1783
Szczegóły |
Tytuł |
1783 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1783 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1783 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1783 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gordon R. Dickson
Taktyka b��du
Prze�o�y�a Anna Reszka
Rozdzia� I
M�ody podpu�kownik by� pijany i najwyra�niej zdecydowany przysporzy� sobie k�opot�w.
Wieczorem pierwszego dnia lotu z Denver na Kultis wszed� kulej�c do sali jadalnej statku kosmicznego, by si� rozejrze�.
By� wysokim, szczup�ym oficerem, zbyt m�odym jak na rang�, kt�r� piastowa� w Korpusie Ekspedycyjnym Ziemskiego Sojuszu Zachodniego. Na pierwszy rzut oka jego twarz o wyrazistych rysach wydawa�a si� pogodna i niewinna. Marynark� zielonego munduru, kt�r� m�ody cz�owiek mia� na sobie, ozdabia� b�yszcz�cy szereg s�u�bowych odznacze�.
Przez kilka sekund rozgl�da� si� po sali, steward tymczasem bezskutecznie usi�owa� skierowa� go do pobliskiego stolika, nakrytego dla jednej osoby. M�ody oficer, ignoruj�c stewarda, odwr�ci� si� i ruszy� prosto w stron� sto�u Dowa deCastriesa.
Kiedy zbli�y� si�, blady, z�o�liwy cz�owieczek zwany Pater Tenem, kt�ry zawsze znajdowa� si� w pobli�u deCastriesa, zsun�� si� z krzes�a i podszed� do stewarda, w dalszym ci�gu patrz�cego bezmy�lnie, z konsternacj� za podpu�kownikiem. Gdy Pater Ten zjawi� si� tu� obok, steward zmarszczy� brwi, ale pochyli� si�, by porozmawia�. Obydwaj m�czy�ni m�wili co� przez chwil� przyciszonymi g�osami, rzucaj�c spojrzenia na podpu�kownika, a p�niej szybko wyszli z sali.
Podpu�kownik dotar� do sto�u, przysun�� wolne krzese�ko od s�siedniego stolika i nie czekaj�c na zaproszenie rozsiad� si� naprzeciwko pi�knej, m�odej, ciemnow�osej dziewczyny znajduj�cej si� z lewej strony deCastriesa.
- Przywilej pierwszej nocy, m�wiono mi o tym - odezwa� si� przyja�nie do wszystkich obecnych przy stoliku. - Mo�na przy obiedzie si��� tam, gdzie kto ma ochot�, i przywita� si� ze wsp�pasa�erami. Mi�o mi pa�stwa pozna�.
Przez chwil� nikt si� nie odzywa�. DeCastries u�miechn�� si� tylko. Cie� u�miechu ledwo rysowa� si� na jego przystojnej twarzy obramowanej czarnymi w�osami, przypr�szonymi na skroniach siwizn�. Minister spraw zagranicznych, od pi�ciu lat, Ziemskiej Koalicji Wschodniej znany by� ze swego powodzenia u kobiet; jego ciemne oczy skupione by�y na ciemnow�osej dziewczynie od momentu, kiedy zaprosi� j� wraz z ojcem - najemnym �o�nierzem, i Exotikiem Outbondem, kt�ry stanowi� trzeci� osob� w tym towarzystwie, do swego stolika. W u�miechu tym nie pojawi�a si� wyra�na gro�ba; a jednak dziewczyna widz�c go zmarszczy�a lekko brwi i po�o�y�a d�o� na ramieniu ojca, kt�ry pochyli� si� do przodu, by co� powiedzie�.
- Pu�kowniku... - Najemnik mia� na kieszeni naszywk� pu�kownika z Dorsaj, pozostaj�cego na s�u�bie u Exotik�w z Bakhalli. Jego mocno ogorza�a twarz ze sztywnym w�sem mog�aby wygl�da� �miesznie, gdyby nie by�a tak pozbawiona wyrazu, jak karabinowa kolba. Przerwa�, czuj�c r�k� na ramieniu, i odwr�ci� si�, by spojrze� na c�rk�; ca�a uwaga dziewczyny skupi�a si� jednak na intruzie.
- Pu�kowniku - odezwa�a si� z kolei i jej m�ody g�os wydawa� si� zirytowany i zaniepokojony w por�wnaniu z bezbarwnym tonem ojca - czy pan nie przesadza?
- Nie - odrzek� podpu�kownik, patrz�c na ni�. Zapar�o jej dech i poczu�a si� nagle schwytana, niczym ptak w d�oni olbrzyma, przez dziwn� moc spojrzenia szarych oczu, ca�kowicie sprzeczn� z nieszkodliwym wygl�dem m�czyzny w momencie wej�cia do sali. Oczy te uczyni�y j� chwilowo bezbronn� i dziewczyna niespodziewanie u�wiadomi�a sobie, �e znalaz�a si� w samym centrum zainteresowania m�odego cz�owieka, obna�ona jego taksuj�cym wzrokiem.
- ...nie uwa�am tak - us�ysza�a, jak m�wi. Odchyli�a si� do ty�u, wzruszaj�c opalonymi ramionami nad zielon� wieczorow� sukni�, i zdo�a�a odwr�ci� od niego wzrok. K�tem oka widzia�a, jak podpu�kownik przygl�da si� siedz�cym przy stole, od odzianego w niebieski str�j Exotika Outbonda
w najdalszym ko�cu, przez ojca, ni� sam�, a� po ciemnego, lekko u�miechaj�cego si� deCastriesa.
- Znam pana, oczywi�cie, panie ministrze - m�wi� dalej do deCastriesa. - Chc�c pana spotka� wybra�em ten w�a�nie lot na Kultis. Jestem Cletus Grahame, do zesz�ego miesi�ca szef Wydzia�u Taktyki Akademii Wojskowej Sojuszu Zachodniego. Poprosi�em o przeniesienie na Kultis, do Bakhalli na Kultis.
Spojrza� na Exotika. - P�atnik powiedzia�, �e nazywa si� pan Mondar i jest pan Outbondem, przedstawicielem Kultis w Enklawie St. Louis - rzek�. - Bakhalla jest zatem pa�skim rodzinnym miastem.
- Bakhalla jest obecnie stolic� kolonii o tej samej nazwie - odezwa� si� Exotik - a nie zwyczajnym miastem, pu�kowniku. Wie pan, Cletusie, z pewno�ci� wszyscy jeste�my zadowoleni z poznania pana. Czy s�dzi pan jednak, �e to rozs�dne, by oficer si� zbrojnych Sojuszu zadawa� si� z lud�mi Koalicji?
- Czemu nie, na pok�adzie statku kosmicznego? - zauwa�y� Cletus Grahame u�miechaj�c si� niefrasobliwie. - Pan przestaje z ministrem, a to w�a�nie Koalicja dostarcza Neulandii broni i sprz�tu. Poza tym, jak powiedzia�em, jest to pierwsza noc podr�y.
Mondar potrz�sn�� g�ow�. - Bakhalla i Koalicja nie s� w stanie wojny - odpar�.- Fakt, �e Koalicja udziela pewnej pomocy Kolonii Neulandzkiej, nie ma tu nic do rzeczy.
- Sojusz i Koalicja nie s� w stanie wojny - podj�� Cletus - a to, �e stanowi� one podpor� przeciwnych stron w wojnie podjazdowej mi�dzy wami a Neulandi�, r�wnie� nie ma nic do rzeczy.
- Nie ujmowa�bym tego tak - zaczai Mondar. Przerwano mu jednak. Szum rozm�w prowadzonych na sali ust�pi� miejsca nag�ej ciszy. Jeszcze w czasie rozmowy wr�cili steward i Pater Ten, a za nimi post�powa� imponuj�co wielki m�czyzna w mundurze z naszywkami pierwszego oficera statku. Zbli�ywszy si� do sto�u, ci�ko po�o�y� du�� r�k� na ramieniu Cletusa.
- Pu�kowniku - powiedzia� g�o�no pierwszy - to jest szwajcarski statek pod neutraln� bander�. Przewozimy zar�wno obywateli Koalicji, jak i Sojuszu, ale nie tolerujemy na pok�adzie incydent�w politycznych. Ten st� nale�y do ministra spraw zagranicznych Koalicji Dowa deCastriesa. Pa�skie miejsce znajduje si� po przeciwnej stronie sali...
Cletus od pocz�tku nie zwraca� na niego �adnej uwagi. Popatrzy� natomiast na dziewczyn� - na ni� jedn� - u�miechn�� si� i uni�s� brwi, jak gdyby zdaj�c si� na ni�. Nie uczyni� �adnego ruchu, aby wsta� od sto�u.
Dziewczyna spojrza�a na Cletusa, ale on nadal si� nie rusza�. Przez d�ug� chwil� znosi�a jego spojrzenie; w ko�cu nie wytrzyma�a. Zwr�ci�a si� do deCastriesa.
