12580

Szczegóły
Tytuł 12580
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12580 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12580 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12580 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARTA TOMASZEWSKA ZORRO, ZAŁÓŻ OKULARY! KOSMA SZCZĘŚCIARZ MA DOSYĆ.HURA DLA KPW!POJAWIAJĄ SIĘ CZARNE BLIŹNIAKI „Tym razem nie daruję!” – pomyślał Kosma Szczęściarz. „Tym razem nie daruję!” – pomyślał Kosma Szczęściarz i kichnął. Mimo morderczych myśli nie zrobił tego specjalnie; po prostu w nie używanym przez cały upalny czerwiec płaszczu taty uzbierało się tyle kurzu, że w nosie kręciło. – Ktoś chory w domu? – spytała podejrzliwie wytworna pani. – Nie, nie, ależ skąd! – rzekła pośpiesznie mama. – Proszę, pani pozwoli dalej. Pokój jest duży, jasny... Kosma Szczęściarz kichnął znowu i tym razem jego kichnięcie było prawdziwym dziełem sztuki. Rozgłośne aaa-psik! sprawiło, że wytworna pani podskoczyła o centymetr, a wyraz urażonej godności powlekał stopniowo jej twarz. – Cóż to... – zaczęła tonem pełnym zjadliwości. – Nic, nic – przerwała jej pośpiesznie mama. – To nie u nas. To pewnie dzieci na korytarzu gonią kota. Tego już Tańcio nie wytrzymał. Zaniósł się rechotliwym śmiechem, odchylił przy tym swą głowę w lokach tak mocno do tyłu, że prawie dotknęła podłogi – wyglądało to, jakby robił mostek. Wytworna pani nie oceniła piękna tego mimowolnego popisu akrobatycznego. – Taka cena i jeszcze dzieci! – rzekła wznosząc oczy ku sufitowi. – Ci państwo, dla których wynajmuję mieszkanie, przyjeżdżają z samej Pragi czeskiej po powietrze i spokój. Spokój – dodała z naciskiem – a tu... – Tak, tak – przerwała pośpiesznie mama, popychając nieznacznie wytworną panią w kierunku otwartych drzwi pokoju – będzie cisza. Dzieci są, to prawda, ale będzie tak, jakby ich nie było. Już my się z mężem o to postaramy. Drzwi zamknęły się omal nie przycinając nogi Tańciowi, ciągle postępującemu tuż za wytworną panią. Kosma Szczęściarz wyskoczył zza wieszaka, gdzie był ukryty, parsknął, kichnął, zacisnął ręce w pięści. – Dzieci są, ale tak, jakby ich nie było – przedrzeźniał. – Dzieci są i będą! – wykrzyknął już własnym głosem. – Tym razem nie daruję, niech mnie kaczka! Natychmiastową realizacją tej pogróżki było donośne trzaśniecie drzwiami. Kosma wybiegł na podwórko w bojowym zapale przeskakując po cztery stopnie naraz. Tańcio popadł w wielką rozterkę; to przykładał ucho do drzwi pokoju, który już od dziś przestał być pokojem jego i Kosmy, stając się królestwem nieznajomych państwa z Pragi, to je odrywał nastawiając na odgłosy dobiegające z korytarza. Przeraźliwy, ostry jak świeżo naostrzona brzytwa gwizd przeciął jego wahania: Kosma zwołuje chłopaków! Tańcio porwał kowbojski pistolet, wypadł na korytarz i poturlał się po schodach niczym czerwona piłka. Kosma Szczęściarz ciągle gwizdał. Jakby nie mógł przestać. Musiał to być gwizd przeraźliwy, jeśli po pierwsze: potrafił zagłuszyć ryk pracującej na pobliskiej budowie pompy, po drugie: poderwał na nogi Skoczka, który jako przyszły lotnik- spadochroniarz wsłuchiwał się właśnie z lubością w wycie silników samolotów odrzutowych. To właśnie Skoczek pierwszy przybiegł na sygnał. – Kosma, niech ja skoczę! – wrzasnął zatykając rękami uszy. – Słychać cię nie tylko w całym Sopocie, ale i w Gdańsku! Zwariowałeś?! Kosma Szczęściarz potrząsnął głową, że nie. I wtedy otrząsnął się z transu. Spojrzał wokół przytomniejszym wzrokiem i zobaczył, że chłopcy są prawie w komplecie. Więc uśmiechnął się swoim słynnym uśmiechem. Był to uśmiech naprawdę słynny, bowiem sprawiał, że każdy pod jego wpływem zrobiłby dla Kosmy nie wiem co. Niektórzy nawet wręcz twierdzili, że temu uśmiechowi zawdzięcza swoje niesłychane szczęście. Więc Kosma Szczęściarz uśmiechnął się i usiadł na brzegu piaskownicy, znajdującej się pośrodku podwórka tuż przy obdrapanej ścianie kina „Bałtyk”; kiedyś, będąc jeszcze maluchami, budowali zamki z piasku i stawiali babki, teraz stanowiła ich stałe miejsce narad. I nic sobie nie robili z docinków dorosłych, w rodzaju: „Stare konie, a w piaskownicy się bawią!” Co tam dorośli! Dla dorosłych piaskownica to jest piaskownica. Koniec, kropka. – Panowie – zaczął bez wstępów Kosma Szczęściarz – postanowiłem, że mam już dość i że tym razem nie daruję! – Komu nie darujesz? – ośmielił się spytać Skoczek.Kosma skarcił go wzrokiem. – Nie przerywaj! Postanowiłem, że nie daruję tym przeklętym wczasowiczom. Co roku na dwa najpiękniejsze miesiące wyrzucają mnie z mojego własnego pokoju! Z mojego własnego łóżka! Cała rodzina gnieździ się jak pięćdziesiąt myszy, które zwiały przed kotem do małej dziury. Muszę spać z Tańciom. Rano muszę chodzić na palcach, aż ci państwo raczą wstać i zwolnić łazienkę i kuchnię. Muszę... – Ej, Kosma! – przerwał znowu Skoczek. – Dla takiej mowy-trawy na nas gwizdałeś? – Mowy-trawy?! – oburzył się Kosma Szczęściarz. – Pewno – ciągnął nie speszony Skoczek. – Ja tam lubię, jak przyjeżdżają wczasowicze. Zawsze coś ciekawego zobaczysz, czegoś nowego się dowiesz. Jeszcze teraz, gdy przyjeżdża tylu cudzoziemców! Rany, myślałem, że się na mamę do końca życia pogniewam, kiedy w zeszłym roku odprawiła z kwitkiem Węgrów! – Tobie dobrze mówić! – przyszedł niespodziewanie w sukurs Kosmie Szczęściarzowi Ringo. – Wy macie trzy pokoje, a wynajmujecie tylko jeden. – Ale! – podchwycił Kosma. – I ciekawe, jak śpiewasz, kiedy z nogi na nogę przestępujesz, a łazienka zajęta i zajęta! Bo jaśnie wczasowicz właśnie pięty sobie szoruje przez dwie i pół godziny! Skoczek przygryzł wargi i poczerwieniał, ale zaraz potem przyłączył się