1759

Szczegóły
Tytuł 1759
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1759 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1759 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1759 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GRAHAM MASTERTON G��D (Prze�o�y�: Piotr Ku�) Przesyt szkodzi zdrowiu tak samo jak niedosyt. W. Szekspir, Kupiec wenecki KSI�GA PIERWSZA ROZDZIA� I Przemierza� akurat wy�o�ony czerwonym asfaltem podw�rzec przed budynkiem farmy, gdy us�ysza� d�wi�k samochodowego klaksonu, dobiegaj�cy od p�nocno-zachodniej bramy. Ko�skie siod�o, kt�re d�wiga�, przerzuci� na prawe rami�, a lewe uni�s� do oczu, aby os�oni� je przed dra�ni�cymi, szkar�atnymi promieniami zachodz�cego s�o�ca. W jego kierunku zmierza� jeep wagoneer, ci�gn�c za sob� tumany kurzu. Ktokolwiek siedzia� za jego kierownic�, w spos�b oczywisty lekcewa�y� ograniczenie pr�dko�ci, wynosz�ce na ca�ym terenie South Burlington Farm pi�� mil na godzin�. Kiedy jeep zatrzyma� si� przy nim z piskiem hamulc�w i opon tr�cych asfalt, od�o�y� siod�o na ziemi�. Drzwi samochodu otworzy�y si� i wyskoczy� z niego Willard Noakes, cz�owiek, kt�ry na farmie odpowiada� za zbiory wszystkich zb�. Opu�ci� jeepa tak szybko, jakby samoch�d zaraz mia� eksplodowa�. By� jednym z tych chudych, gwa�townych, wiecznie niezadowolonych ludzi, kt�rzy - jak si� wydaje - nigdy nie �pi�, zaj�ci coraz to nowymi celami i zadaniami. Season por�wna�a go kiedy� do scyzoryka, u�ywanego przez armi� szwajcarsk�. "Facet jest tak ruchliwy, jakby mia� po kilka par r�k i n�g. Potrafi jednocze�nie otwiera� drzwi, zapala� papierosa, wywr�ci� fili�ank� z kaw�, przy tym wszystkim ani na chwil� nie przerywaj�c drapania si� po g�owie" - m�wi�a, �miej�c si�. Ale teraz w zachowaniu Willarda nie by�o nic zabawnego. Jego ko�cista, opalona twarz by�a brudna i zakurzona; kurz wyra�nie pokrywa� jego w�sy, przywodz�ce na my�l morsa. - Ed, wsiadaj do jeepa i jed� ze mn�, szybko - powiedzia�. - Naprawd�, im szybciej, tym lepiej. Sprawa jest cholernie powa�na. - Co si� sta�o, Willard? - zapyta� Ed. - P�dzi�e� tu jak szaleniec. - Przepraszam, Ed. Ale naprawd�, musz� ci natychmiast co� pokaza�. - Czy co� si� sta�o? Kto� jest ranny? - Cholera, mo�na to nazwa� swojego rodzaju wypadkiem, ale nie o�miel� si� go w �aden spos�b sklasyfikowa�. Je�li chodzi o ofiary, to pierwsz� z nich b�dziesz z pewno�ci� ty. - No, dobrze. - Ed uni�s� r�k� i skin�� na jednego z pracownik�w technicznych, kt�ry w�a�nie czy�ci� przed gara�em pomp� olejow�. M�czyzna od�o�y� narz�dzia i ruszy� przez dziedziniec, wycieraj�c brudne r�ce o nogawki poplamionych drelichowych spodni. - Pan mnie wo�a�, panie Hardesty? - Tak, Ben. Bardzo ci� prosz�, zabierz to siod�o do domu i przypilnuj, �eby zawiesili je na w�a�ciwym miejscu. I powiedz pani Hardesty, �e zapewne sp�ni� si� o p� godziny. - Zrobione, panie Hardesty. Ed nie zd��y� jeszcze wspi�� si� na siedzenie dla pasa�era, gdy Willard zapali� silnik. Szerokim �ukiem objechali dziedziniec i skierowali si� do p�nocno-zachodniej bramy, p�dz�c wzd�u� stajni, gara�y i p�otu pomalowanego bia�� farb�. Radio w jeepie gra�o akurat Coward of the County Kenny'ego Rogersa. D�wi�ki piosenki z trudem przebija�y si� przez warkot motoru. Ed wy��czy� odbiornik. - Powiesz mi wreszcie, co si� sta�o? - zapyta� Willarda. Willard spojrza� na niego. Jechali szerok� piaszczyst� drog�, prowadz�c� wzd�u� pi�knego zagajnika wysokich hikor, a� dotarli do licz�cego dwadzie�cia trzy tysi�ce akr�w obszaru, na kt�rym rozci�ga�y si� pola pszenicy, obejmuj�ce p�nocn� cz�� South Burlington. S�o�ce niemal�e ca�e skry�o si� ju� za horyzontem i nad dojrzewaj�c� pszenic� skrzy� si� ostatni karmazynowy promie�, nadaj�c jej niesamowit�, nienaturaln� barw�. - Nie wiem - odpar� Willard niepewnie. - Najlepiej b�dzie, jak sam to zobaczysz. My�l�, �e nie mam wystarczaj�cych kompetencji, aby to os�dzi�. - Ty nie masz kompetencji? To kto je ma mie�, ja? -zdziwi� si� Ed. - Zajmujesz si� zbo�ami od prawie czterdziestu lat, podczas gdy ja przez niemal ca�y ten czas siedzia�em na dupie w biurze w Nowym Jorku i doradza�em starszym paniom, w jaki spos�b najlepiej mog� zabezpieczy� swoje dolary, uciu�ane na czarn� godzin�. Willard przez chwil� zastanawia� si�, po czym wzruszy� ramionami. - Mog� ci jedynie powiedzie�, �e jeszcze nigdy nie widzia�em czego� takiego, ma�o - nie s�ysza�em o czym� takim. Nie prosz� ci�, �eby� na to spojrza�, dlatego �e mam nadziej�, i� potrafisz oceni�, co to takiego. Jestem pewien, �e nie potrafisz. Chc�, �eby� to zobaczy�, poniewa� to jest twoja farma. - Chodzi o tegoroczne zbiory? Willard pokiwa� g�ow�. - Nawet nie potrafi� tego opisa�, Ed. Nigdy nie widzia�em czego� podobnego. Naprawd�. Od czterdziestu lat, czyli od pocz�tku. Jeep p�dzi� w�r�d p�askiego, powoli szarzej�cego krajobrazu. Zbli�a�a si� noc. Niebo przybiera�o coraz ciemniejsz� barw�, pocz�wszy od kwiecistego koloru jasnoczerwonej r�y, poprzez zimny b��kit, aby wreszcie zatrzyma� si� na ciemnym, ci�kim granacie. Nad horyzontem pojawi� si� kremowy ksi�yc. Ed siedzia� w milczeniu na swoim fotelu, z r�kami za�o�onymi za g�ow� i obserwowa� przesuwaj�ce si� powoli przed nim pola. Jego pola. Ci�gle jeszcze nie bardzo w to wierzy�. My�l, �e naprawd� jest w�a�cicielem osiemdziesi�ciu pi�ciu tysi�cy akr�w South Burlington Farm - my�l, �e ka�dy skrawek ziemi, ka�dy py�ek kurzu w promieniu dziesi�ciu mil jest jego osobist� w�asno�ci� - ci�gle jeszcze wydawa�a si� niedorzecznym snem. South Burlington, jak si� zdawa�o, nale�a�a do jego ojca od zawsze. To wra�enie utrwali�o si�, gdy� by� jej najbardziej oddanym pracownikiem, haruj�cym tu od �witu do nocy. Ka�da kropla potu z jego cia�a oddana zosta�a tej ziemi. Ka�dy b�l - jej po�wi�cony. Ojciec Eda, Dan Hardesty, by� niskim, kr�pym, stanowczym cz�owiekiem. Nie by� ani odrobin� przystojny i ci�gle chodzi� w brudnych, poprzecieranych lewisach. Pot�g� swej farmy zbudowa� dzi�ki gwa�townej (mawiano: agresywnej) mechanizacji, sprytnemu handlowi i bezlitosnemu wykupywaniu s�siednich posiad�o�ci, kiedy tylko si� da�o. R�wnie� dzi�ki temu, �e nigdy nie sypia� d�u�ej ni� cztery godziny na dob�. Dla Eda, jego matki i starszego brata, Michaela, ojciec by� cz�owiekiem nie�miertelnym i niezniszczalnym. A� do momentu, gdy ostatniego lata, w