- Dow... - powiedzia�a przerywaj�c oficerowi, kt�ry zacz�� powtarza� swoje s�owa.
S�aby u�miech deCastriesa poszerzy� si� lekko. On r�wnie� uni�s� brwi, ale jego twarz mia�a inny wyraz ni� twarz Cletusa. Pozwoli�, by dziewczyna patrzy�a na niego b�agalnie przez d�u�sz� chwil�, a potem zwr�ci� si� do oficera:
- W porz�dku - powiedzia�, a jego g��boki, melodyjny g�os natychmiast uciszy� g�os m�wi�cego. - Pu�kownik wykorzystuje tylko przywilej pierwszej nocy, aby usi��� tam, gdzie ma ochot�.
Twarz pierwszego poczerwienia�a. R�ka wolno zsun�a si� z ramienia Cletusa. Nieoczekiwanie jego posta� przesta�a wydawa� si� wielka i imponuj�ca, a sta�a si� niezgrabna i rzucaj�ca w oczy.
- Tak, panie ministrze - rzek� sztywno. - Rozumiem. Przepraszam, �e przeszkodzi�em pa�stwu...
Rzuci� pe�ne nienawi�ci spojrzenie na Pater Tena, co nie wp�yn�o na ma�ego cz�owieczka bardziej, ni� na blask id�cy od roz�arzonej do bia�o�ci sztaby �elaza wp�ywa cie� chmury deszczowej; i starannie unikaj�c wzroku pozosta�ych pasa�er�w odwr�ci� si� i wyszed� z sali. Steward ulotni� si� ju� przy pierwszych s�owach deCastriesa. Pater Ten, patrz�c wilkiem na Cletusa, wr�ci� na swoje miejsce, kt�re zwolni� wcze�niej.
- Je�li chodzi o Enklaw� Exotik�w w St. Louis - powiedzia� Cletus do Mondara, nie wygl�daj�c na zak�opotanego tym, co si� w�a�nie wydarzy�o - to potraktowano mnie tam bardzo dobrze, wypo�yczaj�c z biblioteki materia�y do bada�.
- Ach tak? - Twarz Mondara wyra�a�a uprzejme zainteresowanie. - Jest pan pisarzem, pu�kowniku?
- Naukowcem - odpar� Cletus. Jego szare oczy spocz�y teraz na Mondarze. - Pisz� obecnie czwarty tom z dwudzies-totomowej pracy, kt�r� zacz��em trzy lata temu - po�wi�conej rozwa�aniom strategicznym i taktyce. Ale mniejsza o to teraz. Czy mog� pozna� pozosta�ych pa�stwa?
Mondar skin�� g�ow�. - Nazywam si� Mondar, jak pan ju� wie. Pu�kowniku Eachanie Khanie - powiedzia� zwracaj�c si� do Dorsaja po swojej prawej stronie - czy mog� przedstawi� panu podpu�kownika Cletusa Grahame z armii Sojuszu?
- Jestem zaszczycony, pu�kowniku - rzek� Eachan Khan urywanym, staromodnym akcentem brytyjskim.
- R�wnie� jestem zaszczycony spotkaniem pana - odpar� Cletus.
- C�rka pu�kownika Khana, Melissa Khan - przedstawia� dalej Mondar.
- Jak si� masz! - Cletus u�miechn�� si� do dziewczyny ponownie.
- Mi�o mi pozna� - odpowiedzia�a zimno.
- Naszego gospodarza, ministra Dowa deCastriesa, ju� pan zna - powiedzia� Mondar. - Panie ministrze, pu�kownik Cletus Grahame.
- Obawiam si�, �e ju� za p�no, by zaprosi� pana na kolacj�, pu�kowniku - odezwa� si� deCastries g��bokim g�osem. - Wszyscy ju� jedli�my. - Skin�� na stewarda. - Mo�emy zaproponowa� panu wino.
- I wreszcie d�entelmen po prawej stronie ministra - powiedzia� Mondar - pan Pater Ten. Pan Ten ma wspania�� pami��, pu�kowniku. Przekona si� pan, �e posiada on encyklopedyczn� wiedz� na prawie ka�dy temat.
- Ciesz� si�, �e pana pozna�em, panie Ten - rzek� Cletus. - Pewnie powinienem do nast�pnych bada� wypo�yczy� zamiast materia��w z biblioteki pana.
- Niech pan nie robi sobie k�opotu! - stwierdzi� nieoczekiwanie Pater Ten. Mia� wysoki, skrzypi�cy, ale zadziwiaj�co dono�ny g�os. - Przegl�da�em pa�skie pierwsze trzy tomy, to szalone teorie poparte zwietrza�ymi pogl�dami z historii sztuki militarnej. Z pewno�ci� grozi�o panu wyrzucenie z Akademii, gdyby pan w por� nie poprosi� o przeniesienie. Tak czy inaczej pozbyto si� pana. Zreszt� kto by to czyta�? Nigdy nie sko�czy pan czwartego tomu.
- A nie m�wi�em panu - rzuci� Mondar w ciszy, kt�ra nasta�a po tym gwa�townym potoku s��w. Cletus przygl�da� si� ma�emu cz�owieczkowi ze s�abym u�miechem, najzupe�niej podobnym do poprzedniego u�miechu deCastriesa. - Pan Ten posiad� encyklopedyczn� wiedz�.
- Rozumiem, co pan ma na my�li - odrzek� Cletus. - Ale wiedza a wnioski to dwie r�ne rzeczy. W�a�nie dlatego, pomimo w�tpliwo�ci pana Tena, sko�cz� pozosta�e szesna�cie tom�w. W rzeczywisto�ci po to teraz lec� na Kultis, by m�c je napisa�.
- S�usznie, niech pan zamieni tamtejsz� kl�sk� w zwyci�stwo - zaskrzypia� Pater Ten. - Niech pan wygra wojn� z Neulandi� w ci�gu sze�ciu tygodni i zostanie bohaterem Sojuszu.
- Tak, nie jest to taki z�y pomys� - powiedzia� Cletus, a steward postawi� przed nim zr�cznie czysty kieliszek do wina i nape�ni� go kanarkowo��tym p�ynem z butelki znajduj�cej si� na stole. - Tyle �e zwyci�zc� w ostatecznym rezultacie nie b�dzie ani Sojusz, ani Koalicja.
- To mocne stwierdzenie, pu�kowniku - rzek� deCastries. - Poza tym pachn�ce zdrad�, nieprawda�? Te s�owa o Sojuszu wypowiedziane przez oficera Sojuszu?
- Tak pan s�dzi? - powiedzia� Cletus i u�miechn�� si�. - Czy kto� tutaj zamierza napisa� na mnie donos?
- Mo�liwe. - W g��bokim g�osie deCastriesa zabrzmia�a nagle lodowata nuta. - A tymczasem interesuj�co jest s�ucha� pana. Co sk�ania pana do tego, by s�dzi�, �e ani Sojusz, ani Koalicja nie zdob�d� najsilniejszej pozycji w�r�d kolonii na Kultis?
- Prawa historycznego rozwoju - odpar� Cletus.
- Prawa - odezwa�a si� gniewnie Melissa Khan. Napi�cie, kt�re wyczuwa�a w tej spokojnej rozmowie, sta�o si� nie do zniesienia. - Dlaczego wielu si� wydaje - spojrza�a przez moment prawie gorzko na swojego ojca - �e istnieje jaki� daleki od praktyki zbi�r zasad lub teorii czy te� przepis�w, wed�ug kt�rych powinien �y� ka�dy? To dzi�ki �ywym ludziom co� si� dzieje! W dzisiejszych czasach nale�y by� praktycznym, w przeciwnym bowiem razie mo�na sta� si� martwym.
- Melissa - powiedzia� deCastries, u�miechaj�c si� do dziewczyny - szanuje praktycznych ludzi. Obawiam si�, �e musz� si� z ni� zgodzi�. Liczy si� praktyka.
- W przeciwie�stwie do teorii, pu�kowniku - kpi�co rzuci� Pater Ten - w przeciwie�stwie do ksi��kowych teorii. Prosz� poczeka�, a� znajdzie si� pan w�r�d do�wiadczonych oficer�w liniowych w d�ungli Neulandii czy Bakhalli, w prawdziwej bitwie, i odkryje, czym w istocie jest wojna! Prosz� poczeka�, a� us�yszy pan nad g�ow� pierwszy trzask broni energetycznej i stwierdzi pan...
- Ten cz�owiek odznaczony jest sojuszniczym Medalem Honoru, panie Ten. - Nag�e, monotonne, urywane s�owa Eachana Khana przeci�y jak no�em tyrad� ma�ego cz�owieczka. W powsta�ej ciszy Eachan br�zowym palcem wskaza� na czerwono-bia�o-z�ote odznaczenie w prawym ko�cu szeregu baretek zdobi�cych marynark� Cletusa.
