze wyr�n�� o twarde klepisko i straci� przytomno��, przypomnia� sobie, �e Mama Lantieri napomyka�a co� o remoncie chlewa. * * * Oprzytomni� go b�l w skr�powanych przegubach i ramionach, okrutnie wy�amywanych ze staw�w. Chcia� wrzasn��, ale nie m�g�, mia� wra�enie, jak gdyby zalepiono mu glin� jam� ustn�. Kl�cza� na klepisku, a skrzypi�cy powr�z wl�k� go w g�r� za r�ce. Chc�c ul�y� ramionom spr�bowa� si� podnie��, ale nogi r�wnie� mia� skr�powane. D�awi�c si� i dusz�c zdo�a� jednak wsta�, w czym wydatnie pom�g� mu sznur, ci�gn�cy go bezlito�nie. Rience sta� przed nim, a jego z�e, wilgotne oczy l�ni�y w �wietle latarni, trzymanej przez stoj�cego obok, blisko dwumetrowego nie ogolonego draba. Drugi drab, zapewne nie mniejszy, by� z ty�u. Jaskier s�ysza� jego oddech i czu�. smr�d zastarza�ego potu. W�a�nie ten drugi, �mierdz�cy, ci�gn�� powr�z umocowany do przegub�w poety i przerzucony przez belk� stropu. Stopy Jaskra oderwa�y si� od klepiska. Poeta wizgn�� przez nos, na nic wi�cej nie by�o go sta�. - Do�� - rzek� wreszcie Rience, prawie natychmiast, ale Jaskrowi wyda�o si�, �e min�y wieki. Dotkn�� ziemi, ale ukl�kn��, pomimo najszczerszych ch�ci, nie m�g� - napi�ty sznur nadal trzyma� go wypr�onego jak struna. Rience zbli�y� si�. Na jego twarzy nie by�o zna� nawet �ladu emocji, za�zawione oczy nawet na jot� nie zmieni�y wyrazu. R�wnie� g�os, jakim przem�wi�, by� spokojny, cichy, wr�cz lekko znudzony. - Ty parszywy wierszokleto. Ty wyskrobku. Ty �mieciu. Ty zadufane w sobie zero. Mnie chcia�e� uciec? Mnie jeszcze nikt nie uciek�. Nie doko�czyli�my rozmowy, ty kabotynie, ty barani �bie. Pyta�em ci� o co�, w znacznie przyjemniejszych warunkach. Teraz odpowiesz na moje pytania, ale w warunkach znacznie mniej przyjemnych. Prawda, �e odpowiesz? Jaskier skwapliwie pokiwa� g�ow�. Rience dopiero teraz si� u�miechn��. I da� znak. Bard zakwicza� rozpaczliwie, czuj�c, jak powr�z napina si�, a wykr�cone do ty�u r�ce trzeszcz� w stawach. - Nie mo�esz m�wi� - skonstatowa� Rience, wci�� oble�nie u�miechni�ty. - A boli, prawda? Wiedz, �e podci�gam ci� na razie dla w�asnej przyjemno�ci, bo ja strasznie lubi� przygl�da� si�, jak kogo� boli. No, jeszcze troszk� wy�ej. Jaskier o ma�o nie udusi� si� wizgiem. - Do�� - zakomenderowa� wreszcie Rience, po czym zbli�y� si� i chwyci� poet� za �abot. - Pos�uchaj, kogutku. Zdejm� teraz zakl�cie, by� odzyska� mow�. Ale je�li spr�bujesz podnie�� ponad konieczno�� tw�j uroczy g�os, to po�a�ujesz. Wykona� d�oni� gest, dotkn�� pier�cieniem policzka poety, a Jaskier poczu�, �e odzyskuje czucie w �uchwie, j�zyku i podniebieniu. - Teraz - kontynuowa� cicho Rience - zadam ci kilka pyta�, a ty b�dziesz na nie odpowiada�, p�ynnie, szybko i wyczerpuj�co. A je�li si� cho� na chwil� zawahasz lub zaj�kniesz, je�li dasz mi najmniejszy pow�d, bym zw�tpi� w twoj� prawdom�wno��, to... Sp�jrz w d�. Jaskier us�ucha�. Z przera�eniem stwierdzi�, �e do wi�z�w na jego kostkach przymocowany jest kr�tki sznur, przytwierdzony drugim ko�cem do cebra pe�nego wapna. - Je�li ka�� podci�gn�� ci� wy�ej - u�miechn�� si� okrutnie Rience - a wraz z tob� to wiaderko, to pewnie nie odzyskasz w�adzy w r�kach. W�tpi�, by� po czym� takim by� zdolny