13258
Szczegóły |
Tytuł |
13258 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13258 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13258 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13258 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joanna Fabicka
Szalone życie Rudolfa
Środa, 12 kwietnia
Dzisiaj pani H. dała mi ostateczne ostrzeżenie. Zażądała pod groźbą strajku,
abym zrobił
wreszcie coś ze swoim zgryzem. Dalsze lekcje dykcji i melorecytacji uważa za
bezsensowne. Jej
zdaniem moja wada wymowy dyskwalifikuje mnie jako przyszłego aktora i bez pomocy
ortodonty się nie obejdzie.
No pięknie! Prawie się załamałem. Ciągle muszę znosić jej docinki. Jest taka
gruboskórna...
Wiem, bo kiedyś położyłem jej na krześle pinezkę i nic nie poczuła! Czy ta stara
sklerotyczka nie wie, że artyści są niezwykle wrażliwi? Gdyby nie moja głęboka
wiara we
własny geniusz, mógłbym się zrazić do tego trudnego zawodu. Nie wyobrażam sobie
życia bez
aktorstwa! Jeśli taki Linda może być popularny, to tym bardziej będę ja – Rudolf
Gąbczak,
przyszłe bożyszcze kobiet.
Taki aktor to ma superanckie życie. Nic nie musi robić, tylko udaje kogoś
innego. Wszyscy
go podziwiają i zapraszają na bankiety. Jest ozdobą przyjęć i każdy chce się z
nim przyjaźnić.
Nawet jego dawni prześladowcy ze szkoły. Tak więc postanowiłem, że i ja zostanę
wielkim
aktorem. Nic sobie nie robię z drwin, chociaż czasem ciężko to wytrzymać.
Jeszcze zobaczymy,
czyje na wierzchu! Rodzicom będzie bardzo przykro, że tak mnie nie docenili.
Będę przystojny,
mądry i będę miał znajomości w najwyższych kręgach.
Pani H. twierdzi, że nie ma to jak szczerość. Już teraz powinienem się
przyzwyczajać, że
życie jest twarde i nikt mnie nie będzie oszczędzał. Wie, co mówi, bo sama
przeszła gehennę.
Jako młoda dziewczyna została wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec. Tam
zakochał
się w niej jakiś baron. Długo ze sobą walczyła, wreszcie wrodzony patriotyzm nie
pozwolił jej
wyjść za tego oprawcę. Niestety do dzisiaj nie może sobie tego darować! I katuje
mnie na
lekcjach dykcji niemieckimi rymowankami:
Pflichten Glücke Fisches,
Bodenschatzen Mögpflisches.
Tfuuu! Przecież ja będę polskim aktorem! Niech mnie, do licha, nauczy mówić po
polsku!
Niestety nie mogę jej tego powiedzieć otwarcie, bo bardzo często nie mam czym
zapłacić za te
absurdalne lekcje. Wtedy pani H. zgadza się, żebym jej oddał w naturze.
Tak więc, zamiast robić różne nieprzyzwoite rzeczy charakterystyczne dla mojego
wieku,
cały wolny czas spędzam na prasowaniu koronek, czesaniu peruk i naprawianiu
sztucznej
szczęki, bo pani H. nie dowierza dzisiejszym dentystom. Znalezienie czegokolwiek
w jej domu
graniczy z cudem. Wszystko jest tak samo zakurzone jak ona. Mogłaby z
powodzeniem otworzyć
skansen i robić kokosy na turystyce. Jak przyszedłem do niej pierwszy raz,
owionął mnie od
progu zapach apteki podczas remanentu, a potem spadł mi z pawlacza na głowę
kufer ze
zdjęciami. Oglądaliśmy je chyba ze trzy godziny. Najfajniejsze przedstawiało
jakiegoś
przebranego kolesia na koniu i z szablą. Pani H. wytłumaczyła mi, że to oficer
pułku
reprezentacyjnego ułanów, co dokonał cudu nad Wisłą. Nie wiedziałem, że do
wojska biorą także
świętych... Tego dnia poczęstowała mnie herbatką przeczyszczającą i było
naprawdę miło, ale
niestety wkrótce sprawdziło się powiedzenie ojca, żebym się nie dał nabrać na
kobiece sztuczki.
Pani H. już niedługo okazała się wielbicielką dyscypliny oraz powiedzenia, że
życie nie jest po
to, żeby było miło. Do tego wykorzystuje moje dobre serce i muszę dwa razy w
tygodniu
odprowadzać ją na basen. W jej wieku! Wstydziłaby się. Na szczęście nie dałem
się namówić,
żeby uczyła mnie pływać. Diabli wiedzą, co takiej starej babie strzeli do głowy,
jak zobaczy
młode męskie ciało. A poza tym wcale nie ma biustu, więc nic bym nie miał z tego
pływania.
Ale zniosę wszystko, żeby zostać kimś. Nie tak jak mój ojciec – wieczny
nieudacznik. Nie
potrafi nawet dopilnować własnej fryzury. Zostało mu już tylko dwanaście włosów
na głowie.
Myśli, że jak je tapiruje, to tego nie widać.
Ale na razie muszę skończyć szkołę, bo mam dopiero czternaście lat. A może to
się
przedłużyć ze względu na nieuzasadnioną niechęć niektórych profesorów do mnie,
zwłaszcza
Pęcherza.
W drodze do domu wyrecytowałem dwieście razy „stół z po wyłamywanymi nogami”. Na
przekór pani H.
W domu
Po przekroczeniu progu naszego domu wpadłem na worki ze śmieciami. Stoją tu już
od
tygodnia i na każdego przechodzącego patrzą błagalnym wzrokiem, żeby je wreszcie
wyrzucić.
O nie! Na pewno nie będę to ja. I tak najmniej brudzę w tym domu. Poza tym,
gdybym się teraz
ugiął, to już chyba nigdy nie nauczyłbym moich rodziców porządku. Nie wiem, jak
można tak
prowadzić dom! Swoją drogą, ciekawe, kto przerwie tę wojnę nerwów. W przedpokoju
zaczyna
już trochę śmierdzieć.
Obaj z ojcem nie raz i nie dwa próbowaliśmy złamać mamie charakter. Kiedyś już
prawie się
udało. Ugotowała wtedy chyba pierwszy od miesiąca obiad – pyszną zupę grzybową.
Moja
euforia trwała do czasu, kiedy Opona wywlokła z kubła na odpadki pusty karton po
kremie
borowikowym firmy Tłusty Wieprzek. Ponieważ jestem lojalnym synem, nie
powiedziałem nic
ojcu. Będę miał teraz na mamę haka. Nigdy nie wiadomo, kiedy mi się to przyda.
Mamę interesuje tylko feminizm, kino modernistyczne i Susan Sontag, jedyna, jej
zdaniem,
pisarka zasługująca na literackiego Nobla. Od czasu gdy przeczytała w jakiejś
gazecie, że odeszła
od własnego męża i syna, żeby zostać narzeczoną jakiejś fotografki – mama stała
się nie do
zniesienia. Ciągle się odgraża, że zrobi to samo. Mężczyźni są według niej
źródłem wszelkich
utrapień. Toleruje jedynie Gonzo – upiornego pięciolatka o twarzy i wrażliwości
Hannibala!
Gonzo to jej wnuk i mój bratanek.