Rozdzia� II
Przez chwil� przy stole zalega�a cisza.
- Pu�kowniku, co jest z pa�sk� nog�? - zapyta� Eachan.
Cletus wykrzywi� si� w wymuszonym u�miechu. - W okolicy kolana mam cz�ciow� protez� - powiedzia�. - Doskonale wykonan�, ale to wida�, kiedy chodz�. - Spojrza� na Pater Tena. - Istotnie, pan Ten jest bliski prawdy, je�li chodzi o moje militarne do�wiadczenia. W czynnej s�u�bie by�em tylko trzy miesi�ce podczas ostatniej na Ziemi wojny podjazdowej mi�dzy Sojuszem a Koalicj�, siedem lat temu, zaraz po tym, gdy zosta�em oficerem.
- Zako�czy� pan jednak te trzy miesi�ce Medalem Honoru - zauwa�y�a Melissa. Wyraz twarzy, z jakim patrzy�a na niego, zmieni� si� ca�kowicie. Zwr�ci�a si� do Pater Tena. - Przypuszczam, �e jest to jedna z niewielu rzeczy, o kt�rych nic pan nie wie, prawda?
Pater Ten spojrza� na ni� nienawistnie.
- Czy tak, Pater? - zapyta� p�g�osem deCastries.
- Niejaki porucznik Grahame zosta� siedem lat temu odznaczony przez Sojusz - wydusi� Pater Ten. - Jego dywizja dokona�a desantu na pewn� wysp� na Pacyfiku, obsadzon� przez nasze za�ogi. �o�nierze zostali rozgromieni i niemal wybici, ale porucznikowi Grahame uda�o si� utworzy� oddzia� partyzancki, kt�ry skutecznie trzyma� w szachu naszych ludzi, stacjonuj�cych w silnie ufortyfikowanych punktach, a� do chwili, kiedy to miesi�c p�niej przyby�y posi�ki sojusznicze! Dzie� przed nadej�ciem pomocy porucznik wpad� na min�. Umieszczono go p�niej w Akademii, poniewa� po tym wydarzeniu nie by� fizycznie zdolny do s�u�by polowej.
Przy stole zapad�a kolejna, tym razem kr�tsza chwila ciszy.
- Zatem - odezwa� si� deCastries dziwnie zamy�lonym tonem, obracaj�c w palcach wype�niony do po�owy kieliszek wina, kt�ry sta� przed nim na stole - wygl�da na to, �e naukowiec by� bohaterem, pu�kowniku.
- Nie, na Boga, nie - zaprotestowa� Cletus. - Porucznik by� nierozwa�nym �o�nierzem, i tyle. Gdybym wtedy rozumia� wszystko tak dobrze jak teraz, nigdy nie wpad�bym na t� min�.
- Ale jest pan tutaj, skierowany znowu tam, gdzie toczy si� walka! - zawo�a�a Melissa.
- To prawda - przyzna� Cletus - jednak, jak stwierdzi�em, jestem teraz m�drzejszym cz�owiekiem. Nie chc� wi�cej �adnych medali.
- Czego wi�c pan chce, Cletusie? - zapyta� Mondar z drugiego ko�ca sto�u. Outbond od paru minut wpatrywa� si� w Cletusa z niezwyk�ym jak na Exotika nat�eniem.
- Chce jeszcze napisa� szesna�cie pozosta�ych tom�w - zadrwi� Pater Ten.
- Prawd� m�wi�c, pan Ten ma racj� - rzek� Cletus spokojnie do Mondara. - Je�li czego� naprawd� chc�, to doko�czy� swoj� prac� o taktyce. Doszed�em jednak do wniosku, �e musz� najpierw stworzy� warunki, w kt�rych b�dzie j� mo�na zastosowa�.
- Niech pan wygra wojn� z Neulandi� w ci�gu sze��dziesi�ciu dni - odezwa� si� Pater Ten. - Ju� o tym m�wi�em.
- S�dz�, �e m�g�bym to uczyni� w jeszcze kr�tszym czasie - rzek� Cletus i spokojnie przygl�da� si� gwa�townym zmianom wyrazu twarzy obecnych przy stole os�b, z wyj�tkiem Mondara i Pater Tena.
- Musi pan by� pewien siebie jako ekspert wojskowy, pu�kowniku - powiedzia� deCastries. Podobnie jak Mondar zacz�� przygl�da� si� Cletusowi z coraz wi�kszym zainteresowaniem.
- Ale ja nie jestem ekspertem - odrzek� Cletus. - Jestem naukowcem. A to r�nica. Ekspert to cz�owiek, kt�ry bardzo du�o wie o swojej dziedzinie. Naukowiec to kto�, kto wie wszystko, co mo�na o niej wiedzie�.
- To nadal tylko teorie - zauwa�y�a Melissa. Spogl�da�a na Cletusa z zaintrygowaniem.
- Tak - Cletus zwr�ci� si� do dziewczyny - dobry teoretyk ma jednak przewag� nad praktykiem.
Melissa potrz�sn�a g�ow�, ale nic nie odpowiedzia�a, odchylaj�c si� na oparcie krzes�a i patrz�c na swego rozm�wc� z doln� warg� przygryzion� z�bami.
- Obawiam si�, �e znowu b�d� musia� zgodzi� si� z Melissa - odezwa� si� deCastries. Przez moment oczy mia� przys�oni�te powiekami, jak gdyby spogl�da� w g��b siebie, a nie na obecnych. - Widzia�em zbyt wielu zdeptanych ludzi, wyposa�onych jedynie w teorie, kiedy wreszcie odwa�yli si� zmierzy� z realnym �wiatem.
- Ludzie s� realni - powiedzia� Cletus. - Podobnie bro�... A strategie? Konsekwencje polityczne? Nie s� bardziej realne ni� teorie. I rozs�dny teoretyk, nawyk�y do zajmowania si� rzeczami nierealnymi, potrafi lepiej nimi manipulowa� ni� cz�owiek przyzwyczajony do pos�ugiwania si� jedynie realnymi narz�dziami, kt�re s� w istocie produktami ko�cowymi... Czy znaj� si� pa�stwo na szermierce?
DeCastries pokr�ci� g�ow�.
- Tak - rzek� Eachan.
- Zatem, by� mo�e, s�ysza� pan o pewnej taktyce w szermierce, kt�rej u�yj� tu jako przyk�adu tego, co nazywam taktyk� b��du. Mowa jest o tym w tomie, kt�ry teraz pisz� - zwr�ci� si� Cletus do Eachana Khana. - Taktyka ta polega na przeprowadzeniu serii atak�w, z kt�rych ka�dy spotyka si� z ripost�, tak �e powstaje pewien wz�r zetkni�� i roz��cze� szpady atakuj�cego ze szpad� przeciwnika. G��wnym celem nie jest jednak�e zadanie celnego ciosu podczas kt�rego� z tych wst�pnych atak�w, lecz stopniowe, przy ka�dym odparowaniu, wytr�canie ostrza szpady przeciwnika z w�a�ciwego kierunku, tak aby ten nawet tego nie zauwa�y�. Wtedy, w czasie ko�cowego ataku, kiedy szpada przeciwnika ca�kowicie wytr�cona jest ze swego pierwotnego po�o�enia, atakuj�cy szermierz zadaje celne pchni�cie zupe�nie nie chronionemu przeciwnikowi.
- Do tego potrzebny jest piekielnie dobry szermierz - zauwa�y� bezbarwnie Eachan.
- W tym s�k, oczywi�cie - zgodzi� si� Cletus.
- Tak - odezwa� si� wolno deCastries i poczeka�, a�
Cletus na niego spojrzy. - Wygl�da na to, �e taktyka ta dobra jest jedynie na sali szermierczej, gdzie wszystko odbywa si� zgodnie z ustalonymi regu�ami.
- Och, ale mo�na j� zastosowa� w ka�dej prawie sytuacji - rzek� Cletus. Na stole sta�y puste jeszcze fili�anki do kawy. Cletus wyci�gn�� r�k�, wzi�� trzy z nich i ustawi� w rz�dzie do g�ry dnem mi�dzy sob� a deCastriesem. Nast�pnie si�gn�� do stoj�cej na stole cukiernicy, wzi�� w r�k� kostk� cukru i po�o�y� j� obok �rodkowej fili�anki.
Przykry� ni� kostk� cukru, a potem zaczai porusza� wszystkimi fili�ankami, szybko zmieniaj�c ich po�o�enie. Wreszcie przesta�.
- Zna pan t� star� gr� - zwr�ci� si� do deCastriesa. - Pod kt�r� z tych fili�anek znajduje si� teraz, pana zdaniem, kostka cukru?
DeCastries spojrza� na fili�anki, ale nie uczyni� �adnego ruchu w ich kierunku. - Pod �adn� z nich - stwierdzi�.
