12797
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 12797 |
Rozszerzenie: |
12797 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 12797 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 12797 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
12797 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Szczepan Twardoch
Ob��d rotmistrza von Egern
Fabryka S��w
Lublin 2005
Copyright � by Szczepan Twardoch, Lublin 2005
Copyright � by Wydawnictwo Fabryka S��w Sp. z o.o., Lublin 2005
Wydanie I
ISBN 83-89011-23-9
Wszelkie prawa zastrze�one.
All rights reserved.
Ksi��ka ani �adna jej cz�� nie mo�e by� przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny
spos�b
reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana
elektronicznie lub
magnetycznie, ani odczytywana w �rodkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody
wydawcy.
Na pr�no Zach�d szuka dla siebie formy agonii,
godnej jego przesz�o�ci.
Emile Michel Cioran
Ob��d rotmistrza von Egern
Pod ruiny podeszli jedyn� drog� - od po�udnia, konie i tak musieli zostawi�
ni�ej. Nie
mieli szans zdoby� zamku jednym szwadronem. Huzarzy byli dobrymi �o�nierzami,
ale tutaj
trzeba by samob�jc�w, kawalerzy�ci za� kochali swego dow�dc� w�a�nie za to, �e
nie kaza�
im umiera� na pr�no.
Dowodz�cy szwadronem rotmistrz zablokowa� t� jedyn� drog�, wiedzia�, �e
powsta�cy s� zbyt wyczerpani, aby robi� jakie� wycieczki. Poza tym, nie mieli
dok�d si�
przebija�. Tak naprawd� to ju� nie by�a wojna, po bitwie pod Aigey powstanie
sko�czy�o si�,
definitywnie i zupe�nie. W bitwie wygranej karnymi szeregami grenadier�w, lekka
kawaleria,
w tym szwadron jego huzar�w, nie odegra�a �adnej roli - po wszystkim wys�ano go
w po�cig,
dorzyna� niedobitk�w. I tak to trwa�o, ju� kolejny miesi�c.
Joachim von Egern zosta� oficerem kawalerii, aby w szalonym galopie rozbija�
szeregi bagnet�w, a sta� si� go�czym psem, szczutym na wydaj�cego ostatnie
tchnienie
zwierza. I tak nie by�o to najgorsze z zada�, jakie przysz�o mu wype�ni�; nie
raz jego
szwadron gania� po lesie �o�nierzy spod w�asnych sztandar�w. �apa� dezerter�w i,
zazwyczaj,
jego huzarzy jechali z�owieszczo po bokach i z ty�u d�ugich kolumn liniowej
piechoty,
odbieraj�c infanterii nadziej� na szcz�liw� ucieczk�. Nienawidzili ich za to,
on odwdzi�cza�
si� piechocie podobn� nienawi�ci�. Huzarzy r�wnie� nie przepadali za prac�
go�czych ps�w,
ale pe�nili swoj� s�u�b� sumiennie. Kiedy� dziwi� si� tej sumienno�ci. S�dzi�,
�e jego ludzie,
podobnie jak on, pragn� wojny. Wojny jako pr�by charakter�w, wojny jako symfonii
m�stwa
i odwagi. Jednak pierwsza bitwa, w kt�rej widzieli dywan trup�w z regularnym
wzorem
niebiesko-��tych mundur�w piechoty, upstrzonych czerwonymi kontrapunktami krwi,
przekona�a ich, �e gonienie po lasach dezerter�w nie jest najgorszym, co mog�o
ich spotka�.
Wi�kszo�� �o�nierzy Joachima siedzia�a w siodle, zanim jeszcze dobrze nauczy�a
si�
chodzi�. Jego szwadron w bitwie pod Maygaroszag przeszed� przez pu�k kirasjer�w,
zostawiaj�c za sob� puste siod�a i kaski, walaj�ce si� po zrytym kopytami polu.
To dzi�ki
swoim Madziarom do galowego munduru m�g� za�o�y� na szyj� gwiazd� na
czterokolorowej
wst��ce, spoczywaj�c� obecnie w kufrze. Lecz teraz zn�w byli go�czymi psami i
u�ywali
raczej arkana, ni� szabli.
Rotmistrz Joachim von Egern kocha� wojn�, pokocha� j� dzi�ki m�odzie�czym
lekturom i opowiadaniom ojca. Kocha� j�, obcuj�c od dzieci�stwa z heroiczn�
histori�
swojego rodu, opowiedzian� w panopliach, wisz�cych na murach rodzinnego domu -
starych,
przykurzonych i pordzewia�ych szablach, pistoletach, pancerzach, broni
zwyci�zc�w i
zwyci�onych. Trofea, wisz�ce razem z or�em ich zdobywc�w. Nikt ju� nie
wiedzia�, co
nale�a�o do pradziada, co do jego wroga. Joachim kocha� t� wojn�. Nienawidzi�
za� tej, w
kt�rej przysz�o mu bra� udzia�. Nienawidzi� zada�, jakie musia� wykonywa�. I
powsta�c�w,
za to, �e mimo absolutnej kl�ski nie chcieli si� podda�. P�ki mogli, uchodzili
przed nim z
desperacj�, ale te� szybko, zacieraj�c wprawnie �lady, jakby mieli cel tej
ucieczki, miejsce, w
kt�rym zdo�aj� si� schroni� - chocia� wiedzieli dok�adnie, �e te g�ry to matnia.
Nienawidzi�
ich, bo wybrali tak dobre miejsce do obrony.
W ruinach schroni�o si� ich czterdziestu, zabiedzonych, rannych, z resztkami
amunicji, i oko�o trzech setek cywil�w, przede wszystkim kobiety i dzieci. Ich
synowie,
m�owie i ojcowie spocz�li pod cienk� warstw� ziemi, nieopodal Aigey, Negg,
Maygaroszag,
i wielu innych jeszcze mie�cin czy wiosek, kt�rych nazw nikt nie pomni. Joachim
nienawidzi�
powsta�c�w - widzia�, co zrobili z jego rodakami w stolicy, wiedzia�, czym
stanie si� jego
ojczyzna bez po�udniowych port�w - ale nie m�g� odm�wi� im m�stwa i
determinacji, nie
m�g� ich odm�wi� ca�emu temu narodowi.
Powsta�cami dowodzi� m�ody, osiemnastoletni ch�opak, ksi���, jak m�wiono.
Joachim zaproponowa� mu przez pos�y, �e wypu�ci kobiety i dzieci z ruin, niech
id� wolni.
Ten dumnie odpowiedzia�, �e nie jego wol� jest zatrzymywa� te biedne niewiasty.
Je�eli chc�,
mog� odej��, ale �adna nie chce, bo twierdz�, �e lepiej im zgin�� tutaj, wi���c
swym m�om
banda�e, ni� zda� si� na �ask� psa. Rotmistrz dwa dni sta�, nie wiedz�c, co
dalej czyni�.
Droga do ruin by�a w�ziutk� �cie�k� w skale, dawni budowniczowie fortecy
wiedzieli,
co robi� - dziesi�ciu strzelc�w mog�o broni� si� tutaj przed setkami, czy
tysi�cami,
oczywi�cie, przy dostatecznej ilo�ci amunicji. Powsta�cy nie mieli jej za du�o,
ale na pewno
wi�cej, ni� Joachim ludzi, a strzelali �wietnie. Spraw� mog�aby rozwi�za�
artyleria, jego
szwadron prowadzi� dwa lekkie, g�rskie dzia�ka, jednak tej nie chcia� u�y�, nie
zwyk�
bowiem strzela� do kobiet. Nie m�g� te� po prostu wzi�� ruin szturmem, bo
wolty�erskie
zdolno�ci jego huzar�w by�y tutaj na nic. Gdyby pobiegli wszyscy, jak piechota,
do ataku,
paru mo�e dobieg�oby do mur�w, dos�ownie kilku. Joachim zna� matki swoich
�o�nierzy,
dlatego nie chcia�, �eby umierali niepotrzebnie.
Po dw�ch dniach siedzenia na kamieniu i t�pego przygl�dania si� zarysowi mur�w i
zatkni�tej na nich dumnie chor�gwi - symbolowi uporu i wierno�ci sprawie
przegranej -
Joachim podj�� decyzj�. W�o�y� galowy mundur, kaza� zawi�za� bia�� flag� na
dr��ku, zabra�
dw�ch swoich ludzi i poszed�. Ca�y jego rozs�dek krzycza�, �e nale�y pos�a� z
wiadomo�ci�
�o�nierza, �e przecie� powsta�cy, zabijaj�c go, pozbawi� oddzia� dow�dcy. Jednak
za nic
mia� rozwag�, co sam u�wiadamia� sobie z niejakim zdziwieniem. Stan�� pod dziur�
w murze,
kt�ra kiedy� by�a bram� i wrzasn��, �e chce rozmawia� z komendantem. S�dzi�, �e
je�eli
us�yszy odg�os spalanej podsypki, poprzedzaj�cy wystrza�, zd��y uskoczy�.