do ogólnego śmiechu. Kosma celnie strzela. Najgłośniej śmiał się mały Tańcio. Swoim zwyczajem odchylił się w tył, aż cały świat zobaczył do góry nogami, i w jakimś momencie, gdzieś między niebem a ziemią, mignęło mu coś czarnego. Zdziwiony usiadł, spojrzał za siebie, otworzył usta i na chwilę stracił zdolność mówienia. – Kosma! – zawołał w następnej chwili wysokim, piszczącym głosem. – Ko- sma!!!Wszystkie głowy odwróciły się natychmiast do tyłu.Chwiejnym krokiem szedł ku piaskownicy Ze-Zorro.W oczach, z których jedno z lekka zezowało, miał obłęd.Oglądał się raz po raz za siebie. Za nim zaś szło... dwóch zupełnie jednakowych małych Murzynków! – T... to... u nas – wykrztusił ochrypłym głosem i osunął się na brzeg piaskownicy. Cóż to byłby za raj dla fotografa! Chłopcy znieruchomieli w najdziwaczniejszych pozach: Kosma Szczęściarz na wpół uniesiony krzykiem Tańcia poderwał się ze swego miejsca; ale nie wyprostował się całkowicie – pozostał tak na wpół zgięty; właściwie nie wiadomo, w jaki sposób utrzymywał równowagę. Nie wiadomo również, jak Skoczek mógł znieść tak długo przedziwne wygięcie swojej szyi; obejrzał się gwałtownie i zastygł – niby posąg, które-mu rzeźbiarz przez nieuwagę wymodelował głowę na odwyrtkę. Tańcio wcisnął głęboko ręce w kieszenie czerwonych spodenek i bezwiednie wciskał je coraz głębiej, coraz głębiej; szwy nadwerężone przez ciężar kamieni, które lubił gromadzić, by nigdy nie znaleźć się w bitwie bez amunicji, nie wytrzymały tego nacisku – rozległ się głośny trzask i Tańcio usiadł raptownie. Dwaj czarni chłopcy roześmieli się w głos błyskając zębami tak białymi, jakby przez całe dni nie robili nic innego, tylko szorowali je najlepszą na świecie pastą. Wargi Tańcia zadrżały, wstał, podbiegł do Kośmy i schował się za nim. Kosma Szczęściarz otrząsnął się z zaskoczenia. Wyprostowany na całą swoją długość (1,62!) nieżyczliwym spojrzeniem obrzucił Murzynków. – Czego się śmiejecie? – zawołał. – Co w tym śmiesznego, że dziecku spodnie pękły? – Co ty, Kosma! – wpadł na niego Skoczek. – Przecież oni nie rozumieją po polsku! I jeszcze się zlękna! Bracie, autentyczni Afrykańczycy w naszym domu! Tego Jeszcze nie było, niech ja skoczę! Siadaj, Kosma, siadaj! Wystraszysz ich! Skoczek był tak przejęty, że mówił gestykulując jak Włoch, a świeżo umyta rudoblond czupryna podskakiwała mu śmiesznie przy każdym słowie. Dwaj murzyńscy chłopcy stali między piaskownicą i klatką schodową; już się nie śmieli. Okrągłymi, z lekka wypukłymi oczami przyglądali się wszystkim uważnie, z zachłanną ciekawością. – Afrykańczycy nie Afrykańczycy, ale to też wczasowicze! – mruknął nieprzejednany Kosma Szczęściarz. – I to jeszcze najgorszy rodzaj, bo maluchy. Ale umilkł. Był także pod wrażeniem. Może nawet pod największym wrażeniem, bo przecież bzika miał na punkcie Afryki, niczym Skoczek na punkcie skoków spadochronowych! Święcie wierzył, że pojedzie kiedyś na tajemniczy Czarny Ląd! Umiał wymienić z pamięci wszystkie nowo powstałe państwa afrykańskie i nazwy ich stolic. – Po jakiemu by do nich zagadać? Może znają rosyjski? – spytał z nadzieją w głosie Skoczek. – O czym będziesz gadał z takimi maluchami! – burknął Kosma Szczęściarz. Za nic by się nie przyznał, że i on w tej samej chwili zbierał z gwałtownym wysiłkiem cały swój zapas słów rosyjskich, angielskich i czeskich. – A w ogóle to skąd oni są? – włączył się milczący dotąd Ringo. Prawda! – No? Ze-Zorro? Skąd oni są? Skąd ich wytrzasnąłeś? Ze-Zorro zamrugał oczami. – Nie wiem, skąd – rzekł boleściwym tonem. – Nie było mnie, kiedy przyszli wynajmować. Mama posłała mnie po pieprz, stałem w „Delikatesach” z godzinę, wiecie, jakie teraz kolejki. – Wiadomo, stonka najechała! – burknął Kosma. – No i wracam, a tu w pokoju stoi czarny facet... ci dwaj. Więc wyleciałem, żeby wam powiedzieć, a... a oni lecą za mną. Ping-pong i klapa, za mną lecą! Ze-Zorro zerknął przez ramię na czarnych chłopców. Ciągle stali za nim nieporuszeni. – To chyba bliźniaki? – rzekł w zamyśleniu Skoczek. – E, wszyscy Murzyni są do siebie podobni – wymądrzał się Ringo. – Powiedział, co wiedział – oburzył się Kosma. – Po pierwsze, wszyscy Murzyni wcale nie są do siebie podobni, sam dobrze o tym wiesz, a po drugie, my, biali, też się im na pierwszy rzut oka wydajemy podobni do siebie jak dwie krople wody! – Wcale nie! – zawołał nagle jeden z Murzvnków. – Ty masz nosa największa ze wszystkie chłopaka! Wielka jak komina, hi, hi, hi!... – Hi, hi, hi! – zachichotali obaj, po czym pobiegli do domu. Efekt był taki, jakby Marsjanin wylądował nagle w samym środku piaskownicy! Chłopcy zamienili się w posągi po raz drugi tego dnia: patrzyli w dobrze znajome drzwi klatki schodowej i patrzyli! A tutaj nagle z okna pierwszego piętra rozległ się krzyk: – Wielka jak komina, hi, hi, hi!I dwie czarne głowy mignęły za szybą. – Wielka jak komina, o raju, trzymajcie mnie niech ja skoczę! – eksplodował wreszcie Skoczek. – Wielka jak komina! Ale cię zrobili, Kosma! Ale cię zrobili! Mówią po polsku, niech ja skoczę! Chłopcy wyrwani z osłupienia zaczęli się śmiać, jednak jeden rzut oka na twarz Kosmy Szczęściarza sprawił, że wszyscy zamilkli; ta twarz była sino żółta ze złości! Kosma kipiał. Nie tylko dlatego, że czarne maluchy tak mu przygadały. Z domu wyszła właśnie wytworna pani, a wyraz zadowolonej chytrości świadczył, że dobiła korzystnego targu: wynajęła pokój, jego, Kosmy Szczęściarza, pokój! – Chłopcy – powiedział zdecydowanym tonem – proponuję, abyśmy po tej małej dygresji wrócili do przerwanego tematu. Sądzę, że okoliczności bezwarunkowo wymagają od nas działania. Przez tyle lat biernie znosimy tę stonkę