A tak się cieszyłem, kiedy z nami zamieszkał! Myślałem, że wreszcie ktoś będzie
mnie
słuchał i podziwiał. Miałbym nad nim władzę, i czasem, jak by nikt nie widział,
to mógłbym mu
nawet przylać. Niestety, jak pech, to pech! Wstyd się przyznać, ale to Gonzo
mnie bije. Jego
zwariowana matka, gdy tylko zaczął chodzić, zapisała go na karate. Zresztą z
ojcem też mu się za
bardzo nie poszczęściło (mimo że to mój brat). Filip i Hela są ekologami. Należą
nawet do
jakiegoś stowarzyszenia. Zielony Pokój, jakoś tak. Wiecznie wyjeżdżali na akcje
i nie mogli się
opiekować dzieckiem. Zresztą teraz to już tym bardziej nie mogą, bo Hela
zamieszkała na
Wyspie Wielkanocnej z Jamajskim mnichem na wygnaniu. Doprawdy trudno mi nadążyć
za
wszystkimi wydarzeniami z ich życia. Tym bardziej że moje zostało przez Gonzo
przewrócone
do góry nogami.
A przecież i tak już miałem sporo problemów:
– Pęcherz,
– jak przekonać świat o moim geniuszu aktorskim,
– nocne polucje,
– sny o trzecim jądrze,
– brak kasy, brak kasy, brak kasy!
Niestety mam przeczucie, że są one nierozwiązywalne.
Do tego nie podjąłem jeszcze decyzji o mojej orientacji seksualnej. Nie
zakochała się we
mnie jak dotąd żadna dziewczyna! Elki oczywiście nie liczę. Brrr!
Czwartek, 13 kwietnia
Wiedziałem, że spotka mnie dzisiaj jakieś nieszczęście! Przed szkołą mam
zaprowadzić
Gonzo do przedszkola. Zawsze byłem w tym domu od brudnej roboty! To już trzecie
przedszkole
w tym roku. W pierwszym stwierdzili, że Gonzo jest nadpobudliwy i nie mogą go
okiełznać. Pani
dyrektor ze łzami w oczach przyznała się do klęski pedagogicznej, łkając do
ojca: „Mam
nadzieję, że mogę liczyć na pańską dyskrecję!”
W drugim nie było żadnej dyskusji po tym, jak ten upiorny dzieciak przeprowadził
szturm na
kuchnię. Rozszalały tłum przedszkolaków wdarł się na zaplecze i przewrócił
kocioł ze
znienawidzonymi zacierkami na mleku. Potem Gonzo był trzy miesiące w domu pod
opieką
babci, ale to nie za dobrze wpłynęło na jej i tak już nadwątlone morale i
zmusiło mamę do
szukania nowego przedszkola w trybie pilnym.
Wreszcie nadszedł przez wszystkich wyczekiwany dzień. Mama jako wykwalifikowany
psycholog zachowała się bardzo nieprofesjonalnie. Wykręciła się z obowiązku
zaprowadzenia
wnuka, mówiąc, że musi sobie „zrobić odrosty”. Nigdy nie widziałem, żeby
wcześniej
interesowała się ogrodnictwem. Padło na mnie, mimo gróźb, że się zabiję.
Podróż metrem to był horror! Gonzo natarczywie zadawał pytania: „Czy pani ma
perukę?”,
„To sztuczna szczęka?” Udawałem, że go nie znam, ale na koniec Gonzo wypalił: „A
Rudolf to
zjada babole z nosa!” Nie wiem, co w tym było takiego śmiesznego. Ludzie są
naprawdę
wstrętni!
W nowym przedszkolu jest bardzo miło i funkcjonalnie. Ma solidne kraty w oknach
i ogrodzenie ze stalowych sztachet. Trochę mnie to uspokoiło, bo znam skłonność
Gonzo do
nieoczekiwanych zaginięć. Jest ostatnio na etapie Copperfielda... Wszyscy się do
nas uśmiechali,
a pani dyrektor powiedziała, że dzisiaj jest konkurs artystyczny na wierszyk lub
piosenkę i jak
Gonzo chce, to też może wystąpić. Gonzo oczywiście chciał, ale najpierw
musieliśmy wysłuchać
trzech dziewczynek, które smętnymi głosikami zawodziły:
Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani,
że za tobą idą, że za tobą idą chłopcy malowani.
Rozległy się histeryczne brawa rodziców, a pani dyrektor przypomniała, że hasło
jej
placówki brzmi: „Bóg, Honor, Piłsudski”. No i nadszedł czas na Gonzo. Trochę się
spociłem, bo
odwlekał w nieskończoność. Rodzice innych dzieci zaczęli klaskać dla zachęty, a
katechetka
szepnęła anielsko: „Śmiało, dziecino”. Gonzo zmierzwił sobie puch na głowie,
łypnął złowrogo
okiem i już wiedziałem, że będzie katastrofa. Powalczył jeszcze chwilę z
rozporkiem i rozdarł się
tak głośno, że żyły wyszły mu na szyi:
Przeleć mnie w koniczynie, ooo,
a twoja rozkosz nigdy nie minie, ooo!
Oczywiście nie byłem głupi i nie czekałem, aż przestanie śpiewać. Jak przystało
na
światowca, wyniosłem się po angielsku.
Uważam, że rodzina powinna trzymać się razem, a więc postanowiłem, jak tylko
zostanę
sławny i zarobię dość pieniędzy, odnaleźć Helę i zmusić ją do zabrania Gonzo,
zanim ten
doprowadzi na skraj załamania nerwowego całą naszą rodzinę.
W metrze
Dzisiaj znowu miałem problem z przejściem przez bramkę. Najpierw nie chciała się
otworzyć, a potem zjadła bilet, skutecznie blokując przejście. Rozszalały tłum
napierał na mnie
i groził linczem. Odsunąłem się, z mściwą satysfakcją obserwując zmagania innych
z tym
piekielnym urządzeniem. Pierwsza osoba przeszła bez problemu, druga też. Kupiłem
nowy bilet
i znowu to samo! Tym sposobem straciłem już dwa złote i czterdzieści groszy!
Wszedłem
swobodnym przejściem i pojechałem na gapę, co natychmiast podniosło mój poziom
stresu.
Dlaczego tylko mnie się to zdarza? ZTM to ponad wszelką wątpliwość złodziejska
firma. A może
nawet pralnia brudnych pieniędzy?
Czwartek
Niech to jasny szlag trafi! Miałem już pocałować Piękną Nieznajomą, kiedy w
drzwiach
znowu stanął obrzydliwy facet z halabardą! Obudziłem się zlany potem. Ten sen
nawiedza mnie
od kilku miesięcy. Jak tak dalej pójdzie, to skończę na kozetce u psychiatry. Co
to może
znaczyć? Muszę poszperać w książkach mamy. Tylko żeby mnie nie nakryła! Jeszcze
gotowa za
darmo przeprowadzić mi terapię. Musiałbym upaść na głowę, żeby korzystać z
pomocy takiego
niezrównoważonego psychologa!
Minąłem w drzwiach zaspanego ojca. Zawsze wygląda, jakby przed chwilą wstał, ale
może
dlatego, że ciągle jest potargany. Ha, ha! Na Gwiazdkę kupię mu perukę afro.
Ojciec był w złym
humorze, bo wczoraj odbierał Gonzo. Słyszałem, jak opowiadał mamie, że z powodu
repertuaru
Gonzo został wezwany do dyrektorki i musiał obiecać, że to już się nie powtórzy.
