11024

Szczegóły
Tytuł 11024
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11024 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11024 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11024 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ERIC S. NYLUND MIASTECZKO DRY WATER T�umaczy� Piotr Grzegorzewski Duchom gaw�dziarzy, kt�re przychodz� do mnie, bym u�yczy� im ognia i pocz�stowa� kaw�, pod niebem pokrytym gwiazdami, wtedy, gdy �pi� - echa ich s��w pozostaj� we mnie. Syne Mitchel�, kt�ra towarzyszy�a tej ksi��ce od pierwszego pomys�u powzi�tego na dr��cej od grzmot�w werandzie, poprzez g��d i nawa�nic�, wiosenne pomara�czowe kwiaty i aleje bazylii, trzy podr�e przez kraj, zagubienie w Teksasie, nie opuszczaj�c mnie ani na krok w drodze po naszej w�asnej rzece Dai Esthai... z wyrazami wdzi�czno�ci i z mi�o�ci�. CZʌ� PIERWSZA LATO ROZDZIA� 1 Larry jecha� szybko; nie mia� wyj�cia. Ucieka� przed pio- runem. Na niebie zobaczy� czerwony zygzak, a na ziemi - b�ysk, tu� przed uderzeniem. Zobaczy� przysz�o��. To by�o dla niego normalne. Nienormalne natomiast by�o to, �e goni� go piorun - i to z ca�� pewno�ci� w�a�nie jego. W powietrzu zawirowa�a krwawa nitka. Zata�czy�a na �rod- ku szosy, dok�adnie na drodze vana Larry'ego. Serce podesz�o mu do gard�a, mocniej zacisn�� r�ce na kierownicy. Wiedzia�, �e ma najwy�ej sze�� sekund na ucieczk�. Pierwsza sekunda: Larry skr�ci� kierownic� zgodnie ze wskaz�wkami zegara. Prze�lizgn�a si� pomi�dzy jego spoco- nymi d�o�mi. Zjecha� na pobocze. Nast�pna sekunda: doda� gazu. Trzecia i czwarta sekunda: jego van econoline rocznik '65 zarzuci� ty�em; zrobi� zygzak w piachu i wzbi� tuman kurzu. Pi�ta sekunda: wr�ci� na drog�. Opony zabuksowa�y, zapi- szcza�y, po czym z�apa�y grunt. Sz�sta sekunda: b�yskawica. �wiat�o p�yn�ce z nieba, sto milion�w wolt�w, pokonuj�ce w godzin� pi��dziesi�t pi�� ty- si�cy mil. Kiedy b�yskawica by�a sze��dziesi�t st�p nad drog�, z ziemi doby�o si� drugie wy�adowanie, trwaj�cy sekund� zyg- zak, kt�ry po��czy� si� z pierwszym. Powietrze rozgrza�o si� do pi��dziesi�ciu tysi�cy stopni. Nast�pi�o uderzenie. Larry wpad� w po�lizg. We wstecznym lusterku odbi�o si� �wiat�o. Zmru�y� oczy, ale wci�� go o�lepia�o. Wszystkie w�osy zje�y�y mu si� na g�owie. Nawet je�li to przewidzia�, nic mu to nie pomog�o. To by�o jak wystrza�, kanonada, jak kula uderzaj�ca w kr�gle. To by�o og�uszaj�ce. Tak g�o�ne, �e przenika�o do szpiku ko�ci. Fala wysokiego ci�nienia uderzy�a w samoch�d i wypaczy�a karo- seri�. Tylna szyba rozbi�a si� w drobny mak; przednia i boczne - p�k�y. Silnik zgas�. Larry wcisn�� sprz�g�o, prze��czy� d�wigni� bieg�w na dw�j- k�, po czym da� gaz do dechy. Samoch�d zakas�a�. Van drgn�� i silnik zaskoczy�. Wiedzia�, �e w czasie burzy lepiej zosta� w samochodzie. Czeka� na pomoc. Opony by�y �wietn� izolacj�. W ka�dym razie gdzie� o tym czyta�. Mimo to nie za�o�y�by si� o swoje �ycie. Purpurowe ogniki w jego oczach przygas�y i ujrza� w swej najbli�szej przysz�o�ci jeszcze trzy b�yskawice. Dwie z prawej strony drogi, a trzeci� z lewej, tak blisko jego samochodu, �e m�g� pojecha� tylko troch� do przodu i do ty�u. I chocia� Larry wiedzia�, �e to niemo�liwe, ca�y czas mia� jednak wra�enie, �e kto� z g�ry w niego celuje. Zwykle nie m�g� przewidzie� pogody. No, chyba �e zanosi�o si� na deszcz i grad. Mia� nadziej�, �e i teraz si� nie myli�. Czasami potrafi� przewidzie� czyj�� �mier�, na zawa� albo z po- wodu b��du komputera pok�adowego w samolocie, i nigdy nie musia� patrze� na dat� wa�no�ci, by wiedzie�, �e mleko jest zepsute. Doprowadza� tym swoj� by�� narzeczon�, Linde, do sza�u. Podobnie jak wi�kszo�� ludzi, nie dowierza�a Larry'emu; musia�a dla pewno�ci pow�cha� mleko - i zawsze okazywa�o si� zepsute, podobnie jak ich zwi�zek. Larry obr�ci� kierownic� w lewo, potem w prawo i zn�w w lewo. Samoch�d zatoczy� si� do ty�u, potem do przodu i zn�w do ty�u, chwiej�c si� na dw�ch ko�ach, a potem z trzaskiem spad� na cztery. Rzeczy Larry'ego ze�lizgn�y si� do ty�u, pud�a poprzewraca�y, papiery rozsypa�y si� na wszystkie strony, a ksi��ki pospada�y. Us�ysza� brz�k szk�a. Modli� si� tylko, by nie by� to monitor komputera. Piorun uderzy� dok�adnie tam, gdzie samoch�d Larry'ego by� przed chwil�, tu� przy nim. Grzmot przeszy� go do szpiku ko�ci. Zadzwoni�o mu w uszach, a przera�enie zaw�adn�o ca�ym jego umys�em. Dotar�o wprost do zwierz�cej cz�ci jego m�zgu, wy- wo�uj�c w nim ch�� zaszycia si� w jakiej� norce. Zmoczy� si�. Samoch�d min�� tabliczk� z napisem "Dry Water 3 mile", a potem wielk� tablic� z napisem: "Zajazd Pod Srebrn� Kul� - nocleg ze �niadaniem. Prze�pij si� w ��ku, w kt�rym zabito Matta Carlsona!" Larry zobaczy� na horyzoncie miasto, zasnute wysokimi burzowymi chmurami kipi�cej atramentowej czerni na g�rze i jedwabistej szaro�ci poni�ej. Chmury by�y masywne i tak ciemne, �e wygl�da�y na nieprzeniknione, �e wydawa�y si� ci�gn�� a� po kres nieba. Natomiast wy�ej, ponad jego g�o- w�, niebo by�o bezchmurne i s�oneczne, pe�ne krystalicznej jas- no�ci, z kt�rej s�yn�� Nowy Meksyk. Kr��y�y na nim kruki, czarne plamki na turkusowym tle. Larry popatrzy� gro�nie na b��kit nieba i zacz�� si� zasta- nawia�, sk�d nadchodz� te cholerne b�yskawice. Powinien za-, wr�ci�; bezpieczniej by�o uciec przed burz�. A mo�e w og�le powinien wr�ci�? Do Lindy? Szef obieca� mu podwy�k�, je�li tylko zostanie. Przyda�yby si� te pieni�dze. - Nie ma mowy, nie wracam - powiedzia�. Inn� rzecz�, kt�ra doprowadza�a Linde do sza�u, by�o to, �e Larry czasami m�wi� do siebie. Uwa�a�a to za objaw choroby umys�owej. - Id� do diab�a, kobieto - powiedzia� teraz. - Nie wr�c�. Nie sprzedam duszy za ksi��eczk� czekow� i ubezpieczenie emerytalne. I nie dam si� wrobi� w ma��e�stwo. Nad drog� nadci�ga�y dwa pioruny. Zastawia�y oba pasy ruchu i by�y jeszcze zbyt daleko, by m�g� si� przedrze� po- mi�dzy nimi. Po�o�y� stop� na hamulcu, wcisn�� go i zahamo- wa� z piskiem opon. Skrzynka z narz�dziami polecia�a do przo- du razem z lod�wk� turystyczn� i pud�em z porcelan� owini�t� gazetami. Wrzuci� wsteczny bieg. B�yskawica o�wietli�a drog� bia�ym rozpryskiem elektrycz- no�ci. Grzmot zdmuchn�� przedni� szyb� w samochodzie. Ku- leczki