11220
Szczegóły |
Tytuł |
11220 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11220 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11220 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11220 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: WIESŁAW GWIAZDOWSKI
Tytul: Transmisja do...
Z "NF" 1/98
Nie bój się wrogów, w najgorszym razie mogą cię zabić;
nie bój się przyjaciół, w najgorszym razie mogą cię
zdradzić; bój się małodusznych. Oni nie zabijają i nie
sprzedają, ale z ich milczącym przyzwoleniem istnieje na
Ziemi - Zbrodnia i Kara. - BRUNO JASIEŃSKI
Siedli naprzeciwko siebie i patrzyli sobie w oczy. Ona
miała brązowe, on niebiesko-zielone. Ujrzeli się przed
chwilą, a wydawało się im, że minęła wieczność. I choć ten
pierwszy raz o niczym nie świadczył i niczego nie sugerował,
oboje pomyśleli o tym samym. Pomyśleli, że są sobie
przeznaczeni.
Nie odzywali się, by nie zmącić aury fascynacji i
pożądania. Wrażenie było dziwne i silne, balansowało na
granicy rozsądku i zrozumienia. Pogrążali się w nim, pragnąc,
by trwało jak najdłużej, aż do skończenia świata. A uczucie
spływało w koniuszki palców, rozgrzewało ciała wysuszając
usta.
Przechodzący obok zwalniali kroku, oglądali się szepcząc:
"patrz, zakochani".
Tymczasem on zamówił po filiżance gorącej czekolady. Ona
w podzięce włożyła swe dłonie w jego dłonie i uśmiechnęła
się, krusząc ostatnie wątpliwości.
Tak minął im czas.
Rozeszli się ze smutkiem i tęsknotą w oczach.
Spotkali się nazajutrz o tej samej porze i znów
zapatrzyli się w siebie, zrywając kontakt z rzeczywistością.
Było to dopiero drugie spotkanie, a czuli, że znają się tak
jakby znali się od zawsze i wieczność minęła od ostatniego
spotkania. Tonęli we wzajemnej fascynacji bez słów. Nie
mówili, bo głos mógłby zniszczyć atmosferę.
Rozmowę zaczęli tydzień później, ósmego dnia znajomości.
- Na imię mi Dawid - rzekł, nie odrywając wzroku od jej
twarzy.
- A mnie Merita - odparła.
- Nie pamiętasz matki, a twa macocha nigdy nie uważała cię
za własną córkę. Ojciec bił cię i wykorzystywał.
Nie miała pojęcia skąd on wie takie rzeczy, ale nie
przeczyła; odnajdywał w jej oczach przerażające
potwierdzenie.
- Nigdy nie miałam własnej rodziny - wyznanie
przychodziło jej dziwnie łatwo i choć wcześniej nikomu nie
wyjawiła swej krzywdy, wiedziała, że on jej nie zdradzi. -
Mama zmarła, gdy miałam sześć lat i znam ją tylko ze zdjęć.
Pamiętam kłótnie i to, że musiałam siedzieć sama w ciemnym
pokoju - głos uwiązł jej w gardle, Dawid zamknął jej dłonie
w swych dłoniach. Jest obok, więc nie spotka ją już żadna
krzywda. - Nigdy nie kochałam ojca. I nigdy nie pokocham. Za
późno, by zwrócił to, co przez niego utraciłam. Może
dzieciństwo i przyszłość...
- Myślałaś o samobójstwie?
- Nie było dnia, bym sobie nie wyobrażała tej chwili.
Moja śmierć nie zmartwiłaby nikogo. Rozumiesz?
- Tak, Merito. A co ze szkołą?
Nie mógł oderwać wzroku od jej kasztanowych włosów,
poskręcanych w esy-floresy, idealnych ust, pięknego nosa,
cudownie spokojnych brązowych oczu. Dlaczego jej piękno
musiało przejść przez to wszystko? Dlaczego musiała tyle
wycierpieć?
- W szkole? Tak zwane koleżanki, tak zwani koledzy, tak
zwani profesorzy. O czym chcesz wiedzieć? O wagarowaniu, bo
to pozwalało się stamtąd wyrwać? O ocenach za nie odrobione
prace domowe? O zeszytach z plamami... Stawał nade mną i
robił to pijąc mleko, chwytał za włosy i kazał patrzeć.
