180
Szczegóły |
Tytuł |
180 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
180 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 180 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
180 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henryk Sienkiewicz "Nowele"
spis tre�ci
analiza utwor�w str. 2
"Powie�� z Mariipozy" str. 5
"Bartek Zwyci�sca" str. 11
"Janko Muzykant" str. 41
* str. 56
Nowelistyczn� tw�rczo�� Henryka Sienkiewicza (dominowa�a w jego
pisarstwie do r. 1883) mo�na u�o�y� w trzy, krzy�uj�ce si�, kr�gi
tematyczne: ( ch�opski, ( antyzaborczo-patriotyczny, (
ameryka�ski (b�d�cy wynikiem obserwacji podj�tych w podr�y do
Ameryki w l. 1876-78). Jako motyw najcz�stszy powraca w nich
niezawiniona niedola bohater�w: bezradno�� ciemnego i oszukanego
ch�opa ("Szkice w�glem", "Bartek Zwyci�zca"), bezradno��
krzywdzonego dziecka ("Z pami�tnika pozna�skiego nauczyciela"),
obraz skutk�w cywilizacji ("Orso", "Sachem")
Narracja tych utwor�w oscyluje pomi�dzy uj�ciem groteskowym
(zw�aszcza w nowelach ch�opskich) a liryczno-patetycznym.
Sienkiewicz zmierza� w stron� umiaru i harmonii stosowanych
efekt�w, dba� o pow�ci�gliwo�� stylistyczn� i stara� si� osi�gn��
zwarto�� kompozycyjn� oraz efektowne zako�czenie Du�o uwagi
po�wi�ca� te� elementom opisowym, celuj�c w perspektywicznym
uj�ciu krajobrazu oraz w oddaniu jego kolorystycznych i
�wietlnych walor�w. "Bartek Zwyci�zca" (1882)
Bartek S�owik z wielkopolskiego Pogn�bina zostaje powo�any do
niemieckiego wojsk na wojn� z Francja. Nie rozumie, �e walczy za
cudz� spraw�, i jest dumny ze zdobytych odznacze�. Wraca do domu
os�abiony i zdemoralizowany. Gospodarstwo podupada i jego �ona,
Magda, musi zad�u�y� si� u Niemc�w. Bartek wdaje si� w b�jk� z
niemieckim nauczycielem, kt�ry uderzy� jego syna i zostaje
skazany na 3 miesi�ce wi�zienia. �ona dziedzica Pogn�bina, pani
Jarzy�ska, obiecuje pomoc, je�li w wyborach do berli�skiego
parlamentu Bartek b�dzie g�osowa� na jej m�a. Jednak S�owik,
pos�uszny nakazowi landrata i pruskich oficer�w, oddaje g�os na
niemieckiego kandydata. On te� zostaje wybrany. "Zwyci�zca spod
Sedanu" traci gospodarstwo i musi odsiedzie� kar�. Bohater utworu
to ofiara antypolskiej polityki pruskiej w Pozna�skiem: ( zostaje
wcielony do obcej armii i wykorzystany; walczy i nara�a swoje
�ycie w imi� obcego, wrogiego pa�stwa, zaborcy i gn�biciela
narodu polskiego, ( og�upiony propagand�, walczy dzielnie, z
nies�ychanym oddaniem, m�stwem i zapa�em, w czym pomaga mu
niezwyk�a si�a fizyczna, poczucie dyscypliny i ch�opska
zaci�to��, ( wierzy naiwnie, �e dopomo�e tym rodakom z
Pozna�skiego, Zaborcy wykorzystuj� jego bohaterstwo oraz �le
poj�te poczucie obowi�zku. Za brak pe�niejszej �wiadomo�ci
narodowej w masach ch�opskich win� ponosz� sfery ziemia�skie i
inteligencja. ( leniwy, porywczy, sk�onny do pija�stwa, ale pe�en
wiary w przysz�o�� powraca do domu, ( tu wierz�c w sprawiedliwo��
broni dziecka krzywdzonego przez nauczyciela, ( nie maj�c
absolutnie rozeznania politycznego i narodowego oddaje sw�j g�os
na niemieckiego kandydata, ( pozbawiony gospodarstwa rusza do
miasta - "tak odwdzi�czyli si� Niemcy zwyci�zcy spod Gravelotte".
Ch�op spe�nia swoje obowi�zki wobec pa�stwa, ale ono nic nie robi
w jego obronie. "Szkice w�glem" (1877)
2 po�. XIX w., zab�r rosyjski. W w�jtowej kancelarii we wsi
Barania G�owa pisarz gminny Zo�zikiewicz namawia w�jta Burka, aby
zamiast jego syna odda� do wojsk ch�opa, Warzona Rzep�. M�oda
Rzepowa podoba si� pisarzowi. Udaje si� wi�c do zagrody
gospodarzy i pod nieobecno�� m�a napastuje m�od� kobiet�. W
obronie gospodyni staje pies. Zdenerwowany pisarz odgra�a si�,
�e po�le Rzep� "w so�daty". Kilka dni p�niej Burak i �awnik
Gomu�a upijaj� Rzep�, a Zo�zikiewicz podsuwa mu do podpisania
umow�, ok�amuj�c, �e dotyczy ona lasu. Po przebudzeniu ch�op
dowiaduje si�, �e podpisa� kontrakt w ramach kt�rego ma p�j�� do
wojsk. Nast�pnego dnia Rzepowie id� do gminy ze skarg�. Jednak
Zo�zikiewicz tak przedstawia spraw�, �e Rzepa zostaje skazany na
dwie doby wi�zienia oraz wniesienie op�aty "na kancelaryjne". W
niedziele po nabo�e�stwie Rzepowa idzie do ksi�dza, by prosi� go
o pomoc. Duchowny radzi odda� si� modlitwie. Z kolei dziedzic
Skorabiewski nie chce miesza� si� do spraw wsi i ch�op�w.
Rzepowie decyduj� si� przedstawi� spraw� naczelnikowi powiatu.
Kobieta rusza z ma�ym dzieckiem do miasteczka Os�owice,
oddalonego o trzy mile. Dotar�szy na miejsce, jest tak zm�czona,
zagubiona i wystraszona, �e urz�dnicy s�dz�c, i� jest pijana,
odprawiaj� j� z niczym. W drodze powrotnej dwukrotnie traci
przytomno��. Tymczasem m�� pije z rozpaczy. �yd radzi
nieszcz�snej, by uda�a si� do Zo�zikiewicza. Pisarz natychmiast
wykorzystuje okazj� i uwodzi kobiet�. Po jej powrocie do domu
Rzepa zabija j� siekier� i podpala dworskie zabudowania. Z
epilogu dowiadujemy si�, �e pisarz doskonale zdawa� sobie spraw�,
�e dokument podpisany przez Rzep� nie ma �adnej warto�ci, liczy�
jednak na ciemnot� ch�op�w. Unikn�wszy zemsty zdradzonego m�a,
cieszy si� nadal szacunkiem i pe�ni funkcj� urz�dnicz�. Autor
pos�uguje si� tu narracj� gaw�dziarsk�, obfituj�c� w liczne
dygresje, felietonow�, pozornie �artobliw�. Nowela ukazuje
niedol� i wyzysk ch�opa w Kr�lestwie po uw�aszczeniu: Wawrzon
Rzepa to:
( ciemny, zacofany, prymitywny i naiwny ch�op,
( posiada zaledwie 3 morgi ziemi, na utrzymanie rodziny dorabia
praca w lesie, ( przekroczy� ju� wiek poborowy i nie grozi mu
pob�r do wojsk, ale niepi�mienny i nie�wiadomy swoich praw daje
si� zwie�� intrydze urz�dnika. Jego �ona to:
( �atwowierna i bezkrytyczna kobieta bardzo oddana m�owi i
rodzinie, ( z ca�ych si� pr�buje pom�c m�owi, ale jej zabiegi
nie przynosz� �adnego skutku; pope�nia b��dy z nie�wiadomo�ci.
Sprawcami nieszcz�� rodziny s� na r�wni:
( pisarz gminny (oszust, �ap�wkarz i denuncjator, uosobienie
negatywnych cech carskiego aparatu w�adzy; jako m�ody ch�opak
bra� udzia� w powstaniu styczniowym, ale schwytany w niewol�
szybko zmieni� si� w szpiega; teraz robi karier� wykorzystuj�c
ciemnot� ch�op�w i ich l�k przed w�adz�), ( ziemia�stwo (nie
interesuje si� sprawami ch�op�w, uchyla od pracy w samorz�dach
wiejskich; oboj�tne na sprawy wsi), ( kler (oboj�tny na krzywd�
ludzi, koi cierpienia jedynie modlitw�, a w rzeczywisto�ci
wspiera bogaczy). "Z pami�tnika pozna�skiego nauczyciela" (1879
r.)
