10945
Szczegóły |
Tytuł |
10945 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10945 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10945 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10945 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BEATA KRUPSKA
Sceny z �ycia smok�w
ilustrowa� JACEK RUPINSKI
WYDAWNICTWA RADIA I TELEWIZJI
Warszawa 1987
Projekt ok�adki i strony tytu�owej JACEK RUPINSKI
Redaktor
MA�GORZATA WAROWNY
Redaktor techniczny IWONA �UKASIEWICZ
Korektor
JAROS�AW WO�ODKO
� Copyright by Beata Krupska, Warszawa 1987 Illustrations � Copyright by Jacek Rupinski, Warszawa 1987
SCENA PIERWSZA
W ma�ym lasku spotykamy dwa du�e smoki
Pewnego ranka smok Antoni obudzi� si� o dziesi�tej, le�a� pod d�bem i ziewa�. Za ka�dym ziewni�ciem sto dwadzie�cia trzy li�cie spada�y z drzew. Smok pr�bowa� liczy� spadaj�ce li�cie. Ale poniewa� potrafi� liczy� tylko do osiemnastu, wkr�tce mu si� to znudzi�o, wi�c wsta� i poszed� na spacer. Po jakim� czasie us�ysza� g�o�ne dudnienie, a z drzew posypa� si� prawdziwy huragan li�ci.
Kto to tak mocno tupie? - pomy�la� smok Antoni. Mama zawsze mi m�wi�a, �e w lesie nale�y zachowa� cisz�. Ledwie to pomy�la�, gdy spo�r�d drzew wy�oni� si� drugi smok. By� wi�kszy od Antoniego i mocno kula�.
- A! - powiedzia� Antoni.
- O! - odezwa� si� drugi smok.
- Z kim mam przyjemno��? - Antoni zapyta� grzecznie.
- Wincenty Smok - powiedzia� drugi smok.
- Co za spotkanie! Dwa smoki w jednym lesie! Co za rado��! - Ucieszy� si� smok Antoni.
- Czy to ty tak g�o�no tupa�e�? - zapyta� smok Wincenty Smok.
- Nie, to ty - odpar� smok Antoni.
- No tak, to moje biodro sprawia mi k�opot, nawet po tylu latach - westchn�� Wincenty.
- Co si� sta�o? Kto �mia� przetr�ci� biodro tak szlachetnego smoka? - wsp�czu� Antoni.
Wincenty podrapa� si� po g�owie. G�ow� mia� niewielk� i ca�kiem �ys�. Oba smoki by�y �huste,
buzymVDrzu�narrii i gdzieniegdzie wyrasta�y im k�aki zielonych w�osk�w, a na brodach mia�y brodawki. Ka�dy z nich mia� zawieszony na szyi termos z zup� og�rkow�.
- Widzisz - zacz�� Wincenty - By�o to dwie�cie osiem lat temu, tak mniej wi�cej na jesieni. Wylegiwa�em si� w kartoflisku, gdy raptem napad� na mnie rycerz. Taki by� ambitny, �e nie pytaj�c o nic zacz�� ze mn� walczy�. To znaczy, ja nie walczy�em, on walczy�. Przetr�ci� mi biodro i chyba by mnie zabi�, gdybym nie zacz�� udawa� martwego smoka. Mam zdolno�ci aktorskie, wi�c jako martwy smok wygl�da�em ca�kiem przekonywaj�co. No i rycerz pojecha� dalej, szuka� innych, �ywych smok�w. Tak... M�ody by� ten rycerz, taki ch�opak. Wo�ali na niego Jerzy. - Wincenty rozmarzy� si� troch�, wspominaj�c dawne czasy.
- A wiesz - Antoni chcia� pokaza�, �e te� ma co opowiada�. - Tutaj niedaleko mieszka taki stary smok w zamku. Starszy od nas, chodzi� z moim ojcem do szko�y i razem siedzieli w smoczej �awce. W�a�nie on niedawno porwa� ksi�niczk�!!
Wincenty zainteresowa� si� wyra�nie.
- Niemo�liwe! Stary smok? �e te� mu si� jeszcze chcia�o?
- Tak, tak - Antoni by� dumny z siebie. - Tutejsze smoki tak�e bywaj� dzielne. Ja sam nie bardzo mam si� czym pochwali�, ale ja mam dopiero 180 lat. Mam czas, czy� nie?
- A du�o smok�w w okolicy? - zapyta� Wincenty.
- Bo ja wiem... Opr�cz nas i tego na zamku to nie s�ysza�em o �adnym. Ale gdyby tak dobrze poszuka�, to by si� co� wygrzeba�o.
- Chyba tak... - Wincenty najwyra�niej nad czym� si� zastanawia�.
- Bo wiesz, przysz�o mi do g�owy, �e mo�na by zagra� w pi�k�.
Antoni a� podskoczy� do g�ry, a kiedy opad� na ziemi�, trzy pobliskie drzewa zosta�y zupe�nie bez li�ci.
- No, no! - zawo�a� - to gramy, chod�!!!
- E, nie we dw�ch... sprzeciwi� si� Wincenty. - My�la�em o meczu. No wiesz, �eby w nog� zagra�.
Antoni zas�pi� si� natychmiast.
- To zupe�nie niemo�liwe - powiedzia�. - Sk�d we�miesz dwadzie�cia dwa smoki? Co� ty, oszala�e�?
Wincenty u�miechn�� si� szeroko.
- Mo�e i oszala�em i nie wiem, sk�d wezm� dwadzie�cia dwa smoki. Ale tylko pomy�l... Du�a, zielona ��ka. Z dw�ch kra�c�w bramki. Na �rodku ��ki pi�ka. A na ��ce... na ��ce rozsiane jak kwiaty dwadzie�cia dwa smoki...
- A s�dzia? - przypomnia� sobie Antoni. H Wincenty nie przestawa� si� u�miecha�.
- Jak b�d� dwadzie�cia dwa smoki, to i dwudziesty trzeci si� znajdzie. Publiczno�� te� by si� przyda�a.
- Do tego mo�emy wzi�� ludzi.
Wincenty przesta� si� u�miecha�: - Teraz to ty chyba oszala�e�. Je�li widok jednego smoka wp�dzi ich w histeri�, to wyobra�asz sobie, co by si� dzia�o na widok dwudziestu dw�ch smok�w?
- No w�a�nie - zgodzi� si� Antoni. - Tego w og�le nie mog� poj��. To przecie� taki pi�kny widok. Dwadzie�cia dwa smoki po�rodku du�ej, zielonej ��ki. Najpi�kniejszy widok na �wiecie!
SCENA DRUGA
Zapoznajemy si� ze smocz� muzyk�
W �rod� rano smok Antoni i smok Wincenty Smok posz�y na grzyby. Przez d�ugi czas nie mog�y znale�� ani jednego dobrego grzyba.
- Sp�jrz - powiedzia� Antoni - same niejadalne. Borowiki, kurki, ko�laki... A tak bym zjad� par� pi�knych, czerwonych muchomor�w sma�onych na ma�le. Albo muchomora szatana. Byleby nie by� robaczywy...
- Poczekaj - wysapa� Wincenty, obcieraj�c czo�o chustk�, bo by�o bardzo gor�co. Smoki lubi� takie rzeczy jak muchomory i r�ne inne paskudztwa. S� to ich przysmaki,
po kt�rych bardzo szybko rosn� i z pysk�w wydmuchuj� ogie�.
Po chwili znale�li du�e pole pe�ne pi�knych muchomor�w. Wincenty splun�� ogniem z rado�ci, a Antoni wypu�ci� nosem par� k��buszkow czarnego dymu. Szybko nazbierali kosz muchomor�w, usiedli pod d�bem i u�o�yli stos ga��zek, �eby rozpali� ognisko. U�o�yli grzyby na patelni, a kiedy by�y gotowe, zjedli je z apetytem. Po�o�yli si� na plecach, syci i zadowoleni, i zacz�li rozmawia�.
- Ciekawe, dlaczego ludzie nie jedz� muchomor�w? - zauwa�y� Antoni.
- Bo im szkodz� - stwierdzi� Wincenty.
- A tam, ma�y b�l brzucha jeszcze nikomu nie zaszkodzi�.
- Ale im bardzo szkodz�. Oni mog� zje�� muchomory tylko raz. Potem ju� na nic nie maj� ochoty.
- To co innego - zgodzi� si� Antoni. - W takim razie lepiej, �eby ich nie jedli. W lesie rozleg�o si� g�o�ne tupanie.
- Oho! - mrukn�� Wincenty. - B�dziemy mieli go�ci...
Na polan� wszed� smok. Mia� r�ow� grzywk�, d�ugie fioletowe w�osy zwi�zane na karku w ogonek, na szyi termos, a na ramieniu saksofon. By� spocony i bardzo niezadowolony. Spojrza� na oba smoki le��ce w cieniu i spochmurnia� jeszcze bardziej.
