Autor: WIESŁAW GWIAZDOWSKI Tytul: Transmisja do... Z "NF" 1/98 Nie bój się wrogów, w najgorszym razie mogą cię zabić; nie bój się przyjaciół, w najgorszym razie mogą cię zdradzić; bój się małodusznych. Oni nie zabijają i nie sprzedają, ale z ich milczącym przyzwoleniem istnieje na Ziemi - Zbrodnia i Kara. - BRUNO JASIEŃSKI Siedli naprzeciwko siebie i patrzyli sobie w oczy. Ona miała brązowe, on niebiesko-zielone. Ujrzeli się przed chwilą, a wydawało się im, że minęła wieczność. I choć ten pierwszy raz o niczym nie świadczył i niczego nie sugerował, oboje pomyśleli o tym samym. Pomyśleli, że są sobie przeznaczeni. Nie odzywali się, by nie zmącić aury fascynacji i pożądania. Wrażenie było dziwne i silne, balansowało na granicy rozsądku i zrozumienia. Pogrążali się w nim, pragnąc, by trwało jak najdłużej, aż do skończenia świata. A uczucie spływało w koniuszki palców, rozgrzewało ciała wysuszając usta. Przechodzący obok zwalniali kroku, oglądali się szepcząc: "patrz, zakochani". Tymczasem on zamówił po filiżance gorącej czekolady. Ona w podzięce włożyła swe dłonie w jego dłonie i uśmiechnęła się, krusząc ostatnie wątpliwości. Tak minął im czas. Rozeszli się ze smutkiem i tęsknotą w oczach. Spotkali się nazajutrz o tej samej porze i znów zapatrzyli się w siebie, zrywając kontakt z rzeczywistością. Było to dopiero drugie spotkanie, a czuli, że znają się tak jakby znali się od zawsze i wieczność minęła od ostatniego spotkania. Tonęli we wzajemnej fascynacji bez słów. Nie mówili, bo głos mógłby zniszczyć atmosferę. Rozmowę zaczęli tydzień później, ósmego dnia znajomości. - Na imię mi Dawid - rzekł, nie odrywając wzroku od jej twarzy. - A mnie Merita - odparła. - Nie pamiętasz matki, a twa macocha nigdy nie uważała cię za własną córkę. Ojciec bił cię i wykorzystywał. Nie miała pojęcia skąd on wie takie rzeczy, ale nie przeczyła; odnajdywał w jej oczach przerażające potwierdzenie. - Nigdy nie miałam własnej rodziny - wyznanie przychodziło jej dziwnie łatwo i choć wcześniej nikomu nie wyjawiła swej krzywdy, wiedziała, że on jej nie zdradzi. - Mama zmarła, gdy miałam sześć lat i znam ją tylko ze zdjęć. Pamiętam kłótnie i to, że musiałam siedzieć sama w ciemnym pokoju - głos uwiązł jej w gardle, Dawid zamknął jej dłonie w swych dłoniach. Jest obok, więc nie spotka ją już żadna krzywda. - Nigdy nie kochałam ojca. I nigdy nie pokocham. Za późno, by zwrócił to, co przez niego utraciłam. Może dzieciństwo i przyszłość... - Myślałaś o samobójstwie? - Nie było dnia, bym sobie nie wyobrażała tej chwili. Moja śmierć nie zmartwiłaby nikogo. Rozumiesz? - Tak, Merito. A co ze szkołą? Nie mógł oderwać wzroku od jej kasztanowych włosów, poskręcanych w esy-floresy, idealnych ust, pięknego nosa, cudownie spokojnych brązowych oczu. Dlaczego jej piękno musiało przejść przez to wszystko? Dlaczego musiała tyle wycierpieć? - W szkole? Tak zwane koleżanki, tak zwani koledzy, tak zwani profesorzy. O czym chcesz wiedzieć? O wagarowaniu, bo to pozwalało się stamtąd wyrwać? O ocenach za nie odrobione prace domowe? O zeszytach z plamami... Stawał nade mną i robił to pijąc mleko, chwytał za włosy i kazał patrzeć. Mój... - Wiem, nie musisz mówić. Zamyślił