14010
Szczegóły |
Tytuł |
14010 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14010 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14010 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14010 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J. R. Black
Lato mulistych potworów
Przełożyła Anna Kowalczyk
Siedmioróg Wrocław 2001
1
CHWILE STRACHU
Był piękny plażowy dzień. Pelikany krążyły po bezchmurnym niebie. Fale Atlantyku rozbijały się
o piaszczysty brzeg. Gromada dzieciaków podskakiwała na deskach, unoszonych przez skłębioną
wodę. Stojąc na plaży obserwowałem, jak kilkoro z nich wiosłuje zapamiętale, usiłując dogonić
grzbiet morskiego bałwana.
Jeszcze wczoraj pluskałem się tam razem z nimi. Każdy mieszkaniec Florydy pływa jak ryba.
Teraz jednak zajmowało mnie coś innego.
Dzisiaj zyskałem nowe spojrzenie na świat — poprzez obiektyw nowej, jaskrawożółtej kamery
wideo.
Czy wspomniałem, że to jest moja kamera? I że właśnie dostałem ją na trzynaste urodziny? Mam
całe lato, żeby się nią nacieszyć, nim ósma klasa zacznie okradać mnie z wolnego czasu.
Z miejsca, w którym stałem, życie wyglądało wspaniale.
Dopóki nie pojawił się Brady Simpson w pomarańczowych kąpielówkach. Nudny, mały kundel
Rocky jak zwykle warczał i kłapał pyskiem koło jego stóp. Brady rzucił na piasek deskę
surfingową i spojrzał w obiektyw, przekrzywiając twarz palcami.
Brady mieszka przy mojej ulicy, ale nigdy nie byliśmy dobrymi kumplami. Pewnie dlatego, że jest
jednym z najbardziej nieznośnych dzieciaków z mojej klasy. Odkąd mój najlepszy
5
przyjaciel Erik wyjechał na wakacje do wujka w Kolorado, Brady przyczepił się do mnie, jakbym
był przynętą na rekiny.
— Urocza mina, Brady — powiedziałem, nie odrywając oczu od obiektywu. — Czy
zechciałbyś zejść mi z drogi? Psujesz widok.
— Och, wybacz, ale to chyba plaża publiczna — odpowiedział. — Czy może masz jakieś
specjalne przywileje, bo mamusia jest burmistrzem?
Puściłem to mimo uszu. Co jak co, ale to, że moja matka sprawuje urząd burmistrza, raczej
utrudnia mi życie. Wszyscy uważają, że dzieci pani Harrison powinny przez cały czas być wzorem
cnót. Nie oczekiwałem jednak, żeby Brady jest w stanie to zrozumieć.
W pole widzenia weszła, machając ręką, moja siostra, Diana.
— Max? Czy może powinnam nazywać cię Steven Spielberg? — zażartowała.
— Dla ciebie pan Spielberg — odciąłem.
Jak na siostrę, Diana jest w porządku. Zawsze trzymamy się razem. Jest tylko o jedenaście
miesięcy młodsza ode mnie i wiele ludzi myśli, że jesteśmy bliźniakami. Może dlatego, że oboje
mamy wypłowiałe na słońcu włosy, piwne oczy i takie same jak ojciec pyzate policzki.
— Idę popływać, więc rzuć okiem na Emily, dobrze? — Diana wskazała ręką brzeg oceanu.
— Nie ma sprawy.
Płynnie przesunąłem kamerę i bez trudu odnalazłem różowy kostium kąpielowy naszej
siostrzyczki. Była uwieszona na czymś, co wyglądało jak kawałek drewna, dryfującego na płytkiej
wodzie, tam gdzie piaszczysta plaża ustępowała miejsca nadmorskiej trawie. Tuż za nią był kanał,
prowadzący do Zatoki Choctawee. Nasze miasteczko, Bayville, jest wściśnięte w wąski skrawek
lądu pomiędzy zatoką i oceanem.
Nie uważam opieki nad sześcioletnim brzdącem za rewelacyjną atrakcję, ale Diana i ja byliśmy na
nią skazani przez całe lato.
Mama spędza dnie w ratuszu, a tata też jest nieustannie zajęty. Jest inżynierem. Ostatnio nadzoruje
olbrzymi miejski projekt budowy nowego falochronu w zatoce.
Wyglądało na to, że Emily nie ma żadnych kłopotów, więc zwróciłem obiektyw z powrotem w
stronę przybrzeżnych fal. Może film o mewach i krabach pustelnikach nie będzie hitem sezonu, ale
przecież to dopiero początki. Nie ma nic wspanialszego niż patrzenie na świat poprzez obiektyw i
myślenie o prawidłowym komponowaniu kadrów.
Robiłem właśnie zbliżenie muszli, kiedy usłyszałem dochodzącą z lewej strony głośną wrzawę.
Skierowałem tam kamerę i zobaczyłem kilkoro dzieci stłoczonych koło wydm.
— W porządku, jestem gotowy na wprowadzenie do filmu
ludzkich postaci — powiedziałem, idąc w stronę zbiegowiska.
— Najpierw plan ogólny: grupa plażowiczów stojąca wokół...
Nie mogłem jeszcze dostrzec wszystkiego dokładnie, ale to nawet zwiększyło dramatyzm ujęcia.
Powoli robiłem zbliżenie, pomijając deski surfingowe i nadmorską trawę, skupiałem ostrość na
twarzach moich aktorów. Wszyscy byli wpatrzeni w piasek.
— Rewelacja — mamrotałem, zacieśniając coraz bardziej
plan. — Ludzka tragedia wychodzi na jaw, a Max Harrison
wszystko rejestruje.
Wycelowałem obiektyw ponad ramieniem Brady'ego i...
— O rany! Co to jest? — zawołałem, odsuwając kamerę od
twarzy, aby przyjrzeć się dokładniej.
Była to czyjaś deska surfingowa lub raczej to, co z niej zostało. Jej górna połowa była odłamana.
Dokładniej mówiąc, wyglądała na odgryzioną. Uszkodzony brzeg układał się w wycięcia,
przypominające ślady zębów. Ale nie to było najdziwniejsze.
Niesamowity był szlam.
Fosforyzująco zielony, grząski muł. Pokrywał całą deskę. Od samego patrzenia na to obrzydlistwo
ścierpła mi skóra.
6
7
— Hej, Max, co się stało z twoją deską? — zapytała Celia Eberhart.
— Moją? — serce mi zamarło, gdy spojrzałem na złamany kawałek włókna szklanego. Z
trudem zauważyłem pod szlamem wyblakłą czarną strzałę, zdobiącą deskę.
— Chwileczkę! Przecież zostawiłem ją wetkniętą w piach przy parkingu. Jak się tu znalazła?
Głupie pytanie. Wystarczyło popatrzeć na moją siostrzyczkę, aby poznać odpowiedź. Jej opalona
buzia była tak wykrzywiona, jakby miała za chwilę zalać się łzami.
— Emily...
— To nie moja wina — jęknęła.
Inne dzieciaki były rozbawione, ale mnie nie było do śmiechu. Ani trochę. Ta gówniara zupełnie
zniszczyła moją deskę!
— Kamera nie kłamie — powiedziałem. — Filmując wi
działem, jak bawiłaś się czymś w wodzie. Teraz brakuje połowy
deski, a reszta jest oblepiona morskim szlamem. Mam uwierzyć,
że to nie twoja wina? Założę się, że zwalisz wszystko na żarłocz
nego rekina.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tylko Emily wlepiała we mnie wilgotne od łez, niebieskie oczy.
