1405

Szczegóły
Tytuł 1405
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1405 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1405 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1405 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Brian W. Aldiss Lepsza przemiana (Better Metamorphosis) Z "NF" 2/92 No dobrze, powiem ci to w ten spos�b, mo�e mnie zrozumiesz. Literatura nie jest z�a, ale tak naprawd�, to poci�ga mnie BIEGANIE, jasne? To znaczy, na przyk�ad bieganie tu i tam, gdzie tylko mam ochot�. Chc� przez to powiedzie�, �e rozkaz biegu jest lepszy ni� zwyk�e zdanie. Ka�dy rozkaz biegu od ka�dego zdania. Bieganie, bieganie rozkosz. Rozkosz. Raz, z moimi kolegami bawili�my si� we wspania�e bieganie. No wiesz, w takie superbieganie po ca�ym jednym budynku w Pradze. Chwila nieuwagi i co si� dzieje? - O Bo�e, budz� si� i widz�, �e jestem czym� innym. To znaczy le�� w ��ku, przemieniony w - s�uchaj, musz� ci to powiedzie�. W t� wielk� blad� rzecz. No wiesz - cholera, we Franza Kafk�. KAFK�. (On si� tak nazywa. Bo oni maj� IMIONA.) Gdzie si� wszyscy podziali? Gdzie�. Nie wiem. Nie wiem. Nigdy przedtem nie zdarzy�o mi si� my�le�. Nagle jestem Franzem Kafk�, le�� tu, w tym ��ku, i my�l�, i to mnie cieszy. MY�LENIE, ech... Wszystko, o czym my�l�, jest po prostu okropne. To znaczy, uwielbiam t�uste szmaty i mo�e jeszcze ple��. Troszk� wilgoci w brudnym k�cie wystarcza mi do szcz�cia. Cokolwiek. T�uszcz, no sam rozumiesz. Ale, do jasnej cholery, nie my�lenie. Szczerze m�wi�c, nie wiedzia�em nawet, �e w og�le wynaleziono my�lenie. Ale le�a�em tam i my�la�em - w sumie mog� to powiedzie� - my�la�em z�e rzeczy o moim ojcu. �e by� taki dokuczliwy i �e by� taki silny i ow�osiony, i �e tak g�o�no m�wi�. A kiedy si� my� rano, to tak strasznie chlapa� siedz�c w wannie i dmucha� nos wprost do wody, dwie dziurki na raz, do wody z myd�em i... W sumie, wiesz, Jezu, nie chodzi ju� o my�lenie, ale sama idea OJCA by�a dziwna. Przecie� tam, na dole, w piwnicy po prostu si� mno�ymy, no pami�tasz. Po prostu jeste�my. W jednej chwili nic. Jajka. A za moment ju� na nogach i �azimy. Ca�e setki, biegamy. No wiesz. Biegamy, wyg�upiamy si�, ruchliwi jak cholera. Ma�e n�ki tupi� po pod�odze, jak miniaturowe ko�atki. No i spad�em z ��ka. DWIE NOGI. Jezu, co za koszmar! Tylko DWIE NOGI. Gdzie si� podzia�y wszystkie inne? Zlitujcie si�, co ja do diab�a b�d� robi� z dwoma nogami? Jak ty sobie wyobra�asz porz�dny bieg na dw�ch nogach? Nawet o tym nie my�l! Dwie nogi. Nie mog� si� z tym pogodzi�. Mi�dzy nogami jakie� w�osy. I ta idiotyczna rzecz. Mog� j� wyczu� moimi czu�kami... Czu�ki - hmm, co ci kretyni ze mn� zrobili? Straci�em moje kosmate czu�ki. Nie mam czu�ek. Tylko te oble�ne r�ce, ca�e blade i mi�siste i... ,..i ci�gn� za to i... to jako�, jakby sztywnieje... ,..ty, chyba ju� nie mam mojego �licznego pancerza... ,..to zaczyna odstawa� i pojawia si� co�, co normalnie mo�e m�g�bym zje��, ale teraz to tak jako�... Jestem podniecony i w moim UMY�LE dziej� si� bardzo dziwne rzeczy, z kt�rymi nie mog� sobie