13543

Szczegóły
Tytuł 13543
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13543 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13543 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13543 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Niewinni w Norymberdze 05. 03. 2002 -3 SIE.2004 KSI��KA Z REKOMENDACJ� I Fotografia autorki wykonana bezpo�rednio po z�o�eniu zezna� przed Trybuna�em Wojskowym w Norymberdze. Dorobek autorski Seweryny Szmaglewskiej: Dymy nad Birkenau (1945) Prosta droga �ukasza (1955) ��czy nas gniew (1955) Chleb i nadzieja (1958) Czarne Stopy (1960) Puste miejsce przy stole (1963) Krzyk wiatru (1965) Odcienie mi�o�ci (1969) Niewinni w Norymberdze (1972) Nowy �lad Czarnych St�p (1973) Wilcza jagoda (1977) Bia�a r�a (1983) Dwoje smutnych ludzi (1986) SEWERYN A SZMAGLEWSKAjest laureatk� nagrody czytelnik�w Z�OTY K�OS. W roku 1973 otrzyma�a nagrod� I stopnia Ministra Kultury i Sztuki za ca�okszta�t tw�rczo�ci literackiej, ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem ksi��ek Dymy nad Birkenau i Niewinni w Norymberdze. Seweryna Szmaglewska Niewinni w Norymberdze Krajowa Agencja Wydawnicza Projekt ok�adki Andrzej Arcimowicz Zdj�cie autorki Irena Strzemieczna Redaktor techniczny Maria Kucharska Redaktor Lucyna Lewundowska � Copyright by Seweryna Szmaglewska, Warszawa 1972 Tekst wydania na podstawie edycji SW �Czytelnik", Warszawa 1972 S5SK**0 "*?�&* te\.'' Jr�ft S�owa s� bezsilne, a jednak dosi�g�am ludob�jc�w s�owami zar�wno w ksi��ce �Dymy nad Birkenau", jak i w Norymberdze, gdzie sk�ada�am zeznania przed Mi�dzynarodowym Trybuna�em Wojskowym- Wysi�ek umys�u i woli, �eby wywo�a� wizj� straszliwej, nieprawdopodobnej hekatomby, kt�r� widzia�am w Birkenau, by� ogromny. Dzia�o si� to w lutym 1946 roku. Min�o ju� wi�cej ni� czterdzie�ci lat, a na �wiecie tocz� si� nadal procesy przeciwko ludob�jcom. Dosi�gn�li�my ich, niestety nie wszystkich. Dlatego chc� jeszcze raz przypomnie� Czytelnikom tamten czas. I to jest ca�� moj� rekomendacj� tej ksi��ki. Warszawa 1987 KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA RSW �PRASA-KSI��KA-RUCH" WARSZAWA 1989 Wydanie V. Nak�ad: opr. brosz. 15000 + 200 egz. opr. tw. 10000+150 egz. Obj�to��: ark. wyd. 20,22; ark. druk. 16,125 Sk)ad, druk i opr. brosz. Prasowe Zak�ady Graficzne, Bydgoszcz, ul. Dworcowa 13. Zam. 3677/87 Nr prod. X-13/510/87. U-70 Oprawa twarda: Introligalornia KAW, Warszawa ISBN 83-03-02553-8 (opr. broszurowa) ISBN 83-03-02554-6 (opr. twarda) Seweryna Szmaglewska I �... prawdziwa tragedia Fausta nie polega na tym, �e sprzeda� dusz� diab�u. Prawdziwa tragedia to to, �e nie istnieje diabe�, kt�ry by chcia� kupi� nasze dusze. Wie ma nabywcy". ROMAIN GARY �OBIETNICA PORANKA" �Ale w mie�cie ju� by�o ganz gemiitlich i o zgliszczach nikt nie my�la�". HENRYK SIENKIEWICZ �SACHEM" Rozdzia� 1 Lecimy. Trzyma nas w pazurach wielki wicher, ko�ysze nami, �nieg oblepia ze wszystkich stron okna kabiny pilot�w i szklane k�ka nad fotelami pasa�er�w. Nie �pi�. Z ufno�ci� wyczekuj� chwili, kiedy wreszcie samolot przebodzie na wylot brzuch kot�uj�cych si� chmur i osi�gniemy Norymberg�. Bujn�li�my si� znowu. M�j s�siad jest coraz bli�ej, przetacza si� w lewo, jego puchata g�owa zwisa bezw�adnie nad por�cz� fotela, zmierzwione w�osy przes�aniaj� czo�o. S�ysz� zdrowe pochrapywanie tu� przy swoim policzku. Otworzy� na chwil� oczy tak jasne, �e niemal bia�e od rozespania, powiedzia� ze �miechem: - No i co? Pan Micha� przypilnowa� mnie dzi� rano w hotelu, taak, ale pogody, jak wida�, wcale to nie poprawi�o. Ha! Zgadza si�! Klucz od pokoju wpakowa�em do kieszeni. Drewniana grucha stercza�a jak pi��. Dwa dni pod rz�d wychodzi�em tak do auta i wsiada�em do samolotu. Co pani na to powie? Milcza�am. On dalej m�wi� g�o�no: - Roztargnienie. Dwa dni pod rz�d byli�my ju�, ju� nad Norymberg�, a musieli�my wraca�. I to przeze mnie l�dowali�my, gdzie B�g da? Przez moje zapominalstwo? �askotliwy jestem jak nowo�eniec, a ten pedant obmacywa� mnie, czy znowu klucza nie wynosz�! Czeka� chwil�, jego brwi drgn�y w ch�opi�cym wyrazie weso�o�ci. - Zabobony! Dzi� rano upilnowa� i powiada: K�ad� pan to, do cholery, przez pana mamy k�opoty nawigacyjne, wracali�my z trasy, nocujemy. Ka�dy zostawia w portierni klucz, tylko pan chcia� do Norymbergi lecie� z hotelowym yale i z t� drewnian� tykw�. Wi�c odda�em. Ja �o�nierz nawyk�y do s�uchania rozkaz�w. I pomog�o? Gus�a! Poranek by� s�oneczny, a teraz? Burza jak sto diab��w. Zabobony nie uspokoi�y zadymki. B�d� ksi�dzem, je�eli dolecimy. Piek�o! Bia�e piek�o! Zn�w utkniemy na jakim� wojskowym lotnisku. Je�eli w og�le znajdziemy kawa�ek ziemi do l�dowania. Z�ota Praga przez trzy dni... Most Karola... Nag�y podrzut maszyny, wyczuwalny przechyl skrzyde�. Czy to prawda, �e lecimy do Norymbergi? Czy to mo�liwe, �e zobaczymy na �awie oskar�onych grup� Niemc�w, kt�rzy razem z Hitlerem uznali za potrzebne dokona� czego� tak potwornego, co nie daje si� wyrazi� s�owami, co jednak osacza pami�� wizjami okrucie�stwa, nie ust�puj�cymi ani na jawie, ani we �nie? �awa oskar�onych. �mieszne. Oskar�onych nikt nie odnajdzie, wsp�- 7 winnych by�o zbyt wielu, zreszt� mnie znacznie mniej interesuje sam wyrok, istotne jest przywr�cenie �adu na ziemi, przywr�cenie ��ce jej dawnych cech, �eby pod zieleni� trawy nie puch�a ziemia na miejscu rozstrzeliwania ludzi. Motory st�kaj�, rycz�, wyj�. Pr�buj� znowu zasn��, ale to nie�atwe. �wiadomo�� ulega deformacjom, odkszta�ca si�, jest pierwotniakiem rozmazywanym na szkie�ku mikroskopu. Opieram czo�o na zaci�ni�tej pi�ci, ze wszystkich stron otacza mnie warkot samolotu, rozpycha uszy, masakruje powietrze, d�awi gard�o. Ju� trzeci dzie� od rana warkot samolotu i �nieg. Szare nieistnienie na pocz�tku godzin �witu, kt�ry jeszcze podobno nie zacz�� si� na dobre. Pasa�erowie na og� milcz�, dosypiaj�, wsi�kli w szare fotele, w szare wn�trze kabiny, w szare cienie ust�puj�cej nocy. Wydaj� si� srebrni, szpakowaci, uduchowieni, bezkrwi�ci. Podnosz� g�ow� i widz� tu�, w prawym okienku, czuby choin obwieszone d�ugimi szyszkami, obci��one �niegiem, a dalej rozpoznaj� pionow� skorup� ska�y, jaki� piarg oblodzony, zasnuty �wie�ym puchem. I znowu skok samolotu - zderzymy si� z t� bry�� kamienia czy przejdziemy nad