- Ile jest 36 razy 36? - zarycza� ponuro.
- Nie wiem - bez namys�u odpowiedzia� Antoni.
- Tak, on nie wie naprawd� - doda� Wincenty Smok.
? - Dobra odpowied� - zagrzmia� z zadowoleniem trzeci smok, usiad� na trawie obok -nich i zacz�� gra� na saksofonie. Po chwili przerwa� i powiedzia�: - Mo�emy zosta� przyjaci�mi. Zawsze przera�a�y mnie smoki, kt�re wiedzia�y, ile jest 36 razy 36. Tak� wiedz� uwa�am za dow�d braku wyobra�ni.
- Ale my nie mamy wyobra�ni - zaprotestowa� Antoni. - Nie potrafimy sobie wyobrazi� niczego, czego nie zobaczymy lub nie pomacamy.
Trzeci smok pogra� przez chwil� na saksofonie, a potem zapyta�:
- A mo�ecie sobie wyobrazi� moj� muzyk�?
- Tego nie trzeba sobie wyobra�a�. Przecie� j� wida� - mrukn�� Wincenty Smok. - Jak zaczyna�e� gra�, to by�o wida� pomara�czowe motyle skacz�ce po grubym, mi�kkim mat�-
racu, potem zielone .nietoperze opala�y si� w hamakach, a na ko�cu przylecia� �ysy Pies, zakaszla�, wypi� butelk� oran�ady i zacz�� si� g�o�no �mia�, i wtedy wszystko znikn�o.
- To prawda, tak by�o - potwierdzi� Antoni. - Sam widzia�em. .
Trzeci smok poderwa� si� na �apy, sk�oni� g�ow� tak gwa�townie, �e mu si� r�owa grzywka rozwia�a nad czo�em i powiedzia�:
- Nazywam si� Smok Zygmunta i mam zamiar zosta� waszym dozgonnym przyjacielem, czy tego chcecie, czy nie.
Oba smoki popatrzy�y po sobie niepewnie.
- Dlaczego �Smok Zygmunta"? - zapyta�y jednocze�nie.
Smok Zygmunta usiad� i zagra� na saksofonie. Powietrze wype�ni�o si� pomara�czowymi motylami i zielonymi nietoperzami, za kt�rymi goni� �ysy Pies.
- Ju� by� przesta� - warkn�� Antoni. - Ten �ysy Pies mnie denerwuje.
Smok Zygmunta przesta� natychmiast, �ysy Pies znikn�� i smok zacz�� opowiada�:
- M�j ojciec ma na imi� Zygmunt. To raz. Kiedy si� urodzi�em, to by�em taki du�y jak dzwon Zygmunta i g�os mia�em silny jak dzwon Zygmunta. To dwa. Wi�c moja mama nazwa�a mnie Smok Zygmunta. To trzy. A �e jestem ukochanym jedynakiem, wi�c na tym si� sko�czy�o.
- To cztery - powiedzia�y razem oba smoki.
- Co �cztery"? - zdumia� si� Smok Zygmunta.
- Nic! - ?.???'.."
- Dobra odpowied� - stwierdzi� Smok Zygmunta i zacz�� gra� na saksofonie. Tym razem �ysy Pies pojawi� si� tylko na chwil�, ale zobaczywszy gro�ne spojrzenie Antoniego, zaraz znikn��. Na jego miejsce przybieg�y myszy z r�owymi brzuszkami, ustawi�y si� w pary i zacz�y �piewa� ko�ysanki. Ko�ysanki by�y takie pi�kne, �e smok Antoni i Wincenty Smok od razu usn�y. Smok Zygmunta gra� dalej, po chwili pojawi� si� zn�w �ysy Pies, tym razem pewny siebie, bo Antoni spa�. Przyni�s� ze sob� grzebie� i zacz�� czesa� �piewaj�ce myszy. Gdy uczesa� ju� wszystkie, Smok Zygmunta przesta� gra�, wszystko znikn�o i Smok Zygmunta zasn��. �ysy Pies co chwila wysuwa� �eb z saksofonu i ci�ko wzdycha�, �eby pokaza�, �e jest mu bardzo smutno. Stary d�b szumia� nad smokami, a jego li�cie wygl�da�y jak zielone nietoperze.
SCENA TRZECIA
O tym, jak ci�ki jest los �aby
Nikt w lesie nie lubi� �aby. �aba by�a zielona, mia�a pryszcze na plecach i wy�upiaste oczy. Lubi�a m�wi� o sobie i ci�gle si� chwali�a. Ale najgorsze by�o to, �e nikt nie chcia� si� z ni� o�eni�. �aba by�a star� pann�.
8
UWH#-
Tylko smoki czasami z ni� rozmawia�y i zabiera�y z sob� na wycieczki albo zaprasza�y na obiad.
- Ty jeste� takim niewyro�ni�tym smokiem - m�wi� Wincenty Smok.
- Gdyby� by�a wi�ksza... No, ale c�... Nie mo�na mie� wszystkiego.
Pewnego dnia smok Antoni i Smok Zygmunta siedzia�y na polanie i podgrzewa�y w kocio�ku zup� og�rkow�. �aba siedzia�a obok nich i udawa�a, �e nie jest g�odna.
- Ja wcale nie lubi� zupy og�rkowej - skrzecza�a. Smok Antoni zmarszczy� brwi.
- Zupa og�rkowa jest bardzo smoczna - warkn��. - Nie marud�, bo ci� zjem.
- Ty nie lubisz �ab - przypomnia�a mu �aba.
- Ale zawsze mog� si� nauczy� - powiedzia� Antoni i rzuci� w �ab� kawa�kiem kartofla. Na polan� wszed� Wincenty Smok.
- Kt�ra gadzina?!! - zarycza�.
- Nie gadzina, a godzina - poprawi� go Smok Zygmunta.
- Cicho!!! Powtarzam: kt�ra gadzina nadepn�a mi rano na odcisk?! - rycza� Wincenty. �aba wytrzeszczy�a oczy i ze zdenerwowania zacz�a wy�amywa� palce u r�k. W ko�cu
krzykn�a, a wy�upiaste oczy prawie wyskoczy�y jej z g�owy:
- To ja! Ale ja nie nadepn�am! Ja si� potkn�am i upad�am, a twoja noga znalaz�a si� akurat pod moim brzuchem. To twoja wina.
Wincenty popatrzy� na ni� zimnym wzrokiem.
- Jeste� jednak bardzo niesympatycznym stworzeniem - powiedzia� spokojnie. �aba zdenerwowa�a si� jeszcze bardziej.
- Nieprawda! Nieprawda! Tak wszyscy m�wi�, bo mam wy�upiaste oczy i pryszcze na plecach. Ale ja mam bardzo dobre serce. Du�e i dobre. I to nieprawda, �e nikt mnie nie lubi. Moja mama mnie lubi. I m�j tata te�, czasami.
Smoki wpatrywa�y si� w �ab� w milczeniu.
- No, c� - powiedzia� po chwili Smok Zygmunta - zjemy chyba t� zup�. �aba si� nie zmieni. Jest na to za stara.
Zjedli zup�, �aba tak�e. Wprawdzie wy�awia�a z zupy marchewk� i wyrzuca�a chy�kiem w traw�, ale reszt� zjad�a grzecznie. Szczeg�lnie smakowa�y jej og�rki, bo by�y takie zielone jak ona.
Po obiedzie smoki zdecydowa�y, �e p�jd� na zwiady.
- A co b�dziemy zwiedza�? - zainteresowa�a si� �aba.
- Cicho, ty �abia prostoto! - rykn�� Antoni. - Nie b�dziemy nic zwiedza�. B�dziemy bada� teren. Mo�e znajdziemy jeszcze jakie� smoki.
- Albo �aby... - rozmarzy�a si� �aba.
- Niedoczekanie... - szepn�� Wincenty Smok. - Jedna gadzina wystarczy - i wyruszyli. Szli g�siego - Antoni, Wincenty, a potem Smok Zygmunta. �aba siedzia�a na g�owie
Wincentego i,wytrzeszcza�a oczy. Smok Zygmunta gra� cicho na saksofonie. �ysy Pies si� nie pojawia�, za to co chwila z saksofonu wysuwa� �eb ogromny, fioletowy kocur. Mia� ��ty brzuch, paznokcie pomalowane na czarno, a na g�owie w��czkowy beret w kolorowe paski.
�aba ogl�da�a si� co chwila, �eby mu si� dobrze przyjrze�. Jak tylko przestan� obgryza� paznokcie, to pomamj� je suoit na ^��x�v/-
- Czy ty potrafisz zagra� �ab�?
10
- Potrafi� - odpar� Smok Zygmunta. - Ale po co? To nie by�aby �adna melodia. �aba si� obrazi�a.