do gry na lutni. Naprawd� w to w�tpi�. S�dz� wi�c, �e b�dziesz m�wi�. Mam racj�? Jaskier nie potwierdzi�, bo ze strachu nie m�g� ani poruszy� g�ow�, ani wydoby� g�osu. Rience nie sprawia� wra�enia, by zale�a�o mu na potwierdzeniu. - Ja, ma si� rozumie� - oznajmi� - b�d� natychmiast wiedzia�, czy m�wisz prawd�, z miejsca zorientuj� si� w ka�dym wybiegu, nie dam si� zmyli� poetyckimi sztuczkami ani m�tn� erudycj�. To dla mnie drobiazg, tak jak drobiazgiem by�o sparali�owanie ci� na schodach. Radz� wi�c, hultaju, wa� ka�de s�owo. No, szkoda czasu, zaczynamy. Jak wiesz, interesuje mnie bohaterka jednej z twych pi�knych ballad, wnuczka kr�lowej Calanthe z Cintry. Ksi�niczka Cirilla, pieszczotliwie nazywana Ciri. Wed�ug relacji naocznych �wiadk�w os�bka ta zgin�a w czasie zdobywania miasta, dwa lata temu. Natomiast w balladzie obrazowo i wzruszaj�co opisujesz jej spotkanie z owym dziwnym, nieledwie legendarnym osobnikiem, owym... wied�minem, Geraltem czy Geraldem. Pomijaj�c poetyczne brednie o przeznaczeniu i wyrokach losu, z ballady wynika, �e dzieciak wyszed� ca�o z walk o Cintr�. Czy to prawda? - Nie wiem... j�kn�� Jaskier. - Na bog�w, jestem tylko poet�! S�ysza�em to i owo, a reszt�... - No? - Reszt� wymy�li�em. Wykonfabulowa�em! Ja nic nie wiem! - zawy� bard, widz�c, �e Rience daje znak �mierdz�cemu i czuj�c, �e sznur napina si� mocniej. - Nie k�ami�! - Faktycznie - pokiwa� g�ow� Rience. - Nie k�amiesz wprost, wyczu�bym. Ale co� kr�cisz. Nie wymy�li�by� ballady ot tak, bez powodu. A owego wied�mina przecie� znasz. Nie raz widywano ci� w jego towarzystwie. No, gadaj, Jaskier, je�li ci stawy mi�e. Wszystko, co wiesz. - Ta Ciri - wydysza� poeta - by�a wied�minowi przeznaczona. Tak zwane Dziecko Niespodzianka... S�yszeli�cie pewnie, to znana historia. Jej rodzice przyrzekli odda� j� wied�minowi... - Rodzice mieliby odda� dzieciaka temu szalonemu mutantowi? Temu p�atnemu mordercy? ��esz, wierszokleto. Takie kawa�ki mo�esz �piewa� babom. - Tak by�o, przysi�gam na dusz� mej matki - za�ka� Jaskier. - Wiem to z pewnego �r�d�a... Wied�min... - M�w o dziewczynce. Wied�min mnie na razie nie interesuje. - Nie wiem nic o dziewczynce! Wiem tylko, �e wied�min jecha� po ni� do Cintry, gdy wybuch�a wojna. Spotka�em go wtedy. Ode mnie dowiedzia� si� o rzezi, o �mierci Calanthe... Pyta� mnie o to dziecko, o wnuczk� kr�lowej. . . Ale przecie� ja wiedzia�em, �e w Cintrze zgin�li wszyscy, z ostatniego bastionu nie ocala�a �ywa dusza... - Gadaj. Mniej metafor. Wi�cej konkret�w! - Gdy wied�min dowiedzia� si� o upadku Cintry i o rzezi, zaniecha� podr�y. Obaj uciekli�my na p�noc. Rozsta�em si� z nim w Hengfors, od tamtej pory go nie widzia�em... A �e w drodze m�wi� troch� o tej... Ciri, czy jak jej tam... i o przeznaczeniu... Wi�c u�o�y�em t� ballad�. Wi�cej nie wiem, przysi�gam! Rience popatrzy� na niego spode �ba. - A gdzie jest obecnie �w wied�min? - spyta�. - Ten najemny zab�jca potwor�w, poetyczny rze�nik, lubi�cy rozprawia� o przeznaczeniu? - M�wi�em, po raz ostatni widzia�em go. . . - Wiem, co m�wi�e� - przerwa� Rience. - Pilnie s�ucham tego, co m�wisz. A ty pilnie s�uchaj mnie. Odpowiadaj precyzyjnie na zadawane ci pytania. Pytanie brzmia�o