12505
Szczegóły |
Tytuł |
12505 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12505 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12505 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12505 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Graham Masterton
BOHATERKA
Oparł rower o ścianę „Psa i Kaczki” i wszedł do środka. W starym pubie, którego
sufit
podpierała konstrukcja z dębowych kolumn i belek, było gorąco, głośno i znacznie
tłoczniej niż
zazwyczaj. By dać załogom wytchnienie, a mechanikom czas na naprawę uszkodzonych
samolotów, zawieszono naloty na dwa tygodnie. Przez gęsty dym papierosowy
dostrzegł w głębi
sali, przy tarczy do gry w strzałki, dwóch swoich ludzi: strzelca z wieżyczki
obrotowej,
McClunga, i nawigatora Marinettiego. Trzeci, jeden ze strzelców pokładowych,
zabierał się
właśnie ostro do rumianej dziewuchy z pobliskiego Bassingbourn.
Zaczął przebijać sobie łokciami drogę do baru. Zanim tam dotarł, potrącił
dziewczynę w
rdzawej tweedowej garsonce, wylewając trzymany przez nią w dłoni jabłecznik.
— Hej, ty! Uważaj! — krzyknęła odwracając się. Uniósł dłonie w przepraszającym
geście.
— Przepraszam bardzo, to niechcący. Postawię pani nowego drinka.
— Nie ma sprawy — powiedziała z typowym dla spikerów BBC akcentem i wytarła poły
garsonki chusteczką. — Już i tak dużo nie zostało.
— Mimo to niech pani pozwoli coś sobie postawić. Choćby dla utrzymania
przyjacielskich
stosunków.
— Nie mogę się na to zgodzić — oświadczyła przekornie. — Nie zostaliśmy sobie
przedstawieni.
Machnął ręką na Toma, właściciela pubu, grubasa o specyficznym, powolnym
sposobie
mówienia, który zawsze przypominał mu Olivera Hardy’ego.
— Tom, znasz tę młodą damę?
— Tę obok ciebie? Oczywiście. To Anne Browne. Najmłodsza latorośl majora
Browne’a.
Cliff ujął ją za rękę i powiedział:
— Miło panią poznać, miss Browne. Nazywam się Cliff Eager drugi, ale proszę mi
mówić
Cliff.
— Eager byłoby chyba odpowiedniejsze, nie sądzi pan? — odparła z uśmiechem*.
Cliff zamówił dla siebie duży kufel flowersa i szklankę jabłecznika dla Anne.
Poczęstował ją
lucky strike’em i podał ogień.
— Najmłodsza latorośl majora Browne’a, tak? — spytał. — A ile to ich jeszcze
jest?
— Razem ze mną cztery.
— Same dziewczyny? Wszystkie takie ładne jak pani?
— Tak jakby, panie Gorliwy.
Dziewczyna była nie tylko ładna — była bardzo ładna i na pewno doskonale zdawała
sobie z
tego sprawę. Miała bladą twarz w kształcie serca i szeroko rozstawione oczy o
barwie
odbijającego się w kałuży nieba. Jej krótki nos był lekko zadarty, pełne wargi
pomalowała
błyszczącą czerwoną szminką i nieustannie je wydymała, co sprawiało wrażenie,
jakby właśnie
przestała się całować. Skręcone w loki, błyszczące kasztanowe włosy
przytrzymywały dwie
spinki. Była drobnej budowy, nie mogła mieć więcej niż metr sześćdziesiąt pięć
wzrostu. Spod
siermiężnej służbowej garsonki wyglądał obszerny biały sweter z miękkiej wełny,
który nie mógł
jednak ukryć biustu, zbyt dużego jak na tak szczupłą dziewczynę.
— Ma pani ochotę usiąść? — spytał Cliff i kiedy kiwnęła głową, zaczęli się
przepychać przez
roześmiany tłum, aż znaleźli w rogu niewielki stolik, nad którym wisiała
przedstawiająca scenę
myśliwską litografia. Hałaśliwa grupa amerykańskich pilotów śpiewała Tramp,
tramp, tramp, the
boys are marching, wzbogacając tekst własnymi sprośnymi wstawkami.
— W jaki sposób tak szacowna dama trafiła do takiego gniazda rozpusty?
— Mam się tu spotkać z przyjacielem. Wyjeżdżam jutro i ma mi pożyczyć coś z
ubrania.
— Wyjeżdża pani? Do jakiegoś ciekawego miejsca?
— Tylko do Torquay. Dostałam tam pracę w domu spokojnej starości.
— Będzie mi pani brakowało.
— Boże drogi, przecież mnie pan nie zna.
— Dlatego będzie mi pani brakowało. Spotykam najładniejszą dziewczynę w całej
wschodniej
Anglii i co się dzieje? Zostawia mnie i wyjeżdża do Torquay.
— Cóż, podejrzewam, że wkrótce znów będzie pan bardzo zajęty. Położył palec na
usta.
— Ciii, nie wolno nam o tym mówić. Ale cóż, pewnie tak będzie. Dali nam chwilę
przerwy po
Piorunującym Tygodniu, jednak lada chwila zacznie się dawny kołowrót. Wstawanie,
lot nad
Niemcy, zrzut, powrót, mycie zębów, spanie.
Zaciągnęła się i obserwowała go uważnie zza chmury papierosowego dymu. W pewien
toporny sposób był przystojny, jego szeroka twarz i wydatne kości policzkowe
oraz głęboko
osadzone, odrobinę skośne oczy spodobały się jej. Miał na sobie skórzaną kurtkę
pilota z
kołnierzem z baranka. Nie potrafiła go sobie wyobrazić w garniturze.
— Skąd pan pochodzi? Z amerykańskiego Południa? Dość mocno przeciąga pan
zgłoski.
— Jestem z Memphis. No, z pobliża Memphis. Z miasteczka Ellendale. Jest tam
sklep,
kościół, kino i to wszystko.
— Założę się, że nie może się pan doczekać powrotu do domu.
— Zrobię to natychmiast, jak skończymy to, po co tu przyjechaliśmy.
Zamilkła. Po chwili, całkiem nieoczekiwanie, ujęła jego dłoń.
— Boi się pan śmierci? Ja się chyba boję. Uśmiechnął się.
— Ależ droga pani, nie musi się jej pani bać. Nic pani nie grozi przy
opiekowaniu się
staruszkami.
— Oczywiście, na pewno. Tylko mi tak przeszło przez myśl, to wszystko — odparła.
Nie
cofnęła ręki.
Cliff odczekał chwilę, po czym zaczął mówić:
— Jeśli tak to panią ciekawi, to owszem, boję się śmierci. W nocy przed lotem
nigdy nie śpię,
tylko się modlę. W powietrzu na szczęście nie ma za wiele czasu na myślenie.
Człowiek jest zbyt
zajęty dbaniem o to, by dolecieć na miejsce i wrócić szczęśliwie do domu, no i
pilnowaniem, by
nie wpaść na któryś z lecących obok samolotów. Pewnego razu dostaliśmy nad Emden
z baterii
przeciwlotniczej, straciliśmy cały przód i do dziś nie wiem, jak udało nam się
sprowadzić nasz
samolot do Bassingbourn. Widzi pani te siwe włosy tu z prawej strony? Spojrzałem
po tamtej
misji w lustro i okazało się, że już tam są.
