Joanna Fabicka Szalone życie Rudolfa Środa, 12 kwietnia Dzisiaj pani H. dała mi ostateczne ostrzeżenie. Zażądała pod groźbą strajku, abym zrobił wreszcie coś ze swoim zgryzem. Dalsze lekcje dykcji i melorecytacji uważa za bezsensowne. Jej zdaniem moja wada wymowy dyskwalifikuje mnie jako przyszłego aktora i bez pomocy ortodonty się nie obejdzie. No pięknie! Prawie się załamałem. Ciągle muszę znosić jej docinki. Jest taka gruboskórna... Wiem, bo kiedyś położyłem jej na krześle pinezkę i nic nie poczuła! Czy ta stara sklerotyczka nie wie, że artyści są niezwykle wrażliwi? Gdyby nie moja głęboka wiara we własny geniusz, mógłbym się zrazić do tego trudnego zawodu. Nie wyobrażam sobie życia bez aktorstwa! Jeśli taki Linda może być popularny, to tym bardziej będę ja – Rudolf Gąbczak, przyszłe bożyszcze kobiet. Taki aktor to ma superanckie życie. Nic nie musi robić, tylko udaje kogoś innego. Wszyscy go podziwiają i zapraszają na bankiety. Jest ozdobą przyjęć i każdy chce się z nim przyjaźnić. Nawet jego dawni prześladowcy ze szkoły. Tak więc postanowiłem, że i ja zostanę wielkim aktorem. Nic sobie nie robię z drwin, chociaż czasem ciężko to wytrzymać. Jeszcze zobaczymy, czyje na wierzchu! Rodzicom będzie bardzo przykro, że tak mnie nie docenili. Będę przystojny, mądry i będę miał znajomości w najwyższych kręgach. Pani H. twierdzi, że nie ma to jak szczerość. Już teraz powinienem się przyzwyczajać, że życie jest twarde i nikt mnie nie będzie oszczędzał. Wie, co mówi, bo sama przeszła gehennę. Jako młoda dziewczyna została wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec. Tam zakochał się w niej jakiś baron. Długo ze sobą walczyła, wreszcie wrodzony patriotyzm nie pozwolił jej wyjść za tego oprawcę. Niestety do dzisiaj nie może sobie tego darować! I katuje mnie na lekcjach dykcji niemieckimi rymowankami: Pflichten Glücke Fisches, Bodenschatzen Mögpflisches. Tfuuu! Przecież ja będę polskim aktorem! Niech mnie, do licha, nauczy mówić po polsku! Niestety nie mogę jej tego powiedzieć otwarcie, bo bardzo często nie mam czym zapłacić za te absurdalne lekcje. Wtedy pani H. zgadza się, żebym jej oddał w naturze. Tak więc, zamiast robić różne nieprzyzwoite rzeczy charakterystyczne dla mojego wieku, cały wolny czas spędzam na prasowaniu koronek, czesaniu peruk i naprawianiu sztucznej szczęki, bo pani H. nie dowierza dzisiejszym dentystom. Znalezienie czegokolwiek w jej domu graniczy z cudem. Wszystko jest tak samo zakurzone jak ona. Mogłaby z powodzeniem otworzyć skansen i robić kokosy na turystyce. Jak przyszedłem do niej pierwszy raz, owionął mnie od progu zapach apteki podczas remanentu, a potem spadł mi z pawlacza na głowę kufer ze zdjęciami. Oglądaliśmy je chyba ze trzy godziny. Najfajniejsze przedstawiało jakiegoś przebranego kolesia na koniu i z szablą. Pani H. wytłumaczyła mi, że to oficer pułku reprezentacyjnego ułanów, co dokonał cudu nad Wisłą. Nie wiedziałem, że do wojska biorą także świętych... Tego dnia poczęstowała mnie herbatką przeczyszczającą i było naprawdę miło, ale niestety wkrótce sprawdziło się powiedzenie ojca, żebym się nie dał nabrać na kobiece sztuczki. Pani H. już niedługo okazała się wielbicielką dyscypliny oraz powiedzenia, że życie nie jest po to, żeby było miło. Do tego wykorzystuje moje dobre serce i muszę dwa razy w tygodniu odprowadzać ją na basen. W jej wieku! Wstydziłaby się. Na szczęście nie dałem się namówić, żeby uczyła mnie pływać. Diabli wiedzą, co takiej starej babie strzeli do głowy, jak zobaczy młode męskie ciało. A poza tym wcale nie ma biustu, więc nic bym nie miał z tego pływania. Ale zniosę wszystko, żeby zostać kimś. Nie tak jak mój ojciec – wieczny nieudacznik. Nie potrafi nawet dopilnować własnej fryzury. Zostało mu już tylko dwanaście włosów na głowie. Myśli, że jak je tapiruje, to tego nie widać. Ale na razie muszę skończyć szkołę, bo mam dopiero czternaście lat. A może to się przedłużyć ze względu na nieuzasadnioną niechęć niektórych profesorów do mnie, zwłaszcza Pęcherza. W drodze do domu wyrecytowałem dwieście razy „stół z po wyłamywanymi nogami”. Na przekór pani H. W domu Po przekroczeniu progu naszego domu wpadłem na worki ze śmieciami. Stoją tu już od tygodnia i na każdego przechodzącego patrzą błagalnym wzrokiem, żeby je wreszcie wyrzucić. O nie! Na pewno nie będę to ja. I tak najmniej brudzę w tym domu. Poza tym, gdybym się teraz ugiął, to już chyba nigdy nie nauczyłbym moich rodziców porządku. Nie wiem, jak można tak prowadzić dom! Swoją drogą, ciekawe, kto przerwie tę wojnę nerwów. W przedpokoju zaczyna już trochę śmierdzieć. Obaj z ojcem nie raz i nie dwa próbowaliśmy złamać mamie charakter. Kiedyś już prawie się udało. Ugotowała wtedy chyba pierwszy od miesiąca obiad – pyszną zupę grzybową. Moja euforia trwała do czasu, kiedy Opona wywlokła z kubła na odpadki pusty karton po kremie borowikowym firmy Tłusty Wieprzek. Ponieważ jestem lojalnym synem, nie powiedziałem nic ojcu. Będę miał teraz na mamę haka. Nigdy nie wiadomo, kiedy mi się to przyda. Mamę interesuje tylko feminizm, kino modernistyczne i Susan Sontag, jedyna, jej zdaniem, pisarka zasługująca na literackiego Nobla. Od czasu gdy przeczytała w jakiejś gazecie, że odeszła od własnego męża i syna, żeby zostać narzeczoną jakiejś fotografki – mama stała się nie do zniesienia. Ciągle się odgraża, że zrobi to samo. Mężczyźni są według niej źródłem wszelkich utrapień. Toleruje jedynie Gonzo – upiornego pięciolatka o twarzy i wrażliwości Hannibala! Gonzo to jej wnuk i mój bratanek. A tak się cieszyłem, kiedy z nami zamieszkał! Myślałem, że wreszcie ktoś będzie mnie słuchał i podziwiał. Miałbym nad nim władzę, i czasem, jak by nikt nie widział, to mógłbym mu nawet przylać. Niestety, jak pech, to pech! Wstyd się przyznać, ale to Gonzo mnie bije. Jego zwariowana matka, gdy tylko zaczął chodzić, zapisała go na karate. Zresztą z ojcem też mu się za bardzo nie poszczęściło (mimo że to mój brat). Filip i Hela są ekologami. Należą nawet do jakiegoś stowarzyszenia. Zielony Pokój, jakoś tak. Wiecznie wyjeżdżali na akcje i nie mogli się opiekować dzieckiem. Zresztą teraz to już tym bardziej nie mogą, bo Hela zamieszkała na Wyspie Wielkanocnej z Jamajskim mnichem na wygnaniu. Doprawdy trudno mi nadążyć za wszystkimi wydarzeniami z ich życia. Tym bardziej że moje zostało przez Gonzo przewrócone do góry nogami. A przecież i tak już miałem sporo problemów: – Pęcherz, – jak przekonać świat o moim geniuszu aktorskim, – nocne polucje, – sny o trzecim jądrze, – brak kasy, brak kasy, brak kasy! Niestety mam przeczucie, że są one nierozwiązywalne. Do tego nie podjąłem jeszcze decyzji o mojej orientacji seksualnej. Nie zakochała się we mnie jak dotąd żadna dziewczyna! Elki oczywiście nie liczę. Brrr! Czwartek, 13 kwietnia Wiedziałem, że spotka mnie dzisiaj jakieś nieszczęście! Przed szkołą mam zaprowadzić Gonzo do przedszkola. Zawsze byłem w tym domu od brudnej roboty! To już trzecie przedszkole w tym roku. W pierwszym stwierdzili, że Gonzo jest nadpobudliwy i nie mogą go okiełznać. Pani dyrektor ze łzami w oczach przyznała się do klęski pedagogicznej, łkając do ojca: „Mam nadzieję, że mogę liczyć na pańską dyskrecję!” W drugim nie było żadnej dyskusji po tym, jak ten upiorny dzieciak przeprowadził szturm na kuchnię. Rozszalały tłum przedszkolaków wdarł się na zaplecze i przewrócił kocioł ze znienawidzonymi zacierkami na mleku. Potem Gonzo był trzy miesiące w domu pod opieką babci, ale to nie za dobrze wpłynęło na jej i tak już nadwątlone morale i zmusiło mamę do szukania nowego przedszkola w trybie pilnym. Wreszcie nadszedł przez wszystkich wyczekiwany dzień. Mama jako wykwalifikowany psycholog zachowała się bardzo nieprofesjonalnie. Wykręciła się z obowiązku zaprowadzenia wnuka, mówiąc, że musi sobie „zrobić odrosty”. Nigdy nie widziałem, żeby wcześniej interesowała się ogrodnictwem. Padło na mnie, mimo gróźb, że się zabiję. Podróż metrem to był horror! Gonzo natarczywie zadawał pytania: „Czy pani ma perukę?”, „To sztuczna szczęka?” Udawałem, że go nie znam, ale na koniec Gonzo wypalił: „A Rudolf to zjada babole z nosa!” Nie wiem, co w tym było takiego śmiesznego. Ludzie są naprawdę wstrętni! W nowym przedszkolu jest bardzo miło i funkcjonalnie. Ma solidne kraty w oknach i ogrodzenie ze stalowych sztachet. Trochę mnie to uspokoiło, bo znam skłonność Gonzo do nieoczekiwanych zaginięć. Jest ostatnio na etapie Copperfielda... Wszyscy się do nas uśmiechali, a pani dyrektor powiedziała, że dzisiaj jest konkurs artystyczny na wierszyk lub piosenkę i jak Gonzo chce, to też może wystąpić. Gonzo oczywiście chciał, ale najpierw musieliśmy wysłuchać trzech dziewczynek, które smętnymi głosikami zawodziły: Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, że za tobą idą, że za tobą idą chłopcy malowani. Rozległy się histeryczne brawa rodziców, a pani dyrektor przypomniała, że hasło jej placówki brzmi: „Bóg, Honor, Piłsudski”. No i nadszedł czas na Gonzo. Trochę się spociłem, bo odwlekał w nieskończoność. Rodzice innych dzieci zaczęli klaskać dla zachęty, a katechetka szepnęła anielsko: „Śmiało, dziecino”. Gonzo zmierzwił sobie puch na głowie, łypnął złowrogo okiem i już wiedziałem, że będzie katastrofa. Powalczył jeszcze chwilę z rozporkiem i rozdarł się tak głośno, że żyły wyszły mu na szyi: Przeleć mnie w koniczynie, ooo, a twoja rozkosz nigdy nie minie, ooo! Oczywiście nie byłem głupi i nie czekałem, aż przestanie śpiewać. Jak przystało na światowca, wyniosłem się po angielsku. Uważam, że rodzina powinna trzymać się razem, a więc postanowiłem, jak tylko zostanę sławny i zarobię dość pieniędzy, odnaleźć Helę i zmusić ją do zabrania Gonzo, zanim ten doprowadzi na skraj załamania nerwowego całą naszą rodzinę. W metrze Dzisiaj znowu miałem problem z przejściem przez bramkę. Najpierw nie chciała się otworzyć, a potem zjadła bilet, skutecznie blokując przejście. Rozszalały tłum napierał na mnie i groził linczem. Odsunąłem się, z mściwą satysfakcją obserwując zmagania innych z tym piekielnym urządzeniem. Pierwsza osoba przeszła bez problemu, druga też. Kupiłem nowy bilet i znowu to samo! Tym sposobem straciłem już dwa złote i czterdzieści groszy! Wszedłem swobodnym przejściem i pojechałem na gapę, co natychmiast podniosło mój poziom stresu. Dlaczego tylko mnie się to zdarza? ZTM to ponad wszelką wątpliwość złodziejska firma. A może nawet pralnia brudnych pieniędzy? Czwartek Niech to jasny szlag trafi! Miałem już pocałować Piękną Nieznajomą, kiedy w drzwiach znowu stanął obrzydliwy facet z halabardą! Obudziłem się zlany potem. Ten sen nawiedza mnie od kilku miesięcy. Jak tak dalej pójdzie, to skończę na kozetce u psychiatry. Co to może znaczyć? Muszę poszperać w książkach mamy. Tylko żeby mnie nie nakryła! Jeszcze gotowa za darmo przeprowadzić mi terapię. Musiałbym upaść na głowę, żeby korzystać z pomocy takiego niezrównoważonego psychologa! Minąłem w drzwiach zaspanego ojca. Zawsze wygląda, jakby przed chwilą wstał, ale może dlatego, że ciągle jest potargany. Ha, ha! Na Gwiazdkę kupię mu perukę afro. Ojciec był w złym humorze, bo wczoraj odbierał Gonzo. Słyszałem, jak opowiadał mamie, że z powodu repertuaru Gonzo został wezwany do dyrektorki i musiał obiecać, że to już się nie powtórzy. Wyobrażam sobie, jak się czuł. On nigdy nie rzucał słów na wiatr. Mama twierdzi, że to dlatego do niczego w życiu nie doszedł. Potem wpadłem na wściekłą babcię, która zaczęła na mnie krzyczeć, że nie ma już wiśni w likierze. Nie musiała mi tego mówić, sam przecież widziałem, jak wygląda. Rozczochrane włosy, bezwzględnie potraktowane jakąś różową płukanką, trzęsły się na wszystkie strony. Na chudej (jak u indora) szyi zwisał smętnie fioletowy wąż boa z kilkoma kępkami piór – ślad dawnej świetności. Trzeba przyznać, że babcia ma smak i gust. Fioletowe pióra znakomicie podkreślały kolor wielkiego orlego nosa. Już dawno ostrzegałem, że tak się skończy nadużywanie wiśni w spirytusie!!! Kiedy patrzę na Gonzo, wcale mnie nie dziwi, że jest jej prawnukiem. Ten sam zacięty wyraz twarzy i niedający się utemperować charakter! No i, rzecz jasna, dziedziczna skaza – brak włosów. Chociaż babcia pewnie wyliniała ze starości. Nadaremnie przypominam jej, że ma już swoje lata i powinna raczej zbliżyć się do Boga w poszukiwaniu ukojenia niż zwiedzać świat ze zwariowanym Stowarzyszeniem Wyzwolonych Emerytów. Zaciska wtedy ręce na lasce i wznosi oczy do nieba, mamrocząc: „Czemuś mnie pokarał takim wnukiem?” Udało mi się jednak sprytnie uniknąć babcinej laski, przeskakując przez Oponę, która wylegiwała się wśród chemikaliów i rozpuszczalników „Małego Technika” Gonzo. Czmychnąłem do pokoju, obiecawszy przedtem babci, że jutro kupię jej duży zapas tych cholernych wiśni! Mama wybierała się na spotkanie lokalnej grupy wsparcia uciemiężonych mężatek. Jest bardzo dumna, że udało jej się coś takiego zorganizować mimo sprzeciwu ich mężów. Miałem już rękę na klamce, gdy dobiegł mnie jej głos: „Pamiętaj, że o siódmej przychodzi Elka”. O bogowie, o Szekspirze i Ibsenie, miejcie mnie w swojej opiece!!! Znów będę musiał wykraść ojcu butelkę nervosolu! Sam nie wiem, dlaczego tak mnie rozstrajają spotkania z Elką. Muszę uważać na nerwy. Aktor powinien umieć powstrzymać emocje, gdy wymaga tego dobro roli. Godzina 18.50 Biednemu zawsze wiatr w oczy, a diabeł dzieci kołysze! Z nocnej szafki ojca zniknęła caluteńka butelka nervosolu (stała tam jeszcze dzisiaj rano). To znak, że mama odniosła kolejny sukces w budowaniu swojego silnego feministycznego wizerunku na arenie społeczności lokalnej. Pogrążony głęboko w tych rozmyślaniach, nawet nie zauważyłem wejścia Elki. To dziwne, bo zawsze hałaśliwie wita się z Gonzo. Do ich ulubionych rytuałów powitalnych należy jazda Gonzo na grzbiecie Elki zgiętej w pałąk, galopującej po mieszkaniu, parskającej i klepiącej się po udach. – Sie masz, Ciapku! – Nie znoszę, kiedy do mnie tak mówi! Co powiedzieliby fani i wielbiciele na całym świecie, gdyby ktoś tak się zwracał do sir Laurence’a Oliviera albo Maxa von Sydov? – Załatwiłam ci robotę, żebyś mógł wreszcie uskładać na aparat ortodontyczny i przestał się faflunić. Skrzywiłem się z niesmakiem na ten charakterystyczny dla niej brak delikatności. Elka uważa mnie za fujarę, która potrzebuje menedżera nawet w takich sprawach, jak pójście do toalety. Ma tyle samo lat co ja, a zachowuje się, jakby pozjadała wszelkie rozumy. Cały czas udowadnia mi, że kobiety wcześniej dojrzewają. Zaczynam się bać tych pogróżek. Z Elką zbliżyliśmy się do siebie, kiedy ogłoszono w szkole plebiscyt na najmniej lubiane osoby. To był jedyny raz, kiedy w życiu coś wygrałem. Zamierzałem być oschły i ignorować jej rewelacje. Nie zmiękłem nawet, gdy próbując mnie pocałować, zwaliła się swym mało powabnym ciałem Attyli. Na szczęście źle obliczyła odległość i spadła z tapczanu. Będę musiał potem sprawdzić, czy nie powstał pod dywanem jakiś krater. Zaznaczam, że w sprawach seksu byłbym mało wybredny, ale Elka o twarzy pijanego transwestyty i oddechu cuchnącym „Kowbojami” zabija moje gotujące się libido w zarodku. – To praca w reklamówce! Prawdziwa rola do zagrania! I stała się jasność! A trąby jerychońskie zagrały mi triumfalnie! Oczyma duszy widziałem już, jak po latach opowiadam o początkach mojej kariery. Już słyszałem te telefony w Hollywood i moją ponętną sekretarkę (wymiary: 108, 63, 108), pytającą omdlewająco: „Rolfi, jesteś dla Spielberga czy cię nie ma?” – To reklama kleju mocującego protezy zębowe – usłyszałem z zaświatów przepalony głos Elki. – Coooo? – zawołałem oburzony. – Od czegoś trzeba zacząć. Tym bardziej, Ciapku, że nie będziesz musiał nic mówić – zaśmiała się szyderczo. Moja dusza załkała w środku. Ja jej jeszcze pokażę! Gdy tylko jakakolwiek inna kobieta zechce mnie zauważyć, natychmiast porzucę Elkę bez skrupułów. Będzie jeszcze skrobała do drzwi mojego pałacu z dwoma basenami i brodzikiem (na wypadek, gdybym do tego czasu nie nauczył się pływać)! – Wybieraj, albo bierzesz, co leci, albo do końca życia będziesz tylko śnić o prawdziwej scenie, ty fafluło! – krzyczała, podając mi równocześnie chusteczkę, gdyż ślina uwięzła mi w kącikach ust. Na całe szczęście mama przerwała ten wyrachowany seans okrucieństwa, mobilizując nas do pogoni za babcią. Późny wieczór Jestem wykończony! Moja rodzina doprowadza mnie do rozpaczy! Znów byłem pośmiewiskiem wszystkich sąsiadów! To ja musiałem gonić babcię jeżdżącą z dziką radością na małej hulajnodze Gonzo. Zręcznie wyjechała z alejki prowadzącej na ulicę. Całe szczęście, że nie zniszczyła grządek. Wypieliłem je ostatnio, bo przypominały tereny nad Wisłą, porosłe bujnymi chwastami. Zasiałem maciejkę, ale nic do tej pory nie wyrosło. Nie tracę jednak nadziei. Moi rodzice nie potrafią docenić, jakim dobrem jest posiadanie ogródka w sercu stolicy. Według nich nadaje się on tylko do przechowywania niezliczonych rupieci. Nie zrazili się nawet dwukrotnym upomnieniem komisji osiedlowej. Babcia z wdziękiem wjechała w płotek nieokreślonego koloru, odgradzający nas od reszty świata, i wydostała się na otwartą przestrzeń. W tle ujadał Gonzo. Boże! Zawsze jak dostanie nową zabawkę, od razu ją sobie z babcią wyrywają. Jakby nie można było ustalić dyżurów! Przed domem było już niezłe zbiegowisko. Zajęczyca spod piątki jak zwykle się darła, że babcia potrąciła jej pieska, co było o tyle perfidnym kłamstwem, że piesek rok temu wpadł pod wóz do opróżniania szamba. Tymczasem babcia robiła już trzecią rundkę wokół domu. Ludzie pokazywali ją sobie palcami. Wyglądała niczym podstarzała Isadora Duncan, z powiewającym na wietrze fioletowym boa i z szaleństwem w oczach. Całkiem nieźle jej szło, a do nawigacji używała wystawionego języka. Córka sąsiadów zakryła oczy swojemu małemu synkowi, szepcząc ze zgrozą: „Starość jest straszna”. I nagle nastąpiła tragedia: babcia przyszarżowała na zakręcie i straciła panowanie nad pojazdem! Jak zwykle w sytuacjach kryzysowych, tylko ja staję na wysokości zadania, kiedy więc z impetem wjechała w kubły ze śmieciami, to ja musiałem ją wyciągać. Strasznie śmierdziała. Na szczęście Elka była ze mną i zanurkowała po szal. Nie był już taki fioletowy i miał jeszcze mniej piór. Nie wiem, co babcia teraz zrobi. Nigdy przecież nie była minimalistką. Noc Obudziło mnie skrobanie do drzwi. W pierwszej chwili myślałem, że to Marilyn Monroe (która akurat płynęła obok mnie przy świetle księżyca). Niestety! Jak pech, to pech! To tylko Opona przyszła do mojego pokoju, przegoniona przez innych domowników. Cuchnęła intensywniej niż zwykle, a na pozlepianej sierści lśniły resztki smaru samochodowego. Wpakowała się do łóżka, położyła na mokrym prześcieradle (a była dopiero godzina 0.30) i z miejsca zaczęła chrapać. Wstałem i zmieniłem prześcieradło. Korzystając z okazji, wyrecytowałem sto trzydzieści dwa razy: „W czasie suszy sosza, szosza, szosa sucha”. Ufff! Pracowitość i systematyczność nade wszystko! 20 kwietnia Dzień zaczął się jak zwykle, czyli pechowo. Obudziły mnie przekleństwa babci, która przetrząsała cały dom w poszukiwaniu wiśni w spirytusie. Miała na sobie kanarkową koszulę non-iron i fioletowe boa (trochę pozlepiane po ostatnim incydencie). Na głowie dyndał jej funt kłaków w kolorze zgniłych buraczków – efekt wymieszania przez Gonzo kilku farb. Z impetem wtargnęła do mojego pokoju, mamrocząc: – Co za dom! Żeby brakowało podstawowych produktów spożywczych! Chciałem ją spławić jak najszybciej, bo dochodziło wpół do ósmej i bałem się, że się znowu spóźnię do szkoły. Ale babcia miała swoją jazdę! Rozsiadła się wygodnie w fotelu bujanym (to znaczy bujany to on był, zanim Gonzo odpiłował mu bieguny) i rozpoczęła niekończącą się opowieść z czasów swej rozpustnej i pełnej mrocznych tajemnic młodości. Muszę przyznać, że babcia jest, no... w każdym razie była osobą światową. Ma już chyba ze sto lat, nikt tego dokładnie nie pamięta, nawet jej syn, a mój ojciec. Ma na imię Filomena i nie kojarzy już, czy jest spokrewniona z dynastią Romanowów, czy też z hamburską linią Rothschildów. Niestety moim dziadkiem był podobno jakiś pastuch z okolic Lwowa. Babcia uwiodła go, gdy pędził przez jej wieś stadko wymizerowanych gęsi. Karą za mezalians jest nasze nazwisko. Mnie ono specjalnie nie przeszkadza, ale babcia nie może znieść jego plebejskiego rodowodu. Była w młodości wielbicielką opery i baletu, znawczynią sztuk. Do grona jej przyjaciół należeli: znany reformator teatru Gordon Craig, bracia Lumiere, Flip i Flap. Tata wszystkiemu zaprzecza i zaklina się, że babcia przez całe życie nie ruszyła się z okolic Ozorkowa. Ja w każdym razie jak tonący brzytwy uczepiłem się jej znajomości z Flipem i Flapem. Po kimś przecież musiałem odziedziczyć geniusz aktorski! Ale największą miłością jej życia był Rudolf Valentino – boski macho, kochanek ze snów. Spotkała go ponoć w Paryżu. To po nim mam imię. Babcia wymusiła je na moich rodzicach tygodniowym strajkiem głodowym. Taaaa... oni ulegli, a ja muszę nieść to brzemię, ten dzwoneczek trędowatego! Teraz też nawiązała do tej znajomości: – Najbliższy mi ze wszystkich był Valentino – powiedziała i poprawiła kokieteryjnie sztuczną szczękę. Bałem się, że opowieści nie skończy przed południem: – Przecież Valentino był kochankiem Poli Negri! Babcia poległa, ugodzona jadowitą strzałą w samo serce. To zawsze działało niezawodnie! Nienawidziła Negri. Była pewna, że ukradła jej podstępem angaż u samego Ernsta Lubitscha, skazując ją tym samym na role jasełkowych diabłów, którym okrutne wiejskie dzieciaki co roku podpalały ogony i co roku babcia nie mogła siedzieć aż do wiosny. Tymczasem czas płynął i już byłem pewien, że przeprawa z Pęcherzem mnie nie ominie. Nie mogłem ruszyć się z łóżka, póki babcia tkwiła w pokoju. Może i była stara, ale wzrok miała dobry, a ja ze swoją permanentną poranną przypadłością wszystkich prawdziwych mężczyzn nie mogłem obrażać starszej bądź co bądź kobiety! Ale i nie mogłem dłużej tkwić w łóżku, toteż wyskoczyłem jak z procy, licząc, że ten niemały szczegół umknie jej uwagi. Nie umknął. Dwa dni wszyscy mieli temat do rozmów przy wspólnych posiłkach. Nawet Opona przestała spać w moim łóżku. Godzina 9.45 Kiedy poskarżyłem się ojcu, że przez babcię prawie codziennie nie mogę zdążyć do szkoły, mruknął tylko: – Teraz wiesz, synu, jakie miałem ciężkie dzieciństwo. – Zamyślił się i dodał: – Chyba nawet straszniejsze niż ty. Poprosiłem go, żeby mi napisał usprawiedliwienie dla Pęcherza i podał jakiś fikcyjny powód mojego spóźnienia. O tym, że nie ma on za grosz wyobraźni, świadczy ten strzępek papieru: „Panie Pęcherzu! Rudolf prosił mnie o napisanie usprawiedliwienia, ale nic mi nie przychodzi do głowy. No to usprawiedliwiam. Gąbczak. Ojciec” I czy ja mogę nie być znerwicowany? W zemście schowałem mu słownik polsko-angielski, i Bóg mi świadkiem, że nic mnie nie obchodzi ta banda Japończyków, których ma dziś na karku! Po namyśle Wcale nie jestem egoistyczny, tylko dbam o własne interesy. To się nazywa asertywność. Godzina 11.00 O nie! Przed zamkniętymi na klucz drzwiami szkoły nie było żywej duszy! Musiałem skorzystać z diabelskiej instalacji alarmowej, uruchamiającej dzwonek w gabinecie Pęcherza. Zjawił się po dwóch minutach i z twarzą wykrzywioną kapryśną euforią markiza de Sade wyskrzeczał: – Gąbczak, ty niefortunny owocu rodzicielskiej niefrasobliwości, chybionej antykoncepcji! Dość już mam twojej spóźnialskiej gęby! Na poniedziałek wypracowanie: Moje obowiązki względem placówki dydaktycznej, jaką jest szkoła. Chcąc okazać mu wyższość, a zarazem zapobiec dalszym wyzwiskom, odparłem głośno i wyraźnie (o ile oczywiście pozwalała mi moja dykcja): – Proszę nie krzyczeć, bo miałem in flagranti z konkurentką Poli Negri. Zostawiłem go osłupiałego w drzwiach i pognałem w stronę WC, żeby rozładować narastające napięcie. Niestety już było za późno, bo właśnie zaczynała się lekcja baletu. WF mamy do wyboru, a ja coraz częściej zastanawiam się, czy nie zmienić dyscypliny. Jestem na tych zajęciach jedynym facetem i teraz wiem, jak czuli się kolorowi w dobie apartheidu. Po WF-ie Koleżanki z klasy wystosowały petycję o osobną szatnię dla mnie. Niewdzięczne kokietki twierdzą, że (cytuję z bólem) „te jaszczurcze ślepka prześwietlają nam ubrania”. Co za cios! Doprawdy nie wiem o co tyle hałasu! Ja nie miałbym nic przeciwko temu, żeby one tak samo patrzyły na mnie (tylko nie Elka). Na szczęście Pęcherz pierwszy raz w życiu stanął po mojej stronie. Oświadczył, że dla jednego bęcwała nie będzie robił osobnej przebieralni. Zaproponowałem, że mogę się rozbierać razem z naszą panią od baletu, ale ta zagroziła, że odejdzie do prywatnej szkoły, gdzie są cywilizowane warunki pracy. Włożyłem pod czarne getry (stare kalesony taty) cztery pary slipek, żeby nie było już draki, i tak zabezpieczony pobiegłem ćwiczyć balance. Jak pech, to pech! Akurat dzisiaj musieli zrobić dla całego rocznika sprawdzian ogólnosprawnościowy! Próbowałem udać, że złamałem nogę, ale jak tylko otworzyłem usta, Śruba wrzasnął: „Bez dyskusji, Gąbczak!” Przed skokiem przez kozioł Rafał z siódmej c uszczypnął mnie w tyłek i źle wymierzyłem odległość. Zamiast bezpiecznie wylądować na macie, roztrzaskałem sobie o ten cholerny kozioł jajka. Śruba się darł: „Gąbczak, na miłość boską, nie igraj z ogniem!” Pozostałe wyniki sprawdzianu: – skok w dal z miejsca: jeden metr, – bieg na sześćdziesiąt metrów: jedenaście i pół sekundy, – rzut piłką lekarską do tyłu: sześćdziesiąt centymetrów (to nie moja wina, że Śruba tam stał). Elka zajęła drugie miejsce, zaraz po Rafale. Cały czas gapiła się na moje getry. Chyba je ode mnie dostanie dla świętego spokoju. Na przerwie sprawdziłem w sekretariacie, czy są jakieś wolne miejsca w innych sekcjach. Zostało tylko rugby, ale wtedy byłbym w jednej grupie z Elką. Jest to absolutnie wykluczone! Wieczorem pomodliłem się do dobrego Boga: „Błagam Cię, Panie Boże, żeby w moim domu było wreszcie normalnie i żeby rodzice zachowywali się normalnie, i żebym się zakochał tak mocno, że nie potrzebowałbym nikogo i tych wstrętnych rodziców. Tylko pod warunkiem, że z wzajemnością. Amen. PS. I proszę cię, dobry Boże, żeby nie było sprawdzianu z WF-u. A jak musi być, to z tego, co umiem, tylko nie wiem, co by to mogło być. Amen”. Wypracowanie dla pęcherza Uczeń ma wobec szkoły różne obowiązki. Szkoła, by poprawić swą niechlubną opinię jednego z systemów przemocy społecznej, powinna włączyć się w nurt antypedagogiki. Ten nowy trend niesie ze sobą nieocenione zdobycze dla zdrowego rozwoju dzieci i młodzieży. Młody człowiek ma ogromny potencjał twórczy, tak skutecznie tłumiony przez niekompetentnych pedagogów. Dlatego obowiązkiem szkoły jest odejść od niechlubnych praktyk kar cielesnych, stosowania presji psychicznej i wywierania jakiegokolwiek nacisku na uczniów. Szkoła ma być dla młodych azylem, uczyć ich wolności, prawa do wyrażania niepopularnych sądów i powinna pozwolić błądzić w poszukiwaniu własnej drogi i indywidualności. I obowiązkiem ucznia jest szkole to umożliwić. Ale zadałem Pęcherzowi bobu! Trochę ściągnąłem z pracy mamy na jakąś konferencję, ale tak samo czuję... Po namyśle dopisałem: PS. Mój wujek jest szychą w Urzędzie Skarbowym. To powinno skutecznie zniechęcić do mnie Pęcherza! Piątek Wyrzuciłem te cholerne śmieci mimo sugestii mamy, że za parę dni same sobie pójdą. Jej poczucie humoru wyciągnęłoby z trumny umarlaka. Potem ojciec zrobił mi awanturę, że ciągle okupuję łazienkę. – Rozumiem, że trudny okres dojrzewania ma swoje prawa, ale nami, synu, też targają potrzeby fizjologiczne! Już nawet tam nie jestem bezpieczny! Przecież nie mam zamka w drzwiach swojego pokoju. Łatwo tak mówić komuś, kto już dawno przestał być mężczyzną. Wiem o tym, bo podsłuchałem kiedyś mamę na grupie wsparcia. Ojciec pewnie uważa, że mam nerwicę seksualną. A przecież każdy ma prawo do odrobiny intymności! Ponieważ jutro jest casting, postanowiłem spojrzeć na siebie krytycznie, żeby ocenić obiektywnie swoje szanse. Hmm... Sam nie wiem, co o tym myśleć. Na pewno nie jestem przeciętny i to może być mój atut. Z drugiej strony muszę przyznać, że nie bardzo mi się w życiu poszczęściło. W przyszłości zdecydowanie będę stawiać na intelekt. Po ojcu mam niski wzrost, po mamie długie kończyny i bujne włosy. Niestety nie rosną jakoś normalnie, tylko układają się w fale. Dzięki temu upodabniam się do aktorek kina niemego. Może dlatego babcia za mną nie przepada, że wciąż jej przypominam Połę Negri? Wąskie i blisko osadzone oczy czynią ze mnie kogoś, komu ciężko zaufać, a przecież można. Cierpię więc na swoiste rozdwojenie. Wygląd robi ze mnie mało rozgarniętego brzydala, gdy w rzeczywistości jestem wrażliwym i twórczym młodym inteligentem o skomplikowanej osobowości i aparycji. Właśnie tak lubię o sobie myśleć, chociaż inni oceniają mnie tylko po pozorach. Jest jeszcze coś, co stało się powodem nieludzkich żartów moich koleżanek i zawiści kolegów... Z trudem upycham Go w spodniach. Zgodnie z modą noszę portki opuszczone w kroku, ale na litość boską, przecież nie mogę pokazywać ludziom tyłka! Dość mam zaczepek facetów ze sztucznymi rzęsami. Na pewno mam utajone trzecie jądro i ono zajmuje tyle miejsca! A jak się ujawni w tym Najważniejszym Momencie? Będę musiał je wyciąć! Aj! Babcia zaciera ręce i śmieje się, że dam popalić dziewuszkom. Za to intelektem powalam na łopatki każdego. Jak złamałem sobie nogę na defiladzie szczudlarzy i leżałem pół roku w gipsie, to przeczytałem wszystkie książki rodziców: Nerwice wegetatywne, Psychopatologię życia codziennego, Schizofrenię, Kompulsywne modele zachowań, Ucieczkę od wolności (trochę się naciąłem, bo myślałem, że to kryminał), Wstęp do psychoanalizy, Mistyczne i archetypiczne obrazy kosmosu. Były też trochę lżejsze pozycje: Końcówka Becketta, Szklany klosz Sylvii Plath, Pod wulkanem, Ptasiek. Jak to zobaczył doktor Gruczoł, to odbył z rodzicami długą rozmowę. Następnego dnia mama przyniosła mi do czytania „Bravo Girls”. To też było fajne, bo dowiedziałem się, że nie można zajść w ciążę przez pocałunek, a petting to nie to samo co jogging. Nie mogę przestać myśleć o tym Rafale. Na samo wspomnienie cierpną mi pośladki. Sobota, 22 kwietnia Od samego rana jestem niezwykle podekscytowany! W nocy trzy razy musiałem zmieniać prześcieradło. O czternastej rozpoczyna się w wytwórni filmowej „Wytwórnia” casting do reklamy szybko schnącej pasty mocującej protezy zębowe. To może być przełom w moim życiu! Goliłem się pięciokrotnie. Gonzo na mój widok wrzasnął falsetem jak z Blaszanego bębenka i razem z Oponą schował się do bieliźniarki. Starłem z twarzy grudki krwi i wróciłem do łazienki, żeby wydepilować sobie pachy. Z rozpędu ogoliłem i nogi. Przynajmniej włosy nie będą mi wystawały z getrów, czyniąc ze mnie jakiegoś nieokrzesanego neandertalczyka. Właśnie zeskrobywałem w łazience kamień z zębów, kiedy wpadła mama i zaczęła wywalać brudy z kosza: – Gdzie, u diabła, podział się mój pilnik do paznokci? Jak zobaczyła, że trzymam go w ręce, wpadła w furię. Szarpała się ze mną jak szalona, a mnie została do wyczyszczenia tylko górna trójka i nie chciałem go oddać. Wreszcie udało się jej go złamać. Całe szczęście, że nie razem z moim zębem. Ale tak sobie przejechałem po dziąśle, że zalałem się krwią. Mama sięgnęła błyskawicznym ruchem do apteczki i wyjęła z niej spirytus. Chlusnęła obficie na to, co zostało z pilnika, i syknęła: „Jesteś nienormalny!” Teraz dostanę zakażenia, wypadną mi wszystkie zęby i umrę ze zgryzoty. Zareagowała z matczyną troską: „Przynajmniej nie będziesz już potrzebował aparatu ortodontycznego”. Odmówiła też wezwania Gruczoła. Nie ma co! Świetnie się zaczęła przygoda z showbiznesem. W metrze Dziąsła ciągle krwawią. Zabrudzę na planie protezy zębowe i będę musiał zapłacić wielomilionowe odszkodowanie! A w ogóle, to czy mogę się tam pokazać z takimi dłońmi? Jakby je odrąbano Frankensteinowi. Na pewno urodziłem się bez rąk i w szpitalu pijany chirurg przyszył mi łapy jakiegoś kulomiota, który zginął na zawodach trafiony własnym pociskiem. W dodatku mama w ataku szału pocięła na kawałki moją kolekcję koronkowych rękawiczek, a potem długo konsultowała się z jakimś profesorem od zaburzeń. Kilka godzin później Jestem na granicy histerii, niczym kobiety na krawędzi załamania nerwowego. Od dwóch godzin tkwię unieruchomiony w windzie, w wytwórni. Guzik z napisem „Alarm” wciskałem tak nerwowo, że wypadł, a ja mam na palcu bąbel wielkości truskawki po napromieniowaniu. Tak się spociłem, że zaczynam mieć dosyć swojego zapachu. Zamknięta wraz ze mną młoda dziewczyna zanosi się w rogu od płaczu. Nienormalna czy co? Oho! Idzie ekipa techniczna! Godzinę później Ciągle w windzie! Ci robole nie mogą sobie poradzić z najprostszym problemem. Ponieważ winda zatrzymała się tak, że była mała szczelina na górze, postanowili, że mamy się przez nią przecisnąć. Uwięzionej ze mną anorektyczce to się udało. Zostałem w środku sam, ale jakoś nie potrafiłem się cieszyć, że mam dla siebie więcej miejsca. Podczas gdy technicy usiłowali podciągnąć trochę windę, ja obliczałem w panice, na ile starczy mi tlenu. Byłem jednak zbyt zdenerwowany. Wreszcie zapadła decyzja: mam wyłazić szczeliną, bo windy nie da się ruszyć. Robotnicy tak mnie poganiali, że nie zdążyłem nawet zrobić kilku ćwiczeń rozluźniających tai- chi. Kiedy byłem już w połowie, winda nagle ruszyła! Naprawdę nie wiem, co w tym takiego śmiesznego. Mogłem zostać zmasakrowany niczym bohaterowie filmów „gore” klasy C! Napisałbym skargę, gdyby dla ukojenia nerwów robotnicy nie przynieśli mi dużego kubka mocnej kawy. Na wolności Teraz pędem na casting. Opatrzność nade mną czuwa. Przed drzwiami kłębił się tłum bezzębnych emerytów, a więc nie mają jeszcze pełnej obsady. Zapytałem na wszelki wypadek jakiegoś faceta z ekipy, jakie role już są obsadzone. Spojrzał na mnie przeszywającym wzrokiem technika rentgenologa i powiedział: – Dla ciebie najlepsza byłaby rola papy uszczelniającej albo Domestosa. Co za dowcip! Kiedyś oni wszyscy będą mi się kłaniać w pas! Po regularnej bitwie z bandą rozwydrzonych staruszków jestem wreszcie w środku. Ten koleś, którego zaczepiłem na korytarzu, okazał się drugim reżyserem. Od razu wyłowił mnie z tłumu i kazał się przejść pod ścianą w tę i z powrotem. Wskazówki reżyserskie: – Zagraj mi to pięknie. Szybszy uśmiech. Pokochaj ten produkt! Wykonałem to najlepiej, jak umiałem, stosując metodę Stanisławskiego. Na koniec zaprezentowałem jeszcze dwa razy hulance. Wieczór Siedzę w domu i nie mogę ruszyć szczęką! Włożyli mi między zęby jakieś świństwo, które natychmiast stwardniało. Mama dzwoni po prywatnych pogotowiach pediatrycznych. O wstydzie! O hańbo! Niedziela rano Alarmowa pomoc pediatryczna poniosła całkowitą klęskę w obliczu mojego nieszczęścia. Po kilku bezskutecznych próbach zbliżenia się do mnie lekarz zadzwonił po Doraźną Pomoc Stomatologiczną, sugerując przypadek beznadziejny. Para pielęgniarzy złapała mnie za ręce i nogi, a trzeci (o twarzy troglodyty) otworzył mi siłą szczękę. To znaczy próbował to zrobić. Klej jednak trzymał mocno. Na razie dali mi zastrzyk przeciwbólowy i nadeszła pora na małą czarną walizeczkę, pełną wymyślnych narzędzi do zadawania tortur. Ponieważ jestem niezwykle wrażliwy – zemdlałem. Popołudnie Ciągle z zaplombowanymi szczękami. W moim pokoju piętrzy się kolekcja pluszowych zwierzątek. Te od dentystów mają wielkie zęby. Zapewne niezlepione pastą szybkoschnącą. Szczęściarze! Po kolejnej wizycie prywatnego zespołu pediatrów mama się załamała i już nikogo nie wzywała. Razem z ojcem stwierdzili, że za dużo ich to kosztuje. Napisałem im, że będą to sobie mogli odliczyć od podatku. Okazali jednak godną pogardy oziębłość serca i zażądali, bym poszedł po prostu w poniedziałek do swojego lekarza rodzinnego. A przecież jestem u Gruczoła na czarnej liście!!! Nasze stosunki nie układają się najlepiej, odkąd moja złamana noga zrastała się pod jego opieką pięciokrotnie. Ostatnio wyrzucił mnie za drzwi. Nie chciał już dłużej wysłuchiwać moich, jak twierdził, monotematycznych monologów. Odmówił też otoczenia szczególną opieką mych drogocennych strun głosowych, a nawet zaproponował, bym znalazł sobie innego łosia. On jest nienormalny. Po co mi łoś? Przecież nie jestem weterynarzem! Tymczasem udałem się na lekcję dykcji i poprawnej wymowy do pani H. Opłaciłem ją z góry. Nie będę wyrzucał pieniędzy w błoto. Poniedziałek, 24 kwietnia Znowu awantura o łazienkę. Tym razem dołączyła się mama, mimo że pracuje w domu i nie musi tak jak ojciec być o dziewiątej w pracy. Wszystko przez tego zdrajcę Gonzo. Rodzice nakryli go, jak sikał do zlewu na niepozmywane naczynia. A tyle razy mówiłem, żeby sprzątać na bieżąco. I oczywiście to mnie się dostało! Mam za karę umyć te wszystkie posikane talerze. Muszę koniecznie kupić gumowe rękawiczki. Z panią H. koniec. Pozwoliła sobie na niewybredne żarty, a potem kazała mi pisać dwadzieścia osiem razy: Raz chorąży w miąższu drążył gździla, co się szwarno prążył, w móżdżku grzebał, miażdżył mżawkę, aż miażdżycę miał i czkawkę. Tfuu! Powiedziała, że w moim przypadku wszystko jedno, czy piszę, czy mówię. Nie rozumiem, co miała na myśli. U lekarza Żałuję, że nie mogłem wrzeszczeć na całe gardło (wstyd), tak mnie bolało. Gruczoł nie okazał żadnego współczucia i siłą, za pomocą dłuta i jednej grubej baby, rozwarł moją szczękę! Przy tym barbarzyńskim zabiegu nadłamała mi się jedynka! Gruczoł jak zwykle udawał, że nic nie widzi, i z furią wyrwał mi lusterko. Zapytałem go, czy mógłby mi dosztukować brakujący kawałek, ale zamiast odpowiedzieć, rzucił się do telefonu. Zaczął nerwowo wypytywać, kiedy może wyjechać do Czeczenii z misją humanitarną jako ochotnik. On jest niepoczytalny! Wtorek, 25 kwietnia Już