1427
Szczegóły |
Tytuł |
1427 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1427 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1427 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1427 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HARRY HARRISON
PLANETA �MIERCI III
Tytu� orygina�u: Deathworld 3
Copyright(c)by Harry Harrison 1968
T�umaczy�a Barbara Gentkowska
Syrena zawy�a na alarm; z namiot�w zacz�li wybiega� stra�nicy, nadziewaj�c si� prosto na atakuj�cych wojownik�w. Nie by�o czasu, by si� przygotowa� do walki. �o�nierze nie mieli �adnych szans, gin�li zanim zd��yli wydoby� bro�.
Wierzchowce napastnik�w par�y naprz�d, tratuj�c ziemi� podobnymi do s�up�w nogami. Pierwszy z nich run�� na ogrodzenie, obalaj�c je w�asnym cia�em. Z drut�w wystrzeli�a iskra, �miertelnie rani�c zwierz�. Jego d�uga szyja uderzy�a o ziemi� dos�ownie u st�p dow�dcy stra�y. Ten patrzy� w niemym przera�eniu, jak je�dziec dobi� stwora, trafiaj�c go strza�� z �uku.
Rozdzia� I
Porucznik Talenc opu�ci� elektroniczn� lornetk� i zacz�� kr�ci� potencjometrem wzmacniacza, by skompensowa� zanikaj�ce �wiat�o. O�lepiaj�ce bia�e s�o�ce skry�o si� ju� za grub� warstw� chmur. Zbli�a� si� wiecz�r. Przez lornetk� porucznik widzia� jednak wyrazisty, czarno-bia�y obraz faluj�cej r�wniny. Nic, tylko trawa. Morze faluj�cej na wietrze trawy.
- Przepraszam sir, ale ja tam nic nie widz� - z niech�ci� powiedzia� wartownik. - Tylko to, co zwykle.
- Wystarczy, �e ja go zobaczy�em. Co� tam si� poruszy�o. Id� sprawdzi�, co. - Spojrza� na zegarek. - Jeszcze p�torej godziny, zanim zacznie si� �ciemnia�. Mn�stwo czasu. Przeka� dy�urnemu, gdzie poszed�em.
Wartownik chcia� jeszcze co� doda�, ale si� rozmy�li�. Nie udziela si� rad porucznikowi Talencowi.
Kiedy brama w zasiekach zosta�a otwarta, Talenc zarzuci� na rami� miotacz laserowy, przepasa� pojemnik z granatami i wyruszy�. By� przekonany, �e na tej rozleg�ej r�wninie nie istnia�o nic, czego tak naprawd� musia�by si� obawia�, a chcia� zbada� spraw�. W jednakowym stopniu kierowa�a nim: ciekawo��, nuda codziennej, rutynowej s�u�by i poczucie obowi�zku. Ci�ko st�pa� po chrz�szcz�cej trawie. Raz tylko si� obejrza�, by rzuci� okiem na otoczony zasiekami ob�z. Par� niskich budynk�w, kilka namiot�w i wznosz�cy si� nad nimi szkielet wie�y stra�niczej. Wszystko to kry�o si� w cieniu ogromnego niczym ska�a statku. Talenc nie nale�a� do ludzi szczeg�lnie wra�liwych, ale nawet on odczuwa� znikomo�� samotnego obozowiska, zagubionego w bezmiarze pustki. Wzruszy� ramionami i poszed� dalej.
Sto metr�w od zasiek�w zaczyna� si� niewielki uskok, za kt�rym wznosi�a si� skarpa, niewidoczna od strony obozu. Talenc z trudem wspi�� si� na wzniesienie i... zamar� z przera�enia. Tu� przed sob� ujrza� gromad� je�d�c�w. Cofn�� si� gwa�townie, ale by�o ju� za p�no. Najbli�szy wojownik przebi� mu �ydk� d�ug� lanc� i zwl�k� z kraw�dzi wa�u. Talenc padaj�c wyszarpn�� pistolet, ale nast�pna w��cznia wytr�ci�a mu go z r�ki i przebijaj�c d�o�, przygwo�dzi�a j� do ziemi. Wszystko to trwa�o niezwykle kr�tko: jedn�, mo�e dwie sekundy. Gdy usi�owa� si�gn�� po radio, ogarn�a go fala gwa�townego b�lu. Trzecia lanca przeszywaj�c nadgarstek, unieruchomi�a drugie rami�. Ranny otworzy� usta by krzykn��, ale nie zd��y�. Najbli�szy je�dziec, pochyliwszy si� lekko w siodle, wepchn�� kr�tki miecz mi�dzy z�by porucznika. Uciszy� go na zawsze. Noga konaj�cego drgn�a w agonii. Szelest poruszonej trawy by� jedynym d�wi�kiem, kt�ry towarzyszy� tej �mierci. Je�d�cy spojrzeli na zw�oki i odjechali w milczeniu, nie okazuj�c zainteresowania. Ich wierzchowce by�y r�wnie spokojne.
- Co si� sta�o? - spyta� dow�dca stra�y, zapinaj�c pas.
- Chodzi o porucznika Talenca, sir. Powiedzia�, �e co� zauwa�y� i wyszed� z obozu. Znikn�� potem za wzg�rzem i od tego czasu, czyli od dziesi�ciu, mo�e pi�tnastu minut, ju� si� nie pokaza�. Jego radio r�wnie� nie odpowiada.
- Nie rozumiem, jak mog�o mu si� tam co� przytrafi� - powiedzia� dow�dca, spogl�daj�c na ciemniej�c� r�wnin�.
- Ale trzeba to sprawdzi�. Sier�ancie! - Wo�any wyst�pi� i zasalutowa�. - We�cie ludzi i odszukajcie porucznika Talenca.
To byli fachowcy: wynaj�ci przez Johna Company na trzydzie�ci lat, przygotowani na ka�de k�opoty na tej nowo odkrytej planecie. Rozproszyli si� po r�wninie w tyralier� i ostro�nie ruszyli naprz�d.
- Co� nie tak? - zapyta� metalurg, wychodz�c z szopy wiertniczej. W r�ku trzyma� tack� z pr�bk� rudy.
- Nie wiem - odpar� dow�dca akurat w chwili, gdy z ukrytego �lebu i obu stron pag�rka zacz�li wynurza� si� je�d�cy.
Zaskoczenie by�o zupe�ne. Stra�nicy, doskonale wyszkoleni i uzbrojeni, zostali dos�ownie wyr�ni�ci. Pad�o kilka strza��w, ale je�d�cy, nisko pochyleni w siod�ach, skutecznie kryli si� przed ogniem. Rozleg� si� �wist zwalnianych ci�ciw i ciskanych z ogromn� si�� lanc. Je�d�cy przemkn�li jak burza, zostawiaj�c za sob� dziewi�� poskr�canych trup�w.
- Jad� tutaj - krzykn�� metalurg i upu�ciwszy tac� rzuci� si� do ucieczki.
Syrena zawy�a na alarm; z namiot�w zacz�li wybiega� stra�nicy, nadziewaj�c si� prosto na atakuj�cych wojownik�w. Nie by�o czasu, by si� przygotowa� do walki. �o�nierze nie mieli �adnych szans, gin�li zanim zd��yli wydoby� bro�.
Wierzchowce napastnik�w par�y naprz�d, tratuj�c ziemi� podobnymi do s�up�w nogami. Pierwszy z nich run�� na ogrodzenie, obalaj�c je w�asnym cia�em. Z drut�w wystrzeli�a iskra, �miertelnie rani�c zwierz�. Jego d�uga szyja uderzy�a o ziemi� dos�ownie u st�p dow�dcy stra�y. Ten patrzy� w niemym przera�eniu, jak je�dziec dobi� stwora. trafiaj�c go strza�� w oko.
Wojownicy przemkn�li tu� przy zasiekach, przeskakuj�c przez cia�o zabitej bestii. Wysy�ali grad strza� ze swych kr�tkich, pokrytych laminatem �uk�w. Pomimo panuj�cego p�mroku mierzyli nadzwyczaj celnie. Rozko�ysany krok ich wielkich wierzchowc�w na pewno im tego nie u�atwia�. Obro�cy padali jednak jak muchy - ranni lub zabici. Jedna ze strza� utkwi�a w g�o�niku, kt�ry zatrzeszcza� kr�tko i umilk�.
Odeszli r�wnie szybko, jak si� pojawili, znikaj�c za ciemniej�cym wzg�rzem. W przera�aj�cej ciszy, kt�ra teraz zapad�a, s�ycha� by�o jedynie j�ki rannych. Nadchodzi�a noc, by�o coraz ciemniej.
W �wietle zapalonych pochodni ob�z przedstawia� okropny widok. Komandor wyprawy zacz�� wykrzykiwa� rozkazy przez megafon i dopiero to zdo�a�o przywr�ci� jako taki porz�dek.
Wytoczono mo�dzierze. Nagle jeden z wartownik�w krzykn�� ostrzegawczo. �o�nierze odwr�cili wielki reflektor, o�wietlaj�c ciemn� mas� je�d�c�w, ponownie gromadz�cych si� na wzg�rzu.