zielonej ochronnej szyby zasypa�y desk� rozdzielcz� i g�ow� Larry'ego. Poczu� ozon, amoniak i uryn�. - Jeste� tylko burz� - krzykn�� przez rozbite okno. - Nie mo�esz mnie goni�. Z chmur wydoby�a si� kolejna b�yskawica, ale nad g�ow� Larry'ego niebo pozosta�o bezchmurne - nie by�o na nim na- wet �ladu po odrzutowcu. B�yskawica nie mo�e pr�bowa� ude- rzy� w cz�owieka. Uderza w anten� telewizyjn�. W golfist�w z kijami wyci�gni�tymi wysoko w powietrze na p�askim zie- lonym polu. W lini� elektryczn�, ale nigdy w vana econoline'a z kauczukowymi oponami. Larry po�o�y� r�k� na siedzeniu pasa�era, gdzie powinno znajdowa� si� kolano Lindy. G�upie przyzwyczajenie. Zamiast Lindy na siedzeniu le�a�a �le z�o�ona mapa samochodowa No- wego Meksyku i plastikowy kubek. Linda w czasie burzy wpada�a w histeri�. W baga�niku za- wsze trzyma�a parasolk� i p�aszcz i je�li przypadkiem spad�a na ni� jaka� kropla, ucieka�a do domu, �eby kurowa� si� ro- so�em. Ale i tak to odchorowywa�a. W takich wypadkach Larry zawsze zmienia� plany, �eby si� ni� opiekowa�; chcia� tego - zreszt� ona te�. Wiedzia�, �e zap�aci za to wysok� cen�. Podobnie jak wie- dzia�, kiedy ludzie umr�, kt�re samochody spotka czo�owe zde- rzenie i kto b�dzie mia� raka p�uc. Larry zobaczy� swoj� w�asn� �mier�. Dwa miesi�ce temu spojrza� w lustro i zobaczy� j�. To by�a powolna �mier�. Za jakie� czterdzie�ci lat. By� m�em Lindy, mia� awansowa� na kierownicze stanowisko i pozosta� na nim a� do emerytury. Powolna �mier� od gapienia si� w li- terki pe�zaj�ce po monitorze komputera. Powolna �mier�: Lin- da i jej lista zakup�w, jej g�upie domowe remonty, jej zimne stopy, letni seks i dw�jka dzieci, kt�re musia�y nosi� aparaty, bo odziedziczy�y po niej z�by. Wiedzia�, znaj�c siebie i patrz�c w swoj� przysz�o��, �e b�dzie to znosi�. I to z u�miechem na ustach, szcz�liwy, �e istnieje dla niej, szcz�liwy, �e porzuci� pisanie, szcz�liwy, �e zmarnowa� �ycie. Ruch na poboczu: jaki� m�czyzna macha� do Larry'ego. Larry przyjrza� si� badawczo niebu. Nie znalaz� na nim ja- kichkolwiek �lad�w czerwonej b�yskawicy czekaj�cej na to, by uderzy� milionem wolt�w. Zwolni�. To nie by� m�czyzna, tyl- ko ch�opiec, mo�e o�mioletni, Latynos albo Indianin, u�miech- ni�ty i ubrany w koszul� w pionowe czerwono-czarne paski. Larry w��czy� prawy kierunkowskaz i zwolni� jeszcze bar- dziej. By�by naiwniakiem, gdyby si� zatrzyma�, ale takie w�a�- nie jest dziecko: naiwne. Musia� stan��. Zanim jednak si� zatrzyma�, min�� ch�opca, os�upia�y. Oka- za�o si� bowiem, �e to, co pocz�tkowo bra� za koszul� w czer- wono-czarne paski, w rzeczywisto�ci by�o pi�am�. Czarn� pi- �am� ca�� we krwi. A jednak ch�opiec ca�y czas tam sta�, a nawet si� u�miecha�., Jak powa�nie m�g� by� ranny? Larry przechyli� si� i otworzy� drzwi od strony pasa�era. - Hej, ma�y! - krzykn��. - Wskakuj. Zawioz� ci� do szpitala. Pozosta� w �rodku. Nie chcia� wysiada�. Nie chcia� pozba- wia� si� ochrony swych kauczukowych opon. Spojrza� w pop�kane wsteczne lusterko i zobaczy� dziecko odbite po stokro�, zastyg�e w bezruchu za samochodem, z w�o- sami zlepionymi krwi�, u�miechaj�ce si� do niego, jakby by� jego d�ugo nie widzianym wujkiem. Otworzy� drzwiczki i wysiad� na dr��cych nogach. Ledwo tyl- ko dotkn�� ziemi, wiedzia�, �e b�yskawica wr�ci. Nie by� w stanie jej zobaczy�, ale czu� j�, czu� powstaj�ce napi�cie elektrostatycz- ne, zastygaj�cy wiatr, adrenalin� w �o��dku. Nie m�g� jednak zostawi� tego rannego dziecka, ot, tak po prostu, na pustkowiu. Niebo by�o czyste, bez �ladu gniewnych czerwieni czy o�le- piaj�cego �wiat�a b�yskawic, l�ni�co b��kitne i fa�szywe jak wszyscy diabli. Larry przeszed� na ty� wozu. Kawa�ki wyrwanego asfaltu zasypa�y zar�wno jedne, jak i drugie tylne drzwi. A dziecka nie by�o. Z przodu samochodu rozleg� si� chichot. Larry nie by� w na- stroju do �art�w. Mo�e ch�opiec by� w szoku i nie zdawa� sobie sprawy, w jakim niebezpiecze�stwie obaj si� znajdowali. Prze- szed� do przodu. Po dziecku ani �ladu. Stan�� na czworaka i spojrza� pod samoch�d. Nic. Tkwi�c nosem w brunatnej ziemi, Larry widzia� swoje �lady... ale tylko swoje. Ponownie rozleg� si� �miech, tym razem z k�py kreozoto- wych krzak�w rosn�cych wzd�u� drogi. Larry si� wkurzy�. Kro- pelka, p�prze�roczysta i ledwie dostrzegalna, o ledwie zary- sowanym kszta�cie, pojawi�a si� nad nim. Poczu� na g�owie mrowienie od elektryczno�ci. Zaraz tu b�dzie b�yskawica. Zawaha� si�, a potem wdar� si� pomi�dzy krzaki, boj�c si�, �e dzieciak m�g� uciec, b�d�c w szoku albo majacz�c z powodu uderzenia w g�ow�. Wtedy obu mo�e na otwartej przestrzeni z�apa� burza. Wtedy obaj mog� si� usma�y�. �ywiczny kreozot oblepi� Larry'ego i nape�ni� powietrze sw� lekarsk� woni�. W �rodku k�py us�ysza� szelest, niewy- kluczone, �e dziecka. Wdar� si� w pl�tanin� ga��zi, rozdzieraj�c golf, i wypad� na polank�. Nie by�o tam dzieciaka, by�o za to co� innego: krzy�. Mia� trzy stopy wysoko�ci, a do bielonego drzewa, z kt�rego zosta� wykonany, przymocowane by�y plastikowe stokrotki, zwi�dni�te r�e i bluszcz, kt�ry owija� go do po�owy, ale ob- luzowa� si� i zwisa� bezw�adnie, powiewaj�c na wietrze. U pod- stawy sta�a malutka, poobijana figurka Matki Boskiej. A tam, gdzie ramiona krzy�a zbiega�y si�, przybito plastikow� ramk�. W �rodku by�a fotografia dziecka - Larry rozpozna� je po u�miechu - i s�owa: "Niyol Rodriguez. Niech B�g ma go w swojej opiece". Piorun m�g� teraz strzeli� w Larry'ego, a on nawet by tego nie zauwa�y�. Sk�ra mu �cierp�a, a w�osy na g�owie zje�y�y si�. Zerwa� si� wiatr i poprzez jego szum Larry us�ysza� dzie- ci�cy �miech. Potem wszystko znikn�o. Podobnie jak Larry. Pomkn�� jak burza do vana i ruszy�, zanim jeszcze zd��y� zamkn�� drzwi. Przez jakie� pi�� sekund walczy� z pokus� spojrzenia we wsteczne lusterko. W ko�cu nie wytrzyma� i ujrza� w nim b�ysk pioruna. Oraz dziecko stoj�ce w �rodku, rzucaj�ce tysi�c cieni. Potem widzia� ju� tylko cienie. A potem - tylko zamazany, purpurowy obraz. Larry powinien sobie z tym poradzi�. W ko�cu by� przy- zwyczajony do dziwnych rzeczy - cho�by do tego, �e potrafi� przewidzie� czyj�� �mier�. Usi�owa� opanowa� dr�enie r�k, lecz mu si� nie uda�o. Zabawa w berka z umar�ym