się, patrząc w jej oczy. Ile dziewcząt takich jak ona kryło na dnie swych serc krzywdy i ból, a z nim nienawiść, która podpowiadała, by zabić. Jak wiele jeszcze było takich dzieci? - Pomogę ci - rzekł. Czy to, co przeżywał, mógł nazwać miłością? Był stary i tak właśnie się czuł. Przed miesiącem skończył siedemdziesiąty rok. Zaakceptował to, czasu nikt nie cofnie, a żywić pretensji nie ma do kogo. Niektórzy uważali jego wiek za piękny; cóż w nim pięknego? Nie miał tyle sił co kiedyś, choć wyzbył się szczeniackich pragnień. Cieszyło go mniej rzeczy i spraw i inaczej patrzył na świat. Mógłby za to winić swój charakter, lecz byłoby śmieszne usprawiedliwiać się w tym wieku charakterem. Przeżył to co przeżył, sam sobie ukształtował los. Było za późno na zmiany. Nie oszukiwał się. Jak przez całe życie, i teraz wychodził niebezpieczeństwu naprzeciw i nie błagał o litość. Właściwie, z wyjątkiem kilku drobnostek, nie chciałby, by przeszłość potoczyła się inaczej. Ludzie umierali nim zdążyli zrozumieć sens, on był ze śmiercią za pan brat, a jednak dożył sędziwego wieku. Nie mógł więc mieć do nikogo pretensji. Dawid przystanął niezdecydowanie, nie chcąc przerywać dziadkowi podlewania kwiatów. Czynność ta była obrządkiem. Dla dziadka istniały tylko dwie odmiany piękna: kobiety i kwiaty. Pierwsza fascynowała go do przyjścia starości, drugą odkrył zaraz potem. Człowiek, który uznawał inne odmiany piękna, był najczęściej głupcem i umierał przedwcześnie. Starzec powoli odstawił konewkę i obejrzał się na wnuka. Powoli przeszedł od okna do stojącego opodal biurka i zasiadł w fotelu. Skinął lekko głową. Chłopak bez słowa podał dziadkowi gazetę. Cofnął się. Na pierwszej stronie na czarno-białym zdjęciu podawali sobie dłonie dwaj politycy. Stary człowiek przyglądał się im chwilę, przerzucił kartki, mijając rubryki z aktualnościami i kolumny giełdowe. Zatrzymał się przy nekrologach. Bez trudu odnalazł interesujące go nazwisko. - Bardzo dobrze - szepnął. - A co z małą? Dawid oblizał wargi. - Żyje. - Dlaczego? Chłopak nie wytrzymał dziadkowego spojrzenia i opuścił głowę. Zdał sobie sprawę, że wszystkie przygotowane odpowiedzi nie są nic warte. Tak było zawsze, ilekroć nie wykonał zadania. - Ładna? - zapytał starzec. Dawid skinął tylko, wciąż szukając właściwych słów. Miał chaos w głowie. - Za ładna. Za młoda, za miła, za doskonała... Odejdź Dawidzie, by me stare oczy mogły odpocząć od twego widoku. - Dziadku? - Odejdź. Nie wykonałeś zadania. - Wykonam. - Odejdź. Chłopak powłócząc nogami wyszedł z pokoju. Miał nadzieję, że usłyszy coś jeszcze, stary człowiek nie odezwał się jednak. Dziadek nie lubił zbędnych słów. Był człowiekiem honoru. Gdy został sam, uważnie przejrzał gazetę i nie zauważywszy nic interesującego wrócił do kwiatków. Był stary i czuł się staro. Kwiaty były jego jedynymi przyjaciółmi i nie mógł ich zaniedbywać. Ich pielęgnacja była najważniejszą czynnością w jego życiu. Obok wychowywania Dawida. - Pamiętaj o jednym - powtarzał często wnukowi. - Nigdy nie możesz ulec emocjom. To pierwsza zasada. Powinieneś o niej zawsze pamiętać. Emocje zabijają. Cóż z tego, że człowiek rodzi się z nimi? Rodzi się przecież również ze zboczeniami. Od