14010

Szczegóły
Tytuł 14010
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14010 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14010 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14010 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J. R. Black Lato mulistych potworów Przełożyła Anna Kowalczyk Siedmioróg Wrocław 2001 1 CHWILE STRACHU Był piękny plażowy dzień. Pelikany krążyły po bezchmurnym niebie. Fale Atlantyku rozbijały się o piaszczysty brzeg. Gromada dzieciaków podskakiwała na deskach, unoszonych przez skłębioną wodę. Stojąc na plaży obserwowałem, jak kilkoro z nich wiosłuje zapamiętale, usiłując dogonić grzbiet morskiego bałwana. Jeszcze wczoraj pluskałem się tam razem z nimi. Każdy mieszkaniec Florydy pływa jak ryba. Teraz jednak zajmowało mnie coś innego. Dzisiaj zyskałem nowe spojrzenie na świat — poprzez obiektyw nowej, jaskrawożółtej kamery wideo. Czy wspomniałem, że to jest moja kamera? I że właśnie dostałem ją na trzynaste urodziny? Mam całe lato, żeby się nią nacieszyć, nim ósma klasa zacznie okradać mnie z wolnego czasu. Z miejsca, w którym stałem, życie wyglądało wspaniale. Dopóki nie pojawił się Brady Simpson w pomarańczowych kąpielówkach. Nudny, mały kundel Rocky jak zwykle warczał i kłapał pyskiem koło jego stóp. Brady rzucił na piasek deskę surfingową i spojrzał w obiektyw, przekrzywiając twarz palcami. Brady mieszka przy mojej ulicy, ale nigdy nie byliśmy dobrymi kumplami. Pewnie dlatego, że jest jednym z najbardziej nieznośnych dzieciaków z mojej klasy. Odkąd mój najlepszy 5 przyjaciel Erik wyjechał na wakacje do wujka w Kolorado, Brady przyczepił się do mnie, jakbym był przynętą na rekiny. — Urocza mina, Brady — powiedziałem, nie odrywając oczu od obiektywu. — Czy zechciałbyś zejść mi z drogi? Psujesz widok. — Och, wybacz, ale to chyba plaża publiczna — odpowiedział. — Czy może masz jakieś specjalne przywileje, bo mamusia jest burmistrzem? Puściłem to mimo uszu. Co jak co, ale to, że moja matka sprawuje urząd burmistrza, raczej utrudnia mi życie. Wszyscy uważają, że dzieci pani Harrison powinny przez cały czas być wzorem cnót. Nie oczekiwałem jednak, żeby Brady jest w stanie to zrozumieć. W pole widzenia weszła, machając ręką, moja siostra, Diana. — Max? Czy może powinnam nazywać cię Steven Spielberg? — zażartowała. — Dla ciebie pan Spielberg — odciąłem. Jak na siostrę, Diana jest w porządku. Zawsze trzymamy się razem. Jest tylko o jedenaście miesięcy młodsza ode mnie i wiele ludzi myśli, że jesteśmy bliźniakami. Może dlatego, że oboje mamy wypłowiałe na słońcu włosy, piwne oczy i takie same jak ojciec pyzate policzki. — Idę popływać, więc rzuć okiem na Emily, dobrze? — Diana wskazała ręką brzeg oceanu. — Nie ma sprawy. Płynnie przesunąłem kamerę i bez trudu odnalazłem różowy kostium kąpielowy naszej siostrzyczki. Była uwieszona na czymś, co wyglądało jak kawałek drewna, dryfującego na płytkiej wodzie, tam gdzie piaszczysta plaża ustępowała miejsca nadmorskiej trawie. Tuż za nią był kanał, prowadzący do Zatoki Choctawee. Nasze miasteczko, Bayville, jest wściśnięte w wąski skrawek lądu pomiędzy zatoką i oceanem. Nie uważam opieki nad sześcioletnim brzdącem za rewelacyjną atrakcję, ale Diana i ja byliśmy na nią skazani przez całe lato. Mama spędza dnie w ratuszu, a tata też jest nieustannie zajęty. Jest inżynierem. Ostatnio nadzoruje olbrzymi miejski projekt budowy nowego falochronu w zatoce. Wyglądało na to, że Emily nie ma żadnych kłopotów, więc zwróciłem obiektyw z powrotem w stronę przybrzeżnych fal. Może film o mewach i krabach pustelnikach nie będzie hitem sezonu, ale przecież to dopiero początki. Nie ma nic wspanialszego niż patrzenie na świat poprzez obiektyw i myślenie o prawidłowym komponowaniu kadrów. Robiłem właśnie zbliżenie muszli, kiedy usłyszałem dochodzącą z lewej strony głośną wrzawę. Skierowałem tam kamerę i zobaczyłem kilkoro dzieci stłoczonych koło wydm. — W porządku, jestem gotowy na wprowadzenie do filmu ludzkich postaci — powiedziałem, idąc w stronę zbiegowiska. — Najpierw plan ogólny: grupa plażowiczów stojąca wokół... Nie mogłem jeszcze dostrzec wszystkiego dokładnie, ale to nawet zwiększyło dramatyzm ujęcia. Powoli robiłem zbliżenie, pomijając deski surfingowe i nadmorską trawę, skupiałem ostrość na twarzach moich aktorów. Wszyscy byli wpatrzeni w piasek. — Rewelacja — mamrotałem, zacieśniając coraz bardziej plan. — Ludzka tragedia wychodzi na jaw, a Max Harrison wszystko rejestruje. Wycelowałem obiektyw ponad ramieniem Brady'ego i... — O rany! Co to jest? — zawołałem, odsuwając kamerę od twarzy, aby przyjrzeć się dokładniej. Była to czyjaś deska surfingowa lub raczej to, co z niej zostało. Jej górna połowa była odłamana. Dokładniej mówiąc, wyglądała na odgryzioną. Uszkodzony brzeg układał się w wycięcia, przypominające ślady zębów. Ale nie to było najdziwniejsze. Niesamowity był szlam. Fosforyzująco zielony, grząski muł. Pokrywał całą deskę. Od samego patrzenia na to obrzydlistwo ścierpła mi skóra. 6 7 — Hej, Max, co się stało z twoją deską? — zapytała Celia Eberhart. — Moją? — serce mi zamarło, gdy spojrzałem na złamany kawałek włókna szklanego. Z trudem zauważyłem pod szlamem wyblakłą czarną strzałę, zdobiącą deskę. — Chwileczkę! Przecież zostawiłem ją wetkniętą w piach przy parkingu. Jak się tu znalazła? Głupie pytanie. Wystarczyło popatrzeć na moją siostrzyczkę, aby poznać odpowiedź. Jej opalona buzia była tak wykrzywiona, jakby miała za chwilę zalać się łzami. — Emily... — To nie moja wina — jęknęła. Inne dzieciaki były rozbawione, ale mnie nie było do śmiechu. Ani trochę. Ta gówniara zupełnie zniszczyła moją deskę! — Kamera nie kłamie — powiedziałem. — Filmując wi działem, jak bawiłaś się czymś w wodzie. Teraz brakuje połowy deski, a reszta jest oblepiona morskim szlamem. Mam uwierzyć, że to nie twoja wina? Założę się, że zwalisz wszystko na żarłocz nego rekina. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Tylko Emily wlepiała we mnie wilgotne od łez, niebieskie oczy. — Bawiłam się twoją deską, kiedy jakiś... — broda zaczęła jej drżeć i Emily uderzyła w płacz — potwór morski odgryzł jej połowę! Czy wszystkie sześcioletnie dzieci są tak śmieszne? — O, doprawdy? Dlaczego nie możesz po prostu przyznać... — Zostaw ją, Max — przerwała mi Katie Shaunessey. — Może rzeczywiście coś zobaczyła. Katie, Celia i inne dziewczyny otoczyły Emily ochronnym kręgiem. Diana mrugnęła do mnie, podeszła do młodszej siostry i powiedziała: — W porządku, Em. Gdzie widziałaś tego, hm, morskiego potwora? 5 Emily wskazała w stronę Cienistego Cypla. Tak nazywamy kawałek lądu na końcu plaży, gdzie woda zaczyna wpływać do zatoki. Nic tam nie ma, oprócz wielkiego dębu i zrujnowanej drewnianej chałupy, ukrytej pośród przerośniętych krzewów i nadmorskiej trawy. Prowadzi tam ścieżka, ale rzadko kto jej używa. — Może to duch ze Srebrnego Księżyca pożarł ci deskę? — Brady parsknął śmiechem. Inni mu zawtórowali, ale widać było, że są dość zdenerwowani. Srebrny Księżyc to statek, który przed ponad stu laty zatonął podczas burzy u wybrzeży Bayville. Opowiadano legendy o tym, że duch kapitana statku straszył na Cienistym Cyplu. Podobno mieszkał w tej starej chacie. — Żadne duchy ani potwory morskie nie istnieją — straciłem w końcu cierpliwość. — Tak? To co się stało w zeszłym tygodniu z surfingową deską Katie? — wymamrotała Emily pochlipując. — Nie powinienem był ci tego mówić, Em. A to, że Katie zgubiła swoją głupią deskę, nie znaczy wcale, że zjadł ją potwór. — Nie zgubiłam jej — zaprotestowała Katie. — Przyniosłam ją tutaj w zeszły piątek i po prostu zniknęła. Tylko się odwróciłam i już jej nie było. Nie wierzę w żadne potwory morskie ani nic takiego, ale... — A co z psem Davidsonów? — dodała Celia. — Też zaginął w zeszłym tygodniu. Pobiegł na plażę i tyle go widzieli. — Może to jednak b y ł duch ze Srebrnego Księżyca — powiedziała Katie, spuszczając głowę. — Zwariowaliście? — wybuchnąłem. — Duchy? Potwory morskie?Przestańcie wreszcie! Nie mogłem dłużej słuchać tych bzdur. Wyglądało na to, że Emily wszystkim zawróciła w głowach bredniami o potworach i duchach. Nikogo nie obchodziło, co będę robił przez całe lato bez deski surfingowej. — Spadam stąd. Pokręciło się wam w głowach, a ja mam poważne rzeczy do roboty. 9 — Max! — usłyszałem za plecami głos Diany. — Zostaw mnie w spokoju! — zawołałem, idąc w stronę ścieżki prowadzącej na Cienisty Cypel. Nie miałem ochoty na pojednawcze pertraktacje. Ani na użeranie się z tym głupim psem Brady'ego, który pędził obok mnie na swoich krótkich nóżkach. Nie wierzyłem w duchy ani żadne takie głupoty, ale na Cienistym Cyplu człowiek czuje się naprawdę nieswojo. Trawa nadmorska jest tu tak gruba i wysoka, że niewiele przez nią widać. W najmniej spodziewanych momentach zagradzają ci drogę pędy dzikiego wina lub sosnowe zarośla. Tuż nad wodą rośnie olbrzymi dąb, a jego gałęzie, chłoszcząc drewnianą chałupę, wydają niesamowite dźwięki. Zawsze, kiedy patrzę na liściaste ramiona tego drzewa, mam wrażenie, że mogą wedrzeć się w głąb ciała i wyrwać człowiekowi duszę. Mimo że spoglądałem na to wszystko poprzez obiektyw kamery, nie potrafiłem myśleć wyłącznie o filmowaniu. Musiałem stąpać uważnie, omijając splątane kępy chwastów. Gdy słyszałem w trawie jakiś szelest, modliłem się, aby był to odgłos umykającego żółwia czy kraba, a nie koścista ręka zmarłego kapitana. Pomyślałem, że mógłbym przejść przez Cienisty Cypel aż do zatoki i rzucić okiem na projekt realizowany przez ojca. Jego brygada pracowała na metalowej platformie w Zatoce Chocta-wee. Robili wiercenia próbne, sprawdzające, czy dno zatoki jest wystarczająco stabilne, aby utrzymać nowy falochron. W zeszłym tygodniu warkot maszyn wiertniczych rozbrzmiewał w całej okolicy niczym nieprzerwany podkład muzyczny. Ale teraz panowała cisza. Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że dzisiaj w ogóle nie słyszałem hałasu. Może robotnicy mają wolny dzień. Dochodziłem właśnie do końca cypla, gdy raptem usłyszałem dziwny dźwięk. Zamarłem w bezruchu. W wodzie po lewej stronie coś bulgotało. Rocky zaczął warczeć. — Css! Cicho bądź, Rocky! — syknąłem. Pomyślałem, że to może być wąż morski. Zapomniałem wam o tym wspomnieć. Południowa Floryda jest pełna tych niebezpiecznych stworzeń. Zwykle, dopóki ich nie podrażnisz, nie zaatakują. Wolałem być ostrożny, więc stanąłem i wyłączyłem kamerę. Spojrzałem w stronę, skąd dochodził bulgot. Nie dostrzegłem żadnego węża. Ale od tego, co zobaczyłem, przeszły mi po plecach ciarki. Woda przy brzegu chlupotała i gulgotała jak szalona. Nagle na powierzchnię oceanu zaczął wypływać fosforyzujący, zielony szlam. Wyglądało to tak, jakby ktoś mieszał galaretkę owocową. Działo się tu coś strasznego. Dostałem gęsiej skórki. Przerażony patrzyłem na coraz gwałtowniejsze ruchy wody. Z głębin wynurzało się coś, co wyglądało jak długi wąż. Ale to nie był wąż morski. To było większe ode mnie! Nie mógłbym zrobić ani kroku, nawet gdyby się pojawił duch ze Srebrnego Księżyca i próbował porwać mnie ze sobą. To tylko złudzenie. To nie istnieje naprawdę. Proszę, proszę, niech to nie będzie prawdziwe. Zamknąłem oczy, policzyłem do pięciu, u-szczypnąłem się w rękę i spojrzałem powtórnie. Zobaczyłem jeszcze trzy dziwne wężowate kształty. Były bez-krwiste i pokryte kleistą, zieloną mazią. Pomyślałem, że to są macki. Macki połączone z