12569

Szczegóły
Tytuł 12569
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12569 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12569 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12569 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Zeman Przygody Torego Przygody Torego Było już późno. Brodate twarze zbójników oświetlało jedynie wielkie ognisko rozpalone po środku polany. Od czasu do czasu w blasku płomienia błysnął miecz albo wypolerowany naramiennik. Tore oparty o plecak z kocem zwiniętym pod głową ułożył się wygodnie poza kręgiem światła i gwaru. Lubił takie chwile, gdy nareszcie mógł zzuć buty i popuścić pasa a tłusta kolacja popita słabym czerwonym winem zwyciężała ból mięśni. To był duży kawał niedźwiedzia, pomyślał Tore bekając. Niemego niedźwiedzia rzecz jasna. Po zmierzchu od zachodniej strony nadciągnął chłodny, ale dość słaby wiatr. Drzewa rozleniwione ciepłem minionego dnia poddawały się podmuchom z cichym westchnieniem. To ostatni taki wieczór - pomyślał z żalem Tore Fillertin. Jutro przekroczymy góry i dojdziemy do Lerku, niewielkiej mieściny po telmarskiej stronie Gór Działowych. Tam był środek zimy, mróz i zaspy. Natomiast tutaj w Narni, choć zaszli już dość wysoko, wciąż panowała jesień. Niektórzy z brodatej kompanii jeszcze jedli, inni już domagali się otwarcia sporego antałka narnijskiego wina przechowanego specjalnie na dzisiejszy wieczór. Co jakiś czas wybuchały drobne sprzeczki i swary. Były drobne, bo wieczorne jadło oraz napitek szybko godziły zwaśnione strony. Jednak za dnia dochodziło do znacznie ostrzejszych starć. Właśnie dlatego opuścili zimową kryjówkę na Gorącym Wierchu, najcieplejszym wzniesieniu Gór Działowych i wędrowali do Telmaru. Srebrzysty - kapitan bandy - wiedział co robi. Bezczynność oznacza prędzej czy później wybuch buntu. A w Lerku zbójnicy znajdą to co prócz walki mężczyźni lubią najbardziej - kobiety. Kobiety i tydzień pobytu w mroźnej osadzie ostudzą zapaleńców, którzy z chęcią i w spokoju będą wracać do ciepłej Narni aby doczekać wiosny. Tego wszystkiego Tore bardziej się domyślał niż wiedział. Do bandy dołączył całkiem niedawno. Do tej pory doświadczył tylko wędrówki do Narni i dwóch miesięcy pobytu na stokach Gorącego Wierchu. Nie minął nawet rok, więc każdy dzień miał dla niego posmak pierwszego razu. Tore już prawie zasypiał, gdy rozbudził go narastający harmider. To dwaj obcy zdążali konno przez polanę do namiotu Srebrzystego a zbójnicy z ożywieniem komentowali przybycie niespodziewanych gości. U wejścia do namiotu gdzie płonęło niewielkie ognisko, przybysze zsiedli z koni i z krzywymi uśmiechami zlustrowali obóz. W tym momencie Tore mimo sporego dystansu mógł sobie dokładnie ich obejrzeć. Byli wysocy, dumni, o gładko ogolonych twarzach. Nosili czarne płaszcze całkowicie skrywające ich sylwetki i uzbrojenie. Tore aż podskoczył z wrażenia. Gwałtowną reakcję chłopaka zauważył Nikitar - czarny karzeł z którym Tore miał na pieńku od początku przynależności do bandy. - Przestraszyłeś się "kuzynów"? ? spytał złośliwie. Nikitarowi towarzyszył Tybis - wesoły i zawsze skory do wyjaśnień centaur. - To "kuzyni" Srebrzystego. Ich przybycie oznacza rozpoczęcie sezonu - powiedział. - Tak wcześnie? - Niezbadane są wyroki Aslana - stwierdził sentencjonalnie Tybis. - Nie wymawiaj przy mnie Jego imienia! - nasrożył się Nikitar. - A bo co? Nie podoba ci się Aslan? - Mówiłem ci skurczybyku przed chwilą, żebyś... Tore był Telmarem i nie rozumiał sporów Mówiących Zwierząt o Aslana. Jedne, na przykład centaury i fauny, mówiły, że to Lew, Wielki Król Narni, Który Mieszka Za Morzem. Natomiast inne - czarne karły i wilki - twierdziły, że został złożony