- Mo�dzierze, ognia! - krzykn�� w�ciekle komandor. - Wyko�czy� ich!
Jego g�os uton�� w huku pierwszej salwy. Kontynuowali obstrza�, a� k��by dymu i kurzu przes�oni�y widok. Grzmot kanonady rozlega� si� niczym burza. Nie wiedzieli, �e pierwsza szar�a stanowi�a jedynie manewr taktyczny, podczas gdy g��wne uderzenie nast�pi�o z przeciwnej strony. Dopiero gdy napastnicy znale�li si� pomi�dzy nimi, zrozumieli, co si� sta�o.
- Zamkn�� w�azy - krzykn�� ze sterowni pilot dy�urny, wal�c w prze��czniki zamykaj�ce �luz�. Z tej, na razie bezpiecznej wysoko�ci, widzia� fale napastnik�w zalewaj�ce ob�z, a wiedzia�, jak �lamazarnie przesuwaj� si� przek�adnie ci�kich drzwi zewn�trznych. Odruchowo przytrzymywa� wci�ni�te ju� przyciski.
Wierzchowce atakuj�cych, mimo �e o�lepione fal� �wiat�a, przetoczy�y si� przez elektryczne ogrodzenie. Pierwsze z nich gin�y pora�one pr�dem, ale nast�pne, wspinaj�c si� na ich cia�a, bezpiecznie pokona�y przeszkod�.
Gin�li i je�d�cy, ale jak si� okaza�o, nie mia�o to wi�kszego znaczenia, bo podobnie jak ich zwierz�ta, zast�powani byli kolejnymi szeregami wojownik�w. Opanowali obozowisko i roznie�li je w py�.
- Tu drugi oficer Weiks - powiedzia� pilot, w��czaj�c na statku wszystkie g�o�niki. -Czy jest na pok�adzie kto� starszy ode mnie stopniem?
Ws�uchiwa� si� w narastaj�c� cisz�, a kiedy si� zn�w odezwa�, g�os mia� zduszony i niewyra�ny.
- Zg�asza� si� po kolei. Oficerowie i za�oga. Sparks, notujcie.
Zwolna, niepewnie, jeden po drugim zacz�li si� odzywa�. W tym czasie Weiks uruchomi� zewn�trzne skanery. Na dole ujrza� piek�o.
- Siedemnastu, to wszyscy? - z niedowierzaniem wykrztusi� radiooperator, zas�aniaj�c d�oni� mikrofon. Poda� list� drugiemu oficerowi, kt�ry spojrza� na ni� ponuro, po czym wolno si�gn�� po mikrofon.
- Tu mostek - powiedzia�. - Przejmuj� dowodzenie. Przygotowa� silniki.
- Nie spr�bujemy im pom�c? -jaki� g�os przerwa� cisz�. Nie mo�emy ich przecie� tak zostawi�!
- Nie mamy ju� komu - odrzek� wolno Weiks. - Sprawdzi�em na wszystkich monitorach. Poza tymi bestiami, niczego wi�cej nie wida�. Nawet je�li kto� ocala�, nie s�dz� by�my mogli mu pom�c. Opuszczenie statku to teraz samob�jstwo. Poza tym mamy minimum za�ogi. Nikogo nie mo�e ju� zabrakn��.
Kad�ub drgn��, jakby chcia� potwierdzi� jego s�owa.
- Jeden ekran nie dzia�a - zameldowa� radiooperator. - O, teraz drugi. Czym� w nie rzucaj�. Przywi�zuj� liny do d�wigar�w. Czy... czy mog� nas przewr�ci�?
- W ci�gu 65 sekund powinny odpali� silniki - rzuci� Weiks.
- Ale� one spal� nam odrzutowce, wszystko i wszystkich tam na dole - j�kn�� Sparks.
- Nasi ju� tego nie poczuj� - stwierdzi� gorzko pilot - a tamci... Jako� ich nie �a�uj�.
Statek, pluj�c ogniem, uni�s� si� w g�r�. W dole pozosta�y jedynie k��by dymu i kr�g zw�glonych trup�w, ale gdy tylko ziemia nieco ostyg�a, je�d�cy wdarli si� tam znowu. Z ciemno�ci nap�ywa�o ich coraz wi�cej i wi�cej. Szeregi zdawa�y si� nie mie� ko�ca.
Rozdzia� II
- To g�upie, da� si� pi�optakowi - gdera� Brucco, pomagaj�c Jasonowi dinAlt zdj�� metalizowan� kamizelk�.
- To g�upie, �eby pr�bowa� zje�� spokojnie obiad na tej planecie. - Jason szarpn�� si� do ty�u, czuj�c ostry b�l w boku. - W�a�nie podsuni�to mi talerz i mia�em zamiar uraczy� si� zup�, gdy musia�em strzela�!
- To tylko by�o powierzchowne dra�ni�cie - orzek� Brucco, patrz�c na jego ran�. - Pi�a prze�lizgn�a si� po ko�ciach nie �ami�c ich. Mia�e� du�o szcz�cia.
- Masz na my�li to, �e mnie nie zabi�? Do czego dochodzi - pi�optak w messie!
- Na Pyrrusie zawsze b�d� przygotowany na niespodzianki; nawet dzieci to wiedz�!
Jason zacisn�� z�by, gdy Brucco rozsmarowywa� antyseptyk.
Po chwili zapiszcza� g�o�nik wideofonu i na ekranie ukaza�a si� zatroskana twarz Mety.
- Jason, s�ysza�am, �e jeste� ranny - powiedzia�a.
- Umieraj�cy - odrzek�.
- Nonsens - wtr�ci� Brocco z u�miechem. - To powierzchowna rana, czterna�cie centymetr�w d�ugo�ci, �adnych toksyn.
- To wszystko? - spyta�a Meta i ekran zgas�.
- Tak, wszystko - powiedzia� cierpko Jason. - Je�li litr krwi i kilogram cia�a znaczy tyle, co z�amany paznokie�, to czym mo�na tu zas�u�y� na odrobin� wsp�czucia? Straci� nog�?
- Gdyby� j� straci� w walce, to mo�e by ci wsp�czuli -poinformowa� go ch�odno Brucco, nak�adaj�c samoprzylepny banda� - ale je�li uci��by ci j� pi�optak w holu messy, to m�g�by� jedynie liczy� na pogard�.
- Wystarczy - powiedzia� ostro Jason,wci�gaj�c z powrotem kamizelk�. - Nie bierz tego tak dos�ownie. Wiem, jakich wzgl�d�w mo�na si� po was spodziewa�, mili Pyr-rusanie. Nie s�dz�, bym kiedykolwiek, chocia� przez pi�� minut, t�skni� za t� planet�.
- Odlatujesz? - zapyta� Brucco z nadziej� w g�osie. - To z tego powodu zwo�ano zebranie?
- Postaraj si� powstrzyma� sw� ciekawo�� jeszcze przez tysi�c pi��set godzin, zanim nadejd� inni. Nie zamierzam nikogo faworyzowa�. Oczywi�cie z wyj�tkiem siebie. - Odwr�ci� si� i wyszed�, staraj�c wykona� mo�liwie najmniej zb�dnych ruch�w. Nie chcia� tego okaza�, ale rana naprawd� mu doskwiera�a.
"Czas na zmian�" -pomy�la�, spogl�daj�c przez wysokie okno na widniej�c� w dole �mierciono�n� d�ungl�. �wiat�oczu�e kom�rki najbli�szego drzewa musia�y uchwyci� ruch, gdy� jaka� ga��� �wistn�a niczym bicz i grad strza�ocierni zagrzechota� o przezroczysty metal okna. Jason nawet nie drgn��. Zd��y� si� ju� do tego przyzwyczai�. Ka�dy dzie� na Pyrrusie przypomina� ruletk�: wygrana - �ycie, przegrana - �mier�. Ilu ju� ludzi zgin�o od chwili, gdy tu przyby�? Zaczyna� traci� rachub�. Stawa� si� r�wnie niewra�liwy, jak rdzenny Pyrrusanin.
Je�li w og�le mia�y nast�pi� jakie� zmiany, on by� jedynym, kt�ry m�g� je wprowadzi�. Kiedy� s�dzi�, �e rozwi�za� podstawowy problem tej planety, kiedy im udowodni�, �e sami mieszka�cy byli przyczyn� tej bezwzgl�dnej, nieustannej wojny. Ona jednak toczy�a si� nadal. Poznanie prawdy nie zawsze przynosi pogodzenie si� z ni�. Ci Pyrrusanie, kt�rzy przyj�li do wiadomo�ci prawd� o realiach tutejszego �ycia, opu�cili miasto. Odeszli dostatecznie daleko, by uciec od presji nienawi�ci, kt�ra niszczy�a ich zar�wno fizycznie, jak psychicznie. Pozostali pozornie zgadzali si� z opini�, �e to ich w�asne emocje podsyca�y wojn�. W istocie jednak w to nie wierzyli, a ka�da chwila, w kt�rej patrzyli z nienawi�ci� na otaczaj�cy ich �wiat, dawa�a wrogowi nowe si�y do kolejnego ataku.