Mój...
- Wiem, nie musisz mówić.
Zamyślił się, patrząc w jej oczy. Ile dziewcząt takich jak
ona kryło na dnie swych serc krzywdy i ból, a z nim
nienawiść, która podpowiadała, by zabić. Jak wiele jeszcze
było takich dzieci?
- Pomogę ci - rzekł.
Czy to, co przeżywał, mógł nazwać miłością?
Był stary i tak właśnie się czuł. Przed miesiącem
skończył siedemdziesiąty rok. Zaakceptował to, czasu nikt
nie cofnie, a żywić pretensji nie ma do kogo.
Niektórzy uważali jego wiek za piękny; cóż w nim
pięknego? Nie miał tyle sił co kiedyś, choć wyzbył się
szczeniackich pragnień. Cieszyło go mniej rzeczy i spraw i
inaczej patrzył na świat. Mógłby za to winić swój charakter,
lecz byłoby śmieszne usprawiedliwiać się w tym wieku
charakterem. Przeżył to co przeżył, sam sobie ukształtował
los. Było za późno na zmiany.
Nie oszukiwał się. Jak przez całe życie, i teraz
wychodził niebezpieczeństwu naprzeciw i nie błagał o litość.
Właściwie, z wyjątkiem kilku drobnostek, nie chciałby, by
przeszłość potoczyła się inaczej. Ludzie umierali nim
zdążyli zrozumieć sens, on był ze śmiercią za pan brat, a
jednak dożył sędziwego wieku. Nie mógł więc mieć do nikogo
pretensji.
Dawid przystanął niezdecydowanie, nie chcąc przerywać
dziadkowi podlewania kwiatów. Czynność ta była obrządkiem.
Dla dziadka istniały tylko dwie odmiany piękna: kobiety i
kwiaty. Pierwsza fascynowała go do przyjścia starości,
drugą odkrył zaraz potem. Człowiek, który uznawał inne odmiany
piękna, był najczęściej głupcem i umierał przedwcześnie.
Starzec powoli odstawił konewkę i obejrzał się na wnuka.
Powoli przeszedł od okna do stojącego opodal biurka i
zasiadł w fotelu. Skinął lekko głową.
Chłopak bez słowa podał dziadkowi gazetę. Cofnął się.
Na pierwszej stronie na czarno-białym zdjęciu podawali
sobie dłonie dwaj politycy. Stary człowiek przyglądał się im
chwilę, przerzucił kartki, mijając rubryki z aktualnościami
i kolumny giełdowe. Zatrzymał się przy nekrologach. Bez
trudu odnalazł interesujące go nazwisko.
- Bardzo dobrze - szepnął. - A co z małą?
Dawid oblizał wargi.
- Żyje.
- Dlaczego?
Chłopak nie wytrzymał dziadkowego spojrzenia i opuścił
głowę. Zdał sobie sprawę, że wszystkie przygotowane
odpowiedzi nie są nic warte. Tak było zawsze, ilekroć nie
wykonał zadania.
- Ładna? - zapytał starzec.
Dawid skinął tylko, wciąż szukając właściwych słów. Miał
chaos w głowie.
- Za ładna. Za młoda, za miła, za doskonała... Odejdź
Dawidzie, by me stare oczy mogły odpocząć od twego widoku.
- Dziadku?
- Odejdź. Nie wykonałeś zadania.
- Wykonam.
- Odejdź.
Chłopak powłócząc nogami wyszedł z pokoju. Miał
nadzieję, że usłyszy coś jeszcze, stary człowiek nie odezwał
się jednak. Dziadek nie lubił zbędnych słów. Był człowiekiem
honoru.
Gdy został sam, uważnie przejrzał gazetę i nie zauważywszy
nic interesującego wrócił do kwiatków. Był stary i czuł się
staro. Kwiaty były jego jedynymi przyjaciółmi i nie mógł ich
zaniedbywać. Ich pielęgnacja była najważniejszą czynnością
w jego życiu. Obok wychowywania Dawida.
- Pamiętaj o jednym - powtarzał często wnukowi. - Nigdy
nie możesz ulec emocjom. To pierwsza zasada. Powinieneś o
niej zawsze pamiętać. Emocje zabijają. Cóż z tego, że
człowiek rodzi się z nimi? Rodzi się przecież również ze
zboczeniami. Od tego, co lęgnie się w mózgu, nie sposób uciec.