w ofierze przez Białą Czarownicę. Wszystkie owe opowieści wydawały się Toremu bredniami wymyślonymi dla odstraszenia ludzi od prób podbicia Narni. Zostawił zacietrzewionych Narnijczyków i podążył ku skrajowi polany. Gdy doszedł do pierwszych drzew, zaczął skradać się w kierunku namiotu Srebrzystego. Dotarł w sam raz na koniec uprzejmych powitań. - Jakie przynosicie wieści? - grzmiał bas Srebrzystego. - Oto wieści Kapitanie - odpowiedział jeden z "kuzynów". Tore przyłożył ucho do namiotu, ale usłyszał tylko szelest papieru i trzask łamanej lakowej pieczęci. Znał ten rytuał. Wiele lat temu, pewnej nocy, gdy nie mógł zasnąć, zauważył, że właśnie tacy - wysocy, dumni i gładko wygoleni "kuzyni" w czarnych płaszczach przynoszą ojcu listy. Ojciec palił je natychmiast po przeczytaniu. - Po co tyle ceregieli? Nie możecie powiedzieć o co chodzi? - zdziwił się Srebrzysty otwierając przesyłkę. - Jesteśmy w Narni. Jaką mamy gwarancję, że gdzieś w pobliżu nie czai się mówiący zając albo mysz? Swobodnie porozmawiamy dopiero w Lerku. Tore już wiedział co nastąpi za chwilę, dlatego wycofał się na polanę. Tu Nikitar i Tybis posiniaczeni po wymianie ręcznych argumentów zdążyli już się pogodzić. Tymczasem Srebrzysty wyszedł z "kuzynami" przed namiot. Herszt bandy górował nad posłańcami swoją sylwetką. Był nadludzko wysoki i szeroki w barach. Znak, że płynęła w nim krew olbrzymów. Wrzucony do dogasającego ogniska list rozbłysnął na moment białym płomieniem zaś przybysze dosiedli koni i zniknęli w mroku. Tore obserwując uważnie ruchy wierzchowców doszedł do wniosku, że to nie konie, lecz Pegazy ze starannie ukrytymi skrzydłami. - Gdzie byłeś? - dopytywał się Nikitar. - Odlać się. Karzeł otworzył usta żeby jeszcze coś powiedzieć, ale w tej chwili Srebrzysty ruszył w kierunku antałka wina ulokowanego obok głównego ogniska. Gwar ucichł. Wszyscy wpatrywali się w Kapitana na którego obliczu gościł uśmiech. Wyglądał na zadowolonego, więc wieści musiały być dobre. - Powiadają, że to wino pobłogosławił sam Bachus. Niech więc umili nam dzisiejszą noc! - wykrzyknął przywódca zbójników zatrzymując się na środku polany. Jeden z karłów wybił czop i wśród wiwatów, okrzyków i gwizdów do nadstawionych drewnianych kufli, żelaznych hełmów, napierśników i zwykłych czapek polała się rubinowa, życiodajna struga. @@@ Obudziło go natarczywe szarpanie za ramię. To Tybis przyszedł z pożegnaniem. Dziś banda rozdzielała się na dwie części. Narnijska zostawała po tej stronie gór, natomiast ludzka, podążała do Lerku. W ciągu nocy zachodni wiatr stężał i na polanę dotarł mroźny powiew telmarskiej zimy. Tore ledwie powstrzymując szczękanie zębów uściskał serdecznie centaura. - Do zobaczenia za tydzień. - Trzymaj się ciepło. Nie pakuj się w żadne kłopoty. - Już się wpakowałem - odparł wspominając swój ostatni pobyt w Lerku i przyjęcie do bandy Srebrzystego. - No tak, rzeczywiście. Bywaj. Niech cię Aslan prowadzi - Tybis odszedł do innych Narnijczyków, którzy zaczynali już schodzić w dół. Była to dziwaczna kawalkada złożona z centaurów, faunów i karłów, prowadzonych przez niedźwiedzia zwanego Pazurkiem (z powodu potężnych, zbrojnych w pazury łap). Dookoła biegał wilk Serduszko nawołując i sprawdzając czy wszyscy już idą. Jego imię pochodziło od ulubionego przysmaku, którym zwykł raczyć się po zwycięskiej walce. Tore nie czuł kaca mimo wczorajszego pijaństwa i powoli zaczynał wierzyć w Bachusa. Jednak zaspał na śniadanie, dlatego był wściekły. Zdążył tylko założyć plecak i już musiał gonić tyły ciągnącej w górę ludzkiej kompanii. Było zimno. Każdy oddech kończył się obłoczkiem pary buchającej z ust. Wędrowali wśród rzadkich, grubych buków, pod ich stopami