Wyt�a� wi�c
s�uch, wyczekuj�c tego d�wi�ku. Nic jednak takiego si� nie sta�o.
Po kilku chwilach wyszed� ku niemu m�ody ch�opak, wysoki, szczup�y i pi�kny.
Mia�
kruczoczarne, d�ugie w�osy, jak wi�kszo�� m�czyzn tutaj, ale cer� ja�niejsz�,
rysy
szlachetniejsze od wsp�braci. Trzyma� si� prosto i dumnie, jego postawa
wspaniale
harmonizowa�a ze strojem, kt�ry, pozbawiony orientalnego przepychu, by�
romantyczn�
mieszank� mody tutejszej i munduru wojskowego. Lew� d�o� opiera� na huzarskiej
szabli,
takiej samej, jak szabla Joachima. Widz�c spojrzenie rotmistrza, ch�opiec
przyg�adzi� ledwie
widoczne w�sy i powiedzia�:
- Jest u nas taki zwyczaj, �e m�czyzna zatrzymuje na ca�e �ycie pierwsz� bro�,
jak�
w�asnor�cznie zdoby� na wrogu. Ten, kt�remu zabra�em t� szabl� nosi� taki sam
mundur, jak
ty, panie. Skr�ci�em mu kark, kiedy mia�em szesna�cie lat. Po co tu przyszed�e�,
u�anie,
dlaczego nie atakujesz? Nie mo�emy si� uk�ada�. Podda� si� nie zamierzamy, za�
nic innego
nie mam do zaoferowania.
- Jestem huzarem, nie u�anem. Nie atakuj�, bo nie zwyk�em pali� z armat do
kobiet i
dzieci. Przyszed�em powiedzie� ci, ksi���...
- Sk�d wiesz, �em z ksi���cego rodu?
- Tak s�ysza�em, ale wcale nie jestem tego pewien. Przyszed�em powiedzie�, �e
tylko
tch�rz albo dziecko chowa si� za plecami kobiet. Dlatego nie jestem pewien, czy
mam do
czynienia z ksi�ciem, czy z dzieckiem, czy tch�rzem...
M�odzieniec chwyci� r�koje�� szabli, wyci�gn�� j� na par� cali z pochwy, lecz
kiedy
spostrzeg�, �e Joachim trwa w niezmienionej pozycji, zatrzyma� si�, chwil�
pozosta� z kling�
na po�y wysuni�t�, patrz�c przeciwnikowi w oczy. Kiedy ten wytrzyma� spojrzenie,
ch�opiec
z trzaskiem schowa� ostrze, zacisn�� usta i bez s��w odwr�ci� si� i znikn�� za
murem.
Nast�pnego dnia, nad ranem, Joachima zbudzi� wartownik, melduj�c, �e od zamku
przyszed� powstaniec z listem. Ksi��� wyzwa� rotmistrza na pojedynek. Nast�pnego
dnia,
rano, u podn�a g�ry, szable, konno. Joachima nie zdziwi�o, �e m�odzik chcia�
walczy� w
siodle - taki by� zwyczaj w tym kraju. Decyzja o p�j�ciu samemu do ruin by�a
szalona, lecz
rzeczywisto�� podo�a�a temu szale�stwu.
Rotmistrz stawi� si� przed czasem, �wier� mili od obozu. Pojecha� samotrze�, z
Atill�
i Imre Orszaghami - bra�mi, jedynymi w jego oddziale, kt�rych uwa�a� za
szlacht�. Nie mieli
pa�stwowego patentu, ale pochodzili ze szlacheckiej, cho� zubo�a�ej rodziny, i
to mu
wystarcza�o. Po chwili od ruin zjecha� m�ody komendant z jednym towarzyszem,
siwym
starcem. Joachim z podziwem przygl�da� si�, jak mistrzowsko ksi��� prowadzi
konia po
arcytrudnej �cie�ce. Gdy stan�� obok nich, rotmistrz rzek�:
- Zanim zaczniemy si� bi�, musimy ustali� pewne sprawy.
- Owszem.
- Nasz pojedynek nie b�dzie zwyk�� spraw� honorow� - b�dzie s�dem bo�ym. Zamiast
szafowa� �yciem naszych �o�nierzy, kt�rym nasze spory s� oboj�tne, postawimy na
szali
nasze �ywoty, ksi���.
- Wiem, panie. Obrazi�e� mnie zbyt nieudolnie, �ebym m�g� przypuszcza�, �e
uczyni�e� to z intencj� ubli�enia. Nie �ywi� urazy, co najwy�ej czuj�
rozbawienie. Mog�e�,
panie, powiedzie� od razu, o co chodzi, zamiast stosowa� �mieszne wybiegi.
- A zatem je�li zwyci�ysz, ksi���, dwaj moi obecni tutaj podoficerowie jeszcze
dzi�
zwin� ob�z i odprowadz� st�d m�j szwadron. B�dziecie mogli odej�� nie
niepokojeni, dok�d
zechcecie.
- Dobrze. A je�eli tobie los b�dzie sprzyja�, panie, jakie s� twoje warunki?
- Tusz�, �e obecny z tob� cz�owiek jest cz�owiekiem honoru?
- Owszem, to m�j stryj, szlachetny Paveli�.
- A zatem, je�eli ja zwyci��, z�o�ycie bro� - a ja traktowa� was b�d� jak
je�c�w
wojennych, i swoim s�owem r�cz�, �e przez innych tak potraktowani b�dziecie.
Ponadto
zatroszcz� si� o los tych nieszcz�snych kobiet... Mam nadziej�, �e rozumiesz
brak proporcji
tutaj, m�j ksi���.
- Naturalnie, to wynika z sytuacji, �e tak powiem, taktycznej. Jestem w stanie
go
zaakceptowa�. Mam jeszcze pro�b�. Obiecaj mi, panie, �e je�eli mnie zabijesz,
zajmiesz si�
moj� siostr�. Stryj Paveli�, jedyny jej, poza mn�, opiekun p�jdzie do niewoli, a
ona nie
znios�aby ha�by, kt�ra niechybnie stanie si� jej udzia�em, je�eli pozostanie bez
m�skiej
opieki. Mo�esz j�, je�li ci si� spodoba, po�lubi�, panie, lub wyda� za jakiego�
zacnego
szlachcica. Kiedy wojna si� sko�czy, wska�e ci miejsce, gdzie zakopany jest
skarb, kt�ry
wystarczy na jej posag.
Joachim zaniem�wi�. Przyzwyczai� si� ju�, �e kobiety traktuje si� tutaj inaczej
ni� w
Cesarstwie - ale swatanie go z siostr� cz�owieka, kt�rego zamierza� zabi�
wykracza�o poza
kategorie, w jakich zwyk� rozumowa�. Ksi���, dostrzegaj�c jego konfuzj�,
powiedzia�:
- Widz�, panie, �e zdziwi�a ci� moja pro�ba. Wiem, �e w waszym kraju panuj�
odmienne obyczaje, ale pozw�l, �e uzasadni� to w nast�puj�cy spos�b: daj�c sobie
pola,
przyznajemy sobie nawzajem warto��, zgadzamy si�, co do naszej r�wno�ci i
honoru.
Walcz�c ze sob�, stajemy si� bra�mi. Oddaj� ci moj� siostr�, panie, bo z chwil�,
w kt�rej
mnie zabijesz, zostaniesz jedynym godnym tego cz�owiekiem. A zatem, czy si�
zgadzasz?
Joachim milcza� przez chwil�. To wszystko mia�o sens. Wreszcie skin�� g�ow� i
powiedzia�:
- Zgadzam si�. Zatem, bijmy si�.
- Jeszcze chwila, wydam jeno dyspozycj� szlachetnemu Paveli�owi.
Ksi��� przem�wi� do stryja w swoim j�zyku, par� zda� zaledwie. Starzec d�ugo
patrzy� na ch�opca, potem spojrza� na Joachima, pokr�ci� g�ow�. Odmawia�.
Dow�dca
powsta�c�w podjecha� bli�ej do niego, wyci�gn�� zza pasa bu�aw�, podetkn�� j�
stryjowi pod
nos i warkn�� co� z w�ciek�o�ci�. Stary z widom� niech�ci� wygrzeba� spod grubej
koszuli
du�y, z�oty, wysadzany klejnotami krzy�yk, zawieszony na rzemieniu, chwyci� go
mi�dzy
kciuk i palec wskazuj�cy prawej r�ki i g�o�no, uroczy�cie, wym�wi� s�owa
przysi�gi,
niezrozumia�e dla Joachima. Schowa� krucyfiks, z pietyzmem zawi�za� rzemyki
koszuli i
oskar�ycielskim gestem wskaza� na rotmistrza, na co ksi��� jeszcze bardziej
kategorycznym
gestem wskaza� na niebo i wyrzuci� z siebie kilka ostrych s��w. Stary pochyli�
g�ow�.