pe�ni �niw, ojciec osun�� si� niespodziewanie na ziemi�, na swoim polu, pod pi�knym niebem koloru gotuj�cego si� atramentu. W�wczas rodzina zrozumia�a, �e starszy pan nie b�dzie przecie� �y� wiecznie. Zaledwie tygodnie, je�li nie dni, dzieli�y ich od �mierci Dana Hardesty'ego, za�o�yciela South Burlington Farm, najbogatszego cz�owieka w Kingman County w stanie Kansas. Kto� musia� przej�� po nim wszystko to, co zbudowa� przez tyle lat. Michael, r�wnie gwa�towny i dumny jak ojciec, by� jego prawnym nast�pc� i on dziedziczy� farm�. Ju� jako nastolatek sp�dza� wiele czasu, ucz�c si� wszystkiego, co si� da�o, na temat hodowli i upraw. To jego m�odzie�czy up�r przyczyni� si� do skomputeryzowania farmy. Ed, wysoki i �ylasty, wiecznie zamy�lony, z niech�ci� patrzy� na wszystko, co by�o zwi�zane z rolnictwem. Chcia� jak najszybciej uciec - z farmy, z Kingman County, a nawet ze stanu. W latach w�adzy Kennedy'ego i Johnsona, w okresie dzieci-kwiat�w i Wietnamu, Ed wst�pi� na Kansas University w Manhattanie w stanie Kansas i studiowa� ekonomi�. Nast�pnie uzupe�nia� wykszta�cenie w Columbia Business College i w ko�cu wyl�dowa� w Nowym Jorku, gdzie znalaz� prac� w modnej w�wczas korporacji kapita�owej o nazwie Blyth, Thalberg & Wong. Ed nie lubi� farmy ju� jako ma�y ch�opiec. By� mo�e jedyn� tego przyczyn� by�a �wiadomo��, �e farma nigdy nie b�dzie nale�a�a do niego. Ale mog�y by� i inne przyczyny: farma zawsze kojarzy�a si� z kurzem i gor�cem oraz wymagaj�cym, nie znosz�cym sprzeciwu ojcem, r�wnie stanowczym wobec niego, jak i wobec jego matki. Ojciec �wiczy� go, wypr�bowywa� ci�gle, a mo�e raz na zawsze pragn�� go z�ama�? Zawsze, gdy Ed pr�bowa� wymkn�� si� niepostrze�enie na randk� z kt�r�� z dziewczyn z okolicznych gospodarstw, ojciec przydybywa� go ju� przy bramie, wynajduj�c jak�� prac�, kt�ra wynik�a w ostatniej chwili i musia�a by� koniecznie natychmiast wykonywana: a to posk�adanie work�w, a to - innym razem - dok�adne zamiecenie dziedzi�ca, tak �e je�li do dziewczyny mimo wszystko dociera�, zawsze by� przynajmniej godzin� sp�niony, spocony, potargany, a wymi�te ubranie wisia�o na nim jak na strachu na wr�ble. Tak przynajmniej nazwa�a go pewna pi�kna, ale bardzo z�o�liwa dziewczyna z s�siedztwa. Strach na wr�ble. Jednak na dzie� przed pogrzebem Dana Hardesty'ego, kiedy ju� ca�a rodzina z powag� zgromadzi�a si� na farmie, aby wkr�tce towarzyszy� w ostatniej drodze cz�owiekowi, kt�ry tak znacznie przyczyni� si� do ich dobrobytu, ca�e �ycie Eda wywr�ci�o si� do g�ry nogami. P�nym popo�udniem tego dnia Michael musia� jeszcze pojecha� do banku, do Wichity, aby za�atwi� nie cierpi�ce zw�oki sprawy. W drodze powrotnej, kr�tko po p�nocy, na drodze numer 54 pr�bowa� wyprzedzi� ci�ar�wk�. Dzia�o si� to niedaleko mostu nad South Ninne-scah River. Niestety, nie zauwa�y� w g�stej mgle innego samochodu nadje�d�aj�cego z przeciwka. Patrol policji oceni�, �e ��czna szybko�� pojazd�w, mi�dzy kt�rymi dosz�o do czo�owego zderzenia, wynosi�a 125 mil na godzin�. Henry Pollock, wieloletni, niezast�piony ksi�gowy rodziny, wzi�� po pogrzebie Eda na stron� i powiedzia�: - Synu, je�li pragniesz South Burlington, jest twoja. Powiedz tylko s�owo. Pami�ta�, jak spojrza� w�wczas uwa�nie na Season, kt�ra sta�a nieco z boku, nie chc�c miesza� si� z t�umem wszelkich bab�, ciotek, wujk�w, kuzyn�w itp. W czarnym kostiumie i czarnym welonie wygl�da�a jak elegancki, pi�kny kruk. I pami�ta�, co w�a�nie wtedy pomy�la�: Wie, �e Pollock w�a�nie oferuje mi farm�, i wie, �e nie mam wyboru, musz� powiedzie� - tak. Dlaczego wi�c nie podchodzi do mnie, dlaczego mi tego nie chce u�atwi�? Dlaczego nie we�mie mnie pod r�k� i nie powie: w porz�dku, Ed, zr�b to. To teraz twoja farma. Teraz ju� wiedzia�, dlaczego w�wczas do niego nie podesz�a. Wiedzia�, jad�c w jeepie obok Willarda, drog� w�r�d p�l, na kt�rych dumnie sta�y blade �any dojrza�ej pszenicy. Willard zapali� przednie �wiat�a. - Najgorsze miejsca znajduj� si� jakie� p� mili przed nami, po lewej stronie. Masz co� przeciwko temu, �e przejad� na prze�aj przez pole? - Skoro musisz... - odpar� Ed. Jego ojciec zawsze wpada� w furi�, gdy odkrywa� �lady k� na obsianym polu. Ed pr�bowa� podtrzymywa� stanowczy zakaz wje�d�ania na wszelkie zasiewy. Farm� tak� jak South Burlington mo�na by�o rz�dzi� tylko w jeden spos�b: trzyma� wszystkich kr�tko, raz podj�tych decyzji nie zmienia� i pilnowa� ich dok�adnego wykonywania. Teraz po raz pierwszy musia� jedn� z nich uchyli�. Siedzia� wi�c niezbyt zadowolony w samochodzie, podczas gdy Willard zje�d�a� z drogi i taranowa� wysokie, ci�kie k�osy. - Ed, nie robi� tego z przyjemno�ci�, wierz mi - powiedzia� Willard, wyczuwaj�c nastr�j pracodawcy. Ed nie odpowiedzia�. Przez chwil� w samochodzie s�ycha� by�o jedynie cichy szum silnika, szelest zbo�a uderzaj�cego o blach� karoserii i - od czasu do czasu - uderzenie �my o szyb� jeepa. Ed pomy�la�, �e je�eli mo�na by wjecha� samochodem do oceanu, w�a�nie tak wygl�da�aby podr�. Willard uni�s� si� lekko i uwa�nie wpatruj�c si� w przedni� szyb�, stara� si� okre�li�, w kt�rym miejscu si� znajduj�. Wkr�tce w p�mroku ukaza� si� bia�y, fosforyzuj�cy tr�jk�t, umieszczony na d�ugim drzewcu. Willard wykona� lekki skr�t i zatrzyma� si� przy nim. Po chwili obaj z Edem wyskoczyli z samochodu na ciep��, wietrzn� noc. - Dzie� dobry, panie Hardesty. - Z mroku wy�oni� si� jaki� cz�owiek. - Ciesz� si�, �e pan tu dotar� tak szybko. - Cze��, Jack - powiedzia� Ed. - Willard z�apa� mnie w drodze na kolacj�. Co tu si� dzieje? Jack Marowitz by� jednym z najwa�niejszych pracownik�w farmy. By� m�ody - mia� zaledwie dwadzie�cia osiem lat - ale jego wiedza w dziedzinie agrochemii, automatyzacji i technik komputerowych, zdobyta w University of Science and Technology stanu Iowa, by�a przeogromna. To Jack odpowiada� za to, aby wszystko, co ros�o na polach, mia�o optymalne warunki, zosta�o w odpowiedniej chwili zebrane i dostarczone we w�a�ciwe miejsce we w�a�ciwym momencie. Jack potrafi� zaplanowa� uprz�tni�cie zbo�a z dziesi�ciu tysi�cy hektar�w z aptekarsk� dok�adno�ci�. By� cichy, mo�na by powiedzie�, �e nie�mia�y. Mia� brzydkie, rzadkie br�zowe w�osy i nosi� okulary o soczewkach tak grubych, �e przypomina�y denka od butelek po coca-coli. Ed jednak bardzo go lubi�, poniewa� ch�opak nigdy du�o nie