chrzęściły oszronione mchy a w powietrzu wirował nieskończony, kolorowy deszcz złotych, czerwonych i brązowych liści, strąconych nagłym atakiem mrozu. Kiedy wyszli powyżej linii lasu, droga zmieniła się w wąską ścieżkę przylepioną do pionowej skały. Teraz Tore pojął dlaczego konie zostały na Gorącym Wierchu pod opieką centaurów. Dla wierzchowców zimowa podróż przez góry była zbyt niebezpieczna. Na zakręcie wśród idących gęsiego ludzi Tore dostrzegł karła. Głodny i zły balansując na krawędzi przepaści minął kilku ludzi i dogonił Nikitara. - A ty tu czego? - Mam coś do załatwienia w Lerku - oczy Narnijczyka błysnęły złowrogo. Fillertin zamachnął się, lecz nie zdołał zadać ciosu. Stracił równowagę i gdyby nie błyskawiczny chwyt Nikitara z pewnością spadłby w przepaść. - Spokojnie Student. Czy mówiłem, że chcę twojej śmierci? Może w Lerku czeka na mnie kobieta, która lubi karły? Student. Tore nie lubił swego przezwiska. Moja cała uniwersytecka kariera polega na tym, że na wiosnę powinienem zdawać maturę pomyślał ze złością. Jednak już bez wrogich zamiarów ruszył za Nikitarem, w kierunku niknącej na zakręcie kawalkady. - Masz - karzeł odwrócił się i nie przerywając marszu podał mu suchara - bo zdechniesz zanim dojdziesz. Uśmiechnął się widząc, że chłopak połyka całe kęsy stwardniałego na kamień chleba. - Wiedziałem, że tak będzie - Nikitar zatrzymał się i odpiął rzemyki swojego plecaka. - Suchary trzeba żuć a nie połykać. Nie mam więcej. Teraz musisz zapić głód. Weź kubek. Tore wyjął drewniane naczynie z uchem. Karzeł nalał mu do połowy jakiegoś przeźroczystego płynu z gąsiorka noszonego w plecaku. - Tylko jednym haustem i bez zastanawiania się Student. Bimber sparzył mu gardło a oczy zaszłe łzami chciały wyskoczyć z orbit. Ale przełknął. - No, no. Srebrzysty miał rację. Nadajesz się do naszej kompanii. A teraz browar - Nikitar nalał Toremu z drugiego gąsiorka dwa razy pełny kubek. Po bimbrze piwo smakowało jak zwykła woda. - Pojedziesz na tym kilka dobrych godzin. Ruszyli szybkim krokiem, gdyż reszta zbójników już zniknęła. Tore nie przejmował się tym. Mocny bimber rozlał się gorącą falą po całym jego ciele a dwa kubki piwa zapobiegały szybkiemu wytrzeźwieniu. Nogi nagle nabrały lekkości i same sunęły na przód. Nie obawiał się już przepaści czyhającej po lewej stronie wąskiej ścieżki. Po chwili nie czuł nawet ciężaru plecaka i w ogóle zdawało mu się, że to ktoś inny idzie i dźwiga a on tylko przygląda się temu wszystkiemu z boku. Czas przestał istnieć. Doszli już blisko zachodniej strony, bo nieliczne drzewa stały zupełnie ogołocone z liści. Poza tym zaczął zacinać śnieg z deszczem, który w końcu przeszedł w sam śnieg. Karzeł przypomniał Toremu o rękawicach, gdyż chłopak nie czuł ani zimna ani najmniejszej potrzeby troskania się o siebie. W pewnej chwili nieomal wpadł na Nikitara, który kucnął nad ścieżką i uważnie badał ślady na śniegu. - Dziwne - mruknął pod nosem karzeł - skręcili. Nie idziemy do Lerku. - W takim razie gdzie? - zapytał Tore, gdy zaczęli schodzić w dół. - Do Królewskiego Traktu. Tybis miał rację. W tym roku sezon zacznie się wcześniej - Nikitar w zamyśleniu pogładził rękojeść swojego miecza. Śnieg padał coraz gęstszy, ślady już prawie zupełnie zniknęły, lecz właśnie wtedy dogonili kompanię. Idący na jej tyłach Rębacz - wielgachny miedzianobrody Telmar z toporem za pasem - potwierdził podejrzenia karła. Idą zobaczyć karawanę ciągnącą Królewskim Traktem. Pomimo alkoholowego znieczulenia Tore zdziwił się. Przecież szeroki i wygodny Królewski Trakt, biegnący Długą Kotliną przez Góry Działowe, był zimą całkowicie nieprzejezdny. Ciepłe powietrze narnijskie uciekało wzwyż na połoniny i leśne polany więc