Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1247 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
tytu�: "Szata�ski wirus"
autor: Alistair Maclean
Tytu� orygina�u: "The Sutun Bug"
korekta:
[email protected]
Rozdzia� pierwszy
Tego ranka nie by�o dla mnie �adnej poczty, ale wcale si� nie zdziwi�em. Od czasu bowiem, gdy trzy tygodnie temu wynaj��em to niewielkie biuro na drugim pi�trze nie opodal Oxford Street, jeszcze w og�le nie otrzyma�em korespondencji. Zamkn��em za sob� drzwi ma�ego, niespe�na o�miometrowego pokoiku, obszed�em biurko i krzes�o, gdzie pewnego dnia zasi�dzie sekretarka. Kiedy Agencja Detektywistyczna Cavella b�dzie mog�a pozwoli� sobie na taki luksus, i pchn��em drzwi z napisem "Bez wezwania nie wchodzi�". To gabinet szefa agencji, Pierrea Cavella. M�j w�asny. A by�em nie tylko szefem, lecz zarazem ca�ym personelem. Gabinet mia� nieco wi�ksz� powierzchni� od pokoju sekretarki - wiem, bo zmierzy�em ale go�ym okiem r�nic� t� m�g�by dostrzec jedynie wytrawny mierniczy. Nie jestem sybaryt�, musz� jednak przyzna�, �e lokal nie wygl�da� nazbyt go�cinnie. Pomalowane farb� klejow� �ciany, kt�rych barwa przechodzi�a od brudnej bieli nad pod�og� do niemal czerni tu� pod sufitem, mia�y delikatny odcie� nie�wie�ej szaro�ci, jak� daje wy��cznie londy�ska mg�a i d�ugoletnie zaniedbanie. Na ma�e, brudne podw�rko wychodzi�o wysokie, w�skie okno, a obok niego na �cianie bieli� si� kalendarz. Pokryt� linoleum pod�og� zajmowa�o nie najnowsze kanciaste biurko, krzes�o obrotowe dla mnie mi�kki sk�rzany fotel dla interesant�w, skrawek wytartego chodnika, kt�ry mia� chroni� ich nogi przed ch�odem, wieszak i dwie zielone metalowe szafy na segregatory, obie puste. I nic poza tym. Nie by�o tam bowiem ani kawa�ka miejsca na nic wi�cej.
Akurat siada�em na krze�le obrotowym, kiedy dosz�y mnie g��bokie tony podw�jnego uderzenia dzwonka-gongu z pokoju sekretarki i skrzypienie zawias�w. Napis wisz�cy na drzwiach od strony korytarza brzmia� "Nacisn�� dzwonek i wej��", a kto� to w�a�nie robi�. Nacisn�� dzwonek i wchodzi�. Otworzy�em lew� g�rn� szuflad� biurka, wyci�gn��em jakie� papiery i koperty, rozrzuci�em je przed sob� na blacie, nacisn��em prze��cznik na wysoko�ci mojego kolana i ledwie zd��y�em wsta�, gdy us�ysza�em pukanie do drzwi gabinetu. Cz�owiek kt�ry wszed�, by� wysoki szczup�y i ubrany jak z �urnala. Pod p�aszczem z w�skimi klapami mia� nieskazitelnie skrojony czarny garnitur o najnowszej w�oskiej linii. W lewej d�oni w zamszowej r�kawiczce; z zawieszonym kilka centymetr�w nad przegubem ciasno zwini�tym parasolem z rogow� r�czk�, trzyma� r�kawiczk� od pary, czarny melonik i teczk�. M�czyzna mia� d�ug�, w�sk� twarz o bladej cerze, rzadkie ciemne w�osy z przedzia�kiem po�rodku, niemal g�adko zaczesane do ty�u, orli nos, okulary bez oprawki, a na g�rnej wardze cienk� czarn� kresk�, kt�ra przy bli�szym badaniu wci�� wygl�da�a jak cienka czarna kreska, cho� w rzeczywisto�ci by�a miniatur� w�s�w doprowadzon� do prawie niespotykanej perfekcji. Chyba musia� nosi� ze sob� mikrometr. Wypisz wymaluj czo�owy przedstawiciel g��wnych ksi�gowych z City nic innego nie mog�oby przyj�� mi do g�owy. - Przepraszam, �e tak od razu wchodz� - rzek� z bladym u�miechem, pokazuj�c trzy z�ote korony w g�rnej szcz�ce, i ukradkiem obejrza� si� za siebie. - Wydaje si�, �e pa�ska sekretarka... - Nie szkodzi. Prosz� dalej.
Nawet m�wi� jak ksi�gowy w spos�b opanowany, pewny siebie z nieco przesadn� artykulacj�. Poda� mi r�k�, a u�cisk jego d�oni r�wnie� by� charakterystyczny kr�tki, uk�adny, niczego nie zdradzaj�cy. Martin - przedstawi� si�. - Henry Martin. Czy pan Pierre Cavell? - Tak. Zechce pan spocz��.
- Dzi�kuj�.
Usiad� bardzo ostro�nie, sztywno, trzymaj�c stopy razem. Skrupulatnie u�o�y� teczk� na kolanach i z bladym u�miechem na zamkni�tych ustach powoli si� rozgl�da�, niczego nie pomijaj�c. - Co� ostatnio... mmm... s�aby ruch w interesie, prawda, panie Cavell? Mimo wszystko chyba nie by� ksi�gowym. Ksi�gowi z regu�y s� uprzejmi, maj� dobre maniery i bez potrzeby nikogo nie obra�aj�. Z drugiej jednak strony mo�e nie ca�kiem by� sob�. Ludzie zg�aszaj�cy si� do prywatnych detektyw�w rzadko zachowuj� si� normalnie. - Umy�lnie utrzymuj� to w takim stanie dla zmylenia urz�dnik�w skarbowych - wyja�ni�em. - W czym mog� panu pom�c, panie Martin? - Udzielaj�c mi paru informacji o sobie.
Ju� si� nie u�miecha� i wzrok jego przesta� b��dzi�.
- O sobie? - spyta�em troch� nienaturalnym g�osem, jak cz�owiek, kt�ry w ci�gu trzech tygodni od otwarcia nowego interesu nie mia� jeszcze klienta. - Prosz� przej�� do rzeczy, panie Martin, mam kilka spraw do za�atwienia.
I rzeczywi�cie mia�em zapali� fajk�, poczyta� gazet�, co� w tym gu�cie. - Przepraszam, ale idzie mi o pana. Maj�c na uwadze pewn� delikatn� i trudn� misj�, pomy�la�em o panu. Musz� si� upewni�, czy jest pan cz�owiekiem, jakiego potrzebuj�. To chyba rozs�dne? - Nie zajmuj� si� misjami, panie Martin, lecz sprawami detektywistycznymi. - Oczywi�cie. Je�eli pan je ma odpar� tonem zbyt oboj�tnym, �eby, m�g� mnie urazi�. - W takim razie mo�e ja sam podam te informacje. Prosz� przez kilka minut cierpliwie znosi� m�j niezwyk�y spos�b ich przedstawiania. Obiecuj�, �e nie b�dzie pan �a�owa�.
Otworzy� teczk�, wyj�� skoroszyt w sk�rzanej oprawie, z kt�rego wyci�gn�� arkusz sztywnego papieru, i zacz�� czyta�, od czasu do czasu robi�c dodatkowe uwagi.
- Pierre Cavell. Urodzony w Lisieux, w okr�gu Calvados. Ojciec Anglik, John Cavell, urodzony w Kinselere, w hrabstwie Hampshire, in�ynier budownictwa l�dowego i wodnego. Matka Francuzka, pochodzenia francusko-belgijskiego, Anne-Marie z domu Lechamps, urodzona w Lisieux. jedyna siostra, I,iselle. Wszyscy troje zgin�li podczas nalotu na Rouen. Ucieka �odzi� ryback� z Deauville do Newhaven jeszcze przed uko�czeniem dwudziestego roku �ycia sze�ciokrotnie l�duje na spadochronie w p�nocnej Francji, za ka�dym razem przywo��c ze sob� informacje wielkiej wagi. Zrzucony ze spadochronem w Normandii na dwa dni przed inwazj�. Pod koniec wojny przedstawiony do co najmniej sze�ciu odznacze� trzech angielskich. dw�ch francuskich i jednego belgijskiego. Martin podni�s� wzrok i nieznacznie si� u�miechn��. Pierwszy zgrzyt. Odmawia przyj�cia odznacze�. Jakie� cytaty pa�skich wypowiedzi, �e wskutek wojny szybko pan wydoro�la� jest za stary na zabawki. Wst�puje do regularnej armii brytyjskiej. Awansuje do stopnia majora wywiadu; ma si� rozumie� wsp�pracuje z M.I6, a to chyba jest kontrwywiad. Potem wst�puje do policji. Dlaczego odszed� pan z Wojska, panie Cavell? Pomy�la�em sobie, �e jeszcze zd��� go wyrzuci�. Teraz by�em zbyt zaintrygowany. Co poza tym wiedzia�... i sk�d? - Brak perspektyw - odpar�em.