- Zrobi, co mu nakaza�em - powiedzia� m�ody komendant.
- Nie w�tpi� - rzek� huzar, �ci�gaj�c kurtk�.
Joachim pozosta� w koszuli, ksi��� obna�y� tors - mia� wiotk� klatk� piersiow�
nastolatka. Dosiedli koni. Huzar podjecha� do swego przeciwnika, podali sobie
prawice.
Rotmistrz dostrzeg� w oczach m�odzie�ca co�, co mog�o uchodzi� za sympati�.
Rozjechali si�,
oddalili si� od siebie na strza� z pistoletu. Ko� powsta�ca, pi�kny hiszpa�ski
ogier, czu� chyba
nadchodz�c� walk�, ta�czy� i parska�. Joachim podci�gn�� popr�g, doby� szabli.
Prze�o�y�
nadgarstek przez temblak, wodze okr�ci� wok� lewej r�ki, prze�egna� si�
r�koje�ci�, machn��
par� razy, niby �cinaj�c g�ow� nieistniej�cego piechoci�ca i zasalutowa�
przeciwnikowi.
Widz�c, �e ten r�wnie� jest gotowy, �cisn�� �ydkami wierzchowca. Ksi��� uczyni�
podobnie.
Po paru krokach k�usa ruszyli ku sobie galopem.
Joachim rozkoszowa� si� p�dem. Odchylony, z praw� r�k� swobodnie opuszczon�,
wygl�da�, jakby zapomnia� o celu tej galopady. W ostatniej chwili wzni�s�
szabl�, ci��
pierwszy. Ch�opiec odbi� cios, po czym rozdzieli� ich impet zderzenia.
Zawr�cili. Joachim, z
rozwianymi d�ugimi w�osami, z oczami p�przymkni�tymi z rozkoszy, sprawia�
wra�enie
szale�ca. Zwarli si� ponownie. Konie posz�y m�y�cem, szable na przemian ci�y i
odbija�y
ci�cia. Po kilku minutach gwa�townej wymiany cios�w, ksi��� ju� wiedzia� na
pewno to, co
podejrzewa� od samego pocz�tku - huzar by� od niego o niebo lepszym szermierzem.
By� mo�e Joachim nie mia� tak dobrych nauczycieli - ale tuzin lat wi�cej na
karku,
tuzin lat sp�dzonych w siodle z szabl� w r�ku dawa�o mu ogromn� przewag�, kt�r�
sam
Joachim r�wnie� dostrzega�. Gwa�townie osadzi� konia, pochyli� si� za �bem i
ci�� od do�u,
pot�nie, d�ugim, przeci�gni�tym, g��bokim chla�ni�ciem przez brzuch, pier�, a�
po ramiona.
Ch�opiec nawet nie pr�bowa� si� zas�oni�, nie widzia� ci�cia, kt�re rozp�ata�o
g�adk� sk�r�
jego torsu szerok� bruzd�. Bro� wypad�a mu z r�ki, spojrza� na Joachima i bez
jednego j�ku
czy okrzyku zwali� si� na ziemi�. Huzar zeskoczy� z konia, wzi�� ksi�cia w
ramiona.
M�odzieniec spojrza� mu w oczy, z jasnym u�miechem powiedzia� cicho:
- Taki szermierz wy�mienity...
Ka�dej sylabie towarzyszy� strumyk krwi z ust, sp�ywaj�cy po brodzie.
- Pami�taj, siostra moja... Ach, c� za �wiat, gdyby nie ta wojna, mogliby�my...
Taki
szlachetny... Bo�e!
Ksi��� zamkn�� oczy i zwis� bezw�adnie. Joachim po�o�y� jego cia�o na ziemi,
wsta�,
ca�y we krwi. Dopiero teraz zauwa�y� podchodz�cego Paveli�a. Za nim szli jego
huzarzy,
dzier��c w d�oniach pistolety. Rotmistrz powstrzyma� ich ruchem r�ki - stan�li,
niech�tnie.
Stary zbli�y� si�, prowadz�c konia. Wyci�gn�� z olstra pistolet, spojrza�
Joachimowi w oczy,
wy�ama� kurek i rzuci� mu pod nogi. Podszed� do le��cych obok wielkich,
omsza�ych g�az�w,
doby� szabli i z�ama� j� mi�dzy kamieniami. Pieczo�owicie pozbiera� u�omki,
w�o�y� do
pochwy, odpi�� pas, rzuci�, po czym siad� obok trupa, i zacz�� g�adzi� go po
w�osach.
Joachim ruchem g�owy nakaza� Orszaghom powr�t do obozu. Odnalaz� swoj�
pochw�, za�o�y� kurtk� i dolman, nie przejmuj�c si� zakrwawion� koszul� i
spodniami, zapi��
pas, przypi�� szabl�, pod pach� wsadzi� bro� ksi�cia, po czym podni�s� go i
ruszy� w stron�
ruin. Stary wsta�, poszed� za nim. Krew ksi�cia barwi�a srebrny szamerunek
kurtki, hafty na
r�kawach, zlepia�a w k�aki futro, kt�rym podbity by� dolman. �zy Joachima
znaczy�y
ja�niejsze plamy na piersi ch�opca. Kiedy zbli�a� si� do fortecy, zauwa�y�
widz�w. Obsiedli
ka�dy za�om, ka�d� dziur� w rozwalonym murze. Patrzyli na niego w milczeniu.
Wszed� na
dziedziniec. Wsz�dzie siedzia�y kobiety, baby, babiny, starcy i dzieci. Pomi�dzy
nimi stali
uzbrojeni powsta�cy. Rozst�powali si� przed rotmistrzem, schodz�c mu z drogi.
Doszed� do �rodka niewielkiego placu, stan��, po�o�y� zw�oki na ziemi, zerwa� z
ramienia dolman i przykry� g�ow� i pier� zabitego. Obok umie�ci� niesion� pod
pach� szabl�.
Podni�s� si� i odwr�ci� do starego. Nie zwa�aj�c na to, czy stryj ksi�cia
rozumie jego j�zyk,
powiedzia�:
- Macie dwa dni, wyprawcie mu taki pogrzeb, jaki mo�ecie, pochowajcie u st�p
g�ry,
nie b�dziemy was niepokoi�. Potem poddacie si�.
Stary tylko skin�� g�ow�. Joachim odwr�ci� si� i ruszy� w drog� powrotn� do
obozu.
Nagle unios�o si� �kanie i zawodzenie - jak na komend� wszystkie kobiety zacz�y
wykrzykiwa� ku niebu sw�j �al. Ciska�y w Joachima grudami ziemi, szarpa�y go za
nogawki,
chwyta�y za szabl�, drapa�y, kiedy je mija�. Nie dostrzega� ich.
Zszed� na d�, w namiocie zdar� z siebie zakrwawione ubranie, wytar� r�ce,
wdzia�
czyste spodnie i koszul�, wzi�� konia i pojecha� w las.
P�dzi� na o�lep, na prze�aj. Zamyka� oczy i dawa� smaga� si� ga��ziom, nie
bacz�c, �e
siek� go a� do krwi. W ko�cu uderzy� czo�em o konar i spad� z siod�a, trac�c
przytomno��.
Gdy si� ockn�� - nie wiedzia� po jak d�ugim czasie - ko� sta� obok, skubi�c
jaki� krzak, on za�
czu� wszystkie �ebra i potworny b�l w skroniach. Wsta�, opar� si� o drzewo, po
czym
zwymiotowa�. Obola�y poszed� w kierunku, jak mu si� wydawa�o, obozu, prowadz�c
za sob�
wierzchowca. Po chwili wyszed� na polan�, na kt�rej dw�ch m�czyzn piek�o na
ognisku
kur�. Ich obecno�� tutaj powinna dziwi�, jednak Joachimowi wyda�a si� oczywista.
Jeden odziany jak szlachcic w podr�y, pi�kny m�czyzna oko�o trzydziestki,
siedzia�
oparty o drzewo, wyra�nie rozmy�laj�c. Gdy ujrza� Joachima, u�miechn�� si�; co
dziwne,
rotmistrz mia� wra�enie, jakby spotyka� w�a�nie kogo� znajomego. Kawaler skin��
na�,
pokazuj�c buk�ak, kt�ry chlupota� zach�caj�co. Drugi m�czyzna, w liberii
wielkopa�skiego
s�ugi, niski, kr�py, z okr�g�� puco�owat� twarz� postarza�ego amorka, otoczon�
k�dziorami
p�owej, rzadkiej czupryny, uwija� si� wok� ognia. Joachim nazwa� ich
Nieznajomym i S�ug�.
