13258

Szczegóły
Tytuł 13258
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13258 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13258 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13258 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joanna Fabicka Szalone życie Rudolfa Środa, 12 kwietnia Dzisiaj pani H. dała mi ostateczne ostrzeżenie. Zażądała pod groźbą strajku, abym zrobił wreszcie coś ze swoim zgryzem. Dalsze lekcje dykcji i melorecytacji uważa za bezsensowne. Jej zdaniem moja wada wymowy dyskwalifikuje mnie jako przyszłego aktora i bez pomocy ortodonty się nie obejdzie. No pięknie! Prawie się załamałem. Ciągle muszę znosić jej docinki. Jest taka gruboskórna... Wiem, bo kiedyś położyłem jej na krześle pinezkę i nic nie poczuła! Czy ta stara sklerotyczka nie wie, że artyści są niezwykle wrażliwi? Gdyby nie moja głęboka wiara we własny geniusz, mógłbym się zrazić do tego trudnego zawodu. Nie wyobrażam sobie życia bez aktorstwa! Jeśli taki Linda może być popularny, to tym bardziej będę ja – Rudolf Gąbczak, przyszłe bożyszcze kobiet. Taki aktor to ma superanckie życie. Nic nie musi robić, tylko udaje kogoś innego. Wszyscy go podziwiają i zapraszają na bankiety. Jest ozdobą przyjęć i każdy chce się z nim przyjaźnić. Nawet jego dawni prześladowcy ze szkoły. Tak więc postanowiłem, że i ja zostanę wielkim aktorem. Nic sobie nie robię z drwin, chociaż czasem ciężko to wytrzymać. Jeszcze zobaczymy, czyje na wierzchu! Rodzicom będzie bardzo przykro, że tak mnie nie docenili. Będę przystojny, mądry i będę miał znajomości w najwyższych kręgach. Pani H. twierdzi, że nie ma to jak szczerość. Już teraz powinienem się przyzwyczajać, że życie jest twarde i nikt mnie nie będzie oszczędzał. Wie, co mówi, bo sama przeszła gehennę. Jako młoda dziewczyna została wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec. Tam zakochał się w niej jakiś baron. Długo ze sobą walczyła, wreszcie wrodzony patriotyzm nie pozwolił jej wyjść za tego oprawcę. Niestety do dzisiaj nie może sobie tego darować! I katuje mnie na lekcjach dykcji niemieckimi rymowankami: Pflichten Glücke Fisches, Bodenschatzen Mögpflisches. Tfuuu! Przecież ja będę polskim aktorem! Niech mnie, do licha, nauczy mówić po polsku! Niestety nie mogę jej tego powiedzieć otwarcie, bo bardzo często nie mam czym zapłacić za te absurdalne lekcje. Wtedy pani H. zgadza się, żebym jej oddał w naturze. Tak więc, zamiast robić różne nieprzyzwoite rzeczy charakterystyczne dla mojego wieku, cały wolny czas spędzam na prasowaniu koronek, czesaniu peruk i naprawianiu sztucznej szczęki, bo pani H. nie dowierza dzisiejszym dentystom. Znalezienie czegokolwiek w jej domu graniczy z cudem. Wszystko jest tak samo zakurzone jak ona. Mogłaby z powodzeniem otworzyć skansen i robić kokosy na turystyce. Jak przyszedłem do niej pierwszy raz, owionął mnie od progu zapach apteki podczas remanentu, a potem spadł mi z pawlacza na głowę kufer ze zdjęciami. Oglądaliśmy je chyba ze trzy godziny. Najfajniejsze przedstawiało jakiegoś przebranego kolesia na koniu i z szablą. Pani H. wytłumaczyła mi, że to oficer pułku reprezentacyjnego ułanów, co dokonał cudu nad Wisłą. Nie wiedziałem, że do wojska biorą także świętych... Tego dnia poczęstowała mnie herbatką przeczyszczającą i było naprawdę miło, ale niestety wkrótce sprawdziło się powiedzenie ojca, żebym się nie dał nabrać na kobiece sztuczki. Pani H. już niedługo okazała się wielbicielką dyscypliny oraz powiedzenia, że życie nie jest po to, żeby było miło. Do tego wykorzystuje moje dobre serce i muszę dwa razy w tygodniu odprowadzać ją na basen. W jej wieku! Wstydziłaby się. Na szczęście nie dałem się namówić, żeby uczyła mnie pływać. Diabli wiedzą, co takiej starej babie strzeli do głowy, jak zobaczy młode męskie ciało. A poza tym wcale nie ma biustu, więc nic bym nie miał z tego pływania. Ale zniosę wszystko, żeby zostać kimś. Nie tak jak mój ojciec – wieczny nieudacznik. Nie potrafi nawet dopilnować własnej fryzury. Zostało mu już tylko dwanaście włosów na głowie. Myśli, że jak je tapiruje, to tego nie widać. Ale na razie muszę skończyć szkołę, bo mam dopiero czternaście lat. A może to się przedłużyć ze względu na nieuzasadnioną niechęć niektórych profesorów do mnie, zwłaszcza Pęcherza. W drodze do domu wyrecytowałem dwieście razy „stół z po wyłamywanymi nogami”. Na przekór pani H. W domu Po przekroczeniu progu naszego domu wpadłem na worki ze śmieciami. Stoją tu już od tygodnia i na każdego przechodzącego patrzą błagalnym wzrokiem, żeby je wreszcie wyrzucić. O nie! Na pewno nie będę to ja. I tak najmniej brudzę w tym domu. Poza tym, gdybym się teraz ugiął, to już chyba nigdy nie nauczyłbym moich rodziców porządku. Nie wiem, jak można tak prowadzić dom! Swoją drogą, ciekawe, kto przerwie tę wojnę nerwów. W przedpokoju zaczyna już trochę śmierdzieć. Obaj z ojcem nie raz i nie dwa próbowaliśmy złamać mamie charakter. Kiedyś już prawie się udało. Ugotowała wtedy chyba pierwszy od miesiąca obiad – pyszną zupę grzybową. Moja euforia trwała do czasu, kiedy Opona wywlokła z kubła na odpadki pusty karton po kremie borowikowym firmy Tłusty Wieprzek. Ponieważ jestem lojalnym synem, nie powiedziałem nic ojcu. Będę miał teraz na mamę haka. Nigdy nie wiadomo, kiedy mi się to przyda. Mamę interesuje tylko feminizm, kino modernistyczne i Susan Sontag, jedyna, jej zdaniem, pisarka zasługująca na literackiego Nobla. Od czasu gdy przeczytała w jakiejś gazecie, że odeszła od własnego męża i syna, żeby zostać narzeczoną jakiejś fotografki – mama stała się nie do zniesienia. Ciągle się odgraża, że zrobi to samo. Mężczyźni są według niej źródłem wszelkich utrapień. Toleruje jedynie Gonzo – upiornego pięciolatka o twarzy i wrażliwości Hannibala! Gonzo to jej wnuk i mój bratanek. A tak się cieszyłem, kiedy z nami zamieszkał! Myślałem, że wreszcie ktoś będzie mnie słuchał i podziwiał. Miałbym nad nim władzę, i czasem, jak by nikt nie widział, to mógłbym mu nawet przylać. Niestety, jak pech, to pech! Wstyd się przyznać, ale to Gonzo mnie bije. Jego zwariowana matka, gdy tylko zaczął chodzić, zapisała go na karate. Zresztą z ojcem też mu się za bardzo nie poszczęściło (mimo że to mój brat). Filip i Hela są ekologami. Należą nawet do jakiegoś stowarzyszenia. Zielony Pokój, jakoś tak. Wiecznie wyjeżdżali na akcje i nie mogli się opiekować dzieckiem. Zresztą teraz to już tym bardziej nie mogą, bo Hela zamieszkała na Wyspie Wielkanocnej z Jamajskim mnichem na wygnaniu. Doprawdy trudno mi nadążyć za wszystkimi wydarzeniami z ich życia. Tym bardziej że moje zostało przez Gonzo przewrócone do góry nogami. A przecież i tak już miałem sporo problemów: – Pęcherz, – jak przekonać świat o moim geniuszu aktorskim, – nocne polucje, – sny o trzecim jądrze, – brak kasy, brak kasy, brak kasy! Niestety mam przeczucie, że są one nierozwiązywalne. Do tego nie podjąłem jeszcze decyzji o mojej orientacji seksualnej. Nie zakochała się we mnie jak dotąd żadna dziewczyna! Elki oczywiście nie liczę. Brrr! Czwartek, 13 kwietnia Wiedziałem, że spotka mnie dzisiaj jakieś nieszczęście! Przed szkołą mam zaprowadzić Gonzo do przedszkola. Zawsze byłem w tym domu od brudnej roboty! To już trzecie przedszkole w tym roku. W pierwszym stwierdzili, że Gonzo jest nadpobudliwy i nie mogą go okiełznać. Pani dyrektor ze łzami w oczach przyznała się do klęski pedagogicznej, łkając do ojca: „Mam nadzieję, że mogę liczyć na pańską dyskrecję!” W drugim nie było żadnej dyskusji po tym, jak ten upiorny dzieciak przeprowadził szturm na kuchnię. Rozszalały tłum przedszkolaków wdarł się na zaplecze i przewrócił kocioł ze znienawidzonymi zacierkami na mleku. Potem Gonzo był trzy miesiące w domu pod opieką babci, ale to nie za dobrze wpłynęło na jej i tak już nadwątlone morale i zmusiło mamę do szukania nowego przedszkola w trybie pilnym. Wreszcie nadszedł przez wszystkich wyczekiwany dzień. Mama jako wykwalifikowany psycholog zachowała się bardzo nieprofesjonalnie. Wykręciła się z obowiązku zaprowadzenia wnuka, mówiąc, że musi sobie „zrobić odrosty”. Nigdy nie widziałem, żeby wcześniej interesowała się ogrodnictwem. Padło na mnie, mimo gróźb, że się zabiję. Podróż metrem to był horror! Gonzo natarczywie zadawał pytania: „Czy pani ma perukę?”, „To sztuczna szczęka?” Udawałem, że go nie znam, ale na koniec Gonzo wypalił: „A Rudolf to zjada babole z nosa!” Nie wiem, co w tym było takiego śmiesznego. Ludzie są naprawdę wstrętni! W nowym przedszkolu jest bardzo miło i funkcjonalnie. Ma solidne kraty w oknach i ogrodzenie ze stalowych sztachet. Trochę mnie to uspokoiło, bo znam skłonność Gonzo do nieoczekiwanych zaginięć. Jest ostatnio na etapie Copperfielda... Wszyscy się do nas uśmiechali, a pani dyrektor powiedziała, że dzisiaj jest konkurs artystyczny na wierszyk lub piosenkę i jak Gonzo chce, to też może wystąpić. Gonzo oczywiście chciał, ale najpierw musieliśmy wysłuchać trzech dziewczynek, które smętnymi głosikami zawodziły: Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, że za tobą idą, że za tobą idą chłopcy malowani. Rozległy się histeryczne brawa rodziców, a pani dyrektor przypomniała, że hasło jej placówki brzmi: „Bóg, Honor, Piłsudski”. No i nadszedł czas na Gonzo. Trochę się spociłem, bo odwlekał w nieskończoność. Rodzice innych dzieci zaczęli klaskać dla zachęty, a katechetka szepnęła anielsko: „Śmiało, dziecino”. Gonzo zmierzwił sobie puch na głowie, łypnął złowrogo okiem i już wiedziałem, że będzie katastrofa. Powalczył jeszcze chwilę z rozporkiem i rozdarł się tak głośno, że żyły wyszły mu na szyi: Przeleć mnie w koniczynie, ooo, a twoja rozkosz nigdy nie minie, ooo! Oczywiście nie byłem głupi i nie czekałem, aż przestanie śpiewać. Jak przystało na światowca, wyniosłem się po angielsku. Uważam, że rodzina powinna trzymać się razem, a więc postanowiłem, jak tylko zostanę sławny i zarobię dość pieniędzy, odnaleźć Helę i zmusić ją do zabrania Gonzo, zanim ten doprowadzi na skraj załamania nerwowego całą naszą rodzinę. W metrze Dzisiaj znowu miałem problem z przejściem przez bramkę. Najpierw nie chciała się otworzyć, a potem zjadła bilet, skutecznie blokując przejście. Rozszalały tłum napierał na mnie i groził linczem. Odsunąłem się, z mściwą satysfakcją obserwując zmagania innych z tym piekielnym urządzeniem. Pierwsza osoba przeszła bez problemu, druga też. Kupiłem nowy bilet i znowu to samo! Tym sposobem straciłem już dwa złote i czterdzieści groszy! Wszedłem swobodnym przejściem i pojechałem na gapę, co natychmiast podniosło mój poziom stresu. Dlaczego tylko mnie się to zdarza? ZTM to ponad wszelką wątpliwość złodziejska firma. A może nawet pralnia brudnych pieniędzy? Czwartek Niech to jasny szlag trafi! Miałem już pocałować Piękną Nieznajomą, kiedy w drzwiach znowu stanął obrzydliwy facet z halabardą! Obudziłem się zlany potem. Ten sen nawiedza mnie od kilku miesięcy. Jak tak dalej pójdzie, to skończę na kozetce u psychiatry. Co to może znaczyć? Muszę poszperać w książkach mamy. Tylko żeby mnie nie nakryła! Jeszcze gotowa za darmo przeprowadzić mi terapię. Musiałbym upaść na głowę, żeby korzystać z pomocy takiego niezrównoważonego psychologa! Minąłem w drzwiach zaspanego ojca. Zawsze wygląda, jakby przed chwilą wstał, ale może dlatego, że ciągle jest potargany. Ha, ha! Na Gwiazdkę kupię mu perukę afro. Ojciec był w złym humorze, bo wczoraj odbierał Gonzo. Słyszałem, jak