czymś ogromnym i śliskim. Wystawały z wody, sięgając prosto w moją stronę! W 2 DUCH ZE SREBRNEGO KSIĘŻYCA Krzyknąłem. Zacisnąłem mocno powieki i darłem się wniebogłosy. A kiedy otworzyłem oczy... — Ooo, poszedł sobie! Zwykle nie rozmawiam głośno ze sobą, ale dziś nic nie działo się normalnie. Woda była teraz spokojna i gładka jak lustrzana tafla. Żadnego bulgotania, piany ani macek. Pozostał tylko śliski zielony osad na powierzchni wody, ale w bagnistych okolicach Bayville rośnie wiele rodzajów alg. W porządku? Musiałem chyba mieć halucynacje. Przypomniałem sobie, że przecież na Florydzie nie ma ośmiornic. Żadnych ośmiornic, ani tym bardziej potworów morskich. — Bredzisz jak w malignie, nędzny skorupiaku! Nie wierzysz własnym oczom? — zagrzmiał niski głos tuż za moimi plecami. Obróciłem się z takim impetem, że o mały włos nie upuściłem kamery. Zobaczyłem dwoje złych oczu, błyszczących jak czerwone promienie lasera. Miałem wrażenie, że prześwidrują mnie na wylot. Musiałem zamrugać, zanim zdołałem dostrzec, do kogo należą te płomienne ślepia. Mężczyzna ubrany był w obszarpany, niebieski marynarski mundur, staromodną koszulę z białą krezą i trójkątną rogatywkę. Miał pooraną głębokimi bruzdami twarz i siwą brodę. 12 — K... kim pan jest? — wyjąkałem. Bardziej na miejscu byłoby chyba pytanie „czym pan jest". — Milczeć! Machnął ręką i w tym momencie zauważyłem, że jest zupełnie przezroczysty. Widać było przez niego stary szałas! — Słuchaj rozkazów, gamoniu, bo inaczej sprowadzisz nie szczęście na całe Bayville. Po tych słowach po prostu zniknął, a ja znów patrzyłem na kupę drewna i sosnowe zarośla. Przetarłem oczy, ale nadal go nie było. — Chyba zwariowałem — mruknąłem. Słuchać rozkazów? Jakich rozkazów? Co za nieszczęście? W chwilę później usłyszałem głos Diany. — Max! Max! To ty krzyczałeś? Nic ci się nie stało? Przerażona pędziła ścieżką. Tuż za nią Brady, Emily i tuzin innych dzieciaków. Zupełnie zapomniałem, że zobaczywszy macki morskiego potwora, wrzeszczałem jak opętany. Patrzyłem teraz na spokojną wodę i poczułem się jak idiota. — Nic mi nie jest. Po prostu, eee, zaplątałem nogę w zarośla. — Co z tobą, Harrison? Nastraszył cię duch ze Srebrnego Księżyca! — zażartował Brady. — Widziałeś ducha? — zapytała Emily drżącym głosem. Z przestrachem w oczach spoglądała na zrujnowaną chałupę. Nie wiem, kim był ten dziwny marynarz, ale z pewnością nie widziałem ducha. Przecież nie ma duchów. — Wy znowu o tym? Mówiłem już, że się potknąłem. Usłyszałem w oddali szczekanie Rocky'ego. — To twój kundel stwarza problemy, Brady — dodałem bez namysłu. Same z nim kłopoty. Nie był to dobry wybieg, ale przynajmniej na chwilę zamknąłem Brady'emu buzię. — Może to duch podstawił ci nogę — powiedziała Emily. — Albo potwór morski, który zjadł ci deskę. — Emily, mówiłam ci, że nie ma duchów — Diana cierpli- 13 wie próbowała uspokoić siostrę. — Ani żadnych morskich potworów. Nagle podmuch wiatru poruszył gałęziami starego dębu. Gdybym wierzył w cuda, mógłbym przysiąc, że drzewo chciało coś nam powiedzieć. — Blee, obrzydlistwo — wymamrotała Celia. Patrzyła na wodę tuż za cyplem — Tam jest ten szlam. Taki sam, jak ten, który pokrywał twoją deskę, Max. Zmarszczyła nos i z niesmakiem spojrzała dookoła. — To miejsce przyprawia mnie o dreszcze. Idę stąd. Muszę zdążyć na obiad. Celia zniknęła nam z oczu w ciągu dwóch sekund. Nagle wszyscy zdecydowali, że najwyższa pora wracać. Brady przez chwilę został z nami, wołając Rocky'ego, ale pies nie reagował. — Nie ma sprawy, przecież zna drogę do domu — zrezy gnował Brady. — Do zobaczenia, straceńcy! Kiedy odszedł, na Cienistym Cyplu została tylko Diana, Emily i ja. — Chodźcie, idziemy — powiedziałem. Nie musieliśmy być wcześnie w domu, bo zwykle mama i tak nie wraca przed siódmą. Ale miałem już dość tego miejsca. Diana i Emily widocznie podzielały moje uczucia, bo powrotną drogę pokonaliśmy biegiem. Kiedy dotarliśmy na plażę, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ktoś na nas patrzy. Spojrzałem przez ramię w stronę miejsca, gdzie widziałem — nie, raczej — gdzie wyobraziłem sobie tego morskiego potwora i starego żeglarza. Teraz było tam zupełnie spokojnie. Tylko dlaczego przeszły mi po plecach ciarki? — Dzień dobry! — ktoś wołał do nas z oddali. — Dokąd tak pędzicie, dzieci? To pani Linteris odbywała popołudniowy spacer zdrowotny. Ona i jej mąż byli na emeryturze od kilku lat. Jak na starszą kobietę, pani Linteris miała mnóstwo energii. Zawsze spotykaliśmy ją na plaży, bo spacerowała i pływała dwa razy dziennie. Gdy ją zobaczyłem, poczułem, że wszystko wraca do normy. Może nie zwariuję po tym wszystkim, co dzisiaj przeżyłem. — Cześć! — Emily zamachała rączką w odpowiedzi. — Dzień dobry, pani Linteris — dodała Diana. — Jak leci? — Nie mogę przerywać ćwiczeń, moi drodzy. Muszę skończyć dzisiejszą porcję. A teraz — do zupy! Tak pani Linteris nazywała ocean. Obserwowałem, jak wbiega truchtem do wody i nurkuje pod nadpływającą falą. Spojrzałem na moje siostry. Twarz Diany wykrzywiał zabawny grymas. — Słyszałeś? — spytała, wskazując w stronę Cienistego Cypla. Właśnie miałem zapytać „Co?", ale dziwne dźwięki dotarły także i do moich uszu. — To chyba warczy Rocky — wzruszyłem ramionami. — No i co? — Może powinniśmy pójść po niego? — zaproponowała Diana. — Przecież słyszałaś, co powiedział Brady. Sam znajdzie drogę do domu. — A jeśli nie trafi? — zatroszczyła się Emily. — Powinieneś go przyprowadzić, Max. Mama powiedziałaby ci to samo. — Powinienem?! — wrzasnąłem na nią. Wiem, że jest tylko dzieckiem, ale czasami działa mi na nerwy. — Dlaczego same po niego nie pójdziecie? — Max, proszę cię — Diana stanęła w obronie siostry. Nie miałem ochoty wracać na Cienisty Cypel, ale nie chciałem reszty dnia spędzić na kłótni ze smarkulami. — Dobrze. Idę. Prawą dłonią ściskałem rączkę kamery i ruszyłem z powrotem ścieżką prowadzącą na cypel. Nie widziałem Rocky'ego, ale warczał jak opętany. Może znalazł gniazdo krabów pustelników albo... 14 15 Nagle pies wydał z siebie najprzeraźliwszy skowyt, jaki dykolwiek słyszałem. — Rocky! — zawołałem z paniką w głosie. Nic. Krzyknąłem głośniej: — Rocky! Piesku! Chodź tutaj! Jedyną odpowiedzią była okropna, głucha cisza. 