jej szczytem, nad niewidocznym �a�cuchem g�rskim? My�l� o tym bez obawy, ju� dawno przesta�am si� wszystkiego ba�, odk�d nie musz� ba� si� hitlerowskich manekin�w; unoszona w p�atku �niegu rozko�ysanym nad g�rami, patrz� teraz ci�gle w okienko. Nie wiem, czy wyobra�nia jest moim sprzymierze�cem, czy wrogiem, ale bardzo mi�o mi pomy�le�, �e to wagonik linowej kolejki pnie si� na Kasprowy Wierch i w�a�nie mija My�lenickie Turnie, gdzie tak pi�knie je�y si� g�szcz �wierkowych czub�w. Jestem wi�c w Polsce, wybra�am si� w g�ry... �omot, warkot, huk, b�l w uszach. - Oho! P�kamy w szwach! Idziemy do Bozi! - wo�a kto� biegn�c chwiejnie. Dopiero teraz obudzi�am si� ca�kiem. W sam� por� d�wign�am rami� z oparcia fotela, zanim wielki �eb okryty g�szczem srebrnych w�os�w, jak s�onecznik pozbawiony barwy, zd��y� si�� bezw�adu przetoczy� si� znowu na moj� stron�. Kszta�t rozczochranej czupryny przypomina� grzywy piastowskich pachol�t i woj�w ostrzy�onych prosto, po linii he�mu, siwizna wyst�powa�a smugami w�r�d pl�taniny kud��w. Poczu�am ostry zapach dymu, tytoniu, brezentowej kurtki, potu, jakbym stan�a przy ognisku mi�dzy namiotami; z niech�ci� odwr�ci�am si�, pr�buj�c jeszcze zasn��. Wielka g�owa s�siada wr�ci�a znowu na sw�j fotel, ods�aniaj�c rami� munduru z umocowanym tam niewielkim p�kolem. Odczytuj� liter� po literze znane s�owo i ogarnia mnie ufno��. Samolot ani my�li p�ka�, warczy, dudni, pruje naprz�d. W prawym okienku nie ma ju� choinek ani ska�, jest niebo ci�kie od chmur, os�oni�te kot�owanin� zadymki. Czuby �wierk�w mamy tera/ po lewej stronie, wydaje si�, �e si�� p�du skosimy za chwil� najwy�sze konary. Pionowa g�ra wyrasta blisko, jakie to dziwne, nie boj� si� kraksy, m�j kraj odzyska� wolno��, wr�ci�am z miejsca, gdzie ludzie mieli prawo poniewiera� i zabija� ludzi, p� Europy wyzwoli�o si� z w�adzy ob��kanych Niemc�w. Nie my�l� o tym w konkretnych kategoriach. Odczuwam ufno�� wobec naszej za�ogi: pocz�wszy od ros�ego pu�kownika, wydaj�cego jako dow�dca rozkazy pozosta�ym lotnikom, a� do sympatycznej stewardesy, mojej r�wie�nicy, jedynej tu opr�cz mnie kobiety. Bez l�ku znosz� skomplikowan� podr�, przymusowe postoje na lotniskach wojskowych i cywilnych, obserwuj� wysi�ki pilota, nawigatora, radiotelegrafisty: dowioz� �wiadk�w potrzebnych tam dla z�o�enia zezna�. Jeszcze troch� cierpliwo�ci. Zd��y�a we mnie zakie�kowa� i podrosn�� pewno��: je�eli prze�y�am godzina po godzinie kolejne dni w hitlerowskim obozie, to ju� na przysz�o�� powinny omin�� mnie zagro�enia. Ulga i spok�j. Na pewno jest w tym spokoju moim i innych uratowanych os�abienie ptaka drzemi�cego w czyich� r�kach, oboj�tnego. Wicher i �ciany douglasa otulaj� nas, nios�, nios�. Usn�. Chc� jeszcze przez jaki� czas mie� z�udzenie, �e domowy kot mruczy przy moim uchu, jeszcze na chwil� chcia�abym zachowa� uczucie spokoju, odzyska� tamto zagubione przekonanie, �e wszystko, co mnie otacza, ma jaki� sens. Rozbicie atomu psychicznego to wi�ksza niewiadoma ni� rozbicie atomu w laboratorium fizycznym. Usn� i nie b�d� my�la�a o tych sprawach, nie b�d� my�la�a o niczym. Biel i szaro�� sprzyjaj� mojej ch�ci nieistnienia. Wola�abym wyjrze� na zewn�trz, ale to, co teraz wida� na lewo i prawo przez lunety okienek, przypomina p�aszczyzn� wysypan� �niegiem, ubit�, a puszyst�, po kt�rej samolot mknie prosto i lekko niczym dobrze kierowany bobslej, bez najmniejszych wstrz�s�w, bez up�ywu czasu, nawet bez ruchu. Zasypiam, ale budz� si� szybko. Pierwszym kolorowym przedmiotem, jaki dostrzegam po nag�ym otworzeniu powiek, jest owa naszywka na r�kawie s�siada kontrastuj�ca z tkanin� munduru: sze�� bia�ych liter ustawionych na czerwonym p�kolu w s�owo POLAND przyci�ga m�j wzrok i uspokaja, troch� tak�e zadziwia, stopniowo pozbawia mnie w�tpliwo�ci. To prawda? Pewnik nie do podwa�enia? Nale�� do tych, kt�rzy doczekali ko�ca? Spe�nia si� wiara naiwnej ulicznej piosenki potwierdzaj�cej odwag� okupowanego miasta: �Siekiera, motyka, pi�ka, alasz, przegra� wojn� pewien malarz, siekiera, motyka, pi�ka, pr�d, kiedy oni p�jd� st�d?" Czy naprawd� spe�ni� si� sen konspirator�w, kt�rych nie chroni�o prawo; marzenie aresztowanych dzieci zabranych noc� z domu, odebranych rodzicom; spe�ni�a si� nadzieja miast n�kanych bombardowaniami, spalonych wsi, ludzi osaczonych w�r�d las�w, ukrywaj�cych si� w lepiankach i rezydencjach, w kraju, gdzie rz�dzi� okupant i gdzie zbrodni� by�o nawet s�uchanie radia, gdzie zbrodni� hitlerowcy og�osili grywanie utwor�w Chopina. Widz� �wiat uratowany z potopu, sama te� jestem uratowana z potopu, le�� bezw�adnie w czym� ogromnym, co nas unosi dudni�c i hucz�c. Czerwone p�kole z bia�ymi literami odsy�a w rejony przywidze� okupacj�, z kt�rej ludzie zagro�eni ockn�li si� przed kilkoma miesi�cami jak z gor�czki, nie mog�c jednak oczy�ci� nerw�w, pami�ci, zakamark�w m�zgu, gdzie wros�y sytuacje z lat wojny. Uwierz�! Ja r�wnie� uwierz� pewnego dnia. Postaram si� uwierzy� w to, co jest oczywiste. Z g��bokiego zamy�lenia, z abstrakcji lotu wracam na chwil� do rzeczywisto�ci (trudno powiedzie�: �wracam na ziemi�"), szukam potwierdzenia, �e naprawd�, na jawie, nie we �nie, dostrzeg�am czerwony �uk z sze�cioma literami zaakceptowanymi przez mi�dzynarodowe instytucje. POLAND. POLAND. Europa z�o�y�a dowody rozumu i sprawiedliwo�ci; wiedza o tym idzie w �wiat podawana z miasta do miasta bez pomocy poczty. Nie ma w�tpliwo�ci: s�owo Polska na ramieniu mojego s�siada jest konkretnym potwierdzeniem, przypatruj� si� temu s�owu, czerwonemu w p�mroku zimowego dnia, i nagle ogarnia mnie dokuczliwe uczucie niedosytu: wola�abym lecie� w przeciwnym kierunku, tam, gdzie na ruinach Warszawy le�y �nieg, a ludzie nie�mia�o pr�buj� jako� �y�. Drzemka przychodzi niepostrze�enie, jest zupe�nie p�ytka i trwa chwil�, a jednak wymazuje wszystko, pogr��a w przepa��. POLAND. ��ka, zapach siana, kwitnienie akacji w rodzinnej wsi, ciep�y piasek pod stop� dziecka na wydeptanej �cie�ce z domu do szko�y. Przy ocknieniu dostrzegam, �e m�j s�siad zmieni� pozycj�, nie le�y ju� bezw�adnie na por�czy fotela, w�osy odgarn�� z wysokiego czo�a, siedzi sztywno; znikn�o bia�o-czerwone p�kole. A mo�e to by� sen?! Pod lekko zmru�onymi powiekami �o�nierza ukryte szare �wiat�o zdaje si� wyczekiwa�, wargi uk�adaj� si� w