Utw�r napisany w formie pami�tnika. Nowela wydana wpierw we
Lwowie, pt. "Z pami�tnika korepetytora" (ukazuje stosunki
panuj�ce w szkolnictwie warszawskim), nast�pnie w Warszawie, ale
ze wzgl�du na cenzur� pod zmienionym tytu�em. Korepetytor
Wawrzynkiewicz wspomina swego ucznia Michasia. Matka ch�opca,
kt�ra straci�a m�a w Powstaniu Styczniowym, pok�ada�a w synu
wielkie nadzieje. Obci��ony t� �wiadomo�ci� jedenastoletni ucze�
pruskiego gimnazjum traci� zdrowie, �l�cz�c nad ksi��kami do
p�nej nocy. Nie uzyskiwa� jednak zadawalaj�cych wynik�w, gdy�
nie potrafi� znie�� szykan narodowych i nienaturalnych warunk�w
nauczania. Usuni�ty ze szko�y, zachorowa� na zapalenie m�zgu i
umar�. Nowela ukazuje los dziecka w szkole zaborczej:
( bezlitosne t�pienie wszelkich przejaw�w polsko�ci poprzez
prze�ladowanie mowy i kultury polskiej oraz d�awienie uczu�
patriotycznych, ( dr�czenie dzieci wrogim systemem (�ledzenie,
podejrzewanie, straszenie, stosowanie surowych kar), "Sachem"
Miejscem akcji jest Antylopa, miasto w Teksasie za�o�one przez
niemieckich osadnik�w na zgliszczach india�skiej osady Chiavatty.
Jej mieszka�cy (plemi� Czarnych W��w) zosta�o wymordowane przez
osadnik�w. Ostatni przedstawiciel plemienia, syn sachema (wodza),
zosta� uratowany z rzezi i wychowany w cyrkowej trupie. Utw�r
porusza kwesti� wynaradawiania Indian w Ameryce:
( akcja rozgrywa si� ok. 1879 r. i si�ga lat 50-tych XIX w.,
okresu najintensywniejszej kolonizacji Ameryki P�nocnej, (
bohaterem jest Sachem, Indianin, kt�ry pod wp�ywem �rodowiska nie
tylko zapomnia� o swym pochodzeniu, ale wr�cz wypar� go si�,
wyra�aj�c w ten spos�b zgod� na los wsp�ziomk�w Utw�r ukazuj�c
tragedi� Indian jest wstrz�saj�cym protestem przeciw krzywdzie
i tragedii ludzkiej. Wyra�na jest analogia mi�dzy Indianami w
Ameryce a Polakami pod zaborami, poddanymi zabiegom germanizacji
i rusyfikacji. "Orso"
W miasteczku Anaheim w po�udniowej Kalifornii, w Ameryce ko�czy
si� winobranie. Przybyli Indianie i Murzyni z g�r roztasowuj� si�
na ulicach, oczekuj� na prac�. W miasteczku zago�ci� r�wnie�
cyrk. Dyrektor Hirsz dba o reklam� przedstawienia. Krzykliwe
afisze rozg�aszaj�, �e gwo�dziem programu jest Orso, "Herkules
ameryka�ski" p�krwi Indianin, niezwyk�y si�acz, kt�ry z
�atwo�ci� unosi pi�kn� tancerk�, Jenny. Niestety robotnicy
przepili ju� wi�kszo�� pieni�dzy i przedstawienie nie ma
powodzenia. Rozz�oszczony dyrektor za domniemane pr�niactwo
straszliw� ch�osta karze Orso, ale gdy pr�buje to samo zrobi� z
dziewczyn�, Indianin staje w jej obronie. Na nic zda�a si�
interwencja czterech ros�ych Murzyn�w. Orso pokonuje wszystkich
i razem z Jenny opuszcza cyrk. Z ogromnym trudem przebyli
pustynie, a w kanionie w g�rach Santa Anna stary akwater nakarmi�
ich i "odt�d troje tych ludzi p�dzi�o �ycie razem" na odludziu.
Nowela ukazuje stosunek kolonizator�w do ludno�ci miejscowej: (
dwoje nieszcz�liwych artyst�w cyrkowy Orso (nied�wied�) i
m�odziutka Jenny marz� o innym �wiecie, znanym im z Biblii,
jedynej dost�pnej im ksi��ce, ( tubylcy, na kt�rych
zainteresowanie przedstawieniem liczy� dyrektor, s� odra�aj�cy
ale budz� lito�� (wiecznie pijani, zara�eni chorobami
przywleczonymi przez bia�ych ludzi, �yj� niczym niewolnicy na
w�asnej ziemi).
"Powie�� z MariiPozy"&
By�em tylko jakby przelotem w Maripozie i r�wnie pobie�nie
zwiedzi�em jej okolice. By�bym si� jednak d�u�ej zatrzyma� i w
mie�cie, i w hrabstwie, gdybym by� wiedzia�, �e o kilkana�cie mil
od miasta �yje w lesie prototyp mego Latarnika. Przed niedawnym
czasem pan M., kt�ry jednocze�nie ze mn� by� w Kalifornii,
przeczytawszy Latarnika, opowiedzia� mi spotkanie z podobnym do
niego zupe�nie polskim skwaterem. Opowiadanie to powtarzam
wiernie co do tre�ci. ...Po drodze do Big Trees, czyli olbrzymich
drzew kalifornijskich, zajecha�em do Maripozy. Miasto to liczy�o
przed niedawnymi jeszcze laty do pi�tnastu tysi�cy mieszka�c�w,
obecnie jest ich dziesi�� razy mniej. Wiadomo, �e w Nowym �wiecie
miasta rodz� si� jak grzyby, ale te� cz�sto maj� �ywot motyli.
Tak by�o i z Maripoz�. P�ki rzeczka Maripoza prze�wieca�a
z�ocistym dnem, a na brzegach osadza�a zielonawe grudki drogiego
metalu, roili si� tu g�rnicy ameryka�scy, "gambusinos" z Meksyku
i kupcy z ca�ego �wiata. Potem wszystko to wyw�drowa�o. "Z�ote"
miasta s� nietrwa�e, bo z�oto pr�dzej czy p�niej musi si�
wyczerpa�. Dzi� miasto Maripoza ma z tysi�c mieszka�c�w, a brzegi
rzeki Maripozy pokry�y si� ju� na nowo g�stwin� wierzb
p�acz�cych, drzewa bawe�nianego i innych pomniejszych krzew�w.
Tam, gdzie dawniej g�rnicy �piewywali wieczorami: "I crossed
Mississippi ", obecnie �piewaj� kojoty. Miasto sk�ada si� z
jednej ulicy, na kt�rej najpi�kniejszym budynkiem jest szko�a;
drugie po niej miejsce trzyma "Capitol", trzecie hotel pana
Billinga, obejmuj�cy zarazem grocerni�, "saloon", to jest szynk,
i "bakery", czyli piekarni�. Kilka innych sklep�w �wieci
wystawami wzd�u� ulicy. Ruch jednak handlowy jest tu bardzo
niewielki. Sklepy zaopatruj� potrzeby samego tylko miasta, bo w
okolicy ma�o jest fermer�w. Ca�e hrabstwo ma jeszcze nader
nieliczn� ludno��, po wi�kszej za� cz�ci szumi olbrzymimi
lasami, w kt�rych z rzadka siedz� skwaterowie. Gdy dyli�ans nasz
wje�d�a� do miasta, by�o w nim niezwykle ludno, przybyli�my
bowiem w pi�tek, a to jest dzie� targowy. Skwaterowie przywo��
w ten dzie� mi�d do grocerni, w kt�rej w zamian zaopatruj� si�
w rozmaite artyku�y �ywno�ci. Inni przyp�dzaj� trzod�, fermerowie
dostawiaj� zbo�e. Lubo emigracja nap�ywa do Maripozy bardzo
poma�u, znajdowa�o s�� wszelako i kilka woz�w emigranckich, kt�re
�atwo pozna� po bia�ych, wysokich dachach i po tym, �e mi�dzy
ko�ami zwykle upi�ty jest na �a�cuchu pies, szop albo
nied�wiadek. Ruch przed hotelem panowa� niema�y, gospodarz za�
hotelu, pan Billing, kr�ci� si� na wszystkie strony, roznosz�c
d�in, whisky i brandy. Na pierwsze wejrzenie pozna� on we mnie
cudzoziemca jad�cego do Big Trees, poniewa� za� tacy tury�ci
stanowi� najpo��da�sz� dla niego klientel�, dlatego zaj�� si� mn�
ze szczeg�ln� troskliwo�ci�. By� to niem�ody ju� cz�owiek, ale
ruchliwy i �ywy jak iskra. Tak po jego ruchach, jak i po twarzy
�atwo by�o pozna�, �e nie by� to Prusak. Z wielkim ugrzecznieniem
wskaza� mi m�j pok�j. Obja�ni�, �e ju� jest po brekfe�cie, ale
je�eli sobie �ycz�, podadz� mi natychmiast je�� w "dining room".
- Gentleman zapewne z San Francisco?
- O, nie. Z dalszych stron.
- All right! Zapewne do Big Trees?
- Tak jest.
- Je�eli pan �yczy sobie obejrze� fotografie drzew, wisz� one na
dole. - Dobrze, zaraz zejd�.
- Czy d�ugo pan zabawi w Maripozie?