Anne zdusiła niedopałek w wielkiej popielnicy z reklamą guinessa.
— Czy jeśli o coś zapytam, odpowie mi pan „tak” albo „nie”, a jeśli odpowiedź
będzie
przecząca, nie będziemy do tego wracać i będzie pan udawał, że nie zadałam
pytania?
Cliff zaczął się uśmiechać, ale uświadomił sobie, że dziewczyna traktuje sprawę
poważnie.
— Niech będzie — odparł. — Chyba sobie poradzę.
— Czy pójdziesz ze mną do łóżka?
Otworzył usta, zaraz je jednak zamknął. Rozejrzał się, by sprawdzić, czy ktoś
poza nim
usłyszał pytanie, nic na to jednak nie wskazywało. Wszyscy śpiewali Run, Rabbit,
Run i tupali do
taktu. Popatrzył na Anne, która w dalszym ciągu wpatrywała się w niego z
napiętym wyrazem
twarzy i tak mocno ściskała jego dłoń, że paznokcie wbijały mu się w skórę.
— Jesteś pewna, że tego chcesz? Skinęła głową.
— Nie masz chłopaka ani kogoś w tym rodzaju? Co na to powie ten twój przyjaciel?
— Nic. Jesteśmy tylko kumplami.
— Sam nie wiem… Anne, jesteś piękna, ale…
— Chodzi o twoją religię, prawda? Jesteś baptystą z Południa albo coś w tym
stylu, prawda?
— Nie wiem, co powiedzieć.
— Jedyne co masz do powiedzenia, to „tak” lub „nie”. Czy to zbyt trudne?
Cliff wziął głęboki wdech. Po chwili powiedział:
— No dobrze, niech będzie. TAK. Może jestem głupi, ale nie na tyle.
Tom miał na piętrze „Psa i Kaczki” trzy pokoje. Dwa były zajęte — jeden przez
komiwojażera
sprzedającego środki na przeczyszczenie, drugi przez starsze, ale bardzo żwawe i
wysportowane
małżeństwo, które zamierzało spędzić wakacje na pieszych wędrówkach. Cliff
widział ich kilka
razy w salonie, kiedy studiowali przedwojenne mapy brytyjskiego urzędu
kartograficznego i
spierali się pełnymi napięcia, świszczącymi głosami:
— Nie, nie możemy iść przez… Little Eversden… To zmusi nasss do zboczenia… z
trassy…
Trzeci pokój był najmniejszy, jego okno wychodziło na podwórze na tyłach
budynku, gdzie
piętrzyły się beczki i stała psia buda. Wyblakła tapeta w brązowe kwiaty była
wątpliwą ozdobą
ścian, a umeblowanie składało się z taniej lakierowanej komody i pojedynczego
łóżka,
przykrytego różową, wymiętą narzutą, na środku której była plama po herbacie w
kształcie
Irlandii. Nad łóżkiem wisiała litografia ukazująca żołnierza z pierwszej wojny
światowej,
żegnającego się z rannym koniem, zatytułowana „Żegnaj, stary przyjacielu”.
— Przyjemne — mruknął Cliff wskazując ruchem głowy litografię.
Anne roześmiała się nerwowo. Usiadła na skraju łóżka, splotła dłonie i patrzyła
na niego z
miną, której nie umiał nijak zinterpretować. Nie świadczyła o wstydliwości, nie
była to jednak
także mina, jakiej by się spodziewał po dziewczynie, która właśnie poprosiła
całkiem obcego
sobie mężczyznę, żeby się z nią przespał.
— Chyba nie myślisz, że robiłam coś takiego przedtem — powiedziała. Jej włosy
lśniły w
świetle nocnej lampki z przypalonym kloszem z imitacji pergaminu, na którym
namalowano
galeon.
— Nie zastanawiałem się nad tym — odparł Cliff. — Wiem za to na pewno, że jesteś
bardzo
piękną dziewczyną, a ja bardzo szczęśliwym facetem.
Zdjął zegarek na stalowej bransoletce i położył go na stoliku obok łóżka.
— Czy to nie śmieszne? — zauważyła Anne. — Zanim ludzie zaczną się kochać,
zawsze
zdejmują zegarki… jakby czas przestał się liczyć…
Cliff zdjął kurtkę i powiesił ją na haczyku na drzwiach.
— Chcesz zgasić światło? — spytał.
— Nie — szepnęła.
Usiadł obok niej na łóżku.
— Trochę dziwnie się czuję — przyznał. — Jeszcze się nawet nie pocałowaliśmy.
— No to się pocałujmy.
Objął ją, a ona przytuliła się do niego. Patrzył jej prosto w oczy, jakby to
miało mu pomóc ją
zrozumieć, widział jednak tylko tęczówki w kolorze niebieskoszarego deszczu i
własne odbicie.
Pocałował ją delikatnie w usta, ledwie je muskając, a potem pocałowali się
znowu, znacznie
zachłanniej. Wsunęła mu język do ust i polizała jego podniebienie i język.
Zaczął ją całować po
policzkach i nosie, po oczach i szyi i natychmiast poczuł, że członek zaczyna mu
twardnieć.
Złapał skraj puszystego swetra Anne i podciągnął go jej nad głowę. Przez chwilę
— z
uniesionymi w górę ramionami i schowaną głową — wyglądała jak związana i gotowa
do
sadomasochistycznych igraszek, zaraz jednak znów zobaczył jej twarz —
uśmiechniętą i lekko
zaczerwienioną.
— Chodź… wstań — powiedział i postawił dziewczynę na nogi. Bez butów na wysokim
obcasie sięgała mu do drugiego guzika koszuli.
Rozpiął jej rudą spódnicę i pociągnął w dół suwak, a potem zsunął z ramion Anne
cienkie
ramiączka satynowej koszulki, która ześlizgnęła się w ślad za spódnicą na
podłogę. Anne
obejmowała go za szyję, ubrana jedynie w biustonosz, satynowe majtki, pas do
pończoch i
przezroczyste jasnobrązowe pończochy. Stanik miała nieco za mały i piersi
wylewały się po
bokach. W głębokiej, miękkiej szczelinie między piersiami leżał niczym ptak w
gnieździe
srebrny medalion na cienkim łańcuszku.
Cliff miał duże dłonie i grube palce i nie mógł sobie poradzić z rozpięciem
ciasnego stanika.
— Cholera, to trudniejsze od odwinięcia gumy do żucia w lotniczych rękawicach… —
mruknął.
Anne roześmiała się i pocałowała go w nos, a potem sięgnęła obiema dłońmi za
siebie i
rozpięła stanik. Nagie piersi z dużymi bladoróżowymi otoczkami ,sutek wypłynęły
z miseczek
jak dwa ciepłe białe puddingi. Objął jedną pierś dłonią i delikatnie krążył
kciukiem wokół sutka,
aż stwardniał i zesztywniał.
Palcami drugiej ręki zjechał w dół, dotarł do wygięcia w dole pleców i nie
zatrzymując się
obwiódł dłonią wypukłość pośladków. Dziewczyna drgnęła i przytuliła się mocniej.