Kiedy Jason my�la� o jedynym pewnym ko�cu, jaki czeka� to miasto, ogarnia�o go coraz wi�ksze przygn�bienie. �y�o tu tak wielu wspania�ych, dzielnych ludzi! Wrastali coraz bardziej w t� wojn�, a wyst�puj�ce tu hiper wyspecjalizowane formy �ycia stawa�y si� coraz lepiej do niej przygotowane. Jedni i drudzy przez pokolenia kszta�towani t� sam� mieszanin� nienawi�ci i strachu.
A oto czeka�a ich zmiana. Zastanawia� si�, jak wielu z nich j� zaakceptuje. W biurze Kerka zjawi� si� z tysi�c pi��set dwudziesto godzinnym op�nieniem, spowodowanym trudno�ciami w uzyskaniu po��czenia. Twarze wszystkich zebranych wyra�a�y to samo uczucie - zimnego gniewu. Pyrrusanie nie grzeszyli cierpliwo�ci�. Jeszcze bardziej nie lubili tajemnic ani zagadek. Byli do siebie tak bardzo podobni, a jednocze�nie tak bardzo r�ni.
Kerk, siwow�osy, flegmatyk, lepiej ni� inni potrafi� opanowa� wyraz twarzy - praktyka niew�tpliwie wyniesiona z cz�stych kontakt�w z obcymi. Jego przede wszystkim nale�a�o przekona�, bo je�eli bez�adnie zorganizowana. zmilitaryzowana spo�eczno�� Pyrrusan w og�le posiada�a jakiego� przyw�dc�, to by� nim on.
Brucco by� szczup�y, mia� jastrz�bi� twarz, a jego rysy wyra�a�y ustawiczn� podejrzliwo��. Zreszt� jak najbardziej uzasadniona-jako lekarz i ekolog by� jedynym autorytetem w dziedzinie badania r�nych form �ycia, kt�re wyst�powa�y na Pyrrusie. Musia� by� podejrzliwy. Jedno przemawia�o na jego korzy��: udokumentowane fakty mog�y go przekona�.
Wreszcie Rhes, przyw�dca karczownik�w - ludzi, kt�rym uda�o si� przystosowa� do �ycia na tej straszliwej | planecie. Nie mia� w sobie nienawi�ci, kt�ra przepe�nia�a o innych. Jason liczy� na jego pomoc. Meta, s�odka i urocza, ale silniejsza od wi�kszo�ci m�czyzn, kt�rej ramiona potrafi�y nami�tnie obejmowa� lub... �ama� ko�ci. "Czy tw�j ch�odny, praktyczny umys�, ukryty w tym cudownym kobiecym ciele wie, co to mi�o��?
- my�la� Jason, patrz�c w jej twarz. - Czy to, co czujesz do mnie to tylko ch�� posiadania? Odpowiedz mi kiedy� na to pytanie. Ale nie teraz. Wygl�dasz na r�wnie zniecierpliwion�, jak pozostali."
Jason zamkn�� za sob� drzwi i u�miechn�� si� z przymusem.
- Witam wszystkich obecnych - powiedzia�. - Mam nadziej�, i� nie macie mi za z�e tego sp�nienia - ci�gn�� po�piesznie, ignoruj�c dochodz�ce zewsz�d niech�tne pomruki. - Zapewne ucieszy was wiadomo��, �e jestem za�amany, zrujnowany i pogr��ony.
Wyraz ich twarzy wskazywa�, �e z wielkim wysi�kiem rozwa�aj� jego s�owa. "Nie wi�cej ni� jedna my�l na raz"
- brzmia�a dewiza Pyrrusa.
- Mia�e� miliony w banku - odezwa� si� Kerk - i �adnych szans, by je przegra�.
- Je�li gram, to wygrywam - o�wiadczy� Jason z godno�ci�. - Jestem sp�ukany, bo wyda�em wszystko, do ostatniego kredytu. Kupi�em statek, kt�ry w�a�nie tutaj leci.
- Po co? - zapyta�a Meta, wypowiadaj�c my�l, kt�ra nurtowa�a wszystkich.
- Poniewa� opuszczam t� planet� i was zabieram ze sob�. Was i innych.
Jason dobrze rozumia� ich mieszane uczucia. Na z�e czy dobre - to by� ich dom. Nieludzki i niebezpieczny, ale w�asny.
Aby wzbudzi� w nich entuzjazm i zag�uszy� w�tpliwo�ci, musia� jako� uatrakcyjni� pomys�. Do rozumu zaapeluje p�niej - najpierw musi rozbudzi� emocje. Dobrze zna� ich s�abo��.
- Odkry�em planet� bardziej �mierciono�n� ni� Pyrrus - og�osi� w ko�cu uroczy�cie.
Brucco za�mia� si� z niedowierzaniem, reszta tylko pokr�ci�a g�owami.
- I to ma by� ta rewelacja? - zapyta� Rhes, jedyny z obecnych, kt�ry urodzony poza miastem, nie mia� zami�owania do przemocy.
Jason mrugn�� do� znacz�co, po czym kontynuowa� sw� przemow�:
- M�wi�: �mierciono�n�, gdy� zamieszkuje j� najgro�niejsza z odkrytych kiedykolwiek form �ycia. Szybsza od ��d�opi�ra, bardziej przewrotna ni� diab�or�g, wytrwalsza od ptakpazura. Mo�na tak wymienia� bez ko�ca. Znalaz�em planet�, na kt�rej �yj� prawdziwe potwory.
- Masz na my�li ludzi? - Kerk jak zwykle rozumowa� najszybciej.
- Owszem. Ale gro�niejszych ni� mieszka�cy tej planety. Natura ukszta�towa�a Pyrrusan tak, �e potrafi� broni� si� przed zagro�eniami. Podkre�lam, BRONI� SI�! A co by�cie powiedzieli o �wiecie, w kt�rym od kilku tysi�cy lat ludzie rodz� si� tylko po to, by atakowa�, zabija� i niszczy�? Mo�ecie wyobrazi� sobie tych, kt�rzy prze�yli?
Rozwa�ali jego s�owa, ale s�dz�c po ich twarzach, niezbyt g��boko. W my�lach zjednoczyli si� przeciw wsp�lnemu wrogowi. Jason dolewa� oliwy do ognia...
- M�wi� o planecie Felicity1, nazwanej tak widocznie po to, by przyci�gn�� osadnik�w. Pewnie z tego samego powodu zamieszkuj�cych j� olbrzym�w nazwano pieszczotliwie
"Tiny"2. Par� miesi�cy temu przeczyta�em w prasie wzmiank� o tym, �e ca�a osada g�rnicza zosta�a obr�cona w perzyn�, a wierzcie mi, �e nie jest to takie proste. G�rnicy to twardzi ludzie, gotowi na wszystko - a ci z John & John Minera� Company byli najtwardsi. Poza tym - co r�wnie� istotne - John Company nigdy nie gra� o ma�e stawki. Skontaktowa�em si� wi�c z paroma przyjaci�mi. Wys�a�em im troch� pieni�dzy, a oni odnale�li jednego z tych, co prze�yli. Jeszcze wi�cej kosztowa�o mnie wydobycie od niego dok�adnych informacji. Oto one - zrobi� dramatyczn� pauz� dla wi�kszego efektu i wyj�� kartk� papieru.
- Zamiast ni� wymachiwa�, lepiej by� przeczyta� - powiedzia� Brucco, niecierpliwie b�bni�c w st�.
- Cierpliwo�ci - odrzek� Jason. - Jest to raport in�ynieryjny, bardzo entuzjastyczny, jak na tego rodzaju literatur�. Wynika z niego, �e Felicity ma bogate z�o�a metali ci�kich po�o�one niezbyt g��boko i na stosunkowo niewielkim obszarze. Mo�liwe jest uruchomienie kopalni odkrywkowych, a z tego, co pisz� wynika, �e ruda uranowa jest dostatecznie bogata, by zasila� reaktory bez �adnej rafinacji.
- To niemo�liwe - przerwa�a Meta. - W stanie wolnym ruda uranowa nie mo�e by� na tyle bogata, �eby...
- Zgoda-Jason podni�s� obie r�ce. - Troch� koloryzuj�. Przyjmijmy po prostu, �e ruda jest bogata. Wa�niejsze, �e mimo to John Company nie wraca na Felicity. Raz si� mocno sparzyli, a jest przecie� tyle planet, na kt�rych mog� kopa� bez takiego wysi�ku... - przerwa� na chwil� - bez konieczno�ci stawiania czo�a je�d��cym na smokach barbarzy�com, kt�rzy wyrastaj� jak spod ziemi i atakuj�, niszcz�c wszystko na swojej drodze.
- Co mia�o znaczy� to ostatnie zdanie? - zapyta� Kerk.
