10898
Szczegóły |
Tytuł |
10898 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10898 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10898 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10898 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Franik
Piaskowe zamczysko
Jak na piaskowy zamek była to budowla solidna. Wzmocnienia patyczkami do lodów
i wykorzystanie wody jako spoidła okazały dobrym pomysłem. Tym bardziej, że budowla nie
miała stać latami, lecz cieszyć bawiące się dzieci przez kilka najbliższych godzin.
Dwie wieże strażnicze, wielka brama, fosa i... Mostu jeszcze nie było. Młodociani
budowniczy jednak biegali naokoło w poszukiwaniu stosownych materiałów.
– Deska, pokrywka, metalowa płytka! Obojętne! – krzyczał do poszukiwaczy Jacek,
główny architekt przedsięwzięcia. Powziął szczery zamiar stworzenia zamku, który wszyscy
pamiętać będą długie lata, mimo iż sam zamek postoi najwyżej do podwieczorku.
Zgrany zespół pilnował również, by dwie grupy ich największych wrogów, przedszkolaki
i awanturnicze nastolatki, nie zaatakowały twierdzy; zamierzali jej bronić do łzy ostatniej.
Największy problem sprawiały dzieciaki, przybyłe na plac budowy w towarzystwie
doświadczonego ochroniarza, potocznie nazwanego rodzicem, bratem lub, co zmuszało
budowniczych do wlepiania oczu w piasek, miłą, ładną i sympatyczną siostrą, potrafiącą
wystawić pazury w przypływie niepohamowanej agresji.
Jacek kończył właśnie wypełnianie fosy wodą, którą w pocie czoła transportował
z pobliskiej kałuży, gdy z krzaków wyskoczył gruby Krzyś i z wrzaskiem, machając rękami
na wszystkie strony, o mały włos nie wbiegł na dach zamczyska.
– Mam! Mam! – darł się. – Jestem odkrywcą mostów!
Nie mieli najmniejszych szans na zapobieżenie ewentualnej katastrofie i tylko mogli
dziękować szczęściu, że Krzysiowi udało się wyminąć zamek, nie czyniąc żadnych szkód.
Może i Krzyś był zwykle powolny i ospały, ale najwidoczniej takie odkrycia jak to były
w stanie skłonić go do ożywienia. Jego radosne podskoki pasowały jak ulał do programu
o bawiących się hipopotamach, jakie czasem pokazywali na Animal Planet.
– Nie rób tak! – oburzył się Jacek. – Bo będę pierwszy ośmiolatkiem z zawałem serca! –
dokończył spokojniej, nie przestał jednak zasłaniać sobą budowli, jak bohaterski mężczyzna
swoich dzieci przed atakami głodnych wilków.
Wszyscy się uspokoili, gdy dotarło do nich, że mają brakującą część układanki. Szybko
zamontowali most i, z pełnymi dumy uśmiechami, zaczęli podziwiać swoje dzieło.
– Cegoś brakuje... – ocenił sepleniący Paweł.
– Wszystkiego brakuje! – Z wnętrza zamku wydobył się piskliwy krzyk. Chłopcy
wybałuszyli oczy i rozdziawili usta. Zamarli w bezruchu.
Kiedyś oglądali u Pawła film o człowieku, który potrafił mówić i nie ruszać ustami...
Problem w tym, że nikt z nich tego nie potrafił, więc głos na pewno pochodził z zamku.
– Który wsadził radio do środka? – zapytał przerażony Jacek. Zakopywanie radia
w piasku było bowiem czynem ze wszech miar nagannym i niechybnie spowodowałoby
przykre sankcje ze strony dorosłych.
– Radio? Jakie radio? Ja tu nawet krzesła nie mam! – zapiszczało z wyrzutem.
– Kto ty jesteś? – Chłopiec zajrzał niepewnie przez małe okienko.
– Jakie ty masz wielkie oko! – zdziwił się głosik.- Jesteś smokiem?
– Nie, nie jestem smokiem – Jacek wytłumaczył spokojnie. – Co robisz w naszym zamku?
Chwila ciszy spowodowała, że wszyscy zaczęli zaglądać do środka i niecierpliwie
oczekiwać odpowiedzi.
Słońce z chwili na chwilę coraz bardziej wysuszało piaskowe mury.
– Mieszkam! – Głosik przyprawił chłopców o nerwowe wzdrygnięcie.