dzieciakiem to jednak co� zupe�nie innego... Samoch�d min�� tablic� z napisem "Dry Water". Niebo by�o teraz turkusowo-srebrno-onyksowe. Na ziemi� spada�y krople deszczu wielko�ci p�dolar�wek. B�yskawica przeskakiwa�a z chmury do chmury. Uderza�a mile st�d, gdzie� daleko w g�rach. Ale ju� go nie goni�a. W��czy� wycieraczki, mimo �e nie mia� ju� przedniej szyby. By� tak poch�oni�ty obserwowaniem nieba, �e nawet tego nie zauwa�y�. Larry rozpocz�� podr� do Dry Water pi�tna�cie godzin te- mu. Z San Francisco pojecha� autostrad� numer czterdzie�ci do Nowego Meksyku. Zatrzyma� si� w Grants, by zatankowa�, a potem skr�ci� w sze��set pi�tk� na p�noc w stron� Cibola. Skr�ci� w prawo na pi��set dziewi�tk�, kieruj�c si� prosto na g�r� Taylor, przejecha� pi�� mil, po czym znalaz� si� na Agua de Viva Road i ruszy� na przestrza� przez osikowe lasy prosto do miodowych mes�uite i kreozotowych wzg�rz hrabstwa Seco. I chocia� spotka� na drodze ducha, a piorun pr�bowa� go zabi�, w hrabstwie Seco nie by�o to nic niezwyk�ego. Wi�kszo�� ludzi nie zawraca sobie g�owy t� cz�ci� Nowego Meksyku. Jedyn� znacz�c� atrakcj� turystyczn� jest tu kanion Chaco i tylko w najbardziej szalonych g�owach mo�e si� zro- dzi� my�l, by wytyczy� tras� podr�y przez miasteczko Dry Water. Dziesi�tki lat temu by�y w tych okolicach gor�ce �r�d�a, o kt�rych m�wiono, �e maj� w�a�ciwo�ci lecznicze, ale od daw- na nikt tam nie przyje�d�a. O wiele wi�cej gor�cych �r�de� i o nie- bo lepsza baza noclegowa znajduje si� na p�noc od Santa Fe w Oj o Caliente. A jednak Dry Water nie jest ca�kowicie pozbawione atrakcji - dla awanturnik�w, ciekawskich i g�upc�w. W 1964 roku nie- jaki Hoover James napisa� prac� zatytu�owan� Stare i nowe dzieje hrabstwa Seco. Wydrukowa� j� w�asnym sumptem w ma�ej mar- nej drukarni i sprzeda� zaledwie szesna�cie egzemplarzy. Pisa� w niej o kanionach nawiedzanych przez duchy, nie zidentyfiko- wanych obiektach lataj�cych na pustyni, tajnych stowarzysze- niach praktykuj�cych rytualne morderstwa i hiszpa�skim srebrze ukrytym w niedost�pnych grotach. Nikt mu nie uwierzy�. Uni- wersytet Kalifornii Po�udniowej uprzejmie poprosi� go o opusz- czenie swych szacownych mur�w. Prac� przeczyta�o jednak dw�ch pisarzy. Zaintrygowani, a mo�e tylko zaciekawieni, czy Hoover James by� szale�cem, przybyli do Seco, by si� przekona�, czy da si� z tego wykroi� materia� cho�by na opowiadanie. Pierwszy napisa� horror, drugi za� trylogi� science fiction. Obie pozycje sta�y si� bestsellerami. Akcja obu toczy�a si� w hrabstwie Seco. Obaj autorzy, dla o�y- wienia akcji i swych papierowych postaci, eksponowali w swo- ich ksi��kach erotyk�. I obaj w bezczelny spos�b z�ynali z Hoo- vera Jamesa. W "New Yorkerze" ukaza� si� dwucz�ciowy artyku� o pi- sarzach i hrabstwie Seco. Napisano w nim, �e przez Dry Water przeje�d�a� przed laty D.H. Lawrence i nazwa� miasteczko ,rajem dla pisarza". W wyniku artyku�u w Dry Water momen- talnie pojawili si� pisarze i inni arty�ci, kt�rzy nie przepadali za �niegiem p�nocnej cz�ci Nowego Meksyku i nie mogli so- bie pozwoli� na kupno ci�gle dro�ej�cej ziemi w Santa Fe czy Taos. Dry Water ma wi�c swoich artyst�w. Ma te� reputacj� miej- sca pe�nego nawiedzonych dom�w, zjawisk nadprzyrodzonych i niewyt�umaczalnych fenomen�w. Cz�ciowo odpowiada to prawdzie. I z ka�dym dniem coraz �atwiej w to uwierzy�. Stacja benzynowa po�o�ona by�a na skraju miasta. Jej fluo- rescencyjne �wiat�a przedziera�y si� poprzez kaskady deszczu. Aluminiowe markizy oferowa�y schronienie przed deszczem i nadawa�y burzy metaliczny, b�bnowy pog�os. By� tam trzy- zatokowy warsztat i przytulony do niego sklep z pami�tkami. Napis w oknie g�osi�: "Stacja benzynowa Spencera. Autentycz- ne india�skie derki, ceramika i lalki". Tanie papierosy. Larry zjecha� na pobocze. Z jednego kra�ca miasteczka mo�na by�o dojrze� przeciwny. Dry Water ci�gn�o si� wzd�u� drogi, przez pi�� przecznic, z kilkoma bocznymi drogami pn�cymi si� w stron� g�r i p�l bawe�ny i innymi biegn�cymi w d� do Kanionu Zaginionego Srebra, pe�nego kolczastych lechuguilla, opuncji i purpurowej sza�wii. Sklepy le��ce przy g��wnej ulicy by�y ledwie widoczne zza �ciany deszczu, Larry'emu uda�o si� jednak dojrze� �wiec�cy neon gospody i ceglany ko�ci� z dzwonnic�. Na szczycie ko- �cio�a znajdowa� si� filigranowy krzy� z czarnego �elaza. Larry przypomnia� sobie ma�y bia�y krzy� w krzakach kreozotu. Po jego plecach przesz�y ciarki. Chcia� zapomnie� Niyola Rodri- gueza i jego zakrwawion� pi�am�. Jedno by�o pewne: Dry Water nie mia�a nic wsp�lnego z wyra- finowan� koloni� artyst�w, o kt�rej czyta� w "New Yorkerze". To dla czego� takiego opu�ci�em San Francisco?, pomy�la� Lar- ry. Dla czego� takiego rzuci�em prac�? Dla mie�ciny, w kt�rej �ycie towarzyskie koncentruje si� w barze i na coniedzielnych mszach? Nie. Musi by� co� wi�cej. Musz� tu gdzie� by� pisarze i nocne kawiarnie. Musz� gdzie� by� ksi�garnie, galerie sztuki i teatr. Musz� by�. Mo�e miasto nabierze uroku, gdy si� troch� prze�pi. Za d�ugo by� w drodze, pi�tna�cie godzin sp�dzi� za k�kiem, a przedtem ca�� noc k��ci� si� z Lind�. My�l�c o niej i o tym, jak zostawi� j� we �zach, Larry za- pomnia� o b�yskawicy, duchach i rustykalnym wdzi�ku Dry Water. Pogr��y� si� bez reszty w kwa�nej k�pieli niech�ci do samego siebie i poczucia winy. Czy przyjazd tutaj by� dobrym posuni�ciem? Na stacji by�y dwie pompy, do benzyny zwyk�ej i wzbo- gaconej; Larry podszed� do pompy ze zwyk��. Zanim nacisn�� r�czk�, ze sklepu z pami�tkami wypad� star- szy cz�owiek w kombinezonie. - Zostaw to w tej chwili! Nie ruszaj! - Chcia�em tylko... Starszy cz�owiek zabra� Larry'emu w��, umie�ci� go z po- wrotem przy pompie, po czym zdj�� go i nala� benzyny. - Tu nie ma samoobs�ugi. Nie by�o, nie ma i nie b�dzie. - U�miechn�� si� do Larry'ego, ods�aniaj�c ��te z�by. Do niebieskiego kombinezonu przyszyty by� napis "Spencer". Ma- teria� wygl�da� na nowy, je�li nie liczy� �at przy kieszeniach, kt�re m�wi�y o swoim w�a�cicielu wi�cej, ni� m�g�by powie- dzie� Larry. Jego opalona sk�ra by�a pomarszczona: zmarszczki �miechu i grymas�w niezadowolenia, kurze stopki, a poni�ej nich mapa zmarszczek staro�ci. Zalatywa�o od niego tytoniem i smarem