— Bawiłam się twoją deską, kiedy jakiś... — broda zaczęła
jej drżeć i Emily uderzyła w płacz — potwór morski odgryzł jej
połowę!
Czy wszystkie sześcioletnie dzieci są tak śmieszne?
— O, doprawdy? Dlaczego nie możesz po prostu przyznać...
— Zostaw ją, Max — przerwała mi Katie Shaunessey. — Może rzeczywiście coś zobaczyła.
Katie, Celia i inne dziewczyny otoczyły Emily ochronnym kręgiem.
Diana mrugnęła do mnie, podeszła do młodszej siostry i powiedziała:
— W porządku, Em. Gdzie widziałaś tego, hm, morskiego
potwora?
5
Emily wskazała w stronę Cienistego Cypla. Tak nazywamy kawałek lądu na końcu plaży, gdzie
woda zaczyna wpływać do zatoki. Nic tam nie ma, oprócz wielkiego dębu i zrujnowanej
drewnianej chałupy, ukrytej pośród przerośniętych krzewów i nadmorskiej trawy. Prowadzi tam
ścieżka, ale rzadko kto jej używa.
— Może to duch ze Srebrnego Księżyca pożarł ci deskę? —
Brady parsknął śmiechem.
Inni mu zawtórowali, ale widać było, że są dość zdenerwowani. Srebrny Księżyc to statek, który
przed ponad stu laty zatonął podczas burzy u wybrzeży Bayville. Opowiadano legendy o tym, że
duch kapitana statku straszył na Cienistym Cyplu. Podobno mieszkał w tej starej chacie.
— Żadne duchy ani potwory morskie nie istnieją — straciłem w końcu cierpliwość.
— Tak? To co się stało w zeszłym tygodniu z surfingową deską Katie? — wymamrotała Emily
pochlipując.
— Nie powinienem był ci tego mówić, Em. A to, że Katie zgubiła swoją głupią deskę, nie
znaczy wcale, że zjadł ją potwór.
— Nie zgubiłam jej — zaprotestowała Katie. — Przyniosłam ją tutaj w zeszły piątek i po
prostu zniknęła. Tylko się odwróciłam i już jej nie było. Nie wierzę w żadne potwory morskie ani
nic takiego, ale...
— A co z psem Davidsonów? — dodała Celia. — Też zaginął w zeszłym tygodniu. Pobiegł na
plażę i tyle go widzieli.
— Może to jednak b y ł duch ze Srebrnego Księżyca — powiedziała Katie, spuszczając głowę.
— Zwariowaliście? — wybuchnąłem. — Duchy? Potwory morskie?Przestańcie wreszcie!
Nie mogłem dłużej słuchać tych bzdur. Wyglądało na to, że Emily wszystkim zawróciła w głowach
bredniami o potworach i duchach. Nikogo nie obchodziło, co będę robił przez całe lato bez deski
surfingowej.
— Spadam stąd. Pokręciło się wam w głowach, a ja mam
poważne rzeczy do roboty.
9
— Max! — usłyszałem za plecami głos Diany.
— Zostaw mnie w spokoju! — zawołałem, idąc w stronę ścieżki prowadzącej na Cienisty
Cypel. Nie miałem ochoty na pojednawcze pertraktacje. Ani na użeranie się z tym głupim psem
Brady'ego, który pędził obok mnie na swoich krótkich nóżkach.
Nie wierzyłem w duchy ani żadne takie głupoty, ale na Cienistym Cyplu człowiek czuje się
naprawdę nieswojo. Trawa nadmorska jest tu tak gruba i wysoka, że niewiele przez nią widać. W
najmniej spodziewanych momentach zagradzają ci drogę pędy dzikiego wina lub sosnowe zarośla.
Tuż nad wodą rośnie olbrzymi dąb, a jego gałęzie, chłoszcząc drewnianą chałupę, wydają
niesamowite dźwięki.
Zawsze, kiedy patrzę na liściaste ramiona tego drzewa, mam wrażenie, że mogą wedrzeć się w głąb
ciała i wyrwać człowiekowi duszę. Mimo że spoglądałem na to wszystko poprzez obiektyw
kamery, nie potrafiłem myśleć wyłącznie o filmowaniu. Musiałem stąpać uważnie, omijając
splątane kępy chwastów. Gdy słyszałem w trawie jakiś szelest, modliłem się, aby był to odgłos
umykającego żółwia czy kraba, a nie koścista ręka zmarłego kapitana.
Pomyślałem, że mógłbym przejść przez Cienisty Cypel aż do zatoki i rzucić okiem na projekt
realizowany przez ojca. Jego brygada pracowała na metalowej platformie w Zatoce Chocta-wee.
Robili wiercenia próbne, sprawdzające, czy dno zatoki jest wystarczająco stabilne, aby utrzymać
nowy falochron. W zeszłym tygodniu warkot maszyn wiertniczych rozbrzmiewał w całej okolicy
niczym nieprzerwany podkład muzyczny. Ale teraz panowała cisza. Po chwili zastanowienia
doszedłem do wniosku, że dzisiaj w ogóle nie słyszałem hałasu. Może robotnicy mają wolny dzień.
Dochodziłem właśnie do końca cypla, gdy raptem usłyszałem dziwny dźwięk. Zamarłem w
bezruchu. W wodzie po lewej stronie coś bulgotało. Rocky zaczął warczeć.
— Css! Cicho bądź, Rocky! — syknąłem.
Pomyślałem, że to może być wąż morski. Zapomniałem wam o tym wspomnieć. Południowa
Floryda jest pełna tych niebezpiecznych stworzeń. Zwykle, dopóki ich nie podrażnisz, nie
zaatakują. Wolałem być ostrożny, więc stanąłem i wyłączyłem kamerę.
Spojrzałem w stronę, skąd dochodził bulgot. Nie dostrzegłem żadnego węża. Ale od tego, co
zobaczyłem, przeszły mi po plecach ciarki.
Woda przy brzegu chlupotała i gulgotała jak szalona. Nagle na powierzchnię oceanu zaczął
wypływać fosforyzujący, zielony szlam. Wyglądało to tak, jakby ktoś mieszał galaretkę owocową.
Działo się tu coś strasznego. Dostałem gęsiej skórki.
Przerażony patrzyłem na coraz gwałtowniejsze ruchy wody. Z głębin wynurzało się coś, co
wyglądało jak długi wąż. Ale to nie był wąż morski. To było większe ode mnie!
Nie mógłbym zrobić ani kroku, nawet gdyby się pojawił duch ze Srebrnego Księżyca i próbował
porwać mnie ze sobą. To tylko złudzenie. To nie istnieje naprawdę. Proszę, proszę, niech to nie
będzie prawdziwe. Zamknąłem oczy, policzyłem do pięciu, u-szczypnąłem się w rękę i spojrzałem
powtórnie.
Zobaczyłem jeszcze trzy dziwne wężowate kształty. Były bez-krwiste i pokryte kleistą, zieloną
mazią. Pomyślałem, że to są macki. Macki połączone z czymś ogromnym i śliskim. Wystawały z
wody, sięgając prosto w moją stronę!
W
2 DUCH ZE SREBRNEGO KSIĘŻYCA
Krzyknąłem. Zacisnąłem mocno powieki i darłem się wniebogłosy. A kiedy otworzyłem oczy... —
Ooo, poszedł sobie!