Wyobrażam
sobie, jak się czuł. On nigdy nie rzucał słów na wiatr. Mama twierdzi, że to
dlatego do niczego
w życiu nie doszedł.
Potem wpadłem na wściekłą babcię, która zaczęła na mnie krzyczeć, że nie ma już
wiśni
w likierze. Nie musiała mi tego mówić, sam przecież widziałem, jak wygląda.
Rozczochrane
włosy, bezwzględnie potraktowane jakąś różową płukanką, trzęsły się na wszystkie
strony. Na
chudej (jak u indora) szyi zwisał smętnie fioletowy wąż boa z kilkoma kępkami
piór – ślad
dawnej świetności. Trzeba przyznać, że babcia ma smak i gust. Fioletowe pióra
znakomicie
podkreślały kolor wielkiego orlego nosa. Już dawno ostrzegałem, że tak się
skończy
nadużywanie wiśni w spirytusie!!!
Kiedy patrzę na Gonzo, wcale mnie nie dziwi, że jest jej prawnukiem. Ten sam
zacięty wyraz
twarzy i niedający się utemperować charakter! No i, rzecz jasna, dziedziczna
skaza – brak
włosów. Chociaż babcia pewnie wyliniała ze starości.
Nadaremnie przypominam jej, że ma już swoje lata i powinna raczej zbliżyć się do
Boga
w poszukiwaniu ukojenia niż zwiedzać świat ze zwariowanym Stowarzyszeniem
Wyzwolonych
Emerytów. Zaciska wtedy ręce na lasce i wznosi oczy do nieba, mamrocząc: „Czemuś
mnie
pokarał takim wnukiem?”
Udało mi się jednak sprytnie uniknąć babcinej laski, przeskakując przez Oponę,
która
wylegiwała się wśród chemikaliów i rozpuszczalników „Małego Technika” Gonzo.
Czmychnąłem do pokoju, obiecawszy przedtem babci, że jutro kupię jej duży zapas
tych
cholernych wiśni!
Mama wybierała się na spotkanie lokalnej grupy wsparcia uciemiężonych mężatek.
Jest
bardzo dumna, że udało jej się coś takiego zorganizować mimo sprzeciwu ich
mężów. Miałem
już rękę na klamce, gdy dobiegł mnie jej głos: „Pamiętaj, że o siódmej
przychodzi Elka”.
O bogowie, o Szekspirze i Ibsenie, miejcie mnie w swojej opiece!!! Znów będę
musiał wykraść
ojcu butelkę nervosolu!
Sam nie wiem, dlaczego tak mnie rozstrajają spotkania z Elką. Muszę uważać na
nerwy.
Aktor powinien umieć powstrzymać emocje, gdy wymaga tego dobro roli.
Godzina 18.50
Biednemu zawsze wiatr w oczy, a diabeł dzieci kołysze! Z nocnej szafki ojca
zniknęła
caluteńka butelka nervosolu (stała tam jeszcze dzisiaj rano). To znak, że mama
odniosła kolejny
sukces w budowaniu swojego silnego feministycznego wizerunku na arenie
społeczności
lokalnej.
Pogrążony głęboko w tych rozmyślaniach, nawet nie zauważyłem wejścia Elki. To
dziwne,
bo zawsze hałaśliwie wita się z Gonzo. Do ich ulubionych rytuałów powitalnych
należy jazda
Gonzo na grzbiecie Elki zgiętej w pałąk, galopującej po mieszkaniu, parskającej
i klepiącej się po
udach.
– Sie masz, Ciapku! – Nie znoszę, kiedy do mnie tak mówi! Co powiedzieliby fani
i wielbiciele na całym świecie, gdyby ktoś tak się zwracał do sir Laurence’a
Oliviera albo Maxa
von Sydov? – Załatwiłam ci robotę, żebyś mógł wreszcie uskładać na aparat
ortodontyczny
i przestał się faflunić.
Skrzywiłem się z niesmakiem na ten charakterystyczny dla niej brak delikatności.
Elka
uważa mnie za fujarę, która potrzebuje menedżera nawet w takich sprawach, jak
pójście do
toalety. Ma tyle samo lat co ja, a zachowuje się, jakby pozjadała wszelkie
rozumy. Cały czas
udowadnia mi, że kobiety wcześniej dojrzewają. Zaczynam się bać tych pogróżek. Z
Elką
zbliżyliśmy się do siebie, kiedy ogłoszono w szkole plebiscyt na najmniej
lubiane osoby. To był
jedyny raz, kiedy w życiu coś wygrałem.
Zamierzałem być oschły i ignorować jej rewelacje. Nie zmiękłem nawet, gdy
próbując mnie
pocałować, zwaliła się swym mało powabnym ciałem Attyli. Na szczęście źle
obliczyła odległość
i spadła z tapczanu. Będę musiał potem sprawdzić, czy nie powstał pod dywanem
jakiś krater.
Zaznaczam, że w sprawach seksu byłbym mało wybredny, ale Elka o twarzy pijanego
transwestyty i oddechu cuchnącym „Kowbojami” zabija moje gotujące się libido w
zarodku.
– To praca w reklamówce! Prawdziwa rola do zagrania!
I stała się jasność! A trąby jerychońskie zagrały mi triumfalnie! Oczyma duszy
widziałem
już, jak po latach opowiadam o początkach mojej kariery. Już słyszałem te
telefony w Hollywood
i moją ponętną sekretarkę (wymiary: 108, 63, 108), pytającą omdlewająco: „Rolfi,
jesteś dla
Spielberga czy cię nie ma?”
– To reklama kleju mocującego protezy zębowe – usłyszałem z zaświatów przepalony
głos
Elki.
– Coooo? – zawołałem oburzony.
– Od czegoś trzeba zacząć. Tym bardziej, Ciapku, że nie będziesz musiał nic
mówić –
zaśmiała się szyderczo.
Moja dusza załkała w środku. Ja jej jeszcze pokażę! Gdy tylko jakakolwiek inna
kobieta
zechce mnie zauważyć, natychmiast porzucę Elkę bez skrupułów. Będzie jeszcze
skrobała do
drzwi mojego pałacu z dwoma basenami i brodzikiem (na wypadek, gdybym do tego
czasu nie
nauczył się pływać)!
– Wybieraj, albo bierzesz, co leci, albo do końca życia będziesz tylko śnić o
prawdziwej
scenie, ty fafluło! – krzyczała, podając mi równocześnie chusteczkę, gdyż ślina
uwięzła mi
w kącikach ust.
Na całe szczęście mama przerwała ten wyrachowany seans okrucieństwa, mobilizując
nas do
pogoni za babcią.
Późny wieczór
Jestem wykończony! Moja rodzina doprowadza mnie do rozpaczy! Znów byłem
pośmiewiskiem wszystkich sąsiadów! To ja musiałem gonić babcię jeżdżącą z dziką
radością na
małej hulajnodze Gonzo. Zręcznie wyjechała z alejki prowadzącej na ulicę. Całe
szczęście, że nie
zniszczyła grządek. Wypieliłem je ostatnio, bo przypominały tereny nad Wisłą,
porosłe bujnymi
chwastami. Zasiałem maciejkę, ale nic do tej pory nie wyrosło. Nie tracę jednak
nadziei. Moi
rodzice nie potrafią docenić, jakim dobrem jest posiadanie ogródka w sercu
stolicy. Według nich
nadaje się on tylko do przechowywania niezliczonych rupieci.