zuchwa�y u�miech, kt�ry przywraca temu cz�owiekowi zagubion� ju� od dawna m�odo��. - Daruje pani wojakowi niewyparzony pysk. U mnie co w g�owie, to na j�zyku. Chcia�bym zapyta�, o czym pani my�li od kilku minut? Poczu�am si� przy�apana, jak na podgl�daniu kogo�. Milcza�am. Nie mia�am odwagi zapyta�, czy rzeczywi�cie na ramionach nosi on imi� naszego kraju. M�czyzna dostrzeg� moj� konsternacj�. Trzepn�� si� otwart� d�oni� w udo, przez jego twarz przelecia� u�miech, ale szybko wr�ci�a surowo�� i tylko w oczach pozosta�o weso�e �wiat�o. - ��czniczka naszej organizacji, dobra dziewczyna, rozpoczyna�a ka�dy okupacyjny dzie� opowiadaniem sn�w. Te sny mia�y nam wywr�y� wolno��, ucieczk� Niemc�w, odzyskanie domu, po��czenie si� z rodzin�. Samo szcz�cie! Samo szcz�cie! Przetar� czo�o d�oni� szerok� i mocn�. - Cz�owiek czasami tak przywyknie do bezsensownych przes�d�w, chocia� nie wierzy ani za grosz. A p�niej brakuje babskiego wr�enia, chocia� budzi�o �miech, nic wi�cej. Uni�s� wysoko brwi, czeka�. Czu�am narastaj�cy dystans, mo�e nawet niech��, a w ka�dym razie rezerw� wobec nieznajomego. Znowu klepn�� si� w udo, rozbawiony, wyra�nie kontent z siebie. - Widz�, �e strzeli�em kul� w p�ot! Ale pani we �nie g�o�no j�cza�a. Pr�bowa�em zbudzi� pani� i wtedy powiedzia�a pani kilka s��w. Bardzo niewyra�nie. Na pewno co� si� pani �ni�o. 10 Roze�mia�am si� z przymusem. B�l uszu narasta�, krople potu wyst�puj�ce na czole by�y mo�e objawem strachu zupe�nie nag�ego, nieuzasadnionego. - �a�uj�, ale nic nie pami�tam. Nie czu�am nawet, �e usypiam. Zapad�o milczenie; motory wy�y basowo, to zn�w osi�ga�y ton wysoki, niepokoj�cy. Zdawa�o si�, �e maszyna zamierza og�osi� alarm lotniczy swoim dudni�cym brzuchem, pe�nym �elastwa i skomplikowanych urz�dze�. - Idziemy w d�, do l�dowania! - hukn�� m�j s�siad g�o�nym basem, a jego zbyt jasne oczy wpatrzy�y si� we mnie uwa�nie, jak podczas �ledztwa. Potwierdzi�am ruchem g�owy. - Mo�liwe. �o�nierz nachyli� si� blisko, teraz wycie maszyny zag�usza�o zupe�nie s�owa. Przegarn�� czupryn� jednym ruchem palc�w, czeka� na objaw zainteresowania. Czerwone p�kole z bia�ymi literami znalaz�o si� znowu tu� obok. Czyta�am liter� po literze, ci�gle nie dowierzaj�c w�asnym oczom. Obudz� si�, przypomn� sobie ten dziwny czerwony znak. - A ja, prosz� pani, mia�em dwa sny. Wiem, �e to bujda, ho! ho! Jeszcze by tego brakowa�o, �eby stary �o�nierz po takiej wojnie powa�nie bra� jakie� tramtadrele. Traktuj� to, jakbym by� w kinie. Dwa sny bardzo �adne mia�em. W kolorach. Id�, id� pomi�dzy drzewkami, drzewka bardzo m�ode, r�wniuchno zasadzone, jak si� nale�y, obsypane r�owym kwiatem, widz� dok�adnie, �e to jest brzoskwiniowy sad, a ona, moja ��czniczka - bo jako� g�upio m�wi� o niej ��ona", zbyt banalne s�owo, �yli�my na koci� �ap�, �lub mia� by� uroczysty, zaraz po wojnie, z udzia�em naszych przyjaci�, tych, kt�rzy wr�c�, staropolski, pod szablami - wi�c id� ja przez brzoskwiniowy sad, a drzewa zasadzone jak pod sznurek, rz�d za rz�dem, i po�rodku ona tak blisko mnie, �e tylko r�k� wyci�gn��. Wo�a�a! Bo�e drogi, tak! Wo�a�a mnie, s�ysz� jeszcze ci�gle jej g�os: �Chod� pr�dko, Sebastian, tu b�dziemy �y�, to jest nasz dom". Wyra�nie powiedzia�a: �Tu b�dziemy �y�, to jest nasz dom". �o�nierska d�o� szybkim zamachem zmierzwi�a czupryn�. Jaki� czas trwa milczenie, potem znowu zaczyna dudni� g��boki bas na tle samolotowego huczenia: - R�owe brzoskwinie. Puch kwiat�w. Ale w Polsce darmo szuka� brzoskwiniowych sad�w. Jak by�em jeszcze ma�ym ch�opakiem, ojciec wyhodowa� sobie, po�al si� Bo�e, dwa drzewka, chucha� i dmucha� na nie, otula�, chroni� przed mrozem, a� wreszcie zakwit�y. R�owo. Bajka! Zjawisko! Nie mogli�my si� doczeka� owoc�w. B�ysk ironicznego u�miechu w jasnych oczach m�czyzny. - Ludzie zatrzymywali si� przed naszym p�otem zachwyceni, a ojciec podlewa� te drzewka, podtyka� im, co tylko m�g�; jaki� elegant uczyni� nam nawet wyj�tkowy zaszczyt, stan�� z damul� i zawo�a� do mojego starego: �Cz�owieku! Hej, cz�owieku! Czy s� wolne pokoje w tym domu? Szukamy w�a�nie mieszkania do wynaj�cia". M�j ojciec odparowa� z miejsca: ��a�uj� bardzo, cz�owieku, ca�y dom zajmuj� wr�ble i sikorki, lokator, i to taki wytworny, ju� by si� tu pomi�dzy nimi nie zmie�ci�". Dwa mu�ni�cia d�oni� po srebrnych w�sach. U�miech. Odm�odzona, 11 DIHH! H^H � �H inn hhhiHH^hI � I ��nil � II �B pe�na o�ywienia twarz pochyla si� do mnie jak do bliskiej dawnej znajomej, spotkanej niespodziewanie w podr�y. - Dogl�da� wi�c ojciec tych swoich brzoskwiniowych drzewek, pilnowa�, strzeg�, a kiedy p�atki opad�y na ziemi� r�owym �niegiem, czeka� tylko na zawi�zanie si� owoc�w. By�y! Kosmate jak myszy, pokryte ciemnozielonym puchem, d�ugie, malu�kie, tycie, grza�y si� w polskim s�o�cu przez upalne lato; niestety, �liweczki pozosta�y zielone i twarde, ludzie pytali, kiedy zamierzamy je goli�, a w pa�dzierniku nasz ojciec nie m�wi� ju� nic na ten temat, chodzi� tylko �cie�kami ogr�dka i gwizda�. Cha, cha, cha! Tak si� sko�czy�a nasza brzoskwiniowa epopeja. �mia� si�, sam ubawiony w�asnym opowiadaniem. - Pewnego dnia na zielonych myszach osiad� szron... Ale ja pani� nudz�?! Czeka� w napi�ciu. Nachyli� si� jeszcze bli�ej, czu�am teraz mocny zapach munduru; najwyra�niej chcia� dok�adnie us�ysze� odpowied� przez warkot i huk motor�w. Przypomina� dziesi�cioletniego ch�opca, kt�ry marzy o tym, �eby m�c opowiada�, zmy�la�, fantazjowa� i czeka na cie� zainteresowania s�uchacza. - Wi�c przy�ni�y si� panu te brzoskwinie? Przecz�cy ruch siwej g�owy. - Przy�ni� mi si� brzoskwiniowy sad, ale ju� nie w Polsce; to by�a Kalifornia. Wiedzia�em, �e Kalifornia. S�ysz� jeszcze wo�anie: �Tu b�dziemy �y�, to jest nasz dom". I chocia� w sny nie wierz�, jedno jest jasne jak s�o�ce: pojad� tam. Znajd� to miejsce. Je�eli stanie si� cud i spotkam swoj� dziewczyn�, zamieszkamy w brzoskwiniowym sadzie. By� podniecony. To, co m�wi�, odpowiada�o na pewno jakim� wcze�niejszym rozwa�aniom, w�tpliwo�ciom, nadziejom; na jego sarmackiej twarzy pojawi�o si� wzruszenie. - Sen mara, powiadaj�, B�g wiara. Tak. A ja mia�em tej nocy dwa sny. Mo�na ten drugi? Zupe�nie inny. By�a pani cho� raz w Bia�owie�y? Z wycieczk�, co? Na pewno pokazali tam pani zagrod� dla �ubr�w? I te dwa szkielety w muzeum �owieckim. To by� w�a�nie m�j nast�pny, a mo�e poprzedni sen: �ubry w �miertelnym pojedynku, w bezmy�lnej , �lepej walce zwarte z sob�, wal�ce m�otami �b�w, tratuj�ce si� nawzajem racicami. Rozwali�y barier�. Pozabija�y si�. Daremnie stra�nicy pr�bowali je roz��czy�. Krzycza� tak, �e pomimo ryku motor�w musia�am us�ysze� ka�de s�owo. - To by� m�j drugi sen. Jasna sprawa, co mia� oznacza�: nie ma zwyci�zc�w po tej wojnie. W pojedynku obie strony przegra�y. Le�� jak �ubry w Puszczy Bia�owieskiej, �wiec� ko��mi. Ko�ci, rzecz prosta, przydadz� si� zawsze do muzeum, czym� trzeba muzea wype�ni�, Europa zna si� na tym, ale ja, gdybym by� �ubrem, zrezygnowa�bym z ekspozycji muzealnej. Wola�bym �y�. 