- Czy mimo to, tak dla ilustracji, m�g�by pan podnie�� kt�r�� z nich? - zapyta� Cletus.
DeCastries u�miechn�� si�. - Dlaczego nie? - powiedzia�.
Wyci�gn�� r�k� i podni�s� �rodkow� fili�ank�. Z jego twarzy na moment znikn�� u�miech, a potem powr�ci� na ni� znowu. Na bia�ym obrusie widnia�a bia�a kostka cukru.
- Przynajmniej jest pan uczciwym graczem - rzek� deCastries.
Cletus wzi�� �rodkow� fili�ank�, kt�r� deCastries odstawi� na bok, i przykry� ni� ponownie kostk� cukru. Zn�w szybko pozamienia� miejscami odwr�cone fili�anki.
- Spr�buje pan jeszcze raz? - zapyta� deCastriesa.
- Je�li pan sobie �yczy. - Tym razem deCastries wybra� i podni�s� fili�ank� po prawej stronie stoj�cego przed nim szeregu. Znowu ukaza�a si� kostka cukru.
- Jeszcze raz? - spyta� Cletus. Ponownie przykry� kostk� i pomiesza� fili�anki. DeCastries podni�s� teraz fili�ank� znajduj�c� si� w �rodku i odstawi� j� z pewnym przymusem, kiedy zn�w ujrza� kostk� cukru.
- Co to ma znaczy�? - powiedzia�, a u�miech z jego twarzy znikn�� tym razem ostatecznie. - O co w tym wszystkim chodzi?
- Wygl�da na to, �e nie mo�e pan przegra�, panie ministrze, kiedy ja kontroluje gr� - odpar� Cletus.
DeCastries przygl�da� mu si� przenikliwie przez par� sekund, nast�pnie przykry� kostk� fili�ank� i odchyli� si� do ty�u na krze�le, rzucaj�c spojrzenie na Pater Tena.
- Tym razem ty poprzestawiaj fili�anki, Pater - powiedzia�.
U�miechaj�c si� z�o�liwie do Cletusa, Pater Ten wsta� i zmieni� po�o�enie fili�anek, jednak tak wolno, �e ka�dy przy stole z �atwo�ci� m�g� �ledzi� drog� fili�anki, kt�r� przed chwil� odstawi� deCastries. Na koniec ta w�a�nie fili�anka znalaz�a si� ponownie w �rodku. DeCastries spojrza� na Cletusa i si�gn�� po fili�ank� z prawej strony tej, kt�ra, jak si� zdawa�o, przykrywa�a kostk�. Jego r�ka zawaha�a si�, wisia�a przez chwil� nad fili�ank� i cofn�a si�. U�miech powr�ci� na twarz deCastriesa.
- Rozumie si� - powiedzia� patrz�c na Cletusa - nie wiem, jak pan to robi, ale wiem, �e gdybym podni�s� t� fili�ank�, znalaz�bym pod ni� kostk� cukru. - Jego r�ka pow�drowa�a w stron� fili�anki znajduj�cej si� w przeciwnym ko�cu szeregu. - A gdybym wybra� t�, prawdopodobnie znalaz�bym j� tutaj?
Cletus nie odezwa� si�. U�miechn�� si� jedynie w odpowiedzi.
DeCastries pokiwa� g�ow�. Powr�ci�a mu zwyk�a swoboda zachowania. - W rzeczywisto�ci - zauwa�y� - jedyn� fili�ank�, co do kt�rej mog� by� pewien, �e nie ma pod ni� kostki cukru, jest ta, kt�ra, jak wszyscy wiemy, musi przykrywa� kostk� cukru - ta po�rodku. Czy mam racj�?
Cletus nadal tylko si� u�miecha�.
- Mam racj� - stwierdzi� deCastries. Wyci�gn�� r�k� i przez chwil� trzyma� j� nad �rodkow� fili�ank�, zagl�daj�c Cletusowi w oczy, a� wreszcie j� cofn��. - O to w�a�nie chodzi�o panu w tym pokazie z fili�ankami i kostk� cukru, nieprawda�, pu�kowniku? Pa�skim celem by�o nie tylko to, abym oceni� ca�� sytuacj� w taki spos�b, w jaki to zrobi�em, ale r�wnie� to, abym straci� pewno�� siebie po tym, jak pomyli�em si� trzy razy z rz�du, co w ko�cu zmusi�oby mnie do podniesienia �rodkowej fili�anki i stwierdzenia, �e naprawd� jest pusta. Pa�skim prawdziwym celem by�o podwa�enie mojego zaufania do w�asnego os�du, zgodnie z t� pa�sk� taktyk� b��du, czy� nie tak?
Si�gn�� i postuka� paznokciem w �rodkow� fili�ank�, tak �e wyda�a st�umiony d�wi�k ma�ego dzwoneczka.
- Nie mam jednak zamiaru jej podnosi� - m�wi� dalej, patrz�c na Cletusa. - Ot�, znalaz�szy to wyja�nienie, zrobi�em krok naprz�d i odkry�em pa�ski cel, kt�rym by�o zmuszenie mnie do tego, abym to uczyni�. Chcia� pan zrobi� na mnie wra�enie. C�, jestem pod wra�eniem, ale tylko niewielkim. I na dow�d tego, jak niewielkim, mo�e by�my pozostawili t� fili�ank� na swoim miejscu, nie odwracaj�c jej? Co pan na to powie?
- Powiem, �e pa�skie rozumowanie jest doskona�e, panie ministrze. - Cletus wyci�gn�� r�k� i zgarn�� pozosta�e dwie, stoj�ce do g�ry dnem fili�anki, zakrywaj�c na chwil� d�oni� wierzch ka�dej z nich, zanim je odwr�ci�, aby zaprezentowa� sufitowi sali jadalnej ich puste wn�trza. - C� wi�cej mog� jeszcze powiedzie�?
- Dzi�kuj�, pu�kowniku - odpar� mi�kko deCastries. Odchyli� si� do ty�u na swoim krze�le, a jego oczy zamieni�y si� w szparki. Dosi�gn�! praw� r�k� do kieliszka od wina i zacz�� go znowu obraca� mi�dzy kciukiem a palcem wskazuj�cym precyzyjnymi �wier�obrotami, jak gdyby delikatnie wkr�ca� go w bia�y obrus. - Wspomnia� pan wcze�niej co� o wybraniu tego lotu na Kultis tylko dlatego, i� wiedzia� pan, �e tu b�d�. Niech mi pan nie wmawia, �e zada� pan sobie tyle trudu tylko po to, by mi pokaza� t� taktyczn� gr�.
- Tylko cz�ciowo - odpar� Cletus. Napi�cie przy stole nagle wzros�o, chocia� g�osy Cletusa i deCastriesa nadal pozosta�y mi�e i odpr�one. - Chcia�em pana pozna�, panie ministrze, poniewa� b�d� pana potrzebowa�, aby uko�czy� swoj� prac� na temat taktyki.
- Czy�by? - zdziwi� si� deCastries. - Jakiej pomocy pan ode mnie oczekuje?
- Kolejne okazje powinny nadarzy� si� nam obu same, panie ministrze - Cletus odsun�� krzes�o i wsta� - teraz, kiedy ju� mnie pan pozna� i wie, do czego zmierzam. Poniewa� osi�gn��em tak wiele, prawdopodobnie nadszed� ju� czas, abym przeprosi� pa�stwa za to, �e przeszkodzi�em w kolacji, i poszed�...
- Chwileczk�, pu�kowniku... - warkn�� deCastries.
Przerwa� mu cichy d�wi�k t�uk�cego si� szk�a. Kieliszek Melissy le�a� przed ni� rozbity, a ona niepewnie pr�bowa�a wsta�, przyciskaj�c d�o� do czo�a.
Rozdzia� III
- Nie, nie, wszystko w porz�dku! - zawo�a�a do ojca Melissa. - Nagle zakr�ci�o mi si� w g�owie, to nic wielkiego. P�jd� si� po�o�y�... Nie, ojcze, zosta� tutaj! Pu�kowniku Grahame, czy mo�e mnie pan odprowadzi� do mojej kabiny, pod warunkiem, �e pan sam teraz wychodzi?
- Oczywi�cie - odpar� Cletus.
Szybko obszed� st� dooko�a i poda� dziewczynie rami�. By�a wysoka i mocno opar�a si� na nim wcale niema�ym ci�arem m�odego, zdrowego cia�a. Prawie z irytacj� machn�a r�k� do ojca i deCastriesa, by siedli z powrotem.
- Naprawd�! - powiedzia�a. Jej g�os sta� si� ostry. - Wszystko w porz�dku. Chc� si� tylko po�o�y�. Prosz�, nie r�bcie z tego powodu zamieszania. Pu�kowniku...