we wszystkich kotlinach a zwłaszcza w Długiej Kotlinie panowała surowa zima. W dodatku lawiny sprawiały, że Szpicun, najwęższą część Długiej Kotliny, otoczoną wysokimi skałami, w połowie wypełniał śnieg. W końcu na coś przydały się lekcje geografii u Starej Złośnicy jak wszyscy nazywali pannę Malice. Przypomniała mu się jego klasa. Doborowa 4A w stołecznym królewskim liceum. Pewnie już chłopaki kują do matury - myślał. Ciekawe co by powiedzieli, gdyby zobaczyli mnie w tej bandzie. Z szumiącym alkoholem w głowie i lekkim mieczem u pasa Tore czuł się jak stary wyga. Jego rozważania przerwał ciąg okrzyków biegnący od czoła pochodu. - Student do Kapitana! - zrozumiał o co chodzi zanim poprzedzający go Rębacz odwrócił się i ryknął owe trzy słowa do ucha. Idący za nim Nikitar klepnął go w plecy - Żeby ci Srebrzysty kark przetrącił - Tore przyspieszył i zaczął wymijać kolejnych ludzi. Herszt czekał w połowie kolumny. Kiedy Tore chciał się zameldować, Kapitan szeroką dłonią odzianą w nabijaną ćwiekami rękawicę zakrył mu twarz. - Ciii. Dość krzyków. Zaraz wejdziemy w kotlinę i może zejść lawina. Akurat dzisiaj tego nie chcemy. Prawda? Ton głosu przywódcy nie zwiastował żadnej bury. Srebrzysty pozwolił by oddział wyminął ich i chwilę później wskazał plecy ostatniego zbójnika odległe o kilkanaście kroków. - Idziemy powoli za nim. Ruszyli w milczeniu. Cisza przeciągała się tak długo, że aż Tore zwątpił czy Srebrzysty jeszcze cokolwiek powie. - Kim jest twój ojciec? - wreszcie zaczął Kapitan. - Służy królowi Virenhowi. - To akurat już mi mówiłeś. Co dokładnie robi? - Nie wiem, to tajemnica. - Wyjeżdżał za granicę? - Tak. - Na długo? - Zazwyczaj na kilka miesięcy. Nie pamiętam żeby nie było go w domu dłużej niż rok. - Posłuchaj uważnie. To co z nami przeżyłeś powinieneś szybko zapomnieć. W Lerku się nie znamy. Zostaniesz tam i z pierwszymi roztopami wrócisz do Kerudy. - Czy w tym liście... - zaczął Tore, ale Srebrzysty ponownie zakrył mu twarz. - Skończyłem. A teraz zjeżdżaj i zawołaj Nikitara. Tore pobiegł do niknącej za zakrętem kolumny. Klepnął karła w plecy i wysapał - Teraz ty. Po rozmowie z Kapitanem nie było mu do śmiechu. Długie ręce tatusia dosięgły go nawet tutaj w sercu Gór Działowych. Nie chciał wracać do stolicy, do matury, do dworskiej etykiety i nudnej kariery na dworze Virenha jaką przewidział dla niego ojciec. Wyglądało na to, że życiowa przygoda Torego ma się zakończyć mniej gwałtownie niż zaczęła, ale przecież on nie chciał żadnego końca! Pragnął przeżyć cokolwiek z tych szalonych bajek, które w dzieciństwie opowiadała mu matka. Zbójeckie rzemiosło na Królewskim Trakcie uważał zaledwie za początek awanturniczego życia, przypadkowo zesłany przez los w tamten jesienny wieczór w Lerku. Dzięki niemu mógł lepiej poznać Narnię - dziwny kraj zamieszkany przez Mówiące Zwierzęta. Lecz Tore nie zamierzał na tym poprzestać. Przecież na swego odkrywcę wciąż czekają dalekie lądy leżące za Samotnymi Wyspami. Wciąż niezbadane są grobowce na pustyni kalormeńskiej i kto wie co jeszcze w szerokim świecie. A gdyby w dodatku którykolwiek z czarów opisywanych w matczynych bajkach okazał się prawdziwy... Na przykład pierścienie przenoszące do Lasu Między Światami. Wtedy mógłby zwiedzać różne światy. Podobno niektóre są kuliste! Z tyłu nadeszli Srebrzysty i Nikitar. Karzeł obrzucił Torego niechętnym spojrzeniem, Srebrzysty jakby go w ogóle nie zauważył. Poszli dalej. Banda schodziła coraz niżej i niżej. Wiatr gdzieś się zapodział a w powietrzu tańczyły cicho grube płatki śniegu. Po bokach rozciągały się zaspy. Idący na przedzie ciężko brnęli torując pozostałym drogę. Tore poczuł, że traci siły. Minęło już południe i alkohol