135

Szczegóły
Tytuł 135
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

135 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 135 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

135 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "R�ce przy sobie" autor: Robert Sheckley T�um. - Jolanta Kozak Opracowanie - Fingolfin Pok�adowy detektor masy rozb�ysn�� na r�owo, potem na czerwono. Agee przysypia� ju� nad desk� rozdzielcz�, czekaj�c, a� Victor upora si� z obiadem. Teraz gwa�townie podni�s� wzrok. - Planeta si� zbli�a! - zawo�a�, przekrzykuj�c syk uciekaj�cego powietrza. Kapitan Barnett kiwn�� g�ow�. Sko�czy� w�a�nie modelowa� gor�c� �at�, kt�r� z g�o�nym pla�ni�ciem przylepi� do zniszczonego kad�uba "Niez�omnego". �wist uchodz�cego powietrza przycich� do poziomu cichego j�ku, ale nie usta� ca�kowicie. Nigdy nie ustawa�. Kiedy Barnett podszed� do konsolety, planet� by�o ju� wida�, ledwo ledwo, spoza kraw�dzi ma�ego czerwonego s�o�ca. Jarzy�a si� zielono na tle czarnej nocy kosmosu i obu m�czyznom podsun�a t� sam� my�l. Barnett uj�� ow� my�l w s�owa. - Ciekawe, czy znalaz�oby si� tam co� do wzi�cia - powiedzia� marszcz�c czo�o. Agee, na znak nadziei, uni�s� bia�� brew. Patrzyli na przyrz�dy, kt�re w�a�nie zaczyna�y rejestrowa�. Nigdy by nie wytropili tej planety, gdyby skierowali "Niez�omnego" na szlaki po�udniowo-galaktyczne. Ale na tamtej trasie namno�y�o si� Policji Konfederacyjnej, wi�c Barnett wola� j� omija� wielkim �ukiem. "Niez�omny by� zarejestrowany jako handlowiec - chocia� ca�y przewo�ony przez niego �adunek sprowadza� si� do kilku butelek silnie �r�cego kwasu, u�ywanego do otwierania sejf�w i trzech �redniej wielko�ci bomb atomowych. W�adze niech�tnmym okiem patrzy�y na tego rodzaju dobra i stale usi�owa�y przymkn�� za�og� na podstawie jakiego� przedawnionego oskar�enia - o morderstwo na Lunie, o kradzie� na Omedze, o napad z w�amaniem na Samii II. By�y to wszystko stare, prawie zapomniane przest�pstwa, kt�re policja z maniackim uporem pr�bowa�a rozdmucha� na nowo. Co gorsza, nowe policyjne kr��owniki przewy�sza�y "Niez�omnego" pod wzgl�dem uzbrojenia. Dlatego wybrali tras� okr�n� do Nowych Aten, gdzie w�a�nie rozpocz�� si� wielki strajk uranowy. - Z wygl�du nic specjalnego - skomentowa� Agee, krytycznym okiem szacuj�c wska�niki. - Tak czy owak, mo�emy si� ko�o niej przejecha� - powiedzia� Barnett. Odczyty by�y ma�o ciekawe. Ukazywa�y planet� mniejsz� ni� Ziemia, nieobecn� na mapach i pozbawion� jakiejkolwiek warto�ci handlowej poza atmosfer� tlenow�. Kiedy mijali planet�, czujniki metali ci�kich gwa�townie o�y�y. - Tam jest materia�! - Agee b�yskawicznie interpretowa� liczne odczyty. - Czysty. Bardzo czysty - i to na powierzchni! Spojrza� na Barnetta, kt�ry skin�� g�ow�. Pojazd skr�ci� gwa�townie w stron� planety. Z zaplecza statku nadszed� Victor, w malutkiej we�nianej czapeczce wci�ni�tej na wielk� ogolon� g�ow�. Stan�� za Barnettem i patrzy� mu przez rami�, jak Agee sprowadza pojazd w d� po torze ciasnej spirali. Z odleg�o�ci p� mili od powierzchni planety dostrzegli swoje z�o�a ci�kiego metalu. By� to statek kosmiczny, spoczywaj�cy na ogonie po�rodku naturalnej polany. - A to ciekawe - zauwa�y� Barnett. Gestem nakaza� Ageemu zej�� ni�ej. Agee z niebywa�� zr�czno�ci� osadzi� pojazd na ziemi. Dawno ju� przekroczy� wiek emerytalny dla pilot�w dowodz�cych, co jednak wcale nie os�abi�o jego koordynacji. Barnett, kt�ry znalaz� go bez grosza i dachu nad g�ow�, zatrudni� Agee'ego bez wahania. Kapitan zawsze ch�tnie pomaga� bli�niemu, je�eli by�o mu to na r�k� i stwarza�o szans� zysku. On i Agee mieli identyczny stosunek do w�asno�ci prywatnej, chocia� czasami r�nili si� co do metod jej pozyskiwania. Agee wola� pewniaki. Barnett, przeciwnie, mia� w sobie wi�cej odwagi ni� to by�o wskazane u przedstawiciela stosunkowo delikatnego gatunku jakim by� Homo sapiens. Zbli�ywszy si� do powierzchni planety, stwierdzili, �e obcy statek jest wi�kszy ni� "Niez�omny", a do tego b�yszcz�cy, l�ni�cy nowo�ci�. Kszta�t pokrywy by� im nieznany, podobnie jak oznakowanie. - Widzia�e� kiedy co� podobnego? - spyta� Barnett. Agee skonsultowa� zasoby swojej przepastnej pami�ci. - Troch� przypomina robot� cepha�sk�, tyle �e ich statki nie s� takie przysadziste. Solidnie zboczyli�my z kursu. Ten statek mo�e w og�le nie by� z Konfederacji. Victor gapi� si� na statek z rozdziawion� g�b�. Westchn�� g�o�no. - Przyda�by si� nam taki stateczek, co, kapitanie? Nag�y u�miech Barnetta by� jak p�kni�cie w granicie. - Victor! - powiedzia� Barnett. - W prostocie swojej dotkn��e� sedna sprawy. Istotnie, przyda nam si� taki statek. Chod�my tam i pogadajmy z jego szefem. Przed dopi�ciem pasa, Victor upewni� si�, �e lodomiotacze maj� pe�ny �adunek. Ju� stoj�c na ziemi, pos�ali w g�r� pomara�czowo-zielon� rac� sygnalizacyjn�, ale nie otrzymali odpowiedzi z obcego statku. Atmosfera planety chyba nadawa�a si� do oddychania, temperatura wynosi�a 72 stopnie Fahrenheita. Po odczekaniu paru minut wymaszerowali z pojazdu, trzymaj�c lodomiotacze w pogotowiu pod os�on� kurtek. Wszyscy trzej przemierzali dziel�c� statki odleg�o�� z wystudiowanymi u�mieszkami na twarzach. Z bliska statek by� wspania�y. Jego po�yskliwa srebrzystoszara pow�oka by�a prawie nietkni�ta przez meteoryty. Wej�cie by�o otwarte, a po st�umionym mruczeniu poznali, �e generatory w�a�nie si� �aduj�. - Jest tam kto?! - hukn�� Victor w czelu�� w�azu. Jego g�os poni�s� si� g�uchym echem po ca�ym statku. Odpowiedzi nie by�o - tylko cichy szum generator�w i szelest traw na r�wninie. - Gdzie oni si� podzieli, jak my�licie? - zapyta� Agee. - Pewnie wyszli zaczerpn�� �wie�ego powietrza - powiedzia� Barnett. - Na pewno nie spodziewali si� go�ci. Victor potulnie usiad� na ziemi. Barnett i Agee buszowali wok� podstawy statku, zachwycaj�c si� jego wspania�ymi dyszami. - Da�by� rad�? Jak my�lisz? - zapyta� Barnett. - Czemu nie - powiedzia� Agee. - Najwa�niejsze, �e nap�d jest konwencjonalny. Mechanizmy pomocnicze to drobiazg - istoty oddychaj�ce tlenem stosuj� podobne metody kontroli nap�du. Na pewno si� po�apie, to tylko kwestia czasu. - Kto� idzie! - zawo�a� Victor. Rzucili si� do w�azu. O trzysta jard�w od statku zaczyna� si� wystrz�piony las. Jaka� figura wy�oni�a sie spomi�dzy drzew i zmierza�a w ich stron�. Agee i