- Kilka dni. Potrzebuj� odpocz��, a przy tym chc� widzie�
okoliczne lasy. - Polowanie tu doskona�e. Niedawno zabito pum�. -
Dobrze, dobrze. Tymczasem p�jd� spa�.
- Good bye! Na dole jest ksi��ka hotelowa, w kt�rej pan raczysz
zapisa� swoje nazwisko. - Dobrze...
Po�o�y�em si� spa� i spa�em a� do obiadu, o kt�rym oznajmiono
uderzeniami pa�ki w blaszan� g�rnicz� miednic�. Zeszed�em na d�
i przede wszystkim zapisa�em si� do ksi��ki, nie omieszkawszy do
swego nazwiska doda�: "from Poland". Nast�pnie uda�em si� do
"dining roomu". Targ widocznie ju� si� sko�czy�, handluj�cy
rozjechali si� do dom�w, bo do obiadu zasiad�o kilka tylko os�b.
Dwie familie fermerskie, jaki� jegomo�� bez oka i bez krawata,
miejscowa nauczycielka, kt�ra widocznie stale mieszka�a w hotelu,
i jaki� starzec, o ile z ubioru i broni mog�em wnosi� - skwater.
Jedli�my w milczeniu przerywanym tylko kr�tkimi frazesami:
"Chcia�bym panu podzi�kowa� za chleb" lub "za mas�o", lub "za
s�l". W ten spos�b siedz�cy dalej od chleba, mas�a lub soli
prosz� o posuni�cie tych przedmiot�w bli�ej nich siedz�cych
s�siad�w. By�em zm�czony i nie chcia�em rozpoczyna� rozmowy.
Rozgl�da�em si� natomiast po pokoju, kt�rego �ciany, jak rzek�
pan Billing, by�y zawieszone fotografiami drzew olbrzymich. Wi�c
"Father of the Forest", czyli ojciec lasu, zwalony ju�. Nie m�g�
jednak ud�wign�� swoich 4000 lat na grzbiecie! D�ugo��: 450 st�p,
obw�d 112. �adny tatu�! Wierzy� si� nie chce oczom i podpisom.
"Grizzled Giant": 15 �okci �rednicy. No! nawet �ydzi nasi
namy�laliby si�, gdyby im kazano odstawi� tak� ro�link� do
Gda�ska. Dusza skaka�a mi z rado�ci na my�l, �e wkr�tce zobacz�
w naturze i w�asnymi oczyma t� grup� drzew, a raczej wie�
kolosalnych, stoj�cych samotnie w lesie... od potopu. Ja,
warszawiak, ujrz� w�asnymi oczyma "ojca", dotkn� jego kory, a
mo�e kawa� jej przywioz� do Warszawy na dow�d sceptykom, �e
naprawd� by�em w Kalifornii. Cz�owiek, gdy si� tak zab��ka,
samemu sobie wydaje si� dziwnym i mimo woli cieszy si� my�l�, jak
to b�dzie opowiada� za powrotem i jak miejscowi sceptycy nie b�d�
mu wierzyli, by by�y na �wiecie drzewa maj�ce pi��dziesi�t sze��
�okci obwodu. Rozmy�lania te przerwa� mi g�os Murzyna: - Czarnej
kawy? bia�ej?
- Czarnej, jak sam jeste� - chcia�em odpowiedzie�, ale odpowied�
by�aby nietrafn�, stare bowiem Murzynisko mia�o bia�� jak mleko
czupryn� i ledwo nogi w��czy�o ze staro�ci. Tymczasem obiad si�
sko�czy�. Wstali wszyscy. Ojciec fermer zapcha� sobie �uchwy
tytuniem, mama fermerka, siad�szy na biegunowym krze�le, pocz�a
si� buja� zawzi�cie, a c�rka jasnow�osa, grzywiasta Polly czy
Katty, posz�a do pianina i po chwili us�ysza�em: - "Yankee Doodle
is going down town..."
- Nie mnie bra� na Yankee Doodle! - pomy�la�em sobie. - Od New
Yorku do Maripozy graj� mi to panny na fortepianach, �o�nierze
na tr�bkach, Murzyni na band�ach, dzieci na kawa�kach wo�owych
�eber. Zapomnia�em! Jeszcze na okr�cie prze�ladowa�a mnie Yankee
Doodle. Z czasem w Ameryce zjawi si� zapewne choroba: Yankee-
Doodle-fobia! Zapali�em cygaro i wyszed�em na ulic�. Lekki mrok
ogarnia� przestworze. Wozy si� porozje�d�a�y, emigranci r�wnie�.
By�o cicho i uroczo. Zach�d rumieni� si� zorz�, wsch�d ciemnia�.
By�o mi jako� weso�o i dobrze. �ycie wyda�o mi si� nader
przyjemnym, lekkim, swobodnym. Z ogr�dk�w przy domach dochodzi�y
mnie �piewy, gdzieniegdzie w�r�d krzew�w mign�a bia�a sukienka,
gdzieniegdzie para jasnych oczu. Co za �liczny by� wiecz�r!
Szkoda tylko, �e w Ameryce obywatele maj� zwyczaj wieczorami
pali� �miecie na ulicy. Zapach dymu bardzo niepotrzebnie miesza
si� oto z zapachem r� i �wie�� woni� pobliskich las�w. Od czasu
do czasu z przyleg�ych do miasteczka p�l i g�stwin dolatywa�y
odg�osy pukaniny ze strzelb, bo niemal wszyscy mieszka�cy
Maripozy s� my�liwymi; zreszt� ruch ju� usta�, �miecie
dogorywa�y. Na ulicy spotka�em kilka os�b i nie wiem, czy mimo
woli w�asne swoje usposobienie przenios�em na twarze innych, ale
w�r�d �agodnych blask�w zachodu wszystkie te twarze wyda�y mi si�
dziwnie zadowolone, spokojne i szcz�liwe. - Mo�e te� - my�la�em
sobie - �yje si� tu cicho, spokojnie i szcz�liwie, w tym
nieznanym, zapad�ym w lasach k�cie �wiata. Mo�e te� w tej
ameryka�skiej swobodzie dusza tak rozpromienia si� i �wieci
�agodnym �wiat�em jakby robaczek �wi�toja�ski. Tu przy tym i
nieg�odno, i niech�odno, i przestrzeni du�o, jest si� gdzie
rozkurczy�, jest r�ce gdzie wyci�gn��... A przy tym te lasy tak
spokojne, ach! jak spokojne!... Kilku Murzyn�w id�cych naprzeciw
mnie �piewa�o do�� d�wi�cznymi g�osami, szcz�ciem nie Yankee
Doodle, ale Srebrne nitki. - Dobry wiecz�r panu - rzekli
uprzejmie przechodz�c ko�o mnie. I ludzie tu jacy� �yczliwi,
grzeczni. Doprawdy, gdy przyjdzie staro��, pomy�l� nieraz o tej
cichej Maripozie. Z wysoka dolecia� mnie g�os �urawi ci�gn�cych
gdzie� ku Oceanowi. Rozko�ysa�em si� i rozmarzy�em. Dziwne
zebranie wra�e�, ale wr�ci�em do hotelu prawie rozrzewniony i
jaki� t�skny. Pocz��em my�le� o domu, o moich i tak�e zacz��em
�piewa�, ale nie Yankee Doodle. O nie! �piewa�em: "U nas inaczej!
inaczej! inaczej!"... - Puk, puk, puk!
- Ciekawym, kto to by� mo�e? - pomy�la�em.
- Puk! puk!
- Come in.
Wszed� gospodarz. Co u licha! co za kraj! I ten ma min� zupe�nie
wzruszon�. Zbli�a si� do mnie, �ciska mnie silnie za r�k� i nie
puszczajac mej d�oni, oddala si� na d�ugo�� ramienia, patrz�c na
mnie tak, jakby mnie chcia� b�ogos�awi�. Otwieram usta i moje
zdziwienie r�wna si� jego rozrzewnieniu. - Zobaczy�em w ksi�dze
hotelowej - m�wi - pan jeste� z Polski? - Tak jest. Czy i pan
Polak?
- O nie! Jestem Bade�czyk.
- To pan by� w Polsce?
- O nie! nigdy...
- A wi�c?...
Moje oczy otwieraj� si� r�wnie szeroko, jak usta...
- Panie - rzecze gospodarz - s�u�y�em pod Mieros�awskim.
- Tam do licha!
- To by� bohater! to najwi�kszy w�dz w �wiecie! Jak�em
szcz�liwy, �e pana widz�... Czy on �yje jeszcze?
- Nie, umar�.