poradzi�. S�uchaj, przecie� rozmna�anie nie powinno powodowa� takich wstrz�s�w. Ale prawie natychmiast Kafka - no, cholera, ja - zaczyna znowu my�le� i wstaje z ��ka. M�wi� powa�nie. Ja. Wstaj�. Z. ��ka. To jest potworne! Te dwie obrzydliwe nogi, tak�e niezgrabne, pokryte warstw� cia�a... Ruszam nimi i zamiast szybko biec stoj� na tych nogach, w jakiej� dziwnej pozie. I id�, chwiej�c si� na tych szczud�ach, wysoko nad pod�og�. Czy si� boj�? Stary, z przera�enia ca�kiem straci�em g�ow�. Naprawd�, mia�em cholernego pietra. Po drugiej stronie pokoju stoi skrzynia. Taka, pod kt�r� zwykle bym si� schowa�. Zamiast tego podnosz� zegarek, kt�ry na niej stoi i widz�, �e jest wp� do si�dmej. Rozumiesz, o czym m�wi�? Patrz� na zegarek i my�l�, �e ju� czas i�� do pracy. Ja, kt�ry nigdy w �yciu nie patrzy�em na zegarek i nie chodzi�em do pracy. Pomy�l, sp�dza�em ca�e dni w piwnicach i r�nych podobnych miejscach, ale dla zabawy. ZABAWY. Praca? Nigdy jeszcze nie s�ysza�em o pracy, a teraz mia�em przed oczami wizj� siebie, ubranego, siedz�cego przy biurku, pochylonego nad ksi�gami. Siedz�cego. Chryste, zacz��em si� w panice zastanawia�, jak si� do diab�a siada? Ale jednocze�nie, w jaki� niepoj�ty spos�b, myj� si� - pr�buj� si� pozby� brudu, kt�ry jest na mnie. To niesamowite. My�la�em, �e myd�o to co� do jedzenia. Tymczasem ja, Franz, szoruj� tym w�asn� szyj�. I wcale nie lubi� brudu. A jeszcze wczoraj by� on dla mnie tre�ci� �ycia. I zjawia si� Ojciec - prosz�, ju� nic nie m�w. Ja ci tylko opowiadam, co si� dzieje - zjawia si� OJCIEC, wali pi�ci� w drzwi i wo�a: "Franz, Franz, co ty tam robisz?" Wydaje ci si�, �e to okropne? S�uchaj dalej. JA ODPOWIADAM. Tak, wydaj� z gard�a ten dziwny d�wi�k i m�wi�: "Ju� wychodz�". To w�a�nie m�wi�. Nigdy przedtem nie wypowiedzia�em ani s�owa. Jakie� biegi tu, czy tam - prosz� bardzo, ale nie S�OWA. A teraz stoj�, tak czysty, �e a� b�yszcz� i, mo�e troch� niepewnie, m�wi�: "Ju� wychodz�". I chyba jestem w tym coraz lepszy. Koszmar trwa. Nawet nie b�d� ci tego opowiada�. Pomy�lisz, �e kompletnie zwariowa�em. No wiesz, siedz� przy �niadaniu z moj� RODZIN�. Nie, nie tysi�ce, jest nas tylko czworo. Ka�dy ma dwie nogi, o kt�rych ci ju� m�wi�em. Pewnie wydaje ci si�, �e musia�em �miesznie wygl�da�. My�l sobie, co chcesz. Gdy przypominam sobie to �niadanie, przechodzi mnie dreszcz. Ci ludzie... Nikt z nich nie domy�li� si�, �e ja nie by�em cz�owiekiem. Patrzyli na mnie i wydawa�o im si�, �e jestem kim�, kto si� nazywa Franz Kafka. Mo�e naprawd� my�leli, �e to Franz Kafka. Ludziom, kt�rzy nie umiej� biega�, nie nale�y ufa�. Stoj�c pr�buj� zje�� misk� owsianki. No i po tym posi�ku, kiedy zdaj� sobie spraw�, �e nawpycha�em si� jakich� �mierdz�cych, niezepsutych rzeczy - jak na razie bez z�ych skutk�w - pr�buj� pobiega� sobie troch� po pokoju. My�lisz, �e uda�o mi si� pochodzi� po �cianie? A mo�e wydaje ci si�, �e mog�em biec po suficie? Co ty! Na dw�ch nogach? Nie ma mowy. Upad�em tylko na �eb i z�ama�em krzes�o. Wszyscy zacz�li krzycze� i kr�ci� si� dooko�a - nawet dosy� szybko, musz� przyzna�, ale