tego, co lęgnie się w mózgu, nie sposób uciec. Można jednak z tym walczyć. Uwierz Dawidzie, że chwila nieuwagi może kosztować życie. Znałem wielu, którzy głupotą sprowadzili na siebie śmierć. W tym zawodzie uczucia są tylko przeszkodą. Dziadek nauczył go wszystkiego. Dawid podziwiał jego mądrość i opanowanie i to, że dożył tak sędziwego wieku. A wiedział, że były w życiu dziadka miesiące, w których żaden z tygodni nie minął bez zlecenia z dopiskiem: ekspresowe. Nagle przypomniał sobie o szkole i zdarzeniu, za które najpierw dostał burę od dyrektora, a później musiał odbyć rozmowę właśnie z dziadkiem. Przyczyną była dziewczyna. Teraz nie pamiętał nawet jak miała na imię. Była rozwinięta nad wiek i chłopaki dokuczali jej na każdym kroku. A że w każdej szkole, w każdej klasie musiał być kozioł ofiarny, Dawid nie zdziwił się. Do miasta przeprowadzili się tydzień wcześniej, po wykonaniu zlecenia, które gazety rozdmuchały do niewiarygodnych rozmiarów. Dziadek postanowił zmienić klimat, dopóki szum nie przycichnie. Następnego dnia znalazł wnukowi szkołę. Dawid miał wówczas piętnaście lat, a więc wiek, kiedy hormony dają znać o sobie. Gdy później wspominał zdarzenie, zawsze dochodził do wniosku, że postąpił słusznie. Nawet uwzględniwszy, że owego dnia był cholernie zły. Na drodze do szkoły Dawida ochlapał autobus. Przez to spóźnił się na lekcję i wysłuchał gdaczącego upomnienie profesorki. To zaostrzyło jego niezadowolenie i gniew. Właściwie szukał okazji do wyżycia się na kimś. Przypadek zrządził, że ją otrzymał. Jeden z chłopaków zaczął starym zwyczajem dokuczać dziewczynie, aż ta becząc wybiegła z klasy. Dawid pomyślał, chociaż jej nie znał, że to dziwka i należało się jej jak zwykle. Nawet nie wiedział jak ma na imię. Coś mu jednak podszepnęło, że nadarzyła się wyśmienita okazja. Wstał więc, podszedł do chłopaka, chwycił za włosy i uderzył głową o ławkę aż ten zalał się krwią i zemdlał. Dyrektora wysłuchał w spokoju, nie przejmując się groźbami wydalenia. Dziadkowi tłumaczył, że był to tylko wybuch... A później, nie chcąc, by odebrano dziadkowi opiekę nad nim, przeprosił wszystkie zainteresowane strony. To było kilka lat wcześniej, czasami wracało. - Czy myślisz, że śmierć jednego człowieka spowoduje koniec świata? - pouczał dziadek innym razem. - Nie! By wyrazić się żartobliwie: Jest nas za dużo. Musisz nauczyć się jak przeżyć, a nie pilnować życia innych. Rozumiesz? Wiara w reinkarnację nie uratowała nikogo od śmierci. Pocieszają się nią tylko głupcy. Dawid uśmiechał się przypominając sobie kilku znajomych z poprzedniej szkoły, dla których reinkarnacja była faktem. Dyskutował z nimi na ten temat bardziej, by ucieszyć ich niż siebie. Rzucali tytułami opracowań i nazwiskami ludzi, o których nigdy nie słyszał. Nadal pozostawał sceptyczny. - Zauważ jak cienka linia odgranicza życie od śmierci. Wystarczy ją przekroczyć. By zabić, nie potrzeba nauk ni przygotowań. Pamiętaj, że właśnie ja to mówię. Gdy masz pistolet, po prostu wymierzasz i pociągasz za spust, jeżeli nóż - uderzasz lub rzucasz. Czy to aż tak trudne, by była potrzebna nauka? Wystarczy gest, by zabić. Cóż zaś wystarczy, by skrzywdzić, upokorzyć, okaleczyć? Cóż? Pytanie, nie