- Wyrzucono pana. - I zn�w ten blady u�miech. - Kiedy oficer postanawia uderzy� starszego rang�, to roztropno�� nakazuje wybiera� raczej ni�sz� szar��. Dokona� pan kiepskiego wyboru, decyduj�c si� na genera�a majora. - Ponownie spojrza� na kartk�. - Wst�puje do policji londy�skiej, szybko awansuj�c, dochodzi do stanowiska inspektora. Trzeba przyzna�, �e pod tym wzgl�dem rzeczywi�cie okazuje si� pan cz�owiekiem na sw�j spos�b do�� utalentowanym .i w ci�gu ostatnich dw�ch lat oddelegowany do zada� specjalnych, kt�rych natury nie podano, lecz mo�na si� domy�la�. Nast�pnie zwalnia si� pan na w�asn� pro�b�. Zgadza si�? - Zgadza.
- W pa�skiej karcie "zwolniony na w�asn� pro�b�" wygl�da znacznie lepiej ni� "wydalony", a tak by si� sko�czy�o, gdyby pozosta� pan w policji cho�by jeszcze jeden dzie�. Okazuje si�; �e ma pan w charakterze co�, co nazywa si� niesubordynacj�. O ile wiem, by�y jakie� k�opoty z zast�pc� komendanta policji. Ale wci�� ma pan przyjaci�, przyjaci� do�� wp�ywowych. W tydzie� po zwolnieniu mianowano pana szefem bezpiecze�stwa w Mordon. - Przesta�em uk�ada� papiery na biurku, czym si� dotychczas zajmowa�em. - Szczeg�y moich akt personalnych �atwo zdoby�, je�li si� wie, gdzie ich szuka� - powiedzia�em spokojnie. - Ale nie ma pan prawa posiada� tej ostatniej informacji.
Zak�ad Bada� Mikrobiologicznych Mordon w hrabstwie Wiltshire by� tak chroniony, �e przy stosowanych tam �rodkach bezpiecze�stwa wej�cie na Kreml wydawa�o si� fraszk�. - Doskonale zdaj� sobie, z tego spraw�, panie Cavell. Posiadam bardzo wiele informacji, kt�rych mie� nie powinienem. Jak na przyk�ad ta, pozostaj�c przy pa�skich aktach, �e z tego stanowiska r�wnie� pana zwolniono. I jeszcze jedno, co jest w�a�ciwym powodem, dla kt�rego si� tutaj dzi� znalaz�em ja wiem, dlaczego zosta� pan zwolniony. Pierwsza pr�ba dedukcji w zawodzie prywatnego detektywa, �e m�j klient jest ksi�gowym, rokowa�a mi marne perspektywy Henry Martin nie rozpozna�by zestawienia bilansowego, cho�by mu je podano na srebrnej tacy. Zastanawia�em si�, czym naprawd� zajmuje si� ten cz�owiek, ale trudno mi by�o nawet zgadn��. - Zwolniono pana z Mordon - m�wi� dalej Martin - Po pierwsze dlatego, �e nie trzyma� pan j�zyka za z�bami. Naturalnie wiem, �e nie chodzi�o o sprawy bezpiecze�stwa.- Zdj�� okulary i zacz�� je starannie czy�ci�. - Po pi�tnastu latach w tym zawodzie cz�owiek nawet przed sob� si� nie przyznaje, �e co� wie. Ale w Mordon rozmawia� pan z naukowcami i personelem kierowniczym, nie robi�c tajemnicy ze swej opinii o naturze prowadzonych tam prac. Nie jest pan pierwsz� osob�, kt�ra z rozgoryczeniem komentowa�a fakt, �e zak�ad ten, w parlamencie okre�lany mianem O�rodka Zdrowia Mordon, jest ca�kowicie kontrolowany przez Ministerstwo Wojny. Pan oczywi�cie wie, �e Mordon zajmuje si� g��wnie opracowywaniem i produkcj� nowych mikroorganizm�w dla potrzeb wojska, kr�tko m�wi�c, broni biologicznej, ale te� nale�y pan do tych nielicznych, co naprawd� wiedz�, jak �mierciono�na i przera�aj�ca jest bro�, kt�r� si� tam doskonali, i zdaje sobie spraw�, �e kilka samolot�w mo�e ni� w ci�gu paru godzin doszcz�tnie zniszczy� wszelkie formy �ycia w dowolnym kraju. Ma pan okre�lone zapatrywania na masowe u�ycie takiej broni przeciwko niewinnej i niczego si� nie spodziewaj�cej ludno�ci cywilnej. I m�wi� pan o tym w wielu miejscach i wielu osobom w Mordon. W zbyt wielu miejscach i zbyt wielu osobom. No i dzi� jest pan prywatnym detektywem. - �ycie jest brutalne - przyzna�em. Podnios�em si�, podszed�em do drzwi i przekr�ciwszy klucz w zamku, schowa�em go do kieszeni. - Chyba zdaje pan sobie spraw�, panie Martin, �e za du�o pan powiedzia�. Prosz� poda� �r�d�o informacji o mojej dzia�alno�ci w Mordon. Nie wyjdzie pan st�d, dop�ki si� tego nie dowiem. Martin westchn�� i za�o�y� okulary.
- Ta melodramatyczna reakcja jest zrozumia�a, ale ca�kiem niepotrzebna. Uwa�a mnie pan za durnia, Cavell? Czy ja na takiego wygl�dam? Musia�em to wszystko powiedzie�, �eby nak�oni� pana do wsp�pracy. Zagram w otwarte karty. Dos�ownie.
Wyj�� portfel, wyci�gn�� z niego prostok�tny kartonik w kolorze ko�ci s�oniowej i po�o�y� na biurku. - Czy to panu co� m�wi?
M�wi�o bardzo wiele. Przez �rodek kartonika bieg� napis "Rada Obrony Pokoju", a w prawym dolnym rogu "Henry Martin, Sekretarz Oddzia�u Londy�skiego".
Martin przysun�� si� bli�ej z fotelem, pochyli� do przodu i opar� r�ce o kraw�d� biurka. Min� mia� powa�n�, pe�n� determinacji.
- Oczywi�cie wie pan o Radzie, panie Cavell. Chyba nie b�dzie przesad�, je�li powiem, �e stanowi bez por�wnania najwi�ksz� pozytywn� si�� w dzisiejszym �wiecie. Nasza Rada prze�amuje bariery rasowe, religijne i polityczne. Nale�y do niej premier i wi�kszo�� cz�onk�w gabinetu, czego wola�bym nie komentowa�. Mog� jednak o�wiadczy�, �e w�r�d jej cz�onk�w znajduje si� wi�kszo�� dostojnik�w ko�cielnych w Anglii, zar�wno protestant�w, katolik�w jak i �yd�w. Nasz� list� utytu�owanych cz�onk�w czyta si� jak Debretta, a wykaz pozosta�ych wybitnych osobisto�ci nale��cych do Rady przypomina "Whos Who". Ca�y Foreign Office jest po naszej stronie, a tam przecie� wiedz�, co si� naprawd� dzieje, i bardziej si� obawiaj� ni� ktokolwiek inny. Mamy poparcie najlepszych, najm�drzejszych i najbardziej dalekowzrocznych ludzi w kraju. Za mn� stoj� bardzo wp�ywowe osoby; panie Cavell. - U�miechn�� si� blado.- Mamy nawet swoich ludzi na wa�nych stanowiskach w Mordon. Wiedzia�em, �e wszystko, co m�wi�, jest prawd� z wyj�tkiem ludzi w Mordon, ale to chyba te� by�o prawd�, bo inaczej nie zdoby�by tych informacji. Sam nie nale�a�em do Rady, nie b�d�c osob�, kt�ra mog�aby znale�� si� w spisie Debretta czy "Whos Who". By�o mi jednak wiadomo, �e cho� Rada Obrony Pokoju - na tyle tajne stowarzyszenie, by o jego rozmowach dyplomatycznych nie pisa�y gazety- powsta�a bardzo niedawno, to zdoby�a ju� sobie uznanie we wszystkich pa�stwach zachodnich jako najwi�ksza nadzieja ludzko�ci. Martin wzi�� ode mnie swoj� legitymacj� i wsun�� z powrotem do portfela. - Chcia�em tylko pana przekona�, �e jestem przyzwoitym cz�owiekiem, pracuj�cym dla wyj�tkowo przyzwoitej instytucji. - Wierz� - odpar�em.