nie nazwa�bym tego bieganiem. Bieganie wymaga pewnej techniki. Zreszt�, co ci b�d� m�wi�. Chc� ju� wyj�� z tego domu. WI�C ZAK�ADAM P�ASZCZ. Nie �miej si�. M�wi� ci, zak�adam p�aszcz. W tym koszmarnym �nie wszyscy zak�adali p�aszcze wychodz�c. Mo�e ja te� kiedy� uznam, �e to �mieszne. Po drodze do pracy wpadam na Milen�. To jest samica tego gatunku. "Cze�� Fritz" - m�wi. "Dzi�kuj� za list. Co u ciebie s�ycha�?" To si� u nich nazywa by� sexy, ale nie podniecaj si�, stary. Fritz - ja - jest nagle bardzo zmieszany. Nawet nie potrafi na ni� spojrze� tak, jak nale�y. J�ka si�. Jednocze�nie wyobra�a sobie jakie� niesamowite rzeczy, kt�re by z ni� robi�. Takie jak ci�gni�cie jej na kanap�, przyjmowanie zupe�nie nienaturalnych pozycji, bez ubrania i do tego gwa�towne ruchy. Oczywi�cie, pod tym wszystkim kryj� si� JAJKA. To przynamniej rozumiem. Ale czy oni dochodz� a� do sk�adania jajek? Czy si� rozmna�aj�? Co� ty! Po prostu stoj� na ulicy. M�wi�: "Nie jestem dzi� w najlepszej formie. Chodzi o moje zdrowie. To do�� skomplikowany problem, kt�ry jednak wyja�ni�bym ci dok�adniej w li�cie, je�eli znalaz�aby� czas i cierpliwo��, �eby go przeczyta�. Nie chcia�bym ci go wr�cza�, je�li nie masz zamiaru si� z nim zapozna�. To, jak wygl�dam, niekoniecznie musi by� odbiciem rzeczywistego obrazu mojej osoby". To wszystko jest �mieszne. Ona odpowiada: "Kwiaty bardzo mi si� podoba�y. Stoj� w moim pokoju i dodaj� mu �wiat�a. Mo�e chcia�by� przyj�� i je zobaczy�?" A ja m�wi�: "Nie, w og�le mnie nie s�uchasz". A on my�li o jej jajnikach. S�ysz�, jak mu burczy w brzuchu. Jak bardzo chcia�bym wybiec na ulic�. Tu� obok le�y takie wspania�e ko�skie �ajno. M�g�bym biega�, biega�, biega� dooko�a niego. "Dzi� rano wyobra�a�em sobie, �e - prosz�, Mileno, uwierz mi, bo kiedy si� pobierzemy, b�dziesz musia�a to znosi� - wyobra�a�em sobie, �e mam mas� ma�ych, cienkich n�ek, w kolorze sepii". "W jakim kolorze?" - spyta�a zdziwiona. "Sepia. Taki jasny br�z, mo�e z mahoniowym odcieniem. W ka�dym razie my�la�em, �e jestem zwyk�ym domowym robakiem, takim g�wnem". "Co?" Milena odsun�a si� zdegustowana. Ale to s�owo by�o moje. Uda�o mi si� je powiedzie� "g�wno". To lepsze ni� rozmowa. Kafka i Milena zacz�li si� nagle �pieszy� i rozbiegli si� w r�nych kierunkach. Sk�adanie jajek chyba si� nie powiod�o. Jako� dostaj� si� do swojego miejsca pracy. Jest tam masa r�nych ludzi - opanowuje mnie przera�enie, oczywi�cie wszyscy s� w butach. Ci�gle mi si� wydaje, �e kto� mnie rozdepcze, nawet kiedy m�wi� do mnie Franz. Siadam przy biurku nad ksi�gami. To nawet nie jest takie trudne, jak my�la�em, bo nauczy�em si�, jak... naprawd� nie m�wi� ci tego, �eby� si� �mia�... nauczy�em si�, jak ZGINA� SI� W PO�OWIE. No wi�c siadam i co robi�? Nie powinienem tego robi�. Wiem, �e nie powinienem, ale zrobi� to. (Tak, wyobra� to sobie...) Zaczynam pisa� ten pieprzony PROCES. W notesie. Odr�cznie. Jakby mi si� �pieszy�o. Boj� si�, �e mnie przy�api�. Nie m�w mi, �e to nie ma sensu. Trzymam w r�ku to co�. Jest obrzydliwe i rusza si� zostawiaj�c ma�e znaczki na papierze. Same