Zwykle nie rozmawiam głośno ze sobą, ale dziś nic nie działo się normalnie. Woda była teraz
spokojna i gładka jak lustrzana tafla. Żadnego bulgotania, piany ani macek.
Pozostał tylko śliski zielony osad na powierzchni wody, ale w bagnistych okolicach Bayville
rośnie wiele rodzajów alg. W porządku? Musiałem chyba mieć halucynacje. Przypomniałem sobie,
że przecież na Florydzie nie ma ośmiornic. Żadnych ośmiornic, ani tym bardziej potworów
morskich.
— Bredzisz jak w malignie, nędzny skorupiaku! Nie wierzysz własnym oczom? — zagrzmiał niski
głos tuż za moimi plecami.
Obróciłem się z takim impetem, że o mały włos nie upuściłem kamery. Zobaczyłem dwoje złych
oczu, błyszczących jak czerwone promienie lasera. Miałem wrażenie, że prześwidrują mnie na
wylot.
Musiałem zamrugać, zanim zdołałem dostrzec, do kogo należą te płomienne ślepia. Mężczyzna
ubrany był w obszarpany, niebieski marynarski mundur, staromodną koszulę z białą krezą i
trójkątną rogatywkę. Miał pooraną głębokimi bruzdami twarz i siwą brodę.
12
— K... kim pan jest? — wyjąkałem.
Bardziej na miejscu byłoby chyba pytanie „czym pan jest".
— Milczeć!
Machnął ręką i w tym momencie zauważyłem, że jest zupełnie przezroczysty. Widać było przez
niego stary szałas!
— Słuchaj rozkazów, gamoniu, bo inaczej sprowadzisz nie
szczęście na całe Bayville.
Po tych słowach po prostu zniknął, a ja znów patrzyłem na kupę drewna i sosnowe zarośla.
Przetarłem oczy, ale nadal go nie było.
— Chyba zwariowałem — mruknąłem.
Słuchać rozkazów? Jakich rozkazów? Co za nieszczęście? W chwilę później usłyszałem głos
Diany.
— Max! Max! To ty krzyczałeś? Nic ci się nie stało?
Przerażona pędziła ścieżką. Tuż za nią Brady, Emily i tuzin
innych dzieciaków. Zupełnie zapomniałem, że zobaczywszy macki morskiego potwora,
wrzeszczałem jak opętany. Patrzyłem teraz na spokojną wodę i poczułem się jak idiota.
— Nic mi nie jest. Po prostu, eee, zaplątałem nogę w zarośla.
— Co z tobą, Harrison? Nastraszył cię duch ze Srebrnego Księżyca! — zażartował Brady.
— Widziałeś ducha? — zapytała Emily drżącym głosem.
Z przestrachem w oczach spoglądała na zrujnowaną chałupę. Nie wiem, kim był ten dziwny
marynarz, ale z pewnością nie widziałem ducha. Przecież nie ma duchów.
— Wy znowu o tym? Mówiłem już, że się potknąłem.
Usłyszałem w oddali szczekanie Rocky'ego.
— To twój kundel stwarza problemy, Brady — dodałem bez
namysłu. Same z nim kłopoty.
Nie był to dobry wybieg, ale przynajmniej na chwilę zamknąłem Brady'emu buzię.
— Może to duch podstawił ci nogę — powiedziała Emily. — Albo potwór morski, który zjadł
ci deskę.
— Emily, mówiłam ci, że nie ma duchów — Diana cierpli-
13
wie próbowała uspokoić siostrę. — Ani żadnych morskich potworów.
Nagle podmuch wiatru poruszył gałęziami starego dębu. Gdybym wierzył w cuda, mógłbym
przysiąc, że drzewo chciało coś nam powiedzieć.
— Blee, obrzydlistwo — wymamrotała Celia. Patrzyła na
wodę tuż za cyplem — Tam jest ten szlam. Taki sam, jak ten,
który pokrywał twoją deskę, Max.
Zmarszczyła nos i z niesmakiem spojrzała dookoła.
— To miejsce przyprawia mnie o dreszcze. Idę stąd. Muszę
zdążyć na obiad.
Celia zniknęła nam z oczu w ciągu dwóch sekund. Nagle wszyscy zdecydowali, że najwyższa pora
wracać. Brady przez chwilę został z nami, wołając Rocky'ego, ale pies nie reagował.
— Nie ma sprawy, przecież zna drogę do domu — zrezy
gnował Brady. — Do zobaczenia, straceńcy!
Kiedy odszedł, na Cienistym Cyplu została tylko Diana, Emily i ja.
— Chodźcie, idziemy — powiedziałem. Nie musieliśmy
być wcześnie w domu, bo zwykle mama i tak nie wraca przed
siódmą. Ale miałem już dość tego miejsca.
Diana i Emily widocznie podzielały moje uczucia, bo powrotną drogę pokonaliśmy biegiem.
Kiedy dotarliśmy na plażę, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ktoś na nas patrzy. Spojrzałem
przez ramię w stronę miejsca, gdzie widziałem — nie, raczej — gdzie wyobraziłem sobie tego
morskiego potwora i starego żeglarza. Teraz było tam zupełnie spokojnie.
Tylko dlaczego przeszły mi po plecach ciarki?
— Dzień dobry! — ktoś wołał do nas z oddali. — Dokąd
tak pędzicie, dzieci?
To pani Linteris odbywała popołudniowy spacer zdrowotny. Ona i jej mąż byli na emeryturze od
kilku lat. Jak na starszą kobietę, pani Linteris miała mnóstwo energii. Zawsze spotykaliśmy ją na
plaży, bo spacerowała i pływała dwa razy dziennie.
Gdy ją zobaczyłem, poczułem, że wszystko wraca do normy. Może nie zwariuję po tym wszystkim,
co dzisiaj przeżyłem.
— Cześć! — Emily zamachała rączką w odpowiedzi.
— Dzień dobry, pani Linteris — dodała Diana. — Jak leci?
— Nie mogę przerywać ćwiczeń, moi drodzy. Muszę skończyć dzisiejszą porcję. A teraz —
do zupy!
Tak pani Linteris nazywała ocean. Obserwowałem, jak wbiega truchtem do wody i nurkuje pod
nadpływającą falą. Spojrzałem na moje siostry. Twarz Diany wykrzywiał zabawny grymas.
— Słyszałeś? — spytała, wskazując w stronę Cienistego
Cypla.
Właśnie miałem zapytać „Co?", ale dziwne dźwięki dotarły także i do moich uszu.
— To chyba warczy Rocky — wzruszyłem ramionami. — No i co?
— Może powinniśmy pójść po niego? — zaproponowała Diana.
— Przecież słyszałaś, co powiedział Brady. Sam znajdzie drogę do domu.
— A jeśli nie trafi? — zatroszczyła się Emily. — Powinieneś go przyprowadzić, Max. Mama
powiedziałaby ci to samo.
— Powinienem?! — wrzasnąłem na nią.
Wiem, że jest tylko dzieckiem, ale czasami działa mi na nerwy.
— Dlaczego same po niego nie pójdziecie?
— Max, proszę cię — Diana stanęła w obronie siostry.
Nie miałem ochoty wracać na Cienisty Cypel, ale nie chciałem reszty dnia spędzić na kłótni ze
smarkulami.
— Dobrze. Idę.