Gdy dotknął
jej krocza stwierdził, że majtki są śliskie i wilgotne. Złapał cienki elastyczny
materiał i zaczął go
ściągać w dół. Kiedy skończył, położył Anne na łóżku. Piersi opadły na boki, ale
ujął je w dłonie
i zaczął całować, ssąc delikatnie sutki i łaskocząc je szybkimi ruchami czubka
języka.
Anne zaczęła mu rozpinać koszulę.
— Jesteś piękny — powiedziała do niego takim samym tonem, jak on niedawno do
niej.
Zdjął koszulę, ściągnął skarpetki i rozpiął pasek. Kiedy był już całkiem nagi,
ukląkł między jej
błyszczącymi nylonem kolanami. Skórę miał bladą, ale był mocno umięśniony.
Ciemne włosy na
jego piersi wyglądały jak wytatuowany krzyż. Lewe ramię — w miejscu, gdzie nad
Emden trafił
go szrapnel — przecinała biała blizna. Brzuch miał tak płaski, że sztywny
członek sprawiał
wrażenie większego, niż był w rzeczywistości, choć zakończony purpurową żołędzia
trzon,
wzdłuż którego biegły nabrzmiałe żyły, wcale nie był mały.
Wyciągnęła rękę i dotknęła go delikatnie pomalowanymi na różowo paznokciami.
Cliff nie
mógł oderwać oczu od jej ręki, a kiedy przeciągnęła paznokciem po spodzie
wyprężonego
członka i lekko podrapała obkurczoną wokół jąder skórę, drgnął gwałtownie. Na
czubku członka
pojawiła się błyszcząca przezroczysta kropla i Anne zebrała ją palcami, jakby
zbierała rosę z
grzyba, po czym oblizała opuszki.
Badając smak tego, co miała na języku, rozłożyła uda i skrywane przez włosy
łonowe wargi
rozwarły się z cichym, ale wyraźnie słyszalnym mlaśnięciem, ukazując otoczony
śluzem
podniecenia jaskrawoczerwony otwór. W tym momencie Cliffa poraziła myśl: „A
niech to jasna
cholera — nie mam gumy!”.
Anne ujęła go za ramiona i przyciągnęła do siebie. Zawahał się i od razu to
wyczuła.
— Co się stało? — szepnęła. — Nie mów tylko, że nie chcesz…
— Nie, ale nie mam gumy. To znaczy mam, tyle że w bazie. Może zejdę na dół i
spytam
któregoś z chłopaków, czy…
Uśmiechnęła się i pokręciła głową. Objęła dłonią członek i zaczęła przesuwać ją
delikatnie w
tę i z powrotem.
— Nie chcę, żebyś zakładał gumę. Chcę czuć w sobie twojego nagiego kutasa.
— Ale wiesz… Co będzie, jeśli zajdziesz w ciążę?
— Tym lepiej. Będzie to jeszcze jeden powód, by przeżyć.
Drugą ręką sięgnęła sobie między uda, jeszcze szerzej rozchyliła wargi sromowe i
tak ułożyła
członek, że jego czubek zatrzymał się u wejścia do pochwy. Cliff popatrzył na
Anne — jeszcze
nigdy w życiu nie był tak blisko wrót raju. W tym momencie wbiła mu paznokcie w
pośladki i
pchnęła go w siebie. Już nie stał u wrót raju, a wkroczył do niego.
Kochali się przez całą noc, Anne chciała go raz za razem. Poplamione dębowe
wezgłowie
łóżka waliło tak mocno o tapetę, że zjawił się Tom i kazał im odsunąć łóżko od
ściany.
— Możecie się pieprzyć ile chcecie, ale ludzie nie mają ochoty tego słuchać.
Kiedy Cliff stracił resztę sił, Anne uklękła mu między nogami i zaczęła lizać i
ssać miękki
członek. Udało jej się wziąć w usta całą jego męskość — członek i jądra. Potem
usiadła okrakiem
nad jego twarzą, tak że własne nasienie skapywało mu z jej pochwy na czoło.
— Namaszczam cię — powiedziała uroczyście.
Przed świtem zasnęła przytulona do jego pleców, z palcem głęboko wsuniętym w
jego odbyt.
Cliff też wkrótce zasnął. Z powodu zaciemnienia uświadomili sobie, że jest rano,
dopiero kiedy
na podwórzu pod oknem załomotały rzucane na bruk beczki z piwem. Usiedli na
łóżku i
popatrzyli na siebie.
— Boże, już wpół do dziewiątej — jęknął Cliff. — O dziewiątej mam odprawę.
— A ja muszę złapać pociąg.
Wstali i Cliff odsunął zasłony. Był słoneczny poranek, tak jasny, że Cliff
musiał podnieść
dłoń, by osłonić oczy. Jego twarz była blada i opuchnięta, a plecy i uda pokryte
czerwonymi
zadrapaniami. Anne miała opuchnięte usta, a na jej udach, tuż nad brzegiem
pończoch, widać
było otarcia od szczeciny na twarzy Cliffa.
Podeszła i objęła go. Jej piersi zabujały się, sutki musnęły mu brzuch.
— Być może już się nie spotkamy, więc chcę ci podziękować.
— Daj spokój, spotkamy się — powiedział karcącym tonem, zaraz się jednak
połapał, co
mówi. — Nie wiem kiedy, nie wiem gdzie…
— Cóż, może…
— Jak to „może”? Zostaw mi adres w Torquay. Wkrótce dostanę trzy dni urlopu, to
cię
odwiedzę.
— Jeszcze nie wiem, gdzie będę mieszkać. Miejscowość nazywa się Sunnybank, ale
nie znam
ulicy.
— Chyba nie zamierzasz tak po prostu zniknąć i nie dać mi szansy skontaktowania
się z tobą?
Po takiej nocy?
— Nie chcę się angażować.
— Naprawdę? Zdawało mi się, że byłaś dość zaangażowana w to, co robiliśmy.
Prawie cały
czas.
Pocałowała go i wtuliła się w niego mocno, tak, jak jeszcze nigdy nie robiła
tego żadna
dziewczyna — jakby chciała stopić się z nim w jedność.
— Mój panie Gorliwy… nie chciałam tego robić, by się wiązać.
— A dlaczego?
— Proszę, nie pytaj… Nie chcę, by któreś z nas kiedykolwiek się tego
dowiedziało.
Stali przytuleni przy oknie, patrząc na olbrzymie białe cumulusy płynące przez
poranne
powietrze, gotowe do przekroczenia Morza Północnego i lotu do Holandii, Niemiec
i jeszcze
dalej. Cliff nie mógł się pogodzić z myślą, że zaraz będą musieli się rozstać i
być może już nigdy
jej nie dotknie. W nocy ich intymna bliskość osiągnęła takie natężenie, że oboje
stali się niemal
jednością. Zrobili prawie wszystko, co może zrobić para kochanków.
W końcu Anne dotknęła palcami jego ust i powiedziała:
— Muszę iść. Piętnaście po dziewiątej przyjeżdża autobus z Royston i zaraz
wraca.
— Masz czas na śniadanie? Jeśli Tomowi uda się zdobyć bekon, robi wspaniały
smażony
bekon, a jeśli zdobędzie jajka, to i jajka.
Pokręciła głową.
— Boję się, że się spóźnię.