Można jednak z tym walczyć. Uwierz Dawidzie, że chwila
nieuwagi może kosztować życie. Znałem wielu, którzy głupotą
sprowadzili na siebie śmierć. W tym zawodzie uczucia są
tylko przeszkodą.
Dziadek nauczył go wszystkiego. Dawid podziwiał jego
mądrość i opanowanie i to, że dożył tak sędziwego wieku. A
wiedział, że były w życiu dziadka miesiące, w których żaden
z tygodni nie minął bez zlecenia z dopiskiem: ekspresowe.
Nagle przypomniał sobie o szkole i zdarzeniu, za które
najpierw dostał burę od dyrektora, a później musiał odbyć
rozmowę właśnie z dziadkiem.
Przyczyną była dziewczyna. Teraz nie pamiętał nawet jak
miała na imię. Była rozwinięta nad wiek i chłopaki dokuczali
jej na każdym kroku. A że w każdej szkole, w każdej klasie
musiał być kozioł ofiarny, Dawid nie zdziwił się. Do miasta
przeprowadzili się tydzień wcześniej, po wykonaniu zlecenia,
które gazety rozdmuchały do niewiarygodnych rozmiarów.
Dziadek postanowił zmienić klimat, dopóki szum nie
przycichnie. Następnego dnia znalazł wnukowi szkołę.
Dawid miał wówczas piętnaście lat, a więc wiek, kiedy
hormony dają znać o sobie. Gdy później wspominał zdarzenie,
zawsze dochodził do wniosku, że postąpił słusznie. Nawet
uwzględniwszy, że owego dnia był cholernie zły.
Na drodze do szkoły Dawida ochlapał autobus. Przez to spóźnił
się na lekcję i wysłuchał gdaczącego upomnienie profesorki.
To zaostrzyło jego niezadowolenie i gniew. Właściwie szukał
okazji do wyżycia się na kimś. Przypadek zrządził, że ją
otrzymał.
Jeden z chłopaków zaczął starym zwyczajem dokuczać
dziewczynie, aż ta becząc wybiegła z klasy. Dawid pomyślał,
chociaż jej nie znał, że to dziwka i należało się jej jak
zwykle. Nawet nie wiedział jak ma na imię. Coś mu jednak
podszepnęło, że nadarzyła się wyśmienita okazja. Wstał więc,
podszedł do chłopaka, chwycił za włosy i uderzył głową o
ławkę aż ten zalał się krwią i zemdlał.
Dyrektora wysłuchał w spokoju, nie przejmując się groźbami
wydalenia. Dziadkowi tłumaczył, że był to tylko wybuch... A
później, nie chcąc, by odebrano dziadkowi opiekę nad nim,
przeprosił wszystkie zainteresowane strony.
To było kilka lat wcześniej, czasami wracało.
- Czy myślisz, że śmierć jednego człowieka spowoduje
koniec świata? - pouczał dziadek innym razem. - Nie! By
wyrazić się żartobliwie: Jest nas za dużo. Musisz nauczyć
się jak przeżyć, a nie pilnować życia innych. Rozumiesz?
Wiara w reinkarnację nie uratowała nikogo od śmierci.
Pocieszają się nią tylko głupcy.
Dawid uśmiechał się przypominając sobie kilku znajomych z
poprzedniej szkoły, dla których reinkarnacja była faktem.
Dyskutował z nimi na ten temat bardziej, by ucieszyć ich niż
siebie. Rzucali tytułami opracowań i nazwiskami ludzi, o
których nigdy nie słyszał. Nadal pozostawał sceptyczny.
- Zauważ jak cienka linia odgranicza życie od śmierci.
Wystarczy ją przekroczyć. By zabić, nie potrzeba nauk ni
przygotowań. Pamiętaj, że właśnie ja to mówię. Gdy masz
pistolet, po prostu wymierzasz i pociągasz za spust, jeżeli
nóż - uderzasz lub rzucasz. Czy to aż tak trudne, by była
potrzebna nauka? Wystarczy gest, by zabić. Cóż zaś
wystarczy, by skrzywdzić, upokorzyć, okaleczyć? Cóż?