- Jestem - rzek� Cletus. Ruszyli wolno razem. Dziewczyna przez ca�y czas opiera�a si� na nim, zar�wno wtedy kiedy przechodzili przez sal�, jak i wtedy, kiedy z niej wychodzili, skr�caj�c w lewo.
Melissa opiera�a si� na nim dop�ty, dop�ki nie znale�li si� na korytarzu w miejscu, w kt�rym nie by�o ich wida� z sali, a wtedy gwa�townie zatrzyma�a si�, wyprostowa�a i odsun�a od Cletusa, zwracaj�c si� jednocze�nie twarz� ku niemu.
- Czuj� si� dobrze - powiedzia�a. - Musia�am jedynie co� zrobi�, aby pana stamt�d wydosta�. Nie jest pan wcale pijany!
- Nie - odpar� Cletus weso�o. - I najwyra�niej nie jestem r�wnie� dobrym aktorem.
- Nie zwi�d�by mnie pan nawet wtedy, gdyby pan nim by�! Potrafi� wyczu�... - Unios�a nieco r�k�, wyci�gn�a d�o�, jak gdyby chcia�a go dotkn��, a kiedy popatrzy� na ni� z zaciekawieniem, opu�ci�a j�. - Potrafi� przejrze� na wylot takich ludzi jak pan. Mniejsza o to zreszt�. By�oby ca�kiem �le, gdyby by� pan pijany, pr�buj�c gra� z takim cz�owiekiem jak deCastries.
- W�a�ciwie to nie ja gra�em - rzuci� Cletus trze�wo.
- Och, niech mi pan nie m�wi! - wykrzykn�a. - Czy nie s�dzi pan, �e wiem, jakich to idiot�w mog� zrobi� z siebie zawodowi �o�nierze, kiedy pr�buj� mie� do czynienia z lud�mi spoza swego szczeg�lnego wojskowego �wiatka? Ale Medal Honoru co� dla mnie znaczy nawet wtedy, kiedy wi�kszo�� cywil�w nie wie, co to takiego jest! - Jej oczy spotka�y si� z oczami Cletusa. Prawie na si�� oderwa�a wzrok. - I w�a�nie dlatego pomog�am panu wydosta� si� stamt�d. To jedyny pow�d!... I nie mam zamiaru robi� tego ponownie!
- Rozumiem - rzek� Cletus.
- Niech wi�c pan wraca teraz do swojej kabiny i zostanie tam. Od tej pory niech si� pan trzyma z dala od Dowa deCastriesa. Od ojca i ode mnie r�wnie�... Czy pan s�yszy?
- Oczywi�cie - odpar� Cletus. - Ale przynajmniej odprowadz� pani� do kabiny.
- Nie, dzi�kuj�. Mog� p�j�� sama.
- Co b�dzie, je�li kto� to zobaczy i do ministra dotrze wiadomo��, �e zawroty g�owy ust�pi�y natychmiast po tym, jak tylko wysz�a pani z sali?
Dziewczyna spojrza�a na Cletusa, odwr�ci�a si� i dumnie ruszy�a korytarzem. Cletus zr�wna� si� z ni� w dw�ch d�ugich susach.
- A je�li chodzi o zawodowych �o�nierzy - powiedzia� �agodnie - nie wszyscy s� jednakowi...
Melissa zatrzyma�a si� i obr�ci�a raptownie ku niemu, zmuszaj�c go tym samym do zatrzymania si�. - Przypuszczalnie - powiedzia�a surowo - uwa�a pan, �e m�j ojciec nie by� nigdy niczym wi�cej jak najemnikiem.
- Ale� nie - rzek� Cletus. - Jeszcze jakie� dziesi�� lat temu by� genera�em-porucznikiem w Kr�lewskiej Armii Afganistanu, prawda?
Melissa spojrza�a na niego ze zdziwieniem. - Sk�d pan wie? - Jej ton by� napastliwy.
- Historia wojskowo�ci, w tym tak�e historia najnowsza, to cz�� dziedziny moich zainteresowa� - odpar�. - Rewolucja uniwersytecka w Kabulu dwana�cie lat temu, kt�ra zako�czy�a si� zmian� rz�du, r�wnie� do nich nale�y. Armia Afganistanu mog�a mie� tylko jednego genera�a Eachana Khana. A ten musia� emigrowa� z Ziemi zaledwie par� lat po przewrocie.
- Nie musia� wyje�d�a�! - powiedzia�a. - Nadal potrzebowali go w armii, nawet wtedy, kiedy Afganistan zrezygnowa� ze swojej niezawis�o�ci i sta� si� cz�ci� Koalicji. By�y jednak inne sprawy... - urwa�a.
- Inne sprawy? - zapyta� Cletus.
- Nie zrozumia�by pan! - Melissa odwr�ci�a si� i zn�w ruszy�a wzd�u� korytarza. Po kilku krokach jednak zacz�a wyrzuca� z siebie s�owa, jakby nie mog�a ich zatrzyma�. - Moja matka umar�a... i... Salaam Badshahi Daulat Afghanistan - kiedy zacz�to domaga� si� wprowadzenia kary �mierci dla ka�dego, kto �piewa stary afga�ski hymn, ojciec z�o�y� rezygnacj�. Wyemigrowa� - na Dorsaj.
- To nowy �wiat, pe�en �o�nierzy, rozumiem - powiedzia� Cletus. - Chyba nie by�o zbyt...
- Znale�li mu prac� kapitana - kapitana w batalionie najemnik�w! - wybuchn�a. - Od tamtej pory, w ci�gu dziesi�ciu lat, zdo�a� dos�u�y� si� stopnia pu�kownika - i na tym koniec. Najemnicy dorsajscy nie mog� bowiem dowodzi� wi�kszym oddzia�em ni� pu�k. A to, co zostaje po wszystkich niezb�dnych wydatkach, nie wystarcza nawet na odwiedzenie Ziemi, nie m�wi�c ju� o ponownym tam zamieszkaniu, chyba �e Exotikowie albo te� kto� inny op�aci nam podr� w oficjalnych interesach.
Cletus skin�� g�ow�. - Rozumiem - powiedzia�. - To jednak b��d z pani strony pr�bowa� naprawi� wszystko przez deCastriesa. Nie mo�na na niego wp�yn�� w taki spos�b, w jaki ma pani nadziej� to uczyni�.
- Naprawi�... - Dziewczyna odwr�ci�a g�ow� i zblad�szy nagle popatrzy�a na Cletusa zdumiona, mierz�c si� z nim spojrzeniem.
- Ale� tak - powiedzia� Cletus. - Zastanawia�em si�, co pani mia�a do roboty przy tamtym stole. By�a pani jeszcze niepe�noletnia, kiedy ojciec pani wyemigrowa� na Dorsaj, wi�c musi pani mie� podw�jne obywatelstwo. Ma pani prawo powrotu i zamieszkania na Ziemi, kiedy tylko zechce pani wybra� obywatelstwo Koalicji. Ale pani ojciec nie mo�e tego uczyni� bez specjalnego politycznego zezwolenia, kt�rego otrzymanie jest prawie niemo�liwe. Albo pani, albo ojciec pani musicie s�dzi�, �e uda si� pani nak�oni� deCastriesa do tego, by wam w tym pom�g�.
- Ojciec nie ma z tym nic wsp�lnego! - G�os dziewczyny sta� si� zapalczywy. - Za jakiego cz�owieka pan go uwa�a?
Spojrza� na ni�. - Nie. Ma pani oczywi�cie racj� - powiedzia�. - To musia� by� pani pomys�. On nie jest taki. Wychowa�em si� na Ziemi w rodzinie wojskowej, a pani ojciec przypomina mi pewnych genera��w, z kt�rymi jestem spokrewniony. Gdybym tak nie chcia� zosta� malarzem...
- Malarzem? - Melissa zamruga�a oczami na t� nag�� zmian� tematu.
- Tak - odpar� Cletus, u�miechaj�c si� z lekkim przymusem. - W�a�nie zaczyna�em utrzymywa� si� z tego, kiedy dosta�em powo�anie, i w ko�cu zdecydowa�em si� wst�pi� do Sojuszniczej Akademii Wojskowej, jak od pocz�tku chcia�a moja rodzina. P�niej, naturalnie, zosta�em ranny i odkry�em, �e lubi� histori� sztuki wojennej. Rzuci�em wi�c malowanie.
Kiedy to m�wi�, dziewczyna zatrzyma�a si� automatycznie przed jednymi z drzwi, kt�re ci�gn�y si� wzd�u� drugiego, w�skiego korytarza. Nie pr�bowa�a jednak nawet ich otworzy�. Sta�a natomiast, przygl�daj�c mu si�.
- Dlaczego wi�c zrezygnowa� pan z wyk�adania na Akademii? - zapyta�a.
- Kto� - powiedzia� z humorem - powinien sprawi�, by planety sta�y si� bezpieczne dla takich jak ja naukowc�w.