Nagle na �cie�ce pojawi�a si� kura. Smoki zatrzyma�y si�, a �aba pomy�la�a, �e kura ma jeszcze brzydsze oczy od niej. Kura mia�a pochylony �eb i wpatrywa�a si� w piasek pod swoimi kurzymi �apami. Smok Antoni chrz�kn�� g�o�no, kura nic. Wi�c zakaszla� delikatnie, opalaj�c kurze koniec ogona ogniem z pyska. Kura obejrza�a si� za siebie i zdziwi�a si� bardzo, zobaczywszy �a�osne resztki pi�r na swoim kuprze. Ale kurze zdziwienie nie trwa d�ugo. Kura zn�w pochyli�a �eb, ale co� j� tkn�o i stwierdzi�a, �e powinna porozgl�da� si� dooko�a. Spojrza�a na �cie�k� i z jej gard�a wydoby� si� przera�liwy d�wi�k.
- Co jej jest?! - zaniepokoi� si� Smok Zygmunta.
- Chyba si� boi - powiedzia� Wincenty.
- Nie b�j �aby - zaskrzecza�a �agodnie �aba.
- Nie b�j smoka - podchwyci�y smoki.
- O rety! - krzycza�a kura. - O rety, rety, rety!!! Smok! Du�o smok�w! I smocza �aba! O rety!!!
- Nie histeryzuj, bo ci� nikt nie b�dzie lubi� - powiedzia�a zimno �aba.
- No to co? - krzykn�a kura przelatuj�c nad krzakiem g�ogu, i przebieraj�c pr�dko kr�tkimi �apami uciek�a, wznosz�c za sob� tumany kurzu.
- O!? - Powiedzia�y ch�rem smoki. - Lataj�ca kura. Co� takiego!
- Kury nie lataj� - stwierdzi�a przem�drzale �aba wytrzeszczaj�c oczy.
- Jak to nie lataj�?! Ta lata. Nie widzia�a�? - oburzy� si� smok Antoni.
- Widzia�am, ale to o niczym nie �wiadczy - upiera�a si� �aba..
- Cicho, bo ci� zjem - warkn�� Antoni. - Nabra�em ogromnego apetytu na �aby od chwili poznania ciebie, ty gadzino.
- Ch�opaki!!! - przerwa� mu Smok Zygmunta i rzuci� o ziemi� saksofonem, a� fioletowy kot dosta� czkawki. - Ju� wiem! Nauczymy si� lata�. Jak kura mo�e, to my te� mo�emy!
^- Pewnie - krzykn�� smok Wincenty Smok. - Czy kura w czymkolwiek jest lepsza od smoka?
-" Nie jest lepsza, jest tylko mniejsza - zgodzi�a si� �aba �askawie.
- A co jest potrzebne do latania? - dopytywa� si� nerwowo Antoni.
- Skrzyd�a i urwisko - stwierdzi� Wincenty.
- No tak. Skrzyde� nie mamy, ale kura te� ma marne. Urwisko jest najwa�niejsze. A jak b�dzie wiatr, to ju� w og�le p�jdzie jak z p�atka. B�dziemy szybowa�, ch�opaki - piszcza� podniecony Smok Zygmunta.
Smoki a� dosta�y rumie�c�w. �aba te� si� zarumieni�a, ale nie wygl�da�o to �adnie. Biedna �aba. Smoki od razu to zauwa�y�y.
- Przesta� si� rumieni�. Wygl�dasz paskudnie - zarechota� Antoni. y
- Powinna� si� pudrowa� - doda� Wincenty.
- To mi popsuje cer� - skrzekn�a �aba.
- Jak� cer�? I tak masz pryszcze na plecach - chichota� Smok Zygmunta.
- Jeste�cie niegodziwce! Zwierz�ta! W ko�cu kobiecie nale�y si� jaki� szacunek - �aba by�a bardzo poruszona. Smoki przesta�y �artowa� i zrobi�o im si� bardzo przykro.
12
- Nie p�acz - burkn�� Wincenty. - Nauczymy ci� lata�. W nagrod� pofruniesz pierwsza. �aba poca�owa�a Wincentego w policzek, zupe�nie udobruchana.
- Idziemy do domu - zadecydowa� Smok Zygmunta. Jutro z samego rana uczymy si� lata�. Mo�na by poprosi� kur� o par� lekcji.
Antoni zastanowi� si� przez chwil�.
- Mam pewne podejrzenie, �e kura si� nie zgodzi - powiedzia�.
- Trudno - stwierdzi�a �aba.. - Poradzimy sobie sami.
SCENA CZWARTA
Dowiadujemy si�, �e smok to nie ptak
Nast�pnego dnia z samego rana smoki posz�y nad urwisko. Posz�y same, poniewa� �aba zachorowa�a na �wink� i p�j�� nie mog�a. P�aka�a g�o�no, ale nic jej to nie pomog�o. Smoki kaza�y jej le�e� na kupie suchych li�ci i chorowa�. Wi�c �aba le�a�a i chorowa�a, a smoki posz�y.
Urwisko by�o wysokie, strome i bardzo straszne. Na brzegu r�s� krzak g�ogu, kt�ry mia� ma�o li�ci, a du�o kolc�w i poza tym nic nie ros�o. Smoki spos�pnia�y i spojrza�y w d�, marszcz�c brwi.
- S�abo dzisiaj wieje - zachrypia� Smok Zygmunta.
- Wieje tak jak potrafi, czego si� czepiasz? - warkn�� Wincenty Smok.
Smok Antoni ba� si� najbardziej, wi�c postanowi� mie� to ju� za sob�, jak najpr�dzej.
- Odsu�cie si� - wyszepta� grobowym g�osem. Smoki si� odsun�y, a Antoni cofn�� si� troch�, �eby mie� wi�kszy rozbieg i zacz�� biec w stron� urwiska, szybko przebieraj�c �apami. Troch� przeszkadza� mu t�usty brzuch. Ju�, ju� mia� skaka�, gdy Wincenty Smok krzykn��:
- Ogon!!!
Antoni w ostatniej chwili wyhamowa�, ryj�c pi�tami w piasek.
- Co ,,ogon"?!!! - rykn��.
- Rozczapierz ogon, to b�dziesz lepiej sterowa� - powiedzia� spokojnie Wincenty.
- Twoja g�upota jest wi�ksza ni� to urwisko! Masz by� cicho i tyle, ty truflo!! - rykn�� Antoni i skoczy�. Przez chwil� zawis� w powietrzu, spojrza� w d�, zamacha� wszystkimi �apami, pu�ci� nosem troch� dymu z ogniem i zacz�� spada�.
- Ty, on leci - stwierdzi� z zainteresowaniem Smok Zygmunta.
- Ale pionowo - zauwa�y� ponuro Wincenty.
W tym samym momencie Antoni r�bn�� z hukiem o ziemi�, wznosz�c tumany kurzu. Potem rozczapierzy� ogon i leg� bez ruchu.
14
- Co on robi? - chrypn�� Smok Zygmunta.
- Le�y.
- Co ty robisz? - zawo�a� Smok Zygmunta do Antoniego.
- Le�� - odpar� Antoni krztusz�c si� piachem.
- Mia�e� lata� - obrazi� si� Wincenty.
Antoni obr�ci� si� na plecy i spojrza� na oba smoki siedz�ce na urwisku.
- Wiesz, w ostatniej chwili si� rozmy�li�em. Wi�c zszed�em po prostu na d�, do�� szybko, jak widzieli�cie, a teraz si� opalam.
Antoni zamkn�� oczy i pomy�la�, �e b�dzie si� chyba musia� opala� przez trzysta lat, zanim uda mu si� wsta�. Ko�ci bola�y go potwornie, mia� podbite lewe oko i ogromny guz na �bie.
Wincenty Smok i Smok Zygmunta rozmy�li�y si� troch� wcze�niej ni� Antoni i wi�cej smoczych skok�w nie by�o. Antoni by� zbola�y i z�y, ale i tak cieszy� si� w duchu, �e uda�o mu si� wsta� po trzydziestu minutach, a nie po trzystu latach. Trzeba si� cieszy� z drobnostek - pomy�la� - bo nigdy nie wiadomo, jakie urwisko czeka na nas jutro.
Kiedy smoki wr�ci�y na polan�, �aba udawa�a, �e nic nie zauwa�y�a. Przyznacie chyba, �e nie jest �atwo przeoczy� trzy dorodne smoki na ma�ej polanie, ale �aba by�a zdolna. Pod wiecz�r zwr�ci�a w stron� smok�w �abie oczy i zaskrzecza�a �askawie:
- O, jeste�cie? Jak by�o?
Smok Wincenty ju� otworzy� pysk, �eby jej opowiedzie�, gdy nagle Antoni zawo�a�:
- Jedno s�owo z pyska, a stanie si� co� strasznego!!!