- Zapraszam, siadajcie, panie rotmistrzu, o, tutaj, b�dzie wam wygodnie na
pewno,
zjecie z nami wieczerz�, kura ju� gotowa prawie. Dobrzem j� przyprawi�, zio�ami
i
czosnkiem, ca�y czas j� piwem polewam, �eby nie by�a zbyt sucha. A dwa jeszcze
buk�aczki
piwa tam le��, �eby by�o si� czego napi� do obiadu - trajkota� kr�py
cz�owieczek, sadzaj�c
Joachima przy ognisku.
Szlachcic podni�s� si�, przeci�gn�� i usiad� obok rotmistrza.
- C� ci� tutaj sprowadza, ch�opcze? - zapyta�.
- Jecha�em przez las, i...
- Wiem, wiem. Dlaczego jecha�e� przez las? Przed czym ucieka�e�?
- Zabi�em go.
- Czy�by� �a�owa� tego?
- Nie, chyba nie... Nie wiem, panie.
- Tak... Pomy�l nad tym ch�opcze, spotkamy si� jeszcze, wtedy porozmawiamy.
Poklepa� Joachima po ramieniu, wsta�, podszed� do le��cych tobo�k�w, po�o�y� si�
na
sk�rze, przykry� drug� i zamkn�� oczy. Kr�py odprowadza� go wzrokiem, a gdy
tamten leg�, z
nadziej� w g�osie zapyta�:
- Nie b�dziesz jad�, panie?
W odpowiedzi otrzyma� tylko pe�ne zniecierpliwienia machni�cie r�k�. K�dzierzawy
cz�owieczek u�miechn�� si� rado�nie:
- No i b�dzie wi�cej dla nas! - �ciszy� g�os. - Nie przejmujcie si�, panie
rotmistrzu, on
zawsze tak. Nic sensownego nie powie, tylko szarady jakie�, zagadki. Ja to mam
prost�
m�dro�� - zje��, pospa�, i wiecie co...
Zrobi� wulgarny gest r�k�. Nie doczekawszy si� u�miechu, momentalnie obr�ci�
spraw� w dowcip.
- Ha ha ha, �artowa�em, panie rotmistrzu, �artowa�em... Jedzmy kur�.
Zajadali wy�mienite mi�so w milczeniu, popijaj�c piwem. Po ostatnim k�sie,
wycieraj�c r�kawem usta i, b�yszcz�ce od t�uszczu, policzki, S�uga powiedzia�:
- Pyszny ten ptak... Panie Joachimie, przecie� si� nie frasujcie, wy i tak za
dobrzy
jeste�cie... Co, mieli�cie ich wolno pu�ci� z tej kupy kamieni? To przecie wojna
jest, panie
rotmistrzu. A na tego starucha uwa�ajcie, nieszczery on chyba...
Joachim nic nie powiedzia�. Zastanawia� si�, dlaczego absurdalno�� ca�ej
sytuacji nie
robi na nim wi�kszego wra�enia. Poczu�, �e ma dosy� my�lenia, dzie� by� zbyt
ci�ki.
Zaprzesta� w ko�cu rozwa�a� i podda� si� zupe�nie dyktatowi sytuacji. Jak�e ma�a
przecie�
jest r�nica mi�dzy snem, szale�stwem a sprawami na jawie, kt�rych nie potrafimy
wyja�ni�.
Joachim pragn�� oszale�, wi�c bez obaw uleg� irracjonalnemu dialogowi. W ko�cu
zasn��,
u�piony monotonnym gadulstwem kr�pego.
Obudzi� si� wieczorem. Pana i S�ugi ju� nie by�o, z ogniska unosi�a si� jedynie
cieniutka stru�ka dymu. Obok kamienia, kt�ry s�u�y� mu za poduszk�, le�a�a
wyrwana z
notesu kartka ze s�owami skre�lonymi niezdarnym charakterem pisma: Pami�tajcie,
Panie
Rotmistrzu von Egern, byle w zgodzie z samym sob�... Nie by�o podpisu, ale pismo
i t�uste
plamy �wiadczy�y, i� wiadomo�� pochodzi�a od S�ugi, nie od Pana.
Ko� Joachima sta� nieopodal, spogl�daj�c z pretensj� na kulbak�, kt�r� bez
powodu
tyle czasu nosi na grzbiecie, i munsztuk, kt�ry przeszkadza mu je��. Joachim
wsta�, wskoczy�
na siod�o i dziwnie spokojny pojecha� do obozu.
* * *
Noc by�a upalna, jak zazwyczaj tutaj na po�udniu. Le�a� na polowym ��ku z
obna�onym torsem i boso. Wpatrywa� si� w kilka gwiazd, widocznych przez
zwisaj�c�
tiulow� moskitier�. Kiedy ciemna posta� przes�oni�a, ja�niejszy od otoczenia,
prostok�t
wyj�cia namiotu, prawa d�o� Joachima spocz�a na pistolecie le��cym obok. Ba�
si�. Cz��
powsta�c�w ju� z�o�y�a bro�, siedzieli teraz powi�zani nieopodal koni - jednak w
obozie
kr�ci�o si� pe�no kobiet, dzieci i starc�w, z kt�rych ka�dy i ka�da szczerze go
nienawidzili.
Wspomnia� s�owa pewnego genera�a, wypowiedziane w innym kraju i w innym czasie.
�w
genera� twierdzi� mianowicie, �e jedyny spos�b, w jaki mo�na spokojnego rolnika
zamieni� w
�miertelnego wroga, walcz�cego na �mier� i �ycie, to spali� mu dom, obej�cie,
zasypa�
studni� i wybi� byd�o. Joachim pami�ta� o tej maksymie i od pocz�tku wojny
liczy� spalone
domy, kt�re widzia� na w�asne oczy, zaznaczaj�c je kreseczkami na karcie
notatnika.
Zrezygnowa� po kolejnej du�ej, pasterskiej wiosce, w kt�rej doliczy� si� stu
kilkudziesi�ciu
czarnych, osmalonych komin�w. Kartki, na kt�rych by�o ponad tysi�c kresek,
wys�a� ojcu.
Powoli podni�s� bro� i zapyta�:
- Czego?
Odpowiedzia� mu g�os kobiety:
- M�j brat zgin�� od klingi twojej szabli, czy dla mnie przeznaczy�e� kul�,
panie?
M�wi�a z nieco staro�wieck� manier� i z niezdarnym akcentem. Wida� uczy�a si� od
kiepskich nauczycieli i z dobrych ksi��ek. Nie wiedzia�, jak si� zachowa�. Nie
zaprasza� jej
do �rodka, wesz�a sama, stan�a naprzeciwko. Skonstatowa� ze wstydem, �e klnie w
duchu na
my�l o w�skim polowym ��ku, a ona, jakby odgaduj�c jego my�li, zapyta�a:
- Posi�dziesz mnie, panie, jak barbarzy�ca, rzuciwszy na ziemi�, czy te�, jak
przysta�o
na cz�owieka szlachetnego, obcowa� ze mn� b�dziesz na tym prostym �o�u?
- Ale� pani, pani brat poleci� mi, przecie�... na Boga, ja nigdy...
Spojrza�a na niego z drwin�. Zrezygnowa� z t�umacze�. Nagle u�wiadomi� sobie, �e
ma do czynienia z dam�. Nie z dziwk�, pokryt� pudrem manier, kt�rej
wystudiowane, dr��ce
�nie, nie, nie� nieodmiennie ��czy si� z szelestem zadzieranych halek, lecz z
prawdziw�
dam�, inteligentn�, ca�kowicie �wiadom� swojego po�o�enia i mimo to zdoln� do
ironii.
Zerwa� si�, z po�piechem si�gn�� po sk�adane krzes�o, roz�o�y�, wskaza� na nie,
mamrocz�c
grzeczno�ciowe formu�ki, zapali� jeszcze jedn� �wiec� i usiad� na ��ku.
By�a pi�kna - smag�a, czarnooka. Jej ksi���c� krew by�o wida� nawet mimo pod�ej,
ch�opskiej sukienki i szarej chustki. Zauwa�y�, �e str�j ma w nie�adzie,
dopina�a jeszcze
ostatnie guziki.
- Kto� ci� napastowa�, pani? - zapyta�.
- O nie, jedynie tw�j wierny stra�nik raczy� sprawdzi�, czy nie wnosz� broni.
Wsta�, wyszed� z namiotu bez s�owa i rykn�� w ciemno��:
- Wachmistrz Orszagh, do mnie!
Po kilkunastu sekundach trzasn�y obcasy wyglansowanych but�w.
- Melduj� si�, panie rotmistrzu!
- Kto sprawdza� kobiet�, kt�ra do mnie przysz�a?
- Jonas, panie rotmistrzu!
- Powiedzcie mu, �e jego warta ko�czy si� jutro o trzynastej. Od wschodu s�o�ca
pe�ni� j� b�dzie na placu apelowym, w pe�nym oporz�dzeniu, na baczno��, z
siod�em w
r�kach. Potem ma si� zameldowa� u mnie.