- Umar�! - m�wi Niemiec i siad�szy ci�ko opuszcza r�ce na
kolana, a g�ow� na piersi. Nie wiedzia�em sam, co mam robi�. Nie
podziela�em entuzjazmu pana Billinga dla M., ale w tej chwili
entuzjazm ten by� mi mi�ym i pochlebia� mi. Tymczasem pan Billing
zwyci�a sw�j smutek i uwielbienie jego dla M. p�ynie kaskad�,
wobec kt�rej niczym Niagara albo Yosemita Falls. O uszy moje
obijaj� si� imiona kilku bohater�w staro�ytno�ci, kilku ze
�rednich wiek�w, nast�pnie Waszyngtona, Lafayetta, Ko�ciuszki i
Mieros�awskiego; potem s�ysz� wyrazy takie, jak swoboda, post�p,
cywilizacja - s�ysz� setkami, tysi�cami. Wymowny jenera� mia�
widocznie wymownych szeregowc�w. - To by� cz�owiek idealny! -
wykrzykuje na koniec m�j gospodarz. - By� czy nie by�, mniejsza
o to! - my�l� sobie - ale faktem jest, �e ty, pozytywny Niemcze,
je�li masz w sobie co� idealnego, to dziwnym zbiegiem
okoliczno�ci zawdzi�czasz to Polakowi. Gdyby nie on, ergo, gdyby
nie my, my�l twoja nie ulecia�aby mo�e nigdy ponad dolary,
business i zyski ze swego hotelu. �apa�by� tylko chciwie turyst�w
jad�cych do Big Trees i skaka� ko�o nich, jak ko�o mnie skaka�e�,
a teraz oto duch wy�szy dmie przez ciebie jak przez dudy organ�w
- i wyrzucasz s�owa, kt�re ju� skwa�nia�y jak stare piwo w
Europie, ale kt�re nie przesta�y by� najszlachetniejszymi
s�owami, na jakie si� zdoby� j�zyk ludzki. W starej Europie jest
tylko mo�e jedyny k�t, gdzie je bior� jeszcze na serio i czasem
wymawiaj� ze �z� w oku, a czasem z b�lem, �e inni poniewieraj�
tymi skarbami lub na nich gwi�d��, jak na dziurawych orzechach.
Ale trudno... I o owym k�cie czasem tak�e... trudno - o jak
trudno! Co za poczciwy jaki� Niemiec; nie imponuje mu nic a nic
Sadowa ani Sedan, on tylko wspomina M. i swoje Bade�skie. Co za
poczciwy Niemiec! Adres jego: Billing's Hotel, Kalifornia,
Maripoza County. Warto zanotowa� adres takiego Niemca. Trzeba�
a� do Maripozy po niego jecha�! All right!
On tymczasem powtarza: "Ach ten M...!", i obciera oczy, wyra�nie
obciera oczy. Dusza z�ota! - Tak mi mi�o, �e pana widz�, jakbym
si� napi� whisky z imbirem! - m�wi do mnie. �ciska moj� d�o�,
�ciska j� po raz drugi, trzeci i zabiera si� ku drzwiom. Przy
drzwiach wali si� r�k� w czo�o, a� plas�o. - Ale! - m�wi. - Otom
zapomnia�! Przecie tu jest pa�ski rodak. - W Maripozie?
- Nie, on mieszka w lesie. Ale w pi�tek przyje�d�a na targ z
miodem i zostaje na noc. Stary cz�owiek. Bardzo dobry, bardzo
dobry! On tu ju� jest ze dwadzie�cia lat. Jeszcze tu nikogo nie
by�o, jak on przyszed�. Jutro go panu przyprowadz�. - Jak�e si�
nazywa?
Niemiec staje i poczyna si� w g�ow� drapa�, jak pierwszy lepszy
polski Bartek. - O! I don't know! Nie wiem! - m�wi. - Co� bardzo
trudnego. Nazajutrz, ledwiem wsta�, ju� m�j Niemiec jeszcze przed
brekfestem przyprowadzi� mi rodaka. Natychmiast pozna�em w nim
starca, kt�ry wczoraj jad� ze mn� obiad. By� to cz�owiek wysoki,
bardzo nawet wysoki, ale pochylony mocno. Mia� bia�� g�ow�, bia��
brod� i niebieskie oczy, kt�re utkwi� we mnie od razu z jak��
dziwn� uporczywo�ci�. - Zostawiam pan�w samych - rzek� Niemiec.
Zostali�my tedy sami i patrzyli na siebie przez d�ugi czas w
milczeniu. Po prawdzie, by�em jaki� zmieszany widokiem tego
starca, podobniejszego do Wernyhory ni� do przeci�tnego rodaka. -
Zw� si� Putrament - ozwa� si� starzec. - Aza nazwisko moje obce
jest uszom twoim? - Nazwisko moje M. - odpar�em. - Pa�skie obi�o
mi si� o uszy. Zdaje si� z Litwy? Co� istotnie przypomina�o mi
si� z Pana Tadeusza, co� "Putrament z Pikturn�" w opowiadaniu
Protazego o procesach. Starzec przy�o�y� r�k� do ucha.
- H�? - rzek�.
- Zdaje mi si� z Litwy?
- Podnie� g�os tw�j, albowiem wiek zepsowa� uszy moje i g�uch�
jest staro�� moja - odrzek� pan Putrament. - Czy on kpi sobie ze
mnie, czy ja g�upi jestem? - pomy�la�em - ale co� ten staruszek
m�wi j�zykiem prorok�w. C� za orygina�y spotykam w tej
Maripozie? - Pan dawno z kraju? - spyta�em.
- Dwadzie�cia dwa lata tu mieszkam i zaprawd�, pierwszym jeste�,
kt�rego ogl�dam ze stron ojczystych, gwoli czemu wzruszone jest
serce moje i uradowana dusza we mnie. Rzeczywi�cie, starzec m�wi�
g�osem dr��cym i wydawa� si� bardzo wzruszony. Co do mnie, by�em
tylko zdziwiony. Nie siedzia�em dwadzie�cia lat w lesie, Polak�w
widzia�em niedawno w San Francisco i nie mia�em powodu si�
rozczula�. Mia�em natomiast troch� ochoty wykrzykn��: co za styl!
�eby tak kto do mnie m�wi� przez dob�, to bym chyba zacz�� wy�...
Brr!... Tymczasem starzec wpatrywa� si� we mnie uporczywie i my�l
jego zda�a si� pilnie pracowa�. Kilka razy jakby pragn�� m�wi�
i uci��. Widocznym by�o, i� sam czu�, �e nie wyra�a si� jak ka�dy
inny cz�owiek. M�wi� zreszt� bardzo poprawnie, ale z trudno�ci�.
- W ziemi dalekiej st�a� j�zyk m�j i zwi�za�y si� wargi moje...
- Co prawda, to nie grzech! - pomy�la�em.
Ale weso�o�� opuszcza�a mnie. Robi�o mi si� jako� przykro i
uczu�em pewien wyrzut sumienia. Jak sobie tam m�wi, tak m�wi ten
starzec - my�la�em - ale m�wi ze wzruszeniem, z g��bokim smutkiem
i szczerze, a ja oto jakbym podrwiwa� sobie z niego. I mimowolnie
wyci�gn��em ku niemu obie r�ce. Wzi�� je i przycisn�� silnie do
swych piersi, powtarzaj�c: - Rodak! rodak!
Takie uczucie drga�o w jego g�osie, �e chwyci�o mnie wprost za
serce. W ka�dym razie mia�em przed sob� dziwn� zagadk�, a mo�e
bardzo smutn�. Pocz��em tedy patrze� na niego, jakbym patrzy� na
starego ojca. Posadzi�em go z uszanowaniem na krze�le i sam
usiad�em ko�o niego. On wci�� patrza� na mnie. - Co s�ycha� w
ziemi naszej? - spyta�.