najeżdżającą na nasze piękne miasto. Czas przejść do działania. Rozpocząć kontratak! „Ten Kosma! – pomyślał z niechętnym podziwem Ze-Zorro. – Im bardziej jest zły, tym składniej gada. W ogóle – umie gadać!” On, Ze-Zorro, był święcie przekonany, że właśnie w tym leży źródło niesłychanego szczęścia Kosmy! – Co więc proponujesz? – spytał wykorzystując przerwę, którą Kosma Szczęściarz zrobił dla nabrania oddechu. Kosma spojrzał na niego błyszczącymi od natchnienia oczami. – Proponuję założyć Komitet Przeciw Wczasowiczom. Ka pe wu? O rany! – klepnął się w kolano. – Ka pe wu! Komitet Przeciw Wczasowiczom! Świetny skrót! Świetne hasło! To mi się udało, nie?! Taka radość, taka pewność, że projekt rzeczywiście jest świetny, brzmiały w jego głosie, promieniały z jego twarzy, że chłopcy momentalnie, jednomyślnie, bez chwili zastanowienia wpadli w entuzjazm. – Niech żyje Ka Pe Wu! Niech żyje Kosma Szczęściarz! Hura! – Hura! – zawołał i Ze-Zorro. „Z Kosma tak zawsze – pomyślał zaraz. – U niego zawsze wszystko musi być świetnie, znakomicie, on jest zawsze najgenialniejszy i wszyscy w to wierzą. Zapala swoim głosem. Nikt się nie zastanawia nad tym, co on mówi. Ważne jest tylko to, jak mówi. Więc krzyczą »hura«! Nie można mu się oprzeć. A przecież ja mam często lepsze pomysły. Ale ja jestem zezowaty. Zezowaty...” – Hura! – krzyknął klaszcząc, aż zabolały go dłonie.I natychmiast zapytał zezując zdrowym okiem: – No dobrze, Kosma, ale co ten Komitet będzie robił? – Będzie wszelkimi sposobami zwalczał wczasowiczów w naszym domu, czyli zatruwał im życie. W jaki sposób? Jeszcze nie wiem. Proponuję, aby wszyscy przez dzisiejszy dzień i noc zastanowili się. Jutro rano przedyskutujemy i zrobimy plan walki. Ten, kto wpadnie na najlepszy pomysł, będzie mógł przez godzinę pobawić się moim karabinem maszynowym – dodał uśmiechając się serdecznie. – Hura! – wykrzyknęli chłopcy. – Na pewno ty sam będziesz miał najlepszy pomysł, nic nie ryzykujesz! – mruknął Ze-Zorro. Nikt go jednak nie usłyszał we wrzasku ogólnego entuzjazmu: karabin maszynowy, który wuj Kosmy, marynarz, przywiózł mu aż z Japonii, był marzeniem wszystkich chłopców z podwórka! Teraz nikt nawet nie pomyśli, że może utworzenie KPW to wcale nie najlepszy pomysł, że w gruncie rzeczy najazd wczasowiczów to dla nich, chłopców pozostających przez całe wakacje na podwórku, największa atrakcja lata. Bo stawką w grze był wspaniały, plujący czerwonymi błyskami karabin maszynowy!Prawdziwy szczęściarz z tego Kosmy! Ma go na stałe, na co dzień!Więc będą myśleć cały dzień i całą noc, jak by tu wczasowiczom życie obrzydzić! KRYMINAŁ W PRZYZWOITYM DOMU. AFRYKAŃSKI TAM-TAM I PERUKA „MADE IN HOLLYWOOD”. KOSMA SZCZĘŚCIARZ ZMIENIA PLANY Piekielny warkot wyrwał Kosmę ze snu. Cały dom zadrżał, jakby chciał się wyzwolić z fundamentów i ruszyć na poranną przechadzkę. Kosma Szczęściarz uniósł się na łokciu i wsłuchiwał się w ten warkot. „Będą tu mieli spokój i ciszę! – pomyślał przeciągając się jak kot rozleniwiony poobiednią drzemką w ciepłym kącie. – O piątej rano ciągniki, a w nocy pompa!” Nadojadła już ta budowa mieszkańcom okolicznych domów! A w ogóle to już od dawna nie budowa, tylko jeden wielki skandal! Dwa lata temu przyjechały buldożery, wykopały na miejscu zburzonych domów wielki dół i od tej pory nic się nie zmieniło: dół, w dole woda, pompa ryczy, wylewa wodę tuż pod samo wyjście kina „Bałtyk”, sterty cegieł, cementu, których nikt nie pilnuje. Kosma naciągnął kołdrę na głowę: trzeba jeszcze pospać, skoro to ostatni raz tego lata śpi człowiek bez tłoku i we własnym łóżku! Dzisiaj przyjadą ci Czesi z samej Pragi. Niech przyjadą! Czeka na nich KPW gotów do akcji! Usnął mimo piekielnego warkotu ciągnika, który długo manewrował w bramie, zanim wreszcie zdołał wytoczyć się na podwórko. Śniło mu się właśnie, że dosypuje soli do cukierniczki wczasowiczom, zaczął mieszać starannie cukier z solą chichocząc przy tym radośnie, gdy nagle jakiś dźwięk wdarł się w jego chichot i spłoszył sen. Ale tym razem nie był to warkot ciągnika. Był to przeciągły gwizd. Gwizd! Sygnał! Kosma Szczęściarz spojrzał na zegarek. Dochodzi siódma. Co się stało? Kto gwiżdże? Dlaczego tak wcześnie rano? Zaraz, skąd ten gwizd: od ulicy czy od podwórka? Nastawił uszu, ale właśnie w tej samej chwili rozdzwonił się zegar na kościele. Nie ma rady, trzeba wstać. Tańcio oczywiście się nie obudził, smarkacz ma wyjątkową melodię do spania! Na ulicy przed domem nie było nikogo. Kosma popędził do kuchni. Prędko do okna! Przy piaskownicy stał Skoczek... w piżamie! To on gwizdał. Zobaczywszy Kosmę Szczęściarza w oknie wyjął palce z ust. – Kosma! Myślałem, że się już nigdy nie obudzisz! Wal tu prędko! Gazem! – Dobrze, ale co się stało? – Kryminał!!! – odkrzyknął Skoczek. Kosma Szczęściarz w mgnieniu oka odskoczył od okna. Wpadł do pokoju, chwycił spodnie, cisnął poduszką w Tańcia i nagle uświadomił sobie, że w mieszkaniu panuje niezwykła cisza. Mama mogła pójść po zakupy, ale gdzie tata? Zawsze słucha porannego dziennika o tej porze. Zajrzał do pokoju rodziców. Pusty. Łazienka – pusta. Tyle, że piżama taty leży rzucona byle jak na brzegu wanny. Kosma nie czekał długo, chlusnął zimną wodą w twarz, wybiegł nie wycierając się nawet. W przedpokoju wpadł mu pod nogi zaspany Tańcio. – Co się... – zaczął na wpół przytomnie. – Kryminał! – wrzasnął Kosma.I już go nie było.Na schodach zderzył się z Ze- Zorrem, za którym pędziły Czarne Bliźniaki w jasnożółtych piżamach! – Cześ! – zawołały chórem na widok Kosmy. – Hellou! – odkrzyknął przymrużając oko. „Oczywiście zapomniał o wczorajszym – pomyślał zjeżdżając po poręczy Ze-Zorro. – Kosma