Dzi�kuj�.
Ponownie si�gn�� do teczki i wyj�� stalowy pojemnik, kszta�tem i wielko�ci� przypominaj�cy piersi�wk�. - W naszym kraju, panie Cavell, istnieje wojskowa klika, kt�rej naprawd� szczerze si� obawiamy i kt�ra chce przekre�li� wszelkie nasze marzenia i nadzieje. Ci szale�cy m�wi�, z ka�dym dniem coraz g�o�niej, o wojnie prewencyjnej przeciwko Zwi�zkowi Radzieckiemu. Wojnie bakteriologicznej. Jest wysoce nieprawdopodobne, �eby uda�o im si� dopi�� swego. Powinni�my by� jednak przygotowani na najgorsze, nie daj�ce si� przewidzie� wypadki, dlatego te� musimy okazywa� jak najwi�ksz� przezorno�� i mie� si� na baczno�ci. M�wi� jak cz�owiek, kt�ry prze�wiczy� sobie swoje wyst�pienie ze sto razy. - Przed tym atakiem bakteriologicznym nie mo�e by� i nie b�dzie �adnej obrony. Jednak�e po dw�ch latach bardzo intensywnych bada� opracowano szczepionk� przeciwko wirusowi, kt�rego chc� u�y�, lecz jedyne na �wiecie zapasy owej szczepionki znajduj� si� w Mordon. Przerwa�, zawaha� si�, a potem pchn�� pojemnik po blacie biurka w moj� stron�. - To ostatnie jednak ju� niezupe�nie odpowiada prawdzie. Ten pojemnik wyniesiono z Mordon trzy dni temu. jego zawarto�� pozwala wyhodowa� kultur�, kt�ra zapewni dostateczn� ilo�� szczepionki do uodpornienia ludno�ci dowolnego pa�stwa na Ziemi. Jeste�my str�ami naszych braci, panie Cavell. Patrzy�em na niego bez s�owa.
Prosz� go natychmiast przekaza� pod tym. adresem w Warszawie doda� i po�o�y� na biurku niewielk� karteczk�. - Teraz otrzyma pan sto funt�w, a po powrocie zwrot wydatk�w i drugie sto funt�w. Zdaj� sobie spraw�, �e to delikatna misja, by� mo�e nawet niebezpieczna, chocia� w pa�skim wypadku raczej nie. Sprawdzili�my pana bardzo dok�adnie, panie Cavell. Z opini� cz�owieka, kt�ry porusza si� po Europie jak taks�wkarz po ulicach Londynu, nie spodziewam si�, �eby mia� pan wi�ksze trudno�ci z przekraczaniem granic. I te moje pogl�dy antywojenne mrukn��em.
- Tak, tak, oczywi�cie potwierdzi� z pierwszymi oznakami zniecierpliwienia. - Zrozumia�e, �e wszystko musieli�my sprawdzi� bardzo dok�adnie. Pan mia� najlepsze kwalifikacje. Nie mogli�my wybra� nikogo innego. A wi�c to pochlebstwo - mrukn��em.
- Interesuj�ce Nie rozumiem, o co panu chodzi - powiedzia� opryskliwie. Podejmuje si� pan? - Nie? - Twarz mu zastyg�a. - Pan m�wi "nie" No wi�c
to tak wygl�da ta pa�ska wspania�a troska o bli�nich? Ca�a ta gadanina w Mordon... - Sam pan wspomnia� o s�abym ruchu w interesie-przerwa�em mu. - Nie mia�em klienta przez trzy tygodnie i nic nie wskazuje na to, �e b�d� mia� jakiego� w ci�gu nast�pnych trzech miesi�cy, a poza tym sam pan powiedzia�, �e nie mogli�cie wybra� nikogo innego.
Skrzywi� w�skie usta w szyderczym grymasie.
- Wobec tego nie b�dzie si� pan wypiera� przy odmowie?
- Nie b�d� si� upiera�.
- Ile?
- Dwie�cie pi��dziesi�t funt�w. W jedn� stron�.
- To pa�skie ostatnie s�owo?
- Zgad� pan.
- Pozwolisz, �e co� ci powiem, Cavell?
Ten cz�owiek si� zapomina�.
- Nie, .nie pozwol�. Zachowaj te przem�wienia i mora�y dla tej swojej Rady. Tu chodzi o biznes. Przez chwil� patrzy� na mnie wilkiem spoza grubych szkie�, a potem zn�w si�gn�� do teczki, wyj�� pi�� cienkich paczek banknot�w, starannie u�o�y� je przed sob� na biurku i spojrza� mi w oczy. - Dok�adnie dwie�cie pi��dziesi�t funt�w - rzek�.
- Chyba londy�ski oddzia� Rady powinien postara� si� o nowego sekretarza - zauwa�y�em. - Kto mia� by� zrobiony na te sto pi��dziesi�t funt�w, ja czy Rada?
- Nikt - odpar� tonem r�wnie lodowatym jak spojrzenie jego oczu; nie podoba�em mu si�. - Zaproponowali�my przyzwoit� zap�at�, ale w sprawach takiej wagi jeste�my przygotowani na zdzierstwo. Zabieraj sw�j szmal. - Dopiero jak zdejmiesz banderole, z�o�ysz fors� do kupy i na moich oczach j� przeliczysz. Ma by� pi��dziesi�t pi�tek.
O rany !
Znikn�o gdzie� ca�e jego opanowanie i ch��d, a pojawi�a w�ciek�o��. - Nic dziwnego, �e tyle razy wywalali ci� z roboty.
Rozerwa� opaski, u�o�y� banknoty w kupk� i dok�adnie je przeliczy�. - Pi��dziesi�t. Zadowolony?
Zadowolony
Otworzy�em praw� szuflad�, wzi��em pieni�dze, kartk� z napisem i pojemnik, wrzuci�em wszystko do szuflady i zamkn��em j� akurat w chwili, gdy Martin ko�czy� zapina� paski swojej teczki. Co� dziwnego w atmosferze, a mo�e przesadny spok�j po mojej stronie biurka sprawi�, �e nagle podni�s� wzrok i znieruchomia� jak ja, tylko coraz szerzej otwiera� oczy , teraz zdawa�y si� wype�nia� ca�� przestrze� za okularami. - Tak, to pistolet - upewni�em go. - Japo�ski hanyatti, dziewi�ciostrza�owy, automatyczny, z bezpiecznikiem i jak s�dz�, licznik wskazuje pe�ny magazynek. Nie przejmuj si�, lufa jest zaklejona ta�m�, bo ona tylko zabezpiecza delikatny mechanizm. Pocisk przeleci przez ni�, przez ciebie i r�wnie� twojego brata bli�niaka, gdyby za tob� siedzia�. A teraz r�czki na st�.Po�o�y� r�ce na blacie. Prawie ca�kiem zesztywnia�, co zwykle robi� ludzie zagl�daj�cy w luf� z odleg�o�ci metra, ale patrzy� ju� normalnie i z tego, co zauwa�y�em, nie wygl�da� na zmartwionego. To mnie zaniepokoi�o, je�li bowiem kto� mia� tu powody do zmartwie�, to tylko Henry Martin. Mo�e dlatego w�a�nie by� niebezpieczny. - Masz niezwyk�y spos�b prowadzenia sprawy, Cavell- odezwa� si� lekcewa��co oboj�tnym tonem bez drgnienia g�osu. - Co to ma by�, napad? - Nie wyg�upiaj si�... i ciesz si�, �e tak nie jest. Ju� mam twoje pieni�dze. Przed chwil� pyta�e�, czy uwa�am ci� za durnia. Wtedy ani czas, ani okoliczno�ci nie wydawa�y si� stosowne do udzielania natychmiastowej odpowiedzi, ale teraz mog� ci j� da�. Jeste� durniem. Jeste� durniem, bo zapomnia�e�, �e pracowa�em w Mordon. By�em tam szefem bezpiecze�stwa, a ka�dy szef bezpiecze�stwa musi przede wszystkim wiedzie�, co si� dzieje w jego parafii. - Obawiam si�, �e nie rozumiem.
Zrozumiesz. Ta szczepionka tutaj... ma uodparnia� przeciwko wirusowi; mianowicie jakiemu? - Jestem tylko przedstawicielem Rady Obrony Pokoju.