Victor r�wnocze�nie wydobyli miotacze. Lornetka Barnetta pozwoli�a okre�li� figur� jako r�wnoleg�obok mierz�cy oko�o dw�ch st�p wysoko�ci na jedn� stop� szeroko�ci. Grubo�� obcego nie si�ga�a dw�ch cali. G�owy nie mia�. Barnett zmarszczy� brwi. Nigdy jeszcze nie widzia� czworok�ta p�yn�cego w powietrzu nad wysok� traw�. Kiedy wyostrzy� lornetk�, okaza�o si�, �e obcy ma w sobie co� z humanoida. Sci�lej rzecz ujmuj�c, mia� cztery ko�czyny. Dw�ch z nich, prawie niewidocznych przez traw�, u�ywa� do chodzenia, podczas gdy dwie pozosta�e stercza�y sztywno w przestrze�. Po�rodku postaci Barnett z trudem wyr�ni� male�kie oczy i usta. Stworzenie nie mia�o na sobie �adnego ubrania ani kasku. - Ciekawy typ urody - mrukn�� Agee, ustawiaj�c aparatur� miotacza. - A mo�e on jest sam? - Miejmy nadziej� - powiedzia� Barnett, r�wnie� wyci�gaj�c miotacz. - Odleg�o�c oko�o dwa tysi�ce jard�w - Agee wycelowa� bro�, po czym podni�s� wzrok. - A mo�e pan kapitan �yczy sobie najpierw z nim porozmawia�? - Co tu gada� - u�miechn�� si� leniwie Barnett. - Ale dajmy mu podej�� bli�ej. Szkoda by by�o spud�owa�. Agee pokiwa� g�ow� i poprowadzi� obcego w oku celownika. Kalen zatrzyma� si� na tym opuszczonym ma�ym �wiecie z nadziej� zdobycia, metod� wysadzenia w powietrze, kilku ton erolu - minera�u wysoko cenionego przez Mabogian. Nie mia� szcz�cia. Niezu�yta bomba tetnitowa nadal spoczywa�a w jego cielesnej sakiewce, w towarzystwie zab��kanego orzecha kerla. Kalen pomy�la�, �e wr�ci na Mabog z balastem zamiast �adunku. Trudno, m�wi� sobie wynurzaj�c si� z lasu, mo�e nast�pnym razem. Widok chudego, upstrzonego �atami statku kosmicznego przy jego w�asnym przyprawi� Kalena o szok. Najmniej ze wszystkiego spodziewa� si� znale�� na tym �wiatku inn� �yw� istot�. Tubylcy w dodatku stali przed jego w�azem! Kalen od razu dostrzeg�, �e je��li chodzi o kszta�t, s� z grubsza mabogijni. W Unii Mabogijskiej istnia�a rasa bardzo do nich podobna, tyle �e buduj�ca zupe�nie inne statki. Intuicja podszepn�a mu, �e mog� to by� przedstawiciele tej wielkiej cywilizacji z peryferi�w Galaktyki, o kt�rej ju� od dawna chodzi�y plotki. Dziwna rzecz: obcy si� nie poruszali. Dlaczego nie wychodz� na powitanie? Wiedzia�, �e go zauwa�yli, poniewa� wszyscy trzej wskazywali w jego kierunku. Przyspieszy� kroku, u�wiadamiaj�c sobie, �e nic nie wie o ich obyczajach. Mia� tylko nadziej�, �e nie s� zwolennikami zbyt rozwlek�ych ceremonii. Ju� po godzinie sp�dzonej na tym wrogim �wiecie czu� si� zm�czony. By� g�odny, rozpaczliwie potrzebowa� prysznica... Co� intensywnie zimnego rzuci�o nim do ty�u. Rozejrza� si� czujnie: czy�by to by�a jaka� nieznana cecha planety? Ponownie ruszy� do przodu. Nast�pny pocisk te� trafi� go celnie, zamra�aj�c zewn�trzn� warstw� jego pow�oki. Sprawa wygl�da�a powa�nie. Mabogianie nale�eli do najsilniejszych form �ywych w Galaktyce, ale nawet ich odporno�� mia�a swoje granice. Kalen rozejrza� si� ponownie, szukaj�c �r�d�a k�opot�w. To ci obcy - strzelali do niego! Przez chwil� jego o�rodki my�lowe odmawia�y przyj�cia dowodu zmys��w. Kalen wiedzia�, co to jest morderstwo. Oniemia�y ze zgrozy, bywa� �wiadkiem tej perwersji w�r�d niekt�rych niskich form zwierz�cych. Widywa� te� rejestry odchyle� psychicznych, kt�re dokumentowa�y ka�dy przypadek morderstwa z premedytacj�, jaki mia� miejsce od pocz�tku historii Mabogu. Ale �eby co� takiego zdarzy�o si� jemu osobi�cie! Kalen nie by� w stanie w to uwierzy�. Trafi� go kolejny �adunek. Kalen sta� bez ruchu, pr�buj�c przekona� samego siebie, �e to, co si� dzieje, dzieje si� naprawd�. Nie m�g� poj��, �e stworzenia obdarzone zmys�em wsp�dzia�ania wystarczaj�cym do prowadzenia statku kosmicznego, potrafi� by� jednocze�nie zdolne do morderstwa. Przecie� oni go nawet nie znali! Kiedy by�o ju� prawie za p�no, Kalen zrobi� w ty� zwrot i pogna� do lasu. Wszyscy trzej obcy strzelali za nim jednocze�nie, tote� trawa wok� Kalena chrz�ci�a i biela�a od szronu, a powierzchnia jego sk�ry zlodowacia�a ca�kowicie. Zimno by�o tym czynnikiem, do kt�rego organizm mabogia�ski nie by� szczeg�lnie przystosowany. Ch��d zaczyna� si� wdziera� do organ�w wewn�trznych Kalena. Mimo to, nadal nie m�g� uwierzy�. Dopad� lasu, ale zanim skry� si� za drzewo, dosi�gn�� go podw�jny atak. Poczu�, jak ca�y jego system wewn�trzny rozpaczliwie stara si� przywr�ci� organizmowi ciep�o, a w chwil� potem ze szczerym �alem podda� si� ciemno�ci. - Jaki� g�upi ten obcy - zauwa�y� Agee, chowaj�c miotacz do kabury. - G�upi i silny - doda� Barnett. - Ale �aden tlenowiec du�o tego nie wytrzyma - dumnie wyszczerzy� z�by w u�miechu i poklepa� srebrnoszary kad�ub statku. - Ochrzcimy go "Niez�omny II". - Hip hip hura na cze�� kapitana! - krzykn�� entuzjastycznie Victor. - Oszcz�dzaj p�uca - pouczy� go Barnett. - Jeszcze ci si� przydadz�. - Popatrzy� w g�r�. - Mamy jeszcze ze cztery godziny �wiat�a. Victor, przynie� �ywno��, tlen i narz�dzia z "Niez�omnego I" i roz�aduj jego stosy. Kiedy� tu wr�cimy i we�miemy staruszka do domu. Ale na razie chc� odpali� przed zachodem s�o�ca. Victor oddali� si� pospiesznie. Barnett i Agee weszli na pok�ad statku. Tyln� po�ow� "Niez�omnego II" zape�nia�y generatory, silniki, transformatory, urz�dzenia pomocnicze, zbiorniki paliwa i powietrza. Obok mie�ci�a si� wielka �adownia, zajmuj�ca prawie reszt� wn�trza. Pe�no w niej by�o orzech�w rozmaitych kszta�t�w i kolor�w, kt�rych �rednica waha�a si� od dw�ch cali do mniej wi�cej podw�jnej �rednicy g�owy doros�ego m�czyzny. Pozostawa�y dwie kabinki w dziobie statku. Pierwsza powinna by�a s�u�y� za kabin� za�ogi - jako jedyny kawa�ek wolnego miejsca. By�a jednak kompletnie pusta: ani kozetek deceleracyjnych, ani sto��w czy krzese� - tylko wypolerowana metalowa pod�oga. W �cianach i w suficie widnia� szereg otwor�w, kt�rych funkcja na pierwszy rzut oka nie by�a oczywista. Z tym pomieszczeniem po��czona by�a kabina pilota, bardzo ma�a, ledwie mieszcz�ca jedn� osob�. Deska rozdzielcza pod kopu�� by�a szczelnie inkrustowana przyrz�dami. - W twoje r�ce przekazuj� - powiedzia� Barnett do Agee'ego. - Zobaczymy, co potrafisz. Agee kiwn�� g�ow� i rozejrza� si� za sto�kiem, po czym kucn�� przed konsolet� i zacz�� j� uwa�nie studiowa�. W ci�gu paru godzin Victor przeni�s� ca�y ich dobytek na "Niez�omnego II". Agee do tego czasu niczego jeszcze