2263
Szczegóły |
Tytuł |
2263 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2263 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2263 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2263 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria K�czkowska
Ojciec Kolbe
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1996
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku
Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9.
Przedruk z Wydawnictwa
"Oo. Franciszkanie -
Niepokalan�w", 1975
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokona�y
I. Stankiewicz
i E. Chmielewska
`tc
Wst�p
Oddajemy do r�k Czytelnika
ksi��k� nieco odmienn� od
dotychczasowych publikacji o
b�ogos�awionym O. Maksymilianie
Kolbem.
Je�eli prawd� jest
powiedzienie, �e "mi�o�� jest
sztuk�, tak samo jak sztuk� jest
�ycie", to w odniesieniu do O.
Kolbego, bohatera i m�czennika z
mi�o�ci, ciekawi nas, jak
zdobywa� on umiej�tno��
mi�owania, kt�rej ukoronowaniem
by�a ofiara dobrowolna z
w�asnego �ycia, by ocali� �ycie
drugiego cz�owieka. Ofiara nie
odruchowa ani spontaniczna. O.
Kolbe podj�� j� zdecydowanie,
�wiadomy okrutnych cierpie�
powolnej, g�odowej �mierci w
bunkrze hitlerowskiego obozu
zag�ady. Tutaj by� szczyt jego
�ycia, jego sztuki mi�owania.
Opanowa� j� doskonale, a� do
granic bohaterstwa, heroizmu,
m�cze�stwa z mi�o�ci. I za to
Ko�ci� wyni�s� go do chwa�y
o�tarzy.
U jakich mistrz�w uczy� si� O.
Kolbe sztuki mi�owania?
Powszechnie wiadomo, �e
przysz�e postawy cz�owieka w
du�ej mierze warunkuje atmosfera
okresu dzieci�stwa. Wa�n� wi�c
rol� w formowaniu osobowo�ci
odgrywa �rodowisko rodzinne,
kole�e�skie, s�siedzkie,
mi�dzyludzkie. I w�a�nie na ten
aspekt Autorka zwr�ci�a
szczeg�ln� uwag�. W spos�b
prosty, bezpretensjonalny, a
jednocze�nie wiarygodny, bo
oparty na faktach, uchyli�a
r�bka tajemnicy z �ycia rodziny
Kolb�w, ma�ego Rajmunda, potem
lwowskiego gimnazjalisty,
kleryka, kap�ana_zakonnika,
aposto�a_misjonarza na Dalekim
Wschodzie, g�o�nego wydawcy i w
ko�cu ofiary ca�opalnej w obozie
o�wi�cimskim.
Kolbowie byli tkaczami.
Wywodzili si� z ludu, stanowili
przeci�tn� rodzin� robotnicz�,
tyle tylko �e kwit�a w niej
g��boka kultura religijna i
patriotyczna. Przy stosunkowo
mi�ej atmosferze w domu,
Kolbowie doznali wielu zawod�w i
niepowodze�: cz�ste
przeprowadzki - ze Zdu�skiej
Woli do �odzi i Pabianic,
bezrobocie, strajki, bankructwo
sklepowe, bieda, okupacja. A
jednak w �adnych okoliczno�ciach
nie stracili ducha �ywej wiary,
optymizmu, s�siedzkiej
solidarno�ci i nadziei
doczekania lepszych czas�w w
wolnej ojczy�nie.
Rajmund dzieli� losy rodziny
od lat czternastu. P�niej
kszta�ci� si� przez 5 lat w
zakonnej szkole �redniej we
Lwowie, nast�pnie odby� studia
wy�sze w Rzymie uwie�czone dwoma
doktoratami i tam zosta�
wy�wi�cony na kap�ana. Po
siedmiu blisko latach pobytu w
Wiecznym Mie�cie wr�ci� do
ojczyzny i rozpocz�� samodzieln�
prac� apostolsk� zawsze w
oparciu o pos�usze�stwo wobec
prze�o�onych zakonnych. Wreszcie
wojna. Pawiak i ob�z
koncentracyjny.