- To nie ma nic do rzeczy. Sprawa polega na tym, �e dotychczas wszystkie szczepionki wytwarzano i magazynowano wy��cznie w Horder Hall w Essex. Chodzi o to, �e je�li ten pojemnik jest z Mordon, to .nie ma w nim �adnej szczepionki. Zawiera prawdopodobnie jakiego� wirusa. Po drugie, wiem, �e normalnie to niemo�liwe, aby nawet najsprytniejszemu cz�owiekowi uda�o si� niespostrze�enie wynie�� z Mordon wirusy przechowywane tam w najg��bszej tajemnicy, czy b�dzie nim sympatyk Rady Obrony Pokoju czy kto inny. Kiedy z laboratorium wychodzi ostatni pracownik, na czterna�cie godzin w��czaj� si� zamki zegarowe, kt�re mo�na przestawi� jedynie za pomoc� szyfru znanego tylko dwu osobom. je�li co� wyniesiono, to wy��cznie si��, z u�yciem broni. Trzeba to natychmiast zbada�. Po trzecie, wspomnia�e�, �e stoi za wami Foreign Office, je�li tak. to po co ten ca�y cyrk z przemytem szczepionki? Przecie� pro�ciej by�oby j� wys�a� do Warszawy poczt� dyplomatyczn�. Na koniec twoja najwi�ksza wpadka, przyjacielu zapomnia�e�, �e od do�� dawna mam pewne powi�zania z kontrwywiadem. Ka�d� now� instytucj� czy organizacj� bierze si� natychmiast pod lup�. To samo sta�o si� z Rad� Obrony Pokoju, kiedy powsta�a tu jej centrala. Znam jednego z cz�onk�w. Ten starszy, �ysy grubas o kr�tkim wzroku jest pod ka�dym wzgl�dem twoim przeciwie�stwem. ? Nazywa si� Henry Martin i jest sekretarzem oddzia�u londy�skiego Rady. Prawdziwym. Przez kilka chwil bez �adnej obawy patrzy� na mnie powa�nym wzrokiem, wci�� trzymaj�c r�ce na biurku, a potem spokojnie si� odezwa� Zdaje si�, �e niewiele wi�cej mamy sobie do powiedzenia. prawda? Niewiele.
Co masz zamiar zrobi�?
- Przekaza� ci� Wydzia�owi Specjalnemu wraz z ta�m�, na kt�rej nagra�em t� rozmow�. Po prostu z ostro�no�ci w��czy�em magnetofon, zanim tu wszed�e�. Wiem, �e to �aden dow�d, ale im wystarczy kartka z adresem, pojemnik i odciski twoich palc�w na pi��dziesi�ciu banknotach. - Rzeczywi�cie wygl�da na to, �e pomyli�em si� co do ciebie - przyzna�. - Ale my mo�emy wiele. - Mnie nie mo�na kupi�. Przynajmniej za marne dwie�cie pi��dziesi�t funt�w. - Pi��set? - spyta� cicho po chwili milczenia.
- Nie.
- Tysi�c? Tysi�c funt�w, Cavell, w ci�gu godziny.
- Zamilcz.
- Si�gn��em do telefonu, zdj��em s�uchawk�, po�o�y�em j� na biurku i wskazuj�cym palcem lewej r�ki zacz��em nakr�ca� numer. Przy trzeciej cyfrze us�ysza�em gwa�towne pukanie do drzwi gabinetu. Od�o�y�em s�uchawk� i cichutko wsta�em. Drzwi na korytarz by�y zamkni�te, kiedy Martin do mnie wchodzi�. Nikt nie m�g� ich otworzy�, zanim nie odezwa� si� gong. Nie s�ysza�em gongu, bo nikt nie nacisn�� guzika. Kto� jednak by� w pokoju obok, tu� za drzwiami mojego gabinetu.
Martin u�miecha� si�. Niezbyt wyra�nie, ale jednak. To mi si� nie podoba�o. Poruszy�em luf� pistoletu i powiedzia�em cicho
- Sta� twarz� do tamtego k�ta i r�ce na kark.
- Uwa�am to za zb�dne - odpar� spokojnie. Za drzwiami jest nasz wsp�lny znajomy. - No, jazda - szepn��em.
Pos�ucha�. Podszed�em do drzwi, stan��em obok nich przy �cianie i zawo�a�em - Kto tam?
- Policja, Cavell. Otw�rz, prosz�.
Policja? W d�wi�ku tego s�owa zabrzmia�o co� znajomego, ale przecie� tyle os�b umie na�ladowa� g�osy innych. Spojrza�em na Martina, lecz on ani drgn��.
- Chcia�bym zobaczy� legitymacj� - zawo�a�em. - Najlepiej wsun�� j� pod drzwi. Po drugiej stronie us�ysza�em jaki� ruch, a p�niej spod drzwi wysun�� si� pod�u�ny kartonik. Nie odznaka, nie legitymacja, a po prostu wizyt�wka z nazwiskiem "B.R.Hardanger" i numer telefonu w Whitehall. Tylko bardzo niewiele os�b wiedzia�o, �e komisarz policji Hardanger potwierdza swoj� to�samo�� wy��cznie w ten spos�b. A wizyt�wka pasowa�a do g�osu. Przekr�ci�em klucz w zamku i otworzy�em drzwi. Tak, to by� komisarz Hardanger t�gi, pot�ny m�czyzna o czerwonej twarzy i policzkach buldoga. Mia� na sobie ten sam wyp�owia�y szary p�aszcz i ten sam czarny melonik, kt�re nosi� przez wszystkie lata naszej wsp�pracy. Za jego plecami mign�� mi jeszcze jaki� ni�szy facet, ubrany od st�p do g��w w khaki, i nic ponad to. Niczego wi�cej nie zd��y�em zobaczy�, Hardanger bowiem wtoczy� si� na metr do gabinetu wraz ze swymi ponad dwustu kilogramami autorytetu, zmuszaj�c mnie do cofni�cia si� o par� krok�w. - W porz�dku, Cavell. - W k�cikach jego niezwykle jasnych niebieskich oczu pojawi� si� cie� u�miechu. - Mo�esz od�o�y� bro�. Ju� ci nic nie grozi, bo przysz�a policja.
Przecz�co pokr�ci�em g�ow�.
- Przykro mi, Hardanger, ale ju� nie jestem twoim pracownikiem. Mam pozwolenie na t� bro�, a ty wszed�e� tu bez zaproszenia. - Skinieniem g�owy wskaza�em r�g pokoju.-jak zrewidujesz tego faceta, to od�o��. Nie wcze�niej. Henry Martin, wci�� z r�kami na karku, powoli si� odwr�ci�. Wyszczerzy� z�by w u�miechu, a Hardanger odpowiedzia� mu tym samym i spyta�
- Mam ci� zrewidowa�, John?
- Raczej nie, panie komisarzu - odpar� Martin dziarskim g�osem. - Pan wie, �e mam �askotki. Obrzuci�em ich zdziwionym wzrokiem, opu�ci�em pistolet i zapyta�em znu�onym g�osem - Dobra, co jest grane?
- Jest mi doprawdy przykro z tego powodu, Cavell -odezwa� si� Hardanger swym niskim, chrapliwym g�osem. ale to by�o konieczne. Zaraz ci wszystko wyja�ni�. Ten cz�owiek, naprawd� nazywa si� Martin, John Martin, i jest wywiadowc� Wydzia�u Specjalnego. Niedawno wr�ci� z Toronto. Chcesz zobaczy� jego legitymacj�, czy moje s�owo wystarczy? - Podszed�em do biurka, schowa�em pistolet i wyj��em pojemnik, pieni�dze oraz kartk� z warszawskim adresem. Czu�em �e twarz mam spi�t�, ale w g�osie zachowa�em spok�j. - Zabieraj te swoje parszywe rekwizyty, Martin, i wyno� si� Ty. te�, Hardanger. Nie wiem, po co ta ca�a g�upia maskarada, te wszystkie idiotyzmy, i do cholery nic mnie to nie obchodzi. Wyno�cie si�! Nie lubi�, jak cwaniaczki robi� ze mnie balona. Nie b�d� si� bawi� w kotka i myszk� nawet z Wydzia�em Specjalnym. - Daj spok�j, Cavell - zaprotestowa� Hardanger.- Powiedzia�em ci, �e to by�o konieczne i... - Pozwoli pan, �e ja to wyja�ni� - wtr�ci� cz�owiek w khaki. Wyszed� zza Hardangera i dopiero w tej chwili po raz pierwszy mog�em mu si� dobrze przyjrze�. Wojskowy. Oficer, chyba raczej wy�szej rangi - szczup�y, drobny, stanowczy - typ, na jaki jestem uczulony. - Nazywam si� Cliveden, Cavell. Genera� major Cliveden. Musz�... - Wyrzucono mnie z wojska za uderzenie genera�a majora- przerwa�em mu. - Uwa�a pan, �e nie mog� tego zrobi� jako cywil? Pan te�. Jazda. Natychmiast.