Prawą dłonią ściskałem rączkę kamery i ruszyłem z powrotem ścieżką prowadzącą na cypel. Nie
widziałem Rocky'ego, ale warczał jak opętany. Może znalazł gniazdo krabów pustelników albo...
14
15
Nagle pies wydał z siebie najprzeraźliwszy skowyt, jaki dykolwiek słyszałem.
— Rocky! — zawołałem z paniką w głosie.
Nic.
Krzyknąłem głośniej:
— Rocky! Piesku! Chodź tutaj!
Jedyną odpowiedzią była okropna, głucha cisza.
3
LEPKIE ŚWIĘTO
Nie miałem zamiaru wracać na Cienisty Cypel. Ani trochę. Tysiące ostrzegawczych światełek
zapłonęły w moim mózgu. Ale jeśli Rocky był ranny, nie mogłem pozwolić mu umrzeć.
— Trudno mi uwierzyć, że to robię — mruczałem do siebie,
idąc w kierunku cypla.
Dochodząc do miejsca, gdzie ścieżka zakręcała, zauważyłem psa. Leżał nieruchomo w głębokiej
kałuży pośród nadmorskiej trawy. Jego głowa, pokryta zielonym szlamem, wystawała z błotnistej
wody. Niezbyt przyjemny widok. Dotknąłem go poprzez szlam, by sprawdzić, czy jeszcze
oddycha.
— Auu!
Cofnąłem palce i wytarłem je o koszulkę. To parzy! Tak jakby w tym świństwie było pełno
niewidocznych meduz. Przylgnęło mi to do skóry jak smoła. Mimo że miałem umazane tylko palce,
z trudem łapałem oddech.
Na szczęście poczułem słabiutkie ruchy klatki piersiowej Rocky'ego. Żył.
— Diana! — zawołałem tak głośno, jak tylko potrafiłem.
— Potrzebuję pomocy! Rocky jest ranny! ^—^
Zdjąłem bluzkę i owinąłem nią ręce. Podniosłem psa. Zaskomlał, kiedy wyciągnąłem go z wody i
położyłem na sucher
trawie. Otworzył oczy i próbował polizać ręke ale nie starczyło mu sił. Zaczął drżeć.
— Proszę, Rocky, nie umieraj — błagałem. Ostrożnie wy
cierałem szlam z jego sierści. Nie zauważyłem krwi ani innych
oznak walki. Tylko ten zielony morski muł.
Co się stało?
Nigdy nie słyszałem o tym, żeby kogoś zraniła mała alga. Ale przecież ten morski szlam to nie były
zwyczajne algi. Wzdrygnąłem się na wspomnienie dotyku tego obrzydlistwa.
Diana i Emily przyszły w chwili, gdy owijałem psa koszulką. Była z nimi pani Linteris.
— Mój Boże! Co się stało temu biedactwu?
— Nie wiem, ale musimy zanieść go do weterynarza. Emily spojrzała na Rocky'ego i
wybuchnęła płaczem.
— Potwór morski go pogryzł! — chlipała. Diana podniosła z ziemi kamerę.
— To niemożliwe, Em... — urwała w pół słowa.
Zauważyłem, że wlepia oczy w coś za moimi plecami. Od
wróciłem głowę i oniemiałem z przerażenia.
Wrócił.
— Idioci! Nie można znieść waszego bełkotu. Lepiej posłu
chajcie małej!
Duch marynarza dryfował w powietrzu nad trawą.
— K... kto to jest? — wyjąkała Diana.
— O kim mówisz, kochanie? — spytała pani Linteris. Patrzyła prosto w stronę zjawy, ale nie
widziała jej.
— Duch ze Srebrnego Książycal — szepnęła Emily.
Kapitan wycelował kościsty palec w naszą siostrzyczkę.
— Przynajmniej jedno z was, śmiertelników, potrafi myśleć.
Dobre dziewczę, powiedz swojemu nierozgamiętemu rodzeń
stwu, że muszą pomóc Aurze, bo inaczej Bayville zostanie znisz
czone.
— Co ma pan na myśli? Kto to jest Aura? — spytałem.
Ale ciało kapitana rozpłynęło się w powietrzu. Jeszcze przez
kilka sekund jego czerwone oczy płonęły jak rozżarzone węgle. Potem także zgasły. Odszedł.
Co wy pleciecie? — pani Linteris była kompletnie zdez
orientowana.
Potargała włosy Emily przyjacielskim gestem.
— Dość już gadania o duchach. Po prostu coś was przestra
szyło.
Wzięła ode mnie Rocky'ego i poprowadziła nas na plażę. Emily usiłowała raz jeszcze opowiedzieć
jej o duchu, ale pani Linteris nie traktowała tego poważnie.
Diana ścisnęła moje ramię.
— Max, co to było? — szepnęła.
Próbowałem wytłumaczyć to najpierw sobie. Nie potrafiłem.
— Widziałem już tego faceta. I potwora morskiego też.
— Co?
Opowiedziałem jej całą historię. Słuchała, marszcząc nos.
— Może Emily też to widziała. Może ten potwór zjadł poło
wę twojej deski surfingowej. Ten zielony szlam pokrywał to, co
z niej zostało.
— Może — wzruszyłem ramionami.
Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.
— Mam wrażenie, że zwariowałem. Żaden duch kapitana statku, pokutujący tu od
osiemnastego stulecia, nie istnieje. Ale jeśli wy też go widziałyście...
— To może wszyscy zwariowaliśmy? — zażartowała Diana, siląc się na uśmiech.
Mógłbym przysiąc, że była nie mniej przerażona niż ja.
— Pani Linteris go nie widziała — dodała Diana. — Cie
kawa jestem, dlaczego? To znaczy, dlaczego duch i potwór mor
ski wybrali akurat nas? I co miał na myśli kapitan mówiąc, że
jeśli nie uratujemy kogoś, to Bayville zostanie zniszczone?
Pytała, jakbym był powiernikiem myśli ducha. Nie miałem pojęcia, co tu się dzieje. Ale
przeczuwałem, że niebawem dowiemy się wszystkiego.
*
18
19
Tata był już w domu. Kroił cebulki i paprykę, przygotowując potrawkę z kurczaka.
— Cześć, dzieciaki! — przywitał nas, ciągnąc Emily za
koński ogon. — Max, jak tam twoja kamera?
Kamera? Z powodu dzisiejszych emocji zupełnie zapomniałem o filmowaniu.
— Eee, jest wspaniała, tato — powiedziałem niezbyt prze
konywająco.
Obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem i wrócił do przerwanego zajęcia.
— Mam nadzieję, że zgłodnieliście. Mama dzwoniła przed chwilą. Już wychodzi z pracy.
Idźcie się umyć i nakryjcie do stołu.
— Tato, na plaży był potwór morski! — wypaplała Emily. — I widzieliśmy ducha ze
Srebrnego Książyca\
Tata uśmiechnął się, zgarniając cebulki na patelnię.
— Naprawdę? Jakiś miły duch?
— Nieee — wycedziła Emily, kręcąc głową.
Zaczęła opowiadać całą historię. Było oczywiste, że tata nie
bierze jej słów poważnie. Nic dziwnego. Oboje z Dianą już postanowiliśmy, że nie będziemy
nikomu opowiadać o tym, co widzieliśmy, dopóki nie ustalimy, o co naprawdę chodzi.