Rozpu�ci�em j�zyk jak ko�owrot, staraj�c si� tylko m�wi� g�o�no
i jasno. W ten spos�b gada�em z p� godziny, a w miar� s��w moich
szanowna jego g�owa kiwa�a si� smutno - lub u�miech wyst�powa�
mu na usta. Powt�rzy� raz zdanie Galileusza i cz�stokro� zadawa�
mi pytania, zawsze tym samym powa�nym, dziwnym i niewyt�umaczonym
dla mnie stylem. Wszystko, com mu opowiada�, zajmowa�o go nad
wszelki wyraz. Ca�a jego dusza zbiega�a si� do oczu i ust. �yj�c
samotnie w�r�d lasu mo�e on dni ca�e my�la� tylko o tym, co
p�yn�o teraz z ust moich. Dziwny starcze, dziwna raso ludzka,
kt�ra na najodleglejsze kra�ce �wiata niesiesz jedn� my�l i jedno
uczucie! Tym �yjesz w lasach, w pustyniach i nad morzem - unosisz
cia�o swoje, a duszy oderwa� nie umiesz - i chodzisz jak b��dna
mi�dzy innymi lud�mi! Ale rasa ta wymiera z wolna. Ja wam
opowiadam o jednym z ostatnich. Opowiadanie zda si� wymys�em, a
jest rzeczywisto�ci�. Putrament mo�e �yje jeszcze w swoim lesie,
w blisko�ci Maripozy. Z opowiada� jego dowiedzia�em si�, co
nast�puje: By� pasiecznikiem, jak wi�kszo�� skwater�w. Nie jest
zbyt ubogi. Pszczo�y zarabia�y na jego �ycie. Zestarzawszy si�,
wzi�� pomocnika, ma�ego Indianina, kt�ry dogl�da pasieki. M�wi�,
�e sam dotychczas jeszcze co dzie� poluje. Zwierzyny w pobli�u
Maripozy jest mn�stwo: jeleni, antylop i ptastwa wszelakiego moc
nieprzebrana. Nied�wiedzie przerzedzi�y si� znacznie. Jego
"canyon" jest jednym z najpi�kniejszych w okolicy. Przy domu jest
cudny strumie�, tworz�cy mn�stwo kaskad - zreszt� ska�y i g�ry,
a na nich las i las nieprzebyty... Cisza, spok�j... Zaprasza�
mnie mocno, bym go odwiedzi�, ale musia�bym z powrotem czeka� a�
do nast�pnego pi�tku, wi�c z �alem nie mog�em przyj��
zaproszenia. M�wi� ci�gle, jak jaki Abraham lub Jakub... S�owa:
aza, azali, zaprawd�, lepak, przecz i w�dy - powtarza�y si� w
jego ustach co chwila. Czasami zdawa�o mi si�, �e mam przed sob�
jakiego� cz�owieka z czas�w G�rnickiego lub Skargi, kt�ry pod
ziemi� przew�drowa� do Maripozy i zmartwychwsta� tu lub �y� od
owych czas�w, jak owe Big Trees pobliskie. Ale pr�cz tego starego
j�zyka by�a w mowie jego jeszcze i jaka� dziwna uroczysto��,
polegaj�ca na toku zda�, na mn�stwie pleonazm�w, na szczeg�lnych
okre�leniach. Postanowi�em wreszcie rozwi�za� zagadk�. - Powiedz
mi, szanowny panie, sk�d ci si� wzi�� ten j�zyk? J�zyk to nie
dzisiejszy, ale stary, kt�rym ju� nie m�wi� w Polsce. U�miechn��
si�. - Jedn� ksi��k� mam w domu: Bibli� Wujka, kt�r� czytuj� co
dzie�, abym nie zapomnia� mowy mojej i nie sta� si� niemym w
j�zyku ojc�w moich... Teraz zrozumia�em. Przez kilkadziesi�t lat
w zapad�ej Maripozie nie widzia� ani jednego Polaka, nie m�wi�
z nikim. Czytywa� wi�c Wujka, i nic dziwnego, �e nie tylko jego
s�owa, ale i my�li u�o�y�y si� do miary Biblii. Inaczej ju� po
polsku nie umia� i nie m�g� umie�; oddawa� to, co czerpa�. Nie
chcia� tylko za nic w �wiecie zapomnie�. Mia� zwyczaj czytywa�
g�o�no swoj� Bibli� ka�dego ranka. Zreszt� nic wi�cej nie
dochodzi�o go ze stron ojczystych, nic, znik�d - chyba tylko szum
lasu kalifornijskiego przypomina� mu szumy litewskie. Gdy�my si�
�egnali, rzek�em:
- Za miesi�c wracam do kraju. Czy nie masz pan jakich krewnych?
brata, swata, kogokolwiek, komu by� m�g� da� zna� o sobie?
Zamy�li� si�, jakby szuka� w pami�ci jakich najdalszych krewnych
potem pocz�� potrz�sa� g�ow�: - Nikogo... nikogo... nikogo... A
jednak ten starzec czytywa� Wujka i nie chcia�... zapomnie�.
Po�egnali�my si�.
- Niech ci� prowadzi Pan! - rzek� mi na drog�.
On zaraz wyjecha� do lasu - ja, w dwa dni potem, do Big Trees.
Gdym wsiada� do dyli�ansu, mister Billing wstrz�sa� moj� r�k�,
jakby j� sobie chcia� urwa� na pami�tk�, i powtarza�: - To by�
wielki cz�owiek, panie, ten M... Good bye! Good bye! Sehr grosser
Mann! W kwadrans potem otoczy�y mnie lasy Maripozy. Nazajutrz
rankiem my�la�em sobie: w tej chwili stary Putrament czyta g�o�no
w kanionie swoj� Bibli�...
"Bartek Zwyci�sca"&
Bohater m�j nazywa� si� Bartek S�owik, ale poniewa� mia� zwyczaj
wytrzeszcza� oczy, gdy do niego m�wiono, przeto s�siedzi nazywali
go: Bartek Wy�upiasty. Ze s�owikiem istotnie ma�o mia� wsp�lnego,
natomiast jego przymioty umys�owe i prawdziwie homeryczna
naiwno�� zjedna�y mu tak�e przezwisko: G�upi Bartek. To ostatnie
by�o najpopularniejsze i zapewne samo jedno tylko przejdzie do
historii, chocia� Bartek nosi� jeszcze czwarte, urz�dowe.
Poniewa� wyrazy: cz�owiek i s�owik, nie przedstawiaj� dla ucha
niemieckiego �adnej r�nicy, a Niemcy lubi� w imi� cywilizacji
przek�ada� barbarzy�skie s�owia�skie nazwy na bardziej kulturny
j�zyk, przeto w swoim czasie przy spisach wojskowych mia�a
miejsce nast�puj�ca rozmowa: - Jak si� nazywasz? - pyta� Bartka
oficer.
- S�owik.
- Szloik?... Ach! ja. Gut.
I oficer napisa�: "Mensch".
Bartek pochodzi� ze wsi Pogn�bina, kt�rej to nazwy wsi jest
bardzo wiele w Ksi�stwie Pozna�skim i innych ziemiach dawnej
Rzeczypospolitej. By� on, nie licz�c gruntu, cha�upy i paru kr�w,
w�a�cicielem srokatego konia i �ony Magdy. Dzi�ki takiemu
zbiegowi okoliczno�ci m�g� sobie �y� spokojnie i zgodnie z
m�dro�ci� zawart� w wierszu:
Ko� srokacz - �ona Magda
Co ma B�g da� - to i tak da.
Jako� �ycie jego uk�ada�o si� zupe�nie, jak B�g da�, i dopiero
gdy B�g da� wojn�, Bartek zafrasowa� si� nie poma�u. Przysz�o
zawiadomienie, �e trzeba si� by�o stawi�, trzeba by�o porzuci�
cha�up�, grunt i zda� wszystko na babsk� opiek�. Ludzie w
Pogn�binie byli w og�le dosy� biedni. Bartek zim�, bywa�o,
chodzi� do fabryki i tym sobie w gospodarstwie pomaga� - teraz
za� co? Kto wie, kiedy si� wojna z Francuzem sko�czy? Magda, gdy
przeczyta�a kartk� powo�uj�c�, pocz�a kl��: - A�eby ich
nawidzi�o! �eby ol�n�li... Chocia�e� g�upi... jednak mi ci� �al;
Francuzy te� ci nie przepuszcz�: albo g�ow� utn�, albo co!...
Czu� Bartek, �e kobieta sprawiedliwie m�wi. Francuz�w ba� si� jak
ognia, a przy tym i jemu by�o �al. Co jemu Francuzi zrobili? po
co on tam p�jdzie i dlaczego na t� straszn� obczyzn�, gdzie nie
ma jednej duszy �yczliwej? Jak si� w Pogn�binie siedzi, to zdaje
si�, ot ni tak, ni owak, jak zwyczajnie w Pogn�binie; a jak ka��
i��, dopiero si� widzi, �e wszelako tu lepiej ni� gdzie indziej.
Ale ju� nic nie pomo�e taka dola! trzeba i��. Bartek u�ciska�
bab�, potem splun��, prze�egna� si� i wyszed� z cha�upy, a Magda
za nim. Nie �egnali si� zbyt czule. Ona i ch�opak szlochali, on
powtarza�: "No cicho-no!" - i tak znale�li si� na drodze. Tu
dopiero ujrzeli, �e w ca�ym Pogn�binie dzia�o si� to samo co u
nich. Ca�a wie� wyleg�a: droga zapchana powo�anymi. Id� oni do
stacji kolejowej, a baby, dzieci, starcy i psy odprowadzaj� ich.
Powo�anym ci�ko na sercu, kilku tylko m�odszym fajki wisz� z
g�by; kilku ju� pijanych na pocz�tek; kilku �piewa ochryp�ymi
g�osami:
Skrzyneckiego r�ce i z�ote pier�cie�ce
Ju� nie bed� wymachiwa� siabl� na wojence.
Jeden te� i drugi Niemiec z pogn�bi�skich kolonist�w �piewa ze
strachu Wacht am Rhein. Ca�y �w t�um pstry i r�nobarwny, w�r�d
kt�rego po�yskuj� bagnety �andarmskie, posuwa si� op�otkami ku
ko�cowi wsi z krzykiem, gwarem i rwetesem. Baby trzymaj� swoich
"�o�nierzyk�w" za kark i lamentuj�; jaka� staruszka pokazuje
��ty z�b i wygra�a pi�ci� gdzie� w przestrze�. Inna klnie:
"Niech wam Pan B�g policzy nasze p�akanie!"; s�ycha� wo�ania:
"Franku! Ka�ko! J�zek! b�d�ta zdrowi". Psy szczekaj�. Dzwon na
ko�ciele dzwoni. Proboszcz sam odmawia modlitwy za konaj�cych,
bo� przecie niejeden z tych, co teraz id� na stacj�, nie wr�ci.