- A nie m�wi�em, jaki on jest? - mrukn�� Hardanger bez adresu. Oci�ale wzruszy� ramionami, wsadzi� r�k� do kieszeni p�aszcza i wyj�� jaki� zegarek. - P�jdziemy, p�jdziemy, ale pomy�la�em sobie, �e mo�e chcia�by� to zachowa� na pami�tk�. Odda� go w Londynie do naprawy i wczoraj odes�ano go genera�owi. - O czym ty m�wisz? - spyta�em chrapliwie.
- O Neilu Clandonie, kt�ry obj�� po tobie stanowisko szefa bezpiecze�stwa w Mordon. by� chyba jednym z twoich najlepszych przyjaci�. Nie zrobi�em �adnego ruchu, �eby wzi�� zegarek z wyci�gni�tej r�ki. - Jak to "by� Clandon?
- Clandon. Nie �yje. Dodam, �e go zamordowano. Podczas w�amania do g��wnego laboratorium w Mordon. Tej nocy... a w�a�ciwie dzi� wczesnym rankiem.
Popatrzy�em na nich, a potem odwr�ci�em si� i poprzez brudn� szyb� zatopi�em wzrok w szarej mgle, k��bi�cej si� na Gloucester Place. Po pewnym czasie rzek�em
- Lepiej wejd�cie.
Neila Clandona znale�li patroluj�cy stra�nicy tu� po drugiej nad ranem w korytarzu za ci�kimi drzwiami, prowadz�cymi do laboratorium numer jeden w bloku "E". To, �e by� martwy, w og�le nie podlega�o dyskusji. Przyczyny jego �mierci jeszcze nie znano, bo chocia� personel zak�adu prawie w ca�o�ci stanowili lekarze, nikomu jednak nie pozwolono zbli�y� si� do cia�a - �ci�le przestrzegano surowych przepis�w. Kiedy odzywa�y si� dzwonki alarmowe, do akcji m�g� wkroczy� tylko i wy��cznie Wydzia� Specjalny, a wezwany dow�dca stra�y zatrzyma� si� w odleg�o�ci p� metra od cia�a i stwierdzi�, �e Clandon mia� przed �mierci� silne torsje, a umar� najwyra�niej w konwulsjach i ogromnych m�czarniach. Objawy te wskazywa�y na zatrucie kwasem pruskim. Gdyby stra�nikowi uda�o si� wyczu� s�abawy zapach gorzkich migda��w, jego wst�pna diagnoza niepozostawi�aby �adnych w�tpliwo�ci. Co naturalnie by�o nie mo�liwe, poniewa� wszyscy stra�nicy patroluj�cy wn�trze budynku musieli chodzi� w gazoszczelnych kombinezonach z aparatami tlenowymi o zamkni�tym obiegu. Dow�dca stra�y zauwa�y� jeszcze jedno przestawiono zamek zegarowy. Normalnie dzia�a� od sz�stej po po�udniu do �smej rano, a teraz by� nastawiony tak, �e w��czy� si� o p�nocy, a to oznacza�o, �e do drugiej po po�udniu laboratorium numer jeden nie b�dzie dost�pne dla nikogo, poza osobami znaj�cymi szyfr. Informacje te przekaza� mi nie Hardanger, lecz oficer.
Wys�uchawszy go spyta�em
- No dobrze, ale co pan ma z tym wsp�lnego?
- Genera� major Cliveden jest zast�pc� dow�dcy Korpusu medycznego Armii Kr�lewskiej - wyja�ni� Hardanger - co oznacza, �e automatycznie jest dyrektorem Zak�adu Bada� Mikrobiologicznych w Mordon. - Kiedy ja tam pracowa�em, dyrektor nazywa� si� inaczej. - M�j poprzednik przeszed� na emerytur� - powiedzia� Cliveden osch�ym tonem, w kt�rym jednak wyczu�em zak�opotanie. - Z powodu z�ego stanu zdrowia. Naturalnie gdy dotar�y do mnie pierwsze meldunki. Natychmiast zawiadomi�em pana komisarza i z w�asnej inicjatywy rozkaza�em, �eby z Aldershot wys�ano grup� spawaczy z palnikiem acetylenowym, kt�rzy pod nadzorem Wydzia�u Specjalnego otworz� drzwi. - Spawaczy? - spojrza�em na niego zdumiony. - Czy pan ca�kiem oszala�? - Nie rozumiem.
- Cz�owieku, niech pan to odwo�a. Prosz� to natychmiast odwo�a�. Na Boga, kto panu kaza� to robi�? Czy�by pan nic nie wiedzia� o tych drzwiach? Poza tym, �e �aden z istniej�cych palnik�w acetylenowych nie przetnie tych drzwi ze specjalnej stali nawet po wielogodzinnych pr�bach, nie wie pan, �e same-drzwi stanowi� �miertelne zagro�enie? �e s� wype�nione prawie zab�jczym gazem? �e w �rodku maj� izolowan� p�yt� pod napi�ciem dw�ch tysi�cy wolt�w, co te� cholernie dobrze zabija? - Nic o tym nie wiedzia�em, Catwell - odpowiedzia� cichym g�osem. - Dopiero co to przej��em. - A je�li nawet tam wejd�, to czy pan cho� pomy�la�, co by si� w�wczas sta�o? Przestraszy� si� pan, prawda? Jest pan przera�ony, �e kto� ju� jest w �rodku, generale majorze Cliveden. A mo�e ten kto� jest nieostro�ny? Mo�e jest bardzo nieostro�ny i ju� przewr�ci� jaki� pojemnik albo zbi� jaki� hermetyczny zbiornik z kultur�? Pojemnik czy zbiornik na przyk�ad z botulin�, kt�r� wytwarza jeden z mikroorganizm�w hodowanych i przechowywanych w tym laboratorium i. Trzeba co najmniej dwunastogodzinnego kontaktu z powietrzem, �eby ta trucizna si� utleni�a i przesta�a by� szkodliwa. Je�li ktokolwiek zetknie si� z ni� przed utlenieniem, to umrze. W tym wypadku jeszcze przed po�udniem. A o Clandonie pan pomy�la�. Sk�d pan wie, �e nie zatru� si� botulin�? Objawy s� identyczne jak przy zatruciu kwasem pruskim. Sk�d pan wie, czy ci dwaj stra�nicy ju� si� nie zatruli? A dow�dca stra�y, z kt�rym pan rozmawia�? Je�eli zetkn�� si� z trucizn�, to nied�ugo po tym, Jak zdj�� mask�, �eby m�c z panem rozmawia�, zgin�� w m�czarniach. Sprawdzi� pan; czy on jeszcze �yje? Cliveden si�gn�� do telefonu dr��c� r�k�. Kiedy nakr�ca� numer, zwr�ci�em si� do Hardangera - S�usznie, komisarzu, nale�� mi si� wyja�nienia.
- W sprawie Martina?
Skin��em potwierdzaj�co g�ow�.
- Mia�em dwa istotne powody. Po pierwsze by�e� podejrzanym numer jeden. - Powt�rz to.
- Wyrzucono ci� z roboty - powiedzia� bez ceregieli.- Zosta�e� na lodzie. Twoje zdanie o dzia�alno�ci Mordon jest powszechnie znane. Masz opini� faceta, kt�ry na w�asn� r�k� wymierza sprawiedliwo��. - U�miechn�� si� z przymusem. Znam to bardzo dobrze z w�asnego do�wiadczenia. - Zwariowa�e�? Czy ja bym m�g� zamordowa� najlepszego przyjaciela? - spyta�em z pasj�. - Jeste� jedynym cz�owiekiem z zewn�trz, kt�ry na wylot zna system bezpiecze�stwa w Mordon. Jedynym, Cavell. i ktokolwiek m�g�by si� tam dosta� i wyj�� stamt�d, to tylko ty. - Przerwa� na d�u�sz� chwil�. - A teraz jeste� jedynym �ywym cz�owiekiem, kt�ry zna szyfry do drzwi poszczeg�lnych laboratori�w. Szyfry te, jak wiesz, mo�na zmieni� wy��cznie w fabryce, gdzie robi� takie drzwi. Po twoim odej�ciu nie uwa�ano za konieczne zastosowa� taki �rodek ostro�no�ci i niczego nie zmieniono. - Przecie� szyfr zna ten cywilny dyrektor, doktor Baxter. - Doktor Baxter znikn�� gdzie� bez �ladu i nie mo�emy go znale��. Musieli�my jak najszybciej zorientowa� si� w sytuacji, a to by� najlepszy spos�b. Jedyny. Rano, jak tylko wyszed�e� z domu, rozmawiali�my z twoj� �on�. Powiedzia�a... - A wi�c by�e� u mnie. - Spojrza�em na niego surowo- zawraca�e� g�ow� Mary? Wypytywa�e� j�? Chyba... - Nie fatyguj si� - powiedzia� Hardanger osch�ym tonem.- Niepotrzebnie na mnie napadasz. To nie ja tam by�em, wys�a�em wywiadowc�. Przyznaj�, �e g�upio zrobi�em namawiaj�c �on�, �eby w dwa miesi�ce po �lubie sypa�a m�a. Oczywi�cie powiedzia�a, �e przez ca�� noc nie opuszcza�e� domu. Spojrza�em na niego w milczeniu. Patrzyli�my sobie prosto w oczy. - Zastanawiasz si� pewnie, czy nie objecha� mnie za to, �e ... - To r�wnie� - powt�rzy�em z przek�sem. - Przecie� pos�dzam Mary o k�amstwo, albo dlaczego nie uprzedzi�a ci� telefonicznie? - Ona nie umie k�ama�. Nie zapominaj, �e bardzo dobrze j� znam. A nie mog�a ci� uprzedzi�, bo wy��czyli�my ci telefon, i w domu, i w biurze. Za�o�yli�my te� pods�uch w tym aparacie, zanim przyszed�e� do biura... w s�uchawce aparatu w pokoju obok s�ysza�em wszystko, co m�wi�e� Martinowi. - U�miechn�� si�. - Przez ciebie prze�y�em tam par� minut w strachu. - Jak si� tu dostali�cie? Nie s�ysza�em was. Gong si� nie odezwa�. - spyta�em - Wykr�cili�my korki w korytarzu. Wszystko niezbyt zgodnie z prawem.. By�e� podejrzanym numer jeden, ale ja ci� nie podejrzewa�em Pokiwa�em g�ow�. - Mimo wszystko jednak musia�em si� upewni�. Tylu naszych najlepszych ludzi przesz�o na drug� stron� barykady w ci�gu ostatnich paru lat. - B�d� musia� to zmieni�.