skończył swe zbawienne działanie pozostawiając zawroty głowy i drżenie kolan. Bachus nie pobłogosławił karlego bimbru. - Rębacz - zwrócił się cicho do idącego przed nim Telmara. - Czego? - równie cicho odparł drągal. - Masz siwuchę? - Za młodyś. - Mam dwadzieścia lat. - Będziesz miał za pięć szczylu. Trzymaj suchara. Tore wziął chleb i zaczął powoli żuć. Niby Student a jak przyjdzie co do czego to zaraz szczyl rozsierdził się w myślach Tore. A po za tym mam prawie osiemnaście a nie piętnaście. Zatrzymali się na dnie Długiej Kotliny. Tutaj miała szerokość dobrych kilkuset kroków, lecz pół mili stąd zaczynał się Szpicun, pięciomilowy otoczony wysokimi skałami wąwóz, u góry tak wąski, że tylko szeroka na kilka kroków szpara nie pozwalała nazwać go tunelem. Tore wiedział o tym aż za dobrze, gdyż właśnie z powodu Szpicuna przybył wraz z całą klasą zeszłej jesieni do Lerku. Do niepisanej i oficjalnie tępionej tradycji ostatniego rocznika królewskiego liceum należały jesienne skoki nad przepaścią Szpicuna. Pierwszy śnieg i przymrozki czyniły brawurowe zadanie znacznie trudniejszym. Ponoć udany przeskok gwarantował zdanie matury. Było to o tyle zgodne z prawdą, że ci którym podczas skoku noga się powinęła, nie tylko nie byli w stanie zdać matury, ale i niczego innego. Lotu w dół jeszcze nikt nie przeżył. Srebrzysty rozlokował oddział za drzewami rosnącymi wzdłuż środka Długiej Kotliny. To tędy biegł Królewski Trakt. Rozpoczęło się męczące czekanie. Męczące z powodu przymusowego bezruchu, który zapraszał zimno w każdy zakątek ciała. Tore zaczynał już szczękać zębami, gdy nagle poczuł ciepły wiatr na policzkach. Jednocześnie zza drzew rozległy się ciche gwizdy. Znak zbliżania się karawany. Było coś dziwnego w tym ciepłym wietrze. Za jego sprawą śnieg błyskawicznie znikał z Królewskiego Traktu, ale nie w ten okropny, powodujący powodzie sposób, lecz ulatniał się bez śladu odkrywając suchą, szeroką na kilka kroków, brukowaną drogę. Zrobiło się tak ciepło, że spod czapki Torego zaczęły kapać słone krople potu. I wtedy ich zobaczył. Przodem szły cztery Lwy niosące proporce stolicy Narnii - Ker-Paravelu. Towarzyszyło im kilkanaście Psów. Za Psami kroczył dumnie Olbrzym z wielką zieloną flagą Królestwa Narnii. Następnie szli dwaj młodzieńcy w lekkim rynsztunku bojowo-marszowym. Na ramieniu wyższego uzbrojonego w miecz siedział Biały Kruk. Drugi, nieco niższy, z kołczanem i łukiem na plecach podobny był do dziecka. Nagle wschodni wiatr zerwał mu czapkę z głowy i rozsypał na jego ramiona długą gęstwę kruczoczarnych włosów. Toremu aż dech zaparło w piersiach. To była dziewczyna! Zrozumiał, że patrzy na Królewskie Rodzeństwo - Edmunda i Łucję - rządzące Narnią od ponad dziesięciu lat. Brakowało mu drugiej dwójki - Piotra i Zuzanny. W książkach do historii zawsze przedstawiano ich razem. Coś niesamowitego. Czar ciepła i królewska delegacja. Nigdy dotąd władcy Narnii nie byli w Królestwie Telmaru. Być może wynikało to z lenistwa Mówiących Zwierząt lub beztroski rządzących nimi dzieci. W chwili objęcia władzy najmłodsza - Łucja - nie miała siedmiu lat a najstarszy - Piotr - dwunastu. Wystarczała im przyjaźń z położoną na południu a rządzoną przez równie młodego króla Archelandią. Teraz wydorośleli i zapragnęli prowadzić normalną politykę. Za Królami podążała najprzeróżniejsza hałastra. Kilka Mówiących Koni, Borsuki, Lisy i wiele innych drobniejszych Mówiących Zwierząt. O ile czoło pochodu prezentowało się godnie a nawet groźnie o tyle już za Królewskim Rodzeństwem zaczynał się obszar zabaw i śmiechów. Konie opędzały się od ptaków i wiewiórek chcących odpocząć na ich grzbietach, mniejsze zwierzęta przepychały się i przekomarzały