Pytanie, nie wymagające odpowiedzi. Często podczas
pouczeń zadawał dziadek podobne. Rzucał je, by podkreślić
wagę swych słów.
- Jak wiele krzywd, a więc kar, rozróżniamy? Mnóstwo. Nie
będę ich wymieniał, sam powinieneś umieć je rozpoznawać i
używać ich. Ważne są rodzaje śmierci, a tych według mnie jest
dwoje - cielesna i duchowa. Pierwsza jest szybsza i lepsza,
druga przynosi większy ból. I oczywiście jest przydatna,
choć powinieneś z nią uważać, bowiem skarcony
nawet w agonii potrafi ugryźć. Wróg zawsze pozostanie
wrogiem, a zdrajca zdrajcą, bez względu na przysięgi, które
złożą. Nie daj się skusić fałszywym obietnicom i nie dawaj
wiary słowom. Słowa są po to, by tworzyć z nich kłamstwa. By
zabić wystarczy gest, by skłamać nie trzeba nawet tego.
Powiesz, że przemawia przeze mnie nienawiść do ludzi, nie
zaprzeczę. Nie otrzymałem od nich niczego, czym mógłbym się
szczycić albo miło wspominać. Cały świat powstał na
oszustwie i niedomówieniach. I tak z chaosu powstał chaos,
inaczej stać się nie mogło. Moja nienawiść nie wzięła się z
powietrza, chyba że akurat powietrze uznamy za winne
wszystkim błędom, które się dokonały.
Dawid słuchał i potakiwał, patrząc na dziadka i kwiatki.
Dziadek nigdy mu nie pozwolił wyręczyć się w podlewaniu. Był
to osobisty rytuał i wnuk nauczył się, że nie powinien
przeszkadzać. Nie omyliłby się wiele nazwawszy owo
przywiązanie dozgonną miłością.
- Patrz ludziom w oczy Dawidzie, staraj się poznać ich
uczucia i myśli, zanim je okażą. Ucz się czytać z grymasów
twarzy, z ruchu ciała. Uważna obserwacja i właściwie
postawiona diagnoza mogą uratować cię przed
niebezpieczeństwem, a nawet śmiercią. Gdybyś był chory, a
lekarz pomyliłby się i przepisał złe antidotum, jedynie cud
mógłby cofnąć ów błąd. Nigdy nie licz, Dawidzie, na cud. Tak
jak ja. Dlatego wciąż żyję. Dobry plan i właściwa ocena
realiów stanowią warunek sukcesu.
- A jeśli zdarzy się rzecz nieoczekiwana?
- Dobre pytanie, Dawidzie. Powinieneś już jednakże znać
odpowiedź. Zastanów się.
- Przypadek może pomóc i zaszkodzić? Należy więc mieć w
pamięci... różne ewentualności.
- Oto właściwa odpowiedź. Czyż to nie proste?
- Gdy jest się zawodowcem.
- Czyżbyś jeszcze się za takiego nie uważał?
- Nie wiesz? Dawidzie? - stary człowiek ponowił pytanie.
- Nie wiem, dziadku - odparł. Chociaż nie był tym samym
głuptakiem co na początku, nadal nie uważał się za
perfekcjonistę. Jeszcze wiele prób i błędów musiał przejść,
chcąc zdobyć doskonałość.
- Tak - stwierdził naraz dziadek, wpadając mu w myśli. -
Nawet Boga nie można nazwać istotą idealną, cóż zaś
człowiek? Wytwór przypadku i paradoksu.
Nie potrafiłby jednoznacznie odpowiedzieć, czy jest
zawodowcem, zwłaszcza teraz, gdy wspominał rozmowę z
dziewczyną. Powiedziała: ...Stawał nade mną i robił to, pijąc
mleko. Nie potrzebował niczego więcej, albowiem z tym drobnym
szczegółem zrodził się mechanicznie plan. By zabić. Któż
mógłby wpaść na pomysł, że zdrowy na ciele mężczyzna w sile wieku
zapije się mlekiem na śmierć? Wezwany lekarz stwierdził
zawał serca. Dlaczego nie? Ostatnimi laty, gdy pęd za
pieniądzem był jedynym celem, zawały stawały się najczęstszą
i najnormalniejszą przyczyną zgonów.