nie potrafi gniewać się na kogoś dłużej niż godzinę, fakt. Poza tym – gdzieś wariacko się śpieszy”. Oczywiście Kosma pierwszy znalazł się przy Skoczku. Nie od razu zauważył zgromadzenie pod oknem mieszkania państwa Rondlaków – rodziców Skoczka. – Skoczek! Jaki kryminał? Skoczek bez słowa wskazał palcom na okna swego mieszkania. Był blady, może z przejęcia, a może z zimna, bo ranek chłodził zgoła nie lipcowo. Kosma nie spostrzegł tej bladości. Ani tego, że Ze-Zorro, który właśnie nadbiegał, miał na nosie okulary w rdzawej oprawce! Pod oknem mieszkania państwa Rondlaków tłoczyli się: mama i tata Kosmy Szczęściarza – tata w mamy piżamowej bluzce w różowe kwiatki! – Malarz spod numeru 31 oraz dziadek Ringa. Tłoczyli się i przepychali, gdyż każdy chciał zajrzeć do środka pokoju, z którego dochodziło coś w rodzaju przeciągłego jęku czy zawodzenia; tak popiskuje śmiertelnie przestraszona mewa. – Skoczek – nie wytrzymał Ze-Zorro. – Umarł kto? – Nie – odparł Skoczek grobowym głosem. – Gorzej, niech ja skoczę! Okradli naszych wczasowiczów! Prawdziwy kryminał! – Jak to... okradli? – spytał głupio Ringo, który dołączył nie wiadomo kiedy, ale za to całkowicie ubrany. – Zwyczajnie, przez okno. Okazało się, że nasi wczasowicze lubią spać przy otwartym oknie. A że są dopiero od wczoraj, mama zapomniała powiedzieć, żeby uważali z oknami, bo parter niski złodzieja kusi. No i ta wczasowiczka wstaje rano, chce włożyć szlafrok, żeby pójść do łazienki, i widzi – nie ma szlafroka! Patrzy, a tu walizka wybebeszona jak świąteczny indyk! Więc krzyku narobiła, mama o mało ataku serca nie dostała. No, a ja wyskoczyłem z łóżka, jak stałem, żeby wam jak najszybciej dać znać. Draka nieprzeciętna, niech ja skoczę! Skoczek rzeczywiście skoczył, z brzegu piaskownicy na ziemię. Poczuł się nagle bardzo zmarznięty. Machnąwszy ręką na wszystko zaczął wykonywać swoje poranne ćwiczenia. Ze-Zorro kątem oka (tego zdrowego) zerknął na Kosmę – powinien być w siódmym niebie! Dostało się wczasowiczom! Ale Kosma Szczęściarz nie objawiał żadnych oznak wniebowzięcia. Stał nieruchomo, ze zmarszczonymi brwiami i w zamyśleniu, a może ze złością, przygryzał kosmyk swoich długich włosów. – Hura! – zawołał Ze-Zorro, ciągle patrząc na niego kątem oka (tego zdrowego). – Jeden zero dla nas! Dostało się wczasowiczom! Niech żyje KPW! – Zgaś się! – powiedział beznamiętnie Kosma. – Po pierwsze, nie zamierzałem werbować złodziei do KPW. Po drugie, nie ma już KPW. Od dziś rozpoczyna działalność BMW. Co rzekłszy, nie obejrzał się nawet na oniemiałych kolegów i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę okna, przy którym ciągle tłoczyła się grupa dorosłych. – Przepraszam – powiedział grzecznie. To grzeczne przeproszenie podziałało na wszystkich zgoła magicznie. Rozstąpiono się bez słowa. Kosma przesadził parapet, co nie było rewelacyjnym wyczynem, gdyż nogi miał długie jak tyczki do grochu, i znalazł się w pokoju, w którym natychmiast umilkło owo pojękiwanie przypominające pisk śmiertelnie przerażonej mewy. I w tym samym czasie, kiedy chłopcy przy piaskownicy jeszcze ciągle tkwili oniemiali, dorośli przy oknie stali się świadkami takiej oto niezwykłej sceny: Kosma, długi i rozczochrany, w koszulce gimnastycznej nie pierwszej świeżości, co zauważyła (na szczęście!) tylko jego mama, stanął na baczność przed okradzioną wczasowiczką, jeszcze przed chwilą popiskującą, teraz zaś bardzo przerażoną tym podejrzanym pojawieniem się rozczochranego chłopaka pośrodku splądrowanego pokoju, i powiedział uroczyście: – Proszę pani, w imieniu chłopców z całego podwórka chcę wyrazić ubolewanie z powodu przykrej straty, jaką pani poniosła w naszym domu, i jednocześnie obiecuję, że odnajdziemy złodzieja! Gwarantuję to ja, Kosma Szczęściarz. A teraz, jeśli pani pozwoli, zrobimy inwentarz strat. Podszedł do wybebeszonej walizki, co widząc okradziona wczasowiczka ocknęła się z zaskoczenia i wrzasnęła histerycznie: – Na pomoc, rabują! Rabują w biały dzień! Złodziej!Zamieszanie, jakie nastąpiło po tym histerycznym krzyku, wprost trudno opisać! – Proszę nie nazywać mego syna złodziejem! – huknął tata Kosmy. – Zuch chłopak! Dajcie mi więcej takich, a świat zdobędę! – klasnął w ręce dziadek Ringa. – Natychmiast wracaj do domu ubrać się przyzwoicie! – jęknęła mama Kosmy Szczęściarza. – Kosma, trzymaj się, idziemy! – wrzasnął Ringo. – Złodziej! – Proszę się liczyć ze słowami!Słowa krzyżowały się niczym szpady w pojedynku.Chłopcy z impetem natarli na przepychających się przy oknie dorosłych.Ringo w zapale natarcia nadepnął własnemu rodzonemu dziadkowi na historyczny odcisk wyniesiony jeszcze z żołnierskich marszów w czasie I wojny światowej. – Baczność! – ryknął dziadek swoim wyćwiczonym w dwóch wojnach sierżanckim barytonem. Wszyscy znieruchomieli, umilkli, popatrzyli po sobie, jakby przebudzeni z koszmarnego snu. Tata Kosmy Szczęściarza naciągnął szczelnie poły piżamowej bluzki w różowe kwiatki, nagle zawstydzony nie tyle faktem, że ma na sobie damską piżamę (bo tego jeszcze sobie nie uświadomił), ile nagością swego torsu. Okradziona wczasowiczka odsunęła z czoła ruchem pełnym zmęczenia zlepiony od potu czarny kosmyk. Cisza była taka, że każdy zaczynał czuć się nieswojo. – No więc, co właściwie pani ukradziono poza szlafrokiem? – odezwał się w tej ciszy jak gdyby nigdy nic Kosma Szczęściarz. Zanim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć, zza klubowego fotela wyłoniła się dziewczynka chuda jak Don Kichot i prawie uginająca się pod ciężarem nieprawdopodobnej ilości kruczoczarnych włosów. Wyłoniła się i wyrecytowała: – Ukradziono:szlafrok frotte węgierski,gitarę