3 LEPKIE ŚWIĘTO Nie miałem zamiaru wracać na Cienisty Cypel. Ani trochę. Tysiące ostrzegawczych światełek zapłonęły w moim mózgu. Ale jeśli Rocky był ranny, nie mogłem pozwolić mu umrzeć. — Trudno mi uwierzyć, że to robię — mruczałem do siebie, idąc w kierunku cypla. Dochodząc do miejsca, gdzie ścieżka zakręcała, zauważyłem psa. Leżał nieruchomo w głębokiej kałuży pośród nadmorskiej trawy. Jego głowa, pokryta zielonym szlamem, wystawała z błotnistej wody. Niezbyt przyjemny widok. Dotknąłem go poprzez szlam, by sprawdzić, czy jeszcze oddycha. — Auu! Cofnąłem palce i wytarłem je o koszulkę. To parzy! Tak jakby w tym świństwie było pełno niewidocznych meduz. Przylgnęło mi to do skóry jak smoła. Mimo że miałem umazane tylko palce, z trudem łapałem oddech. Na szczęście poczułem słabiutkie ruchy klatki piersiowej Rocky'ego. Żył. — Diana! — zawołałem tak głośno, jak tylko potrafiłem. — Potrzebuję pomocy! Rocky jest ranny! ^—^ Zdjąłem bluzkę i owinąłem nią ręce. Podniosłem psa. Zaskomlał, kiedy wyciągnąłem go z wody i położyłem na sucher trawie. Otworzył oczy i próbował polizać ręke ale nie starczyło mu sił. Zaczął drżeć. — Proszę, Rocky, nie umieraj — błagałem. Ostrożnie wy cierałem szlam z jego sierści. Nie zauważyłem krwi ani innych oznak walki. Tylko ten zielony morski muł. Co się stało? Nigdy nie słyszałem o tym, żeby kogoś zraniła mała alga. Ale przecież ten morski szlam to nie były zwyczajne algi. Wzdrygnąłem się na wspomnienie dotyku tego obrzydlistwa. Diana i Emily przyszły w chwili, gdy owijałem psa koszulką. Była z nimi pani Linteris. — Mój Boże! Co się stało temu biedactwu? — Nie wiem, ale musimy zanieść go do weterynarza. Emily spojrzała na Rocky'ego i wybuchnęła płaczem. — Potwór morski go pogryzł! — chlipała. Diana podniosła z ziemi kamerę. — To niemożliwe, Em... — urwała w pół słowa. Zauważyłem, że wlepia oczy w coś za moimi plecami. Od wróciłem głowę i oniemiałem z przerażenia. Wrócił. — Idioci! Nie można znieść waszego bełkotu. Lepiej posłu chajcie małej! Duch marynarza dryfował w powietrzu nad trawą. — K... kto to jest? — wyjąkała Diana. — O kim mówisz, kochanie? — spytała pani Linteris. Patrzyła prosto w stronę zjawy, ale nie widziała jej. — Duch ze Srebrnego Książycal — szepnęła Emily. Kapitan wycelował kościsty palec w naszą siostrzyczkę. — Przynajmniej jedno z was, śmiertelników, potrafi myśleć. Dobre dziewczę, powiedz swojemu nierozgamiętemu rodzeń stwu, że muszą pomóc Aurze, bo inaczej Bayville zostanie znisz czone. — Co ma pan na myśli? Kto to jest Aura? — spytałem. Ale ciało kapitana rozpłynęło się w powietrzu. Jeszcze przez kilka sekund jego czerwone oczy płonęły jak rozżarzone węgle. Potem także zgasły. Odszedł. Co wy pleciecie? — pani Linteris była kompletnie zdez orientowana. Potargała włosy Emily przyjacielskim gestem. — Dość już gadania o duchach. Po prostu coś was przestra szyło. Wzięła ode mnie Rocky'ego i poprowadziła nas na plażę. Emily usiłowała raz jeszcze opowiedzieć jej o duchu, ale pani Linteris nie traktowała tego poważnie. Diana ścisnęła moje ramię. — Max, co to było? — szepnęła. Próbowałem wytłumaczyć to najpierw sobie. Nie potrafiłem. — Widziałem już tego faceta. I potwora morskiego też. — Co? Opowiedziałem jej całą historię. Słuchała, marszcząc nos. — Może Emily też to widziała. Może ten potwór zjadł poło wę twojej deski surfingowej. Ten zielony szlam pokrywał to, co z niej zostało. — Może — wzruszyłem ramionami. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. — Mam wrażenie, że zwariowałem. Żaden duch kapitana statku, pokutujący tu od osiemnastego stulecia, nie istnieje. Ale jeśli wy też go widziałyście... — To może wszyscy zwariowaliśmy? — zażartowała Diana, siląc się na uśmiech. Mógłbym przysiąc, że była nie mniej przerażona niż ja. — Pani Linteris go nie widziała — dodała Diana. — Cie kawa jestem, dlaczego? To znaczy, dlaczego duch i potwór mor ski wybrali akurat nas? I co miał na myśli kapitan mówiąc, że jeśli nie uratujemy kogoś, to Bayville zostanie zniszczone? Pytała, jakbym był powiernikiem myśli ducha. Nie miałem pojęcia, co tu się dzieje. Ale przeczuwałem, że niebawem dowiemy się wszystkiego. * 18 19 Tata był już w domu. Kroił cebulki i paprykę, przygotowując potrawkę z kurczaka. — Cześć, dzieciaki! — przywitał nas, ciągnąc Emily za koński ogon. — Max, jak tam twoja kamera? Kamera? Z powodu dzisiejszych emocji zupełnie zapomniałem o filmowaniu. — Eee, jest wspaniała, tato — powiedziałem niezbyt prze konywająco. Obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem i wrócił do przerwanego zajęcia. — Mam nadzieję, że zgłodnieliście. Mama dzwoniła przed chwilą. Już wychodzi z pracy. Idźcie się umyć i nakryjcie do stołu. — Tato, na plaży był potwór morski! — wypaplała Emily. — I widzieliśmy ducha ze Srebrnego Książyca\ Tata uśmiechnął się, zgarniając cebulki na patelnię. — Naprawdę? Jakiś miły duch? — Nieee — wycedziła Emily, kręcąc głową. Zaczęła opowiadać całą historię. Było oczywiste, że tata nie bierze jej słów poważnie. Nic dziwnego. Oboje z Dianą już postanowiliśmy, że nie będziemy nikomu opowiadać o tym, co widzieliśmy, dopóki nie ustalimy, o co naprawdę chodzi. Nie próbowaliśmy uspokajać naszej siostrzyczki. I tak nikt jej nie uwierzy. Zawsze wymyślała jakieś niesamowite historyjki. Podczas gdy Emily trajkotała w kuchni, poszliśmy na górę do swoich pokojów. Umyci i przebrani siedzieliśmy przy stole, kiedy wróciła mama. Byłem pewien, że miała ciężki dzień. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, które pojawia się wtedy, gdy zdarzą się kłopoty w pracy. — Cześć, kochani — powiedziała, wchodząc do jadalni, ucałować każde z nas. — Podejrzanie dziś wyglądacie. Max, czy to twoja deska stoi w garażu? Co z nią zrobiłeś? — Eee, połamała mi się na plaży. 20 To była głupota przynosić ją do domu, ale miałem zamiar użyć jej w moim filmie. — Nieprawda! — zawołała Emily i znowu zaczęła opowia dać o duchu i potworze morskim. Kiedy mama wyszła z pokoju, ścisnąłem Emily za rękę. — Przestań o tym mówić — ostrzegłem ją. -— Ale przecież duch ze Srebrnego Księżyca potrzebuje naszej pomocy! — Dlaczego nie możesz po prostu zamknąć buzi? — wyce dziłem przez zęby. Mama wróciła do jadalni, pocierając skronie dłońmi. — Proszę was, dzieci, odłóżcie kłótnie na jutro. Diana spojrzała na mnie porozumiewawczo. — Mamo, uratowaliśmy dziś życie Rocky'emu — powie działa, zmieniając temat. — Zginąłby na Cienistym Cyplu, gdyby Max go nie znalazł. Mama przeglądała leżącą na stoliku korespondencję. — O! A co mu się stało? — spytała nieobecnym głosem. Oho. Wkraczamy na niebezpieczne terytorium. — Myślę, że jakieś zwierzę go zaatakowało — podsunąłem. — Kiedy go znaleźliśmy, był cały pokryty szlamem — dodała Emily — bardzo gęstym. — Szlamem? — mama aż podskoczyła. Spojrzała na nas uważnie. — Naprawdę? Jak ten szlam wyglądał? Opisaliśmy go dokładnie. Mama zacisnęła usta w cieniutką kreskę. — Nie podoba mi się to. Dziś dzwoniła pani Sahadi, Rob Dawson i Erika Davidson. Ich psy znaleziono martwe niedaleko zatoki. Na żadnym z nich nie było śladów krwi, tylko ten dziwny muł. Przestałem wyjmować widelce z szuflady i wymieniłem z Dianą znaczące spojrzenie. Może nie byliśmy jedynymi ludźmi niepokojonymi przez te ohydne kreatury. Dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy przypomniałem sobie groźbę ducha. Jeśli nie 21 pomożemy Aurze, kimkolwiek by ona była, Bayville może spotkać jakieś nieszczęście. Tata przyniósł do jadalni misę ryżu. — Brygadzista zadzwonił do mnie do biura. Powiedział, że kazałaś przerwać wiercenia w zatoce, ponieważ obawiasz się, że to powoduje jakieś trujące wycieki. Mama twierdząco kiwnęła głową. — Nigdy wcześniej nie mieliśmy kłopotów z zanieczysz czeniami, ale komendant Alvarez i ja szukamy przyczyn pojawie nia się tego dziwnego szlamu. Ostrożność nie zawadzi. Jutro rano płetwonurek zbada dno zatoki. — Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — zapytała Diana. Na pewno niepokoiła się o bezpieczeństwo tego płetwonurka. — To znaczy, może powinniście zamknąć plażę i zatokę, dopóki nie wyjaśnicie tej sprawy. — Komendant Alvarez uważa, że na razie nie ma żadnego powodu do obaw — powiedziała mama. — Przynajmniej do czasu, kiedy dostaniemy wyniki badań laboratoryjnych próbek tej mazi, które zebrała policja. Dodała z uśmiechem: — Nie chcę, żebyście się tym zbytnio przejmowali. Jutro jest Święto Lata. Powinniście pomyśleć o czekającej was dobrej za bawie. Taak. Rzeczywiście. Nawet gdybym zapomniał o morderczych potworach morskich i czerwonookich duchach, Święto Lata i tak nie mogłoby być moją ulubioną rozrywką. To wielki karnawał na miejskim molo. Wszyscy uważają, że jest wspaniały. Ale nikt oprócz nas nie ma mamy burmistrza. Diana, Emily i ja musimy być ubrani jak na wystawę i spędzać cały czas z rodzicami. Mama mówi, że to bardzo ważne „być razem". Tak naprawdę chodzi jej o to, że rodzina pani burmistrz powinna sprawiać dobre wrażenie. Jęknąłem. Nie miałem ochoty na występy naszej Doskonałej Rodziny. Moje życie chwilowo było dalekie od doskonałości. * W sobotni poranek obudził mnie zapach naleśników. Na jasnoniebieskim, bezchmurnym niebie świeciło słońce. Za oknem sypialni widziałem te same domy, drzewa i ścieżki, na które patrzyłem każdego ranka mojego życia. Wszystko było takie... normalne. Aż trudno uwierzyć w to, że zielony szlam zawładnął naszą plażą. Niestety wiedziałem, że to prawda. W nocy nie mogłem u-snąć. Ścigały mnie macki potwora, szlam i ogniste, czerwone oczy kapitana, ostrzegającego Bayville przed zniszczeniem. Mimo że z nocnych koszmarów wybawiło mnie światło dnia, musiałem stawić temu czoło w rzeczywistości. Ubrałem się w spodnie koloru khaki i koszulę zapinaną na guziki. Zwykle noszę szorty i koszulkę z krótkimi rękawami. Teraz czułem się, jakbym założył kaftan bezpieczeństwa. Nie miałem wyboru. Umyłem zęby, przygładziłem włosy i zszedłem na dół. Emily i Diana siedziały już w kuchni. Emily ścierała z podłogi rozlany sok. Po chwili wyszła do łazienki po nowe papierowe ręczniki. Skorzystałem z okazji i szepnąłem do Diany: — Idę na Cienisty Cypel. Muszę dowiedzieć się, o co napra wdę chodzi. Spojrzała na mnie uważnie. — Myślisz, że to słuszne? — Jak najbardziej. Przy okazji ominie mnie wątpliwa przyjemność obchodzenia Święta Lata. I towarzystwo, wiesz czyje. Wskazałem głową na Emily, która właśnie wróciła i usiadła przy stole. Na pewno spędzi dzień, paplając każdemu, kogo spotka, o tym, co widzieliśmy. Na szczęście na razie wyglądała na kompletnie pogrążoną we własnym świecie. Malowała palcem na talerzu koła z syropu klonowego. Po śniadaniu poszliśmy całą rodziną na stare molo. Nasz dom leży kilka przecznic od Bay Street. Jest to główna ulica w mieście, kończąca się molem, na którym z okazji Święta Lata usta- 22 23 wiono stragany i karuzele. Zwykle droga na molo zajmuje kilka