1 pani r�wnie�, jestem pewien. I ci wszyscy moi r�wie�nicy, r�wie�nicy pani, koledzy z �awy szkolnej, ci wszyscy, kt�rzy le�� tam. Tam. O, widzi pani? Tam. Wskaza� kilkakrotnie zdecydowanym ruchem kciuka pod�og� samolotu. Powt�rzy� ostatnie s�owo: 12 - Tam. W piachu. - A gdzie my w�a�ciwie teraz jeste�my, jak pan s�dzi? - zapyta�am, przerywaj�c tok jego rozmy�la�. Obur�cz przetar� twarz. Odsuni�te w bok srebrne w�osy upodobni�y go do sfinksa z rysami podnieconego, inteligentnego ch�opca. - My�l�, �e jeszcze w Europie. Tego jednego mo�emy by� pewni: nasza za�oga pr�buje nadal osi�gn�� cel podr�y. Ale ja wola�bym ju� by� nad Kaliforni�. - Bez l�dowania w Norymberdze? - Nie zamierzam by� mr�wk� egzystuj�c� tu, na cielsku powalonego �ubra. Zamierzam pru� jak najdalej z Europy. Trzeba i�� za ciosem. Odnajd� swoj� kobiet�. Rozejrz� si� w Norymberdze, popytam ludzi, pogadam z dipisami, mo�e kto� j� widzia� po zako�czeniu wojny. I razem w �wiat! I�� za ciosem, jak bokser, kt�ry zaczyna zwyci�a�, ale przegra, je�li b�dzie marudzi�. Sprawdzi� zegarek, u�miechn�� si�. B�yska�y spod w�s�w ch�opi�ce, �wie�e usta i zdrowe z�by, kiedy m�wi� przechylony do mnie nad por�cz� fotela: - Diabli wiedz�, nad jakim lasem ko�ujemy w tej chwili. Bo �e ko�ujemy, to fakt, odczuwa pani. Las te� wida� w lewym oknie. Bagatela! - Schodzimy w d�. Ostro w d�. Mia� pan s�uszno��. K�uje w uszach. �cisn�am skronie palcami. Tu� obok us�ysza�am falset Micha�a Grabo- wieckiego, kt�ry przy ka�dej okazji stara� si� by� naszym opiekunem: - Prze�yka�! Prze�yka�! Od razu b�dzie dobrze! M�j s�siad hukn�� si� otwart� d�oni� w kolano, odchylaj�c g�ow� do ty�u. - Prze�yka�! Ale co tu, panie �wi�ty, prze�yka�? Ja bym, uczciwszy uszy, prze�kn�� nawet kopyta samego Lucypera usma�one z cebulk� na ma�le, je�eli nie by�yby za twarde, tak mi si� w�ciekle chce je��. Do�� wycierpia�em g�odu za okupacji. Jeszcze mam bied� klepa� w samolocie? Na ziemi�! Do hotelu! Do restauracji �Nur fur nie-Deutsche"! Do sto�u! Chleba z mas�em! Soli! Kawy z mlekiem! Cukru! Sam tu, do mnie, pacho�kowie, z jad�em i napojem! Knechty! By�e scharfuhrery! Teutony! Kelnery! Ubi� wieprza! W�dzi� szynki! Obserwowa�am go, zaciekawiona. Jego hucz�cy g�os, basowy, pot�ny, wybucha� jak eksplozje. Przechylony do ty�u, z d�o�mi wspartymi na kolanach, rozbawiony swoim pomys�em, robi� wra�enie czternastoletniego pirata wydaj�cego rozkazy podw�adnym. Samolot wyra�nie szed� w d�. Sebastian u�miechn�� si� zwyci�sko, b�yskaj�c do mnie spojrzeniami szybkimi, niemal bez odwracania g�owy. Zapyta�am, ulegaj�c jego nastrojowi: - Zgadujemy, co tam jest na dole? Praga? Budapeszt? Warszawa? Norymberga? Pozosta� �wiadomym rzeczy dow�dc�, wyci�gn�� d�o� w kierunku lotu: - Zaraz udziel� nam informacji. O, prosz�. S�uchamy! S�uchamy! Pilot rozmawia z lotniskiem i powie nam, czy musia� znowu zmieni� kurs. Jakie to dziwne: podobne sytuacje nie budz� ju� niczyich obaw, 13 1 uwierzyli�my, �e wojna odesz�a, jeste�my ufni. A ja? Dreszcz przebieg� mi po plecach. M�j s�siad zapyta�: - Czego si� pani boi? Trudno by�o znale�� odpowied�. - Nie wierzy pani, �e Niemcy z�o�yli bro�? - Uwierz� w Norymberdze - odpowiedzia�am cicho. Rozdzia� 2 Z kabiny pilota wysz�a stewardesa, pow�ci�gliwa jak dobra piel�gniarka. Przygl�dam si� jej z zainteresowaniem: czysty rysunek twarzy nie zosta� uzupe�niony kredk� do brwi, pudrem ani innymi upi�kszeniami; zm�czenie i m�odo�� s� jej cechami dominuj�cymi. Chwil� stoi ty�em do kierunku lotu, z r�kami za�o�onymi na plecach, prawdopodobnie trzyma si� czego� dla zachowania r�wnowagi. U�miechem zwiastuje nowin�, ale jeszcze milczy. Oczy pasa�er�w pozostaj� zamkni�te albo nieruchome, kto� spojrza� przelotnie na szczup�� sylwetk� i dalej czyta, kto� inny �pi ko�ysz�c g�ow� jak arbuz na grubej �odydze oprawionej w ko�nierz ubrania. M�j s�siad pochylony do przodu zasn�� nie wiadomo kiedy, pochrapuje z otwartymi ustami. W nieustannym warkocie i dudnieniu samolotu jego chrapanie wydaje si� bezg�o�ne. Stewardesa podnosi d�o�. - Uwaga! Min�li�my granic�. Wkr�tce b�dziemy nad Norymberg�. Znienacka opanowa� pasa�er�w �miech, zbudzi� �pi�cych, otrze�wi� zaczytanych. Podnios�am g�ow�, zaskoczona tak� reakcj�. - A co b�dzie, je�eli Norymberga znowu nas nie przyjmie? - doktor Orawia wsta�, �eby zada� to pytanie, wychyli� si� ca�y naprz�d i czeka z d�oni� wyci�gni�t� jak do chwytania pi�ki. Odstaj�ce uszy, zgarbienie plec�w, chudo��, uk�ad ramion powoduj�, �e przypomina wielkiego nietoperza. - Nic. Poprosimy jeszcze raz braci Czech�w o nocleg w Pradze - wyja�nia falsetem Grabowiecki. - Ale to nie Norymberga, prosz� pa�stwa. Ja protestuj�. Lotnisko nazywa si� Fiirth. Fiirth pod Norymberg�. Dziwne. Wybucha znowu niepohamowana weso�o��. Zaciskam d�onie, mocno, �eby poczu� b�l. Pomimo b�lu my�l�, �e to sen. Tylko we �nie mo�na tak p�dzi� i sta� w miejscu, nie mija� dom�w, drzew ani �adnych innych punkt�w zaczepienia dla wzroku, opr�cz sfalowanej bieli zar�owionej od horyzontu, coraz bardziej plastycznej. Wspania�a sanna! Przed samolotem gna mo�e wielki zaprz�g podbiegunowych ps�w eskimoskich, to ich �apy t�uk� rytmicznie po grudzie ob�ok�w, buch, buch; buch, buch; buch, buch; motory pracuj� w takt psiego zaprz�gu, szumi�, hucz�, og�uszaj�. Daleko, na brzegu �nie�nej pustyni, zaczyna mechanicznie l�ni� gar�� ma�ych iskier, przybywa ich ci�gle, b�yskaj� i ra�� oczy, ��cz� si� w jeden pr�t obiegaj�cy p� horyzontu, p�dz� w g�r�, si�gaj� pod prawe skrzyd�o maszyny, ka�� jej si� przechyli� na lewy bok, zakre�li� luk po torze 14 