Nie próbowaliśmy uspokajać naszej siostrzyczki. I tak nikt jej nie uwierzy. Zawsze wymyślała
jakieś niesamowite historyjki. Podczas gdy Emily trajkotała w kuchni, poszliśmy na górę do
swoich pokojów.
Umyci i przebrani siedzieliśmy przy stole, kiedy wróciła mama. Byłem pewien, że miała ciężki
dzień. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, które pojawia się wtedy, gdy zdarzą się kłopoty w
pracy.
— Cześć, kochani — powiedziała, wchodząc do jadalni, ucałować każde z nas. — Podejrzanie
dziś wyglądacie. Max, czy to twoja deska stoi w garażu? Co z nią zrobiłeś?
— Eee, połamała mi się na plaży.
20
To była głupota przynosić ją do domu, ale miałem zamiar użyć jej w moim filmie.
— Nieprawda! — zawołała Emily i znowu zaczęła opowia
dać o duchu i potworze morskim.
Kiedy mama wyszła z pokoju, ścisnąłem Emily za rękę.
— Przestań o tym mówić — ostrzegłem ją.
-— Ale przecież duch ze Srebrnego Księżyca potrzebuje naszej pomocy!
— Dlaczego nie możesz po prostu zamknąć buzi? — wyce
dziłem przez zęby.
Mama wróciła do jadalni, pocierając skronie dłońmi.
— Proszę was, dzieci, odłóżcie kłótnie na jutro.
Diana spojrzała na mnie porozumiewawczo.
— Mamo, uratowaliśmy dziś życie Rocky'emu — powie
działa, zmieniając temat. — Zginąłby na Cienistym Cyplu,
gdyby Max go nie znalazł.
Mama przeglądała leżącą na stoliku korespondencję.
— O! A co mu się stało? — spytała nieobecnym głosem. Oho. Wkraczamy na niebezpieczne
terytorium.
— Myślę, że jakieś zwierzę go zaatakowało — podsunąłem.
— Kiedy go znaleźliśmy, był cały pokryty szlamem — dodała Emily — bardzo gęstym.
— Szlamem? — mama aż podskoczyła. Spojrzała na nas uważnie. — Naprawdę? Jak ten
szlam wyglądał?
Opisaliśmy go dokładnie. Mama zacisnęła usta w cieniutką kreskę.
— Nie podoba mi się to. Dziś dzwoniła pani Sahadi, Rob
Dawson i Erika Davidson. Ich psy znaleziono martwe niedaleko
zatoki. Na żadnym z nich nie było śladów krwi, tylko ten dziwny
muł.
Przestałem wyjmować widelce z szuflady i wymieniłem z Dianą znaczące spojrzenie. Może nie
byliśmy jedynymi ludźmi niepokojonymi przez te ohydne kreatury. Dreszcz przebiegł mi po
plecach, gdy przypomniałem sobie groźbę ducha. Jeśli nie
21
pomożemy Aurze, kimkolwiek by ona była, Bayville może spotkać jakieś nieszczęście.
Tata przyniósł do jadalni misę ryżu.
— Brygadzista zadzwonił do mnie do biura. Powiedział, że
kazałaś przerwać wiercenia w zatoce, ponieważ obawiasz się, że
to powoduje jakieś trujące wycieki.
Mama twierdząco kiwnęła głową.
— Nigdy wcześniej nie mieliśmy kłopotów z zanieczysz
czeniami, ale komendant Alvarez i ja szukamy przyczyn pojawie
nia się tego dziwnego szlamu. Ostrożność nie zawadzi. Jutro rano
płetwonurek zbada dno zatoki.
— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — zapytała Diana.
Na pewno niepokoiła się o bezpieczeństwo tego płetwonurka.
— To znaczy, może powinniście zamknąć plażę i zatokę, dopóki nie wyjaśnicie tej sprawy.
— Komendant Alvarez uważa, że na razie nie ma żadnego powodu do obaw — powiedziała
mama. — Przynajmniej do czasu, kiedy dostaniemy wyniki badań laboratoryjnych próbek tej mazi,
które zebrała policja.
Dodała z uśmiechem:
— Nie chcę, żebyście się tym zbytnio przejmowali. Jutro jest
Święto Lata. Powinniście pomyśleć o czekającej was dobrej za
bawie.
Taak. Rzeczywiście. Nawet gdybym zapomniał o morderczych potworach morskich i
czerwonookich duchach, Święto Lata i tak nie mogłoby być moją ulubioną rozrywką. To wielki
karnawał na miejskim molo. Wszyscy uważają, że jest wspaniały. Ale nikt oprócz nas nie ma
mamy burmistrza.
Diana, Emily i ja musimy być ubrani jak na wystawę i spędzać cały czas z rodzicami. Mama mówi,
że to bardzo ważne „być razem". Tak naprawdę chodzi jej o to, że rodzina pani burmistrz powinna
sprawiać dobre wrażenie.
Jęknąłem. Nie miałem ochoty na występy naszej Doskonałej Rodziny. Moje życie chwilowo było
dalekie od doskonałości.
*
W sobotni poranek obudził mnie zapach naleśników. Na jasnoniebieskim, bezchmurnym niebie
świeciło słońce. Za oknem sypialni widziałem te same domy, drzewa i ścieżki, na które patrzyłem
każdego ranka mojego życia.
Wszystko było takie... normalne. Aż trudno uwierzyć w to, że zielony szlam zawładnął naszą
plażą.
Niestety wiedziałem, że to prawda. W nocy nie mogłem u-snąć. Ścigały mnie macki potwora,
szlam i ogniste, czerwone oczy kapitana, ostrzegającego Bayville przed zniszczeniem. Mimo że z
nocnych koszmarów wybawiło mnie światło dnia, musiałem stawić temu czoło w rzeczywistości.
Ubrałem się w spodnie koloru khaki i koszulę zapinaną na guziki. Zwykle noszę szorty i koszulkę
z krótkimi rękawami. Teraz czułem się, jakbym założył kaftan bezpieczeństwa. Nie miałem
wyboru. Umyłem zęby, przygładziłem włosy i zszedłem na dół.
Emily i Diana siedziały już w kuchni. Emily ścierała z podłogi rozlany sok. Po chwili wyszła do
łazienki po nowe papierowe ręczniki. Skorzystałem z okazji i szepnąłem do Diany:
— Idę na Cienisty Cypel. Muszę dowiedzieć się, o co napra
wdę chodzi.
Spojrzała na mnie uważnie.
— Myślisz, że to słuszne?
— Jak najbardziej. Przy okazji ominie mnie wątpliwa przyjemność obchodzenia Święta Lata.
I towarzystwo, wiesz czyje.
Wskazałem głową na Emily, która właśnie wróciła i usiadła przy stole. Na pewno spędzi dzień,
paplając każdemu, kogo spotka, o tym, co widzieliśmy. Na szczęście na razie wyglądała na
kompletnie pogrążoną we własnym świecie. Malowała palcem na talerzu koła z syropu
klonowego.
Po śniadaniu poszliśmy całą rodziną na stare molo. Nasz dom leży kilka przecznic od Bay Street.
Jest to główna ulica w mieście, kończąca się molem, na którym z okazji Święta Lata usta-
22
23
wiono stragany i karuzele. Zwykle droga na molo zajmuje kilka minut, ale dzisiaj co chwilę
przystawaliśmy, aby zamienić z kimś parę słów. W rzeczywistości to nasi rodzice rozmawiali, a
Diana i ja staliśmy obok, umierając z nudów. Emily była w dalszym ciągu zajęta swoimi myślami.