- Dobrze zgadujesz. Ci, co prze�yli, w�a�nie w ten spos�b opisuj� t� masakr�. Jedno wiemy na pewno - �e zaatakowali ich jacy� je�d�cy i wyci�li w pie�.
- I na t� planet� chcesz nas wys�a�? - Kerk nie mia� zachwyconej miny. - Nie brzmi to zach�caj�co. Mo�emy zosta� tutaj i pracowa� we w�asnych kopalniach.
- Robicie to od wiek�w. Niekt�re szyby maj� ju� po pi�� kilometr�w, a wydobywana z nich ruda jest zaledwie drugiego gatunku. Ale nie w tym rzecz. My�l� raczej o tutejszych ludziach i o tym, co si� z nimi stanie. �ycie na tej planecie zmieni�o ich nieodwracalnie. Pyrrusanie, kt�rzy potrafili przystosowa� si� do nowych warunk�w, ju� to zrobili, ale co z reszt�? - Odpowiedzia�o mu przeci�gaj�ce si� milczenie. - Dobre pytanie, prawda? I bardzo na czasie. Powiem wam, co si� stanie z lud�mi z miasta. Tylko mnie nie zastrzelcie. Mam nadziej�, �e ju� wyro�li�cie z takich odruch�w. Przynajmniej wy. Ale inni prawdopodobnie woleliby mnie zabi�, ni� us�ysze� prawd�. Nie chc� zrozumie�, �e ta planeta ju� wyda�a na nich wyrok.
Rozleg� si� charakterystyczny d�wi�k w chwili, gdy pistolet Mety wyskakiwa� z automatycznej kabury. Po chwili wsun�� si� tam z powrotem. Jason u�miechn�� si� do niej, gro��c palcem. Odwr�ci�a si� z godno�ci�.
- To nieprawda - krzykn�� Kerk. - Ludzie stale opuszczaj� miasto...
- I wracaj� mniej wi�cej w tej samej liczbie - przerwa� mu Jason. - Argument nieprzekonywuj�cy. Ci, kt�rzy byli w stanie opu�ci� miasto, s� tu znowu. Tylko najtwardszym si� uda�o.
- S� inne rozwi�zania - powiedzia� Brucco. - Mo�emy zbudowa� inne miasto...
Przerwa� mu huk trz�sienia ziemi. Ju� od pewnego czasu czuli dr�enia; by�o to normalne na Pyrrusie, wi�c nikt nie zwraca� na nie uwagi. Ten wstrz�s by� jednak znacznie silniejszy. Budynek zachybota�, a jedna ze �cian p�k�a, obsypuj�c ich cementowym py�em. Postrz�piona rysa si�gn�a ramy okna, kt�rego pancerna szyba pod wp�ywem napr�enia p�k�a i rozsypa�a na drobne kawa�ki. Jakby na zawo�anie przez otw�r wdar� si� ��d�opi�r, rozrywaj�c siatk� ochronn�. Sp�on�� natychmiast, trafiony ogniem z pistolet�w.
- B�d� pilnowa� okna - powiedzia� Kerk, przesuwaj�c si� tak, aby mie� je w zasi�gu wzroku. - M�w dalej.
Incydent, kt�ry przypomnia� czym naprawd� by�o �ycie w tym mie�cie, wytr�ci� Brucca z r�wnowagi. Zawaha� si� przez chwil�, po czym podj�� dalej:
- Taak... O czym to ja m�wi�em?... Aha! S� przecie� inne rozwi�zania. Mo�na zbudowa� drugie miasto, daleko st�d, mo�e na terenie jednej z kopal�. Tylko tutaj jest tak niebezpiecznie. Mo�emy przecie� opu�ci� to miejsce i...
- I wszystko zacznie si� od nowa. Nienawi�� tkwi�ca w Pyrrusanach stworzy t� sam� sytuacj�. Wiecie to lepiej ode mnie. Nie s�dzisz Brucco, �e w�a�nie tak b�dzie? - spyta� Jason. Brucco niech�tnie przytakn��. - Ju� to kiedy� przerabiali�my. Istnieje tylko jedno rozwi�zanie. Musimy zabra� ludzi z Pyrrusa. Gdzie�, gdzie b�d� mogli �y� bez tej nieustannej, bezsensownej wojny. KA�DE miejsce b�dzie lepsze ni� Pyrrus. Wy tak tutaj wro�li�cie, �e ju� nie dostrzegacie, jakim piek�em jest w rzeczywisto�ci ta planeta. Wiem, �e jest dla was wszystkim i �e nauczyli�cie si� tutaj �y�, ale to za ma�o. Udowodni�em wam, �e wszystkie tutejsze formy �ycia maj� wysoko rozwini�te zdolno�ci telepatyczne i �e to wasza nienawi�� zmusza je do walki przeciwko wam. Mutuj�c i zmieniaj�c si�, staj� si� coraz bardziej podst�pne i �mierciono�ne. Zgodzili�cie si� z tym, ale to nie zmienia sytuacji. Wci�� jest do�� nienawi�ci, by podtrzyma� t� wojn�. O Bo�e, ale z was os�y! Gdybym mia� cho� troch� oleju w g�owie, powinienem by� ju� daleko st�d i zostawi� was waszemu cholernemu przeznaczeniu. Ale stali�cie mi si� bliscy. Czy mi si� to podoba, czy nie. Ratowali�cie mi �ycie, ja ratowa�em wam i nasza przysz�o�� biegnie teraz wsp�lnym torem. A poza tym, podobaj� mi si� tutejsze dziewcz�ta. - Meta prychn�a, przerywaj�c chwilow� cisz�. - No, ale �arty na bok; mamy problem. Je�li wasi ludzie tu zostan�, to zgin�. Na pewno. Aby ich ocali�, musicie zabra� wszystkich do jakiego� bardziej przyjaznego �wiata. Nie�atwo znale�� planet� nadaj�c� si� do zamieszkania, kt�ra posiada�aby bogactwa naturalne. Ja j� znalaz�em. Mog� oczywi�cie wyst�pi� pewne nieporozumienia z tubylcami, ale dla Pyrrusan jest to chyba argument ,,za". Transport i sprz�t s� w drodze. Kto si� zgadza?
Kerk, teraz ty.
Kerk �ypn�� gro�nie na Jasona i z niesmakiem zacisn�� usta.
- Zawsze namawiasz mnie na co� na co zupe�nie nie mam ochoty.
- To dow�d dojrza�o�ci - Jason u�miechn�� si� ironicznie. - Tryumf ego nad id. Czy to znaczy, �e pomo�esz?
- Owszem. Nie chc� lecie� na inn� planet� i sam projekt nie budzi mego entuzjazmu, jednak nie widz� innego wyj�cia.
- Dobrze, a ty Brucco? B�dziemy potrzebowali chirurga.
- Poszukajcie innego. Teca, m�j asystent, powinien sobie poradzi�. Moim badaniom nad formami �ycia na Pyrrusie daleko do ko�ca. Zostan� w mie�cie tak d�ugo, dop�ki b�dzie istnia�o.
- To mo�e ci� kosztowa� �ycie.
- Prawdopodobnie, ale moje obserwacje i zapiski b�d� niezniszczalne.
Nikt nie w�tpi�, �e m�wi� szczerze i nikt nie pr�bowa� zaprzecza�. Jason zwr�ci� si� do Mety:
- B�dziesz potrzebna jako pilot, gdy odejdzie za�oga transportuj�ca.
- Jestem potrzebna na Pyrrusie do obs�ugi naszego statku.
- S� inni piloci. Sama ich przecie� wyszkoli�a�. Je�li zostaniesz, b�d� musia� poszuka� innej.
- Zabij� j�, je�li to zrobisz! Dobrze, b�d� pilotowa� tw�j statek.
Jason u�miechn�� si� i pos�a� jej ca�usa. Uda�a, �e tego nie widzi.
- To ju� co� - stwierdzi�. - Brucco zostaje i s�dz�, �e Rhes r�wnie�, by nadzorowa� osiedlanie si� Pyrrusan z miasta mi�dzy jego ludzi.
- Mylisz si�. Teraz osiedlaniem kieruje komitet i wszystko idzie tak g�adko, jak tylko mo�na by by�o sobie �yczy�. Nie mam zamiaru przez reszt� �ycia tutaj zosta�... jak to si� nazywa�o? ... jako karczownik. Ta nowa planeta wygl�da interesuj�co i mam wielk� ochot� na eksperyment.
- To najlepsza wiadomo��, jak� dzi� us�ysza�em. A teraz wr��my do fakt�w. Statek wyl�duje tu za oko�o dwa tygodnie, wi�c je�li teraz wszystko dogramy, to powinni�my by� gotowi i wystartowa� wkr�tce po jego przybyciu, Napisz�, by dla dobra sprawy zabrano jak najwi�cej �adunku, a wy zajmijcie si� reszt�. Zwerbujcie ochotnik�w. W mie�cie zosta�o oko�o dwadzie�cia tysi�cy ludzi, ale na statku nie zmie�cimy wi�cej ni� dwa tysi�ce. To stary, wys�u�ony wojskowy transportowiec. Pochodzi z demobilu z czas�w wojen na obwodzie. Nazywa si� ,,Waleczny". Wybierzemy najlepszych, za�o�ymy osad� i wr�cimy po reszt�. Do roboty!