saneczkowym, okr��a� ziemi�, schodzi� ni�ej, ni�ej, a� k�uje w skroniach. Zamykam oczy. Jaki zadziwiaj�co d�ugi lot! Mo�na by pomy�le�, �e b�dziemy tak lecie� w niesko�czono��. A jednak wyra�nie schodzimy na ziemi�. Pasa�erowie k�ad� si� g��biej w fotelach, zaciskaj� palcami uszy, motor wyje, kad�ub maszyny zdaje si� dygota�, zw�aszcza ogon t�ucze warstwy atmosfery; g�adka sanna sko�czy�a si�, powietrze jest wyboiste, pe�ne dziur. Burza �nie�na ciska samolotem, czyni z niego jeszcze jedn� drobin� �niegu, wywozi go do g�ry, nad zwalisko chmur, to zn�w pcha w d�, w przepa��. Oczywi�cie r�ka pilota ma na t� zabaw� r�wnie� jaki� wp�yw, ale skutek jest znikomy: kt�ry to raz usi�ujemy sforsowa� przestrze� mi�dzy Warszaw� i Norymberg�? Na Ok�ciu m�wi�o si�: �Bagatelka, za dwie godziny b�d� pa�stwo u Niemc�w", a tymczasem lot okaza� si� wyj�tkowo d�ugi. Doktor Orawia wtuli� g�ow� mi�dzy chude ramiona, zgarbi� si�, znieruchomia�, tylko jego spojrzenie przesuwa si� po fotelach. - Jak si� pani czuje? Radz� otworzy� usta. - Wszystko w porz�dku, panie doktorze - odpowiedzia�am z nik�ym ruchem d�oni. Najbli�szy m�j s�siad usi�uje zapanowa� nad md�o�ciami. - Rzygam, wi�c jestem - o�wiadcza jeszcze zielony. - Przepraszam. To nerwy. Mo�e papierosa? - Dzi�kuj�, nie. Wszystko dobrze, tylko boli w uszach. - Mi�towej gumy do �ucia? - proponuje troch� speszony. - Podobno zapobiega bezb��dnie. - Przecie� to pan �le si� czuje. Mnie nic nie dolega ~ odpowiadam pogodnie. M�czyzna stopniowo wraca do formy. Znowu jest rozmowny. - Nie wiem, ile razy w ci�gu swojego �ywota z�ama�em prawo, jak mi B�g mi�y, nie wiem, ale jednego prawa nie lubi� �ama�: prawa przyci�gania ziemi. �amiemy je teraz. A by�oby �al skr�ci� kark dzi�, kiedy wojna sko�czona. - Panie Sebastianie! -wo�a doktor Orawia g�o�no. - Ch�tnie bym sobie od�wie�y� usta. Mo�na troch�? Je�eli pan kapitan tak uprzejmy. - Prosz� bardzo, mam tego sporo. Doktor bierze kawa�ek opakowanej w celofan gumy, rozwija j� ptasimi ruchami, wrzuca do ust i zapada w zadum�, �uj�c wolno. Potem odzywa si� do nas albo do w�asnych rozmy�la�: - Przecie� mog� nam powiedzie�, �e przyjechali�my za p�no. Co pani na to? Je�eli zako�czyli przes�uchiwanie �wiadk�w, odpowiedz�: sorry. Po prostu: sorry! S�owa doktora obudzi�y m�j niepok�j, g�os pe�en egzaltacji snuje w dalszym ci�gu w�tpliwo�ci: - Nie przeceniam wagi naszych zezna� w obecnej chwili. Proces dobiega ko�ca. Polska si� sp�ni�a. Min�� rok i miesi�c od wyzwolenia Warszawy. Rok i miesi�c! �wiat ju� otrz�sn�� si� z tamtych spraw, a nam si� zdaje, �e wszyscy b�d� p�aka� razem z nami. To b��d w rozumowaniu. 15 Palce szybkimi, okr�g�ymi ruchami przetar�y czo�o, zatrzyma�y si� na powiekach-i gniot� bez lito�ci ga�ki oczne. Widocznie my�li doktora wyprzedzaj� samolot, bo nerwowe r�ce zrywaj� si� co pewien czas i zakre�laj� nad g�ow� szerokie lekkie kr�gi. - �wiat zapomnia� ju� o tym wszystkim, czego ludzie tacy jak pani i ja nie zapomn� nigdy - powiedzia� jeszcze. Prawe skrzyd�o daje przerywane sygna�y, czerwony migacz pojawia si� i znika, niemiecka ziemia na dole, okazuje si�, �e nareszcie mamy j� tak blisko, wystarczy tylko zej�� do l�dowania. W ka�dym z nas ro�nie napi�cie, uwierzyli�my bowiem, t� wiar� zaszczepiono nam w Warszawie przed odlotem, �e jeste�my potrzebni, �e bez naszych zezna�, bez naszych kilku s��w trudno b�dzie Trybuna�owi Norymberskiemu wyrobi� sobie pogl�d na temat winy oskar�onych. Nagle znowu otoczy�a nas mg�a. We mgle st�kanie motor�w samolotu wyda�o si� ci�sze, mo�e maszyna nie pokonuje przestrzeni, lecz ugrz�z�a w g�stej substancji wisz�c nieruchomo jak statek w�r�d alg Morza Sargasso-wego? Mo�e warkot i wyczuwalne drganie spowodowane s� bezowocnym wysi�kiem? Trwa to ju� troch� za d�ugo, mo�na wi�c by�oby pomy�le�, �e kierowani prawami grawitacji kr��ymy dooko�a kuli ziemskiej albo zb��kani snujemy si� nad jakim� nieznanym l�dem. Ko�yszemy si� w pustce pomi�dzy ob�okami, wy��czeni z czasu, z up�ywu godzin i kwadrans�w. Ani przez prawe okno, ani przez lewe nie wida� nic opr�cz bezbarwnej, przylepionej do szyb g�stej szaro�ci. Trudno by�o powiedzie�, czy to wczesne popo�udnie, czy jasna noc. Budzi� mnie i usypia� monolog pe�en spokoju. G�os by� ciep�y, ko�ysa�, dociera� tylko w niewielkim stopniu do �wiadomo�ci, jak odleg�e w latach echo wieczornych rozm�w domowych i mruczenie ognia dogasaj�cego z cichym trzaskiem iskier, to znowu podsycanego paroma dorzu-" conymi patykami. S�owa odp�ywa�y i wraca�y, b�bnienie motor�w samolotu zag�usza�o je na d�ugo, p�niej znowu cich�o i wtedy pojawi� si� najistotniejszy temat rozwa�a�. Zmienia�am pozycj� na fotelu, �eby wyra�niej s�ysze� u�amki zda�, optymistyczne promienie s��w grza�y mnie, pod ich wp�ywem osuwa�am si� g��biej w bezpieczn� i mi�kk� otch�a� snu. - Europa czeka na nas oczyszczona z tego paskudztwa. Teren otwarty. Sprawdzono: Min nie ma. Nareszcie b�dzie mo�na �y�! Uspokaja� mnie falset pana Micha�a Grabowieckiego przedzieraj�cy si� przez nieustanny ha�as: - Europa jest uzdrowiona raz na zawsze! Oddycha�am z ulg�. Westchnienia stacza�y si� jedno za drugim z mojego serca, ci�gle jeszcze przywalonego stosem g�az�w. - Europa teraz to ho, ho! Zobacz� pa�stwo sami. Jeszcze tylko troch� cierpliwo�ci. Raz na zawsze sprawa sko�czona. Jak mi�o to s�ysze� i drzema� w cieple podszytego wiatrem p�aszcza, w grzmocie p�dz�cego �elastwa. 