i mia� wielki brzuch od ��opania piwa. Larry wiedzia�, �e Spencer nied�ugo umrze. Z powodu w�troby, spuchni�tej i owrzodzonej tak fatalnie, �e Larry poczu� k�ucie w swojej jamie brzusznej. Jeszcze trzy- na�cie drink�w, trzyna�cie piw w gospodzie w dole ulicy, trzy- na�cie �yk�w bourbona, kt�ry ma ukryty w butelce w tylnej kieszeni, i koniec. Larry wiedzia� te�, �e nawet je�li powie- dzia�by o tym Spencerowi, nie powstrzyma�oby go to. - Dzi�ki - wyduka�. - Toaleta jest za sklepem - poinformowa� go Spencer i �askawie odwr�ci� wzrok od jego rozdartego swetra i ubru- dzonych spodni. - Och, dzi�ki - powt�rzy� Larry. Otworzy� vana, wyj�� z niego suche spodnie i wszed� do sklepu. Z p�ek patrzy�y na niego rz�dy lalek kachina*, w gablocie b�yszcza�a turkusowa i srebrna bi�uteria, a w starodawnej szafie ch�odniczej sta�y szklane butelki z napojami. �azienka by�a czy�ciutka. Larry upra� zmoczone spodnie, a potem w�o�y� suche. Dopiero po kilku minutach przesta� si� trz���. Wr�ci� do Spencera, staraj�c si� wygl�da� jak gdyby nigdy nic. - Niesamowite tu macie burze - zauwa�y�. - Te pioruny i w og�le... Spencer skin�� g�ow�, ale uwag� zaprz�tni�t� mia� czym in- nym - a mianowicie przednim oknem samochodu Larry'ego. - Mog� ci wstawi� nowe, je�li chcesz. Boczne i tylne te�. Mam na podw�rku starego forda z oknem dok�adnie takim sa- mym jak to. Wymieni� te� lusterka. Oszcz�dz� ci czternastu lat nieszcz��. Co ty na to? Larry chcia� zapyta� staruszka, czy to normalne w Dry Wa- ter, �e pioruny goni� turyst�w, a po Agua de Viva Road cha- dzaj� duchy. Nie wiedzia� jednak, jak to zrobi�, by nie wyj�� na szale�ca. * Kachina - duchy uwa�ane przez Indian z plemienia Hopi za bog�w; lalka kachina - lalka wyrze�biona z korzenia bawe�ny, dawana dziecku w prezencie lub u�ywana do dekoracji domostw. (Przypisy pochodz� od t�umacza). . - Za ile? - spyta� zamiast tego. - Nie mam po�ytku z tych starych szyb od forda. Wy- mieni� ci je po kosztach robocizny, to znaczy, dwadzie�cia za godzin�. My�l�, �e wyniesie ci� to najwy�ej jakie� czterdzie�ci, g�ra pi��dziesi�t dolc�w... i piwo albo dwa. - Ods�oni� zn�w w u�miechu po��k�e z�by. - Chyba �e si� spieszysz. Jedziesz pewnie do kanionu Chaco? A mo�e nawet do Santa Fe? Larry westchn��. - Chyba zostan� tu par� dni. Troch� si� rozejrz�. Spencer zmru�y� lewe oko. - Mam nadziej�, �e nie jeste� malarzem albo jakim� pa- storem od New Age. Przeje�d�a�o t�dy ju� od groma tych pr�- niak�w artyst�w. Je�li jeste� ksi�dzem, sam b�dziesz sobie mu- sia� wstawia� te cholerne okna. Nie zamierzam pracowa� dla kogo�, kto m�wi mi, co mog�, a czego nie mog�, i �e p�jd� do piek�a. - Pompa wy��czy�a si� automatycznie. Spencer od- �o�y� w�� na miejsce. - Jestem administratorem sieci - wyja�ni� Larry. - Sieci komputerowej. Spencer potrz�sn�� g�ow�. - No, speca od komputer�w, kt�ry przyjecha�, �eby "tro- ch� si� rozejrze�", to�my tu jeszcze nie mieli. Larry nie lubi� przyznawa� si� do tego, �e jest pisarzem. Znajomi patrzyli na niego jako� tak dziwnie, gdy im o tym m�wi� - nie dlatego, �e by� pisarzem, to akurat by�o ca�kiem fajne, ale dlatego, �e by� pisarzem science fiction, co w ich mniemaniu oznacza�o, �e jest nie ca�kiem zdr�w na umy�le. - Jestem... jestem te� pisarzem. Spencer kiwn�� g�ow�. - Wy, pisarze, nie jeste�cie jeszcze tacy �li. Przynajmniej wiecie, �e z tego nie mo�na wy�y�, i znajdujecie sobie jak�� normaln� robot�. - Przeszed� do ty�u vana. - Uszczelka w przednim oknie wygl�da na nie uszkodzon�. Nie musz� jej wymienia�. Co innego te na tylnym oknie: s� rozdarte. Musz� zam�wi� nowe. Dostarcz� je za jakie� trzy dni. I b�dzie ci� to kosztowa� dodatkowe dwadzie�cia dolc�w. - Wyj�� z kom- binezonu �rubokr�t i zacz�� nim d�ga� gum� wok� szyby. - W�o�ysz nowe okno bez dobrej uszczelki i na pierwszej g�rce szyba wyleci. Musisz mie�... �rubokr�t przekr�ci� si� w jego d�oni. Spojrza� na niego i za- gryz� doln� warg�, po czym dotkn�� jego koniuszkiem tylnego zderzaka. Ukl�k� i upu�ci� �rubokr�t, kt�ry zacz�� spada�; w po- �owie drogi przekr�ci� si�, a potem przylgn�� do zderzaka. - Namagnesowane - oznajmi� Spencer. - Piorun musia� przy�o�y� naprawd� blisko ciebie. - To si� sta�o, kiedy doje�d�a�em do miasta - odpar� Lar- ry. - Niezwykle dziwne zjawisko. Nie by�o burzy. By�y chmu- ry, ale daleko. - Pioruny robi� w Dry Water naprawd� przedziwne rze- czy. Mamy piorun, kt�ry uderza sam w siebie, i piorun, kt�ry kr��y dooko�a w ciasnej kuli, a potem znika. Mamy piorun, kt�ry zostawia na niebie zielony ogon; nazywamy go Czarcim Ogonem. Mamy piorun sk�adaj�cy si� z kilku warstw, piorun w kszta�cie korali i w kszta�cie kokardy. - Spencer wzi�� �ru- bokr�t i wsta�. Kolana mu strzeli�y. - I mamy te� pioruny, kt�ry uderzaj� z samego szczytu chmury, czasami nawet wiele mil od burzy. Ludzie w dawnych czasach zwali je "piorunami z b��kitu", bo nie by�o chmur na niebie, gdy uderza�y. A mimo to mog�y zabi�. Deszcz os�ab�. Zza chmur wysz�o popo�udniowe s�o�ce. - Pioruny z b��kitu - powt�rzy� Larry i popatrzy� w nie- bo. Nie zauwa�y� �adnego pioruna. Mo�e po prostu jecha� zbyt d�ugo, zbyt du�o czasu sp�dzi� bez snu. Mo�e tylko zdawa�o mu si�, �e widzi pioruny. Efekt braku snu. Halucynacje. Jego rozbite szyby nie by�y jednak halucynacj�. Je�eli piorun nie by� przywidzeniem i je�eli faktycznie lecia� za nim, dlaczego nagle znikn��? - No, dobra - powiedzia� Spencer. - Je�li naprawd� masz zamiar zatrzyma� si� na chwil� w Dry Water, przejd� dwie przecznice, a potem skr�� w lewo. Znajdziesz si� w Zaje�dzie Pod Srebrn� Kul�. Jak powiesz tam, �e Spencer naprawia ci samoch�d, to nie zedr� z ciebie sk�ry. Dla cz�onk�w maj� du�� zni�k�. - Mrugn�� porozumiewawczo do Larry'ego. Larry u�miechn�� si� do niego, po czym popatrzy� z prze- ra�eniem, jak staruszek wyci�ga z kombinezonu srebrzyst� bu- teleczk�. Bourbon. P�ynnym ruchem zdj�� nakr�tk�, poci�gn�� �yk, po czym schowa� butelk� z powrotem do kieszeni. Larry poczu�, jak alkohol sp�ywa do gard�a Spencera, a potem przy- jemne ciep�o rozesz�o si� po jego ciele. Zosta�o ci r�wno tuzin �yk�w, pomy�la� Larry. Jeszcze dwana�cie �yk�w i jeste� mar- twy. Ciesz si� tym, staruszku. Co� czuj�, �e na to zapracowa�e�. Mia� nadziej�, �e