gada�, a swoj� robot� wykonywa� doskonale. Jack wzi�� teraz do r�ki gruby k�os pszenicy i skierowa� na niego �wiat�o latarki. - Co o tym s�dzisz? - zapyta� Eda. Ed uwa�nie popatrzy� na k�os, a nast�pnie szturchn�� go palcem. - Jest zgni�e - powiedzia�. - Cholera, ca�y k�os jest zgni�y. K�os by� prawie zupe�nie czarny i czarne by�o ka�de ziarenko w nim, nad�arte przez jakiego� paso�yta. Ed odebra� go Jackowi i pow�cha�. Wyczu� wyra�nie kwa�ny od�r, przywodz�cy na my�l zacier whisky. - Zdaje si�, �e to jaka� �nie� - powiedzia� Jack. - Pytanie jednak, jakiego rodzaju i sk�d si� wzi�a. Z ca�� pewno�ci� nie jest to rdza zbo�owa, ani, cholera, �aden sztuczny osad. Ed podni�s� g�ow� i rozejrza� si� dooko�a. - Jaki obszar jest tym dotkni�ty? - zapyta�. - Czy mo�na to zlokalizowa�? Mo�e to tylko kwestia gleby? Mo�e cz�� siewu by�a ju� zara�ona? - No c�, w tym w�a�nie tkwi problem - odpowiedzia� mu Willard. I dlatego chcia�em, �eby� tu jak najszybciej przyjecha�. W tej chwili zgnilizna pokrywa obszar oko�o pi�ciu akr�w, ale ca�y czas si� rozszerza. Ed wzi�� latark� od Jacka i wszed� kilka krok�w g��biej w pszenic�. Kr�tkimi, nerwowymi ruchami o�wietla� kolejne k�osy. Gdziekolwiek spojrza�, widzia� to samo. K�osy pszenicy zwisa�y oci�ale na �odygach. Wszystkie by�y ciemnobr�zowe. W powietrzu unosi� si� kwa�ny fetor, a zara�one pole o�wietla� blady ksi�yc. Ed odni�s� wra�enie, jakby nagle, w jednym momencie, �wiat zmieni� si� nieodwracalnie i nigdy ju� nie mia� powr�ci� do poprzedniego stanu. - Nigdy dot�d nie widzia�e� czego� takiego? - zapyta� Jacka, powracaj�c w kierunku jeepa. - Niestety, nie. A uwierz mi, Ed, widywa�em r�ne zarazy, nawet te najrzadziej wyst�puj�ce. - Kiedy to odkry�e�? - To ja spostrzeg�em to oko�o drugiej po po�udniu - pospieszy� z odpowiedzi� Willard. - W�a�nie planowali�my porz�dek �niw. Sta�em na dachu jeepa, rozgl�da�em si�, gdzie pszenica najbardziej wyleg�a, wiesz, �e mieli�my ostatnio cholerne wiatry. Nagle ujrza�em ciemn� plam� na polu. Z pocz�tku pomy�la�em, �e to tylko cie� rzucony przez chmur�. Ale ta plama si� nie porusza�a. Od razu zrozumia�em, �e co� jest nie tak. - O drugiej po po�udniu? Jest dopiero �sma. Jak szybko to si� rozszerza? Jack odchrz�kn�� niepewnie. - O drugiej po po�udniu zaraza obejmowa�a dwa albo trzy akry. - �artujesz? To znaczy, �e kolejne dwa akry zosta�y zniszczone w ci�gu sze�ciu godzin. To szale�stwo! Twarzy Willarda nie mo�na by�o dojrze� w mroku. Ale z tonu jego g�osu Ed wywnioskowa�, �e jest bardzo zdenerwowany. - Niestety, to prawda - powiedzia�. - Ed, nie zrobili�my jeszcze dok�adnych pomiar�w ani niczego takiego. Ale zdaje si�, �e to trawi pszenic� jak, powiedzmy, ogie� przenoszony �agodnym wiatrem. Ed sta� przez chwil� w milczeniu, z r�k� na ustach, wpatruj�c si� t�po w ciemn� plam� na �rodku jego pola. Skoro zaraza rozprzestrzenia�a si� w tempie dw�ch akr�w na sze�� godzin, znaczy�o to, �e w ci�gu dnia, w najlepszym wypadku, po�re sze�� akr�w. Jednak zara�ony obszar powi�ksza� si�, zwi�ksza� si� wi�c b�dzie pr�dko��, z jak� ulega� b�d� zarazie nast�pne po�acie pola. Willard bez w�tpienia mia� racj�. To idzie naprz�d jak ogie�. - Wsi�d�my do jeepa - odezwa� si� w ko�cu. - Okr��ymy zara�ony obszar i przynajmniej b�dziemy wiedzieli, jak wielki problem mamy w tej chwili na g�owach. Chc� ujrze� t� zaraz� w akcji. Chc� widzie�, �e to si� rzeczywi�cie rozszerza. Wsiedli do samochodu i Willard przekr�ci� kluczyk w stacyjce. - Przeje�d�aj tylko przez nie zara�on� pszenic�. Je�li to jest jaki� rodzaj grzyba, nie chcia�bym, �eby opony jeepa rozsia�y go po ca�ej farmie. Willard skin�� g�ow� i pojecha� kilka metr�w do ty�u, zanim ruszy� przed siebie powoli, szerokim ko�em okr��aj�c skraj brunatnej pszenicy. Ed si�gn�� do kieszeni swojej czerwonej koszuli i wyci�gn�� paczk� ma�ych cygar. Jedno z nich wetkn�� sobie do ust, nie cz�stuj�c wsp�pasa�er�w. Wiedzia�, �e ani Willard, ani Jack nie pal�, Willard raczej znany by� z tego, �e czasami nieco przesadza�, gdy dorwa� si� do butelki dobrej whisky. - To musi by� jaki� rodzaj grzyba rozsiewanego przez wiatr. - Jack przerwa� cisz�. - W innym wypadku nie przenosi�by si� tak cholernie szybko. I dlaczego, do cholery, pojawi� si� w�a�nie tutaj? I sk�d to cholerstwo tutaj przylecia�o? - Mia�e� informacje z innych cz�ci farmy na ten temat? -zapyta� Ed. - Jak dot�d nie. Ale praktycznie przez ca�y dzie� nie mo�na by�o si� skomunikowa�. Moje walkie-talkie nawala�o i w�a�nie dzi� rano odda�em je do naprawy. - My�l�, �e najlepiej b�dzie, je�li jutro o �wicie wsi�dziemy w helikopter i rozejrzymy si� po polach - stwierdzi� Ed. -Je�li to si� rozszerza tak szybko, jak m�wisz, b�dziemy w stanie zebra� tylko po�ow� zasiew�w, oby nie mniej. Odwr�ci� si� do Jacka, kt�ry siedzia� z ty�u. Jack pos�a� mu s�aby, niepewny u�miech, jakby ca�a ta zaraza spowodowana zosta�a przez niego. - Wzi��e� jakie� pr�bki, mam nadziej�? - zapyta� Ed. Jack skin�� g�ow�. - Zebra�em ze dwadzie�cia, trzydzie�ci k�os�w, kiedy Willard pop�dzi�, aby pana tu przywie��. Zostawi� sobie kilka i spr�buj� przeprowadzi� jakie� analizy, a reszt� przeka�� doktorowi Bensonowi ze Stanowego Laboratorium Rolniczego. - My�lisz, �e Benson b�dzie w stanie stwierdzi�, co to jest? - Je�li nie on, to nikt inny. Facet jest troch� ekscentryczny, ale je�li chodzi o prac�, nie mo�na mu niczego zarzuci�. Jest najlepszy. - W porz�dku. - Ed pokiwa� g�ow�. - Ale nie chc� czeka� tygodnia, zanim facet odrzuci wszystkie swoje wariackie teorie i dojdzie do rzeczywistej przyczyny zarazy. Pami�tasz, tak by�o ostatnio z tym dodatkiem do nawozu. - Powiem mu, �e nam si� bardzo �pieszy. - Powiedz mu te�, �eby nie pi�, kiedy pracuje. - Jasne. Dotarli do szczytu lekkiego wzniesienia i spogl�dali teraz w �wietle bladego ksi�yca na rozci�gaj�cy si� przed nimi pi�ciomilowy pas pszenicy, ci�gn�cy si� a� do brzegu Mystic River, b�d�cego granic� farmy. Niedaleko Mystic River wpada�a do South River, a ta z kolei ko�czy�a sw�j bieg w South Ninnescah. Gdy do Eda dotar�o znaczenie tego, co zobaczy�, poczu�, jak cierpnie mu sk�ra na plecach. Na srebrnych �anach zbo�a wyra�nie by�a widoczna rdza. Brunatny pas rozci�ga� si� co najmniej na mil�, w ka�dym kierunku, na zachodzie jego granica by�a niewidoczna. Ed dotkn�� ramienia Willarda i szepn��: - Zatrzymaj