wymagające odpowiedzi. Często podczas pouczeń zadawał dziadek podobne. Rzucał je, by podkreślić wagę swych słów. - Jak wiele krzywd, a więc kar, rozróżniamy? Mnóstwo. Nie będę ich wymieniał, sam powinieneś umieć je rozpoznawać i używać ich. Ważne są rodzaje śmierci, a tych według mnie jest dwoje - cielesna i duchowa. Pierwsza jest szybsza i lepsza, druga przynosi większy ból. I oczywiście jest przydatna, choć powinieneś z nią uważać, bowiem skarcony nawet w agonii potrafi ugryźć. Wróg zawsze pozostanie wrogiem, a zdrajca zdrajcą, bez względu na przysięgi, które złożą. Nie daj się skusić fałszywym obietnicom i nie dawaj wiary słowom. Słowa są po to, by tworzyć z nich kłamstwa. By zabić wystarczy gest, by skłamać nie trzeba nawet tego. Powiesz, że przemawia przeze mnie nienawiść do ludzi, nie zaprzeczę. Nie otrzymałem od nich niczego, czym mógłbym się szczycić albo miło wspominać. Cały świat powstał na oszustwie i niedomówieniach. I tak z chaosu powstał chaos, inaczej stać się nie mogło. Moja nienawiść nie wzięła się z powietrza, chyba że akurat powietrze uznamy za winne wszystkim błędom, które się dokonały. Dawid słuchał i potakiwał, patrząc na dziadka i kwiatki. Dziadek nigdy mu nie pozwolił wyręczyć się w podlewaniu. Był to osobisty rytuał i wnuk nauczył się, że nie powinien przeszkadzać. Nie omyliłby się wiele nazwawszy owo przywiązanie dozgonną miłością. - Patrz ludziom w oczy Dawidzie, staraj się poznać ich uczucia i myśli, zanim je okażą. Ucz się czytać z grymasów twarzy, z ruchu ciała. Uważna obserwacja i właściwie postawiona diagnoza mogą uratować cię przed niebezpieczeństwem, a nawet śmiercią. Gdybyś był chory, a lekarz pomyliłby się i przepisał złe antidotum, jedynie cud mógłby cofnąć ów błąd. Nigdy nie licz, Dawidzie, na cud. Tak jak ja. Dlatego wciąż żyję. Dobry plan i właściwa ocena realiów stanowią warunek sukcesu. - A jeśli zdarzy się rzecz nieoczekiwana? - Dobre pytanie, Dawidzie. Powinieneś już jednakże znać odpowiedź. Zastanów się. - Przypadek może pomóc i zaszkodzić? Należy więc mieć w pamięci... różne ewentualności. - Oto właściwa odpowiedź. Czyż to nie proste? - Gdy jest się zawodowcem. - Czyżbyś jeszcze się za takiego nie uważał? - Nie wiesz? Dawidzie? - stary człowiek ponowił pytanie. - Nie wiem, dziadku - odparł. Chociaż nie był tym samym głuptakiem co na początku, nadal nie uważał się za perfekcjonistę. Jeszcze wiele prób i błędów musiał przejść, chcąc zdobyć doskonałość. - Tak - stwierdził naraz dziadek, wpadając mu w myśli. - Nawet Boga nie można nazwać istotą idealną, cóż zaś człowiek? Wytwór przypadku i paradoksu. Nie potrafiłby jednoznacznie odpowiedzieć, czy jest zawodowcem, zwłaszcza teraz, gdy wspominał rozmowę z dziewczyną. Powiedziała: ...Stawał nade mną i robił to, pijąc mleko. Nie potrzebował niczego więcej, albowiem z tym drobnym szczegółem zrodził się mechanicznie plan. By zabić. Któż mógłby wpaść na pomysł, że zdrowy na ciele mężczyzna w sile wieku zapije się mlekiem na śmierć? Wezwany lekarz stwierdził zawał serca. Dlaczego nie? Ostatnimi laty, gdy pęd za pieniądzem był jedynym celem, zawały stawały się najczęstszą i najnormalniejszą przyczyną zgonów. Po paru dniach