nie dotkn��. Po rozmiarach, kolorach, kszta�tach i usytuowaniu poszczeg�lnych urz�dze� pr�bowa� odgadn��, co kontroluje co. Nie by�o to �atwe, nawet przy za�o�eniu podobie�stwa system�w nerwowych i wzorc�w rozumowania. Czy pomocniczy system nadawczy biegnie od lewej do prawej? Je�eli nie, Agee musia�by oduczy� si� dotychczasowych nawyk�w. Czy dla projektant�w tego statku kolor czerwony oznacza� zagro�enie? Je�eli tak, to du�y przycisk m�g�by s�u�y� do obni�ania poziomu paliwa. Ale kolor czerwony m�g� z r�wnym powodzeniem oznacza� gor�ce paliwo, w kt�rym to przypadku przycisk kontrolowa�by zapewne nadmierny przep�yw energii. W ko�cu Agee doszed� do wniosku, �e zadaniem przycisku jest prze�adowa� stosy w razie wrogiego ataku. Maj�c to na uwadze, Agee dalej bada� przyrz�dy. Nie przejmowa� si� zanadto tym, czego nie rozumia�. Po pierwsze statki kosmiczne by�y to twarde sztuki, na dobr� spraw� nie zniszczalne od wewn�trz. Po drugie mia� wra�enie, �e z�apa� system. Barnett wetkn�� g�ow� do kabiny. Tu� za jego plecami sta� Victor. - Got�w? Agee obrzuci� spojrzeniem ca�� konsolet�. - Chyba tak - lekko dotkn�� jednego z pokr�te�. - To powinno kontrolowa� �luzy. Przekr�ci� ga�k�. Victor i Barnett zamarli w oczekiwaniu, poc�c si� obficie w ch�odnym pomieszczeniu. Us�yszeli g�adki �wist naoliwionego metalu. �luzy zatrzasn�y si�. Agee, rozpromieniony, dmuchn�� w koniuszki palc�w - na szcz�cie. - To by by� system wymiany powietrza - o�wiadczy�. W��czy� przycisk. Z sufitu zacz�� si� s�czy� ��ty dym. - System zanieczyszczony - mamrota� Agee, kr�c�c ga�k�. Victor zani�s� si� kaszlem. - Wy��cz to - powiedzia� Barnett. Dym wali� g�stymi smugami, momentalnie wype�niaj�c oba pomieszczenia. - Wy��cz to! - Kiedy nic nie widz�! - Agee po omacku nie trafi� we w�a�ciwy przycisk i zamiast niego wcisn�� guzik pod spodem. Generatory zacz�y z miejsca w�ciekle zawodzi�. B��kitne ogniki przemkn�y wzd�u� konsolety i wskoczy�y na �cian�. Agee, zataczaj�c si�, odst�pi� od konsolety i pad� na ziemi�. Victor ju� by� przy drzwiach �adowni, pr�buj�c je wywali� pi�ciami. Barnett zakry� d�oni� usta i rzuci� si� do przyrz�d�w. Na �lepo szuka� wy��cznika. czuj�c, jak ca�y statek wok� niego wiruje do utraty tchu. Victor run�� na ziemi�, nie przestaj�c b�bni� w drzwi �adowni zwiotcza�ymi pi�ciami. Barnett na o�lep d�gn�� konsolet�. Generatory umilk�y w jednej chwili. Nast�pnie Barnett poczu� na twarzy zimny powiew. Otar� �zawi�ce oczy i spojrza� w g�r�. Przypadkowo trafiony przycisk zamkn�� uj�cie w suficie, przerywaj�c dop�yw ��tego gazu. Barnett przez przypadek otworzy� �luzy i zimne nocne powietrze planety ju� wypiera�o gaz ze statku. Wkr�tce mo�na by�o oddycha�. Victor niepewnie gramoli� si� na nogi, ale Agee nie dawa� znaku �ycia. Barnett zrobi� staremu pilotowi sztuczne oddychanie, kln�c przy tym przez ca�y czas pod nosem. Wreszcie powieki Agee'ego zatrzepota�y, a jego klatka piersiowa zacz�a wznosi� si� i opada�. W chwil� potem usiad� i tylko kr�ci� g�ow�. - Co to by�o za �wi�stwo? - zapyta� Victor. - Obawiam si� - powiedzia� Barnett. - �e nasz znajomy uwa�a� to za �wietne powietrze do oddychania. Agee dalej kr�ci� g�ow�. - Niemo�liwe, kapitanie. Przecie� by� w �wiecie otoczonym tlenem, chodzi� po nim bez kasku, bez... - Upodobania dotycz�ce powietrza potrafi� by� bardzo r�ne - zauwa�y� Barnett. - Sp�jrzmy prawdzie w oczy: pod wzgl�dem fizycznym nasz przyjaciel nie przypomina� nas ani troch�. - To nie za dobrze - podsumowa� Agee. Trzej m�czy�ni wymienili spojrzenia. W nast�pnej chwili ciszy dobieg� ich niewyra�ny, niepokoj�cy odg�os. - Co to by�o? - Victor skoczy� na r�wne nogi, wyszarpuj�c miotacz z kabury. - Spok�j! - wrzasn�� Barnett. Nas�uchiwali. Im d�u�ej Barnett pr�bowa� zidentyfikowa� odg�os, tym bardziej czu�, �e ka�dy w�osek na karku staje mu d�ba. Odg�os dobiega� z daleka. Jakby metal uderza� w twardy obiekt niemetaliczny. Trzej me�czy�ni wyjrzeli przez luk. W po�egnalnym blasku s�o�ca zobaczyli, �e g��wny w�az "Niez�omnego I" jest otwarty. Odg�os dobiega� ze statku. - Niemo�liwe - powiedzia� Agee. - Lodomiotacze... - Nie zabi�y go - doko�czy� Barnett. - To �le - wyst�ka� Agee. - To bardzo �le. Victor dalej dzier�y� sw�j lodomiotacz w pogotowiu. - Kapitanie, a mo�e ja bym si� tam przespacerowa�... Barnett pokr�ci� g�ow�. - Nie dopu�ci ci� bli�ej ni� na dziesi�� st�p do �luzy. Nie, daj pomy�le�. By�o tam co� na pok�adzie, czym m�g� si� pos�u�y�? Stosy? - Ja mam ��cza, kapitanie - powiedzia� Victor. - Dobrze. Wobec tego nie ma tam nic, co... - Kwas - wtr�ci� Agee. - Bardzo mocny. Ale nie przypuszczam, aby m�g� nim wiele zdzia�a�. - Nic a nic - przytakn�� Barnett. - Jeste�my na tym statku i nie ruszymy si� z niego. Na pocz�tek oderwijmy go od ziemi. Agee patrzy� na desk� rozdzielcz�. Jeszcze p� godziny temu prawie j� rozumia�. Teraz wydawa�a mu si� chytr�, �mierciono�n� pu�apk� - potrzaskiem, kt�rego niewidoczne druciki prowadz� nieuchronnie do zniszczenia. Pu�apka by�a niezamierzona. Ale statek kosmiczny by� si�� rzeczy machin� przeznaczon� nie tylko do podr�owania, ale i do �ycia. Przyrz�dy musia�y stara� si� odtwarza� naturalne �rodowisko obcego, zaspokaja� jego potrzeby. Dla nich trzech mog�o si� to okaza� fatalne w skutkach. - Szkoda, �e nie wiemy z jakiego rodzaju planety go�� pochodzi - odezwa� si� �a�o�nie Agee. Gdyby znali warunki naturalne obcego, potrafiliby przewidzie� zachowania jego statku. Wiedzieli tylko tyle, �e oddycha truj�cym ��tym gazem. - Dobrze nam idzie - o�wiadczy� bez przekonania Barnett. - Znajd� tylko przycisk nap�du, a reszt� zostawimy w spokoju. Agee odwr�ci� si� do konsolety. Barnett ciekaw by�, co zamierza obcy. Zapatrzy� si� w sylwetk� swojego dawnego statku, widoczn� na tle wieczornego nieba i s�ucha� niesamowitego odg�osu uderzania metalu o nie metal. Kalen zdziwi� si� bardzo, �e jeszcze �yje. Ale popularne w�r�d ludu porzekad�o g�osi�o, �e "Mabogianin umiera natychmiast, albo wcale". Na razie okaza�o si�, �e wcale. Sko�owany, usiad� i opar� si� o drzewo. Pojedyncze czerwone s�o�ce wisia�o nisko nad horyzontem, a wok� Kalena wirowa�y podmuchy truj�cego tlenu. Natychmiast skontrolowa� p�uca i stwierdzi�, �e nadal s� bezpiecznie zablokowane. �yciodajne ��te powietrze, chocia� ju� w du�ej mierze pozbawione warto�ci wskutek d�ugiego u�ywania, wci�� jeszcze