- Robi�c sobie z deCastriesa osobistego wroga? - zauwa�y�a pow�tpiewaj�co. - Czy nie nauczy� si� pan niczego wtedy, kiedy ten przejrza� pa�sk� gr� z fili�ankami i kostk� cukru?
- Ale przecie� to mu si� nie uda�o - powiedzia� Cletus. - C�, musz� przyzna�, �e zrobi� kawa� dobrej roboty, ukrywaj�c fakt, �e mu si� to nie uda�o.
- Ukry�?
- Naturalnie - odpar� Cletus. - Podnosz�c pierwsz� fili�ank� by� zbyt pewny siebie i uwa�a�, i� potrafi wyzyska� ka�dy obr�t gry na swoj� korzy��. A kiedy odwr�ci� pierwsz� fili�ank�, pomy�la�, �e to nie on, lecz ja pope�ni�em b��d. Przy drugiej musia� zrewidowa� sw�j pogl�d, ale by� jeszcze wystarczaj�co pewny siebie, aby spr�bowa� jeszcze raz. Kiedy podni�s� trzeci� fili�ank�, zda� sobie w ko�cu spraw� z tego, �e gra jest ca�kowicie pod moj� kontrol�. Musia� wi�c znale�� wym�wk�, aby przerwa� rzecz ca�� i nie pr�bowa� po raz czwarty.
Melissa potrz�sn�a g�ow�. - Wszystko wygl�da ca�kiem inaczej - powiedzia�a niedowierzaj�co. - Przekr�ca pan to, co si� zdarzy�o, aby wygl�da�o tak, jak pan chce.
- Nie - odpar� Cletus. - To deCastries wszystko przekr�ci� swoim, istotnie, bardzo sprytnym wyja�nieniem tego, dlaczego nie zamierza podnie�� fili�anki po raz czwarty. Problem polega na tym, �e by�o to fa�szywe wyja�nienie. Wiedzia�, �e znajdzie kostk� cukru pod ka�d� fili�ank�, kt�r� podniesie.
- Jak to mo�liwe?
- Poniewa�, rozumie si�, kostki by�y pod wszystkimi fili�ankami - odpar� Cletus. - Kiedy bra�em kostk� z cukiernicy, schowa�em w d�oni jeszcze dwie. Nim deCastries stan�� wobec czwartego wyboru, prawdopodobnie po�apa� si� ju�, o co chodzi. Fakt, �e gra polega, jak si� okaza�o, nie na znalezieniu kostki, ale na niezrobieniu tego, zmyli� go z pocz�tku. Gdyby jednak wtedy zwr�ci� na to nasz� uwag�, by�oby za p�no, by ochroni� si� przed wyj�ciem na g�upca, jako �e zagra� ju� wcze�niej trzy razy. Tacy ludzie jak deCastries nie mog� pozwoli� sobie na o�mieszanie si�.
- Ale dlaczego pan to zrobi�? - Melissa prawie krzykn�a. - Dlaczego chce pan mie� takiego wroga?
- Musz� wzbudzi� jego zainteresowanie - powiedzia� Cletus - abym m�g� go wykorzysta�. Je�li zdenerwuj� go wystarczaj�co, zada cios, a ja b�d� m�g� go sparowa�. Tylko dzi�ki skutecznemu udaremnieniu ka�dej pr�by ataku, kt�r� podejmie, zdo�am wystarczaj�co przyci�gn�� jego uwag�... Teraz pani rozumie - kontynuowa� troch� �agodniej - dlaczego powinna si� pani martwi� raczej z powodu swoich, a nie moich kontakt�w z deCastriesem. Ja potrafi� sobie z nim poradzi�. Natomiast pani...
- Pan... - Dziewczyna wybuchn�a nagle gniewem, odwr�ci�a si� i szarpni�ciem otworzy�a drzwi. - Jest pan sko�czony... zadaj�c si� z Dowem. Niech pan si� da zetrze� na proch. Mam nadziej�, �e tak si� stanie. Ale niech pan si� trzyma ode mnie z daleka... I od ojca! Czy pan mnie s�yszy?
Spojrza� na ni�, a przez jej twarz przemkn�� jakby lekki cie� b�lu.
- Oczywi�cie - powiedzia� cofaj�c si�. - Je�li w�a�nie tego pani sobie �yczy.
Wesz�a do �rodka, trzaskaj�c za sob� drzwiami. Cletus sta� przez chwil� patrz�c na ich g�adk� powierzchni�. Przez moment, gdy rozmawia� z Meliss�, bariera izolacji, kt�r� sam stworzy� wok� siebie wiele lat temu, kiedy stwierdzi�, �e inni go nie rozumiej�, prawie stopnia�a. Teraz by�a jednak zn�w na swoim miejscu.
Wzi�� g��boki oddech, kt�ry zamieni� si� prawie w westchnienie. Odwr�ci� si� i ruszy� korytarzem w kierunku swojej kabiny.
Rozdzia� IV
Przez nast�pne cztery dni Cletus starannie unika� Melissy i jej ojca, sam z kolei by� ignorowany przez deCastriesa i Pater Tena. Mondar natomiast sta� si� prawie bliskim jego znajomym, kt�ry to fakt by� dla Cletusa nie tylko mi�y, ale i ciekawy.
Pi�tego dnia od wyruszenia z Ziemi statek wszed� na orbit� Kultis. Podobnie jak jej siostrzana planeta Mara, Kultis stanowi�a zielony, ciep�y �wiat z okresow� pokryw� lodow� i tylko dwoma g��wnymi kontynentami, p�nocnym i po�udniowym, tak jak Ziemia w odleg�ej geologicznej przesz�o�ci.
Z g��wnych miast poszczeg�lnych kolonii Kultis zacz�y przybywa� wahad�owce, aby zabra� pasa�er�w. Pe�en niedobrych przeczu� Cletus pr�bowa� zatelefonowa� do Kwatery G��wnej Sojuszu w Bakhalli, aby si� zameldowa� i dowiedzie� o miejscu zakwaterowania. Wszystkie jednak po��czenia statku z powierzchni� planety by�y zaj�te przez grup� udaj�c� si� do Neulandii. Co oznacza�o, jak odkry� Cletus, przeprowadziwszy ma�e �ledztwo, Pater Tena rozmawiaj�cego w imieniu deCastriesa. By� to oczywi�cie ra��cy przyk�ad faworyzowania na statku znajduj�cym si� rzekomo pod neutraln� bander�. Przeczucie Cletusa przerodzi�o si� w podejrzenie. Jedna z tych rozm�w mog�a r�wnie dobrze dotyczy� jego.
Po powrocie od telefonu Cletus, rozgl�daj�c si�, dostrzeg� niebiesk� szat� Mondara, kt�ry sta� obok zamkni�tego luku �rodkowej cz�ci statku, zaledwie kilka krok�w od Melissy i Eachana Khana. Kulej�c podszed� energicznie do Exotika.
- Telefony zaj�te - powiedzia�. - My�la�em, �e poprosz�
Sojusznicz� Kwater� G��wn� o instrukcje. Powiedz mi, czy w okolicy Bakhalli partyzanci neulandzcy prowadz� obecnie jakie� o�ywione dzia�ania?
- Tu� pod bramami miasta - odpar� Mondar. Popatrzy� przenikliwie na Cletusa. - O co chodzi? Czy w�a�nie teraz przypomnia�e� sobie, jakie zrobi�e� wra�enie na deCastriesie podczas obiadu pierwszego dnia na pok�adzie?
- Ach to? - Cletus uni�s� brwi. - Chcesz powiedzie�, �e deCastries zwyk� zadawa� sobie trud uczynienia z ka�dego ma�o wa�nego pu�kownika, kt�rego spotka, celu dla partyzant�w?
- Nie z ka�dego, oczywi�cie - odpar� Mondar i u�miechn�� si�. - Tak czy inaczej nie ma powodu do niepokoju. Pojedziesz do Bakhalli z Meliss�, Eachanem i mn� samym s�u�bowym samochodem.
- To uspokajaj�ce - stwierdzi� Cletus. My�lami znajdowa� si� jednak ju� gdzie indziej. Jasne, �e niezale�nie od tego, jaki mia�by by� wynik spotkania z deCastriesem, sta� si� on przynajmniej cz�ciowo jasny dla Mondara. To dobrze, pomy�la�. Szlak, kt�ry wytyczy�, chc�c osi�gn�� cel wcze�niej przez siebie zapowiedziany, mia� stanowi� przyn�t� dla umys�u przenikliwego, potrafi�cego wzi�� pod uwag� niewidoczne dla mniej spostrzegawczego cz�owieka skutki swoich poczyna�. Takim rodzajem umys�u wyr�nia� si� deCastries, a i umys� Mondara by� wystarczaj�co skomplikowany, jak r�wnie� na sw�j spos�b g��boki, by m�c okaza� si� u�ytecznym obiektem sterowania.