samoch�d. Kiedy jeep stan��, Ed wyskoczy� i stan�� bez ruchu w pszenicy. Patrzy� na ni� t�pym wzrokiem, jak cz�owiek, kt�ry jest �wiadkiem potwornego wypadku i nie ma mo�liwo�ci z�agodzi� jego skutk�w. Willard i Jack obserwowali, jak Ed kl�ka i uwa�nie bada k�osy. Niekt�re by�y br�zowe, inne wci�� jeszcze czyste ciemnia�y jednak w oczach. Niewiarygodne, ale w ci�gu minut rdz� zachodzi�y nawet te, kt�re trzyma� akurat w r�kach. Ed powsta� z kolan, sta� jeszcze przez chwil� na polu, po czym wr�ci� do jeepa. - Pos�uchaj, a mo�e wypalimy ziemi� wok� zara�onych obszar�w? - powiedzia� do Willarda. - Mo�e powinni�my je odizolowa�? - Mo�emy spr�bowa� - stwierdzi� Willard. - W takim razie wr��my na farm� i �ci�gnijmy tu troch� ludzi. - Nie - odezwa� si� Jack. - Je�li zaraza przenoszona jest przez wiatr, a my�l�, �e tak, �adne wypalanie nic nie pomo�e. Wiatr jest dzisiaj porywisty i do�� zmienny, od zachodniego po p�nocno-zachodni. S�dz�, �e rozsieje grzyba na ca�ej farmie, zanim zrobimy co� rozs�dnego. Ed popatrzy� na niego uwa�nie. - A masz jaki� lepszy pomys�? - zapyta�. Stara� si� panowa� nad swoim g�osem, ale by�o to bardzo trudne. Ojciec uczy� go, �e zawsze lepiej co� zrobi�, ni� nie robi� nic. A Jack w�a�nie to sugerowa�. Usi��� na dupie i czeka� na wyniki test�w laboratoryjnych. Tymczasem ca�e osiemdziesi�t pi�� tysi�cy akr�w pszenicy dooko�a mo�e sczernie�. - Powinni�my to czym� obsypa�. Proponuj� D-24, to powinno by� dobre - powiedzia� Jack. - Tak, tak, a znasz samob�jc�, kt�ry wsi�dzie w samolot w nocy? Poza tym co powiesz w�adzom, gdy wyda si�, �e w naszej pszenicy jest dziesi�� procent �rodka grzybob�jczego wi�cej ni� u innych? Z r�wnym powodzeniem mogliby�my od razu podpali� to wszystko albo pozwoli�, �eby sczez�o! - Ed, prosz� ci�, nie denerwuj si�, nie pora na to - powiedzia� Willard �agodnie. Spr�bujemy wszelkich sposob�w, jakie nam zlecisz. Jednak najlepiej b�dzie, je�eli poczekamy do rana. Nawet je�li dopiero rano przyst�pimy do dzia�a�, nie zmieni to specjalnie og�lnej warto�ci strat. A wydaje mi si�, �e aby przedsi�wzi�� jak�� akcj�, powinni�my przede wszystkim wiedzie�, z czym walczymy. - A je�li nikt tego nie rozpozna? Nawet ty, Jack, albo tw�j ekscentryczny doktor Benson? Willard nerwowo szarpn�� w�sa. - Kto, je�li nie oni? Wiesz, Ed, ja im ufam. Poza tym zbyt wiele �ycia sp�dzi�em na South Burlington Farm, aby teraz spokojnie patrze�, jak zbiory ca�ego roku trafia szlag, i Jack najlepiej o tym wie. Prawda, Jack? - Opanujemy sytuacj�, nie martw si� - odpar� Jack. -Wiem, �e sytuacja jest cholernie powa�na, ale nie wpadajmy w panik�. Jak tylko znajd� si� u siebie, usi�d� nad tym zgni�ym zbo�em. A rano, zaraz po obudzeniu, wy�l� Kerry'ego do Wichity z pr�bkami. Ed spojrza� jeszcze raz na rozci�gaj�ce si� przed nim �any zgni�ej pszenicy. - Naprawd� uwa�asz, �e ogie� nic tu nie pomo�e? - zapyta� Jacka cicho, jakby m�wi� sam do siebie. - Tak s�dz� - stwierdzi� Jack. - Straci�by pan wiele energii, si�y i pieni�dzy na pr�no. Ed zamkn�� oczy. - A wi�c zgoda - powiedzia�. - Wracajmy. Zatelefonuj� do Charliego Warburga i wybadam go, czy b�dziemy mogli si� stara� o jakie� odszkodowanie za to, co stracimy. Powinienem te� chyba poinformowa� Henry'ego Pollocka. Pojechali z powrotem w kierunku drogi. Ksi�yc sta� coraz wy�ej, a �wiat�o, kt�rym zalewa� South Burlington Farm, by�o zimne, sztuczne jakby. Ed wypali� do po�owy kolejne cygaro, po czym zdusi� je w popielniczce. Nikt z os�b pracuj�cych na farmie nigdy nie wyrzuca� niedopa�k�w przez okno samochodu. Zbli�aj�c si� do zabudowa�, widzieli rz�dy jasno o�wietlonych okien w budynkach mieszkalnych i gospodarczych, co �wiadczy�o o tym, �e wszystkie maszyny i pojazdy s� czyszczone, naprawianie i tankowane, a Season Hardesty czeka na m�a z kolacj�. Willard zatrzyma� jeepa na asfaltowym dziedzi�cu. - P�niej do ciebie zadzwoni� - powiedzia� do Eda. - Gdzie� oko�o jedenastej. Jestem ciekaw, co Charlie b�dzie mia� do powiedzenia. - W porz�dku. - Ed skin�� g�ow� i odwr�ci� si� do Jacka. -Ty te� do mnie zadzwo�. Natychmiast, jak b�dziesz cokolwiek wiedzia� lub nawet co� nowego przypuszcza� na temat tej zarazy. Zreszt�, zatelefonuj nawet wtedy, gdy stwierdzisz, �e zadanie ci� przerasta. - Zatelefonuj�, nie martw si� - odpar� Jack. - Cokolwiek si� wydarzy - oznajmi� Ed - chcia�bym, aby�my spotkali si� tutaj o sz�stej rano. �ci�gnijcie Dysona Kane'a z helikopterem, chyba nie jest jeszcze za p�no. W czw�rk� przelecimy nad ca�ymi zasiewami. - W porz�dku - powiedzia� Willard. Ed wysiad� z jeepa i zatrzasn�� za sob� drzwi. Przez chwil� patrzy� jeszcze na Jacka, po czym powiedzia�: - Powodzenia. Willard zwolni� r�czny hamulec i ruszy� w kierunku bramy. Ed spogl�da� jeszcze przez chwil�, jak tylne czerwone �wiat�a jeepa znikaj� w�r�d kurzu drogi prowadz�cej na wsch�d. Nast�pnie odwr�ci� si� i wolno powl�k� si� do domu. Wkroczy� na werand� i otworzy� frontowe drzwi. ROZDZIA� II Season siedzia�a w salonie. Wygodnie rozparta na sofie, z podkurczonymi nogami, czyta�a jaki� stary egzemplarz "Vogue". Telewizor nastawiony by� na jaki� specjalny program po�wi�cony bliskowschodniej ropie naftowej, lecz g�os by� wci�� ledwie s�yszalny. Nawet nie podnios�a g�owy znad magazynu, gdy do pokoju wszed� Ed. Ignorowa�a go, gdy rozpina� sk�rzan� kurtk� i z g��bokim westchnieniem zasiada� w wielkim wygodnym fotelu, kt�ry kiedy� nale�a� do jego ojca. Season nazywa�a ten mebel "miejscem dla �wiadka" i kiedy tylko si� tu wprowadzi�a, zapragn�a go wyrzuci�. Dla Eda jednak mo�liwo�� zasiadania w fotelu, kt�ry tak wielk� rol� odegra� w �yciu ojca, by�a jednym z ma�ych, lecz wa�nych element�w obj�cia South Burlington. By� cesarzem to �adna przyjemno��, je�li si� nie posiada tronu. Salon zdominowany by� przez jasny b��kit. Sta�y tu stylowe francuskie meble o ultramarynowej tapicerce. Wsz�dzie ustawiono wysokie wazony, pe�ne kwiat�w. Na zgrabnym mahoniowym postumencie znajdowa�o si� marmurowe popiersie Ralpha Walda Emersona. Pok�j by� wiernym odzwierciedleniem osobowo�ci Season - ch�odny, uporz�dkowany, stylowy, umeblowany z dyskretn� elegancj�. - Sp�ni�e� si� - powiedzia�a Season, przewracaj�c kolejn� kartk�. Ed �ci�gn�� buty. - Czy Ben ci nie powiedzia�, �e musia�em jeszcze pojecha� na pole? - Tak - odpar�a. - Ale to nie zmienia faktu, �e