- A wi�c masz pe�n� jasno�� Cavell. Inspektor Martin chyba zas�u�y� sobie na Oscara. R�wno w dwana�cie minut ustali� to, co chcieli�my wiedzie� Lecz musieli�my si� tego dowiedzie� tylko na tym nam zale�y - Ale dlaczego akurat w ten spos�b? Twoi ludzie pochodziliby par� godzin, popytali taks�wkarzy, kelner�w, bileterki w teatrach i w ko�cu by� si� dowiedzia�, �e ostatniej nocy w �adnym wypadku nie mog�em by� w Mordon - Nie mog�em czeka� - odpar� i przesadnie g�o�no odchrz�kn��. - to si� wi��e z drugim powodem. Skoro okaza�o si�, �e nie ty zabi�e�, to chcia�bym �eby� poszuka� mordercy. Po �mierci Clandona jeste� jedynym cz�owiekiem kt�ry zna ca�y system bezpiecze�stwa w Mordon
- A po otwarciu drzwi mam. wszystko zostawi� i by� grzeczny. - Jedno, i drugie. -powiedzia�, chyba �e sam b�dziesz chcia�. - Serio? Najpierw Derry, a teraz Clandon. Ch�tnie bym nad tym popracowa�. - Dam ci woln� r�k�.
- Genera� nie b�dzie zachwycony.
Nigdy inaczej nie m�wi� o najwa�niejszym prze�o�onym Hardangera, a tylko niewielu zna�o jego nazwisko. - Ju� to z nim ustali�em. Masz racj�, nie jest zachwycony, podejrzewam, �e ci� nie lubi. - U�miechn�� si� kwa�no. - W �yciu tak cz�sto bywa. - Zrobi�e� to zawczasu? No to dzi�ki za komplement.
- To cholernie niewygodne, ale tak ju� jest. Je�li ktokolwiek mo�e co� znale��, to jedynie ty. - Nie m�wi�c o tym, �e tylko ja mog� otworzy� te drzwi, kiedy Clandon nie �yje, a Baxter znikn��. - Kiedy wyje�d�amy? - spyta�em. - Teraz?
Cliveden akurat odk�ada� s�uchawk� na wide�ki. R�k� jeszcze mia� niepewn�. - Je�li panowie s� gotowi - rzek�.
- Ja b�d� za momencik - powiedzia� Hardanger.
By� mistrzem w maskowaniu swoich reakcji, ale w jego oczach pojawi�o si� dziwne zainteresowanie i nie potrafi� tego ukry�. Zwykle patrzy� tak na cz�owieka, kt�ry w�a�nie zrobi� fa�szywy krok. Ma pan jakie� wiadomo�ci o stra�nikach w zak�adzie?- zwr�ci�em si� do Clivedena. - Nic im nie jest. G��wne laboratorium jest zabezpieczone. - A zatem nie botulina spowodowa�a �mier� Clandona
- A doktor Baxter?
- Wci�� ani �ladu. On...
- Wci�� ani �ladu? To ju� drugi. Zbieg okoliczno�ci,
- To r�wnie� - przyzna�. -panie generale, je�eli jest to w�a�ciwe okre�lenie. - Nie rozumiem, o czym pan m�wi - powiedzia� z irytacj�. - Easton Derry, m�j poprzednik w Mordon, znikn�� par� miesi�cy temu... dok�adnie w sze�� dni po tym, jak by� pierwszym dru�b� na moim �lubie, i dotychczas si� nie pojawi�. Czy�by pan nie wiedzia�?
- A niby sk�d, u diab�a, mia�bym wiedzie�?
Prawdziwy nerwus z tego mikrusa. Ucieszy�em si�, �e nie jest lekarzem cywilnym, a ja jego pacjentem. - Od czasu nominacji nie by�em w stanie pojecha� tam wi�cej ni� dwa razy - doda�. A co do Baxtera, to z laboratorium wyszed� normalnie, troch� p�niej ni� zwykle. Ju� si� tam wi�cej nie pojawi�. Mieszka z owdowia�� siostr� w parterowym domku, pi�� mil od zak�adu. Jego siostra powiedzia�a, �e tego dnia w og�le nie wr�ci� z pracy - rzek� i zwr�ci� si� do Hardangera- Musimy niezw�ocznie tam pojecha�, komisarzu. - Natychmiast, panie generale. Cavell jedzie z nami.
- Mi�o mi to us�ysze� - odpar�.
Wprawdzie jego mina m�wi�a co innego, ale nie mia�em mu tego za z�e. Je�eli kto� dochodzi do stopnia genera�a majora, musi w sobie rozwin�� t� szczeg�ln� wojskow� mentalno��, wed�ug kt�rej �wiat jest prost�, uporz�dkowan� i pe�n� dyscypliny organizacj�, gdzie nie ma miejsca dla prywatnych detektyw�w. Stara� si� jednak by� uprzejmy i robi� dobr� min� do z�ej gry, doda� bowiem
- B�dzie nam potrzebna wszelka pomoc, jak� uda nam si� zdoby�. Idziemy? - Tylko zadzwoni� do �ony, �eby jej powiedzie�, co si� dzieje... je�eli ju� w��czono jej telefon. Hardanger skin�� g�ow�. si�gn��em po s�uchawk�, ale r�ka Clivedena znalaz�a si� tam wcze�niej, mocno przyciskaj�c j� do wide�ek. - �adnych telefon�w, Cavell. Przykro mi. To konieczne.
Musimy mie� absolutn� gwarancj�, �e nikt, dos�ownie nikt nie b�dzie wiedzia�, co wydarzy�o si� w Mordon. Unios�em jego r�k� i wyrwa�em mu s�uchawk�.
- Wyt�umacz panu genera�owi, komisarzu - rzek�em.
Hardanger wygl�da� na zak�opotanego. Kiedy nakr�ca�em numer, odezwa� si� przepraszaj�cym tonem - O ile wiem, Cavell ju� nie jest w wojsku, panie generale, i nie podlega Wydzia�owi Specjalnemu. Nie lubi te� jak mu si� rozkazuje - Ale ustawa o tajemnicy pa�stwowej...
- Przykro mi, panie generale - przerwa� mu Hardanger, mocno kr�c�c g�ow� - lecz tajne informacje, �wiadomie ujawnione cywilowi spoza ministerstwa, przestaj� by� tajemnic� pa�stwow�. Nikt nam nie kaza� informowa� Cavella, i on nas o to nie prosi�. Niczym nie jest zobowi�zany, a my chcemy, �eby z nami wsp�pracowa�. Za�atwi�em telefon; powiedzia�em Mary, �e nie zosta�em aresztowany, �e wyje�d�am do Mordon i jeszcze tego samego dnia do niej zadzwoni�. Od�o�y�em s�uchawk�, zdj��em marynark�, zawiesi�em pod pach� kabur� i wsadzi�em do niej hanyatti. To du�y pistolet, ale moja marynarka jest obszerna, nie tak obcis�a jak inspektora Martina. Dlatego w�a�nie nie za bardzo lubi� w�oski kr�j. Hardanger obserwowa� mnie oboj�tnie, Cliveden z dezaprobat� dwa razy chcia� co� powiedzie� i dwukrotnie si� rozmy�li�. Takie zachowanie u oficera jest doprawdy niezwyk�e. Ale i morderstwo nie jest zwyk�� rzecz�.