Przynajmniej nas nie męczyła. Mieliśmy poważniejsze rzeczy na głowie niż opieka nad smarkulą.
— Burmistrz Harrison! — zawołał ktoś, kiedy skręcaliśmy
w Water Street.
Kolejny przystanek. W takim tempie zdążymy dopiero na przyszłoroczne Święto Lata. Tym razem
był to komendant Alvarez. Zaparkował samochód policyjny przy chodniku i podszedł do nas. Nie
słuchałem, o czym rozmawiają, dopóki nie padło nazwisko pani Linteris.
— Nikt nie widział jej dziś od siódmej rano — powiedział komendant policji. — Hugh
Linteris mówi, że nie wróciła z porannego spaceru.
— Pani Linteris? — zapytała Diana, zerkając na mnie znacząco. — Mam nadzieję, że nie
spotkało jej nic złego.
— Nie martw się, kochanie — uspokajała Dianę mama, obejmując ją. — Prawdopodobnie
wróci niedługo do domu.
Nie byłbym tego taki pewien. Sprawy przybierały coraz dziwniejszy obrót. Szliśmy dalej w
milczeniu.
— Hej! Jest tam! — zawołała nagle Diana.
Pomiędzy sklepikami była wąska, prowadząca do parkingu uliczka. Moja siostra wskazywała ręką
w jej stronę.
Nie od razu poznałem panią Linteris. Stała w cieniu pobliskiego domu. Jej siwe włosy sterczały w
różne strony, a kostium kąpielowy był pokryty błotem.
— Zobacz! Ledwie trzyma się na nogach — zauważył tata.
— Pani Linteris, czy jest pani ranna?
Podbiegliśmy do niej, ale nie zwróciła na nas uwagi. Sprawiała wrażenie nieobecnej. Spoglądała
wokół nerwowo, szklistym wzrokiem.
— Nie... nie... nie pozwólcie temu mnie złapać — mruczała, podnosząc ręce obronnym
gestem.
— O czym pani mówi? Czy pani mnie słyszy? — zapytał
tata.
— Morski... demon... — wykrztusiła, przerażona wewnętrzną wizją. — Macki... nie mogę
oddychać...
— Pani Linteris? Ellen, co się pani stało? — mama delikatnie wzięła ją za rękę i poprowadziła
na słoneczną stronę ulicy. Tam westchnęła ciężko i zrobiła krok do tyłu.
— Mój Boże, jest pani tym umazana!
Nie musiałem pytać, co „to" było. Fosforyzujące zielone świństwo oblepiało włosy i kwiecisty
kostium plażowy pani Linteris. Szlam.
24
4
UCIECZKA
Nagle także i mnie zabrakło oddechu. Poczułem się, jakby całe nasze miasto zostało wciągnięte w
któryś epizod z filmu Strefa mroku.
— Pani Linteris, co t o pani zrobiło? — spytałem. — Czy
pani t o widziała?
Patrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Jej oddech był coraz płytszy.
— To był potwór morski. Ten sam, który zjadł twoją deskę, Max! — powiedziała Emily,
zwracając głowę w stronę Diany i mnie. Podniecona kontynuowała swoją opowieść:
— Duch ze Srebrnego Księżyca powiedział, że całe miasto zostanie zniszczone. Co będzie,
jeśli właśnie o tym myślał?
— Bądź poważna, kochanie — mama pogłaskała Emily po głowie. — I nie zmyślaj już tych
historyjek. Pójdź z Dianą i Ma-xem na molo, a ja z tatą odprowadzę panią Linteris do szpitala.
Oczywiście mama w dalszym ciągu nie wierzyła w opowieści o potworze morskim, ale mimo to
wyglądała na zaniepokojoną.
— Max, bądźcie wszyscy na molo. Nie włóczcie się nigdzie
— przykazała ostrym tonem.
Obiecałem, że tego dopilnuję. Co innego mogłem zrobić? Wiem, że zwariowaliby ze strachu,
gdybyśmy zniknęli. Zresztą, jeśli wrócilibyśmy dziś na Cienisty Cypel, Emily by to od razu
wypaplała rodzicom. Pójdę tam kiedy indziej.
Przez całą drogę próbowaliśmy uspokoić młodszą siostrę.
— Duch powiedział, że musimy uratować Aurę — przypo
minała nam. — Trzeba szybko ją odnaleźć.
Była naprawdę nieszczęśliwa. Kiedy dotarliśmy na molo, nie zauważyła nawet stoiska z watą
cukrową.
— Emily, daj spokój — prosiłem.
Byłem nie mniej niż ona przejęty atakami potwora i tym, co mówił duch. Ale nie miałem pojęcia,
co moglibyśmy zrobić przed końcem Święta Lata.
Emily wysunęła dolną wargę.
— Przecież duch mówił, że powinniście mnie słuchać!
— Wielkie rzeczy. To nie znaczy...
— Hej, Max! — zawołał Brady Simpson, stojący obok wejścia na jarmark.
— Cześć — odpowiedziałem, próbując ukryć niechęć. Był ostatnią osobą, którą miałem
ochotę spotkać.
Kopał nogą drewniane sztachety falochronu.
— Dzięki za uratowanie Rocky'ego.
— Nie ma za co — Diana pospieszyła z odpowiedzią. — Wyzdrowieje?
— Weterynarz mówi, że tak. Te zielone algi o mało co go nie udusiły, ale powoli odzyskuje
siły. Jutro zabierzemy go do domu.
— Udusiły? — powtórzyłem, przypominając sobie uczucie duszności, jakie miałem,
dotknąwszy tego szlamu. To nie były normalne morskie algi. Czy będę miał dość odwagi, by pójść
znowu na Cienisty Cypel?
— Do zobaczenia, Brady — powiedziałem, popychając siostry do przodu.
Wyglądał na urażonego, ale nie miałem zamiaru zwracać na to uwagi.
Molo było pełne ludzi sprawdzających wyniki loterii i jedzących hamburgery. Nie chciało się nam
zatrzymywać przed żadnym ze straganów. Doszliśmy do końca falochronu i patrzyliśmy
zamyśleni na Zatokę Choctawee.
26
27
Emily nie mogła już dłużej wytrzymać.
— Udajecie, że nic się nie stało — wybuchnęła. — A przecież też to widzieliście!
— Nic nie udajemy — powiedziała Diana.
— Posłuchaj — przerwałem. — Em, czy ty nie rozumiesz,
że nikt nam nie uwierzy, dopóki nie będziemy mieli dowodów?
Nie możesz tego pojąć swoim małym móżdżkiem?
Emily odwróciła się od nas i odeszła. Diana skinęła na mnie, wskazując na platformę wiertniczą,
sterczącą na środku zatoki. Można było dostrzec stojącego na niej płetwonurka. Coś w głębi duszy
kazało mi krzyczeć, aby go ostrzec, ale wiedziałem, że zrobiłbym z siebie pośmiewisko.
— To wygląda jak z Historii Niesamowitych — zauważyła Diana.
— Bo to jest niesamowita historia — przyznałem. — Kiedyś wszyscy się o tym dowiedzą. Z
całego świata będą przyjeżdżać ludzie, żeby zobaczyć potwora z głębin koło Bayville.
Ponosiła mnie fantazjia. To przynajmniej pozwalało mi zapomnieć o przestrodze kapitana.
