2263

Szczegóły
Tytuł 2263
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2263 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2263 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2263 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria K�czkowska Ojciec Kolbe Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1996 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9. Przedruk z Wydawnictwa "Oo. Franciszkanie - Niepokalan�w", 1975 Pisa�a K. Pabian Korekty dokona�y I. Stankiewicz i E. Chmielewska `tc Wst�p Oddajemy do r�k Czytelnika ksi��k� nieco odmienn� od dotychczasowych publikacji o b�ogos�awionym O. Maksymilianie Kolbem. Je�eli prawd� jest powiedzienie, �e "mi�o�� jest sztuk�, tak samo jak sztuk� jest �ycie", to w odniesieniu do O. Kolbego, bohatera i m�czennika z mi�o�ci, ciekawi nas, jak zdobywa� on umiej�tno�� mi�owania, kt�rej ukoronowaniem by�a ofiara dobrowolna z w�asnego �ycia, by ocali� �ycie drugiego cz�owieka. Ofiara nie odruchowa ani spontaniczna. O. Kolbe podj�� j� zdecydowanie, �wiadomy okrutnych cierpie� powolnej, g�odowej �mierci w bunkrze hitlerowskiego obozu zag�ady. Tutaj by� szczyt jego �ycia, jego sztuki mi�owania. Opanowa� j� doskonale, a� do granic bohaterstwa, heroizmu, m�cze�stwa z mi�o�ci. I za to Ko�ci� wyni�s� go do chwa�y o�tarzy. U jakich mistrz�w uczy� si� O. Kolbe sztuki mi�owania? Powszechnie wiadomo, �e przysz�e postawy cz�owieka w du�ej mierze warunkuje atmosfera okresu dzieci�stwa. Wa�n� wi�c rol� w formowaniu osobowo�ci odgrywa �rodowisko rodzinne, kole�e�skie, s�siedzkie, mi�dzyludzkie. I w�a�nie na ten aspekt Autorka zwr�ci�a szczeg�ln� uwag�. W spos�b prosty, bezpretensjonalny, a jednocze�nie wiarygodny, bo oparty na faktach, uchyli�a r�bka tajemnicy z �ycia rodziny Kolb�w, ma�ego Rajmunda, potem lwowskiego gimnazjalisty, kleryka, kap�ana_zakonnika, aposto�a_misjonarza na Dalekim Wschodzie, g�o�nego wydawcy i w ko�cu ofiary ca�opalnej w obozie o�wi�cimskim. Kolbowie byli tkaczami. Wywodzili si� z ludu, stanowili przeci�tn� rodzin� robotnicz�, tyle tylko �e kwit�a w niej g��boka kultura religijna i patriotyczna. Przy stosunkowo mi�ej atmosferze w domu, Kolbowie doznali wielu zawod�w i niepowodze�: cz�ste przeprowadzki - ze Zdu�skiej Woli do �odzi i Pabianic, bezrobocie, strajki, bankructwo sklepowe, bieda, okupacja. A jednak w �adnych okoliczno�ciach nie stracili ducha �ywej wiary, optymizmu, s�siedzkiej solidarno�ci i nadziei doczekania lepszych czas�w w wolnej ojczy�nie. Rajmund dzieli� losy rodziny od lat czternastu. P�niej kszta�ci� si� przez 5 lat w zakonnej szkole �redniej we Lwowie, nast�pnie odby� studia wy�sze w Rzymie uwie�czone dwoma doktoratami i tam zosta� wy�wi�cony na kap�ana. Po siedmiu blisko latach pobytu w Wiecznym Mie�cie wr�ci� do ojczyzny i rozpocz�� samodzieln� prac� apostolsk� zawsze w oparciu o pos�usze�stwo wobec prze�o�onych zakonnych. Wreszcie wojna. Pawiak i ob�z koncentracyjny. Jego dzieci�stwo, chocia� zwyczajne, szare, utkane wieloma wyrzeczeniami, kry�o w sobie zarodki przysz�ej wielko�ci. Sprzyja�a temu gor�ca, serdeczna wi� rodzinna Kolb�w, du�e poczucie wsp�lnoty parafialnej, zawodowej, spo�ecznej i narodowej, a tak�e bezgraniczne zaufanie Kolb�w do Boga i Ko�cio�a. U Rajmunda, p�niejszego O. Maksymiliana i b�ogos�awionego, zdolno�� do mi�o�ci i po�wi�cenia kszta�towa�a si� w okre�lonej kulturze poszczeg�lnych �rodowisk, w jakich wzrasta�. Na przyk�adzie w�asnych rodzic�w, wychowawc�w w zakonie i bohater�w "Trylogii" Sienkiewicza O. Kolbe uczy� si� wielkiej prawdy, �e mi�o�� jest niezwyk�� energi� w cz�owieku. T� prawd� uznawa�, ni� �y� i w niej si� �wiczy�. "Tylko mi�o�� jest tw�rcza, nienawi�� prowadzi do zguby" - wlewa� s�owa pociechy w serce kolegi_wsp�wi�nia, kt�ry pod os�on� zmroku przywar� do jego pryczy obozowej prosz�c o spowied�. Tylko mi�o�� pobudza do mi�o�ci - t�umaczy� swoim braciom zakonnym - nie da si� ona nak�oni� ani przymusi�. "Mi�o��, kt�ra si� od kogo� czego� spodziewa, nie jest prawdziw� mi�o�ci�". Mo�e dlatego w�a�nie, �e tak bardzo mi�owa�, sprawiedliwie i po bo�emu, zdoby� do wsp�pracy wyj�tkowo liczne grono zakonnych braci_robotnik�w, kt�rych uwa�a� za swoje dzieci, w duchu wiary zrodzone dla sprawy Bo�ej, dla sprawy Niepokalanej. Mo�e dlatego te� jako wydawca kilku czasopism zyska� tak niebywa�� liczb� czytelnik�w zar�wno w Polsce jak i na innych kontynentach. W rozumieniu chrze�cija�skim prawdziwa mi�o�� identyfikuje si� z poj�ciem moralnej doskona�o�ci, czyli �wi�to�ci. Jej �r�d�em jest B�g. "Bogiem jestem, nie cz�owiekiem; po�rodku ciebie jestem Ja - �wi�ty, i nie przychodz�, �eby zatraca�" (Oz 11, 9), "B�g jest mi�o�ci�" (1 J 4, 8). Na pewno �wi�to�� O. Kolbego nie wyskoczy�a z nag�a. Musia� j� zdobywa� w ogromnym trudzie, pracy i cierpieniu przez ca�e �ycie bardzo bujne i bogate. Ksi��ka pr�buje ukaza� rozw�j �wi�to�ci Rajmunda Maksymiliana Kolbego. Autorka, wysokiej klasy pedagog, znana w warszawskim �rodowisku starszej inteligencji katolickiej, prowadzi�a o�ywion� dzia�alno�� katechetyczn� na terenie stolicy. Przez 15 lat uczy�a religii w szkole �wicze� Seminarium Nauczycielskiego Katolickiego Zwi�zku Polek, pr�nej organizacji spo�ecznej kobiet w okresie mi�dzywojennym, p�niej w Seminarium dla Przedszkolanek zorganizowanym przez ten�e zwi�zek. Przy Zwi�zku Polek istnia�o Ko�o Katechetek. Rozwin�o ono bardzo pi�kn�, dynamiczn� prac� spo�eczno_o�wiatow�. Bior�c czynny udzia� w pracach spo�ecznych Ko�a, Autorka okaza�a si� gor�c� zwolenniczk� nowej metody nauczania prawd wiary, mianowicie wprowadzenia do programu czytanek religijnych. Na skutek powy�szej akcji razem z p. Janin� Kotarbi�sk� powzi�a my�l za�o�enia pisma stanowi�cego pomoc w nauczaniu wiary. Powsta� wi�c miesi�cznik pt. "Rado�� �ycia". Pismo, w tym charakterze, zosta�o dopuszczone przez Ministerstwo O�wiaty do u�ytku szkolnego i wkr�tce osi�gn�o nak�ad 15.000 egzemplarzy. Podczas okupacji przy departamencie Kszta�cenia Nauczycieli Ziem Zachodnich istnia�y tajne komplety, a nast�pnie kursy repolonizacyjne dla przedszkolanek. Pani K�czkowska w��cza si� w nurt podziemnej pracy o�wiatowej i prowadzi wyk�ady z zakresu metodyki nauczania religii i literatury dzieci�cej. Poniewa� po wojnie odczuwano zapotrzebowanie na hagiografi�, a nie by�o odpowiednich materia��w, wysz�o spod jej pi�ra kilka ksi��ek o wybitnych �wi�tych, kt�re zyska�y pochlebn� opini�: "Ma�a Nelli. Pierwsza Komunia �wi�ta", Warszawa 1947, wyd. 3; "Przyjd�, Panie Jezu! Przygotowanie do Pierwszej Spowiedzi i Komunii �wi�tej", Warszawa 1947; "Pierwsza Komunia �wi�ta na wsi. Czytanki religijne na klas� III", Pozna� 1937; "Zwyci�zca. Dzieci�ce lata O. Williama Doyla", Warszawa 1947, wyd. 2; "Kwiaty m�wi�. �yciorys �w. Teresy z Lisieux", Krak�w 1948; "O Janku przyw�dcy m�odzie�y" - rzecz o �w. Janie Bosco, Warszawa 1948; "Chrystian", Warszawa 1948. Opowiadania o O. Kolbem Autorka opar�a na faktach z �ycia, wychodz�c ze s�usznego za�o�enia, �e fakty s� jego najbardziej autentyczn� ilustracj�. Wydawca �ywi nadziej�, �e lektura niniejszej ksi��ki wniesie do polskich rodzin katolickich du�o optymizmu, uwra�liwi je na dobro wsp�lne, dopomo�e w wychowaniu szlachetnych, ambitnych i pracowitych jednostek. Czytelnik znajdzie w ksi��ce pokrzepienie i odpoczynek. M�odzi zach�c� si� do wytrwa�o�ci i wysi�ku w zdobywaniu wiedzy i kwalifikacji zawodowych, starsi odetchn� z ulg� i jeszcze raz prze�yj� swoj� m�odo��, bo czytaj�c rozdzia�y z m�odzie�czych zabaw Rajmunda przypomn� sobie rozrywki w�asnego dzieci�stwa. Autorka niczego nie narzuca. Przybli�a tylko fakty z �ycia rodziny Kolb�w. Sam Czytelnik zechce oceni� atmosfer� i kultur� poszczeg�lnych �rodowisk, kt�re z�o�y�y si� na kszta�towanie postawy �yciowej Rajmunda Maksymiliana Kolbego. Sam niech os�dzi trosk� i poczucie odpowiedzialno�ci Bohatera tej ksi��ki, jego poszanowanie i poznanie Boga, ludzi, spraw zwyczajnych, codziennych, takich jak nasze szare dni. Bowiem w szarzy�nie codzienno�ci Rajmund Maksymilian Maria Kolbe si�gn�� po "karier�" �wi�to�ci, kt�r� dzi� podziwia ca�y �wiat. "Nikt nie ma wi�kszej mi�o�ci ni� ten, kto daje �ycie za przyjaci� swoich" (J 15, 13). Redakcja Na Browarnej Mieszkanie na ulicy Browarnej by�o du�e, jednoizbowe. Na �rodku sta�y cztery masywne warsztaty tkackie. Przez ca�y tydzie� biega�y po nich w t� i w t� stron� cz�enka, stuka�a drewniana rama z osnow� i wyp�ywa� z niej mi�kko �wie�y zw�j p��tna. W jednym ko�cu izby za szaf� i zas�on� sta�y ��ka Kolb�w. Na zwyk�ej staro�wieckiej komodzie Maria urz�dzi�a o�tarzyk. Tu by�o �wi�te miejsce rodziny Kolb�w: du�y, �adny obraz Jasnog�rskiej Pani, kwiaty i czerwona lampka oliwna. Tu zbierali si� domownicy na modlitw�: czeladnik, terminatorzy, s�siedzi... Tu oddawano Matce Bo�ej swoje �ycie i �mier�, smutki i rado�ci, ci�k� dol� robotnik�w i los Ojczyzny, rozdartej przez trzy pa�stwa zaborcze. W drugim ko�cu izby sta�a kuchnia. Matka, Maria Kolbowa, mia�a do�� roboty, �eby wy�ywi� wszystkich. Dwuletni Franu� pl�ta� si� pod nogami, pokrzykuj�c weso�o, a w ko�ysce le�a� nakarmiony Rajmundek. Urodzi� si� miesi�c temu, 8 stycznia w roku Pa�skim 1894, i tego samego dnia zosta� ochrzczony. Mr�z by� wtedy siarczysty. Dzisiaj te� wiatr hula po k�tach. Matka przysun�a go z ko�ysk� bli�ej kuchni, �eby si� nie zazi�bi� i, obieraj�c ziemniaki, coraz to spogl�da�a na dziecko. Jeszcze tak niedawno ani my�la�a wychodzi� za m��. Rodzice wychowali j� po katolicku i Maria by�a bardzo pobo�na. Kocha�a Matk� Bo�� za Jej niepokalan� czysto�� i ch�tnie wst�pi�aby do zakonu, aby ofiarowa� Bogu swoje m�ode �ycie. Ale w zaborze rosyjskim nie by�o zakon�w. Trudno. Wola Bo�a. Maria pogodzi�a si� z ni� i zacz�a pracowa� w parafii. Postanowi�a wype�nia� pilnie swoje obowi�zki. Mieszka�a u rodzic�w w Zdu�skiej Woli, zajmuj�c si� tkactwem. Nie�mia�a i ma�om�wna, obmy�li�a sobie dok�adnie, jakie �ycie chce prowadzi�. I wtedy zjawi� si� Juliusz Kolbe, wysoki, przystojny, weso�y. Maria pozna�a go w ko�ciele. Juliusz by� dobrym katolikiem. W niedziel� widzia�a go zawsze, jak si� modli� z ksi��ki do nabo�e�stwa, kl�cz�c na oba kolana. By� zelatorem K�ka R�a�cowego, a ksi�dz proboszcz ceni� go bardzo. Gdy si� o�wiadczy�, Maria powiedzia�a: tak, ale od razu postawi�a swoje warunki. Nie b�dzie pi� i nie b�dzie pali� papieros�w. B�d� �yli po bo�emu, po katolicku. Pan B�g ma rz�dzi� w rodzinie, a nie grzech. Pobrali si� w ko�ciele Naj�wi�tszej Panny. Wkr�tce po �lubie wst�pili obydwoje do III Zakonu �w. Franciszka. Trzy lata zlecia�y jak z bicza trzas�. Juliusz nigdy g�osu nie podniesie, z�ego s�owa nie powie - dobry m��. W domu panuje zgoda i spok�j, a jak si� zejd� wieczorem znajomi, to i weso�o��. Nie potrzeba im w�dki ani wina - �piewaj� i �miej� si�. Juliusz gra na skrzypcach pie�ni religijne i narodowe, a potem go�cie i swoi - wszyscy kl�kaj� do r�a�ca. Czasem i ksi�dz proboszcz z nimi posiedzi, albo ksi�dz W�odzimierz Jakowski, kt�ry jest ich szczerym przyjacielem. U�miechn�a si� Maria do tych my�li. Tymczasem Mundzio obudzi� si� i zacz�� p�aka�, wi�c utuli�a go i obejrza�a si� na zegar, kt�ry dok�adnie w�a�nie wydzwoni� dwunast�. Wr�ci� wkr�tce Juliusz od fabrykanta. Zdj�� czapk� i powiedzia� pochwalonego. Po�o�y� w k�cie tob� z prz�dz� i u�miechn�� si� do Franusia, kt�ry przybieg� si� z nim przywita�. - Wszystko u nas idzie jak w zegarku - rzek� weso�o. - A najlepszy zegar to g��d. Jak si� je�� chce, to i do domu �pieszno. - Nie usiad� jednak, tylko poszed� do warsztat�w sprawdzi� robot� terminator�w, kt�rzy mu cz�sto psuli p��tno. Dopiero gdy Maria zawo�a�a: "chod�cie na obiad; co B�g da�, to zjemy" - zacz�li my� r�ce i szykowa� si�. Ziemniaki dymi�y na p�misku, �ur pachnia� majerankiem, a na �rodku sto�u le�a� czarny, grubo mielony chleb. Chocia� by�o ubogo, nikt nie narzeka�. Najedli si� i obcierali w�sy. Potem prostowali ko�ci, zaczyna�a si� pogaw�dka z majstrem, kt�ry zawsze mia� jakie� nowiny. W niedziel� matka pilnowa�a, �eby si� nikt nie sp�ni� na Msz� �w. Juliusz, starannie ogolony, szed� naprz�d z ksi��k� do nabo�e�stwa. Wygl�da� godnie i od�wi�tnie. Obok niego Maria, drobna, szczup�a, z mi�ym u�miechem prowadzi�a Franusia za r�czk�. Oboje pragn�li, by Franu� zosta� ksi�dzem, by spe�ni� ich w�asne marzenia o s�u�bie Bo�ej. By� ich pociech� i dum�. Rajmundek zosta� w domu z cioci� Andzi�, gdy� by� jeszcze malutki. Z oczkami wpatrzonymi gdzie� w dal, by� tak�e bardzo kochany, ale to nie Franu�. Ile� to razy, gdy matka prowadzi�a Franusia do ko�cio�a, my�la�a o tym, �e kiedy� ujrzy go przy o�tarzu. - Panie Bo�e - prosi�a - Ty wiesz, jakie s� �yczenia mego matczynego serca. Ofiaruj� Ci na s�u�b� syna pierworodnego. Wys�uchaj mnie, je�li taka jest Twoja �wi�ta wola - dodawa�a pokornie w obawie, aby nie zgrzeszy� zbytni� �mia�o�ci� wobec Pana nieba i ziemi. Pan aptekarz - Ja takiej roboty nie chc�. Tego nikt nie kupi - grymasi� kupiec_fabrykant. Odrzuci� ca�� sztuk� p��tna i urwa� sk�py tygodniowy zarobek rodziny Kolb�w. Juliusz mia� usposobienie �agodne i wielk� ufno��. - Jako� tam Pan B�g zaradzi, �e nie zginiemy - my�la� w ci�kich chwilach. Ale dzisiaj wr�ci� do domu stroskany. O robot� by�o coraz trudniej. Nie przyni�s� ani motka prz�dzy. - Nie chcia� ci da� roboty? - spyta�a Maria, patrz�c bystro na m�a. - Nie. M�wi�, �e ludzie teraz ma�o kupuj�, bo jest bieda. - Z czego b�dziemy �yli? Co� trzeba zmieni�. - Ale co? - rzek� zamy�lony Juliusz. - W Zdu�skiej Woli nie�atwo o robot�. - To si� przenie�my gdzie indziej. Nie martw si�; Matka Bo�a nas nie opu�ci - m�wi�a z przekonaniem Maria. Twarz jej zarumieni�a si� z lekka. Nie dojrza� na niej przygn�bienia. Wiedzia�, �e nie dba o pieni�dze. Chce by� uboga na wz�r Chrystusa, ale przecie� �y� trzeba. Po naradzie postanowili przenie�� si� do �odzi. Juliusz poszed� do fabryki jako tkacz. Ca�y dzie� sta� teraz przy warsztacie w dusznej hali fabrycznej i zarabia� p� rubla dziennie. Zaledwie wystarcza�o im na �ycie. W �odzi przyby� im trzeci syn. Dali mu na imi� J�zef i wyprawili chrzciny jak nale�y. Wkr�tce potem przenie�li si� do Pabianic, gdzie w dzielnicy zwanej Jutrzkowice wynaj�li ma�y lokal, w kt�rym za�o�yli warsztat tkacki i sklep spo�ywczy. Sklep zdawa� si� mie� zapewnione powodzenie. Towary dostawali na kredyt i Maria zakrz�tn�a si� ko�o porz�dk�w. Urz�dzili sklep czysto i schludnie. Zdawa�o si�, �e wszystko p�jdzie dobrze - i jako� sz�o. W domu warsztat tkacki te� nie pr�nowa�. Dorabiali si�, jak mogli. Zrujnowa�y ich dopiero z�e czasy, kt�re nadesz�y po 1900 roku. - Co to si� dzieje? - my�la� Juliusz. - Wszyscy chc� kupowa� na kredyt. Juliusz Kolbe by� przyjacielski i rozmowny, wi�c robotnicy ch�tnie przychodzili do sklepu, ale w kasie by�y pustki. Ten zosta� zwolniony z fabryki, ten wraca na wie� do rodziny... W kraju coraz wi�ksza bieda i zast�j w przemy�le. Jak�e im nie pom�c? Maria w ma�ym zeszyciku skrz�tnie notowa�a d�ugi. By�y przewa�nie drobne: �wier� funta cukru dla dzieci, albo funt soli... - Niech no pani zapisze, pani Kolbowa - prosi�y kobiety. - Dzieci g�odne, nie maj� co je��. Przybywa�o tych d�ug�w coraz wi�cej, a� wreszcie trzeba by�o zamkn�� sklep. - Kolbe zrobi� plajt�, bo ma za mi�kkie serce - m�wili ludzie. A Juliusz rachowa� i rachowa�... Znowu nie mia� nic. - �eby� nie ty, Mario - m�wi� kiedy� do �ony - nie wiem, jak by�my sobie dali rad�. Maria podnios�a znad ksi��ki oczy i powiedzia�a powa�nie: - Zobaczysz, �e Matka Niepokalana dopomo�e nam. Pan doktor zn�w da� mi polecenie do chorej. Wiesz, do tej kobiety z przeciwka. Dzieci si� u niej nie chowaj�. Ju� pi�cioro zmar�o. Pan doktor m�wi, �e gdzie on nie poradzi, tam Kolbow� po�le, bo Kolbowa si� modli. Pewnie. �ycie ludzkie jest w r�ku Boga. Zawsze im radz�, �eby ofiarowali dziecko Matce Boskiej - i niech �yj� po bo�emu. �ycie wstrzemi�liwe i czyste - to �ycie zdrowe. Niech B�g da zdrowie doktorowi, �e mi po�ycza te ksi��ki. Cz�owiekowi ja�niej si� robi w g�owie. Wsta�a, �eby przygotowa� pos�anie, a Juliusz zobaczy� ok�adk� ksi��ki: Ksi�dz Kneipp, "Zasady przyrodolecznictwa". By�y to rozmaite porady, obja�nienia i recepty. Juliusz uwa�a� je za wyrocznie w wychowaniu swych syn�w. Kaza� im wstawa� rano wcze�nie, polewa� ich zimn� wod�, p�dza� boso po �niegu i uprawia� z nimi gimnastyk�. By�o du�o rado�ci i �miechu. Potem uciekali pod pierzyn�, �eby si� zagrza�. Franu� przygotowywa� si� do drugiej klasy handl�wki i mia� zosta� ksi�dzem. - Ty, Mundziu, b�dziesz w domu pomaga� - m�wi�a Maria. - Przypilnujesz J�zia, zrobisz obiad i zwiniesz mamusi prz�dz�. Jak mamusia wr�ci od chorej, to b�dzie tka�. Tatu� te� p�jdzie do pracy. Zostaniesz sam. Tylko drzwi zamknij na klucz, �eby kto nie wszed�. Mundzio sk�oni� pos�usznie g��wk� i odrzek�: "dobrze". On by te� chcia� by� ksi�dzem, ale rodzice nie maj� pieni�dzy na szko��. Tyle wyprosi�, �e chodzi do ksi�dza Jakowskiego na lekcje i uczy si� ministrantury. Jak pos�yszy gdzie s�owo �aci�skie, zaraz pyta: Co to znaczy? Pewnego dnia matka wr�ci�a od chorej, aby da� dzieciom obiad. Mundzio ju� przygotowa� wszystko i ucieszy� si�, �e przysz�a. Ale matka by�a zamy�lona, wcale z nim nie chcia�a rozmawia�. - Wiesz co, Mundek? - odezwa�a si� po chwili. - Mam ci�ko chor�. Musz� zaraz i�� do niej. Przyda�by si� ok�ad z "foenum graecum". Le� no do apteki, przynie� mi pr�dko. I powiedz panu aptekarzowi, �e to na ok�ad rozgrzewaj�cy, rozumiesz? - Rozumiem, mamo. Foenum graecum... Foenum graecum - powt�rzy� sobie kilka razy i ju� go nie by�o. - Dzie� dobry panu. Prosz� mi da� foenum graecum - powiedzia� grzecznie. - Na ok�ad rozgrzewaj�cy. Pan aptekarz Kotowski spojrza� zza okular�w. Przed nim sta� ma�y, biednie ubrany ch�opczyk, z buzi� rumian� jak jab�uszko. - Foenum graecum - powt�rzy� jeszcze raz dobitnie, jakby mia� szczeg�lne upodobanie w tych d�wi�kach. - Sk�d wiesz, jak to si� nazywa? - O, ja wiem! To po �acinie - odpowiedzia� Mundzio. - A czy ty chodzisz do szko�y? Mundzio zaczerwieni� si� jak winowajca. - Ja? Nie. Rodzice nie maj� pieni�dzy, by mnie posy�a�, ale m�j starszy brat b�dzie chodzi� - do handl�wki. On ma by� ksi�dzem. I ja te� ucz� si� �aciny u ksi�dza Jakowskiego... - Jak ty si� nazywasz? - Rajmund Kolbe - odpowiedzia� powa�nie. - Kolbe... - przypomina� sobie pan Kotowski. - A co tw�j tatu� robi? - Tatu� jest tkaczem, a mama chodzi do chorych. - Ju� wiem. - A, to zdolny malec - szepta� do siebie pan aptekarz, szykuj�c lekarstwo. - Szkoda, �eby si� zmarnowa�. - Masz tu ok�ad. No... i przyjd� do mnie. Ja ci� b�d� uczy�. Mundzio uszom nie wierzy�. Sta� chwil� jak skamienia�y, a� pan Kotowski powt�rzy� g�o�niej: - Powiedz rodzicom, �e ci� b�d� uczy�. Przyjd� jutro. Teraz ju� nie w�tpi�. Porwa� lekarstwo ze sto�u i krzykn��: - Przyjd�, prosz� pana, dzi�kuj�! - Potem szastn�� nogami i wyszed�. Tyle mia� przytomno�ci, �e drzwi zamkn�� po cichu, ale potem p�dzi� do domu, ile mia� si� w nogach. Rado�� trysn�a mu na twarz rumie�cem. - Mamo, mamo! - wo�a� od progu. - Pan aptekarz b�dzie mnie uczy�! Kaza� jutro przyj�� na lekcj�?! O, tu jest lekarstwo - doda� ciszej, bo matka spojrza�a surowo, jakby si� obawia�a, �e znowu co� zmalowa�. - Tylko m�w prawd�. Jak to by�o? - To wszystko przez to foenum graecum. Mundzio opowiedzia� spokojnie, od pocz�tku, ale wewn�trz wszystko w nim dygota�o z rado�ci i niepokoju, czy pozwol�? Matka nie sprzeciwia�a si�. Jeszcze posz�a podzi�kowa� aptekarzowi. Dwie matki Mundek �l�cza� teraz codziennie nad lekcjami. Musia�o by� w zeszycie czysto i porz�dnie, bo matka nie darowa�a niedbalstwa. M�wi�a, �e litery s� szczerbate i �e to grzech marnowa� papier. Przy czytaniu nie wolno si� by�o zacina� i j�ka�. Kary sypa�y si� na biednego Mundzia, chocia� stara� si�, jak m�g� najlepiej. Tymczasem nadesz�a wiosna i zrobi�o si� ciep�o. Wiatr przegania� tumany py�u na ulicy, a obok cuchn�cych rynsztok�w wyrasta�y gdzieniegdzie ��te jaskry. Mundzio siedzia� sam w domu. Zamiast pisa�, gryz� obsadk� i spogl�da� w okienko. Po drugiej stronie domu by� ogr�dek pa�stwa Zalewskich, kt�ry sta� si� dla niego prawdziw� pokus�. W ogr�dku ci�gle co� si� dzia�o. Jednego dnia pan Zalewski skopa� grz�dki, a na drugi dzie� trzeba by�o sia� rzodkiewk� i sa�at�. To zn�w bieli� wapnem drzewka i kaza� Adasiowi zeskrobywa� zesch��, pop�kan� kor�, pod kt�r� kry�y si� g�sienice. Naturalnie Mundzio mu pomaga�, bo z Adasiem bardzo si� lubili. Przy ka�dej okazji wyrywa� si� z domu i bieg� pracowa� w ogr�dku. Wraca� zdyszany, czerwony jak w gor�czce. - Gdzie ty by�e�, Mundziu? - pyta�a matka, patrz�c na niego surowo. - Tylko m�w prawd�. Wiesz, �e k�ama� nie wolno. Spuszcza� oczy jak winowajca. Matka chyba wie, �e on zawsze m�wi prawd�. Woli przyzna� si� ni� wykr�ca�, gdy� Pan B�g i tak wie wszystko. - Masz nigdzie nie chodzi�, tylko si� ucz! Co tam robisz? - pyta�a matka. B�ka� co� nie�mia�o. Mo�e to grzech - my�la� - cieszy� si� tak s�o�cem i ziemi� �wie�o skopan�. Ka�d� ro�link� tam zna�. Pani Zalewska pozwala�a mu si� bawi�, nigdy nie gniewa�a si� na niego. Ale mama ka�e pilnowa� domu i uczy� si�. Zas�u�y� na kar�, wi�c spojrza� smutno i czym pr�dzej zacz�� ku� s��wka rosyjskie. Na drugi dzie� pobieg� znowu do ogr�dka. Pani Zalewska posadzi�a kur� na jajkach i Mundek musia� to zobaczy�. Ada� naznaczy� sobie jedno jajko i b�dzie mia� w�asne kurcz�tko. Mundzio chcia�by mie� tak�e. Pani Zalewska pozwoli�a. Dosta� w�a�nie od ojca pieni�dze, wi�c nie namy�laj�c si�, kupi� jajko i pod�o�y�. Kura nastroszy�a si� jak balon i zacz�a skrzecze�. Roze�mia� si� i pog�aska� j� po skrzyd�ach. Zapomnia� o wszystkim przez to jajko. Tego dnia kasza si� przypali�a, a J�zio pobrudzi� wapnem ubranko. Wszystko sprzysi�g�o si� na Mundzia. - M�wi�am ci, �eby� nie wychodzi� z domu. Zmarnowa�e� mi taki dobry garnek - gniewa�a si� matka. - W dodatku nie nauczy�e� si� lekcji i nie pilnowa�e� braciszka. Co tam masz u tych Zalewskich? �le ci w domu, czy co? Oj, Mundziu, Mundziu, co z ciebie b�dzie? - rzek�a z �alem, za�amuj�c r�ce. P�ki si� gniewa�a, sta� spokojnie. Teraz przerazi� si� i rozp�aka�. O ma�o si� Kolbowie nie wyprowadzili od Zalewskich. Pani Kolbe czyni�a wyrzuty s�siadce, �e Mundzio ucieka z domu i nie uczy si�. Jeszcze si� do niego przyczepi� jakie z�e my�li, a mo�e i grzech. - Ale�, Mario - t�umaczy�a s�siadka - Mundzio jest grzecznym ch�opczykiem; �e sobie jajko kupi�, c� w tym z�ego? Przecie� to nie grzech! - Grzech, nie grzech - Mundzio ma s�ucha� matki i uczy� si�. Wreszcie da�a si� u�agodzi�, ale Mundek zosta� ukarany. - Mamo, ja ju� nie b�d� - m�wi� �a�o�nie. Nic nie pomog�o. W dusz� ch�opi�c� wkrad� si� �al, jakiego jeszcze nie by�o. - Co ze mnie b�dzie? - powtarza� sam do siebie. Musia� koniecznie i�� pomodli� si�, pomy�le�... Okazja trafi�a si� wkr�tce. Ch�opcy poszli na lekcje do ksi�dza Jakowskiego i Franek zosta� d�u�ej. Mundzio mia� wraca� do domu, lecz wst�pi� na chwil� do ko�cio�a i ukl�k� przed o�tarzem Naj�wi�tszej Panny, ale nie m�g� si� modli� jak zwykle. Znowu zabola� go w sercu ten �al piek�cy. - Matko, co ze mnie b�dzie? - szepta�, ukrywaj�c twarz w d�oniach. �zy ciurkiem s�czy�y mu si� przez palce - i tak kl�cza� przygi�ty smutkiem a� do ziemi. Nagle poczu� dziwn� rado��, jakby kto� po�o�y� mu na sercu koj�c� r�k�. Podni�s� oczy i zdziwi� si� ogromnie. Nie widzia� przed sob� obrazu, tylko samo pi�kno i czysto��. Tak, to by�a Ona, Niepokalana, Naj�wi�tsza... W r�kach trzyma�a dwie korony. Jedna z nich by�a ol�niewaj�co bia�a, druga - czerwona jak krew. - Co to znaczy? - zapyta� ufnie. - To jest czysto�� i m�cze�stwo. A potem - niebo. Kt�r� chcesz? Podni�s� r�ce i zawo�a�: - Chc� obie! ** ** ** - Z tym Mundziem ci�gle s� jakie� k�opoty - my�la�a matka. - P�acze teraz cz�sto w czasie modlitwy. Co mu jest? Siedzi w domu i uczy si�. Taki si� zrobi� pos�uszny. Ale dlaczego p�acze? - Podpatrzy�a go matka przy pacierzu wieczornym. Modli� si� jak anio�, a oczy mia� pe�ne �ez. - Co ci jest, Mundziu? - spyta�a, gdy zostali sami. - Nic. - Jak to nic? - Pani Kolbowa ani my�la�a ust�pi�. - Dlaczego p�aczesz? Co ci jest? Mamie trzeba powiedzie�. Mama ci wszystko wyt�umaczy. - Czy i Ona tego ��da? - my�la� Mundek. - Na pewno ��da pos�usze�stwa. Pan Jezus by� pos�uszny a� do �mierci. I Mundzio powiedzia� wszystko. - A ty co? - spyta�a matka. - Powiedzia�em, �e chc�. Pog�aska�a go po g�owie i rzek�a: - Nie m�w o tym nikomu. Mo�e ci si� to wszystko zdawa�o. My�la�, �e si� b�dzie gniewa�a, wi�c ucieszy� si� i poca�owa� j� w r�k�. Nigdy ju� nie powie nikomu. Ale nie zdawa�o mu si�. Pami�ta, jak przyrzek� Matce Bo�ej. Niech go B�g broni, �eby zapomnia�. W sk�adzie drzewa Po rozmowie z matk� Mundek odzyska� dobry humor. Przesta�a mu ci��y� tajemnica, zda� do handl�wki celuj�co i cieszy� si�, �e b�dzie si� uczy� razem z Frankiem. Bawili si� teraz prawie codziennie w sk�adzie drzewa naprzeciwko. By� to istny raj dla dzieci: stosy desek zwalone bez�adnie, albo pouk�adane przewiewnie, do suszenia - pachn�ce w s�o�cu �ywic� i �wie�o�ci� lasu. W�a�cicielem sk�adu by� stary pabianicki handlarz Kr�l. Ju� by�o p�no, wi�c zamkn�� kantor i z kluczami w r�ku sta� na schodkach, patrz�c, jak weso�a pi�tka skacze po deskach, goni si� i pokrzykuje. - To s� dzieci! - pog�adzi� siw� brod� i cmokn�� z zachwytu. - Weso�e, zr�czne, pe�ne �ycia. Nigdy si� nie k��c� i nie m�wi� ordynarnych wyraz�w. Nigdy te� si� nie bij�. - Dlatego pozwala im si� bawi�. Trzem ch�opcom Kolb�w i K�ysom. Inne te� si� dopomina�y przez parkan o pozwolenie. - Panie Kr�l, pozw�l nam wej��, pobawi� si�. - Nie mo�na - m�wi�, kr�c�c g�ow�. - A K�ysowie si� bawi� i ch�opcy Kolb�w? Oni to mog�? - Oni mog�. Id�cie ju�. Id�cie sobie. - Nieraz gwizdali przez palce, dokuczali staremu, ale nie pozwoli�. Mundek wcisn�� si� w�a�nie w w�sk� szczelin� pomi�dzy deskami i zatai� dech w piersiach. Szukali go. Przywar� rozpalonym policzkiem do szorstkiej sosnowej deski. Pachnia�a wilgoci� po wczorajszym deszczu. By� powsta�cem i ukrywa� si�. Ju� wypatrzyli go. Zerwa� si� pr�dko i zacz�� ucieka�, hen, a� na drugi koniec sk�adu. Nagle spostrzeg�, �e jest p�no. Jezus, Maryja! - pomy�la�. - Mieli�my dzi� wcze�nie wr�ci� do domu. Podni�s� r�ce w g�r� i zawo�a�: - Wymawiam! Franek, J�ziu, chod�cie pr�dko. Mama kaza�a wcze�nie wraca�. S�o�ce zachodzi�o w�a�nie i ostatnie promienie pad�y na deski, �e sta�y si� z�ote i r�owe, a w powietrzu zapanowa�a cisza. Mundzio spowa�nia� nagle, uciszy� si� w sobie i obci�gn�� starannie czarny mundurek uczniowski. Zapi�� zielony aksamitny ko�nierz, na kt�rym z�oci�y si� dwie metalowe kotwice, strzepn�� kurz i wolno szed� w stron� furtki. - Co to b�dzie - my�la�. Ogarn�a go zn�w ta niepewno��, jak zwykle wtedy, gdy �le zrobi� i sumienie si� odezwa�o. - Zdrowa� Maryjo! �aski pe�na... - zacz�� pospiesznie modlitw�, szukaj�c u Matki Bo�ej ratunku. Poczeka� chwil� na braci. Szli teraz wszyscy razem, ale on nie przestawa� odmawia� swoich zdrowasiek i ich zach�ca� do m�wienia. - Mundek, co si� tak modlisz? - szturchn�� go Edek K�ys. Mundek nie odpowiedzia�, a� sko�czy�. Potem rzek�: - Zm�wcie i wy Zdrowa� Maryjo! Franu�, s�yszysz? Mama kaza�a wcze�nie wr�ci�, a my�my si� zabawili do wieczora. - No, to i co? - wyrwa� si� Edek. - Przecie� nie dostaniesz w sk�r�. - Czego si� boisz? - doda�a Bronka, odrzucaj�c w ty� cienkie warkocze. Ale Mundzio by� szczerze zmartwiony i nie odpowiedzia� im wcale. Wychodz�c, uk�oni� si� staremu handlarzowi i rzek�: - Dobranoc panu. Take�my si� dobrze bawili. Czy mo�emy przyj�� jeszcze jutro? - No, no, mo�ecie przyj�� jutro i pojutrze... i zawsze - m�wi� Kr�l, g�adz�c brod�. - Dzi�kujemy panu. To dobrze. - Wymkn�li si� pojedynczo przez furtk� i pobiegli do domu. Kolbowie mieszkali naprzeciwko, przy ulicy Z�otej. Mieli ma�� stancj� na poddaszu, schludnie podzielon� na dwie cz�ci. W jednej sta�y ��ka rodzic�w, komoda i o�tarzyk Matki Bo�ej. W drugiej przy kuchni krz�ta�a si� matka, szykuj�c wieczerz�. - No, jeste�cie nareszcie - odezwa�a si�, obrzucaj�c ich badawczym spojrzeniem. Stan�li czujnie w mundurkach zapi�tych pod szyj�, cisi i skromni. Troch� byli niepewni, co z tego b�dzie. Na wszelki wypadek Mundek ko�czy� pospiesznie swoje zdrowa�ki: "M�dl si� za nami grzesznymi teraz i w godzin� �mierci naszej. Amen". Przegl�d wypad� dobrze, wi�c jeszcze tylko doda�a: - Gdzie�cie byli? u Kr�la? - Tak, Kr�l pozwala nam si� bawi� w sk�adzie. - No, no... A lekcje umiecie? Trzeba si� uczy�, a nie my�le� o zabawie. - We� no si�, Juliusz, do tych ch�opc�w, bo si� jeszcze rozleniwi�. A ty, Mundek, nalej zupy na talerze. Spojrzeli na ojca. U�miechn�� si� pogodnie, prawie weso�o, jakby si� cieszy�, �e tak si� im uda�o. Kochany ojciec! Nie bi� nigdy, nie krzycza�. Po kolacji usiad� z nimi i sprawdza� lekcje, potem pokaza� im podr�cznik, kt�ry po�yczy� od kolegi z fabryki. By�y tam r�ne przyrz�dy i maszyny. Utkwili nosy w ksi��ce i ogl�dali stronic� za stronic�. Ojciec czyta�, t�umaczy� i dziwi� si� razem z nimi, jaka to wspania�a ta fizyka. Matka przez ten czas sprz�tn�a ze sto�u i rozebra�a ��ka do spania. Krz�ta�a si� cicho, u�miechni�ta. Dzie� zeszed� po bo�emu, przy pracy. A teraz w domu tak dobrze. M�� z�ego s�owa nie powie. Ch�opcy rosn� zdrowo, ucz� si�. Na co okiem rzuci�, wszystko czyste i schludne, chocia� ubogie. Lepsze takie ub�stwo bez grzechu ni� wielkopa�ski przepych. Przysiad�a na prostym sto�ku i pilnie ko�czy�a szyde�kiem szar� w��czkow� pelerynk�. Nagle zegar wybi� dziesi�t� godzin�. - Jak ten czas leci - westchn�a. - Trzeba i�� spa�. Poprawi�a lampk� na o�tarzyku i wszyscy ukl�kli. Ojciec z twarz� pogodn� i skupion� kl�cza� na obu kolanach, matka w czarnej sukni, z w�osami g�adko zaczesanymi nad czo�em, odmawia�a g�o�no modlitwy. Wszystkie my�li i pragnienia rodziny Kolb�w bieg�y do obrazu Matki Boskiej Cz�stochowskiej. Ona tu rz�dzi�a, opiekowa�a si�, b�ogos�awi�a. Kto� zapuka� i drzwi skrzypn�y. Wesz�a s�siadka jedna i druga. Nikt z modl�cych si� nie odwr�ci� nawet g�owy. Pokl�ka�y przy drzwiach i w ciszy s�ycha� by�o tylko d�wi�czny g�os Marii Kolbowej: "Zdrowa� Maryjo, �aski pe�na..." W fabryce Ch�opcy liczyli dni do wakacji. Przez ca�y rok pracowali w pocie czo�a. Lekcje w handl�wce by�y po rosyjsku, opr�cz j�zyka polskiego i religii. Nie wolno by�o m�wi� po polsku, grozi�a za to tr�ja ze sprawowania i wilczy bilet. Wyrzucali uczniaka ze szko�y i nigdzie si� ju� nie m�g� dosta�. Ch�opcy dobrze musieli si� pilnowa�. Szeptali po k�tach po polsku, ogl�daj�c si�, czy kto nie pods�uchuje. Mundek celowa� w matematyce, z innymi przedmiotami sz�o mu ci�ej. Obaj narzekali na trudno�ci i bali si�, czy przejd� do nast�pnej klasy. Tote� rado�� by�a wielka, gdy przynie�li dobre cenzurki. Matka napiek�a racuch�w jak w wielkie �wi�ta, a ojciec zabra� ich na wycieczk�. Pojechali furmank� do Zdu�skiej Woli, do dziadk�w. Cieszyli si�, widz�c pola uprawne, zbo�a i sady, bo w mie�cie brak im by�o powietrza i przestrzeni. Wszystko tego dnia by�o radosne. Jasne niebo i s�o�ce - bez chmurki. Dziadziowie ugo�cili ich, czym mogli, i pozwolili zrywa� czere�nie. Ch�opcy p� dnia przesiedzieli w sadzie i byli szcz�liwi. Ale wiecz�r si� zbli�a�, trzeba by�o wraca� do domu. - No, moi synkowie - m�wi� ojciec w drodze - pomag�a�em wam w lekcjach, jak umia�em. Teraz wy mi pomo�ecie w fabryce. Spojrzeli na siebie zdziwieni i roze�mieli si�. Ojciec pewnie �artuje, jak zwykle. - Od jutra nie b�d� ju� chodzi� na godzin� pi�t� do ko�cio�a - m�wi� dalej w sw�j zwyk�y, pogodny spos�b. - Przed �sm� przyniesiecie mi �niadanie i zast�picie przy warsztacie, a ja sobie p�jd� na �sm� do �w. Mateusza na Stare Miasto. B�d� u Komunii �w. i na Mszy �wi�tej. Podoba�o im si�. - Dobrze, tato! - wykrzykn�li obaj. - Przy tej okazji zobaczymy wn�trze fabryki. Na drugi dzie� zerwali si� rano, �eby nie zaspa�. Z blaszank� kawy zbo�owej, z pajd� razowego chleba porz�dnie zawini�tego w papier zapukali do dy�urki. Dozorca zna� ich. - A wiecie, jak si� idzie? Druga sie� na prawo - m�wi� �yczliwie, odpowiadaj�c skinieniem g�owy na ich grzeczny uk�on. Z Juliuszem Kolbem wszyscy byli w przyja�ni. Mia� szcz�cie do ludzi. A ch�opcy? W�osy kr�tko strzy�one, czysto ubrani, karni prezentowali si� korzystnie. Z du�ej hali fabrycznej dochodzi� ha�as. To maszyny stuka�y, a� si� wszystko trz�s�o. W powietrzu unosi� si� szary py�. By�o duszno i gor�co, ale oni nie zwa�ali na to, rozgl�daj�c si� po hali. Wreszcie zobaczyli ojca przy warsztacie. U�miechn�� si� i zaraz zacz�� im t�umaczy�, jak si� maj� wzi�� do roboty. - J�zefie - zwr�ci� si� do Lenickiego, kt�ry pracowa� obok - daj baczenie na ch�opc�w, �eby mi tu czego nie zepsuli. A wy pami�tajcie, smyki, �e�cie z rodziny tkacz�w: nie zr�bcie mi wstydu. Ch�opc�w nie trzeba by�o pilnowa�. Uwijali si� tak zr�cznie, �e pan Lenicki coraz to zerka� w ich stron� i u�miecha� si�, widz�c t� m�odo�� pe�n� zapa�u. Nie min�a godzina, jak wr�ci� ojciec. Usiad� sobie przy oknie i popija� kaw�. Wida� by�o, �e jest dumny ze swoich ch�opc�w, a oni ju� si� troch� wprawili i robota sz�a im dobrze. Odt�d przychodzili codziennie i wyr�czali ojca. Podoba�o im si� w tej fabryce. Widzieli, jak wszyscy szanuj� ich tatusia. Robotnicy przychodzili nawet z innych dzia��w, aby z nim porozmawia�. Czasem �miali si� i �artowali, cz�ciej powtarzali p�g�osem jakie� nowiny. W �odzi kto� zastrzeli� �andarma i w kilku fabrykach wybuch� strajk. - Co to jest strajk? - pytali ch�opcy. Ojciec musia� im t�umaczy�. To zn�w rozmawiali o wojnie na Dalekim Wschodzie. Kr��y�y po mie�cie wiadomo�ci o bitwie pod Mukdenem i pora�ce Rosjan. Robotnicy zacierali r�ce. Ot, car taki pot�ny, a nie mo�e da� rady Japo�czykom. Przyjdzie na niego kryska. Zobaczycie. Nowiny by�y pomy�lne, zapowiada�y pewne swobody dla "Prywi�linia", inne budzi�y groz� i l�k. Z frontu coraz cz�ciej przychodzi�y listy z piecz�tk� Czerwonego Krzy�a. Tu poleg� ojciec, tam syn. Kobiety p�aka�y i w kraju bieda by�a coraz wi�ksza. Pewnego dnia Lenicki przyszed� taki stroskany, �e Juliusz spyta� go: - Co ci jest? - Ot, nieszcz�cie - machn�� z rezygnacj� r�k� - szwagier nie mo�e nic zarobi�. Usun�li go. Siostra ma siedmioro dzieci. By�em tam wczoraj: n�dza. - Czekaj�e, trzeba co� radzi�. Ja ci pomog�, J�ziu, nie martw si� - odpowiedzia� �ywo Juliusz Kolbe i dorzuci� �artobliwie: - Ja teraz wielki pan. Kolbe niedawno awansowa�. Przeszed� na mechaniczne warsztaty, lepiej p�atne. Ender podni�s� mu p�ac� z 4 na 6 rubli tygodniowo. Czu� si� bogaty, �e ha! - Kto pr�dko daje, dwa razy daje - mrucza�, wychodz�c z fabryki. Po drodze nakupi� kaszy, cukru, fasoli. Pani Maria do�o�y�a jeszcze s�oniny i boczku. - Nam si� teraz lepiej powodzi - m�wi�a - a im ci�ko. Pan B�g by nas skara�, gdyby�my nie pomogli. "By�em g�odny, a nie dali�cie mi je��. By�em spragniony, a nie dali�cie mi pi�. Id�cie, przekl�ci, ode mnie w ogie� wieczny". - Maria Kolbowa lubi�a cytowa� Pismo �wi�te przy r�nych okazjach. - Dalej, ch�opcy, szykowa� mi si�! - komenderowa�a z mi�ym u�miechem na twarzy. - Zanie�cie na Stare Miasto. Wiecie dok�d? Do pana Lenickiego, to dla jego siostry, pani Paradowskiej. Koszyk by� pe�en. Ledwie mogli ud�wign��. - Mundek, spytaj si�, za co go wyrzucili, czy za Polsk�? - m�wi� cicho Franek. - A mo�e on nale�a� do tych, wiesz... Urwali rozmow�, bo kto� szed� za nimi. Obejrzeli si�: - Mo�e tajniak? - Ch�opcy, pracuj�c w fabryce, wiedzieli niejedno. Nurtowa�y ich r�ne my�li. Czasem pr�yli ramiona, chcieliby tak�e i�� walczy� o woln� Polsk�. Tymczasem d�wigali kosz z �ywno�ci� na poddasze i tak s�u�yli Polsce. Dzieci ich obskoczy�y. Rado�� by�a i p�acz na widok tylu dar�w. - Niech wam B�g b�ogos�awi - m�wi�a matka, a pan Lenicki nie chcia� wszystkiego wzi��. - Co, tak du�o? - powtarza�. Na drugi dzie� u�ciskali si� z Juliuszem. - Dlaczego tak du�o? - m�wi�. - Ja nie chcia�em wzi��, ale ch�opcy zostawili i uciekli. - Dobrze zrobili - �mia� si� Juliusz. - Pewnie�cie im chcieli dzi�kowa�. Nie ma za co. Trzeba sobie pomaga�, bo inaczej nar�d zginie. M�wi� ci, J�ziu, ca�a rzecz w tym, �eby jeden drugiego z biedy wyci�ga�. Dzi� tobie - jutro mnie. - Tyle jedzenia, Bo�e drogi! - m�wi� wzruszony Lenicki. A ch�opcom nagle otworzy�y si� oczy. Teraz wiedzieli, za co tak robotnicy lubi� ojca. - Bo czy� nie widz�, jaki on jest? - pomy�leli z dum�. - Matka taka sama. Niech si� u�miechnie �yczliwie, ka�dy dla niej przychylny. Nie dba ani o pieni�dze, ani o wygody. B�g i obowi�zek - to dla niej wszystko. Przyja�� By�a zima i ch�opcy z handl�wki �lizgali si� do upad�ego. Tylko jeden z nich mia� �y�wy i to wi�zane sznurkiem. Czasem po�ycza� je kolegom i wtedy ko�o niego robi� si� t�ok. - Mnie, mnie po�ycz - wo�ali. - Ja ci dam za to kawa�ek gumy. - Id� ze swoj� gum�, on mnie jest winien stal�wk�. - Ty, Edek - ja tylko raz jeden. Zobacz�, jak si� to je�dzi. Po�ycz cho� jedn�. Od k��tni dochodzi�o nieraz do bitki, tarzania si� po �niegu i si�c�w. Potem od zwartej masy odrywa�a si� cz�steczka i w czarnym mundurku ze z�otymi kotwicami na ko�nierzu p�dzi�a przez pabianickie rynsztoki. Za ni� druga, trzecia, dziesi�ta. Raz przynajmniej te rynsztoki by�y instytucj� u�yteczno�ci publicznej. Prawie przez ca�y rok sta�a w nich brudna, m�tna woda, teraz szkli�y si� w s�o�cu bia�e, g�adkie, kusz�ce. Ch�opcy Kolb�w trzymali si� troch� z dala od gromady pabianickich ch�opak�w. Nigdy nie bili si� i unikali k��tni. Woleli te� obej�� si� bez �y�ew ni� prosi�. Tak byli wychowani. - Lepiej dawa�, ni� bra� - m�wili rodzice. Ale �lizgawka to co innego. Rado�� zimy: ruch, p�d, gwa�towne upadki i �miech wyzwalaj�cy zdrow� energi�. Mundzio i Franek wracali do domu roze�miani z rumie�cami na twarzy i g�odni. - Zedr� buty na tej �lizgawce - skar�y�a si� matka. - To b�d� chodzi� boso - �mia� si� ojciec. - Od �lizgawki nie powstrzymasz ch�opaka, chyba �e jest niedo��g�. A naszym, dzi�ki Bogu, nic nie brakuje. Ch�opcy cieszyli si�, �e ojciec jest po ich stronie. Matka by�a surowa. Zaraz kara i grzech. Mundzio ba� si� troch�, ale w ko�cu i ona patrzy�a przez palce, jak zdarli obcasy, albo trzeba im by�o wstawia� �aty na mundurkach. Wa�ne by�o, �eby si� tylko uczyli! Po powrocie ze szko�y �l�czeli nad ksi��k�. Jeden pomaga� drugiemu. Ojciec nie potrzebowa� ich upomina�, siedzia� z nimi i uczy� si� razem, zawsze g�odny wiedzy. Pewnego dnia Mundzio wpad� do domu zdyszany. - Mamo, mamo, prosz� i�� pr�dko. Co� si� sta�o Adasiowi. Nie mo�e wsta�. - Gdzie? - Na ulicy. �lizgali�my si� i upad�... Zaraz tu, niedaleko. Pani Maria nie pyta�a wi�cej. Chwyci�a grub� chustk� i wybieg�a. Za ni� Mundek. Z�by mu lata�y ze strachu, bo Ada� zrobi� si� taki blady, jakby ju� umar�. Ale nie. Dzi�ki Bogu, d�wign�� si� i sta� pod �cian�, tylko jedna r�ka zwisa�a mu bezw�adnie. - Adasiu, co ci jest? - m�wi�a pani Kolbe zatroskanym tonem. - Moja r�ka - szepn�� i twarz wykrzywi�a mu si� z b�lu. - We� mnie zdrow� r�k� za szyj� i spr�buj, czy mo�esz i��. Zaprowadz� ci� do domu. Obj�a go w pasie i prawie nios�a. W domu okaza�o si�, �e r�ka jest zwichni�ta w �okciu; zsinia�a i zacz�a gwa�townie puchn��. - Prawa r�ka, pani Kolbowa, mo�e wezwa� doktora - m�wi�a zrozpaczona pani Zalewska. - Na razie nie potrzeba. Maria maca�a delikatnie chor� r�k�, potem chwyci�a mocno w stawie, poci�gn�a. Ada� krzykn��. Pani Maria odetchn�a: - Ju� dobrze. �okie� wr�ci� na swoje miejsce. Teraz kompres i banda�. Pani Zalewska, musimy unieruchomi� t� r�k�. Nie ma pani banda�u? Jaki� kawa� prze�cierad�a czy co� takiego. Mundzio dar� p��tno i podziwia� matk�. Jej surowo�� wyda�a mu si� teraz konieczna. Pani Zalewska jest �agodna, ale matka umie pom�c ludziom. Czyn wymaga pewnej surowo�ci i decyzji. Mundzio strasznie by� przej�ty tym wszystkim. Potem Ada� po�o�y� si� do ��ka, a Mundzio siedzia� przy nim. Pani Zalewska rozmawia�a z jego matk�, do Mundzia dobiega�y poszczeg�lne s�owa: cenzura, matematyka, Ada�. Wreszcie us�ysza� serdeczny g�os pani Zalewskiej: - Dzi�kuj�, pani Kolbowa, dzi�kuj�! Dopiero po chwili zrozumia�. Matka zgodzi�a si�, �e Mundzio b�dzie przychodzi� do Adasia i odrabia� z nim lekcje. Och, to by�a rado��. Gdy wracali do domu, nagle wzi�� matki r�k� i przycisn�� do ust. Pog�aska�a go po g�owie i rzek�a: - Wida� Matka Bo�a tego chce, Mundziu. B�dziesz si� uczy� z Adasiem, ale �eby� mi si� nie zaniedba� w pracy, pami�taj! O, jak�e gor�co modli� si� Mundzio wieczorem. Tyle dzisiaj prze�y� l�ku i niepokoju. A na ko�cu spotka�a go rado��. Czy� nie wida� w tym woli Niepokalanej? Ona dopuszcza cierpienie i przemienia je na dobre. Gdy Mundzio zasypia�, stan�a mu nagle przed oczami blada twarz Adasia i jeszcze jedna ma�a, bledziutka twarzyczka Antosia. Mundzio ju� wiedzia�, co to jest �mier�. Niedawno umar� ma�y braciszek, a drugi jeszcze przedtem. Mama m�wi, �e poszli do nieba, tam gdzie jest Niepokalana, Przeczysta Matka Bo�a. Mundzio poczu� nagle, �e J� jedn� kocha najwi�cej. Z Ni� chcia�by by� zawsze. Mo�e dlatego w�a�nie, �e jest przeczysta. Mia� przy sobie ma�� figurk� Niepokalanej, kt�r� kupi� za w�asne pieni�dze na odpu�cie w Lutomiersku. Po cichu wyci�gn�� r�k� i wzi�� j� ze stoliczka. Przytuli� obiema r�kami, potem przy�o�ywszy g�ow� do poduszki zasn��. Ogr�dek Zbli�a�o si� po�udnie. W ubogim mieszkaniu Kolb�w przy ulicy Konstantynowskiej gospodarowali ch�opcy. Franek sprz�ta� pokoik rodzic�w i wy�piewywa� wszystkie znane piosenki. Taki by� zawsze: weso�y i rozmowny. Matka m�wi�a o nim: wykapany ojciec. Mundek gotowa� obiad. Uwija� si� przy kuchni kr�py, niski, przepasany �cierk�. Ze swoj� okr�g��, czerwon� twarz� wydawa� si� bardziej dziecinny, ni� by� naprawd�. Zupa ju� by�a gotowa. Nastawi� wod� na kluski i poprawi� ogie�. Tylko patrze�, jak ojciec i matka przyjd� z fabryki. Pracowali oboje jako tkacze od sz�stej rano. W po�udnie by�a godzina przerwy. Robotnicy szli do domu na obiad, a potem znowu pracowali do dziewi�tnastej. - Dlaczego te kluski tak si� klej�? - pomy�la� strapiony Mundek. - M�ka ciemna, grubo mielona. Wiedzia�, �e mu nie wolno bra� pszennej. W niedziel� matka zrobi bia�e kluski na parze i wszyscy si� b�d� zajada�. Ale dzi� dzie� powszedni. Rodzic�w nie sta� na zbytek. Kto� zapuka�. - Kto tam? Mundek wyjrza� przez drzwi i u�miechn�� si� serdecznie. - Ach, to ty, Adasiu. - Jak