Po paru dniach znów rozmawiali jak kiedyś. To znaczy
Dawid milczał i słuchał wywodów opiekuna. Przywykł już do
nich. Zaczęły się w dzieciństwie i były mu potrzebne, jak
jedzenie i picie, jak powietrze. Zżył się z nimi.
- Los ludzi jest nieodgadniony - zadumał się dziadek. -
Spowity tajemnicą i pełen zagadek. Nie można przewidzieć
nawet tego, co spotkamy za rogiem. Może śmierć? A może
miłość, pierwszą i ostatnią? Tak poznałem twą babcię,
Dawidzie. Przez przypadek, czysty i piękny, a zarazem bolesny
przypadek.
Dawid przypomniał sobie ową opowieść. U jej zakończenia
dziadek stawał się tym kim był teraz. A także, tym na kogo
chował wnuka. Dawidowi nie było dane ujrzeć jedynej miłości
opiekuna. Babcia musiała być jednak nie tylko piękna, ale
naprawdę niezwykła, skoro aż tak potrafiła go w sobie
rozkochać.
Czasami, w godzinach melancholii, pytał sam siebie czy
chciałby przeżyć coś podobnego. Później spotkał dziewczynę,
którą go oczarowała. I zabił dla niej... Właściwie... Jedna
śmierć mniej, jedna więcej nie robiły różnicy. Ważniejszy
był powód. Po raz pierwszy uważał szczerze, że zabijając robił
dobrze. Bo przecież nie był to debiut.
Siadywali razem, patrzyli sobie w oczy, świat przepływał
obok. To, że zabił jej ojca, w niczym nie przeszkadzało.
- Gdybyż można było przewidzieć, jak przebiegnie akcja.
Znać za i przeciw i odpowiedzi na wszystkie pytania -
dziadek przerwał podlewanie, odwrócił się do wnuka i
wyszedł zza biurka, odstawiając nań małą konewkę. - Co z
małą? - zapytał nieoczekiwanie.
Chłopak nerwowo przełknął ślinę. Sądził, że to już
zapomniane, już gratulował sobie w myślach, już marzył...
Tymczasem.
- Więc żyje.
Stary człowiek odwrócił się i przygarbił, jakby przybyło
mu lat. Męcząca cisza rozdzwoniła się w uszach, powietrze
stało się ciężkie i duszne. Dawidowi zrobiło się bardzo
gorąco, był jak kamikadze przed skierowaniem samolotu w dół,
ku jedynemu rozwiązaniu. Niepokój zapłonął ogniem, płomienie
wypełniały jego wnętrze.
- Ech, młodzi, młodzi... Wam się wydaje, że wiecie
lepiej. A później przychodzi zastanowienie, chcecie cofnąć,
co zaszło. Lecz jest za późno. Tak, Dawidzie. Uczyłem cię
przez te wszystkie lata, a ty? Nie wiem, nie wiem po co. Twój
ojciec tak samo. Zaangażował się i stracił wszystko.
Dawid znał tę historię.
- Dowiedzieli się, kim był i gdzie mieszkał, lecz zbyt
dobrze potraktował ich wysłanników. Zmył się w
porę i ukrył w zaciszu. Nie mógł jednak ukrywać się bez
końca. Najpierw natrafili na jego trop, a następnie
uprowadzili żonę. Gdy zjawił się po nią tak jak zażądali,
dostał kulę w brzuch. Powiesili go naprzeciw niej i
dopilnowali, by obydwoje nie opuścili żywi pomieszczenia.
Zabił ją, siebie i nie narodzone dziecko, o którym nawet się
nie dowiedział.
Dawid poczuł jak płomienie zamieniają się w lód.
- Zabiję ją - rzekł, wpatrując się w czubki adidasów.
Stary człowiek odwrócił się powoli.
- Co powiedziałeś?
- Powiedziałem, że ją zabiję.
- Tak?
- Tak.
- Dlaczego?
- Bo... tak będzie lepiej dla nas obojga.
- Nie. Dla ciebie.
- Tak, dla mnie.
- Cieszę się, że to rozumiesz.
- Wiem.
- To dobrze.
- Wiem.
- To dobrze.
- Wiem.
- To dobrze.
Chłopak nie chciał powtarzać w kółko tych samych słów.
Ostatnie i tak musiało należeć do dziadka.
- Zrób to zatem - zakończył stary.