znów rozmawiali jak kiedyś. To znaczy Dawid milczał i słuchał wywodów opiekuna. Przywykł już do nich. Zaczęły się w dzieciństwie i były mu potrzebne, jak jedzenie i picie, jak powietrze. Zżył się z nimi. - Los ludzi jest nieodgadniony - zadumał się dziadek. - Spowity tajemnicą i pełen zagadek. Nie można przewidzieć nawet tego, co spotkamy za rogiem. Może śmierć? A może miłość, pierwszą i ostatnią? Tak poznałem twą babcię, Dawidzie. Przez przypadek, czysty i piękny, a zarazem bolesny przypadek. Dawid przypomniał sobie ową opowieść. U jej zakończenia dziadek stawał się tym kim był teraz. A także, tym na kogo chował wnuka. Dawidowi nie było dane ujrzeć jedynej miłości opiekuna. Babcia musiała być jednak nie tylko piękna, ale naprawdę niezwykła, skoro aż tak potrafiła go w sobie rozkochać. Czasami, w godzinach melancholii, pytał sam siebie czy chciałby przeżyć coś podobnego. Później spotkał dziewczynę, którą go oczarowała. I zabił dla niej... Właściwie... Jedna śmierć mniej, jedna więcej nie robiły różnicy. Ważniejszy był powód. Po raz pierwszy uważał szczerze, że zabijając robił dobrze. Bo przecież nie był to debiut. Siadywali razem, patrzyli sobie w oczy, świat przepływał obok. To, że zabił jej ojca, w niczym nie przeszkadzało. - Gdybyż można było przewidzieć, jak przebiegnie akcja. Znać za i przeciw i odpowiedzi na wszystkie pytania - dziadek przerwał podlewanie, odwrócił się do wnuka i wyszedł zza biurka, odstawiając nań małą konewkę. - Co z małą? - zapytał nieoczekiwanie. Chłopak nerwowo przełknął ślinę. Sądził, że to już zapomniane, już gratulował sobie w myślach, już marzył... Tymczasem. - Więc żyje. Stary człowiek odwrócił się i przygarbił, jakby przybyło mu lat. Męcząca cisza rozdzwoniła się w uszach, powietrze stało się ciężkie i duszne. Dawidowi zrobiło się bardzo gorąco, był jak kamikadze przed skierowaniem samolotu w dół, ku jedynemu rozwiązaniu. Niepokój zapłonął ogniem, płomienie wypełniały jego wnętrze. - Ech, młodzi, młodzi... Wam się wydaje, że wiecie lepiej. A później przychodzi zastanowienie, chcecie cofnąć, co zaszło. Lecz jest za późno. Tak, Dawidzie. Uczyłem cię przez te wszystkie lata, a ty? Nie wiem, nie wiem po co. Twój ojciec tak samo. Zaangażował się i stracił wszystko. Dawid znał tę historię. - Dowiedzieli się, kim był i gdzie mieszkał, lecz zbyt dobrze potraktował ich wysłanników. Zmył się w porę i ukrył w zaciszu. Nie mógł jednak ukrywać się bez końca. Najpierw natrafili na jego trop, a następnie uprowadzili żonę. Gdy zjawił się po nią tak jak zażądali, dostał kulę w brzuch. Powiesili go naprzeciw niej i dopilnowali, by obydwoje nie opuścili żywi pomieszczenia. Zabił ją, siebie i nie narodzone dziecko, o którym nawet się nie dowiedział. Dawid poczuł jak płomienie zamieniają się w lód. - Zabiję ją - rzekł, wpatrując się w czubki adidasów. Stary człowiek odwrócił się powoli. - Co powiedziałeś? - Powiedziałem, że ją zabiję. - Tak? - Tak. - Dlaczego? - Bo... tak będzie lepiej dla nas obojga. - Nie. Dla ciebie. - Tak, dla mnie. - Cieszę się, że to rozumiesz. - Wiem. - To dobrze. - Wiem. - To dobrze. - Wiem. - To dobrze. Chłopak nie chciał powtarzać w kółko tych samych słów. Ostatnie i tak