minut, ale dzisiaj co chwilę przystawaliśmy, aby zamienić z kimś parę słów. W rzeczywistości to nasi rodzice rozmawiali, a Diana i ja staliśmy obok, umierając z nudów. Emily była w dalszym ciągu zajęta swoimi myślami. Przynajmniej nas nie męczyła. Mieliśmy poważniejsze rzeczy na głowie niż opieka nad smarkulą. — Burmistrz Harrison! — zawołał ktoś, kiedy skręcaliśmy w Water Street. Kolejny przystanek. W takim tempie zdążymy dopiero na przyszłoroczne Święto Lata. Tym razem był to komendant Alvarez. Zaparkował samochód policyjny przy chodniku i podszedł do nas. Nie słuchałem, o czym rozmawiają, dopóki nie padło nazwisko pani Linteris. — Nikt nie widział jej dziś od siódmej rano — powiedział komendant policji. — Hugh Linteris mówi, że nie wróciła z porannego spaceru. — Pani Linteris? — zapytała Diana, zerkając na mnie znacząco. — Mam nadzieję, że nie spotkało jej nic złego. — Nie martw się, kochanie — uspokajała Dianę mama, obejmując ją. — Prawdopodobnie wróci niedługo do domu. Nie byłbym tego taki pewien. Sprawy przybierały coraz dziwniejszy obrót. Szliśmy dalej w milczeniu. — Hej! Jest tam! — zawołała nagle Diana. Pomiędzy sklepikami była wąska, prowadząca do parkingu uliczka. Moja siostra wskazywała ręką w jej stronę. Nie od razu poznałem panią Linteris. Stała w cieniu pobliskiego domu. Jej siwe włosy sterczały w różne strony, a kostium kąpielowy był pokryty błotem. — Zobacz! Ledwie trzyma się na nogach — zauważył tata. — Pani Linteris, czy jest pani ranna? Podbiegliśmy do niej, ale nie zwróciła na nas uwagi. Sprawiała wrażenie nieobecnej. Spoglądała wokół nerwowo, szklistym wzrokiem. — Nie... nie... nie pozwólcie temu mnie złapać — mruczała, podnosząc ręce obronnym gestem. — O czym pani mówi? Czy pani mnie słyszy? — zapytał tata. — Morski... demon... — wykrztusiła, przerażona wewnętrzną wizją. — Macki... nie mogę oddychać... — Pani Linteris? Ellen, co się pani stało? — mama delikatnie wzięła ją za rękę i poprowadziła na słoneczną stronę ulicy. Tam westchnęła ciężko i zrobiła krok do tyłu. — Mój Boże, jest pani tym umazana! Nie musiałem pytać, co „to" było. Fosforyzujące zielone świństwo oblepiało włosy i kwiecisty kostium plażowy pani Linteris. Szlam. 24 4 UCIECZKA Nagle także i mnie zabrakło oddechu. Poczułem się, jakby całe nasze miasto zostało wciągnięte w któryś epizod z filmu Strefa mroku. — Pani Linteris, co t o pani zrobiło? — spytałem. — Czy pani t o widziała? Patrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Jej oddech był coraz płytszy. — To był potwór morski. Ten sam, który zjadł twoją deskę, Max! — powiedziała Emily, zwracając głowę w stronę Diany i mnie. Podniecona kontynuowała swoją opowieść: — Duch ze Srebrnego Księżyca powiedział, że całe miasto zostanie zniszczone. Co będzie, jeśli właśnie o tym myślał? — Bądź poważna, kochanie — mama pogłaskała Emily po głowie. — I nie zmyślaj już tych historyjek. Pójdź z Dianą i Ma-xem na molo, a ja z tatą odprowadzę panią Linteris do szpitala. Oczywiście mama w dalszym ciągu nie wierzyła w opowieści o potworze morskim, ale mimo to wyglądała na zaniepokojoną. — Max, bądźcie wszyscy na molo. Nie włóczcie się nigdzie — przykazała ostrym tonem. Obiecałem, że tego dopilnuję. Co innego mogłem zrobić? Wiem, że zwariowaliby ze strachu, gdybyśmy zniknęli. Zresztą, jeśli wrócilibyśmy dziś na Cienisty Cypel, Emily by to od razu wypaplała rodzicom. Pójdę tam kiedy indziej. Przez całą drogę próbowaliśmy uspokoić młodszą siostrę. — Duch powiedział, że musimy uratować Aurę — przypo minała nam. — Trzeba szybko ją odnaleźć. Była naprawdę nieszczęśliwa. Kiedy dotarliśmy na molo, nie zauważyła nawet stoiska z watą cukrową. — Emily, daj spokój — prosiłem. Byłem nie mniej niż ona przejęty atakami potwora i tym, co mówił duch. Ale nie miałem pojęcia, co moglibyśmy zrobić przed końcem Święta Lata. Emily wysunęła dolną wargę. — Przecież duch mówił, że powinniście mnie słuchać! — Wielkie rzeczy. To nie znaczy... — Hej, Max! — zawołał Brady Simpson, stojący obok wejścia na jarmark. — Cześć — odpowiedziałem, próbując ukryć niechęć. Był ostatnią osobą, którą miałem ochotę spotkać. Kopał nogą drewniane sztachety falochronu. — Dzięki za uratowanie Rocky'ego. — Nie ma za co — Diana pospieszyła z odpowiedzią. — Wyzdrowieje? — Weterynarz mówi, że tak. Te zielone algi o mało co go nie udusiły, ale powoli odzyskuje siły. Jutro zabierzemy go do domu. — Udusiły? — powtórzyłem, przypominając sobie uczucie duszności, jakie miałem, dotknąwszy tego szlamu. To nie były normalne morskie algi. Czy będę miał dość odwagi, by pójść znowu na Cienisty Cypel? — Do zobaczenia, Brady — powiedziałem, popychając siostry do przodu. Wyglądał na urażonego, ale nie miałem zamiaru zwracać na to uwagi. Molo było pełne ludzi sprawdzających wyniki loterii i jedzących hamburgery. Nie chciało się nam zatrzymywać przed żadnym ze straganów. Doszliśmy do końca falochronu i patrzyliśmy zamyśleni na Zatokę Choctawee. 