Wojna ich bierze wszystkich, ale wojna ich nie odda. P�ugi
pordzewiej� na polach, bo Pogn�bin wypowiedzia� wojn� Francji.
Pogn�bin nie m�g� zgodzi� si� na przewag� Napoleona III i wzi��
do serca spraw� o tron hiszpa�ski. Odg�os dzwonu przeprowadza
t�umy, kt�re ju� wysz�y z op�otk�w. Mijaj� figur�: czapki i
pikielhauby lec� z g��w. Kurz z�oty wstaje na drodze, bo dzie�
jest suchy i pogodny. Po dw�ch stronach drogi zbo�e dojrzewaj�ce
szele�ci ci�kim k�osem i gnie si� pod wietrzykiem, kt�ry od
czasu do czasu dmucha �agodnie. W niebie b��kitnym tkwi�
skowronki i ka�dy �wiergoce, jakby si� zapami�ta�. Stacja!...
T�umy jeszcze wi�ksze. S� tu ju� powo�ani z Krzywdy G�rnej,
Krzywdy Dolnej, z Wyw�aszczyniec, z Niedoli, Mizerowa. Ruch, gwar
i zamieszanie! �ciany na stacji oblepione manifestami. Wojna tu
"w imi� Boga i Ojczyzny", landwera p�jdzie broni� swych
zagro�onych rodzin, �on, dzieci, chat i p�l. Francuzi widocznie
szczeg�lniej zawzi�li si� na Pogn�bin, na Krzywd� G�rn�, na
Krzywd� Doln�, na Wyw�aszczy�ce, Niedol� i Mizer�w. Tak
przynajmniej wydaje si� tym, kt�rzy czytaj� afisze. Przed stacj�
przybywaj� coraz nowe t�umy. W sali dym z fajek nape�nia
powietrze i przes�ania afisze. W gwarze trudno si� zrozumie�:
wszyscy chodz�, wo�aj�, krzycz�. Na peronie s�ycha� komend�
niemieck�, kt�rej gwa�towne s�owa brzmi� kr�tko, twardo,
stanowczo. Rozlega si� dzwonek: �wist! z dala s�ycha� gwa�towny
oddech lokomotywy. Coraz bli�ej, wyra�niej. To wojna zdaje si�
przybli�a�. Drugi dzwonek! Dreszcz przebiega wszystkie piersi.
Jaka� kobieta poczyna krzycze�: "Jadom! Jadom!" Wo�a ona
widocznie swego Adama, ale kobiety podchwytuj� wyraz i wo�aj�
"Jad�!" G�os jaki� przera�liwszy nad inne dodaje: "Francuzy
jad�!" - i przez jedno mgnienie oka panika ogarnia nie tylko
kobiety, ale i przysz�ych bohater�w Sedanu. T�um zako�ysa� si�.
Tymczasem poci�g staje przed stacj�. We wszystkich oknach wida�
czapki z czerwonymi lampasami i mundury. Wojska widocznie jak
mrowia. Na w�glarkach czerniej� pos�pne, pod�ugowate cia�a armat;
nad otwartymi wozami je�y si� las bagnet�w. Widocznie kazano
�o�nierzom �piewa�, bo ca�y poci�g a� dygoce od silnych g�os�w
m�skich. Jaka� si�a i pot�ga bije od tego poci�gu, kt�rego ko�ca
nie dojrze�. Na peronie poczynaj� formowa� rekrut�w; kto mo�e,
�egna si� jeszcze. Bartek machn�� �apami, jakby skrzyd�ami
wiatraka, oczy wytrzeszczy�. - No, Magda, bywaj zdrowa!
- Oj! moje biedne ch�opisko!
- Ju� mnie nie obaczysz wi�cej!
- Ju� ci� nie obacz� wi�cej!
- Nie ma rady nijakiej!
- Niech ci� Matka Boska strze�e i chroni...
- B�d� zdrowa; cha�upy pilnuj.
Kobieta uchwyci�a go za szyj� z p�aczem.
- Niech�e ci� B�g prowadzi.
Nadchodzi ostatnia chwila. Pisk, p�acz i lament kobiet zag�usza
przez kilka minut wszystko: "B�d�ta zdrowi! B�d�ta zdrowi!" Ale
owo� �o�nierze s� ju� oddaleni od bez�adnego t�umu: ju� tworz�
czarn� zbit� mas�, kt�ra zwiera si� w kwadraty, prostok�ty i
poczyna porusza� si� z t� sprawno�ci� i regularno�ci� ruch�w
machiny. Komenda: "Siada�!" Kwadraty i prostok�ty prze�amuj� si�
w �rodku, wyci�gaj� si� w�skimi pasami ku wagonom i gin� w ich
wn�trzu. W dali lokomotywa �wiszcze i rzuca k��by siwego dymu.
Teraz oddycha jak smok, zion�c pod siebie strumienie pary. Lament
kobiet dochodzi do najwy�szego stopnia. Jedne zas�aniaj� oczy
fartuchami, inne wyci�gaj� r�ce ku wagonom. �kaj�ce g�osy
powtarzaj� imiona m��w i syn�w. - B�d� zdr�w, Bartek! - wo�a z
do�u Magda. A nie le� tam, gdzie ci� nie po�l�! Niech ci� Matka
Boska... B�d� zdr�w! O dlaboga! - A cha�upy pilnuj! - odzywa si�
Bartek.
Korow�d wagon�w drgn�� nagle; wozy stukn�y jedne o drugie i
ruszy�y. - A pami�taj, �e masz �on� i dziecko! - wo�a�a Magda,
drepcz�c za poci�giem. - B�d� zdrowy, w imi� Ojca i Syna, i Ducha
�wi�tego. B�d� zdrowy... Poci�g porusza� si� coraz pr�dzej,
wioz�c wojownik�w z Pogn�bina, z obydw�ch Krzywd, z Niedoli i
Mizerowa.
II
W jedn� stron� wraca ku Pogn�binowi Magda z t�umem bab i p�acze,
w drug� stron� �wiata rwie w siw� dal poci�g naje�ony bagnetami,
a w nim Bartek. Siwej dali ko�ca nie wida�. Pogn�bina te� ledwo
dojrze�. Lipa tylko szarzeje i wie�a na ko�ciele si� z�oci, bo
po niej s�o�ce igra. Wkr�tce i lipa rozp�yn�a si�, a z�oty krzy�
wygl�da� tylko jak punkt b�yszcz�cy. Dop�ki ten punkt �wieci�,
patrzy� na niego Bartek, ale gdy i on znikn��, frasunkowi ch�opa
nie by�o miary. Zdj�a go niemoc wielka i czu�, �e przepad�.
Zacz�� tedy patrze� na podoficera, bo ju� pr�cz Boga nikogo wi�c
nie by�o nad nim. Co si� teraz z nim stanie, to ju� w tym g�owa
kaprala; sam Bartek ju� nic nie wie, nic nie rozumie. Kapral
siedzi na �awce i trzymaj�c karabin mi�dzy kolanami pali fajk�.
Dym co chwila jakby chmura zas�ania mu twarz powa�n� i markotn�.
Nie tylko Bartkowe oczy patrz� na t� twarz: patrz� na ni�
wszystkie oczy ze wszystkich k�t�w wagonu. W Pogn�binie lub
Krzywdzie ka�dy Bartek lub Wojtek jest sobie pan, ka�dy musi
my�le� o sobie, za siebie, ale teraz od tego kapral. Ka�e im si�
patrze� na prawo, b�d� patrze� na prawo, ka�e na lewo, to na
lewo. Ka�dy pyta si� wzrokiem: "No? a co z nami b�dzie?" - on sam
za� tyle wie, ile i oni, i rad by tak�e, aby kto starszy da� mu
pod tym wzgl�dem jakie rozkazy lub wyja�nienia. Zreszt� ch�opi
boj� si� pyta� wyra�nie, bo teraz jest wojna z ca�ym aparatem
s�d�w wojennych. Co wolno, a czego nie wolno, nie wiadomo.
Przynajmniej oni nie wiedz�, a straszy ich d�wi�k wyraz�w takich
jak Kriegsgericht, kt�rych dobrze nie rozumiej�, ale tym bardziej
si� boj�. Jednocze�nie czuj�, �e ten kapral potrzebniejszy im
jeszcze teraz ni� na manewrach pod Poznaniem, bo on jeden wie
wszystko, on za nich my�li, a bez niego ani rusz. Tymczasem
zaci�y� mu widocznie karabin, bo go rzuci� Bartkowi do
trzymania. Bartek porwa� skwapliwie za bro�, dech wstrzyma�, oczy
wy�upi� i patrzy� w kaprala jak w t�cz�, ale ma�a mu i z tego
pociecha. Oj, co� �le s�ycha�, bo i kapral jak z krzy�a zdj�ty.
Na stacjach �piewy i krzyki; kapral komenderuje, kr�ci si�, �aje,
�eby to starszym si� pokaza�, ale niech no poci�g ruszy, cichn�
wszyscy i on cichnie. Dla niego tak�e �wiat ma teraz dwie strony:
jedna jasna i zrozumia�a to jego izba, �ona i pierzyna; druga
ciemna, ale to zupe�nie ciemna to Francja i wojna. Zapa� jego,
jak i zapa� ca�ej armii, ch�tnie by zapo�yczy� chodu od raka.