z większymi. Orszak zamykały dwa potężne Niedźwiedzie, które zamiast trzymać prosto herbowe proporce zawiesiły je sobie niedbale na ramionach i ssały z niemądrą miną łapy. Narnijczycy powoli posuwali się na przód a Srebrzysty wciąż nie dawał sygnału do ataku. Kiedy królewski orszak zniknął w oddali, Kapitan nakazał wszystkim wyjść z ukrycia na Królewski Trakt. Tore był zawiedziony, że nie doszło do walki, jednak domyślał się, że "kuzyni" zabronili Srebrzystemu atakować poselstwo tej rangi. Chyba już nigdy nie będę miał okazji sprawdzić jak smakuje zbójecki chleb - żalił się w myślach. Dziwiło go też, że inni zbójnicy wyszli na drogę bardzo szczęśliwi, uśmiechnięci, mało nie wiwatowali. Ciekawe dlaczego? Czyżby interesowali się polityką i stosunkami narnijsko-telmarskimi? Bardzo brakowało mu życzliwych wyjaśnień Tybisa. - Dlaczego tak się cieszycie? - zapytał Rączego, jednego z najstarszych członków bandy, który pochodził z Kalormenu i był najlepszym jeźdźcem. - Ha, młodzieńcze! Są powody, są powody. Po pierwsze za sprawą narnijskich czarów możemy iść do Lerku Królewskim Traktem, więc zdążymy tam przed zmrokiem. Po drugie młodzieńcze, to była pierwsza karawana w tym roku! - No i co. Przecież ich puściliśmy. - Ech Student, Student. Niczego was w tych szkołach nie uczą. Handlu nie wolno zarżnąć. Mamy swoje zasady. Po zimie pierwszą zawsze przepuszczamy. Chciwi kalormeńscy kupcy z Taszbanu, bodajby Tasz ich rozerwał, wiedzą o tym i pakują do pierwszej wszystko co najcenniejsze i najlepsze. Pierwsza ma zazwyczaj milę długości a w tym roku cała będzie nasza. I to bez łamania zasad! - Ale przecież ta się nie liczy. To nie byli kupcy tylko poselstwo - Tore machnął w kierunku zakrętu, za którym zniknął królewski orszak. - Nas polityka nie obchodzi - Rączy delikatnie przejechał wierzchem rękawicy po wysuniętym ostrzu swojej kalormeńskiej, zakrzywionej szabli - Taarkh - zaklął. - U nas każda się liczy. Pierwsza już była i koniec. Wszystkie pozostałe aż do jesieni są nasze. Te które nie zwieją rzecz jasna. - A jeśli się dowiedzą? - Nie dowiedzą się. Do Taszbanu daleko a ruch teraz żaden. Nie myślisz chyba, że jakiś zawszony Mówiący Zając przekica całą Archelandię i Pustynię Kalormeńską, żeby donieść tym tłuściochom w Taszbanie o poselstwie w Górach Działowych. He, he. Niech mnie Tasz rozerwie, jeśli za to te królewskie dzieciaki nie zrobiłyby z niego pieczystego. Szli powoli brukowanym traktem zachowując cały czas odpowiedni dystans do narnijskiej karawany. Zmęczony, ale szczęśliwy Tore wlókł się na końcu rozważając wypadki ostatnich godzin. Przymusowe rozstanie z bandą nie napawało go radością, ale widok narnijskich podróżnych i zaczarowane lato w środku zimy zwiastowały nadejście kolejnych niezwykłych zdarzeń. Na pewno zatrzymają się w Lerku - pomyślał. Może zabiorę się z nimi do Kerudy? Obejrzał się, by sprawdzić czy Królewski Trakt z tyłu pozostaje bezśnieżny. W wieczornej szarówce zdawało mu się, że widzi wielkiego lwa kroczącego przez zaspy. Szturchnął Rębacza, ale ten niczego takiego nie dostrzegł. @@@ W Lerku spotykają się prawie wszystkie szlaki łączące Narnię z Telmarem, dlatego od wiosny do jesieni owo niewielkie miasteczko tętni życiem. To tutaj kupcy zdążający ku zachodowi świętują przejście przez kraj Mówiących Zwierząt i Góry Działowe. Tutaj ci, którzy napotkali na swej drodze Srebrzystego, liża rany i liczą straty. Tutaj udający się na wschód składają ofiary bogom znanym i nieznanym mającym chronić ich podczas podróży. Odwiedzają Lerk także traperzy żyjący samotnie w górach. Wymieniają futra niemych zwierząt. Wreszcie z pobliskiej Narni przybywają także Mówiące Zwierzęta. Jednak teraz Lerk stał