nie wiem, który raz przeklinam siebie za wybór klasy humanistycznej. Poszedłem do niej, ponieważ naprawdę jestem wielkim artystą. A wszyscy artyści to humaniści. Poza tym był bardzo atrakcyjny program: matematyka tylko dwa razy w tygodniu, a chemia i fiza raz na dwa tygodnie. To mi bardzo odpowiadało. Ale niestety były także i złe strony: w mojej klasie byłem jedynym facetem! Ten świat stoi na krawędzi przepaści, skoro mężczyźni, zamiast propagować sztukę, jeszcze bardziej ograniczają swoje ścisłe umysły. Przecież wiadomo, że nauki przyrodnicze tylko kombinują, jaki tu wymyślić nowy sposób zgładzenia ludzkości. Całą klasą chodzimy na balet, w ramach WF-u. Chociaż to akurat nie jest takie złe. Odstręczają mnie tylko te umięśnione, spocone męskie osobniki. Wolę kobiece towarzystwo. Już się z nim do tego stopnia zintegrowałem, że wchodzący do nas na lekcje nauczyciele mówią: „Dzień dobry, dziewczynki”. Tylko patrzeć, jak mi wyrosną piersi! Najgorsza jest Klepsydra, babka od łaciny. Dzisiaj znów się do mnie przyczepiła: – Gąbczak, mam nadzieję, że nie zapomniałaś o dzisiejszym sprawdzianie z czytania? Chyba na następnej lekcji wyjmę transparent z napisem: „Mam siusiaka!” Kazała mi czytać Pamiętnik z wojny galickiej Juliusza Cezara. – Nostri omis...sis pilis gladiis rem gerunt. Repente post tergaeq...ui... tatus cernitur. Dukałem tak jeszcze ze dwadzieścia minut, a na koniec Klepsydra spytała: – Czy coś z tego zrozumiałaś? Powiedz własnymi słowami. Oczywiście, że nic nie zrozumiałam, ale wystarczy odrobina inteligencji, żeby wiedzieć, co tam było grane. – No więc... tego, Cezar napisał pamiętnik z wojny galickiej. Wojna działa się w Galicji między Galami i Rzymianami. Galowie wygrywali, bo mieli po swojej stronie Asterixa, Obelixa i Panoramixa. No i tego... Cezar się bardzo martwił, że przegra. Klepsydra powiedziała na to tylko dwa zdania: – Bardzo ciekawe. Twoje zaliczenie stoi pod znakiem zapytania. Powinna obejrzeć ten film rysunkowy. Wtedy by zobaczyła, że nie kłamałem. Głupia gęś! Czwartek, 27 kwietnia Nie pisałem tyle czasu, bo czekałem na telefon z wytwórni, jak wypadły moje zdjęcia próbne. Strasznie się denerwuję, chociaż wiem, że lepszego ode mnie nie znajdą. Ten dreszczyk oczekiwania dobrze o mnie świadczy. To znak, że nie zatraciłem zdrowego rozsądku w zwariowanym świecie showbiznesu. Elka obiecała, że spróbuje popchnąć moją sprawę. Jej mama ma tam podobno byłego kochanka. Piątek Czekam na telefon. Sobota Ciągle czekam. Niedziela Już nie czekam, bo właśnie była Elka i powiedziała, że narobiłem jej tylko wstydu tymi popisami baletowymi. Podobno wybrali jakiegoś bezzębnego dziadka. Taki już mój los! Wielcy aktorzy rzadko byli doceniani za życia. Były kochanek mamy Elki podobno nie mógł jej sobie przypomnieć. Po południu zabrałem Oponę na relaksujący spacer po naszej dzielnicy. Wygląda jak z filmów rysunkowych. Wzdłuż wąskich uliczek stoją poupychane ciasno malutkie piętrowe domki z jeszcze mniejszymi ogródkami. Prawdopodobnie miało to być osiedle dla karłów, ale władze zarzuciły ten pomysł i zasiedliły je normalnymi ludźmi. Teraz wszyscy zaglądamy sobie do okien i to jest przyczyna mojej nerwicy. Stale czuję na sobie krytyczny wzrok sąsiadów. Na kimś z zewnątrz nasza okolica sprawia wrażenie sielskiej mieściny, gdzie czas zwolnił, a ludzie są mili i spokojni. Niestety to tylko iluzja. Mieszka tu niezliczona liczba odrażających, wścibskich typów, które całe dnie siedzą przed domem w bieliźnie i komentują każde wydarzenie. Do tego wydaje się im, że są bardzo dowcipni. Nasza rodzina należy do ich ulubieńców. Stanowimy tu inteligencką mniejszość, mimo że rodzice co jakiś czas dokonują desperackich prób integracyjnych. Zwłaszcza mama ze swoją paranoiczną misją posłannictwa. Ma przeciwko sobie już prawie wszystkich żonatych facetów i niektóre ich małżonki. Doszliśmy z Oponą do końca ulicy i znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Mają tu podobno ulokować wysypisko śmieci. Na razie mieszkańcy ustalają, czy są za, czy przeciw. Szkoda mi będzie tego miejsca. Jak byłem mały, zawsze się tu bawiłem z Elką w Indian. O! Pod tym drzewem zdjęła mi skalp. Wtedy nasze mamy przestały na tydzień ze sobą rozmawiać. Drugi raz przestały, kiedy na polanie, blisko szamba Zajęczycy, bawiliśmy się z Elką w dentystę. Borowałem kredkami jej zęby i zostały w nich wszystkie rysiki. A to były zagraniczne kredki! Tak sobie rozmyślałem i czułem się prawie jak ktoś bardzo sławny, kto wrócił w swoje rodzinne strony. Jak to miejsce będzie wyglądało za dwadzieścia lat? Pewnie nikt oprócz mnie już nie będzie żył, a tu może zamieszkają karły? Myślę, że lepiej czułyby się w tej ciasnocie. Mnie zdecydowanie brak rozmachu, nie mogę rozwinąć skrzydeł. Ale człowiek ma naturalną zdolność do asymilacji, dlatego czuję, jak z dnia na dzień kurczy mi się mózg. Wzmogłem czujność, bo od kilku chwil dobiegał do mnie jakiś dziki skowyt. Jakby potępionych duchów nad moczarami. Poczułem się nieswojo, tym bardziej że zrobiła się już szarówka. Opony, rzecz jasna, ani śladu! Jak tylko wyczuje niebezpieczeństwo, od razu ucieka. I to ma być obronny pies... Żyjąc w takiej zbzikowanej rodzinie, zatraciła instynkt. Ujadanie przybrało na sile i duchy zaczęły się miotać za kępą chwastów. Już miałem uciekać, kiedy rozpoznałem ogon Opony. To skończona idiotka! Wpadła w osty i patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Nie mogła się ruszyć, bo cała była oblepiona dziadami. Dziadowa jedna, no! W dodatku nie chciała współpracować. Miotała się na wszystkie strony, jakby była specjalną pozycją menu w chińskiej restauracji. Z każdym ruchem jeszcze bardziej ją bolało. Dziady za żadne skarby nie chciały się odczepić, musiałem je wyrywać razem z sierścią. Jak było już po wszystkim, Opona faktycznie przypominała chińskiego psa. Była prawie łysa. Zamiast mi podziękować, łypnęła okiem z wyrzutem i pognała do domu. Poniedziałek, 1 maja Maj, maj jest na ziemi. Świat, świat się zieleni. Pod naszym oknem rozegrała się prawdziwa bitwa ideologiczna! Komuniści kontra anarchiści. Wyszedłem nawet do ogródka, ale kiedy przyjechała policja z armatkami wodnymi, wolałem nie ryzykować. Nieźle lali! Nawet dobrze się złożyło, bo odpadło mi mycie okien. Szkoda tylko, że nie zdążyłem ich przedtem zamknąć. W pokoju nakryłem rodziców w dziwnych pozach. Stali przytuleni z nosami przy szybie, mama trzymała głowę na ramieniu ojca, a ten rozmarzonym głosem szeptał: – Spójrz, kochana, jak za dawnych, dobrych łat. Pamiętasz? Nigdy nie widziałem, żeby byli dla siebie tacy mili! Jednak wspólna przeszłość wojenna łączy... Szkoda, że ja mam pecha i nie mogę walczyć na barykadach. Zrobiło się zupełnie romantycznie. Niestety nie na długo. Trzeba było ściągnąć z parapetu babcię, która wymachiwała flagą i krzyczała: „Policja gestapo!” Wieczorem wróciła kompletnie przemoczona i wystraszona Opona. Podejrzewam, że znalazła się w środku zamieszek i teraz trzeba będzie jej załatwić psychoanalityka od psów. Tym bardziej że jeszcze nie pogodziła się z utratą połowy owłosienia. Odebrałem bardzo dziwny telefon. Jakiś tajemniczy głos z obcym akcentem szeptał lubieżnie: – Halo, złotko! Mam nadzieję, że nie spóźniłem się i mój kwiatuszek jest jeszcze do zapylenia? Zdenerwowany rzuciłem słuchawkę. Nie wiem, czy nie powinienem o tym powiedzieć rodzicom. Wtorek W szkole jestem pośmiewiskiem! Pęcherz przeczytał na apelu moje wypracowanie! Zwracał się do mnie: „Szczerbol”. A więc jednak miałem rację z tym zębem! Po szkole zadzwoniłem z interwencją do Gruczoła, ale poszedł na przymusowy urlop zdrowotny. Nikt mnie nie lubi! Nie mam żadnego przyjaciela. Żyję wśród dominujących kobiet. Na pewno wyrosnę na homoseksualistę. Przeczytałem o tym w poradniku mamy Jak wychować chłopca. Mam coraz dziwniejsze sny. W nocy obudziłem się ze wzwodem. Było to o tyle zastanawiające, że śniło mi się wielkie pole, na którym pasłem stado owiec! Jak jeszcze Elka zacznie mnie podniecać, to już będzie naprawdę koniec. Odrastają mi włosy na nogach, co jest przyczyną nerwowego drapania się. Środa, 3 maja Rano przy śniadaniu tata poruszył drażliwą kwestię toalety. Domagał się sporządzenia szczegółowego grafiku korzystania z tego przybytku. Każdy, kto naruszy regulamin, miałby wpłacać pewną kwotę bądź świadczyć usługi dla domu (zmywanie, zakupy, nadzór nad babcią itp.). Jak każda jego propozycja, i ta została wyśmiana przez niefrasobliwych członków naszej rodziny. Reszta dnia upłynęła leniwie, nie licząc napadów kaszlu na wpół łysej Opony. Tata marudził, że znowu zedrze z nas weterynarz. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to moja wina, bo pozwoliłem jej wziąć udział w przedwczorajszej manifestacji. Wieczorem wybuchła awantura o to, kto ma spać z Gonzo. Dotychczas spał razem z rodzicami, ale ojciec się zbuntował, bo to rujnuje jego pożycie małżeńskie. Myślę, że tak naprawdę chodzi mu o sposób, w jaki Gonzo zasypia. Otóż kładzie się w środku i nawija sobie na palce obu rąk włosy rodziców. Rano budzi się z pękiem kłaków. Ojciec wpadł w panikę, że tym sposobem niedługo będzie kompletnie łysy. Jakby już teraz nie był. Mama twierdzi, że jego próżność przekracza wszelkie granice. Gonzo, jej zdaniem, potrzebuje czasu, żeby przystosować się do nowej sytuacji. Ale przecież mieszka z nami już ponad rok! W końcu babcia się poświęciła: – Ja i tak już jestem stara, w razie czego kupię sobie perukę. Dla mnie nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. A przecież będę po niej dziedziczył wcześniej niż Gonzo! O 3 Maja ani słowa. Żyję w kosmopolitycznym świecie i w kosmopolitycznej rodzinie. Wieczór Ojciec się załamał. Krzyczy, że brak dostępu do toalety rujnuje mu życie i przekreśla karierę zawodową! To prawda. Codziennie spóźnia się do pracy. Postanowiłem zrobić ten grafik. W końcu to ja mam w tym domu zmysł organizacyjny. Grafik korzystania z urządzeń sanitarno-kanalizacyjnych w lokalu nr 5 przy ul. Zagadka 1: 4.45-4.47 Gaweł Gąbczak (ojciec) 4.48-4.50 Filomena Gąbczak (babcia) 4.51-4.55 Krystyna Gąbczak (mama) 4.56-4.59 Gonzo 5.00-8.00 Rudolf Gąbczak (ja). Suplement do grafiku korzystania z urządzeń sanitarno-kanalizacyjnych w lokalu nr 5 przy ul. Zagadka 1: Wszyscy użytkownicy, poza Rudolfem Gąbczakiem, czyli mną, mogą dowolnie rozporządzać toaletą w godzinach 8.00-14.00. Wtedy to, w razie nagłego wypadku, mam do dyspozycji przybytek szkolny. Ze względu na temperament R. Gąbczaka, burzliwy okres dojrzewania, w jakim ww. się znajdują, a także szczególną dbałość o higienę i estetyczny wygląd ww. – takie zasady wydają mi się nader sprawiedliwe i słuszne. Z poważaniem Rudolf Gąbczak Uuuuuuuuuuuuuf! Gonzo ma znowu jakieś fanaberie. Teraz trzeba mu śpiewać do snu kołysanki. Rodzice stwierdzili, że nie mam żadnych obowiązków, i nakazali mi go usypiać. Dziwna rzecz, ale co do mnie są zawsze zgodni! Po prostu wzór małżeństwa. Nie byłoby to takie męczące, gdyby Gonzo był normalnym dzieckiem. Ale on usypia dopiero po dziesięciokrotnym odśpiewaniu Sto lat. Mam przynajmniej rozgrzewkę przed występami na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. W przyszłości, rzecz jasna. Czwartek, 4 maja Próbowałem przy śniadaniu zaprezentować swój nowatorski projekt, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Ojca już dawno nie było (postanowił wychodzić godzinę wcześniej i robić poranny chlew w pracy), mama gadała przez telefon o jakiejś nowej inicjatywie Grupy Silnych Żon „Hydra”. Razem z mamą Elki kompletnie zwariowały. Rozrzuciły nawet po osiedlu ulotki! Teraz to już wszyscy będą wiedzieli, że nasza rodzina nie jest normalna, skoro mama szuka wsparcia u obcych ludzi. Babcia i Gonzo wyrywali sobie kolejkę elektryczną. Był to prezent z Tajwanu od Heli – matki Gonzo, a wciąż jeszcze żony mojego brata Filipa. W takiej sytuacji jakakolwiek dyskusja byłaby jałowa. Spakowałem się i ruszyłem do szkoły. Nawet do niej mam pod górę! W dodatku Pęcherz posądził mnie, że wdarłem się do WC dla ciała pedagogicznego i wyskrobałem na nowej terakocie: „Pęcherz – ciota!” W połowie drogi postanowiłem spędzić dzień jak prawdziwy mężczyzna i poznać życie z tej drugiej, mrocznej strony. Idę na wagary! Wieczorem, syty przygód, napiszę poradnik dla młodzieży Jak przetrwać w dżungli miejskiej. Na pewno stanie się bestsellerem i... w ogóle! Wieczorem Właśnie rodzice odebrali mnie z portierni Domu Spokojnej Starości „Rajd ku Słońcu”. Przez trzy godziny musiałem znosić kpiny dwóch bezzębnych staruchów. Dowiedziałem się też, że: – jestem nieudolnym gnojkiem, – jestem krótką (!) fujarą, – gówno wiem o prawdziwych płotach, bo nie przeżyłem wojny. A zaczęło się od tego, że postanowiłem zebrać informacje do rozdziału mojego poradnika zatytułowanego Jak przetrwać bez jedzenia z supermarketów. Postawiłem tezę, że jedzenie leży na ulicy, bo przechodziłem właśnie obok włoskiego orzecha. Trzeba tylko umieć je zdobyć. Niestety! Drzewo rosło za murem, w ogrodzie domu starców! Wspinając się, zdarłem sobie czubki butów, obtarłem nos i podbródek. Musiałem wyglądać żałośnie, skoro jakiś miły pan zaproponował mi, żebyśmy poszli do niego na lody. Mimo tego niewątpliwie ludzkiego gestu, zdecydowałem się odmówić mu i brnąć dalej w swoją samotną, niebezpieczną przygodę. Zanim znalazłem się po drugiej stronie płotu, miałem już podarte spodnie, połamane wszystkie paznokcie i pełno piachu między zębami. Poniosłem znaczny uszczerbek na urodzie, a mimo to miły pan powiedział mi, że będzie tu jutro o tej samej porze. A może powinienem śladem wielkich gwiazd ubezpieczyć twarz? Teraz dostałbym wielomilionowe odszkodowanie, jak Michael Jackson, kiedy na planie reklamówki Coca-Coli zaczęły mu płonąć włosy. Chociaż to była na pewno zemsta Afroamerykanów! Po powrocie do domu muszę się nad tym zastanowić. Może już teraz powinienem znaleźć sobie kaskadera? Jak moja kariera nabierze rozpędu, nie będę miał czasu tym się zająć! Tak czy siak, orzech włoski stał przede mną niczym monstrualne heroiny z nazistowskich filmów propagandowych Leni Riefenstahl (widziałem na Discovery). Ruchem zaczepno- posuwistym udało mi się dosięgnąć pierwszego konara. Zupełnie nie wiem, kiedy znalazłem się na samym wierzchołku mojego orzecha. Zdobyłem go! Jestem wielki, mogę wszystko! Już wiem, jak czuł się Tarzan, władca dżungli. Do kompletu brakuje mi tylko lamparciej skóry na lędźwiach i ponętnej Jane. Tak sobie dumałem o własnej wszechmocy i było całkiem przyjemnie, dopóki nie spojrzałem w dół i nie zobaczyłem galopujących w moją stronę starców z wojowniczo wzniesionymi laskami! Połyskiwały w zachodzącym słońcu niczym maczugi w Walce o ogień. Wszyscy krzyczeli: „Łapać złodzieja!” i „Już się nam nie wywiniesz, bratku!” Ponieważ jestem niezwykle podatny na stres, natychmiast się zestresowałem. Próbowałem naprędce wykonać kilka ćwiczeń relaksujących hata joga, ale jedyne, co mi przychodziło do głowy, to zasłyszane w radiowej Szkole rodzenia komendy: „Skurcz – rozluźnienie krocza”. Tymczasem pod drzewem zebrała się już pokaźna grupka żądnych krwi emerytów. Każdy z nich wykrzykiwał swoje propozycje: „Oskalpować go!”, „Do poprawczaka!”, „Połamać ręce!” Tego już moja delikatna konstrukcja psychiczna nie wytrzymała i się rozpłakałem. Łzy leciały mi ciurkiem i szlochałem tak rozdzierająco, że niektórym z moich potencjalnych oprawców zaczęły mięknąć serca. Próbowali nakłonić mnie do zejścia. Niestety, jak tylko spoglądałem w dół, cały świat wirował mi przed oczami. Nie byłem już Tarzanem, lecz bohaterem filmu Mela Brooksa Zawrót głowy. Nie mogłem sobie przypomnieć, jak się ten film kończył! Od histerycznego trzymania się gałęzi zdrętwiały mi już ręce, nogi i szczęka. Dwóch zażywnych dziadków pobiegło po drabinę, a kobiety z martwymi, wyleniałymi zwierzętami wokół szyj ułożyły pod drzewem prawdziwą piramidę z kołder i puchowych pierzyn. Krzyczałem z góry, że nie mogę zejść, bo mam lęk wysokości, ale nic nie słyszeli. Przytykali tylko nerwowo do swoich głuchych uszu przerażające urządzenia, przypominające trąbki. Bóg jeden wie, jak długo siedziałbym jeszcze, górując nad tą bandą miotających się ludzi, gdyby nie przyjazd straży pożarnej. Akcję przeprowadzono bardzo sprawnie i nawet by mi się to podobało, gdyby nie uwagi niektórych strażaków, że przeze mnie na pewno teraz pali się jakieś dziecko w drugim końcu miasta! Spisali moje dane i odjechali, z furią miotając pod nosem przekleństwa. Ja zaś dostałem od dzielnych staruszek dwie czekolady, spodenki gimnastyczne damskie, rozmiar 46, i torbę orzechów. Spokoju mi nie daje myśl, po co strażakom moje dane? Przecież nie podpaliłem żadnego dziecka!!! Po powrocie do domu Ledwo weszliśmy, rozdzwonił się telefon. To ten wredny Pęcherz z informacją, że nie było mnie dziś w szkole! Ojciec, jak zwykle w takich sytuacjach, nie wiedział, co powiedzieć, i oddał słuchawkę mamie. Rozpętało się istne piekło, bo Pęcherz nalegał na rozmowę z ojcem jako głową rodziny. Mama powiedziała mojemu dyrektorowi: – żeby nie mówił do niej władczym tonem, – że patriarchalny system, jaki reprezentuje, oparty jest na przemocy i ucisku kobiet przez jajozwisłych samców, – że dzień sądu, w którym kobiety zajmą należne im miejsce w hierarchii społecznej, już się zbliża. Na koniec rzuciła słuchawkę! Co za mistrzowskie negocjacje! Nie mam po co pokazywać się w szkole. Byłem zupełnie roztrzęsiony i babcia musiała dziś usypiać Gonzo. Tak głośno śpiewała mu Sto lat, że przyszli do nas sąsiedzi z półlitrówką. Ojciec pił z nimi do rana. Impreza skończyła się nagle, kiedy weszła mama, zupełnie bez makijażu, i syknęła: „Do łóżka, ale już!” Sobota, 6 maja Całą noc nie spałem. Śnił mi się Pęcherz ubrany w baletową spódniczkę. Z mieczem w dłoni krzyczał: „Naprzód, siostry! Zniszczmy to męskie plemię!” Poprosiłem mamę, żeby może jednak go przeprosiła, ale wyskrzeczała, że jest szósta rano i żebym zamknął swoją cholerną jadaczkę! Zrobiłem więc śniadanie Gonzo (w końcu to tylko dziecko), obudziłem go, posprzątałem potem musli ze ścian, wydłubałem sobie kawałki owoców z włosów, wyszczotkowałem Oponę, spryskałem ją wodą lawendową babci, starłem z linoleum wymioty Opony, wykąpałem ją, wziąłem prysznic, ogoliłem się, zakleiłem rany na twarzy, wyczesałem boa babci, przykleiłem wyczesane pióra. Boże! Jestem już kompletnie wykończony, a muszę jeszcze przeżyć cały dzień! Po powrocie z poranną gazetą atmosfera w domu była grobowa. Właśnie doręczono na czerwonym blankiecie rachunek za interwencję straży pożarnej. W rubryce: rodzaj usługi, napisane było: „zdjęcie kota z drzewa”. Słowo „kota” zostało przekreślone i dopisano: „dziecka”. Bardzo mnie to określenie dotknęło. Mam już przecież czternaście lat i wiem wszystko o rozmnażaniu się homo sapiens! Niedziela, 7 maja Znowu te tajemnicze telefony. Tym razem głos domagał się informacji, czy ogłoszenie jest jeszcze aktualne. Po moim przedłużającym się milczeniu dodał: – Nie obawiaj się, ptaszyno, jestem dżentelmenem. Jak zwykle, rzuciłem słuchawkę. Telefon dzwonił jak opętany! Mama wrzeszczała z pokoju: „Odbierz, do diabła!” Powiedziałem wreszcie, że staliśmy się celem ataku jakiegoś szaleńca. Nagle do rozmowy włączyła się babcia i kazała sobie drobiazgowo zrelacjonować wydarzenia. Błysnęła chytrze okiem i rzuciła się do aparatu, który właśnie w tym momencie odezwał się kolejny raz. Ponieważ nic z tego nie rozumiem, przytaczam tu dokładny zapis tego, co mówiła babcia do tajemniczego Głosu: – Aktualne, aktualne. Jestem wybredna. – Nie wiem, czy pan się nada... Hi! Hi! Hi! – Niegrzeczny chłopiec... Niewykluczone. – Jaknajszybciej. Znakomicie. Hi! Hi! Hi! Babcia powiedziała tylko, że teraz jej życie kompletnie się zmieni, i zostawiła nas oniemiałych w pokoju. Poniedziałek, 8 maja Stała się rzecz straszna. Babcia przy kolacji wypaliła: – Mam zamiar nawiązać romans z pewnym uroczym Korsykaninem. Jak się lepiej poznamy i przypadniemy sobie do gustu, to może zamieszkamy razem. Ojcu wypadł z ręki widelec: – Ależ, mamo, w twoim wieku w każdej chwili grozi ci wylew. Możesz zostać przecież sparaliżowana, a ty myślisz o głupotach! Mama natychmiast mu przerwała: – Bardzo dobrze. Kobieta powinna do końca walczyć z tym szowinistycznym paradygmatem, który narzucają jej tacy samcy bez wyobraźni jak ty! Ojcu wypadł z ręki nóż, a babcia dodała, że on z pewnością nie ma nic do powiedzenia w kwestii jej przyszłości i mama bardzo dobrze zrobiła, podpowiadając jej pomysł ogłoszenia matrymonialnego. Poza tym Korsykanin ma polskie korzenie i jest bardzo bogaty. Trochę mnie to uspokoiło. Przynajmniej nie będzie problemu z pokryciem ewentualnych kosztów pogrzebu. Babcia zachowuje się teraz jak zakochana nastolatka i ciągle wisi na łączach. Już nawet nie mogę zadzwonić do telefonu zaufania! W szkole Rafał dorwał mnie na dużej przerwie przy kąciku „Blend a med”. Docisnął do ściany, złapał lewą ręką za przyrodzenie i zapytał, patrząc mi prosto w oczy (to było najgorsze): – Co byś powiedział, Gąbczak, jakbym ci wkręcił śrubę? Zanim zdążyłem ułożyć inteligentną i pełną godności odpowiedź, napluł mi na buty i poszedł grać z chłopakami w ninję 3. Widać jego też ogarnia majowy amok. Do końca biologii fantazjowałem ostro na temat Rafała. W myślach to ja byłem silniejszy i to ja mu wkręciłem śrubę. Od czasu do czasu dobiegał mnie monotonny wywód Pęcherza: – Do zapłodnienia dochodzi wewnątrz gąsienicy. Mucha podstępem wpuszcza do ciała ofiary jaja. Te rosną w niej, odżywiając się jej wnętrznościami. Gdy z jaj wykluwają się małe, gąsienica ginie w niewyobrażalnych mękach. Zostaje po niej tylko podziurawiony odwłok. Ten Pęcherz jest obrzydliwy. Potem zrobił sprawdzian z przekroju poprzecznego dżdżownicy. Żywej! Wtorek, 9 maja No proszę! Maj w rozkwicie. Wszędzie ci cholerni zakochani. Albo przeżywają miłosne rozczarowania, albo leżą trafieni pociskiem wielkiego uczucia. Jedyne, czego mogę się spodziewać w maju, to mojej corocznej alergii. Przynajmniej w tym względzie nie odbiegam od normy! Gruczoł twierdzi, że to tylko urojenia, ale ja wiem swoje. Mam delikatne śluzówki. Babcia przez cały czas śpiewa Przetańczyć z tobą chcę całą noc. Wstyd się przyznać, ale codziennie wraca nad ranem. Mam nadzieję, że wie, co to AIDS. Tata ma do mamy pretensje o ten pomysł z ogłoszeniem. Teraz codziennie kupuje wszystkie gazety i wertuje w panice ogłoszenia matrymonialne. Pewnie się boi, że mama też coś zamieściła. W drodze do szkoły byłem tak zamyślony, że wpadłem na słup ogłoszeniowy. I dobrze się stało, bo na nim była informacja o naborze do Głosicieli Światła Natury. Obiecują stymulację duchową, odblokowanie punktów energetycznych, kult ciała i wolnej miłości. Zebranie w niedzielę o osiemnastej. Chyba pójdę. Potrzeba mi pracy nad Jaźnią i Ciałem Eterycznym. Zaniedbałem je od czasu, gdy ćwicząc jogę, zostałem na pięć godzin unieruchomiony w domu z nogą na szyi. Z tej przymusowej nirwany wyzwoliła mnie dopiero babcia, wróciwszy z zajęć Zgromadzenia Wirujących Derwiszów. Na samo wspomnienie bolą mnie jajka!!! Wieczór Epidemia majowej miłości zbiera krwawe żniwa. Dziś wpadła do mnie rozdygotana Elka i konspiracyjnym szeptem kazała mi powtórzyć: – Niechaj ziemia zapadnie się pode mną, a moje dzieci do piątego pokolenia niech będą przeklęte, jeśli wyjawię komuś tę tajemnicę. Po czym, nie czekając, że to powiem, wyznała: – Zrobiłam to! O Boże! Już nawet Elka mnie zdradziła! – Zabezpieczyłaś się? Cały byłem rozdygotany. Zacząłem sobie wyobrażać ją nagą, ale wyobraźnia znacznie przekroczyła granice zdrowego rozsądku. – Przed czym miałam się zabezpieczyć? – No wiesz, choroby, niechciana ciąża. Elka zesztywniała. – Umówiłam się na randkę, bałwanie! Pamiętaj, jak komuś o tym powiesz, to rzucę na ciebie zaklęcie voodoo. Trochę mi ulżyło. Jeszcze nie wszystko stracone. Elka wyznała, że umówiła się z agentem ubezpieczeniowym, który przyszedł do nich przedłużyć polisę na życie. Jest strasznie stary, ma chyba ze dwadzieścia cztery lata, ale Elka mówi, że nie będzie się zadawać ze szczeniakami. Zapytała mnie na koniec, czy moim zdaniem powinna rzucić szkołę. Na Boga! Ma dopiero czternaście lat. Ten jej fagas jest kryminalistą! Elka powiedziała, że nic nie rozumiem, i pobiegła do sklepu kupić sobie stanik. Po jej wyjściu długo nie mogłem dojść do siebie. Ojciec ostrzegał mnie, że kobiety to przebiegłe krwiopijczynie, ale po Elce takiej zdrady się nie spodziewałem! Zrobiło mi się naprawdę smutno. To chyba znaczy, że jestem o nią zazdrosny. Żeby sobie poprawić nastrój, puściłem piosenkę You are so beautiful. Wyginałem się przed lustrem i przyjmowałem bardzo nieprzyzwoite pozy, dopóki mama nie wrzasnęła, że jak nie przestanę, to wyśle mnie do spowiedzi. Chyba zwariowała! Spaliłbym się ze wstydu. W domu piekło o ten rachunek. Znaleźli go w puszce z herbatą Kolorowy Raj. Zgodnie odmówili zapłacenia: – Jeśli teraz nie nauczysz się ponosić konsekwencji swoich wybryków, to w przyszłości zostaniesz socjopatą. Jeszcze nam podziękujesz. O! Na pewno, droga pani psycholog! Teraz grozi mi kolegium, może nawet ze sto godzin czynu społecznego. A przecież mam delikatne ręce! Nabawię się pęcherzy! Czasem myślę, że mnie adoptowali. Prawdziwi rodzice nie mogą przecież być tak okrutni! Obudziłem się zlany potem. Śniło mi się, że leżę wciśnięty w mały wiklinowy koszyk. Mam smoczek w buzi i kartkę: „Znajda”. Wieje wiatr, nagle drzwi naszego domu otwierają się i moja matka mówi zdziwiona: „Ależ to dziecko ma krosty!” Być może to mgliste wspomnienie koszmaru z dzieciństwa wyparte do podświadomości. Taki jestem inteligentny! Nawet Freud mi niepotrzebny! Środa, 10 maja Przy śniadaniu próbowałem nakłonić babcię, aby Korsykanin wyskoczył trochę z kasy. Mam tyle wydatków! Spis wydatków: – rachunek straży pożarnej, – lekcje dykcji u pani H. (postanowiłem dać jej jeszcze jedną szansę), – aparat ortodontyczny, – psychoanalityk (na wszelki wypadek). Rozmowa przybrała bardzo gwałtowny charakter: – Nie ma mowy, mój chłopcze. Nie będę uprawiała nierządu w celach majątkowych! Mam niepowtarzalną szansę wejść wreszcie do klasy średniej i zrobię to tylko w uczciwy sposób. Skąd w tym dziecku, u licha, takie sutenerskie predyspozycje? Obie z mamą spojrzały na siebie oskarżycielskim wzrokiem i awantura wisiała w powietrzu. W tym momencie Gonzo wylał sobie kubek mleka na głowę i moje zmartwienia jak zwykle zeszły na dalszy plan. Ten cholerny gówniarz zrobi wszystko, żeby być w centrum zainteresowania! Piątek, 12 maja Czytam Historię sekt i herezji Hectora Jakiegośtam. Chcę zabłysnąć wiedzą i erudycją na niedzielnym spotkaniu. Jestem pewien, że mam szansę zostania guru. Będę miał wtedy władzę, splendor i kupę forsy! Wstyd przyznać, ale tego właśnie pragnę. Sobota, 13 maja Od samego rana miałem złe przeczucia. Ale przez cały dzień nic pechowego się nie wydarzyło, więc zacząłem pisać wypracowanie z polaka: Oskarżam Jagnę, bohaterkę „Chłopów” W. Reymonta, czy jej bronię. Napisałem już ładny kawałek: Jagna jako wiejska cudzołożnica zasłużyła na karę, bo odebrała dzieciom ojca. Ale z drugiej strony każdy ma prawo do miłości, nawet Boryna. To nie ich wina, że miełi romans, tylko nudnego życia na wsi. Nie było jeszcze wtedy tełewizora ani elektryczności, więc ludzie chodzili wcześniej spać. Jak tak leżeli bezczynnie pod pierzyną, to różne głupoty przychodziły im do głowy. Uważam, że nie powinni Jagny wywozić ze wsi na kupie gnoju, bo pozbyli się całego nawozu i spotkała ich za to w następnym roku klęska nieurodzaju. W dalszym ciągu nie mogłem się zdecydować, czy jestem po stronie Jagny, czy nie. Gdyby to mój ojciec zachował się jak Boryna, to nie odezwałbym się do niego nigdy w życiu i tylko z gazet by się dowiedział, że jestem sławnym aktorem i że mam konta we wszystkich bankach szwajcarskich. Przyszedłby do mnie prosić o pieniądze na przeszczep szpiku dla swojej kochanki, a ja bym mu wspaniałomyślnie wybaczył, i byłoby o tym we wszystkich wydaniach Panoramy. Niestety nie mam co liczyć, że ojciec znajdzie sobie kiedyś kochankę. Jak pech, to pech! Zresztą mama by mu nie pozwoliła. Naprzeciw przystanku autobusowego, tam gdzie przesiadam się do metra, otworzyli... sex shop! Wieczorem Jednak dosięgnął mnie mściwy palec losu. Przyszła Elka i oznajmiła, że wyjeżdża na weekend ze swoim amantem. Powiedziała swojej mamie, że jedziemy razem na wycieczkę klasową do Krakowa. Mam jej nie wydać i udawać, że nie ma mnie w domu. – Jak się to kłamstwo wyda, to naślę na ciebie Rafała. Chyba zupełnie oszalała! Nie chcę przykładać do tego ręki. Na wszelki wypadek uprzedziłem mamę, że jak będą do mnie jakieś telefony, to jestem w Krakowie. Śniło mi się, że wybuchła wojna jądrowa. Wszyscy zginęli oprócz mnie i mogłem bezkarnie buszować po sex shopie. Był to najprzyjemniejszy sen od niepamiętnych czasów! Niedziela Jestem niezwykle podekscytowany! Za parę godzin zostanę władcą dusz! Chciałem zrobić jakiś symboliczny wpis z „czasów przed”, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Przed wyjściem ubrałem się w pomarańczowy kombinezon płetwonurka, a w dziurki butów powtykałem sztuczne kwiaty, które babcia trzyma w szafie na Święto Zmarłych. Chciałem emanować pozytywną energią i dać do zrozumienia, że radosna ideologia Hare Kriszna nie jest mi obca. Ktoś, kto nazywa się Głosiciele Światła Natury, musi odbierać na tych samych falach co ja! Ojciec poradził mi, żebym pojechał taksówką. Oto charakterystyczna dla niego rozrzutność! Tylko moja stoicka mądrość pozwoliła mi mężnie znieść głupie uwagi sąsiadów: „Biednemu chłopakowi już zupełnie pomieszało się w głowie!” Nędzni ludzie! Czyż nie wiecie, że żyjemy w erze New Age, w której osobowy Bóg ustąpił miejsca kosmicznej energii? Każdy z nas jest bogiem. To tylko kwestia treningu! Dość długo nie mogłem trafić pod właściwy adres. Wreszcie okazało się, że Czciciele rezydują w bardzo obskurnej kamienicy. Na parterze wszystkie szyby były wybite, a drzwi na klatkę schodową trzymały się na jednym zawiasie. W bramie stało kilku oprychów o twarzach seryjnych morderców, popijających tanie wino. Nie muszę chyba dodawać, jakie wrażenie zrobiły na nich kwiaty w moich butach. Zycie zawdzięczam własnej hojności. Dzięki moim zaskórniakom mogli pozwolić sobie na kolejną butelkę tego nektaru, co skutecznie odwróciło ode mnie ich uwagę. Na podwórku jakieś dziecko nieodgadnionej płci taplało się w kałuży. Kiedy koło niego przechodziłem, zapytało: „Masz na bułkę?” Udałem, że nie słyszę, a wtedy obrzuciło mnie stekiem takich wyzwisk, że kolesie z bramy spojrzeli na nie z uznaniem. Na schodach kobieta, wyglądająca, jakby była z Archiwum X, ciągnęła za nogi kompletnie pijanego faceta. Na każdym stopniu jego głowa podskakiwała z głuchym dudnieniem. Na wszelki wypadek powiedziałem jej: „Dzień dobry”, ale usłyszałem tylko: „Spierdalaj”. Zanim dotarłem na miejsce, byłem cały mokry! Na odrapanych drzwiach wyskrobano „To tu”. Ani śladu hinduistycznych symboli! Poczułem się trochę nieswojo, kiedy okazało się, że wstęp kosztuje dziesięć złotych. To była reszta moich oszczędności! Przekroczyłem próg i dopiero wtedy zrozumiałem, co to znaczy brak wyczucia sytuacji. Salę spowijał mrok, z kątów wyzierało nikłe światło świec. Unosił się zapach stęchlizny i jakiś orientalny smród. Pod ścianami stali pogrążeni w medytacyjnej zadumie ludzie o bladych twarzach, palący cuchnące papierosy. To chyba raczej głosiciele ciemności! Swoim wyglądem daleko odbiegałem więc od obowiązującej tu konwencji. Nikt jednak nie zwracał na mnie uwagi. Między siedzącymi przewijały się dziewczyny roznoszące długie fifki, jakich używa babcia, i dziwne gliniane fajeczki. Ktoś włączył muzykę i po chwili już wszyscy kiwali się monotonnie. To był na pewno trans dla wtajemniczonych! Zaraz powinna się zacząć stymulująca dyskusja! Postanowiłem wtopić się w tłum, co w moim stroju było niełatwe. Robiło mi się już trochę niedobrze od dymu i tego dziwnego zapachu. Zaczepiłem jakąś dziewczynę i zrobiłem jej wykład o sektach i herezjach, ale tylko wyciągnęła w moją stronę na wpół wypalonego peta. Miała taaaakie cyce! Tak długo wlepiałem gały w to magiczne miejsce, że zaczęły mnie szczypać oczy. Żeby być cool, zaciągnąłem się podarowanym mi papierosem. Oczy już mnie nie szczypały, ale może dlatego, że w ogóle mi wyszły z orbit. Zakręciło mi się w głowie. Wydostałem się z tłumu, który okręcał się moim pomarańczowym szalem. A jeśli to narkotyk? Dobrze to będzie wyglądało w mojej biografii: z dna na sam szczyt, jak Mickey Rourke. Żeby ratować organizm przed możliwym odurzającym działaniem tej substancji, rzuciłem się w stronę półmiska z małymi zgrabnymi ciasteczkami. Znalazłem kawałek wolnego miejsca pod oknem i zabrałem się do jedzenia. No, wreszcie się doczekałem! Jakiś poczochraniec wstał i powiedział: „Zaczynamy”. A potem zemdlałem. Kilka godzin później Leżę już we własnym łóżku. Przed chwilą zakończyło się rodzinne konsylium. Nie wezwano lekarza tylko dlatego, że Gonzo bezbłędnie rozpoznał haj spowodowany marihuanowymi ciasteczkami. Byłem pod wpływem narkotyków! – Chociaż gandzia utrzymuje się w organizmie przez trzydzieści dni od jej zażycia, to jej wpływ na świadomość ulega znacznemu osłabieniu już po dwudziestu czterech godzinach. Nie ma się czym martwić. Należy tylko dać mu mleka i czekać na tak zwaną fazę gastro, po której wszystko wróci do normy. – Jakby z zaświatów dobiegł mnie głos upiornego pięciolatka. Muszę jednak przyznać, że Gonzo zna się na rzeczy. Jako dziecko mojego zwariowanego brata Filipa wywodzi się niewątpliwie z patologicznej rodziny. Hela co rusz urządzała w domu jakieś zjazdy dziwnych ekologów, Czcicieli Świętego Ziela. Ciągłe przebywanie w oparach marihuany miało zgubny wpływ na tego młodego Hannibala Lectera. Pewnie dlatego najlepiej dogaduje się z babcią. Kiedyś przyłapałem ich siedzących na parapecie okna. Podejrzewam, że skaczą na plecy spieszącym do pracy przechodniom! Poleżałem jeszcze w łóżku jakiś czas, wpatrując się w sufit, na którym odkryłem znienacka zasady techniki malarskiej Signaca. Wystarczy tylko wyliczyć zagęszczenie kropek na obrazie, i już mamy arcydzieło! Zjadłem przy obliczeniach słoik kiszonych ogórków i dwie czekolady z orzechami. Wieczorem mama poprosiła mnie do telefonu: – Dzwonią z jakiejś agencji statystów i chcą z tobą rozmawiać. O rany, jak mam rozmawiać o swojej karierze ubrany tylko w pidżamę?! Przybrałem nonszalancki wyraz twarzy i podniosłem do ucha słuchawkę. – Pan Gąbczak? Pan Rudolf Gąbczak? – We własnej osobie. Potem usłyszałem jakieś przytłumione szepty, gwałtowną szamotaninę, jakby ktoś komuś wyrywał słuchawkę, i stało się najgorsze. Dobiegł mnie pełen furii głos mamy Elki: – To nie jesteś na wycieczce szkolnej w Krakowie? Wiedziałam, że coś się święci! O Jezu! Wsypałem Elkę! Ostatkiem przytomności wychrypiałem w słuchawkę, zmieniając głos: – To jakaś pomyłka! Tu Centrala Rybna. Mama Elki wrzasnęła, że zaraz mnie zdzieli mrożonym dorszem, i połączenie się urwało. Chyba się teraz zabiję! Już sam nie wiem, wobec kogo mam być lojalny. Przez te wszystkie komplikacje zupełnie zaniedbałem lekcje dykcji. Aż strach pomyśleć, ile na mnie czeka prasowania. Pani H. dzwoniła w tej sprawie już trzykrotnie. Obiecałem jej, że nadrobię zaległości, ale teraz przechodzę przyspieszony kurs dojrzewania. – Życie jeszcze nie raz niemile cię zaskoczy – mruknęła z goryczą i kazała mi powtórzyć przez telefon: Dźgnąwszy wszę drapieżnie, wzrokiem omiótłszy lubieżnie, wzrok wzwyż wznoszę mgliście, mknąc w mrok zgliszcz siarczyście. W nocy śniło mi się, że jestem gigantyczną rybą, a Elka kłóci się ze swoją mamą, kto ma mnie wypatroszyć. Poniedziałek, 15 maja W szkole powiedziałem Elce o wszystkim. Po lekcjach zrobimy naradę wojenną. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, bo Elka stwierdziła, że teraz to jej wszystko jedno. Była w bardzo złym humorze. Podczas romantycznej wycieczki zawiodła się sromotnie na męskim gatunku. Facet od ubezpieczeń cały czas wypytywał ją o mamę. Mówił, że to bardzo atrakcyjna kobieta, i poprosił Elkę, żeby wstawiła się za nim. Podobno już trzy razy zapraszał ją na kawę. Na koniec podarował Elce elektryczny depilator, który znakomicie nadaje się też do meszku nad górną wargą. Elka ugryzła go w łydkę i wróciła stopem do domu. To strasznie głupie odrzucić taki praktyczny prezent! Do końca lekcji rozmyślałem, że jednak los mi sprzyja, dopóki na fizyce nie kopnął mnie prąd podczas sprawdzianu z oporników i kondensatorów. Po powrocie do domu zastaliśmy w salonie nasze mamy. Nogi się pode mną ugięły, tym bardziej że przed nimi była do połowy opróżniona butelka dżinu. A przecież wiadomo, że do rękoczynów dochodzi najczęściej pod wpływem alkoholu! Na szczęście pamiętałem numer telefonu niebieskiej linii. Elka od razu zaczęła płakać. Pierwszy raz zobaczyłem ją w podbramkowej sytuacji. Gdyby nie chodziło również o moją skórę, postarałbym się ją wesprzeć moralnie. Ale jedyne, co mogłem zrobić, to zabarykadować się w swoim pokoju. Żeby zabezpieczyć się przed oprawcami, próbowałem przysunąć do drzwi meblościankę w stylu „późny Jaruzelski”. Napinałem wszystkie mięśnie, ale nawet nie drgnęła. Poza tym przypomniałem sobie o przepuklinie. Z ruchomych rzeczy miałem do dyspozycji jeszcze cytrynę własnoręcznie wyhodowaną z ziarenka, dzwoneczki chińskie zawieszone w oknie, stary dywan i lustro, ale wątpię, czy powstałaby z tego skuteczna barykada. Właśnie kolejny raz przymierzałem się do meblościanki, kiedy otworzyły się drzwi i weszła mama: – Mów mi zaraz całą prawdę, bo zrobię tu krwawą jatkę! Problem z mamą polega na tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy żartuje. Teraz miała ten sam wyraz twarzy, z jakim zawsze wita pacjentów na pierwszej sesji terapeutycznej. – Mamo, zastosowano wobec mnie szantaż emocjonalny. Weź to pod uwagę przy wymierzaniu kary. – Bądź choć raz mężczyzną, Rudolfie. Mama obiecała, że będzie się zachowywać jak na spotkaniu rejestrowanym przez kamery, i zeszliśmy na dół. Mama Elki wydłubywała sobie tusz z oka, a Ela bawiła się wisiorkiem na szyi. – Od tego momentu każdy zachowuje się jak człowiek cywilizowany. Proszę przedstawić mi swoją wersję wydarzeń. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Łańcuszek na szyi Elki zaciskał się coraz mocniej. Na wszelki wypadek próbowałem przypomnieć sobie metodę oddychania usta-usta. Byłem cały mokry. Wiadomo, że zemsta kobiet jest straszna. Wziąłem jednak głęboki oddech i postanowiłem, że zasłużę na ich szacunek. Musiałem to zrobić, Elka była bądź co bądź moim jedynym przyjacielem. – Drogie panie. Jestem tak samo winny jak Ela. Nie powinniśmy kłamać, ale z takim wyglądem każda z was dałaby się omamić temu hochsztaplerowi. To zapewne jedyna taka okazja w życiu Eli. To może jej już nigdy nie spotkać! Szyja Elki nabrzmiała, a potem koraliki rozsypały się z tępym stukotem. No i rozpętała się burza, bo mama Elki powiedziała, żebym spojrzał na siebie, a moja mama stwierdziła, że na razie nie mam w domu tak złych wzorców jak jej córka. Na to Elki mama wykrzyczała: – Wcale nie jesteś takim dobrym psychologiem. Masz coraz mniej pacjentów! A moja: – Przynajmniej samodzielnie osiągnęłam pozycję zawodową, a nie na plecach kolejnych kochanków! Poszliśmy z Elą na górę. Przeprosiłem ją za mój niewyparzony język, a ona przyznała, że nie powinna mnie wciągać w tę historię. Potem naprawiłem jej wisiorek. Poszukałem w radiu stacji z dobrą muzyką. Zrobiło się bardzo romantycznie i już mieliśmy się pocałować, kiedy radio zachrypiało i rozległ się głos: „A teraz pomódlmy się. Ojcze nasz, któryś jest w niebie...” Odskoczyliśmy od siebie przerażeni. Nie będziemy się przecież całować przy Radiu Maryja! Kiedy zeszliśmy na dół, butelka po dżinie była już pusta. Mama Elki chlipała: – To wszystko moja wina, córeczko. Po czym runęły sobie w objęcia. Mama obiecała Elce, że pójdą razem do kosmetyczki. Może da się jeszcze coś zrobić. Po ich wyjściu pani psycholog spojrzała na mnie po raz pierwszy jak na własne dziecko. Aż mi ciarki przeszły po plecach. I sam nie wiem, kiedy znalazłem się w jej ramionach: – Mamo, mamusiu... – Cicho, syneczku. Tak bardzo za tobą tęsknię. Wyciągam rękę i nie potrafię już znaleźć twojego gorącego serduszka. Tak bardzo mi was wszystkich brakuje... I na to wszedł ojciec i Gonzo z wielkimi czapami cukrowej waty na patyku: – Chryste Panie! Babcia umarła?! Czwartek, 18 maja Powoli cała rodzina dochodzi do siebie po wstrząsie. Jest to zasługa Gonzo, który w przedszkolu wypryskał cały sztuczny śnieg w sprayu przeznaczony na Boże Narodzenie. Rodziców wezwano do dyrektorki. Zasugerowała, żeby może nazywać Gonzo jego prawdziwym imieniem. Według niej „Gonzo” „ma złe konotacje i obliguje dzieciaka do nieobliczalnego w skutkach zachowania”. Rodzice mają to przemyśleć. Co do mnie, to nie mam żadnych wątpliwości. Imię „Wiktorek” na pewno nie przejdzie mi przez usta! Wieczorem znaleźliśmy przed drzwiami cynkowane wiadro pełne czerwonych goździków. Zajęczyca powiedziała, że zostawił je bardzo elegancki starszy pan. Babcia chodzi dumna jak paw. Mama Elki zmieniła agencję ubezpieczeniową. Sobota, 20 maja Babcia zadzwoniła przed chwilą z miasta, że będzie za dwadzieścia minut. Mamy być w komplecie, wymyć dokładnie uszy i robić wrażenie zrównoważonych. I kto to mówi! Mama wpadła w panikę, że pewnie przyjdzie ten Korsykanin, i wysłała tatę do sklepu po mrożoną lasagnę. Włożyłem garnitur. Niech babcia chociaż raz będzie ze mnie dumna. Mama odwołała popołudniową grupę wsparcia, wcisnęła się w suknię, w której robiła dyplom, i wszyscy staliśmy przy oknie, wyczekując gości. Wreszcie podjechała taksówka, ale niewiele widzieliśmy, bo Zajęczyca zasłoniła wąski przesmyk w żywopłocie. Przepychaliśmy się wzajemnie, aż otworzyły się drzwi i Korsykanin stanął w nich w całej okazałości. Widziałem wielu zagraniczniaków, ale ten był naprawdę super. Był skrzyżowaniem Herkulesa Poirot i Salvadora Dali. Miał wszystko jak z obrazka: czarne wąsiska, prążkowany garnitur, kapelusz słomkowy i koci wdzięk w ruchach. Nawet wielka brodawka na haczykowatym nosie była taka dostojna. Kątem oka widziałem, jak pod mamą uginają się nogi. Trochę za często, jak na psychologa, traci panowanie nad sytuacją. Ojciec z głupią miną podciągał sobie co chwilę opadające dżinsy i starał się wyglądać godnie. Niewątpliwie przy naszym gościu wyglądaliśmy niczym wędrowna trupa dziwaków. – Bonjour, dzień dobry, zdraiostwujtiel – krzyknął przyjacielsko. Moja rodzina dalej stała jak zamroczona. Pełne grozy napięcie przerwał Gonzo, skacząc na Korsykanina z antresoli w przebraniu lorda Vadera. Wszyscy rzuciliśmy się podnosić ich z podłogi. Babcia była zachwycona, jakby nie zrozumiała powagi sytuacji. Korsykanin natomiast śmiał się tak głośno, że poniechałem planu wywiezienia Gonzo do lasu i porzucenia go tam bez skrupułów. Mama oprzytomniała w samą porę: – Zapraszam na poczęstunek. Niestety przez ten czas lasagna kompletnie zwęgliła się w piekarniku. Babcia, upychając w wazonie połamane przy upadku kwiaty, które przyniósł jej amant, pytała mnie dramatycznym szeptem: – I co?I co? – Sam nie wiem, ale chyba... ekstra! Antoni, bo tak nasz zagraniczniak miał na imię, zaoferował się, że zrobi naprędce coś do jedzenia. Zdjął marynarkę, podwinął rękawy jedwabnej koszuli i wprawnym ruchem śmignął na patelnię z oliwą kilka ząbków czosnku w łupinkach. Dodał pomidory w puszce i jakieś zielsko, które mama od lat hoduje w doniczce. Wrzucił do wrzątku makaron, wywinął nim potrójnego aksla w powietrzu i uśmiechnął się promiennie: – Gotowe. Szanowni państwo łaskawie skosztują. Gotowałem ze szczerym sercem. Mama prawie zemdlała. Otwieranie puszki z pasztetem zajmuje jej o wiele więcej czasu, a co dopiero mówić o przygotowaniu obiadu dla sześciu osób. Antoni przyznał, że nauczył się gotować jako młody chłopak, gdy pływał na kutrach rybackich łowiących langusty. Nigdy nie myślałem, że jedzenie może być takie przyjemne! Pomijając komplikacje techniczne: kiedy jeden koniec makaronu miałem już w żołądku, drugi taplał mi się między nogami na dywanie. Rodzice stanęli na wysokości zadania: wprawnie operowali łyżką i widelcem. – Antosiu, może jeszcze winka? – zapytała babcia z jakimś lunatycznym wyrazem twarzy. – Z przyjemnością, droga duszko – odparł, szarmancko całując ją w rękę. Ojcu zrobiło się głupio i od razu to samo zrobił z mamą. Ta, przestraszona, podskoczyła i wylała na sukienkę czerwone wino. Zresztą i tak trzeba było już odejść od stołu, bo Gonzo zrobił sobie ze spaghetti pętlę na szyi i sprawdzał, czy działa. Potem siedzieliśmy długo na dywanie. Gonzo i mama byli już umyci i przebrani w szlafroki, a nasz nowy przyjaciel opowiadał o swoim życiu. Wyjechał z Polski jako mały chłopiec, potem w wieku dziesięciu lat był kurierem pod Verdun. Kupił na Korsyce kawałek ziemi i otworzył tam tłocznię oliwy. Pływał też na kutrach. Parę lat temu sprzedał fabryczkę jakiemuś francuskiemu koncernowi i wrócił do ojczyzny. – Teraz dopiero mam czas, żeby założyć rodzinę. Babcia na te słowa spąsowiała, a mama chlipnęła rozdzierająco. Polubiłem Bulwiaczka (nazwałem go tak pieszczotliwie ze względu na brodawkę). Dzięki niemu spędziliśmy prawdziwie rodzinny wieczór. Pierwszy od niepamiętnych czasów. Nawet Gonzo go zaakceptował, pozwolił mu zaśpiewać sobie do snu Marsyliankę. Niedziela Pierwsze spokojne przedpołudnie. Wszyscy jesteśmy oszołomieni erudycją i życzliwością Antosia. Ojciec podsumował: – Może chociaż moja matka będzie w tym domu szczęśliwa i przerwie złą passę. Mama wybiegła do łazienki i długo tam siedziała, przez co omal nie narobiłem w majtki. Ostatnio dzieje się z nią coś bardzo dziwnego. Aż do obiadu siedzieliśmy bezczynnie, wgapiając się w telewizor. Leciał jakiś film o głuchoniemych, Fortepian. Mama odzyskiwała pomału formę: – Kolejna bezwolna kobieta w rękach znudzonego mężczyzny... I stało się coś zaskakującego. Ojciec chrząknął, podciągnął sobie dżinsy firmy „Bloody Horse” i przemówił: – Krystyno, ona nie jest bezwolna. Podjęła przepiękną, choć bolesną wędrówkę po przestrzennej róży symboli. Każda z jej czterech ćwiartek ma ścisłe konotacje. Obejmuje obszar sprecyzowanych wartości, zachowań, a także personalnych, zarówno męskich, jak i żeńskich transformacji. Ada, w specyficzny sposób okaleczona, bo niema, komunikuje się ze światem podczas muzycznego misterium. Jest nie tylko wcieleniem kobiecej zasady negatywnej, ale też sakralnej miłości macierzyńskiej i erotycznej. Od męskiego Słońca pobiera energię i w jego świetle może spłonąć, ale w istocie to ona jest tą, która najszybciej dostąpi ekspiacji. Związek z mężczyzną ma więc dla niej charakter prawie sakralnego obrzędu hierogamii. Czegoś na kształt kosmicznej współpełni. Mama otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Ja też. Może dlatego, że zrozumiałem tylko słowa: „ćwiartka”, „Słońce” i „erotyczna”. Muszę jednak przyznać, że to fajnie mieć tak mądrego ojca. Odezwało się w nim filmowe zwierzę – ojciec jest miłośnikiem i znawcą filmu. Zjadłem na zimno „przysmak ryżowy” i poszedłem się przewietrzyć, bo atmosfera w domu stała się znowu nie do wytrzymania. Ciekawe, co mama teraz zrobi. Ojciec prawie nigdy nie miał własnego zdania. Widocznie on też przechodzi jakąś przemianę. Zapisał się nawet na kurs angielskiego dla menedżerów sztuki. Nie wiem po co, bo sam twierdzi, że w Polsce nie ma rynku sztuki i ludzie boją się ją oglądać, a co dopiero w nią inwestować. Ale teraz ojciec ma zamiar postawić galerię, w której pracuje, na nogi. Mama na to: – Tylko pamiętaj, żeby były kute! W przeciwnym razie zostanie ci malowanie jeleni na rykowisku. Nie wiem, czy się potrafię w tym wszystkim odnaleźć. Wygląda na to, że jedynym stałym punktem w moim życiu będzie już niedługo tylko Gonzo. On jest zawsze taki sam – nieprzewidywalny. Przed domem Zacznę od początku: na skwerku zobaczyłem panią Jadzię z naprzeciwka i jej koleżankę. Obie ubrane były w strój służbowy, to znaczy biały fartuch i czepek pielęgniarski. Powiedziały, że popierają ogólnopolski strajk. Robią to jednak przed blokiem, a nie w szpitalu, bo w domu przy dzieciakach huk roboty! Poprosiły mnie, żebym je zastąpił jakiś czas, bo strajk musi mieć charakter ciągły, i pobiegły gotować obiad. Gorączkowo szukałem w głowie informacji o ich żądaniach. Nie mogłem przecież niczego nie żądać! Nikt jeszcze nie postawił przede mną tak odpowiedzialnego zadania! Także aktorskiego. Na razie włożyłem czepek i fartuch, a żeby wyglądać jeszcze dramatyczniej – wziąłem do ręki basen babci, symbol upokorzenia polskich pielęgniarek! Babci i tak nie będzie już potrzebny, bo jej pęcherz zaczął lepiej pracować, odkąd poznała Bulwiaka. Czułem się jak Dustin Hoffman w skórze Tootsie. Przez całą drogę zastanawiałem się, czy wybrać metodę aktorską Stanisławskiego, czy „nad- Marionetę” Gordona Craiga? Zdecydowałem się na to pierwsze. Craig swoimi eksperymentami doprowadził na skraj szaleństwa Isadorę Duncan. Nie chciałbym skończyć tak jak ona! Jak się sprawdzę w tym proteście, to może wreszcie przyjmą mnie do osiedlowego ogniska teatralnego? Dotychczas twierdzili, że jestem pretensjonalny i mam zapędy artystowskie. Zapomniałem sprawdzić w Przewodniku bywalca, co to znaczy... Plac Bankowy No i się zaczęło! Jakiś facet złapał mnie swoją grubą łapą i wepchnął do barakowozu stojącego przy wjeździe na plac Bankowy! Kidnaping? Kątem oka zobaczyłem kordon Straży Miejskiej i grubą blondynę krzyczącą do mikrofonu: „Zaraz pokaz akcji ratunkowej!” Sprawcy porwania posadzili mnie przed lustrem, zaświecili lampą w oczy i... zaczęli tapirować włosy! W zdenerwowaniu mamrotali: „Niedobrze, oj, niedobrze”. Po chwili wpadł facet w kowbojkach i wydarł się na mnie: – Co tak późno? Miała być pani (!!!) pół godziny temu! Jesteśmy w niedoczasie! Cholera jasna! Co oni mi tu przysłali? – lamentował, taksując mnie od stóp do głów. – Miała być jakaś ponętna pielęgniareczka, a nie płaska decha o twarzy transseksualisty! Nie zdążyłem nic powiedzieć! Ta sama baba, która cały czas gmerała w moich włosach, prysnęła mi lakierem opalizującym prosto w oczy i wypchnęli mnie na... estradę! – Powitajmy pielęgniarkę z Lotnej Brygady Ratunkowej, panią... – szukała chwilę w notatkach – panią... Emalię, przepraszam, Eulalię Wenflon! Tłum zaczął bić brawo, komandosi zjechali po sznurach z helikoptera i usłyszałem: – Przystępujemy do pokazu sztucznych ogni, przepraszam... – czkała wstawiona konferansjerka – yyy... do pokazu akcji ratunkowej. Przypominamy hasło naszej kampanii: „Ofiary wypadków drogowych w twoich rękach!” Byłem spanikowany! Najwidoczniej pomylili mnie z kimś innym! Ze zdenerwowania zachciało mi się strasznie siku. – Zapraszamy ochotnika! Proszę państwa, ofiarą zgodził się być dyrektor naszego Gimnazjum nr 3! Witamy pana Zenona Moczniaka, przepraszam bardzo... yyy... nie, dobrze: Moczniaka! Chryste! Co robić?! Chciałem dać w Długą, ale ochroniarz przytrzymał mnie za kołnierz. I tak oto stanąłem oko w oko z Pęcherzem. Nie poznał mnie, ale też się zaczął wyrywać na mój widok i tak obaj trzepaliśmy się na oczach żądnej krwi gawiedzi. Sytuacja była dramatyczna! Tłum ryczał, ochroniarze trzymali nas, byśmy nie uciekli z estrady, a gruba blondyna zaplątała się w kable. Zanim runęła, zdążyła jeszcze dać znak orkiestrze straży pożarnej, żeby coś zagrali. I gruchnął Marsz weselny Mendelssohna! Tego było już za wiele! Postanowiłem ratować sytuację i przystąpiłem do udzielania pierwszej pomocy Pęcherzowi. Powaliłem go na deski i za pomocą statywu od kamery zademonstrowałem, jak się unieruchamia złamaną kończynę (miałem to na peo – trója z minusem). Pęcherz coś krzyczał, ale zagłuszały go trąby i puzony strażaków. Kątem oka zauważyłem, jak blondyna za kulisami długo pociąga z piersiówki. Nie wiedziałem, co robić, więc unieruchomiłem i drugą kończynę. Pęcherz jakby przestał wierzgać, ale wciąż krzyczał. Wyjąłem z kieszeni chustkę (powinienem był ją wcześniej wyprać) i fachowym ruchem (ćwiczonym wielokrotnie na wypadek śmierci babci) podwiązałem mu szczękę. Kiedy gorączkowo myślałem, co dalej, Opatrzność zesłała mi wybawienie. Strażacy zaprószyli ogień i całą imprezę ewakuowano! Wykorzystałem zamieszanie, zdarłem z siebie znienawidzony strój i wmieszałem się w tłum jak Bond. James Bond. Nagle stanąłem jak wryty! Przy budce z lodami stała giętka Japonka, lizała lody sposobem podpatrzonym na filmach pornograficznych klasy B i wpatrywała się w... mojego ojca! Miał na sobie moją bluzę Adidasa (kupioną za wynagrodzenie za imprezę mikołajkową u Gonzo w przedszkolu. Zakończyło się zresztą skandalem, gdy Gonzo zdemaskował mnie, mówiąc, że puszczam pod kołdrą bąki, a potem je wącham. Niektóre dzieci zaczęły płakać). Ojciec miał na twarzy absolutnie durnowaty uśmiech, jakiego nigdy przedtem nie widziałem. A może werbują go do sekty Moona?! Wtorek, 22 maja Kiedy wysiadałem z metra, zobaczyłem męża pani Jadzi wychodzącego z sex shopu. Ściskał w ręku papierową torebkę i wyglądał na bardzo zadowolonego. Co tam robił? Przecież ma żonę! Ojca w domu nie było, za to cały parter wypełniały kłęby papierosowego dymu i kotłujące się sąsiadki. Mama prowadziła kolejne spotkanie grupy wsparcia. Te kobiety wyglądały w kupie naprawdę groźnie! Tylko jakaś grubaska miała znudzoną minę. Od razu poczułem do niej sympatię, bo zajadała moje ulubione żelkowe pająki. Przemykałem właśnie na górę, kiedy usłyszałem słowo „seks”. Zastygłem na schodach, cały zelektryzowany. Nie mogłem przecież przepuścić takiej okazji: – Mężczyźnie trzeba stale dostarczać podniet. Jak psu. Inaczej skapcieje jak mój małżonek. Już nie pamiętam, kiedy uprawialiśmy seks. Gdyby nie mój trener dżudo, chybabym zwariowała! – Albo staje taki nad tobą i uważa, że to wystarczy. Nawet ci w oczy nie spojrzy, jakbym się składała z samego podwozia! Mama poczochrała sobie włosy na głowie, wyglądała jak jakaś zwariowana wielbicielka afro: – Nie możemy zapomnieć, że nie jesteśmy jakimś podgatunkiem. Mamy takie same potrzeby jak oni. Też zasługujemy na samorealizację. Też jesteśmy pod ochroną. Ale z drugiej strony nie mogę udawać przez całe życie, że jestem spłoszoną łanią. Gruba baba wsadziła sobie do ust całą garść żelek i trzeba było ją mocno walnąć w plecy. – Faceci nie są w stanie podjąć żadnej decyzji. Ciągle musisz takiemu przyklaskiwać i zagrzewać go do walki. To jest dobre, kiedy cię kręci bycie czirliderką, ale potem idziesz naprzód, podczas kiedy twój myśliwy stoi w miejscu, marudząc, że nie wierzysz w niego i jesteś egoistyczną suką. Mama pobiegła do kuchni po kolejną paczkę papierosów. Pomału zaczynałem się dusić od dymu. – Taa... kobieta chciałaby, żeby ją przytulił, a taki koleś gotów jest tylko bić się o lepszy model wiertarki. – Ja myślę, że oni po prostu się boją, że ktoś ich przestanie podziwiać. Zamiast włożyć trochę trudu, by podtrzymać twoje zainteresowanie, wolą zaatakować małolatę! Czytałyście Trzecią falę? Facet chce nadążyć za zmianami, ale do głowy mu nie przyjdzie, że on sam musi się zmienić. – Taa... cztery dni trzymałam w lodówce pstrąga na romantyczną kolację. Codziennie sprawdzałam, czy łeb nie styka się z ogonem. Wreszcie, jak się zetknął, musiałam go wyrzucić, a wtedy mój król zadzwonił, że ma właśnie czas. Za każdym razem myśli, że powinnam posikać się z radości, bo sobie o mnie przypomniał! -1 uważa, że cipka to tylko opiekacz dla jego dietetycznych parówek – powiedziała mama, tracąc wszelką godność. Zawtórował jej niepohamowany chichot. Potem wzniosły toast za jakąś Lorenę Bobbit i mama znowu poszła po fajki. Zacząłem kaszleć na schodach, mama podniosła wzrok i krzyknęła: – Rudolfie, ty podstępna świnio! Podsłuchiwałeś?. Poczułem, że lincz jest bardzo blisko, ale na szczęście grubaska zjadła już wszystkie żelki i wypaliła: – Ja tam nie wiem. Ale baba jest chłopu potrzebna i chłop babie też, no nie? Zapadła cisza i odezwały się nieśmiałe głosy: – Co racja, to racja. Mamę wytrąciło to zupełnie z równowagi i stwierdziła ze smutkiem, że wobec takiej postawy nie widzi już dzisiaj możliwości dialogu. Odmówiła też wyprania stroju pielęgniarskiego. Będę musiał to zrobić sam. Tym bardziej że była pani Jadzia i zażądała natychmiastowego zwrotu. Przypomniała gniewnie, żebym go koniecznie wykrochmalił i dostarczył rano pod drzwi, bo idzie do pracy na szóstą. Gonzo pomógł mi zrobić krochmal, bo nikt nie miał o tym zielonego pojęcia. Niestety, wsypaliśmy za dużo mąki ziemniaczanej i całe wieki zajęło mi czyszczenie tego przeklętego fartucha z kisielu! Na dodatek Gonzo wrzucił do garnka różowe boa babci i cały strój zafarbował... Teraz pani Jadzia będzie w nim wyglądała jak pracownica salonu masażu „Lepka Landryna”. We łbie mi huczy. Wolę nie myśleć, co będzie rano. Opona z wściekłością poszarpała sobie nylonowe majtki za dwanaście złotych, kupione w promocji, „na te ciężkie kobiece dni”. Mam nadzieję, że wreszcie to się skończy. Pod drzwiami już trzecią noc ujada sfora bezdomnych psów. Nie mają żadnej godności! W dodatku martwię się ojcem. Co on wyprawia? Co, u licha, robi z tą lodożerczynią? Przecież każdy głupi wie, że nie wkłada się głowy w paszczę lwa! Środa, 23 maja Powiem tylko, że zostałem potwornie upokorzony przez męża pani Jadzi. Ganiał mnie po całej ulicy, krzycząc, że mi „skroi dupę”. Znikąd nie mogłem liczyć na odsiecz. Wreszcie w kuchennym oknie, przyozdobionym zawieszonymi na nitkach papryczkami chili, ukazała się głowa mamy. Kiedyś te upiorne papryczki leżały wprost na parapecie (razem z nićmi, guzikami i kompletem śrubokrętów), ale część zeżarła Opona, wypijając potem wszystko, co było w domu, łącznie z płynem do mycia naczyń. Iskierka nadziei zapaliła się w moim przerażonym sercu ściganej zwierzyny. – Rudolf! Kiedy już tak latasz jak kot z pęcherzem, to zahacz o sklep i kup świeże pieczywo! I w tym momencie poczułem na sobie wielką łapę męża pani Jadzi. Koniec był blisko. Na szczęście w samą porę przyszła mi do głowy błyskotliwa kwestia: – Chyba mamy ten sam ulubiony sklep, prawda? Sąsiad zamrugał oczami i po chwili zobaczyłem, jak nagłe olśnienie spływa na jego brutalną twarz: – Morda w kubeł, zrozumiano? Podrapał się po włochatym brzuchu i na odchodnym palnął mnie w ucho. Siedziałem na krawężniku, łapiąc oddech, póki nie przyjechała śmieciara. Tymczasem mąż pani Jadzi stał na ganku. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, pokazał ruch, jakby podrzynał sobie gardło! Zadzwoniłem do rzecznika obrony praw dziecka – zajęte. Do niebieskiej lini – zajęte. Do fundacji dla kobiet w ciąży – zajęte!!! Czwartek, 24 maja W szkole spokojniej, odkąd Pęcherz jest na zwolnieniu lekarskim. Elka z dnia na dzień ulega transformacji. Jest żywym dowodem postępu chirurgii plastycznej i współczesnej kosmetyki. Wykupiła sobie serię zabiegów, które mają uleczyć jej ciało i duszę. Póki co nie jest już taka owłosiona pod nosem jak przedtem. Zrobiła się też mniej wylewna. Już cztery dni nie próbuje mnie pocałować. To bardzo źle wpływa na moje samopoczucie. Zacząłem dwa razy dziennie zmieniać skarpetki, i nic! Na automatycznej sekretarce znalazłem wiadomość zniecierpliwionej pani H.: „Do Rudolfa. Pilne. Czekam na ciebie już drugi tydzień. Nie muszę dodawać, co myślę o twojej niekonsekwencji. Musisz mi pomóc w szukaniu bardzo ważnych papierów. Od kiedy zrobiłeś porządek w moim sekretarzyku, w niczym się nie mogę połapać. PS. Do powtórzenia czternaście razy: Rodowe korale Karola Barbara z rabarbarowego pola Rąbnęła z ruletką robola Do krwawego z krokodyla wora”. To kangury mają wory, a nie krokodyle. Na wszelki wypadek powtórzyłem. Zajęło mi to godzinę i cztery minuty. Piątek, 25 maja Uff! Właśnie wyprałem majtki Opony. Użyłem do tego dwóch klamerek, szczypczyków do lodu i chirurgicznych rękawiczek. Kiedy wieszałem majtki, prawie zupełnie się rozleciały. Trudno. Będę udawał, że nie zauważam plam na dywanie. Szczerze mówiąc, mam już dosyć tej cieczki. Żeby dostać się do furtki, muszę sobie plecakiem torować drogę. Wędliny dla wygłodniałej sfory uzależnionych od seksu psów starcza mi tylko do połowy drogi. Potem muszę szybko dawać w długą. Przez moment pomyślałem, żeby dla świętego spokoju przywiązać Oponę w ogródku, ale to by było nieludzkie. Ojciec też ma dosyć. To on wychodzi teraz z Oponą na spacer. Wczoraj został zaatakowany i brutalnie powalony na trawnik. Bezpańskie psy rzuciły się na niego, i z tego, co robiły, domyśliłem się, że pomyliły go z Oponą. Wyglądało to bardzo śmiesznie. Ojciec wierzgał na wszystkie strony i próbował za wszelką cenę zrzucić napastników ze swoich nóg. Zataczaliśmy się w domu ze śmiechu. Wyzwolił go dopiero Antoni, polewając obficie lubieżną gromadkę wodą kołońską „Makler Giełdowy”. Przed snem obiecałem sobie, że jutro na pewno pójdę do pani H. Może przecież w każdej chwili wykorkować i nigdy się nie dowiem, jaką mroczną tajemnicę kryły nieodnalezione dokumenty. Sobota, godzina 3.00 w nocy Obudziło mnie łomotanie do drzwi. Byłem przekonany, że to kolejny raz obsesja seksualna zmusiła koczujące przed domem psy do ataku. Łomot narastał. Jak zwykle w sytuacji zagrożenia, moi rodzice spali. Pochrapywali przez wpółotwarte usta. Żałowałem, że nie mam aparatu fotograficznego. Mógłbym wysłać to zdjęcie na konkurs „Zdrowe małżeństwo – cichy sen”. Tymczasem psy, sądząc z odgłosów, wyrwały na podwórku drzewo i taranowały nim drzwi. Nie było chwili do namysłu. Dom trząsł się w posadach. Nalałem do wiadra zimnej wody i podkradłem się do przedpokoju. Otworzyłem drzwi, zamknąłem oczy i chlusnąłem z całej siły w mrok. Łomot ustał. Pewnie wszystkie się potopiły. Nagle z ciemności wyłonił się Antoś: – Hm... tego... Ha! ha! ha! Zbytnik z ciebie... O rany! O mało go nie zgładziłem! Rodzina by mnie pewnie wbiła na pal. Antoni miał krótkie spodenki, przewieszoną przez ramię torbę i wędkę. W ręku trzymał pojemnik z wijącymi się glistami. Wyglądał jakby mniej dostojnie, tak stojąc i ociekając wodą. – Wstawać, chłopaki. Czas na męską wyprawę! Jedziemy złowić naszym dzierlatkom trochę rybek. Parskał przy tym jak dziki mustang przy wodopoju. Ojciec od razu przystał na ten zwariowany pomysł. Ubraliśmy Antosia w moją flanelową koszulę i dżinsy ojca. Wyglądał jak prawdziwy kowboj! Wcale się nie dziwię, że babcia straciła dla niego głowę. Mama najwyraźniej też, bo zwlekła się z łóżka i zrobiła nam kanapki ze śledziem na drogę. Były bardzo malownicze. Z jednej strony wystawał łeb, a z drugiej ogon. Mama jest całkiem ładna, kiedy się uśmiecha. Przypomina infantkę hiszpańską. Nie z wieku, rzecz jasna, ale z urody. Poczochrane strąki wokół twarzy zamieniają się wtedy w „miedziane pierścionki”. Tak mówi tata w rzadkich chwilach uniesień. Robią jej się dołki w policzkach i znika ta groźna bruzda na czole. Szkoda tylko, że tak rzadko. Teraz też się zreflektowała i przybrała normalny wyraz twarzy. – Przyda wam się męska inicjacja – powiedziała, patrząc z wyrzutem na ojca. Gonzo kwiczał z zachwytu i już wybierał co dorodniejsze glisty na pierwszy rzut. Pobiegłem na górę wstawić jeszcze kaczeńce, które Antek przyniósł babci. Spała z Oponą, leżąc na grzbiecie. Były tak samo potargane, ale Opona miała, rzecz jasna, więcej kudłów. Nie chciałem robić hałasu, więc wstawiłem kwiatki do szklanki z wodą, w której babcia trzyma szczękę, i pognałem podekscytowany na dół. Antoni jest super, super, super! Nareszcie będę miał jakiś męski wzorzec do naśladowania. Na dole zrobił się kocioł, bo nie mogłem znaleźć swojej podręcznej apteczki. Wszyscy mnie poganiali, że zaraz zrobi się widno, i musieliśmy już iść. Zwłaszcza że Gonzo zaczął wyjadać przynętę. Po powrocie Bilans strat i zysków: – złowione ryby: dwie, – kupione ryby: osiem, – zerwane żyłki: wszystkie, – zgubione buty: jeden sandał taty, – próby utopienia się przez Gonzo: jedna nieumyślna i cztery z premedytacją, – ilość wypitego alkoholu: dwa winiaki klubowe. Wróciliśmy wczesnym popołudniem. Było naprawdę fajnie. Bulwiaczka poniosła ułańska fantazja i uczył nas sztuki przetrwania w górach. Co prawda byliśmy nad Wisłą, ale tata twierdził, że nigdy nie wiadomo, gdzie nas rzuci los. Siedemnaście razy pili z Antkiem bruderszaft. Ja i Gonzo też chcieliśmy, ale na szczęście nie do końca nam odebrało rozum. Jakbyśmy jeszcze i my się zezłomowali, to nie wiem, kto by trafił do domu. Ojciec przez całą drogę powrotną biadolił nad zgubionym sandałem. Trzeba było nie tańczyć na barierze mostu! Antek opowiadał o cyklu wytłaczania oliwy i ciągle powtarzał, że rybka lubi pływać. Kiedy pozrywaliśmy już wszystkie żyłki, urządziliśmy wyścig dżdżownic. Ale od tego upału były jakieś niemrawe. Poza tym ojciec w pijackim widzie co chwilę rozdeptywał swoich zawodników. Zjedliśmy kanapki i tata z Antonim poczuli się bardzo zmęczeni. Usnęli z głowami w krzakach dzikiej róży, a ja miałem pilnować Gonzo. Zaniepokoiłem się, dopiero kiedy Gonzo zanurkował po raz kolejny i nie wypłynął. Narobiłem takiego wrzasku, że zleciało się pół plaży! Znaleźliśmy go za zwalonym pniem, przy brzegu. Z początku w ogóle nie mogliśmy go wyciągnąć, taki był ciężki. Wreszcie Bulwiaczek naprężył się, brodawka na jego nosie zaczęła żywiej tętnić i razem z ojcem dali radę. Ojca od razu chwyciły korzonki i strasznie mi było wstyd za ten brak kondycji. Gonzo miał w kieszeniach pełno kamieni! Wyjaśnił nam, że bawił się w poławiaczy pereł, ale ciągle wypływał na wierzch. Musiał więc czymś się obciążyć! Słowo daję, że przez tego dzieciaka wszyscy kiedyś skończymy w kryminale. W autobusie całą drogę wydłubywaliśmy mu z włosów wodorosty. Teraz leżymy w łóżkach. Ja i Gonzo mamy katar, ojciec skaleczoną stopę, bo wracał bez buta, a Antoni całą twarz w strupach po tej drzemce w dzikich różach. Mimo wszystko był to udany wypad. Przeżyliśmy prawdziwą męską przygodę. Może następnym razem pójdzie nam jeszcze lepiej i na przykład spotkamy w kniei niedźwiedzia albo lochę z małymi? Noc Właśnie sobie przypomniałem, że dzisiaj był Dzień Matki. Nie kupiłem żadnego prezentu! Leżałem przez chwilę pod ciepłą kołdrą i kalkulowałem: obrazi się czy nie? A jeśli tak, to jakie będą konsekwencje? Na pewno znacznie przewyższające winę. Miałem dosłownie kilka minut do namysłu, bo mama niedawno się położyła i była szansa, że dobudzę ją przed fazą REM. Mama twierdzi, że to fundamentalny okres snu, można się wtedy skomunikować ze swoją nieświadomością i dowiedzieć, co tam słychać. Moim zdaniem, jest nieźle szurnięta. Ale w końcu jest moją matką, nic na to nie poradzę. Chociaż, z drugiej strony, nie robi za dużo dla potwierdzenia tego faktu. Powinienem właściwie postąpić zgodnie z rzymskim przysłowiem: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. To wspaniała okazja do zemsty. Idę spać! Godzinę później Trochę mi głupio. Co ze mną będzie, jeżeli już w młodym wieku jestem cyniczny i mściwy? W końcu jestem młodszy i mądrzejszy, powinienem ustąpić. Poszedłem obudzić Gonzo, bo był niezbędny do zrealizowania moich planów. Nie było to łatwe: opluł mnie obficie, ale w końcu dał się omotać: – Ta noc należy do ciebie. Przygotujemy przedstawienie dla babci, a ty będziesz główną gwiazdą! – To oczywiste bzdury, bo kiedy ja gram, nie ma dla mnie konkurencji. Wytłumaczyłem szybko Gonzo, co ma robić: – Będziesz marnotrawnym synem, który wraca do domu i błaga o przebaczenie. Masz rozpaczać i rzucać się do moich nóg. Gonzo spytał, dlaczego niby do moich. – Bo ja będę symbolizował szlachetne serce matki, która przebacza największe zbrodnie w imię macierzyńskiej miłości. – Aha. Ale ja jestem ważniejszy? – upewnił się i rozpoczęliśmy charakteryzację. Gonzo wracał z dalekiej wędrówki, poniósł klęskę, więc musiał wyglądać na kogoś kompletnie przegranego. Najlepiej pasowałby do tego wizerunek ojca, ale nie byłem przecież zawodowym charakteryzatorem. Potargałem go, ubrudziłem twarz czarnym markerem, a Gonzo w przypływie natchnienia podarł jeszcze na sobie pidżamę. Ja przebrałem się za mamę: włożyłem jej sukienkę, skołtuniłem włosy, a do ręki wziąłem poradnik Toksyczni terapeuci. Fakty i mity. Mama za żadne skarby nie dała się obudzić. Wreszcie posadziliśmy ją na tapczanie, pod plecy wsunęliśmy poduszkę, a nogi wsadziliśmy do miski z zimną wodą. – Niespodzianka na Dzień Matki! Symboliczne studium parateatralne na motywach historii o synu marnotrawnym pod tytułem: O, niezmierzona jest miłość matczyna. Musiałem trochę przyspieszyć, bo mama przysypiała, ale ledwo wypowiedziałem pierwsze zdanie: „A kogóż to na horyzoncie widzą moje znękane oczy?”, Gonzo zaczął dramatycznie rzucać się do moich stóp. To kompletnie zepsuło moją koncepcję! Nie było suspensu! Ale, zdaje się, nie miało to większego znaczenia, bo mama obudziła się, dopiero kiedy Gonzo przy kolejnym pokłonie rąbnął zdrowo o podłogę i wybił sobie ząb. Wielkie mi rzeczy, i tak ruszał się od tygodnia! Niedziela, 27 maja Wygląda na to, że zaczynamy być zdrową, pełnowartościową rodziną. Bulwiak jest z nami cały czas. Biedak nie ma po co wracać do pustego pokoju hotelowego. Mieszkanie kupi po ślubie i albo zamieszka w nim z babcią, albo my się tam przeprowadzimy. Szczerze mówiąc, nie mogę już się doczekać. Jest nam coraz ciaśniej. Zanim zamieszkał z nami Gonzo, malutki pokoik na górze był tylko moim królestwem. Teraz Antek śpi w moim łóżku, a ja na dmuchanym materacu na dole, w pokoju rodziców. Przez resztę nocy dzikie hordy biegały po schodach do toalety. Gdy udało mi się wreszcie zasnąć, mama rozpoczęła z ojcem kolejną dyskusję na temat samorealizacji. Doszli do jakichś priorytetów i jak zwykle się pokłócili. Zawsze kłócą się w tym miejscu. Chociaż teraz trochę mniej, bo udają przed Antonim, że są normalnym małżeństwem. Pewnie się boją, żeby się nie rozmyślił. Babcia zrobiła mi awanturę, że przez te kwiatki osiadły jej na zębach glony. Musiałem je szorować specjalną pastą. Brr! Upiorne przeżycie. Wieczorem poszedłem z duszą na ramieniu do pani H. Siedziała na dywanie, zawalona stertą papierów, i miała obłęd w oczach. Od razu powiedziała, że z lekcji nici, bo ma do jutra znaleźć brakujące dowody pracy przymusowej w Niemczech. – Muszę się zastanowić, czy nie zerwać z tobą kontaktów. Będę niedługo bogata, jak mi wypłacą odszkodowanie, to możesz mnie zamordować z chęci zysku. A teraz do roboty. Szukamy. Byłem roztrzęsiony. Przecież dobrze wiem, że za mord na staruszce grozi mi co najmniej poprawczak, a tam dopiero daliby mi wycisk! Od razu to powiedziałem, ale nie poczuła się bezpieczniej: – Nie znasz ludzi. Nawet nie wiesz, do jakiej podłości są zdolni. Zanim przewróciliśmy dom do góry nogami, pani H. wysłała mnie do apteki. Recepta miała pieczątkę „pilne”. Była straszna kolejka, ale podszedłem do okienka, mówiąc zniecierpliwionemu tłumowi: „Nagły wypadek”. Farmaceuta wziął receptę, przeczytał uważnie i powiedział: – Uuu! Faktycznie nieprzyjemne. Mam lepszy środek. Teraz już po dwóch dniach pozbędziesz się owsików. Nagle zrobiło się wokół mnie bardzo dużo miejsca. Poczułem się jak chory na AIDS w rejonowej przychodni. Usiłowałem tłumaczyć, że to nie dla mnie, ale jakaś pani powiedziała: – Teraz to się nie ma co wstydzić, trzeba było dbać o higienę. Aptekarz zgromił ją wzrokiem: – Da pani spokój chłopakowi. Nie widzi pani, że jest już cały purpurowy? Mój podkoszulek w jednej chwili nasiąknął potem. Do tego wyskoczyły mi na twarzy czerwone swędzące plamy i tłum jeszcze bardziej się odsunął. Nieźle! Pewnie zaraz zawieszą mi na szyi dzwoneczek! Wziąłem szybko buteleczkę i uciekłem ze łzami w oczach. Usłyszałem jeszcze krzyk sprzedawcy: „Reeeeszta!” Nie odezwę się do pani H. nigdy w życiu. Niech ją zeżrą te owsiki! Poniedziałek, 28 maja W drodze do szkoły przez piętnaście minut krążyłem wokół sex shopu. Próbowałem zajrzeć przez szybę, ale nic nie było widać. Wreszcie wyszedł sprzedawca: – Wchodzisz czy nie? Ciągle to samo z tymi szczeniakami! Co, chcę, ale się boję? O mało się nie zabiłem, uciekając do metra. Na pewno wziął mnie za jakiegoś prawiczka! Po szkole chodzą słuchy, że mają kogoś wystawić do konkursu recytatorskiego. Nikt się jeszcze do mnie nie zwrócił w tej sprawie. Nabieram podejrzeń, że chcą mnie wygryźć. Podsłuchałem rozmowę w pokoju nauczycielskim: – Sam zapał nie wystarczy. Liczy się także aparycja, pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Poza tym Gąbczak sepleni – przekonywała Klepsydra. O, ty zdradliwa żmijo! Serce zamarło mi w piersiach. – Albo Gąbczak, albo nikt. Żaden uczeń nie da się wrobić, już ich błagałem. Poza tym ta jego zwariowana matka gotowa nas jeszcze do sądu pozwać za dyskryminację. Lepsza kompromitacja niż to – perorował matematyk zastępujący Pęcherza. Chciałbym, żeby Pęcherz już nie wrócił ze szpitala. Zawsze mi podcinał skrzydła! Hm... Sukces w zasięgu ręki. W nocy śniło mi się, że stoję przed komisją ubraną w mundury SS i recytuję wiersz o owsikach. Raptem wpada pani H. i krzyczy, że ukradłem jej numer. Środa, 30 maja Hurra! Szkoła wystawiła mnie do konkursu recytatorskiego! Matematyk ogłosił to na porannym apelu. Mam tydzień na przygotowanie wiersza. Jestem teraz gwiazdą i szkolnym czarnym koniem! Moja euforia trwała krótko. Przed bramą szkoły wpadłem na panią H. Była bardzo zdenerwowana. – Mogłeś jak człowiek powiedzieć, że masz ten sam problem, a nie podstępem kraść mi lekarstwo! Wyobrażasz sobie, na jakie katusze mnie naraziłeś, ty guło, ty... ty... gularzu jeden! Wzięła mnie pod rękę i energicznym ruchem poprowadziła w stronę swojego domu. Po drodze wyjaśniła, że nabawiła się owsików w toalecie na basenie. Rozważa złożenie skargi. Poradziła, bym przez tydzień moczył jeszcze pupę w roztworze nadmanganianu potasu, a potem spojrzała na mnie łaskawszym wzrokiem: – Wspólne nieszczęście zbliża ludzi. Wybaczam ci. Ćwiczyliśmy moją wymowę przez pół godziny, ale pani H. puściły nerwy przy „przestrzeń wskrzeszona szeptem szemrzącym”. Potem powiedziała, że na szczęście termin składania dokumentów przesunięto o tydzień, i tylko to mnie uratowało przed mordem z jej strony. Napiliśmy się ziółek, mimo jej nalegań, że przygotuje mi roztwór nadmanganianu, i niczym buldożery zaczęliśmy ryć w papierach. Po siedmiu godzinach uskładała się pokaźna kupka. Pani H. była bardzo zadowolona i dała mi kilka pocztówek z lat dwudziestych, na których kobiety miały fryzury podobne do mojej. Godzina 1.00 w nocy Jestem strasznie podekscytowany! Przeczytałem już cztery razy nieprzyzwoite broszurki wyniesione w spodniach od pani H. Cennik na artykuły gumowe, chirurgiczne i zabezpieczające dla kobiet. Firma Prusikiewicz i Syn. Dyskretne opakowanie. Z1923 roku! Były tam bardzo nieprzyzwoite rysunki kobiet i przyrządów do zadawania tortur. Wszystko opisano pięknym poetyckim językiem: „Częstokroć zanik młodości i piękności niewieściej oraz rozwój nerwowości pochodzą od obawy przed niepożądanem zapłodnieniem. Natenczas jak rozum każe kres położyć tak zwanym przypadkom, wskazaniem jest chlubnym używanie tabletek ETA”. Byłem już cały w krostach z tego podniecenia! „Używanie PESARIUM dla ochrony przed ciążą jest prawnie dozwolone. Jest bardzo miękkie, lekkie i nie przeszkadza w sposób żaden przy spółkowaniu...” O rany!!! Spółkowanie! „Kształtem podobnym do piłki szczelnie przywiera, a małżonkom stwarza przyszłość beztroską. O dobroci jego świadczą liczne pisma dziękczynne”. Boże! Jakie to piękne! Może to się nadaje na konkurs recytatorski? Piątek, Dzień Dziecka Rano weszła do mojego pokoju mama. Ledwo zdążyłem schować pod kołdrę Cennik na artykuły gumowe. Spojrzałem na nią i zdrętwiałem. Była uśmiechnięta! – Czy mój króliczek jest głodny? Zapraszam na śniadanko. Na