trzyma�o go przy �yciu. Kalen nadal jednak nie bardzo wiedzia�, co si� dzieje. O kilkaset jard�w od niego sta� sobie spokojnie jego statek. Coraz s�absza czerwona luna �lizga�a si� po jego kad�ubie i Kalen na chwil� uleg� z�udzeniu, �e �adnych obcych nie by�o. Wymy�li� sobie ca�� sytuacj�, a teraz wr�ci na statek... Zobaczy�, jak jeden z obcych, ob�adowany rozmaitymi dobrami, wsiada do jego pojazdu. Po kr�tkiej chwili �luzy si� zamkn�y. To by�a prawda, wszystko by�o prawd�. Kalen wykona� ostry zwrot my�lowy w stron� nieweso�ej rzeczywisto�ci. Pilnie potrzebowa� jedzenia i powietrza. Jego sk�ra zewn�trzna by�a sucha i pop�kana; wymaga�a oczyszczenia i o�ywienia. A �ywno��, powietrze i �rodki czyszcz�ce zosta�y na statku. Przy sobie, w cielesnej sakiewce, Kalen mia� tylko jeden czerwony orzech kerla i bomb� tetnitow�. Gdyby uda�o mu si� roz�upa� i zje�� orzech, odzyska�by nieco si�. Ale jak go roz�upa�? By� przera�ony tym, jak dalece uzale�ni� si� maszyn. I tym, �e teraz b�dzie musia� znale�� sposoby na wykonanie czynno�ci najprostszych, zwyczajnych, codziennych - tych, kt�re jego statek wykonywa� automatycznie, a o kt�rych on sam nawet nie musia� my�le�. Kalen zauwa�y�, �e obcy najwyra�niej porzucili sw�j statek. Dlaczego? To nie by�o wa�ne. Wa�ne by�o to, �e je�eli zostanie na r�wninie, umrze przed nastaniem dnia. Jedyna jego szansa na prze�ycie le�a�a we wn�trzu obcego statku. Wolno prze�lizgiwa� si� w�r�d traw, przystaj�c tylko w chwilach, gdy atakowa�y go zawroty g�owy. Stara� si� nie traci� z oczu swojego pojazdu. Je�eli obcy zaczn� go teraz �ciga� - wszystko stracone. Ale nic takiego nie nast�pi�o.Podkrad�szy si� do statku, co trwa�o wieczno��, Kalen wszed� do �rodka. Nadchodzi� wiecz�r. Ale nawet w p�mroku da�o si� zauwa�y�, �e statek jest stary. �ciany, od pocz�tku za cienkie, mia�y �at� na �acie. Wszystko �wiadczy�o o d�ugoletniej, intensywnej eksploatacji. Teraz rozumia�, dlaczego tak im zale�a�o na jego statku. Zaatakowa�a go kolejna fala s�abo�ci. W ten spos�b organizm Kalena domaga� si� natychmiastowej atencji. Problemem numer jeden wydawa�o si� jedzenie. Kalen wy�uska� z sakwy orzech kerla. Orzech by� okr�g�y, mierzy� oko�o czterech cali �rednicy, przy czym grubo�� �upiny wynosi�a dwa cale. Orzechy tego gatunku by�y podstawowym sk�adnikiem diety mabogia�skiego kosmonauty. Stanowi�y koncentrat energii i dawa�y si� przechowywa� praktycznie w niesko�czono�� - nie�uskane, rzecz jasna. Kalen po�o�y� orzech przy �cianie, znalaz� stalowy pr�t i z ca�ej si�y uderzy� pr�tem w orzech. Przy zetkni�ciu z orzechem, pr�t powodowa� g�uchy odg�os, jak z wielkiego b�bna. Orzech pozosta� nietkni�ty. Kalen ciekaw by�, czy obcy us�yszeli odg�os. Musia� si� liczy� z ryzykiem. Przymierzy� si� i ponownie zaatakowa� orzech. Po kwadransie, on sam pada� z wyczerpania, a pr�t zgi�ty by� niemal wp�. Orzech nie odni�s� szwanku. Kalen zrozumia�, �e nie da rady roz�upa� orzecha bez Zgniatacza - standardowego wyposa�enia wszystkich mabogia�skich statk�w. Nikomu nie przysz�oby do g�owy, �e mo�na pr�bowa� innych metod �upania orzech�w. By� to przera�aj�cy dow�d jego bezradno�ci. Uni�s� �om do nast�pnego uderzenia i stwierdzi�, �e jego ko�czyny sztywniej�. Rzuci� pr�t i dokona� ogl�dzin w�asnej osoby. Zmro�ona pow�oka zewn�trzna hamowa�a ruchy. Sk�ra twardnia�a powoli w nieprzenikaln� tkank� rogow�. Z ko�cem procesu twardnienia, Kalen zosta�by unieruchomiony. Zamro�ony w jednej pozie, siedzia�by tak lub sta�, dop�ki nie udusi�by si� na �mier�. Kalen z trudem odegna� fal� rozpaczy i zmusi� si� do my�lenia. Musia� bezzw�ocznie zdj�� star� sk�r�. To by�o wa�niejsze ni� jedzenie. Na pok�adzie w�asnego statku obmy�by j� i namoczy�, zmi�kczy� i w ko�cu wykurowa�. W�tpi� jednak, czy obcy wozili z sob� odpowiednie �rodki czyszcz�ce. Drugim wyj�ciem by�o zedrze� z siebie zewn�trzn� pow�ok�. Kolejna warstwa sk�ry przez par� dni by�aby bardzo delikatna, ale przynajmniej nie kr�powa�aby ruch�w. Na sztywnych ko�czynach uda� si� w poszukiwaniu Rozbieraka. Zaraz jednak uzmys�owi� sobie, �e obcy na pewno nie b�d� mieli nawet tego podstawowego urz�dzenia. Zn�w zdany by� wy��cznie na siebie. Podni�s� stalowy �om, wygi�ty w hak, i jego czubek wetkn�� pod fa�d sk�ry. Z ca�ej si�y szarpn�� w g�r�. Sk�ra nie poddawa�a si�. Kalen wcisn�� si� mi�dzy generator a �cian� i inaczej zamocowa� hak. Zbyt kr�tkie ramiona nie pozwoli�y mu jednak zastosowa� techniki d�wigni i twarda sk�ra uparcie trzyma�a si� na ciele. Wypr�bowa� jeszcze z dziesi�� innych pozycji - bez powodzenia. Pozbawiony pomocy mechanicznej, nie m�g� utrzyma� si� do�� mocno w jednym miejscu. Zniech�cony, rzuci� �om. Nic nie m�g� zrobi�, absolutnie nic. I nagle przypomnia� sobie o bombie tetnitowej w cielesnej sakwie. Prymitywna cz�� jego umys�u, kt�rej istnienia nigdy przedtem nie podejrzewa�, podszeptywa�a, �e jest jedno proste wyj�cie z sytuacji. Kalen m�g� podrzuci� bomb� pod w�asny statek, korzystaj�c z nieuwagi obcych. S�aby �adunek nie wyrz�dzi�by statkowi wi�kszej szkody, tylko wyrzuci�by go w g�r� na wysoko�c dwudziestu, mo�e trzydziestu st�p. Obcy jednak niew�tpliwie ponie�liby �mier�. Kalen poczu� groz�. Jak m�g� o czym� takim pomy�le�? Etyka Mabogian, wszczepiona g��boo w sam� tkank� jego istnienia, zabrania�a odbierania �ycia istocie inteligentnej, bez wzgl�du na okoliczno�ci. Bez wzgl�du na wszelkie okoliczno�ci. - Ale czy to nie b�dzie usprawiedliwione? - szepta�a prymitywna cz�� jego umys�u. - Ci obcy s� chorzy. Odda�by� przys�ug� wszech�wiatu pozbywaj�c si� ich, a przy okazji tylko pom�g�by� sam sobie. Nie my�l o tym jako o morderstwie. Uznaj to za eksterminacj�. Kalen wyj�� bomb� z sakiewki i obejrza� j�, po czym pospiesznie schowa� z powrotem. - Nie! - powiedzia� sam do siebie, bez wielkiego przekonania. Nie chcia� ju� wi�cej my�le�. Na zm�czonych, niemal ca�kiem sztywnych ko�czynach, zacz�� przeszukiwa� obcy statek, rozgl�daj�c si� za czym�, co uratowa�oby mu �ycie. Agee siedzia� w kucki w kabinie pilota, ze znu�eniem znacz�c przyciski niezmazywalnym o��wkiem. Czu� b�l w p�ucach; pracowa� ca�� noc. Teraz na zewn�trz ponuro szarza� �wit i ch�odny wiatr smaga� kad�ub "Niez�omnego II". Statek mia� ju� o�wietlenie, ale nie mia� ogrzewania, poniewa� Agee ba� si� dotkn�� regulatora temperatury. Victor wszed� do