- Tak jest, panie rotmistrzu!
Wszed� do namiotu.
- To zbyteczne, panie - powiedzia�a.
Us�ysza� w jej g�osie szczero��. I wdzi�czno��. Dopiero teraz zda� sobie spraw�,
�e
ci�gle jest p�nagi. Zmiesza� si� i za�o�y� na go�e cia�o mundurow� kurtk�.
Zaproponowa�
zwyk�e udogodnienia, osobny namiot, ordynansa, nala� wina do kielicha, uprzejmie
wszystko
przyj�a. Siad�, nie wiedzia�, co powiedzie�. By� oszo�omiony sytuacj�. Dawno
nie przebywa�
w towarzystwie takiej kobiety. Peszy�a go jej uroda, a jeszcze bardziej jej
inteligencja i duma.
Nie by�a zabiedzon�, obdart� i zdeklasowan� siostr�
i c�rk� m�czyzn, kt�rzy przegrali. Nale�a�a do tych nielicznych kobiet, kt�re
wiedzia�y, �e przegrani nie przestaj� by� m�czyznami, je�eli tylko spojrzeli
kl�sce prosto w
twarz, za� samo zwyci�stwo nie czyni jeszcze z ma�ego �ajdaka m�czyzny. Jak�e
inna by�a
od tych suk, kt�re zna� Joachim, a kt�re, bez wnikania w to, kto jest naprawd�
godzien,
gotowe pa�� by�y do n�g, albo raczej roz�o�y� swoje, przed ka�dym, komu bydl�cym
obyczajem uda�o si� bardziej zd�awi�, zniszczy� i upodli� bli�nich. Wiedzia�, �e
takie
kobiety, jak ona, potrafi� z dum� wje�d�a� z m�czyzn� w triumfalnym pochodzie
do w�a�nie
zdobytego miasta, ale potrafi� te� odchodzi� z pokonanym m�em na wygnanie. Pod
warunkiem, �e cz�owiek, jakiego przeznaczy� im los, b�dzie cz�owiekiem ich miary
i
zwyci�stwo przyjmie z nogami na ziemi, a pora�k� z podniesionym czo�em.
Dubravka, jak
mu si� przedstawi�a, by�a dumna ze swego brata. Matki w tym kraju m�wi�y do
swych syn�w:
�wol� po kres moich dni piel�gnowa� groby was wszystkich, ni�bym mia�a �y�,
wiedz�c o
tym, �e jeden z was okry� si� ha�b� tch�rzostwa�.
Patrzy�a na Joachima, gdy milcza�. Wreszcie si� odezwa�a:
- Czy wiesz, panie, �e m�j lud chce, abym zosta�a twoj� Judyt�, i by� ty
sko�czy� jak
Holofernes? My�l�, �e taka by�a wola mojego brata...
- Na Boga, myl� si�!
- Wiem, panie. Nie b�d� twoj� Judyt�. Powiniene� jednak surowiej ukara� swego
�o�nierza. Zajmuj�c si� obmacywaniem moich piersi i po�ladk�w, nie sprawdzi�, co
przenosz�
we w�osach...
M�wi�c to, si�gn�a do misternie splecionego warkocza, wyci�gaj�c z niego
stalow�
szpilk� - sztylet.
- Ta niewielka bro� jest w �rodku wydr��ona i wype�niona jadem w�owym. Nawet
ca�kiem ma�e zadrapanie wystarczy�oby, aby� sczez� w m�ce.
Rzuci�a mu zatrut� bro� pod nogi.
- Zabierz to panie, nie chc� tego ogl�da�. Moja mamka nauczy�a mnie pos�ugiwa�
si�
t� broni�, kiedy mia�am trzyna�cie lat. Dzi� pouczy�a mnie, abym wbi�a ci j� w
kark, w
chwili, kiedy b�dziesz mnie poznawa� ciele�nie, najlepiej w chwili najwi�kszego
uniesienia,
lub w udo, je�eli za�yczy�by� sobie, abym pozna�a ci�, jak zwyk�a to czyni�
Lilith.
Joachim milcza�, wstrz��ni�ty. Nie mia� poj�cia, czy kobieta, kt�ra do� m�wi,
jest
cz�owiekiem, czy te� mo�e anio�em lub sukkubem. Dubravka ci�gn�a dalej:
- M�j ojciec i brat byli ostatnimi rycerzami po�r�d mojego ludu. Brat nigdy nie
pozwoli�, aby kobieta bra�a udzia� w wojnie. Po�r�d innych oddzia��w zdarza�o
si�, �e
kobiety chwyta�y za strzelb�, czy te� sz�y do nieprzyjacielskiego obozu na
przeszpiegi. M�j
brat rzuci� w twarz dow�dcom, kt�rzy na to pozwalali - ten kto daje kobiecie
or� do r�ki, jest
tch�rzem. Kiedy pr�bowali go przekona�, w czasie obl�enie Koroleva, aby wyda�
kobietom
bro�, bo inaczej przegramy, on odpowiedzia�, �e zwyci�stwo i pora�ka to tylko
nieistotne
zako�czenie. Przez okazan� pod�o�� i ma�o�� zniszczy si� bezpowrotnie
szlachetno�� samej
walki, uniewa�niaj�c rado�� zwyci�stwa, czy dumn� wznios�o�� kl�ski. Tymczasem,
m�j lud
uwa�a, �e kobieta mojej krwi ma jednego ma��onka - nar�d. A ja wiem, panie, �e
przeznaczeniem kobiety jest jej m�czyzna. Tak jak przeznaczony ch�opu jest
p�ug, a
rycerzowi szabla. To dla niego �yj�, dla niego mog� umrze�. Ja przecie� nie
pot�piam Judyty,
panie. Ona jednak nie uczyni�a tego� dla swego ludu, lecz dla swego zmar�ego
m�a,
Manassesa. M�j lud my�li, �e to oni s� moim Manassesem, lecz myl� si�, bo to ty,
panie, nim
jeste�. M�j brat przeznaczy�by mnie tylko komu�, kto jest mnie godzien.
Wiedzia�, �e zginie,
nale�a� do tych, kt�rych nie da wzi�� si� do niewoli, dlatego wybra� �mier� z
twojej r�ki.
Pi�knie �y�, wi�c i pi�knie chcia� umrze�. Nie musia� ci� zna�, panie. Dwa
szlachetne lwy
rozpoznaj� si� bez trudu po�r�d stada hien.
Wsta� z ��ka, wyprostowa� si�, zrobi� dwa sztywne kroki w jej stron�. Ukl�k�,
chwyci� jej d�o� w r�ce, spojrza� p�on�cymi oczyma, i wyszepta�:
- Pani, darzy� ci� b�d� czci� najwy�sz� i, tak jakem twemu bratu przyrzek�,
uczyni�.
A kiedy wojna si� sko�czy, a ty, pani, dalej b�dziesz mi� chcia�a, to poprosz�
ci� o r�k�...
Nigdym nie spotka� takiej damy, jak ty, pani...
Skin�a g�ow�. Poprosi�, aby chwil� zaczeka�a, przeni�s� swe najpotrzebniejsze
rzeczy
do namiotu podoficer�w i odda� sw�j do dyspozycji Dubravce. Ordynansowi kaza�
przynie��
obiad, wino, wszystko, czego mog�a potrzebowa�. Przed namiotem postawi� dw�ch
ludzi, z
nakazem, aby spe�niali ka�de jej ��danie. W swojej nowej kwaterze rzuci� si� na
pos�anie ze
sk�r i zasn��, spa� jak zabity.
Obudzi� go sygna� wygrywany na tr�bce. Alarm! Zerwa� si� b�yskawicznie, chwyci�
szabl� i pistolet, wybieg� na zewn�trz, nie wci�gn�wszy nawet but�w. Wok�
panowa�o
straszne zamieszanie. Wszyscy jego ludzie byli na nogach. Wachmistrzowie
pr�bowali
zaprowadzi� porz�dek. Po obozie biegali powsta�cy, cz�� z nich mia�a bro�.
Ch�opiec, mo�e
pi�tnastolatek, biedz�c si� z podsypaniem zapa�u i odci�gni�ciem kurka, szykowa�
si� do
zastrzelenia Joachima ze starej, d�u�szej od niego samego strzelby. Rotmistrz
przyskoczy�
do�, szarpn�� za luf�, wyrywaj�c mu strzelb� z r�k, po czym uderzy� p�azem
szabli w g�ow�,
pozbawiaj�c przytomno�ci. Wypali� w powietrze z pistoletu, krzycz�c na tr�bacza.
Powoli
opanowywa� sytuacj� w obozie - zbiera�o si� wok� niego coraz wi�cej jego ludzi,
kt�rzy
zganiali zrewoltowany t�um w jedno miejsce i rozbrajali. Meldowali o stratach, w
gruncie
rzeczy niewielkich, bo zgin�o dw�ch huzar�w, a sze�ciu by�o rannych. Zabito
kilku
powsta�c�w, kt�rzy nie wiadomo sk�d wytrzasn�li bro�. Zgin�a r�wnie� jedna
kobieta, kt�ra
pr�bowa�a zabi� huzara jego w�asn� szabl�.