nie zobaczy Spencera po jego �mierci. ROZDZIA� 2 Nick obserwowa� b�yskawic� - swoj� b�yskawic� - z bal- konu wie�y. Przypatrywa� si� chmurze burzowej przycupni�tej nad miastem: bukiet �elaznej szaro�ci, w�ski u podstawy i sze- roki u g�ry, na�adowany elektryczno�ci�. Pod spodem zbiera� si� mrok, nienaturalnie g�sty, jak gdyby przyci�gni�ty pos�p- no�ci�. Burza czeka�a na jego wroga, proroka. Raz jeszcze sprawdzi� na swym kieszonkowym zegarku go- dzin�: 4.35. Powinien ju� by�. Nick nigdy jeszcze nie spotka� proroka, kt�ry nie by�by punktualny. A punktualno�� zawsze pomaga�a zabi�. Przejecha� kciukiem po z�otej kopercie zegarka, z wyrytym na niej obrazkiem: skrzypek i krowa, kt�rzy przeskakiwali przez p�ksi�yc. Kiedy koperta by�a otwarta, z zegarka do- bywa�y si� tony Sonaty Ksi�ycowej Beethovena. Zegarek mia� oko�o stu lat i by� jednym z niewielu antyk�w, kt�re Nick to- lerowa� w swoim najbli�szym otoczeniu. Stare rzeczy przypo- mina�y mu jego w�asn� przesz�o�� - a w jego przesz�o�ci by�o zbyt wiele rzeczy, o kt�rych chcia� zapomnie�. Pokusa by�a silna; tak �atwo by�o oszuka� pami�� i zapomnie� o celu, kt�ry mu przy�wieca�. Czasami czu� si� jak strza�a lec�ca przez czas, z zatrwa�aj�c� pr�dko�ci� mijaj�ca daty, osi�gaj�ca szczyt swo- jej trajektorii i spadaj�ca na ziemi�. Pog�adzi� raz jeszcze ciep�y metal, po czym wepchn�� ze- garek do kieszeni d�ins�w. Poczu� zimny powiew wiatru. Drzwi do gabinetu za nim gwa�townie otworzy�y si� i zamkn�y. Wiatr�wka zatrzepota�a na ciele, kt�re wybra� do tego zadania. Cia�o by�o wysporto- wane, czterdziestoletnie, w�oskie i - przynajmniej tak� mia� nadziej� - nie pozbawione uroku. Ten prorok by� inny; Nick wiedzia� to, poniewa� jego wr�- by by�y wyj�tkowo m�tne. Materia�y, kt�re zgromadzi�, by�y najwy�szej pr�by - przekle�stwo �wi�tego, dwa razy wyszep- tane s�owa "kocham ci�" wydarte z ust nowych kochank�w, d�o� cz�owieka o sze�ciu palcach i �za salamandry - wszystko to razem ugotowane i zamro�one wraz z krzykiem. Z ca�� pew- no�ci� nie pope�ni� �adnego b��du w zakl�ciu, wi�c to ten pro- rok musia� by� jaki� szczeg�lny. Wr�by Nicka ukazywa�y m�czyzn� jad�cego na bia�ym koniu w czerwone �aty. Zostawi� za sob� miasto nad morzem, a w nim zap�akan� kobiet�. Mia� na sobie srebrn� zbroj�, kt�ra nie by�a zrobiona z metalu, a on sam otoczony by� mg��, kt�ra zas�ania�a jego twarz. Szuka� wody, kt�rej nie mo�na si� napi�. W swej wizji Nick ujrza� nagle tablic� z napisem "Dry Water, Nowy Meksyk". S�o�ce skry�o si� za �cian� chmur. Na ziemi zrobi�o si� sza- ro. Nick widzia� jednak ka�dy, nawet najmniejszy szczeg�. Trzy mile st�d, za polami bawe�ny i krzewami kreozotu ci�gn�a si� nitka asfaltu, wiod�ca przez Dry Water Agua de Viva Road. W oddali b�yszcza�y fluorescencyjne �wiat�a stacji benzynowej Spencera - wysepki �wiat�a w strugach deszczu - i r�owy neon ksi�garni Tr�jka Karo. Jego wzrok spocz�� na murach ko- �cio�a, jego krzy�u i dzwonnicy; przez chwil� cieszy� wzrok ognistym kolorem gliny, ciep�ym nawet w mrokach burzy. By�a tam te� b�yskawica - niemo�liwa do zignorowania - b�yski wewn�trz chmury burzowej, �wiat�o�� uwi�ziona w przydymionym kwarcu. W po�udniowy skrawek miasta ude- rZy� jeden piorun, potem drugi, w ko�cu trzeci. Zamazane ob- razy przes�oni�y Nickowi widok. Prorok w ko�cu nadszed�, j z pewno�ci� zosta� trafiony. Nie. Pojawi�o si� wi�cej b�yskawic, trzy pod rz�d, srebrne rysy na niebie, potem para - jedna na szczycie drugiej. B�yskawice zab�ys�y w chmurze, roz�wietlaj�c j� na ca�� minut�. Potem pojedynczy b�ysk, ca�y �adunek wys�any za jednym razem. Co� by�o nie tak. Albo b�yskawica nie mog�a go zabi�, albo chybia�a. Obie opcje by�y jednakowo nieprawdopodobne. Nick czeka�. �adnych wi�cej wy�adowa�. - Dempseyu, do mnie - wyszepta�. Burza przycich�a. Dalej by�o mroczno, wci�� b�yska�o, ale chmura burzowa ju� d�u�ej nie kipia�a; ju� nie rzuca�a nienor- malnych ciemnych cieni. Magia wyparowa�a. Wewn�trz nawa�nicy pojawi�o si� nowe �wiat�o, niczym do- piero zapalona �wieczka. Jej p�omie� zachwia� si�, po czym zapali� si� solidnym i bladym niebieskim �wiat�em. To nie by�a b�yskawica. To by� piorun kulisty, niezwyk�y i niewyt�umaczal- ny. Wystrzeli� z nieba, nadlecia� nad Dry Water (omijaj�c sze- rokim �ukiem ko�ci�), po czym skr�ci� w Gra� Siedmiu Pod- k�w i zatrzyma� si�. Obraz zamaza� si�, rozdzielaj�c si� na trzy mniejsze k�ka, kt�re okr��y�y si� nawzajem dwa razy, a na- st�pnie z powrotem po��czy�y si� i pop�dzi�y do wie�y. Kiedy kula zbli�y�a si�, w�osy na r�ce Nicka zje�y�y si�, a plomby w jego z�bach trzonowych zabrz�cza�y. Wie�a by�a zbudowana z kawa�k�w wulkanicznej ska�y i wzmocniona sta- lowymi szynami, kt�re bieg�y g��boko pod ziemi�. By�a bardzo dobrze uziemiona. To nape�nia�o go spokojem. Dotkn�� ciep�ej miedzianej obr�czki na ma�ym palcu, co go r�wnie� uspokoi�o. - M�w, Dempseyu - rozkaza�. Kula pioruna otworzy�a si�: p�atki rozwin�y, ukazuj�c dwie r�ce (jedn� z notatnikiem w d�oni), nogi, g�ow� nakryt� ci�kim kapeluszem i czarn� brod� poprzetykan� bia�ymi nitkami. - Przebacz mi, Panie - wychrypia� Dempsey. - Chy- bi�em. Nick skrzy�owa� ramiona i czeka� na dalsze wyja�nienia. - By�o tak, jak opisywa�e� - powiedzia� Dempsey. - Pojawi� si� m�czyzna na bia�ym koniu w czerwone c�tki. Przy- jecha� bia�ym zardzewia�ym vanem. Widzia�em to. - Ale nie wykona�e� rozkazu. Chybi�e�. Ty, kt�ry jeste� mistrzem w tych wszystkich sprawach zwi�zanych z elektrycz- no�ci�. Ty, kt�ry k�ad�e� pierwsze przewody elektryczne w No- wym Jorku. Czy nie wystarczy�o ci tysi�c wolt�w, kt�re zw�- gli�y twoje cia�o? Czy�by� potrzebowa� wi�cej, by stanowi� jed- no z piorunem? Dempsey patrzy� na sw�j notatnik, jakby tam m�g� znale�� co�, co u�mierzy gniew jego pana. Nick wypu�ci� powietrze przez zaci�ni�te z�by, po czym stwierdzi�: - Jestem... rozczarowany. - To nie moja wina, Panie. By�em zablokowany. W po- wietrzu by�y fluktuacje... - Milcze�. Dempsey zblad�. - Twoje usprawiedliwienia na nic si� nie zdadz�. - Od- wr�ci� si� plecami do kuli �wiat�a. - Da�em ci energi�, swoj� �yciow� energi�, a ty j� zmarnowa�e�. Trzyna�cie dni musz� teraz odpoczywa�. Tymczasem nasz nieprzyjaciel jest tutaj, co- raz silniejszy. - Zni�y� g�os