W pomieszczeniu zabrzmia� gong, przecinaj�c gwar rozm�w.
- Dokuje wahad�owiec do Bakhalli! - Ze �ciennego g�o�nika dobieg� monotonny g�os pierwszego oficera. - Dokuje wahad�owiec do Bakhalli, luk po�rodku statku. Wszyscy pasa�erowie do Bakhalli proszeni s� o przygotowanie si� do wej�cia na pok�ad...
Cletus poczu�, �e przesuwa si� do przodu, kiedy luk si� otworzy�, ods�aniaj�c jasny, metalowy tunel prowadz�cy do wahad�owca. On i Mondar zostali rozdzieleni przez t�um.
Wahad�owiec nie by� wiele wi�kszy od ciasnej, niewygodnej maszyny przeznaczonej do lot�w w atmosferze i przestrzeni mi�dzyplanetarnej. Zahucza�, ruszy�, zanurkowa�, szarpn�� i w ko�cu zarzuci�, l�duj�c w kole z pop�kanego, br�zowego betonu, otoczonym d�ungl� szerokolistnych drzew - zielon� zas�on� ozdobion� czym�, co wygl�da�o to jak szkar�atne, to jak jaskrawo��te nici.
Pow��cz�c nogami, Cletus wyszed� z wahad�owca na jasne �wiat�o s�oneczne i odsun�� si� nieco na bok, aby zorientowa� si� w swoim po�o�eniu. Opr�cz ma�ego budynku odpraw oko�o pi��dziesi�ciu metr�w dalej brak by�o wok� wyra�nych �lad�w cz�owieka, z wyj�tkiem wahad�owca i betonowej drogi. �ciana d�ungli wznosi�a si� ponad trzydzie�ci metr�w wok� l�dowiska. Zwyk�y, do�� przyjemny, tropikalny dzie�, pomy�la� Cletus. Rozejrza� si� za Mondarem - gdy nagle wstrz�sn�o nim co� w rodzaju bezd�wi�cznego emocjonalnego uderzenia piorunem.
Ju� w momencie wstrz�su rozpozna� uderzenie z zas�yszanych opinii. By� to "szok reorientacyjny" - gwa�towny, do�wiadczany w jednej chwili nat�ok ca�ego szeregu czynnik�w r�ni�cych si� od tych dobrze znanych. A roztargnienie, w jakim si� znajdowa�, schodz�c w t� niemal ziemsk� sceneri�, spot�gowa�o jeszcze ca�y efekt.
Teraz, kiedy szok min��, Cletus spostrzeg� od razu, �e niebo by�o nie tyle niebieskie, ile raczej niebieskozielone. S�o�ce wydawa�o si� wi�ksze i bardziej z�ocisto��te ni� na Ziemi. Czerwone i ��te nitki w listowiu nie by�y wytworem kwiat�w czy te� winoro�li, lecz najprawdziwszymi kolorowymi �y�kami biegn�cymi przez li�cie. Przesycone wilgoci� powietrze drga�o od woni, kt�re ��cz�c si� wytwarza�y zapach przypominaj�cy mieszanin� startej ga�ki muszkato�owej i rozgniecionej trawy. Wibrowa�o ono tak�e od cichego, ale jednostajnego bzykania owad�w i g�os�w zwierz�t imituj�cych d�wi�ki rozpi�te mi�dzy wysokim tonem blaszanej dziecinnej piszcza�ki a �agodnym brzmieniem drewnianego b�benka - we wszystkim s�ycha� by�o jednak pewn� zgrzytliwo��, obc� g�osom na Ziemi.
Ca�y ten nat�ok �wiat�a, zapach�w, kolor�w i d�wi�k�w wprowadzi� Cletusa w chwilowe odr�twienie, z kt�rego otrz�sn�� si�, poczuwszy na swoim �okciu r�k� Mondara.
- Nadje�d�a s�u�bowy samoch�d - powiedzia� Mondar, prowadz�c go naprz�d. Pojazd, o kt�rym wspomnia�, w�a�nie wyjecha� zza budynku odpraw, a za nim pojawi� si� szeroki kszta�t pasa�erskiego poduszkowca. - Chyba �e wolisz jecha� raczej autobusem razem z baga�ami, �onami i zwyk�ymi cywilami?
- Dzi�kuj�, nie. Przy��cz� si� do was - odpar� Cletus.
- A zatem t�dy - powiedzia� Mondar.
Kiedy oba pojazdy podjecha�y i zatrzyma�y si�, Cletus ruszy� za Exotikiem. Samochodem s�u�bowym okaza� si� wojskowy, nap�dzany plazm� pojazd, poruszaj�cy si� na poduszce powietrznej, a dzi�ki opuszczanym �apom przystosowany do jazdy w niezwykle trudnym terenie. Poza tym wygl�da� jak opancerzona wersja sportowych samochod�w u�ywanych podczas wielkich polowa�. Eachan Khan i Melissa byli ju� w �rodku, zajmuj�c jedn� z umieszczonych naprzeciwko siebie par siedze� dla pasa�er�w. Z przodu przy urz�dzeniach sterowniczych siedzia� m�ody �o�nierz o okr�g�ej twarzy z tarczowcem u boku.
Cletus z zainteresowaniem zerkn�� na niezgrabn�, r�czn� bro�, kiedy wdrapywa� si� do pojazdu obok prawej �apy. By� to pierwszy tarczowiec, jaki widzia� w normalnym, polowym u�yciu - chocia� ju� kiedy� dotyka� podobnej broni w Akademii, a nawet z niej wypali�. Stanowi�a ona skrzy�owanie - nie, dok�adne pomieszanie r�nych typ�w broni - zaprojektowane pierwotnie do t�umienia zamieszek, do utrzymywania porz�dku publicznego, a wi�c by�a ona prawie bezu�yteczna na polu walki, gdzie ju� w pierwszych minutach bitwy odrobina kurzu mog�a sparali�owa� pewne niezb�dne cz�ci wewn�trz skomplikowanego mechanizmu.
Nazwa broni wywodzi�a si� z oryginalnego nieoficjalnego okre�lenia - karabin tarczowy, co �wiadczy�o o tym, �e nawet specjali�ci od uzbrojenia maj� pewne poczucie humoru. Przy w�a�ciwej obs�udze taki karabin m�g� wystrzeliwa� wszelkiego rodzaju naboje, od 4,5 mm �rutu a� po ci�kie pociski typu samonaprowadzaj�cego si�. By� to ten rodzaj niepraktycznej broni, kt�ra prowokowa�a taktyczn� wyobra�ni� Cletusa do wymy�lania dla niej r�nych mo�liwych, nieszablonowych zastosowa� w niezwyk�ych sytuacjach.
Obaj m�czy�ni znale�li si� wreszcie w samochodzie. Z sykiem kompresora ci�ki pojazd uni�s� si� dwadzie�cia pi�� centymetr�w nad betonem i powoli ruszy� na podtrzymuj�cej go poduszce powietrznej. Przed nimi wy�oni�a si� przerwa w �cianie d�ungli; chwil� p�niej sun�li w�sk�, kr�t� drog� z ubitej ziemi, po kt�rej obu stronach ci�gn�y si� g��bokie, zaro�ni�te chwastami rowy, bezskutecznie pr�buj�ce powstrzyma� nap�r tropikalnego lasu, wznosz�cego si� wzd�u� ca�ego traktu, aby wreszcie gdzie� wysoko nad ich g�owami utworzy� �ukowate sklepienie.
- Jestem zaskoczony tym, �e nie wypalacie czy te� nie niszczycie d�ungli w inny spos�b, by utworzy� czyste pasy po obu stronach drogi - rzek� Cletus do Mondara.
- Robimy to na wa�nych wojskowych trasach - odpar� Exotik. - Obecnie brakuje nam jednak ludzi, a miejscowa ro�linno�� szybko odrasta. Pr�bujemy hodowa� ziemskie drzewa i trawy, aby wyprze� rodzime formy wegetacji, i sadzimy je wzd�u� dr�g, ale w laboratoriach r�wnie� brak r�k do pracy.
- Trudna sytuacja z zaopatrzeniem i lud�mi - wyrzuci� z siebie Eachan Khan, dotykaj�c troskliwie prawego czubka swych sztywnych, siwych w�s�w dok�adnie w tym momencie, w kt�rym pojazd najecha� niespodziewanie na ogromne pn�cze, przebijaj�ce si� spod ubitej ziemi tworz�cej drog�, i tym samym zmuszony by� opu�ci� �apy, aby pokona� przeszkod�.
- Co pan s�dzi o tarczowcach? - zapyta� Cletus najemnika dorsajskiego, z trudno�ci� wypowiadaj�c s�owa z powodu wstrz�s�w i przechy��w pojazdu.