* * *
Rozdzia� drugi
Oczekiwa� nas wojskowy helikopter, lecz mg�a by�a zbyt g�sta. Pojechali�my wi�c do Wiltshire wielkim jaguarem, kierowanym przez ubranego po cywilnemu policjanta, kt�remu stanowczo zbyt wielk� frajd� sprawia�a jazda na pe�nym gazie i nieustanne w��czanie syreny. Kiedy min�li�my Middl esex, mg�a si� podnios�a, droga by�a do�� pusta i ca�o dotarli�my do Mordon tu� po dwunastej. Sw� potworn� architektur� Mordon m�g�by zeszpeci� nawet najpi�kniejszy krajobraz. Je�li autor tej budowli - o ile w og�le mia�a jakiego� autora - wzorowa� si� na wi�zieniu z pocz�tku XIX wieku, kt�re nieodparcie przypomina�a, nie potrafi�by chyba zaprojektowa� czego� ohydniejszego i bardziej odpychaj�cego. Zak�ad jednak powsta� zaledwie przed dziesi�ciu laty. Szary, ponury i gro�ny pod wisz�cym nad g�owami o�owianym niebem tego pa�dziernikowego dnia, Mordon sk�ada� si� z czterech rz�d�w przysadzistych betonowych budynk�w o p�askich dachach. Te odstr�czaj�ce, pozbawione �ycia trzypi�trowe bloki wygl�da�y identycznie jak przeznaczone do rozbi�rki opuszczone kamienice wiktoria�skie z najgorszych przedmie�� wielkiego miasta. Ale taki wygl�d doskonale pasowa� do charakteru prowadzonych tam prac. Ka�dy szereg budynk�w, oddzielony od pozosta�ych pasami szeroko�ci oko�o dwustu metr�w, mia� d�ugo�� niespe�na p� kilometra. Otwarta przestrze� mi�dzy budynkami a ogrodzeniem, w najw�szym miejscu si�gaj�ca pi��dziesi�ciu metr�w, by�a zupe�nie pusta - pozbawiona drzew, krzak�w, nawet k�pki kwiat�w. Za krzakiem bowiem czy za k�pk� kwiat�w m�g�by si� schowa� jaki� cz�owiek. Nie ukryje si� jednak za pi�cio centymetrowym �d�b�em trawy, a nic nie ros�o wy�ej na niego�cinnym pustkowiu wok� budynk�w Mordon. S�owo "ogrodzenie" - nie mur, za murem mo�na si� ukry� - jest w tym wypadku niew�a�ciwym okre�leniem. Ka�dy komendant obozu koncentracyjnego z czas�w drugiej wojny �wiatowej odda�by dusz� diab�u za Mordon przy takich ogrodzeniach cz�owiek mo�e noc� spa� g��bokim snem. Ogrodzenie zewn�trzne, wykonane z kolczastego drutu, mia�o wysoko�� sze�ciu metr�w i by�o pochylone na zewn�trz pod tak ostrym k�tem, �e g�rna jego kraw�d� nie bieg�a nad podstaw�, lecz p�tora metra od niej. W odleg�o�ci siedmiu metr�w od niego znajdowa�o si� podobne r�wnoleg�e ogrodzenie wewn�trzne, pochylone w przeciwn� stron�. Noc� dziel�cy je pas terenu patrolowa�y owczarki niemieckie i dobermany, specjalnie szkolone do polowa� na ludzi - w razie potrzeby potrafi�y cz�owieka zagry��.- i pos�uszne jedynie swoim wojskowym przewodnikom. Na wysoko�ci metra w drugim ogrodzeniu; a w�a�ciwie tu� pod jego g�rn� kraw�dzi�, wisia�a pu�apka z dw�ch drut�w, tak cienkich, �e normalnie by�y niewidoczne, a z ca�� pewno�ci� nie zauwa�y�by ich cz�owiek schodz�cy z ogrodzenia. Nast�pnie w odleg�o�ci trzech metr�w ustawiono ostatni� barier�, sk�adaj�c� si� z pi�ciu drut�w, kt�re podtrzymywa�y izolatory umocowane do betonowych s�upk�w. P�yn�cy przez druty pr�d elektryczny podobno nie razi� �miertelnie, co nie znaczy, �e by� nieszkodliwy dla zdrowia. W celu zapewnienia ka�demu pe�nej informacji, na ca�ej d�ugo�ci pierwszego ogrodzenia wojsko umie�ci�o co dziesi�� metr�w tablice ostrzegawcze. By�o ich pi�� rodzaj�w cztery bia�e z czarnymi napisami "UWAGA! NIE ZBLI�A� SI�!", "UWAGA! Z�E PSY!", "WST�P WZBRONIONY" i "WYSOKIE NAPI�CIE", oraz jedna ��ta z krzykliwie czerwonym napisem, kt�ry stwierdza� wprost "TEREN WOJSKOWY - WST�P GROZI �MIERCI�. Tylko szaleniec albo sko�czony analfabeta pr�bowa�by przedosta� si� t�dy do Mordon. Przejechali�my drog� publiczn�, kt�ra okr��a�a ten ob�z, odchyla�a si� nieco w prawo przy polach poro�ni�tych ja�owcem i po niespe�na pi�ciuset metrach skr�ca�a do g��wnego wej�cia. Kierowca zatrzyma� samoch�d tu� przed opuszczonym szlabanem i opu�ci� szyb�, kiedy zbli�y� si� jaki� sier�ant. Na ramieniu �o�nierza wisia� pistolet maszynowy, kt�rego lufa wcale nie by�a skierowana ku ziemi. Potem, rozpoznawszy Clivedena, opu�ci� pistolet i da� znak cz�owiekowi, kt�rego nie widzieli�my. Szlaban si� podni�s�, samoch�d ruszy� i zatrzyma� si� przed ci�k� stalow� bram� Wysiedli�my, przeszli�my przez niewielk� stalow� furtk� i skierowali�my si� w stron� parterowego budynku z napisem "Portiernia". Oczekiwa�o nas tam trzech ludzi. Dw�ch zna�em pu�kownika Weybridgea, zast�pc� komendanta Mordon, oraz doktora Gregoriego, pierwszego asystenta doktora Baxtera w bloku "E". Cho� Weybridge s�u�bowo podlega� Clivedenowi, faktycznie by� szefem Mordon. Ten wysoki m�czyzna o czerstwej twarzy i czarnych w�osach, z dziwnie szpakowatymi w�sami, cieszy� si� opini� wybitnego lekarza. Mordon to ca�e jego �ycie. Nale�a� do tych nielicznych os�b, kt�re mieszka�y na terenie zak�adu - powiadano, �e nigdy nie wychodzi� za bram� cz�ciej ni� raz do roku. Gregori by� wysokim, ciemnookim W�ochem o masywnej sylwetce i �niadej cerze. Tego dawnego profesora medycyny z Turynu i znakomitego mikrobiologa koledzy naukowcy darzyli wielkim szacunkiem. Trzeci by� oty�ym, niezgrabnym facetem w zbyt obszernym garniturze z samodzia�u. Tak bardzo przypomina� wie�niaka, �e musia� by� tym, kim si� w ko�cu okaza� - policjantem w cywilnym ubraniu. Inspektor Wylie z policji w Wiltshire. Prezentacji dokonali Cliveden i Weybridge, a potem komend� przej�� Hardanger. Pomimo obecno�ci genera�a i pu�kownika i nie bacz�c na fakt, �e zak�ad nale�y do wojska, jednym s�owem "idziemy" nie pozostawi� �adnych w�tpliwo�ci, kto ca�kowicie wszystkim kieruje. Da� to od razu jasno do zrozumienia. - Inspektorze Wylie - powiedzia� bez ogr�dek - pana nie powinno tu by�. �aden policjant nie ma prawa tu przebywa�. Ale w�tpi� by pan o tym wiedzia�, i jestem przekonany, �e za obecno�� tutaj kto inny ponosi odpowiedzialno��. - Ja - odezwa� si� pu�kownik Weybridge pewnym tonem, Cho� wygl�da�o, jakby si� t�umaczy�. - Okoliczno�ci s� co najmniej niezwyk�e. - Panowie pozwol�, �e ja wyja�ni� - wtr�ci� si� inspektor Wylie - Wczoraj p�nym wieczorem otrzymali�my telefon z wartowni zak�adu, �e za�oga samochodu patrolowego, wiem �e jeepy patroluj� noc� drog� wok� Mordon, �ciga�a jakiego� niezidentyfikowanego osobnika, kt�ry zdaje si� molestowa� czy napad� jak�� dziewczyn� tu� obok waszego terenu. Uznali, �e sprawa ta wykracza poza ich kompetencje, zadzwonili do nas. Dy�urny sier�ant i posterunkowy na s�u�bie przybyli tutaj zaraz po p�nocy, ale nikogo i niczego nie znale�li. Przyszed�em tu rano, a kiedy zobaczy�em przeci�te ogrodzenia... no wi�c uzna�em, �e te dwie sprawy s� ze sob� w jaki� spos�b powi�zane. - Przeci�te!? - wykrzykn��em. - Te ogrodzenia? To niemo�liwe - A jednak tak, Cavell - z powag� potwierdzi�
- A samochody patrolowe? - spyta�em. - A psy? A te druty i ogrodzenie pod napi�ciem? Wszystko na nic? - Sam pan zobaczy. Ogrodzenia s� przeci�te i tyle.