do szeptu. - Jest wielu umar�ych, kt�rzy s�u�yliby mi lepiej. Zawied� mnie jeszcze raz, a str�c� ci� do otch�ani na wieki. Dempsey pochyli� si� do kamiennej posadzki balkonu. Iskry przep�yn�y przez stalowe wzmocnienie. - To jeszcze nie wszystko - powiedzia� przepraszaj�cym tonem. - M�w. - Kto�... lub co� nadchodzi z g�r. To co� ma z�otozielon� aur�, podobn� do p�on�cej trawy. Pr�bowa�em przyjrze� si� te- ^ uwa�niej, ale schowa�o si�. Zdaje si�, �e to co� zobaczy�o moj� prawdziw� posta�. Nowe zagro�enie?, pomy�la� Nick. I to takie, kt�rego nie przewidzia�? A mo�e ten prorok mia� wi�ksz� moc, ni� podej- rzewa�? - Potem zadecyduj� o twoim losie - powiedzia�. - Po tym, jak odkryj�, czy to twoje zaniedbanie czy mo�e co� innego uniemo�liwi�o b�yskawicy dotarcie do celu. Wyno� si�. B�ysk; wy�adowanie elektryczne przebieg�o wzd�u� wulka- nicznych kamieni i Dempsey znikn��. Nick zamkn�� drzwi balkonu. Nie chcia�, �eby �wiat�o i cie- p�o z gabinetu rozprasza�y go. Nie powinno mu sprawi� trud- no�ci ukaranie Dempseya, je�li oka�e si�, �e to by�a jego wina, a nie tajemniczej mocy z g�r. C� prostszego: wej�� do �rodka i po�o�y� si� spa�, uzupe�niaj�c energi�, kt�r� straci� przez du- cha. By� wyczerpany. Ale b�yskawica chybi�a - to by�o co�, co nigdy si� jeszcze nie zdarzy�o. A gra toczy�a si� o zbyt du�� stawk�, by nie sprawdzi� dlaczego. Usiad� na zimnej kamiennej pod�odze balkonu, skrzy�owa� nogi i zasun�� wiatr�wk�. Poczu� ch��d wype�niaj�cy mu pier�, zupe�nie jakby opi� si� p�ynnego lodu. Ch��d ws�czy� si� w jego r�ce i brzuch. Serce zatrzyma�o si�. P�uca si� zapad�y. Umar�. Opu�ci� cia�o, kt�re dot�d zamieszkiwa�. Najpierw wy�lizg- n�� si� z r�k, jakby zdejmowa� r�kawiczki. Potem wylecia� z g�owy i piersi, wyrywaj�c si� na wolno��. Na koniec wy- szarpn�� si� z n�g. Popatrzy� z zewn�trz na swoje w�oskie cia�o. By�o silne. Dobrze s�u�y�o swemu oryginalnemu w�a�cicielowi, �ama�o nogi i palce dla mafii. Twarz by�a troch� rozczarowuj�ca - grube rysy i czo�o neandertalczyka - ale po tym, jak roz- ja�ni� w�osy, a sk�r� dok�adnie ogoli�, by�a prawie cywilizo- wana. Wzywanie b�yskawicy by�o ryzykowne, dobrze zna� jednak dolne kr�lestwo. To by�a moc, na kt�rej m�g� polega�. W dolnym kr�lestwie �ycie i �mier� miesza�y si�. Nak�ada�y na siebie. Na powierzchni �ycie i �mier�, dusze i �miertelnicy, duchy i ludzie wsp�istnia�y. G��biej by�a tylko �mier�, a jesz- cze ni�ej rzeczy, kt�rych nawet Nick nie odwa�y� si� pozna�. W tym stanie m�g� przenie�� si� w g�ry, a nawet za nie. Dostrzega� dusze, kt�re w�drowa�y po �wiecie; on widzia� je, a one jego. Dostrzega� sw� aur�, o barwie g��bokiej purpury, bliskiej ultrafioletowej czerni. Polowa� tu na duchy, zwi�zuj�c je jak swych niewolnik�w, wyganiaj�c ob��kane lub, o wiele rzadziej, oswabadzaj�c te, kt�re zosta�y uwi�zione z powodu w�asnego gniewu lub auto- destrukcji, lub te, kt�re po prostu si� zgubi�y. Sprawia�o mu to rado��; by�o jednak niebezpieczne. Nie m�g� si� oci�ga�. Fale �mierci, kt�re p�yn�y przez dolne kr�lestwo, oddzia�ywa�y r�wnie� na jego dusz�. Ju� przedtem go przyci�ga�y, pr�buj�c wci�gn�� go g��biej. Je�liby im na to pozwoli�, je�li straci�by koncentracj�, zosta�by wyci�gni�ty ze �wiata jasno�ci. M�g�by na zawsze zgubi� drog�. Zeskoczy� z wie�y i wzni�s� si� ku g�rom. Pod nim migota�y k�pki krzak�w bawe�ny. Twarze siedmiu m�czyzn odbi�y si� w ich korze, m�czyzn, kt�rzy tu zgin�li i ich dusze zosta�y wch�oni�te przez ro�liny. Nick s�ysza� echa wystrza��w ich sta- rych pistolet�w. By�y tam r�wnie� duchy zwierz�t. Kojot w Kanionie Zagi- nionego Srebra wy� do ksi�yca, pytaj�c go o to, co widzi z tak wysoka; koliber - plamka naelektryzowanego b��kitu - p�- dzi� jak strza�a do domu, pozostawiaj�c za sob� smugi zorzy polarnej; demony wiatru przedziera�y si� poprzez chmur� bu- rzow�, d�gaj�c j� laskami, pr�buj�c obudzi� j� z apatii; a jedno- oki kruk przycupn�� w pl�taninie mes�uite, popatrzy� na niego i zawo�a�: - Spadnij, spadnij, spadnij. Odnotowa� w pami�ci, �e szamani z plemienia Navajo s� aktywni w tym regionie. Na po�udniu Agua de Viva Road zauwa�y� b�yskawic�, ale by�a pop�kana, zupe�nie jakby widzia� j� w st�uczonym lustrze. W jej blasku ujrza� ma�� uciekaj�c� posta�. To by� ch�opiec, a w�a�ciwie jego cie�; ledwo go zauwa�y�, a cie� znikn��. Cie- kawo�� Nicka zosta�a rozbudzona, ale to nie by� duch, kt�rego widzia� Dempsey, duch ze z�otozielon� aur�. Zobaczy� to przed sob�, mia�o kolor p�on�cej trawy - zie- lony, z pomara�czowymi i ��tymi palcami. Przypomina�o kon- tur ludzkiego cia�a, tyle �e w �rodku nie by�o �adnego cia�a. To co� siedzia�o na p�askim kamieniu i p�on�o. Nie mia�o jed- nak kompletnej aury. By�a ona p�prze�roczysta, ledwo widocz- na dla Nicka. Odwa�y� si� zanurkowa� w g��b dolnego kr�les- twa. Mo�e tam zobaczy co� wi�cej. Jego aura przyblad�a, gdy zbli�a� si� do �mierci. Duchy zwierz�t umilk�y. Cztery stulecia temu przez Kanion Zaginionego Srebra przeje�d�a�a armia hiszpa�skich konkwi- stador�w. Zaatakowali oni pi��dziesi�ciu pieszych. Wystrza�y, konie tratuj�ce ludzi, wbijaj�ce si� lance, krew m�c�ca stru- mie�. Okrzyki zwyci�stwa wype�ni�y kanion. Potem nast�pi�y zawodzenia umieraj�cych. Aura zieleni i ognia znikn�a. By�a tylko na powierzchni, wi�c to nie by� prawdziwy duch. Nick porzuci� dolny rejon dol- nego kr�lestwa i wzni�s� si� ponad g�ry. By�a tam druga aura, taka jak pierwsza, ze s�o�cem w tle, na p�nocy za� dostrzeg� trzeci�. Tworzy�y one tr�jk�t r�wnoboczny, w �rodku kt�rego znajdowa�a si� jego wie�a. Tr�jk�t by� zbyt r�wny. Czy�by by�y to pocz�tki jakiego� zakl�cia? Aury falowa�y przez chwil� w identyczny spos�b. Potem za� znikn�y. Niepewny, czym te potr�jne aury s� i czy s� dla niego gro�ne czy nie, Nick wemkn�� si� z powrotem w swoje cia�o. Szybki haust powietrza; jego serce zn�w zacz�o uderza�, oczy otworzy�y si�, a ciep�o nape�ni�o ca�e cia�o a� po koniuszki. Czul si� niezdarny i oci�a�y; zawsze tak by�o, gdy wraca�. Roz- prostowa� r�ce i przeci�gn�� si�. Te aury by�y takie same. To nie by�y duchy. To by�y odbicia czego�, trzy lustrzane odbicia. Bardziej mira�e ni� prawdziwa moc. To musi by�... Drzwi balkonu by�y uchylone. Sta�a w nich kobieta. Do- ko�czy�a