— Nie będziesz mieć nic przeciwko temu, jeśli ja coś zjem?
Podniósł Anne i zaniósł na łóżko. Położył ją na skłębionych prześcieradłach,
rozchylił jej nogi
i zaczął ją lizać powoli i zmysłowo wokół łechtaczki. Wsunął czubek języka w
ujście
moczowodu, a potem, najgłębiej jak tylko mógł — w pochwę. Anne leżała bez ruchu,
z dłonią na
jego ramieniu i wpatrywała się w sufit.
Postanowili pożegnać się przed pubem. Choć dzień był bezchmurny, świeża bryza
targała
chustką Anne.
— No to cześć — powiedziała.
— Cześć.
Ujęła go za rękę i przykryła jego dłoń swoją drugą dłonią. Kiedy cofnęła ręce,
zobaczył, że
trzyma srebrny medalion, który miała w nocy na szyi. Obok nich przejechał
listonosz na rowerze,
po drugiej stronie ulicy rozgęgały się gęsi.
— Dlaczego mi go dajesz? — spytał.
— Na pamiątkę.
Medalion błysnął w słońcu, kiedy go podniósł do góry.
— Kto to jest?
— Święta Katarzyna. Święta, która się mną opiekuje.
— Łamano ją kołem czy coś w tym rodzaju, prawda?
— Zgadza się. Ale mimo że bardzo cierpiała, nie wyrzekła się wiary. Była
bohaterką.
W oddali pojawił się kremowobiały autobus, przypominający pojazd — zabawkę z
miasta dla
lalek. Kiedy się do nich zbliżał, przemierzając rozległą, płaską okolicę, Anne
nie odzywała się,
jedynie uśmiechała, jakby wybierała się do Royston na godzinę lub dwie na
zakupy.
Dopiero kiedy wsiadła do autobusu, ulokowała się na jednym z tylnych siedzeń i
zakryła
dłonią usta, Cliff zobaczył, że po jej policzkach spływają łzy.
Przez cztery pozostałe dni odpoczynku i regenerowania sił po Piorunującym
Tygodniu Cliff
pracował niemal tak ciężko jak w okresie, kiedy Ósmy Dywizjon Sił Powietrznych
prowadził
codzienne naloty w głębi Niemiec. Ponieważ stale się kręcił wokół hangarów,
ekipa naziemna
zaczęła go nazywać „Hangarowym Kręciołem”.
Robił co mógł, by mieć stale zajęcie i nie myśleć o Anne, nie potrafił jej
jednak zapomnieć.
Pamiętał, jaka była w dotyku, kiedy leżała w jego ramionach, czuł jej smak, miał
w uszach jej
śmiech. Zastanawiał się, dlaczego była tak żądająca i przy tym tak naiwna.
Pojechała do Torquay
pielęgnować starych ludzi, ale było tam z pewnością również mnóstwo młodszych
mężczyzn.
Dlaczego zachowywała się tak, jakby chciała w ciągu jednej nocy doznać tego
wszystkiego, na
co potrzeba całego życia?
Wszędzie zabierał ze sobą medalion ze świętą Katarzyną. Kiedy 379 Grupa
Bombardująca
wznowiła naloty na doki Kilonii, fabrykę Heinkla w Wamemiinde i zakłady Focke–
Wulfa w
Oschersleben, znajdujące się jedynie 150 kilometrów na południowy zachód od
Berlina,
medalion wisiał zawsze nad jego głową. Nie wiedział, czy to on przynosi mu
szczęście, ale w
trakcie jedenastu dziennych lotów nad Zagłębie Ruhry jego forteca doznała tylko
jednego
uszkodzenia — pocisk przeciwlotniczy przestrzelił prawą windę ładunkową.
W październiku pogoda się załamała i w ostatnich jego dniach wschodnią Anglię
wciąż
spowijał deszcz i opatulały brudne, nisko zawieszone chmury. Choć próbowano
latać, bardzo
wiele akcji odwoływano, ponieważ zachmurzenie nad Niemcami było jeszcze gorsze —
czasem
zaczynało się tuż przy ziemi, a kończyło na wysokości dziesięciu tysięcy metrów.
Udało im się
przeprowadzić jeden nalot na Oschersleben, ale większość czasu spędzali na
czekaniu, aż się
przejaśni. Niestety deszcz niemal bez przerwy bił o pleksiglasowe nosy stojących
w bazie fortec.
Pewnego ciemnego czwartkowego popołudnia Cliff skończył pisać listy do matki i
brata
Paula, które wysyłał dwa razy w tygodniu, przekazał je cenzorowi i pojechał na
rowerze do „Psa
i Kaczki”, by coś przekąsić. Dolny pułap chmur był tak niski, że cały czas
jechał przez wilgotną
mgłę. Okolica była niemal zupełnie niewidoczna i Cliff czuł się tak, jakby
wędrował przez
mrożący krew w żyłach sen. Trawa na poboczu miała jaskrawy, nienaturalnie
zielony kolor.
Dojechał do pubu i odstawił rower tam, gdzie zawsze — oparł go o ścianę. Wszedł
do środka i
stwierdził, że jest niemal pusto. Jedynymi gośćmi byli rumiany rolnik, który
hodował kartofle i
miejscową odmianę jarmużu, oraz brytyjski pilot, który palił zwijane ręcznie
papierosy.
Na widok Cliffa Tom podszedł do kontuaru i spytał takim tonem, jakby pytał Stana
Laurela,
jakie ma szansę u jego przyrodniej siostry:
— Co będzie?
— Poproszę dużego flowersa. Masz coś do jedzenia?
— Ciasto wiejskie, chodź raczej bardziej wiejskie niż ciasto. — Oznaczało to, że
w
zapiekance jest więcej ziemniaków niż mięsa.
— Wobec tego wolę kanapkę z serem.
Cliff usiadł przy barze i zaczął popijać piwo. Po chwili dostał kanapkę
przypominającą
pułapkę na myszy i wbił w nią zęby. Z radia — wystarczająco głośno, by irytować,
a zbyt cicho,
by bawić — dolatywały dźwięki Music While You Work.
Kończył, kiedy otworzyły się drzwi w głębi sali i zobaczył na schodach jakąś
postać. Z
powodu ciemności widział jedynie obwiedzioną szarawym konturem sylwetkę, ale w
obrysie
włosów dostrzegł coś, co spowodowało, że po plecach przebiegł mu lodowaty
dreszcz.
— Anne? — zawołał. — Anne, to ty?
Postać stała jeszcze przez chwilę w bezruchu, a potem bez słowa odwróciła się i
zaczęła
wchodzić na górę. Z radia dolatywało: „Sally, Sally, duma okolicy całej… a dla
mnie więcej niż
cały świat…”. Cliff zszedł z barowego stołka i ruszył przez salę. Dotarł do stóp
schodów w
momencie, gdy na piętrze zatrzasnęły się drzwi któregoś z pokojów. Zatrzymał się
i zaczął
nadsłuchiwać — mógłby przysiąc, że słyszy dolatujący z najmniejszego pokoju
trzask
uginających się pod stopami desek, a potem przypominające angino — wy kaszel
jęknięcie
sprężyn materaca, przyciśniętego czyimś ciężarem. Złapał poręcz i zaczął jak
najciszej wchodzić
na górę po dwa schody naraz. Po chwili był już na górnym podeście.