opowiadał mamie, że z powodu repertuaru Gonzo został wezwany do dyrektorki i musiał obiecać, że to już się nie powtórzy. Wyobrażam sobie, jak się czuł. On nigdy nie rzucał słów na wiatr. Mama twierdzi, że to dlatego do niczego w życiu nie doszedł. Potem wpadłem na wściekłą babcię, która zaczęła na mnie krzyczeć, że nie ma już wiśni w likierze. Nie musiała mi tego mówić, sam przecież widziałem, jak wygląda. Rozczochrane włosy, bezwzględnie potraktowane jakąś różową płukanką, trzęsły się na wszystkie strony. Na chudej (jak u indora) szyi zwisał smętnie fioletowy wąż boa z kilkoma kępkami piór – ślad dawnej świetności. Trzeba przyznać, że babcia ma smak i gust. Fioletowe pióra znakomicie podkreślały kolor wielkiego orlego nosa. Już dawno ostrzegałem, że tak się skończy nadużywanie wiśni w spirytusie!!! Kiedy patrzę na Gonzo, wcale mnie nie dziwi, że jest jej prawnukiem. Ten sam zacięty wyraz twarzy i niedający się utemperować charakter! No i, rzecz jasna, dziedziczna skaza – brak włosów. Chociaż babcia pewnie wyliniała ze starości. Nadaremnie przypominam jej, że ma już swoje lata i powinna raczej zbliżyć się do Boga w poszukiwaniu ukojenia niż zwiedzać świat ze zwariowanym Stowarzyszeniem Wyzwolonych Emerytów. Zaciska wtedy ręce na lasce i wznosi oczy do nieba, mamrocząc: „Czemuś mnie pokarał takim wnukiem?” Udało mi się jednak sprytnie uniknąć babcinej laski, przeskakując przez Oponę, która wylegiwała się wśród chemikaliów i rozpuszczalników „Małego Technika” Gonzo. Czmychnąłem do pokoju, obiecawszy przedtem babci, że jutro kupię jej duży zapas tych cholernych wiśni! Mama wybierała się na spotkanie lokalnej grupy wsparcia uciemiężonych mężatek. Jest bardzo dumna, że udało jej się coś takiego zorganizować mimo sprzeciwu ich mężów. Miałem już rękę na klamce, gdy dobiegł mnie jej głos: „Pamiętaj, że o siódmej przychodzi Elka”. O bogowie, o Szekspirze i Ibsenie, miejcie mnie w swojej opiece!!! Znów będę musiał wykraść ojcu butelkę nervosolu! Sam nie wiem, dlaczego tak mnie rozstrajają spotkania z Elką. Muszę uważać na nerwy. Aktor powinien umieć powstrzymać emocje, gdy wymaga tego dobro roli. Godzina 18.50 Biednemu zawsze wiatr w oczy, a diabeł dzieci kołysze! Z nocnej szafki ojca zniknęła caluteńka butelka nervosolu (stała tam jeszcze dzisiaj rano). To znak, że mama odniosła kolejny sukces w budowaniu swojego silnego feministycznego wizerunku na arenie społeczności lokalnej. Pogrążony głęboko w tych rozmyślaniach, nawet nie zauważyłem wejścia Elki. To dziwne, bo zawsze hałaśliwie wita się z Gonzo. Do ich ulubionych rytuałów powitalnych należy jazda Gonzo na grzbiecie Elki zgiętej w pałąk, galopującej po mieszkaniu, parskającej i klepiącej się po udach. – Sie masz, Ciapku! – Nie znoszę, kiedy do mnie tak mówi! Co powiedzieliby fani i wielbiciele na całym świecie, gdyby ktoś tak się zwracał do sir Laurence’a Oliviera albo Maxa von Sydov? – Załatwiłam ci robotę, żebyś mógł wreszcie uskładać na aparat ortodontyczny i przestał się faflunić. Skrzywiłem się z niesmakiem na ten charakterystyczny dla niej brak delikatności. Elka uważa mnie za fujarę, która potrzebuje menedżera nawet w takich sprawach, jak pójście do toalety. Ma tyle samo lat co ja, a zachowuje się, jakby pozjadała wszelkie rozumy. Cały czas udowadnia mi, że kobiety wcześniej dojrzewają. Zaczynam się bać tych pogróżek. Z Elką zbliżyliśmy się do siebie, kiedy ogłoszono w szkole plebiscyt na najmniej lubiane osoby. To był jedyny raz, kiedy w życiu coś wygrałem. Zamierzałem być oschły i ignorować jej rewelacje. Nie zmiękłem nawet, gdy próbując mnie pocałować, zwaliła się swym mało powabnym ciałem Attyli. Na szczęście źle obliczyła odległość i spadła z tapczanu. Będę musiał potem sprawdzić, czy nie powstał pod dywanem jakiś krater. Zaznaczam, że w sprawach seksu byłbym mało wybredny, ale Elka o twarzy pijanego transwestyty i oddechu cuchnącym „Kowbojami” zabija moje gotujące się libido w zarodku. – To praca w reklamówce! Prawdziwa rola do zagrania! I stała się jasność! A trąby jerychońskie zagrały mi triumfalnie! Oczyma duszy widziałem już, jak po latach opowiadam o początkach mojej kariery. Już słyszałem te telefony w Hollywood i moją ponętną sekretarkę (wymiary: 108, 63, 108), pytającą omdlewająco: „Rolfi, jesteś dla Spielberga czy cię nie ma?” – To reklama kleju mocującego protezy zębowe – usłyszałem z zaświatów przepalony głos Elki. – Coooo? – zawołałem oburzony. – Od czegoś trzeba zacząć. Tym bardziej, Ciapku, że nie będziesz musiał nic mówić – zaśmiała się szyderczo. Moja dusza załkała w środku. Ja jej jeszcze pokażę! Gdy tylko jakakolwiek inna kobieta zechce mnie zauważyć, natychmiast porzucę Elkę bez skrupułów. Będzie jeszcze skrobała do drzwi mojego pałacu z dwoma basenami i brodzikiem (na wypadek, gdybym do tego czasu nie nauczył się pływać)! – Wybieraj, albo bierzesz, co leci, albo do końca życia będziesz tylko śnić o prawdziwej scenie, ty fafluło! – krzyczała, podając mi równocześnie chusteczkę, gdyż ślina uwięzła mi w kącikach ust. Na całe szczęście mama przerwała ten wyrachowany seans okrucieństwa, mobilizując nas do pogoni za babcią. Późny wieczór Jestem wykończony! Moja rodzina doprowadza mnie do rozpaczy! Znów byłem pośmiewiskiem wszystkich sąsiadów! To ja musiałem gonić babcię jeżdżącą z dziką radością na małej hulajnodze Gonzo. Zręcznie wyjechała z alejki prowadzącej na ulicę. Całe szczęście, że nie zniszczyła grządek. Wypieliłem je ostatnio, bo przypominały tereny nad Wisłą, porosłe bujnymi chwastami. Zasiałem maciejkę, ale nic do tej pory nie wyrosło. Nie tracę jednak nadziei. Moi rodzice nie potrafią docenić, jakim dobrem jest posiadanie ogródka w sercu stolicy. Według nich nadaje