26 27 Emily nie mogła już dłużej wytrzymać. — Udajecie, że nic się nie stało — wybuchnęła. — A przecież też to widzieliście! — Nic nie udajemy — powiedziała Diana. — Posłuchaj — przerwałem. — Em, czy ty nie rozumiesz, że nikt nam nie uwierzy, dopóki nie będziemy mieli dowodów? Nie możesz tego pojąć swoim małym móżdżkiem? Emily odwróciła się od nas i odeszła. Diana skinęła na mnie, wskazując na platformę wiertniczą, sterczącą na środku zatoki. Można było dostrzec stojącego na niej płetwonurka. Coś w głębi duszy kazało mi krzyczeć, aby go ostrzec, ale wiedziałem, że zrobiłbym z siebie pośmiewisko. — To wygląda jak z Historii Niesamowitych — zauważyła Diana. — Bo to jest niesamowita historia — przyznałem. — Kiedyś wszyscy się o tym dowiedzą. Z całego świata będą przyjeżdżać ludzie, żeby zobaczyć potwora z głębin koło Bayville. Ponosiła mnie fantazjia. To przynajmniej pozwalało mi zapomnieć o przestrodze kapitana. — Autobusy wycieczkowe będzie można wynająć w Miami. Potrzebny będzie nowy hotel... Nagle przerwałem i popatrzyłem na Dianę. — To jest to! — uderzyłem ręką w czoło. — Wiem, w jaki sposób możemy wszystkich przekonać, że mówimy prawdę. — O czym ty mówisz? — Sfilmuję tego morskiego potwora. Wtedy będą musieli potraktować nas poważnie. Zabiorę kamerę na Cienisty Cypel i... — Zwariowałeś? Max, przecież wiesz, jak bardzo jest to niebezpieczne. Myślę, że nie powinieneś... — Ale to jedyny sposób, żeby nam uwierzyli. No i możemy na tym nieźle zarobić. Z każdą sekundą byłem coraz bardziej entuzjastycznie nastawiony do mojego planu. 28 — Założę się, że Historie Niesamowite albo Amatorskie Wi- deofilmowanie zapłacą górę pieniędzy, by dostać sfilmowanego prawdziwego potwora morskiego! Wiesz co, nie powiemy o tym nikomu, dopóki nie nagram kasety. To znaczy, chodzi mi o to, żeby nikt przede mną nie wpadł na taki pomysł. Mogłem to sobie wyobrazić. Nasze zdjęcia w gazetach, udział w talk show, propozycje kręcenia filmów dokumentalnych. Będę mógł kupować sobie nowe deski surfingowe, kiedy tylko zechcę. Diana nadal nie wyglądała na przekonaną. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dałem jej dojść do głosu. — Będę ostrożny — obiecałem — spróbuję trzymać się z daleka od wody, tak żeby to nie mogło mnie dosięgnąć. Nie żartowałem. Naprawdę nie miałem ochoty podchodzić zbyt blisko do tych strasznych macek. Ani do szlamu. Spojrzała na mnie poważnie. Zwróciła głowę w stronę zatoki. Pelikany nurkowały w poszukiwaniu ryb. — Tak — powiedziała, obserwując skrzeczące ptaki — myślę, że jeżeli zostaniemy na suchej ziemi... — My? — Oczywiście — przytaknęła z wymuszonym uśmiechem na ustach. — Możesz być szalony, ale i tak jesteś moim bratem. To nasz wspólny problem. — Csss! Jesteś gotowy? Diana zajrzała do mojego pokoju, pogrążonego w półmroku. — Tak. Wsadziłem kamerę do plecaka. Zabrałaś lampę błyskową? Po ciemku nic bez niej nie sfilmuję. — Mhm. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Podała mi dwa flesze. Zaraz po kolacji udaliśmy, że chcemy wcześnie iść spać. Rodzice skończyli usypiać Emily i teraz oglądali telewizję. Nie było szans, żeby usłyszeli, jak wychodzimy przez okno mojej sypialni. 29 Założyliśmy ciemne ubrania, by nie było nas za dobrze widać na Cienistym Cyplu. — Idziemy. Wziąłem plecak i otworzyłem okno. Zeszliśmy na daszek werandy, znajdującej się na tyłach domu. Po jej obu stronach były kraty, zatem zejście na ziemię nie sprawiło nam żadnej trudności. — Mam nadzieję, że nie zobaczą nas sąsiedzi — szepnęła Diana, spoglądając na okna willi Simpsonów. — Mogę sobie wyobrazić nagłówek w gazecie: DZIECI PANI BUR MISTRZ PRZ^APANE NA UCIECZCE Z DOMU. Zachichotała. Pomyślałem, że żarty pomagają jej zapomnieć, dokąd idziemy. I co tam może na nas czekać. Nigdy wcześniej nie zauważyłem, jak mroczne i puste jest Bayville nocą. Nie opodal mola czynnych było jeszcze kilka restauracji, a poza tym całe miasto wyglądało na pogrążone we śnie. Latarnie uliczne były tu rzadkością. Nasze kroki przeraźliwie dudniły w ciemnościach. — Max, słyszałeś to? — spytała Diana, przystając na moment. Zerknęła przez ramię na rosnący wzdłuż chodnika żywopłot. — Co? — spytałem, próbując opanować nerwowe drżenie głosu. Złapała mnie za rękę. — Znowu. Coś szeleści za tymi krzakami. — K... kto tu jest? — wyjąkałem. Poruszyły się gałęzie. Zmartwiałem ze strachu. Zza liści wychynęła czyjaś ręka i... — Emily! — zawołała Diana. Nie mogłem uwierzyć. Zza żywopłotu, otrzepując piżamę, wylazła nasza siostrzyczka. 30 — Co ty tu robisz? — wycedziłem przez zęby. — Chcesz wszystko popsuć? — Poszliście... poszliście beze mnie — chlipała. — Skąd wiedziałaś...? — zaczęła Diana. — Słyszałam waszą rozmowę na molo. Muszę z wami pójść. Mogę pomóc. — Oczywiście, Emily — powiedziałem, mrużąc oczy ze złości. — Naprawdę — nalegała. — Przecież duch właśnie ze mną rozmawiał! Musiałem przyznać jej rację. Diana objęła siostrę. — Skoro już jest tutaj, to chyba możemy ją zabrać ze sobą. Dobrze? To nie był dobry pomysł, ale nie mieliśmy wyboru. — W porządku. Tylko pamiętaj, Emily, nie mów ani nie rób nic bez naszego polecenia. Zrozumiałaś? Nie zamierzałem być taki brutalny, ale co innego mogłem powiedzieć? Perspektywa spotkania z duchami i potworami morskimi nie wyzwalała we mnie najlepszych instynktów. Emily skinęła głową i wzięła Dianę za rękę. Dotarliśmy na plażę. Na parkingu zaczęły ogarniać mnie wątpliwości. Księżyc rzucał na wodę i wydmy srebrzystą poświatę. Innym razem na pewno bardzo by mi się to spodobało, ale dzisiaj sprawiało przerażające wrażenie. Dąb rosnący na Cienistym Cyplu wyglądał z daleka jak wiedźma na miotle. — Przecież nie musimy tego robić — zauważyła Diana. — Możemy szybko wrócić do domu i zapomnieć o całej sprawie. Uwierzcie, miałem ochotę jej posłuchać. Nie mogłem wyobrazić sobie nic przyjemniejszego niż powrót do ciepłego łóżka. Spojrzałem w stronę Cienistego Cypla. Gdybym teraz się wycofał, zaprzepaściłbym życiową szansę zrobienia kariery filmowca. Przepadłaby sława i fortuna, nie mówiąc o nowej desce surfingowej. Zresztą, nie mógłbym usnąć, nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. — Nic z tego. Nie wracam — zdecydowałem, wyjmując kamerę z plecaka. — Idźcie tuż za mną. Wziąłem jedną z lamp błyskowych, a drugą podałem Dianie. Zaczerpnąłem powietrza i ruszyłem po piasku w stronę cypla. 