elektryczną czeską, radio tranzystorowe marki „Juliette”, aparat do nurkowania polski! – Oto inwentarz strat – dodała tykając bezceremonialnie dwa razy od niej wyższego Kosmę. – Całe szczęście, że spałam w tym! – pokazała palcem na swoje włosy, potem wsunęła w nie ręce, szarpnęła i... uniosła je ku górze! – Bo peruka jest z samego Hollywood! – oznajmiła triumfalnie. Nastąpiło kolejne ogólne zamieszanie, w trakcie którego Kosma tą samą drogą, jaką przyszedł, to znaczy przez okno, wrócił na podwórko. Nie pozostawał jednak na nim długo, bo mama oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu, że ma natychmiast pędzić na górę, a tata dodał, żeby się nie ważył zajmować nawet przez pięć minut sprawą, która wchodzi w zakres kompetencji odpowiednich organów Milicji Obywatelskiej. Więc Kosma Szczęściarz gwizdnął tylko dwa razy krótko, a raz długo, co oznaczało: „Za pół godziny zbiórka”, po czym zauważył, mimo własnego oszołomienia i ogólnego zamieszania, że: Ze-Zorro z a ł o ży ł o k u l ary w r d z a w e j o p r a w ie, że:Tańcio wrazzCzarnymi Bliźniakami wdrapał się na szczyt żelbetowych belek zwalonych pół roku temu w kącie podwórka i przykucnąwszy konferował żarliwie z nimi o czymś, okazując tym samym całkowitą obojętność dla wszystkich wydarzeń: Były to dwa bardzo dziwne fakty. Bo: 1. Ze-Zorro zawsze zarzekał się, że za żadne skarby nie założy okularów prostujących jego zez. „Nie będę się dodatkowo oszpecał!” – powtarzał wszem wobec i każdemu z osobna. 2. Tańcio mimo swego niepoważnego wieku (co to jest pięć lat!) w stopniu nie mniejszym niż starsi chłopcy i dorośli pasjonował się wszystkim, co pachniało kryminałem. Aha, a Malarz spod numeru 31, który przez cały czas zachowywał milczącą postawę bezstronnego obserwatora, nie odszedł razem z innymi od okna państwa Rondlaków; został i w dalszym ciągu obserwował okradzioną wczasowiczkę, teraz już nie bezstronnie, a zgoła zachłannie, co, niestety, zauważyła jego dziewczyna, która właśnie podeszła z kubkiem parującego mleka. Nie pół godziny, a cała godzina upłynęła, zanim znowu w komplecie zgromadzili się przy piaskownicy. Na podwórku panował ruch większy niż zwykle. Przed dom zajechały dwa auta: Fiat 600 z polską i Škoda 1000 MB z czeską rejestracją; ta ostatnia przywiozła wczasowiczów „z samej Pragi”, którzy zajęli pokój Kosmy Szczęściarza i Tańcia. Kosma zresztą tak był przejęty myśleniem o kryminalnej sprawie, że prawie nie zwrócił na to uwagi. Ponadto z hałasem wtoczył się samochód-wywrotka i zrzucił na ziemię coś, co przypominało stos powyrywanych drzwi ogromnych szaf. Tumany kurzu wznosiły się przy tym aż do nieba. A niebo, jeszcze godzinę temu olśniewająco niebieskie, zasnuwało się teraz delikatnym haftem mgiełek gęstniejących od zachodu. Wierzchołki dwóch wysokich topoli, które szczęśliwie zakrywały część brudnej, obdrapanej ściany kina „Bałtyk”, gięły się na wszystkie strony, jakby rodzący się gdzieś pod zamglonym niebem wiatr nie mógł się zdecydować, w jakim kierunku wiać. Te zjawiska jednak nie interesowały zgromadzonych przy piaskownicy chłopców. Ciągle też nikt (poza, jak było wspomniane, Kosmą) nie zauważył okularów na nosie Ze-Zorra. Kosma Szczęściarz przygładził swą czuprynę. Miał taką minę, jaką musi mieć wódz na pięć minut przed rozpoczęciem wiekopomnej bitwy. Nawet dołek w brodzie, trochę przykrótkawej, zawsze zapraszający do śmiechu, jakby nagle spoważniał. Chłopcy siedzieli bez słowa, przytłoczeni ciężarem tej powagi. Nawet pozłacany sygnet na serdecznym palcu lewej ręki Ringa (któremu chłopiec zawdzięczał swe przezwisko) jakby zmatowiał. A tu masz, Kosma Szczęściarz zupełnie nieoczekiwanie uśmiechnął się! – Nie, panowie, nie, jeszcze nie zwariowałem – zaczął, a iskierki humoru zabłysły w jego dużych piwnych oczach. – Rozumiem, zdziwiło was to, że zapowiedziałem rozwiązanie KPW, jeszcze zanim się narodził. W gruncie rzeczy – ciągnął dalej Kosma – wcale nie zmieniłem swego stosunku do wczasowiczów. Ale uważam, że honor domu stoi ponad wszystkim! Nie możemy dopuścić do tego, żeby mówiono, że u nas kradną! Bo tak ludzie powiedzą! Nie możemy bezczynnością rozzuchwalać złodziei. Wobec tego postanowiłem, że my, chłopcy z podwórka, weźmiemy sprawę w swoje ręce. Proponuję, abyśmy założyli BMW, to znaczy Biuro Młodzieżowych Wywiadowców, które... Ciąg dalszy utonął w wybuchu powszechnego entuzjazmu. – Biuro Młodzieżowych Wywiadowców!!! – Coś fantastycznego! – Panowie, panowie, dajcie mi mówić! – przekrzykiwał ten entuzjazm Kosma. – Szkoda czasu! Musimy szybko działać! „Panowie” ucichli, choć po ich błyszczących oczach widać było, że „w środku” hałasowali dalej. – Więc myślę – podjął Kosma już w zupełnej ciszy – że to Biuro Młodzieżowych Wywiadowców powinno niezwłocznie przystąpić do wykrycia złodzieja... czy złodziei, bo niewykluczone, że była tu jakaś większa szajka. Właśnie – wpadł mu w słowo Skoczek wyciągając z kieszeni gazetę. – Zobaczcie, co piszą we wczorajszym „Wieczorze Wybrzeża”. Słuchajcie: MILICJA OBYWATELSKA OSTRZEGA.ZLOT NIEBIESKICH PTAKÓW NA WYBRZEŻU. Według prowizorycznych obliczeń dokonanych przez organa Milicji Obywatelskiej, w bieżącym sezonie Wybrzeże cieszy się niezwykłą popularnością u niebieskich ptaków wszelkiego autoramentu. Notowano liczne wypadki włamań do mieszkań wynajętych przez wczasowiczów. Ostrzega się przed pozostawianiem na noc otwartych okien! – Słyszycie?! – komentował w podnieceniu Skoczek. – Nie tylko u nas posłużyli się tą metodą! Tutaj podają szereg podobnych wypadków. Sezon ledwo się zaczął, a już kupę ludzi obrobili. – Mama mówi, że we wszystkich gazetach ostrzegają! – Właśnie. Więc