Znów zaczął nadsłuchiwać, jednak słyszał tylko muzykę z radia oraz dolatujący z
oddali
świdrujący odgłos sprawdzanego silnika B–17.
Podszedł do drzwi sypialni w głębi korytarza i zapukał.
— Anne? — zapytał. Jeśli to nie ona, po prostu przeprosi, ale co ma zrobić,
jeśli nikt nie
odpowie? — Anne, to ja, Cliff.
Odczekał pełną minutę i już zamierzał zejść na dół, kiedy nagle przeszło mu
przez myśl: „A
niech to cholera, czego ja się boję?”. Nacisnął klamkę, pchnął drzwi i głośno
zakaszlał.
— Halo? Jest tu kto?
Choć zasłony były odsunięte, w pokoju panowały niemal nieprzeniknione ciemności.
Za
oknem kłębiła się gęsta mgła. Pokój wyglądał identycznie jak podczas ich
wspólnej nocy —
ściany pokrywała ta sama wyblakła brązowa tapeta, pod ścianą stała ta sama tania
komoda, nad
łóżkiem w dalszym ciągu wisiało „Żegnaj, stary przyjacielu”. Na łóżku leżała
Anne —
całkowicie naga, ze splecionymi na karku dłońmi.
Cliff zamknął drzwi i usiadł obok niej.
— Dlaczego się nie odezwałaś? — spytał. — Mało brakowało, a poszedłbym sobie.
Uśmiechnęła się słabo, z wyraźnym wysiłkiem.
— Wiedziałam, że przyjdziesz. — Wyjęła jedną dłoń zza głowy, dopiero jego
wejście
pozwoliło ją uwolnić. Pochylił się nad Anne i pocałował, a ona przeciągnęła mu
palcami przez
włosy. — Wiedziałam, że mnie nie zostawisz.
Sięgnął do lampki przy łóżku, tej z namalowanym galeonem, ale ujęła go za
nadgarstek i
powiedziała:
— Nie… nie tym razem. Nie wyglądam najlepiej.
I rzeczywiście tak było. Kiedy oczy Cliffa przyzwyczaiły się do mroku, zobaczył,
że jest
przeraźliwie blada. Jedynymi barwnymi plamami na jej twarzy były śliwkowe kręgi
pod oczami i
dwa jaskrawoczerwone placki tuż pod kośćmi policzkowymi, jakie zwykle pojawiają
się przy
wysokiej gorączce, choć te bardziej przypominały krwawe wybroczyny.
— Skarbie, co się z tobą dzieje? — spytał. — Dobrze się czujesz? Wyglądasz,
jakby ktoś cię
pobił.
Uniosła głowę, by go znów pocałować. Ten ruch musiał jej sprawić ból, bo
jęknęła.
— Nic mi nie jest, naprawdę. Cieszę się, że cię widzę.
— Chcę wiedzieć, kto to zrobił. Twój dawny chłopak? Ten, z którym jesteście
„tylko
kumplami”? Skopię mu dupę tak, że popamięta.
— Ciii… ciii… ciiiii — uciszyła go, przyciskając mu palce do ust. — Miałam
wypadek, to
wszystko. Samochodowy, podczas zaciemnienia. To była wyłącznie moja wina. Nie
chcę, żebyś
się złościł, kochany. Chcę, byś został i kochał się ze mną.
Cliff popatrzył w kierunku drzwi.
— Nie wiem… mówiłaś Tomowi, że tu wchodzisz?
— To nieważne. Musisz tylko zamknąć drzwi.
ClifF pocałował ją, potem jeszcze raz i jeszcze raz.
— Wiesz co? Jesteś niesamowita, a tym razem tak się składa, że mam gumki.
— Nie musisz się tym przejmować.
— Cóż, jeśli jesteś pewna…
Zdjął kurtkę i sweter. W pokoju było tak zimno, że jego oddech parował i
zastanowiło go, jak
Anne może leżeć nago. Zdjął spodnie i jego członek natychmiast stwardniał.
— Wejdźmy pod kołdrę — zaproponował.
— Najpierw chcę na ciebie popatrzeć.
Ukląkł między jej nogami, a ona zaczęła wodzić palcami wokół jego barków i po
klatce
piersiowej. Usiadła, znów wydając z siebie jęk bólu, i pocałowała go w sutki.
Potem ugryzła go
w nie tak mocno, że aż krzyknął.
— Zrób mi to samo — poprosiła. Jej oczy nabrały koloru ciemnego deszczu, źrenice
miała
mocno rozszerzone.
— Chcesz, żebym cię ugryzł?
Uniosła dłońmi lewą pierś i podała mu ją. Przez chwilę się jej przyglądał, nie
bardzo wiedząc,
czego Anne od niego oczekuje. Potem niepewnie pocałował sutek, wyprostował się i
uśmiechnął.
W rewanżu chwyciła go za członek, ale tak mocno, że poczuł paznokcie.
— Ojej… auu… — syknął i próbował się odsunąć, jednak Anne wzmocniła chwyt.
— Dlaczego mnie nie ugryzłeś? Chyba się nie boisz? Jestem tylko głupią,
niemoralną dziwką.
Jakie to ma znaczenie, co ze mną robisz?
Cliff w dalszym ciągu się wahał, ale dziewczyna chwyciła go za jądra, wbiła
paznokcie w
skórę i zaczęła ciągnąć. Bolało, lecz cała ta sytuacja zaczęła go podniecać, a
jego członek jeszcze
bardziej stwardniał. Pokłonił się, by złapać sutek Anne wargami — i natychmiast
poczuł, jak
sztywnieje mu pod językiem. Anne ścisnęła mu jeszcze boleśniej jądra, zaczął
więc lekko
pogryzać sutek przednimi zębami.
— Mocniej! — zażądała. — Jeśli chcesz, możesz go odgryźć.
Kiedy ugryzł mocniej, westchnęła i uniosła biodra.
— Przepraszam, nie chciałem tak mocno…
— Mocniej… — wydyszała. — Na miłość boską, kochanie, zrób to mocniej!
Wziął głęboki wdech i ugryzł sutek tak mocno, że poczuł krew. Anne wydała z
siebie
piskliwy, zduszony skowyt i zaczęła podskakiwać na łóżku. Cliff zatracił się —
gryzł, gryzł i
gryzł, najpierw jedną pierś, potem drugą, zaciskał zęby, aż niemal poczuł, że
jego siekacze się
stykają, a potem zaczął zaciskać na piersiach dziewczyny zęby trzonowe, jakby
zamierzał je żuć.
Przez cały czas Anne pojękiwała i drżała, z kącika jej ust spłynęła strużka krwi
z przygryzionego
języka.
Cliff opanował się, podniósł głowę i jęknął:
— Anne… Anne… posłuchaj mnie… nie mogę cię więcej ranić… nie chcę…
Anne rozłożyła nogi i powiedziała:
— Pieprz mnie, panie Gorliwy. Rżnij najmocniej, jak umiesz.
— Anne, ale…
— Jeśli ci choć trochę na mnie zależy, pieprz mnie, draniu!