dole cała rodzina siedziała już przy stole. Wszyscy się uśmiechali jak nienormalni. Bulwiaczek kończył smażyć kopiastą furę naleśników. Gdybym nie był rozbudzony „artykułami gumowymi”, pomyślałbym, że to sen. Na stole stały same smakołyki: dżem figowy, panierowany żółty ser, zapiekane parówki i maślane rogaliki. Mama nalewała kakao, a ojciec powtarzał co chwilę głupkowato: „Che, che!” – Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka! – wychrypiała babcia i podarowała mnie i Gonzo Kinder niespodzianki. Oczywiście ten upiorny dzieciak zaraz wyrwał mi moje jajo, ale tata oświadczył: – Nie życzę sobie dzisiaj żadnych krwawych porachunków! Muszę przyznać, że w takich chwilach chętnie zaliczam się do dzieci. Śniadanie minęło bez incydentów i kiedy wszyscy zaczęliśmy już bekać z przejedzenia, Gonzo dostał resztę prezentów: czapkę bejsbolową (chociaż, moim zdaniem, liczył na kij), „Małego Pirotechnika” i książkę o duchach. A ja... O rety! To było naprawdę super, autobiografię Chaplina! – Może wreszcie dasz sobie wbić do głowy, że to nie taka prosta sprawa zostać wielkim aktorem – mama, jak zawsze, musiała zepsuć nastrój. Wiem, że z Chaplinem nie mogłem się równać. On miał naprawdę trudne dzieciństwo. Ojciec go porzucił, a matka wylądowała w domu wariatów. Ale, z drugiej strony, nigdy nie wiadomo, kiedy los i dla mnie okaże się łaskawy. Gonzo tym razem nic na siebie nie wylał i było mniej sprzątania niż zwykle. Antoś obiecał, że jak tylko się ubierzemy, zabiera nas do wesołego miasteczka. Moja rodzina nie byłaby sobą, gdyby wszyscy przystali na ten wystrzałowy pomysł. Każdy miał inne zdanie. Mama powiedziała, że musi przygotować konspekt terapii, ojciec miał na głowie jakąś nową wystawę, więc stanęło na tym, że pojadą najstarsi i najmłodsi. Jednym słowem, mieszanka wybuchowa! W wesołym miasteczku Chyba nam rozum odebrało, żeby tam pojechać! Cała Warszawa wpadła na ten sam pomysł. Powsin pękał w szwach. W tym tłumie co chwilę ktoś z nas się gubił, a babci spadał kapelusz ze sztucznymi winogronami. Wreszcie Antek włożył go sobie na głowę. Był z nas najwyższy i nikt mu go nie strącał. Gonzo od razu dostał histerii, że chce do zamku strachów, ale tam była oczywiście największa kolejka! Stanęli na końcu, a ja poszedłem na przechadzkę. Mieliśmy się spotkać w tym samym miejscu za godzinę. Znad basenu dobiegały dzikie wrzaski. Podszedłem bliżej i zobaczyłem bandę Rafała. Zrobiło mi się jakoś dziwnie. Rafał był tylko w slipkach, a jakaś dziewczyna obdzierała mu plecy ze skóry. Spiekł się, biedaczek, na tyłek pawiana. Reszta chłopaków łapała dziewuchy i ściągała im majtki. One wrzeszczały, ich rodzice wrzeszczeli, bileter wrzeszczał i było naprawdę super. Potem Rafał biegał między ręcznikami i polewał plecy opalającym się starym babom. One leżały z rozpiętymi stanikami i podskakiwały jak oparzone, pokazując całe biusty! Ale to już u niewielu było super. Z tego napięcia zjadłem dwa hot-dogi, cztery lody wodniste, trzy batony „Teatralne” i dwie paczki prażonego bobu. A potem to musiałem stamtąd pójść, bo chwyciły mnie straszne wiatry. Poza tym zbliżała się pora spotkania z resztą rodzinki. Stałem sobie właśnie pod cisem i spokojnie puszczałem bąki, kiedy nagle wokół zamku strachów zrobiło się zamieszanie. Ktoś krzyczał, że się pali, matki uciekały z dziećmi na rękach, a banda Rafała obrabiała stoisko z kiełbaskami z rożna. Wreszcie z tunelu wyłoniła się babcia z czarną twarzą. Za nią szedł Antoś w przekrzywionym kapeluszu. Coś się musiało stać, bo z winogron zostały same ogonki. Bulwiak był w szoku i ciągnął za rękę opierającego się Gonzo, który wrzeszczał: „Chcę odpalić moją ostatnią rakietę!” Babcia dostrzegła mnie i konspiracyjnym gestem pokazała na drogę w głąb lasu. Już w leśnej głuszy poznałem straszną prawdę. Gonzo mianowicie przemycił do tunelu „Małego Pirotechnika”. Najpierw próbował gilgotać stojące tam potwory, a kiedy zareagowały, Gonzo tak się przestraszył, że wystrzelił cały pakiet ratunkowy, który wedle instrukcji miał starczyć na trzęsienie ziemi, King Konga i najazd Marsjan. Kiedy wracaliśmy do domu przez las (żeby nas nikt nie rozpoznał), słyszeliśmy z oddali syreny strażackie. W krzakach mignęła mi jakaś azjatycka piękność, którą ktoś dramatycznie pociągnął do tyłu. Wyglądało to, jakby się przed kimś chowała. A potem stało się najgorsze! Usłyszałem głos ojca: „Jasna cholera! Rudolf!” Z nadmiaru wrażeń miałem chyba omamy słuchowe! Co mój leniwy ojciec robił w krzakach? Na pewno siedzi w domu przed komputerem albo określa z mamą te jakieś priorytety. Antek był tak wyczerpany, że tym razem poszedł prosto do hotelu. A w domu... A w domu... nie było ojca! Babcia relacjonowała mamie przebieg dramatu, a ja nie mogłem przestać myśleć o ojcu. Co się dzieje? Niemożliwe, żeby się zapisał do sekty Moona. On ma ateistyczny światopogląd, drwi ze wszystkich autorytetów! W Panoramie o szesnastej podali komunikat: „W Parku Rozrywki w Powsinie doszło do kolejnego chuligańskiego wybryku. W zamku strachów odpalono petardy. Dzięki szybkiej interwencji straży pożarnej udało się zapobiec tragedii. Podejrzanych przesłuchuje policja. Są nimi uczniowie trzeciej klasy jednego ze stołecznych gimnazjów. Prowodyr Rafał S. przebywa w Policyjnej Izbie Dziecka do czasu złożenia przez jego rodziców wyjaśnień”. Północ Ojca jeszcze nie ma! Mama zupełnie się tym nie przejmuje: „Może miał jakiś wypadek?” Razem z babcią ustalały listę gości ślubnych. Doszły do siedemdziesięciu czterech, nie licząc znajomych Bulwiaka. Pierwszy zgrzyt nastąpił, kiedy mama zapytała, kto pokryje koszty zaproszeń, ceremonii i przyjęcia. – Oczywiście że wy! Nie sądzisz chyba, że poproszę o to Antoniego! Jeszcze pomyśli, że lecę na jego forsę! Poza tym mój Nochalek opłacił już podróż poślubną na Cypr. Potem babcia wykłócała się o krój ślubnej sukni. Miała być koniecznie z rozcięciem i bez pleców. Chryste! Rozkosz nekrofila! Po kilku bezowocnych próbach wybicia jej tego z głowy mama krzyknęła: – Na litość boską! To nie party sado-maso! Szkoda. Moim zdaniem jedno nie wyklucza drugiego. Babcia się obraziła, zarzuciła mamie suczą zawiść i oznajmiła, że wobec tego pójdzie w samej biżuterii. Zamknąłem się w swoim pokoju, szukając odrobiny normalności. W moim łóżku pochrapywała Opona. Chciałbym być psem. Martwi się tylko o to, czy na obiad będzie wątróbka i czy pan zdąży kupić nylonowe majtki przed cieczką. Przewertowałem jeszcze raz moją ulubioną broszurkę o artykułach gumowych, ale to jest chyba za mało ambitne na konkurs. Poza tym to staroć. Może coś z wielkiej poezji. Rilke? Któż, gdybym krzyknął, usłyszałby mnie z zastępów anielskich? A gdyby nawet któryś z aniołów przycisnął mnie nagle do serca: musiałbym umrzeć od jego silniejszej istoty. Albowiem piękno jest tylko przerażenia początkiem.[ R.M. Rilke, Elegia duinejska, tłum. M. Jastrun.] Straszne i na czasie... Ponieważ miałem nastrój dekadencki, zapaliłem kadzidło i przy świecy czytałem Rilkego, póki nie zrobiło mi się niedobrze. Nie kupię więcej opiumowanych kadzideł! Poza tym te wiersze mnie przerażały! Pełno tam było aniołów, umierania i nieszczęścia. Zaczęło mi się nawet wydawać, że czuję na twarzy powiew wrzosowisk i słyszę wycie wilków – strażników piekieł. Ten ojciec musi być nienormalny, skoro to jego ulubiony poeta! Godzina 3.00 w nocy Właśnie wkroczył do domu ojciec. Miał trawę we włosach i amok w oczach. Nawet nie zauważył, że czujnie go obserwuję! Moja bluza Adidasa była tak wydudlona, że nawet nie będę zgadywał, co w niej robił. Pewnie uprawiał jakieś zbiorowe modły. Zachowywał się skandalicznie. Trzaskał drzwiami, podśpiewywał, a w kuchni wywinął dwa hołubce! Na pewno go zahipnotyzowali i zmusili do jakiegoś przestępstwa. Czytałem, że ta sekta ma kryminalną przeszłość. Może ojciec napadł na bank albo dokonał gwałtu zbiorowego ze szczególnym okrucieństwem?! – No nie! A jednak potrafisz mnie jeszcze zaskoczyć. Zastanów się, jakie wzorce interpersonalne konotuje twojemu synowi takie zachowanie. Przecież wiesz, że Rudolf zawsze miał problem z samodzielnym myśleniem. Gotów jeszcze uważać cię za bohatera! Mama stała w koszuli, a zmierzwione afro gniewnie chwiało się na głowie. Wyglądała jak Zulus Czaka wzywający do krwawej zemsty na białych kolonizatorach. – Ależ ja jestem bohaterem! Właśnie wyrywam z twoich szponów me stłamszone życie. Ojciec chciał jeszcze coś dodać, ale tylko beknął rozdzierająco. Mama rzuciła w niego doniczką rozmarynu i rozeszli się do siebie. Czyli do wspólnego pokoju i łóżka. Ale ten ojciec jest odważny! Tak powiedzieć mamie... Teraz będzie w domu piekło. Zajrzałem do mojej broszury Jak poznać, czy twoje dziecko jest w sekcie? Wszystko się zgadza! Całkowita zmiana osobowości! Niedziela, 3 czerwca Poranek był koszmarny. Musieliśmy wszyscy wysłuchiwać przy śniadaniu bredni ojca na temat zdrowego żywienia i tego, że Ludzie Wschodu (powiedział to dużymi literami, przysięgam!) nigdy się nie pocą, bo jedzą zupy z glonów i piją herbatę z wodorostów. Albo odwrotnie. Potem wymyślił, że dzień będziemy rozpoczynać wierszem! Ale nie zwykłym, tylko jakimś akuku czy haiku. Oszalał!!! – Zaczyna się – mruknęła mama znad „Przeglądu Feministycznego”. – Kryzys wieku średniego. -1 wróciła do lektury. Ojciec deklamował: Ptak zniża lot ziemia rozwiera nogi Łkaniem przywracasz mnie do życia Aaaaaaaaaaaaaaaaa! Stoję u progu bankructwa podstawowych wartości rodzinnych!!! Śniadanie kończyło się, kiedy Gonzo jak zwykle wylał sobie na głowę kubek gorącego mleka. Wieczorem obejrzałem Wiadomości TV: Przywódca bojówek anarchistycznych dostał order za krzewienie demokracji. Sensacja w genetyce! Transgeniczna soja zaczęła wreszcie wydawać ultradźwięki! Naukowcy pracują nad złamaniem jej kodu komunikacyjnego. To może być przełom w światopoglądzie wegetarian! Raport o sektach: w co drugiej rodzinie jest osoba podatna na ideologie sekciarskie. Wszystko się zgadza!!! Głęboka noc Mam całą twarz w krostach! To wszystko z nerwów. A jak mi nie przejdzie do konkursu? Z takim wyglądem na pewno zostanę zdyskwalifikowany! Mam na głowie tyle zmartwień. Nawet nie zacząłem jeszcze wybierać tekstu. Poproszę o pomoc panią H. Tylko muszę najpierw ją przekonać, żeby: – po pierwsze: było po polsku, a nie po niemiecku, – po drugie: było łatwe do wymówienia, bez żadnych „hożych chorążych” i „wzrok wznoszę wzwyż”. Dla jasności sytuacji zrobiłem spis bieżących spraw: – przygotowania do konkursu (to już pojutrze), – ojciec w szponach sekty, – ślub babci z Antonim, – sex shop, – krosty, – aresztowanie Rafała. Co do Rafała, to dam sobie uciąć dowolną część ciała, że jest niewinny. Ale nie mogę tego powiedzieć policji, bo musiałbym wydać prawdziwego sprawcę. Poniedziałek, 4 czerwca Musiałem zwolnić się dzisiaj ze szkoły. Wszyscy krzyczeli za mną: „Pryszczyca”. Nad ranem krosty ponownie zaatakowały. Elka pożyczyła mi puder, ale i tak nawet pod grubą warstwą było wszystko widać. W domu mama naprawdę się przejęła: – A co z twoim konkursem? W takim stanie nie wystartujesz! Jaka szkoda. To pewnie jedyna okazja, byś mógł zmienić swoją pozycję szkolnego pariasa. Muszę potem sprawdzić, co to znaczy. Mama tymczasem dzwoniła po Gruczoła. Słyszałem, jak rozmawiała z nim przez telefon: – Ależ przysięgam panu, że tym razem to coś poważnego. Na pewno... Tak, wiem, że Rudolf ma skłonności do konfabulacji... Zapewniam, że tym razem jest ciężka choroba... Tak, tak. Czekam. To skandal, żeby błagać lekarza o wizytę. Jeszcze nigdy nie spotkałem człowieka, który by miał tak niefrasobliwy stosunek do ludzkiego życia. Jak przyjdzie, to zapytam go, czy słyszał o Matce Teresie z Kalkuty. Dla odprężenia wertowałem Rilkego. Kiedy ten konował zobaczy, z jaką wrażliwą duszą ma styczność, może nabierze do mnie szacunku. – Gdzie ten zniewieściały amant ze spalonego teatru? – ryknął Gruczoł i przywalił mnie swoją ciężką torbą. – No pokaż tę swoją wątłą klatę! Próbowałem się zasłonić rąbkiem firanki, ale niestety mam w oknach żaluzje. Wreszcie po szamotaninie rzuciłem swe ciało na pożarcie bestii. – Klasyczna wiatrówka. Trochę późno, ale lepiej późno niż wcale, no nie? – Gruczoł zaśmiał się złośliwie, a potem dodał: – Ciężki przypadek. Temperatura może dochodzić do czterdziestu stopni. Antybiotyk, maścią smarować całe ciało, nie drapać, leżeć w łóżku. Wysoka zarażalność. Nie wychodzić. Leżeć. Poczułem się jak pies na szkoleniu policyjnym. Gruczoł tymczasem szukał pod kołdrą stetoskopu. Znowu naruszał moją prywatność. Na odchodnym rzucił: – Krosty będą pękać, broczyć surowicą. Mogą zostać na twarzy szpecące blizny. Izolować, izolować. Kiedy zostałem sam, przeszywający spazm wyrwał się z mego złamanego serca. Wszystko przepadło! Scena, kariera, sława, rozpusta! Mama pokiwała się chwilę bezradnie w drzwiach i jak przystało na psychologa, zostawiła mnie kompletnie samego. Wtorek, 5 czerwca Mam39i7icałątwarzwmaści. Swędzijakjasnacholeraratunku!!! Środa, 6 czerwca To mógł być dzień mojego triumfu, a będzie dniem mojej śmierci. Kto inny zdobywa teraz aktorskie trofeum. Dostałem od pani H. apodyktyczny list, że nie uregulowałem rachunków za trzy ostatnie lekcje. Ależ ona jest drobiazgowa! I kwit z pralni za ekspresowe czyszczenie fartucha pielęgniarskiego metodą hydrotermiczną. To obok rachunku za zdjęcie mnie z drzewa na terenie domu starców przez straż pożarną stanowi wystarczający powód, by popełnić samobójstwo. Piątek, 8 czerwca Gorączka zachowuje się jak dziura budżetowa: ciągle się powiększa, z małymi przerwami. Jestem kompletnie wykończony, a do tego odcięty od wiadomości z zewnątrz. Wczoraj słyszałem na dole jakąś kotłowaninę, ale oczywiście nikt mnie nie poinformował, o co chodzi. Spodziewam się kataklizmu. Domownicy z obawy przed zarażeniem stawiają mi jedzenie pod drzwiami. Domyślam się, że zostało mi już tylko kilka dni życia, bo nawet Gonzo do mnie nie zagląda. A przecież pozbawiony sił jestem teraz łatwym łupem. Jutro, jak odzyskam przytomność, napiszę testament. Powinno się udać, bo przecież przed śmiercią zawsze się na moment polepsza. Sobota Ciągle żyję, ale nie jestem tak naiwny, żeby sądzić, że będzie to trwało wiecznie. I co ja miałem z tego życia? Ciągłe zgryzoty, nic więcej. Czy warto było tak poświęcać się dla rodziny? Ich i tak już nic nie uratuje, są zgubieni, tkwią w szponach szatana i samorealizacji. Trzeba się było zająć sobą, ale mądry Polak po szkodzie. Teraz umieram, a wraz ze mną mój niewykorzystany talent, dziewicze, nietknięte ciało i idealistyczny umysł, który w przyszłości mógłby zbawić świat... Muszę to jednak przyjąć z godnością. Na pewno zostanę kanonizowany i okrzyknięty patronem wszystkich niewykorzystanych talentów... Przed chwilą była u mnie mama. Oto co miała do powiedzenia synowi z jedną nogą w grobie: – Do jasnej cholery, ile można kisnąć w łóżku? Nie myłeś się już od tygodnia! Antybiotyk zeżarty, maść wypaćkana, gorączka ustąpiła. Marsz do łazienki, w domu huk roboty! Po czym zdarła ze mnie pościel, odsłaniając wymizerowane przez chorobę członki, podrapała się po głowie i trzasnęła drzwiami. Jest zdolna zbrukać każdą świętość! Niedziela, 10 czerwca A więc dostałem od losu jeszcze jedną szansę. Nie bardzo tylko wiem, co mam z tym teraz zrobić. Życie jest nieprzewidywalne, już nic nie można zaplanować. Cały dzień oddawałem się rekonwalescencji. Oglądałem kanał Planetę. Dawali bardzo fajne dokumenty o kacie Lyonu, Klausie Barbie, który dzięki Watykanowi uciekł po wojnie do Boliwii, potem film o Wietnamie i wykorzystaniu napalmu oraz o prostytucji dziecięcej w Tajlandii. Babcia ugotowała mi budyń malinowy. Było w nim pełno grudek źle rozbełtanego proszku. Poniedziałek, 11 czerwca Z tych zmartwień zapomniałem, że dzisiaj jest dzień powrotu Pęcherza ze zwolnienia lekarskiego po zwichnięciu obu nadgarstków i przemieszczeniu stawu skokowego podczas pamiętnego festynu. Chociaż go nie lubię, to muszę przyznać, że miałem okropne wyrzuty sumienia. Przez ten cały czas słałem mu do szpitala winogrona. Incognito, rzecz jasna! Mam nadzieję, że nigdy nie będę świadkiem wypadku drogowego! Mam silny uraz. W szkole poszedłem do pokoju nauczycielskiego, przeprosić, że zawiodłem ich nadzieje i nie wystartowałem w konkursie poetyckim. Wydawali się pełni zrozumienia. Matematyk powiedział, głaszcząc mnie po włosach: – I dzięki Bogu! A potem wytarł sobie rękę chusteczką higieniczną. Hurrraaa!!! Zwolnienie Pęcherza przedłużone! Ma ostry atak alergii spowodowanej portugalskimi winogronami. Wieczór W domu nuda. Babcia pojechała na kolejną wycieczkę z Bulwiaczkiem. Postanowili się jeszcze dotrzeć, zanim zostaną małżeństwem. Słyszałem, jak zwierzała się mamie, że boi się po ślubie stracić niezależność. To fakt, nie będzie mogła już tak sobie używać jak dawniej. W końcu znowu będzie mężatką. Tylko czy potrafi zrezygnować z tego rozwiązłego życia? Boję się, że bardzo szybko czeka ich kryzys małżeński. Z drugiej strony nie powinni zwlekać. Są bardzo starzy. Z tym ślubem to tylko zawracanie głowy. A jeśli go nie doczekają? Strach pomyśleć, ile jedzenia by się zmarnowało! Na babcinej książeczce zostało już bardzo mało oszczędności. Oczywiście to ona zapłaciła za wycieczkę, żeby Antoś nie pomyślał, że leci na jego pieniądze. A on, jak na prawdziwego dżentelmena przystało, nie sprzeciwił się damie. O moim aparacie ortodontycznym, rzecz jasna, nie pomyślała! „Będziesz miał dla siebie większy szacunek, jak dojdziesz do wszystkiego sam ciężką pracą”. A co z ich szacunkiem dla mnie? Jestem taki samotny i nieszczęśliwy! Jak tak dalej pójdzie, to wyrosnę na niezrównoważonego emocjonalnie faceta, o którym będzie można pisać groteski! Albo, co gorsza, na homofoba z silnym kompleksem Edypa! Albo na Casanovę! Elka już dziś przeze mnie cierpi. Udaje, że nie, ale ja wiem swoje! Albo na seksualnego oportunistę. Socjopatycznego podrywacza. Idealnego małżonka! Środa, 13 czerwca Ojciec cały czas nieobecny. Zadzwoniłem do alarmowej linii pomocy rodzinom zagrożonym sektami. Próbowałem zreferować problem, ale po piątym pytaniu: „Ile dziecko ma lat?”, zmuszony byłem się rozłączyć. Nikt mnie nie traktuje poważnie! Mama zwariowała. Odwołuje wszystkie spotkania grupy wsparcia i całe dnie siedzi przed tv, oglądając reality show, jakąś Nagą prawdę. Powtarza w kółko „oburzające” i „fascynujące”. Uważam, że nie ma to nic wspólnego z prawdziwym życiem. Nikt nie jest tam chory, biedny i garbaty! Chociaż Elka twierdzi, że teraz tv z każdego zrobi gwiazdę. Nie trzeba być kimś specjalnym. Nawet ja miałbym według niej wiele do zaoferowania mediom! Kiedy spytałem, co ma na myśli, zachichotała, bijąc się po udach, i gruchnęła: „Porażki, porażki!” Hmm... muszę nad tym pomyśleć. Mógłbym na przykład zrobić talkshow o zwykłych ludziach, takich jak ja. Mam już nawet nazwę: Wielki frustrat. Z moją wadą wymowy byłbym wymarzonym prowadzącym! Godzina 2.00 w nocy Wrócił ojciec. Kiedy brał prysznic, przeszukałem mu kieszenie. Znalazłem: – paczkę żelek (ze wściekłej wołowiny?), – bilet do kina z 1992 roku, – dwa „nienadmuchane” balony, – kieszonkowe rozmówki polsko-koreańskie. A więc stało się najgorsze! Przecież sekta Moona pochodzi z Korei! Teraz Moon rozwiedzie go z moją matką i każe ożenić się na przykład z bezzębną stuletnią Murzynką z delty Orinoko! Piątek, 15 czerwca Postanowiłem dzisiaj postawić wszystko na jedną kartę! Wyciągnąłem ojca na spacer. Kiedy Gonzo robił fortecę z piasku, zapytałem ojca wprost, czy zdaje sobie sprawę z zagrożeń, jakie niesie ze sobą przynależność do Kościoła Moona. Udawał oczywiście idiotę! Przypomniałem mu, że jest ojcem i dziadkiem i że w żadnym wypadku nie przeprowadzimy się do delty Orinoko! Wytrzeszczył jeszcze bardziej swoje wyłupiaste oczy i wybąkał: – Ależ Hee Jong chce zostać w Polsce, ma tu świetne perspektywy... wiesz, synu... głupia sprawa, ale... zakochałem się. Aaaaaaaaaaaaa!!! O mało nie umarłem po tym wyznaniu, ale musieliśmy przerwać rozmowę, bo Gonzo gdzieś zniknął. Już w domu Właśnie wyszedł lekarz. Wszystko będzie dobrze, ale zastanawia się, czy nie złożyć doniesienia w prokuraturze o bezmyślnym narażaniu dziecka na niebezpieczeństwo. Krzyczał tak z pół godziny. I to tylko na mnie! Jakbym to ja był winny! Przestał dopiero, kiedy Opona obsikała mu spodnie. Mądry pies. Skąd mogłem wiedzieć, że ten upiorny dzieciak zakopie się żywcem w piaskownicy? Ojciec tak rył w piachu, że zakopałby mnie, stojącego za jego plecami! Po akcji usta-usta siny Gonzo wyjaśnił, że bawił się w Noc żywych trupów i wszystko mu popsuliśmy. Jestem już przez tę rodzinę jedną nogą w grobie. Kolejny dzień Nic mi się nie chce. Kolejny beznadziejny dzień Nikt mnie nie kocha! Jeszcze jeden kolejny beznadziejny dzień Nikt mnie nie pragnie!!! Wtorek, 19 czerwca Jestem już w formie! Nie mogę spać. Postanowiłem poradzić się Elki, ale nie zastałem jej w domu. Znowu poszła organizować jakiś protest pod Radą Ministrów. Jej aktywność jest naprawdę męcząca! Elka jest zaangażowana we wszystkie bieżące problemy tego świata. Nie widzi, że na wiele rzeczy po prostu nie ma wpływu! No bo na przykład taka dziura ozonowa nie zniknie tylko dlatego, że Elka przestała używać dezodorantów. I to, że je dostaje ode mnie na każde mikołajki, urodziny i walentynki, wcale nie znaczy, że jestem wrogiem środowiska naturalnego. Po prostu słyszę, co mówią o niej w szkole. Raz nawet wezwała mnie do siebie szkolna pielęgniarka: – Rudolfie, jesteś naszą ostatnią deską ratunku. Jako jej przyjaciel powinieneś poinformować ją o konieczności dbania o higienę intymną. Elka jest zwolenniczką ekologii. Kobiety nie powinny, jej zdaniem, golić nóg ani wąsów. Chryste! I wtedy wszystkie by wyglądały jak ona! Dziwna rzecz, nigdy nie znajduję w sobie dość odwagi, żeby powiedzieć Elce, że to bzdury. Potem mam same problemy! Kiedyś namówiła mnie na produkcję ekologicznej pasty do zębów z kory brzozowej. Ledwo uciekłem przed wściekłym leśniczym. Rzucał za mną siekierką! Na szczęście trafiał w drzewa, jakby nie dość były obdarte z kory... Potem jeździła za pewnym politykiem organizującym blokady. Rzucała w niego jajami kupowanymi potajemnie od jego żony. Przez te jej sprawozdania z akcji pół roku nie tknąłem jajecznicy! Teraz też pewnie ją gdzieś wywiało. Akurat jak mam do niej sprawę! Zostawiłem jej liścik: „Nie będę ukrywać – nie jest to list miłosny. Prawda jaka jest – każdy widzi. Do rzeczy: jestem przygnieciony problemami egzystencjalnymi i potrzebuję pomocy terapeutycznej. Porada prawna niewykluczona”. Krótko i na temat W szkole w normie. Czyli beznadziejnie. Pęcherza co prawda w dalszym ciągu nie ma, ale pani od WF-u wykluczyła mnie z reprezentacji naszej szkoły na doroczny Przegląd Formacji Baletowych. A całe dwa semestry z poświęceniem ćwiczyłem idiotyczne hulance i goliłem nogi!!! Próbowała się wykręcić, że grupa jest kobieca, ale wiem, że to tylko pretekst. Najpierw rozpala we mnie żądzę tańca, a potem rzuca mi kłody pod nogi i dusi talent w zarodku! Co za perfidna przewrotność! Z całego serca współczuję jej mężowi! Przesłałem już wszystkim zaproszenia! Godzina 22.00 Uff! Wykonałem ostatni telefon odwołujący mój występ. Skłamałem, że wybuchła epidemia różyczki i dlatego nie będziemy tańczyć Jeziora łabędziego. Jestem wykończony tym ciągłym udawaniem. Mam naturę prawą i prostolinijną, a ciągle muszę kłamać. Już wiem, jak się czuł Konrad Wallenrod! Elka nie przyszła i nie zatelefonowała. Postanowiłem skreślić ją z listy przyjaciół! Wziąwszy pod uwagę, że była to lista jednoosobowa, ze smutkiem muszę przyznać, że klęska jest także i moja... Wziąłem do łóżka Chimerycznego lokatora, ale kiedy Trelkovsky’emu wypadł ząb – przeszedł mi po plecach zimny dreszcz. A jeżeli to prawda, że ni stąd, ni zowąd każdy z nas może wpaść w nieodwracalną pętlę czasu? Poszedłem pooglądać dla relaksu tv. W ciągu piętnastu minut dowiedziałem się, że: – żydowski noworodek został ukamienowany przez Palestyńczyków, – matka leczona psychiatrycznie zarąbała siekierą swoje dzieci, – kolejny minister przykuł się kajdankami do kolumnady przed Sejmem w proteście przeciw kampanii buraczanej (poszukiwania wspólnika trwają), – w przyszłym tygodniu banki rozpoczną wypłatę odszkodowań dla niewolników przymusowych Trzeciej Rzeszy, – mój ojciec został kuratorem awangardowej wystawy sztuki azjatyckiej Skośny rzut oka w przyszłość. Nad ranem Sam nie wiem, co o tym myśleć. Poobgryzałem wszystkie paznokcie u rąk i nóg. Sprawa Koreanki być może częściowo się wyjaśniła. Chyba odpada przynależność ojca do sekty Moona. Co za ulga! Ta cała Hee Jong jest prawdopodobnie jedną z tych nieobliczalnych, wyuzdanych obyczajowo awangardowych artystek. Tak czy siak, zostaje jeszcze problem zakochania się ojca. Czytałem gdzieś, że mężczyźni po czterdziestce dostają małpiego rozumu! Zwłaszcza kiedy mają oziębłe i androginiczne żony. Bóg raczy wiedzieć, co temu zerwanemu z łańcucha ojcu strzeli do łba! Jest ostatnim człowiekiem, którego posądzałbym o jakieś szaleństwo! Na Boga! Ale przecież odstawił już nervosol, bez którego nie był w stanie rozpocząć dnia! Jedyną niezaprzeczalną zaletą tej sytuacji jest fakt, że nigdy przenigdy stara, bezzębna Afrykanka z delty Orinoko nie będzie moją macochą! Środa, 20 czerwca Zadzwoniła pani H. z poleceniem, żebym się szykował. Zapytałem, co ma na myśli. – No jak to? Chyba coś mi się od ciebie należy za ten zainwestowany czas? Zresztą na próżno. Chyba nie uważasz, że pójdę odebrać odszkodowanie bez obstawy? W telewizji ostrzegają przed dzikimi bandami, które czatują na starców pod bankami. Może dochodzić do krwawych rozbojów! Nogi się pode mną ugięły. Noc spędziłem na wertowaniu gazet w poszukiwaniu ogłoszeń o przyspieszonych kursach kick boxingu. Czwartek, 21 czerwca Kursy rozpoczynają się dopiero po wakacjach! Do tego trzeba mieć pozwolenie od lekarza. Znając mściwą naturę Gruczoła, mogę się zacząć szykować na śmierć. Żeby zrozumieć własnego ojca, kupiłem bestseller Dlaczego mężczyźni zdradzają. Wydałem ostatnie pieniądze! Nigdy mu tego nie daruję. Czytałem pod kołdrą do trzeciej w nocy. Ciągle sprawdzałem, czy mama śpi, bo bałem się, żeby mnie nie przyłapała. Teraz już wiem, że mężczyźni zdradzają, bo jest to zgodne z fundamentalnymi cechami ich osobowości. Nie wiem tylko, czy to będzie dostatecznie dobre wytłumaczenie dla mamy. Ona jest taka wymagająca! Poza tym faceci dzielą się na Zawiedzionych Romantyków, Nieznośnych Chłopców, Mściwych Wojowników, Cierpiących Neurotyków, Zestresowanych Dobrych Kumpli, Zamożnych Oportunistów i Romantycznych Poliginistów. Nie zdążyłem wybrać, kim będę, jak dorosnę, bo zasnąłem. Piątek, po powrocie ze szkoły W szkole wielka niespodzianka! Wrócił Pęcherz i zarządził nadzwyczajny apel! Stwierdził, że w szpitalu miał dość czasu, aby przemyśleć dotychczasowe metody wychowawcze. Zawsze był przyjacielem młodzieży, tylko wrodzona samodyscyplina (wychował się w rodzinie pruskich sierżantów) nie pozwalała mu dotąd okazywać nam uczuć. Postanowił, że od dziś będzie inaczej. Mamy się do niego zwracać ze wszystkimi swoimi troskami. Chce być bliżej życia i naszych problemów, dlatego dziś nie będzie lekcji, tylko specjalna pogadanka o zgubnym wpływie narkotyków. Tym samym szkoła weźmie czynny udział w ogólnopolskiej akcji antynarkotykowej. Po czym zapytał, czy ktoś z nas miał już styczność z używkami. Jakiś głos z tyłu odezwał się, że wszyscy. Zrobiło się niezłe zamieszanie. Pęcherz nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Co do mnie, to bym Pęcherzowi nie dowierzał! Na pewno coś knuje, więc siedziałem cicho. Ale cały czas drżałem, żeby się nie wydał incydent z marihuanowymi ciasteczkami! Pęcherz rozpiął guzik od koszuli. Jakiś siwy włos dyndał mu smętnie na klacie. Boże, jaki on stary! Nagle zrobiło mi się go żal... Tymczasem Pęcherz rozpiął drugi guzik i wyznał, że sam kiedyś palił konopie, ale się nie zaciągał. Rany!!! To zupełnie jak nasz prezydent! Odpowiedział mu przeciągły rechot stu mutujących gardeł. Żeby zatuszować tę kompromitację, ogłosił, że wprowadza zajęcia z wychowania seksualnego. Chętni mogą się zgłaszać u pani Pląs. Chciał coś jeszcze dodać, ale poległ stratowany przez rozszalały tłum, który rzucił się do sekretariatu. Co za brak podstawowej kultury seksualnej! Ponieważ mnie ten problem nie dotyczy (jeszcze nie), spokojnie poszedłem do jadalni na pogadankę. Czekała tam już na nas pobudzona kobieta z obłędem w oczach i gruby kapitan policji. Co rusz nerwowo pochrumkiwał. – Ten tego... kapitan... pszczalski. Drogie dzieci, wiecie już zapewne, jakie zagrożenie niesie ze sobą narkotyk... ten tego. Aby z tym walczyć, należy o tym mówić i uświadamiać. Taaa... uświadamiać. A więc... narkotyki niosą ze sobą wielkie zagrożenie. Czekaliśmy na dalszy ciąg, a kapitan szukał czegoś nerwowo w notatkach. Wreszcie wyjął fotografię jakiegoś muchomora: – Oto grzyb halucynogenny. Rośnie w lasach liściastych, ten tego... Najlepiej zbierać go wczesną jesienią, obgotować w małej ilości wody i pić, ten tego... wywar. Co gorliwsi uczniowie zaczęli notować. Ciągnął tak jeszcze z godzinę, omawiając szczegółowo cykl produkcyjny polskiej heroiny, a na koniec przedstawił nam dziewczynę: – Tak wygląda osoba uzależniona od narkotyków. Osoba nic nie powiedziała, może dlatego, że tymczasem głęboko zasnęła. Kapitan, widząc, że główny atut wymyka mu się z rąk, zaczął w panice grzebać po kieszeniach munduru. Wreszcie, żeby zwiększyć atrakcyjność pogadanki, rzucił na stół garść fabrycznie zapieczętowanych torebek: – Oto próbki różnych narkotyków: marihuana, haszysz, amfetamina... kokainy niestety nie ma, bo w naszej komendzie wyczerpały się fundusze na zakup dowodów rzeczowych... ten tego. Wszyscy rzucili się oglądać te cudeńka i nagle zrobił się niezły meksyk! Między kapitanem a jego podopieczną wybuchła awantura. Znienacka przebudzona dziewczyna zaczęła wykrzykiwać, że dość już ma udawania narkomanek, ofiar gwałtów i żon mafii i jak nie podniosą jej pensji, to mogą ją w dupę pocałować! Albo sami udawać margines i prostytutki! Kapitan spanikował, ale i tak nikt na niego nie zwracał uwagi, bo stało się coś jeszcze gorszego: Ktoś ukradł wszystkie próbki!!! Wiedziony instynktem samozachowawczym, nie czekałem na dalszy rozwój wypadków. O nie!!! Narkotyki? Dzięki – nie wchodzę. Po drodze minął mnie jadący na sygnale wóz policyjny z brygadą antyterrorystyczną w środku. Tuuu? Notatka prasowa: „Kolejna sprawnie przeprowadzona akcja brygady antynarkotykowej, wymierzona przeciw młodocianym bandytom, narkomanom i dealerom. Ujęto szajkę działającą na terenie Gimnazjum nr 3. Nieoficjalnie mówi się, że w sprawę zamieszany jest wysoki rangą funkcjonariusz policji. Dyrektor placówki podał się do dymisji i odszedł na wcześniejszą emeryturę”. Hurraaaaa!!! Już nigdy nie stanę oko w oko z jaszczurczym wzrokiem Pęcherza!!! Niech mu ziemia lekką będzie. Amen. Nie mogę przestać myśleć o tym sex shopie. Bardzo chciałbym tam pójść. Czuję, że to znacznie poszerzyłoby moje horyzonty... i w ogóle. Ciekawe, czy sprzedawca mnie rozpozna? Nie przeżyłbym tego! A jeśli się domyśli, że mam dopiero czternaście lat, i mnie wyprosi? Albo wezwie policję?! Niedziela, 24 czerwca Jutro idziemy z panią H. po odszkodowanie. Ze zmartwienia nie śpię już drugą noc. Przed oczami migają mi drastyczne sceny napadu, ciągle widzę leżących nas w kałuży krwi! Nie opanowałem żadnego systemu samoobrony. To prawie to samo co rzucenie mnie nagiego w sam środek bitwy między rzymskimi legionami a Celtami. Pocą mi się ręce i pachwiny. Zamoczę banknoty! Na pewno przypłacę to zawałem, jeśli oczywiście przeżyję rozbój. Nie mogę nikogo zapytać o radę: mama wściekła, ojca nie ma. Pani H. już by chyba lepiej zrobiła, zabierając ze sobą Gonzo. Zadzwoniłem do telefonu zaufania dla nastolatków: „Tu anonimowa linia pomocy. Zostaw wiadomość, oddzwonimy w poniedziałek”. Świetnie! W poniedziałek będę już skopywał grządki świętemu Piotrowi. Zacząłem jak opętany wykręcać inne numery: do linii dla bulimików, alkoholików, narkomanów, zwolnionych z pracy funkcjonariuszy służb specjalnych, nałogowych kierowców, nałogowych ciężarnych. Było mi już wszystko jedno. Przecież, na Boga, wszędzie są psychologowie, muszą mi pomóc! Niestety, zajęte. Co za uzależnione społeczeństwo! Wcale mnie już teraz nie dziwi, że demokracja się w naszym kraju nie sprawdza. Wreszcie trafiłem na wolny sygnał: „Tu linia dla osób mających problem z żydowskim pochodzeniem...” Wysapałem najszybciej, jak mogłem: – Mam na sumieniu życie niewinnej staruszki! Po drugiej stronie zapadła cisza, wreszcie zszokowany głos powiedział coś bardzo dziwnego: – To wspaniałe, że odważyłeś się po latach wyjawić prawdę. Czy jesteś gotów odkupić swą nazistowską przeszłość? – Ale ja nie jestem Żydem! – Jeszcze by tego brakowało, zbrodniarzu! Połączenie zostało brutalnie przerwane. Zawsze przeczuwałem, że z tymi telefonami zaufania to musi być jakiś kant! Poniedziałek Nie poszedłem do szkoły, bo umówiliśmy się z panią H. pod bankiem o dziesiątej. Zresztą moich wagarów i tak pewnie nikt nie zauważy. W gimnazjum po aferze z Pęcherzem panuje straszny zamęt. Rozpisano konkurs na stanowisko dyrektora i wszyscy się do tego przygotowują z obłędem w oczach. Największe szanse miała zezowata katechetka, dopóki Ciało Pedagogiczne nie odkryło, że nie ma matury. Podobno prawdziwym powodem był fakt, że w czasie dużej przerwy nakryto ją w szkolnej izbie pamięci. Robiła coś bardzo nieprzyzwoitego nad makietą bitwy na Psim Polu! Za piętnaście dziesiąta stanąłem za drzewem koło banku i czujnie obserwowałem otoczenie. Nie zauważyłem niczego niepokojącego, ale powszechnie wiadomo, że przestępcy są bardzo przebiegli. Mogli się nawet przebrać za Straż Miejską. To było bardzo prawdopodobne, bo do przyjścia pani H. funkcjonariusze trzykrotnie mnie legitymowali i szczegółowo wypytywali, po co tu jestem i z kim się umówiłem. Na pewno chcieli zmylić tropy i uśpić moją czujność. Skłamałem, że szukam pieska, którego tu wczoraj przywiązałem do drzewa. Kiedy nareszcie nadeszła pani H., cała w skowronkach, natychmiast zrobiła mi awanturę, że nie zająłem kolejki. Przed nami stało ze sześćdziesiąt osób. – Nie czas na kłótnie, kiedy możemy stracić życie – odpowiedziałem jej i udzieliłem wyczerpujących instrukcji, jak ma się zachowywać, żeby zmniejszyć ryzyko śmierci: – Po pierwsze: Trzymać brodę przy szyi, żeby bandyci nie mogli zarzucić od tyłu linki. Po drugie: często zmieniać miejsce. Odwracać się nieoczekiwanie, kucać i najważniejsze: patrzeć napastnikowi prosto w oczy. Wtedy będzie mu głupio i na pewno ucieknie. Pani H. zrobiło się słabo, ale do punktu pierwszej pomocy była jeszcze większa kolejka niż do kas. Do południa posunęliśmy się o dwie osoby. Cały czas byłem bardzo czujny, tym bardziej że pani H. przestała stosować się do moich poleceń. Powiedziała, że woli stracić życie niż robić przysiady. Siedziała teraz na jednym z nielicznych stołeczków w punkcie doraźnej terapii tlenowej. Upał na zewnątrz nie pozwalał wyjść. Poza tym trzeba było pilnować kolejki. Co chwilę wybuchały kłótnie i bójki. Nie chciałbym się dostać w ręce tych żwawych staruszków. Karetki jeździły na pełnych obrotach. Kasjerki wyglądały jak rząd Millera po całonocnej naradzie nad finansami państwa albo zakładnicy, których nikt nie chce odbić. Cały czas miały przypięte do uniformów uśmiechnięte serduszka z napisem: „Mam dobry humor i jestem zadowolona ze swojej pracy”. Wszystko to przypominało dom wariatów z Lotu nad kukułczym gniazdem. O piętnastej zbliżyliśmy się trochę do okienka. Toczyła się przed nim kolejna absurdalna rozmowa: – Poproszę dokumenty. – To ja, paniusiu, jestem święty, że wytrzymałem tę kolejkę. – Proszę dokumenty, inaczej nie dostanie pan pieniędzy! – Co? W nędzy? Tak, żyło się w nędzy! I tak w koło Macieju z każdym staruszkiem. A był tylko jeden dyżurny aparat słuchowy! To skandal, żeby tak katować tych biednych starców! Kasjerki na pewno były w zmowie z bandytami. Ich zadanie polegało na wykończeniu klientów metodami psychologicznymi. Potem taka skołowana ofiara nawet nie zauważy, kiedy jej ukradną pieniądze. Szczęśliwie pani H. miała mnie. Na wszelki wypadek trzymałem w kieszeni czarną pończochę, żeby dla odstraszenia łobuzów założyć ją sobie na głowę, jak już będę eskortował moją podopieczną. O siedemnastej część słabszych i chorych zaczęła rezygnować i znaleźliśmy się przed kasą. Wtedy kasjerka zatrzasnęła kratę, o mało nie przycinając mi rąk: – Przerwa na środki uspokajające! Szlag by to wszystko trafił! – Ale jak to? Ale jak to? – odezwały się znękane głosy. – A tak to! – urzędniczka dała wyczerpującą odpowiedź i cisnęła pod nogi swoje serduszko. Wyczyniała nad nim jakiś skomplikowany taniec indiańskich wojowników, póki dyrektor banku nie zaciągnął jej na zaplecze. Po drodze szczegółowo opisywała mu, gdzie ma premię. Moim zdaniem, za takie słownictwo powinien ją natychmiast zwolnić! Staruszkowie urządzili sobie piknik na bankowej posadzce i prawie zapomnieli, po co tu przyszli. Oni mają niesamowite zdolności przystosowawcze! Nie ma to jednak jak przedwojenne pokolenie. Uważam, że powinniśmy o nich lepiej dbać. W końcu sporo im zawdzięczamy... Jak by dzisiaj wybuchła wojna, to tylko oni by walczyli. Wszyscy moi rówieśnicy natychmiast uciekliby za granicę! Zaczęły się opowieści o chorobach, przypominające aukcję z cyklu Kto da więcej. Po posiłku pani H. zaintonowała Płonie ognisko w lesie... Było bardzo miło. Szkoda tylko, że strażnicy nie pozwolili nam rozpalić ognia dla podtrzymania nastroju. O siedemnastej trzydzieści ponownie nastąpił szturm na kasy. Pani H. miała dobry słuch, więc wszystko poszło bardzo szybko i sprawnie. Potem wydarzenia potoczyły się jeszcze sprawniej: założylem pończochę i próbowałem utworzyć szpaler, żeby