za niego my�l: - ...z�udzenie? M�j cie�? A mo�e ja te� jestem cieniem? Mia�a d�ugie kasztanowe w�osy i oczy, kt�re by�y dwoma bli�niaczymi, ciemnozielonymi lustrami. Jej sk�ra by�a opalona i l�ni�ca od olejku palmowego zebranego nad brzegami Nilu. Ubrana by�a w kr�tk� kurtk� podszyt� gniecionym z�otym aksa- mitem. Wierzchni ubi�r by� uszyty z kawa�k�w sk�ry, prze- wianych na wietrze, zamarzni�tych i po��czonych razem - z bursztynem, szmaragdem i oliwk�. Opr�cz tego kobieta mia�a na sobie sp�owia�e d�insy i zamszowe buty, w prawej r�ce za� trzyma�a ko�ek z osikowego drewna. Jego ostrze by�o wycy- zelowane, a na trzonku widnia�o siedem wyrytych znak�w ru- nicznych. Nick nie musia� by� w dolnym kr�lestwie, by wie- dzie�, �e wr�cz ociekaj� one magi�. Poruszy� si� zak�opotany, zar�wno z powodu nieprzychyl- nych czar�w skierowanych na niego, jak i dlatego, �e nie spo- dziewa� si� jej zobaczy� po dwustu latach. - Witaj, Rajo - powiedzia�. - Nie widzieli�my si� tak d�ugo. - O wiele za d�ugo, Judzyasie. - Od dawna ju� nie u�ywam tego imienia. - Brzmienie imienia, pod kt�rym przyszed� na �wiat, o�ywi�o umar�e wspo- mnienia... wspomnienia Morza Egejskiego, skalistego wybrze- �a, bezkresnych fal i domu, w kt�rym prze�yli trzy lata, pij�c s�odk� �liwowic�, jedz�c oliwki i kochaj�c si�. Pami�ta� wo� morskiej soli unosz�cy si� wci�� w powietrzu i jej zapach na jego sk�rze. Kocha� j� wtedy, cho� nigdy jej tego nie powiedzia�. Nigdy nie mia� szansy. Nadesz�y wojny napoleo�skie i wyjecha�. Musia�. Nadchodzi� kolejny prorok. I kolejny prorok musia� zo- sta� zabity. Otworzy� ramiona i podszed� bli�ej. Podnios�a ko�ek, celuj�c w jego pier�. Runy oznaczaj�ce uwi�zienie zajarzy�y si� opalizuj�co, z drewna uni�s� si� dym. - Mimo to wci�� jeste� Judzyasem. Widz� twoje barwy wystarczaj�co wyra�nie. Jakie imi� nosisz teraz? Zrobi� krok do ty�u. -- Nikolos. - Dobrze przynajmniej, �e to greckie imi� - powiedzia�a. - Nikolos... nie, chyba Nick podoba mi si� bardziej. B�d� m�wi� do ciebie Nick. - Z tym czym� wycelowanym we mnie mo�esz mnie na- zywa�, jak tylko zapragniesz. A ty? Wci�� jeste� moj� Raj�? - Nie. - Obni�y�a ko�ek. - Nie by�am niczyj� Raj� przez dwa wieki. Dziesi�tki lat i z�amane serca sze�ciu m�czyzn mu- sia�y min��, bym o tobie zapomnia�a. - Potrz�sn�a g�ow� i spojrza�a twardo w jego twarz, przenikaj�c cia�o, by zobaczy�, co by�o w �rodku. Nick pozwoli� jej na to. Przypomnia� sobie, jak trzyma� j� w ramionach, jak czu� na sobie ci�ar jej cia�a i jak razem patrzyli w gwiazdy �wiec�ce na letnim niebie. Po�o�y�a ko�ek na pod�odze, po czym odwr�ci�a si� do niego ty�em i wesz�a do �rodka. - Mo�esz m�wi� na mnie Raj�. W �rodku jedn� �cian� zajmowa�y sosnowe p�ki z ksi��- kami w tanich wydaniach i podr�cznikami naukowymi. W k�cie sta�o du�e biurko, na kt�rym znajdowa�y si� maszyna do pisania Underwood, sterta ��tego papieru, kubek z d�ugopisami i... kurz. W kominku pali�y si� dwie szczapy. Ko�o kominka usta- wiona by�a kanapa i fotel przykryty pledem w kratk�. Kr�cone schody wiod�y w d�. Sufit zbiega� si� spiczasto; znajdowa�y si� na nim witra�e z ptakami, gwiazdami i nietoperzami. Nick wszed� za ni�, ale nie dotkn�� osikowego ko�ka. Wci�� dymi� on od czar�w. Jej czary by�y dla niego niewyt�umaczalne. By�a czarownic�; zna�a si� na �yciu, jego cyklach i rozwoju. On by� nekromant�; zna� si� na �mierci, rozk�adzie i ko�cu. Przez jaki� czas my�la�, �e zdo�a poj��, w jaki spos�b dzia�a zar�wno jedno, jak i drugie. Kiedy �yli razem, byli S�o�cem i jego ma��onkiem Ksi�ycem, Ozyrysem i Izis, Bogiem i Bo- gini�, Judzyasem i Raj�. Teraz jedyn� rzecz�, kt�r� zna� i kt�rej ufa�, by�a �mier�. Przez chwil� ogl�da�a ksi��ki na p�kach, po czym wzi�a egzemplarz Dosy� czasu na mi�o�� Heinleina. - Dawno tego nie czyta�am. - Gdybym wiedzia�, �e z�o�ysz mi tego wieczoru wizyt�, wystara�bym si� o twoje ulubione lektury. Ale nie przyby�a� tu chyba, by po�ycza� ksi��ki. Skin�a g�ow�, niemniej jednak ukradkiem schowa�a ksi��k� pod kurtk�. - Ta wie�a nale�a�a do mojego przyjaciela, kt�ry by� pi- sarzem. Pisa� o duchach i wampirach, czarownicach i czaro- dziejach. Tej wiosny umar� na atak serca. - Usiad�a na kanapie i przyci�gn�a nogi do piersi. - Nie mia�e� z tym nic wsp�l- nego, prawda? - Pierwsze s�ysz� - odpar�. - Przyjecha�em trzy dni te- mu. Ta wie�a by�a na sprzeda�. Tak mi si� spodoba�a, �e ku- pi�em j� mimo wyg�rowanej ceny. Kupi�em j�. Prosto. Uczci- wie. I nie uciekaj�c si� do morderstwa. Zmru�y�a oczy. - Nie, �eby� zastanawia� si� dwa razy, je�li musia�by� to zrobi�... albo je�li bardziej by ci to pasowa�o. - Je�li chcia�bym go zabi�, by�by martwy. Ale nie chcia- �em. - Westchn��. - Czy mam wywo�a� jego ducha, �eby powiedzia� ci prawd�? Poka� mi, w kt�rym pokoju umar�. Rozplata�a nogi i postawi�a stopy mocno na pod�odze. - Nie, pozw�l jego szcz�tkom spoczywa� w pokoju. Usiad� przy niej. __ Czy to dlatego przyby�a�? Sprawdzi�, kto zabi� twoj� maskotk�? - Zobaczy�am tutaj moc: b�yskawic� i duchy. To moje te- rytorium i nie pozwol� ci zabija� moich ludzi. - Zacisn�a pi��. - Oni nie s� maskotkami. Oni s� przyjaci�mi. Jej aura by�a niewidoczna w ziemskim �wiecie, ale wyczu- wa� jej cienie. By�o pi�� tygodni po letnim przesileniu. Jej ma- gia by�a wci�� mocna. Musia�by by� sko�czonym g�upcem, �e- by z ni� walczy�. - Co tu robisz? - za��da�a odpowiedzi. - To nie jest twoja ziemia. Nie mo�esz stanowi� tutaj prawa. Pochyli�a si� do przodu. - Hrabstwo Seco i ludzie je zamieszkuj�cy s� moi... chyba �e chcesz ich dla siebie. Wtedy musisz mnie pokona�. Obiecuj� ci uczciw� walk�. - U�miechn�a si� zimno. - W innym wy- padku mo�esz tu zosta� jako m�j go��, m�j go�� specjalny. Ale nie b�d� tolerowa� zabijania moich przyjaci� albo wskrze- szania umar�ych czy co tam jeszcze planujesz. - A ko�ek? Nie przynios�a� go czasami, �eby si� mnie po- zby�? Wzruszy�a ramionami. - Nie wiedzia�am, co tutaj zastan�. Nawet je�li to by�by� ty... sk�d mog�am mie� pewno��, �e tym razem nie by�by� prze- ciwko mnie. Zwyk�y �rodek ostro�no�ci. - Nigdy nie zrobi�bym ci krzywdy. Przyby�em tu ze wzgl�du na kogo� innego, kogo�, kto musi zgin��. Potem, je�li b�dziesz sobie tego tyczy�, wycofam si�. Albo, je�li b�dziesz