się on tylko do przechowywania niezliczonych rupieci. Nie zrazili się nawet dwukrotnym upomnieniem komisji osiedlowej. Babcia z wdziękiem wjechała w płotek nieokreślonego koloru, odgradzający nas od reszty świata, i wydostała się na otwartą przestrzeń. W tle ujadał Gonzo. Boże! Zawsze jak dostanie nową zabawkę, od razu ją sobie z babcią wyrywają. Jakby nie można było ustalić dyżurów! Przed domem było już niezłe zbiegowisko. Zajęczyca spod piątki jak zwykle się darła, że babcia potrąciła jej pieska, co było o tyle perfidnym kłamstwem, że piesek rok temu wpadł pod wóz do opróżniania szamba. Tymczasem babcia robiła już trzecią rundkę wokół domu. Ludzie pokazywali ją sobie palcami. Wyglądała niczym podstarzała Isadora Duncan, z powiewającym na wietrze fioletowym boa i z szaleństwem w oczach. Całkiem nieźle jej szło, a do nawigacji używała wystawionego języka. Córka sąsiadów zakryła oczy swojemu małemu synkowi, szepcząc ze zgrozą: „Starość jest straszna”. I nagle nastąpiła tragedia: babcia przyszarżowała na zakręcie i straciła panowanie nad pojazdem! Jak zwykle w sytuacjach kryzysowych, tylko ja staję na wysokości zadania, kiedy więc z impetem wjechała w kubły ze śmieciami, to ja musiałem ją wyciągać. Strasznie śmierdziała. Na szczęście Elka była ze mną i zanurkowała po szal. Nie był już taki fioletowy i miał jeszcze mniej piór. Nie wiem, co babcia teraz zrobi. Nigdy przecież nie była minimalistką. Noc Obudziło mnie skrobanie do drzwi. W pierwszej chwili myślałem, że to Marilyn Monroe (która akurat płynęła obok mnie przy świetle księżyca). Niestety! Jak pech, to pech! To tylko Opona przyszła do mojego pokoju, przegoniona przez innych domowników. Cuchnęła intensywniej niż zwykle, a na pozlepianej sierści lśniły resztki smaru samochodowego. Wpakowała się do łóżka, położyła na mokrym prześcieradle (a była dopiero godzina 0.30) i z miejsca zaczęła chrapać. Wstałem i zmieniłem prześcieradło. Korzystając z okazji, wyrecytowałem sto trzydzieści dwa razy: „W czasie suszy sosza, szosza, szosa sucha”. Ufff! Pracowitość i systematyczność nade wszystko! 20 kwietnia Dzień zaczął się jak zwykle, czyli pechowo. Obudziły mnie przekleństwa babci, która przetrząsała cały dom w poszukiwaniu wiśni w spirytusie. Miała na sobie kanarkową koszulę non-iron i fioletowe boa (trochę pozlepiane po ostatnim incydencie). Na głowie dyndał jej funt kłaków w kolorze zgniłych buraczków – efekt wymieszania przez Gonzo kilku farb. Z impetem wtargnęła do mojego pokoju, mamrocząc: – Co za dom! Żeby brakowało podstawowych produktów spożywczych! Chciałem ją spławić jak najszybciej, bo dochodziło wpół do ósmej i bałem się, że się znowu spóźnię do szkoły. Ale babcia miała swoją jazdę! Rozsiadła się wygodnie w fotelu bujanym (to znaczy bujany to on był, zanim Gonzo odpiłował mu bieguny) i rozpoczęła niekończącą się opowieść z czasów swej rozpustnej i pełnej mrocznych tajemnic młodości. Muszę przyznać, że babcia jest, no... w każdym razie była osobą światową. Ma już chyba ze sto lat, nikt tego dokładnie nie pamięta, nawet jej syn, a mój ojciec. Ma na imię Filomena i nie kojarzy już, czy jest spokrewniona z dynastią Romanowów, czy też z hamburską linią Rothschildów. Niestety moim dziadkiem był podobno jakiś pastuch z okolic Lwowa. Babcia uwiodła go, gdy pędził przez jej wieś stadko wymizerowanych gęsi. Karą za mezalians jest nasze nazwisko. Mnie ono specjalnie nie przeszkadza, ale babcia nie może znieść jego plebejskiego rodowodu. Była w młodości wielbicielką opery i baletu, znawczynią sztuk. Do grona jej przyjaciół należeli: znany reformator teatru Gordon Craig, bracia Lumiere, Flip i Flap. Tata wszystkiemu zaprzecza i zaklina się, że babcia przez całe życie nie ruszyła się z okolic Ozorkowa. Ja w każdym razie jak tonący brzytwy uczepiłem się jej znajomości z Flipem i Flapem. Po kimś przecież musiałem odziedziczyć geniusz aktorski! Ale największą miłością jej życia był Rudolf Valentino – boski macho, kochanek ze snów. Spotkała go ponoć w Paryżu. To po nim mam imię. Babcia wymusiła je na moich rodzicach tygodniowym strajkiem głodowym. Taaaa... oni ulegli, a ja muszę nieść to brzemię, ten dzwoneczek trędowatego! Teraz też nawiązała do tej znajomości: – Najbliższy mi ze wszystkich był Valentino – powiedziała i poprawiła kokieteryjnie sztuczną szczękę. Bałem się, że opowieści nie skończy przed południem: – Przecież Valentino był kochankiem Poli Negri! Babcia poległa, ugodzona jadowitą strzałą w samo serce. To zawsze działało niezawodnie! Nienawidziła Negri. Była pewna, że ukradła jej podstępem angaż u samego Ernsta Lubitscha, skazując ją tym samym na role jasełkowych diabłów, którym okrutne wiejskie dzieciaki co roku podpalały ogony i co roku babcia nie mogła siedzieć aż do wiosny. Tymczasem czas płynął i już byłem pewien, że przeprawa z Pęcherzem mnie nie ominie. Nie mogłem ruszyć się z łóżka, póki babcia tkwiła w pokoju. Może i była stara, ale wzrok miała dobry, a ja ze swoją permanentną poranną przypadłością wszystkich prawdziwych mężczyzn nie mogłem obrażać starszej bądź co bądź kobiety! Ale i nie mogłem dłużej tkwić w łóżku, toteż wyskoczyłem jak z procy, licząc, że ten niemały szczegół umknie jej uwagi. Nie umknął. Dwa dni wszyscy mieli temat do rozmów przy wspólnych posiłkach. Nawet Opona przestała spać w moim łóżku. Godzina 9.45 Kiedy poskarżyłem się ojcu, że przez babcię prawie codziennie nie mogę zdążyć do szkoły, mruknął tylko: – Teraz wiesz, synu, jakie miałem ciężkie dzieciństwo. – Zamyślił się i dodał: – Chyba nawet straszniejsze niż ty. Poprosiłem go, żeby mi napisał usprawiedliwienie dla Pęcherza i podał jakiś fikcyjny powód mojego spóźnienia. O tym, że nie ma on za grosz wyobraźni, świadczy