16 Najbli�szy s�siad pochrapuje zdrowo, jego schylona g�owa przetacza si� / ramienia na rami�, g�szcz bia�ej czupryny os�oni� zupe�nie rysy. Usypiam i budz� si�. My�li kr��� ci�gle doko�a tego samego tematu. Za nami pozosta�a stolica: miasto w smr/ach, cuchn�ce bebechami �elbetu wydartego na �wiat�o dzienne z wn�trza budynk�w, miasto zabi�, /dolne przerazi� swoim wygl�dem, pr�tami powykr�canej stali oblepionej tu i �wdzie bry�� cementu, belkami metalowymi wisz�cymi bez�adnie, zwini�tymi w k��bki jak zniszczone, przegni�e powr�s�a. Moja stolica. Tak samo bezsilna wobec wielotonowych pocisk�w z g�ry i pompowanego w ni� strumieniami ognia z ziemi, jak bezbronne by�y dzieci wobec esesmanskich pistolet�w. Up�yn�� rok od jej wyzwolenia. W piwnicach le�� cia�a zasypanych. I �yj� ludzie. Jecha�am na lotnisko riksz�, pojazdem na wskro� w Polsce wojennym przerobionym z roweru, kierowanym przez m�odego ch�opca. W pierwszej chwili zas�pi� si�, na Ok�cie daleko, sypie �nieg, a jedyn� si�� nap�dow� stanowi� jego nogi. Musia�am przerwa� wahania rikszarza, powiedzie� mu ca�� prawd�. - Kochany! Samolot wystartuje za p� godziny. Musz� zd��y�. Do Norymbergi. Pan to rozumie! Ta paka zwi�zana sznurkiem to s� dokumenty z Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Nie mog� si� sp�ni�. Pan mi pomo�e. Od razu ruszy� z miejsca. W ostatniej chwili narzuci� koc na paczk� papier�w i na moje nogi, bo �nieg sypa� coraz g�ciej. Daleko by�o. Alejami Jerozolimskimi, w zadymce, pomi�dzy szeregami ruin, wypalonych dom�w, jeszcze ci�gle cuchn�cych �mierci� miasta; ch�opak z rikszy nie pyta� mnie, co robi�am podczas okupacji, dlaczego tam jad� i po co. Milcza�. Z ogromnym wysi�kiem obraca� nogami, pochylony i zgrzany. Ja tak�e nie pyta�am, jak prze�y� okupacj�, czy wozi� tylko s�onin�, czy pomaga� konspiratorom d�wiga� bro� albo przerzuca� z dzielnicy do dzielnicy �wie�o wydrukowany nak�ad biuletynu przeciw okupantom. Czy walczy�? Wiatr uni�s� brzeg derki, rozwin�� j� w p�dzie jak bure, zesztywnia�e skrzyd�o, kurz uderzy� mnie w oczy. Wpadli�my na drog� przed lotniskiem, rikszarz gna� prosto na wysok� tablic� z niewyra�nymi jeszcze, oblepionymi �niegiem literami. Nareszcie! Widzimy sylwetki pracownik�w lotniska w znajomych mundurach, a dalej, na pasie startowym, ogromny kad�ub samolotu i przystawione schodki. Nie potrzebowa�am prosi�, �eby si� spieszy�. Pochylony, z wykrzywion� przeciwko zadymce i wichrowi twarz�, z kroplami potu na czole, przyspiesza�, ci�gle przyspiesza�, jakby podziela� m�j l�k, �e samolot wystartuje, zanim zd��ymy dojecha�. Oto ju� pierwsza tablica przy bramie, w p�dzie czytamy wyra�ny zakaz wjazdu na tereny wojskowe. Tak, ale nie zawaha� si� rikszarz, �mign�� obok 2 Niewinni w Norymberdze 17 ��� � m 1 � i � � i 1 � 1 � i mm im � Hl ! �� � s�upka, jaki� wartownik usi�owa� gestem r�ki zatrzyma� nas, my ju� jednak mijali�my drugiego, trzeciego. Lotnisko wojskowe. �Wst�p surowo wzbroniony'*^ czytali�my rozstawione do�� g�sto zakazy. Nie by�o rady. Pruli�my naprz�d a� pod kad�ub dygoc�cej maszyny, gdzie nagle �elazny chwyt r�wnocze�nie za m�j bark i bark rikszarza osadzi� nas i nasz mizerny pojazd na miejscu. Palce bladego z gniewu majora wpija�y si� bez lito�ci w moje mi�nie, ch�opaka z rikszy musia� te� nie�le pocz�stowa� swoimi twardymi knykciami zaci�ni�tymi jak obc�gi, bo a� g�ow� schyli� na rami�. - Smarkacze! - rycza� b�g lotnictwa. - G�wniarze! Jeszcze moment i by�aby z was miazga! �by z kark�w mog�o znie��. Samolot rusza�. Dr�eniu kad�uba wprawionego w wibracj� zacz�o w tych w�a�nie sekundach towarzyszy� ledwie dostrzegalne obracanie si� ma�ych k�. Pr�bowa�am przekona� w�ciek�ego lotnika, �e nie powinien zatrzymywa� rikszy: - Ja do Norymbergi! Do Norymbergii Na proces. Ostatnie dni zezna�! Przy�o�y� ucho do moich ust, a w�wczas powt�rzy�am ka�de s�owo jeszcze wyra�niej. Wyprostowa� si�. - Samolot zaraz podejdzie - rycza� g�o�niej ni� motory sun�cego nad nami kolosa. - Tylko ten wystartuje. Odwr�ci� g�ow�. Pod budyneczkiem lotniska dostrzeg�am pozosta�ych �wiadk�w i naszego pana Grabowieckiego, kt�ry macha� r�k� w moim kierunku. Rikszarz wyciera� si� ze �niegu i potu. Zostali�my sami, major mia� tu pe�ne r�ce roboty, ju� nas nie trzyma�, skoro samolot uciek� po pasie startowym a� na brzeg horyzontu. Po�egna�am si� z ch�opcem i by�am ciekawa, czy zdziwi go najwi�kszy banknot b�d�cy w�wczas w obiegu wr�czony mu jako wyraz wdzi�czno�ci za piekieln� jazd�. Jego rysy nie zmieni�y si�. Wepchn�� po prostu do kieszeni kawa�ek zadrukowanego papieru, dysza� ci�ko. Wywo�a�o to moje refleksje: czy�by tak samo jak dla mnie pieni�dze nie mia�y dla niego najmniejszego zna- Wi�c po ca�ym tym po�piechu lecimy ju� trzeci dzie�. Przed nami Norymberga. Sumienie narod�w. Oskar�aj� zbrodniarzy hitlerowskich, a my, grupa ludzi skulonych na fotelach w maszynie miotanej burz�, na trasie, gdzie mg�a zamazuje chwilami wszystko i odbiera za�odze orientacj� zmuszaj�c do powrotu, zostali�my wezwani, �eby �wiadczy�. Znajdziemy potrzebne s�owa. Spomi�dzy przewi�zanych sznurem dokument�w i fotografii wybierzemy te, kt�re pomog� naszym zeznaniom. Je�eli zd��ymy. Je�eli nie staniemy przed s�dem za p�no. Tak trudno w my�lach uporz�dkowa� to wszystko, co nie wiadomo, czy jeszcze b�dzie potrzebne. Mam zeznawa� przed Mi�dzynarodowym Trybuna�em Wojskowym, a za mn� b�dzie milczenie milion�w istot uciszonych na zawsze w samym tylko Auschwitzu. Zagnie�dzi�by si� w nas pesymizm polityczny czy socjologiczny, gdyby nie ten s�d obraduj�cy przez tyle ju� miesi�cy. Norymberga. Wielki dzwon pogrzebowy rozko�ysany nad Europ�. D�onie koalicji antyhitlerowskiej zwar�y si� nieust�pliwe, twarde, z odciskami po wro�ni�tych w nie karabinach u�ytych w obronie ludzi. W obronie dzieci. W obronie dom�w i p�l. Mi�dzynarodowy Trybuna� Wojskowy obraduje tak�e w obronie ludzi, dom�w i p�l. P�k� makabryczny sen, otworzy�y si� oczy, jest poranek. �yj�. Mam znowu jakie� prawa. Nie musz� wraca� w obszary upiornej rzeczywisto�ci, mog� p�j�� naprz�d. Ale inni? Dzwon pogrzebowy policzy ich z imienia i nazwiska, przypomni nawet imiona rodzic�w, dat� urodzenia, wie� albo miasto, narody utrwal� ich w pami�ci, wznios� pomniki. Co nie przywr�ci zwyk�ego �ycia. Nadesz�a pora, �eby zapyta� morderc�w o sens i cel ich dzia�ania. Przecinali kr�tkie trwanie ludzkie. Mo�e wyja�ni� w Norymberdze, dlaczego to robili. Z instynktu walki? Ze zniekszta�ce� genetycznych? Z ch�ci grabie�y dla swojej ojczyzny iiber alles? Us�yszymy g�os milkliwych esesman�w, esaman�w, zwolennik�w Hitlera, wiernych, genialnie pomys�owych i energicznych genera��w, odpowiedzialnych za to wszystko, co jeszcze paruje na wielkich polach Europy. Teraz otworz� usta, b�d� zapewne pr�bowali m�wi� jak najwi�cej, b�d� swoim zwyczajem przytaczali mn�stwo argument�w i okoliczno�ci �agodz�cych. Nigdy nie nazywa�am teatrem wojny okop�w, gdzie zmarli tkwi� obok jeszcze �ywych, wyczekuj�cych w napi�ciu kolejnej eksplozji lub zawieszenia broni; szpital polowy zapchany rannymi �o�nierzami nigdy nie Uanowi� dla mnie sceny z teatru w o j n y, ta nazwa jest przest�pstwem. jak przest�pstwem by�y wbijane programowo m�odym do