Wojownik�w pogn�bi�skich o�ywia� istotnie duch tym widoczniejszy,
�e siedz�cy nie w �o�nierzach, ale ka�demu na ramieniu. A
poniewa� ka�dy �o�nierz d�wiga� na ramionach tornister, p�aszcz
i inne wojskowe przybory, wi�c wszystkim by�o nader ci�ko.
Tymczasem poci�g fuka�, hucza� i lecia� w dal. Co stacja
przyczepiano nowe wagony i lokomotywy. Co stacja wida� by�o tylko
pikielhauby, armaty, konie, bagnety piechur�w i chor�giewki
u�an�w. Zapada� z wolna pogodny wiecz�r. S�o�ce rozla�o si� w
wielk� czerwon� zorz�, wysoko na niebie unosi�y si� stada
drobnych, lekkich ob�ok�w, o brzegach poczerwienia�ych od
zachodu. Poci�g wreszcie przesta� bra� ludzi i wagony na
stacjach, trz�s� si� tylko i lecia� naprz�d w ow� jasno��
czerwon�, jakby w morze krwi. Z otwartego wagonu, w kt�rym
siedzia� Bartek z pogn�bi�skimi lud�mi, wida� by�o wsie, sio�a
i miasteczka, wie�yczki na ko�cio�ach, bociany poprzeginane jak
haki, stoj�ce jedn� nog� na gniazdach, cha�upy osobne, sady
wi�niowe. Wszystko to miga�o przelotem, a wszystko czerwone.
�o�nierze pocz�li szepta� mi�dzy sob� tym �mielej, �e podoficer,
pod�o�ywszy sakwy pod g�ow�, zasn�� z porcelanow� fajk� w z�bach.
Wojciech Gwizda�a, ch�op z Pogn�bina siedz�cy wedle Bartka,
tr�ci� go �okciem: - Bartek, s�uchaj no!
Bartek zwr�ci� ku niemu twarz z zamy�lonymi wy�upiastymi oczyma.
- Czeg� patrzysz jak ciel�, co idzie na rze�?... - szepta�
Gwizda�a. - Ale ty, niebo��, idziesz na rze�, i pewnikiem... -
Oj, oj! - j�kn�� Bartek.
- Boisz si�? - pyta� Gwizda�a.
- Co si� nie mam ba�!...
Zorza sta�a si� jeszcze czerwie�sza, wi�c Gwizda�a wyci�gn�� ku
niej r�k� i szepn�� dalej: - Widzisz t� jasno��? Wiesz, g�upi,
co to jest? To krew. Tu jest Polska, niby nasz kraj: rozumiesz?
A hen tam daleko, gdzie si� tak �wieci, to w�a�nie Francja... -A
pr�dko zajedziewa?
- Albo ci pilno? M�wi�, �e okrutnie daleko. Ale nie b�j si�:
Francuzy wyjd� naprzeciw... Bartek zacz�� pracowa� ci�ko swoj�
pogn�bi�sk� g�ow�. Po chwili spyta�: - Wojtek?
- Czego?
- A na ten przyk�ad, co to za nar�d te Francuzy?
Tu uczono�� Wojtka ujrza�a nagle przed sob� d�, w kt�ry �atwiej
jej by�o wlecie� z g�ow� ni� wylecie� na powr�t. Wiedzia�, �e
Francuzy to s� Francuzy. S�ysza� co� o nich od starych ludzi,
kt�rzy m�wili o nich, �e zawsze wszystkich bili; na koniec
wiedzia�, �e to jacy� bardzo obcy ludzie. Ale jak to tu
wyt�umaczy� Bartkowi. aby i on wiedzia�, jak dalece obcy. Przede
wszystkim tedy powt�rzy� pytanie:
- Co to za nar�d?
- A ju�ci.
Trzy narody by�y znane Wojtkowi: w �rodku "Polaki"", z jednej
strony "Moskale", a z drugiej "Niemcy". Ale Niemc�w by�y r�ne
gatunki. Chc�c wi�c by� jasnym wi�cej ni� �cis�ym, rzek�: - Co
to za nar�d, Francuzy? Jak ci powiedzie�: musi takie Niemcy,
tylko jeszcze gorsze... A Bartek na to:
- O �cierwa!
Do tej pory �ywi� wzgl�dem Francuz�w jedno tylko uczucie, to jest
uczucie nieopisanego strachu. Teraz dopiero poczu� ku nim ten
pruski landwerzysta wyra�niejsz� patriotyczn� niech��. Jednak�e
nie wszystko jeszcze zrozumia� nale�ycie i dlatego spyta� znowu:
- To Niemcy b�d� z Niemcami wojowa�?
Tu Wojtek, jak drugi Sokrates, postanowi� p�j�� drog� por�wna�
i odpar�: - Albo to si� tw�j �ysek z moim Burkiem nie gryz�?
Bartek otworzy� usta i popatrzy� chwil� na swego mistrza. - O
prawda!...
- Przecie i Austriaki Niemcy - prawi� Wojtek - a czy si� nasi z
nimi nie bili? To� stary �wierszcz opowiada�, �e jak by� na onej
wojnie, to Szteinmec krzycza� na nich: "Dalej, ch�opy, na
Niemc�w!" Tylko �e z Francuzami nie tak �atwo! - O laboga! -
Francuzy nigdy �adnej wojny nie przegra�y. Taki jak si� do ciebie
przyczepi, to si� nie wykpisz, nie b�j si�! Ka�dy jest ch�op jak
dwa albo trzy razy nasz, a brody to ci maj� jak �ydy. Inszy te�
jest czarny jak diabe�. Takiego jak zobaczysz, to pole� si� Bogu!
- No, to po co my do nich p�jdziema? - pyta
zdesperowany Bartek. Filozoficzna ta uwaga nie by�a mo�e tak
g�upi�, jak zdawa�o si� Wojtkowi, kt�ry widocznie pod wp�ywem
urz�dowych natchnie� po�pieszy� z odpowiedzi�: - Ja bym te� wola�
nie i��. Ale nie p�jdziemy my, to przyjd� oni. Nie ma rady.
Czyta�e�, co sta�o drukowane. Dycht najgorzej zawzi�te na naszych
ch�op�w. Ludzie gadaj�, �e ony dlatego takie �akome na tutejsze
grunta, bo chcieli w�dk� przemyca� z Kr�lestwa, a rz�d nie daje,
i z tego jest wojna: no, rozumiesz? - Co nie mam rozumie�! -rzek�
z rezygnacj� Bartek.
Wojtek m�wi� dalej:
- Na baby ci te� �akome jak pies na sperk�...
- A to by na ten przyk�ad i Magdzie nie przepu�cili?
- Ony i starym nie przepuszczaj�!
- O! - krzykn�� Bartek takim tonem, jakby chcia� powiedzie�:
"Je�eli tak, to b�d� wali�!"
Jako� wyda�o mu si�, �e tego ju� nadto. W�dk� niechby jeszcze
sobie z Kr�lestwa przemycali, ale do Magdy im zasi�! Teraz m�j
Bartek j�� na ca�� t� wojn� patrze� ze stanowiska w�asnego
interesu i poczu� jak�� otuch� na my�l, �e tyle wojska i armat
wyst�puje w obronie zagro�onej przez ba�amuctwo francuskie Magdy.
Pi�ci mu si� zacisn�y mimowolnie i strach przed Francuzami
pomiesza� si� w jego umy�le z nienawi�ci� do nich. Przyszed� do
przekonania, i� nie ma ju� chyba rady, �e trzeba i��. Tymczasem
jasno�� niebieska zgas�a. �ciemni�o si�. Wagon na nier�wnych
relsach pocz�� si� ko�ysa� mocno, a w takt z jego ruchami kiwa�y
si� na prawo i lewo pikielhauby i bagnety. Up�yn�a jedna godzina
i druga. Z lokomotywy sypa�y si� miliony iskier, kt�re jak d�ug�e
z�ociste kresy i w�yki krzy�owa�y si� ze sob� w ciemno�ciach.