- Stu sze��dziesi�ciu o�miu ochotnik�w, ��cznie z Grifem - dziewi�cioletnim ch�opcem! Z tylu tysi�cy! To po prostu niemo�liwe! - Jason by� za�amany, cho� nikt z pozosta�ych nie wygl�da� na szczeg�lnie zadziwionego.
- Na Pyrrusie - owszem - stwierdzi� Kerk.
- Tak, na Pyrrusie i tylko na Pyrrusie - odrzek� cierpko Jason. - Je�li chodzi o niespotykany refleks i zadziwiaj�c� g�upot�, to rzeczywi�cie ta planeta bije wszelkie rekordy. "Tu si� urodzi�em. Tu zostan�. Tu umr�." Uff. - Odwr�ci� si� z palcem wycelowanym w Kerka. - Dobrze, nie b�dziemy si� teraz o nich martwi�. Ocalimy ich nie pytaj�c o zgod�. Zabierzemy na Felicity tych 168 ochotnik�w, oczy�cimy z grubsza planet� i otworzymy kopalni�. Potem wr�cimy po reszt�. Tak w�a�nie zrobimy.
Po wyj�ciu Kerka, Jason osun�� si� na krzes�o.
- Mam nadziej� - mrukn��.
Rozdzia� III
Z komory powietrznej dochodzi� przyt�umiony odg�os; zgrzytu metalu. To mechanicy stacji transferowej mocowali! elastyczny r�kaw komunikacyjny do kad�uba statku. Sygna� interkomu rozleg� si� w chwili, gdy pod��czono sie� rakiety do zewn�trznego systemu ��czno�ci.
- Stacja transportowa 70 Ophiuchi do "Walecznego". R�kaw uszczelniony, ci�nienie wyr�wnane. Mo�ecie otwiera�.
- Got�w do otwarcia - powiedzia� Jason, zdejmuj�c blokad� komory powietrznej.
- Jak dobrze by� zn�w na ziemi - stwierdzi� jeden z cz�onk�w za�ogi transportuj�cej, wchodz�c do �luzy. Reszta parskn�a �miechem, jakby powiedzia� co� zabawnego. �mieli si� wszyscy, opr�cz nachmurzonego pilota, kt�ry z nienaturalnie wygi�t� r�k� sta� przy wyj�ciu. �aden z nich nic nie m�wi� ani nie spojrza� w jego kierunku, ale on dobrze wiedzia�, z czego si� �miej�.
Jason wcale mu nie wsp�czu�. Meta zawsze lojalnie ostrzega�a m�czyzn, kt�rzy usi�owali j� podrywa�. By� mo�e w romantycznie przy�mionym �wietle sterowni nie wzi�� jej s��w na serio, wi�c... z�ama�a mu r�k�. Jason zachowa� kamienny wyraz twarzy, gdy m�czyzna mija� go, wchodz�c do przej�cia.
R�kaw, wykonany z przezroczystego plastyku, przypomnia� poskr�can� p�powin�. ��czy� statek ze stacj� transferow� - masywnym, iskrz�cym si� �wiat�ami cielskiem, majacz�cym nad nimi. Wida� by�o jeszcze dwa takie r�kawy, s�u��ce do komunikacji mi�dzy statkami a portem kosmicznym. Kosmodrom zawieszony by� na orbicie zerowego ci��enia, mi�dzy dwoma, tworz�cymi podw�jny system, s�o�cami. Mniejsze z nich, 70 Ophiuchi B - w�a�nie wschodzi�o nad stacj�.
- Mamy tu przesy�k� dla "Walecznego" - powiedzia� urz�dnik wynurzaj�cy si� z otworu r�kawa. - �adunek czeka� na wasze przybycie. - Otworzy� ksi��k� pokwitowa�. - Podpiszecie?
Jason nabazgra� swoje nazwisko i odsun�� si� nieco, by przepu�ci� dw�ch ludzi z obs�ugi prze�adunkowej, taszcz�cych masywn� pak� przez r�kaw i �luz�.
W�a�nie pr�bowa� wsun�� ostry pr�t pod ta�my zaciskowe, gdy wesz�a Meta.
- Co to jest? - zapyta�a, lekkim ruchem wyjmuj�c mu z r�k narz�dzie. Wcisn�a je g��boko pod ta�my i szarpn�a. Rozleg� si� trzask rozrywanego metalu.
- Jeste� dobrym materia�em na �on� - powiedzia� Jason, ocieraj�c palce z kurzu - ale za�o�� si�, �e z pozosta�ymi nie p�jdzie ci tak �atwo. - Pochyli� si� nad skrzyni�. - To jest urz�dzenie, kt�re mo�e si� nam bardzo przyda� przy podboju planety. �a�uj�, �e nie mia�em go, gdy po raz pierwszy przelecia�em na Pyrrusa. Mog�o uratowa� wielu ludzi.
Meta odrzuci�a wieko i spojrza�a na jajowaty kszta�t.
- Co to - bomba?
- Nie, na Boga, to co� znacznie lepszego. - Przechyli� pak� i jaki� przedmiot wytoczy� si� na pod�og�. By�o to prawie idealnie g�adkie, b�yszcz�ce, metalowe jajo ponad metrowej wysoko�ci. Je�dzi�o na sze�ciu gumowych ko�ach, po trzy z ka�dej strony, a na czubku mia�o panel kontrolny, os�oni�ty przezroczyst� pokryw�. Jason podni�s� os�on�, nacisn�� przycisk ON i na tablicy zapali�y si� �wiate�ka.
- Jak si� nazywasz? - zapyta�.
- To biblioteka - odpowiedzia� g�uchy, metaliczny g�os.
- Do czego mo�e s�u�y� ta zabawka? - spyta�a Meta, zbieraj�c si� do wyj�cia.
- Zaraz ci wyja�ni� - odpar� Jason, wyci�gaj�c r�k�, by j� zatrzyma�. - To urz�dzenie stanowi nasz� inteligencj�, oczywi�cie w sensie militarnym. Ju� zapomnia�a�, ile nas kosztowa�o zdobycie informacji o historii waszej planety? Potrzebowali�my fakt�w na kt�rych mogliby�my si� oprze�, a nie wiedzieli�my nic. No, ale teraz jest inaczej - poklepa� g�adki bok biblioteki.
- S�dzisz, �e ta zabaweczka wie co�, co mog�oby nam pom�c?
- Ta zabaweczka, jak j� raczy�a� okre�li�, kosztowa�a mnie ponad dziewi��set tysi�cy kredyt�w, plus op�aty przewozowe.
- Dziewi��set tysi�cy kredyt�w?! Przecie� za t� sum� m�g�by� wystawi� armi�! Bro�, amunicja...
- Wiedzia�em, �e zrobi na tobie wra�enie, ale czy do twojej, zreszt� wyj�tkowo �licznej blond g��wki nie mog�oby w ko�cu dotrze�, �e armie to nie wszystko! Wkr�tce zderzymy si� z now� kultur� na innej planecie. Chcemy otworzy� kopalni� we w�a�ciwym miejscu. Czy twoja armia powie nam co� o minerologii, antropologii, czy egzobiologii...?
- Wymy�lasz teraz te s�owa.
- Wola�by�, �eby tak by�o. My�l�, �e nie bardzo zdajesz sobie spraw�, jak wiele informacji wt�oczono w t� metalow� obudow�.
- Biblioteko! - zwr�ci� si� w kierunku jaja na k�kach. - Powiedz nam co� o sobie.
- Tu ulepszony model 427-1587. Mark IX, zbudowany w oparciu o technologi� pakiet�w zintegrowanych, wyposa�ony w pami�� cyfrow� o zapisie laserowym...
- Stop! - przerwa� jej Jason. Biblioteko, czy nie mog�aby� m�wi� pro�ciej?
- W porz�dku - wymamrota�a biblioteka. - Macie tu pa�stwo przed sob� najwspanialsze osi�gni�cie bibliotekarstwa, model Mark IX...
- W��czy�em przycisk "reklama", ale przynajmniej mo�emy co� z tego zrozumie�.