— Autobusy wycieczkowe będzie można wynająć w Miami.
Potrzebny będzie nowy hotel...
Nagle przerwałem i popatrzyłem na Dianę.
— To jest to! — uderzyłem ręką w czoło. — Wiem, w jaki sposób możemy wszystkich
przekonać, że mówimy prawdę.
— O czym ty mówisz?
— Sfilmuję tego morskiego potwora. Wtedy będą musieli potraktować nas poważnie. Zabiorę
kamerę na Cienisty Cypel i...
— Zwariowałeś? Max, przecież wiesz, jak bardzo jest to niebezpieczne. Myślę, że nie
powinieneś...
— Ale to jedyny sposób, żeby nam uwierzyli. No i możemy na tym nieźle zarobić.
Z każdą sekundą byłem coraz bardziej entuzjastycznie nastawiony do mojego planu.
28
— Założę się, że Historie Niesamowite albo Amatorskie Wi-
deofilmowanie zapłacą górę pieniędzy, by dostać sfilmowanego prawdziwego potwora morskiego!
Wiesz co, nie powiemy o tym nikomu, dopóki nie nagram kasety. To znaczy, chodzi mi o to, żeby
nikt przede mną nie wpadł na taki pomysł.
Mogłem to sobie wyobrazić. Nasze zdjęcia w gazetach, udział w talk show, propozycje kręcenia
filmów dokumentalnych. Będę mógł kupować sobie nowe deski surfingowe, kiedy tylko zechcę.
Diana nadal nie wyglądała na przekonaną. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dałem jej
dojść do głosu.
— Będę ostrożny — obiecałem — spróbuję trzymać się
z daleka od wody, tak żeby to nie mogło mnie dosięgnąć.
Nie żartowałem. Naprawdę nie miałem ochoty podchodzić zbyt blisko do tych strasznych macek.
Ani do szlamu.
Spojrzała na mnie poważnie. Zwróciła głowę w stronę zatoki. Pelikany nurkowały w poszukiwaniu
ryb.
— Tak — powiedziała, obserwując skrzeczące ptaki — myślę, że jeżeli zostaniemy na suchej
ziemi...
— My?
— Oczywiście — przytaknęła z wymuszonym uśmiechem na ustach. — Możesz być szalony,
ale i tak jesteś moim bratem. To nasz wspólny problem.
— Csss! Jesteś gotowy?
Diana zajrzała do mojego pokoju, pogrążonego w półmroku.
— Tak. Wsadziłem kamerę do plecaka. Zabrałaś lampę błyskową? Po ciemku nic bez niej nie
sfilmuję.
— Mhm.
Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Podała mi dwa flesze.
Zaraz po kolacji udaliśmy, że chcemy wcześnie iść spać. Rodzice skończyli usypiać Emily i teraz
oglądali telewizję. Nie było szans, żeby usłyszeli, jak wychodzimy przez okno mojej sypialni.
29
Założyliśmy ciemne ubrania, by nie było nas za dobrze widać na Cienistym Cyplu.
— Idziemy.
Wziąłem plecak i otworzyłem okno. Zeszliśmy na daszek werandy, znajdującej się na tyłach domu.
Po jej obu stronach były kraty, zatem zejście na ziemię nie sprawiło nam żadnej trudności.
— Mam nadzieję, że nie zobaczą nas sąsiedzi — szepnęła
Diana, spoglądając na okna willi Simpsonów. — Mogę sobie
wyobrazić nagłówek w gazecie: DZIECI PANI BUR
MISTRZ PRZ^APANE NA UCIECZCE Z DOMU.
Zachichotała. Pomyślałem, że żarty pomagają jej zapomnieć, dokąd idziemy.
I co tam może na nas czekać.
Nigdy wcześniej nie zauważyłem, jak mroczne i puste jest Bayville nocą. Nie opodal mola
czynnych było jeszcze kilka restauracji, a poza tym całe miasto wyglądało na pogrążone we śnie.
Latarnie uliczne były tu rzadkością. Nasze kroki przeraźliwie dudniły w ciemnościach.
— Max, słyszałeś to? — spytała Diana, przystając na moment. Zerknęła przez ramię na
rosnący wzdłuż chodnika żywopłot.
— Co? — spytałem, próbując opanować nerwowe drżenie głosu.
Złapała mnie za rękę.
— Znowu. Coś szeleści za tymi krzakami.
— K... kto tu jest? — wyjąkałem.
Poruszyły się gałęzie. Zmartwiałem ze strachu. Zza liści wychynęła czyjaś ręka i...
— Emily! — zawołała Diana.
Nie mogłem uwierzyć. Zza żywopłotu, otrzepując piżamę, wylazła nasza siostrzyczka.
30
— Co ty tu robisz? — wycedziłem przez zęby. — Chcesz wszystko popsuć?
— Poszliście... poszliście beze mnie — chlipała.
— Skąd wiedziałaś...? — zaczęła Diana.
— Słyszałam waszą rozmowę na molo. Muszę z wami pójść. Mogę pomóc.
— Oczywiście, Emily — powiedziałem, mrużąc oczy ze złości.
— Naprawdę — nalegała. — Przecież duch właśnie ze mną rozmawiał!
Musiałem przyznać jej rację. Diana objęła siostrę.
— Skoro już jest tutaj, to chyba możemy ją zabrać ze sobą.
Dobrze?
To nie był dobry pomysł, ale nie mieliśmy wyboru.
— W porządku. Tylko pamiętaj, Emily, nie mów ani nie rób
nic bez naszego polecenia. Zrozumiałaś?
Nie zamierzałem być taki brutalny, ale co innego mogłem powiedzieć? Perspektywa spotkania z
duchami i potworami morskimi nie wyzwalała we mnie najlepszych instynktów. Emily skinęła
głową i wzięła Dianę za rękę. Dotarliśmy na plażę. Na parkingu zaczęły ogarniać mnie wątpliwości.
Księżyc rzucał na wodę i wydmy srebrzystą poświatę. Innym razem na pewno bardzo by mi się to
spodobało, ale dzisiaj sprawiało przerażające wrażenie. Dąb rosnący na Cienistym Cyplu wyglądał
z daleka jak wiedźma na miotle.
— Przecież nie musimy tego robić — zauważyła Diana. — Możemy szybko wrócić do domu i
zapomnieć o całej sprawie.
Uwierzcie, miałem ochotę jej posłuchać. Nie mogłem wyobrazić sobie nic przyjemniejszego niż
powrót do ciepłego łóżka. Spojrzałem w stronę Cienistego Cypla. Gdybym teraz się wycofał,
zaprzepaściłbym życiową szansę zrobienia kariery filmowca. Przepadłaby sława i fortuna, nie
mówiąc o nowej desce surfingowej. Zresztą, nie mógłbym usnąć, nie wiedząc, o co w tym
wszystkim chodzi.
— Nic z tego. Nie wracam — zdecydowałem, wyjmując kamerę z plecaka. — Idźcie tuż za mną.
Wziąłem jedną z lamp błyskowych, a drugą podałem Dianie. Zaczerpnąłem powietrza i ruszyłem
po piasku w stronę cypla.
31
Po kilku sekundach trawa nadmorska i karłowate drzewka otuliły nas niczym ciężki koc. Z każdej
strony dochodziły do naszych uszu dziwne dźwięki. Próbowałem nie myśleć o tym, co może czaić
się w ciemnościach.