bezpiecznie dotrzeć do taksówki. Nie dogadaliśmy jednak z panią H. szczegółów i wzięła mnie za napastnika. Zostałem przez ochroniarzy powalony na ziemię, a pani H. przyłożyła mi parasolką. Zdarto mi z głowy maskującą lycrę. – Czy rozpoznaje pani sprawcę? – No pewnie, przecież to moja obstawa – rzekła z godnością pani H. i dodała: – Ty matole sakramencki! Złamałam przez ciebie parasolkę. Kupiłam ją jeszcze przed wojną w Wiedniu. Nie zatrzymano mnie, bo poręczyła za mnie, i pojechaliśmy do domu. Przez całą drogę pani H. tak mi ubliżała, że nawet wstawił się za mną taksówkarz. W domu obejrzała moje oko. – Morda obita jak złoto! – Chlusnęła na mnie płynem Burowa i dodała: – Albo będzie limo, albo nie będzie lima. Ani słowa wdzięczności. Wtorek, 26 czerwca Nowo mianowany kardynał porzucił nocą Watykan i wstąpił do sekty Moona! Jego koreańska żona grozi strajkiem głodowym, jeśli papież nie wypuści go z lochów! Ciekawe, czy już zdążyli TO zrobić? I jak tu nie mieć manii prześladowczej? Wszędzie temoony!!! Limo jest. Środa, 27 czerwca Jestem pozostawiony sam sobie. Co prawda marzyłem kiedyś, żeby rodzice przestali mnie kontrolować na każdym kroku, ale to już przekracza wszelkie granice... Wcale nie jestem dorosły i odpowiedzialny! Czyha na mnie wiele pułapek i zasadzek! Pedofile! Dziecięcy przemysł pornograficzny! Mogę wpaść pod samochód! Niech wreszcie ktoś sobie zda z tego sprawęęęęę! Taty całe dnie (i noce) nie ma w domu. Mamy nic nie interesuje. Podsunąłem jej wzmiankę w gazecie o aferze narkotykowej w szkole, ale nie zareagowała. Wcale nie zrobiło na niej wrażenia, że szkoła to środowisko kryminogenne. Mama nie dostrzega nawet ewidentnych sygnałów rozpadu jej małżeństwa! Już tydzień temu zostawiłem we wszystkich kieszeniach brudnych koszul karteczki z dyskretnym donosem. Miałem nadzieję, że znajdzie je, wrzucając rzeczy do pralki. Tymczasem góra brudnych ciuchów piętrzy się coraz wyżej. Chyba będę musiał sam zrobić pranie! Boże! Jak ratować moich rodziców? Nie chcę być dzieckiem z rozbitej rodziny! Mimo wszystko. Co za życie... W dodatku jestem samotny jak palec z moim limem. Ma teraz liliowoseledynową barwę z domieszką cynobru. Pani H. tchórzliwie milczy. Nawet nie zadzwoniła, żeby zapytać, czy nie mam wstrząsu mózgu! Tej nocy nic mi się nie śniło, a przecież czytałem w jakiejś książce mamy, że jak człowiek nie ma snów, to znaczy, że albo jest dewiantem, albo nie żyje. Trochę się przestraszyłem, bo wiadomo, że w moim przypadku w grę wchodzi tylko ta druga ewentualność. Następnego dnia Śniło mi się, że do mojego pokoju przyszli rodzice i zaczęli mnie dusić poduszką. Obudziłem się przerażony. Na podłodze leżała skotłowana pościel. Nie mogłem się uspokoić. W pierwszej chwili chciałem natychmiast do nich pobiec, żeby mi powiedzieli, że to nieprawda. Że chcą, żebym żył. Ale właściwie co miałbym im opowiedzieć? Przecież nie ten sen. Nie będę im podtykał pomysłów. Leżałem, do rana łkając w poduszkę. Starałem się bardzo, żeby nikogo nie obudzić. Mama byłaby zła, a ojciec, jak zwykle, posądziłby mnie o udawanie. Twierdzi, że stwarzam sztuczne problemy, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. Dziecko, które wychowało się w normalnej rodzinie, nie zrozumie, jak ja się czuję. Moi rodzice nigdy mnie nie przytulali. Ojciec twierdził, że jest na to za słaby. Mama zaś zawsze była kimś w rodzaju szeryfa, uważała, że rodzinna społeczność musi się jej przede wszystkim bać. Od małego mnie hartowali. Według nich powinienem wychowywać się w realnym świecie, a tam przecież mało kto jest miły. Wszystko musiałem znosić sam. Nawet pierwszy dzień w przedszkolu. Mama odstawiła mnie tylko pod drzwi, za którymi kłębił się tłum kochających cudzych rodziców. W szkole to samo. Nigdy nie robiono mi domowych kanapek, dostawałem tylko parę złotych na szkolny sklepik. Oddawałem te pieniądze Rafałowi, bo gnębił mnie już od pierwszej klasy. Sam wykradałem kanapki Elce. Były pyszne, z liściem sałaty i twarożkiem. Elka po latach wyjawiła mi, że o tym wiedziała... Kiedy w tv Domowe przedszkole prowadziło kurs kulinarny dla matek, moja odmówiła oglądania, grzmiąc, że nie będzie się przykładała do umacniania kłamliwych stereotypów. Dzisiaj potrafię nieoczekiwanie się rozpłakać, kiedy widzę na skwerku rozbawione dzieci gilgotane przez rodziców. Mnie nikt nie gilgotał, z wyjątkiem Rafała. Ale to raczej nie była pieszczota. Teraz są trochę lepsi dla Gonzo. Kiedy mamie zwróciłem na to uwagę, wyjaśniła z bolesną szczerością: – Jak sam będziesz miał wnuki, to zobaczysz, że kocha się je bardziej niż własne dzieci. Moi rodzice wymagali ode mnie tylko jednego: żebym był przezroczysty i nie zawracał im głowy. Wcale im się nie dziwię: jestem trochę nieudany, ale to przecież nie moja wina, że ich negatywne geny się we mnie skumulowały! Zapełniałem tę pustkę, pisząc do siebie listy. Zaczynały się zawsze tak samo: „Nasz kochany, wspaniały synku!” Ale niestety kiedyś w napadzie szału Opona je sponiewierała... Chciałem nawet popełnić samobójstwo. Powstrzymała mnie jedynie myśl, że mogą jeszcze dać w telewizji moje ukochane Muminki. Gdybym je przegapił, byłoby mi strasznie żal... Poszedłem na dół. Chciałem im powiedzieć, że się boję, i zapytać, czy mnie kochają. Ojciec właśnie wybiegał do pracy z bananem w ustach, więc nie mógł mi odpowiedzieć. Z mamą zderzyłem się w drzwiach łazienki. – Mamo... czy mnie jeszcze kochasz? Bo czuję się taki niechciany, jakbym był z domu dziecka... Spojrzała na mnie roztargnionym wzrokiem: – Ależ oczywiście, że się z tobą zgadzam, Rudolfie. Wróciłem do swojego pokoju i otworzyłem dziennik na 15 maja. Płakałem tak rozdzierająco, że Gonzo przyglądał mi się z rozdziawioną buzią, a potem przyniósł mi swój ulubiony pistolet na wodę. To spowodowało u mnie nowy atak histerii. Niedługo wakacje. Wcale mnie to nie cieszy. Popołudnie Dlaczego o ważnych rzeczach dotyczących własnego ojca muszę dowiadywać się z tv? Skandal na całą Polskę i Daleki Wschód! Ojca zawiesili w obowiązkach! Dotychczas tylko mnie się to przytrafiło, kiedy zbojkotowałem w szkole przymusowe opodatkowanie na pracę doktorską Pęcherza. Wystarczy, że kupiliśmy mu magistra! Podobno ta skośnooka ekspozycja jest bardzo, baaaardzo kontrowersyjna. Niezgodna z polityką kulturalną rządu czy coś takiego. Próbowałem zasięgnąć języka u Elki. Jeżeli chodzi o skandale, to ona jest zawsze na bieżąco. Niestety, nie było jej w domu. Mama nieobecna, wgapiona w kolejny talkshow. Jej zdanie na temat afery z ojcem: – Błazenada. Przejdzie mu. Ale to przecież nie jemu ma przejść!!! Wieczór Z ojca nie da się nic wycisnąć. Chodzi struty i powtarza: „Ten kraj zmierza prosto w objęcia Świętej Inkwizycji!” Włączę wieczorne Wiadomości. Może tam mi powiedzą, co się, u diabła, dzieje w mojej rodzinie! Po Wiadomościach Zdaje się, że tak naprawdę nikt nie wie, o co chodzi, chociaż wszyscy o tym mówią. Niewątpliwie wielki skandal... Noc śnił mi się ojciec w spódniczce baletowej idący na ścięcie. Katem był Pęcherz przebrany za Piusa XII. W ręku trzymał tabliczkę z napisem: „To ja jestem Święta Inkwizycja”. Obudziłem się zaintrygowany, skąd wiedziałem, że to był akurat Pius XII?! Piątek, 29 czerwca Po szkole wpadła Elka i mnie oświeciła. Poszło o pracę tej Koreanki, którą widywałem z ojcem. Jej instalacja wygląda mniej więcej tak: przy stole siedzą dwa manekiny – anioły. Każdy z nich ma po trzy skrzydła i... no dobra! Napiszę to. Przecież nie jestem jakimś zacofanym filistrem! No więc mają po trzy skrzydła i... monstrualnych rozmiarów penisy! Sprawa otarła się o Instytut Genetyki i Biologii Molekularnej. Jakiś adiunkt wyraził opinię na łamach popołudniówki: „Z punktu widzenia genetyki aniołowie są istotami androginicznymi. Ich wizerunek z penisem stoi więc w oczywistej sprzeczności z zasadami logiki i społecznym oczekiwaniem”. Przeczytałem to trzy razy i nic nie rozumiem. A gdzie miejsce na kreacyjny komentarz artysty i wolność tworzenia? Czuję, jak burzy się we mnie krew rewolucjonisty! Tym bardziej że podali do publicznej wiadomości moje nazwisko! W szkole jestem spalony. Założę się, że będą mnie przezywać Wielki Penis! Sobota W kolejnych Panoramach, pokazywali zdjęcia z wernisażu, na których jakaś oszalała posłanka rzucała się z misją kastracyjną na te penisy. Podeptała je, a na koniec opluła. Ojciec oskarżył ją o dewastację dzieła sztuki. Potem próbował udzielić wywiadu tej sforze dziennikarskich ludożerców, ale marnie mu to szło. Był tak zdenerwowany, że nie mógł sklecić zdania. Co chwilę pociągał z butelki nervosol. Na znak solidarności z wizją twórczą Koreanki przypiął sobie do marynarki trzy skrzydła. Bogu dzięki, że nie co innego!!! A pomyśleć, że jeszcze niedawno ojciec z tym błyskiem w oczach idealnie prezentował się jako kandydat do Wyspy pokus. Niedziela, 1 lipca Wpis refleksyjny. Nawet ksiądz w kościele poświęcił dzisiejsze kazanie „owieczce, która zbłądziła”. A zakończył: „Pomódlmy się za Gawła Gąbczaka, by Bóg dopomógł mu w jego ciężkiej pracy promowania artystów odpowiednich. Niech już nigdy nie ulegnie pokusie złej sławy i zgubnym podszeptom szatana!” Szczerze mówiąc, żal mi ojca. Nie ma szczęścia do wielkich wydarzeń artystycznych. Chociaż tym razem i tak skończyło się o wiele lepiej niż trzy lata temu z Procesem w konstrukcji! Wtedy, po uruchomieniu wszystkich możliwych znajomości, ojciec ze straceńczym rozmachem doprowadził do niezwykłego przedsięwzięcia. W parku przed galerią wyrosło dziewięć instalacji i stanęły cztery rzeźby najbardziej awangardowych i najdroższych (!) artystów współczesnych. Teren zaroił się wtedy mnóstwem żelastwa, rusztowań i żelbetowych konstrukcji wartych dziesiątki tysięcy dolarów! Na drugi dzień wszystko ukradli miejscowi pijaczkowie i wywieźli do skupu złomu. Dostali za to sześćset pięćdziesiąt złotych. Ojciec przeszedł wtedy zawał i sześciomiesięczną depresję. Skończyło się na kolegium do spraw wykroczeń, gdzie zresztą sprawę umorzono ze względu na niską szkodliwość społeczną i dobrą opinię sprawców w ich miejscu zamieszkania. Wiceprezydent miasta dodał, że wygląd tych dzieł sztuki znacznie odbiega od stereotypowego wyobrażenia obywateli na ich temat, artyści więc są właściwie sami sobie winni. Poniedziałek, 2 lipca Z tych zmartwień już zupełnie straciłem poczucie rzeczywistości! Poszedłem do szkoły, zapominając, że są wakacje! Tak długo dobijałem się do drzwi, aż wreszcie w oknie stróżówki pokazała się pijana głowa dozorczyni grożącej, że jak się nie odpieprzę, to wezwie policję. Boże! Zapomniałem odebrać świadectwo!!! Mam nadzieję, że przeszedłem do następnej klasy! Żeby poprawić sobie samopoczucie, zdecydowałem się wreszcie na wizytę w sex shopie. Straciłem trzy godziny, czekając na odpowiedni moment. Ciągle pałętali się tam jacyś ludzie. Wreszcie, drżąc z podniecenia, przekroczyłem próg tego zakazanego miejsca. O mało nie wybiłem sobie zębów, tak było ciemno. Paliły się tylko punktowe czerwone światełka. Było raczej ciasno i duszno. W powietrzu pachniało... seksem. W połowie pomieszczenia rozciągała się w poprzek ruda zasłona, bardzo podobna do tej wiszącej w szkolnej jadalni. Zza niej sączyła się cicha muzyka. Wydawało mi się, że słyszę też inne odgłosy... Za kontuarem stała dziewczyna tylko trochę starsza ode mnie. Ani śladu znanego mi z widzenia sprzedawcy. – Czym mogę panu służyć? – zabrzmiało trochę niepewnie. „Wiłbym z mżczyzną” – wyszeptałem spanikowany. Czułem, jak fala gorąca na twarzy zaraz mnie skompromituje. Zaczerwienić się w obecności kobiety! – Słucham? Proszę głośniej, nic nie słyszę. – Wolałbym rozmawiać z kimś bardziej doświadczonym. Sytuacja robiła się naprawdę niewesoła. W dodatku wydawało mi się, że widzę na jej twarzy coś na kształt głupkowatego uśmiechu. – Tatuś pojechał po towar, a ja go zastępuję, bo właśnie mam wakacje. Całkiem niezła forma letniego wypoczynku... Zacząłem rozglądać się wokół, próbując zyskać na czasie. Prawdziwy sklep z zabawkami! Nie wiedziałem jednak do końca, jakie jest ich zastosowanie, a bałem się zapytać. Na ladzie stały prawdziwe sztuczne siusiaki! W różnych kolorach i rozmiarach! Był nawet niebieski i zdążyłem go dotknąć, jak dziewczyna odwróciła się do mnie tyłem. Hm... trochę twardszy od mojego. I znacznie większy. Mówiąc szczerze, mało znalazłem obiektów w swoim rozmiarze, choć i tak mój urósł mi ponad normę. Były też jakieś dziwne kawałki gumy z doklejoną brodą. – To sztuczna... no wiesz. Bardzo elastyczna. Na długo starcza. Jezu! Wszystko zagotowało się we mnie. Dziewczyna spojrzała pobłażliwie: – Spoko! Przecież nie ugryzie. – Wiem o tym. Wynalazek jest mi znany – powiedziałem i w tym momencie o mało nie złamałem bacika, którym bawiłem się od jakiegoś czasu. Trzeba być naprawdę zboczonym, żeby robić to za pomocą takich rzeczy. Wysilałem wyobraźnię, ale nic a nic się nie podnieciłem. Wręcz przeciwnie, zrobiło mi się nieswojo. Chciałem, żeby laska rozpakowała pudła z samej góry, ale odpowiedziała, że do tego trzeba mieć skończone osiemnaście lat. Nie wiem tylko, kogo miała na myśli: mnie czy siebie? Nagle zasłona drgnęła i wyłonił się zza niej spocony typek. Wytarł ręce i czoło w papierowy ręcznik i powiedział: – Szkoda. Do tej rudej się przyzwyczaiłem. No, ale jak człowiek ma mus, to i czekać mu za długo. – Angela jest na chorobowym, bo jej dziecko złapało anginę. W przyszłym tygodniu już będzie. Teraz zza zasłonki wyszła kobieta o bardzo nieprzyzwoitym wyglądzie. Miała na sobie bikini ze skóry i taki sam bacik, jakim się wcześniej bawiłem. Była bardzo znudzona. Cały wysiłek wkładała w żucie gumy. – No i czego narzeka? Nie podoba się taniec erotyczny, to do domu, żona niech zrobi! Mnie zastępstwo dziś wypadło. Normalnie to jestem od kaset. Facet się zmył i zostałem sam na sam z damami. Ta w skórze spojrzała na mnie i coś jej się chyba nie spodobało, bo splunęła gumą wprost do kosza. Ale ma cela! – Reflektuje na taniec? Wpadłem w panikę. Co ja mam teraz zrobić? Tak publicznie, przy ludziach? – Szukam czegoś na wynos. – Seks będzie z kimś czy samemu? Rety! To było gorsze niż wywiad środowiskowy w karetce pogotowia! Zacząłem się gubić w zeznaniach: – Nie! Tak! Nie! Dziewczyny spojrzały na siebie porozumiewawczo, i myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Głowę daję, że mnie przejrzały. Ta w bikini włożyła sweter i przestały mi drżeć ręce. Potem, wycierając monotonnie podłogę za zasłonką, zastanawiała się: – Taa... prezerwatywy raczej odpadają. Z kulek chińskich też nici. Zaraz, zaraz... Gdyby nie moja zwierzęca ciekawość, już dawno bym stąd uciekł. Nie mogłem się doczekać, co mi zaproponują! – Mam. Coś dla nowoczesnych mężczyzn. Podała mi małą paczkę, zawiniętą w szary papier. – Półautomatyczny stymulator męski o napędzie elektrycznym z regulowaną szybkością. Chciałem wypaść na prawdziwego światowca, więc nie pytałem o szczegóły. – Biorę. Tylko proszę zapakować w podwójny papier. Albo nawet w potrójny! Wydałem prawie wszystko, co dotąd uzbierałem na aparat ortodontyczny. Ale co tam, raz się żyje! Rafał zdębieje, jak mu opowiem. Po drodze kupiłem w kiosku gazetę i na wszelki wypadek owinąłem nią drogocenny zakup. Ach! Czego ja z tym nie będę wyczyniał, jak zapadną ciemności i rodzina pójdzie spać! Noc Co chwilę zbiegam na dół, żeby sprawdzić, czy nikt się nie obudził. Ojciec tym razem wcześniej wrócił ze swoich potajemnych schadzek, więc nie ma obawy, że postawi na nogi cały dom. Ręce tak mi się spociły, że musiałem przynieść z łazienki ręcznik. Zresztą i tak może się przydać, no nie? Powoli zrywałem kolejne warstwy papieru. Wreszcie moim oczom ukazało się coś, co przypominało jarzeniówkę, tylko zamiast szkła miało długą, różową tubę z gumy. Z jednej strony doczepiony był przewód i jakaś gałka z dziwnymi przyciskami. I to ma być wszystko? Niby co mam z tym zrobić? To jakieś obrzydliwe urządzenie do zadawania tortur! Aż mi się skurczył mój rozbójnik. Zaraz, zaraz, tu jest instrukcja. „Półautomatyczny stymulator męski z regulowaną siłą ssania dostarczy ci niepowtarzalnych przeżyć. Zalecany dla mężczyzn z czasowym brakiem partnerki, nieśmiałych lub początkujących. Dzięki bateriom świetny na delegacje i wyprawy plenerowe. Po umieszczeniu prącia w tubie wciśnij «Start» i zwiększaj stopniowo obroty w miarę zapotrzebowania. Uwaga: mokre ręce grożą porażeniem prądem”. Aaaaaaaa!!! Żadnej przyjemności, a pieniądze na aparat ortodontyczny przepadły na wieki! Wykradłem się do ogródka i wyrzuciłem to świństwo do kubła na śmieci. Sąsiadów. Wtorek, 3 lipca Ojciec na przymusowym zwolnieniu po wizycie w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Przy śniadaniu tłumaczył mamie, że świat artystyczny tego od niego oczekuje. – Niby czego? Twojego bezrobocia? Mama rozczesywała sobie kołtuny, przysuwając do okna lusterko. – Tego, bym się nie dał złamać. Żadne kompromisy nie wchodzą w grę. Swoją drogą ciekawe, dlaczego ojciec jest taki uparty? Minister zaproponował mu, by na razie przygotował wystawę retrospektywną jakiegoś Władysława Strzemińskiego. Ale ojciec odmówił, nawet kiedy pan minister podsunął mu świetny pomysł, żeby na otwarcie zaprosić autora! Jak ojciec dalej będzie taki wybredny, to umrzemy wszyscy z głodu! Mama wyrwała sobie pęk włosów, których nie mogła rozczesać, i wyjrzała przez kuchenne okno: – Co, u diabła, ten pies gryzie od piętnastu minut? Biegnąc do ogródka, na pewno pobiłem rekord świata w sprincie. Oczywiście wiedziałem, co ta wścibska Opona tarmosi. Tylko jakim cudem udało jej się to wywlec ze śmietnika sąsiadów? Stoczyłem z nią zażartą walkę o łup. Skapitulowała dopiero, kiedy ugryzłem ją w ogon. Na szczęście nie można było już rozpoznać, co to jest. Guma była przeżarta na wylot. Pozbierałem szczątki i wrzuciłem z powrotem do kubła. Tyle pieniędzy w błoto! Czwartek. Chyba Ojciec tylko udaje, że chodzi mu o dobro sztuki, ale ja go przejrzałem! Ha!!! Nie ujdzie mu na sucho ten wyuzdany romans klimakteryjny! Podobno Azjatki są t a m strasznie wąskie... Hmm... Mówiła mi o tym Elka, kiedy przejmująco łkałem na jej ramieniu (bo Elka jeszcze nie ma piersi). Zaraz, zaraz... Jeżeli ojciec ma z nią romans, to znaczy, że są do siebie... seksualnie dopasowani! To znaczy, to znaczy... że mój ojciec... To to miała na myśli mama, mówiąc, że tata ma mały po tencj ał! Szczerze mówiąc, wolałbym nie zajmować się problemami seksualnymi własnych rodziców, ale oni są bardzo wyzwoleni. Wyznają maksymę, że nic co ludzkie, nie jest nam obce. Ojciec poza tym twierdzi, że dawno już dorosłem do pewnych zagadnień. Szalenie mi to schlebia, ale dowodzi równocześnie, że nie zna kompletnie swojego dziecka. O rany! Mam nadzieję, że nie zrobił jakiegoś głupstwa i nadal tylko my z Filipem jesteśmy jego potomkami! Inaczej to już byśmy na bank musieli się przeprowadzić. Zastanawiam się, co ze mnie wyrośnie? Wszyscy otaczający mnie dorośli są tacy wyuzdani. Może powinienem porzucić marzenia o aktorstwie i zająć się seksuologią? Materiału badawczego mam przecież pod dostatkiem. Na półce zupełnie jawnie stoją książki z tego zakresu. Mama tylko raz je pochowała, jak robiła pierwszą grupę wsparcia dla sąsiadek i ich mężowie przyszli na wizytację. Jest wśród nich nawet zabytkowa Sztuka kochania Wisłockiej. Ojciec mówił, że w czasach PRL-u można ją było kupić tylko na specjalne talony, bo nakład był ograniczony. Całą noc stał pod księgarnią, wykupiwszy miejsce w kolejce od jakiegoś pokątnego handlarza. Moim zdaniem, takie rzeczy powinny być reglamentowane. Teraz mamy wolny rynek i dlatego rozpusta szerzy się w społeczeństwie. Jak tylko to napisałem, zrobiło mi się głupio. A może jestem jakiś zacofany? Mama od razu by na mnie nakrzyczała, że mam kołtuński umysł. Ale z drugiej strony, gdyby nie demokracja, nigdy nie mógłbym pójść do sex shopu. No i jedzenie nie jest już na kartki. Chociaż akurat to nie zmieniło jakoś znacząco mojego sposobu odżywiania. W naszej lodówce jest ciągle pusto. Powiedziałem o tym mamie, ale ona zawsze znajdzie jakieś sprytne wytłumaczenie: – Tak, Rudi, ale teraz pusta lodówka jest moim świadomym wyborem, a nie smutną koniecznością. Nie znoszę, jak ktoś za mnie podejmuje decyzje. Piątek, 6 lipca Ciągle myślę, że rodzice są niedopasowani seksualnie. Nie do końca rozumiem, co to znaczy. Zżera mnie niepewność, bo nie wiem, czy w związku z tym jest jeszcze dla nich jakaś szansa na wspólną przyszłość. Nie chciałbym niepotrzebnie tracić energii na sprawę z góry przegraną! Elka przygotowuje petycję z milionem podpisów ludzi domagających się dostępu do wolnej myśli twórczej. Na razie podpisaliśmy tylko my i rodzice Koreanki, którzy przyjechali do Polski, żeby natychmiast zabrać ją do domu. Jej ojciec jest podobno jakąś szychą i ma górę ze złota! Hee Jong ma studiować teraz medycynę. To podobno jest mniej stresujące! Mama chce wydać dla nich kolację pożegnalną, a ja mam przygotować coś naprawdę ekstra. Chyba oszalała, żeby robić przyjęcie na cześć kochanki własnego męża! Obudzony w środku nocy Ale przecież jest specjalna gimnastyka! Można to skorygować latami ćwiczeń! Tysiące ludzi jest niedopasowanych! Jest przecież tantra. Nie wiem, czy działa, bo nigdy nie brałem, ale Elka twierdzi, że to na wszystko pomaga. Elka też nie brała, tylko podsłuchała rozmowę swojej mamy z dozorczynią. Nie myślałem, że seks jest w życiu moich rodziców tak ważny, że jedno z nich może się przez to wdać w pozamałżeński romans. W ogóle nie myślałem, że seks j e s t w życiu moich rodziców!!! Godzina 4.00 rano Obsesyjnie nie mogę przestać myśleć o tej gimnastyce! A jeżeli ja też będę niedopasowany? Muszę zacząć ćwiczenia uelastyczniające już dziś. Ale z kim mam to robić? Przecież nie z Elką! Ona tylko na to czeka! Poza tym zupełnie nie wiem, jak się do tego zabrać. Może są jakieś specjalne zajęcia? Jakieś grupy samopomocy czy coś w tym rodzaju? Powstrzymuje mnie tylko myśl, że zostałbym przydzielony do pary znerwicowanej staruszce albo emerytowanemu akrobacie cyrkowemu. Przecież w tłumie obcych ludzi nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi! Z tego zmartwienia rozdrapałem sobie wszystkie strupy na głowie. Godzina 6.00 rano Nie mogę zasnąć! Muszę o to zapytać lekarza pierwszego kontaktu. Ale czy z Gruczołem można rozmawiać o tak delikatnych rzeczach? I czy Kasa Chorych zapłaci za tę konsultację? Zadzwoniłem do telefonu zaufania. Zajęte. Co za idiota wydzwania tam o siódmej rano w niedzielę? Niedziela, 8 lipca Żeby zasnąć, do ósmej wyrecytowałem sto razy: „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie i Szczebrzeszyn z tego słynie”. Tfuu! Potem Odę do młodości. A potem to już musiałem wstać, bo zrobiło się południe. Oczywiście nikt mi nie podał śniadania! Zjadłem zimną wątróbkę z wczorajszego obiadu. Sam gotuję i sam muszę to potem jeść. Zupełnie jak jakaś sfrustrowana cura domestica! Aby złapać wewnętrzną równowagę i kontakt z normalną rzeczywistością, wybrałem się na spacer. Dochodziła trzynasta. Przy ratuszu kłębił się dziki tłum spacerowiczów, zupełnie jak w czasach PRL-u, kiedy to alkohol sprzedawali dopiero od tej godziny. A i tak podobno wszyscy już przedtem byli kompletnie pijani! Ciekawe, od której można było uprawiać seks? W domu Wróciłem właśnie z wiecu przedwyborczego kompletnie zdezorientowany politycznie. Tłum przewalał się od jednej ambony do drugiej, każda była oklejona hasłami w stylu: „Z lewicą na lewo”, „Z prawicą na prawo”, „Z Partią Przyjaciół Piwa zygzakiem”. „Teraz my, teraz wy, teraz oni!” A teraz to już zupełnie nie mogę się połapać, kto jest kto. Rozpoznałem tylko tego posła, który został niedawno dźgnięty nożem, a potem nie chciał ujawnić sprawcy, mówiąc, że jego dźgnięty brzuch, tak jak i jego macica, należy do niego. W akcie przedwyborczej hipokryzji wszystkie partie częstowały swoich potencjalnych wyborców cukierkami. Co za brak politycznej wyobraźni! Były same krówki! Miały tylko na papierkach inne logo. Tułałem się od jednych do drugich i taki z tego był pożytek, że podniósł mi się znacznie poziom endorfin w mózgu. Po co ludzie uganiają się za seksem do granic bezwstydu, skoro można wejść do pierwszego lepszego sklepu i kupić sobie coś słodkiego?! Przynajmniej nie będzie się miało potem trypra na języku, jak jeden z kochanków mamy Elki. Podobno odkrył to przypadkiem jego dentysta!!! Kiedy prawicy skończyły się już cukierki, lewica pożyczyła jej trochę swoich (za kilka miejsc w parlamencie). Poszedłem tam po jeszcze jedną krówkę. Jakaś pani spytała mnie słodkim głosem, na kogo będę głosował. Odpowiedziałem zgodnie ze swoimi rewolucyjnymi przekonaniami. Wtedy ta nieobliczalna prawicowa ekstrema wyrwała mi z ust rozgryzioną już miazgę i zaczęła wyzywać od naciągaczy i hochsztaplerów! Do jasnej cholery!!! Przecież to była ta wypożyczona od LSD (to znaczy SLD) krówka! Z ideologicznego punktu widzenia ekstrema nie miała prawa tego zrobić! Wieczorem Enigmatyczny, ale bardzo intrygujący liścik od Elki: „9 lipca godzina dziesiąta, gmach F TVP. Casting do kampanii reklamowej «Dzieciństwo bez Przemocy »„. To jutro! Zaraz, zaraz... Mam być ofiarą czy oprawcą? Dzieckiem czy rodzicem? Twórcą czy tworzywem? W nocy Lista przekartkowanych w panice pozycji: – Modele zachowań interpersonalnych dzieci i młodzieży, – Dramat udanego dziecka, – Toksyczni rodzice, – Jak mówić, kiedy się milczy, – Psychologia reklamy, – Reklama psychologii, – Autoprezentacja. Jak zdobyć wymarzoną rolę, – Nerwice seksualne (dla odprężenia). Dzień castingu Nauczony wcześniejszym doświadczeniem z reklamówką pasty mocującej protezy zębowe, postanowiłem tym razem zachować przede wszystkim zimną krew i godność osobistą. Już po wyjściu z metra usłyszałem dziki ryk stu tysięcy dzieciaków i przekrzykujących je matek. Na miejscu okazało się, że szukają pociech do lat trzech! Zadzwoniłem do Elki z pretensjami, ale tylko wydarła się w słuchawkę: – Nigdy nie zrobisz kariery, jeśli będziesz się uzależniał od mało istotnych szczegółów! Chyba zwariowała! Czy naprawdę uważa, że mógłbym się wcielić w trzyletnią dziewczynkę borykającą się z przemocą??? Ona jest fanatyczną wyznawczynią mojego talentu... Jednak każde uwielbienie ma swoje granice! Na korytarzu nasłuchałem się rzeczy, od których włos mi się jeżył nie tylko na głowie: – Och! Depilowała pani Oliwii nóżki woskiem czy laserem? – Co za wspaniała trwała! A jak pięknie dziecku wyregulowano brwi! – Polecam salon „Lolita”. Tam w pakiecie promocyjnym dla dzieci jest depilacja całego ciała, także bikini! Chryste! Czy te trzyletnie gejsze mają już owłosienie łonowe?! Ja w tym miejscu jeszcze rok temu miałem wielką pustynię Gobi, sprawiającą, że czułem się jak tytułowy bohater poematu Eliota Ziemia jałowa. Swoją drogą, dziś też tego ugoru nikt regularnie poza mną nie uprawia... Całe to rozgdakane towarzystwo cichło tylko wtedy, gdy na korytarzu pojawiała się banda zblazowanych bezdomnych z krokiem przy kolanach i gniazdem zamiast włosów, o spojrzeniu heroinisty po „złotym strzale”. Wtedy nabożnym szeptem niosło się po sali: – Oho! Idą kreatywni! Jakaś nowa sekta czy co? W domu Tak bym chciał mieć chociaż chwilę spokoju. Nie musieć nic robić, zająć się tylko sobą. Przejrzałem dziś swój dziennik i ogarnęła mnie zgroza! Przecież życie przecieka mi między palcami! Leci do przodu na złamanie karku, bez chwili wytchnienia! Mam na głowie więcej niż agent ubezpieczeniowy żyjący tylko z prowizji! Jak tak dalej pójdzie, to przed trzydziestką dorobię się trzeciego zawału zamiast pierwszego miliona! Jestem wykończony, bo tylko dzięki mnie ta rodzina jakoś się trzyma. Jak umrę, to dopiero im się wody do tyłka naleje! Olewam to! Słodkie lenistwo... Nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Moja lewa ręka jest lekka, moja prawa ręka jest lekka... Jest cicho i spokojnie... Zasypiam... Cholera! Muszę coś zrobić!!! Ojciec przybity, ale wciąż rozflirtowany. Teraz a la „buntownik bez powodu”. Jest coraz mniej przewidywalny. Wczoraj przyłapałem go, jak na leżaku w ogródku czytał Sekret złotego kwiatu. Nie miałem pojęcia, że interesuje się ogrodnictwem. Na pewno zacznie mi ryć w grządkach. I to właśnie teraz, jak wreszcie zakwitła moja maciejka! A mama ślepa i głucha. Całe dnie wgapia się w tv. Przynajmniej abonament się nie marnuje! Albo wisi na telefonie, wykrzykując jakieś magiczne formułki: „Do kiedy tritment? Kiedy spotkanie produkcyjne?” Chyba nie zatrudnia się w fabryce? Jest przecież doktorem psychologii! W dodatku kupiła sobie komórkę! Mówi, że teraz już zawsze będzie w zasięgu. Akurat! Ciekawe dla kogo, bo na pewno nie dla dorastającego syna, który jej potrzebuje, i nie dla męża! Który całkiem, całkiem skutecznie się pociesza w objęciach jakiejś wysłanniczki Moona! A może... a może... Kim Dzong Ha?! Już sam nie wiem, co gorsze! Wtorek, 10 lipca Uspokoiłem się. Wysłannicy Kim Dzong Ila podróżują tylko opancerzonym pociągiem, a Hee Jong porusza się na rolkach. No, chyba że ojciec rozbija się z nią taksówkami! Mama rozmawia już tylko za pośrednictwem komórki. Dostaje mnóstwo dziwnych wiadomości, po których wybiega w popłochu z domu, mamrocząc pod nosem: „Musi się udać, to świetne propozycje”. Nie mam pojęcia, o co chodzi, i to mnie doprowadza do frustracji, bo lubię trzymać rękę na pulsie! Właśnie podejrzałem przesłaną jej wiadomość. Bardzo dziwna: „Konto zostało zaktualizowane”. Mam nadzieję, że mama nie zajęła się przemytem broni czy czymś w tym rodzaju, bo musiałbym ją zadenuncjować! Popołudnie Stoczyłem regularną bitwę z Gonzo o dostęp do telewizora! W kółko oglądałby tylko zawody sumo. Ten dzieciak ma naprawdę upiorne pasje! Nic dziwnego, nie ma kto zająć się jego wychowaniem. Biedna sierota... Społeczna, rzecz jasna. Czasem myślę, że moja rodzina powinna być pozbawiona dostępu do dzieci. Przecież z wyjątkiem mnie nikt tu nie jest normalny! O rany! A jeżeli w przyszłości to właśnie mnie przypadnie prawo do opieki nad nim?! Muszę zrobić wszystko, by udać niepoczytalność! Przed tv Na wszystkich kanałach agitki przedwyborcze. Jedna debata była niezła! W studiu siedziało dziesięciu sztywnych polityków w garniturach. Po paru minutach prawie wszyscy już pozdejmowali marynarki i rozluźnili krawaty. Siedziało tylko trzech. Reszta stała albo podskakiwała nerwowo, próbując się wzajemnie przekrzyczeć. Jakaś młoda dziennikarka z trudem panowała nad dyskusją. Wreszcie jeden z gości wskoczył na stół i zaczął wyrykiwać postulaty, póki inny nie zwrócił mu uwagi, że wygłasza program antagonistycznej partii! Ten na stole ze zdenerwowania zaczął dłubać w nosie i miał bardzo głupią minę. Przypominał misia Fuzzy z Muppetów. Był tak samo gruby, owłosiony i raczej tępy, choć najwyraźniej coś mu chodziło po głowie. Te całe wybory przypominają mi umawianie się na randkę i nakłanianie dziewczyny do seksu. Każdy chce, by to właśnie z nim straciła dziewictwo. W walce o taką stawkę wszystkie chwyty dozwolone! Tymczasem do studia wdarł się asystent misia Fuzzy i podał mu karteczkę. Ten tulił ją do piersi, jakby to były dowody jego niewinności. Wreszcie przeczytał ją i na twarzy wykwitł mu uśmiech od ucha do ucha. Wszyscy wstrzymali oddech, bo wiadomo było, że nastąpi przełom w dyskusji. Fuzzy znowu wskoczył na stół i wypalił do swojego wroga: – A pan to jest poszukiwany listem gończym za wyłudzenie kredytu! Tamtego zamurowało. Wychrypiał tylko: – Ale którego? I zrobiło się jeszcze większe zamieszanie, bo Fuzzy krzyczał: – Mam tu także listę innych posłów poszukiwanych przez prokuraturę! Większość gości w popłochu zaczęła opuszczać studio. Pod koniec nikt już nie wiedział, jakie ugrupowanie reprezentuje. Jacyś dwaj zaczęli się wyzywać od złodziei i ciągnąć za krawaty! Jeden z nich robił się coraz bardziej czerwony. Byłem strasznie ciekaw, kto kogo udusi, i miałem już nawet swojego faworyta! Dziennikarka siedziała w kącie i zanosiła się płaczem, aż wreszcie ktoś rzucił krzesłem w kamerę. Obraz w tv przekrzywił się i pojawiła się plansza z napisem: „Przepraszamy za usterki”. Do jasnej cholery! Zawsze muszą przerwać w najlepszym momencie!!! Teraz już tylko pozostaje mi 997 albo Noc zbrodni na Discovery. 11 lipca. Środa (jak zwykle). Co za nuda z tymi dniami tygodnia, w kółko to samo! A więc stało się najgorsze! Nasza rodzina padła ofiarą konsumpcyjnego stylu życia i inwazji kultury masowej! Mama będzie prowadziła w tv interwencyjny talkshow Wal prosto z mostu. Ma poruszać drażliwe problemy międzyludzkie, a uczestnicy mają przed kamerami mówić to, czego nigdy nie ośmieliliby się powiedzieć partnerowi w cztery oczy. Właśnie dali przed chwilą zwiastun tego programu, w którym moja mama zrobiona na Martynę z Big Brothera (po transplantacji piersi?) szczerzyła się obłudnie do kamery: – Chcę ludzi nauczyć otwartości i umiejętności rozwiązywania konfliktów poprzez kulturalną wymianę zdań. Mamy teraz taki kryzys rodziny i wszelkich związków, dlatego że ludzie nie umieją słuchać siebie nawzajem... Jako wykwalifikowany psycholog chcę was tego nauczyć. Bądźmy otwarci i otwórzmy oczy, a wielu dramatów będzie można uniknąć. Nie wierzyłem własnym oczom! Jestem teraz dzieckiem rodziców, którzy stali się bohaterami mediów! A przecież to ja miałem robić karierę, to mnie mieli zazdrościć! Jakie to niesprawiedliwe, oni są tacy... tacy... okropni! Nie zasłużyli na sławę, to ja jestem w tej rodzinie najbardziej utalentowany! I ciężko pracuję na swój sukces. Nie przeżyję tego, z zazdrości serce mi pęknie. Boże! Showbiznes jest moim przekleństwem!!! Godzinę później Właśnie wpadł ojciec, żeby zmienić koszulę. Kiedy w łazience spryskiwał się obficie Givenchy 3, próbowałem zreferować mu problem. Niestety był głuchy na moje histeryczne argumenty, że mama jest o krok od potwornej kompromitacji: – Czas najwyższy, synu, by każdy został kowalem własnego losu. Nie mam zamiaru na stare lata zostać emocjonalnym bankrutem, który spętany konwenansami bał się wyjść naprzeciw prawdziwemu uczuciu. Co za egoizm! Faceci z menopauzą są okropni! W ogóle są okropni! Nigdy przenigdy nie zwiążę się z żadnym mężczyzną!!! 12 lipca, czwartek Nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu mam bezrobotnego ojca bawidamka. Nic nie pomogły manifestacje Elki przed Ministerstwem Kultury i Sztuki. Wylali ojca z roboty na zbity pysk! A on nic sobie z tego nie robi! Zamiast z obłędem w oczach i piętnem wyrzuconego poza nawias pracującego społeczeństwa biegać co rano do pośredniaka, on ćwiczy tai-chi. A potem znika na całe noce! Odebrałem już dziesiątki anonimowych telefonów, a ktoś z obcym akcentem wykrzykiwał: „Hi-jo moto! Hi hohi, cziju suko?” Z tych gniewnych okrzyków zrozumiałem tylko dwa słowa: harakiri i Daewoo. O wszyscy święci! Jeszcze mi tu rodzice tej całej Hee Jong naślą jakąś koreańską mafię! Skrzyżowanie Triady z Jakuzą! Boże! Nie znam żadnych Ormian, żeby ich prosić o ochronę! Co prawda Antoni ma jakichś dalekich krewnych nawet w Palermo, ale wszyscy oni są powyżej dziewięćdziesiątki! Poza tym Bulwiak cały czas dryfuje z babcią po Oceanie Indyjskim czy Bóg wie gdzie. Wracając do newsów: mama nieobecna w domu, obecna w tv. Nawet jak wpada na chwilę, to bez przerwy nawija przez tę cholerną komórkę albo gada do siebie i w dodatku to nagrywa na dyktafon! Wczoraj pokłóciła się z mamą Elki: – Nie możesz się z nim pogodzić przed nagraniem! Kategorycznie zabraniam! Wymyśl coś! Guzik mnie obchodzi, że cię przeprosił! W akcie przednagraniowej desperacji zaproponowała występ Pęcherzowi! To obrzydliwe! Jak można żerować na martwej padlinie?!! Naprawdę nie wiem już, co robić. Jak skierować uwagę rodziców na siebie nawzajem? I obudzić uśpioną dziką namiętność! Nie chcę być dzieckiem z rozbitej rodziny! Jak się rozwiodą, to żadne nie będzie chciało sprawować nade mną opieki! Na pewno wyląduję w Domu Dziecka albo w przemyśle pornograficznym! Tam tylko czekają na takie niekochane dzieci! A nie jestem pewien, czy zdołam się oprzeć pokusie sławy... Godzina 5.00 rano Zakradłem się do pokoju ojca. Spał kamiennym snem zbrodniarza. Wyglądał jak Kuba Rozpruwacz! Miał równie niewinny wyraz twarzy. Walczyłem chwilę z pokusą włożenia mu do ucha szczypawki, ale uznałem, że sytuacja jest zbyt pomyślna, by marnować ją na głupie żarty. Postanowiłem poszukać jakichś dowodów jego zdrady, ale oprócz czarnych koronkowych fig niczego nie znalazłem. Już miałem wyjść, kiedy mój wzrok padł na nocną szafkę. Leżała na niej wizytówka: „Biuro prawne. Porady rozwodowe”. I niżej dopisek ojca: sobota, godzina 17. To już pojutrze! Muszę działać szybko! Godzina 10.00 rano, piątek Zadzwoniłem do studia, ale mama syknęła, żebym jej nie zawracał głowy, bo zaraz będzie pilotażowy odcinek jej programu na żywo i czy ja wiem, co to dla niej oznacza. Nie dała mi w ogóle dojść do głosu! Przypomniała jeszcze o niedzielnej kolacji dla „tej miłej koreańskiej artystki i jej rodziców”: – Sam rozumiesz, ojciec tak się napracował przy tej wystawie, a tu taka klapa! Musimy naprawić ten nietakt polskich władz. Próbowałem ją przekrzyczeć, że ojciec ma romans, ale rozkazała mi, żebym milczał i zrobił coś wykwintnego. – Wiesz, teraz w kręgach artystycznych bardzo modne jest sushi. Prawdziwe minimal art. Tu w tv wszyscy to jemy na lunch. To będzie jednocześnie, prócz ukłonu w ich stronę, także pozawerbalny komunikat, że jesteśmy prawdziwą bohemą. A nie żadnym pieprzonym zaściankiem. Jeśli nawalisz – urwę ci jaja! Uuuh!!! Aż mi się skurczył siusiak na samą myśl! Chyba ucieknę od problemów i zostanę narkomanem. Godzina 17.00 Co to, do diabła, jest sushi? Godzina 19.00 Nie mam nic do napisania w kwestii sushi. Godzina 19.15 Mam depresję. Godzina 19.20 Nic mi się nie chce. Nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie pragnie. Godzina 19.25 Depresja nie ustępuje. Godzina 19.30 Położę się do łóżka i tam umrę opuszczony przez wszystkich. Godzina 8.00 rano, sobota, 14 lipca Nie umarłem. Widać mam na tym świecie jakąś misję do spełnienia! Zapytałem ojca, co to jest sushi. Otóż są to ruloniki z surowej ryby zawinięte w płaty suszonych glonów i papier ryżowy. Faszerowane kawiorem z halibuta i tatarem z łososia, w sosie krewetkowym, liściach sezamu z zielonym chrzanem. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Mogę się pożegnać z moimi jajkami. Godzina 14.00 Zaopatrzony w listę zakupów, stoję w kolejce po wózek do supermarketu Obi, Oba. Ahoj, przygodo! Jak tu pięknie, ile ślicznych rzeczy! Oho! Muszę się mieć na baczności, bo już się zaczyna syndrom hiperkonsumpcyjny! Tak sobie chodziłem między regałami, aż się zrobiła piąta. O siódmej mama ma program, a jutro kolacja! Muszę ją uprzedzić, nie może się przecież dowiedzieć wszystkiego od gości! Przypomniałem sobie, że nie jestem w wesołym miasteczku, i przestałem uderzać w wózki innych klientów oraz zajeżdżać im drogę. Skierowałem się do działu spożywczego i tu ze zgrozą spostrzegłem, że zgubiłem kartkę z listą zakupów!!! Tłum kłębił się wokół mnie, co chwilę jakieś dziecko rzucało się na podłogę, domagając się samochodu z napędem elektrycznym, a pani uparcie powtarzała przez megafon: – Pan w zielonym sweterku przy serach! Proszę nie drażnić ochrony! Wpadłem w panikę. Zapomniałem, co mam kupić! Powkładałem chaotycznie do wózka różne produkty, licząc na dzieło mądrego przypadku i własną inwencję kulinarną. W ostatniej chwili przypomniałem sobie o rybach. Wybrałem śledzie beczkowe (narodowy akcent) i pognałem do kasy. Niestety okazało się, że przekroczyłem limit finansowy o jakieś siedemset procent, i z żalem musiałem wyjąć z koszyka: – autko o napędzie elektrycznym, – elektryczną golarkę Gilette, – rower górski w promocji, – „Małego Chemika”, – „Małego Astronautę”, – „Małego Ginekologa”. Tłum za mną chciał mnie zlinczować, bo trzeba było czekać, aż przyjdzie dyrektor kasy numer cztery i anuluje wybite ceny. Przy okazji oskarżono mnie o zamianę kodów kreskowych na różnych artykułach. Kasjerka wzięła do ręki mikrofon: – Ochrona! Problem przy kasie numer cztery. Ochrona! Kasa numer cztery! Z końca hali nadbiegły młode draby w kuloodpornych kamizelkach: – Co jest? Co jest? Co jest? – pytali jeden przez drugiego, wyraźnie podekscytowani, i zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, zabrano mnie do pomieszczenia na tyłach sklepu w celu wyjaśnienia. Byłem cały w nerwach i natychmiast się rozpłakałem, zwłaszcza że facet o twarzy półmózga spuścił za mną kratę. Poczułem się, jakbym grał w Imieniu róży – tak tu było ciemno i niepokojąco. W powietrzu unosił się zapach zbrodni. Za moim oprawcą, w głębi pomieszczenia, coś kapało... Na pewno krew niewinnej ofiary! Ponieważ jestem bardzo wrażliwy na tortury – zemdlałem. Pół godziny później Pani w białym fartuchu, z dużym biustem, głaskała mnie czule po głowie. Było jasno i przytulnie. Na pewno zakatowali mnie na śmierć i jestem w niebie!!! Trochę to odbiegało od moich wyobrażeń o tym miejscu. Żadnych chmurek, piórek i ognistych rydwanów. Widać i tu miewają kłopoty finansowe i nie wystarczyło im na wykończenie scenografii. Ale co tam, już czas zerwać z tymi dziecinnymi mitami. Zresztą wszystkie przekazy osób po śmierci klinicznej mówią o tym, że niebo wygląda zupełnie inaczej, niż się nam wydaje. Teraz jestem duchem i mogę do woli nawiedzać moich ziemskich prześladowców. Ha! ha! Ale im będę robił niespodzianki! Na pierwszy ogień pójdą rodzice, Pęcherz i może jeszcze Rafał. Wymyśliłem już psikusa dla mamy. Ukażę jej się pod postacią przywódczyni ruchu feministycznego i powiem, że jestem facetem. A feminizm był mi tylko potrzebny, żeby zamącić im w głowach i złożyć obietnice bez pokrycia. Hurra! A temu wstrętnemu Pęcherzowi wsadzę w tyłek cyrkiel! I będę to robił bardzo, baaaardzo często. Chciałem się jeszcze przytulić do mojego biuściastego anioła, ale ten przemówił do mnie nagle głosem Amandy Lear: – Już dobrze. Wszystko w porządku, mój mały. Mieliśmy awarię prądu i dlatego przestraszyłeś się naszego pana Czesia. Kody kreskowe w porządku, jesteś wolny. Jak to? Mam wrócić? To już nawet na nieboszczyka się nie nadaję? Kompletnie zszokowany zabrałem moje śledzie i pobiegłem do wyjścia. Wtedy znów zgasło światło, za plecami usłyszałem diaboliczny chichot Czesia i w drzwiach zderzyłem się z rosłymi ochroniarzami, którzy ciągnęli wierzgającego pana w zielonym sweterku. Z powrotem na ziemskim padole. Jak pech, to pech A teraz pędem do studia! Muszę za wszelką cenę porozmawiać z mamą. Jutro będzie za późno. Jeśli nie znajdzie dla mnie czasu, siłą wedrę się na antenę! Nocą w domu Siedzę we własnym łóżku i naprawdę nie wiem, czy znajdę tyle siły, żeby zrelacjonować, co zaszło w studiu. To przekracza granice wyobraźni nawet dyrektora domu wariatów! Na portierni podałem nazwisko. Jeden z tych posępnych portierów, którzy pracują w Bardzo Ważnych Instytucjach, zaczął robić sztuczne zamieszanie i długo gmerał w papierach. W końcu wymamrotał: – Gąbczak, mam na liście. Prowadzi tokszoł. Teraz te gnojki szybciej robią karierę, niż nauczą się sikać prosto do kibla! Pewnie wziął mnie za moją mamę, półgłówek jeden! Chociaż z drugiej strony to mogło oznaczać, że nadaję się do prowadzenia programów w tv! Tak, ten portier wcale nie był taki niesympatyczny, na jakiego wyglądał. Od razu rozpoznał we mnie młodocianego geniusza. Poczekaj, już niedługo będę pod te drzwi podjeżdżał złotą limuzyną, a pod nogi będą mi kładli czerwony dywan! To ja powinienem tu być na miejscu mamy. Niestety na razie wygryzła mnie z tej intratnej posady. Ale wybije jeszcze godzina zemsty. Niemniej jednak świadomość, że twoje nazwisko otwiera wszystkie drzwi, jest bardzo miła. Hmmm... Pewnie już niedługo będę się zaliczał do bananowej młodzieży, rozbijał kabrioletem i ze względu na pozycję mamy – grywał we wszystkich polskich serialach, wypierając Deląga jako symbol seksu!!! Pierwszy problem pojawił się w windzie. Jeśli te wszystkie szatańskie urządzenia są po to, by ułatwić ludziom życie, to dlaczego ja popadam zawsze w konflikt z nimi? Przecież jestem inteligentny! Chociaż kiedyś robiłem w klasie na ten temat sondę i dwadzieścia z trzydziestu osób odpowiedziało przecząco... Ta koszmarna winda była cała w lustrach i nie miała ani jednego guzika! Kiedy pięć razy zjechałem z dziesiątego piętra na parter, pani z recepcji zapytała, czy dobrze się czuję. Powiedziała też z cynicznym uśmiechem, że winda reaguje na dźwięk i muszę głośno powiedzieć numer piętra, na które chcę wjechać. Miała przy tym minę, jakby sama urodziła się i mieszkała całe życie w takiej windzie. Udałem, że jestem konserwatorem i badam tor przejazdu. Chyba mi nie uwierzyła, bo popukała się w czoło. Powiedziałem głośno „pięć” i winda bezszelestnie ruszyła. Aż się cały spociłem z wrażenia! Do tego zaczęły mi przemiękać śledzie i zalewać nowe mokasyny cuchnącą cieczą! Wysiadłem na dziewiątym piętrze. Ha! Ten mechanizm jednak się nie sprawdza! Byłem już nieźle spóźniony, więc ruszyłem żwawo schodami ewakuacyjnymi w dół, by pokonać te cztery dzielące mnie od mamy piętra. Nie wiem, jak to się stało, ale stanąłem twarzą w twarz z... upiorem z recepcji. Byłem znowu na parterze! Ponieważ nie chciałem słyszeć, co upiór miał mi do powiedzenia, wskoczyłem szybko do windy. Tym razem powiedziałem głośno i wyraźnie „dziewięć” i z ulgą wysiadłem na piątym piętrze. Tym samym ogólny czas wjazdu koszmarną windą wyniósł pół godziny. To chyba nie jest normalne?! Wpadłem prosto w ręce rozhisteryzowanych ludzi: – Co tak późno? Za pięć minut wchodzimy na antenę! Zapudrowali mi oczy i pchnęli w stronę reflektorów. Kiedy wyplątywałem się z kabli, usłyszałem moją mamę: – Więc stanowczo zaprzecza pani, że była to makieta bitwy na Psim Polu? A potem to już stanąłem oko w oko z katechetką, Pęcherzem i moją mamą, która wgapiała się w cieknącą torbę ze śledziami, powtarzając w kółko: „Tego nie było w scenariuszu!” Sytuację uratował realizator, wrzasnął: „Trójka, zbliżenie!”, i jakiś dziwny przyrząd najechał na moje ryby. Mama w tym czasie pozbierała się i już szczebiotała, potrząsając sztucznym biustem a la Martyna: – Powitajmy ucznia tego kontrowersyjnego gimnazjum. Wysłuchajmy głosu z drugiej strony barykady. – Podała mi rękę, omal nie miażdżąc mojej, i zaćwierkała: – Teraz możesz wyznać szczerze, co cię gryzie. Jak to wygląda z twojej perspektywy? Reflektor podjechał tak blisko, że poczułem, jak spływa mi z twarzy cały puder. – No więc... tego... – zacząłem. – Śmiało – zachęcała mnie mama ze sztucznym uśmiechem Schwarzeneggera przed egzekucją – jesteśmy tu po to, by cię wysłuchać i wspólnie zastanowić się nad rozwiązaniem. – No... ojciec się bzyka z tą Koreanką, nie chciałaś mnie słuchać, a jutro ta kolacja, i uważam, że nie powinnaś się o tym dowiedzieć ostatnia, że on cię zdradza, mamo! Ufff! I się rozpłakałem, bo to było ponad moje siły. Tymczasem zrobił się cyrk! Mama wyrwała mi torbę ze śledziami i walnęła nią w ucho. Torba pękła, śledzie wylądowały na katechetce, a publiczność w studiu rzuciła się je zbierać. Wszystko przerodziło się w wielką bitwę śledziową, a mama z rybą w staniku mówiła do kamery: – Starajmy się nie kumulować w sobie na siłę narastających emocji. Czasem trzeba je uzewnętrznić, by osiągnąć duchowe przebudzenie. -1 bach! Dostała rybą w twarz, a realizator darł się, jakby go obdzierali ze skóry: – Zbliżenie, kurwaaaaaaaa! Potem zdjęli nas z wizji i dyrektor stacji osobiście zszedł, by pogratulować mamie nowatorskiej metody pracy z publicznością. Mama powtarzała nerwowo: „Bardzo mi miło, bardzo mi miło”. I kiedy już naprawdę zrobiło się miło, omiotła mnie nagle wzrokiem lunatyka, który zbudził się ze snu i spostrzegł rozmiary swej zbrodni, po czym ryknęła: – Gąbczak! Coś ty powiedział? Niedziela, 15 lipca Rano zadzwonił telefon: – Ja w sprawie sesji terapeutycznej. Skomplikowały mi się terminy i nasze spotkanie jest nieaktualne. Proszę, by pani Gąbczak do mnie zatelefonowała, to ustalimy nową datę. Chyba że pomoc jest bardzo potrzebna? Zbaraniałem. – Chyba to pacjent powinien wiedzieć, a nie terapeuta! Skąd mama ma się domyślić, w jakiej jest pan kondycji? – No przecież mówię wyraźnie! Czy mama wytrzyma beze mnie jeszcze parę dni? Rany! Ten zawód naprawdę wymaga dużej cierpliwości. Sami obłąkani. Jak mama się w ogóle z nimi dogaduje? – Pani psycholog jest teraz zajęta. Może spróbuje pan pojechać na ostry dyżur do Tworek? Tam na pewno pana przyjmą. Facet na linii zamilkł na chwilę, a potem wycedził wolno i wyraźnie, jakby miał do czynienia z kompletnym świrem: – Posłuchaj, dziecko. Wysil mózg i nie przerywaj. To ja jestem terapeutą, a twoja mama moją pacjentką. Jak nastąpi kryzys, niech zaraz do mnie dzwoni. Przysiągłbym, że słyszałem w słuchawce jeszcze jakieś wyzwiska pod moim adresem. Nagle pojąłem grozę sytuacji. Moja mama chodzi do kogoś obcego na terapię??? To już nie mamy co robić z pieniędzmi? A może naprawdę chce przez ojca popełnić samobójstwo? Co jak co, ale w tej sytuacji sierociniec murowany. W dodatku dzisiaj ta nieszczęsna kolacja! Mama oświadczyła, że teraz jest osobą publiczną i za nic w świecie nie może rzucać słów na wiatr i odwoływać przyjęcia, choćby nasz dom dotknęła powódź i susza zarazem! Oczywiście wszystko spoczywa na moich barkach, bo teraz leży w wannie, pijana jak trzy dzikie świnie. Dla bezpieczeństwa schowałem wszystkie noże, żyletki, sznur do bielizny i tabletki przeczyszczające babci. A także: – odciąłem dopływ wody, żeby się nie utopiła, – wyniosłem na strych zestawy pirotechniczne Gonzo, – zakręciłem zawór gazu, – wyrzuciłem śrubokręty, nożyczki i wszystko, co się kojarzy z przemocą. Po namyśle ukryłem też poradnik mamy Jak się pozbyć ze swego życia toksycznego partnera. Ojciec od rana zadowolony. Oglądał wczorajszy program i pochlebia mu, że mama jest o niego mimo wszystko zazdrosna. Teraz siedzi u kosmetyczki. Chce się dobrze zaprezentować przyszłym teściom. Zdradziecki żigolak! Godzina 15.00 Zajrzałem do łazienki, żeby sprawdzić, czy mama żyje. Zrobiłem to dosyć bezmyślnie. Nie przygotowałem się przecież na to, że w wannie mogę znaleźć trupa. Na szczęście wszystko szło pomyślnie. Mama siedziała na podłodze, ryczała wniebogłosy i robiła z gąbki kukłę voodoo. Obok leżały połamane szminki i puste puszki po piwie. – Boże, co ja mam zrobić? – Mama najwyraźniej oczekiwała ode mnie rady, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Teraz byłem naprawdę przerażony, widząc ją w tym stanie. Czułem, jakby i mnie grunt usuwał się spod nóg. Dlaczego mi to robią? Przecież rodzice powinni być oparciem. Co teraz z nami będzie? Co będzie z Gonzo? Ten mały dzieciak nas potrzebuje. Moje życie jest już w rozsypce, ale chociaż jemu trzeba dać szansę! Tymczasem mama wciąż zawodziła: – Ja sobie z tym nie poradzę... Tyle lat byliśmy razem, a teraz to wszystko ma się zmienić. Ojciec nie może mnie zostawić, przecież jestem kompletnie nieprzystosowana do życia... Czuję się taka poniżona! Znów doświadczam bolesnego odrzucenia. Nie potrafię tego zrozumieć. Nigdy nie kontrolowałam ojca, mógł się poświęcać sztuce, podczas gdy ja zarabiałam, wysłuchując cudzych smutków. Cały czas w kręgu dramatów. Każdy liczył, że rozwiążę jego problemy, dlatego że jestem psychologiem. Czy ktoś z was pomyślał, że ja też potrzebuję wsparcia, bezpieczeństwa? Że też bywam samotna i przerażona? A teraz mam iść na złom tylko dlatego, że wiotczeją mi cycki? Ja też mam serce, które tęskni. Nie jestem azbestowym upiorem! Boże, pomóż mi żyć... Rozpłakała się na dobre... Stałem tam jak jakiś idiota, aż wreszcie zrobiłem jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy: pomalowałem kukle usta na różowo i dorysowałem skośne oczy. Mama czknęła rozdzierająco. Kosmiczna ilość alkoholu dawała się we znaki. -1 co ja mam teraz zrobić? – Może... zwymiotuj. Spojrzała na mnie jak ktoś, kto wrócił z dalekiej podróży i nie znalazł swoich ulubionych kapci na dawnym miejscu. A potem pierwszy raz w życiu mnie posłuchała. Godzina 17.00 Za trzy godziny przyjedzie koreański cesarz ze swoimi gangsterami, a ja nie opanowałem ani jednego ciosu karate! Mogę najwyżej zatańczyć partię umierającego łabędzia z Jeziora łabędziego. Ale po pierwsze, wątpię, czy ich to obezwładni, po drugie, nie ogoliłem nóg i już nie zdążę tego zrobić. Mama w lepszej formie, ale doszła do wniosku, że na trzeźwo tej konfrontacji nie wytrzyma, i po kilku głębszych wróciła do punktu wyjścia, czyli: utrąbiona, jak wykastrowany nietoperz spoczywa z umiarkowaną (bardzo umiarkowaną) godnością na dnie wanny. Mam nadzieję, że nie powtórzy losu „Kurska” i można ją będzie wydobyć! Oho! Teraz śpiewa Tupot białych mew... Zaczynam powoli rozumieć ojca. Siedzi nad nią i wyrywa sobie pęki włosów z klaty: – Świnko, nie rób mi tego, no proszę. Chcesz, to ci pochrumkam. Chryste, czy ja jeden w tej rodzinie jestem normalny? Śledzie diabli wzięli! A może by tak połączyć przaśną polską kuchnię z azjatycką ekstrawagancją? Coś między sushi a bigosem? Już wiem! Zrobię pierogi z rybą. Wziąłem torbę i chciałem powiedzieć rodzicom, że wychodzę na chwilę do sklepu, ale zaniemówiłem! Ojciec cały we łzach całował mamie palce u nóg, szepcząc: „Moja rybka”, a mama głaskała go czule po łysinie: „Stary głupi dureń”. No nie! Już się zacząłem przyzwyczajać, a tu jak grom z jasnego nieba: wszystko wróciło do normy. A więc nie grozi mi Dom Dziecka ani kariera w pornobiznesie. Teraz należy tylko stawić czoło koreańskim killerom i uśpić ich czujność powalającą kolacją! Godzina 2.00 w nocy Sytuacja się trochę skomplikowała i nawet się obwiniam, bo może gdyby jedzenie było lepsze... Niestety w sklepie z pierogów były tylko leniwe, a z ryb mrożony mintaj. Wszystko leciało mi z rąk. W dodatku całe wieki zajęło mi odkręcanie zaworów z gazem i wodą, tym bardziej że wyrzuciłem wszystkie klucze francuskie, w obawie, żeby mama nikogo nimi nie zabiła. Jak już się z tym uporałem, to mintaj przypominał mokrą bułkę, ale żeby na pewno się rozmroził przed przyjściem gości, wsadziłem go do miski i zalałem wrzątkiem. Po godzinie stało się dla mnie jasne, że kolacja nie będzie tym, czym podbijemy serca koreańskich najemników. Ponieważ jestem wykończony i nie śpię dziś we własnym łóżku, tylko z Gonzo, przedstawię obiektywnie i zwięźle rozwój wypadków: – godzina 19.00 – przychodzi pracownik schroniska dla zwierząt i pyta, kiedy wreszcie mamy zamiar odebrać Oponę (zgubiła się) i uregulować rachunek za opiekę i szczepienia (720 zł), – godzina 19.06 – tata wpada w szał, – godzina 19.30 – tata przestaje kląć i łapie pion moralny, – godzina 19.45 – pracownik schroniska, przekupiony przez mamę wódką ryżową, drze rachunek, – godzina 19.50 – z trudem pozbywamy się pijanego w trzy trąbki pracownika schroniska, – godzina 20.00 – pod dom podjeżdża luksusowa limuzyna z zaciemnionymi szybami, – godzina 20.05 – tata, wspomagając się słownikiem, wygłasza przemówienie powitalne na cześć koreańskiego baszy, jego żony w rytualnym kimonie i rozentuzjazmowanej Hee Jong, – godzina 20.30 – basza przemawia nieskazitelną polszczyzną; okazuje się, że pracuje w ambasadzie polskiej w Seulu, – godzina 20.35 – prezentuję partię umierającego łabędzia, – godzina 20.55 – histeryczne oklaski rodziców, – godzina 21.00-21.30 – konsumpcja leniwych z bryją rybną; bardzo oszczędne komentarze, – godzina 21.30 – Hee Jong wyznaje, że kocha ojca, – godzina 21.35 – mama wypija duszkiem setkę sake; wraca jej humor, – godzina 21.40 – basza nalega na ślub ojca z Hee Jong, – godzina 21.50 – ojciec mdleje, – godzina 22.00 – ojciec odzyskuje przytomność dzięki masażowi polinezyjskiemu, – godzina 22.05 – mama też chce, – godzina 22.10 – ogólne rozprężenie, wszyscy się masują, – godzina 22.15 – przełom: policja przyprowadza Gonzo, który się przyspawał do transformatora, i wymierza Koreańczykowi mandat za złe parkowanie, – godzina 22.20 – mama przekupuje policjanta sake, – godzina 22.30 – wszyscy się świetnie bawią, – godzina 23.00 – jak wyżej, – godzina 23.15 – pijany pracownik schroniska przywozi Oponę, – godzina 23.30 – zabawa trwa, – godzina 23.40 – Hee Jong barykaduje się w moim pokoju w proteście przeciw decyzji ojca, że się z nią jednak nie ożeni, – godzina 0.00 – Gonzo ściąga gejszy perukę, – godzina 0.01 – zbiorowa histeria, – godzina 0.30 – mama upija gejszę sake i uczy tańczyć kankana – na stole, – godzina 1.30 – policjant wychodzi w peruce gejszy, – godzina 1.45 – gejsza żąda rozwodu i barykaduje się w kuchni, – godzina 1.50 – koreański basza odjeżdża samochodem, tratując ogródki sąsiadów. Godzina 2.00 w nocy, podsumowanie Stan osobowy z 16 lipca: – mama, – tata, – ja, – Gonzo, – Opona (cudem odnaleziona), – Hee Jong (zabarykadowana w moim pokoju), – gejsza (zabarykadowana w kuchni). Straty materialne: – peruka gejszy, – podarte kimono, – cztery szklanki, – stolik do kawy, – moje łóżko (zaanektowane przez Hee Jong). Straty niematerialne: Nieoszacowane, ale znacznie przekraczające normę. Zyski: Lekko sparaliżowany Gonzo po bliskim spotkaniu z transformatorem. 16 lipca, dziki ranek Ufff! Przygotowanie śniadania dla sześciu osób (nie licząc psa) jest naprawdę czasochłonne, tym bardziej że każdy je co innego i o innej porze. Łazienka jak zwykle zajęta! Jak mam w tej sytuacji zdążyć ze wszystkim na czas i nie spóźnić się do szkoły?! Rodzice ciągle w sypialni, a biedna Hee Jong zalewa się przez ścianę łzami. Ojciec jest naprawdę pozbawiony wszelkich uczuć! Za to gejsza promienieje. Usmażyła sobie jajka na bekonie i siedzi w kuchni z nogami na stole, śpiewając Jamesa Browna. Jak się tylko skończy ten cały obłęd, pojadę sobie na cały dzień do Powsina, kupię wielką tubę prażonego bobu i będę puszczał bąki na prawo i lewo! Wieczór Poszedłem z mamą i gejszą do kina na Dziennik Bridget Jones. Zachowywały się skandalicznie! Pluły popcornem, klepały się po udach, aż w końcu poszły na drinka, proponując mi, bym zaczekał na nie w kinowym miniżłobku! Po seansie pełno było wokół roześmianych kobiet i wściekłych facetów. Z zaaferowanymi minami rozmawiali przez telefony komórkowe, podczas gdy ich partnerki darły się wniebogłosy: „Tak! Dokładnie tak samo! To szczera prawda!” Wróciłem przygnębiony do domu. Bridget Jones to ja! Różnimy się od siebie tylko tym, że ona ma: – przyjaciół, – pracę, – mieszkanie, – gumowy futerał pod sukienkę. Może też palić papierosy, pić alkohol i uprawiać seks. Ale to mnie pożre alzacki owczarek albo na wpół ślepa Opona! Środa, 18 lipca Co za życie... Nie mam żadnych przyjaciół prócz Elki, ale to się nie liczy. A i ona ma dla mnie coraz mniej czasu, od kiedy zaczęły jej rosnąć piersi! Czy dziewczyny muszą zaraz potem robić się takie... nienormalne? Aż strach pomyśleć, co będzie, jak dostanie okres! I bez niego ma trudny charakter. Lata teraz całe dnie po sklepach i przymierza ciuchy a la Jennifer Lopez. Niestety, mimo rozrostu klatki piersiowej nadal wygląda jak pijany transwestyta na kuracji hormonalnej. Powłóczyłem się trochę po naszej dzielnicy. Byłem tak przybity i nieszczęśliwy, że szukałem wzrokiem naszych sąsiadów. Chciałem z kimś porozmawiać, byłem bardzo złakniony ludzkiego zainteresowania. Ale prawie wszystkie żaluzje były opuszczone. Egoizm sąsiadów zaszedł tak daleko, że w obliczu mojego dramatu spokojnie wyjechali sobie na wakacje! Mam nadzieję, że przez cały czas będzie lało. Szok! Cały dom cichy i pusty. Z łazienki zniknęły kosmetyki Koreanek. Mój pokój był wysprzątany, a na łóżku kartka: „Sweet honeyl III neverforget youl” Krew uderzyła mi do głowy i... nie tylko, ale uświadomiłem sobie, że kartka jest na pewno dla ojca. Szkoda! Zacząłem je już traktować jak rodzinę... Wziąłem do łóżka Bajki Brzechwy. To mnie zawsze uspokajało. Szczególnie wiersz o Natce Szczerbatce. Piątek, 20 lipca Zabiłem cztery muchy. Nuda. Późny wieczór Chyba wypowiedziałem to w złą godzinę. W naszym przedpokoju kłębi się teraz zwalista góra różnych pakunków i babcia z Antonim. Od progu oświadczyli, że ślub za tydzień, w sobotę 28 lipca. Ojciec wpadł w popłoch, bo zostało bardzo mało czasu na przygotowania. Tym bardziej że raczej nie może liczyć na mamę. Ona teraz jest pochłonięta wychodzeniem z „toksycznego związku wzajemnego współuzależnienia”. Ciągle siedzi nad notatkami, spisując krzywdy, jakie sobie z ojcem wyrządzili przez lata małżeństwa. Moim zdaniem, to studnia bez dna. Ale w domu jest trochę spokojniej. Oświadczyła, że teraz potrzebuje naszego wsparcia i bezwarunkowej akceptacji, bo czekają ją straszne fazy abstynencji. Jako „nałogowiec kochania” musi nauczyć się przestać nas kochać. Podobno ma być potem znacznie lepiej. Trochę mnie to przeraziło, bo dotychczas jakoś nigdy nie odczułem, żeby mnie darzyła specjalnym uczuciem. Co będzie, jak naprawdę przestanie mnie kochać? Niedziela, 22 lipca Dzisiaj generalne planowanie przygotowań do ślubu. Ojciec podjął się sprawować funkcję kierowniczą, bo jego zdaniem nie ma nic gorszego niż anarchia. Mama cały czas powtarza: „Nie potrzebuję chorej miłości, żeby czuć się pełnowartościowym człowiekiem”. Jeszcze chwila, a zacznę krzyczeć! Wreszcie wszyscy zgromadziliśmy się na dole. Bulwiaczek upiekł na tę okazję przepyszną szarlotkę z kruszonką, a babcia ubiła śmietanę. Prawdziwą, nie w proszku! Zajęło to im dość dużo czasu, bo ciągle trzymali się za ręce. Gonzo dostał do zabawy rytualne maski przywiezione przez nich z Fidżi. Były naprawdę upiorne. Miały dziury na oczy, wykrzywione usta i jakieś kółka w wargach. Gonzo oczywiście był zachwycony, zwłaszcza kiedy Antek powiedział mu, że robione są z autentycznych ludzkich twarzy! – Musimy zacząć od sporządzenia szczegółowego biznesplanu – ojciec indyczył się, bo skończył niedawno przyspieszony kurs marketingu. Chciał zostać menedżerem Hee Jong, ale teraz wszystko diabli wzięli. Hee Jong wyjechała i kolejne pieniądze poszły w błoto. Naprawdę, nasza rodzina jest lepsza niż wszyscy ministrowie finansów razem wzięci! Ustalono, że ślub będzie kameralny: Antoni nie ma bliskiej rodziny. Rodzice będą świadkami, a po uroczystości pójdziemy do restauracji na elegancki obiad. Mama na chwilę się ocknęła i powiedziała: – Mam nadzieję, że tacy trefni świadkowie jak my nie zapeszą waszego małżeństwa. Ojciec spojrzał na nią z wyrzutem: – Nie zapominaj, złotko, że dla ciebie wyrzekłem się szansy na nowe życie. Mama wpadła w szał i zaczęła płakać, że w nosie ma takie wyrzeczenia, skoro nie płyną z głębi serca. No i przez pół godziny wszyscy starali się ich pogodzić. Ze zdenerwowania zjadłem z Gonzo całą szarlotkę. Wreszcie mama wyrecytowała: – Nie oskarżam mojego partnera. Mój stosunek do niego jest pełen czułości. – W tym miejscu głos jej się trochę załamał, ale dzielnie dokończyła: – Zrobię wszystko, by nadać mojemu związkowi nowy, autentyczny wymiar, oparty na głębokim zrozumieniu potrzeb mojego męża. Zaczęliśmy bić brawo, bo naprawdę poczyniła wielkie postępy. Poza tym trochę się baliśmy, co zrobi, jeśli nie będziemy klaskać. Jutro mam pojechać z babcią i Antkiem do Urzędu Stanu Cywilnego, żeby zapisać się na ślub. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. Tymczasem poszli na górę szukać swoich metryk urodzenia. Gonzo odciął scyzorykiem wszystkim maskom uszy i zrobił z nich sobie weselny naszyjnik. Noc Mamy z Gonzo rozwolnienie. Antoni dał do szarlotki za dużo proszku. Uuu! Poniedziałek, USC Przyjęła nas bardzo miła pani. Spojrzała na mnie, pokiwała ze zrozumieniem głową i od razu zastrzegła, że w przypadku małoletniego musi być zgoda sądu na ślub. Wytłumaczyliśmy, że nie o mnie chodzi. Wtedy urzędniczka zrobiła jeszcze większe oczy: – Hm... nie chcę niczego sugerować, ale opłaca się robić zamieszanie w tym wieku? Antek się oburzył: – Ho, ho! Dzierlatko, jeszcze niejednego mógłbym cię nauczyć! – po czym spojrzał na babcię: – Bez urazy, moja duszko. Zaczęliśmy wypełniać formularz. Urzędniczka, najwyraźniej pokonana, beznamiętnie zadawała pytania: – Rok urodzenia, miejsce, imiona rodziców, jakie nazwisko będą nosić dzieci? W tym miejscu babcia zaczęła nerwowo chichotać, a Antek podkręcił wąsa: – Nie myślimy o tym na razie. Chcemy jeszcze poszaleć. Chyba przed śmiercią – pomyślałem, ale nic nie powiedziałem, bo nie chciałem im sprawić przykrości. W tym momencie zadzwoniła komórka przyszłego męża. To była mama z informacją, że udało jej się zarezerwować stolik na najbliższą sobotę w pubie Piekło: – No właśnie, ślub musi się odbyć 28 lipca. – Ależ drogi panie! Najbliższy termin mamy we wrześniu! Wtedy nadeszło moje pięć minut: – Nie ma pani Boga w sercu? Przecież trzeba tym ludziom wyświadczyć ostatnią przysługę. Oni mogą nie doczekać września! Antek chciał się wtrącić, ale babcia mu przerwała: – Cicho, dobrze dzieciak mówi. Wlepiliśmy w urzędniczkę trzy pary oskarżycielskich oczu i czekaliśmy. – No... ale naprawdę, co ja mogę?... Ta wojna nerwów trwała już stanowczo za długo. Wreszcie babcia udała atak astmy. – Zgoda. Wpisuję państwa na godzinę szesnastą. Wydaliśmy zwycięski okrzyk Apaczów i Antek pochwycił babcię w ramiona: – Chyba tylko śmierć albo więzienie nas rozłączy! Środa, 25 lipca Wszyscy jesteśmy podekscytowani. Radosna nowina rozeszła się już po osiedlu. Dzisiaj w sklepiku Zajęczyca powiedziała na mój widok: – Skaranie boskie. Tfu! Ludzie są tacy nietolerancyjni. Dlaczego ich nie cieszy czyjeś szczęście? Tata twierdzi, że każda zła energia kiedyś do nas wróci, więc na miejscu tej wstrętnej Zajęczycy nie oburzałbym się tak bardzo. Przecież nie wiadomo, czy jej to kiedyś nie spotka. Mam na myśli ślub. Babcia bardzo szykownie wygląda w kremowym kostiumie. W piątek idzie do fryzjera, żeby dokonał cudu. Według mnie, małe ma pole do popisu, bo babcia jest bardziej łysa od taty. Antoni wydaje się trochę podenerwowany. Dzisiaj na ulicy rozglądał się trwożnie na boki, jakby się czegoś obawiał. Chciałbym, żeby było już po wszystkim. Mam złe przeczucia. Piątek, 27 lipca To już jutro. Chcieliśmy zrobić próbę generalną, ale babcia miała kryzys. Zamknęła się w łazience i płakała. Przez drzwi wychlipała, że boi się, czy nie popełnia jakiegoś głupstwa. Cała rodzina podtrzymywała ją na duchu. Gdyby babcia się teraz rozmyśliła, to nici z nowego mieszkania. Już do końca życia tkwilibyśmy w tej norze! Fryzjer poniósł całkowitą klęskę w walce z babcinym owłosieniem. Pani Jadzia pożyczy jej swoją perukę. Ma długie rude włosy. Jak ojciec to zobaczył, powiedział, że babcia wygląda w niej jak Drag Queen. Nie mam pojęcia, co to znaczy. Wielki dzień Babcia przechodzi kolejny kryzys. Trochę nie w porę, bo przed domem czeka już taksówka. Antoni zachował się bardzo szarmancko. Sprowadził prawdziwą podwórkową kapelę z Targówka. Trochę mnie zdziwiło, że muzykanci zwracali się do niego: „Te, Brodawa!” Wyglądamy w swoich odświętnych strojach jak stróż w Boże Ciało (tak stwierdziła Zajęczyca). Ale i ona złożyła babci życzenia. Nawet pani H. zadzwoniła: – No cóż, oby życie pani nie rozczarowało. Wszystkiego najlepszego. Żeby tylko nie było gorzej. – Pani H. zawsze była powściągliwa, ale w głębi duszy jest przyjacielska. Kiedy babcia wreszcie wyszła z łazienki, ruszyliśmy pędem do taksówki. Ten kierowca był jakiś obłąkany! Cały czas trąbił. A chłopaki z orkiestry zagrali: Raz, dwa, trzy, ćteryl Jestem wesoły Romek, mam na przedmieściu domek! Cały czas puszczali przy tym oczka do Antoniego. O mało nie spóźniliśmy się na ślub, bo Gonzo uparł się, żeby iść w którejś z masek. Po pertraktacjach zgodził się wreszcie tylko na ten upiorny naszyjnik! Strasznie cisną mnie lakierki. Ledwo doszedłem do samochodu. Urząd Stanu Cywilnego Na miejscu okazało się, że ojciec zgubił obrączki. Babcia miała je jeszcze po pierwszym mężu, który odszedł w siną dal. Musiałem wracać do taksówki. Dla wygody zdjąłem te koszmarne lakierki. Przeszukaliśmy z kierowcą cały samochód. Mama co chwilę syczała w naszą stronę. Obrączki znalazły się pod fotelem. Kierowca coś jeszcze mówił o znaleźnym, ale nie było czasu na dyskusje. Z furią zatrzasnął drzwiczki i odjechał. A wtedy zobaczyłem, że moje buty zostały w taksówce! Ja to mam pecha! W środku trwała już uroczystość. Okazało się, że nowożeńcy przekroczyli jakiś limit wieku i ślubu udzielał im sam kierownik USC! Z trudem oderwał wzrok od naszyjnika Gonzo. Muzycy grali Ave Maria i poczułem pod powiekami łzy. Spojrzałem na rodziców. Oni też płakali! – Proszę powtarzać za mną: ja, Filomena Gąbczak, biorę sobie ciebie Antoniego... Ojciec odwrócił się i syknął: – Coś, u diabła, zrobił z butami? I wtedy wszyscy zaczęli się na mnie gapić. Gonzo natychmiast zdjął sandałki, zarykując się ze śmiechu. Kierownik był wyraźnie zaniepokojony ogólnym rozprężeniem: – Proszę państwa, trochę szacunku dla tej podniosłej chwili. Uspokoiliśmy się i ślub przebiegał już bez zakłóceń. Na koniec urzędnik uścisnął młodej parze ręce i życzył miłej jesieni życia. To było bardzo wzruszające. Po ceremonii ustawiła się do nowożeńców skromna kolejka gości z życzeniami. Kapela z Targówka opróżniała tymczasem kolejne kieliszki szampana. – No, Brodawa! Co złego, to nie my. Dawaj dzioba! A potem stało się coś bardzo dziwnego. Do Antoniego podeszło dwóch nieznanych mężczyzn. – O! Pan dzielnicowy... – wyjąkał Antoś. – Wszystkiego najlepszego – odpowiedział tamten i założył mu na ręce kajdanki. Zapadła grobowa cisza. Wszystkich sparaliżowało. Tylko muzykanci uciekli tylnym wyjściem, porywając opróżnioną do połowy butelkę. Godzina 19.00. Pub Piekło Siedzimy z dzielnicowym przy zamówionym wcześniej stoliku. Babcia jest kompletnie załamana. Mama udziela jej pierwszej pomocy terapeutycznej. W tle odbywa się przegląd muzycznych formacji heavymetalowych. Wszędzie pałętają się długowłose typy nieodgadnionej płci. Jest ciemno od dymu, nic nie widzę. „Aaaaaaaaaaa!!! Satan!!!” – wydzierał się do mikrofonu jeden z nich. Miał na sobie czarną pelerynę i rzucał łbem, jakby chciał się go za wszelką cenę pozbyć. Gonzo patrzył jak urzeczony. Pod sceną kłębił się tłum opętanych dusz. Hałas był taki, że ledwo słyszałem, co mówił do ojca ten policjant. – Naprawdę nazywa się Bronek Cieplak i mieszka na Pradze... poszukiwany... oszust matrymonialny ibigamista... Z trudem docierały do mnie urywki zdań, mimo że z braku miejsca siedziałem ojcu na kolanach. – A teraaaaaz! Formacja Krew Ofiary!!! Rozległy się przeciągłe gwizdy i na scenę wpadło stado długowłosych z makijażem „na trupa”. Gonzo zakwiczał z radości i przesunął się pod scenę. Ten dzieciak na pewno jest wampirem! – No, na mnie już czas. Obowiązki wzywają. – Dzielnicowy podniósł się z krzesła i pocałował babcię w rękę: – Proszę przyjąć moje najszczersze wyrazy współczucia. Chociaż z drugiej strony lepiej, że to wyszło na samym początku. Jeszcze zdąży sobie pani ułożyć życie. Poszedłem do toalety, chociaż bardzo się bałem, że ktoś mnie po drodze złoży w ofierze. W męskim WC jakieś dwie postacie całowały się namiętnie. Jedna mówiła do drugiej: – Ale od ciebie wali Satanem. O mało nie narobiłem w majtki ze strachu! Na sali było zamieszanie, bo Gonzo nie chciał zejść ze sceny. Ojciec musiał go wziąć na ręce. Gdy już wychodziliśmy, podszedł do nas jeden z tych upiornych muzyków: – Tu jest moja wizytówka. Możemy wziąć małego do chórków. Ojciec kłamliwie obiecał, że na pewno oddzwoni, i znaleźliśmy się na wolności. Niedziela, 29 lipca Moja rodzina przeżywa kryzys wiary w człowieka. Najlepiej to wszystko znosi, o dziwo, babcia. Zaniosłem jej na górę Krwawą Mary. Należy jej się za te traumatyczne przejścia. – Jak będziesz miał moje lata, to sam zobaczysz, że niewiele już zdoła cię zaskoczyć. Może i tak. Mam jednak nadzieję, że los mi tego oszczędzi. Przecież wyczerpałem życiowy limit klęsk i katastrof, więc reszta żywota musi mi upłynąć w dostatku, spokoju i luksusie. Trenuję intensywnie pozytywne myślenie. Elka przysięga, że to przynosi fenomenalne rezultaty. To prawda: ciągle jej rosną piersi. Poniedziałek, 30 lipca Zadzwonił kierownik USC. Małżeństwo można unieważnić, ale babcia musi przysiąc, że nie zostało skonsumowane. Odpowiedziała, że nie jest tego taka pewna. Wtorek, 31 lipca Boję się o tym głośno powiedzieć, ale brak mi Antoniego. To znaczy Bronka. Dzięki niemu poczuliśmy wszyscy prawdziwie rodzinny nastrój. No i nauczył nas robić fantastyczne spaghetti! Szkoda tylko, że nie kupił przed ślubem tego mieszkania. Może udałoby się je teraz przejąć w ramach krzywd moralnych doznanych przez babcię? Rodzice też są przygnębieni, chociaż starają się tego nie okazywać. Nawet się ze sobą już nie kłócą... Mama zarzuciła terapię. – Jak mogę koncentrować się na sobie, kiedy inni przeżywają prawdziwe dramaty? Na chwilę sytuacja wróciła do normy, bo jak tylko ojciec to usłyszał, wypalił: – Zawsze twierdziłem, że stwarzasz sztuczne problemy. To całe uzależnienie od miłości to nic innego jak imaginacje chorej wyobraźni. Mama przyglądała mu się przez chwilę tym swoim wzrokiem rozszalałej kobry, aż wreszcie głęboko wciągnęła powietrze: – Wiesz, chyba masz rację. Tylko mi się zdawało, że kochałam takiego arktycznego kloca jak ty. Wieczorem Gonzo zapytał mnie, gdzie jest Antoni. Ponieważ żadne rozsądne kłamstwo nie przychodziło mi do głowy, odparłem, że pojechał na wojnę. Środa, 1 sierpnia Prawie do rana nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem o tym, że naprawdę nie wiemy, co nas jutro spotka. Każda z najbliższych ci osób może prowadzić podwójne życie. Muszę baczniej przyglądać się rodzicom. Skoro Antoni był oszustem... Niech ci się nie wydaje, że także o sobie wszystko wiesz! Według mamy ludzka psychika jest niezgłębiona, wykorzystujemy tylko trzy procent możliwości mózgu! Niby wszystko gra, a budzisz się rano i okazuje się, że przez całe lata byłeś na przykład agentem Mosadu! Mama opowiadała też o przypadkach ludzi, którzy nagle zaczynali robić rzeczy, jakich wcześniej nie potrafili. Na przykład robotnik budowlany był następnego dnia wirtuozem skrzypiec. I nic nie pamiętał! Ojciec twierdzi, że to pamięć z poprzednich wcieleń albo te uśpione możliwości mózgu. Bałem się zasnąć, żeby mi się nie uaktywniło podczas snu te pozostałe dziewięćdziesiąt siedem procent. Jeszcze bym musiał być szefem rządu kraju ogarniętego wojną domową, czy coś takiego. Już wolę chyba moje własne życie. Jest trochę nudne i pozbawione uniesień, ale przynajmniej wiem, czego nie mogę się spodziewać: – mocnej, budzącej zawiść pozycji w środowisku aktorskim, – superfajnego wyglądu, – normalnych rodziców, – tłumu przyjaciół nieustannie przelewających się przez mój pokój i porywających mnie z jednej imprezy na drugą. Cóż, widać nie jest mi sądzony los gwiazdy, co nagle rozbłyska na aktorskiej scenie oślepiającym światłem. Będę raczej musiał dojść do wszystkiego latami ciężkiej pracy. Żebym chociaż miał dziewczynę. Byłbym dla niej najwspanialszym chłopakiem na świecie! Kochałaby mnie i podziwiała do szaleństwa. Nigdy nie postępowałbym jak mój nieczuły ojciec. Wiem, że z miłości zrobiłbym wszystko! Mógłbym nawet myć zęby dwa razy dziennie. Czwartek, 2 sierpnia Zła passa przełamana. Mama wróciła z pracy bardzo podniecona. W nagrodę za podniesienie oglądalności dostała czteroosobową wycieczkę na Dominikanę. Hurraaa!!! Palmy, komary i AIDS! Jedziemy wszyscy, razem z Gonzo. Kombinuję, jak by tu przed wyjazdem jeszcze raz, choć na krótko, przyspawać go do transformatora... Byłby spokój przez parę dni. Opona będzie przez ten czas u poznanego w czasie libacji alkoholowej pracownika schroniska, bo babcia jest jeszcze w kryzysie i nie może się na niczym koncentrować. Sobota, 4 sierpnia Przeczytałem w „Gazecie” wielki artykuł o pewnym czarnoskórym prezenterze. Cała Polska dla Polaków oszalała na jego punkcie! Pochodzi z jakiegoś królestwa Brunei i jego głównym atutem w