- Z�y kierunek rozwoju ma�ej broni... - Przeszkoda zosta�a z ty�u, a pojazd zn�w zawis� mi�kko na podtrzymuj�cej go poduszce powietrznej. - Paralizatory, ultrad�wi�kowce, tarczowce do unieszkodliwiania, blokowania lub niszczenia broni przeciwnika - wszystko to robi si� zbyt skomplikowane. A im bardziej to skomplikowane, im gorsza sytuacja z dostawami, tym trudniej zapewni� ruchliwo�� oddzia��w uderzeniowych.
- Jaki pan ma zatem pomys�? - zapyta� Cletus. - Powr�t do kusz, no�y i kr�tkich mieczy?
- Czemu nie? - rzuci� nieoczekiwanie Eachan Khan, zabarwiaj�c sw�j monotonny g�os now� dla siebie nut� entuzjazmu. - Cz�owiek z kusz� na w�a�ciwej pozycji i we w�a�ciwym czasie wart jest tyle, ile korpus ci�kiej artylerii p� godziny p�niej i pi�tna�cie kilometr�w dalej od miejsca, w kt�rym powinien si� by� znale��. Jak to sz�o: ...z braku gwo�dzia zgin�a podkowa...?
- Z braku podkowy zgin�� ko�. Z braku konia zgin�� je�dziec - zacytowa� Cletus do ko�ca i dwaj m�czy�ni spojrzeli na siebie z dziwnym, niemym szacunkiem.
- Musi pan mie� niema�e problemy szkoleniowe - powiedzia� Cletus z namys�em. - Mam na my�li Dorsaj. Jest pan zmuszony przyjmowa� ludzi o najdziwniejszej przesz�o�ci, a chcia�by pan uczyni� z nich �o�nierzy zdolnych do najr�niejszych wojskowych zada�.
- Koncentrujemy si� na rzeczach podstawowych - odpar� Eachan. - A opr�cz tego nasz program polega na tworzeniu ma�ych, ruchliwych, szybko dzia�aj�cych oddzia��w, wykorzystywanych p�niej zgodnie z ich przeznaczeniem. - Skin�� g�ow� w kierunku Mondara. - Do tej pory naprawd� uda�o si� to tylko u Exotik�w. Wi�kszo�� pracodawc�w chce wpasowa� naszych zawodowc�w w tradycyjne ramy organizacyjne. Dzia�a jako�, ale co to ma wsp�lnego z efektywnym wykorzystaniem ludzi czy oddzia��w. Jest to jeden z powod�w, dla kt�rego mieli�my zatargi z regularnym wojskiem. Pa�ski tutejszy prze�o�ony, genera� Traynor... - Eachan urwa�. - C�, nie powinienem o tym m�wi�.
Nagle porzuci� ten temat, usiad� prosto i wyjrza� przez jeden z otwor�w w metalowych bokach pojazdu. Nast�pnie odwr�ci� si� i zawo�a� do kierowcy.
- Nie wida� tam czego� dziwnego? - zapyta�. - Co� mi si� tutaj nie podoba.
- Nie, panie pu�kowniku! - odkrzykn�� kierowca. - Spok�j jak w niedzielny...
Tu� obok rozleg� si� niespodziewanie jakby trzask pioruna. W tej samej chwili pojazd przechyli� si�. Cletus poczu�, �e si� wywracaj�, a powietrze wok� nich zape�ni�o si� fruwaj�c� ziemi�. K�tem oka widzia� kierowc� wal�cego si� do rowu po prawej stronie drogi, nadal trzymaj�cego karabin, ale pozbawionego g�owy. Wtedy te� pojazd przewr�ci� si� ca�kiem na bok i nast�pi� moment, w kt�rym nic nie by�o wida�.
Wtem wszystko znowu sta�o si� wyra�ne. Samoch�d le�a� na prawym boku wystawiaj�c opancerzone podwozie, a do nich, do �rodka, mo�na by�o dosta� si� jedynie albo przez lewy, albo przez tylny otw�r okienny. Mondar ju� zaci�gn�� metalow� �aluzj� na tylne okno, a Eachan Khan zas�ania� lewe okno znajduj�ce si� teraz nad ich g�owami. Znale�li si� w ciemnym, metalowym pudle z kilkoma zaledwie w�skimi, przepuszczaj�cymi �wiat�o s�oneczne szczelinami z przodu pojazdu i wok� opancerzonego fragmentu za siedzeniem kierowcy.
- Ma pan bro�, pu�kowniku? - zapyta� Eachan Khan, wyjmuj�c spod munduru ma�y, p�aski pistolet i przykr�caj�c do niego d�ug�, snajpersk� luf�. Kule ze sportowych karabin�w - teoretycznie broni cywilnej, lecz wystarczaj�co zab�jczej w d�ungli - zaczyna�y ju� b�bni� o pancern� karoseri� pojazdu.
- Nie - odpar� ponuro Cletus. W samochodzie robi�o si� duszno, a zapach rozgniecionej trawy i ga�ki muszkato�owej sta� si� wszechobecny.
- Szkoda - powiedzia� Eachan Khan. Sko�czy� przykr�ca� luf�, wystawi� jej koniec przez jedn� ze szczelin i przymru�y� oko. Wystrzeli�. Du�y m�czyzna z jasn� brod�, w maskuj�cym kombinezonie, przedar� si� przez �cian� d�ungli po prawej stronie drogi i le�a� teraz nieruchomo.
- W autobusie us�ysz� strzelanin�, przecie� jad� za nami - odezwa� si� Mondar z p�mroku za Cletusem. - Zatrzymaj� si� i zadzwoni� po pomoc. Odsiecz powinna nadej�� w ci�gu pi�tnastu minut od powiadomienia Bakhalli.
- Tak - powiedzia� Eachan Khan spokojnie i znowu wystrzeli�. Pos�yszeli, jak kolejne cia�o, tym razem niewidoczne, z trzaskiem wali si� z drzewa na ziemi�. - Powinni zjawi� si� tutaj na czas. Dziwne, �e ci partyzanci nie przepu�cili nas i nie poczekali na autobus. Wi�kszy �adunek, s�absza ochrona i wi�cej cennych rzeczy w �rodku... Trzyma�bym g�ow� ni�ej, pu�kowniku.
Ostatnie s�owa skierowane by�y do Cletusa, kt�ry podni�s� si� i z furi� szarpa� �aluzj� w dolnej cz�ci pojazdu. W po�owie oparty o drog�, jako �e samoch�d znalaz� si� na jej wybrzuszeniu, Cletus odsuwa� �aluzj�, stopniowo poszerzaj�c otw�r wychodz�cy na r�w, do kt�rego wpad� martwy kierowca - otw�r wystarczaj�co du�y, aby Cletus m�g� si� przez niego przecisn��.
Ukryci w d�ungli strzelcy spostrzegli, co si� dzieje, i grad pocisk�w zadzwoni� o opancerzone podwozie pojazdu, jednak z powodu ostrego k�ta, jaki samoch�d tworzy� z ziemi�, �aden z pocisk�w nie przeszed� przez otw�r, kt�ry zrobi� Cletus. Melissa odkrywszy nagle, co Cletus zamierza zrobi�, chwyci�a go za rami�, kiedy zacz�� przeciska� si� przez otw�r.
- Nie - powiedzia�a. - To bezcelowe! Nie mo�e pan pom�c kierowcy. Zosta� zabity, kiedy wybuch�a mina...
- Do diab�a... z tym - wysapa� Cletus, jako �e strzelanina nie zach�ca�a do przestrzegania dobrych manier. - Kierowca wypad� razem z tarczowcem.
Wyrwawszy si� wy�lizn�� si� spod opancerzonego pojazdu, poderwa� i rzuci� w kierunku rowu, w kt�rym le�a�o niewidoczne cia�o kierowcy. W otaczaj�cej ich d�ungli rozleg� si� huk wystrza��w, Cletus potkn�� si�, kiedy dotar� do skraju rowu, obr�ci� i znik� im z oczu. Melissie zapar�o dech, gdy� z rowu dobieg� odg�os szamotaniny, a nast�pnie ukaza�o si� ponad nim rami�, kt�re drga�o przez sekund�, p�niej zawis�o, wyra�nie widoczne, wyci�gni�te ku g�rze, jakby w ostatnim rozpaczliwym akcie b�agania o pomoc.
W odpowiedzi hukn�� w d�ungli pojedynczy strza�, a kula urwa�a p� d�oni i nadgarstek. Trysn�a krew, ale r�ka nie cofn�a si� i krwawienie prawie natychmiast usta�o; nie wida� by�o najmniejszej stru�ki, kt�ra �wiadczy�aby o nadal pracuj�cym, �yj�cym sercu.
Melissa wzdrygn�a si�, wytrzeszczonymi oczyma wpatruj�c w wystaj�ce rami�, w ko�cu wyrwa�o si� z niej dr��ce westchnienie. Przygl�daj�cy si� temu przez chwil� ojciec po�o�y� jej na ram