Nie zrazili się nawet dwukrotnym upomnieniem komisji osiedlowej.
Babcia z wdziękiem wjechała w płotek nieokreślonego koloru, odgradzający nas od
reszty
świata, i wydostała się na otwartą przestrzeń. W tle ujadał Gonzo. Boże! Zawsze
jak dostanie
nową zabawkę, od razu ją sobie z babcią wyrywają. Jakby nie można było ustalić
dyżurów!
Przed domem było już niezłe zbiegowisko. Zajęczyca spod piątki jak zwykle się
darła, że
babcia potrąciła jej pieska, co było o tyle perfidnym kłamstwem, że piesek rok
temu wpadł pod
wóz do opróżniania szamba. Tymczasem babcia robiła już trzecią rundkę wokół
domu. Ludzie
pokazywali ją sobie palcami. Wyglądała niczym podstarzała Isadora Duncan, z
powiewającym na
wietrze fioletowym boa i z szaleństwem w oczach. Całkiem nieźle jej szło, a do
nawigacji
używała wystawionego języka. Córka sąsiadów zakryła oczy swojemu małemu synkowi,
szepcząc ze zgrozą: „Starość jest straszna”. I nagle nastąpiła tragedia: babcia
przyszarżowała na
zakręcie i straciła panowanie nad pojazdem!
Jak zwykle w sytuacjach kryzysowych, tylko ja staję na wysokości zadania, kiedy
więc
z impetem wjechała w kubły ze śmieciami, to ja musiałem ją wyciągać. Strasznie
śmierdziała. Na
szczęście Elka była ze mną i zanurkowała po szal. Nie był już taki fioletowy i
miał jeszcze mniej
piór. Nie wiem, co babcia teraz zrobi. Nigdy przecież nie była minimalistką.
Noc
Obudziło mnie skrobanie do drzwi. W pierwszej chwili myślałem, że to Marilyn
Monroe
(która akurat płynęła obok mnie przy świetle księżyca). Niestety! Jak pech, to
pech! To tylko
Opona przyszła do mojego pokoju, przegoniona przez innych domowników. Cuchnęła
intensywniej niż zwykle, a na pozlepianej sierści lśniły resztki smaru
samochodowego.
Wpakowała się do łóżka, położyła na mokrym prześcieradle (a była dopiero godzina
0.30)
i z miejsca zaczęła chrapać.
Wstałem i zmieniłem prześcieradło. Korzystając z okazji, wyrecytowałem sto
trzydzieści
dwa razy: „W czasie suszy sosza, szosza, szosa sucha”. Ufff! Pracowitość i
systematyczność
nade wszystko!
20 kwietnia
Dzień zaczął się jak zwykle, czyli pechowo. Obudziły mnie przekleństwa babci,
która
przetrząsała cały dom w poszukiwaniu wiśni w spirytusie. Miała na sobie
kanarkową koszulę
non-iron i fioletowe boa (trochę pozlepiane po ostatnim incydencie). Na głowie
dyndał jej funt
kłaków w kolorze zgniłych buraczków – efekt wymieszania przez Gonzo kilku farb.
Z impetem
wtargnęła do mojego pokoju, mamrocząc:
– Co za dom! Żeby brakowało podstawowych produktów spożywczych!
Chciałem ją spławić jak najszybciej, bo dochodziło wpół do ósmej i bałem się, że
się znowu
spóźnię do szkoły. Ale babcia miała swoją jazdę!
Rozsiadła się wygodnie w fotelu bujanym (to znaczy bujany to on był, zanim Gonzo
odpiłował mu bieguny) i rozpoczęła niekończącą się opowieść z czasów swej
rozpustnej i pełnej
mrocznych tajemnic młodości. Muszę przyznać, że babcia jest, no... w każdym
razie była osobą
światową. Ma już chyba ze sto lat, nikt tego dokładnie nie pamięta, nawet jej
syn, a mój ojciec.
Ma na imię Filomena i nie kojarzy już, czy jest spokrewniona z dynastią
Romanowów, czy też
z hamburską linią Rothschildów.
Niestety moim dziadkiem był podobno jakiś pastuch z okolic Lwowa. Babcia uwiodła
go,
gdy pędził przez jej wieś stadko wymizerowanych gęsi. Karą za mezalians jest
nasze nazwisko.
Mnie ono specjalnie nie przeszkadza, ale babcia nie może znieść jego
plebejskiego rodowodu.
Była w młodości wielbicielką opery i baletu, znawczynią sztuk. Do grona jej
przyjaciół
należeli: znany reformator teatru Gordon Craig, bracia Lumiere, Flip i Flap.
Tata wszystkiemu
zaprzecza i zaklina się, że babcia przez całe życie nie ruszyła się z okolic
Ozorkowa.
Ja w każdym razie jak tonący brzytwy uczepiłem się jej znajomości z Flipem i
Flapem. Po
kimś przecież musiałem odziedziczyć geniusz aktorski! Ale największą miłością
jej życia był
Rudolf Valentino – boski macho, kochanek ze snów. Spotkała go ponoć w Paryżu. To
po nim
mam imię. Babcia wymusiła je na moich rodzicach tygodniowym strajkiem głodowym.
Taaaa...
oni ulegli, a ja muszę nieść to brzemię, ten dzwoneczek trędowatego! Teraz też
nawiązała do tej
znajomości:
– Najbliższy mi ze wszystkich był Valentino – powiedziała i poprawiła
kokieteryjnie
sztuczną szczękę.
Bałem się, że opowieści nie skończy przed południem:
– Przecież Valentino był kochankiem Poli Negri! Babcia poległa, ugodzona
jadowitą strzałą
w samo serce. To zawsze działało niezawodnie!
Nienawidziła Negri. Była pewna, że ukradła jej podstępem angaż u samego Ernsta
Lubitscha,
skazując ją tym samym na role jasełkowych diabłów, którym okrutne wiejskie
dzieciaki co roku
podpalały ogony i co roku babcia nie mogła siedzieć aż do wiosny.
Tymczasem czas płynął i już byłem pewien, że przeprawa z Pęcherzem mnie nie
ominie. Nie
mogłem ruszyć się z łóżka, póki babcia tkwiła w pokoju. Może i była stara, ale
wzrok miała
dobry, a ja ze swoją permanentną poranną przypadłością wszystkich prawdziwych
mężczyzn nie
mogłem obrażać starszej bądź co bądź kobiety! Ale i nie mogłem dłużej tkwić w
łóżku, toteż
wyskoczyłem jak z procy, licząc, że ten niemały szczegół umknie jej uwagi.
Nie umknął. Dwa dni wszyscy mieli temat do rozmów przy wspólnych posiłkach.
Nawet
Opona przestała spać w moim łóżku.
Godzina 9.45
Kiedy poskarżyłem się ojcu, że przez babcię prawie codziennie nie mogę zdążyć do
szkoły,
mruknął tylko:
– Teraz wiesz, synu, jakie miałem ciężkie dzieciństwo. – Zamyślił się i dodał: –
Chyba nawet
straszniejsze niż ty.
Poprosiłem go, żeby mi napisał usprawiedliwienie dla Pęcherza i podał jakiś
fikcyjny powód
mojego spóźnienia. O tym, że nie ma on za grosz wyobraźni, świadczy ten strzępek
papieru:
„Panie Pęcherzu! Rudolf prosił mnie o napisanie usprawiedliwienia, ale nic mi
nie
przychodzi do głowy. No to usprawiedliwiam.