pomieszczenia za�ogi, zataczaj�c si� pod ci�arem wielkiej skrzyni. - A Barnett? - zawo�a� Agee. - Idzie - odpowiedzia� Victor. Kapitan kaza� ca�y sprz�t sk�ada� na przodzie statku, gdzie by�by �atwo dost�pny. Pomieszczenie za�ogi by�o jednak niedu�e i prawie w ca�o�ci ju� zastawione. Rozgl�daj�c si� za kawa�kiem wolnego miejsca pod skrzyni�, Victor zauwa�y� drzwi w jednej �cianie. Wcisn�� widniej�cy w nich guzik - drzwi g�adko podjecha�y w g�r� i schowa�y si� w suficie, ukazuj�c pokoik wielko�ci szafy. Victor uzna�, �e b�dzie to �wietny magazyn. Nie zwa��j�c na okruchy czerwonych �upin walaj�ce si� po pod�odze, wepchn�� skrzyni� do �rodka. Sufit pokoiku zacz�� si� momentalnie opuszcza�. Victor rykn��, a� si� ponios�o po ca�ym statku. Podskoczy� - i wyr�n�� g�ow� w sufit. Pad� na twarz, oniemia�y ze zdziwienia. Agee wypad� z kabiny pilota, a i Barnett nadbieg� do nich sprintem. Barnett z�apa� Victora za nog�, chc�c go wyci�gn�� ze schowka, ale Victor by� ci�ki, a kapitan �lizga� si� po g�adkim metalu posadzki. Wykazuj�c rzadk� przytomno�� umys�u, Agee ustawi� skrzyni� na sztorc. Sufit zatrzyma� si� na niej. Barnett i Agee zacz�li we dw�ch szarpa� Victora za nogi. Uda�o im si� go wyci�gn�� w sam� por�: ci�ka skrzynia rozp�k�a si� na kawa�ki, a w nast�pnej chwili zmia�d�ona zosta�a w proch. Sufit pokoiku, opuszczaj�cy si� na l�ni�cym olejem pot�nym sztyfcie, sprasowa� kufer do grubo�ci sze�ciu cali. Dokonawszy tego, urz�dzenie mlasn�o d�wi�cznie i bezszelestnie wr�ci�o na miejsce. Victor usiad�, masuj�c g�ow�. - Kapitanie - odezwa� si� b�agalnym tonem. - Nie mogliby�my wr�ci� na nasz statek? Agee te� mia� swoje w�tpliwo�ci co do ca�ego przedsi�wzi�cia. Ogarn�� wzrokiem z�owieszczy pokoik, kt�ry na powr�t przypomina� szaf� z okruchami czerwonych skorup na pod�odze. - Jak s�owo daj�, to jaka� pu�apka - odezwa� si� strapiony. - Mo�e Victor ma racj�. - Chcesz zostawi� taki statek? - zdumia� si� Barnett. Agee skrzywi� si� niewyra�nie i kiwn�� g�ow�. - Najgorsze - powiedzia�, nie patrz�c na Barnetta - jest to, �e nie wiemy, z czym on za chwil� wyskoczy. Za du�e ryzyko, kapitanie. - Czy zdajesz sobie spraw�, z czego by� zrezygnowa�? - zbeszta� go Barnett. - Sam kad�ub wart jest maj�tek. Ogl�da�e� silniki? Nie ma si�y po tej stronie Ziemi zdolnej powstrzyma� t� maszyneri�. Potrafi przewierci� planet� na wylot i wyj�� po drugiej stronie bez jednego dra�ni�cia na lakierze. A ty chcesz j� zostawi�! - Nie b�dzie tyle warta, jak nas pozabija - zauwa�y� Agee. Victor entuzjastycznie pokiwa� g�ow�. Barnett wytrzeszczy� na nich oczy. - S�uchajcie mnie uwa�nie - powiedzia�. - Nie zostawimy tego statku. To nie jest �adna pu�apka. To pojazd obcych, wyposa�ony w obc� aparatur�. Wystarczy, �eby�my nie ruszali czego nie trzeba do momentu l�dowania. Zrozumiano? Agee mia� ochot� wypowiedzie� si� na temat szaf, kt�re zamieniaj� si� w prasy hydrauliczne. Nie wydawa�o mu si� to zbyt obiecuj�cym sygna�em na przysz�o��. Ale spojrza� na min� Barnetta i postanowi� nie zabiera� g�osu. - Poznaczy�e� wszystkie przyrz�dy? - Jeszcze kilka mi zosta�o - powiedzia� Agee. - W porz�dku. Sko�cz i tylko tych b�dziemy dotyka�. Je�eli reszt� maszyny pozostawimy w spokoju, to i ona nas nie ruszy. Musimy tylko trzyma� r�ce przy sobie - i nie ma strachu. Barnett otar� pot z twarzy, opar� si� o �cian� i rozpi�� kurtk�. Natychmiast z otwor�w po obu jego stronach wysun�y si� dwie metalowe wst�gi, kt�re opasa�y Barnetta na wysoko�ci talii i �o��dka. Barnett chwil� im si� przygl�da�, po czym z ca�ej si�y szarpn�� si� do przodu. Wst�gi nie puszcza�y. W �cianie rozleg� si� dziwny odg�os, jakby kl�skanie, a zaraz potem wysun�� si� stamt�d delikatny cienki drucik. Drucik z szacunkiem dotkn�� kurtki Barnetta, po czym schowa� si� w g��b �ciany. Agee i Victor patrzyli na to wszystko bezradnie. - Wy��cz to - wycedzi� Barnett przez z�by. Agee skoczy� do kabiny pilota. Victor dalej wytrzeszcza� oczy. Ze �ciany wy�lizgn�a si� metalowa �apa, zako�czona po�yskliwym trzycalowym ostrzem. - Nie! - rozdar� si� Barnett. Victor o�y� gwa�townie. Podbieg� do �apy, pr�bowa� j� wyrwa� ze �ciany, ale rami� wykona�o tylko jeden zwrot i pos�a�o Victora w przeciwleg�y koniec pomieszczenia. Z chirurgiczn� precyzj� ostrze przeci�o kurtk� Barnetta r�wno po�rodku, nie dotykaj�c koszuli pod spodem. �apa znik�a z pola widzenia. Agee wciska� jeden przycisk po drugim: generatory wy�y, stabilizatory drga�y, mruga�y �wiat�a. Na mechani�mie, kt�ry wi�zi� Barnetta nie wywar�o to najmniejszego wra�enia. Wiotki drucik zn�w si� pokaza�. Dotkn�� koszuli Barnetta i zawaha� si� na moment. Mechanizm wewn�trzny za�wiergita� ostrzegawczo. Drucik raz jeszcze dotkn�� koszuli Barnetta, jakby niepewny, co powinien w takim przypadku uczyni�. Agee dar� si� z pomieszczenia kontrolnego. - Nie daje si� wy��czy�! To chyba w pe�ni automatyczne! Drucik schowa� si� w �cianie, a w jego miejsce pojawi�o si� zako�czone ostrzem rami�. Victor zd��y� tym czasem znale�� ci�ki klucz francuski. Podskoczy�, zamachn�� si� i morderczym ciosem trafi� w rami�, omijaj�c o w�os g�ow� Barnetta. �apa ani troch� na tym nie ucierpia�a. Spokojnie rozp�ata�a koszul� Barnetta od strony plec�w, pozostawiaj�c go nagim do pasa. Barnettowi nic si� nie sta�o, ale dziko przewr�ci� oczami, kiedy wiotki drucik wy�oni� si� ze �ciany po raz trzeci. Victor wpakowa� pi�� do ust i zacz�� si� cofa�. Agee zacisn�� powieki. Drucik dotkn�� ciep�ego, �ywego cia�a Barnetta i wyra�nie usatysfakcjonowany, cofn�� si� w g��b �ciany. Wst�gi otworzy�y si�. Barnett pad� na kolana. Przez chwil� �aden z nich si� nie odzywa�. Nie by�o o czym m�wi�. Barnett zagapi� si� przestrze�. Victor strzela� kostkami palc�w, a� Agee tr�ci� go w bok. Stary pilot zastanawia� si�, dlaczego mechanizm porozcina� odzie� Barnetta, ale zatrzyma� si� kiedy doszed� do �ywego cia�a. Czy�by obcy w ten spos�b si� rozbiera�? Nie mia�o to sensu. Ale, z drugiej strony, szafa-prasa te� nie mia�a sensu. Agee nawet si� troch� ucieszy� z tego incydentu. Zdarzenie musia�o da� Barnettowi nauczk�. Teraz ju� na pewno zostawi� to zdradliwe monstrum i wymy�l� spos�b na odzyskanie w�asnego statku. - Daj mi jak�� koszul� - powiedzia� Barnett. Victor pospiesznie znalaz� co� dla niego. Barnett ubra� si� w koszul�, stoj�c jak naldalej od �ciany. - Jak szybko mo�esz