ten strzępek papieru: „Panie Pęcherzu! Rudolf prosił mnie o napisanie usprawiedliwienia, ale nic mi nie przychodzi do głowy. No to usprawiedliwiam. Gąbczak. Ojciec” I czy ja mogę nie być znerwicowany? W zemście schowałem mu słownik polsko-angielski, i Bóg mi świadkiem, że nic mnie nie obchodzi ta banda Japończyków, których ma dziś na karku! Po namyśle Wcale nie jestem egoistyczny, tylko dbam o własne interesy. To się nazywa asertywność. Godzina 11.00 O nie! Przed zamkniętymi na klucz drzwiami szkoły nie było żywej duszy! Musiałem skorzystać z diabelskiej instalacji alarmowej, uruchamiającej dzwonek w gabinecie Pęcherza. Zjawił się po dwóch minutach i z twarzą wykrzywioną kapryśną euforią markiza de Sade wyskrzeczał: – Gąbczak, ty niefortunny owocu rodzicielskiej niefrasobliwości, chybionej antykoncepcji! Dość już mam twojej spóźnialskiej gęby! Na poniedziałek wypracowanie: Moje obowiązki względem placówki dydaktycznej, jaką jest szkoła. Chcąc okazać mu wyższość, a zarazem zapobiec dalszym wyzwiskom, odparłem głośno i wyraźnie (o ile oczywiście pozwalała mi moja dykcja): – Proszę nie krzyczeć, bo miałem in flagranti z konkurentką Poli Negri. Zostawiłem go osłupiałego w drzwiach i pognałem w stronę WC, żeby rozładować narastające napięcie. Niestety już było za późno, bo właśnie zaczynała się lekcja baletu. WF mamy do wyboru, a ja coraz częściej zastanawiam się, czy nie zmienić dyscypliny. Jestem na tych zajęciach jedynym facetem i teraz wiem, jak czuli się kolorowi w dobie apartheidu. Po WF-ie Koleżanki z klasy wystosowały petycję o osobną szatnię dla mnie. Niewdzięczne kokietki twierdzą, że (cytuję z bólem) „te jaszczurcze ślepka prześwietlają nam ubrania”. Co za cios! Doprawdy nie wiem o co tyle hałasu! Ja nie miałbym nic przeciwko temu, żeby one tak samo patrzyły na mnie (tylko nie Elka). Na szczęście Pęcherz pierwszy raz w życiu stanął po mojej stronie. Oświadczył, że dla jednego bęcwała nie będzie robił osobnej przebieralni. Zaproponowałem, że mogę się rozbierać razem z naszą panią od baletu, ale ta zagroziła, że odejdzie do prywatnej szkoły, gdzie są cywilizowane warunki pracy. Włożyłem pod czarne getry (stare kalesony taty) cztery pary slipek, żeby nie było już draki, i tak zabezpieczony pobiegłem ćwiczyć balance. Jak pech, to pech! Akurat dzisiaj musieli zrobić dla całego rocznika sprawdzian ogólnosprawnościowy! Próbowałem udać, że złamałem nogę, ale jak tylko otworzyłem usta, Śruba wrzasnął: „Bez dyskusji, Gąbczak!” Przed skokiem przez kozioł Rafał z siódmej c uszczypnął mnie w tyłek i źle wymierzyłem odległość. Zamiast bezpiecznie wylądować na macie, roztrzaskałem sobie o ten cholerny kozioł jajka. Śruba się darł: „Gąbczak, na miłość boską, nie igraj z ogniem!” Pozostałe wyniki sprawdzianu: – skok w dal z miejsca: jeden metr, – bieg na sześćdziesiąt metrów: jedenaście i pół sekundy, – rzut piłką lekarską do tyłu: sześćdziesiąt centymetrów (to nie moja wina, że Śruba tam stał). Elka zajęła drugie miejsce, zaraz po Rafale. Cały czas gapiła się na moje getry. Chyba je ode mnie dostanie dla świętego spokoju. Na przerwie sprawdziłem w sekretariacie, czy są jakieś wolne miejsca w innych sekcjach. Zostało tylko rugby, ale wtedy byłbym w jednej grupie z Elką. Jest to absolutnie wykluczone! Wieczorem pomodliłem się do dobrego Boga: „Błagam Cię, Panie Boże, żeby w moim domu było wreszcie normalnie i żeby rodzice zachowywali się normalnie, i żebym się zakochał tak mocno, że nie potrzebowałbym nikogo i tych wstrętnych rodziców. Tylko pod warunkiem, że z wzajemnością. Amen. PS. I proszę cię, dobry Boże, żeby nie było sprawdzianu z WF-u. A jak musi być, to z tego, co umiem, tylko nie wiem, co by to mogło być. Amen”. Wypracowanie dla pęcherza Uczeń ma wobec szkoły różne obowiązki. Szkoła, by poprawić swą niechlubną opinię jednego z systemów przemocy społecznej, powinna włączyć się w nurt antypedagogiki. Ten nowy trend niesie ze sobą nieocenione zdobycze dla zdrowego rozwoju dzieci i młodzieży. Młody człowiek ma ogromny potencjał twórczy, tak skutecznie tłumiony przez niekompetentnych pedagogów. Dlatego obowiązkiem szkoły jest odejść od niechlubnych praktyk kar cielesnych, stosowania presji psychicznej i wywierania jakiegokolwiek nacisku na uczniów. Szkoła ma być dla młodych azylem, uczyć ich wolności, prawa do wyrażania niepopularnych sądów i powinna pozwolić błądzić w poszukiwaniu własnej drogi i indywidualności. I obowiązkiem ucznia jest szkole to umożliwić. Ale zadałem Pęcherzowi bobu! Trochę ściągnąłem z pracy mamy na jakąś konferencję, ale tak samo czuję... Po namyśle dopisałem: PS. Mój wujek jest szychą w Urzędzie Skarbowym. To powinno skutecznie zniechęcić do mnie Pęcherza! Piątek Wyrzuciłem te cholerne śmieci mimo sugestii mamy, że za parę dni same sobie pójdą. Jej poczucie humoru wyciągnęłoby z trumny umarlaka. Potem ojciec zrobił mi awanturę, że ciągle okupuję łazienkę. – Rozumiem, że trudny okres dojrzewania ma swoje prawa, ale nami, synu, też targają potrzeby fizjologiczne! Już nawet tam nie jestem bezpieczny! Przecież nie mam zamka w drzwiach swojego pokoju. Łatwo tak mówić komuś, kto już dawno przestał być mężczyzną. Wiem o tym, bo podsłuchałem kiedyś mamę na grupie wsparcia. Ojciec pewnie uważa, że mam nerwicę seksualną. A przecież każdy ma prawo do odrobiny intymności! Ponieważ jutro jest casting, postanowiłem spojrzeć na siebie krytycznie, żeby ocenić obiektywnie swoje szanse. Hmm... Sam nie wiem, co o tym myśleć. Na pewno nie jestem przeciętny i to może być mój atut. Z drugiej strony muszę przyznać, że nie bardzo mi się w życiu poszczęściło. W przyszłości zdecydowanie będę stawiać na intelekt. Po ojcu mam niski wzrost, po mamie długie