g��w pie�ni o radosnym umieraniu, o rozkoszy broczenia krwi�. Krew �mierdzi. KREW �MIERDZI!!! Psuje si� bardzo szybko, cuchnie md�o, s�odkawo, trudno si� do tego przyzwyczai�. �Oto jest wolno�ci �piew, �piew, �piew, my za ni� przelejem krew, krew, krew". Jak inaczej przemawiaj� dzi� do mnie s�owa �piewane beztrosko w latach szkolnych! A Norymberga wydaje mi si� wielk� agor� o donios�o�ci r�wnej mo�e teatrom antycznym, tu stanie przed nami cz�owiek i powie nam, jakimi drogami p�dzi�o go fatum, ods�oni swoj� �lepot�, swoj� bezmy�ln� ch�� niszczenia kr�tkich lat w�asnych i kr�tkich lat innych ludzi, swoj� bezgraniczn� s�abo�� i swoj� zwierz�c� si��, dzi�ki kt�rej m�g� przegryza� gard�a, mordowa�, sypa� owadob�jczy proszek cyklon do komory gazowej, obmy�la� metody doskonalenia op�ta�czych plan�w mordowania dzieci, t�pienia starc�w, unicestwiania doros�ych i silnych. Odezwie si� milcz�cy hitlerowski Golem, otworzy serce przed obliczem sprawiedliwo�ci. Nibelungi spotwornia�e do rozmiar�w, jakie mia�am nieszcz�cie widzie� i jakie w�ar�y si� w moj� pami��, winkrustowa�y si�, wros�y w ni�. Odzyska�am �ycie. Pewno te� odzyskam ufno��, cho� to jeszcze potrwa. Nie mam z�udze�, gromady Nibelung�w-esesman�w umkn�y w cie�, za 19 mury, za bramy, do piwnic, na strychy, za pnie drzew, s�ysz� ich oddech, oni sami pouczyli mnie, jacy s�, pozna�am ich. widzia�am w akcji, w robocie, widzia�am ich z bliska. Wojna nie by�a b�yskawiczna. B�yskawiczne by�o jej zako�czenie, zreszt� nie dla wszystkich, tylko dla pozosta�ych przy �yciu. Dla hitlerowc�w szybkie zako�czenie okaza�o si� w wielu sytuacjach zbawienne, zd��yli w og�lnym chaosie zmieni� odzie� i wyraz twarzy. S�. Patrz� na nas. Milcz�. Tam i dole, w Norymberdze, oni s� u siebie, o ile� bardziej ni� ja, ni� alianci. Wielkie forum sprawiedliwo�ci narod�w otwiera podwoje. Nie wiem, kto pierwszy zasia� we mnie w�tpliwo�ci, natomiast wiem, �e mimo sceptycyzmu b�d� pr�bowa�a za wszelk� cen� wierzy� w celowo�� naszych zezna�. Wieje wicher, trzyma t�gi mr�z, kot�uje nami zadymka, jest luty 1946, �nie�yca rz�dzi samolotem, a my bierni jak r�czny baga� o wadze niezbyt wielkiej usi�ujemy dobrn�� do celu, �eby tam, na wezwanie polskich prawnik�w, odpowiedzie� na pytania tego niezwyk�ego w dziejach ludzko�ci s�du, kt�ry zamierza ukara� zbrodniarzy wojennych. Doktor Orawia przegi�� na fotelu swoje d�ugie cia�o, w tej pozie troch� niezwyk�e, przypominaj�ce konika polnego le��ce bezw�adnie, i wo�a, nie zwa�aj�c na to, czy kto� go s�yszy: - Za�o�� si�, �e to znowu przymusowe l�dowanie. Warszawa-Norym-berga w trzy dni?! Samolotem?! To zbyt pi�kne. Grabowiecki podni�s� d�o� ruchem drogowskazu, blask o�lepi� go, zmusi� do zmru�enia oczu, l�ni� na jego �ysinie podobnej do z�otej kuli. ozdobionej ma�ym supe�kiem naro�li. - Ju� pan przegra�, prosz� pana. Nie warto by�o spa�! Burza �nie�na ucich�a zupe�nie, prosz� pana, mamy pogod�, lekki wiaterek, ja nie spa�em, prosz� pana, i teraz od d�u�szego czasu wyczekuj� s�o�ca. Jest! Jest! O, w�a�nie! Samolot �ukiem szed� w d�, kurzy�y si� dooko�a kad�uba ma�e chmurki, by�o ich coraz wi�cej, s�o�ce zosta�o daleko za ogonem, bieg�o z powrotem do Polski. Doktor Orawia kre�li ptasimi palcami elipsy i parabole towarzysz�ce s�owom: - A jednak za�o�� si�, �e Norymberga nas nie przyjmie, b�dziemy znowu nocowali w Pradze, jak wczoraj i przedwczoraj. Nie mogli�my pierwszego dnia przej�� w zadymce przez burz�, nie mogli�my dnia nast�pnego przeskoczy� g�r�, po grzbiecie chmur, ani przepe�zn�� do�em, chocia� pilot wl�k� nas jak ob��kany po czubkach �wierk�w i podrywa� maszyn� tu� przed �cian� ska�y, to dlaczego mieliby�my zwyci�y� najgorsz� w nawigacji przeszkod�, mg��? To prawda. Cel podr�y jest r�wnie ma�o realny, jak ma�o realna by�aby moja ch�� zatrzymania si� teraz i wyj�cia na jedn� z wielu bia�ych wysp - ob�ok�w ubitych na pian�, le��cych bez ruchu w abstrakcji, tu� obok prawego skrzyd�a samolotu; skrzyd�o wabi, przypomina k�adk� na brzegu 20 jeziora, wibruj�c�, kiedy si� po niej biegnie; ob�ok jest w r�wnym stopniu konkretny jak wszystko, co ma nast�pi� jutro; jak obudzona podr� do Niemiec nadzieja, �e mo�e tam odnajd� Tomasza, m�czyzn� z moich sn�w. Czy �yje? Gdzie� w Europie, w �nie�nej zadymce? Ta refleksja wydaje si� dziwna po roku, jaki min�� od wojny, kiedy znik�d, ani kolej�, ani poczt�, ani przez ludzi wracaj�cych, nie nades�a� �adnego znaku. Nad jakimi sprawami trzeba by�oby przej��, uwierzy�, �e nie istnia�y, albo zgi�� plecy pod ich ci�arem? - Odszukaj kogo�, kto go widzia� ostatni - b�agali jego rodzice. Wi�c nie pogodzili si� z realn� sytuacj�, �e wojna zabija m�odych, wojna zabija czyich� syn�w, polegli nie wracaj� mimo wiernego czekania. O tym wszystkim trudno by�o nawet wspomnie� podczas mi�dzymiastowej rozmowy mi�dzy Krakowem i Warszaw�, pe�nej wy�adowa� zimowej burzy i trzask�w jeszcze ci�gle prowizorycznie zainstalowanych telefon�w. U�amki s��w, porwane strz�py sylab u�o�y�y si� w informacj�, �e po wszystkich apelach do Czerwonego Krzy�a napisali jeszcze jeden list i prosz�, �ebym go wrzuci�a w Norymberdze. Tylko tyle. Nieobecno�� Tomasza bardzo go wyolbrzymia. Zaczyna promieniowa� z niego rodzaj aureoli, ja�niejszej w miar� up�ywu czasu, proporcje prawdy i wyobra�ni ulegaj� deformacji, pozostaje szczeg�, epizod, jako cecha g��wna. Brawura, patriotyzm, odwaga - c� w Polsce mog�o by� pi�kniejszego? Cienie na powiekach i listy pe�ne poezji, d�ugie po kilkana�cie ledwo czytelnych stron pisanych maczkiem. A potem adres rodzic�w podany mi na wszelki wypadek. Nie przyznaj� si� przed sob�, �e to jest wszystko, co zachowa�a pami��. Ogarn�a go przed rokiem szarzyzna nieobecno�ci, zatopi�a w swojej g��bi, kt�rej nie jest w stanie przebi� my�l, przyja��, mi�o��. Mo�e st�d uros�o we mnie przekonanie, �e zd��yli go zamordowa� w ostatnich miesi�cach wojny. Skondensowana czer� otacza�a go coraz szczelniej z ka�d� refleksj� pe�n� zw�tpienia. Kto m�g�, powraca� stamt�d albo przysy�a� wiadomo�ci przez Czerwony Krzy�, przez ludzi jad�cych do kraju, a cisza wok� niego przemawia�a groz� bratnich mogi�, apelowa�a do rozs�dku: je�eli wojna poch�on�a miliony ofiar, on m�g� znale�� si� w�r�d nich. I teraz jego rodzice ufaj� wbrew oczywisto�ci, �e on �yje. Zbudzili�my si� po