Smoki zamar�y w bezruchu, nawet �aba siedzia�a cicho. Nikt nie mia� odwagi sprawdzi�, co takiego strasznego by si� sta�o, gdyby jedno s�owo wydoby�o si� ze smoczego pyska. Smoki nigdy wi�cej nie pr�bowa�y lata�, a �aba nigdy nie dowiedzia�a si� jak by�o, ale za to mia�a �wink�.
SCENA PI�TA
O smoczym budownictwie i co z tego wynik�o
- Zbudujemy mur - powiedzia� Wincenty Smok we wtorek - a za tym murem zbudujemy las, a potem go wyr�biemy i zbudujemy boisko do pi�ki no�nej i hu�tawk� dla �aby. B�dziemy mieli mn�stwo roboty.
Smoki wybudowa�y mur bardzo szybko. Smok jest stworzeniem ambitnym i potrafi pracowa�, je�li zechce. A poniewa� taka ochota nachodzi go bardzo rzadko, wi�c smoczych mur�w niewiele jest na �wiecie.
Po zbudowaniu muru smoki wdrapa�y si� na� posapuj�c z wysi�ku, bo przeszkadza�y im
16
T
t�uste brzuchy. A potem zeskoczy�y na drug� stron� i zamar�y ze zdziwienia. Sta�y tam zupe�nie nowe, �wie�o upieczone smoki. Jeden by� bardzo du�y, a drugi by� �redni. W�osy mia�y ostrzy�one na je�a, by�y bardzo szczup�e i powa�ne. Sta�y nieruchomo, patrz�c przed siebie du�ymi, czerwonymi oczami, a� Smok Zygmunta nie wytrzyma� i zapyta� z lekka ochryp�ym g�osem:
- Co wy?
- To samo, co wy - odpar� spokojnie �redni smok.
- Zaraz, zaraz! - krzykn�� Wincenty. - Po pierwsze, spok�j ma by�! A po drugie, dlaczego wy jeste�cie takie inne? Nie wstyd wam?
- Zupe�nie nam nie wstyd - odrzek� spokojnie �redni smok.
- My jeste�my rasowe smoki i mamy prawo wygl�da� tak, jak nam si� podoba. Rasa upowa�nia do wielu rzeczy.
Antoni, Wincenty i Smok Zygmunta popatrzy�y po sobie niepewnie.
- No, a my, to co? - szepn�� Antoni.
- Wy jeste�cie kundle - odpowiedzia� z za�enowaniem nowy, �redni smok. Smok Zygmunta chlipn�� pod nosem.
- A po czym poznaje si� rasowego smoka?
- Rasowy smok przechodzi mutacj� - wyja�ni� Nowy �redni. - Dlatego m�j kumpel nic nie m�wi. Wstydzi si�. M�wi jak kura.
- Biedny... - szepn�� Smok Zygmunta.
- Poza tym rasowe smoki s� przewa�nie szczup�e, powa�ne i bardzo muzykalne. S� tak muzykalne, �e nigdy nie s�uchaj� muzyki. Muzyka je dra�ni i w tym rozdra�nieniu zjadaj� ludzi.
- A co jedz�, gdy nie s� rozdra�nione?
- Krochmal. Smoki zamilk�y.
- A jak na was m�wi�? - przerwa� cisz� Wincenty.
Nowy �redni pukn�� palcem w zapadni�t� pier� kolegi i powiedzia�:
- To jest Zdzis�aw. A ja si� w og�le nie nazywam, bo szkoda mi na to czasu.
- A dlaczego byli�cie za tym murem? Zdzis�aw milcza�, wi�c Nowy �redni wyja�ni�:
- My tak zawsze. Za jakim� murem. Jak nam kto� muru nie postawi, to nic z tego, nie ma nas. A jak jest mur, to owszem, mo�emy nawet postraszy�. To taka pozosta�o�� z �ycia na podzamczu. To si� chyba nazywa urazy z dzieci�stwa. Tak mi t�umaczy�a kiedy� pani doktor, ale za du�o m�wi�a, wi�c j� zjad�em. Mam nadziej�, �e wyci�gn�a z tego odpowiednie wnioski. /
- Ty te� du�o gadasz - burkn�� Antoni.
- Ja mog�. Ja jestem rasowy.
Zdzis�aw nie wytrzyma� i zaskrzecza� nagle kurzym g�osem:
- Je��!!!
- Trzeba by�o od razu tak m�wi� - powiedzia� Wincenty. - Na polanie �aba gotuje czarn� polewk�. Chod�my j� postraszy�.
I smoki posz�y.
18
f ?
SCENA SZ�STA
O tym, jak nieprzyjemnie jest by� warzywem
i
! i i
: :: r
�aba mia�a straszny sen. �ni�o jej si�, �e jest cebul�, ro�nie w ziemi po sam� szyj�, a na g�owie ma szczypior. Ale zacznijmy od pocz�tku.
W ma�ym ogrodzie, otoczonym przez stare krzewy bzu, ros�y najr�niejsze warzywa. Na grz�dce z cebul�, w samym �rodku, ros�a �aba. Sen by� naprawd� straszny. �aba nie mia�a n�g ani r�k i by�o jej z tym bardzo niewygodnie. Popiskiwa�a cienko wierc�c si� w ziemi w nadziei, �e uda jej si� wygrzeba� na powierzchni�. Inne cebule patrzy�y na to niech�tnym okiem. Jedna z nich powiedzia�a nawet:
- Ta cebula jest niewychowana. Rozpycha si�.
�aba na chwil� znieruchomia�a z oburzenia i ju� mia�a co� powiedzie�, gdy raptem na jej g�owie usiad� motyl Bielinek Kapustnik. �aba wrzasn�a przera�ona. Inne cebule zacz�y chichota�, a jedna z nich oznajmi�a:
- Wida� pomy�la�, �e jeste� kapust�. Chi, chi, chi!
Motyl spojrza� gro�nie na grz�dk�, potem w d� na �ab� pod postaci� cebuli:
- Cicho, kobiety. Tylko troch� odpoczn� i polec� dalej. Nie ma o co robi� tyle ha�asu.
- Dobrze ci m�wi�! - warkn�a �aba. - Tobie nikt nie siedzi na g�owie. Jak si� obudz� i b�d� znowu �ab�, to ci� zjem.
Motyl spojrza� na ni� spokojnie.
- Tak pr�dko to si� jeszcze nie obudzisz. By�em przed chwil� na waszej polanie i wszyscy chrapi�, �e a� mi�o. Ty te� �pisz w najlepsze.
�aba posmutnia�a. *
- To co ja teraz zrobi�? Nudzi mi si� okropnie na tej grz�dzie i na pewno wygl�dam �miesznie z p�czkiem szczypioru na g�owie.
- Wygl�dasz bardzo �adnie. I nie masz wy�upiastych oczu. To powinno ci� troch� pocieszy�.
- Mnie ju� nic nie pocieszy - rzek�a ponuro �aba i zamacha�a rozpaczliwie p�kiem szczypioru.
W tym samym momencie nadlecia�o stado r�nych motyli, ko�uj�c nad g�ow� �aby-cebuli. By� tam Pa� Kr�lowej, nazywany r�wnie� Jask�czym Ogonem, by� Modraszek Lazurek, Cytrynek i par� innych motyli. Jeden z nich krzykn�� do Bielinka Kapustnika:
- Rysiu! No jak tam z nasz� pr�b�?
- Jak� pr�b�? Jak� pr�b�? - zaszepta�y zaciekawione cebule i nawet �aba nadstawi�a ucha. Rysio dumnie wypi�� w�t�� pier�.
- Ch�opaki i ja za�o�yli�my zesp� baletowy i w�a�nie odbywamy pr�by do naszego pierwszego przedstawienia pod tytu�em �Los motyla nad jeziorem �ab�dzim" - powiedzia�.
- A motylice te� bior� udzia�? - zapyta�a du�a, dorodna cebula rosn�ca na ko�cu grz�dy.
- Nie �motylice", a motyle kobiety - poprawi� j� Modraszek Lazurek. - Niekt�re bior�
20
fJUSKA CIBUOU
Im. H. 81KNKIEWIOZA
FILIA Nr 2
� PrankowM
udzia�, tylko moja �ona nie, bo nasze lazurkowe kobiety s� czarne. A czarny kolor nie pasuje do dekoracji. Natomiast b�dzie �piewa�a w ch�rze.
W tej samej chwili z oddali dobieg� g�o�ny, troch� fa�szuj�cy �piew. G�osy by�y niskie, troch� ochryp�e, a chwilami wybija� si� spomi�dzy nich delikatny d�wi�k saksofonu.
- To wasze kobiety tak �piewaj�? Okropie�stwo! - zapiszcza�y cebule, tylko �aba troch� si� skuli�a i zacisn�a usta, podejrzewa�a bowiem, co za chwil� nast�pi.