Niosąc w jednej ręce kamerę, a w drugiej flesz, usiłowałem znaleźć dla nas jakąś dogodną
kryjówkę.
— Może tutaj? — zaproponowała Diana.
Skierowała światło lampy na gęstą kępę dzikiego owsa, rosnącego kilka metrów przed nami. Była
to dobra osłona, a zarazem dogodne miejsce do filmowania wody.
— Wygląda dobrze. Chodźmy.
Włączyłem kamerę. Byłem już w połowie drogi, kiedy usłyszałem zachrypnięty głos Diany:
— Emily? Gdzie jesteś?
Zawróciłem i stanąłem koło siostry. Strumieniem światła przeczesywała okoliczne zarośla. Emily
zniknęła.
— Musiała się na coś zagapić — szepnęła Diana, próbując nie popaść w panikę.
— Emily, wracaj natychmiast! — zawołałem stłumionym głosem.
W tym samym momencie usłyszeliśmy jej wysoki, śpiewny głosik. Nie mogłem uwierzyć.
Byliśmy w najstraszniejszym zakątku Bayville, w środku nocy, a ona bawiła się w najlepsze.
— Tam jest — powiedziała Diana, wskazując kierunek, skąd dochodził głos.
— Proszę, tylko nie tędy... — jęknąłem.
Miałem tak sucho w ustach, że z trudnością mogłem cokolwiek z siebie wydusić.
Popatrzyła na mnie i od razu zrozumiała.
— Nie?! Tutaj widziałeś potwora morskiego?
Przytaknąłem. Na drżących nogach ruszyliśmy ścieżką.
Chwilę potem promień mojej lampy oświetlił pucołowatą twarzyczkę Emily. Stanąłem jak wryty.
Nasza siostra siedziała pośród trawy bagiennej, tuż nad wodą. Nie była sama.
W wodzie pluskało się sześć małych, białych, śliskich potworków. Każdy z nich miał dwa
oczodoły zatopione w galaretowatej głowie, osadzonej na cienkich mackach. Kawałki mojej deski
surfingowej i czerwona deska Katie Shaunessey sterczały dookoła nich jak płotek.
Kiedy to zobaczyłem, oblał mnie zimny pot. Ale Emily wyglądała na szczęśliwą. Z błogim
uśmiechem na ustach nuciła tym kreaturom jakąś piosenkę.
— Co to jest? — szepnęła Diana.
— Nie mam pojęcia, ale...
Przerwałem i spojrzałem na atramentową wodę tuż za Emily i małymi potworkami. Zaczynała
wściekle bulgotać. Na powierzchnię wypływał zielony szlam.
— Znowu to samo — wydusiłem przez ściśnięte gardło.
— O co chodzi? — usłyszałem przerażony głos Diany. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, z
wody wynurzyły się wielkie
macki. Tym razem w ślad za nimi wychynął olbrzymi, głowopo-dobny kleks z głębokimi
oczodołami. Wyglądało to trochę jak ośmiornica. Tylko bardzo duża. I miało rozdziawioną
paszczę niesamowitych rozmiarów.
Stwór wydał z siebie przeraźliwy, świdrujący w uszach skowyt, który zmroził mnie do szpiku
kości. Nie brzmiało to sympatycznie i jak przypuszczam, przyczyną tego byłem ja i moje siostry.
Nie miałem nawet czasu krzyknąć, bo potwór, młócąc wodę mackami, ruszył prosto na Emily.
32
3 — Lato mulistych...
5 W NOGI!
— Uciekaj!
Beż namysłu skoczyłem w środek zatoczki, w której pławiły się śliskie potworki, i wyciągnąłem
Emily z wody. Ściskając ją mocno za rękę, pędziłem za Dianą w stronę plaży.
Zrobiliśmy zaledwie kilka kroków, gdy poczułem, jak coś zimnego i oślizgłego oplata mi kolano.
— Nie! — krzyknąłem, próbując utrzymać równowagę.
Skóra okropnie mnie piekła, ale wiedziałem, że jeśli upadnę,
potwór dopadnie nas w mgnieniu oka.
Zagryzając zęby, z całej siły szarpnąłem nogą. Usłyszałem głuche plaśnięcie. Macki rozluźniły
uchwyt i opadły na ziemię.
Na szczęście! Nie zwolniłem kroku, by zbadać bolące kolano. Musiałem za wszelką cenę
wyciągnąć stąd Emily. Szybko.
— Diana, biegniemy za tobą! — zawołałem.
Dostrzegłem tuż przed nami jej sylwetkę, osrebrzoną światłem
księżyca. Nie mogłem zbyt długo zatrzymywać na niej wzroku, bo musiałem uważać na siebie i
Emily. Gdyby którekolwiek z nas potknęło się, skończylibyśmy w paszczy tego strasznego stwora.
Ciągnąłem siostrę za sobą. Nie było to łatwe, ponieważ palce zjeżdżały mi z jej mokrej piżamy.
W dalszym ciągu myślałem o olbrzymich mackach. Chyba tylko dzięki temu trzymałem się jeszcze
na nogach. Byłem tak
skoncentrowany na tym, by nie upaść, że nie zauważyłem Diany, która nagle stanęła.
Uderzyłem w nią z rozpędem.
Wszyscy runęliśmy do przodu. Utytłani w piasku leżeliśmy przez moment na trawie, ciężko dysząc.
Z trudem łapałem powietrze, ale wstałem natychmiast.
— Chodźcie! — zawołałem, ciągnąc Dianę za rękę. —
Musimy uciekać!
Siedziała jak sparaliżowana, patrząc z przerażeniem na coś, co było za moimi plecami. Poczułem
na karku czyjś piekący wzrok. Tak samo jak wczoraj, kiedy...
— Zasmarkane tchórze!
Głos zagrzmiał tuż za mną. Zanim odwróciłem głowę, wiedziałem, że to duch. Stał, nie, raczej
dryfował ponad trawą. Jego czerwone oczy świeciły w ciemności.
Westchnąłem. Nie myślałem, że może być jeszcze gorzej. Cóż za naiwność.
Z zatoki dobiegł nas kolejny ryk.
— Potwory morskie! Ścigają nas! — powiedziała Diana, odzyskując świadomość.
Spróbowała wstać, ale duch powstrzymał ją, wyciągając kościstą rękę.
— Stać! — rozkazał.
Nie było to żądanie, które można by było zlekceważyć. Nie pozwalały na to wlepione w nas
przerażające, czerwone oczy. Wspaniale. Za nami potwory morskie, a przed nami zły duch.
— Już po nas — powiedziałem, kryjąc twarz w rękach.
— Dlaczego nie wypełniliście moich rozkazów? Nie uczyniliście nic, żeby pomóc Aurze!
Zanim zdążyłem ją powstrzymać, Emily podeszła do ducha.
— Mówiłam Maxowi, żeby coś zrobił, ale nie chciał mnie
słuchać! — poskarżyła.
Nie mogłem uwierzyć. Moja siostra gawędziła w najlepsze z duchem, który zagroził, że zniszczy
całe nasze miasto.
— Jestem pewien, że starałaś się, jak mogłaś — kapitan po-
34
35
cieszył Emily. Miałem wrażenie, że nawet trochę złagodniał. Kiedy spojrzał na mnie, jego oczy
znów zapłonęły strasznym światłem.
Przełknąłem ślinę.
— Nie wiemy, kto