Joachim, gdy tylko opanowa� sytuacj�, pogna� do namiotu Dubravki. Dw�ch
wartownik�w, kt�rych postawi� przed namiotem, teraz tam nie by�o. Joachim wpad�
do �rodka
i nie uwierzy� w�asnym oczom. W namiocie zasta� starca, kt�rego ksi��� wezwa� do
sekundowania w ich pojedynku oraz jak�� star� kobiet�. Oboje siedzieli na ��ku,
patrz�c na
niego bez strachu. Na ziemi le�a�a Dubravka. Ledwie widzia� w chybotliwym,
w�t�ym �wietle
�wiecy. Nie �y�a, uduszona zapewne, bo nie dostrzega� �lad�w krwi. Jej g�owa,
teraz prawie
�ysa, spoczywa�a na stercie �ci�tych czarnych w�os�w. Rozrzucone sprz�ty
�wiadczy�y
wyra�nie, �e w namiocie toczy�a si� walka. Joachim zaczerpn�� powietrza, �wiat
uciek� mu
prawie spod n�g. Jego wyobra�nia nagle z�o�y�a wszystkie szczeg�y w ca�o��.
Prawie
zobaczy�, jak starzec siedzi Dubravce na plecach, przytrzymuj�c, podczas gdy
stara mamka
obcina wielkimi no�ycami do strzy�enia owiec jej pi�kne, czarne w�osy. No�yce
le�a�y obok,
zauwa�y� r�wnie� knebel.
- Zdradzi�a nas, przysz�a do ciebie, jak suka. To spotyka u nas kobiety, kt�re
zadaj� si�
z wrogiem - powiedzia�a mamka.
- M�ody ksi��� po�wi�ci� swoje �ycie, aby� zgin�� z jej r�ki, a ona nas
zdradzi�a.
Mo�esz nas teraz zabi� - doda� stryj.
Joachim patrzy� na nich w ob��dzie. Przystawi� starcowi luf� pistoletu do czo�a,
ten
nawet nie zamkn�� oczu, lecz splun��, mamrocz�c jakie� przekle�stwo. Nie
odrywaj�c
pistoletu od g�owy starca, rotmistrz kab��kiem trzymanej w drugiej r�ce szabli
odwi�d� kurek
i nacisn�� spust. Kurek skrzesa� iskry, lecz strza� nie pad�. Von Egern dopiero
po chwili
zrozumia�, �e pistolet ma wystrzelony, nie pomy�la�, aby go nabi� ponownie.
Cofn�� si� o
krok, jakby przygotowuj�c si� do zadania ciosu szabl�. Starzec, patrz�c mu w
oczy,
wyci�gn�� zza koszuli du�y krucyfiks, ten sam, na kt�ry przysi�ga� przed
pojedynkiem.
Joachim podskoczy� ku niemu i wyrwa� mu krzy�yk z d�oni.
- Jak �miesz, psie... Nie wa� si� dotyka� krucyfiksu, bo bezcze�cisz go,
Judaszu.
Przysi�ga�e� na ten krzy�, zanim bi�em si� z ksi�ciem. Za nic masz honor, za nic
jego pami��?
B�dziesz si� sma�y� w piekle, zdrajco nad zdrajcami... - szepta� Joachim dr��cym
g�osem,
chowaj�c krzy� do kieszeni.
- Dobro mojego ludu moim najwy�szym prawem. Podziwiam ci�, bo wierzysz w
rzeczy przestarza�e, w kt�re ju� nikt nie wierzy. Jednak, zmursza�e twoje
idea�y, jakkolwiek
godne podziwu by by�, gdy napotykaj� na swej drodze rzeczywisto��, musz� upa�� w
proch.
Troch� jeste� podobny do m�odego ksi�cia. On r�wnie� s�dzi�, �e wojna to
szlachetne
zmagania, w kt�rych nie idzie o zwyci�stwo, lecz o sprawdzian m�stwa. On, kiedy
wam w
polu bitwy uda� si� jaki manewr zr�czny, wiwatowa� na wasz� cze��. Kocha� wojn�,
i dlatego
nie pozwala� nigdy zg�adzi� je�c�w, nie lubi� zasadzek. My kochamy pok�j i
nienawidzimy
wojny, wi�c dlatego musimy by� okrutni i bezwzgl�dni. Na szcz�cie, w ostatnich
chwilach
�ycia zrozumia�, co jest naprawd� wa�ne.
Starzec m�wi� cicho, stanowczym g�osem. Kobieta obok niego siedzia�a bez ruchu.
Joachim zrobi� jeszcze krok do ty�u, podni�s� szabl�, ale cios nie nast�pi�.
- Wachmistrz, do mnie! - wrzasn�� von Egern.
Po paru chwilach podbieg� jeden z Orszagh�w. Gdy zobaczy� co si� sta�o, cofn��
si�
ze strachem. Joachim chwyci� go za rami�.
- St�j. B�dziesz pilnowa� tych potwor�w. Odpowiesz g�ow�, je�eli uciekn�, albo
zadadz� sobie sami �mier�. Gdzie s� wartownicy?
- Dubravka kaza�a im odej�� - powiedzia� cicho stryj.
- Zaufa�a wam... Orszagh, wezwij brata i zr�bcie porz�dek w obozie. Za ka�d�
pr�b�
oporu kula w �eb. Ka�demu, czy to dziecko, kobieta, czy dziad. Odbierzcie tym
bandytom
cia�o ksi�cia i trzymajcie przy nim wart�, z nabit� broni�. Zrozumiano?
- Tak jest, panie rotmistrzu!
- Ja wyje�d�am. Ka� mi siod�a� konia.
Nie s�uchaj�c ju� wydawanych przez Orszagha komend, Joachim wzi�� na r�ce
Dubravk� i szed� w kierunku koni. Kto� podsun�� mu buty, inny przyprowadzi�
konia.
Rotmistrz, trzymaj�c cia�o dziewczyny na ��ku przed sob�, jak porywan�
narzeczon�, ruszy�
w las.
Jecha� d�ugo, bez obranego kierunku. Wy�, p�aka� i z�orzeczy�, tuli� do siebie
trupa,
milcza�, �piewa� swoje piosenki z dzieci�stwa. Zjecha� z drogi w las, ko� st�pa�
powoli,
Joachim go nie pogania�. Ostrzy�on� g�ow� martwej dziewczyny opar� sobie na
ramieniu.
Ws�uchiwa� si� w jej cia�o, jakby wiedziony nadziej�, �e co� jeszcze us�yszy.
Przynajmniej
jakie� echo wczorajszych s��w, kt�rych by�o tak niewiele, ale kt�re znaczy�y
wi�cej, ni�
wszystko inne, co w �yciu us�ysza�, lecz czu� tylko ch��d. B�r otwiera� si�
przed nim, mimo
�e Joachim oszala�y z b�lu nie widzia� nic, po prostu jecha�, na jego drodze nie
stan�o �adne
drzewo. Las zmienia� si� powoli. Suche i rachityczne po�udniowe pinie i wawrzyny
o
mi�sistych li�ciach, ust�powa�y olbrzymim, kolumnowym d�bom i wi�zom. Nik�o
podszycie,
drzewa niczym filary gotyckiej katedry, unosi�y zielone sklepienie. Nawa g��wna
drogi, jaka
si� przed nim otwiera�a, przecinana czasem transeptem strumienia, prowadzi�a go
do
prezbiterium - wielkiej, zielonej polany, o�wietlonej niczym najbardziej jasna
katedra,
�wiat�em uwi�zionym i kierowanym przez maswerki konar�w i ga��zek. Ch�odny
p�mrok,
panuj�cy w lesie, przechodzi� tutaj w feeri� migocz�cego �wiat�a. Poznawa� ju�
to miejsce.
Po�udniowe, spalone s�o�cem piaski sta�y si� ci�k� i t�ust�, �yzn� ziemi� jego
ojczyzny. Na
tej polanie bawi� si� z bra�mi jako ma�y ch�opiec, w konarach wielkiego
zwalonego d�bu
urz�dzali sobie kryj�wki.
Zsun�� si� z konia, nie wypuszczaj�c Dubravki z ramion. Upad� na kolana i
delikatnie
z�o�y� j� na mi�kki dywan soczystej, zielonej trawy. Obok, najpierw szabl�,
potem r�kami, j��
wygrzebywa� jam�. Czarna ziemia ust�powa�a niech�tnie. Kopa� d�ugo, a� do
zmroku,
wreszcie z�o�y� cia�o dziewczyny w grobie. P�acz�c, zasypywa� mogi��. Na skraju
polany
znalaz� du�y g�az, kt�ry uda�o mu si� przetoczy�, by uczyni� z niego nagrobek.