I rzeczywi�cie, na �cie�ce ukaza�a si� grupa smok�w id�cych g�siego ze �piewem na ustach. Na ko�cu szed� Smok Zygmunta i gra� na saksofonie. Motyle ze zdumienia pootwiera�y szeroko usta. �aba wychyli�a si� z ziemi jak najbardziej mog�a i krzykn�a gromkim g�osem:
- Tu jestem! Ratunku!
Smoki od razu zamilk�y i zacz�y rozgl�da� si� dooko�a, Najpierw zauwa�y�y r�j motyli.
- Zobacz, motyle - powiedzia� Antoni.
- Przecie� widz� - burkn�� Wincenty Smok. Smok Zygmunta wzruszy� lekcewa��co ramionami.
- Ja potrafi� zagra� lepsze motyle. Moje ta�cz� na materacach, nosz� kolorowe rajstopy i baletki z at�asu, a na g�owach maj�...
- Co si� wym�drzasz?! - krzykn�� z oburzeniem Pa� Kr�lowej.
- My te� mamy baletki i rajstopy. A na g�owach nosimy diademy z prawdziwymi brylantami. To znaczy z takimi szkie�kami jak brylanty. I nikt nie wie, �e to nie s� prawdziwe brylanty! Nikt!! . i
- Jak to nikt? - za�mia� si� Smok Zygmunta. - Ja wiem.
- Sk�d? - zdziwi� si� Pa� Kr�lowej.
- Ratunku!!! - rozleg� si� rozdzieraj�cy krzyk �aby.
- Ojej, to chyba g�os �aby - zaniepokoi� si� Nowy �redni, a Zdzis�aw zakaszla� nerwowo.
- Tak, tak, to g�os �aby - krzycza�a �aba. - To ja tu rosn� w ziemi i nie mog� si� obudzi�! Czy mogliby�cie wr�ci� na polan� i mnie obudzi�, �eby ten straszny sen si� sko�czy�?
- �aba... - zdziwi� si� Wincenty, zagl�daj�c pod k�pk� zielonego szczypioru. - Ale ci si� sen trafi�, chi, chi, chi...
- Wincentku kochany - j�cza�a �aba. - Obud�cie mnie, b�agam.
- Moja droga, tw�j sen jest twoj� spraw�. A po drugie, my te� �pimy i �nimy. �ni nam si� w�a�nie, �e spotkali�my pyskate motyle i �ab� rosn�c� w ziemi w charakterze cebuli. B�dziemy ci� mogli obudzi� dopiero, jak sami si� obudzimy.
�aba zamilk�a z przera�enia, a Wincenty obr�ci� si� do smok�w i krzykn��:
- Smok Zygmunta, gra�! �nimy dalej.
Smok Zygmunta zacz�� gra�, smoki zacz�y �piewa� ochryp�ymi g�osami i smoczy szereg pomaszerowa� �cie�k� w stron� lasu.
Po chwili ciszy odezwa� si� Pa� Kr�lowej:
- Rysiu, sk�d oni wiedzieli, �e nasze szkie�ka to nie s� prawdziwe brylanty?
- O rety! - zdenerwowa� si� Rysio Kapustnik. - Jeste� najg�upszym motylem na grz�dzie z cebul�!
22 . :\:"v .::*:??*"
Pa� Kr�lowej si� rozp�aka�.
- Nie rycz! - warkn�� Rysio Kapustnik i poda� mu du��, bia�� chustk�. - B�dziesz mia� czerwone oczy i jak to b�dzie wygl�da�o podczas przedstawienia? Wygwi�d�� ci�.
- Rzeczywi�cie - szepn�� Pa�, g�o�no czyszcz�c nos i ocieraj�c oczy.
- A teraz, ch�opaki, zaczynamy pr�b� - rozkaza� Rysio Kapustnik i motyle zacz�y ta�czy�. Wszystkie cebule z �ab� w��cznie podnios�y g�owy i zacz�y z zaciekawieniem ogl�da� motyli balet. Wygl�da�o to bardzo pi�knie. Najpi�kniej ta�czy� Rysio Kapustnik w roli �ab�dzia. St�pa� delikatnie na paluszkach, a bia�e skrzyde�ka z wdzi�kiem uk�ada�y si� w wymy�lne pozy. Pa� Kr�lowej r�wnie� ta�czy� pi�knie, tylko zaczerwienione oczy troch� go szpeci�y. Najtrudniejsz� rol� mia� Modraszek Lazurek. Wyst�powa� bowiem w roli nieba, a chwilami w roli jeziora, i musia� stara� si� znale�� we wszystkich miejscach jednocze�nie. Pozosta�e motyle mia�y role drugorz�dne, ale ta�czy�y r�wno, co by�o niema�ym osi�gni�ciem.
Cebule patrzy�y zachwycone. �aba r�wnie�. W�a�nie stwierdzi�a, �e sen zrobi� si� nagle bardzo pi�kny i �e ch�tnie po�ni�aby jeszcze, gdy nagle poczu�a, �e si� budzi.
- Ojej! - krzykn�a z niezadowoleniem i raptem znalaz�a si� na polanie.
Przetar�a oczy �apkami i rozejrza�a si� wko�o. Smoki spa�y na plecach, oddychaj�c g��boko. Obok, pod d�bem, sta�y r�wniutko poustawiane termosy z zup� og�rkow�. �aba pomaca�a si� po g�owie. Szczypioru nie ma - pomy�la�a z zadowoleniem. Wyj�a lusterko i zajrza�a do niego ostro�nie. Wy�upiaste oczy s� - westchn�a ze smutkiem.
Potem odkr�ci�a smocze termosy i z ka�dego ula�a troch� zupy og�rkowej do swojej miseczki. Zjad�a zup�, popatrzy�a na �pi�ce smoki i powiedzia�a do siebie:
- Niech sobie po�pi�. Taki kawa� maszerowa�y �piewaj�c, �e pewnie s� zm�czone. I �aba pobieg�a pop�ywa� do pobliskiego jeziorka.
SCENA SI�DMA
O tym, co mo�e si� wydarzy� podczas prania
Pewnego dnia smoki postanowi�y zrobi� wielkie pranie. Przygotowa�y bali�, myd�o, proszek do prania i sznury do rozwieszenia upranych rzeczy. �aba siedzia�a pod d�bem i przygl�da�a si� im ponuro. Wreszcie nie wytrzyma�a i powiedzia�a jadowitym tonem:
- Ch�opaki, a co b�dziemy pra�?
Smoki znieruchomia�y przy swoich czynno�ciach i wpatrzy�y si� w �ab� czerwonymi oczami. Po chwili Smok Zygmunta wykrztusi�:
- Ja mam kokardk� we w�osach...
- Ja te� - dorzuci� Wincenty. Zapanowa�a cisza.
- Mo�emy upra� nasze termosy i saksofon - oznajmi� po chwili Nowy �redni niepewnym g�osem.
24
- Wiecie co? - zagrzmia�a �aba, zrywaj�c si� na nogi i nagle umilk�a, bo na polan� wbieg�a Makrauchenia i schowa�a si� za d�bem.
- O, Makrauchenia - powiedzia� zdziwionym g�osem Zdzis�aw. Makrauchenia wysun�a g�ow� spoza d�bu i zamruga�a niepewnie powiekami.
- Bezczelny... - wyszepta�a. - Nawet je�eli wiesz, kim jestem, m�g�by� cho� przez chwil� udawa� zdziwienie.
Zdzis�aw si� zarumieni� i spu�ci� powieki. Makrauchenia poprawi�a koronkowy ko�nierzyk, kt�ry nosi�a lu�no zawi�zany wok� szyi i wysz�a spoza d�bu. Stan�a na �rodku polany i powiod�a po smokach du�ymi oczami, a na koniec wpatrzy�a si� w �ab� ze skupieniem.
- Masz bardzo brzydkie oczy - powiedzia�a oschle i zamruga�a z�o�liwie d�ugimi^pi�-knymi rz�sami. �aba zacz�a wy� z rozpaczy.
- Cicho by� - warkn�a Makrauchenia, wypi�a pier� i zacz�a m�wi� tonem starej ciotki:
- Nazywam si� Makrauchenia. Przyjaciele m�wi� na mnie Chenia albo Cheniutka. Jestem jedna, jedyna na �wiecie i dlatego jestem pod ochron�. Ale ta ochrona nie jest zbyt uci��liwa, poniewa� nikt nie wie o moim istnieniu. Gdyby si� dowiedzieli... O rety! - Makrauchenia a� zblad�a na sam� my�l o tym i zamilk�a.
- To co by by�o? - zapyta� z zaciekawieniem Smok Zygmunta i wrzuci� saksofon do balii z mydlinami.
Makrauchenia popatrzy�a badawczo na bali�, odwi�za�a ko�nierzyk i rzuci�a go w mydliny w �lad za saksofonem.
- Jak pra�, to pra� - szepn�a do siebie, a potem powiedzia�a g�o�niej.