musiało należeć do dziadka. - Zrób to zatem - zakończył stary. Plan był prosty aż do bólu. Właściwie nie było żadnego planu. Od dawna wiedział, że musi coś zrobić, łudził się jednak. Jak się okazało, niepotrzebnie. Spotkali się w samo południe, na wagarach w kafejce. Ich spojrzenia połączyły się ze sobą. Czas i przestrzeń zastygły w magicznym krysztale cudowności i tajemnicy. Byli w środku tego kryształu. - Wyjedziesz z miasta - rzekł cicho Dawid. - Dlaczego? - zdziwiła się Merita. - Bo to ja zabiłem twego ojca. - Przecież... Jak to ty? - Proszę, nie pytaj. Wyjaśnię ci, kiedy będziemy bezpieczni. A teraz daj słowo, że zrobisz, co powiem. - Co się stało? Nie rozumiem, Dawidzie. - Nie pytaj. Wierzysz mi? - Wierzę, Dawidzie, ale... - Wierzysz mi? - Wierzę. - Tu masz pieniądze i adres - powoli przesunął ku jej dłoniom białą kopertę. - Chcę, byś dziś jeszcze opuściła to miasto. Merita popatrzyła mu w oczy i włożyła paczuszkę do kieszeni bluzy. - Musisz to zrobić. - Wiem. - Idź więc. Spotkamy się za kilka dni. Dziewczyna podniosła się od stolika, przystanęła niepewnie. - Idź - ponaglił. - Idź już. - Kocham cię. - Ja też. I został sam. Nie wierząc, że zdobył się to, i że okazało się to tak proste. Wieczorem włamał się do jej domu i zabrał kilka rzeczy. Już wcześniej zaczął rozglądać się za dziewczyną, która przypominałaby Meritę. Stary człowiek podlewał kwiatki. Dawid przystanął w drzwiach, nie przerywając rytuału. - Cóż znowu? - usłyszał pytanie. - Zabiłem ją - odparł szeptem. - Co? Mów głośniej. - Zabiłem ją, dziadku. Stary człowiek zamarł na moment, po kilku sekundach podjął przerwaną czynność. - Jak? - Rzuciła się pod pociąg. - I? - Zabiłem ją. - Nie powiesz mi nic więcej? - Wolałbym nie. Dziadek pokręcił w milczeniu głową. - Żal ci jej? - Żal. - To minie. Za tydzień, dwa. To minie. Jak wszystko. - Tak, dziadku. - Cieszę się, że to zrozumiałeś. I wiem, że nie było ci łatwo. Ale tak będzie lepiej. Wierz mi. - Tak. Kochał go jak wnuk dziadka, lecz Meritę kochał również. W niej widział swą przyszłość. Była wszystkim, czego potrzebował i nie mógł pozwolić, by odeszła bezpowrotnie. Opiekunowi dawał najwyżej pięć lat, a ona i on mieli przed sobą całe życie. Miał wybór, więc wybrał. - Cieszę się, że zrozumiałeś - powtórzył stary człowiek. - Cieszę się, Dawidzie. Wiesław Gwiazdowski Sobolewo, styczeń - marzec 1996 r. WIESŁAW GWIAZDOWSKI Urodził się 7 maja 1973 r. w Suwałkach. Zadebiutował u nas "Saloninem" ("NF" 12/95), mroczną opowieścią o ludziach i bogach; później był "Wykonawca ostatniej woli" ("NF" 5/97), pełen duchowego okrucieństwa tekst z kimś w rodzaju kata (czy szeryfa?) w roli głównej. Opowiadania rozgrywały się w wyobrażonej przeszłości, raz - pogańskiego świata; dwa - umownego średniowiecza właściwego konwencji fantasy. Tym razem - w "Teście Judasza" i "Transmisji do..." - wyrusza Gwiazdowski na spotkanie najbliższej przyszłości. Zaś tematem jego opowiastek pozostają mroczne rejony człowieczej duszy wydanej na pastwę pokus wolności i rygorów konieczności; poddawanej próbie wierności i zdrady. Ciekawe i wieloznaczne, choć skromne historie, bo mało w nich fantastyczności w stanie czystym. Ale czy to jest przeszkoda!? (mp)