cichy i opustoszały w otulającym wszystko śniegu i mroku. Przybyli późno. Gwiazdy świeciły już swoim pełnym blaskiem, gdy wkraczali do pogrążonego w zimowym śnie Lerku. Widok znajomych uliczek wywołał u Torego falę wspomnień. Jesienią przyjechał tu na tydzień z całą klasą. Poznawali uroki nadgranicznego miasteczka. Po raz pierwszy mogli na własne oczy zobaczyć Mówiące Zwierzęta. Skoki przez Szpicun odbywały się w ostatni dzień. Udały się wszystkim. Nikt nie stchórzył i nikt nie spadł. Pierwszy taki rocznik od pięciu lat. Wieczorem w radosnym i podniosłym nastroju zamelinowali się "U borsuka". Pili na umór - konkurs na najmocniejszą głowę. Tore nie pamiętał o co poszła sprzeczka. Pamiętał tylko, że chciał wyjść na zewnątrz i nagle ocknął się w jakiejś ciemnej uliczce na przeciw sapiącego z wściekłości czarnego karła. Tłum brodatych mężczyzn krzyczał - Dalej! Na niego! Narnijczyk nie pozwolił się długo prosić. Rzucił się na Torego i samym impetem powalił na ziemię, przysiadł na nim i krótkimi muskularnymi rękoma sięgnął do gardła. W tym czasie Tore namacał rękojeść sztyletu umocowanego przy pasku. Kiedy karzeł podniósł się, aby lepiej uchwycić go za szyję, Tore z całych sił pchnął nożem. Trafił w krocze. Przekrwione oczy karła zdawały się eksplodować. Tore wyciągnął ostrze i dźgał raz po raz. Wreszcie ktoś doskoczył i pozbawił go morderczego narzędzia. Zemdlał. Ocknął się dopiero wysoko w górach niesiony przez Rębacza. Zbójnicy nie byli zdecydowani co z nim zrobić. Jedni domagali się jego śmierci, inni mówili o przyjęciu do bandy w zastępstwie zabitego karła. Za dołączeniem były także same karły i Srebrzysty. Dzięki temu spędził dwa miesiące na Gorącym Wierchu doskonaląc się w sztuce władania mieczem, walce wręcz i strzelaniu z łuku. Dzisiaj znów byli w Lerku. Minęli "U borsuka" i po przejściu kilku przecznic zatrzymali się przed największą i najstarszą, położoną w centrum karczmą "Na Królewskim Trakcie". Tore zastanawiał się co zrobi Srebrzysty. Czy da mu pieniądze na pobyt do wiosny? Kapitan kazał rozlokować się zbójnikom w karczmie a Toremu odebrał miecz i polecił iść ze sobą. Szli z powrotem na obrzeża Lerku. Tore stwierdził, że zmierzają do "U borsuka". W środku stołowała się królewska delegacja z Narnii. Niedźwiedzie, Psy, Lwy a nawet Konie zajmowały miejsca przy specjalnie przystosowanych stolikach albo po prostu przy ozdobnych żłobach. Między nimi uwijała się służba. Edmund i Łucja dostrzegli Torego. Spojrzenia królewskiego rodzeństwa powędrowały od twarzy do pustego pasa Torego. Zauważyli brak broni i zaczęli coś szeptać. Wydawało się, że wszystkie miejsca są zajęte, ale Srebrzysty pewnie zmierzał do najciemniejszego kąta sali. Tam przy stoliku zastawionym na cztery ludzkie osoby czekali dwaj "kuzyni" w czarnych płaszczach. Po krótkim powitaniu zasiedli wszyscy do kolacji. Tore mógł wreszcie najeść się do syta. Posiłek spożyli w milczeniu, gdyż Mówiące Zwierzęta czyniły taki rwetest, że nie dało się rozmawiać. Potem "kuzyni" wymienili skinienia głowy z Kapitanem i ruszyli razem na piętro. Srebrzysty oznajmił Toremu: - To są ludzie twojego ojca, zabiorą cię do Kerudy. - Jak? - zapytał machinalnie choć już się domyślał. Przypomniały mu się Pegazy widziane na polanie. Dotarli pod jakieś drzwi. Kapitan i "kuzyni" uśmiechnęli się tajemniczo. - Sam się przekonasz jak. Zostań tutaj. My porozmawiamy trochę i wrócimy do ciebie - rzekł jeden z czarnych płaszczy otwierając drzwi. - Jutro ruszamy do Kerudy. Zamknęli drzwi na klucz i wyszli a ich kroki na korytarzu szybko ucichły. W pokoju panował półmrok, jedynie niewielka poświata biła od drew płonących na kominku. Nagle jakiś cień poruszył się przy oknie. - Witam