si� sp�ni�e�. Przygotowa�am suflet z ryby i musia�am go wyrzuci�. - Wyrzuci�a� moj� kolacj�? Season przerzuci�a kolejn� stron�. - Zdaje si�, �e nie przepadasz za zimnym sufletem z ryby, prawda? Chocia� gdyby� mi powiedzia�, trzyma�abym go dla ciebie. - Season... W ko�cu unios�a wzrok. By�a wysok� kobiet� w wieku oko�o trzydziestu lat, o owalnej twarzy i niesamowicie du�ych niebieskich oczach. Jasne w�osy mia�a upi�te w wielki kok z ty�u g�owy. Ca�e jej cia�o, z wyj�tkiem twarzy, d�oni i st�p kry� teraz jedwabny japo�ski kostium w pastelowych kolorach. By�a pi�kna i Ed zakocha� si� w niej zaledwie trzy minuty po tym, jak j� po raz pierwszy zobaczy�. Wielu m�czyzn Season onie�miela�a. Nie odwa�ali si� jej tkn��, czerwienili si�, gdy z ni� rozmawiali. Lecz Ed by� od niej dobre cztery cale wy�szy i emanowa� zawsze m�sk� pewno�ci� siebie. Poza tym by� przystojny - mia� g�ste, ciemne w�osy, krzaczaste, czarne brwi, g��boko osadzone zielone oczy, a gdy rozmawia� z Season, ciep�a barwa jego g�osu i g��boka wiara w to, co m�wi, zawsze by�y skuteczn� przeciwwag� jej uszczypliwych docink�w. A szafowa�a nimi na prawo i lewo. - Poprosi�am Dilys, �eby przygotowa�a ci omlet. - Zjesz ze mn�? - Nie jestem ju� g�odna. Samo przygotowanie wystarczy�o mi na dzisiaj. - A wyrzucanie ryby na �mietnik? - R�wnie� przynios�o mi wiele satysfakcji. - A wi�c wr�ci�em do usatysfakcjonowanej �ony. - Na to wygl�da. - Mamy powa�ny problem na polach. - Naprawd�? - zdziwi�a si�. - Nie m�w mi, �e znowu nawali�y komputery. A mo�e tym razem jest to jaki� ludzki problem? - Problem dotyczy zbo�a. Atakuje je jaka� �nie�. Dzi� wieczorem na w�asne oczy widzia�em, jak pszenica niszczeje z minuty na minut�. - Co zamierzasz zrobi�? - Jeszcze nie jestem pewien. Nie wiem nawet, co to za zaraza. - To prawdopodobnie kl�twa rzucona przez twojego ojca. - Season, na polach stoi dwadzie�cia akr�w zgni�ej pszenicy i to wcale nie jest zabawne. Season zsun�a si� z sofy i podesz�a do barku z alkoholem. - Przepraszam ci� - powiedzia�a. - Jestem zgry�liwa, gdy pr�buj� �artowa� na trze�wo. Nala� ci jednego? - Tak, szkock� poprosz� - odpar� Ed. Postawi� buty obok fotela. Season popatrzy�a na nie takim wzrokiem, jakby obawia�a si�, �e za chwil� buty same zaczn� chodzi� po pokoju. Przyrz�dzi�a sobie mocnego drinka z daiquiri i soku ananasowego, a nast�pnie nala�a Edowi chivas rega� z lodem. - Prosz� bardzo, m�j panie i w�adco - powiedzia�a, wr�czaj�c mu szklank�. - Czy Sally jest ju� w ��ku? - Ed przetar� usta wierzchem d�oni i dopiero potem poci�gn�� �yk alkoholu. - Dopiero od p� godziny. Przez ca�y czas czeka�a na swojego ojca razem ze mn�. - Pos�uchaj. - Ed westchn�� ci�ko. - Przykro mi z powodu tej ryby. Ale Willard przyssa� si� do mnie jak nietoperz i nie mia�em ani chwili, �eby zajrze� do ciebie. Musia�em pojecha� z nim i spojrze� na pszenic�. Season, to jest cholernie powa�na sprawa. Jack dzi� w nocy przeprowadzi testy, a jutro po�lemy pr�bki r�wnie� do Wichity. Musia�em jecha� z Willardem, nie mia�em �adnego wyboru, uwierz mi. Season zn�w usiad�a. - W porz�dku - powiedzia�a nieco ju� �agodniejszym g�osem. - Usprawiedliwienie przyj�to. Zdaje si�, �e nigdy nie przywykn� do tego, i� wysz�am za m�� za nowojorskiego urz�dnika, a potem okaza�am si� �on� farmera z Kansas. Jak by to nazwali socjologowie? Szokiem kulturowym? Nie, chyba raczej szokiem rolniczym. - Season, boj� si�, �e ta zaraza rozszerza si� w bardzo szybkim tempie. - Tak? Jak szybkim? - Season pr�bowa�a przynajmniej wyrazi� zainteresowanie. - Tak szybkim, �e w po�owie przysz�ego tygodnia mo�emy nie mie� farmy. - Mam nadziej�, �e nie m�wisz tego serio - powiedzia�a Season znudzonym g�osem. Umoczy�a palec w swoim koktajlu i obliza�a go. - Nie jestem pewien. By� mo�e nie jest tak �le. Widywa�em ju� k�osy, kt�re obumar�y, dlatego �e nie zastosowano w por� odpowiednich �rodk�w. Ale przecie� nie jest to wielki problem Ameryki. Obawia� si� powinni�my jedynie suszy. - C�, farmerze Hardesty, ty wiesz najlepiej. - Season patrzy�a ju� w telewizor, powoli s�cz�c drinka. Ed wsta� z fotela. - P�jd� do Sally powiedzie� jej dobranoc. Zechcia�aby� przypomnie� Dilys o moim omlecie? - Co powiedzia�e�? - Ca�a uwaga Season skupiona by�a na wielb��dach, kt�re w�a�nie ukaza�y si� na ekranie telewizora. - Powiedzia�em, �e p�jd� na g�r� i powiem Sally dobranoc. - Lepiej tego nie r�b. Z pewno�ci� ju� �pi. Zignorowa� t� rad� i ruszy� po schodach. Kiedy by� w po�owie, us�ysza�, jak Season wo�a do niego: - Twoje siedmiomilowe buty p�acz� za tob�. Dlaczego zostawi�e� je takie samotne? Zatrzyma� si� i odkrzykn��: - Powiedz im, �e troch� p�niej przy�l� do nich moje magiczne skarpetki, �eby je stamt�d zabra�y. Jednak Season stan�a u do�u z butami w r�kach, nie daj�c za wygran�. - Zabieraj je st�d, w tej chwili! - zawo�a�a i rzuci�a w Eda najpierw jednym, a potem drugim ci�kim butem. - Za ka�dym razem, kiedy wracasz do domu, salon sprawia wra�enie sklepu ze starzyzn�! Buty nie dolecia�y do Eda i zaraz zacz�y si� stacza� z powrotem po schodach. Season zareagowa�a na to w ten spos�b, �e kopniakami wyrzuci�a je do hallu. Ed zdecydowa� si� zej�� na d�. Zebra� buty i ustawi� na w�a�ciwym miejscu. Dopiero wtedy uda� si� do sypialni Sally. Dziewczynka le�a�a zwini�ta w k��bek w ci�kim, rze�bionym, d�bowym ��ku. Przykryta by�a pstrokat� ko�derk�, kt�r� Season kupi�a kilka lat temu w modnym sklepie na Lexington Avenue. Zasypia�a ju�, ale kiedy Ed zaskrzypia� drzwiami, poruszy�a si�, unios�a g�ow� z poduszki i u�miechn�a si� do niego. - Cze��, tato - powiedzia�a sennym g�osem. - Cze��, ma�a. - Czeka�am na ciebie, ale d�ugo nie wraca�e�. Mamusia wyrzuci�a twoj� kolacj� na �mietnik. - Wiem. - Ed usiad� na skraju ��ka i pog�aska� g�ow� dziewczynki okolon� jasnymi k�dziorami. - Dilys w�a�nie przyrz�dza dla mnie omlet. - Je�li nie b�dziesz jad� regularnie, dostaniesz niestrawno�ci. Pani nauczycielka tak powiedzia�a. - Sally popatrzy�a na niego uwa�nie. Mimo �e mia�a dopiero sze�� lat, bardzo przypomina�a swoj� matk�. Te blond w�osy, d�ugie nogi i du�e niebieskie oczy przywodz�ce na my�l osobliwe stworzenia z kresk�wek Disneya... Ed pochyli� si� i poca�owa� j� w czo�o. Wyczu� zapach dzieci�cego myd�a, cukierk�w i czystej pid�amy. - Kocham ci� - powiedzia� z u�miechem. - Ja te� ci� kocham - odpowiedzia�a. Przez