wojnie na zupe�nie innym �wiecie, wiele problem�w odpad�o, powsta�y nowe sytuacje; marzenia wyniesione z tamtych lat mog� si� okaza� zb�dne, jak trampki zdarte podczas okupacji, wyrzucone ju� dawno na �mietnik, jak butelka, w kt�rej ukryto i zakopano gar�� artyku��w dla konspiracyjnej prasy; to ju� daleka przesz�o��. Powtarzam sobie ze zdumieniem: a je�eli on �yje, co to znaczy? W jakim stopniu cz�owiek zdematerializowany wskutek nieobecno�ci r�ni si� od cz�owieka zmar�ego? Brakowa�o najmniejszego potwierdzenia, �e nadal egzystuje i gdzie� jest; je�eli wr�ci zza horyzontu, wbrew obrotowi �ruby, kt�ra przekr�ci�a si� pod naszymi nogami zagarniaj�c z ziemi t�umy ludzi, czym b�dzie jego dalsze /ycie? I nasze dalsze �ycie, nawet gdyby�my si� jeszcze kiedykolwiek spotkali'.' Nast�pny wira� samolotu zmienia po�o�enie bia�ych ob�ok�w, odpycha 21 I I . je daleko na martwe jezioro lazuru, teraz ukazuj� si� obok prawego skrzyd�a zadymione chmury, czatowa� pomi�dzy nimi wiatr i wdar� si� pod kad�ub, uderza w ogon od spodu, szarpie, t�ucze, znowu gnamy w d� po wertepach atmosfery, po klocach i skalnych g�azach energii, kt�ra walczy z kubatur� douglasa, przeciwstawia si� mocnym r�kom pilota, bije huraganem tak samo jak wczoraj i przedwczoraj, zagradzaj�c drog� do celu. Celem jest Norymberga, miasto, w kt�rym przywr�c� r�wnowag� choremu �wiatu, prze�artemu gor�czk�. Od razu, w par� miesi�cy po zako�czeniu wojny, ludzie normalni wyizoluj� ze spo�ecze�stwa ob��kanych wodz�w, ich mundury furiat�w zast�pi� kaftanami bezpiecze�stwa, ich samych os�dz�, zbrodnie policz�. Nigdy ju� nie b�dzie mia�o do nas dost�pu zw�tpienie, poczucie bezsilno�ci, l�k o to, �e nie tylko w niebie nie ma nic, ale przede wszystkim o to, �e nic nie ma na ziemi - ani przyja�ni, ani sensu istnienia. W Norymberdze obraduj� mocniejsi ni� Niemcy, z�o�yli dowody si�y i rozumu, zwyci�yli. Rozpocznie si� nowa karta dziej�w Europy. Czysty rachunek. Cel powinien by� ju� bardzo blisko, je�eli nie zmienili�my kierunku. Motor przeci�gle ryczy. Z kabiny pilota s�ysz� podniecony, urywany g�os radiotelegrafisty i trzaski aparatu. Czuj� wyra�ny skurcz serca: Norymberga coraz bli�ej. Uwaga, uwaga, nadchodzi! Patrz� niespokojnie w okienko. Spod skrzyde� wylaz�y kacze �apy zako�czone k�kami. Rozje�d�ony �nieg biegnie szybko, coraz pr�dzej na spotkanie z cia�em sta�ym p�dz�cym uko�nie w d�. Razem ze �niegiem leci do g�ry czarna bry�a d�ipa, bezkszta�tna, jakby �ci�ta siekier�. Na jej masce bia�a gwiazda pi�cioramienna ro�nie, jest bli�ej, bli�ej. Uderzenie do�� wyra�ne; chropowata jazda po nawierzchni lotniska, przez anemiczne chwile zimowego poranku. - Jeste�my na ziemi! - z ulg� stwierdzi� Sebastian. Grabowiecki podj�� swoj� sprzeczk� z otoczeniem: ~ A w�a�nie �e nie na ziemi, tylko na betonie. - Po chwili doda� zamy�lony, jakby odpowiada� swoim refleksjom: - Wyobra�am sobie, jak s�dzia nas obsztorcuje. To chory cz�owiek. Na takie stanowisko powinno si� powo�a� kogo� energicznego! Nerwowy! Jak�e mu powiem, �e nie wszystko przywo��! Ameryka�ski �o�nierz z nogawkami spodni wpuszczonymi w kr�tkie cholewki but�w ko�ysze si� przy ka�dym kroku, mo�na pomy�le�, �e lotnisko jest wielkim statkiem, a on - marynarzem nawyk�ym do sztormowej fali, umiej�cym zachowa� r�wnowag�. M�j s�siad zamkn�� oczy, nieruchome rysy mog� �wiadczy� o spokojnej drzemce, tymczasem on m�wi zupe�nie wyra�nie trzy s�owa: - Nienawidz�, wi�c jestem. B�ysk spojrzenia w szczelinach powiek trwa kr�tko, potem zn�w bezruch: - Znienawidzi�em t� wasz� s�awn� Norymberg�. Nerwowe ziewanie powtarza si� raz za razem, pot�ny g�os dudni w pustawym samolocie dono�nie, troch� dziwnie; motory ucich�y, wytworzy�a si� pr�nia. 22 - By�em tu ju� poprzednio. Wiem, na czym polega ca�a zabawa. Niech mnie chwyc� b�le, je�eli tu zostan�. Przekona si� pani, co to znaczy: Norymberga. �miech buchn�� g�o�no, m�czyzna odchyli� g�ow� na oparcie fotela, zas�oni� d�o�mi policzki. Mog�o si� zdawa�, �e p�acze z rozbawienia. Milcza�am obserwuj�c go niech�tnie. - Przekona si� pani! Czas poka�e, kto przegra� wojn�. Chwilowo mamy tylko chaos w Europie, �eby nie nazwa� gorzej. Uczciwszy uszy powiem, �e to bajzel. Znowu dostrzeg�am �wie�y kolor jego warg ods�aniaj�cych z�by. Ten �miech mia� w sobie gorycz, mo�e nawet w�ciek�o��. - Czy pani wierzy w istnienie trybuna�u, kt�ry by rozs�dzi� wszystkie sprawy przeciwko Niemcom? Czy wedle pani rachunki wojny mog� by� uregulowane w par� miesi�cy? A p�niej zacznie si� nowa karta, czysta karta historii? Bzdura! Bzdura! Niech mnie chwyc� b�le, przecie� to mrzonki. S�ycha� uderzenie wichru i zgrzytliwy �wist w stalowych linkach samolotu. Sypie niezdecydowany �nieg; osiada na drutach, tworzy w�skie, poszerzaj�ce si� linie, kt�re przy lekkim ruchu znikaj�, zostawiaj�c wy�om w bia�ej grafice. Pasa�erowie trwaj� nieruchomo na swoich miejscach. Jeszcze trzeba czeka� na za�atwienie formalno�ci, chocia� wszystkich ogarn�a niecierpliwo��, pi�trz� si� g�osy, padaj� propozycje mi�dzynarodowych rozwi�za�. - Bo ja chcia�bym by� dobrze zrozumiany - wo�a m�ody m�czyzna. - Nam op�aca�oby si� p�j�� na du�e ust�pstwa, z g�ry za�o�y� �agodniejszy wymiar kary, powiedzmy w zamian za prawo s�dzenia kilku z nich w Polsce. Twierdz�, �e Krak�w jest jedynym na Ziemi miejscem, gdeie powinien si� odby� proces Hansa Franka. W zaperzeniu bije pi�ci� w fotel i najwyra�niej przemawia do Sebastiana, robi d�ugie przerwy spodziewaj�c si� odpowiedzi: - Czy nie Frank jest odpowiedzialny za wywiezienie i �mier� polskich naukowc�w? Tu, gdzie stosowa� teuto�skie metody, w�a�nie tu, gdzie nie powstrzyma� si� nawet u wr�t Uniwersytetu Jagiello�skiego, przyznaj� pa�stwo, tu powienien by� s�dzony, wedle praw zgodnych; z europejsk� kultur� i etyk�; �agodniej mo�e ni� w Norymberdze, �eby Polska zaskarbi�a sobie tym wyrokiem tytu� kraju humanitarnego i wielkodusznego. Prosz� mi wierzy�: Krak�w, tylko Krak�w. Milczenie. St�umione kroki �o�nierzy ameryka�skich s� coraz bli�ej, suchy trzask zamarzni�tego �niegu pod butami przypomina szuflowanie zbo�a. Sebastian odzywa si� tak oboj�tnie, �e nikt nie m�g�by odgadn��, czy w jego basowym g�osie pojawia si� jaka� nuta ironii: - A pan jest jedynym aa Ziemi cz�owiekiem, kt�ry m�g�by podj�� si� przewodzenia takiej