sobie tego �yczy�, zostan�. Przysun�a si� do niego, a potem odsun�a. - Czy to jaki� krwawy d�ug? - Nie. Tu nie chodzi o to, co ten cz�owiek zrobi�, tu chodzi o to, co dopiero zrobi. - Nick wsta� i ogrza� d�onie nad ko- minkiem. - Nie odpuszcz� tej sprawy. Pozw�l mi zosta� i za- bra� to jedno �ycie z twojego terenu. Prosz�. Potem mo�emy podj�� decyzj�, co zrobimy ze sob�. - W takim razie zabij, kogo masz zabi� - wyszepta�a. - Ale pami�taj: nikogo wi�cej. - Wsta�a, podesz�a do niego i odetchn�a. - Co do reszty, to pozw�l nam zacz�� tam, gdzie ostatnio sko�czyli�my. Pami�tasz? - Dotkn�a jego piersi, po- tem jej palce pow�drowa�y do g�ry i w poprzek policzka. - Mia�e� inn� twarz, ale przecie� my, nasza mi�o��, to co� wi�cej ni� cia�a, ni� poci�g fizyczny... chocia� to tak�e mo�e by� przy- jemne. Zapomnia� o swoim zm�czeniu i wzi�� j� za r�k�. - Pami�tam. Kurtka sp�yn�a jej z ramion. Nick nie powinien jej ufa�, ale mimo to przyci�gn�� j� do siebie i poca�owa�. Oplot�a go swym cia�em. Wyczuwa� jej aur�; migota�a, b�yszcz�ca i go- r�ca, i r�wnie� okr�ci�a si� wok� niego. Popchn�� j� na tward�, drewnian� pod�og�. Rusza�a si� pod nim dok�adnie tak, jak pami�ta�. Jej sk�ra by�a ciep�a w zesta- wieniu z jego zimnym cia�em, gor�tsza ni� kominek, pe�na �ycia. �ci�gn�a mu spodnie, rozdar�a koszul�, zacz�a ssa� jego brodawki, gry�� go. Nick pozwoli� jej ociera� si� o swoje cia�o. Zacz�� w�drowa� d�o�mi w d�, g�adz�c wypuk�o�ci jej roz- grzanego, spoconego cia�a. Jej d�insy i podkoszulek ju� dawno posz�y w k�t. Pasma ich duch�w po��czy�y si�. J�zyki ognia mocowa�y si� ze sob�, jego przydymione �wiat�o i jej �arz�cy si� nefryt. Przeturla� si� na plecy, a ona usiad�a na nim, obejmuj�c obie- ma r�kami jego g�ow� i pozwalaj�c piersiom ko�ysa� si� tu� nad jego twarz�. Pie�ci� je j�zykiem. Poruszyli si� razem; cia�a �lizgaj�ce si� zgodnie szybkimi, zwierz�cymi ruchami. Nick zapomnia� o proroku, wizjach i du- chach. Pozwoli�, by nami�tno�� przes�oni�a my�li. �wiat�o, kt�- re ich otacza�o, zasz�o mg�� i zmieni�o si� w czyst� biel. Potem zwolnili nieco, nie chc�c zbyt szybko opa�� z si�. pragn�c, by trwa�o to jak najd�u�ej, najlepiej wiecznie. Raj� ko�ysa�a si� powoli na nim. Zgarn�a mokre loki z twarzy. - Dlaczego ten cz�owiek musi umrze�? - spyta�a i po- g�adzi�a go po brzuchu. - Uwiod�a� mnie po to, bym zdradzi� ci swe tajemnice? - Powiedz mi mimo wszystko. - A ty mi powiedz, dlaczego tutaj jeste�? Zawsze wola�a� Pary�, poniewa� jest on stolic� sztuki, i lodowce Tybetu, po- niewa� s� tam przyjazne ci duchy. Dlaczego wybra�a� to pust- kowie? Pochyli�a si� nad nim, zaczynaj�c wszystko od pocz�tku, i wyszepta�a: - Ja te� czego� szukam. A teraz odpowiedz na moje py- tanie. Przez jaki� czas kontynuowali, delektuj�c si� wzajemn� bli- sko�ci�, k�pi�c si� w swoich �wiat�ach. Potem Nick odpowie- dzia�: - Cz�owieka, kt�rego szukam, ujrza�em we wr�bie. Przy- jecha� na bia�ym koniu z czerwonymi �atami. Przyjecha�, by znale�� wod�, kt�rej nie mo�na si� napi�. Zatrzyma�a si�. Jej sk�ra i aura nieznacznie si� och�odzi�y. Potem zacz�a si� mocniej ko�ysa�, si�gn�a do ty�u i prze- jecha�a paznokciami wzd�u� jego uda. Z�apa� j� w talii, prze- sun�� palce do krzy�a i osadzi� j� mocniej na sobie. Poczu� j� g��biej, jej istot�: by�a j�zykiem zielonego p�omienia, nami�t- no�ci� i �yciem; on by� mrokiem i purpur�, ch�odnymi wirami cichej mocy. K�tem oka dostrzeg� �ar pod biurkiem. Na pod�odze le�a� jej magiczny osikowy ko�ek. By� za daleko od drzwi balkonu, by si� tam sam potoczy�. Odp�dzi� jednak od siebie t� my�l. Co� innego go w tej chwili zajmowa�o. Jego po��danie wzros�o, si�gn�o szczytu. Z�oto, cienie i la- wenda zmiesza�y si�. Srebrna nami�tno�� spali�a cienie; zielony ogie� zacz�� wrze�, parzy�, rosn�� i kwitn��. Ich kolory zbiela�y razem, wypali�y si� - pozostawiaj�c tylko o�lepiaj�c� lumi- nescencj�, chwil� przyjemno�ci, kt�ra przeci�ga�a si� w nie- sko�czono��... potem zblad�y, uderzaj�c w rytm bicia ich serc. Le�a� wyczerpany pod ni�. Zadr�a�a, wyginaj�c si� w �uk, i opad�a do ty�u, na jego nogi. Nick zobaczy� jeszcze jeden osikowy ko�ek. Spojrza� w stro- n� drzwi balkonu. Le�a� tam trzeci ko�ek. Przeci�gn�� pomi�dzy nimi lini�: tr�jk�t r�wnoramienny, z nim w samym centrum. Trzy mira�e, tak jak przedtem. A gdzie prawdziwy ko�ek? Raj� usiad�a i przy�o�y�a mu kolanem w �o��dek. Prawdziwy osikowy ko�ek roz�arzy� si� w jej r�ce. Wepchn�a mu go z ca- �ej si�y mi�dzy �ebra. Drewno dotar�o do serca i przebi�o je. Nick zadr�a� i krzykn��. Le�a� sztywny, przygwo�d�ony, z otwartymi oczami. Krew spieni�a si� na jego ustach. W miejs- cu, gdzie ko�ek dotkn�� sk�ry, cia�o zapali�o si�. Raj� zesz�a z niego. By�a ca�a we krwi. - Szukam tej samej wody, co ten tw�j cholerny prorok. Je�li on wie, gdzie ona jest, nie mog� ci pozwoli� go zabi�, m�j s�odki Nicku, m�j Judzyasie, moja mi�o�ci. Pochyli�a si� nad nim i wepchn�a ko�ek g��biej. - Magiczny splot w �y�ce osikowego ko�ka przygwo�dzi tw� dusz� do tego cia�a. Nie znajdziesz ju� innego. �adnych podr�y astralnych. I �adnych duch�w przychodz�cych, by mnie straszy� we �nie. Na�o�y�a d�insy i kurtk�, po czym zacz�a schodzi� po kr�- conych schodach. Nagle zatrzyma�a si�. - �mier� jest jedyn� rzecz�, kt�rej zawsze ufa�e�, Nicku. By� mo�e te� jedyn� rzecz�, kt�r� kiedykolwiek kocha�e�. Te- raz mo�esz mie� j� tak blisko, jak chcesz. Mo�esz w ko�cu umrze�. ROZDZIA� 3 Tego wieczoru Larry nie spotka� ju� �adnego ducha ani dziecka na drodze, ani Spencera, ani nawet Matta Carlsona, w kt�rego ��ku spa�. Przewr�ci� si� na bok, twarz� do poziomych linii �wiat�a. �aluzje tej nocy nie by�y zamkni�te i nad ranem wpad�y przez nie promienie s�o�ca. Larry czu� ciep�o na swej sk�rze. Dobrze by�o. Wci�� �y�. �adnych grzmot�w. �adnych b�yskawic. A jednak... oczy otworzy� ostro�nie, boj�c si�, �e kto� lub co� przy nim le�y. Nie by�o tam jednak nic opr�cz zmi�tej po- �cieli i nocnego stolika z tabliczk� z mosi�dzu. Promienie s�o�- ca odbija�y si� od wypolerowanej powierzchni tabliczki, utrud- niaj�c czytanie, ale Larry i tak wiedzia�, co jest na niej napisane. Przyjrza� si� jej wieczorem. To dlatego ba� si� zgasi� w nocy �wiat�o. Na tabliczce widnia� napis: W