- To by mnie wzi�li do muzeum. A potem przyjecha�aby telewizja, radio, kronika filmowa... okropie�stwo!
Smoki zacz�y uwa�nie przygl�da� si� Makraucheni. By�o to dziwne stworzenie. Makrauchenia by�a wielko�ci wielb��da, mia�a d�ug� szyj� i ko�ski pysk, i d�ugie nogi. Na ko�skim pysku stercza� kr�tki ryjek.
Zdzis�aw podszed� bli�ej do Makraucheni, pog�aska� j� po grzbiecie i powiedzia�:
- Nigdy nic podobnego nie widzia�em, a widzia�em ju� bardzo wiele. Nawet podejrzewa�em, �e widzia�em ju� wszystko, a tu si� okazuje, �e nie.
- Nie mog�e� nigdy nic podobnego widzie�, bo ja wymar�am dwana�cie milion�w lat temu.
- Co ty za bzdury gadasz? - rozz�o�ci�a si� �aba. - Jak mog�a� wymrze�, skoro tu jeste�?
- To znaczy wymar�y wszystkie inne Makrauchenie, opr�cz mnie - poprawi�a si� Chenia i usiad�a na trawie.
Smoki przysiad�y obok niej. �aba by�a dalej obra�ona i siedzia�a nad�ta obgryzaj�c paznokcie. - �aby nie maj� paznokci - mrucza�a do siebie - wi�c poniewa� nie powinnam ich mie�, to tak, jakbym ich nie obgryza�a.
- Czy ty jeste� smokiem? - zapyta� Zdzis�aw Cheni� ochryp�ym g�osem.
- Smokiem chyba nie jestem, ale jestem ssakiem.
- My te� ssaki - powiedzia� dumnie Antoni. - Bardzo lubimy ssa� smoczki.
26
I ! lii
!i
- Wy nie �adne ssaki, a kundle - powiedzia� Nowy �redni, a Zdzis�aw przytakn�� mu w milczeniu.
- Zaraz, zaraz, czy kundel nie mo�e by� ssakiem? - wtr�ci� si� Smok Zygmunta.
- Nawet je�li mo�e, to jego ssakowato�� przestaje by� wa�na przy kundlowato�ci -odpar� Nowy �redni. - A teraz daj nam porozmawia� z t� biedn� dziewczyn�.
Makrauchenia spojrza�a na niego ze zdziwieniem i szepn�a:
- To macie tu jakie� dziewczyny!?
- O rety - j�kn�� Zdzis�aw - nie do��, �e kobieta, to jeszcze przyg�upia.
- A ty jeste� niewychowany - obrazi�a si� Chenia, wsta�a i posz�a usi��� obok �aby. �aba bardzo si� ucieszy�a.
- My, kobiety, powinny�my trzyma� si� razem - szepn�a Cheni do ucha. - Bo ci m�czy�ni nas zniszcz�. Nawet sobie nie wyobra�asz, jakie ja tu mam ci�kie �ycie.
Chenia westchn�a smutno: - Ja te� mam ci�kie �ycie.
- Opowiedz! - poprosi�a �aba. I Chenia zacz�a opowiada�.
SCENA �SMA
Bardzo smutna i straszna opowie�� Makraucheni
- By�o to bardzo, bardzo dawno temu. Tak dawno temu, �e g�ry by�y wtedy p�askie, morza p�ytkie, a rzeki kr�tkie. Na �wiecie nie by�o kwiat�w ani motyli, ani tak mi�ych �ab jak ty. �y�y makrauchenie, dinozaury i pterodaktyle.
- Co to dinozaur? - przerwa�a jej �aba z zaciekawieniem. Smoki te� przysun�y si� bli�ej i s�ucha�y uwa�nie.
- Dinozaury - powiedzia�a Chenia - by�y to wielkie gady.
- A co to �gad"? - pyta�a �aba.
- Gady to s� takie zwierz�ta, jak krokodyle, ��wie, jaszczurki i w�e.
- Paskudztwa - szepn�a �aba. - M�w dalej.
- A co to pterodaktyl? - wtr�ci� Wincenty.
- O rety, to taki owoc, cicho b�d�! - uciszy� go Smok Zygmunta.
- Jaki owoc, ty g�upoto - rykn�a Chenia ze zdenerwowaniem. - To te� by�y gady, takie jaszczury lataj�ce. Wygl�da�y jak ptaki, tylko mia�y w dziobach z�by, a na skrzyd�ach pazury.
- O rety - j�kn�a �aba. - I takie co� lata�o?! Z�by i pazury, i lata�o?! Rzeczywi�cie mia�a� straszne �ycie.
- To wcale nie by�o straszne. Mo�na si� przyzwyczai� do wszystkiego. Pterodaktyle by�y dla mnie bardzo mi�e, bawi�y si� ze mn� w berka i �piewa�y mi r�ne piosenki. A dinozaury bawi�y si� ze mn� w chowanego. Zawsze wygrywa�am, bo by�y takie wielkie, �e
28
nie mog�y si� nigdzie schowa�. Nawet je�eli schowa�y si� za jaki� bardzo du�y kamie�, to kawa�ek plec�w albo ogona, albo czego� tam im wystawa�.
- A smoki nie s� wielkie? - spyta� Nowy �redni. Makrauchenia spojrza�a na niego z uwag�.
- Ty jeste� �redni, wi�c nie mo�esz by� wielki. Ale i tak nie by�by� wielki, nawet gdyby� nie by� �redni. Wy, smoki - zwr�ci�a si� Chenia do pozosta�ych smok�w - wygl�da�yby�cie przy dinozaurach jak ratlerki.
- Chi, chi, chi - za�mia�a si� �aba.. - Ratlerki! Wincenty ratlerek! Chi, chi, chi! Wincenty chwyci� �ab� za praw� tyln� �ap� i rzuci� j� w krzaki. Po chwili �aba wype�z�a
spo�r�d li�ci. By�a ju� powa�na. Cichutko usiad�a obok Cheni i powiedzia�a s�odkim g�osem: ? ,- ?
- Opowiadaj dalej.
Chenia pos�usznie zacz�a opowiada�.
- I ca�e nieszcz�cie zacz�o si� w�a�nie od zabawy w chowanego. Bawi�am si� z koleg�, bardzo du�ym i �agodnym dinozaurem. On si� chowa� pierwszy. Ale znalaz�am go od razu, bo schowa� g�ow� pod taki kolczasty krzak i my�la�, �e go w og�le nie wida�. A potem by�a moja kolej. Schowa�am si� do jaskini. Jaskinia nie by�a du�a, ale mieszka�o w niej sporo nietoperzy i by�o tam bardzo weso�o. Siedzia�am tam i siedzia�am, i jako� m�j kolega nie m�g� mnie znale��. Nawet nie wiem jak d�ugo tam by�am, bo nie mam zegarka. Nawet gdybym go mia�a, to te� bym nie wiedzia�a, bo nie umiem odczytywa� godziny. A wy umiecie?
- Pewnie - odpowiedzia� niepewnym g�osem Antoni. - Teraz jest trzecia.
- A gdzie masz zegarek? Przecie� nawet nie spojrza�e�.
- I nie b�d� patrzy�. Na zegarek patrzy si� wtedy, kiedy nie wie si�, kt�ra jest godzina. A ja przecie� wiem. Opowiadaj.
Chenia opowiada�a dalej.
- W ka�dym razie, kiedy wysz�am z jaskini i rozejrza�am si� dooko�a, by� ju� inny �wiat. Nie by�o ani makrauchenii, ani dinozaur�w, ani pterodaktyli. Mojego �agodnego kolegi te� nie by�o.
Chenia posmutnia�a i umilk�a. Smoki zamruga�y oczami. �aba zacz�a p�aka�. Rysio Kapustnik, kt�ry nadlecia� podczas opowiadania Cheni i przycupn�� na dmuchawcu, �eby pos�ucha�, schowa� g�ow� w chude ramiona i siedzia� w milczeniu, wzdychaj�c ci�ko.
- Kiedy to by�o? - zapyta� cicho Zdzis�aw.
- Dwana�cie milion�w lat temu, na wiosn� - odpowiedzia�a smutno Chenia.
- Co?!!! - wrzasn�� Smok Zygmunta tak g�o�no, �e Rysio Kapustnik spad� z dmuchawca i nabi� sobie guza. I ty chcesz, �eby�my w to uwierzyli? Dwana�cie milion�w! Te� co�! Czy ty wiesz, ile to jest milion?
- Nie.
- No to sk�d mo�esz wiedzie�, ile jest dwana�cie milion�w?
- Przeczyta�am o tym w jakiej� ksi��ce - odpar�a spokojnie Makrauchenia.
- No, wiesz - chrz�kn�� niepewnie Antoni, patrz�c na Smoka Zygmunta. - Ja sam mam sto osiemdziesi�t lat.
- A ja trzysta sze��dziesi�t sze�� - doda� Wincenty Smok pojednawczo.