zamiast walczyć z wczasowiczami powinniśmy walczyć z tą plagą – odezwał się nieoczekiwanie Ze-Zorro. Wtedy nagle wszyscy zobaczyli okulary na jego nosie. – Cud się stał pewnego razu, niech ja skoczę! – Ze-Zorro się złamał! Ze-Zorro pięknieje nam w oczach. – Gadaj, co cię tak odmieniło? – Nic – odparł krótko Ze-Zorro. – To moja sprawa. – Patrzcie, jaka puszyca! – warknął Ringo, który lubił wymyślać neologizmy. – Dajcie mu spokój! – rzekł autorytatywnie Kosma Szczęściarz. – Wracamy do tematu. Zatem zgadzacie się na mój projekt utworzenia BMW? – Tak! Tak! Tak!!! – Wobec tego należy trzeźwo rozpatrzyć sytuację i ustalić plan działania. Czy możesz podać jakieś dodatkowe szczegóły, Skoczek? – Tylko tyle, że okradziona wczasowiczka oraz moja mama poszły zameldować kradzież do komendy MO. – Dziewczynica też poszła? – spytał Ringo. – Ch... chyba też – Skoczek zająknął się lekko na wspomnienie dramatycznego efektu wywołanego zdjęciem peruki „made in Hollywood”. – Ale nie wiem na pewno. Ona... czasem jest, a czasem znika. – Nieważne – uciął Kosma. – Mów dalej. Czy możesz coś bliższego powiedzieć o skradzionych przedmiotach? – Trochę tak. Więc gitara jest czarno-biała. Znak szczególny to... że takie, wiecie, guziczki z boku pomalowane są na srebrno. Radio francuskie marki „Juliette” jest wielkości czterech pudełek zapałek. Łatwo je rozpoznać, bo po lewej stronie jest ciemnoszare, po prawej srebrne, z takim niebieskim okiem u góry. I jeszcze po prawej stronie ma napis: „Juliette”, a po lewej znajduje się korona, a pod nią znowu napis „transistor”. A szlafrok był pomarańczowy w żółte pasy z etykietką „made in Budapest”. I aparat do nurkowania, zwykły, jakich pełno w sklepach sportowych. Skoczek wyrecytował to wszystko jednym tchem, co zyskało wyraźną aprobatę Kosmy. – Brawo! Mianuję cię moim zastępcą! „No proszę – pomyślał Ze-Zorro. – Oczywiście Kosma Szczęściarz sam ustanowił się szefem! Nie raczył nawet wziąć pod uwagę tego, że ktoś może być zdolniejszy, choć... zezowaty”. – Ja będę szefem nie dlatego – ciągnął, jakby odgadując jego myśli Kosma – abym uważał, że jestem najgenialniejszy, wiem, że na przykład Ze-Zorro ma bardziej błyskawiczny refleks ode mnie... „Zawsze sobie kpi!” – pomyślał znowu Ze-Zorro zaciskając pięści; ale nie było tego widać, bo trzymał ręce w kieszeniach. – ...ale ponieważ dopisuje mi szczęście. Gwarantuje to powodzenie naszej akcji, no nie?Przytaknęli.Kosma-Szczęściarz, każdy wie!Każdy wie, że same zdolności, nawet największe, bez odrobiny szczęścia: psu się zdadzą na budę! Najlepiej zaś wie to Ze-Zorro, a przynajmniej tak mu się wydaje. Nigdy jednak nie próbował odwrócić owego powszechnego twierdzenia i zastanowić się nad wynikającymi z tego odwrócenia wnioskami... – A więc: gitara elektryczna, aparat do nurkowania, szlafrok, radio tranzystorowe... – powtórzył w zamyśleniu Kosma. – Kompletny ekwipunek nowoczesnego młodzieżowego wczasowicza... – Zapomniałeś o aparacie fotograficznym – zauważył Ze-Zorro. – O rany! – poderwał się na tę uwagę Skoczek. – O najważniejszym zapomniałem! Chłopaki, chłopaki, słuchajcie! Aparatu fotograficznego nie ukradziono, choć leżał na samym wierzchu! A wiecie, jakiej marki? Reporterski, czeski „Fleksaret”! – Ale ta wczasowiczka nazwoziła! I to wszystko na sprzedaż? – No! Była na turystycznej – Skoczek przymrużył oko – wycieczce, po krajach demokracji ludowej. W Katowicach, gdzie mieszka, nie udało jej się wszystkiego opylić po takiej cenie, jak chciała, więc tu przytaskała. I ma teraz zysk, niech ja skoczę! – Dobra, dobra! – powiedział niecierpliwie Ze-Zorro. – Ale dlaczego nie ukradziono aparatu fotograficznego?! – Może ich co spłoszyło i nie zdążyli zabrać? – wysunął przypuszczenie Skoczek. Kosma Szczęściarz w zamyśleniu przygryzł kosmyk swoich długich włosów. – Może ich co spłoszyło – powtórzył wreszcie – a może i nie, diabli wiedzą! – Właśnie – rzekł z ożywieniem Ze-Zorro wyciągając z kieszeni żółty notes – trzeba natychmiast zbadać ślady. Słynny angielski detektyw powiada: „Po odkryciu jakiejkolwiek zbrodni ślady odnalezione w ciągu dwudziestu czterech godzin mają o wiele większe znaczenie niż drobiazgowe śledztwo w ciągu następnych dwudziestu czterech miesięcy”. Ze-Zorro zamknął żółto oprawny notes. – Musimy więc natychmiast obejrzeć miejsce, w którym zostało dokonane przestępstwo, i jego najbliższe sąsiedztwo. Teraz jest właśnie świetna okazja, bo ta babka poszła na MO! Kosma pokręcił głową z dezaprobatą. Zapał Ze-Zorra zgasł jak zdmuchnięta świeca. „Wariat jestem, że się w ogóle wyrywałem! – pomyślał z goryczą. – Ludzie to zawsze tak. Żebyś był nie wiem jak mądry, żebyś miał serce lwa, to i tak zobaczą tylko zez!” – Nie znaczy, żeby Ze-Zorro w ogóle nie miał racji – powiedział z namysłem Kosma Szczęściarz. – Obiektywnie ma rację. Ale ta kradzież jest według mnie zupełnie pospolitym przestępstwem. Przyszli w nocy, weszli przez okno, zabrali łup i dali drapaka. Najpierw więc trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: po co komu były potrzebne ukradzione przedmioty, a potem szukać przestępców. – Nie wiesz czasem! – burknął Ze-Zorro, ale nikt nie usłyszał tego burknięcia, bowiem w tej chwili rozległo się jakieś dudnienie. Od piaskownicy biegł Tańcio. Z wyrazem nieopisanego szczęścia na twarzy walił rękami w obciągnięty skórą bębenek! – Ja mam tam-tam! To jest taki mały tam-tam! Patrzcie! Tam-tam! – wołał w kółko i skakał w kółko, niczym czarownik z kraju Pigmejów. – Tańcio! Zatrzymaj się! – Zakręci ci się w głowie! – Skąd to masz? Tańcio nie zatrzymał się od razu, stopniowo zwalniał obroty. Palcem wskazał na okno mieszkania Ze-Zorra. – Od... nich? Od Czarnych Bliźniaków? – spytał z mimowolnym respektem Kosma.Tańcio skinął głową, że tak.Pytania posypały się jak jabłka z mocno potrząśniętej jabłoni. – Tańcio! Gadałeś z nimi?! – Jak się nazywają? – Skąd są? – Dali ci na zawsze ten... tam-tam?Tańcio zatrzymał się wreszcie i usiadł pośrodku piaskownicy nie przerywając bębnienia. – Oni nazywają się: jeden – Uff, a drugi – Puff – wypalił.Cisza. A potem – śmiech.