Sztychem
szabli wyskroba� na kamieniu krzy�, imi� �Dubravka� oraz, ju� przy �wietle
ksi�yca, s�owa
nigdy mi nie po�lubiona, moja na wieki. Gdy sko�czy�, kto� tr�ci� go w rami�.
- Synu?
Spodziewa� si� ich. Nieznajomy pan i S�uga. S�uga sta� teraz z ty�u,
niecierpliwie
patrz�c po koronach drzew, pan za� sta� przy nim i trzyma� r�k� na jego
ramieniu.
- Tw�j pistolet nie wypali�. Pomy�l o tym, ch�opcze. Nie zniszcz tego. Dobrze?
Wiesz
przecie�, czym jest m�stwo, prawda?
Wytworny cz�owiek u�miechn�� si�, pog�adzi� go po w�osach, skin�� na swojego
towarzysza i odszed� w las. S�uga, powoli zmierzaj�c za swoim panem, przystan��
jeszcze
przy Joachimie.
- A ten jak zwykle swoje duby smalone bredzi... Ech, cz�owieku, poka��e im, co
zrobili, zabieraj�c ci j�... Niech nie ujd� karze. Masz przecie� w�adz� ich
pokara�, przecie to
zemsta nie b�dzie, jeno kara. Twoje szcz�cie zabrali, daj�e im za to
pocierpie�. Niech
wiedz�. Ech, cz�owieku... Do zobaczenia wkr�tce, lada dzie�.
Joachim wsta�, wytar� d�onie o spodnie, rozcieraj�c na nich ziemi�. Z trudem
wsiad�
na konia i powl�k� si� z powrotem.
Gdy przyby� do obozu, umy� si�, przebra� w czysty mundur i zarz�dzi� pogrzeb
ksi�cia. Wszyscy w pe�nej gali, tr�bka, trzy salwy, jak trzeba. Joachim, po
namy�le, z�ama�
swoj� szabl�, wrzuci� j� do grobu, za� do swojej pochwy w�o�y� szabl� ksi�cia -
pasowa�a
idealnie. Zasypa� mogi�� i poczeka�, a� wszyscy si� rozejd�. Wtedy uda� si� do
uwi�zionych
starc�w. Bez �adnych wst�p�w powiedzia�:
- Chcia�em, aby�cie umierali tydzie�. Chcia�em was m�czy�, drze� z was pasy,
rozci�ga� ko�mi, zada� wam wszelkie m�ki, jakie tylko mo�e prze�y� cz�owiek. Ale
zmieni�em zdanie. Jeste�cie mordercami, wi�c sprawiedliwie b�dzie was
potraktowa� jak
morderc�w. Za kwadrans zawi�niecie oboje. M�wcie pacierz, mo�e wam B�g
przebaczy, bo
ja wam nigdy nie przebacz�. Przeklinam was.
Dwa razy skrzypn�� sznur i dwa cia�a zawis�y na ga��zi.
Po egzekucji rotmistrz wyda� rozkaz do wymarszu. Z przodu, powi�zani, szli
je�cy, za
nimi kobiety i dzieci, huzarzy Joachima jechali doko�a, strzeg�c si�, zgodnie z
jego rozkazem.
Postanowi� odprowadzi� cywil�w do zamieszkanych teren�w, za� je�c�w do obozu
jenieckiego nieopodal kwatery macierzystego pu�ku, do kt�rego formalnie nale�a�
jego
szwadron. Chcia� wype�ni� przyrzeczenie dane ksi�ciu. Przez dwa dni maszerowali
w mozole
przez dzicz, a� trzeciego dnia zobaczyli w dolinie pierwsz� wiosk�. Rotmistrz
zdecydowa�, �e
zatrzymaj� si�, aby uzupe�ni� zapasy. Kiedy po jakim� czasie mieli ruszy� w
dalsz� drog�,
cywile stawili raczej bierny, lecz zdecydowany op�r. Joachim uzna�, �e nie wzi��
do niewoli
ani kobiet, ani dzieci, ani starc�w, kt�rzy i tak ledwie trzymali si� na nogach,
dalej
poprowadzili wi�c tylko je�c�w.
Jad�c, von Egern my�la� o ostatnich wydarzeniach. Nie tak dawno jeszcze by�
pewien,
�e popad� w ob��d. A jednak widzia�, �e z dowodzeniem radzi sobie tak samo
sprawnie jak
zawsze. Ludzie wype�niali jego rozkazy bez wahania, ze zwyk�� wiar� w ich
s�uszno��,
najwyra�niej nie dostrzegaj�c w nim wariata. Powoli zaczyna� my�le� o swoim, w
jego
mniemaniu niew�tpliwym, szale�stwie ostatnich dni jak o �nie, koszmarze, kt�ry
min��.
Uzna� �e kiedy mi�dzy je�cami widzi u�miechaj�c� si� do niego twarz
Nieznajomego, ma po
prostu niegro�ne przywidzenia. To ostatnie, coraz cichsze pomruki gasn�cego
wulkanu, jakim
by�o jego ob��kanie.
Droga wiod�a mi�dzy spalonymi na kamie� i py� g�rami. Ubogie, suche, wpijaj�ce
si�
w pop�kan� ska�� ro�liny utrzymywa�y ledwie kilka biednych listk�w. By�o gor�co.
Joachim
pozwoli� zdj�� bermyce, dolmany i rozpi�� kurtki. Pot la� si� z kawalerzyst�w
strumieniami,
chocia� troch� mniej si� m�czyli jad�c konno st�pa.
Po dw�ch dniach marszu przednia stra� donios�a, �e w dolinie wida� kolumn�
dragon�w, prawdopodobnie z IV pu�ku - mo�na by�o dostrzec czerwone mundury z
zielonymi
wy�ogami. Z daleka nie da�o si� ich dok�adnie policzy�, ale to szwadron, mo�e
nieco
wzmocniony. Joachima zdziwi�o, �e �o�nierz zameldowa� mu w spos�b, w jaki
melduje si� o
zauwa�onym oddziale wroga. Uzna� to za z�y omen, wierzy� bowiem w �o�nierski
instynkt,
wierzy� �e jego podw�adni w jaki� spos�b czuj�, kiedy zanosi si� na walk�,
podobnie jak
konie. Dopiero, kiedy sam zobaczy� kolumn� dragon�w, zrozumia�, dlaczego
otrzyma� taki
meldunek. Nie o intuicj�, czy instynkt tutaj sz�o - na czele kolumny jecha�
oficer na wielkim,
siwym ogierze. Joachim zna� tego konia, a przede wszystkim zna� jego w�a�ciciela
-
pu�kownika Ernsta Friedricha von Radetzky�ego.
Pu�kownik by� �wietnym �o�nierzem, jego brawura, zmys� taktyczny i bezwzgl�dno��
sta�y si� s�ynne po paru b�yskotliwych rajdach daleko w g��b terytorium
powsta�c�w. By�
r�wnie� powszechnie znienawidzony przez �o�nierzy, gdy� gardzi� ich �yciem na
r�wni ze
swoim. Ale to on jak dot�d mia� szcz�cie, jego ludzie nie zawsze. Nienawidzili
go te� za
metody, jakimi dyscyplinowa� swoich podw�adnych. Za najmniejsze uchybienia kara�
z ca��
surowo�ci�, na jak� pozwala� mu regulamin, a prostym �o�nierzom nigdy nie
�a�owa� raz�w
szpicrut�. M�wi�o si�, �e powiesi� ju� o�miu - zawsze za tch�rzostwo, pono�
wyimaginowane.
Joachim, w przeciwie�stwie do wi�kszo�ci, potrafi� odpowiedzie� na pytanie,
dlaczego tak si� dzieje. Pu�kownik von Radetzky straci� w tej wojnie dom i
rodzin�. Jego
matka by�a z po�udnia, on sam pos�ugiwa� si� swobodnie tutejszym j�zykiem,
powsta�cy
uznali go wi�c nie tylko za wroga, ale za zdrajc�. Kiedy zacz�o si� powstanie,
pa�ac
pu�kownika sp�on��, a w nim zgin�a jego �ona i dw�ch syn�w. On sam przebywa�
wtedy w
garnizonie, w stolicy. Joachim by� wi�cej ni� pewien, �e Radetzky nie szuka� na
wojnie
zwyci�stwa. Szuka� tylko �mierci i okazji do zabijania tych, kt�rych obarcza�
win� za �mier�
najbli�szych. Wszyscy wiedzieli, �e nigdy nie bierze je�c�w, nie oszcz�dza
cywil�w.