Gąbczak. Ojciec”
I czy ja mogę nie być znerwicowany?
W zemście schowałem mu słownik polsko-angielski, i Bóg mi świadkiem, że nic mnie
nie
obchodzi ta banda Japończyków, których ma dziś na karku!
Po namyśle
Wcale nie jestem egoistyczny, tylko dbam o własne interesy. To się nazywa
asertywność.
Godzina 11.00
O nie! Przed zamkniętymi na klucz drzwiami szkoły nie było żywej duszy! Musiałem
skorzystać z diabelskiej instalacji alarmowej, uruchamiającej dzwonek w
gabinecie Pęcherza.
Zjawił się po dwóch minutach i z twarzą wykrzywioną kapryśną euforią markiza de
Sade
wyskrzeczał:
– Gąbczak, ty niefortunny owocu rodzicielskiej niefrasobliwości, chybionej
antykoncepcji!
Dość już mam twojej spóźnialskiej gęby! Na poniedziałek wypracowanie: Moje
obowiązki
względem placówki dydaktycznej, jaką jest szkoła.
Chcąc okazać mu wyższość, a zarazem zapobiec dalszym wyzwiskom, odparłem głośno
i wyraźnie (o ile oczywiście pozwalała mi moja dykcja):
– Proszę nie krzyczeć, bo miałem in flagranti z konkurentką Poli Negri.
Zostawiłem go osłupiałego w drzwiach i pognałem w stronę WC, żeby rozładować
narastające napięcie. Niestety już było za późno, bo właśnie zaczynała się
lekcja baletu. WF
mamy do wyboru, a ja coraz częściej zastanawiam się, czy nie zmienić dyscypliny.
Jestem na
tych zajęciach jedynym facetem i teraz wiem, jak czuli się kolorowi w dobie
apartheidu.
Po WF-ie
Koleżanki z klasy wystosowały petycję o osobną szatnię dla mnie. Niewdzięczne
kokietki
twierdzą, że (cytuję z bólem) „te jaszczurcze ślepka prześwietlają nam ubrania”.
Co za cios!
Doprawdy nie wiem o co tyle hałasu! Ja nie miałbym nic przeciwko temu, żeby one
tak samo
patrzyły na mnie (tylko nie Elka). Na szczęście Pęcherz pierwszy raz w życiu
stanął po mojej
stronie. Oświadczył, że dla jednego bęcwała nie będzie robił osobnej
przebieralni.
Zaproponowałem, że mogę się rozbierać razem z naszą panią od baletu, ale ta
zagroziła, że
odejdzie do prywatnej szkoły, gdzie są cywilizowane warunki pracy.
Włożyłem pod czarne getry (stare kalesony taty) cztery pary slipek, żeby nie
było już draki,
i tak zabezpieczony pobiegłem ćwiczyć balance.
Jak pech, to pech! Akurat dzisiaj musieli zrobić dla całego rocznika sprawdzian
ogólnosprawnościowy! Próbowałem udać, że złamałem nogę, ale jak tylko otworzyłem
usta,
Śruba wrzasnął: „Bez dyskusji, Gąbczak!” Przed skokiem przez kozioł Rafał z
siódmej
c uszczypnął mnie w tyłek i źle wymierzyłem odległość. Zamiast bezpiecznie
wylądować na
macie, roztrzaskałem sobie o ten cholerny kozioł jajka. Śruba się darł:
„Gąbczak, na miłość
boską, nie igraj z ogniem!”
Pozostałe wyniki sprawdzianu:
– skok w dal z miejsca: jeden metr,
– bieg na sześćdziesiąt metrów: jedenaście i pół sekundy,
– rzut piłką lekarską do tyłu: sześćdziesiąt centymetrów (to nie moja wina, że
Śruba tam
stał).
Elka zajęła drugie miejsce, zaraz po Rafale. Cały czas gapiła się na moje getry.
Chyba je ode
mnie dostanie dla świętego spokoju. Na przerwie sprawdziłem w sekretariacie, czy
są jakieś
wolne miejsca w innych sekcjach. Zostało tylko rugby, ale wtedy byłbym w jednej
grupie z Elką.
Jest to absolutnie wykluczone!
Wieczorem pomodliłem się do dobrego Boga: „Błagam Cię, Panie Boże, żeby w moim
domu
było wreszcie normalnie i żeby rodzice zachowywali się normalnie, i żebym się
zakochał tak
mocno, że nie potrzebowałbym nikogo i tych wstrętnych rodziców. Tylko pod
warunkiem, że
z wzajemnością. Amen.
PS. I proszę cię, dobry Boże, żeby nie było sprawdzianu z WF-u. A jak musi być,
to z tego,
co umiem, tylko nie wiem, co by to mogło być. Amen”.
Wypracowanie dla pęcherza
Uczeń ma wobec szkoły różne obowiązki.
Szkoła, by poprawić swą niechlubną opinię jednego z systemów przemocy
społecznej,
powinna włączyć się w nurt antypedagogiki. Ten nowy trend niesie ze sobą
nieocenione
zdobycze dla zdrowego rozwoju dzieci i młodzieży. Młody człowiek ma ogromny
potencjał
twórczy, tak skutecznie tłumiony przez niekompetentnych pedagogów. Dlatego
obowiązkiem
szkoły jest odejść od niechlubnych praktyk kar cielesnych, stosowania presji
psychicznej
i wywierania jakiegokolwiek nacisku na uczniów. Szkoła ma być dla młodych
azylem, uczyć ich
wolności, prawa do wyrażania niepopularnych sądów i powinna pozwolić błądzić
w poszukiwaniu własnej drogi i indywidualności.
I obowiązkiem ucznia jest szkole to umożliwić.
Ale zadałem Pęcherzowi bobu! Trochę ściągnąłem z pracy mamy na jakąś
konferencję, ale
tak samo czuję...
Po namyśle dopisałem:
PS. Mój wujek jest szychą w Urzędzie Skarbowym.
To powinno skutecznie zniechęcić do mnie Pęcherza!
Piątek
Wyrzuciłem te cholerne śmieci mimo sugestii mamy, że za parę dni same sobie
pójdą. Jej
poczucie humoru wyciągnęłoby z trumny umarlaka. Potem ojciec zrobił mi awanturę,
że ciągle
okupuję łazienkę.
– Rozumiem, że trudny okres dojrzewania ma swoje prawa, ale nami, synu, też
targają
potrzeby fizjologiczne!
Już nawet tam nie jestem bezpieczny! Przecież nie mam zamka w drzwiach swojego
pokoju.
Łatwo tak mówić komuś, kto już dawno przestał być mężczyzną. Wiem o tym, bo
podsłuchałem
kiedyś mamę na grupie wsparcia. Ojciec pewnie uważa, że mam nerwicę seksualną. A
przecież
każdy ma prawo do odrobiny intymności!