Śmieli się tak głośno, że spłoszyli kota, który szykował się do skoku na zabłocone i rozgniecione pudełko od zapałek, wyobrażając sobie zapewne, że to żaba błotna. – Tańcio! – wykrztusił wreszcie ocierając łzy Skoczek. – Ale cię nabrali! Ale cię nabrali, niech ja skoczę! – Może coś przekręcił... – Kosma Szczęściarz wziął w obronę swego brata, który siąknął nosem w sposób niedwuznaczny. – Wcale mnie nie nabrali! – krzyknął chłopczyk łamiącym się głosem. – Ani nic nie przekręciłem! Jakby ktoś powiedział, że nazywam się Tańcio,.. też byście się śmieli! Może oni naprawdę nazywają się inaczej, ale tak na nich woła ich tata. Ja też nie nazywam się Tańcio, tylko Tomcio! Tomcio! Tomcio!!! Krzycząc walił rękami w mały tam-tam, skończywszy zaś, ostentacyjnie odwrócił się tyłem do chłopaków. „Jeden tylko Tańcio rozumie, co to znaczy cierpieć z powodu przezwiska!...” – westchnął w duchu Ze-Zorro. – Tańcio nie złość się! – zawołał serdecznie Kosma. – Przyznajemy, że masz rację. To fantastyczne, żeś się z nimi zaprzyjaźnił. – Powiedz, skąd oni są? – spytał Ringo. „Mógłbym im dawno powiedzieć – skąd, gdyby mnie o to spytali” – pomyślał Ze- Zorro, a Tańcio odwrócił ku chłopcom twarz, na której malowało się dziwne zmieszanie. – Powiedzieli, że są z Akry... – szepnął. – Z Akry! O rany, gdzie to jest?Tańcio spojrzał w ziemię. – N... n... nie wiem – zająknął się – i... i wstydziłem się, że nie wiem. Dla... dlatego nie zapytałem... Ale ty, Kosma, pewno wiesz, gdzie to? – dodał z nadzieją w głosie. Kosma Szczęściarz nie wiedziałby czegoś o swojej ukochanej Afryce! – Akra, wielka afrykańska metropolia leżąca około 700 km na północ od równika – recytował jak na lekcji. – Stolica Ghany, miasto obecnie blisko półmilionowe. Państwo Ghana, aż do roku 1957 będące kolonią angielską, powstało prawdopodobnie w III w. przed naszą erą. Słynęło z wielkich zasobów złota. Podbite w XV wieku przez Portugalczyków, którzy nazywali je Złotym Wybrzeżem. Złote Wybrzeże! Słowo magiczne! Przenoszące w epokę wielkich odkryć, egzotycznych przygód... Rozmarzyli się, zamyślili. Kosma nie pozwolił im jednak na zbyt długie rozmarzenie. – Panowie! – zawołał energicznie. – Wracamy do tematu. Szkoda czasu, Na czym to stanęliśmy? Aha, już wiem – przypomniał sobie. – Więc mówiłem, że jeśli odgadniemy, w jakim celu ktoś ukradł to, co ukradł, to będziemy wiedzieli, gdzie szukać przestępców. Otóż według mnie mogą być dwie koncepcje: l. że ukradli na sprzedaż, 2. że ukradli dla własnego użytku. Ja myślę, że to drugie jest prawdziwsze. Kosma zrobił pauzę, popatrzył na kolegów, jakby chciał sprawdzić, czy jego słowa wywierają należyty efekt. „Zgrywa się na szefa!” – pomyślał Ze-Zorro, który obserwował go bezustannie. Rzeczywiście wargi Kosmy jakby bezwiednie układały się w nieokreślony uśmieszek. – Bo zastanówcie się – mówił dalej Kosma Szczęściarz uśmiechając się teraz całkiem wyraźnie. – Zastanówcie się dobrze nad tym, co ukradziono. A może lepiej nad tym, czego nie ukradziono – dodał widząc rozterkę na twarzach kolegów. – No? Cisza. – Ja myślę – zaczął z wahaniem Skoczek – że ukradzione przedmioty mogą stanowić, jak mówiłeś, ekwipunek nowoczesnego wczasowicza, ale nie są zbyt tanie, więc pewnie ktoś chciał w ten sposób je zdobyć. Bo wiadomo, w Sopocie każdy chce zadać szyku, a konkurencja silna. – Ciepło, ciepło! – zaśmiał się Kosma. – To jest w ogóle całkiem proste, znaczy, twoje rozumowanie – odezwał się Ze-Zorro grzebiąc patykiem w piasku. – Uważasz, że gdyby ktoś chciał na sprzedaż, to zabrałby coś więcej niż tylko to, co zabrał... – Brawo! – zawołał z uznaniem Kosma Szczęściarz. – Trafiony! Tak właśnie rozumowałem. Dlaczego złodzieje nie zabrali po prostu walizek? Były prawie nie rozpakowane! Nic prostszego jak zamknąć je i wziąć. A oni walizki rozbebeszyli, jakby czegoś szukali. I zabrali tylko parę rzeczy! Z tego wniosek, że po pierwsze: to nie są zawodowi złodzieje, po drugie: że ukradli dla siebie, a nie na sprzedaż. – Nie jestem taki pewny... – burknął Ze-Zorro ciągłe grzebiąc patykiem w piasku.Ale Kosma nie dosłyszał. A może celowo tej uwagi nie chciał dosłyszeć? – Więc nasz plan będzie polegał na tym, że rozejdziemy się po mieście i będziemy szukać skradzionych rzeczy wśród wczasowiczów. Całe szczęście, że wszystko to jest jakoś znaczne. – Poza aparatem nurkowym – wtrącił Skoczek. – Aparat nurkowy jest najmniej ważny – machnął lekceważąco ręką Kosma. – Nie powiedziałbym! – burknął znowu Ze-Zorro i zapisał coś w swoim żółto oprawnym notesie. Tej uwagi również Kosma nie dosłyszał. (Może znowu zignorował ją?) – Więc detektywi rozejdą się na cztery strony świata – ciągnął dalej. – Zaraz... zaraz... gdzie? Plaża, bo aparat nurkowy i szlafrok... „Non Stop”, bo gitara elektryczna. Radio – właściwie wszędzie, bo ci wczasowicze nie rozstają się z nimi nawet w nocy. No, to na razie tyle! Kosma Szczęściarz zmarszczył brwi tak silnie, że zbiegły się nad jego burbońskim nosem; że nos miał burboński, dowiedział się od nauczyciela historii, pana Jasińskiego, który powiedział mu kiedyś, iż w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej zaprowadzono by go na gilotynę, właśnie na podstawie tego kształtu nosa posądzając