uruchomi� ten statek? - zapyta� Barnett Agee'ego, jeszcze nieco roztrz�siony. - Co takiego? - S�ysza�e� chyba. - Ty jeszcze nie masz do��? - Agee'ego zatka�o. - Nie mam. Jak szybko mo�emy odpali�? - Za godzin�, co� ko�o tego - burkn�� niech�tnie Agee. Co innego m�g� powiedzie�? Kapitan by� nie do wytrzymania. Agee pocz�apa� zm�czony do pomieszczenia kontrolnego. Barnett za�o�y� sweter na koszul�, a na to jeszcze kurtk�. W pomieszczeniu by�o ch�odno, a on dosta� silnych dreszczy. Kalen le�a� bez ruchu na pod�odze obcego statku. Jak g�upi, zmarnowa� resztk� si� na pr�by zerwania sztywnej pow�oki zewn�trznej. A im on by� s�abszy, tym szybciej sk�ra twardnia�a. Teraz ju� w og�le nie op�aca�o si� rusza�. Lepiej odpr�y� si� i czu�, jak ognie wewn�trzne wolno dogasaj�. Wkr�tce �ni� ju� o z�batych wzg�rzach Mabogu i o wielkim porcie Canthanope, do kt�rego sp�ywali w d� handlarze mi�dzygwiezdni ze swoimi egzotycznymi towarami. By� tam teraz, zapada� zmierzch, a on patrzy� ponad p�askimi dachami na dwa ogromne zachodz�ce s�o�ca. Dlaczego jednak oba s�o�ca zachodzi�y na po�udniu? Fizyczna niemo�liwo��. Mo�e ojciec zdo�a to wyja�ni�. Noc zapad�a szybko. Otrz�sn�� si� z fantazji i zobaczy� ponure �wiat�o poranka. Nie tak powinien umiera� kosmomauta z Mabogu. Jeszcze raz spr�buje. Po p� godzinie �mudnych, bolesnych poszukiwa� trafi� na zapleczu statku na zaplombowan� metalow� skrzynk�. Obcy najwyra�niej o niej zapomnieli. Zerwa� wieko. Wewn�trz by�o kilka butelek, starannie zamocowanych i zabezpieczonych ok�adziniami przed rozbiciem. Kalen wyj�� jedn� i obejrza� j� uwa�nie. Oznaczona by�a du�ym bia�ym symbolem. Nie by�o �adnego powodu, �eby Kalen mia� zna� ten symbol, a jednak wyda� mu si� on dziwnie znajomy. Kalen wysili� pami��, staraj�c si� dociec, gdzie widzia� co� podobnego. I przypomnia� sobie, jak przez mg��: by�o to przedstawienie czaszki humanoida. W Unii Mabogijskiej by�a jedna rasa humanoidalna, a kopie jej czaszek Kalen ogl�da� w muzeum. Ale czemu kto� mia�by tym symbolem ozdabia� butelk�? W Kalenie czaszka budzi�a uczucie szacunku. O to zapewne chodzi�o producentom. Otworzy� butelk� i pow�cha�. Wo� by�a ciekawa. Przypomina�a zapach... ... roztworu do czyszczenia sk�ry! Nie zwlekaj�c, Kalen wyla� na siebie ca�� zawarto�� butelki. Ba� si� �ywi� nadziej�, czeka� tylko, co b�dzie. Gdyby uda�o mu si� przywr�ci� sk�r� do porz�dku... Tak jest, p�yn zawarty w butelce z czaszk� by� �agodnym �rodkiem czyszcz�cym. A do tego mia� przyjemny zapach. Kalen wyla� kolejn� butelk� na sw�j pancerz i poczu�, jak zbawczy p�yn ws�cza si� g��biej. Jego cia�o, spragnione od�ywki, chciwie wo�a�o o jeszcze. Opr�ni� trzeci� butelk�. Przez d�u�szy czas Kalen tylko le�a� i czu� jak ws�cza si� w niego �yciodajny p�yn. Sk�ra rozlu�ni�a si� i uelastyczni�a. Czu� w sobie nowy zastrzyk energii, now� wol� �ycia. B�dzie �y�! Po k�pieli Kalen zbada� konsolet� statku; mia� nadziej�, �e zdo�a dolecie� starym pud�em na Mabog. Natychmiast wy�oni�y si� trudno�ci. Z niewiadomej przyczyny urz�dzenia kontrolne nie by�y zabezpieczone w oddzielnym pomieszczeniu. Zastanawia� si�, dlaczego. Niemo�liwe przecie�, �eby te dziwne stworzenia ca�y sw�j statek uczyni�y komor� deceleracyjn�. Niemo�liwe. Nie mieli nawet do�� miejsca na pojemniki z p�ynem. By�o to niepokoj�ce, ale niepokoj�ce by�o jak dot�d wszystko, co dotyczy�o obcych. T� trudno�� Kalen by� w stanie przezwyci�y�. Kiedy jednak poszed� obejrze� silniki, stwierdzi� brak kluczowego ogniwa, kt�re usuni�to ze stos�w. Mechanizm by� bezu�yteczny. Pozostawa�o tylko jedno wyj�cie: musi odzyska� sw�j statek. Ale jak? Nerwowo przemierza� pok�ad. Etyka mabogia�ska zabrania�a zabija� inteligentne �ycie i nie by�o w tej kwestii �adnego "ale". Pod �adnym pozorem - nawet w obronie w�asnego �ycia - nie wolno by�o zabi�. By�o to m�dre prawo, kt�re dobrze przys�u�y�o sie Mabogianom. Dzi�ki �cis�emu jego przestrzeganiu, Mabogianie przez trzy tysi�ce lat unikali wojen, za to osi�gn�li wysoki stopie� rozwoju cywilizacji - co by�oby niemo�liwe, gdyby dopu�cili wyj�tki od regu�y. Ka�de "ale" mo�e zaszkodzi� najzdrowszej nawet zasadzie. Nie m�g� z�ama� prawa. Ale czy wobec tego ma tu umiera� bez walki? Kalen spojrza� pod nogi i stwierdzi� ze zdumieniem, �e rozlany p�yn czyszcz�cy powy�era� dziury w pok�adzie. C� za nietrwa�e urz�dzenie - byle p�yn kosmetyczny potrafi je zniszczy�! Sami obcy wobec tego te� musz� by� s�abi. Wystarczy�aby jedna bomba tetnitowa. Podszed� do okna. Chyba nikt nie sta� na stra�y, Kalen pomy�la�, �e na pewno zaj�ci s� przygotowaniami do startu. Nic prostszego jak przemkn�� si� w�r�d traw do samego statku... A na Mabogu nikt by si� nie musia� dowiedzie� prawdy. Kalen, ku w�asnemu zdumieniu, stwierdzi�, �e ju� bezwiednie pokona� po�ow� odleg�o�ci mi�dzy pojazdami. To ciekawe, ile potrafi zrobi� cia�o bez udzia�u umys�u. Wyj�� bomb� i podczo�ga� si� o nast�pne dwadzie�cia st�p bli�ej. W ko�cu przecie� - w dalszej perspektywie - to zab�jstwo niczego nie zmienia�o. - Jeszcze nie jeste� gotowy? - zapyta� Barnett o dwunastej w po�udnie. - Chyba ju� jestem - odpowiedzia� Agee. - Bardziej gotowy ju� nie b�d�. Barnett kiwn�� g�ow�. - My z Victorem przytroczymy si� pasami w kabinie za�ogi. Startuj z najmniejszym przyspieszeniem. Barnett wr�ci� do pomieszczenia za�ogi. Agee podopina� pasy i nerwowo zatar� r�ce. Zdawa�o mu si�, �e pozaznacza� wszystkie podstawowe urz�dzenia. Powinno si� by�o uda�. Mia� nadziej�, �e si� uda. Bo przecie� by�a ta szafa, i �apa z no�em. Kto zgadnie, z czym jeszcze wyskoczy szalony pojazd? - Gotowi! - zawo�a� Barnett z kabiny za�ogi. - Dobra. Jeszcze z dziesi�� sekund. Zamkn�� i zabezpieczy� �luzy. Jego w�asne drzwi zamkn�y si� automatycznie, odcinaj�c pilota od reszty za�ogi. Z lekkim uczuciem klaustrofobii, Agee w��czy� stosy. Na razie wszystko sz�o doskonale. Na pod�og� wype�z�a cienka stru�ka oleju. Agee uzna� to za wyciek z obluzowanego z��cza i nie przej�� si� zbytnio. Pow�oki kontrolne pracowa�y jak marzenie. Agee wcisn�� kurs i ustawi� przyrz�d kontroli lotu. I wtedy poczu�, �e co� uderza o jego stop�. Spojrza� w d� i ze zdziwieniem odnotowa� prawie trzycalow� warstw� g�stego, cuchn�cego oleju na pok�adzie. Solidny wyciek. Agee'emu nie mie�ci�o si� w g�owie, �eby taki porz�dny statek m�g� mie� tak� wad�. Odpi�� pasy i