chwil� milczeli, po czym Sally odezwa�a si�: - Co to jest cholerna farma? - Dlaczego tak m�wisz? - Nie wiem. Mamusia powiedzia�a tak przez telefon do cioci Vee dzi� rano. Kilka razy powtarza�a: ta cholerna farma, ta cholerna farma. Ed palcem dotkn�� koniuszka jej nosa. - "Cholerna" jest s�owem, kt�re doro�li powtarzaj�, kiedy maj� na my�li "be be". - A co znaczy "be be"? - To znaczy, �e co� ci� denerwuje. Co� ci gra na nerwach. - A wi�c farma gra mamusi na nerwach? - Z pewno�ci� tak. Czasami gra tak�e na moich nerwach. Lecz jest bardzo wa�na dla mnie. Jest czym�, co ludzie czasami nazywaj� dziedzictwem, spu�cizn�. Jest czym�, co bywa przekazywane synowi przez ojca, czym�, co nale�y do jednej rodziny i jest jej symbolem. Nazywasz si� Hardesty, c�reczko, i to jest w�a�nie farma Hardestych. Kiedy ludzie ci� spotykaj�, my�l� sobie: "aha, to jest w�a�nie ta ma�a dziewczynka, kt�ra mieszka na wielkiej farmie w Kingman County w Kansas". Sally zastanawia�a si� przez chwil�, po czym niespodziewanie zapyta�a: - Pojedziesz z nami? Ed zmarszczy� czo�o. - Z wami? Z kim? Dok�d? - Do Los Angeles. Odwiedzi� cioci� Vee. - Nie wiedzia�em, �e masz zamiar jecha� do Los Angeles, do cioci Vee. - Mama powiedzia�a tak do cioci przez telefon. Powiedzia�a, �e spr�bujemy si� st�d wyrwa� na jaki� czas w tym tygodniu. Ed usiad� prosto. - Naprawd�? No, c�... skoro tak powiedzia�a, widocznie to prawda i pojedziecie. Nie wiem jednak, czy b�d� m�g� pojecha� z wami. W sierpniu jestem bardzo zaj�ty na farmie. - Ale spr�buj, tatusiu. Tak bardzo chcia�abym, �eby� z nami pojecha�. Ed poca�owa� j� jeszcze raz i wsta�. - Pewnie, �e spr�buj�. A teraz czas ju� spa�, kochanie. Starannie owin�� j� ko�derk�, po czym zamkn�� za sob� drzwi i przeszed� na drug� stron� male�kiej wn�ki, do sypialni ma��e�skiej. R�wnie� tutaj w pe�ni ujawnia�y si� gusta Season. Dywany by�y jaskrawo r�owe, a meble bia�e, ze z�otymi dekoracjami, wszystkie oryginalne, osiemnastowieczne, z Francji. Na ��ko narzucony by� r�owy welur, dodatkowo do po�owy przykrywa�a je wyszywana z�otem narzuta. Ed przyjrza� si� uwa�nie swojemu odbiciu w lustrze o poz�acanych ramach. Powoli zaczai �ci�ga� z siebie czerwon� koszul� w krat�, wyblak�e d�insy i podkoszulek. Po chwili sta� nagi, barczysty, umi�niony, z g�stwin� czarnych w�os�w na klatce piersiowej. Od dnia, w kt�rym sta� si� w�a�cicielem South Burlington, straci� na wadze dwadzie�cia funt�w. Sk�ada� w�a�nie starannie swoj� garderob�, gdy do sypialni wesz�a Season. - Dilys przygotowuje tw�j omlet - powiedzia�a. Ed odwr�ci� si�. - To dobrze. Nauczycielka Sally stwierdzi�a, �e dostan� niestrawno�ci, je�li nie b�d� jada� regularnie. - Czy ona jeszcze nie �pi? - W�a�nie zasn�a. Season podesz�a do toaletki i zacz�a zdejmowa� diamentowe klipsy. - Nie zapyta�e� mnie jeszcze, co robi�am przez ca�y dzie� -stwierdzi�a. Ed podszed� i zatrzyma� si� za ni� tak, �e mog�a w lustrze widzie� jego twarz. - Nie musz� pyta�. Wiem, �e si� strasznie nudzi�a�. Od�o�y�a klipsy i zacz�a rozpina� jedwabny kostium. By�a pod nim zupe�nie naga, je�li nie liczy� male�kich bia�ych majteczek, kt�re na udach podtrzymywa�y jedynie cienkie sznureczki. Mia�a figur�, kt�rej nie powstydzi�aby si� �adna modelka. Ma�e, kszta�tne piersi zdobi�y szerokie brodawki, a smuk�e uda zdawa�y si� si�ga� do samej szyi. Wyj�a szpilk� z w�os�w i rozpu�ci�a kok, po czym starannie zacz�a je rozczesywa�. Kostium pozostawi�a na pod�odze, Dilys go p�niej podniesie. - Rzeczywi�cie - powiedzia�a. - Nudzi�am si�. Ale nie tak strasznie. Dzie� przyni�s� mi troch� rozrywek. - Na przyk�ad? - Przyszed� m�czyzna, aby wyczy�ci� dywan w hallu. By� bardzo mi�y i doskonale zna� si� na swojej pracy. Poza tym powiedzia� mi, �e ma o�mioro dzieci. - Nic wi�cej? - zapyta� Ed. Jego twarz pozostawa�a bez wyrazu. - Telefonowa�a pani Lydia Hope Caldwell. Chcia�a, �ebym wst�pi�a do organizacji C�rek z Kansas. Dwadzie�cia minut u�wiadamia�a mnie, jaki to jest zaszczyt i jak rzadko proponuje si� co� takiego nowo przyby�ym kobietom. - Co jej odpowiedzia�a�? - �e mam za du�o pracy na farmie, aby jeszcze wst�powa� do jej organizacji, oczywi�cie. Ed obserwowa� w lustrze nagie cia�o Season. Zastanawia� si� przez chwil�, czy to tylko jej nago�� zawsze wzbudza w nim tak silne po��danie, czy te� nago�� po��czona z krytycyzmem, z�o�liwo�ci� i niew�tpliwie siln� osobowo�ci�. Zrobi� krok ku niej, po�o�y� r�ce na jej ramionach i delikatnie poca�owa� w skraj czo�a. Season nie przerywa�a szczotkowania w�os�w, jakby Eda w og�le za ni� nie by�o. - A p�niej, oczywi�cie, zatelefonowa�a� do swojej siostry w Los Angeles - powiedzia�. - Tak. Przebieg� d�o�mi po jej delikatnie zaokr�glonych plecach i wsun�� palce pod materia� majteczek. Obiema d�o�mi ujmowa� teraz jej po�ladki. Ko�cami palc�w prawie dotar� do sromu. - Zatelefonowa�a� do swojej siostry w Los Angeles i powiedzia�a�, jak strasznie nudzi ci� ta cholerna farma. Te wszystkie akry pszenicy i nudni, pro�ci ludzie. Wszystkie te traktory i maszyny. Po czym zaprosi�a� si� na kilka tygodni do Beverly Hills, zupe�nie ignoruj�c to, �e Sally musi powr�ci� do szko�y, a ja b�d� potrzebowa� ci� w tym miesi�cu na farmie bardziej ni� kiedykolwiek do tej pory. Season znieruchomia�a jak pos�g. Twarze ich obojga odbija�y si� w lustrze, jedna obok drugiej, �adna jednak nie zdradza�a w tej chwili �adnych my�li. Zn�w prowadzili swoj� zwyk�� gr�, polegaj�c� na podpytywaniu, denerwowaniu i dra�nieniu partnera, w oczekiwaniu, czyj lodowaty ch��d runie pierwszy. W Nowym Jorku robili to dla zabawy, i to bardzo rzadko. Tutaj, w Kansas, od przebiegu tej gry zale�a�y ich wzajemne stosunki, a na d�u�sz� met� - przysz�o�� ich ma��e�stwa. D�onie Eda ci�gle znajdowa�y si� pod majtkami Season. - Nie wymy�li�am tego nagle - powiedzia�a. - Mam nadziej�, �e zdajesz sobie z tego spraw�. Mia�am wiele czasu, �eby to przemy�le�. - Nic mi nie wspomina�a�, �e chcesz wyjecha�. - Oczywi�cie, �e ci wspomina�am. A co do cholery robimy co noc, odk�d tu przyjechali�my? Trykamy si� g�owami, �eby zobaczy�, jak to boli? Ed, kochanie, ju� mi bokiem wychodzi to South Burlington. Mam do�� Wichity! Mam do�� ca�ego tego okropnego stanu! Bo�e, ja musz� wyrwa� si� st�d cho�by na chwil�! - O to tylko chodzi? Naprawd� tak bardzo si� tu nudzisz? Delikatnie si�gn�a za