pracy dziennikarskiej jest... słaba znajomość polskiego. To jakiś obłęd! Zmonopolizował już wywiady z politykami. Ponieważ ci nie bardzo wiedzą, o czym z nim rozmawiają, to wolą na wszelki wypadek mówić prawdę. Niezły patent! Skoro my, Polacy, nie możemy się w tym wszystkim połapać, to może lepiej poradzi sobie ktoś z Zupełnie Innego Świata. Dziś szef kancelarii premiera czy ktoś równie ważny mówił w radiu: „Mgbawe jest bardzo sympatyczny i otwarty. Jak się postaram, to go nawet rozumiem”. Jak się postara!!! I w takich okolicznościach rozmawia się o sprawach wagi państwowej! Według tej pokrętnej logiki mam otwartą drogę do stanowiska ministra przemysłu zbrojeniowego w Zachodniej Pretorii!!! Niedziela, 5 sierpnia Weekend upłynął tradycyjnie, to znaczy w samotności. Mama na zwiększonych obrotach produkuje zapasowe odcinki swojego odrażającego talkshow (chyba raczej: kupa show). Na domiar złego wciągnęła w to wszystko ojca! Prawda, że nie może znaleźć pracy, ale czy od razu musi zostawać etatowym showmanem? Teraz już wszyscy sąsiedzi szepczą: „A taka niby inteligencka rodzina”, i wycierają sobie gęby wiadomościami z naszego życia prywatnego. A o mnie nikt nie pomyśli! Może ja też miałbym coś ciekawego do powiedzenia? Moglibyśmy założyć spółkę rodzinną z o.p. (z ograniczoną poczytalnością). Ojciec teraz za dwa występy w różnych programach dostaje tyle, co przez miesiąc jako dyrektor znanej galerii. Już rozumiem, dlaczego w tv widać ciągle te same twarze! Taka łatwa forsa to musi być coś odrażającego (zwłaszcza jeśli nic z tego nie odpalasz dorastającemu synowi). A co z górnikami? Z hutnikami?! Z wielodzietnymi jedynymi żywicielami rodzin w podupadłych PGR-ach?!! Podsłuchałem dziwną rozmowę rodziców: – Mama Elki nie może jechać z nami na Dominikanę. Jeśli nie znajdziemy nikogo, to niestety będziemy musieli zabrać ze sobą Rudolfa. – O żeż ty kurwa mać! Jak to... jak to... niestety? Wieczorem złożyła mi wizytę Elka. Nawet się przed nią nie chowałem, bo dawno jej u mnie nie było, i wstyd się przyznać, trochę za nią tęskniłem. Wyglądała jakoś inaczej niż zwykle. Była w sukience (no, Jennifer Lopez to ona jednak nie jest), pachniała słodko i gorzko zarazem. Już na wstępie oznajmiła, że dostała okres i od tego momentu można ją zapładniać. Chryste Panie! Chyba nie oczekuje tego ode mnie?! Poczułem się baaaaardzo zagrożony. Tak jakbym miał za chwilę zemdleć. Powstrzymała mnie tylko myśl, że Elka może to wykorzystać. Całą noc coś mnie mocno ściskało w podbrzuszu, jak wtedy gdy miałem zapalenie pęcherza. Ale tym razem to było znacznie przyjemniejsze... Hmm... nic z tego nie rozumiem. W środku nocy Aaaaaaaaaaa!!! Śniło mi się, że dostałem okres, a Elka ukradła mi wszystkie podpaski! Wtorek, 7 sierpnia Wszyscy żyjemy wyjazdem na Dominikanę. Obdzwoniłem potencjalnych kandydatów na moje miejsce, uprzedzając ich, że w tropikach szaleje teraz epidemia malarii. Powołałem się na BBC. Tym sposobem jadę z moimi wyrodnymi rodzicami. Kupiłem poradnik Jak przetrwać katastrofę lotniczą, ale odmówili jego czytania. Gonzo całymi dniami majsterkuje przy swoim zestawie „Małego Pilota”. Trochę się boję lecieć z nim jednym samolotem. Jest mniej przewidywalny niż cała armia fundamentalistów islamskich na pokładzie linii izraelskich! Przyszła pocztówka od naszych dziewczynek: „Sweet kissesfrom Casablanca”. O rany! Co one, u diabła, robią w Casablance? Zaraz potem zadzwonił „koreański cesarz” z żądaniem ujawnienia ich miejsca pobytu. Podobno ogołociły mu konto. Gonzo włamał się przypadkiem do bankowego komputera, kiedy grali we trójkę w Krwawego Wymiatacza, wersja drastyczna. Udałem dyplomatycznie, że to pomyłka telefoniczna. I co ja mam zrobić? Z jednej strony żona powinna być posłuszna mężowi, ale z drugiej... jeśli ten naśle na nią koreańską mafię i zrobią jej harakiri? Przecież to barbarzyński naród! Nie licząc koncernu Daewoo. Środa, 8 sierpnia Wpadła Elka, żeby przejrzeć moją garderobę przed odlotem. Nie powtórzę tego, co powiedziała. Właściwie to powinienem się obrazić! W końcu doszliśmy do wniosku, że nie mam ani czasu, ani pieniędzy, ani wewnętrznej motywacji, żeby biegać po sklepach. Najważniejsze jest głębokie przekonanie o własnej wartości, które promieniuje wokół, powodując, że ludzie dobrze o tobie myślą. Mam zamiar tego spróbować! Elka się ze mną zgodziła, ale uparła się, że losowi trzeba trochę pomóc i powinienem w związku z tym zainwestować w swoje ciało jako zewnętrzne emploi. Dawali wieczorem na Discovery dokument o Fidelu Castro, Che i całej tej imprezie na Kubie. Boże! Gdybym był w tamtych czasach szesnastoletnią dziewicą, na pewno dałbym się porwać rewolucyjnej idei równości i braterstwa! Żyli sobie jak królowie dżungli. Kobiety, rumba i walka! Prawdziwi mężczyźni. Nie mieli przyziemnych problemów, jak większość społeczeństw konsumpcyjnych. Walczyli o wielką sprawę, o wolność dla ludu. Cały naród ich kochał, a matki nie mogły w domu utrzymać swych dorastających córek. Czuję, że gdybym i ja miał w ręku karabin, też z łatwością zostałbym ulubieńcem tłumów. A kto wie, jak by się potoczyły wtedy losy Fidela? Mógłbym wieczorami czytywać moim partyzantom wielką literaturę dramatyczną: Wyspiańskiego, Mrożka, Głowackiego. Może nawet udałoby się nam zorganizować jakiś żołnierski teatr? Wystawialibyśmy te sztuki dla zblazowanych amerykańskich turystów, zbierając tym samym fundusze na kolejne ofensywy przeciw zgniłemu imperializmowi! Ja też bym mógł porwać naród do walki! Muszę nad tym popracować. Tak bym chciał być charyzmatycznym przywódcą zagubionych mas! Wystarczyłaby mi pozycja takiego na przykład Chomeiniego. Zapytali Fidela, czy zgoli kiedyś brodę. Teraz ma już przecież bezpośredni dostęp do maszynek Gilette. Odkąd wykarczowali z Che dżunglę, świat stoi przed nimi otworem. Odpowiedział, że nigdy brody nie zgoli, bo to symbol jego osobowości, rewolucji i niepodległości jednostki. Powinien jeszcze wskoczyć na stół i z dzikim sercem zaśpiewać Love me tender! Najlepiej w duecie z Nicolasem Cage’em. Po czym dodał, że kobiety zawsze leciały na jego brodę, a każdy mężczyzna powinien mieć jakiś intrygujący gadżet. Strasznie długo się z tego śmiał, aż wreszcie adiutant przypomniał mu, że nie mogą się spóźnić na egzekucję. Równy gość z tego Fidela! Chociaż osobiście wolałbym być Che Guevarą. Jest znacznie przystojniejszy, tylko, zdaje się, coś u niego nie tak z rękami... Nie wiem dokładnie, bo zasnąłem przed końcem. Czwartek Nie mogę przestać myśleć o tym, co powiedział Fidel. Na pewno ma rację. Cieszy się w świecie dużym autorytetem. Wszyscy przywódcy państw się z nim fotografują! Jaki by tu wybrać gadżet? Wieczorem Super! W poniedziałek wylatujemy na Dominikanę, a ja nic nie widzę, bo nos spuchł mi jak bania! W salonie kosmetycznym In Flagranti dwie pracownice przypominające bulwy ziemniaka były tak zagadane, że trzy razy musiałem im tłumaczyć, iż nie chcę przekłuć sobie języka ani sutka, tylko nos. I mieć w nim naprawdę seksowny kolczyk! Po tych słownych potyczkach wszystko już krótko trwało i nawet nie bolało, poza drwiącymi ziemniaczanymi docinkami. Podczas zabiegu bez narkozy dowiedziałem się między innymi: – jak udawać orgazm, – gdzie kupić tanio pulowerki wełniane lilaróż, – że Marek od Renaty jest pedziem, – że Lucyna już urodziła, a łożysko jest podobne do surowej wątróbki. Brr!!! Chyba zostanę wegetarianinem. Powódź! Rzeki przekraczają stan alarmowy. Jak co roku, nasza władza jest zaskoczona, mimo że od lat trąbią o przesuwaniu się stref klimatycznych. Niedługo rano będzie trąba powietrzna, w południe trzęsienie ziemi, a wieczorem tajfun Irokez. Normalka! Powinniśmy się do tego przyzwyczajać. Po godzinie O Jezu! Czy nasz dom stoi w dostatecznej odległości od Wisły?! Zadzwoniłem do pogotowia powodziowego. Ulżyło mi. W pierwszej kolejności zaleje dom starców, klinikę położniczą i stację metra. Uspokojony, położyłem się spać. Na wszelki wypadek zapakowałem wszystkie poradniki Jak przetrwać i Wielką księgę aktorstwa w torebki foliowe i schowałem wysoko na szafie. Jutro muszę koniecznie coś zrobić, żeby pomóc powodzianom i przestać się źle czuć z tego powodu, że mnie nie zalało. Piątek, 10 sierpnia Wisła wylała! Fala zbliża się do Warszawy! W tv pokazują lamentujących ludzi na gruzach domów. Muszę coś koniecznie dla nich zrobić! Pójdę do punktu zbiórki darów i zaniosę naszą pościel, zimowe ubrania i coś dla odprężenia, może zestaw „Małego Rozbitka”? No tak, ale oni mogą spokojnie pokazać się przed kamerami, czego nie można powiedzieć o mnie! Nos jest wielki jak pierś z opowiadania Pierś Filipa Rotha! Swędzi i zaczyna dziwnie pachnieć... W razie ewakuacji nie zostanę z taką twarzą ulubieńcem mediów!!! Cała stolica zmobilizowana! Wszyscy pomagają, podobno zebrano miliony! Czasem myślę, że władze specjalnie dopuszczają do katastrof, by potem ludzie mogli wykazać się inicjatywą i bezinteresowną ofiarnością. Nic tak nie poprawia humoru jak nieszczęście sąsiada i klęska żywiołowa przyjaciela! W całym mieście absurdalne licytacje na rzecz powodzian (jeszcze nic nie dałem, mam straszne wyrzuty sumienia). Oto, co licytujemy: – dzień w fotelu prezydenta, – kolacja ze znaną aktorką, – noc z nieznaną aktorką, – dwie godziny w przepoconym kombinezonie kierowcy rajdowego. Ciekawe, ile by dali za tydzień z życia Gąbczaka? Oddałbym nawet za darmo. Tylko nie ten na Dominikanie! Aj!!! Boli!!! Mój nos zamienił się w ziejący krater! Sobota, 11 sierpnia Nie mofę fisać! Fsystko mnie foli! Aj!!! Nie dam rady się ffakować na Dominikanę. Nie lefę! Niedziela (krwawa) Pomału dochodzę do siebie po wczorajszej operacji. Nawet nie mam czasu na rekonwalescencję, bo jutro wylot do tego iberoamerykańskiego raju. W dalszym ciągu mało widzę, ale tym razem zamiast nosa mam wielką bombę z materiałów opatrunkowych! Nie dało się dłużej ukryć przed mamą brutalnej prawdy. Nic nie pomogło udawanie nagłego ataku alergii i trzymanie chustki przy nosie. Wyrwała mi zaropiałą szmatę i ze zgrozą, a nie matczyną troską wykrzyknęła: – Chryste Panie! Jak ja z tobą się pokażę w samolocie?! Zaklinałem ją na wszystko, żeby nie wzywała Gruczoła, bo będzie się strasznie pieklił i na pewno zawyży rachunek. Ojciec krzyknął do mnie z drugiego pokoju: – Nawet nie próbuj matki o coś prosić! Zawsze w sytuacjach zagrożenia jej wizerunku jest nieprzejednana jak radziecka dziewica! Mama odcięła się: – Ty akurat jesteś najlepszym specem od dziewic... W życiu żadnej nie miałeś! Ojciec się załamał: – Udawałaś? Jak mogłaś? Długo tak by jeszcze ciągnęli tę niesmaczną rozmowę, gdyby nie zwalił ich z nóg mój kolejny ryk bólu. Gruczoł przyjechał dopiero za cztery godziny, w trakcie których próbowałem: – odpiłować sobie nos, – uciec z domu, – zamienić się nosami z Gonzo w zamian za zestaw „Szalonego Laboranta”, – udać, że to nie ja jestem Rudolf Gąbczak i nie do mnie było wezwanie. Gruczoł poświęcił mi dwie minuty, z zegarkiem w ręku. Splunął na igłę, przekłuł bąbel na nosie i wsadził głowę do miski z jodyną! Ze strachu się posikałem. Ten facet był chyba asystentem doktora Mengele! Usłyszałem, jak mama, odprowadzając go do drzwi, mówiła: – Jakie to szczęście, że zawsze możemy na pana liczyć. Noc Rano wylatujemy na Dominikanę. Kończę pakowanie: – trzy butle z jodyną, – tabletki antydepresyjne (bo nic nie dałem na powodzian), – poradnik Katastrofy na żywo i Przeżyć w dżungli, – cztery melony (maseczka nawilżająca na nos), – futrzana czapka z Moskwy (prezent od śp. dziadka), – kuchenka turystyczna, – apteczka turystyczna, – komplet bandaży, – zestaw do transfuzji (turystyczny), – strój do Jeziora łabędziego, – Opona (jeszcze się zastanawiam). Piąta rano Nie mogę zapiąć walizek! 13 sierpnia. Odprawa Wiedziałem, że trzynasty dzień miesiąca to nie jest najlepszy moment na podróż. I proszę: właśnie zatrzymali nas celnicy. Odkryli w plecaku Gonzo komplet scyzoryków! Mama próbowała przekupić ich wódką mającą zmniejszyć jej lęk przed lataniem. Gonzo w ataku histerii tarza się po terakocie w hali odlotów. W samolocie Zaplątałem się w pasy bezpieczeństwa i ugrzązłem z głową między kolanami. Wywołało to panikę wśród innych pasażerów. Stewardesa, która próbowała mi pomóc, po godzinie bezwładnej szarpaniny wezwała przez krótkofalówkę pomoc. Odlot opóźniony o osiemdziesiąt minut. Współpasażerowie grożą linczem. Nareszcie! Z głową w chmurach! Nieznośna lekkość bytu! Wszystko byłoby miło, gdyby polscy handlarze nie śpiewali w ucho Niemcom Polska dla Polaków. Mama śpi, a ja wypatruję libijskich terrorystów. Ojciec udaje, że jest francuskim biznesmenem. Czwarta godzina lotu W śpiewaniu na całe gardło nastąpił przełom. Polacy posnęli kompletnie pijani i teraz zewsząd słychać Deutschland, Deutschland iiber alles. Cały czas czujnie wypatruję terrorystów. Stewardesy są już wyraźnie zniecierpliwione moimi sugestiami, kto z lecących jest członkiem Hezbollahu. Właśnie leżałem sobie z maską tlenową na twarzy, gdy oznajmiono mi, że zostałem uznany za mistera klasy ekonomicznej! Gdzie się pojawię, tam sukces! A może tylko chcą odwrócić moją uwagę od zamachowców?! Muszę być bardziej czujny. Jak Bond. James Bond. W jury było pięciu Malezyjczyków podróżujących na gapę w luku bagażowym. Siódma godzina lotu Straszna awantura w przejściu! Gonzo wdarł się do kabiny pilotów i sterroryzował ich plastikowym pistoletem! Za karę został zamknięty na czas lotu w toalecie. Rodzice nie protestują. Fundamentaliści islamscy nadal niezdemaskowani. Uprzedziłem stewardesę, że prawdopodobnie niebawem nastąpi atak. Zawiadomiła pilota. Właśnie przed chwilą wyszedł do mnie mechanik pokładowy i powiedział, żebym się wreszcie zamknął, bo cała załoga należy do Hezbollahu... No ładnie!!! Dominikana, lotnisko Zgubili moje bagażeeee! Mama ze skargą u prezydenta Dominikany, a ojciec cały czas wymiotuje. Teraz będę już zdany tylko na jego bermudy. Albo, co gorsza, ubranka Gonzo! Ciągle 13 sierpnia, pierwszy dzień pobytu Ojciec cały czas w łóżku. W samolocie podali mu chore ślimaki. Chyba się od nich zaraził. I po diabła udawał Francuza? Chodzę w kombinezonie płetwonurka, żeby mnie nie rozpoznali handlarze muszlami. Wiszę im za nie niezłą kasę, a wydałem już całe kieszonkowe. Mama jeszcze nic o tym nie wie. W hotelu mieszkamy przez ścianę z tymi cholernymi Polakami! Sądząc z odgłosów, zdążyli już opróżnić nie tylko hotelowy barek. Mama nie pozwala mi nic wziąć z naszej lodówki, bo nie jest pewna, czy nie będziemy musieli potem za to zapłacić. Co za skąpstwo! Dobrze, napiję się wody z ulicznego hydrantu i umrę na amebę. Wystawiłem ojca na taras. Trochę marudził, ale nie zrozumiałem, o co mu chodzi. Jest jeszcze bardzo osłabiony. Ledwo rusza ustami. Ale niech nie narzeka: siedzi sobie na palmowym leżaczku, w pełnym słońcu, jak jakiś sułtan! Później poczytam mu przewodnik turystyczny po Dominikanie. Wieczorem Właśnie wróciliśmy ze spaceru po okolicy. Jest wspaniale! Na każdym kroku proponują ci seks pod palmami po bardzo przystępnych cenach. Turyści korzystają z tego na potęgę. Słyszałem w holu prośby gości, żeby ponownie napełnić automat z prezerwatywami. Mama nie pozwala nam nic jeść ani pić ze strachu przed chorobami. Całe szczęście, że zabrałem ze sobą chińskie zupki! Oszczędzamy, więc tylko pomachaliśmy z brzegu odpływającym na tropikalny rejs Polakom. Ojciec dostał udaru. Kto to słyszał, żeby cały dzień siedzieć na słońcu? Mama wezwała obsługę hotelową, która natychmiast zrobiła mu okłady z surowego mięsa wieloryba. Drugi dzień pobytu Jestem ciągle głodny! Na śniadanie w hotelowym bufecie były tylko jakieś miseczki z palmowych liści, z których wystawały dziwne stworzonka z wyłupiastymi oczami i grubymi wąsami. Brrr! Gonzo zjadł cztery, bo on lubi mocne wrażenia. Mama poprzestała na trzech drinkach w kokosowych skorupach. Teraz tańczy z miejscowym dandysem, który nie ma górnych siekaczy! Mogłaby tak ostro nie zaczynać dnia, bo czeka nas jeszcze dzisiaj party z tubylcami. Ojciec ma się już trochę lepiej. Dzisiaj sam poszedł do toalety, ale znowu jest w łóżku po tym, jak Gonzo trafił go rakietą z „Małego Pirotechnika”. Wyrzuciłem do śmieci mięso wieloryba, bo w tym upale wszystko bardzo szybko się psuje. Cały nasz „apartament” śmierdzi jak zaplecze hipermarketu. Wczesnym popołudniem mama pokłóciła się z dyrektorem hotelu. Gonzo bawił się z jego synkiem w poławiaczy pereł i o mało go nie utopił. Na jej miejscu nie broniłbym Gonzo do ostatniej kropli krwi. Sama dobrze wie, że po nim wszystkiego można się spodziewać! Teraz to już nawet tych wąsatych stworzeń nie dostaniemy do jedzenia. Ostrzegam, że zostały mi tylko dwie chińskie zupki. W dodatku pikantne. Tęsknię za Oponą... Kupiłem jej na pamiątkę naprawdę wspaniałą muszlę (za pieniądze ojca). Ojciec nic jeszcze o tym nie wie. Kolejny dzień Party zakończyło się skandalem obyczajowym! Mama uciekła z tubylcem bez górnych siekaczy! Na początku nic nie zwiastowało tragedii. Zebraliśmy się wszyscy wokół ogniska, nad którym opiekał się gigantyczny marlin. To ta ryba, którą złowił Hemingway w Starym człowieku i morze. Autentyczny rekwizyt! Gonzo wydłubał jej oczy i piekł je nadziane na długi kij. Organizatorzy z gracją odganiali wygłodniały tłum, napierający na ogrodzenie. Jednak co chwilę ktoś wdzierał się na hotelowy skrawek plaży i oferował nam suszone płetwy rekina lub coś równie tropikalnego. Mamie oczywiście na wszystko było szkoda pieniędzy! Muzykanci grali na gitarach gorące latynoskie rytmy, a my oglądaliśmy zdjęcia z rejsu Polaków na rafy koralowe. Mama nie mogła się nadziwić, ile to wszystko kosztuje. Ryba zaczęła się już trochę przypalać, ale właśnie ogłoszono konkurs na najładniej tańczące dziecko. Jakie to szczęście, że zabrałem strój baletowy! Mogłem teraz zaprezentować partię umierającego łabędzia. Niestety, te niedouczone grajki nawet nie słyszały o Czajkowskim. Musiałem mieć akompaniament! Próbowałem ich nauczyć melodii, ale tylko uśmiechali się głupio: – Si, si. Rumba! Samba! Ole! – i zaczynali rżnąć te swoje kawałki. Nagle kompletnie przestali zwracać na mnie uwagę, bo siatka puściła pod naporem miejscowego tłumu. Ryba została pożarta w ciągu paru chwil. Nawet nie zdążyłem spróbować! Już nigdy nie będę wiedział, co czuł Hemingway! Po posiłku miejscowa ludność rzuciła się w tany. Trzeba przyznać, było na co popatrzeć! Organizatorzy nie mogli ich przepędzić, bo wymieszali się z hotelowymi gośćmi. Utworzył się kolorowy korowód i zaczęto naukę poprawnego ruszania biodrami. Żałowałem, że nie było z nami ojca. Mama nigdy nie była tak seksowna jak teraz. Nagle facet bez siekaczy porwał mamę na ręce i powiedział, że teraz zostanie jego „signorą”. Ta, zamiast bronić swojej nadwątlonej czci, klasnęła w ręce: – Ole! Rudolfie, jesteś już prawie dorosły. Wytłumacz to jakoś ojcu. Po tym oświadczeniu zniknęła mi z oczu. Chryste! Chyba w tych drinkach były narkotyki! Noc Mamy jeszcze nie ma! Zadzwoniłem do babci na koszt abonenta. – Mama zwariowała! Przyjedź natychmiast, zanim zdąży złapać AIDS! Jesteśmy już z Gonzo prawie sierotami! Ojciec umiera na tropikalną chorobę! – Nareszcie coś się dzieje – odpowiedziała. – Nic się nie martw. Babcia nie pozwoli wam zginąć! Gonzo przyniósł ojcu smażone oko tej ryby. Ojciec bardzo się wzruszył: – To dziecko ma złote serce. Dzień przed wyjazdem Babcia zjawiła się w naszym hotelu wczesnym popołudniem. Zastała mnie w łazience, jak smarowałem odparzenia po tym cholernym kombinezonie płetwonurka. Miała zaciętą twarz i bardzo krótko obcięte włosy, prawie na jeżyka. – Żeby fryzura nie przeszkadzała mi w akcji – wyjaśniła. O dobry Jezu! Wyglądała jak protoplasta wszystkich nazi. Zrelacjonowałem jej przebieg dramatu. Całe szczęście, że do ojca mało dociera. Ma ciągle bardzo wysoką temperaturę. Przed chwilą wziął babcię za własną żonę: – Aleś się, Krysiu, posunęła w latach... Istny dom wariatów! Boję się wychodzić z hotelu, bo na zewnątrz ciągle ściga mnie mafia poławiaczy muszli. Tak więc babcia będzie musiała sama odbić mamę. A także porozmawiać z dyrektorem hotelu, żeby wypuścił Gonzo z sejfu. Został tam zamknięty jako gwarancja, że przed wyjazdem uregulujemy rachunek. Od kiedy mama uciekła, a ojciec jest umierający, wiarygodność naszej rodziny znacznie spadła. Wieczór Zaczekałem na półmrok. Miałem nadzieję, że o tej porze tropikalna mafia pierze brudne pieniądze i nie będzie już na mnie czatować. O jedenastej wymknęliśmy się z hotelu. Znaleźliśmy mamę na plaży. Leżała w skąpym kostiumie kąpielowym i opalała się ze swoim bezzębnym kochankiem. Najwyraźniej wcale im nie przeszkadzało, że słońce dawno zaszło. Miłość naprawdę jest ślepa. Babcia kazała mi zostać, a sama z furią popędziła przez ruchome piaski. Strasznie żałuję, że nie słyszałem, co powiedziała mamie. Musiało być to jednak coś wyjątkowego, bo mama natychmiast zakryła swe wyuzdane ciało wielką orientalną chustą i zaczęła rzucać w swojego kochasia sandałami. Ten jak jastrząb poderwał się do lotu. W połowie drogi zawrócił i zabrał mamine buty. Co za pazerny żigolak! Całe szczęście, że babcia zdążyła mu sypnąć piaskiem prosto w oczy. Teraz wszyscy tkwimy w swoich łóżkach, babcia kończy pakowanie. Wygląda znacznie młodziej, od kiedy ma pełne ręce roboty. 17 sierpnia, dzień odlotu do Polski Na lokalnym lotnisku znalazły się moje bagaże!!! Kiedy wracamy do domu! To wprost nie do wiary, jaki tu bałagan. Jestem zdruzgotany wydarzeniami ostatnich dni, w dodatku cały czas muszę podtrzymywać ojca, żeby nie upadł. Temperatura już spadła, ale teraz wymiotuje jak opętany. Z tego względu mogliśmy odprawić się bez kolejki. Mama, targana wyrzutami sumienia, co chwilę ocierała mu pot z czoła. Tylko na mnie spojrzała z wyrzutem: – Nie mogłeś mnie powstrzymać? Czy naprawdę nie jesteś w stanie podjąć samodzielnie żadnej dojrzałej decyzji? Musiałeś ściągać mi na kark babcię i mnie kompromitować? Chyba kompletnie jej odbiło. Przecież jestem tylko dzieckiem, mam ograniczoną władzę! W czasie odprawy miała miejsce żenująca scena: zarekwirowano mi cztery torby z muszlami. Nie wolno ich wywozić z Dominikany! Szamotałem się jeszcze z celnikami, w nadziei, że zmiękną im serca. Zawodziłem rzewnie: – O mamma mia! Zapadła pełna napięcia cisza. Celnicy najwyraźniej czekali na jakąś propozycję. Niestety, mama jak zwykle udała, że nie wie, o co chodzi! Kompletnie nie potrafi załatwiać drażliwych kwestii. Przecież pieniądze otwierają wszystkie drzwi! Zupełnie się nie nadaje na przemytnika narkotyków. Jakby ją złapali z dziesięcioma kilogramami kokainy, daję sobie uciąć głowę, straciłaby zimną krew. I tylko temu zawdzięczam, że moje kupowane z narażeniem życia muszle najjaśniejszy szlag trafił! W samolocie czekał mnie kolejny szok: wracamy z tą samą załogą! Znając już ich frywolny stosunek do terrorystów, wzmogłem czujność. Na moje nieszczęście większość pasażerów miała od tego cholernego dominikańskiego słońca ciemniejszą karnację. Czeka mnie więc siedem godzin nieustannej obserwacji. Nie wiem tylko, czy w razie ataku sprostam pokładanym we mnie nadziejom. Nie jestem przecież Olbrychskim, żeby sobie dać radę z bandą rozwydrzonych porywaczy! Ojciec leci w izolatce, a ja chętnie zamieniłbym się z nim miejscami. W domu Zapomnieliśmy o Gonzo! Babcia wraca. Nie wiem, czy go jej wydadzą, bo zgubiliśmy kwit z depozytu! No i bardzo dobrze! Przed chwilą, kiedy rozpakowywałem walizki, wyleciał z jednej z nich wieeeelki komar i ugryzł mnie w sam czubek obolałego nosa! Sobota, 18 sierpnia To nie do wiary!!! Mam malarię!!! W dodatku za tydzień czeka mnie kolegium za przemycanie egzotycznych komarów do Polski! Ale dobra passa trwa: zostałem misterem izby przyjęć Kliniki Chorób Tropikalnych! Niedziela Leżę z moją malarią na oddziale geriatrycznym (tylko tu było wolne miejsce). Aż trudno uwierzyć, ale jeszcze nie przyszedł do mnie lekarz! Przecież mogę prątkować! Czy nie powinienem być odizolowany od tych Bogu ducha winnych staruszków?! Kiedy siódmy raz zapytałem o to pielęgniarkę, fuknęła dziko jak kot zarażony wścieklizną: – A co ty, jesteś księgowy, że musisz wszystko wiedzieć? Nawet rodzice mnie nie odwiedzili. Mama twierdzi, że wobec jej ustabilizowanej teraz pozycji w tv nie może sobie pozwolić na malarię. Odmówiła także wręczenia łapówki ordynatorowi oddziału. Powiedziała z niezłomną wiarą wojowniczki o wolność i demokrację, że właśnie po to wprowadzono reformę służby zdrowia, byśmy nie musieli płacić. Jej naiwność nie ma granic! Czy naprawdę na własnym dziecku musi testować skuteczność walki z korupcją?! Teraz to już do mnie nawet pies z kulawą nogą nie zajrzy... Południe Leżę na korytarzu, na małym łóżku o wielkich kółkach. Jeżdżę po całym szpitalu, bo ciągle ktoś mnie przestawia z miejsca na miejsce. Wszyscy mają do mnie pretensje, że się kręcę pod nogami, jakby to była moja wina! – To nie tor wyścigowy! – krzyknęła na mnie salowa. Rozglądam się czujnie i chłonę wrażenia. O dziwo, niewiele tu znękanych twarzy. Prawie przy każdym łóżku stoi mały telewizor, przyniesiony przez usłużną rodzinę. Każdy chory ogląda inny program, więc za chwilę zwariuję. Zdecydowanie w ostatnich latach dyscyplina w szpitalach uległa znacznemu pogorszeniu. Kiedyś nie wolno było tu nawet kichnąć, nie wspominając już o odwiedzinach w środku nocy. Non stop kolor! Na korytarzu istnieje nawet klub pacjenta, ale zbierają się w nim same stare dziady. Grają w pokera albo wymieniają się świerszczykami! Poszedłem do dyżurki pielęgniarek, żeby wykazały troskę o mnie. Nie mierzono mi temperatury od dwóch godzin! Niestety, trafiłem właśnie na kolejny odcinek Na dobre i na złe. – Dziecko, spadaj. Nie widzisz, że mamy szkolenie, jak się obchodzić z pacjentami? A pomyśleć, że jedna niezbyt mała butelka koniaku załatwiłaby sprawę... Nie posądzałem rodziców o takie skąpstwo! W dodatku dzisiaj zaczęli wymieniać na korytarzu jakieś rury. Jest to przyczyna konfliktu, jaki wywiązał się między dyrekcją szpitala a kościołem. Ksiądz powiedział, że to obraza boska, bo dzień święty trzeba święcić, a nie pracować. Całkowicie się z nim zgadzam. Też chciałbym w spokoju obejrzeć mój ulubiony program Decyzja należy do ciebie. Tymczasem gruz leci mi na głowę! Podejrzewam, że tak właśnie pozbywają się niechcianych pacjentów. W pierwszej kolejności tych, co jeszcze nic nie dali. Aaaaaaaaaa! Jestem w grupie ryzyka! Wieczór Właśnie przed chwilą przyszła pielęgniarka i zakryła mnie gazetami, żebym się nie zakurzył przez noc. W poniedziałek przyjdzie do mnie lekarz i zadecyduje, co dalej! Jedyną korzyścią z mojego pobytu tutaj jest odroczenie terminu kolegium w sprawie niezawinionego przemytu tych cholernych komarów! Chyba złożę skargę do Trybunału Haskiego albo i do samej Norymbergii. Przed chwilą monter przebił rurę w ścianie i wszyscy wyglądamy jak po ewakuacji z powodzi. Czystą (i suchą) pościel dadzą nam dopiero rano, bo salowe mają wolne!!! Idę zadzwonić do ojca. Dwie godziny później Ojciec stanął na wysokości zadania: przyniósł suchy prowiant i karimatę. Co z tego, kiedy na podłodze jest wody po kostki? Wszyscy staruszkowie umierają na zapalenie płuc. Miałem wizytę księdza. Zapytał, czy mam już zapalenie płuc, a jak nie, to czy może przyjść, jak będę miał. Teraz ma huk roboty, taki jest przerób w tej umieralni. To się nazywa ostatnia posługa. Umieralnia? Noc Boję się. Na pewno zaraz ktoś przyjdzie i wytnie mi moje organy, a potem sprzeda jakiemuś wygłodniałemu sułtanowi Brunei. Czuję się jak na planie filmu Coma, tyle że nie mogę zerwać zdjęć. No i nikt mi nie zapłaci, rzecz jasna. Ale zawsze to jakieś doświadczenie aktorskie... Będę czuwał całą noc! Nie oddam bez walki mojej wątroby! Poniedziałek, 20 sierpnia Obudziły mnie odgłosy toczących się po korytarzu garów. Obiad? Spałem czternaście godzin! Przez ten czas zdążyli już z mojej wątroby zrobić elegancką przystawkę i wysłać czarterem do Brunei! Pomacałem się, pełen obaw. Ani śladu szwów! – Znowu bawisz się siusiakiem, Ciapku? Droga, kochana Elka!!! Jeszcze nigdy tak się nie ucieszyłem na jej widok! Co za historia! Elka pojechała na prawybory. Podobno jacyś bardzo mili ludzie zaoferowali jej podwiezienie do urny, a potem poczęstowali wódką. Prawdziwa polska gościnność! Elka utrąbiła się jak kulawy Wacek i z ochotą oddała na nich swój głos. Nie była zresztą jedyna. Do nich stała najdłuższa kolejka. Przy urnie było stoisko z kaszanką i mili ludzie dali jej po oddaniu głosu kawałek, za zasługi dla demokracji. Jak przyjechała policja, zrobił się niezły meksyk, a Elka z tymi wszystkimi posłami wylądowała w Izbie Wytrzeźwień. Mili policjanci uświadomili jej, że głosując, złamała prawo, bo nie ma jeszcze osiemnastu lat. Na dowód, że mówi prawdę, zostawiła mi kaszankę i... coś naprawdę cudownego. Dużą butlę Metaxy! Ukradła ją swojej mamie. No proszę, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Moje organy wewnętrzne uratowane! Hurraaaa! Obejrzałem w szpitalnej świetlicy film Wszystko o mojej matce. To była komedia o perypetiach pewnej zwariowanej hiszpańskiej rodziny. Zupełnie jak u mnie w domu! Trochę mnie to przygnębiło, bo w odróżnieniu od filmu moje życie nie jest komedią. Poniedziałek mija, a lekarza ani widu, ani słychu. Noc Właśnie zakradłem się do pustego pokoju lekarskiego i podrzuciłem Metaxę wraz z liścikiem: „W dowód wielkiego zaufania, z nadzieją na kontynuację tej wysoce profesjonalnej opieki od anonimowego pacjenta Rudolfa Gąbczaka (korytarz, na lewo od WC)”. Długo nie mogłem ochłonąć po odgłosach dochodzących zza drzwi dyżurki pielęgniarek. Na pewno, zamiast zająć się pracą, oglądały z lekarzem jakiegoś pornosa! Tak mnie to wytrąciło z równowagi, że zabrałem śpiącemu obok mnie panu Czesiowi jego świerszczyki. Jak będę miał odwagę, to mu rano oddam. Albo potajemnie podrzucę. Szpitalna toaleta Jasny gwint, ale się naciąłem! W tych świerszczykach byli sami faceci! To było naprawdę bardzo obrzydliwe, ani jednej babki. Wiem, bo dokładnie wszystkie obejrzałem. Muszę odsunąć swoje łóżko jak najdalej od pana Czesia. Schowałem wszystko pod pidżamę, bo ktoś zaczął dobijać się do drzwi. To była pielęgniarka. Chyba sprawdzała, czy nic mi się nie stało. Tak się przynajmniej mogłem domyślić z gestów, bo mówiła tylko po rosyjsku. Miała bardzo fajne nogi. Takich młodych siostrzyczek nie powinno się zatrudniać w szpitalach, zwłaszcza na oddziałach geriatrycznych. Wszyscy pacjenci mają przez nie nadciśnienie! Najlepiej by było, jakby pracowały w kostnicy. Wyrzuciłem świerszczyki do worka na brudną bieliznę pościelową. Wtorek, 22 sierpnia No proszę! Metaxa zadziałała! Jestem niezwykle podekscytowany, nareszcie wokół mnie coś się dzieje! Rano przyszła pielęgniarka i zrobiła mi lewatywę. Na moje pełne boleści spojrzenie rzekła bardzo profesjonalnie: – Nic doustnie. Za godzinę zabieg. O rany! Gdzie kibel? Gdzie kibeeeeeeel? W WC Jaki zabieg? Godzina 10.00, sala operacyjna Siedzę sobie na łóżku w zielonym czepku, a nade mną wisi wielka fioletowa lampa, jak w dyskotece techno. Dali mi jakiś zastrzyk... Ahaha! Ohohohooo! Chyba mnie UFO porwało! Ole! Z powrotem na korytarzu Ledwo im się wywinąłem spod noża! Uratowała mnie ankieta personalna. Byłem taki bezkonfliktowy po tym zastrzyku, że zgodziłem się, bym się nazywał Zenon Szprotka – ciężka niewydolność trzustki. Nie zgadzał im się tylko mój wiek – siedemdziesiąt dziewięć lat. Prosiłem, żeby mi koniecznie coś wycięli, ale te obiboki tylko kombinują, jak tu się wywinąć od roboty. Ahahaaaaaa! Popołudnie Narkoza minęła i wcale mi nie do śmiechu. Jednak czatują na moje zdrowe organy! A Metaxę to się wzięło? Podjąłem męską decyzję: uciekam! Tym bardziej że z moją malarią jest lepiej. Nie robię już białej kupy. Droga wylotowa na Katowice Co mi tam, raz się żyje! Jadę na Przystanek Woodstock. Sex, drugs i rock&roll! 23 sierpnia, środek nocy Chyba mi rozum odebrało! Ze trzy godziny stałem przy autostradzie. Przejeżdżający kierowcy, widząc mnie, znacząco pukali się w czoło. Myślę, że mogło im chodzić o mój oryginalny strój. Miałem na sobie spodnie od pidżamy, ale na szczęście nie w paski, były całe fioletowe. Bardziej więc przypominały dresy niż szpitalny uniform. Jeszcze by mnie ktoś wziął za uciekiniera z kliniki psychiatrycznej! Bez wypisu nie mogłem dostać się do szatni, żeby odzyskać własne ubranie, więc podprowadziłem panu Czesiowi jego ażurowy pulower. Zrobił go dla niego na drutach jakiś tajemniczy przyjaciel, o którym nic nie chciał mówić ponad to, że to niezwykły związek. Sądząc po jego świerszczykach, to na pewno. No więc stałem przy tej autostradzie i naprawdę nikt nie chciał się zatrzymać. A robiło już się ciemno! Wreszcie jakiś samochód minął mnie, zwolnił i zaczął się cofać. Uradowany chwyciłem swoją reklamówkę, ale z auta wyłoniła się tylko jakaś głowa: – Ty baranie! W tym miejscu nikt się nie zatrzyma! Jest tu zakaz! A potem... spokojnie odjechali. Postanowiłem przejść piechotą te czterysta kilometrów. W końcu pielgrzymki pokonują większe odległości, a ja jestem przecież młody i silny. No... powiedzmy. Po godzinie marszu miałem już bąble i stopy obtarte do krwi. Postanowiłem, że z pielgrzyma zamienię się w autostopowicza. Podróż stopem to był koszmar! Jedynymi, którzy zechcieli mnie wpuścić do swojego auta, byli: – pijany w sztok kierowca tira, – sfrustrowana sześćdziesięciolatka pragnąca mnie rozprawiczyć, – nekrofil wiozący zwłoki swego psa, – uciekinierzy z poprawczaka jadący skradzionym wozem, – naćpany rowerzysta. Wreszcie o trzeciej nad ranem byłem mniej więcej na miejscu. Zabrałem się z dzieciakami jadącymi na kolonie i dopiero przy nich poczułem się w miarę bezpiecznie... dopóki się nie okazało, że temperamentem i okrucieństwem dorównują Gonzo. Jeden z tych gonzoidalnych klonów... Nie powiem, bo to bardzo upokarzające. Godzinę później Gdzie będę spał? Co jadł? Sam wśród tysiąca psychopatów i wykolejeńców! Jedyne, co mam przy sobie, to czternaście lat i kilometr do pola namiotowego drogą przez las. Nie mam natomiast namiotu. I wielu innych rzeczy. Próbowałem sobie wyobrazić, że jest wojna, ale wcale mnie to nie pocieszyło. Nie zgubiłem się tylko dlatego, że szlak oznakowany był porządnie pustymi butelkami po piwie Naprawdę Strong i Rozszczepialny Atom. Dwukrotnie spotkałem dzikie zwierzęta. Raz był to wściekły zając, a raz kudłate bydlę z połamaną gitarą. Obaj obrzucili mnie spojrzeniem Jacka Nicholsona z Lśnienia i zniknęli w chaszczach. Chyba na wszelki wypadek napiszę testament. Noc spędziłem w stodole z tabunem poczochrańców. Rano ktoś zwinął mi karimatę, a po suchym prowiancie nie zostało nawet śladu. A więc: goły i wesoły! 24 sierpnia, prawdopodobnie czwartek Byłem na piętnastu religijnych koncertach. Owsiak w tym roku zrobił się bardziej radykalny. Hasło festiwalu brzmi: „Nie róbta, co chceta!” To się najwyraźniej nie podoba młodzieży, bo wszędzie pełno grupek modlących się o jego nawrócenie. W ciągu godziny naliczyłem: siedemdziesiąt cztery siostry zakonne, pięćdziesięciu dwóch księży, dwanaście zgubionych różańców, cztery książeczki do nabożeństwa. Kudłate bydlę o dzikim spojrzeniu okazało się kapelanem generalnym całej imprezy! Wszędzie wojujące Bataliony do Walki z Występkiem. Ani śladu dekadencji. Co, u diabła, taki uduchowiony ten Woodstock?!! Popołudnie Mam już serdecznie dosyć tego festiwalu! Stałem sobie spokojnie w kolejce do latryny, kiedy zaczepił mnie jakiś gość głoszący zagładę moralności i proponujący przyłączenie się do Braci Światła Ponaddźwiękowego. Następny, z Kosmicznej Wspólnoty Jedności, był jeszcze bardziej stanowczy – wszedł za mną do kibla! Tak się zestresowałem, że nic nie wyszło z wypróżnienia. Trzy godziny w kolejce poszły na marne!!! Przed chwilą jakaś niewiasta spytała, czy zechcę wesprzeć Ruch na rzecz Uwolnienia Woodstock od Herezji. Chyba dla świętego spokoju wstąpię chwilowo do jakiejś sekty. Noc. Bezsenna Wszędzie dzikie śpiewy Jezus panem. Co chwilę ktoś mi proponuje spowiedź. Jestem tu już półtora dnia, a jeszcze nie widziałem Owsiaka! Ukradli mi Podręczną instrukcję aktora amatora. Wszystko się zgadza! Pełno tu złodziei i sekciarzy, w dodatku każdy dybie na moją cnotę! Rodzice nie powinni puszczać dzieci na tego całego Owsiaka! A tak się zarzekał, że to święto pozbawione wszelkiej ideologii! A teraz, gdy się zbliżają wybory, od razu skumał się z czarnymi! Ich agitacja jest nie do zniesienia. Mam zbyt wyprany mózg, żeby więcej pisać... 