- ... najnowsze osi�gni�cie technologii zwanej "technologi� pakiet�w zintegrowanych". Tak, przyjaciele, nie potrzebujecie dyplomat�w galaktycznych, by zrozumie�, �e Mark IX jest czym� niespotykanym we Wszech�wiecie. Wiecie, �e ka�dy potrzebuje czego� o czym, ale r�wnie�
- czym - m�g�by my�le�: Mark IX posiada to "co�". Jego pami�� zawiera ca�� bibliotek� Uniwersytetu Haribay, licz�c� wi�cej pozycji, ni� byliby�cie w stanie zliczy� przez ca�e �ycie. Ksi��ki podzielono na s�owa, s�owa na bity, bity za� zosta�y zapisane w ma�ych, krzemowych "chipach", stanowi�cych m�zg Mark IX. Ta, zawieraj�ca pami�� cz�� m�zgu nie jest wi�ksza od zaci�ni�tej pi�ci. Ma�ej pi�ci - poniewa� na ka�de dziesi�� milimetr�w powierzchni przypada pi��set czterdzie�ci pi�� milimetr�w bit�w. Nie musicie nawet wiedzie�, co to s�owo oznacza, aby przyzna�, �e nasze osi�gni�cie jest imponuj�ce. W tym m�zgu mie�ci si� ca�a historia, nauka i filozofia, r�wnie� j�zykoznawstwo. Je�li chcieliby�cie pozna� znaczenie s�owa "ser" w podstawowych j�zykach galaktycznych, to brzmia�oby to tak: ...
Z g�o�nika z du�� szybko�ci� pop�yn�y jakie� sylaby. Jason odwr�ci� si� i zobaczy�, �e Meta odesz�a.
- Ona potrafi r�wnie� inne rzeczy, nie tylko t�umaczy� s�owo "ser" - powiedzia�, naciskaj�c wy��cznik. - Poczekaj i zobacz.
W czasie podr�y na Felicity Pyrrusanie byli najzupe�niej szcz�liwi, mog�c do woli ziewa�, spa� i pr�nowa�, jak tygrysy z pe�nymi brzuchami. Tylko Jason odczuwa� potrzeb� efektywnego wykorzystania wolnego czasu. Przegl�da� wszystkie mo�liwe katalogi biblioteki w poszukiwaniu informacji na temat planety oraz jej systemu s�onecznego, Tylko Meta i jej nami�tne u�ciski by�y w stanie go od tego oderwa�. Dziewczyna uzna�a, �e istniej� znacznie ciekawsze formy sp�dzania wolnego czasu ni� praca, a Jason nie m�g� si� z ni� nie zgodzi�.
W przeddzie� l�dowania na Felicity, Jason zwo�a� og�lne zebranie.
- To jest miejsce, do kt�rego zmierzamy - powiedzia�, podchodz�c do wielkiej mapy, wisz�cej na �cianie. Na sali panowa�a ca�kowita cisza. Wszyscy byli skupieni i powa�ni.
- Felicity stanowi pi�t� planet� w uk�adzie bezimiennej gwiazdy F l. Jest to s�o�ce o luminacji mniej wi�cej dwukrotnie przekraczaj�cej luminacj� G2 Pyrrusa. Emituje r�wnie� dwa razy wi�cej ultrafioletu. Mo�ecie si� wi�c spodziewa� pi�knej opalenizny. Dziewi�� dziesi�tych powierzchni planety pokrywa woda. Jest tam kilka archipelag�w wulkanicznych wysp i tylko jeden masyw l�dowy na tyle du�y, by mo�na go by�o nazwa� kontynentem. O, to ten. Jak widzicie, przypomina troch� sztylet skierowany ostrzem w d�, po�rodku przedzielony wa�em. To ta linia. W rzeczywisto�ci jest to ogromny uskok tektoniczny - strome urwisko skalne - o wysoko�ci od trzech do dziesi�ciu kilometr�w, przecinaj�ce ca�y kontynent. Klif oraz znajduj�cy si� za nim �a�cuch g�rski maj� decyduj�cy wp�yw na klimat. Felicity ma znacznie wy�sz� temperatur� ni� wi�kszo�� zamieszka�ych planet-na r�wniku si�ga ona 100�C. Jedynie umiejscowienie kontynentu w pobli�u bieguna p�nocnego powoduje, �e �ycie tu jest mo�liwe. Wilgotne, ciep�e powietrze przemieszcza si� w kierunku p�nocnym, odbija si� od �a�cucha g�r i skrapla na ich po�udniowych stokach. Z g�r w kierunku po�udniowym sp�ywa kilka du�ych rzek. Tam te� widziano �lady osad ludzkich i p�l uprawnych, ale John Company nie by�a tym zainteresowana. Na tym obszarze ig�y magnetometr�w i grawimetr�w nawet nie drgn�y. Tutaj natomiast - wskaza� palcem p�nocn� po�ow� kontynentu - detektory dos�ownie oszala�y. G�rotw�r, kt�ry wypi�trzy� p�nocn� cz�� l�du i utworzy� po�rodku ten �a�cuch g�rski, poruszy� r�wnie� z�o�a metali ci�kich. W tym w�a�nie miejscu, po�r�d najbardziej opustosza�ych teren�w o jakich s�ysza�em, b�dziemy musieli za�o�y� kopalni�. Nie ma tam prawie wody, gdy� zatrzymuje j� �a�cuch g�rski, a to, co zdo�a si� przedosta�, opada w postaci �niegu. Jednym zdaniem, klimat jest ch�odny, suchy i zab�jczy. I nigdy si� nie zmienia. Nachylenie osi Felicity jest na tyle nieznaczne, �e nast�pstwa p�r roku s� praktycznie niezauwa�alne. Pogoda w ka�dym punkcie l�du przez ca�y rok pozostaje taka sama. Aby zako�czy� ten wspania�y obraz dodam jeszcze, �e mieszkaj� tam ludzie r�wnie lub nawet bardziej niebezpieczni, ni� wszelkie znane formy �ycia na Pyrrusie. Naszym zadaniem b�dzie osiedlenie si� w samym �rodku ich terytorium, wybudowanie wioski oraz uruchomienie kopalni. Czy macie pomys� jak to zrobi�?
- Ja wiem - odezwa� si� Clon, wstaj�c powoli. By� to ci�ki, niezdarny m�czyzna o wygl�dzie neandertalczyka. Mia� tak masywne �uki brwiowe, �e dla r�wnowagi pozosta�e ko�ci czaszki musia�y by� r�wnie pot�ne. Na m�zg pozostawa�o wi�c bardzo niewiele miejsca. Posiada� wspania�y refleks, ale my�li k��bi�ce si� w jego czaszce wydosta�y si� na zewn�trz z wielkim wysi�kiem. By� ostatni� osob�, od kt�rej Jason oczekiwa� odpowiedzi.
- Ja wiem - powt�rzy�. - Zabijemy ich wszystkich. Nie b�d� nam wtedy przeszkadza�.
- Dzi�ki za propozycj� - powiedzia� Jason spokojnie.
- Krzes�o masz z ty�u. Widz�, �e chcesz tu wprowadza� takie same metody jak na Pyrrusie, mimo i� tam nie zda�y egzaminu. Pomys� wygl�da atrakcyjnie, ale nie mo�emy sobie pozwoli� na ludob�jstwo. Powinni�my u�ywa� nie z�b�w, lecz inteligencji. Przecie� chcemy ten �wiat otworzy�, a nie zamkn��. Ja proponuj� zbudowa� ob�z otwarty - przeciwie�stwo zmilitaryzowanego fortu John Company. My�l�, �e zachowuj�c ostro�no�� i uwa�nie obserwuj�c okolic�, nie powinni�my da� si� zaskoczy�. Mam nadziej�, �e uda nam si� nawi�za� kontakt z tubylcami, dowiedzie� si�, co maj� przeciwko g�rnikom i spr�bowa� zmieni� ich nastawienie. Je�li kto� ma lepszy plan dzia�ania, prosz� go teraz przedstawi�. W przeciwnym przypadku l�dujemy mo�liwie najbli�ej poprzedniego obozu i czekamy na kontakt. Musimy mie� oczy szeroko otwarte. Pami�tacie, co si� przydarzy�o pierwszej ekspedycji? Zachowamy szczeg�ln� ostro�no��.
Odnalezienie starej kopalni nie by�o trudne. Rok powolnej wegetacji nie wystarczy�, by n�dzna ro�linno�� zas�oni�a wypalon� przestrze�.
Magnetometr wyra�nie wskaza� miejsce, gdzie pozostawiono ci�ki sprz�t. ,,Waleczny" wyl�dowa� w pobli�u. Z g�ry bezkresny step wydawa� si� zupe�nie bezludny;
wra�enie to pot�gowa�o si� na dole. Jason stal w otwartej �luzie i dr�a� w podmuchach suchego, mro�nego powietrza. S�ycha� by�o tylko cichy szelest trawy. Chcia� by� na zewn�trz pierwszy, ale zderzy� si� z Rhesem, a Kerk, korzystaj�c z zamieszania, prze�lizgn�� si� obok nich i zeskoczy� na ziemi�.
- Jaka s�aba grawitacja - powiedzia�, rozgl�daj�c si� niespokojnie. - Nie ma wi�cej ni� jeden G. Po Pyrrusie czuj� si�, jakbym fruwa�.
- Raczej p�tora - stwierdzi� Jason, wychodz�c za nim ostro�nie.
- Ale to i tak lepiej ni� w domu.