Weybridge by� o wiele bardziej niespokojny, ni� z pozoru si� wydawa�. M�g�bym si� za�o�y�, �e on i Gregori byli nie�le przestraszeni.
- W ka�dym razie - ci�gn�� spokojnie inspektor Wylie zada�em par� pyta� wartownikom przy bramie. Spotka�em tam pu�kownika Weybridgea, kt�ry poprosi� mnie, �ebym dyskretnie wybada�, co si� sta�o z doktorem Baxterem. - I pan to zrobi�? - spyta� Weybridgea Hardanger na poz�r oboj�tnym tonem. - Nie zna pan swoich w�asnych zarz�dze�, �e �ledztwo mo�e prowadzi� tylko wasz szef bezpiecze�stwa albo moje biuro w Londynie? - Tak, ale Clandon nie �y� i...
- O, Bo�e! - g�os Hardangera zabrzmia� jak smagni�cie bicza. - No i teraz inspektor Wylie wie, �e Clandon nie �yje. A mo�e pa� ju� o tym wiedzia�, inspektorze?
- Nie, panie komisarzu.
- Ale teraz ju� pan wie. ilu osobom powiedzia� pan o tym, pu�kowniku Weybridge? - Nikomu wi�cej - stwierdzi� kategorycznie pytany z nagle poblad�� twarz�. - Dzi�ki Bogu i za to. Niech pan nie s�dzi, pu�kowniku, �e przesadzam z tym bezpiecze�stwem, bo to niewa�ne, co pan albo ja sobie o tym my�limy. Idzie o to, co my�l� o tym ludzie w Whitehall. Oni wydaj� zarz�dzenia, a my musimy ich przestrzega�. Instrukcje m�wi� wyra�nie, co nale�y robi� w takich wypadkach jak ten. My ca�kowicie przejmujemy spraw� i pan absolutnie nie musi si� tym zajmowa�. Chc� oczywi�cie, �eby pan ze mn� wsp�pracowa�, ale musi to by� wsp�praca na warunkach, kt�re ja okre�lam. - Pan komisarz chcia� przez to powiedzie� - rzek� z irytacj� Cliveden �e amatorskie �ledztwo jest nie tyle nie zalecane, co zabronione. Czy dotyczy to r�wnie� mnie; panie Hardanger? - Prosz�, niech mi pan nie utrudnia tego, co i tak ju� jest trudne, panie generale. - Nie b�d�, ale jako komendant mam chyba prawo do tego, �eby mnie informowano o post�pach �ledztwa i �ebym by� obecny przy otwieraniu laboratorium numer jeden w bloku "F"? - Dobrze zgodzi� si� Hardanger.
- Kiedy? spyta� Cliveden. - Mam na my�li laboratorium.
Hardanger spojrza� na mnie.
- No jak, min�o ju� te twoje dwana�cie godzin?
- Nie jestem pewien - odpar�em i popatrzy�em na doktora Gregoriego. - Czy w��czono wentylacj� w jedynce? - Nie. Oczywi�cie, �e nie. Nikt si� tam nie zbli�a�. Pozostawili�my wszystko tak jak by�o. - A je�li co�, powiedzmy, zosta�o przewr�cone, ostro�nie wypytywa�em dalej - to czy nast�pi�o ju� ca�kowite utlenienie? - W�tpi�. Powietrze jest prawie w bezruchu. - Zamkni�ty system wentylacji - wyja�ni�em Hardangerowi - wdmuchuje do wszystkich laboratori�w filtrowane powietrze, kt�re nast�pnie jest oczyszczane w specjalnej komorze. Chcia�bym, �eby go w��czono, i za jak�� godzin� b�dziemy mogli tam wej��. Hardanger skin�� g�ow�. Spogl�daj�c niespokojnie spoza grubych szkie�, Gregori wyda� odpowiednie instrukcje przez telefon, a potem do��czy� do Clivedena i Weybridgea. - No wi�c, inspektorze - odezwa� si� Hardanger do Wylieego - zdaje si�, �e jest pan w posiadaniu informacji, kt�rych nie powinien pan mie�. Panu chyba nie musz� o tym przypomina�. - Lubi� swoj� prac� - odpar� u�miechaj�c si� Wylie.- niech pan nie b�dzie zbyt surowy dla Weybridgea. Ci medycy nie my�l� kategoriami bezpiecze�stwa. Chcia� dobrze. - W�a�nie ci, co maj� dobre intencje, rzucaj� mi k�ody pod nogi - stwierdzi� Hardanger powa�nym tonem. - A co z Baxterem? - Wygl�da na to, �e wyszed� st�d wczoraj oko�o osiemnastej trzydzie�ci panie komisarzu. Jednak troch� p�niej ni� zwykle i chyba dlatego nie zd��y� na specjalny autobus do Alfringham. - Odmeldowa� si� oczywi�cie? - spyta�em.
Ka�dy naukowiec wychodz�cy z Mordon musia� wpisywa� si� do ksi��ki wyj�� i zwraca� swoj� kart� identyfikacyjn�. - Nie ma co do tego �adnych w�tpliwo�ci. Musia� poczeka� na zwyk�y autobus, kt�ry przyjecha� o osiemnastej czterdzie�ci osiem. Konduktor i dwaj pasa�erowie potwierdzili, �e kto� odpowiadaj�cy podanemu przez nas rysopisowi oczywi�cie nazwiska nie wymieniono, wsiad� na przystanku przy ko�cu drogi do zak�adu, ale konduktor jest absolutnie pewien �e nikt taki nie wysiada� w Alfringham Farm gdzie mieszka doktor Baxter. Musia� zatem pojecha� do Alfringham albo do Hardcaster, gdzie ko�czy si� linia. - Po prostu znikn�� - powiedzia� Hardanger kiwaj�c g�ow�, a potem z uwag� przyjrza� si� temu krzepkiemu policjantowi o spokojnych oczach i spyta� - Nie chcia�by pan z nami nad tym popracowa�, Wylie? - By�aby to odmiana w por�wnaniu z tropieniem nosacizny - przyzna� Wylie. - Ale nasz komisarz i naczelnik policji te� maj� co� do powiedzenia na ten temat. - Chyba dadz� si� przekona�. Pa�ski komisariat jest w Alfringham, prawda? Zadzwoni� tam do pana. Wylie wyszed�. Kiedy przechodzi� przez drzwi spostrzegli�my jakiego� �o�nierza w stopniu porucznika, kt�ry uni�s� r�k�, jakby chcia� zapuka�. Hardanger �ci�gn�� brwi i rzek� - Prosz� wej��.
- Dzie� dobry, panie komisarzu. dobry, panie Cavell- odezwa� si� jasnow�osy porucznik energicznym g�osem, chocia� wygl�da� na zm�czonego. - Nazywam si� Wilkinson, panie komisarzu. Ostatniej nocy by�em dow�dc� patroli stra�nik�w. Pu�kownik powiedzia�, �e pan pewnie chcia�by si� ze mn� zobaczy�. - To �adnie z jego strony Rzeczywi�cie chc�. Nazywam si� Hardanger, komisarz Hardanger. Mi�o mi pana pozna�, Wilkinson. Czy to pan znalaz� Clandona? - Znalaz� go jeden ze stra�nik�w, kapral Perkins. Wezwa� mnie i wtedy zobaczy�em Clandona. Spojrza�em tylko raz. Zamkn��em blok "E", wezwa�em pu�kownika i on to zatwierdzi�. - Brawo - pochwali� Hardanger. - Do tego wr�cimy jednak p�niej. Oczywi�cie zawiadomiono pana o przeci�ciu drut�w? - Naturalnie, panie komisarzu. Kiedy... poniewa� nie by�o pana Clandona, ja przej��em komend�. Nie mogli�my go znale��, absolutnie nigdzie. Z pewn