Jeśli rzeczywiście to coś (lub ten ktoś) tam mieszka, to będzie to najkrótszy wynajem,
o jakim słyszeli. Budowla od początku była z gatunku tych nietrwałych i delikatnych,
a intensywne słońce absolutnie nie poprawiało jej kondycji. Może i nieoczekiwany gość
wcale nie został tam zaproszony, chłopcy nie chcieli mieć na sumieniu jakiejś istoty żywej,
a już na pewno mówiącej ludzkim głosem.
– Nie możesz tu mieszkać – powiedział Krzyś z troską w głosie.
– Dlaczego? – Pytanie brzmiało jakby osobnik w środku zajęty był czymś innym, daleko
ciekawszym niż konwersacją, którą, na ucho, podtrzymywał zupełnie mimochodem.
– Bo ci się zamek na głowę zsypie – powoli odpowiedział Paweł.
Zamczysko już zaczynało powoli szczupleć z zewnątrz.
– I myślicie, że uwierzę smokom? – piszczało z wnętrza – Zjedliście wszystkich i teraz
chcecie, bym dobrowolnie wyszedł na pożarcie! – Jeśli pisk może być oburzony, to ten
właśnie tak brzmiał.
Krzyś zaczął grzebać palcem w największym oknie głównej wieży.
– Jakbyśmy chcieli, to cię wyciągniemy, i żadne prośby nie pomogą – powiedział,
wkładając palec głębiej. – A może jesteś jakimś szczurem, co się mówić nauczył? – Zaśmiał
się cicho.
– Papuga się może nauczyć mówić, głupku, a nie szczur – sprostował Jacek i posłał
Krzysiowi uśmiech przepełniony dumą z powodu swojej wiedzy.
Nie usłyszeli żadnej reakcji gościa na określenie go szczurem czy papugą.
Z doświadczenia wiedzieli, że każdy, kto się szanuje, chociaż odrobinę, nazwany szczurem
będzie bronił swojego honoru. Oczywiście, nie licząc przedszkolaków, którzy honoru nie
mają, i nastolatków, którym takich rzeczy się nie mówi z oczywistych powodów. O dorosłych
nie wspominając.
Minęło dziesięć minut, lecz nadal nic nie usłyszeli.
– Jesteś tam? – zapytał Jacek – Szczurku, jesteś tam?
– Może sufit go zasypał... – wyszeptał Krzyś, mrugając nerwowo.
Przez godzinę nasłuchiwali i starali się penetrować wnętrze palcami i małymi patykami,
lecz po tajemniczym gościu nie było śladu.
– Rozkopujemy? Czy co? – Jacek rzucił pytaniem.
– Ja idę na obiad... – Oblizał się Krzyś.
– Ja też.
– Ja tez!
– Ktoś tu musi zostać i pilnować zamku! – stwierdził Jacek.
– No to mas co robić – parsknął śmiechem Paweł i wszyscy ruszyli do swych domów,
zostawiając Jacka samego.
Przez kilkanaście minut Jacek umacniał osuwający się piasek. Zamaczał dłonie w fosie
i niczym doświadczony garncarz gładził ściany zamku. Zalepiał pęknięcia, dokładał patyki
i cały czas starał się wymyślić sensowne wytłumaczenie tego, co miało miejsce.
Bawił się tutaj przez całe wakacje i oprócz kilku dżdżownic nie spotkał się z innymi
istotami żywymi nawiedzającymi tę piaskownicę. Częstym problemem natomiast były
kawałki szkła i inne niebezpieczne przedmioty, czyhające na dzielnego archeologa
grzebiącego w piasku. Jednak nauczyli się utrzymywać tutaj porządek oraz zachowywać
należytą ostrożność.
Wszystkie starania Jacka, by podtrzymać zamek przy życiu, były niczym wobec potęgi
słońca i czasu. Budowla dosłownie przesypała mu się przez palce, zamieniając się w wielką,
bezkształtną kupę piasku.
Oblał go zimny pot. Mimo że od dłuższego czasu nie uświadczył żadnego znaku, iż
w środku nadal ktoś jest, Jacek się wystraszył. Może tajemniczy mieszkaniec zamku po prostu
nie miał ochoty na więcej rozmów, a teraz nie jest w stanie powiedzieć czegokolwiek, gdyż
usta ma wypełnione piaskiem? Zważywszy na fakt, że najprawdopodobniej był bardzo mały,
piasek nie jest dla niego ani drobny, ani lekki.
Przekopał delikatnie całą kupkę, wykorzystując dłonie jako swego rodzaju sitko. Nic
jednak nie znalazł.
Najwidoczniej ten ktoś miał dość towarzystwa smoków...