Wziął członek w rękę i wprowadził go do szeroko otwartej pochwy. Jeszcze nigdy
nie spotkał
dziewczyny, która byłaby tak mokra. Całą górę ud miała wysmarowaną śluzem, który
przemoczył również narzutę na łóżku. Cliff wbił się w Anne najmocniej, jak mógł,
ale jej
zdawało się to nie wystarczać. Obróciła go na plecy i usiadła pionowo, dzięki
czemu mógł
wniknąć w nią całą długością członka. Za każdym jej ruchem czuł, jak dotyka
żołędzia szyjki
macicy, a ona za każdym opadnięciem na niego drgała konwulsyjnie.
Sięgnęła za siebie i próbowała wbić mu siłą w odbyt dwa albo trzy uzbrojone w
ostre
paznokcie palce. W tym momencie jego mięśnie napięły się i dostał orgazmu — o
wiele za
szybko, ale nic nie mógł na to poradzić.
Anne syknęła z wściekłości i rozczarowania:
— Ty draniu! Ty cholerny draniu! Jak mogłeś mi to zrobić?! — Zabębniła pięściami
w jego
barki i zaczęła szarpać go za włosy na piersi.
— Boże jedyny! Anne…
Zaczęła przesuwać się wzdłuż jego ciała, aż klęknęła mu nad twarzą.
— Teraz jeszcze mnie ugryź tutaj.
— Anne, zapomnij o tym, skarbie. Nie zamierzam tego robić. Nie należę do
mężczyzn, którzy
robią podobne rzeczy.
W nagłym wybuchu wściekłości chwyciła go mocno za włosy i całym ciężarem usiadła
mu na
ustach, wpychając w nie srom. Zaczęła rzucać biodrami na boki, co powodowało, że
drapał ją
zębami do krwi, a jej kość łonowa szarpała mu nos. Czuł na języku słony smak
krwi i cierpkość
spermy.
Złapał ją za nadgarstki, zacisnął dłonie, by nie mogła się wyrwać, i
szarpnięciem całego ciała
zrzucił ją z siebie. Uderzyła głową o ścianę, a on sturlał się z łóżka, stanął
na nogi i przyglądał się
jej, ciężko dysząc.
— Co to miało do cholery… — wymamrotał wycierając usta grzbietem dłoni.
Siedziała nieruchomo tam, gdzie nią rzucił, odwrócona do niego plecami.
— Daj spokój, Anne, co to ma znaczyć? Nie mogę cię zranić. Kocham cię i nie
możesz
oczekiwać ode mnie, bym… Boże…
— Kochasz mnie? — spytała nie odwracając się. — Naprawdę mnie kochasz?
— A jak myślisz, do jasnej cholery?!
Czubkiem palca zaczęła obrysowywać jeden z brązowych kwiatów na tapecie.
— Jeśli naprawdę mnie kochasz, spełń moją prośbę.
Cliff stał na wytartym dywanie i zastanawiał się, co ma robić. Po chwili tak
zmarzł, że musiał
się ubrać.
— Uwierz mi, kocham cię — zapewnił.
Anne nie odpowiedziała. Cliff popatrzył na zegarek i uświadomił sobie, że już od
dwudziestu
minut powinien być w bazie. Pochylił się nad dziewczyną i pocałował ją w bark,
ale nie
zareagowała. Jej palec wciąż okrążał kwiat na tapecie, jakby chciała zapamiętać
jego kształt.
— Major Browne? — odezwał się do słuchawki, osłaniając mikrofon dłonią, by móc
rozmawiać mimo ogłuszającego ryku kołującego B–17.
— Przy telefonie. Czym mogę służyć?
— Jeszcze nie do końca wiem. Nazywam się Cliff Eager, jestem kapitanem i
stacjonuję w
Bassingbourn.
— Sądząc po akcencie, jest pan Amerykaninem.
— Zgadza się, sir. Chodzi o to, że poznałem pańską córkę Anne… tuż przed jej
wyjazdem do
Torquay.
— Naprawdę?
— Tak, sir. Wygląda na to, że się zaprzyjaźniliśmy. Widziałem się z nią dziś po
południu i
muszę pana poinformować, że nie wyglądała najlepiej. Martwię się o nią.
Po tamtej stronie linii zapadła dłuższa cisza, a potem major spytał:
— Twierdzi pan, że widział się z nią dziś po południu?
— Tak, sir. Zrobiłem coś nie tak?
— Nie, skądże. Tyle tylko, że ona jest w Torquay.
— Nie mogła przyjechać, by się z panem zobaczyć? Może właśnie jedzie do domu.
— To niemożliwe. Jej kontrakt na to nie pozwala. Musiał się pan pomylić.
— Pomylić? W jakim sensie?
— Musiał pan pomylić osoby. Nie wie pan, że angielskie róże są do siebie bardzo
podobne?
— Sugeruje pan, że widziałem się nie z Anne, a z inną, podobną do niej
dziewczyną?
— To jedyne logiczne wyjaśnienie, młody człowieku.
— Majorze Browne, choć niechętnie o tym mówię, muszę wyjaśnić, że byliśmy z Anne
na
znacznie bliższej stopie niż dobrzy kumple. Dotyczy to także dzisiejszego
popołudnia.
Po tamtej stronie znów zapadła cisza.
— Kapitanie Eagle, czy jak się tam pan nazywa, to, o czym pan mówi, jest nie
tylko
niemożliwe, ale także obraźliwe. Radzę zapomnieć o Anne i zająć się tym, co do
pana należy.
Inaczej będę zmuszony odbyć nieprzyjemną rozmowę z pańskim dowódcą.
— Ale niech pan posłucha, majorze…
— Nie, kapitanie, to pan niech posłucha. Anne pojechała do Torquay i jeszcze nie
wróciła.
Jeśli rozumie pan, co dla pana dobre, uwierzy pan w to. Jeśli nie dla swojego
dobra, to dla jej
dobra.
Cliff odwiesił słuchawkę i siedział długo, wpatrując się w telefon, jakby zaraz
miała
zadzwonić Anne.
Stało się to półtora tygodnia później.
Cliff właśnie wrócił z nalotu na Brunszwik i Halberstadt, tak wyczerpującego, że
zarówno on
jak i cała załoga byli u kresu wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Wszystko
poszło nie tak, jak
trzeba. Niespodziewane wschodnie wiatry opóźniły dotarcie do celu i potrójnej
fali bombowców
nie udało się przy przekraczaniu holenderskiej granicy spotkać osłony myśliwców,
co
spowodowało, że Ósmy Dywizjon stracił 65 maszyn i 650 ludzi, wśród których było
wielu
przyjaciół Cliffa.
Kiedy telefon zadzwonił, podniósł słuchawkę i usłyszał:
— Gorliwy? Gorliwy, to ty?
— Anne? To naprawdę ty? Skąd dzwonisz?
— Z „Psa i Kaczki”. Przyjdziesz?
— Twój ojciec powiedział, że jesteś w Torquay.
— Powiedzmy, że jestem tam i równocześnie mnie tam nie ma.
— Masz zmęczony głos.
— Cóż, kochany, nie spałam ostatnio zbyt wiele. Tutejsi pensjonariusze
potrzebują ciągłej
opieki. Są bardzo wymagający.