31 Po kilku sekundach trawa nadmorska i karłowate drzewka otuliły nas niczym ciężki koc. Z każdej strony dochodziły do naszych uszu dziwne dźwięki. Próbowałem nie myśleć o tym, co może czaić się w ciemnościach. Niosąc w jednej ręce kamerę, a w drugiej flesz, usiłowałem znaleźć dla nas jakąś dogodną kryjówkę. — Może tutaj? — zaproponowała Diana. Skierowała światło lampy na gęstą kępę dzikiego owsa, rosnącego kilka metrów przed nami. Była to dobra osłona, a zarazem dogodne miejsce do filmowania wody. — Wygląda dobrze. Chodźmy. Włączyłem kamerę. Byłem już w połowie drogi, kiedy usłyszałem zachrypnięty głos Diany: — Emily? Gdzie jesteś? Zawróciłem i stanąłem koło siostry. Strumieniem światła przeczesywała okoliczne zarośla. Emily zniknęła. — Musiała się na coś zagapić — szepnęła Diana, próbując nie popaść w panikę. — Emily, wracaj natychmiast! — zawołałem stłumionym głosem. W tym samym momencie usłyszeliśmy jej wysoki, śpiewny głosik. Nie mogłem uwierzyć. Byliśmy w najstraszniejszym zakątku Bayville, w środku nocy, a ona bawiła się w najlepsze. — Tam jest — powiedziała Diana, wskazując kierunek, skąd dochodził głos. — Proszę, tylko nie tędy... — jęknąłem. Miałem tak sucho w ustach, że z trudnością mogłem cokolwiek z siebie wydusić. Popatrzyła na mnie i od razu zrozumiała. — Nie?! Tutaj widziałeś potwora morskiego? Przytaknąłem. Na drżących nogach ruszyliśmy ścieżką. Chwilę potem promień mojej lampy oświetlił pucołowatą twarzyczkę Emily. Stanąłem jak wryty. Nasza siostra siedziała pośród trawy bagiennej, tuż nad wodą. Nie była sama. W wodzie pluskało się sześć małych, białych, śliskich potworków. Każdy z nich miał dwa oczodoły zatopione w galaretowatej głowie, osadzonej na cienkich mackach. Kawałki mojej deski surfingowej i czerwona deska Katie Shaunessey sterczały dookoła nich jak płotek. Kiedy to zobaczyłem, oblał mnie zimny pot. Ale Emily wyglądała na szczęśliwą. Z błogim uśmiechem na ustach nuciła tym kreaturom jakąś piosenkę. — Co to jest? — szepnęła Diana. — Nie mam pojęcia, ale... Przerwałem i spojrzałem na atramentową wodę tuż za Emily i małymi potworkami. Zaczynała wściekle bulgotać. Na powierzchnię wypływał zielony szlam. — Znowu to samo — wydusiłem przez ściśnięte gardło. — O co chodzi? — usłyszałem przerażony głos Diany. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, z wody wynurzyły się wielkie macki. Tym razem w ślad za nimi wychynął olbrzymi, głowopo-dobny kleks z głębokimi oczodołami. Wyglądało to trochę jak ośmiornica. Tylko bardzo duża. I miało rozdziawioną paszczę niesamowitych rozmiarów. Stwór wydał z siebie przeraźliwy, świdrujący w uszach skowyt, który zmroził mnie do szpiku kości. Nie brzmiało to sympatycznie i jak przypuszczam, przyczyną tego byłem ja i moje siostry. Nie miałem nawet czasu krzyknąć, bo potwór, młócąc wodę mackami, ruszył prosto na Emily. 32 3 — Lato mulistych... 5 W NOGI! — Uciekaj! Beż namysłu skoczyłem w środek zatoczki, w której pławiły się śliskie potworki, i wyciągnąłem Emily z wody. Ściskając ją mocno za rękę, pędziłem za Dianą w stronę plaży. Zrobiliśmy zaledwie kilka kroków, gdy poczułem, jak coś zimnego i oślizgłego oplata mi kolano. — Nie! — krzyknąłem, próbując utrzymać równowagę. Skóra okropnie mnie piekła, ale wiedziałem, że jeśli upadnę, potwór dopadnie nas w mgnieniu oka. Zagryzając zęby, z całej siły szarpnąłem nogą. Usłyszałem głuche plaśnięcie. Macki rozluźniły uchwyt i opadły na ziemię. Na szczęście! Nie zwolniłem kroku, by zbadać bolące kolano. Musiałem za wszelką cenę wyciągnąć stąd Emily. Szybko. — Diana, biegniemy za tobą! — zawołałem. Dostrzegłem tuż przed nami jej sylwetkę, osrebrzoną światłem księżyca. Nie mogłem zbyt długo zatrzymywać na niej wzroku, bo musiałem uważać na siebie i Emily. Gdyby którekolwiek z nas potknęło się, skończylibyśmy w paszczy tego strasznego stwora. Ciągnąłem siostrę za sobą. Nie było to łatwe, ponieważ palce zjeżdżały mi z jej mokrej piżamy. W dalszym ciągu myślałem o olbrzymich mackach. Chyba tylko dzięki temu trzymałem się jeszcze na nogach. Byłem tak skoncentrowany na tym, by nie upaść, że nie zauważyłem Diany, która nagle stanęła. Uderzyłem w nią z rozpędem. Wszyscy runęliśmy do przodu. Utytłani w piasku leżeliśmy przez moment na trawie, ciężko dysząc. Z trudem łapałem powietrze, ale wstałem natychmiast. — Chodźcie! — zawołałem, ciągnąc Dianę za rękę. — Musimy uciekać! Siedziała jak sparaliżowana, patrząc z przerażeniem na coś, co było za moimi plecami. Poczułem na karku czyjś piekący wzrok. Tak samo jak wczoraj, kiedy... — Zasmarkane tchórze! Głos zagrzmiał tuż za mną. Zanim odwróciłem głowę, wiedziałem, że to duch. Stał, nie, raczej dryfował ponad trawą. Jego czerwone oczy świeciły w ciemności. Westchnąłem. Nie myślałem, że może być jeszcze gorzej. Cóż za naiwność. Z zatoki dobiegł nas kolejny ryk. — Potwory morskie! Ścigają nas! — powiedziała Diana, odzyskując świadomość. Spróbowała wstać, ale duch powstrzymał ją, wyciągając kościstą rękę. — Stać! — rozkazał. Nie było to żądanie, które można by było zlekceważyć. Nie pozwalały na to wlepione w nas przerażające, czerwone oczy. Wspaniale. Za nami potwory morskie, a przed nami zły duch. — Już po nas — powiedziałem, kryjąc twarz w rękach. — Dlaczego nie wypełniliście moich rozkazów? Nie uczyniliście nic, żeby pomóc Aurze! Zanim zdążyłem ją powstrzymać, Emily podeszła do ducha. — Mówiłam Maxowi, żeby coś zrobił, ale nie chciał mnie słuchać! — poskarżyła. Nie mogłem uwierzyć. Moja siostra gawędziła w najlepsze z duchem, który zagroził, że zniszczy całe nasze miasto. — Jestem pewien, że starałaś się, jak mogłaś — kapitan po- 34 35 cieszył Emily. Miałem wrażenie, że nawet trochę złagodniał. Kiedy spojrzał na mnie, jego oczy znów zapłonęły strasznym światłem. Przełknąłem ślinę. — Nie wiemy, kto