Ponieważ jutro jest casting, postanowiłem spojrzeć na siebie krytycznie, żeby
ocenić
obiektywnie swoje szanse. Hmm... Sam nie wiem, co o tym myśleć. Na pewno nie
jestem
przeciętny i to może być mój atut. Z drugiej strony muszę przyznać, że nie
bardzo mi się w życiu
poszczęściło. W przyszłości zdecydowanie będę stawiać na intelekt. Po ojcu mam
niski wzrost,
po mamie długie kończyny i bujne włosy. Niestety nie rosną jakoś normalnie,
tylko układają się
w fale. Dzięki temu upodabniam się do aktorek kina niemego. Może dlatego babcia
za mną nie
przepada, że wciąż jej przypominam Połę Negri? Wąskie i blisko osadzone oczy
czynią ze mnie
kogoś, komu ciężko zaufać, a przecież można. Cierpię więc na swoiste
rozdwojenie. Wygląd robi
ze mnie mało rozgarniętego brzydala, gdy w rzeczywistości jestem wrażliwym i
twórczym
młodym inteligentem o skomplikowanej osobowości i aparycji. Właśnie tak lubię o
sobie myśleć,
chociaż inni oceniają mnie tylko po pozorach.
Jest jeszcze coś, co stało się powodem nieludzkich żartów moich koleżanek i
zawiści
kolegów... Z trudem upycham Go w spodniach. Zgodnie z modą noszę portki
opuszczone
w kroku, ale na litość boską, przecież nie mogę pokazywać ludziom tyłka! Dość
mam zaczepek
facetów ze sztucznymi rzęsami. Na pewno mam utajone trzecie jądro i ono zajmuje
tyle miejsca!
A jak się ujawni w tym Najważniejszym Momencie? Będę musiał je wyciąć! Aj!
Babcia zaciera
ręce i śmieje się, że dam popalić dziewuszkom.
Za to intelektem powalam na łopatki każdego. Jak złamałem sobie nogę na
defiladzie
szczudlarzy i leżałem pół roku w gipsie, to przeczytałem wszystkie książki
rodziców: Nerwice
wegetatywne, Psychopatologię życia codziennego, Schizofrenię, Kompulsywne modele
zachowań,
Ucieczkę od wolności (trochę się naciąłem, bo myślałem, że to kryminał), Wstęp
do
psychoanalizy, Mistyczne i archetypiczne obrazy kosmosu. Były też trochę lżejsze
pozycje:
Końcówka Becketta, Szklany klosz Sylvii Plath, Pod wulkanem, Ptasiek. Jak to
zobaczył doktor
Gruczoł, to odbył z rodzicami długą rozmowę. Następnego dnia mama przyniosła mi
do czytania
„Bravo Girls”. To też było fajne, bo dowiedziałem się, że nie można zajść w
ciążę przez
pocałunek, a petting to nie to samo co jogging.
Nie mogę przestać myśleć o tym Rafale. Na samo wspomnienie cierpną mi pośladki.
Sobota, 22 kwietnia
Od samego rana jestem niezwykle podekscytowany! W nocy trzy razy musiałem
zmieniać
prześcieradło. O czternastej rozpoczyna się w wytwórni filmowej „Wytwórnia”
casting do
reklamy szybko schnącej pasty mocującej protezy zębowe. To może być przełom w
moim życiu!
Goliłem się pięciokrotnie. Gonzo na mój widok wrzasnął falsetem jak z Blaszanego
bębenka
i razem z Oponą schował się do bieliźniarki. Starłem z twarzy grudki krwi i
wróciłem do
łazienki, żeby wydepilować sobie pachy. Z rozpędu ogoliłem i nogi. Przynajmniej
włosy nie będą
mi wystawały z getrów, czyniąc ze mnie jakiegoś nieokrzesanego neandertalczyka.
Właśnie
zeskrobywałem w łazience kamień z zębów, kiedy wpadła mama i zaczęła wywalać
brudy
z kosza:
– Gdzie, u diabła, podział się mój pilnik do paznokci?
Jak zobaczyła, że trzymam go w ręce, wpadła w furię. Szarpała się ze mną jak
szalona,
a mnie została do wyczyszczenia tylko górna trójka i nie chciałem go oddać.
Wreszcie udało się
jej go złamać. Całe szczęście, że nie razem z moim zębem. Ale tak sobie
przejechałem po
dziąśle, że zalałem się krwią. Mama sięgnęła błyskawicznym ruchem do apteczki i
wyjęła z niej
spirytus. Chlusnęła obficie na to, co zostało z pilnika, i syknęła: „Jesteś
nienormalny!” Teraz
dostanę zakażenia, wypadną mi wszystkie zęby i umrę ze zgryzoty. Zareagowała z
matczyną
troską: „Przynajmniej nie będziesz już potrzebował aparatu ortodontycznego”.
Odmówiła też
wezwania Gruczoła.
Nie ma co! Świetnie się zaczęła przygoda z showbiznesem.
W metrze
Dziąsła ciągle krwawią. Zabrudzę na planie protezy zębowe i będę musiał zapłacić
wielomilionowe odszkodowanie! A w ogóle, to czy mogę się tam pokazać z takimi
dłońmi?
Jakby je odrąbano Frankensteinowi. Na pewno urodziłem się bez rąk i w szpitalu
pijany chirurg
przyszył mi łapy jakiegoś kulomiota, który zginął na zawodach trafiony własnym
pociskiem.
W dodatku mama w ataku szału pocięła na kawałki moją kolekcję koronkowych
rękawiczek,
a potem długo konsultowała się z jakimś profesorem od zaburzeń.
Kilka godzin później
Jestem na granicy histerii, niczym kobiety na krawędzi załamania nerwowego. Od
dwóch
godzin tkwię unieruchomiony w windzie, w wytwórni. Guzik z napisem „Alarm”
wciskałem tak
nerwowo, że wypadł, a ja mam na palcu bąbel wielkości truskawki po
napromieniowaniu. Tak się
spociłem, że zaczynam mieć dosyć swojego zapachu. Zamknięta wraz ze mną młoda
dziewczyna
zanosi się w rogu od płaczu. Nienormalna czy co?
Oho! Idzie ekipa techniczna!
Godzinę później
Ciągle w windzie! Ci robole nie mogą sobie poradzić z najprostszym problemem.
Ponieważ
winda zatrzymała się tak, że była mała szczelina na górze, postanowili, że mamy
się przez nią
przecisnąć. Uwięzionej ze mną anorektyczce to się udało. Zostałem w środku sam,
ale jakoś nie
potrafiłem się cieszyć, że mam dla siebie więcej miejsca. Podczas gdy technicy
usiłowali
podciągnąć trochę windę, ja obliczałem w panice, na ile starczy mi tlenu. Byłem
jednak zbyt
zdenerwowany. Wreszcie zapadła decyzja: mam wyłazić szczeliną, bo windy nie da
się ruszyć.
Robotnicy tak mnie poganiali, że nie zdążyłem nawet zrobić kilku ćwiczeń
rozluźniających tai-
chi. Kiedy byłem już w połowie, winda nagle ruszyła! Naprawdę nie wiem, co w tym
takiego
śmiesznego. Mogłem zostać zmasakrowany niczym bohaterowie filmów „gore” klasy C!
Napisałbym skargę, gdyby dla ukojenia nerwów robotnicy nie przynieśli mi dużego
kubka
mocnej kawy.
Na wolności
Teraz pędem na casting. Opatrzność nade mną czuwa. Przed drzwiami kłębił się
tłum
bezzębnych emerytów, a więc nie mają jeszcze pełnej obsady. Zapytałem na wszelki
wypadek
jakiegoś faceta z ekipy, jakie role już są obsadzone. Spojrzał na mnie
przeszywającym wzrokiem
technika rentgenologa i powiedział:
– Dla ciebie najlepsza byłaby rola papy uszczelniającej albo Domestosa.
Co za dowcip! Kiedyś oni wszyscy będą mi się kłaniać w pas!