Cliff przeciągnął dłonią po oczach, pozostawiając na twarzy smugę smaru. Wciąż
jeszcze nie
mógł dojść do siebie po sześciogodzinnej walce z przyrządami pokładowymi
fortecy.
— Na jak długo przyjechałaś? — spytał. — Właśnie miałem odprawę. Muszę wziąć
prysznic.
Latałem cały dzień i śmierdzę jak skunks.
— Nie przejmuj się prysznicem. Muszę się z tobą natychmiast zobaczyć.
— Anne, skarbie, to nie może zaczekać do jutra rana?
— Muszę się zobaczyć z tobą jak najszybciej. Muszę! Jeśli zaraz nie przyjdziesz,
nigdy ci
tego nie wybaczę.
— Posłuchaj, dlaczego nie… — w tym momencie rozległ się trzask odkładanej
słuchawki i
głos Anne zastąpiło buczenie.
— Cholera jasna…
Do Cliffa podszedł McClung i zapytał:
— Jakieś problemy, kapitanie?
Cliff ujrzał nagle wszystkie stracone fortece. Widział, jak pędzą w dół przez
chmury, więżąc
na pokładach palących się młodych ludzi. Zastanawiał się, o czym myśleli,
spadając siedem
kilometrów do ziemi. Modlili się? Myśleli swoich o matkach? Pogodzili się z tym,
że ich życie
już się skończyło?
A McClung pyta, czy ma jakieś problemy…
Kiedy dotarł do „Psa i Kaczki”, było już ciemno. Wiał wiatr, temperatura mocno
spadła, ale
nie padało. Niebo było takie, jakie uwielbiają załogi bombowców — w
osiemdziesięciu
procentach zakryte, lecz z tyloma dziurami wśród chmur, że można było widzieć
gwiazdy. Po
drugiej stronie ulicy, na farmie Poultera, szczekał pies.
W pubie odbywały się zawody w rzucaniu strzałkami i sala była pełna ludzi. Cliff
zamówił
szkocką, zapłacił i wypił jednym haustem.
— Wszyscy bezpiecznie wrócili? — spytał Tom. Cliff w milczeniu pokręcił głową.
W tłumie buchnęła wrzawa, bo któryś z rzucających trafił w najwyżej punktowane
pole.
Kiedy Tom się odwrócił, Cliff poszedł w głąb sali i ruszył schodami w górę. Było
tak ciemno,
że uderzył piszczelą w kant najwyższego stopnia. Ostrożnie podszedł do drzwi
pokoju w głębi
korytarza i otworzył je. Dopiero teraz zauważył, jak bardzo skrzypią. Szczelne
zasłony były
zasunięte i nic nie widział.
— Anne? Możesz zapalić światło? — zapytał.
— Potem — odparła. Jej głos był dziwnie głuchy, jakby miała zapalenie gardła. —
Wejdź,
kochany, jestem w łóżku.
Wsunął się do środka.
— Zamknij drzwi na klucz i usiądź przy mnie.
Zrobił, o co prosiła. Gdy znalazł się przy niej, natychmiast usiadła, objęła go
i pocałowała.
Była naga i bardzo zimna, jakby leżała nie przykryta od wielu godzin.
— Jesteś lodowata — powiedział. — Wejdź pod kołdrę, bo zamarzniesz na śmierć.
Ale ona zachowała się, jakby go nie słyszała. Kiedy go całowała, zauważył, że ma
spuchnięte
wargi. Sięgnął do lampki przy łóżku.
— Nie! — zawołała. — Proszę, nie rób tego! Nie zrozumiesz!
Zapalił jednak światło i gdy nagle rozświetliło pokój, nie mógł uwierzyć w to,
co widzi. Całe
ciało Anne było pokryte pręgami i siniakami. Oczy miała opuchnięte i wyglądały
jak szkarłatne
śliwy. Wargi popękały, a kąciki ust pokrywały strupy. Powyrywano jej garściami
włosy,
pozostawiając łyse placki. Na udach miała skośne nacięcia, włosy łonowe były
spalone.
— Boże Wszechmogący… — jęknął Cliff. Był wstrząśnięty. — Kto ci to zrobił? Co za
diabelski pomiot mógł…
Wyciągnęła ręce i ujęła go za oba nadgarstki.
— Proszę cię, Gorliwy, nie złość się.
— Jak mogę się nie złościć? Popatrz na siebie! Idę po policję! Mocniej zacisnęła
dłonie na
jego nadgarstkach.
— Nie rób tego — powiedziała błagalnie. — Proszę, Gorliwy, nie…
— To co mam robić? Siedzieć i czekać, aż ten wariat, kimkolwiek jest, zatłucze
cię na śmierć?
— Bądź dla mnie dobry, Gorliwy, o nic więcej nie proszę. Powiedz mi po prostu,
że mnie
potrzebujesz.
Cliff wyjął z kieszeni paczkę papierosów, wystukał dwa i zapalił je z trudem, bo
ręce drżały
mu jak stuletniemu starcowi. Podał papierosa Anne i sam głęboko się zaciągnął.
— Potrzebujesz lekarza. Na Boga, chyba nawet dwóch. Do ciała i do głowy. Jak
mogłaś
komukolwiek pozwolić coś takiego sobie zrobić?
Pogłaskała go po policzku.
— Uwielbiam, kiedy jesteśmy razem — szepnęła. — Tylko po to żyję.
— To się musi skończyć.
— Oczywiście — odparła próbując się uśmiechnąć. — Obiecuję ci, Gorliwy, skończy
się.
— Słowo?
— Chcę, żebyś zrobił dla mnie jeszcze tylko jedno…
— Nie ugryzę cię więcej. Wybij to sobie z głowy. Chwyciła go za dłoń z
papierosem.
— Chciałabym, żebyś napisał mi na piersiach swoje imię, a potem zgasił we mnie
niedopałek.
Musisz to zrobić!
Cofnął rękę.
— Żartujesz sobie ze mnie, Anne? Co się z tobą dzieje? Daj spokój, więcej już
tego nie
wytrzymam. Musi obejrzeć cię lekarz, a potem zadzwonię po policję.
— Proszę, Gorliwy — powiedziała błagalnie. — Proszę… Nie zniosę tego, jeśli to
nie
będziesz ty.
Wstał, a kiedy próbowała go zatrzymać, odgiął jej palce i cofnął się o krok.
Była zbyt obolała,
żeby się podnieść. Kiedy jej głowa opadła na poduszkę, przykrył ją narzutą, by
nie wyziębiła się
na śmierć.
— To nie potrwa długo. Zadzwonię tylko po doktora. Patrzyła, jak idzie do drzwi.
Jej
opuchnięte oczy były pełne łez.
— Proszę… — szepnęła stłumionym z bólu głosem. — Proszę, nie rób tego, Gorliwy…
proszę…
Wahał się przez chwilę, a potem wyszedł jednak i zamknął za sobą drzwi.
Doktor wchodził na schody prychając jak lokomotywa i roztaczając wokół siebie
odór whisky.
Miał na głowie melonik, do tego garnitur z tenisu, a w ręku trzymał brązową
lekarską torbę.
— Nie wiem, kto to zrobił — oświadczył Cliff otwierając drzwi. — Chcę tylko, by
pan
wiedział, że to nie ja.
Doktor w milczeniu wpatrywał się w Cliffa świńskimi oczkami.