Bartek d�ugo nie m�g� zasn��. Jako owe iskry po powietrzu tak w
g�owie jego skaka�y my�li w wojnie, o Magdzie, Pogn�binie,
Francuzach i Niemcach. Zdawa�o mu si�, �e cho�by chcia�, nie
m�g�by si� podnie�� z tej �awki, na kt�rej siedzia�. Usn��
wreszcie, ale niezdrowym p�snem. I zaraz nadlecia�y widziad�a:
ujrza� najprz�d, jak jego �ysek gryzie si� z Wojtkowym Burkiem,
a� sier�� z nich leci. On cap za kij, �eby ich pogodzi�, a� nagle
widzi co innego: ko�o Magdy siedzi Francuz, czarny jak �wi�ta
ziemia, a Magda kontenta, �mieje si� i szczerzy z�by. Inni
Francuzi kpi� z Bartka i pokazuj� na niego palcami... To zapewne
lokomotywa trajkoce, ale jemu si� zdaje, �e to Francuzy wo�aj�:
"Magda! Magda! Magda! Magda!" Bartek w krzyk: "Stulta pyski,
z�odzieje, puszczajta bab�!" A oni: "Magda! Magda! Magda!" �ysek
i Burek szczekaj�, ca�y Pogn�bin wo�a: "Nie daj baby!" On czy
skr�powany, czy co? nie! rzuci� si�, targn��, powrozy p�k�y,
Bartek Francuza za �eb - i nagle... Nagle wstrz�sa nim silny b�l
jakoby gwa�townego uderzenia. Bartek budzi si� i zrywa na r�wne
nogi. Ca�y wagon rozbudzony, wszyscy pytaj�: co si� sta�o? A to
biedaczysko Bartek z�apa� podoficera przez sen za brod�. Teraz
oto stoi wyci�gni�ty jak drut, dwa palce przy skroni, a podoficer
macha r�koma i krzyczy jak w�ciek�y: - Ach, Sie dummes Vieh aus
der Polakei! Hau' ich den L�mmel in die Fresse, dass ihm die
Z�hne sektionenweise aus dem Maul herausfliegen werden !
Podoficer a� ochryp� z w�ciek�o�ci, a Bartek ci�gle stoi z
palcami przy skroni. Inni �o�nierze gryz� wargi, by si� nie
�mia�, ale boj� si�, gdy� z ust podoficera padaj� jeszcze
ostatnie strza�y: Ein polnischer Ochse! Ochse aus Podolien! Na
koniec ucich�o wszystko. Bartek usiad� na powr�t na dawnym
miejscu. Czu� tylko, �e policzki poczynaj� mu jako� nabrzmiewa�,
a lokomotywa jak na z�o�� powtarza ci�gle: - Magda! Magda! Magda!
Czu� te� wielki jaki� �al...
III
Ranek! Rozpierzch�e, blade �wiat�o o�wieca twarze senne i
zm�czone z niewywczasu. Na �awkach �pi� w nie�adzie �o�nierze:
jedni z g�owami pospuszczanymi na piersi, drudzy z zadartymi w
ty�. Wstaje jutrzenka i zalewa r�owo�ci� ca�y �wiat. Jest �wie�o
i rze�wo. �o�nierze budz� si�. Promienny ranek wydobywa z cienia
i mg�y jak�� nie znan� im krain�. Hej! a gdzie teraz Pogn�bin,
gdzie Wielka i Ma�a Krzywda, gdzie Mizer�w? To ju� obczyzna i
wszystko inne. Naok� wzg�rza poros�e d�bin�, w dolinach domy
kryte czerwon� dach�wk�, z czarnymi krzy�ownicami w bia�ych
�cianach, domy pi�kne jak dwory, obros�e winem. Gdzieniegdzie
ko�cio�y o spiczastych wie�ach, gdzieniegdzie kominy fabryczne
z pi�ropuszami r�owych dym�w. Tylko ciasno tu jako�, r�wni brak
i �an�w zbo�owych. Ludzi za to mrowie. Migaj� wsie i miasta.
Poci�g nie zatrzymuje si�, mija mn�stwo pomniejszych stacyj. Co�
si� musia�o sta�, bo wsz�dy wida� t�umy. S�o�ce wychyla si� z
wolna zza wzg�rz, wi�c jeden i drugi Maciek poczyna g�o�no
pacierz. Za ich przyk�adem id� i inni; pierwsze promienie k�ad�
blask na ch�opskie twarze modl�ce si� i powa�ne. Tymczasem poci�g
zatrzymuje si� na g��wnej stacji. T�um ludzi otacza go
natychmiast: s� ju� wie�ci z placu boju. Zwyci�stwo! Zwyci�stwo!
Depesze przysz�y od kilku godzin. Wszyscy oczekiwali kl�sk, wi�c
gdy zbudzono ich pomy�ln� wie�ci�, rado�� nie zna miary. Ludzie
na wp� ubrani poopuszczali domy, ��ka i po�pieszyli na stacj�.
Z niekt�rych dach�w powiewaj� ju� chor�gwie, a ze wszystkich r�k
chustki. Do wagon�w donosz� piwo, tytu� i cygara. Zapa� jest
nieopisany, twarze rozpromienione. Wacht am Rhein huczy jak
burza. Niekt�rzy p�acz�, inni padaj� sobie w obj�cia. Unser Fryc
pobi� na g�ow�! wzi�to armaty, chor�gwie. W szlachetnym zapale
t�umy oddaj� �o�nierzom wszystko, co maj�. Otucha wst�puje w
serca �o�nierzy i zaczynaj� �piewa� tak�e. Wagony dr�� od mocnych
m�skich g�os�w, a t�um s�ucha z zadziwieniem s��w niezrozumia�ych
pie�ni. Pogn�bi�scy �piewaj�: "Bartoszu! Bartoszu! oj, nie tra�wa
nadziei" - Die Polen! Die Polen! - powtarza t�um sposobem
obja�nienia i kupi si� ko�o wagon�w, podziwiaj�c postaw�
�o�nierza, a zarazem umacniaj�c si� w rado�ci opowiadaniem
anegdot o strasznym m�stwie tych polskich pu�k�w. Bartek ma
rozpuchni�te policzki, co przy jego ��tych w�sach, wy�upiastyeh
oczach i ogromnej ko�cistej postawie czyni go starszym.
Podziwiaj� go te� jak osobliwsze zwierz�. Jakich to Niemcy maj�
obro�c�w! Ten dopiero sprawi Francuzom! Bartek u�miecha si� z
zadowoleniem, bo i on jest kontent, �e Francuz�w pobili. Nie
przyjd� ju� przynajmniej do Pogn�bina, nie zba�amuc� Magdy i nie
zabior� gruntu. U�miecha si� tedy, ale poniewa� twarz boli go
mocno, wi�c krzywi si� zarazem i naprawd� jest straszny. Je za
to z apetytem homerycznego bohatera. Kiszki grochowe i kufle piwa
znikaj� w jego ustach jak w czelu�ci. Daj� mu cygara, fenigi:
bierze to wszystko. - Dobry jaki� nar�d te Niemiaszki - m�wi do
Wojtka, a po chwili dodaje: - A widzisz, �e Francuz�w pobili! Ale
sceptyczny Wojtek rzuca cie� na jego weso�o��. Wojtek wr�y jak
Kasandra: - Francuzy zawdy naprz�d daj� si� pobi�, �eby
zba�amuci�, a potem jak si� wezm�, a� wi�ry lec�! Wojtek nie wie
o tym, �e zdanie jego podziela wi�ksza cz�� Europy, a jeszcze
mniej o tym, �e ca�a Europa myli si� z nim razem. Jad� dalej.
Wszystkie domy jak okiem si�gn�� pokryte chor�gwiami. Na
niekt�rych stacjach zatrzymuj� si� d�u�ej, bo wsz�dy pe�no
poci�g�w. Wojsko ze wszystkich stron Niemiec �pieszy wzmocni�
zwyci�skich wsp�braci. Poci�gi poubierane w zielone wie�ce.
U�ani zatykaj� na lance bukiety kwiat�w darowywane im po drodze.
Mi�dzy tymi u�anami wi�kszo�� tak�e Polak�w. Nieraz s�ycha� z
wagonu do wagonu rozmowy i nawo�ywania: - Jak si� mata, ch�opcy!
A gdzie Pan B�g prowadzi?
Czasem z przelatuj�cego po s�siednich relsach poci�gu zaleci
znajoma piosenka : Z tamtej strony Sandomierza
M�wi panna do �o�nierza...
A wtedy Bartek i jego kamraci podchwytuj� w lot:
Panie �o�nierz, chod� pokocha�!
Jeszczem nie jad�, B�g ci zap�a�!
O ile z Pogn�bina wszyscy wyje�d�ali smutni, o tyle teraz pe�ni
s� zapa�u i ducha. Pierwszy poci�g z pierwszymi rannymi
przybywaj�cymi z Francji psuje jednak to dobre usposobienie.
Staje on w Deutz i stoi d�ugo, by przepu�ci� te, kt�re �piesz�
na plac boju. Ale nim wszystkie przejd� przez most do Kolonii,
potrzeba kilku godzin czasu. Bartek leci razem z innymi ogl�da�
chorych i rannych. Niekt�rzy le�� w zamkni�tych, inni dla braku
miejsca w otwartych wagonach, i tych mo�na widzie� dobrze. Po
pierwszym spojrzeniu duch bohaterski Bartka ulatuje znowu na
rami�. - Chod��e tu, Wojtek - wo�a z przera�eniem - widzisz ino,
ile te Francuzy napsowa�y narodu! I jest na co patrze�! Twarze
blade, zm�czone; niekt�re sczernia�e od prochu lub b�lu, powalane
krwi�. Na odg�osy og�lnej rado�ci ci odpowiadaj� tylko j�kami.
Niekt�rzy kln� wojn�, Francuz�w i Niemc�w. Usta spieczone i
sczernia�e wo�aj� co chwila wody; oczy pogl�daj� jak b��dne. Tu
i �wdzie mi�dzy