kończyny i bujne włosy. Niestety nie rosną jakoś normalnie, tylko układają się w fale. Dzięki temu upodabniam się do aktorek kina niemego. Może dlatego babcia za mną nie przepada, że wciąż jej przypominam Połę Negri? Wąskie i blisko osadzone oczy czynią ze mnie kogoś, komu ciężko zaufać, a przecież można. Cierpię więc na swoiste rozdwojenie. Wygląd robi ze mnie mało rozgarniętego brzydala, gdy w rzeczywistości jestem wrażliwym i twórczym młodym inteligentem o skomplikowanej osobowości i aparycji. Właśnie tak lubię o sobie myśleć, chociaż inni oceniają mnie tylko po pozorach. Jest jeszcze coś, co stało się powodem nieludzkich żartów moich koleżanek i zawiści kolegów... Z trudem upycham Go w spodniach. Zgodnie z modą noszę portki opuszczone w kroku, ale na litość boską, przecież nie mogę pokazywać ludziom tyłka! Dość mam zaczepek facetów ze sztucznymi rzęsami. Na pewno mam utajone trzecie jądro i ono zajmuje tyle miejsca! A jak się ujawni w tym Najważniejszym Momencie? Będę musiał je wyciąć! Aj! Babcia zaciera ręce i śmieje się, że dam popalić dziewuszkom. Za to intelektem powalam na łopatki każdego. Jak złamałem sobie nogę na defiladzie szczudlarzy i leżałem pół roku w gipsie, to przeczytałem wszystkie książki rodziców: Nerwice wegetatywne, Psychopatologię życia codziennego, Schizofrenię, Kompulsywne modele zachowań, Ucieczkę od wolności (trochę się naciąłem, bo myślałem, że to kryminał), Wstęp do psychoanalizy, Mistyczne i archetypiczne obrazy kosmosu. Były też trochę lżejsze pozycje: Końcówka Becketta, Szklany klosz Sylvii Plath, Pod wulkanem, Ptasiek. Jak to zobaczył doktor Gruczoł, to odbył z rodzicami długą rozmowę. Następnego dnia mama przyniosła mi do czytania „Bravo Girls”. To też było fajne, bo dowiedziałem się, że nie można zajść w ciążę przez pocałunek, a petting to nie to samo co jogging. Nie mogę przestać myśleć o tym Rafale. Na samo wspomnienie cierpną mi pośladki. Sobota, 22 kwietnia Od samego rana jestem niezwykle podekscytowany! W nocy trzy razy musiałem zmieniać prześcieradło. O czternastej rozpoczyna się w wytwórni filmowej „Wytwórnia” casting do reklamy szybko schnącej pasty mocującej protezy zębowe. To może być przełom w moim życiu! Goliłem się pięciokrotnie. Gonzo na mój widok wrzasnął falsetem jak z Blaszanego bębenka i razem z Oponą schował się do bieliźniarki. Starłem z twarzy grudki krwi i wróciłem do łazienki, żeby wydepilować sobie pachy. Z rozpędu ogoliłem i nogi. Przynajmniej włosy nie będą mi wystawały z getrów, czyniąc ze mnie jakiegoś nieokrzesanego neandertalczyka. Właśnie zeskrobywałem w łazience kamień z zębów, kiedy wpadła mama i zaczęła wywalać brudy z kosza: – Gdzie, u diabła, podział się mój pilnik do paznokci? Jak zobaczyła, że trzymam go w ręce, wpadła w furię. Szarpała się ze mną jak szalona, a mnie została do wyczyszczenia tylko górna trójka i nie chciałem go oddać. Wreszcie udało się jej go złamać. Całe szczęście, że nie razem z moim zębem. Ale tak sobie przejechałem po dziąśle, że zalałem się krwią. Mama sięgnęła błyskawicznym ruchem do apteczki i wyjęła z niej spirytus. Chlusnęła obficie na to, co zostało z pilnika, i syknęła: „Jesteś nienormalny!” Teraz dostanę zakażenia, wypadną mi wszystkie zęby i umrę ze zgryzoty. Zareagowała z matczyną troską: „Przynajmniej nie będziesz już potrzebował aparatu ortodontycznego”. Odmówiła też wezwania Gruczoła. Nie ma co! Świetnie się zaczęła przygoda z showbiznesem. W metrze Dziąsła ciągle krwawią. Zabrudzę na planie protezy zębowe i będę musiał zapłacić wielomilionowe odszkodowanie! A w ogóle, to czy mogę się tam pokazać z takimi dłońmi? Jakby je odrąbano Frankensteinowi. Na pewno urodziłem się bez rąk i w szpitalu pijany chirurg przyszył mi łapy jakiegoś kulomiota, który zginął na zawodach trafiony własnym pociskiem. W dodatku mama w ataku szału pocięła na kawałki moją kolekcję koronkowych rękawiczek, a potem długo konsultowała się z jakimś profesorem od zaburzeń. Kilka godzin później Jestem na granicy histerii, niczym kobiety na krawędzi załamania nerwowego. Od dwóch godzin tkwię unieruchomiony w windzie, w wytwórni. Guzik z napisem „Alarm” wciskałem tak nerwowo, że wypadł, a ja mam na palcu bąbel wielkości truskawki po napromieniowaniu. Tak się spociłem, że zaczynam mieć dosyć swojego zapachu. Zamknięta wraz ze mną młoda dziewczyna zanosi się w rogu od płaczu. Nienormalna czy co? Oho! Idzie ekipa techniczna! Godzinę później Ciągle w windzie! Ci robole nie mogą sobie poradzić z najprostszym problemem. Ponieważ winda zatrzymała się tak, że była mała szczelina na górze, postanowili, że mamy się przez nią przecisnąć. Uwięzionej ze mną anorektyczce to się udało. Zostałem w środku sam, ale jakoś nie potrafiłem się cieszyć, że mam dla siebie więcej miejsca. Podczas gdy technicy usiłowali podciągnąć trochę windę, ja obliczałem w panice, na ile starczy mi tlenu. Byłem jednak zbyt zdenerwowany. Wreszcie zapadła decyzja: mam wyłazić szczeliną, bo windy nie da się ruszyć. Robotnicy tak mnie poganiali, że nie zdążyłem nawet zrobić kilku ćwiczeń rozluźniających tai- chi. Kiedy byłem już w połowie, winda nagle ruszyła! Naprawdę nie wiem, co w tym takiego śmiesznego. Mogłem zostać zmasakrowany niczym bohaterowie filmów „gore” klasy C! Napisałbym skargę, gdyby dla ukojenia nerwów robotnicy nie przynieśli mi dużego kubka mocnej kawy. Na wolności Teraz pędem na casting. Opatrzność nade mną czuwa. Przed drzwiami kłębił się tłum bezzębnych emerytów, a więc nie mają jeszcze pełnej obsady. Zapytałem na wszelki wypadek jakiegoś faceta z ekipy, jakie role już są obsadzone. Spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem technika rentgenologa i powiedział: – Dla ciebie najlepsza