Ze statku wynurzy�a si� pierwsza grupa - dziesi�ciu m�czyzn. Starannie lustrowali okolic�. Trzymali si� na tyle blisko, aby si� s�ysze�, lecz jednocze�nie nie zas�ania� nawzajem widoczno�ci. Szli wolno, z pistoletami w kaburach, niewra�liwi na mro�ny wiatr i zacinaj�cy piasek, kt�ry u Jasona wywo�a� �zawienie oczu i podra�nienie sk�ry. Na sw�j pyrrusa�ski spos�b robili wra�enie zadowolonych po tak d�ugiej i nudnej podr�y.
- Co� si� rusza dwie�cie metr�w na po�udniowy zach�d! - us�yszeli g�os Mety w s�uchawkach. By�a jedynym z obserwator�w, stoj�cych przy iluminatorach wewn�trz statku.
Odwr�cili si� w tamtym kierunku, gotowi na odparcie ataku. Pofa�dowana r�wnina wci�� wygl�da�a na pust�, ale �wist strza�y skierowanej w pier� Kerka dowodzi�, �e by�o to tylko z�udzenie. Pyrrusanin zestrzeli� j� tak pewnie i spokojnie, jakby likwidowa� atakuj�cego ��d�opi�ra. Rhes uskoczy� na bok przed nast�pn� strza��, tak �e chybi�a celu. Czekali w napi�ciu, co b�dzie dalej.
"Atak - zastanawia� si� Jason - czy tylko zwiad? To przecie� niemo�liwe, by tak szybko po naszym przybyciu mogli si� zorganizowa�. Chocia�, dlaczego nie?" Zacz�� rozgl�da� si� po okolicy, gdy nagle poczu� ostry b�l w g�owie. Otoczy�a go ciemno��. Nie czu� nawet, jak pada.
Rozdzia� IV
Jason czu� si� okropnie. G�ow� rozsadza� mu t�py, dr�cz�cy b�l. Reszt� �wiadomo�ci czul, �e gdyby tylko m�g� si� obudzi�, potrafi�by temu zaradzi�. Z jakiego� powodu, kt�rego nie m�g� poj��, jego g�owa ko�ysa�a si� niezno�nie na boki. Spr�bowa� poruszy� r�koma. Wyczu� pomi�dzy ramieniem a bokiem ob�y kszta�t automatycznej kabury, ale pistolet nie wskoczy� mu do d�oni. Zorientowa� si� dlaczego, gdy jego b��dz�ce palce natrafi�y na postrz�pion� ko�c�wk� kabla, kt�ry ��czy� bro� z kabur�.
Urywki my�li t�uk�y si� po jego odr�twia�ej g�owie, szukaj�c wyja�nienia tego, co si� z nim sta�o. Kto�... nie, co�. Co� go uderzy�o. Odebra�o mu bro�. Co jeszcze? Dlaczego nic nie widzi? Co jeszcze znikn�o? Z pewno�ci� pas. Palcami niezdarnie obmacywa� biodra, ale nie m�g� go znale��. Nagle na co� natrafi�. Medpakiet, przechowywany w osobnym uchwycie, nadal pozostawa� na swoim miejscu. Ostro�nie, tak by nie dotkn�� przycisku zwalniaj�cego - je�li mu si� wy�lizgnie, przepadnie - przesuwa� urz�dzenie w g�r�, a� czujnik uruchamiaj�cy dotkn�� jego cia�a. Jakby z oddalenia us�ysza� brz�czenie analizatora, a dr�cz�cy b�l, kt�ry rozsadza� mu g�ow�, sprawia�, �e nawet nie poczu� uk�ucia igie�. Gdy lek zacz�� dzia�a�, b�l nieco zel�a�. Teraz Jason postanowi� zaj�� si� swymi oczyma. Nie m�g� ich otworzy�; co� mu w tym przeszkadza�o. To mog�a by� krew, zwa�ywszy stan jego g�owy. U�miechn�� si�.
"Skoncentruj si� na jednym oku - m�wi� do siebie w my�lach. - Skoncentruj si� na prawym oku. Zaci�nij mocno, a� do b�lu, a potem szybko otw�rz..."
Uda�o si�. �zy pop�yn�y mu po policzkach, ale wreszcie poczu�, �e powieki zacz�y si� rozwiera�.
O�lepiaj�ce, bia�e s�o�ce �wieci�o mu prosto w oczy. Musia� je zmru�y� i odwr�ci� g�ow�. Jecha� na czym� skrzypi�cym i trzeszcz�cym, a przy jego twarzy majaczy�o co�, co przypomina�o krat�. S�o�ce dotkn�o horyzontu. To wa�ne, powtarza� sobie, wa�ne, by zapami�ta�, �e dotkn�o horyzontu dok�adnie za nim, no, mo�e troszeczk� na prawo. Leki z medpakietu i szok m�ci�y mu jasno�� umys�u. Jeszcze raz. Zach�d. Z ty�u. Na prawo.
Kiedy ostatni bia�y promie� znikn�� za horyzontem, Jason zamkn�� udr�czone oczy i, tym razem z ulg�, zapad� w nico��.
Obudzi�y go jakie� niezrozumia�e wrzaski. Jason poczu� ostry b�l w boku. Odsun�� si� troch� i usi�owa� wsta�. Co� ostrego k�u�o go w plecy. Znowu upad�. "Pora otworzy� oczy" -zdecydowa�. Przetar� sklejone powieki i uda�o mu si� je wreszcie rozewrze�. Jedno spojrzenie przekona�o go, �e lepiej, gdyby z tego zrezygnowa�. By�o ju� jednak za p�no.
G�os nale�a� do wielkiego, krzepkiego m�czyzny, dzier��cego dwumetrow� lanc�, kt�r� poszturchiwa� Jasona w �ebra. Kiedy zobaczy�, �e ma on otwarte oczy, opar� si� o w��czni�, uwa�nie obserwuj�c je�ca. Jason zrozumia� swoje po�o�enie gdy stwierdzi�, �e znajduje si� w klatce z �elaznych sztab. By�a tak niska, �e gdy siedzia�, prawie dotyka� g�ow� jej wierzcho�ka. Wychyli� si� przez pr�ty i uwa�nie obejrza� prze�ladowc�.
By� to niew�tpliwie wojownik. Arogancja i pewno�� siebie bi�y z ca�ej jego postaci, od szczerz�cej z�by czaszki zwierz�cej na jego he�mie, po ostrogi przy obcasach wysokich do kolan but�w. Tors okrywa� mu napier�nik, wykonany najwyra�niej z tego samego materia�u, co he�m. Pomalowany by� w jaskrawy wz�r, przedstawiaj�cy posta� jakiego� nieokre�lonego zwierz�cia. Opr�cz lancy, m�czyzna mia� kr�tki miecz, zawieszony u pasa na zwyk�ym rzemieniu, bet �adnej pochwy. Jego opalona sk�ra, ogorza�a od wiatry �wieci�a si�, namaszczona jak�� oleist� substancj�. Jason, stoj�c pod wiatr, czu� silny, zwierz�cy od�r niemytego d�b.
Wojownik znowu zacz�� co� krzycze� w kierunku je�ca, potrz�saj�c lanc�.
- Co si� tak wydzierasz, g�upku? I tak ci� nie rozumiem - odkrzykn�� Jason.
- Kyrdy du brydyk! - odpowiedzia� przenikliwy g�os.
- Nawet si� nie wysilaj, o�le - rzuci� Jason. M�czyzna chrz�kn�� i splun�� w kierunku uwi�zionego.
- K�ania� si� ty - powiedzia� - ty zna� j�zyk "pomi�dzy"?
�amana i kaleka odmiana angielskiego by�a tu prawdopodobnie uwa�ana jako rodzaj drugiego j�zyka. "My�l�, �e nigdy si� nie dowiemy, kto pierwotnie osiedli� si� na tej planecie, ale jedno jest pewne: m�wi� po angielsku - my�la� Jason. - Podczas Awarii, kiedy ��czno�� mi�dzy planetami zosta�a zerwana, ten �wiat musia� popa�� we wt�rne barbarzy�stwo i wykszta�ci� szereg lokalnych dialekt�w. Ale, chocia� ubogi, angielski pozosta� w ich pami�ci i s�u�y do porozumiewania mi�dzy plemionami. Aby by� zrozumianym, wystarczy po prostu m�wi� niepoprawnie".
- Co ty m�wisz? - warkn�� wojownik, nie rozumiej�c mamrotania je�ca.
Jason uderzy� si� w pier�.
- Oczywi�cie, ja m�wi� j�zyk ,,pomi�dzy" tak dobrze, jak ty m�wi� j�zyk ,,pomi�dzy".
To najwidoczniej usatysfakcjonowa�o wojownika, gdy� odwr�ci� si� i odszed�, toruj�c sobie drog� przez t�um. Teraz dopiero Jason m�g� dok�adniej przyjrze� si� przechodz�cym ludziom. Widzia� wy��cznie m�czyzn - wojownik�w. Ich odzie� by�a wariacj� na jeden temat: wysokie buty, miecze, p�pancerze i he�my. Stroju dope�nia�y w��cznie i kr�tkie �uki na kt�rych wymalowane by�y jakie� barwne, zapewne magiczne, znaki. Za nimi wznosi�y si� okr�g�e, ��to-szare budowle, kolorem zlewaj�ce si� z lich� traw�. Naraz w t�umie nast�pi�o jakie� poruszenie. Wojownicy rozst�pili si�, tworz�c przej�cie dla nadchodz�cej rozko�ysanym krokiem bestii z je�d�cem na grzbiecie. Jason pozna� zwierz� z opowiada� tych, kt�rzy prze�yli masakr�.