siebie i odepchn�a jego r�ce. Podesz�a do ��ka i usiad�a. Na nocnym stoliku le�a�a srebrna papiero�nica. Season wyci�gn�a z niej jednego papierosa i wetkn�a go w k�cik ust, dok�adnie tak, jak przed laty czyni� to Humphrey Bogart. - A czy to nie wystarczy? - zapyta�a. - Teraz czuj� si� jak ch�opka z obraz�w A. B. Frosta. - Kto to jest, do cholery, A. B. Frost?! - zawo�a� Ed. - Na mi�o�� bosk�, to w�a�nie jest typowe dla ciebie. Narzekasz, jeste� niezadowolona, a kiedy cz�owiek po ludzku pyta ci� dlaczego, odpowiadasz, �e z powodu trybu �ycia przypominaj�cego jak�� cholern� osob� z jakiego� cholernego obrazu jakiego� cholernego, nie znanego podrz�dnego artysty. A. B. Frost, na mi�o�� bosk�! - A. B. Frost to znany i ceniony malarz. Pod koniec ubieg�ego wieku w�drowa� przez Kansas i Iow�, maluj�c farmer�w. Pobo�nych, bogobojnych, pracowitych farmer�w - powiedzia�a Season, zapalaj�c papierosa. - Wielkie cnoty brzmi� w twoich ustach jak ci�kie choroby. Season wypu�ci�a dym, - Nie chodzi mi o to. Po prostu sielankowa egzystencja w tym stylu doprowadza mnie do szale�stwa. Musz� st�d wyjecha�. - Wiedzia�a�, jak to b�dzie wygl�da�o. Rozmawiali�my o tym wystarczaj�co du�o. - Oczywi�cie, wiedzia�am, jak to b�dzie. Wszystko wy�o�y�e� mi jak na d�oni. Ale przecie� ty tego chcia�e�, prawda? Nawet gdybym ci powiedzia�a, �e mu�ami mnie tutaj nie zaci�gniesz, znalaz�by� spos�b, �eby zabra� mnie do South Burlington. Ed patrzy� na ni� przez d�ug� chwil�. Nocna lampka delikatnie o�wietla�a jej cia�o, podkre�laj�c doskona�e kszta�ty. Jasne w�osy l�ni�y, a okr�g�e piersi rzuca�y cie� na �cian�. - Naprawd� tak bardzo nienawidzisz tej farmy? - zapyta�. Strz�sn�a popi� z papierosa i wzruszy�a ramionami. - Nie wiem. By� mo�e kiedy� si� do niej przyzwyczaj�. - Chcesz, �ebym z niej zrezygnowa�? - Jak mo�esz teraz z niej zrezygnowa�? Podpisa�e� te wszystkie papiery, pobra�e� po�yczki i uczyni�e� siebie odpowiedzialnym za �ycie i prac� setek ludzi. - Mog� wszystko sprzeda� - powiedzia�. - Och, pewnie, �e mo�esz sprzeda�. I reszt� �ycia sp�dzi�, narzekaj�c, �e pozby�e� si� jedynej rzeczy, na kt�rej ci w �yciu zale�a�o. Sp�jrz prawdzie w oczy, Ed. Ta farma jest twoim przeznaczeniem od chwili, gdy przyszed�e� na �wiat. Urodzi�e� si� po to, �eby sia�, ora�, zbiera� plony, urodzi�e� si� farmerem! Podszed� i usiad� obok niej. Nie patrzy�a na niego, tylko z zacietrzewieniem pali�a papierosa, jakby jej zale�a�o, �eby jak najszybciej go sko�czy�. - O mnie tak�e ci chodzi, prawda? - zapyta�. - Nie tylko o South Burlington. Wci�� patrzy�a gdzie� w przestrze�. - Nie wiem - odpowiedzia�a. - Trudno mi teraz oddzieli� w my�lach farm� od ciebie. To jest to, co zawsze powtarzasz Sally. Pa�stwo Hardesty to South Burlington, a South Burlington to pa�stwo Hardesty. To jedno z takich por�wna�, kt�re nie maj� �adnego sensu, ani logicznego, ani genetycznego. A jednak ludzie wierz� w to, tak jak przekonani s�, �e E r�wna si� mc do kwadratu. - Season, wiesz, �e ci� kocham. - Kochasz ten m�j wizerunek, kt�ry ci si� utrwali�. Nie wiem, czy naprawd� kochasz mnie. Mnie, t� w�a�nie osob�. Nie t� wykszta�con� i niezale�n�, kt�ra nagle zosta�a odizolowana od wszystkiego, co lubi i co sprawia jej rado��, poniewa� jej m�� wybra� �ycie na wsi, w absolutnym odci�ciu od tego wszystkiego. Wiesz, �e powoli staj� si� neurotyczk�? Marz� o zakupach na Pi�tej Alei. W nocy budz� si� i a� �o��dek mnie �ciska, tak� mam ochot� na big maca od McDonalda. Uj�� j� za r�k�. �wiat�o odbite od oczka jej wielkiego zar�czynowego pier�cionka od Tiffany'ego na chwil� go o�lepi�o. - Pos�uchaj - odezwa� si� zachrypni�tym g�osem. - Mo�esz wyjecha� do Nowego Jorku, kiedy tylko zechcesz. Wsi�d� w samolot nawet jutro, je�li ci na tym zale�y. - Ed, nie o to chodzi - odpar�a, powoli potrz�saj�c g�ow�. -Pragn� Nowego Jorku, ale ciebie pragn� tak�e. Sam Nowy Jork mi nie wystarczy. Jestem twoj� �on�, tak si� sk�ada, �e ci� kocham, ale sk�ada si� te� tak, �e mam swoje pasje i wymagania, kt�rych tutaj, na tej farmie, nie jestem w stanie zaspokoi�. Niestety, w tej chwili dwie najwi�ksze potrzeby mojego �ycia s� tak r�ne, �e nie jestem w stanie zaspokaja� ich w tym samym czasie. Ed wbi� wzrok we w�ochaty r�owy dywan. - Nie wiem, o co wi�c chodzi - powiedzia�. - Ani nie chcesz tutaj zosta�, ani nie chcesz, �ebym sprzeda� t� farm�. - My�l�, �e gdyby� sprzeda� farm�, doprowadzi�oby to do powolnego, nieuchronnego rozbicia naszego ma��e�stwa. W ko�cu pop�ka�yby wszystkie wi�zy pomi�dzy nami. - Uwa�asz wi�c, �e wyjazd do Los Angeles na jaki� czas wszystko u�o�y? - Nie wiem. Ale da mi wiele czasu na przemy�lenia. Tobie te�. - Wcale nie potrzebuj� wiele my�le� - powiedzia� Ed niepewnie. - Przynajmniej o nas. Season pochyli�a si� i poca�owa�a go, dwukrotnie, bardzo delikatnie i bardzo czule. - Musimy wiele przemy�le�, oboje. A teraz, gdybym by�a tob� - powiedzia�a - posz�abym do kuchni i sprawdzi�a, co z omletem. Je�li zaraz nie zaczniesz go je��, nied�ugo b�dzie smakowa� jak �cierka. Ed nie poruszy� si� jednak. Czu� si� zm�czony, jakby osaczony przez problemy, i nie bardzo wiedzia�, w kt�r� stron� si� teraz uda�. Zdawa� sobie spraw�, �e w Nowym Jorku wszystkie decyzje by�y jako� �atwiejsze, a on sam o wiele bardziej stanowczy. Na takiej farmie jak South Burlington szybkie, kr�tkie, stanowcze decyzje nie by�y wcale spodziewane ani potrzebne. Trzeba by�o przeczuwa�, zgadywa�, z kt�rej strony nadejdzie wiatr, wierzy� prognozom meteorologicznym. �ycie na farmie pe�ne by�o koniecznych kompromis�w i teraz, niespodziewanie, konieczno�� kompromis�w zacz�a wkrada� si� do jego ma��e�stwa. By� mo�e Season mia�a racj�. By� mo�e, je�li zrobi sobie kr�tkie wakacje w Los Angeles, dobrze wp�ynie to na nich oboje. Z drugiej strony nie by�o to wcale takie pewne. Mo�e wr�cz przeciwnie, czas sp�dzony w takim oddaleniu jeszcze bardziej ich rozdzieli? Mo�e Season, poczuwszy si� jak ryba w wodzie pomi�dzy tymi wszystkimi typami z Hollywood, prawdziwymi i niedosz�ymi gwiazdami filmowymi, uzna po powrocie ca�e to �ycie na farmie za jeszcze nudniejsze? Mo�e zacznie uwa�a� Eda za zwyk�ego, nudnego, poczciwego farmera i nikogo wi�cej? Kogo� z obraz�w A. B. Frosta? - Idziesz spa�? - zapyta�. - W�a�ciwie mam taki zamiar - odpowiedzia�a. - Ale nie b�d� jeszcze spa�a, je�li uznasz, �e jest