Jego dzieci�stwo, chocia�
zwyczajne, szare, utkane wieloma
wyrzeczeniami, kry�o w sobie
zarodki przysz�ej wielko�ci.
Sprzyja�a temu gor�ca, serdeczna
wi� rodzinna Kolb�w, du�e
poczucie wsp�lnoty parafialnej,
zawodowej, spo�ecznej i
narodowej, a tak�e bezgraniczne
zaufanie Kolb�w do Boga i
Ko�cio�a.
U Rajmunda, p�niejszego O.
Maksymiliana i b�ogos�awionego,
zdolno�� do mi�o�ci i
po�wi�cenia kszta�towa�a si� w
okre�lonej kulturze
poszczeg�lnych �rodowisk, w
jakich wzrasta�. Na przyk�adzie
w�asnych rodzic�w, wychowawc�w w
zakonie i bohater�w "Trylogii"
Sienkiewicza O. Kolbe uczy� si�
wielkiej prawdy, �e mi�o�� jest
niezwyk�� energi� w cz�owieku.
T� prawd� uznawa�, ni� �y� i w
niej si� �wiczy�. "Tylko mi�o��
jest tw�rcza, nienawi�� prowadzi
do zguby" - wlewa� s�owa
pociechy w serce
kolegi_wsp�wi�nia, kt�ry pod
os�on� zmroku przywar� do jego
pryczy obozowej prosz�c o
spowied�. Tylko mi�o�� pobudza
do mi�o�ci - t�umaczy� swoim
braciom zakonnym - nie da si�
ona nak�oni� ani przymusi�.
"Mi�o��, kt�ra si� od kogo�
czego� spodziewa, nie jest
prawdziw� mi�o�ci�". Mo�e
dlatego w�a�nie, �e tak bardzo
mi�owa�, sprawiedliwie i po
bo�emu, zdoby� do wsp�pracy
wyj�tkowo liczne grono zakonnych
braci_robotnik�w, kt�rych uwa�a�
za swoje dzieci, w duchu wiary
zrodzone dla sprawy Bo�ej, dla
sprawy Niepokalanej. Mo�e
dlatego te� jako wydawca kilku
czasopism zyska� tak niebywa��
liczb� czytelnik�w zar�wno w
Polsce jak i na innych
kontynentach.
W rozumieniu chrze�cija�skim
prawdziwa mi�o�� identyfikuje
si� z poj�ciem moralnej
doskona�o�ci, czyli �wi�to�ci.
Jej �r�d�em jest B�g. "Bogiem
jestem, nie cz�owiekiem;
po�rodku ciebie jestem Ja -
�wi�ty, i nie przychodz�, �eby
zatraca�" (Oz 11, 9), "B�g jest
mi�o�ci�" (1 J 4, 8). Na pewno
�wi�to�� O. Kolbego nie
wyskoczy�a z nag�a. Musia� j�
zdobywa� w ogromnym trudzie,
pracy i cierpieniu przez ca�e
�ycie bardzo bujne i bogate.
Ksi��ka pr�buje ukaza� rozw�j
�wi�to�ci Rajmunda Maksymiliana
Kolbego. Autorka, wysokiej klasy
pedagog, znana w warszawskim
�rodowisku starszej inteligencji
katolickiej, prowadzi�a o�ywion�
dzia�alno�� katechetyczn� na
terenie stolicy. Przez 15 lat
uczy�a religii w szkole �wicze�
Seminarium Nauczycielskiego
Katolickiego Zwi�zku Polek,
pr�nej organizacji spo�ecznej
kobiet w okresie mi�dzywojennym,
p�niej w Seminarium dla
Przedszkolanek zorganizowanym
przez ten�e zwi�zek. Przy
Zwi�zku Polek istnia�o Ko�o
Katechetek. Rozwin�o ono bardzo
pi�kn�, dynamiczn� prac�
spo�eczno_o�wiatow�. