10606
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 10606 |
Rozszerzenie: |
10606 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 10606 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 10606 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
10606 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
BUNT
BARNIM REGALICA
O AUTORZE
BARNIM REGALICA. Urodzony w 1964 r. w Szczecinie. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, historyk,
działacz polityczny, publicysta (m.in. "Najwyższego Czasu", "Gazety Polskiej KPN", "Nowego Państwa", "Frondy",
"Nowej Fantastyki", "Mad Pariadki"). Przebył daleką drogę ideowo-polityczną: od trockizmu i anarchizmu poprzez
"niepodległościowy socjalizm" PPS aż po prawicę. Był członkiem Rady Politycznej KPN. Od 1997 r. wydawca
kwartalnika metapolitycznego "Trygław", pierwszego polskiego pisma spod znaku Nowej Prawicy europejskiej.
Akcja cyklu opowiadań o społeczności liceum w Euroregionie Warty dzieje się na terenie dzisiejszej Polski w
bliskiej przyszłości XXI stulecia. Opowiadania, które obecnie publikujemy, miały wejść wraz z innymi do tomiku
prozy i publicystyki Regalicy zatytułowanego "Ołówek Razumowa". Jednak, już po podpisaniu umów, zbiorek
został dwukrotnie odrzucony i przez "Myśl Polską", i Wydawnictwo Von Boroviecky z powodów, jak podkreśla
autor, pozaliterackich.
ŻYCIE NAŚLADUJE SZTUKĘ
Dwa z siedmiu przedstawionych w tym tomiku opowiadań - "Spotkanie z Dagną" i "Listopad" - drukowałem w
marcu 1998 r. w miesięczniku "Nowa Fantastyka". Łamałem się pół roku, wiedziałem, że będzie awantura i była
awantura, Wojtek Orliriski m.in. publicysta "lewą nogą", zaatakował ostro Regalicę, pismo i mnie w "Gazecie
Wyborczej".
"Wyborcza...", pewnie nie tylko ona, ma ambicje ustalania tabu i nadawania tonu; pewne rzeczy nagłaśniamy inne
przemilczamy i w ten sposób przyspieszamy proces europeizowania paskudnych Sarmatów. Nie mam nic przeciw
Europie, wolę ją od Azji, ale nie chciałbym dołączać ekonomicznie do wolnej Europy (po sześciedzie-sięciu latach
oddzielenia) z bagażem cudzych kompleksów, neuroz i win na grzbiecie. A jest czego się bać. Polska stoi dziś nie
tylko przed perspektywą prostowanych bananów i sześciennych pomidorów (zatrutych dioksyną?), które mogą nam
narzucać urzędnicy z Brukseli, ale także przed cynicznym światem, który wypiera się wczorajszych grzechów,
skwapliwie przypisując je słabszym. Obok nagannego antysemityzmu, w którym wcale nie Polacy celowali, istnieje
dziś bowiem na świecie krzykliwy antypolonizm (przyprawiony krzyżofobią), w imię którego formułowane są
absurdalne pretensje i żądania.
Regalica przytacza, parodiuje, ośmiesza i doprowadza do absurdu ową retorykę pretensji. Wynika z niej, że młody
Polak, chrześcijanin, powinien się dziś czuć gorzej od młodego Niemca, Francuza, Amerykanina, nawet Rosjanina,
bo ma jakieś ciemne genetyczne wyssane z mlekiem matki grzechy przodków na sumieniu. Uważam, sądzi tak też
Regalica, że jest odwrotnie. Nasi ojcowie i pradziadowie zachowali się w sumie przyzwoiciej; a fakt, że niemiecka
skrucha jeździła mercedesem, zaś nasza syrenką nie powinien tu mieć żadnej mocy wybielającej. Nie pogodzeni z
historią i ze swym wizerunkiem oczach świata podzieliliśmy się na obozy prowadzące psychologiczne gry w winę i
rywalizujące o palmę męczeństwa - pisałem we wstępniaku do numeru z opowiadaniem Regalicy. Ateiści i
religianci, post - i antykomuniści, Żydzi i chrześcijanie, feministki i maskuliniści, homoluby i homofoby,
liberałowie i fundamentaliści, Europejczycy i Ciemnogodzianie - wszyscy wszystkim wystawiają dziś w Polsce
moralne rachunki.
Opowiadania Regalicy nie są wielką literaturą, ale jest to proza przewrotna, pełna socjologicznej wyobraźni. Proszę
pamiętać, że autor napisał te teksty przed wielką roczną z górą awanturą na Żwirowisku i przed tragikomicznym
wystąpieniem rabina Joskowicza przed Janem Pawłem II w Warszawie. Życie naśladuje życie? Czy sztuka zrzyna z
życia? Po ataku "Wyborczej..." nie straciłem żadnego z przyjaciół, zgłosiło się natomiast do "Nowej Fantastyki"
kilku dziennikarzy z prośbą o wywiady. Czy nic wam nie grozi, czy nie potrzebujecie pomocy? - oto ich pierwsze
pytania. Wtedy uświadomiłem sobie jak wielkim kulturowym grzechem byłoby odmówienie Regalicy druku jego
opowiadań.
Maciej Parowski
Warszawa, 7 lipca 1999 r.
1. AKADEMIA
Jakieś dwa tygodnie wcześniej polonistka powiedziała nam na godzinie edukacji obywatelskiej (była też naszą
wychowawczynią), że do szkoły przyjeżdża z wizytacją Artur Greiser, pełnomocnik Komisji Europejskiej na
Euroregion Warty. Mnie to nie zdziwiło - nasza buda ma opinię elitarnej, co oprócz zalet ma pewne wady - tę
zwłaszcza, że co i rusz musimy witać jakichś oficjeli. Ostatnio powieźli nas aż na most na Prośnie przy granicy z
Nadwiślańskim Euroregionem Warszawsko - Mińskim (NEWM), kiedy w Poznaniu składał oficjalną wizytę u
poprzednika Greisera W. J. Apuchtin, pełnomocnik Komisji Europejskiej ds. Oświaty przy rządzie NEWM.
Staliśmy na honorowym miejscu, zaraz za tymi od Laudera.
Wychowawczyni mówiła dalej, że w związku z wizytą zostanie zorganizowany konkurs na wypracowanie pod
tytułem Jak być dobrym patriotą swojego Euroregionu? i że nagrody ufundowało Biuro Pełnomocnika. Gdy
dowiedziałem się, że główną jest dyktafon, od razu pomyślałem o Ewie Kruk. Myślicie pewnie - jaki ma związek
wizyta i konkurs z Ewą? To oczywiste - wygrany dyktafon mógłbym ofiarować Ewie. Mówicie, że wcale nie jest
pewne, że z trzech klas pierwszych (wyższe miały własne konkursy) właśnie ja ją dostanę. Musicie wiedzieć, że
jestem jednym z najlepszych polonistów w szkole w naszych klasach, ja i Paweł idziemy łeb w łeb. W Ic jest
wprawdzie niezła z polskiego Isaura Kwiatkowska - w ogóle najwyższa średnia ocen, może dlatego że taka brzydka.
Gzy wszystkie brzydkie dziewczyny są inteligentne, a ładne - głupie? Czy może to jakaś prawidłowość?
Usiłowałem się kiedyś dowiedzieć na wyseksie, ale facet odparł, że zajmujemy się tu techniką, a nie filozofią. A
propedeutyka filozofii jest dopiero w trzeciej klasie. Trzeba się będzie nią ostro zająć. Choć np. ci od Laudera mają
ją od pierwszej - ale tam chodzi elita, z najwyższym IQ. A wracając - Isaura Kwiatkowska niczym mi nie mogła
zagrozić - od tygodnia była na zwolnieniu lekarskim i miała jeszcze drugie tyle - było jasne, że nie wystartuje do
konkursu. Wprawdzie zawsze się może zdarzyć, że po amfie ktoś napisze coś naprawdę dobrego, ale ja piszę dobrze
bez amfy. Tak że myślałem poważnie, żeby zawalczyć o ten dyktafon.
Wracając do domu zaszedłem na pocztę - mam ją po drodze, zresztą na naszym osiedlu wszędzie jest blisko. Mam
tam skrzynkę pocztową, gdzie odbieram Magazyn Historyczny - duży format z trudem mieści się w normalnej
skrzynce, zginają się rogi. Po przeciwnej stronie ulicy jest przystanek taxi i przy nim spotkałem Adama
Apfelbauma. Znaliśmy się jeszcze z podstawówki, to było zanim odzyskał swoją prawdziwą tożsamość i nazywał
się Jabłoński. Razem byliśmy w5wczas na kursie turystyki kwalifikowanej - bardzo tanim, bo sponsorowanym przez
Polsko - Rosyjskie Towarzystwo Krajoznawcze - Sekcję Przewodników im. I. Susanina. W PTTK jest drożej,
zresztą od jakiegoś czasu oddziału PTTK nie ma w naszym mieście.
Odkrycie swojej tożsamości przez Adama i jego powrót do korzeni było zwłaszcza dla mnie - dużym zaskoczeniem.
Bo co innego wiedzieć, że istnieją gdzieś wśród nas elementy kultury bratniej, tylekroć nas ubogacającej, a co
innego zobaczyć, że to ten kolega z klasy nas właśnie ubogaca. Ale po kolei - mogliście nie słyszeć, że Komisja
Odzyskiwania Dziedzictwa Biologicznego Fundacji Laudera rozszerzyła w zeszłym roku swoją działalność na ósme
klasy szkół podstawowych. Procedura jest (jak nam powiedziano) podobna do tej stosowane] w wypadku studentów
i licealistów - podlegają jej wszyscy ze średnią powyżej 4,1. Zebrano nas w gimnastycznej i kazano rozwiązywać
testy, no najróżniejsze. Następnego dnia kazali napisać wypracowanie i życiorys (z podaniem informacji o
korzeniach), a potem była rozmowa kwalifikacyjna. Po rozmowie wytypowano kilka osób do programu
indywidualnego i wśród nich był właśnie Jabłoński. I kiedy zdawał, to już do liceum Laudera. A ja byłem
zdziwiony, ponieważ wiedziałem, że jego pradziadek był w Armii Krajowej. Pamiętacie zapewne z lekcji historii -
nacjonalistyczna organizacja w epoce Zagłady współodpowiedzialna za Drugie Powstanie Warszawskie, które (nie
uzgodnione z sojusznikiem) doprowadziło do zniszczenia Warszawy i zagłady przebywających w niej licznych
niedobitków getta, których kierowana nacjonalistycznymi i ksenofobicznymi odruchami AK po prostu wytłukła.
Oczywiście nikt się go o to nie pytał, mało kogo interesują te sprawy. Ja też bym nie wiedział (chociaż z histry
jestem tak samo dobry jak z polskiego), ale kilka lat temu, niedługo po przyjęciu Programu Modernizacji, wpadłem
po coś do Adama. Drzwi do jego pokoju nie mogły się zamykać, bo jego ojciec właśnie pomalował je olejną i schły,
dlatego słyszałem dokładnie jak ojciec Adama rozmawiał ze swoim ojcem o tym, że zdjęli tabliczkę z nazwiskiem
"starego" (tak nazywali pradziadka) z jednego z placów w mieście. Bo - jak pewnie nie pamiętacie - jednym z
warunków przyjęcia nas do Unii (z jednoczesnym uzyskaniem krzyżowych gwarancji bezpieczeństwa ze strony
NATO i Rosji, co raz na zawsze zapewniło nam swobodny rozwój) było przyjęcie Programu Modernizacji. To
właśnie wtedy określono granice Euroregionów i kompetencje Pełnomocników Komisji Europejskiej. To wszyscy
wiedzą, ale wiązało się to też z modernizacją tradycji i kultury w ramach rządowego programu Tradycja dla
Przyszłości. Pewnie nie pamiętacie - program wyraźnie, zakładał przebudowę naszych "przestarzałych i
zaściankowych wzorów kultury w jednoczącej się Europy XXI w." Tradycja powinna ułatwiać nam wybranie
przyszłości, a tymczasem w naszej było bardzo dużo elementów ksenofobii, nietolerancji, etnocentryzmu, a nawet
najzwyklejszego szowinizmu. Nie można było tego tak zostawić, jeśli mieliśmy szybko wchodzić do struktur
europejskich. Jednym z elementów tego programu była rezygnacja z gloryfikacji instytucji faszyzujących i
skrajnych. No i Rada Gminy przypomniała sobie o tym pradziadku. Szybko zmieniono nazwę tego placu - przecież
gloryfikacja tendencji skrajnych mogłaby popsuć image naszego miasta, a on jest brany pod uwagę w ocenie
każdego wniosku o najgłupszą dotację, stypendium czy grant - wiedzą o tym nawet licealiści. I tylko tacy zacofani
faceci jak dziadek Adama mogliby mieć coś przeciwko.
- Jak w 90 przybijali nazwisko starego, to myślałem - tyle ma przynajmniej z tej wojaczki i pierdla, l taki c/z.... Ja
tak nie mówię, ja tylko cytuję dziadka Adama. Zresztą takie zaściankowe typy już wymierają. To jest typowy
ciemnogród - nie mają komputera, biorą bony z opieki społecznej i hołdują przesądom rasowym. To ostatnie wiem
na pewno, choć się do tego nie przyznają - wystarczyło popatrzeć tylko, jak spojrzał na nas ten dziadek, gdy
przyszliśmy do Adama pierwszy raz w mundurkach Młodzieżowej Ligi Antyrasistowskiej.
I nagle się okazało, że Adam należy do tej kultury, dzięki której, kultura Polski i całej Europy środkowej mogła się
w ogóle rozwijać. I to pomimo Zagłady i całego dziedzictwa antysemityzmu, ksenofobii, fanatyzmu religijnego i
ogólnej nietolerancji. Właśnie po to, abyśmy mogli wykorzystywać tę unikalną wielokulturowość naszego
społeczeństwa, działają takie instytucje jak Fundacja Laudera i jej Komisja, wyszukująca takich jak Adam i
kierująca ich do (specjalnie powołanej w tym celu) sieci Liceów Laudera. Czułem się dziwnie - byłem dumny, że to
mój kumpel, ale trochę mu zazdrościłem.
Mówcie co chcecie, to musi być krew - to znaczy genotyp. Może gadam głupoty, ale na jakiej innej podstawie to się
odzywa u ludzi, którzy me zachowali żadnej tradycji rodzinnej swojego pochodzenia, jak u Adama? Zresztą,
przesłanki na to można znaleźć w literaturze. Pochodzenie Mickiewicza jest powszechnie znane, ale np. taki
Kaczmarski - wszyscy go przerabialiśmy w ósmej klasie. Nie chodzi mi o takie klasyczne tematy wypracowań jak
np. Transformacja romantycznego wzorca miłości w piosence "Mufka"JKaczmarskiego albo Tragizm losów
członków KPP na przykładzie " Opowieści pewnego emigranta " czy wreszcie "Ballada o spalonej synagodze " jako
przykład krytyki polskiego szowinizmu. Otóż na krótko przedtem, kiedy zrażony panującą wówczas w kraju
rodzinnym atmosferą polskiej ksenofobii i zaściankowości wyjechał do Australii, udzielił wywiadu, który wyszedł
w formie książkowej jako Pożegnanie Barda. I tam stwierdza czarno na białym; Był to nawet pewnego rodzaju
snobizm przyznawać się do jakiejś, choćby najmniejszej kropli żydowskiej krwi w żyłach. I dale] o tym, jakie to
miało znaczenie dla jego twórczości. Czyli, że jednak krew jest najważniejsza.
No więc spotykam Adama przy postoju i z miejsca mówię mu o konkursie. Taki byłem napalony, że chciałem się z
kimś podzielić tą informacją i przede wszystkim nadzieją na dyktafon. Wydawał się lekka zdziwiony - chociaż
niewiele mogłem wyczytać zza jego grubych okularów - oni jeszcze nie wiedzieli, w jakiej formie będą witać
pełnomocnika. No ale oni mają zawsze osobne programy.
No więc jak być dobrym patriotą swojego Euroregionu? Każde wypracowanie powinno mieć wstęp, rozwinięcie i
zakończenie. Nie ma sensu na wstępie pisać, co to jest Euroregion i kiedy powstał -słowem powtarzać własnymi
słowami encyklopedię powszechną. Tak robią słabi uczniowie, aby prześlizgnąć się po temacie. Na początku
wyliczyłem sobie w punktach, co jest treścią nowoczesnego patriotyzmu. A zatem:
a) wspieraj wielokulturowość Euroregionu, w którym mieszkasz,
b) myśl globalnie, działaj lokalnie - staraj się aby Twoja Mała Ojczyzna była najbardziej podobna do europejskiego
wzorca, kompatybilna z nim - można to ująć krócej - bądź kompatybilny z Brukselą!
c) niszcz nazizm - nie wymaga komentarza, byłem nawet w podstawówce drużynowym Młodzieżowej Ligi
Antyrasistowskiej,
d) zwalczaj ksenofobię, nacjonalizm, szowinizm, ciemnogród i nietolerancję - jw.,
e) otwarty katolicyzm - warunkiem budowy społeczeństwa otwartego w naszym Euroregionie.
Tu się nieco zawahałem - wprawdzie od czasu, gdy prymasem został Arkadiusz Nowak, Kościół szalenie się
zmodernizował, i nie chodzi mi tylko o te msze w Internecie, niemniej - pozostał instytucją z ducha feudalną. Ale
zdecydowałem to pozostawić - w końcu po to jest prowadzony dialog z katolicyzmem, aby mógł wyeliminować on
z siebie przeżytki feudalno-autorytarnej atmosfery i dostosował się całkowicie do wymogów współczesności.
Trzeba więc robić czasowe ustępstwa na rzecz dialogu. Jak zacząć? Moim zdaniem najlepiej wybrać którąś z dwóch
metod - bierzemy jakiś szczegół i wyciągamy z niego ogólne wnioski, albo wychodzimy od jakiejś ogólnej zasady.
Obie mają swoje zalety, ale wolę to drugie - łatwiej jest posłużyć się jakimś ogólnym cytatem. No to zaczynamy.
Od 1989 r. kiedy społeczeństwo tego kroju rozpoczęło siinj trudny i znaczony wieloma przeciwnościami, niemniej
jednak konsekwentny, pow/ót do Europy, dokonał się na tej drodze olbrzymi postęp. Z perspektywy czasu możemy
powiedzieć, że byłby on niemożliwy bez instytucji Euroregionów i koordynacji współpracy między nimi. Jednak
właściwe ich funkcjonowanie - a zatem i korzyści jakie one dają - byłyby niemożliwe bez modernizacji sfery
kultury. Obejmuje ona także transformację tradycyjnego modelu patriotyzmu, w kierunku form właściwych dla
jednoczącej się Europy. , Teraz bierzemy szerszy oddech przechodząc do rzeczy.
Modernizacja wspomniana wyżej musiała objąć tradycyjne pojęcie patriotyzmu związane przebrzmiałymi XIX-
wiecznymi wzorcami, i dostosować je do realiów) okresu transformacji. W rezultacie otrzymaliśmy współczesną
formułę patriotyzmu funkcjonującą w naszym postmodernistycznym społeczeństwie. Na jej treść składają się... l
dalej już z górki, wg listy jaką wcześniej zestawiłem. Rozwinąłem je na jakieś 3 strony, a teraz zakończenie.
... Przedstawiony powyżej zarys, z racji wymogów formalnych, pozwala tylko ogólnie nakreślić odpowiedź na
postawione w tytule pytanie. Jestem przekonany., że moje pokolenie - wolne od lęków i fobii poprzednich -
wykorzysta szansę, jaką jest możliwość życia w wielokulturowym Euroregionie Warty., Wierzę, że Euroregion jest
moją przeszłością.
Osobisty akcent w pewnego typu wypracowaniach dodaje wiarygodności, autentyzmu, można też to przejmująco
odczytać odpowiednio zmodulowanym głosem. Przepisując na czysto dokonałem ostatnich poprawek, zrobiłem xero
i włożyłem do koperty, oznaczając tekst godłem, zgodnie z wymogami konkursu. Byłem dobrej myśli.
Akademia zaczęła się jak zwykle z lekkim opóźnieniem. Zaskoczyło mnie, że na sali zjawiła się liczna delegacja od
Laudera - to zwykle my robimy tłum przy tego typu okazjach. No ale sytuacja była wyjątkowa - ktoś taki jak
Pełnomocnik Komisji Europejskiej rzadko odwiedza nasze miasteczko, a o Greiserze wiadomo było, że bardzo dużo
pracuje w swojej rezydencji w Poznaniu w zabytkowym zamku cesarza Wilhelma.
Wreszcie weszli, zajmując miejsca na podium witani oklaskami. Można powiedzieć, że w naszej sali gimnastycznej
zebrała się prawie cała elita miasta. Greiserowi towarzyszył przedstawiciel rządu Euroregionu, którego nie
rozpoznałem, burmistrz i przewodniczący Rady Gminy, wraz z przewodniczącym Rady Powiatu. Obecni byli też
inni ludzie ze świecznika - naczelnik administracji (a zarazem szef miejskiego koła Unii Wolności), komendanci
policji i Straży Miejskiej, radni. Lokalne sfery biznesu reprezentowali dyrektor miejskiego McDonalda, miejskiej
sieci "Globi", przedstawiciel "Nestle" i szef miejskiego salonu BMW. Wśród przedstawicieli prasy młodym
wiekiem wyróżniał się powiatowy korespondent "Jidełe - ogólnopolskiego pisma młodzieży żydowskiej i jej
przyjaciół". Naturalnie nie mogło zabraknąć sfer kultury - był prezes Klubu Inteligencji Katolickiej im. Ks.
Tischnera, dyrektor powiatowego przedstawicielstwa Instytutu Goethego, prezes miejskiego oddziału Towarzystwa
Antropozoficznego, dyrektor powiatowego biura Fundacji im. Eberta (i zarazem szef koła PPS w naszym mieście)
oraz dyrektor takiegoż biura Fundacji im. Adenauera, jednocześnie pełniący funkcję prezesa koła Partii
Konserwatywnej. Jego nienaganny garnitur wyróżniał się nawet w takim towarzystwie z lekka staroświecką
elegancją. Zauważyłem, że chusteczka w kieszeni garnituru miała monogram wyszywany ręcznie - zadbał o taki
szczegół. Kiedy przechodził obok mnie dostrzegłem jeszcze, że w klapie miał wpięty matowy symbol cyrkla i kielni
- chyba zawodowy, bo używał tytułu inżyniera.
Po powitaniu przez dyrektora pełniącego funkcję gospodarza, głos zabrał Greiser. Mówił, że z radością patrzy
młode pokolenie mieszkańców Euroregionu Warty - będących przyszłością tak swojej małej ojczyzny, jak i całej
zjednoczonej Europy. Funkcja jaką wykonuje jest dla niego nie tylko pracą, lecz także służbą dla idei europejskiej, o
której urzeczywistnieniu marzyły pokolenia najlepszych synów Starego Kontynentu. Wspomniał też o swoich
związkach rodzinnych z Euroregionem Warty - widownią wielowiekowych kontaktów polsko-niemieckich. Nasze
pokolenie ma tę szansę, że może rozwijać się nie tylko bez wojny, ale nawet bez poczucia zagrożenia, dzięki
wspólnej europejskiej polityce zagranicznej j i obronnej, która wypracowała historyczny kompromis z Federacją
Rosyjską, biorącą dobrowolnie współodpowiedzialność za bezpieczeństwo wschodniej ściany naszego wspólnego
europejskiego domu. Z kolei zagrażające kontynentalnej spoistości demony etnocentryzmu, rasizmu, szowinizmu i
ksenofobii zostały skutecznie zniwelowane dzięki współdziałaniu instytucji europejskich, a zwłaszcza: Komisji
Europejskiej, Parlamentu Strasburskiego, Fundacji Sorosa i Interpolu. Zaś w wyniku wspólnej polityki gospodarczej
Unii pakiet towarów, które można dostać za bony opieki społecznej, będzie wkrótce rozszerzony.
Ja oczywiście streszczam, jego wypowiedź miała wiele wątków Kiedy przebrzmiały oklaski, przyszła kolej na cześć
artystyczną. Byłem przekonany, że wystawi się coś z klasyki: Tuwim, Stryjkowski, Szymborska, Woroszylski,
Szczypiorski - albo recytacja, albo inscenizacja tekstu. Zrozumiałe, że zostanie wykorzystane też coś z bogatszej
przecież literatury światowej. Byłoby to zresztą zgodne z ogólną tendencją rozwojową, zmierzającą do zaniku
zaściankowych literatur zakompleksionych w swoich fobiach przez to prawie nieprzekładalnych, nawet dla pokoleń
późniejszych (nic mówiąc już o przekładach na języki obce). Skąd o tym wiem - Adam pożyczył mi klasyczny już
tekst Dirigi Kunin "Zanik literatury polskiej, jako warunek konieczny jej europeizacji.", w którym ta wybitna
teoretyk literaturoznawstwa i feminizmu jeszcze pod koniec zeszłego wieku ewokowała to zjawisko.
Wybór tekstów na naszą akademię był niebanalny i dowodził ambicji - chór licealny wykonał "Anatewkę" ze
"Skrzypka na dachu", każdy to znał, ale wymaga to pewnych umiejętności. Jestem pewien, że nawet chór od
Laudera nie wykonałby tego lepiej - oni chyba też byli tego samego zdania, bo patrzyli na naszych z mieszaniną
zazdrości i uznania. Chór jest w ogóle wizytówką naszego liceum, kiedyś jeździł nawet do Mannheim, nie mówiąc
już o lokalnych imprezach muzycznych. Potem Kowalski z III a wykonał monolog Fausta - co było dobrze
pomyślane - raz że bardzo trudne a facet ma prawdziwe zdolności aktorskie, a w dodatku był najlepszym klasowym
germanistą.
Wreszcie dyrektor ogłosił, że "mamy tu jeszcze jedną miłą uroczystość", przypominając zebranym o konkursie... "W
wyniku współzawodnictwa klas pierwszych z liceów naszego miasta ..." w tej chwili zmroziło mnie w środku - w
naszym mieście są tylko dwa licea! My i Lauder! Nic mi nie wiadomo, że mam konkurować z najlepszymi
polonistami dysponującymi w dodatku najwyższym IQ. Stało się oczywiste, że nie mam szans, jeszcze zanim
zobaczyłem Adama Apfelbauma podchodzącego do podium, by z rąk Greisera odebrać główną nagrodę. Drgnąłem,
gdy wywołano moje nazwisko - zająłem trzecie miejsce otrzymując pięknie wykonany dyplom z pieczęcią i
podpisem Pełnomocnika. Też się przyda, bo liczy się do ogólnej klasyfikacji na koniec roku, ale w tym wypadku nie
o to mi chodziło. .. Tylko dlaczego Adam nie powiedział mi wtedy, że oni także biorą udział w konkursie? Wiedząc,
że mam nikłe szansę, podszedłbym do tego na luzie. Teraz myślę, że jednak miał rację - jak bym się me sprężył
licząc na pierwszą lokatę, to me załapałbym może nawet trzeciej i dyplomu. A dyplom polepsza średnią - Adam
domyślił się tego, lubi mnie i dlatego wtedy milczał, przewidując rozwój wydarzeń - oni mają przecież najwyższe
IQ.
"Najwyższy Czas" nr 51/52 1996 r.
2. JAK EUROPEIZOWAŁEM MOJĄ KUCHNIĘ
...A więc chcielibyście wiedzieć, jak o mały włos nie wylano mnie z Młodzieżowej Ligi Antyrasistowskiej?
Zacznijmy od tego, że dzięki wspólnej polityce rolnej Unii Europejskiej przejściowe trudności zaopatrzeniowe na
rynku mięsnym ulegają systematycznemu przezwyciężeniu: od zeszłego roku talony na żywność dla korzystających
z opieki społecznej opiewają już na 2 obiady mięsne tygodniowo, co najlepiej świadczy o sukcesie, jakim było
dostosowanie naszego rolnictwa do standardów europejskich. Sukces ten byłby zapewne jeszcze większy, gdyby nie
konserwatywne nawyki oraz przesądy żywieniowe kultywowane w nie dokształconych środowiskach tego kraju.
"Przejawy" kultywowania tych w najwyższym stopniu szkodliwych nawyków zaznaczyły się też wśród uczniów
naszego liceum..."- tak mniej więcej napisano w protokole zebrania koła licealnego MLA poświęconego mojej
sprawie. A ja naprawdę nic jestem żadnym Ciemnogrodem, ja po prostu lubię schabowego.
Może lepiej po kolei. Odkąd celem dostosowywania naszej rzeczywistości społeczno - gospodarczo - kulturalnej do
norm Unii Europejskiej przyjęto Program Modernizacji, mający całościowo rozwiązać wszystkie problemy
związane z implementacją norm europejskich, co jakiś czas dawała się poznać jego wielostronność. Dotyczył on
dziedzin tak, zdawałoby się, odległych jak nazewnictwo ulic czy przepisy kulinarne. W pewnym sensie te ostatnie
zwłaszcza okazały się istotne, gdyż utrudniały przezwyciężenie przejściowych trudności zaopatrzeniowych.
Trudności były głównie efektem konserwatywnego uporu chłopów (producentów rolnych, jak mnie zawsze
poprawia Adam Apfelbaum) wobec niezbędnych zmian dostosowawczych w ramach Programu. A do tego doszły te
powszechnie znane nieeuropejskie nawyki żywieniowe, nadmierne spożycie mięsa i masła, w masowej skali
wywołujące określone negatywne skutki gospodarcze, nie mówiąc już o skutkach zdrowotnych. Nic więc dziwnego,
że Komisja Europejska i jej Pełnomocnik na Euroregion Warty nie mogli tego ot tak zostawić. No i nie zostawili.
Wprowadzenie wegetariańskich stołówek w policji czy innych zakładach pracy i urzędach państwowych nie
przedstawiało większych trudności - wystarczyło polecenie służbowe z Biura Pełnomocnika (było to jedno z
pierwszych zarządzeń Artura Greisera, który właśnie w tym czasie został Pełnomocnikiem Komisji Europejskiej na
Euroregion Warty). W wypadku instytucji samorządowych potrzebna była prośba do burmistrzów i wójtów, wsparta
dodatkowo pismem z lokalnego przedstawicielstwa Fundacji Stefana Batorego, że udział w Programie Europeizacji
Nawyków Żywieniowych (tak nazwano tę część Programu Modernizacji) będzie brany pod uwagę przy ocenie
wniosków o dotację albo grant. Wsparły program liczne organizacje pozarządowe, nawet Młodzieżowa Liga
Antyrasistowska, choć to, zdawałoby się, nie jej temat. Do dziś mam egzemplarz "Nigdy Więcej" (organ
Centralnego Komitetu MLA) z hasłem MIĘSO TO FASZYZM na okładce.
Żeby jednak wykorzenić szkodliwe nawyki kulinarne tam, gdzie było ich właściwe siedlisko - w przeciętnych
rodzinach mieszkańców naszego Euroregionu - potrzebna była poważna akcja uświadamiająca. Naturalnie objęła
ona także nasze liceum. Jeszcze przed przejściem naszej stołówki na dietę bezmięsną i niskotłuszczową
zorganizowano w klasach cykl pogadanek na temat szkodliwości jedzenia mięsa i tłuszczów, przynajmniej w
ilościach zwykle u nas spożywanych. Na te odczyty do naszego miasteczka specjalnie przyjechał docent z
poznańskiej filii Viadriny (dawny Uniwersytet Adama Mickiewicza, zaznaczam to, bo jeszcze czasem z nawyku
używa się tej nazwy). O ile wiem, był pojedynczy taki wypadek w miasteczku - podstawówkom zrobiły odczyty
nauczycielki biologii, w instytucjach samorządowych - nasza biologiczka (nota bene mająca doktorat), a dla swoich
członków osobne spotkanie z nią zorganizował miejscowy Klub Inteligencji Katolickiej im. ks. Tischnera. O
audycjach w telewizji i artykułach w prasie chyba nie muszę wspominać.
Jak tylko spotkałem Adama Apfelbauma, pochwaliłem mu się tym naszym docentem - z ukrytą intencją
dowiedzenia się, jak też Liceum Laudera rozwiązało problem uczestnictwa w Programie. Koniec końców taki
docent to jest jakiś pomysł, gdyby wpadli na gorszy, to punkt dla nas. Cicha rywalizacja między oboma liceami w
miasteczku jednak się odbywała. Dość mocno się więc zdziwiłem, kiedy Adam powiedział mi, że licea Fundacji
Laudera w ogóle nie biorą udziału w Programie. Widząc moją minę wyjaśnił, że Komisja Odzyskiwania
Dziedzictwa Biologicznego przy Zarządzie Fundacji Laudera już dawno przewidziała problem nawyków
żywieniowych: wszystkich uczniów liceów Laudera obowiązuje kuchnia koszerna, która od tysiącleci samoistnie
rozwiązała problem zdrowego żywienia - bo jest po prostu najzdrowsza. Chyba nadal miałem minę trochę nijaką.
Adam popatrzył na mnie przez chwilę, po czym udowodnił, że zawsze byliśmy kumplami - zaprosił mnie do
stołówki swojego liceum. Jak stwierdził zawsze zostaje mu kilka wolnych talonów na obiady - do dziś nie wiem,
czy mówił tak dlatego, abym się nie krępował. Obiad był trzydaniowy; na drugie danie był kotlet z gęsi - no nie
wiem jak wam powiedzieć, po prostu czysta poezja.
Wprawdzie mięso to faszyzm, ale mięso w stołówce koszernej to chyba nie? Sama stołówka była też urządzona
znacznie lepiej niż nasza - drewniane stoły i takież krzesła nakryte skórą, stylowe mosiężne stojaki do przypraw na
każdym stole, nawet serwetki były w lepszym gatunku. Na jednej ze ścian uwagę przyciągał oryginalny fresk (nie
fototapeta) przedstawiający nadanie praw społeczności żydowskiej przez księcia kaliskiego Bolesława Pobożnego w
1264 roku. Jak pamiętacie z lekcji historii, zdarzenie to ułatwiło wymianę kulturową i przyczyniło się do
dynamicznego rozwoju Euroregionu Warty w następnych stuleciach.
Po obiedzie wypiliśmy kawę, bardzo aromatyczną - Adam mówił, że Fundacja specjalnie sprowadzają dla swojej
sieci liceów. No było po prostu rewelacyjnie - dawno nie zdarzyło mi się tak dobrze i kulturalnie zjeść. Szkoda, że
nie mam takiego pochodzenia jak Adam.
Nie pamiętam, kto pierwszy rzucił pomysł konkursu na potrawę europejską. W ramach zajęć praktycznych
oczywiście uczymy się podstaw gotowania i technologii żywienia i właśnie na tych zajęciach padła propozycja, aby
w klasach trzecich zorganizować konkurs zwłaszcza że te zajęcia wtedy kończymy i byłaby okazja pokazać,
czegośmy się nauczyli. Każdy miał przygotować jakąś potrawę europejską - ale zarazem spełniającą kryteria
Programu, tzn. bezmięsną, niskotłuszczową i ekologiczną. Ten ostatni warunek był rozpisany na szereg
podpunktów, takich jak stopień zużycia energii przy jej przygotowaniu czy łatwość utylizacji odpadów. Nie
chodziło tu zatem o potrawę z jakiejś konkretnej kuchni któregoś z krajów Europy, ale o taką która spełnia ogólne
kryteria europejskości nakreślone w Programie. A więc ramy, w jakich trzeba było się zmieścić, dawały pole dla
własnej inwencji. Aby nikt się nie wykręcił np. sałatką z kiwi, spełniającą wyżej podane kryteria europejskości,
regulamin konkursu zaznaczał, że ma to być potrawa obiadowa.
W domu moi starzy podeszli do konkursu z pełnym zrozumieniem. Był to zresztą warunek mojego w nim startu, bo
mówiąc szczerze - jeść to ja lubię, ale gotować - nie bardzo. Matka początkowo chciała ugotować coś z potraw
koszernych (miała niezły wybór przepisów w książce "Poznajmy wielokulturowość kulinarnych tradycji
mieszkańców Euroregionu Warty", która się niedawno ukazała), ale postanowiliśmy wymyślić coś bardziej
oryginalnego. Powstało połączenie karpia po żydowsku z kartoflami i dodatkiem oliwek, które chyba na stałe
zagościły na naszym rynku. Matka zapakowała to wszystko, po czym zaczęła przygotowywać schabowego. "Musisz
przecież zjeść coś konkretnego, jak wrócisz z konkursu" - powiedziała, dodając jeszcze, że zostawia to w
plastikowych pojemnikach w lodówce, do wzięcia jutro, bo wyjeżdża służbowo na cały dzień.
Rano spieszyłem się bardzie] niż zwykle - konkurs może nie był szczególnie ważny, ale jednak budził emocje.
Każdy z konkursów organizowanych przez szkołę lub władze oświatowe Euroregionu dawał określoną liczbę
punktów - po ich rocznym podsumowaniu okazałoby się, że jest to prawie czwarta część punktacji ogólnej. Poza
tym zaangażowanie we wszelkiego rodzaju konkursy i akcje liczyło się do oceny ze sprawowania.
Szybko się więc spakowałem i poszedłem do szkoły, gdzie w sali gimnastycznej na przygotowanym stole
zostawiłem pojemnik wraz z kopertą z przepisem i nazwiskiem. W tle wielkiego transparentu z hasłem
"Zintegrowana Europa, zintegrowane społeczeństwo, zintegrowana kuchnia" siedziała już komisja konkursowa w
składzie: biologiczka, wuefmen, biolog z Liceum Laudera, ktoś z rady rodziców i Ziutek - jako przewodniczący
licealnego koła MLA. Zostawiłem pojemnik i wyszedłem; niedługo potem, jak opowiadał mi Ziutek, rozpoczęło się
komisyjne otwieranie pojemników (to biologiczka) i kopert (odczytywał je wuefmen). Biologiczka otwiera mój
pojemnik, podczas gdy ten ostatni nie patrząc odczytuje zawartość koperty "karp, kartofle, oliwki...."
- Ależ to nie przypomina karpia - zawołała piskliwym głosem nasza pani od biologii, wyjmując widelcem z
pojemnika obrumieniony kotlet schabowy. Domyślacie się co było - w pośpiechu musiałem wziąć nie ten z dwóch
identycznych pojemników w lodówce - ale ile się z tego musiałem tłumaczyć. Bo po pierwsze weź przekonaj
wszystkich, że to nie była prowokacja jak to chciał zasugerować przedstawiciel Liceum Laudera. Po drugie - Ż3
wprawdzie nie prowokacja, ale kotlet schabowy nadal pozostaje soczystym faktem. Czyli znowu ...działacie kolego
w MLA, w rocznicę Nocy Kryształowej niesiecie sztandar szkoły w pochodzie i nawet artykuł o tradycjach wałki z
polską nietolerancją napisaliście do gazetki szkolnej, a takiej prostej rzeczy jak konserwatywne nawyki żywieniowe
nie potraficie przezwyciężyć. Tak mniej więcej wypowiadał się pewien debil z Ic na zebraniu koła MLA
poświęconym między innymi mojej sprawie. Miało ono "wyciągnąć wnioski organizacyjne", co mogło wiele
znaczyć, do wywalenia z MLA włącznie - a wtedy to już naprawdę miałbym przechlapane. I wówczas objawił się
geniusz organizacyjny Ziutka, który jako przewodniczący koła prowadził zebranie. Ustalając porządek obrad moją
sprawę umieścił na końcu, wcześniej pod pozorem braku czasu i trudności organizacyjnych nie dopuszczając do
zebrania nadzwyczajnego, które zajęłoby się tylko jednym tematem, moim mianowicie. Następnie tak pokierował
posiedzeniem, żeby na omówienie mojej sprawy było jak najmniej czasu, co ułatwiło dyscyplinowanie mówców -
zwłaszcza tych, co mnie atakowali. Po prostu przewlekał wszystkie punkty uprzednie, w czym pomagał mu inny
kumpel, który odnalazł jakieś nieścisłości w protokole z poprzedniego zebrania, jak raz w tej chwili wymagające
wyjaśnienia. Nie muszę dodawać, że kumpel był umówiony, a protokołów z zebrań i tak nikt nie czyta po ich
sporządzeniu, niemniej w porządku obrad jest zawsze punkt o ich przyjęciu, w drodze głosowania. Potem jeszcze
jakieś wnioski formalne - demokracja, jak wiadomo, jest trudną sztuką i dlatego uczymy się jej już w szkole. A
Ziutek był pojętnym uczniem, tak że po głosie krytycznym faceta z I c padła długa mowa, żeby mnie łagodnie
potraktować, a zaraz potem ktoś zgłosił wniosek formalny o zamknięcie dyskusji z powodu późnej pory i
przystąpienia do głosowania nad ukaraniem mnie w drodze nagany, będącej karą dość papierową. To przeszło, ja na
zakończenie palnąłem taką samokrytykę, że będę nawyki konserwatywne tępił w ramach wałki o społeczeństwo
otwarte i wielokulturowe, i że się w ogóle postaram. Na tym się skończyło, a mogło być o wiele gorzej.
Moi starzy tak się tym przejęli, że postanowili: od tej pory żadnych schabowych dla gości ode mnie z liceum - tylko
ekologiczny szpinak z jajkiem. I budyń ze szpinaku na deser do kawy (coś takiego jest możliwe). No chyba, że
przyjdzie Ziutek...
"Trygław" nr 2/1998
3.SPOTKANIE Z DAGNĄ
Dagna Sztokfisz była z rodzaju tych dziewczyn, które zawsze mi się podobały. Niewysoka brunetka, krótko
ostrzyżona, z wyrazistym biustem, opiętym czarną skórzaną kurtką. Jej cera (pozostałość po przodkach?) była jakby
przydymiona, coś jak wędzony ser. Nie znałem jej, zanim nie zaczęły się u nas przygotowania do wyboru patrona
naszej budy.
Jakoś tak się złożyło, że liceum nie posiadało jeszcze patrona. Może dlatego, że było jedynym w miasteczku.
Oprócz Liceum Laudera - ma się rozumieć, które jest w każdej siedzibie powiatu. W trzeciej klasie wychowawczyni
przeprowadziła sondaż (podobny robiono zresztą we wszystkich klasach), kogo chcielibyśmy mieć za patrona. Rada
Pedagogiczna postanowiła to ustalić po konsultacji z uczniami licząc, że może om wpadną na jakiś pomysł. Wbrew
pozorom bowiem sprawa nie była błaha.
Otóż dobry patron dawał możliwość wejścia do Federacji Liceów im. Patrona - federacje takie powstały w ramach
wdrażania Programu Modernizacji. Dotyczyło to nie tylko szkół, których patronami były osoby, lecz także
instytucje, a nawet byty abstrakcyjne. Na przykład do jednej z atrakcyjniejszych należała Federacja Liceów im.
Przyjaźni Polsko-Niemieckiej. Trzeba zaś, byście wiedzieli, że uczestnictwo w danej Federacji wiązało się z
określonymi korzyściami. Był nawet specjalny fundusz przy Rządzie Euroregionu, powołany ze środków Komisji
Europejskiej. Nazywało się to chyba "Program Międzylicealny - Dialog Społeczny" czy jakoś tak.
Korzyści były rozmaite. Istniał nawet ich ranking. Do najbardziej oczywistych należało uczestnictwo w wymianie
młodzieży, ale tu prym wiodły licea językowe. Zresztą o nadaniu imienia patrona szczególnie atrakcyjnego (na
przykład ekskluzywna Federacja Liceów im. Przyjaźni Polsko-Izraelskiej) współdecydowała ambasada danego
kraju, a wątpię, by nasz dyrektor miał aż takie wejścia. Kilku najbardziej popularnych patronów miało instytucje
swojego imienia (albo też oficjalnie reprezentujące idee, które rozwijali). Tak więc nad dość popularną Federacją
Liceów im. A. Michnika oficjalny patronat sprawowała Fundacja Sorosa, co było naprawdę dobrym układem.
Nagrody jakie dostawali tam prymusi, były o wiele wyższe niż przyznawane przez biuro Pełnomocnika. To samo
dotyczyło Federacji Liceów im. Sorosa, z tym, że patronująca im Fundacja Społeczeństwa Otwartego już w zeszłym
roku ogłosiła zamknięcie listy liceów tej federacji. Chętnych było sporo, a ich środki, choć wielkie, nie były
przecież nieograniczone.
Następnego dnia po lekcjach spotkaliśmy się w MLA-skalni jak najczęściej nazywano pomieszczenie szkolnego
koła Młodzieżowej Ligi Antyrasistowskiej. Nazwa była trochę złośliwa, ale jakoś tak się utarła, a mówiąc między
nami (kiedyś zwrócił na to uwagę Adam Apfelbaum), brzmiała lepiej niż "harcówka", budząca niepotrzebne
skojarzenia.
Nasze licealne koło MLA liczyło kilkadziesiąt osób, z tym, że aktywnych było może z 10, co stanowiło przeciętną w
Euroregionie Warty. Z tego, co wiem, większość kół MLA nie robiła prawie nic poza prenumeratą "Nigdy Więcej"
(centralny organ MLA), akademią w rocznicę Nocy Kryształowej i wycieczką do Oświęcimia.
- Bez jaj, musimy mieć patrona! - zagaił Ziutek, jak zwykle bezpośrednio. - I to musi być patron taki... po byku - I
wykonał nieokreślony ruch ręką, spotykając się jednak z pełnym zrozumieniem zebranych. Co tu dużo gadać, nasze
miasteczko nigdy nie należało do specjalnie zamożnych. A od czasu, gdy Ziutkowi umarła matka, to już u niego się
całkiem nie przelewało, zwłaszcza że rodzina była wielodzietna (miał jeszcze brata i siostrę) i nie mogła korzystać
ze wsparcia Rządowego Funduszu Planowania Rodziny. Pomoc federacji w staraniach o stypendium mogła więc
być naprawdę znacząca. Szczególnie, że przy każdej z nich istniało Koło Seniorów. Zaczęliśmy więc przyglądać się
federacjom pod tym kątem.
Instytucje i osoby, których patronat wymagałby zgody jakiejś ambasady, odrzuciliśmy od razu - za dużo zachodu.
Najbardziej popularne też skreśliliśmy - ich federacje raczej broniły się przed napływem nowych członków. Odpadli
więc nie tylko Michnik czy Soros (nie mówiąc już o Przyjaźni Polsko-Izraelskiej), lecz także Drawicz, Frasyniuk,
Kuroń, Szymborska, Szczypiorski, Tischner, Turowicz, Woroszylski. Z innych przyczyn odpadł też Kelles-Krauz -
zasobna fundacja jego imienia patronowała ściśle określonej liczbie liceów, od lat tych samych. Było kilku
patronów niemieckich, nie wymagających akceptacji ambasady. Po bliższym zbadaniu (posłużyliśmy się w tym celu
internetowym spisem szkół średnich Euroregionu), okazało się, że ci bardziej znani: Boli, Goethe, Grass, Heine,
Mann, Schiller są już obstawieni. Ci zaś mniej znani nie patronują licznym i wpływowym federacjom.
Po kilku godzinach byliśmy już dosyć podłamani. Ktoś nawet rzucił myśl, aby patronem zrobić kogoś z wielkich
Rosjan: Tołstoja, Dostojewskiego (możliwość darmowych wycieczek do Omska i Pustelni Optyńskiej), Sołżenicyna
czy Gumilowa, co było już propozycją nader rozpaczliwą. Federacje liceów z tymi patronami funkcjonowały przede
wszystkim w Euroregionie Nadwiślańskim i dawały jakieś możliwości głównie przy ubieganiu się o miejsca w
tamtejszych szkołach wyższych.
Większość z nas jednak chciała studiować albo w naszym Euroregionie (najczęściej w poznańskiej filii Yiadriny),
albo w uczelniach Euroregionów Śląsk i Pomerania. Nie pamiętam, kto pierwszy zaproponował, aby zwrócić się do
samorządu uczniowskiego Laudera. Niech coś doradzą, w końcu ostateczną decyzję i tak podejmie Rada
Pedagogiczna. Ziutek miał ustalić termin. Trochę zabałaganił, ale w końcu umówiliśmy się z nimi w połowie
grudnia. W ten sposób poznałem Dagnę. Właściwie to nie można powiedzieć, żeby między nami a tymi od Laudera
brakowało okazji do kontaktów. Pomijam akademie i manifestacje w rocznice Nocy Kryształowej, bo to oczywiste.
Ale i innych okazji nie brakowało - coroczny Powiatowy Przegląd Kultury Mniejszości Narodowych, parafialny
Tydzień Kultury Chrześcijańskiej, gdzie przecież stałą pozycją było pogłębianie wiedzy o judaistycznych źródłach
chrześcijaństwa, czy wreszcie wycieczki - na przykład do Warszawy w rocznicę Pierwszego Powstania
Warszawskiego w Gettcie. Ale kiedy o tym myślę, to zauważam, że tak się jakoś układało, że mało było okazji, aby
sobie pogadać. A już Dagnę to na pewno widziałem wtedy pierwszy raz. Przyszła na spotkanie w MLA-skalni wraz
z Salorneą Sommerstein, która na wstępie po przedstawieniu się rozdała wszystkim sw5j wiersz wydrukowany na
ozdobnym czerpanym papierze. Po prawdzie, większość z nas ten wiersz znała - Salomea jako organizatorka
corocznych "Spotkań Innego -rozmowy o Tolerancji" w miejskim Domu Kultury rozdawała go wszystkim
uczestnikom, oprócz tego chór z Liceum Laudera ten tekst odśpiewał. Zapamiętałem go, bo właśnie na jednym z
takich spotkań pierwszy raz jadłem avocado.
Spotkanie zagaił ubrany w garnitur Ziutek, rozwodząc się zwłaszcza nad wychowawczą funkcją posiadania patrona
przez szkołę.
"...Patron jest oczywistym wzorem dla uczniów szkoły, poprzez swoją naturalną obecność w jej życiu. Stanowi
przykład, w jaki sposób ogólne zasady, wpojone nam w procesie socjalizacji, mogą być urzeczywistnione na
poziomie konkretnej jednostki ludzkiej. Każdy z nas realizuje uniwersalne zasady tolerancji, demokracji i
multikulturalizmu w określonych warunkach historyczno-społecznych, w zależności od tychże warunków realizacja
ogólnoludzkich ideałów - syntetyzowanych w ramach formuły społeczeństwa otwartego - przybiera różną formę,
zachowując jednakże swoją zawsze aktualną treść. W danym kontekście kułturowo-socjalnym, w jakim znajduje się
obecnie nasze liceum, miasto i cały Euroregion Warty, w jakim żyjemy, potrzeba posiadania patrona, jako silnego
wzorca osobowego dla całej społeczności szkolnej, jawi się szczególnie wyraziście.
W naszym dążeniu do społeczeństwa otwartego, twórczo rozwijając ideę uniwersalizmu, napotkamy bowiem na
przeszkody w postaci nie w pełni jeszcze przezwyciężonych przeżytków ksenofobicznych fobii i stereotypów. Dają
się one dostrzec szczególnie w mniejszych ośrodkach, takich jak nasz. Dlatego prosimy o konsultacje z nadzieją na
dalszy rozwój współpracy pomiędzy społecznościami naszych szkół...". Ziutek to jednak ma gadane.
Po nim zabrała głos Dagna. Mówiła z takim jakby przydechem, dość nerwowo. Wsłuchiwałem się w melodię jej
głosu początkowo nawet nie słysząc, co właściwie mówiła, upojony brzmieniem.
"...Ja wcale nie mam pretensji do Polaków o to, że są Polakami. Ja mam pretensję do chrześcijan o to, że są
chrześcijanami. Chrześcijaństwo generuje antysemityzm właśnie dlatego, że wywodzi się z judaizmu - to stara
prawda i nie wymaga większych komentarzy w tym gronie. Oczywiście, nie jest to jedyny czynnik żydobójczy - ale
o to, czy antysemityzm narodził się wraz z Adamem, Abrahamem, Jezusem czy Hitlerem, doprawdy nie będę się
spierać.
Rzecz w tym, że także filosemityzm chrześcijański, na który się powołujecie, jest przejawem podświadomego
antysemityzmu. Obie postawy zakładają szczególną rolę Żydów wśród innych nacji, są więc postaciami
allosemityzmu postawy zakładającej szczególną, a nie normalną, rolę naszej społeczności wśród innych. Tyle że raz
ze znakiem ujemnym, a raz - dodatnim".
- Ale przecież ta szczególna rola jest potwierdzona historycznie? - Ziutek wydawał się być z lekka zaskoczony tym,
co usłyszał.
- Tak, to oczywiste. Ale eksponowanie jej, także w pozytywnym kontekście, ma aspekt antysemicki. Nawet wtedy,
powtarzam, gdy dokonywane jest z pozycji filosemickich. Szczęki nam opadły.
- Zaraz to wyjaśnię - kontynuowała Dagna.
- Eksponowanie szczególnej, pozytywnej roli społeczeństw mniejszościowych, w tym zwłaszcza tej, do której
należę, na pierwszy rzut oka może się wydawać zrozumiałe. Od średniowiecza, gdy dzielnice żydowskie w polskich
miastach wnosiły do kultury tego kraju elementy nowoczesnej bankowości, a przez swoje kontakty z rozsianymi
gminami współwyznawców od Hiszpanii po Turcję pośredniczyły w przekazywaniu Słowianom dorobku
kulturowego Zachodu (nic nie ujmując roli kolonizacji niemieckiej w tej dziedzinie), można śmiało powiedzieć, że
kultura polska jest współtworzona przez naszą. Dotyczy to zresztą, nawiasem mówiąc, innych kultur
środkowoeuropejskich. Gdyby przykładowo, zabrać dorobek żydowski z kultury węgierskiej, to cóż by z niej
zostało, poza gaciami i palinką? - zawiesiła głos.
Nikt się nie odzywał, pytanie było retoryczne; po prawdzie zresztą o kulturze węgierskiej mieliśmy małe pojęcie.
- No i jeszcze tradycja faszyzmu i antysemityzmu Horthy'ego, strzałokrzyżowców i Csurki - odpowiedziała sama
sobie Dagna.
- A wracając do tematu: należy o tym dziedzictwie pamiętać. Pamięć o nim jest jedną z gwarancji, że pogromowa
przeszłość już się nie powtórzy. Ale pamiętać jako o czymś, co jest oczywiste, nie zaś szczególnie wyjątkowe.
Albowiem wszelkie wyróżnienie jest pierwszym krokiem w stronę dyskryminacji - zakończyła patetycznie. Patrząc
na nią nawet nie zwróciłem uwagi na tę tautologię. Z nieco kłopotliwej chwili ciszy wybawił nas Ziutek.
- Go się zaś tyczy patrona, czy macie jakieś propozycje? Bo my nie zdołaliśmy uzgodnić stanowisk - powiedział, po
czym krótko zreferował nasze poszukiwania, taktownie przemilczając ich materialistyczną motywację. - Zasadniczo
Dostojewskiego słusznie odrzuciliście włączyła się Salomea. - On jako patron spełnia swą rolę w Euroregionie
Nadwiślańskim, stanowiąc tam odtrutkę na tradycyjny polski nacjonalizm z akcentem antyrosyjskim. W
Euroregionie Warty jest to mniejszy problem Uśmiechnęliśmy się ze zrozumieniem
. - Właściwie to przyszłyśmy tutaj z pewnymi przemyśleniami - głos Dagny przybrał ton rzeczowego wykładu.
Wiadomo, że od czasów Mickiewicza literatura polska nie wydała równego mu talentem poety. Żydowskie
pochodzenie przodków Mickiewicza oraz wpływ Kabały na jego twórczość, to powszechnie znane aksjomaty
nowoczesnej polonistyki. Nie byłoby więc geniuszu Mickiewicza, gdyby nie Jakub Frank i jego zwolennicy, którzy
weszli do zacofanego, XVIII-wiecznego społeczeństwa polskiego w jedyny możliwy wówczas sposób - dokonując
konwersji. Rodziny frankistowskie, ci wszyscy Frankowscy, Majewscy czy Naimscy, dały następnie istotny impuls
rozwojowi tego kraju, który dzięki Programowi Modernizacji, dostosowującemu nas do standardów europejskich
umożliwił temu społeczeństwu, po raz pierwszy w dziejach, przezwyciężenie trady