byłaby rola papy uszczelniającej albo Domestosa. Co za dowcip! Kiedyś oni wszyscy będą mi się kłaniać w pas! Po regularnej bitwie z bandą rozwydrzonych staruszków jestem wreszcie w środku. Ten koleś, którego zaczepiłem na korytarzu, okazał się drugim reżyserem. Od razu wyłowił mnie z tłumu i kazał się przejść pod ścianą w tę i z powrotem. Wskazówki reżyserskie: – Zagraj mi to pięknie. Szybszy uśmiech. Pokochaj ten produkt! Wykonałem to najlepiej, jak umiałem, stosując metodę Stanisławskiego. Na koniec zaprezentowałem jeszcze dwa razy hulance. Wieczór Siedzę w domu i nie mogę ruszyć szczęką! Włożyli mi między zęby jakieś świństwo, które natychmiast stwardniało. Mama dzwoni po prywatnych pogotowiach pediatrycznych. O wstydzie! O hańbo! Niedziela rano Alarmowa pomoc pediatryczna poniosła całkowitą klęskę w obliczu mojego nieszczęścia. Po kilku bezskutecznych próbach zbliżenia się do mnie lekarz zadzwonił po Doraźną Pomoc Stomatologiczną, sugerując przypadek beznadziejny. Para pielęgniarzy złapała mnie za ręce i nogi, a trzeci (o twarzy troglodyty) otworzył mi siłą szczękę. To znaczy próbował to zrobić. Klej jednak trzymał mocno. Na razie dali mi zastrzyk przeciwbólowy i nadeszła pora na małą czarną walizeczkę, pełną wymyślnych narzędzi do zadawania tortur. Ponieważ jestem niezwykle wrażliwy – zemdlałem. Popołudnie Ciągle z zaplombowanymi szczękami. W moim pokoju piętrzy się kolekcja pluszowych zwierzątek. Te od dentystów mają wielkie zęby. Zapewne niezlepione pastą szybkoschnącą. Szczęściarze! Po kolejnej wizycie prywatnego zespołu pediatrów mama się załamała i już nikogo nie wzywała. Razem z ojcem stwierdzili, że za dużo ich to kosztuje. Napisałem im, że będą to sobie mogli odliczyć od podatku. Okazali jednak godną pogardy oziębłość serca i zażądali, bym poszedł po prostu w poniedziałek do swojego lekarza rodzinnego. A przecież jestem u Gruczoła na czarnej liście!!! Nasze stosunki nie układają się najlepiej, odkąd moja złamana noga zrastała się pod jego opieką pięciokrotnie. Ostatnio wyrzucił mnie za drzwi. Nie chciał już dłużej wysłuchiwać moich, jak twierdził, monotematycznych monologów. Odmówił też otoczenia szczególną opieką mych drogocennych strun głosowych, a nawet zaproponował, bym znalazł sobie innego łosia. On jest nienormalny. Po co mi łoś? Przecież nie jestem weterynarzem! Tymczasem udałem się na lekcję dykcji i poprawnej wymowy do pani H. Opłaciłem ją z góry. Nie będę wyrzucał pieniędzy w błoto. Poniedziałek, 24 kwietnia Znowu awantura o łazienkę. Tym razem dołączyła się mama, mimo że pracuje w domu i nie musi tak jak ojciec być o dziewiątej w pracy. Wszystko przez tego zdrajcę Gonzo. Rodzice nakryli go, jak sikał do zlewu na niepozmywane naczynia. A tyle razy mówiłem, żeby sprzątać na bieżąco. I oczywiście to mnie się dostało! Mam za karę umyć te wszystkie posikane talerze. Muszę koniecznie kupić gumowe rękawiczki. Z panią H. koniec. Pozwoliła sobie na niewybredne żarty, a potem kazała mi pisać dwadzieścia osiem razy: Raz chorąży w miąższu drążył gździla, co się szwarno prążył, w móżdżku grzebał, miażdżył mżawkę, aż miażdżycę miał i czkawkę. Tfuu! Powiedziała, że w moim przypadku wszystko jedno, czy piszę, czy mówię. Nie rozumiem, co miała na myśli. U lekarza Żałuję, że nie mogłem wrzeszczeć na całe gardło (wstyd), tak mnie bolało. Gruczoł nie okazał żadnego współczucia i siłą, za pomocą dłuta i jednej grubej baby, rozwarł moją szczękę! Przy tym barbarzyńskim zabiegu nadłamała mi się jedynka! Gruczoł jak zwykle udawał, że nic nie widzi, i z furią wyrwał mi lusterko. Zapytałem go, czy mógłby mi dosztukować brakujący kawałek, ale zamiast odpowiedzieć, rzucił się do telefonu. Zaczął nerwowo wypytywać, kiedy może wyjechać do Czeczenii z misją humanitarną jako ochotnik. On jest niepoczytalny! Wtorek, 25 kwietnia Już nie wiem, który raz przeklinam siebie za wybór klasy humanistycznej. Poszedłem do niej, ponieważ naprawdę jestem wielkim artystą. A wszyscy artyści to humaniści. Poza tym był bardzo atrakcyjny program: matematyka tylko dwa razy w tygodniu, a chemia i fiza raz na dwa tygodnie. To mi bardzo odpowiadało. Ale niestety były także i złe strony: w mojej klasie byłem jedynym facetem! Ten świat stoi na krawędzi przepaści, skoro mężczyźni, zamiast propagować sztukę, jeszcze bardziej ograniczają swoje ścisłe umysły. Przecież wiadomo, że nauki przyrodnicze tylko kombinują, jaki tu wymyślić nowy sposób zgładzenia ludzkości. Całą klasą chodzimy na balet, w ramach WF-u. Chociaż to akurat nie jest takie złe. Odstręczają mnie tylko te umięśnione, spocone męskie osobniki. Wolę kobiece towarzystwo. Już się z nim do tego stopnia zintegrowałem, że wchodzący do nas na lekcje nauczyciele mówią: „Dzień dobry, dziewczynki”. Tylko patrzeć, jak mi wyrosną piersi! Najgorsza jest Klepsydra, babka od łaciny. Dzisiaj znów się do mnie przyczepiła: – Gąbczak, mam nadzieję, że nie zapomniałaś o dzisiejszym sprawdzianie z czytania? Chyba na następnej lekcji wyjmę transparent z napisem: „Mam siusiaka!” Kazała mi czytać Pamiętnik z wojny galickiej Juliusza Cezara. – Nostri omis...sis pilis gladiis rem gerunt. Repente post tergaeq...ui... tatus cernitur. Dukałem tak jeszcze ze dwadzieścia minut, a na koniec Klepsydra spytała: – Czy coś z tego zrozumiałaś? Powiedz własnymi słowami. Oczywiście, że nic nie zrozumiałam, ale wystarczy odrobina inteligencji, żeby wiedzieć, co tam było grane. – No więc... tego, Cezar napisał pamiętnik z wojny galickiej. Wojna działa się w Galicji między Galami i Rzymianami. Galowie wygrywali, bo mieli po swojej stronie Asterixa, Obelixa i Panoramixa. No i tego... Cezar się bardzo martwił, że przegra. Klepsydra powiedziała na to tylko dwa zdania: – Bardzo ciekawe. Twoje zaliczenie stoi pod znakiem zapytania. Powinna obejrzeć ten film rysunkowy. Wtedy by zobaczyła, że nie kłamałem. Głupia gęś! Czwartek, 27 kwietnia Nie pisałem tyle czasu, bo czekałem na telefon z wytwórni, jak wypadły moje zdjęcia próbne. Strasznie się denerwuję, chociaż wiem, że lepszego ode mnie nie znajdą. Ten dreszczyk oczekiwania dobrze o mnie świadczy. To znak, że nie zatraciłem zdrowego rozsądku w zwariowanym świecie showbiznesu. Elka obiecała, że spróbuje popchnąć moją sprawę. Jej mama ma tam podobno byłego kochanka. Piątek Czekam na telefon. Sobota Ciągle czekam. Niedziela Już nie czekam, bo właśnie była Elka i powiedziała, że narobiłem jej tylko wstydu tymi popisami baletowymi. Podobno wybrali jakiegoś bezzębnego dziadka. Taki już mój los! Wielcy aktorzy rzadko byli doceniani za życia. Były kochanek mamy Elki podobno nie mógł jej sobie przypomnieć. Po południu zabrałem Oponę na relaksujący spacer po naszej dzielnicy. Wygląda jak z filmów rysunkowych. Wzdłuż wąskich uliczek stoją poupychane ciasno malutkie piętrowe domki z jeszcze mniejszymi ogródkami. Prawdopodobnie miało to być osiedle dla karłów, ale władze zarzuciły ten pomysł i zasiedliły je normalnymi ludźmi. Teraz wszyscy zaglądamy sobie do okien i to jest przyczyna mojej nerwicy. Stale czuję na sobie krytyczny wzrok sąsiadów. Na kimś z zewnątrz nasza okolica sprawia wrażenie sielskiej mieściny, gdzie czas zwolnił, a ludzie są mili i spokojni. Niestety to tylko iluzja. Mieszka tu niezliczona liczba odrażających, wścibskich typów, które całe dnie siedzą przed domem w bieliźnie i komentują każde wydarzenie. Do tego wydaje się im, że są bardzo dowcipni. Nasza rodzina należy do ich ulubieńców. Stanowimy tu inteligencką mniejszość, mimo że rodzice co jakiś czas dokonują desperackich prób integracyjnych. Zwłaszcza mama ze swoją paranoiczną misją posłannictwa. Ma przeciwko sobie już prawie wszystkich żonatych facetów i niektóre ich małżonki. Doszliśmy z Oponą do końca ulicy i znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Mają tu podobno ulokować wysypisko śmieci. Na razie mieszkańcy ustalają, czy są za, czy przeciw. Szkoda mi będzie tego miejsca. Jak byłem mały, zawsze się tu bawiłem z Elką w Indian. O! Pod tym drzewem zdjęła mi skalp. Wtedy nasze mamy przestały na tydzień ze sobą rozmawiać. Drugi raz przestały, kiedy na polanie, blisko szamba Zajęczycy, bawiliśmy się z Elką w dentystę. Borowałem kredkami jej zęby i zostały w nich wszystkie rysiki. A to były zagraniczne kredki! Tak sobie rozmyślałem i czułem się prawie jak ktoś bardzo sławny, kto wrócił w swoje rodzinne strony. Jak to miejsce będzie wyglądało za dwadzieścia lat? Pewnie nikt oprócz mnie już nie będzie żył, a tu może zamieszkają karły? Myślę, że lepiej czułyby się w tej ciasnocie. Mnie zdecydowanie brak rozmachu, nie mogę rozwinąć skrzydeł. Ale człowiek ma naturalną zdolność do asymilacji, dlatego czuję, jak z dnia na dzień kurczy mi się mózg. Wzmogłem czujność, bo od kilku chwil dobiegał do mnie jakiś dziki skowyt. Jakby potępionych duchów nad moczarami. Poczułem się nieswojo, tym bardziej że zrobiła się już szarówka. Opony, rzecz jasna, ani śladu! Jak tylko wyczuje niebezpieczeństwo, od razu ucieka. I to ma być obronny pies... Żyjąc w takiej zbzikowanej rodzinie, zatraciła instynkt. Ujadanie przybrało na sile i duchy zaczęły się miotać za kępą chwastów. Już miałem uciekać, kiedy rozpoznałem ogon Opony. To skończona idiotka! Wpadła w osty i patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Nie mogła się ruszyć, bo cała była oblepiona dziadami. Dziadowa jedna, no! W dodatku nie chciała współpracować. Miotała się na wszystkie strony, jakby była specjalną pozycją menu w chińskiej restauracji. Z każdym ruchem jeszcze bardziej ją bolało. Dziady za żadne skarby nie chciały się odczepić, musiałem je wyrywać razem z sierścią. Jak było już po wszystkim, Opona faktycznie przypominała chińskiego psa. Była prawie łysa. Zamiast mi podziękować, łypnęła okiem z wyrzutem i pognała do domu. Poniedziałek, 1 maja Maj, maj jest na ziemi. Świat, świat się zieleni. Pod naszym oknem rozegrała się prawdziwa bitwa ideologiczna! Komuniści kontra anarchiści. Wyszedłem nawet do ogródka, ale kiedy przyjechała policja z armatkami wodnymi, wolałem nie ryzykować. Nieźle lali! Nawet dobrze się złożyło, bo odpadło mi mycie okien. Szkoda tylko, że nie zdążyłem ich przedtem zamknąć. W pokoju nakryłem rodziców w dziwnych pozach. Stali przytuleni z nosami przy szybie, mama trzymała głowę na ramieniu ojca, a ten rozmarzonym głosem szeptał: – Spójrz, kochana, jak za dawnych, dobrych łat. Pamiętasz? Nigdy nie widziałem, żeby byli dla siebie tacy mili! Jednak wspólna przeszłość wojenna łączy... Szkoda, że ja mam pecha i nie mogę walczyć na barykadach. Zrobiło się zupełnie romantycznie. Niestety nie na długo. Trzeba było ściągnąć z parapetu babcię, która wymachiwała flagą i krzyczała: „Policja gestapo!” Wieczorem wróciła kompletnie przemoczona i wystraszona Opona. Podejrzewam, że znalazła się w środku zamieszek i teraz trzeba będzie jej załatwić psychoanalityka od psów. Tym bardziej że jeszcze nie pogodziła się z utratą połowy owłosienia. Odebrałem bardzo dziwny telefon. Jakiś tajemniczy głos z obcym akcentem szeptał lubieżnie: – Halo, złotko! Mam nadzieję, że nie spóźniłem się i mój kwiatuszek jest jeszcze do zapylenia? Zdenerwowany rzuciłem słuchawkę. Nie wiem, czy nie powinienem o tym powiedzieć rodzicom. Wtorek W szkole jestem pośmiewiskiem! Pęcherz przeczytał na apelu moje wypracowanie! Zwracał się do mnie: „Szczerbol”. A więc jednak miałem rację z tym zębem! Po szkole zadzwoniłem z interwencją do Gruczoła, ale poszedł na p