Po regularnej bitwie z bandą rozwydrzonych staruszków jestem wreszcie w środku.
Ten
koleś,
którego zaczepiłem na korytarzu, okazał się drugim reżyserem. Od razu wyłowił
mnie
z tłumu i kazał się przejść pod ścianą w tę i z powrotem.
Wskazówki reżyserskie:
– Zagraj mi to pięknie. Szybszy uśmiech. Pokochaj ten produkt!
Wykonałem to najlepiej, jak umiałem, stosując metodę Stanisławskiego. Na koniec
zaprezentowałem jeszcze dwa razy hulance.
Wieczór
Siedzę w domu i nie mogę ruszyć szczęką! Włożyli mi między zęby jakieś świństwo,
które
natychmiast stwardniało. Mama dzwoni po prywatnych pogotowiach pediatrycznych.
O wstydzie! O hańbo!
Niedziela rano
Alarmowa pomoc pediatryczna poniosła całkowitą klęskę w obliczu mojego
nieszczęścia. Po
kilku bezskutecznych próbach zbliżenia się do mnie lekarz zadzwonił po Doraźną
Pomoc
Stomatologiczną, sugerując przypadek beznadziejny. Para pielęgniarzy złapała
mnie za ręce
i nogi, a trzeci (o twarzy troglodyty) otworzył mi siłą szczękę. To znaczy
próbował to zrobić.
Klej jednak trzymał mocno. Na razie dali mi zastrzyk przeciwbólowy i nadeszła
pora na małą
czarną walizeczkę, pełną wymyślnych narzędzi do zadawania tortur. Ponieważ
jestem niezwykle
wrażliwy – zemdlałem.
Popołudnie
Ciągle z zaplombowanymi szczękami. W moim pokoju piętrzy się kolekcja pluszowych
zwierzątek. Te od dentystów mają wielkie zęby. Zapewne niezlepione pastą
szybkoschnącą.
Szczęściarze!
Po kolejnej wizycie prywatnego zespołu pediatrów mama się załamała i już nikogo
nie
wzywała. Razem z ojcem stwierdzili, że za dużo ich to kosztuje. Napisałem im, że
będą to sobie
mogli odliczyć od podatku. Okazali jednak godną pogardy oziębłość serca i
zażądali, bym
poszedł po prostu w poniedziałek do swojego lekarza rodzinnego. A przecież
jestem u Gruczoła
na czarnej liście!!!
Nasze stosunki nie układają się najlepiej, odkąd moja złamana noga zrastała się
pod jego
opieką pięciokrotnie. Ostatnio wyrzucił mnie za drzwi. Nie chciał już dłużej
wysłuchiwać moich,
jak twierdził, monotematycznych monologów. Odmówił też otoczenia szczególną
opieką mych
drogocennych strun głosowych, a nawet zaproponował, bym znalazł sobie innego
łosia. On jest
nienormalny. Po co mi łoś? Przecież nie jestem weterynarzem!
Tymczasem udałem się na lekcję dykcji i poprawnej wymowy do pani H. Opłaciłem ją
z góry. Nie będę wyrzucał pieniędzy w błoto.
Poniedziałek, 24 kwietnia
Znowu awantura o łazienkę. Tym razem dołączyła się mama, mimo że pracuje w domu
i nie
musi tak jak ojciec być o dziewiątej w pracy. Wszystko przez tego zdrajcę Gonzo.
Rodzice
nakryli go, jak sikał do zlewu na niepozmywane naczynia. A tyle razy mówiłem,
żeby sprzątać
na bieżąco. I oczywiście to mnie się dostało! Mam za karę umyć te wszystkie
posikane talerze.
Muszę koniecznie kupić gumowe rękawiczki. Z panią H. koniec. Pozwoliła sobie na
niewybredne
żarty, a potem kazała mi pisać dwadzieścia osiem razy:
Raz chorąży w miąższu drążył
gździla, co się szwarno prążył,
w móżdżku grzebał, miażdżył mżawkę,
aż miażdżycę miał i czkawkę.
Tfuu! Powiedziała, że w moim przypadku wszystko jedno, czy piszę, czy mówię. Nie
rozumiem, co miała na myśli.
U lekarza
Żałuję, że nie mogłem wrzeszczeć na całe gardło (wstyd), tak mnie bolało.
Gruczoł nie
okazał żadnego współczucia i siłą, za pomocą dłuta i jednej grubej baby, rozwarł
moją szczękę!
Przy tym barbarzyńskim zabiegu nadłamała mi się jedynka! Gruczoł jak zwykle
udawał, że nic
nie widzi, i z furią wyrwał mi lusterko. Zapytałem go, czy mógłby mi dosztukować
brakujący
kawałek, ale zamiast odpowiedzieć, rzucił się do telefonu. Zaczął nerwowo
wypytywać, kiedy
może wyjechać do Czeczenii z misją humanitarną jako ochotnik. On jest
niepoczytalny!
Wtorek, 25 kwietnia
Już nie wiem, który raz przeklinam siebie za wybór klasy humanistycznej.
Poszedłem do
niej, ponieważ naprawdę jestem wielkim artystą. A wszyscy artyści to humaniści.
Poza tym był
bardzo atrakcyjny program: matematyka tylko dwa razy w tygodniu, a chemia i fiza
raz na dwa
tygodnie. To mi bardzo odpowiadało. Ale niestety były także i złe strony: w
mojej klasie byłem
jedynym facetem! Ten świat stoi na krawędzi przepaści, skoro mężczyźni, zamiast
propagować
sztukę, jeszcze bardziej ograniczają swoje ścisłe umysły. Przecież wiadomo, że
nauki
przyrodnicze tylko kombinują, jaki tu wymyślić nowy sposób zgładzenia ludzkości.
Całą klasą chodzimy na balet, w ramach WF-u. Chociaż to akurat nie jest takie
złe.
Odstręczają mnie tylko te umięśnione, spocone męskie osobniki. Wolę kobiece
towarzystwo. Już
się z nim do tego stopnia zintegrowałem, że wchodzący do nas na lekcje
nauczyciele mówią:
„Dzień dobry, dziewczynki”.
Tylko patrzeć, jak mi wyrosną piersi! Najgorsza jest Klepsydra, babka od łaciny.
Dzisiaj
znów się do mnie przyczepiła:
– Gąbczak, mam nadzieję, że nie zapomniałaś o dzisiejszym sprawdzianie z
czytania?
Chyba na następnej lekcji wyjmę transparent z napisem: „Mam siusiaka!” Kazała mi
czytać
Pamiętnik z wojny galickiej Juliusza Cezara.
– Nostri omis...sis pilis gladiis rem gerunt. Repente post tergaeq...ui... tatus
cernitur.
Dukałem tak jeszcze ze dwadzieścia minut, a na koniec Klepsydra spytała:
– Czy coś z tego zrozumiałaś? Powiedz własnymi słowami.
Oczywiście, że nic nie zrozumiałam, ale wystarczy odrobina inteligencji, żeby
wiedzieć, co
tam było grane.
– No więc... tego, Cezar napisał pamiętnik z wojny galickiej. Wojna działa się w
Galicji
między Galami i Rzymianami. Galowie wygrywali, bo mieli po swojej stronie
Asterixa, Obelixa
i Panoramixa. No i tego... Cezar się bardzo martwił, że przegra.
Klepsydra powiedziała na to tylko dwa zdania:
– Bardzo ciekawe. Twoje zaliczenie stoi pod znakiem zapytania.