: 30
- Ja tam nie wierz� - denerwowa� si� Smok Zygmunta.
- Makrauchenie s� bardzo prawdom�wne - powiedzia�a Chenia - jak r�wnie� nie lubi� przesady.
- Ja jej wierz� - odezwa�a si� �aba. - Nikt by takich g�upot nie wymy�li�. To musi by� prawda.
Smok Zygmunta chcia� zagra� na saksofonie, �eby mie� czas do namys�u, ale przypomnia� sobie, �e saksofon le�y na dnie balii z mydlinami.
- O rety - j�kn�� - �ysy Pies mi tego nigdy nie wybaczy. Tyle czasu w mydlinach! Zerwa� si� na r�wne nogi i pobieg� upra� sw�j saksofon. Chenia r�wnie� zapomnia�a
chwilowo o smutku i zacz�a pra� koronkowy ko�nierz. Przez d�u�szy czas wszyscy prali. �aba nie pra�a, bo nie mia�a co.
Musz� sobie kupi� bia�e podkolan�wki - my�la�a - bia�e, �eby si� szybko brudzi�y i �ebym zawsze mia�a co� do uprania. I pepegi. Jak to b�dzie elegancko wygl�da�o - �aba w pepegach.
Wi�cej opowie�ci w tym dniu nie by�o. Wkr�tce na sznurach wisia�y uprane termosy, saksofon, kokardki i ko�nierzyk Cheni. Wszyscy pouk�adali si� wygodnie wok� ogniska, kt�re rozpali�a �aba, �eby odp�dzi� komary. �ysy Pies siedzia� pod krzakiem owini�ty w koc i kicha�, patrz�c ponuro na Smoka Zygmunta. Taki to psi los - my�la� - pior� ci� w mydlinach, nawet nie pytaj�c o zgod�.
Zapad�a noc.
SCENA DZIEWI�TA
Dowiadujemy si�, czego nam brakowa�o w dniu urodzin
�ycie na polanie toczy�o si� spokojnie przez jaki� czas. Nic specjalnego si� nie dzia�o. Chenia zamieszka�a ze smokami i wida� by�o, �e humor jej dopisuje. Nauczy�a si� je�� zup� og�rkow� i muchomory. �aba codziennie pra�a jej koronkowy ko�nierz, a potem suszy�a go na sznurze w s�o�cu. Ko�nierz by� zawsze bia�y jak �nieg i pachnia� powietrzem. Wieczorami Smok Zygmunt gra� na saksofonie, �ysy Pies da� si� przeprosi� i bra� udzia� w prawie ka�dej melodii.
Czasami przylatywa� Rysio Kapustnik z kolegami i dawali przedstawienie. Smoki bardzo chcia�y bra� udzia� w niekt�rych widowiskach, ale Rysio uwa�a�, �e s� za ci�kie i za grube. Nie powiedzia� im tego wprost, bo przecie� by si� obrazi�y. Wyt�umaczy� im natomiast, �e z pewno�ci� nigdzie nie kupi� baletek, w kt�re da�oby si� wcisn�� t�ust�, smocz� �ap�, a taniec bez baletek jest nie do pomy�lenia. Smoki wkr�tce przyzna�y mu racj� i zadowoli�y si� rol� widz�w. Nawet im to odpowiada�o, bo przed ka�dym przedstawieniem kupowa�y wielk� torb� karmelk�w i po�era�y je w skupieniu, ogl�daj�c ta�ce motyli. A poniewa� smoki bardzo lubi� karmelki, wi�c wieczory baletowe up�ywa�y w cudownej atmosferze.
Pewnego dnia, chyba w pi�tek (dobrze ju� nie pami�tam, ale na pewno nie by� to ponie-
� - 32
dzia�ek), Rysio Kapustnik przylecia� sam i oznajmi�, �e dzisiaj jest poniedzia�ek, wi�c przedstawienia nie b�dzie, bo w poniedzia�ki wszystkie teatry s� zamkni�te.
- Dzisiaj jest pi�tek - powiedzia�a ze zdziwieniem �aba.
- Jak mo�e by� pi�tek, skoro nie b�dzie przedstawienia. Poniedzia�ek i koniec. A przedstawienia nie b�dzie r�wnie� dlatego, �e mam dla was niespodziank�. Dzi� wieczorem rozpalcie ognisko i czekajcie na mnie. O �smej przyprowadz� t� niespodziank�, bo sama nie chcia�a przyj��. Wstydzi si�.
Rysio by� wyra�nie podniecony, poprawia� rajstopy nerwowymi ruchami i mruga� porozumiewawczo do Cheni. Chenia pisn�a cienko:
- Znalaz�e� drug� Makraucheni�?
- Nie, nie, moja droga, dobra kobieto. Drugiej takiej jak ty nie ma na ca�ym �wiecie! -Rysio u�miechn�� si� do Cheni z czu�o�ci�. Chenia obla�a si� p�sowym rumie�cem, a �aba pomy�la�a ze zdziwieniem: O rety, zakocha� si�! To samo musia�o przyj�� do g�owy Cheni. Spu�ci�a nie�mia�o powieki i poprawi�a ko�nierz, a kiedy ponownie odwa�y�a si� spojrze�, Rysia Kapustnika nie by�o ju� na polanie.
O godzinie �smej wszystkie smoki, Chenia i �aba siedzieli wok� ogniska i czekali niecierpliwie na Rysia Kapustnika. Rysio si� sp�nia�.
- Ach, ci arty�ci... - westchn�a Chenia. - �adnego poczucia czasu. Smoki ponuro przytakn�y g�owami.
- Jest, jest!! - wrzasn�a �aba.
Rzeczywi�cie, Rysio przylecia� i usiad� na trawie obok �aby.
- Jestem - wysapa�. - A teraz, uwaga! - Rysio zwr�ci� si� w stron� pobliskich zaro�li i krzykn��: Mo�esz wyj��! '
Z krzak�w wyszed� smok. Ale jaki! Wielki, puchaty, r�owy od �ba do ogona, o prze�licznych pomara�czowych oczach i niebieskich k�ach. Futro mia� bardzo d�ugie i g�ste, i bardzo mi�kkie. Wygl�da� jak k��bek puchatej we�ny. Tylko �e ten k��bek by� potwornie wielki.
Smoki rozdziawi�y pyski ze zdumienia. �abie oczy zrobi�y si� jeszcze wi�ksze, a Chenia spojrza�a na Rysia Kapustnika, mrugaj�c d�ugimi rz�sami i szepn�a z uwielbieniem:
- Och, Rysiu...
Rysio Kapustnik wypi�� dumnie w�t�� pier�, a potem spu�ci� skromnie oczka i powiedzia� spokojnie:
- To jest Tortowy Smok Urodzinowy. B��ka� si� tu w okolicy jak bezpa�ski pies, wi�c postanowi�em przyprowadzi� go do was.
- Pies, jaki pies? - zaskomla� �ysy Pies wychylaj�c �eb z saksofonu, a zobaczywszy puchatego smoka oniemia�. Ciekawe jaka to rasa - zd��y� pomy�le�, ale wtedy Smok Zygmunta zauwa�y� go i zmarszczy� brwi bardzo gro�nie. �ysy Pies u�miechn�� si� do niego, fa�szywie szczerz�c z�by i schowa� si� szybko.
Tortowy Smok Urodzinowy sta�, przest�puj�c z nogi na nog�, i najwidoczniej bardzo si� wstydzi�. Na szyi mia� termos w aksamitnym, ��tym pokrowcu przewi�zany czarn� aksamitk�. Obok termosu, na z�otym �a�cuszku, wisia� smoczek.
- O, ssak - powiedzia�a Chenia na widok smoczka.
- Smok - poprawi� j� Tortowy. - Tortowy Smok Urodzinowy. Ciesz� si�, �e tu jestem.
34
Najlepiej w�r�d swoich.
- Pewnie, pewnie - rozczuli� si� Antoni. - Siadaj, ch�opie, pogadamy. Czemu tak �miesznie si� nazywasz?
- Bo to nie jest moje imi�. To jest definicja.
- De... - co?
- Definicja. Definicja t�umaczy, po co co� istnieje i do czego jest u�ywane. Ja jestem u�ywany do urodzin. Albo by�em. A mo�e nigdy nie by�em, a mia�em by�? Sam nie wiem.
- Mo�e powiedz dok�adniej o co chodzi, bo my nic nie rozumiemy - przerwa� mu Rysio Kapustnik. Puchaty smok zmarszczy� brwi i zacz�� t�umaczy�:
- Mia�em by� takim smokiem, kt�ry w dniu urodzin przychodzi do dzieci, �eby ich urodziny by�y jeszcze bardziej uroczystym dniem. Przynosi�em tort i �wieczki, potem pomaga�em zdmuchiwa� te �wieczki i urz�dza�em gry i zabawy. Ale dzieci si� mnie ba�y...