— No to hop! — powiedział Cliff i zapalił światło.
Pokój był pusty. Łóżko było puste, narzuta gładka, nie wgnieciona. Cliff położył
rękę na
poduszce — była zimna.
— Mam nadzieję, że to nie jakiś żart — mruknął doktor i zdjął melonik. —
Słuchałem właśnie
ITMA*.
Cliff podniósł narzutę, ale kołdra pod nią również była chłodna. W łóżku z
pewnością nikt nie
leżał, przynajmniej dziś wieczorem. Wbił wzrok w doktora, nie wiedząc, co
powiedzieć.
— A więc nie ma jej, tej pańskiej przyjaciółki?
Cliff zaczął coś mówić, ale jego słowa zagłuszył huk załadowanej bombami
fortecy,
rozgrzewającej silniki, by wystartować pod wiatr.
Wszedł do domu i zawołał:
— Babsy! Wróciłem!
W salonie, na dywanie przed telewizorem, siedział ze skrzyżowanymi nogami mały
Pete i
oglądał kolejny odcinek serialu Howdy Doody.
— Cześć, synu. Jak leci?
Powiesił kapelusz na stojaku w korytarzu, obiema dłońmi sczesał do tyłu siwe,
krótko obcięte
włosy i poszedł do rozświetlonej popołudniowym słońcem kuchni. Babsy wałkowała
na
kontuarze ciasto, jej jasne włosy były związane chustką. Przy kuchennym stole
siedział szczupły
siwy mężczyzna w niezbyt pasującym do pogody zimowym garniturze i spoglądał na
rozłożone
przed sobą papiery. Kiedy Cliff wszedł, mężczyzna wstał. Cliff ze zdziwieniem
popatrzył na
Babsy.
— Nie mówiłaś, że spodziewasz się gości.
— Bo się nie spodziewała, kapitanie — odparł gość z lekkim angielskim akcentem.
—
Przyjechałem nie zapowiedziany, ale pańska przemiła żona pozwoliła mi zaczekać.
Cliff obszedł kontuar, objął Babsy ramieniem i pocałował ją.
— Coś złego się stało? — spytał. Siwy mężczyzna pokręcił głową.
— Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że jestem w trakcie działań mających
umożliwić
pewnemu duchowi osiągnięcie spokoju. Nazywam się Gerald Browne i jestem majorem
w stanie
spoczynku. Rozmawialiśmy kiedyś przez telefon, wiele lat temu.
— Jest pan ojcem Anne? — wykrztusił Cliff.
— Może powinniśmy porozmawiać na osobności?
— Nie… nie ma takiej… — zaczął Cliff, ale Babsy położyła mu dłoń na ramieniu.
— Dlaczego nie weźmiesz majora Browne’a na dwór? I tak muszę nakarmić Pete’a.
Wyszli do niewielkiego ogródka i usiedli na pomalowanej na biało huśtawce. Było
parne,
typowe dla Memphis popołudnie. Cliff poczęstował majora lucky strike’em, ale
gość odmówił.
— Anne powiedziała panu, że jedzie do Torquay, ale wcale się tam nie wybierała.
Została
zrzucona we Francji, by nawiązać kontakt z tamtejszym ruchem oporu i
zorganizować system
komunikacji.
— Została co? Anne? Przecież była jeszcze prawie dzieckiem!
— Chyba pan zapomniał, kapitanie Eager, że w tamtych czasach wszyscy byliście
prawie
dziećmi. Anne była radiotelegrafistką SOE*.
— Ale przecież widziałem się z nią dwa razy po jej wyjeździe! Przyjechała do
mnie dwa razy.
Oczy majora Browne’a zamgliły się smutkiem. Tak jak oczy Anne, miały kolor
deszczówki.
— Cóż, kapitanie, wtedy panu nie uwierzyłem, ale teraz chyba wierzę. Choć moja
córka była
bardzo dzielna, bała się aresztowania i śmierci. Uważała, że nigdy jeszcze tak
naprawdę nie żyła.
Nie miała nigdy kochanka. Dlatego, kiedy się poznaliście, była taka…
bezpośrednia. Zdawało jej
się, że musi w kilka godzin doświadczyć tego, na co potrzeba całego życia.
— Skąd pan to wie?
— Sześć tygodni temu władze francuskie przekazały mi jej pamiętnik, który pisała
zarówno
przed, jak i po aresztowaniu i uwięzieniu przez gestapo. Pańskie nazwisko
pojawia się tam wiele
razy. Kiedy ją torturowali, próbowała sobie wyobrażać, że to nie oni ją
torturują, ale pan.
Założyła sobie, że zniesie każdy ból, jeśli będzie on wynikiem namiętności i
miłości. Zniosła go
bardzo dużo — więcej, niż jesteśmy sobie w stanie obaj wyobrazić. Myślenie o
panu pozwalało
jej wytrzymać. Pisze, że w wyobraźni była nie w więzieniu w Amiens, a w pańskich
ramionach.
Tak a propos… do ostatniej chwili nie zdradziła żadnego szyfru ani nikogo ze
swoich towarzyszy
— do ostatniej chwili. Cliff musiał otrzeć oczy.
— Widziałem ją. Trzymałem ją w ramionach i nic nie rozumiałem — Ostatnim razem,
kiedy
przyszła, była tak skatowana, że nie mogłem tego znieść. Zostawiłem ją i
poszedłem po doktora,
a kiedy wróciłem, łóżko było puste. Zniknęła. Zdawało mi się, że…
— Pamięta pan, kiedy to było?
— Oczywiście. Tego dnia straciliśmy nad Niemcami sześćdziesiąt pięć latających
fortec.
Szesnastego października tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku.
Major Browne skinął głową.
— Tego samego dnia Anne po raz ostatni torturowano. Francuzi mówili, że
gestapowcy robili
jej niewyobrażalne rzeczy zapalonymi papierosami i wypalili jej na piersiach
swastykę. Kiedy
nadal nie chciała mówić, zastrzelili ją.
Major Browne dał Cliffowi małą brązową książeczkę o poplamionych i zniszczonych
okładkach.
— Proszę, kapitanie. Sądzę, że to należy do pana bardziej niż do kogokolwiek
innego.
W nocy, gdy Babsy już zasnęła, Cliff długo stał przy oknie sypialni i spoglądał
na posrebrzoną
światłem księżyca ulicę. W palcach obracał medalion ze świętą Katarzyną od Anne.
Ze świętą
Katarzyną, którą łamano kołem.
Właśnie zamierzał wrócić do łóżka, kiedy w głębokim cieniu pod przeciwległą
ścianą sypialni
dostrzegł jakąś postać. Może zresztą nie była to żadna postać, tylko szlafrok
Babsy wiszący na
haczyku na drzwiach…
— Jest tu kto? — zapytał bardzo cicho. Potem dodał: — Anne, to ty?
* Gra słów: — „eager” oznacza po angielsku „gorliwy”, „niecierpliwy” (przyp.
tłum.).
* It’s That Man Again — nadawany w latach 1939–1949 popularny radiowy serial
komediowy (przyp. tłum.).
* Special Operations Executive — Zarząd Operacji Specjalnych, brytyjska
jednostka wywiadowcza z okresu II
wojny światowej (przyp. tłum.).