Powinna obejrzeć ten film rysunkowy. Wtedy by zobaczyła, że nie kłamałem. Głupia
gęś!
Czwartek, 27 kwietnia
Nie pisałem tyle czasu, bo czekałem na telefon z wytwórni, jak wypadły moje
zdjęcia
próbne. Strasznie się denerwuję, chociaż wiem, że lepszego ode mnie nie znajdą.
Ten dreszczyk
oczekiwania dobrze o mnie świadczy. To znak, że nie zatraciłem zdrowego rozsądku
w zwariowanym świecie showbiznesu.
Elka obiecała, że spróbuje popchnąć moją sprawę. Jej mama ma tam podobno byłego
kochanka.
Piątek
Czekam na telefon.
Sobota
Ciągle czekam.
Niedziela
Już nie czekam, bo właśnie była Elka i powiedziała, że narobiłem jej tylko
wstydu tymi
popisami baletowymi. Podobno wybrali jakiegoś bezzębnego dziadka. Taki już mój
los! Wielcy
aktorzy rzadko byli doceniani za życia.
Były kochanek mamy Elki podobno nie mógł jej sobie przypomnieć.
Po południu zabrałem Oponę na relaksujący spacer po naszej dzielnicy. Wygląda
jak
z filmów rysunkowych. Wzdłuż wąskich uliczek stoją poupychane ciasno malutkie
piętrowe
domki z jeszcze mniejszymi ogródkami. Prawdopodobnie miało to być osiedle dla
karłów, ale
władze zarzuciły ten pomysł i zasiedliły je normalnymi ludźmi. Teraz wszyscy
zaglądamy sobie
do okien i to jest przyczyna mojej nerwicy. Stale czuję na sobie krytyczny wzrok
sąsiadów. Na
kimś z zewnątrz nasza okolica sprawia wrażenie sielskiej mieściny, gdzie czas
zwolnił, a ludzie
są mili i spokojni. Niestety to tylko iluzja. Mieszka tu niezliczona liczba
odrażających,
wścibskich typów, które całe dnie siedzą przed domem w bieliźnie i komentują
każde
wydarzenie. Do tego wydaje się im, że są bardzo dowcipni. Nasza rodzina należy
do ich
ulubieńców. Stanowimy tu inteligencką mniejszość, mimo że rodzice co jakiś czas
dokonują
desperackich prób integracyjnych. Zwłaszcza mama ze swoją paranoiczną misją
posłannictwa.
Ma przeciwko sobie już prawie wszystkich żonatych facetów i niektóre ich
małżonki.
Doszliśmy z Oponą do końca ulicy i znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Mają
tu
podobno ulokować wysypisko śmieci. Na razie mieszkańcy ustalają, czy są za, czy
przeciw.
Szkoda mi będzie tego miejsca. Jak byłem mały, zawsze się tu bawiłem z Elką w
Indian. O! Pod
tym drzewem zdjęła mi skalp. Wtedy nasze mamy przestały na tydzień ze sobą
rozmawiać. Drugi
raz przestały, kiedy na polanie, blisko szamba Zajęczycy, bawiliśmy się z Elką w
dentystę.
Borowałem kredkami jej zęby i zostały w nich wszystkie rysiki. A to były
zagraniczne kredki!
Tak sobie rozmyślałem i czułem się prawie jak ktoś bardzo sławny, kto wrócił w
swoje
rodzinne strony. Jak to miejsce będzie wyglądało za dwadzieścia lat? Pewnie nikt
oprócz mnie
już nie będzie żył, a tu może zamieszkają karły? Myślę, że lepiej czułyby się w
tej ciasnocie.
Mnie zdecydowanie brak rozmachu, nie mogę rozwinąć skrzydeł. Ale człowiek ma
naturalną
zdolność do asymilacji, dlatego czuję, jak z dnia na dzień kurczy mi się mózg.
Wzmogłem czujność, bo od kilku chwil dobiegał do mnie jakiś dziki skowyt. Jakby
potępionych duchów nad moczarami. Poczułem się nieswojo, tym bardziej że zrobiła
się już
szarówka. Opony, rzecz jasna, ani śladu! Jak tylko wyczuje niebezpieczeństwo, od
razu ucieka.
I to ma być obronny pies... Żyjąc w takiej zbzikowanej rodzinie, zatraciła
instynkt.
Ujadanie przybrało na sile i duchy zaczęły się miotać za kępą chwastów. Już
miałem uciekać,
kiedy rozpoznałem ogon Opony. To skończona idiotka! Wpadła w osty i patrzyła na
mnie
błagalnym wzrokiem. Nie mogła się ruszyć, bo cała była oblepiona dziadami.
Dziadowa jedna,
no! W dodatku nie chciała współpracować. Miotała się na wszystkie strony, jakby
była specjalną
pozycją menu w chińskiej restauracji. Z każdym ruchem jeszcze bardziej ją
bolało. Dziady za
żadne skarby nie chciały się odczepić, musiałem je wyrywać razem z sierścią.
Jak było już po wszystkim, Opona faktycznie przypominała chińskiego psa. Była
prawie
łysa. Zamiast mi podziękować, łypnęła okiem z wyrzutem i pognała do domu.
Poniedziałek, 1 maja
Maj, maj jest na ziemi.
Świat, świat się zieleni.
Pod naszym oknem rozegrała się prawdziwa bitwa ideologiczna! Komuniści kontra
anarchiści. Wyszedłem nawet do ogródka, ale kiedy przyjechała policja z
armatkami wodnymi,
wolałem nie ryzykować. Nieźle lali! Nawet dobrze się złożyło, bo odpadło mi
mycie okien.
Szkoda tylko, że nie zdążyłem ich przedtem zamknąć.
W pokoju nakryłem rodziców w dziwnych pozach. Stali przytuleni z nosami przy
szybie,
mama trzymała głowę na ramieniu ojca, a ten rozmarzonym głosem szeptał:
– Spójrz, kochana, jak za dawnych, dobrych łat. Pamiętasz?
Nigdy nie widziałem, żeby byli dla siebie tacy mili! Jednak wspólna przeszłość
wojenna
łączy...
Szkoda, że ja mam pecha i nie mogę walczyć na barykadach.
Zrobiło się zupełnie romantycznie. Niestety nie na długo. Trzeba było ściągnąć z
parapetu
babcię, która wymachiwała flagą i krzyczała: „Policja gestapo!”
Wieczorem wróciła kompletnie przemoczona i wystraszona Opona. Podejrzewam, że
znalazła się w środku zamieszek i teraz trzeba będzie jej załatwić
psychoanalityka od psów. Tym
bardziej że jeszcze nie pogodziła się z utratą połowy owłosienia.
Odebrałem bardzo dziwny telefon. Jakiś tajemniczy głos z obcym akcentem szeptał
lubieżnie:
– Halo, złotko! Mam nadzieję, że nie spóźniłem się i mój kwiatuszek jest jeszcze
do
zapylenia?
Zdenerwowany rzuciłem słuchawkę. Nie wiem, czy nie powinienem o tym powiedzieć
rodzicom.
Wtorek
W szkole jestem pośmiewiskiem! Pęcherz przeczytał na apelu moje wypracowanie!
Zwracał
się do mnie: „Szczerbol”. A więc jednak miałem rację z tym zębem! Po szkole
zadzwoniłem
z interwencją do Gruczoła, ale poszedł na p