mordercę mego brata - rozległ się znajomy i jednocześnie złowrogi głos. To był Nikitar. Karzeł zmierzał w kierunku Torego z wyciągniętym sztyletem. - Zginiesz tu gdzie on i tak jak on. - A więc o to chodziło? - zaskoczony Tore zsunął plecak z ramion i przyjął postawę obronną. - O to. Od początku. Od jesieni. Krążyli wokół siebie czujnie wypatrując okazji do uderzenia. - Przecież poratowałeś mnie dzisiaj. - Bo prawo wymaga aby zemsta dokonała się w miejscu zbrodni. - Srebrzysty kazał? - Ten głupiec kazał zostawić cię w spokoju - karzeł zaśmiał się. - Ale mnie nie obchodzi twój ojciec. Nie jestem Telmarem tylko Czarnym Karłem, dla mnie zemsta jest święta! W tym momencie rzucił się na Torego, jednak zamiast użyć noża niespodziewanie zanurkował pod rękami chłopaka i uderzył go z całej siły głową w brzuch. Tore poczuł, że leci w tył a zjedzona niedawno kolacja podchodzi mu do gardła. Upadając trafił głową w gzyms kominka i stracił przytomność. Kiedy się ocknął, izbę wypełniał blask. Źródłem światła, które oświetlało ale nie raziło, był olbrzymi Lew stojący nad zzieleniałym ze strachu karłem. - Mówiłeś coś o prawie Czarnych Karłów Nikitarze - dźwięczny i władczy a jednocześnie w jakiś sposób łagodny głos Lwa przenikał Torego do wewnątrz. Natychmiast pojął, że to musi być Aslan. Karzeł pod wpływem słów Lwa zaczął dygotać. - Słucham co to było? - Zem...sta musi doko...ko...konać się w miejscu zbrodni - wyjąkał karzeł. Aslan ryknął. - Czy to całe prawo zemsty? Ale Nikitar nie potrafił już wydobyć z siebie żadnego słowa. - W takim razie ja ci przypomnę prawo. Jeśli bracia ofiary zgodzą się, żeby morderca zastąpił zabitego, wtedy prawo do zemsty ustaje. Karzeł skulił się tak, jakby chciał schować się w mysią dziurę. - Jak głosowałeś ty? Jak głosowali twoi bracia? I czy ten Syn Adama nie stał się zgodnie z prawem waszym bratem? - Aslan groźnie wpatrywał się w karła a koniec jego ogona drgał jakby za chwilę Wielki Kot miał skoczyć na Nikitara, ale zamiast tego powiedział tylko - Wyjdź stąd - a karzeł wyprężony niczym lunatyk wstał, odwrócił się i przeszedł przez zaryglowane drzwi na drugą stronę. Tore jeszcze nie zdołał otrząsnąć się ze zdumienia, gdy Aslan odwrócił się i rzekł - Teraz twoja kolej Synu Adama. Chłopak poczuł, że unosi się w powietrzu i leci w kierunku okna. Nogi, które powinny zawadzić o ścianę przeniknęły przez nią jak przez mgłę. Na zewnątrz poszybował nad ulicą w kierunku niedalekiej świątyni Aslana. Przeniknął przez jej mur i wylądował na parapecie małego okienka umieszczonego pod sufitem. W świątyni było dosyć widno, gdyż na ścianach płonęły pochodnie. W ich świetle dostrzegł, że na jednej z ławek ustawionych wokół centralnie położonego okrągłego ołtarza siedzą trzy postacie. Byli to "kuzyni" i Srebrzysty. Chciał krzyknąć, aby mu pomogli, lecz coś kazało mu milczeć i przysłuchiwać się toczącej się rozmowie. - Tisrok, oby żył wiecznie, ruszył przez pustynię z całą swoją potęgą i zamierza zdobyć za jednym zamachem Archelandię i Narnię - mówił "kuzyn". Srebrzysty wybuchnął gromkim śmiechem. - Znowu? Czy przegrana Rabadasza Śmiesznego niczego go nie nauczyła? "Kuzyni" nawet się nie uśmiechnęli. - Te bękarty z Narni przyjechały tu szukać pomocy. - Co zrobi król? - Virenh ze wszystkich swoich zaufanych oficerów najchętniej słucha Katzu Fillertina. A teraz młody Fillertin jest w naszych rękach, więc Katzu powie to co mu każemy. Mówili o nim! Tore zamarł w bezruchu i wstrzymał oddech. Bał się, że go odkryją. - A wy powiecie to co każe wam Tisrok? - Oby żył wiecznie - dokończyli głucho "kuzyni". Jeden z nich wyciągnął spod płaszcza ciężki mieszek i wręczył Srebrzystemu. Kapitan wstał i ruszył ku wyjściu.