o przynależność do królewskiej rodziny Burbonów. – Proponuję... – zaczął Kosma powoli. – A może to my byśmy tak wreszcie coś zaproponowali! – przerwał mu zezując Ze- Zorro. – Jestem szefem czy nie? – przywołał go do porządku Kosma Szczęściarz. – Jestem. Zgodziliście się na to. Nie słyszałem, żeby jakikolwiek słynny detektyw podejmował decyzje zespołowe! Więc proponuję, aby Skoczek poszedł na plażę, bo ma brata ratownika, a tym samym dostęp do lornetki i wieży ratowniczej. Ringo – do parku koło „Grand Hotelu”, bo wygląda najbardziej cudzoziemsko i trochę zna angielski. Ze-Zorro będzie patrolował ulicę Bohaterów Monte Cassino, bo jest najchudszy z nas i łatwo prześliźnie się w tłumie. No a ja zajmę się „Non Stopem”, bo mam najdłuższe włosy. – A ja? – spytał z wyrzutem Tańcio. – Ty? – zaśmiał się Kosma. – Jesteś za mały, żeby wypuszczać się samemu na miasto! Ale – dodał w natchnieniu – mianuję cię komendantem podwórka. Będziesz tutaj szukał śladów. – I Czarne Bliźniaki! – zawołał uradowany Tańcio. – Dobrze – zaśmiał się znowu Kosma. – I Czarne Bliźniaki. Będziecie tutaj na podwórku szukać śladów złodziei i w ogóle pilnować. Niewykluczone, że coś znajdziecie... W tym miejscu spojrzał znacząco na Ze-Zorra, który znowu zapisał coś w swoim żółto oprawnym notesie. Kosma Szczęściarz wstał, otrzepał spodnie z piasku. – Wymieńmy sobie jeszcze raz przedmioty, które ukradziono. Najlepiej niech każdy sobie zapisze. A więc: Gitara elektryczna czeska, czarno-biała. Znak szczególny – srebrne guziczki. Radio tranzystorowe z napisem „Juliette”. Szlafrok frotte w żółto-pomarańczowe pasy – z etykietką „made in Budapest”. Aparat do nurkowania. Znaków szczególnych brak. – To jest raz... dwa... trzy... cztery... – liczył Kosma. – Pięć! – powiedział ktoś głębokim barytonem.Było to zupełnie niespodziewane, tym bardziej że posiadacz głębokiego barytonu, korpulentny mężczyzna w niebieskiej wiatrówce, bezceremonialnie odtrącił Kosmę od piaskownicy i bezceremonialnie w samym jej środku zatknął długi kij w białe i czerwone prążki. Wpatrywali się w ten kij niby w obcy sztandar zatknięty na terytorium należącym do nich od urodzenia. Nie mogli wydobyć głosu ze zdumienia. Ten i ów zamrugał niezbyt przytomnie oczami, ten i ów pomyślał, że zaczynający się przecież dopiero dzień przyniósł już porcję wrażeń, która mogła zbić z nóg nawet najbardziej uodpornionych na różnego rodzaju atrakcje sezonu. Zanim ktokolwiek zdołał oderwać wzrok od biało- czerwonego kijka, doskoczył do niego inny mężczyzna, młodszy od pierwszego, w brązowej koszuli. Doskoczył z wycelowanym ku ziemi przyrządem pomiarowym, mierzył w skupieniu; facet w niebieskiej wiatrówce liczył głośno, po czym wbił drugi biało-czerwony prążkowany kij – tym razem obok śmietników. I wtedy chłopcy zobaczyli: zaraz za śmietnikami, tuż przy przejściu, wyrosła sklecona z owych zrzuconych przez samochód desek buda przypominająca traperską chatę lub bardzo prymitywny domek kempingowy. – Co... co się tu dzieje? – wykrztusił Skoczek. – Co tutaj robią na naszym podwórku? Czy... zamierzają zamknąć przejście? – Możliwe – rzekł Kosma Szczęściarz. Brwi znowu zbiegły mu się nad burbońskim nosem. – Na budowę zwożą coraz więcej materiału. Może obawiają się nowych kradzieży, zbudowali tę budkę wartowniczą i... – To nie budka wartownicza, tylko pakamera – przerwał Ze-Zorro. – Dla robotników do przebierania się. I to wcale nie jest do budowy. Spójrzcie tam, na ten znak. To znak robót drogowych. A ci faceci to geometrzy. Tata coś wczoraj mówił, że mają brukować drogę do wędzarni. – No dobrze! – wykrzyknął Ringo. – Jeżeli jest tak, jak mówisz, to dlaczego ci geometrzy nie wymierzają terenu koło wędzarni, tylko pakują ten kij prosto w naszą piaskownicę? – Może... to nieprawdziwi geometrzy? – mruknął Ze-Zorro patrząc spod oka na Kosmę Szczęściarza. Kosma nie zareagował, choć widać było, że myśli o czymś bardzo intensywnie (Ze- Zorro mówiąc nawiasem był przekonany, że Szczęściarz myśli właśnie o nim), potem spojrzał na zegarek i powiedział, żeby każdy zaraz wyruszał na penetrację swojego terenu. Wyruszyli – rozpoczynając Wielkie Tropienie. Nikt na razie nie zwrócił uwagi na to, że mgiełki, pół godziny temu delikatnym haftem pokrywające niebo, zgęstniały tworząc gruby szarawy kożuch. Wiatr, jeszcze pół godziny temu kręcący na wszystkie strony wierzchołkami dwóch samotnych topoli, przyginał je teraz w głębokich skłonach w kierunku piaskownicy, przy której znajdował się już tylko Tańcio, mianowany niedawno komendantem podwórka; a zatem wiał z północo-zachodu, co oznaczało, że będzie bardzo zimno. WIELKIEGO TROPIENIA CZĘŚĆ PIERWSZA. TAJEMNICZA DZIEWCZYNA Z PSEM COLLIE. SKOCZEK NIE POZNAJE SIĘ NA MINISPÓDNICZCE, ALE TRAFIA NA ŚLAD I WYSTĘPUJE W ROLI RATOWNIKA. GDZIE SIĘ PODZIAŁA JEJMOŚĆ? Wielkie Tropienie nie zaczęło się od razu w tym momencie, kiedy Kosma Szczęściarz dał sygnał wyruszenia w teren. Ale już od tego momentu każdy poczuł się autentycznym wywiadowcą Biura Młodzieżowych Wywiadowców. Tak też od tej chwili będziemy nazywać chłopców z podwórka. Zatem Kosma dał sygnał rozpoczęcia. Wywiadowcy BMW wcale nie pobiegli w kierunku bramy prowadzącej na ulicę Bohaterów Monte Cassino (aby nie było nieporozumień: w języku codziennym słowo „Bohaterów” opuszczano). Nie pobiegli również do bramy prowadzącej na ulicę Pułaskiego. Jakby powodowani jedną myślą, poszli... do domu – oczywiście każdy do swojego. Czyżby tam właśnie zaczynał się Wielki Trop? Skądże! Wywiadowcy po prostu stwierdzili że muszą się przygotować. (Przebrać, umyć, zabrać broń?) To stwierdzenie jednak... nie odpowiada prawdzie. Był to po pr