si� masz, Mundziu? - rzek� Ada�. - Co ty robisz? Chod� do nas. Wiesz - ojciec przywi�z� drzewka, b�dziemy je sadzi� w ogr�dku. - Sadzi� drzewka?... Mundek a� westchn�� z zachwytu. Ma�y ogr�dek to by� szczyt jego marze�. Mundzio wyrywa� si�, jak tylko m�g�, zw�aszcza na wiosn� i latem, z ciasnego mieszkania w oficynie, kt�re zajmowali jego rodzice. Ka�d� woln� chwil� sp�dza� z Adasiem w ogr�dku. Ale sadzenie drzewek - to by�o co� niezwyk�ego. Mundek jeszcze nigdy nie widzia�, jak si� sadzi drzewka. - Jab�onki? - spyta� niemal nabo�nie. - S� cztery jab�onki i dwie �liwki. Chod�, zobaczysz. Za trzy lata b�d� mia�y pierwsze owoce - m�wi� Ada� z powag� znawcy. - Nie mog� - j�kn�� �a�o�nie Mundek. - Rodzice zaraz przyjd�, a obiad jeszcze nie gotowy. Wnet za Adasiem przysz�a jego matka. - Mundziu, b�dziemy sadzi� drzewka - rzek�a serdecznie. - Musisz przyj�� nam pom�c. Pani Zalewska bardzo lubi�a Mundzia. Jaki to dobry ch�opczyk - m�wi�a zawsze - wyj�tkowo pobo�ny i dobry. - Takim by� naprawd�. Nie�mia�y, skromny, chocia� weso�y i pe�en �ycia. Nikomu nie zrobi� przykro�ci. - Ja bym chcia�, prosz� pani, ale nie mog� - b�kn�� i zacz�� zn�w energicznie kr�ci� nieszcz�sne kluski. Pani Zalewska roze�mia�a si�: - Ale�, Mundziu! Nala�e� za du�o wody. Dosyp jeszcze m�ki. O, tak. - Wzi�a mu z r�ki �y�k� i zacz�a wyrabia� ciasto. - Ju� s�ycha� gwizdek u Endera - rzek�a po chwili. Id�cie naprzeciw rodzic�w. Ja tu za was sko�cz�. Zadowoleni, �e mog� si� wyrwa� na ulic�, zbiegli ze schod�w, ci�gn�c za sob� najm�odszego J�zia. Za chwil� stali przy bramie fabrycznej i patrzyli uwa�nie, jak wysypuje si� z niej t�um robotnik�w. - Nie b�j si�. Poczekamy na ciebie - d�wi�cza� mu jeszcze w uszach mi�y g�os pani Zalewskiej. Mundek nie m�g� wprost my�le� o czym innym jak o tym sadzeniu drzewek, wi�c u�miechn�� si� sam do siebie i sta� cicho pe�en oczekiwania. Jak to dobrze, mama ju� si� nie gniewa i pani Maria Zalewska cz�sto przychodzi dopom�c w gospodarstwie. Bo te� obie s�siadki kocha�y si� jak siostry, obie by�y pobo�ne. U Kolb�w odmawia si� wsp�lnie r�aniec, u Zalewskich odprawia drog� krzy�ow�. - "Taki u nas w domu klasztor, �e ha! Wszyscy nam zazdroszcz�" - m�wi nieraz pani Zalewska. Ch�opcy tymczasem wypatrzyli rodzic�w. Ojciec szed�, rozmawiaj�c z kolegami, t�umaczy� co�, spokojny i pogodny jak zwykle. Robotnicy byli podnieceni i rozprawiali g�o�no, niekt�rzy wygra�ali pi�ciami. Ojciec zobaczy� ch�opc�w i z daleka ju� u�miechn�� si� do nich. Matka sz�a troch� pochylona od pracy przy warsztacie. Taka dobra, chocia� stanowcza, czasem nawet surowa. Zaraz zacz�a pyta�: - Czy obiad got�w? Kto jest w domu? J�zio uczepi� si� jej za r�k�. Starsi ch�opcy prowadzili ojca - zadowoleni, �e spotkali rodzic�w i s� zn�w razem. Po obiedzie Mundek bardzo si� spieszy�, pr�dko pozmywa� naczynia, sprz�tn�� i zacz�� si� kr�ci� po izbie. - Franu� - m�wi� - ty zostaniesz z J�ziem, co? Musisz zosta�. Ojciec ci kaza� zrobi� dwa zadania. - A ty dok�d? - Ja tylko troch� do Adasia. - Zaraz wracaj - zawo�a� Franek, mimo woli na�laduj�c ton matki. Ale ju� drzwi trzasn�y. Mundzio wpad� zdyszany do ogr�dka. Pan Zalewski kopa� do�y pod drzewka, Ada� podsypywa� naw�z. - Patrz, Mundziu, jakie �adne szczepy - rzek� Ada� rozwi�zuj�c sznurek. Korzenie zawini�te by�y w szmat�, oblepione glin�, wilgotne. Gdzieniegdzie tylko zwisa�y bia�e obna�one w��kienka, kt�re ch�opcy troskliwie przykryli ziemi�. W imi� Ojca, i Syna, i Ducha �wi�tego - prze�egna�a pani Zalewska drzewko. M�� ostro�nie ustawi� je w dole i przytrzyma�, podczas gdy Ada� zgarnia� ziemi� �opat�. Doko�a jab�onki wyros�a ma�a pulchna kulka, kt�r� pan Zalewski zla� obficie wod�. Mundek by� bardzo przej�ty. Ogromnie by chcia� tak�e posadzi� drzewko, �eby ros�o i da�o owoce. Nie �mia� prosi�, ale pani Zalewska wyczyta�a to w jego oczach i rzek�a do m�a: - No, teraz niech ch�opcy sadz� drzewka. Ach, jak�e si� Mundzio cieszy�. Ostro�nie, z mi�o�ci�, uj�� w r�ce szczep pozornie martwy. Wiedzia�, �e tam wewn�trz kr��� ukryte soki. B�g da mu wzrost i rozw�j. Jaki B�g dobry! - Wy�ej, wy�ej - m�wi� pan Zalewski. - Nie ugniataj ziemi przy pniu, tylko po bokach. Ada� pomaga� zasypywa� ziemi� i podla� drzewko. Potem posadzili reszt�. Zaraz na drugi dzie� Mundek przybieg� zobaczy�, czy drzewka rosn�. Pa�stwo Zalewscy �miali si� z niego, ale to nic. Wiedzia�, �e s� �yczliwi. Kochaj� ten ogr�dek i drzewka, i jego te�. Bo s� dobrymi lud�mi. Drzewka sta�y d�ugo jakby bez �ycia, opad�y z nich powi�d�e li�cie. Dopiero wiosn� wypu�ci�y zielone p�dy, a dwa z nich zakwit�y. Mia�y po kilka bladych, w�t�ych kwiateczk�w, kt�re pan Zalewski oberwa�. Ojczyzna Ch�opcy ju� spali w kuchence, a do ojca wci�� jeszcze przychodzili robotnicy, �e to niby ich goli�. Sprowadza� jakie� brzytwy z Poznania. Pozna� by� wtedy za granic�. Siedzieli nad tymi brzytwami do p�nocy. Co si� Mundek obudzi�, to s�ysza� przyciszony gwar rozm�w. Chcia� zawo�a�: tato!... ale si� powstrzyma�. Przysz�a mu na my�l wojna, strajki, wi�zienie. Zdawa�o mu si�, �e w ciemno�ciach co� si� czai. Wi�c zaciska� r�ce na piersiach i modli� si� do Niepokalanej. Potem zacz�� s�ucha�. Z pokoju dochodzi�y tylko pojedyncze wyrazy: "Kili�ski, B�g, Ojczyzna, konstytucja..." - Dlaczego wci�� o tym Kili�skim? Mundek wiedzia�, �e to by� szewc warszawski i �e jak pan Ko�ciuszko wyda� wojn� caratowi, to Kili�ski zebra� lud warszawski i zorganizowa� powstanie. - A teraz co zrobi�? Ci�gle co� szepcz�. Niedawno s�ysza�, �e napadli na poci�g i uwolnili wi�ni�w. W�adze carskie si� w�ciekaj�. Oho, Mundzio wie niejedno, ale woli nie pyta� starszych. - Kiedy� jak b�dziesz wi�kszy - m�wi� ojciec - to przypaszesz szabelk� i p�jdziemy si� bi� za nasz� Polsk�. Ale najpierw musisz si� du�o uczy�, bo wojna to nie�atwa rzecz. Osaczyli nas zaborcy z trzech stron i kracz� nad nami jak wrony. Ale z nami jest B�g. Zobaczysz, jeszcze Polska powstanie wolna, pot�na. Mundzio wierzy �wi�cie w to, co m�wi ojciec. W domu wszyscy w to wierz�. Nawet ma�y J�zio umie ju� taki wierszyk: Kt