znaczki mog�yby mi si� podoba�, ale niestety nie umiej� biega�. Chyba znalaz�em si� w jakim� dziwnym, anty-biegowym �wiecie. Te znaczki co� wyra�aj�. Wyra�aj�. WYRA�AJ�. Nie pro�, �ebym ci to wyja�ni�, po prostu tak jest i ju�. "K. zosta� telefonicznie poinformowany, �e w nast�pn� niedziel� odb�dzie si� ma�e �ledztwo dotycz�ce jego sprawy". To w�a�nie Kafka - to znaczy ja napisa�em. Dla mnie nie mia�o to sensu. Nie jestem taki g�upi, ale to nie mia�oby sensu dla �adnego owada. Telefon? Niedziela? Ale on - ja - wydawa� si� dosy� zadowolony i bazgra� te s�owa w poprzek strony. Co to wszystko znaczy? Spyta�em go. Kim ty, do diab�a, jeste�? Oczywi�cie, brak odpowiedzi. Ale w ko�cu przerwa� t� bazgranin�, ca�e szcz�cie! Opar� g�ow� na r�kach. Zamkn�� oczy. To znaczy, przepraszam - to ja opar�em g�ow� na r�kach i zamkn��em oczy. Zacz��em mie� z�e przeczucia. Zbli�a� si� inspektor, szed� ci�kim krokiem mi�dzy biurkami urz�dnik�w. Kiedy by� przy biurku Kafki, powiedzia�: "Zabierz si� do pracy". Spojrza�em si� na niego i w ko�cu odzyska�em m�j w�asny g�os. "Prosz� mi pom�c" - zapiszcza�em. "Jestem tylko niewinnym karaluchem, prosz� pana". Kafka - ja - zosta�em zaprowadzony do kierownika. Powt�rzy�em moje zdanie. Tym razem g�o�niej. Moje dwie bia�e r�ce porusza�y si� jakby na znak protestu. W ko�cu wezwano lekarza. LEKARZA. Wydaje si�, �e ci ludzie cz�sto s� - chorzy - to jest jaki� stan, podobny do niebiegania. Zbada� mnie i nie by� wcale zaskoczony tym, �e mam tylko dwie nogi, mimo �e uskar�a�em si� na to. No i jestem w tej wilgotnej celi. Musz� ci przyzna�, �e odczuwam ulg�. Na szcz�cie s� tu karaluchy. Biegaj� sobie po pod�odze. Biegaj�, biegaj�, biegaj�. Wspania�e! To wreszcie ma sens. Le�� na pod�odze, tak �eby mog�y biega� po mnie. "Nie, prosz�" - m�wi Kafka. Ja. "Odpieprz si�" - m�wi�. Biega�, biega�, biega�. Rozkosz. Prze�o�y�a Anna Koszur BRIAN ALDISS Autor niezapomnianych powie�ci "Non stop", "Cieplarnia" i "Helikonia", �e wymieni� tylko te przet�umaczone na polski. Jest r�wnie� autorem opowiada� tak r�nych jak "Kamyczki poety Tu Fu" ("F" nr 9/85), "Trze�we odg�osy poranka w jednym z odleg�ych kraj�w" ("F" nr 3/87) czy drukowana niedawno "Swastyka!" ("NF" nr 5/91). Ten stale roze�miany, przyja�nie nastawiony do ludzi cz�owiek zawsze bawi� si� swoj� tw�rczo�ci�, a z wiekiem ten element zabawy literackiej staje si� coraz wyra�niejszy. Opowiadanie "Lepsza przemiana" powsta�o podczas pobytu pisarza w Pradze i jest �artobliw� odpowiedzi� na "Przemian�" Kafki. U Kafki mamy do czynienia z przera�eniem cz�owieka, kt�ry zauwa�a, �e przemienia si� w karalucha. Trzeba by�o pisarza z wyobra�ni� fantastyczno-naukow� (albo starego taoisty), �eby pomy�le�, �e karaluch te� by�by przera�ony, gdyby si� przemieni� w cz�owieka. Opowiadanie ukaza�o si� we frywolnym zbiorku przygotowanym w prezencie na 50 urodziny Sama Lundwalla, szwedzkiego pisarza i by�ego prezesa World Science Fiction. Tytu�: "Czynno�ci fizjologiczne. Czytery opowiadania i list do Sama na temat czynno�ci wydalniczych". Taki jest Brian Aldiss. L.J.