- Ba�y?!
- Ba�y! - potwierdzi� Tortowy.
- Dziwne dzieci - zamy�li�a si� �aba.
- W�a�nie - przytakn�� Smok Zygmunta. - Jak mo�na ba� si� smoka. Smoki s� takie przytulne.
- I mi�e - doda� Wincenty.
- I �adne - powiedzia� Antoni.
- I inteligentne - stwierdzi� Nowy �redni.
- I kochaj�ce - chrypn�� Zdzis�aw.
- Rozs�dne - zauwa�y�a Chenia.
- Zarozumia�e i pyskate - przerwa�a im �aba ze z�o�ci�, a z saksofonu rozleg� si� chichot �ysego Psa. Smoki zamilk�y, troch� speszone.
Po chwili Wincenty Smok powiedzia�:
- S�uchaj, Tortowy. Ty si� tymi dzie�mi nie przejmuj. My znajdziemy ci inne. Na pewno na �wiecie jest du�o dzieci, dla kt�rych urodziny bez Tortowego Smoka to nie s� �adne urodziny.
- �adne!!! - wrzasn�y ch�rem smoki.
Tortowy si� wzruszy�. Wydoby� sk�d� wielki tort urodzinowy i postawi� go obok ogniska. Potem powiedzia� �ami�cym si� ze wzruszenia g�osem:
- To teraz jemy. Niech dzieci �a�uj�.
- Niech!!! - wrzasn�y ch�rem smoki.
SCENA DZIESI�TA
Dowiadujemy si� wielu rzeczy o �abich nogach
�aba kupi�a sobie bia�e podkolan�wki i pepegi. W�o�y�a je natychmiast i zacz�a przechadza� si� po polanie. Wincenty i Antoni grali w warcaby, ale reszta smok�w przygl�da�a si� �abie uwa�nie.
36
- Masz nawet �adne nogi - powiedzia� Smok Zygmunta.
- Tylko troch� za kr�tkie - dorzuci� Nowy �redni. Tortowy jad� w�a�nie ptysia, wi�c nie m�g� nic powiedzie�, bo pysk mia� zapchany bit� �mietan�. Za to Zdzis�aw odchrz�kn�� i chrypn��:
- �abie nogi pozostan� na zawsze �abimi nogami, niezale�nie od tego w co je ubra�.
- Sam by� chcia� mie� pepegi. Albo trampki. Dlatego tak m�wisz, bo mi zazdro�cisz. Latasz na bosaka i masz odciski! - odci�a si� �aba.
- Pozw�lcie - wtr�ci�a si� �agodnie Chenia - �e jako najstarsza z was zabior� g�os. �aba ma rzeczywi�cie �abie nogi.
�aba spurpurowia�a na twarzy i ju� chcia�a co� krzykn��, ale Chenia uciszy�a j� machni�ciem tylnej lewej nogi.
- Ale �abie nogi - m�wi�a dalej - mog� by� r�wnie� bardzo pi�kne. To zale�y od tego, kto na nie patrzy.
- Ty masz najpi�kniejsze nogi na �wiecie - wykrzykn�� Rysio Kapustnik siedz�cy na li�ciu pobliskiego krzaka.
- M�j drogi - zarumieni�a si� Makrauchenia - zawstydzasz mnie.
- Do rzeczy! - rykn�a �aba z irytacj�. - O mnie m�wili�my i jeszcze nie sko�czyli�my! Chenia m�wi�a wi�c dalej.
- Poniewa� �abie nogi nie mog� by� niczym innym ni� s�, wi�c musimy uszy� ci sukienk�, moja kochana �abo.
- Od kiedy to ja jestem �kochan� �ab�"? .
- Od wczoraj.
- Aha. No i co z t� sukienk�?
- B�dzie to d�uga wieczorowa suknia. Najlepiej po�yskliwa, w kolorze zielonym.
- Ojej, dlaczego zielony? - j�kn�a �aba. - Nie mo�e by� inna, czerwona na przyk�ad?
- Nie mo�e - stwierdzi�a Chenia stanowczo. - Do twojej cery najlepiej pasuje zielony.
- Pewnie - zachichota� Zdzis�aw. - Ubranie zawsze powinno by� dobrane kolorem do cery.
- Nawet si� na ciebie nie obra�� - rzek�a z godno�ci� �aba. - Nie b�d� si� zni�a� do twojego poziomu.
- Nie k���cie si� - za�agodzi�a Chenia. - Kochana �abo, idziemy nad rzek�.
- Po co?
- Tam mieszka m�j znajomy Krokodyl. Bardzo pi�knie �piewa, gra na gitarze i deklamuje wiersze. Jest bardzo oczytany i wra�liwy.
- Dobra, dobra, ale co to ma wsp�lnego z moj� sukni�?
- Taki zdolny Krokodyl potrafi wszystko. On ci uszyje sukni�. Albo przynajmniej pomo�e wybra� fason i skroi�. A uszy� to ju� potem �atwo.
- Hm... - zamy�li�a si� �aba. - A czy on si� przypadkiem nie od�ywia �abami?
- Tego nie wiem.
- To ja nie id� - stwierdzi�a stanowczo �aba.
- Chcesz do ko�ca �ycia pozosta� brzydk� �ab�? - zapyta�a podst�pnie Chenia.
W �abim sercu rozgorza�a zaci�ta walka pomi�dzy kobiec� pr�no�ci� a �abi� ch�ci� do �ycia. Po pe�nej napi�cia chwili, podczas kt�rej smoki i Chenia wpatrywa�y si� w �ab� z oczekiwaniem, zwyci�y�a kobieca pr�no��.
?~"~~ 38 '
- P�jd� - wysapa�a �aba trz�s�cym si� ze strachu g�osem. - Czego si� nie robi dla urody.
- W�a�nie - popar� j� Smok Zygmunta. - Poza tym, je�eli Krokodyl ci� zje, to wszystkie k�opoty z urod� b�dziesz mia�a rozwi�zane.
Chenia i �aba posz�y nad rzek� odwiedzi� Krokodyla, a smoki zajmowa�y si� dalej tym, czym zwykle o tej porze zajmuj� si� smoki.
SCENA JEDENASTA
Dowiadujemy si�, �e pierogi ze �liwkami rozwijaj� zdolno�ci
muzyczne u krokodyli
Krokodyl siedzia� na skarpie nad rzek� z gitar� opart� o kolano i nuci� co� do siebie cichutko. By� to starszy ju� Krokodyl, troch� siwy, bardzo szczup�y, a nawet ko�cisty. Oczy mia� du�e, melancholijne, a w pysku bardzo du�o z�b�w. Chenia i �aba podesz�y do niego. �aba by�a sina ze strachu, a �abie nogi odziane w podkolan�wki i obute w nowe pepegi trz�s�y si� i ugina�y pod ni�. Ale dzielnie powiedzia�a:
- Dzie� dobry panu.
Krokodyl kiwn�� przyja�nie g�ow� Makraucheni, a potem przyjrza� si� badawczo �abie.
- Sk�d taka �adna �aba? - zapyta�.
�aba si� zakrztusi�a, a Chenia powiedzia�a dobrotliwie, poklepuj�c �ab� po plecach:
- To nasza domowa �aba. Chc� jej uszy� sukni� wieczorow� i przysz�am do ciebie po pomoc.
- Hm... - mrukn�� Krokodyl, nie odrywaj�c oczu od �aby. - �adna �aba. Sino--popielata. Ciekawy kolor. Chyba jaki� rzadki gatunek �aby. No, nic - doda� g�o�niej -uszyjemy t� sukni�. Zrobimy z �aby elegantk�. Ale najpierw, moja �liczna, za�piewam ci piosenk� o �abie. Nie o takiej �adnej jak ty, oczywi�cie.
�aba by�a tak oszo�omiona pochwa�ami, �e by�a gotowa wys�ucha� stu piosenek o czymkolwiek. Usiad�a na trawie obok Cheni, a krokodyl zacz�� �piewa�:
W ma�ym lasku blisko rzeki zamieszka�a �aba,
raki �aby nie lubi�y, -"
biada �abie, biada.
Posz�a �aba raz na spacer,
. a za �ab� raki:
/ �wyszczypiemy �abie udka,
damy si� we znaki".
? '� ' 40
\
ift-
Na to �aba si� podpar�a
pod �abie bioderka:
�wyszczypiecie jak z�apiecie,
zabawmy si� w berka".
Pobiega�y, potupa�y,
szybsza by�a �aba.
Raki �aby nie z�apa�y,
�aba by�a rada.
' Teraz raki gdzie� zimuj�,
�aba �pi pod li�ciem.
Raki z gry si� wycofa�y,
rakiem - oczywi�cie.
- Och, jaka przepi�kna piosenka! - j�kn�a z zachwytem �aba. - Prze�liczna! Sam j� u�o�y�e�?
- Sam, sam. S�owa