zacz�� szuka� �r�d�a wycieku. Znalaz� je bez trudu. W pok�adzie by�y cztery ma�e uj�cia i ka�dym z nich g�adko, r�wnomiernie, bi� strumie� oleju. Agee wcisn�� guzik otwieraj�cy drzwi kabiny, ale drzwi ani drgn�y. Odrzucaj�c panik�, Agee starannie obejrza� drzwi. Powinny by�y si� otworzy�. Nie otwiera�y si�. Olej ju� prawie si�ga� jego kolan. Agee u�miechn�� si� idiotycznie. Co za g�upiec z niego! Kabin� pilota zamyka�o si� z konsolety. Zwolni� blokad� i wr�ci� do drzwi. Nadal nie chcia�y si� otworzy�. Agee szarpa� je z ca�ych si�, ale drzwi by�y niewzruszone. Wr�ci� do deski rozdzielczej. Kiedy znale�li statek, oleju nie by�o. Co znaczy, �e gdzie� musi by� odp�yw. Zanim znalaz� odp�yw, olej si�ga� mu do pasa. Potem znik� prawie natychmiast. A kiedy tylko olej znik�, drzwi otworzy�y si� z �atwo�ci�. - Co jest? - zapyta� Barnett. Agee powiedzia� mu. - A wi�c to tak wygl�da jego spos�b! - powiedzia� cicho Barnett. - Dobrze wiedzie�. - Spos�b na co? - spyta� Agee, czuj�c, �e Barnett traktuje ca�� spraw� zbyt lekko. - Spos�b na to, �eby wytrzyma� przyspieszenie przy starcie. To mnie dr�czy�o. Przecie� na pok�adzie nie ma nic na kszta�t �o�a czy le�anki. Nawet krzese� nie ma - do czego tu si� przypasa�? Dlatego on p�ywa sobie w oleistej k�pieli, kt�rej kurki w��czaj� si� automatycznie z chwil� gotowo�ci maszyny do lotu. - Ale dlaczego drzwi nie dawa�y si� otworzy�? - pyta� dalej Agee. - To przecie� oczywiste - u�miechna� si� Barnett. - Nie chcia�, �eby nu olej zala� ca�y statek. Albo �eby przypadkiem nie sp�yn�� z pok�adu. - Nie mo�emy startowa� - zawyrokowa� Agee. - A to dlaczego? - Poniewa� nie jestem szczeg�lnie mocny w oddychaniu olejem. Dop�yw oleju w��cza si� automatycznie razem z moc� i nie ma si�y, �eby go wy��czy�. - Rusz g�ow� - poradzi� mu Barnett. - Wystarczy, �e zablokujesz otwarty odp�yw: co si� naleje, to natychmiast sp�ynie. - Rzeczywi�cie, to mi nie przysz�o do g�owy - przyzna� ze skruch� Agee. - No to do roboty. - Chcia�bym si� najpierw przebra�. - Nie. Oderwij ten cholerny statek od ziemi. - Ale, kapitanie... - Ruszaj - rozkaza� Barnett. - Zdaje mi si�, �e ten obcy co� kombinuje. Agee wzruszy� ramionami, wr�ci� do kabiny pilota i zapi�� pasy. - Gotowi? - Tak, ruszaj wreszcie. Agee zablokowa� odp�yw i olej rozpocz�� bezpieczn� cyrkulacj�, nie wznosz�c si� ponad poziom but�w pilota. Bez dalszych komplikacji Agee uruchomi� reszt� przyrz�d�w. - Jazda. Nastawi� na minimalne przyspieszenie i dmuchn�� w opuszki palc�w - na szcz�cie. Wcisn�� start. Kalen z g��bokim �alem patrzy� na sw�j oddalaj�cy si� statek. Bomb� tetnitow� nadal trzyma� w r�ku. Zd��y� doj�� do statku, przez par� sekund nawet pod nim sta�. Po czym odczo�ga� si� z powrotem do wraku obcych. Nie zdoby� si� na pod�o�enie bomby. Par� godzin nie wystarczy�o na pokonanie kilkusetletnich uwarunkowa�. Uwarunkowa� - owszem, ale i czego� jeszcze. Nieliczni przedstawiciele ka�dej rasy morduj� dla przyjemno�ci. Z drugiej strony, istnieje szereg powod�w usprawiedliwiaj�cych zab�jstwo, i to takich, kt�re uzna�by ka�dy filozof. Je�eli si� je jednak raz zaakceptuje, takich powod�w natychmiast rodzi si� wi�cej, i coraz wi�cej. Morderstwo raz zaakceptowane staje si� nie do powstrzymania. Nieuchronnie prowadzi do wojny, i dalej, do unicestwienia. Kalen czu�, �e to morderstwo wp�yn�oby w jaki� spos�b na los jego rasy. Powstrzymanie si� od zab�jstwa wyda�o mu si� nieomal kwesti� jej przetrwania. Mimo wszystko, nie poprawi�o mu to samopoczucia. Patrzy�, jak jego statek zmienia si� w kropk� na niebie. Obcy oddalali si� w �miesznie powolnym tempie. Nie widzia� po temu �adnego usprawiedliwienia - chyba �e chcieli mu dokuczy�. Bez w�tpienia mieli w sobie do�� sadyzmu na co� takiego. Kalen wr�ci� na statek. Wola �ycia by�a w nim silniejsza ni� kiedykolwiek. Nie mia� zamiaru si� poddawa�. Postanowi� za wszelk� cen� czepia� si� �ycia, w nadziei - jednej na milion - �e kiedy� kto� jeszcze odwiedzi planet�. Rozejrza� si� i uzna�, �e mo�e sprokurowa� namiastk� powietrza ze �rodka czyszcz�cego oznakowanego czaszk�. Wystarczy na dzie�, mo�e dwa. A gdyby jeszcze zdo�a� otworzy� orzech kerla... Zdawa�o mu si�, �e s�yszy co� na zewn�trz. Skoczy� sprawdzi�. Niebo by�o puste. Statek znikn��. Kalen by� sam. Zn�w wr�ci� na obcy statek i podj�� �mudne zadanie utrzymania si� przy �yciu. Odzyskawszy przytomno��, Agee stwierdzi�, �e tu� przed omdleniem zdo�a� zredukowa� przyspieszenie do po�owy. Tylko to uratowa�o mu �ycie. Nawet obecne przyspieszenie, oscyluj�ce tu� nad punktem zero, by�o niezno�nie ci�kie! Agee odpiecz�towa� drzwi i przeczo�ga� si� do s�siedniego pomieszczenia. Barnetta i Victora przy starcie wystrzeli�o z pas�w. Victor w�a�nie odzyskiwa� przytomno��. Barnett podnosi� si� ze sterty pogniecionych skrzy�. - Co ty sobie my�lisz, �e w cyrku jeste�? - zrz�dzi� Barnett. - M�wi�em przecie�: przyspieszenie minimum. - Startowa�em z przyspieszeniem minimum - poinformowa� go Agee. - Id�, sam sobie poczytaj zapis. Barnett pomaszerowa� do kabiny pilota. Zaraz wr�ci�. - Kiepska sprawa. Nasz przyjaciel podr�uje tym statkiem z przyspieszeniem trzykrotnie wy�szym od naszego. - Na to wygl�da. - Nie pomy�la�em o tym - zas�pi� si� Barnett. - W takim razie on musi pochodzi� z ci�kiej planety, z takiego miejsca, gdzie trzeba startowa� b�yskawicznie, �eby si� w og�le odczepi� od pod�o�a. - Co� mnie uderzy�o - poskar�y� si� Victor, rozcieraj�c g�ow�. W �cianie co� pstrykn�o. Statek o�y� na ca�ego, urz�dzenia automatycznie wkracza�y do akcji. - Ciep�o si� robi, nie? - zagadn�� Victor. - Owszem, i g�stawo - doda� Agee. - Zwy�ka ci�nienia. Wr�ci� do kabiny pilota. Barnett i Victor stali w drzwiach i obserwowali go w napi�ciu. - Nie mog� tego wy��czy� - o�wiadczy� Agee, ocieraj�c pot, kt�ry strumieniamii zalewa� mu twarz. - Temperatura i ci�nienie regulowane s� automatycznie. Musz� wraca� do "normy", kiedy statek leci. - Wy��cz to cholerstwo - poleci� Barnett. - Usma�ymy si� tutaj jak zaraz nie wy��czysz. - Nie ma jak. - Przecie� gdzie� musi by� regulator ciep�a. - Owszem - tutaj - wskaza� Agee. - Ju� skr�cony do minimum. - My�lisz, �e jak� on ma normaln� temperatur�? - zapyta� Barnett. - Wol� nie my�le� - powiedzia� Agee. - Ten statek jest zbudowany z wyj�tkowo trudno topliwych stop�w. Wytrzyma�by ci�nienie dziesi�ciokrotnie wy�sze