Pod wieloma wzgl�dami przypomina�o ono konia, by�o jednak dwa razy wi�ksze i pokryte w�ochatym futrem. G�owa stwora, podobna do ko�skiej, by�a nieproporcjonalnie ma�a i osadzona na stosunkowo d�ugiej szyi. Przednie nogi, zdecydowanie d�u�sze od tylnych, powodowa�y, �e grzbiet opada� ku ty�owi. Silne, grube �apy mia�y ostre pazury, kt�re ry�y ziemi�, znacz�c drog�.
Cisz� przerwa� chrapliwy d�wi�k rogu. Jason odwr�ci� si� i zobaczy� zwart� grup� m�czyzn, zmierzaj�cych szybko w stron� klatki. Drog� torowa�o trzech �o�nierzy z opuszczonymi w��czniami. Z ty�u jecha� czwarty, wymachuj�c zatkni�tym na dr�gu proporcem. Id�cy za nimi wojownicy z obna�onymi mieczami, otaczali dwie postacie. Jedn� z nich by� �w w�a�ciciel lancy, kt�ry tak delikatnie przywraca� Jasona do �ycia. Drugi, o g�ow� wy�szy od innych, mia� wysadzany drogimi kamieniami napier�nik i z�oty he�m ozdobiony par� rog�w. Posiada� jeszcze co�, co Jason dostrzeg� dopiero, gdy m�czyzna zbli�y� si� do klatki: spojrzenie jastrz�bia, drapie�nika, pewnego siebie na swych w�o�ciach. By� wodzem i dobrze o tym wiedzia�. Przyjmowa� to jako rzecz oczywist�.
On - wojownik, w�dz wojownik�w.
Praw� r�k� wspiera� si� na r�koje�ci bogato zdobionego miecza, lew�, poznaczon� bliznami, podkr�ca� sumiastego w�sa. Zatrzyma� si� przy klatce, patrz�c w�adczo na Jasona, kt�ry bezskutecznie pr�bowa� odwzajemni� to spojrzenie.
Skulona pozycja i �a�osny wygl�d nie dodawa�y mu godno�ci.
- Padnij przed Temuchinem - rozkaza� jeden z �o�nierzy tr�caj�c Jasona drzewcem lancy. Mo�e by�oby lepiej, gdyby si� ukorzy�, ale Jason zgi�ty wp�, uparcie trzyma� podniesion� g�ow�, wpatruj�c si� w tamtego.
- Sk�d jeste�? - Temuchin zapyta� g�osem tak nawyk�ym do wydawania rozkaz�w, �e Jason odpowiedzia� natychmiast.
- Z daleka; z miejsca, kt�rego nie znasz.
- Z innego �wiata?
- Tak. Sk�d wiesz, �e istniej� inne �wiaty?
- Jedynie z pie�ni minstreli. Do czasu przybycia pierwszego statku nie s�dzi�em, �e m�wi� prawd�. Teraz widz�, a mieli racj�.
Pstrykn�� palcami i jeden z �o�nierzy poda� mu sczernia��, pogi�t� strzelb�.
- Czy mo�esz sprawi�, by to zn�w zabija�o? - zapyta�.
- Nie. - Bro� musia�a nale�e� do pierwszej ekspedycji
- A to? - Temuchin podni�s� pistolet Jasona, z kt�rego sm�tnie zwisa�y kable zasilaj�ce.
- Nie wiem. - Jason by� r�wnie spokojny jak jego prze�ladowca. - Musia�bym przyjrze� mu si� z bliska.
- Ten r�wnie� spalicie. - Temuchin odrzuci� pistolet, - Ich bro� trzeba niszczy� ogniem. Powiedz mi teraz, cudzoziemcze, po co tu przybyli�cie.
,,By�by niez�ym pokerzyst� - pomy�la� Jason - nie mog� zajrze� mu w karty, a on zna moje. Co mam odpowiedzie�? Mo�e prawd�... W�a�ciwie, czemu nie?''
- Moi ludzie chc� zabra� metal z ziemi - powiedzia� g�o�no. - Nikogo nie skrzywdzimy, zap�acimy nawet.
- Nie - zabrzmia�o kategorycznie i nieodwo�alnie. Temuchin odwr�ci� si�.
- Zaczekaj, jeszcze nie s�ysza�e� wszystkiego!
- I tak za wiele - rzuci� przez rami�. - B�dziecie kopa�, wstan� budynki, z nich wyro�nie miasto, b�d� ogrodzenia. R�wniny. musz� pozosta� otwarte. - Po czym doda� tym samym, stanowczym tonem: - Zabi� go!
Gdy gromada m�czyzn odwr�ci�a si�, pod��aj�c za swym wodzem, �o�nierz nios�cy sztandar znalaz� si� blisko klatki. Na szczycie drzewca zatkni�ta by�a ludzka czaszka, a sama chor�giew zrobiona by�a z ludzkich kciuk�w, wysuszonych i zmumifikowanych.
- St�jcie! - krzykn�� za nimi. - Dajcie wyt�umaczy�! Nie mo�ecie tak po prostu...
Oczywi�cie mogli. Oddzia� �o�nierzy otoczy� klatk�. Jeden z nich wczo�ga� si� pod sp�d. Rozleg� si� brz�k �a�cuch�w i klatka zako�ysa�a si� na skrzypi�cych zawiasach. Pr�bowali wyci�gn�� Jasona, ale ten skuliwszy si�, wczepi� w pr�ty.
Naraz skoczy�; kopn�� w twarz jednego przeciwnika i run�� na stoj�cych z ty�u. Wynik walki by� z g�ry przes�dzony, ale postanowi� drogo sprzeda� swe �ycie. Jeden z �o�nierzy le�a� powalony, drugi siedzia�, trzymaj�c si� za g�ow�. Jednak reszta w ko�cu go obezw�adni�a i powlok�a za sob�.
Jason kl�� w sze�ciu r�nych j�zykach, ale robi�o to na nich r�wnie niewielkie wra�enie, jak i jego ciosy.
- Jak daleko lecia�e�, by dotrze� na nasz� planet�? - zapyta� kto�.
- "Ekmortu" - wymamrota� Jason, wypluwaj�c krew i kawa�ek z�ba.
- Jaki jest tw�j �wiat? Podobny do tego? Cieplejszy, czy ch�odniejszy?
Jason, niesiony twarz� w d�, odwr�ci� g�ow�, by spojrze� napylaj�cego. By� nim siwow�osy m�czyzna odziany w sk�rzane �achmany, kt�re kiedy� musia�y by� ��to-zielone. Za Skulona pozycja i �a�osny wygl�d nie dodawa�y mu godno�ci.
- Padnij przed Temuchinem - rozkaza� jeden z �o�nierzy, tr�caj�c Jasona drzewcem lancy. Mo�e by�oby lepiej, gdyby si� ukorzy�, ale Jason zgi�ty wp�, uparcie trzyma� podniesion� g�ow�, wpatruj�c si� w tamtego.
- Sk�d jeste�? - Temuchin zapyta� g�osem tak nawyk�ym do wydawania rozkaz�w, �e Jason odpowiedzia� natychmiast.
- Z daleka; z miejsca, kt�rego nie znasz.
- Z innego �wiata?
- Tak. Sk�d wiesz, �e istniej� inne �wiaty?
- Jedynie z pie�ni minstreli. Do czasu przybycia pierwszego statku nie s�dzi�em, �e m�wi� prawd�. Teraz widz�, �e mieli racj�.
Pstrykn�� palcami i jeden z �o�nierzy poda� mu sczernia��, pogi�t� strzelb�.
- Czy mo�esz sprawi�, by to zn�w zabija�o? - zapyta�.
- Nie. - Bro� musia�a nale�e� do pierwszej ekspedycji.
- A to? - Temuchin podni�s� pistolet Jasona, z kt�rego sm�tnie zwisa�y kable zasilaj�ce.
- Nie wiem. - Jason by� r�wnie spokojny jak jego prze�ladowca. - Musia�bym przyjrze� mu si� z bliska.
- Ten r�wnie� spalicie. - Temuchin odrzuci� pistolet. - Ich bro� trzeba niszczy� ogniem. Powiedz mi teraz, cudzoziemcze, po co tu przybyli�cie.
"By�by niez�ym pokerzyst� - pomy�la� Jason - nie mog� zajrze� mu w karty, a on zna moje. Co mam odpowiedzie�? Mo�e prawd�... W�a�ciwie, czemu nie? "
- Moi ludzie chc� zabra� metal z ziemi - powie