25 sierpnia, ranek Poszedłem po darmową zupę, ale wydająca ją siostra zakonna zażądała ode mnie świadectwa bierzmowania! Na litość boską! Przecież w Biblii jest wyraźnie napisane: nakarmić spragnionego! Zrezygnowałem z kolejki do natrysków. Odstąpiłem miejsce samotnej matce z dwójką dzieci, ale sądząc po ich wieku, to musiała mieć chyba pięć lat, kiedy je rodziła. Teraz trochę żałuję, bo zaczynam śmierdzieć. Niczym przeterminowany śledź. Owsiaka w dalszym ciągu ani śladu. Popołudnie Dłużej tu nie wytrzymam. Wszyscy mi wmawiają, że jestem zbłąkaną owieczką. Ja tu tylko przyjechałem posłuchać rocka w pokojowej atmosferze! Mam wrażenie, że ciągle uczestniczę w kampanii wyborczej. Wszyscy chyba poszaleli! Teraz kudłaty wydziera się z ambony, żeby wystrzegać się Woodstock jak morowej zarazy. Coś tu śmierdzi. I nie jestem to ja. Ataki na moją cnotę: trzy i pół. Bliskie spotkania z Owsiakiem: zero. Jakiekolwiek spotkania z Owsiakiem: zero. Dwie godziny później Wielki Skandal Obyczajowy!!! Kudłaty wstąpił do sekty Moona, jutro jego ślub! Przed chwilą ogłosili przez megafony, że wobec ogólnego kryzysu wartości Przystanek Jezus zostaje zawieszony do odwołania. Przystanek Jezus??? Trafiłem na konkurencyjną imprezę! W radiowozie Siedzę sobie wygodnie po raz pierwszy od trzech dni. Rodzice po ucieczce ze szpitala zgłosili moje zaginięcie, a panowie policjanci są tak mili, że uparli się odwieźć mnie do samego domu. Jak jakąś szychę! Jak to miło spotkać kogoś bezinteresownego. Komfort jazdy psuł tylko nieco fakt, że było nas w radiowozie dziewięciu i musiałem siedzieć na kolanach pana kierowcy. Co za ulga! Mam tak zszargane nerwy, że nie byłbym w stanie wracać stopem. Policjanci przez całą drogę prowadzili ze sobą poufne operacyjne rozmowy. Dzięki temu dowiedziałem się, że w tym roku u Owsiaka było szampańsko, a do zabawy włączyli się nawet stróże prawa. Ja to mam pecha! A byłem tak blisko! W domu Administracja akurat dziś musiała odciąć wodę! Podobno konserwacja rur. Musiałem się myć pod ulicznym hydrantem, bo mama zagroziła, że w takim stanie nie wpuści mnie za próg. Ani śladu fanfar powitalnych, nie mówiąc już o chlebie i soli. Rodzice się do mnie nie odzywają. Gonzo powiedział, że mama cały czas płakała, a ojciec się odgrażał, że stanie na wysokości zadania i „skroi mi dupę”. Obiecanki cacanki! Gdy tylko wróciłem, natychmiast zajęli się swoimi sprawami. Podobno ojciec ma szansę na jakąś nową pracę. Ciekawe, co to może być? W domu w ogóle jest bardzo nerwowa atmosfera. Po wybryku mamy na Dominikanie rodzice starają się o weekendowy kurs przetrwania dla małżeństw w kryzysie. Czekają na wiadomość, czy się zaklasyfikowali, i w kółko roztrząsają swoje odpowiedzi na testach. Mama zarzuca ojcu, że wykazywał zbyt dużą wolę pojednania, z czego można wyciągnąć pochopny wniosek, że się pogodzą bez interwencji specjalistów. A mnie to nikt nie zapyta o przeżycia, które mi mogły złamać kręgosłup moralny co najmniej na dekadę!!! Tylko wierna Opona nie schodzi mi z pleców. Dostali się. Jutro wyjazd! Będę miał dla siebie cały dom, bo babcia wyjechała do sanatorium, leczyć nerwy po tym, jak znalazła pod łóżkiem kapelusz Brodawy. Tylko ten Gonzo... 26 sierpnia. Ostatnia sobota wakacji (a ja do tej pory nie widziałem swojego świadectwa) Nawet nie zdążyłem się nacieszyć swobodą. Miałem ten czas poświęcić na analizę doświadczeń, ale zaraz po śniadaniu składającym się z marynowanych rolmopsów Gonzo znowu się przyspawał do transformatora i święty spokój diabli wzięli! Pan z elektrowni pomógł mi (za pomocą nożyc do cięcia metalu) go uwolnić. Jeśli przyślą mi za to rachunek, to koniec! Aparat ortodontyczny rozwieje się jak siedemnaście mgnień wiosny... Wieczorem odwiedziła mnie Elka. Zachowywała się bardzo dziwnie. Cały czas mówiła o zegarze biologicznym i kobiecej desperacji. Czułem się trochę zagrożony, bo „mój” zaczął wariować. Rozluźniłem się dopiero, kiedy wypiliśmy całą butelkę likieru kokosowego. Noc Wstydsięprzyznaćalechybaurwałmisięfilm. Błeeeeeeeeeeeeee!!! Niedziela, czyli poranek boksera O Boże! Jestem... Jestem... Na wpół nagi!!! Mam na sobie tylko górę od pidżamy! Kto mnie rozebrał??? Przecież nie Gonzo!!! A jeśli... Elka wykorzystała moje upojenie?! To byłby największy pech mojego życia: rozprawiczyć się w stanie śpiączki poalkoholowej! Nie będę miał nawet czego opowiadać moim wnukom! A może to przestępstwo? Przecież oboje jesteśmy niepełnoletni! Nie mamy ślubu! O Boże! Zgniję w więzieniu o zaostrzonym rygorze, w jednej celi z Elką, i do końca moich dni będę to robił już tylko z nią! Ja nie chcę! Ja jej nie kocham! Nie chcę się z nią żenić! Po piętnastu tysiącach lat świetlnych nieopisanej tortury, czyli dwie godziny później Sto siedemdziesiąt cztery razy wykręcałem numer telefonu Elki i sto siedemdziesiąt cztery razy rozłączałem się tchórzliwie. Nie mam odwagi spojrzeć prawdzie w oczy. Nie zasługuję na miano mężczyzny! Ale... przecież musi być jakiś sposób, żeby to sprawdzić! Niepewność mnie zabija. Zrobiłem to czy nie??? Trzy dramatyczne godziny później Dziewięćdziesiąt trzy minuty przez lupę oglądałem i wąchałem swojego wacka, szukając mikrośladów. Teraz już tak go sobie zatarłem, że chodzę jak ciężarowcy – na rozstawionych nogach. A jeżeli... a jeżeli... będzie z tego dziecko??? O rany! Za kilka dni zaczyna się szkoła, a ja stoję w obliczu domniemanego ojcostwa! Teraz już na pewno się zabiję! Tuż przed planowanym samobójstwem Właśnie smarowałem swojego wazeliną babci, kiedy ktoś zaczął się strasznie dobijać do drzwi. W ataku paniki, że to ciężarna Elka z pięcioraczkami w brzuchu, wsadziłem całego wacka do grawerowanej buteleczki po tej cholernej mazi! Nie mogę go wyjąć! Aaaaaaj!!! O kurwa. O kurwa. O kurwa. Walenie do drzwi nie ustaje. Chyba muszę otworzyć... Dziesięć minut później Na szczęście był to tylko listonosz z pilnym telegramem do ojca. Przełamałem wstyd i poprosiłem go o pomoc... Po tym, co musiałem znieść przez tego nieludzkiego potwora, obiecuję, że już nigdy nie dotknę swojego siusiaka. W ogóle żadnego! Listonosz mało nie umarł ze śmiechu. A przecież musiało mu się kiedyś zdarzyć coś równie wstrząsającego. Jest jeszcze starszy niż ojciec. Naprawdę znalazłem się w wielkim niebezpieczeństwie. Mogło mi się zatrzymać krążenie w całym organizmie! Na kolanach błagałem go, żeby nie dzwonił po pogotowie. Zażądał dodatkowego wynagrodzenia: – Ja właściwie jestem już po godzinach. A w ogóle to nie należy do moich obowiązków oswobadzanie napalonych debili. Zapłaciłem mu pieniędzmi przeznaczonymi na bilet miesięczny. Teraz będę jeździł na gapę, a wiadomo, co kontrolerzy robią z gapowiczami – wywożą na pętlę i zakopują w lesie! Listonosz ruszył wreszcie do akcji ratunkowej. Złapał butelkę wraz z zawartością i zdrowo rąbnął o krawędź stołu. Ponieważ było to prawdziwe kryształowe szkło, rozsypało się w drobny mak. – No, mały, masz farta. Na drugi raz weź do zabawy coś szerszego. Byłem taki szczęśliwy, że z wdzięczności pocałowałem go w rękę. Ale nie w tę, w której trzymał butelkę z wiadomym wkładem. Późny wieczór Chyba otworzę ten telegram... A jeżeli to sprawa wagi państwowej? To zawiadomienie, że ojciec wygrał konkurs na stanowisko dyrektora mojego gimnazjum. Aaaaaaaaaaaaaaaa! Poniedziałek, 28 sierpnia Rodzice wrócili z wyprawy. Ojciec przygnębiony, bo okazało się, że on też jest nałogowcem – unikania bliskości. Mama tryumfuje. Co chwilę zaciska pięści i krzyczy: „Yes!” Muszą teraz oboje się leczyć. Też mi nowina, wiedziałem to od dawna! Ojciec namolnie wypytywał, czy nie przyszła do niego żadna poczta. Skłamałem, że nie. Zawiadomienie schowałem w miejscu, do którego najrzadziej zaglądają, czyli do rodzinnego albumu ze zdjęciami. Zadzwoniła pani H. i zaprosiła mnie do siebie na podwieczorek. Trochę się boję, bo kompletnie nie wiem, czego się spodziewać. W metrze Ciągle myślałem o pani H. Musiało stać się coś bardzo złego, bo nigdy nie zaprosiła mnie do siebie poza lekcjami. Aż mi skóra ścierpła od domysłów. W tym momencie metro gwałtownie zahamowało. Pewnie znowu ktoś chciał się rzucić na tory. Wszyscy polecieli bezwładnie do przodu i wylądowałem na siedzeniu. Z tym że już ktoś na nim siedział. Spojrzałem, chcąc przeprosić, i... Jakby mnie trafił piorun sycylijski! Wszystkie moje płyny fizjologiczne radośnie zabulgotały. Co ja mówię, zagotowały się, i temperatura cały czas rosła! Pode mną siedziało zjawisko. Miała maleńką buzię z delikatnie zarysowanym podbródkiem i czarne włosy do ramion. Niczym makaronowe świderki kręciły się wokół twarzy. Spoglądała na mnie całkiem przyjaźnie zza drucianych okularów. Byłem tak zapatrzony, że zapomniałem zejść z jej kolan! A ona, zamiast wydrzeć się na mnie jak każdy normalny człowiek... uśmiechnęła się. I to już mnie zupełnie powaliło na łopatki. Na jej zębach błyszczał śliczny ortodontyczny aparacik! – Przepraszam... chciałabym wstać... – Nie ma za co – wydukałem w kompletnym zaskoczeniu i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, moja sarenka wysiadła na stacji Wierzbno. W drodze do mieszkania pani H. o mało nie wpadłem pod: – samochód, – autobus, – tramwaj, – wózek dziecięcy z bliźniakami w środku. Byłem kompletnie zdruzgotany. Czułem, że w moim miałkim i bezbarwnym życiu nastąpił przełom. Los dał mi szansę niczym choremu na nowotwór, którego biopsja wykazała wynik negatywny. Pani H. otworzyła mi drzwi i wykrzyknęła: – Na litość boską! Rudolfie, co się stało? Nic nie odpowiedziałem, bo z wrażenia dostałem paraliżu nerwów twarzowych. Posadziła mnie przy kuchennym stole i siłą wlała do gardła pół butelki kropli walerianowych. Zaczęła mi powoli wracać świadomość. Świat był taki piękny! Pani H. była taka piękna... Natychmiast jej o tym powiedziałem. – Dziecko, mam nadzieję, że nie jesteś pod wpływem narkotyków? – Jestem! Jestem! Jestem! – wykrzykiwałem bez ładu i składu. A potem porwałem ją do tańca. Pani H. histerycznie próbowała się wyrwać z moich ramion. – Mam dla ciebie urodzinowy prezent. Podała mi małą paczuszkę z miną tajnego agenta, który wykradł plany inwazji. Zupełnie zapomniałem, że dziś są moje urodziny! Od jutra będę piętnastoletnim facetem, mogę nawet spróbować zapalić papierosa! Odwinąłem firmowy papier z wizerunkiem różnego rodzaju zębów: trzonowych, siekaczy, kłów. W środku była karteczka: „Drogiemu przyjacielowi – Amelia H.”, i... nowiutki aparat ortodontyczny! – Trzeba go tylko zainstalować w gabinecie stomatologicznym. Byłem tak wzruszony, że się rozpłakałem. Pani H. jednak miała rację: nigdy nie wiadomo, czego się można po ludziach spodziewać. – Zaniosłam do ortodonty twój odcisk, który kiedyś zostawiłeś u mnie na cieście – wyjaśniła, skromnie spuszczając oczy. -1 tak nie miałam co zrobić z tym odszkodowaniem. Odłożyłam trochę na swój pogrzeb, a za resztę kupiłam ci aparat. Aktor z ciebie będzie raczej mizerny, ale daj Boże, bym się myliła. Wieczorem Wróciłem do domu bardzo późno. Spacerowałem wśród jakichś kwitnących krzewów, póki od ich zapachu nie zrobiło mi się słabo. Świat był taki cudowny! Ściskałem w kieszeni wymarzony aparat, ale i tak wiedziałem, że najpiękniejszym prezentem była dla mnie moja sarenka z metra. Na pewno będziemy dobraną parą. Z nią to nawet mógłbym się ożenić, choć ojciec zaklinał mnie, bym tego nie robił przed czterdziestką. Myśli, że jak sam miał pecha, to innym też się musi trafić jakiś wybrakowany egzemplarz. W domu już wszyscy spali. Na pościeli znalazłem kolejne urodzinowe niespodzianki: nowiutkiego walkmana od rodziców, wełniane rękawiczki od babci i jakiś paskudny rysunek, przedstawiający skołtunionego karakana z odstającymi uszami, podpisany koślawymi literami: „to ródolw”. Śniło mi się, że wjeżdżam do dentysty na mojej sarence, a potem przywiązuję ją za uzdę do fotela stomatologicznego. Wtorek, 29 sierpnia Od rana awantura. Rodzice przeglądali w ramach terapii stare zdjęcia i znaleźli telegram. Ojciec się do mnie nie odzywa. Mruknął tylko: – No, teraz się za ciebie wezmę. Muszę porozmawiać z mamą o zmianie szkoły. Po południu poszedłem z panią H. do dentysty. Upierała się, że zapłaci za wizytę. Czułem się naprawdę jak ktoś wyjątkowy. W poczekalni poczęstowano nas wodą i dano do czytania broszurki o chorobach przyzębia. Potem zaanonsowano mnie lekarzowi. Zawsze czuję się u dentysty trochę nieswojo, ale pan doktor mnie uspokoił. Tylko w wyjątkowych przypadkach zdarza się, że organizm odrzuca aparat, a na dziąsłach robią się jakieś nadżerki. Potem założono mi to wymarzone rusztowanie i, zaopatrzony w skomplikowany zestaw szczotek i płynów, opuściłem jaskinię lwa. Nie mogę wyraźnie mówić i na razie mam kłopoty z utrzymaniem śliny w ustach. Mam nadzieję, że to tylko kwestia wprawy. Resztę dnia spędziłem w metrze, jeżdżąc w kółko od jednej stacji do drugiej. Nigdzie ani śladu mojej miłości! Sprawdziłem w Kobiecym słowniku medycznym, co to są te nadżerki. Lekarzowi musiało się coś pomylić. Przecież nie mam w ustach żadnych dróg rodnych! Nie zadzwoniłem jeszcze do Elki w wiadomej sprawie. Poczekam na jej ruch i dostosuję reakcję do siły ataku. Ostatni dzień wakacji Na początkowej stacji metra byłem już o siódmej dwadzieścia. Kupiłem sobie bilet całodobowy, żeby się swobodnie przemieszczać. Jeździłem do dwudziestej z małą przerwą na posiłek. Ślina ciągle jeszcze płata mi figle. Kiedy zamawiałem hot-doga, oplułem się tak bardzo, że sprzedająca je panienka nie wzięła ode mnie pieniędzy! Na stacji Wierzbno byłem sto czterdzieści siedem razy. W dalszym ciągu nic. Nawet nie chcę myśleć, że moja kicia może być tylko wytworem umęczonej wyobraźni. Wszystko, tylko nie to! Na wszelki wypadek pomodliłem się: „Aniele Boży, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój. Rano, wieczór, we dnie, w nocy bądź mi zawsze ku pomocy. Amen. PS. Błagam Cię, Boże, żebym się zakochał z wzajemnością i żebym mógł przenosić góry. Błagam Cię też, dobry Boże, żeby zawsze było tak, jak ja chcę. Amen”. W domu Wiedziałem, że prędzej czy później musi to nastąpić. Przyszła Elka. Zapytała, czy wszystko w porządku. Naprawdę nie mogła mi zadać bardziej podstępnego pytania! – A u ciebie? Masz mdłości? – zapytałem ją. Widmo niechcianej ciąży znowu zawisło nad moją głową. Przyglądałem jej się z uwagą, ale nie miała żadnych symptomów ciąży. Nie sterczał jej brzuch, pokarm nie tryskał z nabrzmiałych sutek ani nie wpadała w zmienne nastroje. Może jednak nie doszło do zapłodnienia? Unikałem przezornie jej wzroku i czekałem na moment, kiedy wyznam jej, że wolę już płacić alimenty niż zakładać w tym wieku rodzinę. Elka spruła sobie do połowy sweter i wreszcie zaczęła: – Wiesz, jeśli chodzi o tamten wieczór, to nie gniewaj się, ale... – Zacisnąłem pięści tak mocno, że mało mi się nie posypały nadgarstki. Elka ciągnęła z wyraźnym trudem: – Kiedy zacząłeś się rozbierać... ja wiem, że alkohol, te sprawy... Nie mogłem już dłużej znieść tego napięcia: – Wykorzystałaś to, że byłem pijany, tak? Mów wszystko, zniosę najgorszą prawdę! Elka spojrzała kompletnie zdziwiona: – No właśnie, chciałam cię przeprosić, bo może na to liczyłeś, ale... ty mi się wcale nie podobasz. I teraz to mówi? Całe wieki mnie skrycie uwielbiała, a teraz się okazuje, że to lipa! Już sam nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Wybrałem wariant pośredni: gapiłem się na nią z tępą miną. – To znaczy... To znaczy, że nic się nie stało? Jesteśmy nadal niewinni? Elka przyglądała mi się bezradnie: – No tak. To znaczy, że się nie gniewasz? Podrzucałem ją z radości do góry, póki nie walnęła głową w żyrandol. – Hurra!!! Super! Ole! Zeszliśmy potem na dół i zjedliśmy razem kolację. Rodzice krzątali się w kuchni, przygotowując na deser tiramisu, i był to dla mnie największy szok tego dnia. Potem w zaciszu własnego pokoju zwierzyłem się Elce z mojego zakochania. I znowu sprawdziło się stare rzymskie przysłowie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Elka wpadła na wprost fantastyczny pomysł: mam napisać do tej dziewczyny list ze swoim numerem telefonu i porozklejać na wszystkich stacjach metra. To się musi udać! Widać w moim życiu wszystko zaczyna się zmieniać na lepsze. Nawet rodzice już się nie kłócą. Poszedłem do łazienki wyczyścić swój aparat. Po drodze słyszałem, jak mama robi ojcu wymówki, że za mocno ukręcał serek do tiramisu i dlatego się zwarzył. Jutro zaczyna się szkoła pod despotycznymi rządami mojego ojca. Nie można mieć w życiu wszystkiego... 1 września Ojciec postawił na nogi cały dom już o piątej rano. Naprawdę zachowuje się jak rozhisteryzowana primabalerina! Martwi się, czy zostanie zaakceptowany w nowej pracy. Na jego miejscu nie liczyłbym na zbyt wiele. Lepiej być później mile zaskoczonym niż przeżyć bolesny wstrząs. Wiem, co mówię. Niejeden raz tak się przejechałem, kiedy za bardzo byłem siebie pewny. Jeśli chodzi o życiowe rozczarowania, to nie mam sobie równych! Ojciec co chwilę dobiegał do swoich butów i natarczywie je wąchał, a potem psikał do środka jakieś świństwo. Kiedy kolejny raz zaproponował mamie, żeby sprawdziła, czy aby na pewno nie śmierdzą, ta krzyknęła dziko: – Na litość boską! I tak ma już być do twojej emerytury? Przecież ja zwariuję! Mówię ci ostatni raz: twoje buty nie śmierdzą. Jeśli nie przestaniesz, zapiszę cię na zajęcia dla cierpiących na nerwicę natręctw! Jechałem z ojcem tym samym metrem, a potem autobusem. Oczywiście trzymałem stosowny dystans, gdzieżbym się spoufalał z klasą rządzącą? Jestem jednak mocno zaniepokojony: w autobusie ojciec zdjął but i ukradkiem znowu go powąchał! Mam nadzieję, że powstrzyma się przed tym na zebraniu rady pedagogicznej. Na porannym apelu ojciec powitał szkolną społeczność: – Mam taką samą tremę jak wy, ale wierzę, że razem zrobimy wszystko, żeby i mnie, i wam chciało się rano tutaj przychodzić. Wyglądał bardzo dostojnie w nowym garniturze, i gdybym go nie znał, to nawet bym uwierzył w te obiecanki. Ojciec nie ma pojęcia o trudnej młodzieży! Powlokłem się do klasy. Teraz będzie mi jeszcze trudniej, bo odpowiadam za jego zachowanie. Oczywiście już się rozniosło, że jesteśmy rodziną. Klepsydra fałszywie się do mnie uśmiechała, ale ja byłem twardy. Ciekawe, czy teraz już wie, jakiej jestem płci? Niepotrzebnie obawiałem się kpin ze względu na mój aparat ortodontyczny. Gdy tylko ojciec podał do publicznej wiadomości swoje nazwisko, natychmiast liczba osób wołających za mną „druciak” radykalnie się zmniejszyła. Gdybym był próżny, zacząłbym wykorzystywać swoją władzę. Na szczęście inni nie wiedzą, że ojciec jest zupełnie niepodatny na korupcję. Zanim wróciłem do domu, dostałem siedemnaście zaproszeń na sobotnie balangi. O nie! Dobrze wiem, że tym obłudnym kolegom chodzi tylko o swobodny dostęp do szkolnego dziennika i tajemnic pokoju nauczycielskiego. W domu Ojciec przeprowadził ze mną zasadniczą rozmowę: – Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji. Nosimy to samo nazwisko i będę od ciebie wymagał znacznie więcej niż od przeciętnego ucznia. Żadnej pobłażliwości i prywaty! Będziesz pod szczególnym nadzorem. I ani słowa o Hee Jong! Naprawdę tego mi było trzeba: słowa otuchy. Muszę czym prędzej zmienić szkołę. Zadzwoniłem do kuratorium. Zmiana szkoły jest niemożliwa w trakcie roku szkolnego, nie ma już miejsc. Został tylko jakiś zakład resocjalizacyjny dla patologicznych przypadków. Jak się postaram, to mam szansę. 2 września, piątek Ojciec wprowadza rewolucyjne zmiany. Podobno w pokoju nauczycielskim powstała już pierwsza opozycyjna frakcja. Prawdę mówiąc, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby ojciec stracił pracę. To nie jest egoizm, tylko instynkt samozachowawczy. Dla nas obu nie ma tu miejsca, jestem tego pewien! Po pierwsze: na dużej przerwie ojciec poprowadzi dla chętnych relaksujące ćwiczenia tai-chi. Żeby zwiększyć, jak to określił, „wydolność umysłową”. Po drugie: zamontował czarodziejską skrzynkę życzeń i skarg. Anonimową. Jeśli pojawią się niecenzuralne słowa, zostanie natychmiast zdemontowana i przywróci się karę klęczenia na grochu (w tym miejscu wielkie owacje sali). Po trzecie: ściana przed pokojem nauczycielskim zostanie wyłożona grubą gąbką i przyozdobiona podobiznami nauczycieli. Ma to być bufor bezpieczeństwa, chroniący ich przed bezpośrednią agresją uczniów (owacje przechodzą w histerię). Po czwarte i najgorsze: mam być przez wszystkich traktowany tak jak do tej pory. Wszelkie próby przekupstwa będą karane śmiercią. Dodam, że do końca lekcji nikt nie ponowił zaproszeń na sobotnie imprezy, a Klepsydra powiedziała do mnie jak zwykle: – Gąbczak, wytrzyj tablicę. Jesteś w tym tygodniu dyżurną. Jestem pewien, że jeśli zabiję ojca, to każdy sąd mnie uniewinni. Wieczorem Napisałem list gończy za moją sarenką: „średnio przystojny ciemny blondyn zwraca się z rozpaczliwą prośbą do zjawiskowej dziewczyny, która jechała metrem 28 sierpnia około godziny szesnastej. Wysiadła na stacji Wierzbno i rozpłynęła się w powietrzu. To ja siedziałem ci na kolanach i nawet nie zdążyłem się przedstawić. Interesuję się filmem i teatrem i też mam aparat. Błagam, odezwij się! Szukam cię od tygodnia, ale za bardzo nie mogę, bo ci wstrętni strażnicy patrzą już na mnie jak na wariata. Na pewno dostajesz setki takich listów, ale tym razem to sprawa życia lub śmierci. Wybieraj, co wolisz. Oto mój numer telefonu... Zrozpaczony Rudolf. Jutro idę do fotografa, żeby na pewno wiedziała, o kogo chodzi. Jeśli to nie poskutkuje, to zostanie mi już tylko program Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie... Śniło mi się, że moja sarenka mnie nie poznała, bo ojciec ukradł mi aparat i podszył się pode mnie. Obudziłem się na dole z kompletnie poszarpaną koszulą ojca w zębach. Chyba muszę iść do psychiatry. Sobota. Zakład fotograficzny Złota Blenda Dzwoneczek przy drzwiach obwieścił moje przybycie. Usiadłem na plastikowym krzesełku naprzeciw obgryzionego biurka i czekałem. Po dwudziestu minutach nerwowego chrumkania wstałem i ponownie otworzyłem drzwi, żeby uruchomić dzwonek. Nic. Otwierałem i zamykałem te cholerne drzwi, mało nie wypadły z futryny. Wreszcie zza zasłony wyłonił się zasuszony staruszek. – Kawaler do zdjęcia? – spojrzał na mnie łapczywie i przystawił sobie do ucha coś w rodzaju trąbki. Boże! Ze wszystkich warszawskich zakładów musiałem wybrać akurat ten przedpotopowy zabytek! Ja to mam rękę! Przedstawiłem zwięźle swoją wizję: – Chodzi o zdjęcie portretowe w stylu amanta. Mam być na nim intrygujący, powabny i tajemniczy, z nutką dekadencji i sentymentalizmu, a równocześnie mam sprawiać wrażenie człowieka silnego, z mocno zarysowaną osobowością i dobrze rokującego na przyszłość. Właściciel atelier od razu odrzekł, że jest to absolutnie niemożliwe. Co prawda dobrze ustawione światło potrafi czynić cuda, tu jednak potrzeba nie tylko chirurga plastycznego, ale i Davida Copperfielda. Wciągnąłem głęboko powietrze. Czy zawsze muszą być problemy? Przecież nie jestem uciążliwym, niezdecydowanym klientem. Dobrze wiem, czego chcę! Płacę, więc wymagam. – Znaczy, dla jakiejś panny to ma być, tak? – Powiedzmy. Przeszliśmy za zasłonę. Miałem wrażenie, że znajduję się w magazynie kostiumów teatralnych. Wszędzie walały się jakieś zastawki, zwoje kolorowych szmat i rekwizyty. Starzec kazał mi usiąść na krzesełku. Wyjąłem chusteczkę i starłem górną warstwę kurzu. Ostatni raz siedział tu ktoś chyba jeszcze przed wojną. Dziadzio zapalił lampy i poczułem niepokojące ciepło we włosach. Miałem wątpliwości, czy jeszcze coś będę widział po wyjściu z pola rażenia tego piekielnego światła. Zaczęło się ustawianie. Lewy profil, prawy, en face, z tyłu. Fotograf był kapryśny jak ojciec w restauracji. Ciągle się krzywił i wzdychał, jakby stracił w pożarze wszystkie akcje. Po półgodzinie usiadł na podłodze i ukrył twarz w dłoniach. Tylko mamrotał: – Tyle lat, takie doświadczenie. Pierwszy raz nie umiem sobie poradzić. Zacząłem się trochę niepokoić. Jeszcze mi tu zejdzie. A może to ze mną jest coś nie tak? Niemożliwe! Kolejne niepowodzenie ponieśliśmy przy dobieraniu tła. Żadne nie było korzystne. Zapytałem w końcu, czy ma jakieś papiery uprawniające do wykonywania zawodu. Obruszył się jak zsiadłe mleko: – Byłem pierwszym nauczycielem Rysia Horowitza! Dałem za wygraną, bo mama zawsze uczulała mnie, że gdy się ma do czynienia z wariatami, nie należy wzniecać konfliktów. Było mi już wszystko jedno, chciałem jak najszybciej wyjść. Zaprotestowałem też przeciw koncepcji sztucznej róży w ustach. I we włosach. Dziadek wreszcie też dał za wygraną. Zanim zdążyłem przybrać intrygujący wyraz twarzy, błysnął lampą i było po wszystkim. Z ulgą opuściłem pomieszczenie. Staruch odprowadził mnie do samych drzwi, na których wywiesił kartkę: „Zakład nieczynny z powodu choroby personelu”. Zdjęcia będą gotowe we wtorek. Niedziela Ojciec wszedł do mojego pokoju i rzucił mi w twarz świadectwo. – Czy myślisz, że jestem twoim gońcem? Ostatni raz zajmuję się twoimi szkolnymi sprawami. To bardzo krzepiące usłyszeć coś takiego od dyrektora własnej szkoły. Cały czas myślę o mojej sarence. Wyobrażam sobie, jak zareaguje na mój list. Pewnie oszaleje z miłości tak samo jak ja. To musi być bardzo przyjemne mieć takiego oryginalnego wielbiciela. W salonie mama ćwiczy z tatą zachowania asertywne. Udaje konfliktową młodzież, a on ma reagować. Na razie ponosi same porażki. Moja krew! Wtorek Nie mogłem wysiedzieć w szkole. Koniecznie chciałem obejrzeć te zdjęcia. Wreszcie poszedłem do dyrektora się zwolnić. Miałem w zanadrzu bajeczkę o kłopotach rodzinnych. Jeśli chodzi o nas, to zawsze to jest aktualne. Na szczęście ojciec był na naradzie w kuratorium, zastępca pozwolił mi iść, nawet nie pytając o powód. Powiedział tylko: – Teraz będziesz moim dłużnikiem. Rozumiemy się? Uśmiechał się fałszywie i mrugał do mnie lewym okiem. Przytaknąłem skwapliwie, choć nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. W razie czego wszystkiego się wyprę. Zakład fotograficzny był zamknięty! Dobijałem się jak obłąkany. Wreszcie dziadek otworzył drzwi. Z początku go nie poznałem, bo był w szlafroku i miał na głowie kompres z kapuścianych liści. I w ręce takiego wariata oddałem moją urodę! Podał mi wreszcie upragnioną kopertę. Poprosił tylko, bym nikomu nie mówił, gdzie robiłem zdjęcia. Rozważa zamknięcie interesu. Zapytałem, czy moje portrety znajdą się w gablocie na wystawie. – Raczej nie – odparł z boleścią i zamknął mi przed nosem drzwi. Byłem strasznie podekscytowany. Dotarłem do przystanku autobusowego i otworzyłem kopertę. Całe szczęście, że siedziałem. Fotki przedstawiały wykręconego nienaturalnie pryszczatego chłopaka. Wybałuszał oczy i zaciskał szczękę tak mocno, że purpurowa żyła wyszła mu na skroni i szyi. Przy odrobinie dobrej woli można było dostrzec w lewym oku coś na kształt romantycznej zadumy. Prawe było kompletnie niewidoczne. Zasłaniał je świetlny refleks. Może to i lepiej, bo to oko zawsze mi lekko zezowało. Środa, 7 września Dzięki protekcji ojca przepisałem się dziś z baletu na aerobik przy muzyce. Ledwo mnie wcisnęli, bo ta grupa cieszy się największym powodzeniem. Wszystkie dziewczyny na to chodzą. To poprawi ogólny zarys mojej konstrukcji mięśniowej. Będę gibki i sprężysty jak latynoski kochanek! Ostatnio ze zgrozą spostrzegłem, że nie za dobrze rozwija mi się klatka piersiowa. Szczerze mówiąc, w ogóle się nie rozwija. Niedługo będę miał szersze biodra niż bary! Jak baba! Zapisałbym się na siłownię, ale tam trzeba się rozebrać! I człowiek się musi spocić, żeby coś drgnęło. Jestem na to zbyt brzydliwy. Mama uważa, że nadmierna troska o muskulaturę jest typową męską reakcją lękową. Ma to pomóc w budowaniu jakiegoś ego. Cokolwiek by to oznaczało – zgadzam się z mamą. Nie każdy kulturysta musi być od razu mężczyzną. To znaczy, odwrotnie. Godzina 22.00 Skończyłem ostatni plakat. Uff! Mam ich czternaście, tyle co stacji metra. Moje zdjęcie ze względu na wątpliwe walory artystyczne nie znalazło się w centrum, tak jak pierwotnie planowałem. Wokół listu zrobiłem ramkę z serc i kwiatów. To powinno trafić do tej romantycznej duszyczki. Teraz już się kładę, bo jutro czeka mnie ciężki dzień. Jestem roztrzęsiony. Obudził mnie koszmar, że wybuchła wojna i zbombardowano wszystkie stacje metra. Razem z moimi plakatami! Czwartek Ojciec nie nadąża z opróżnianiem skrzynki. Uczniowie naszej szkoły mają widać wiele zastrzeżeń do systemu, w którym przyszło im się uczyć. Niestety przeważają słowa niecenzuralne. Najwięcej na Klepsydrę. Przysięgam, że nie mam z tym nic wspólnego! Jestem teraz pochłonięty swoim życiem uczuciowym i nie mam głowy do głupot. Ojciec stanął oko w oko ze swoim autorytetem, będzie teraz musiał tę skrzynkę zlikwidować. Przecież to obiecał. Boję się reakcji tłumu. Mogę przecież być zastępczą ofiarą linczu! Po szkole pojechałem na plac Bankowy i powiesiłem w metrze pierwsze ogłoszenie. Musiałem uważać na strażników. Obowiązuje tam bezwzględny zakaz plakatowania. W domu rodzice ciągle urządzają jakieś narady strategiczne. Zamykają się w łazience, bo ojciec obawia się, że kierując się lojalnością, mógłbym donosić o wszystkim kolegom. Mama znajduje się w stanie najwyższej gotowości. Mnie nie poświęciła w ciągu całego życia nawet ułamka uwagi, jaką obdarza ojca przez kilka ostatnich dni. Gdybym nie był zakochany, z pewnością zalałaby mnie jadowita zawiść. Podsłuchałem ich niepokojącą rozmowę: – W razie czego będę musiał pomyśleć o nowym stanowisku: psychologa szkolnego. Rozważ tę ofertę. Co??? Jeśli w mojej szkole zacznie także pracować mama, to doprowadzą placówkę do kompletnej ruiny, a ja będę skończony! Oni nie mają najmniejszego pojęcia o wychowywaniu. Wystarczy spojrzeć na mnie i Gonzo! Chociaż brzydzę się takimi metodami, zastanawiam się nad złożeniem donosu w kuratorium. Była Elka. Pomoże mi jutro porozlepiać resztę listów. Otuchy, sarenko! Już niedługo wybije twoja godzina miłości! Piątek W szkole bunt. Zagroziliśmy ojcu strajkiem głodowym, jeśli nie przywróci swobodnej wymiany myśli. Jestem w delegacji mającej prowadzić negocjacje z dyrektorem! Hurra! Nareszcie mogę coś zrobić dla świata. Na dużej przerwie poszliśmy do jego gabinetu. Sekretarka, po krótkiej próbie sił, nie wpuściła nas do środka, mówiąc, że ojciec ma teraz naradę. Akurat! Dobrze wiem, jak nie cierpi tych wszystkich nasiadówek. Kiedy jeszcze pracował w galerii, zawsze się od nich wymigiwał. No i się doigrał. Ale widać, teraz postanowił być prawdziwym szefem. Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one. Mam jednak nad nim przewagę – mogę go dopaść w domu. Po szkole rozkleiliśmy z Elką resztę ogłoszeń. Wzbudziły spore zainteresowanie pasażerów. Niektórzy głośno się śmiali. Niedługo miną dwa tygodnie, jak strzelił mnie piorun sycylijski. Sam nie wiem, jak udało mi się dotrwać do tej chwili i nie umrzeć z tęsknoty. Przy życiu trzyma mnie tylko nadzieja. Obawiam się, że nie w pełni uzasadniona... W domu ojciec odmawia poruszania szkolnych spraw: – Jestem teraz osobą prywatną. Nie zajmuję się w domu kwestiami zawodowymi. Zapytałem go, co ma zamiar zrobić w razie jawnej okupacji szkoły. Czy zamierza krwawo stłumić bunt przy pomocy policji? Całe szczęście, że nie ma już ZOMO. Sam mi opowiadał, że oni byli bardzo skuteczni. Do moich pytań podszedł bardzo profesjonalnie: – Bez komentarza. Brawo! Wróżę mu błyskotliwą karierę w dyplomacji. Sobota Dorwałem go z samego rana przy łazience. – Tato, nie możesz dłużej chować głowy w piasek. To dla mnie niepowtarzalna okazja zdobycia uznania w oczach gnębiących mnie kolegów. Czy wiesz, że moje życie może się radykalnie zmienić, jeśli uda mi się wynegocjować korzystne warunki? Proszę cię, zawieś skrzynkę z powrotem. Skamlałem tak jeszcze z piętnaście minut, aż mama nieoczekiwanie przyszła mi z pomocą: – Bądź choć raz ojcem. Wszyscy wykorzystują swoje stanowiska dla dobra dzieci. Do tej pory niewiele mieliśmy okazji, żeby mu pomóc. Wobec przepełnionego pęcherza i braku dostępu do WC ojciec wreszcie skapitulował. Ma się zastanowić. Niby taki ważniak... Lepiej, żebym nie musiał wykorzystywać kompromitujących materiałów z jego życia. Na szczęście jest tego pod dostatkiem. Wieczorem Odebrałem dziwny telefon. Jakaś pani chciała przekazać pieniądze na leczenie chłopca ze zdjęcia. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że to pomyłka. Spędziłem trzy godziny przed telewizorem na oglądaniu sprawozdania z Sejmu. Znowu wybory wygrała nie ta partia, co powinna. Jest tak za każdym razem. Zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony. Chociaż, moim zdaniem, ta kadencja zapowiada się super! Jak tak dalej będzie, to przestanę wypożyczać filmy Monty Pythona! Do Sejmu dostali się prawdziwi artyści. Od razu ostro wzięli się do roboty. Mają świetne pomysły! Nie wiem, czemu ojcu to się nie podoba, bo przecież robią to samo co on w galerii. Dzisiaj na przykład zorganizowali interesujący happening: członkowie tej partii przynieśli na obrady własne mównice, mikrofony i aparaturę nagłaśniającą. I to było naprawdę super, bo przynajmniej nie było kolejki. Każdy mówił, co chciał i kiedy chciał. Miałem tylko trudności ze zrozumieniem, o co chodzi, bo był straszny hałas. Kiedy wezwano straż marszałkowską, musieli ich wynieść razem z siedzeniami. Teraz nasz Sejm wygląda gorzej niż stadion po meczu Legia Warszawa – Widzew Łódź. Jak brałem wieczorny prysznic, rodzice odebrali kilka głuchych telefonów. Czyżby mój list poskutkował? Moje maleństwo jest takie nieśmiałe. Fala czułości zalała moje ciało od czubka głowy do samego... końca. Godzinę później Jestem już kompletnie wykończony odbieraniem idiotycznych telefonów w stylu: „Dom wariatów?”, „Kółko przyjaciół krzywego zgryzu?”, „Klub dziwnych imion?” Nie mam pojęcia, skąd ci wszyscy ludzie mają mój numer telefonu. Przed chwilą był u nas strażnik miejski. Grozi mi kolegium za dewastowanie stacji metra. Wszystkie moje ogłoszenia zdarto, mają służyć jako dowód rzeczowy. Wszystko przepadło! Już nigdy nie odnajdę mojej połówki. Ojciec zagroził, że zawiesi mnie w prawach ucznia. Pod aparatem zaczyna mi się robić mała ranka, na pewno to nowotwór złośliwy. Czego innego mógłbym się spodziewać od życia? 11 września Roześmiałem się gorzko, czytając wczorajszy wpis. Jaki byłem naiwny, myśląc, że nic gorszego nie może już się zdarzyć... Przed chwilą zadzwoniła Elka z informacją, że wybuchła wojna, Nowy Jork płonie. Kazała mi włączyć telewizor. To było straszne! Samoloty pasażerskie zostały porwane przez Arabów i rozbiły się o dwie wieże w centrum Manhattanu! Z ludźmi na pokładzie! Jestem przerażony. Ojciec jest bliski płaczu, tylko mama ma nadzieję, że to kolejna mistyfikacja mediów. Podobno dawno temu była jakaś audycja o inwazji Marsjan na Ziemię i potem okazało się, że to wszystko makabryczny żart. Boże... 2 godziny później Na wszystkich kanałach mówią, że będzie trzecia wojna światowa! Ja nie chcę!!! Ciągle myślę o tych ludziach... Nawet nie wiem, co napisać... Wciąż pokazują te samoloty i jakiegoś bogacza, Osamę bin Ladena. Nic z tego nie rozumiem, przecież porywacze zawsze się czegoś domagali, a tu? Boję się tak strasznie, że nawet nie chcę o tym myśleć. Mam nadzieję, że to tylko jeden z moich snów. Ale dlaczego zabili tych ludzi? Nad naszym domem ciągle latają samoloty. Mama za każdym razem, kiedy słyszy silniki, tylko cudem powstrzymuje się, żeby nie zarządzić ewakuacji. W przerwach prowadzi szkolenie, jak się zachować w obliczu końca świata. Nikt jej nie słucha. Cała Warszawa obstawiona przez wojsko. Nie wiadomo, kiedy i gdzie spodziewać się następnych ataków. Nie wiem, co mam robić. Co gorsza, rodzice też nie wiedzą. Cały wysiłek wkładają w odseparowanie Gonzo od telewizora. Następny dzień Wieże WTC runęły w środku miasta. To nie może dziać się naprawdę! Po kilku dniach Ojciec zwołał w szkole specjalny apel. Mówił, że mamy prawo do strachu, ale powinniśmy zachować zdrowy rozsądek. Opowiadał o jakiejś Orianie Fallaci, która może być przykładem na to, że każdy fanatyzm jest groźny. Przemówienie trwało dosyć długo, bo co kilka słów ojcem wstrząsał spazmatyczny płacz. Nawet nikt się nie śmiał. Potem wyrzucił ze szkoły bandę Rafała, bo mieli na sobie podkoszulki z napisem „Oriana Forever”. Można je kupić przed szkołą na ulicznym straganie. Wszyscy są przerażeni, odwołano lekcje. Wieczorem zapaliliśmy w oknach świece, żeby uczcić pamięć zmarłych. Stałem przy szybie i płakałem. Naprzeciwko widziałem sąsiadów, którzy robili to samo. Boże! To naprawdę koniec świata. Nigdy nie sądziłem, że się na to załapię. Ja to mam naprawdę cholernego pecha! Mama została wezwana na rozmowę do przedszkola. Gonzo wyprodukował z papieru małe osamki i sprzedawał je dzieciom za deser. Mama się popłakała. Nie wiem, co teraz będzie... Idziemy jutro całą szkołą pod ambasadę amerykańską, żeby wyrazić swój ból i solidaryzować się z całym narodem. Trochę się boję, bo to może być następny cel. Ojciec się martwi, bo nie udało mu się nigdzie kupić świeczek, mamy w domu tylko gromnicę babci. Przed ambasadą amerykańską Takich tłumów w życiu nie widziałem. Święto Zmarłych i Stadion Dziesięciolecia to przy tym bułka z masłem. Wszędzie panowała porażająca cisza. Z trudem powstrzymywałem się, żeby się nie rozryczeć na głos. Rafał złożył ogromny wieniec, zakupiony przez Klepsydrę w imieniu całej szkoły. Wszyscy mówią, że życie musi się toczyć dalej, ale ja wiem, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej. Poza tym mogą nas w każdej chwili zmobilizować. Jeśli trzeba będzie iść na wojnę, to naprawdę nie wiem, czy dam radę. Jestem przecież dzieckiem. To cholernie niesprawiedliwe, że ominą mnie te wszystkie rzeczy: ślub, narodziny dziecka, rozwód, pogrzeb rodziców, starość i tak dalej. Boże! Dlaczego narzekałem na własne życie? Już nigdy nie wypowiem złego słowa. Jestem naprawdę zadowolony z tego, co mam. Oddam nawet karierę, żeby tylko nie było wojny. Stałem tak, walcząc ze smarkami, kiedy ktoś pociągnął mnie za rękaw. Odwróciłem się i zobaczyłem... moją sarenkę! Tak samo jak ja miała całą buzię w gilach, ale to był najcudowniejszy widok na świecie! – Jestem Łucja... to ja. A potem rozryczała się wniebogłosy. Patrzyłem na nią kompletnie zbaraniały i nie miałem pojęcia, co zrobić. Wokoło tyle smutku, a mnie właśnie spełniło się najcudniejsze marzenie... Nie mogłem wydać z siebie żadnego dźwięku, w głowie mi huczało od tej przedziwnej mieszanki strachu, zdziwienia i... niewyobrażalnego wręcz szczęścia. Miałem ją taką wytęsknioną tuż obok. Zamknąłem oczy i wyciągnąłem rękę. Trafiłem na cudownie ciepłe i delikatne jak wschodzące szparagi paluszki. Złapaliśmy się tak mocno, jakby coś Strasznego i Nieznanego mogło nas w każdej chwili rozdzielić. Staliśmy w tłumie wśród tych wszystkich przerażonych ludzi i kiedy wokół zaczęło rozbrzmiewać God bless America, poczułem, że kocham ten świat, kocham tych ludzi i cholernie bym nie chciał, żeby to się skończyło. Tak po prostu. Kurczę, no... naprawdę, Boże, dziękuję ci za ten cud. Teraz wiem, że wszystko będzie dobrze. Przecież nie zsyłałbyś mi miłości, gdybyśmy wszyscy mieli zginąć! Nie wiem, co będzie jutro. Dziś jestem naprawdę szczęśliwy. PS. Mam na dziąsłach ogromny bąbel pełen ropy.