Plan był prosty aż do bólu. Właściwie nie było żadnego
planu. Od dawna wiedział, że musi coś zrobić, łudził się
jednak. Jak się okazało, niepotrzebnie.
Spotkali się w samo południe, na wagarach w kafejce. Ich
spojrzenia połączyły się ze sobą. Czas i przestrzeń zastygły
w magicznym krysztale cudowności i tajemnicy. Byli w środku
tego kryształu.
- Wyjedziesz z miasta - rzekł cicho Dawid.
- Dlaczego? - zdziwiła się Merita.
- Bo to ja zabiłem twego ojca.
- Przecież... Jak to ty?
- Proszę, nie pytaj. Wyjaśnię ci, kiedy będziemy
bezpieczni. A teraz daj słowo, że zrobisz, co powiem.
- Co się stało? Nie rozumiem, Dawidzie.
- Nie pytaj. Wierzysz mi?
- Wierzę, Dawidzie, ale...
- Wierzysz mi?
- Wierzę.
- Tu masz pieniądze i adres - powoli przesunął ku jej
dłoniom białą kopertę. - Chcę, byś dziś jeszcze opuściła to
miasto.
Merita popatrzyła mu w oczy i włożyła paczuszkę do
kieszeni bluzy.
- Musisz to zrobić.
- Wiem.
- Idź więc. Spotkamy się za kilka dni.
Dziewczyna podniosła się od stolika, przystanęła
niepewnie.
- Idź - ponaglił. - Idź już.
- Kocham cię.
- Ja też.
I został sam. Nie wierząc, że zdobył się to, i że okazało
się to tak proste.
Wieczorem włamał się do jej domu i zabrał kilka rzeczy.
Już wcześniej zaczął rozglądać się za dziewczyną, która
przypominałaby Meritę.
Stary człowiek podlewał kwiatki. Dawid przystanął w
drzwiach, nie przerywając rytuału.
- Cóż znowu? - usłyszał pytanie.
- Zabiłem ją - odparł szeptem.
- Co? Mów głośniej.
- Zabiłem ją, dziadku.
Stary człowiek zamarł na moment, po kilku sekundach podjął
przerwaną czynność.
- Jak?
- Rzuciła się pod pociąg.
- I?
- Zabiłem ją.
- Nie powiesz mi nic więcej?
- Wolałbym nie.
Dziadek pokręcił w milczeniu głową.
- Żal ci jej?
- Żal.
- To minie. Za tydzień, dwa. To minie. Jak wszystko.
- Tak, dziadku.
- Cieszę się, że to zrozumiałeś. I wiem, że nie było ci
łatwo. Ale tak będzie lepiej. Wierz mi.
- Tak.
Kochał go jak wnuk dziadka, lecz Meritę kochał również. W
niej widział swą przyszłość. Była wszystkim, czego
potrzebował i nie mógł pozwolić, by odeszła bezpowrotnie.
Opiekunowi dawał najwyżej pięć lat, a ona i on mieli
przed sobą całe życie. Miał wybór, więc wybrał.
- Cieszę się, że zrozumiałeś - powtórzył stary człowiek.
- Cieszę się, Dawidzie.
Wiesław Gwiazdowski
Sobolewo, styczeń - marzec 1996 r.
WIESŁAW GWIAZDOWSKI
Urodził się 7 maja 1973 r. w Suwałkach. Zadebiutował u
nas "Saloninem" ("NF" 12/95), mroczną opowieścią o ludziach i
bogach; później był "Wykonawca ostatniej woli" ("NF" 5/97),
pełen duchowego okrucieństwa tekst z kimś w rodzaju kata
(czy szeryfa?) w roli głównej. Opowiadania rozgrywały się w
wyobrażonej przeszłości, raz - pogańskiego świata; dwa -
umownego średniowiecza właściwego konwencji fantasy. Tym
razem - w "Teście Judasza" i "Transmisji do..." - wyrusza
Gwiazdowski na spotkanie najbliższej przyszłości. Zaś
tematem jego opowiastek pozostają mroczne rejony człowieczej
duszy wydanej na pastwę pokus wolności i rygorów
konieczności; poddawanej próbie wierności i zdrady. Ciekawe
i wieloznaczne, choć skromne historie, bo mało w nich
fantastyczności w stanie czystym. Ale czy to jest
przeszkoda!?
(mp)