co� do roboty. Potrz�sn�� g�ow�. - Wiesz, co powiedzia�am Vee? �e �ycie na farmie w Kansas to nic, tylko nawo�enie, oranie, kr�cenie si� w k�ko i pieprzenie si� w nocy. Ed wsta�. - Zaraz do ciebie przyjd� - powiedzia�. - To d�ugo nie potrwa. Musz� jeszcze zadzwoni� do Charliego Warburga. - Charliego Warburga? Tego od ubezpiecze�? - Tak. Zmarszczy�a czo�o, obserwuj�c, jak Ed zmierza w kierunku drzwi. - Charlie, zdaje si�, zajmuje si� wielkimi szkodami, prawda? - Czym� w tym rodzaju. - To znaczy, �e wszystko, co mi powiedzia�e� o chorobie pszenicy, to bardzo powa�na sprawa, prawda? Rzeczywi�cie jest a� tak �le? - Jeszcze nie wiem, ale nie wykluczam najgorszego. - Ed... - zacz�a. Zatrzyma� si� z r�k� na klamce. Season sprawia�a wra�enie, �e chce powiedzie� co� wa�nego, lecz nie potrafi znale�� odpowiednich s��w. Siedzia�a na ��ku, z r�kami skrzy�owanymi na nagich piersiach, i patrzy�a na niego wzrokiem, kt�ry m�g� znaczy� zar�wno "przepraszam ci�, Ed", jak i "�a�uj�, �e ci� kiedykolwiek spotka�am" albo w og�le nic. Ed czeka� jeszcze przez chwil�, ale gdy wci�� milcza�a, wyszed� z sypialni i powoli zszed� na d� po schodach. ROZDZIA� III By�o dok�adnie pi�tna�cie po sz�stej nad ranem nast�pnego poranka, gdy z niewielkiego pastwiska na ty�ach zabudowa� mieszkalnych South Burlington startowa� ma�y helikopter firmy Hughes, kierowa� si� na p�nocny zach�d, znacz�c �lad na tle jasnego, bezchmurnego nieba. Wielkie �mig�a b�yszcza�y w s�o�cu, gdy maszyna przelatywa�a ponad warsztatami, warkot silnika odbija� si� echem od zabudowa� i wysokich p�ot�w. Maszyn� prowadzi� Dyson Kane. By� jednym z najbardziej do�wiadczonych pilot�w na farmie. Ma�y, lekki, siwow�osy, o posturze d�okeja, mia� twarz, kt�ra nigdy nie zmienia�a wyrazu, i oczy, kt�re zdolne by�y przewierci� dziur� w najtwardszym materiale. Pali� wielk� fajk� z korzenia wrzo�ca. Jej cybuch by� tak wielki jak fili�anka do kawy. Ed zajmowa� miejsce obok Dysona w pierwszym rz�dzie, a za nimi siedzieli Willard i Jack. Ciemne obw�dki pod oczyma �wiadczy�y, �e Jack nie spa� zbyt d�ugo ostatniej nocy. - Le� nad drog�! - zawo�a� Ed do Dysona. - Potem powiem ci, w kt�rym miejscu skr�ci�. - Zrobione, Ed - odpar� Dyson. - Ty jeste� szefem. Ed odwr�ci� si� do Jacka i powiedzia�: - Przypuszczam, �e od wczorajszego wieczoru nie masz �adnych nowych wiadomo�ci? - Niestety, Ed. - Jack potrz�sn�� g�ow�. - Przeprowadzi�em wszystkie mo�liwe testy. Z pewno�ci� nie jest to �nie�, rdza zbo�owa ani �aden rodzaj ple�ni, przynajmniej z tych, o jakich do tej pory s�ysza�em. Nie rezygnuj� jednak. W tej chwili trwaj� d�u�sze do�wiadczenia. Pomy�la�em, �e ta zaraza jest zwi�zana z d�ugotrwa�� d�d�yst� pogod� w ostatnich tygodniach. Troch� potrwa, zanim uzyskam wyniki. - Warto co� na to zrzuca�? - zapyta� Ed. - Mogliby�my rozpryska� siark�, chocia� uwa�am, �e siarka nic nie daje w powa�nych wypadkach. - Co� innego? - C�, istnieje �rodek o nazwie bayleton. Nie ma on jednak certyfikatu w Stanach Zjednoczonych i musieliby�my uzyska� specjaln� zgod� na jego u�ycie. To samo dotyczy angielskiego �rodka z ICI, vigilu. - Czy rozpylenie tego na polach co� nam da, zak�adaj�c, �e uzyskamy na to zgod�? - Nie wiem. Dop�ki nie b�dziemy dok�adnie wiedzieli, z czym walczymy, mo�emy tylko zgadywa�. Kerry zabra� ju� pr�bki do Wichita, jednak cholera wie, ile czasu minie, zanim uzyskamy wyniki. - Nie wierz�, �e to jest ple�� - wtr�ci� si� Willard. - Gdy mamy do czynienia z ple�ni�, zbo�e nabiera szarozielonego koloru, a wszystkie objawy wyst�puj�, zanim jeszcze wykszta�ci si� ziarno. Ple�� atakuje li�cie, w zwi�zku z czym nie ma szans na prawid�owy przebieg fotosyntezy. Poza tym nie mieli�my w South Burlington do czynienia z powa�niejszym wyst�powaniem ple�ni od pi�tnastu czy szesnastu lat. Niespodziewanie Dyson Kane zawo�a� zza ster�w: - Jeezu! Patrzcie na to! Nie czekaj�c na instrukcje, skr�ci� znad drogi i skierowa� helikopter nad te obszary zasiewu, kt�re Ed, Willard i Jack ogl�dali poprzedniego wieczoru. Ed dojrza� �lady k�, kt�re jeep zostawi� w dojrza�ej pszenicy. Nie okr��a�y ju� zara�onego obszaru, bieg�y dok�adnie jego �rodkiem. Nagle helikopter znalaz� si� ponad wielk� brunatn� plam� zgni�ego zbo�a. Zniszczone k�osy sm�tnie zwisa�y na brunatnych �odygach, ko�ysz�c si� bezsilnie w porannym wietrze. - Cholera, to si� rozszerzy�o - wyszepta� Jack. - O co najmniej pi��dziesi�t do sze��dziesi�ciu akr�w. A mo�e jeszcze bardziej. Dyson obni�y� helikopter. Lecieli teraz z pr�dko�ci� n�jwy�ej sze��dziesi�ciu, siedemdziesi�ciu w�z��w, kilkana�cie st�p nad polem, tak �e kiedy Ed wygl�da� przez pleksiglasowe okienko, widzia� jedynie morze zgni�ego, brunatnego zbo�a. Otworzy� je i w jednej chwili helikopter wype�ni� kwa�ny smr�d zepsutej pszenicy. - Ta zaraza doskonale wie, jak po�era� kolejne akry, nie ma co do tego w�tpliwo�ci - stwierdzi� Willard. - Wy�ej! Poderwij wy�ej maszyn�! - zawo�a� Ed do Dyso-na. - Chc� wiedzie�, jak daleko to si� rozszerzy�o! Helikopter wzbi� si� ku jasnemu niebu. Ed za�o�y� ciemne okulary i rozejrza� si� uwa�nie na wszystkie strony. Ciemna zaraza dotar�a ju� do brzegu Mystic. Nieregularny kszta�t plamy przypomina� z grubsza kontury stanu Idaho. Ocena Jacka by�a zbyt ostro�na. Z pewno�ci� zaraza rozprzestrzeni�a si� na obszarze o wiele przekraczaj�cym sto akr�w. Ed nie mia� co do tego w�tpliwo�ci. - Cholera, wpadli�my w powa�ne k�opoty, Ed - stwierdzi� Willard. - Trzeba to czym� posypa�, i to naprawd� szybko. - Nie wiedz�c, co to jest? - zapyta� Ed. - Mogliby�my narobi� wi�cej z�a ni� sama zaraza. - Ale musimy co� przedsi�wzi��, zanim zgnije nam osiemdziesi�t pi�� tysi�cy akr�w pszenicy - odpar� Willard. - Le� na po�udnie - poleci� Ed pilotowi. - Zrobimy ko�o nad ca�� farm� i zobaczymy, czy tego �wi�stwa nie ma gdzie� jeszcze. - Jak chcesz. Po chwili maszyna zostawi�a za sob� zgni�e zbo�e i lec�c z ha�asem nad Mystic River, skierowa�a si� ku po�udniowo--zachodniej cz�ci South Burlington. - Co Charlie Warburg powiedzia� wczoraj wieczorem? -zapyta� Jack, wyci�gaj�c pasek mi�towej gumy do �ucia. - Nic konkretnego - odpar� Ed. - Przyzna�, �e ca�e wyposa�enie farmy, budynki, maszyny, jest ubezpieczone, jednak nie chcia� tak z miejsca odpowiedzie�, jak do naszych ubezpiecze� ma si� zaraza nieznanego pochodzenia. - Ja te� bym nie powied