ni� statek ziemski. Uwzgl�dniaj�c oba te czynniki... - To si� musi da� wy��czy�! - Barnett zdar� z siebie kurtk� i koszul�. Temperatura szybko wzrasta�a, pok�ad by� ju� tak rozgrzany, �e ledwo mo�na by�o na nim usta�. - Wy��cz to! - zawy� Victor. - Momencik - odpowiedzia� Agee. - Nie ja budowa�em ten statek. Sk�d mam wiedzie�... - Dosy�! - Victor dar� si�, potrz�saj�c Ageem jak szmacian� lalk�. - Do��! - Puszczaj! - Agee wyci�gn�� miotacz do po�owy. I nagle, w przyp�ywie natchnienia, wy��czy� silniki statku. Pstrykanie w �cianach umilk�o. Pomieszczenie zacz�o si� och�adza�. - Co jest? - zapyta� Victor. - Temperatura i ci�nienie spadaj� po wy��czeniu mocy - wyja�ni� Agee. - Nic nam nie grozi, dop�ki zn�w nie w��czymy silnik�w. - Kiedy mo�emy zawin�� do najbli�szego portu? - spyta� Barnett. Agee liczy� w my�lach. - Za jakie� trzy lata - oceni�. - Zap�dzili�my si� dosy� daleko. - Nie da�oby si� powyrywa� tych urz�dze�? Od��czy�? - S� wmontowane w bebechy statku - powiedzia� Agee. - Potrzebowaliby�my ca�ej narz�dziowni i fachowej pomocy. A nawet wtedy nie by�oby to proste. Barnett przez d�u�sz� chwil� nic nie m�wi�. W ko�cu odezwa� si�. - No dobra. - Co dobra? - Dali�my dupy. Trzeba wraca� na tamt� planet� i bra� stary statek. Agee odetchn�� z ulg� i wcisn�� nowy kurs na zapisie statku. - My�lisz, �e obcy nam go odda? - zapyta� Victor. - Na pewno - powiedzia� Barnett. - Je�eli w og�le jeszcze �yje. Spodziewam si�, �e odzyskanie statku by�oby mu bardzo na r�k�. Ale �eby wej�� na sw�j statek musi zej�� z naszego. - No tak, kiedy jednak ju� wsi�dzie na ten sw�j... - Pomajstrujemy ko�o przyrz�d�w - zdecydowa� Barnett. - To go chwil� powstrzyma. - Chwil� - zgodzi� si� Agee. - Ale pr�dzej czy p�niej wystartuje, z pian� na ustach. Nigdy mu nie uciekniemy. - Wcale nie musimy - powiedzia� Barnett. - Jedyne co musimy, to znale�� si� w g�rze wcze�niej ni� on. Kad�ub ma mocny, ale trzy bomby atomowe to chyba b�dzie a� nadto. - O tym nie pomy�la�em - u�miechn�� si� niemrawo Agee. - Jedyne logiczne wyj�cie - powiedzia� Barnett niezbyt pewnym siebie tonem. - Te stopy metali z kad�uba dalej b�d� sporo warte. A teraz spr�buj nas tam dowie�� z powrotem i nie usma�y� po drodze. Agee w��czy� silniki. Wykona� ostry zwrot, �aduj�c tyle atmosfer, ile tylko mogli wytrzyma�. Urz�dzenia towarzysz�ce w��cza�y si� pstrykaj�c g�sto i temperatura momentalnie wzros�a. Wykonawszy manewr, Agee skierowa� "Niez�omnego II" we w�a�ciwy punkt i zgasi� silniki. Wi�kszo�� drogi pokonali bez pomocy silnik�w. Dopiero kiedy zbli�ali si� do planety, Agee musia� ponownie w��czy� moc, �eby wprowadzi� statek w spiral� deceleracyjn� i zej�� do l�dowania. Ledwo wygramolili si� ze statku, cali w p�cherzach, buty przepalone na wylot. Nie by�o czasu na figle z przyrz�dami obcego. Schowali si� w lesie i czekali. - Mo�e wykitowa� - odezwa� si� z nadziej� Agee. Zobaczyli ma�� figurk� wy�aniaj�c� si� z "Niez�omnego I". Obcy porusza� si� powoli, ale zdecydowanie m�g� si� porusza�. Obserwowali go. - A je�eli on - odezwa� si� Victor - zbudowa� sobie bro�? Jak nas zacznie goni�? - A jakby� ty si� tak zamkn��, co? - odpowiedzia� mu Barnett. Obcy pomaszerowa� wprost do swojego statku. Znikn�� wewn�trz, zamkn�� wszystkie otwory. - No dobra - Barnett wsta� z miejsca. - Trzeba si� spieszy�. Agee, ty si� zajmiesz sterami. Ja po��cz� stosy. Victor zabezpieczy otwory. Tempo! Pu�cili si� biegiem przez r�wnin� i w par� sekund dopadli otwartej �luzy "Niez�omnego I". Nawet gdyby Kalen chcia� si� pospieszy�, nie mia� na razie do�� si� na poprowadzenie statku. Ale wiedzia�, �e wewn�trz pojazdu jest bezpieczny. �aden obcy nie wedrze si� przez zabezpieczone otwory. Znalaz� zapasowy kanister z powietrzem i otworzy� go. Wn�trze zape�ni�o si� g�stym, �yciodajnym ��tym gazem. Przez kilka d�ugich minut Kalen tylko oddycha� i oddycha�. Potem przeturla� do Zgniatacza trzy najwi�ksze orzechy kerla. Zgniatacz je roz�upa�. Kiedy Kalen zjad�, poczu� si� o wiele lepiej. Da� si� rozebra� Rozbierakowi z zewn�trznej pow�oki. Druga sk�ra te� by�a martwa, wi�c i t� Rozbierak rozp�ata� na p�, ale trzeciej, �ywej warstwy, ju� nie ruszy�. Kalen, jak nowy, w�lizgn�� si� do kabiny pilota. Teraz ju� mia� pewno��, �e obcy ulegli chwilowemu szale�stwu. Inaczej nie umia� sobie wyt�umaczy�, dlaczego wr�cili i oddali mu statek. A wi�c musi odszuka� ich w�adze i poda� im po�o�enie planety. Niech znajd� swoich i wylecz� ich, raz na zawsze. Kalen czu� si� bardzo szcz�liwy. Nie odst�pi� od zasad etyki mabogia�skiej, a to by�o najwa�niejsze. Jak�e �atwo m�g� im podrzuci� na pok�ad bomb� tetnitow�, z precyzyjnie ustawionym zegarem. M�g� zniszczy� ich silniki. I mia� takie pokusy. Ale nie uleg� im. Nie zrobi� nic z�ego. Sporz�dzi� tylko kilka substancji niezb�dnych do ratowania w�asnego �ycia. Kalen o�ywi� przyrz�dy i stwierdzi�, �e wszystkie funkcjonuj� bez zarzutu. P�yn akceleracyjny zacz�� si� wlewa� do kabiny z chwil� w��czenia stos�w. Victor pierwszy dopad� w�azu i wskoczy� do �rodka. Wyrzuci�o go z powrotem. - Co jest? - zapyta� Barnett. - Co� mnie uderzy�o - powiedzia� Victor. Ostro�nie zajrzeli do �rodka. Zobaczyli misternie wykonan� �mierteln� pu�apk�: wej�cie zagradza�y po��czone szeregowo przewody akumulator�w. Gdyby Victor opar� si� o �cian�, zosta�by momentalnie pora�ony pr�dem. Przeci�li obw�d i weszli do �rodka. Ba�agan by� nieopisany. Wszystko, co mo�na by�o ruszy� z miejsca, zosta�o ruszone i rzucone byle gdzie. W k�cie le�a� zgi�ty �om. Silny kwas by� porozlewany po pod�odze, w kilku miejscach prze�ar� j� na wylot. Stary kad�ub "Niez�omnego" �wieci� dziurami. - Kto by pomy�la�, �e to on nas tak za�atwi! - odezwa� si� Agee. Sprawdzali dalej. W pobli�u ogona tkwi�a druga pu�apka: drzwi do �adowni zosta�y zr�cznie przymocowane do startera. Wystarczy�o dotkn��, �eby z impetem odskoczy�y na �cian�. Ktokolwiek by si� tam znalaz�, zosta�by sprasowany na placek. Znale�li jeszcze szereg innych pu�apek, o niejednoznacznym przeznaczeniu. - Da si� naprawi�? - spyta� Barnett. Agee wzruszy� ramionami. - Wi�kszo�� narz�dzi zosta�a na "Niez�omnym II". Mo�e w rok da si� jako tako po�ata�. Ale trudno przewidzie�, czy kad�ub wytrzyma. Wyszli na zewn�trz. Obcy statek w�a�nie odpala�. - Co za monstrum! - powiedzia� Barnett, patrz�c na poprze�eran� kwasem pow�ok� swojego sta