Kiedy dragoni byli jeszcze daleko, Joachim nakaza� swoim ludziom doprowadzi�
mundury do porz�dku - nie szemrali, rozumieli sens rozkazu. Rotmistrz patrzy� na
kolumn�
je�c�w, kt�rzy nie zdawali sobie sprawy z niebezpiecze�stwa i nagle dostrzeg�
mi�dzy nimi
Nieznajomego. Podjecha� bli�ej. Postanowi� nie walczy� z ob��dem, i tak, jak
s�dzi�, nie by�
w stanie rozr�ni�, co jest jego szale�stwem, co za� rzeczywisto�ci�. Nieznajomy
ruchem
g�owy poprosi� go, aby zbli�y� si� jeszcze bardziej. Joachim spe�ni� t� niem�
pro�b� i pochyli�
si�, bo mia� wra�enie, �e tamten chce mu co� powiedzie�. Nie myli� si�,
Nieznajomy
wyszepta�:
- Odpowiadasz za swoich je�c�w, ch�opcze. Da�e� po dwakro� s�owo. Ale nie o tw�j
honor tu idzie, jeno o ich �ycie, kt�re znajduje si� w twoich r�kach. Jeste� za
nich
odpowiedzialny, Joachimie...
Wi�zy z r�k Nieznajomego znikn�y. Patrzy� na niego jeszcze chwil�, potem
spojrza�
w dal, sprawdzi�, jak daleko jeszcze do spotkania z dragonami. Kiedy opu�ci�
wzrok,
Nieznajomego ju� nie by�o.
Jeszcze z klasycznego gimnazjum, do kt�rego ucz�szcza�, pami�ta� wyk�ady o
sporach
greckich filozof�w. Dok�adnie pami�ta� niskiego, okr�g�ego nauczyciela, pana
Kleissera,
kt�ry opowiada� im o aret�, cnocie m�stwa. Wtedy �mieszy� go ten ma�y
cz�owieczek, z
przylizanymi w�osami i �miesznym monoklem, odziany w za ciasny, wytarty surdut.
Dopiero
po latach dotar�o do Joachima, co mia� na my�li stary Klajster, jak go nazywali.
Co chcia� im,
smarkaczom, przekaza�, m�wi�c, �e aret� to nie tylko m�stwo w boju. Zrozumia�,
�e ten
cz�owiek, nadaj�c form� intelektowi ca�ych rzesz m�odzie�c�w, spe�nia� w�a�nie
swoj� aret�.
Dzi� o m�stwo Joachima von Egern dba Nieznajomy.
Pu�kownik von Radetzky przyspieszy� i wyjecha� na spotkanie rotmistrza,
wyprzedzaj�c mocno sw�j oddzia�. Joachim uczyni� to samo.
- Dzie� dobry, panie pu�kowniku - zacz��.
- Dzie� dobry, panie rotmistrzu von Egern. Jak�e ciesz� si�, �e pana tutaj
spotykam!
Jak pan widzi, wyruszy�em z ma�ym podjazdem, w�a�nie aby odszuka� pana w tych
g�rach.
Pewnie pan nie s�ysza� - dzi�ki finansowemu wsparciu od naszych �mierdz�cych
s�siad�w,
powsta�cy, prawie ju� na py� starci, odzyskuj� si�y. Zaj�li Hegr, nasz� twierdz�
na
wschodniej granicy, tam si� koncentruj�. Ruszamy jak najszybciej, aby zetrze�
ich zanim
wzrosn� w si��. Pod moj� komend� jest teraz trzydziesty pi�ty pu�k grenadier�w
gwardii, oraz
dwunasty pu�k kawalerii, do kt�rego zostaje chwilowo przydzielony pa�ski
szwadron, panie
rotmistrzu. Specjalnie zamarudzi�em, bo bardzo mi zale�y na tym oddziale.
S�ysza�em same
dobre rzeczy, bardzo pochlebne opinie, zar�wno o panu, jak i o pa�skich
ludziach. Bardzo
szanuj� pa�skiego ojca, a widz�, �e syn idzie w jego �lady, wi�c zaszczytem
b�dzie dla mnie
mie� pana wraz z jego huzarami pod komend�.
- Bardzo dzi�kuj� za te pochwa�y, panie pu�kowniku. Z rado�ci� oddam si� pod
pa�sk� komend�.
- �wietnie. Widz�, �e prowadzi pan pojmanych bandyt�w...
- Ma pan na my�li je�c�w, panie pu�kowniku?
Oczy Radetzky�ego zw�zi�y si�, on sam pochyli� si� w stron� Joachima.
- S�dz�, �e mamy na my�li tych samych ludzi, rotmistrzu. Dobrze, niech pozostan�
pod stra�� pa�skich huzar�w, na pierwszym postoju zdecydujemy, co z nimi
uczyni�.
- Tak jest.
Joachim zastanawia� si�, czy ju� teraz powinien powiedzie� Radetzky�emu o swej
obietnicy. Zrezygnowa�, nie chcia� prowokowa� konfliktu. Liczy�, �e mo�e
pu�kownik, przez
wzgl�d na niego, nie zechce post�pi� z je�cami, jak to mia� w zwyczaju.
Stan�li obozem w dolinie, nieopodal rzeki. �o�nierze rozbili namioty, zaj�li si�
ko�mi.
Huzarzy przyja�nie gaw�dzili z dragonami, spragnieni wie�ci o nowej wojnie,
wymieniali
chleb i tyto� do fajek za gorza�k�, p�awili konie, k�pali si�. Kilkunastu z nich
pilnowa�o
je�c�w, zmieniaj�c si� cz�sto, aby wartownicy r�wnie� mogli za�y� obozowych
uciech. Nic
si� nie sta�o i Joachim poszed� spa� z nadziej�. By� dziwnie spokojny. Chocia�
ani na chwil�
nie przestawa� my�le� o Dubravce, jej �mier� wydawa�a mu si� czym� przedziwnie
koniecznym i nieodwracalnym. Wyobra�a� sobie, �e to b�l, jaki �ywi starzec,
kiedy spokojna
i wyczekana �mier� zabierze jego star� �on�, po wielu dziesi�cioleciach
szcz�liwego,
pe�nego mi�o�ci ma��e�stwa. B�l spokojny, przewidziany, pe�en nadziei na rych�e
spotkanie
znowu. A w nocy �ni�o mu si�, �e balansuje na kraw�dzi muru ogromnej twierdzy,
otoczonej
rozszala�ym morzem. Wiedzia�, �e upadek w ka�d� stron� - czy w rozbijaj�ce si� o
ska�y fale,
czy na twardy, brukowany wewn�trzny plac twierdzy - sko�czy si� �mierci�. M�g�
jedynie
wybra� jej rodzaj. Wiatr nieub�aganie spycha� go na dziedziniec, skoczy� wi�c w
fale.
Zbudzi� go wachmistrz Orszagh.
- Panie rotmistrzu, o�mielam si� s�dzi�, �e chcia�by pan by� �wiadomym tego, co
w�a�nie dzieje si� w obozie.
- A co si� dzieje?
- Pu�kownik Radetzky szykuje pluton egzekucyjny. Po po�owie nas i dragon�w...
Joachim zerwa� si� z ��ka. Spa� w butach, naci�gn�� tylko kurtk�, Orszagh poda�
mu
pas z szabl�, von Egern wzi�� z olster pistolety. Jeden w�o�y� za pas, drugi
trzyma� w r�ku.
- Zbieraj ludzi. Trzydziestu ma by� na koniach, reszta niech zbierze si� w
pobli�u
je�c�w. Ka�dy ma mie� za�adowany karabinek. Pistolety niech zabior� ze sob�.
- Tak jest.
- Orszagh...
- Tak, panie rotmistrzu?
- Kiedy rozka�� strzela� do dragon�w, pos�uchaj�?
- Panie rotmistrzu, na pana rozkaz niekt�rzy z nich strzeliliby do rodzonego
brata, albo
spalili ko�ci�, a ka�dy jeden, bez wyj�tku, bez wahania wypali�by do cesarza,
je�eli tylko pan
tak rozka�e.
- Dobrze. Gotuj si�, zatem. Za p� pacierza maj� by� gotowi.
Podszed� do koni, wzi�� swojego, sam za�o�y� og�owie, czaprak i siod�o, s�ysz�c
piekl�cego si� pu�kownika, kt�ry nie umia� zebra� huzar�w. Dosiad� wierzchowca i
wolno
podjecha� do biegaj�cego i musztruj�cego swoich dragon�w Radetzky ego.
- Co pan robi, panie pu�kowniku? - zapyta� z wysoko�ci siod�a.
Radetzky zauwa�y� go dopiero teraz, zadar� g�ow� i odpowiedzia�.
- Nie zwyk�em rozmawia� z kim�, kto m�wi do mnie z wysoko�ci ko�skiego grzbietu,
chyba �e jest samym cesarzem, lub przynajmniej arcyksi�ciem.
- Co pan robi z moimi je�cami? - Joachim podni�s� g�os.
Pu�kownik podszed� do niego, spojrza� mu w oczy i nagle chwyci� jedn� r�k� za
rapcie
szabli Joachi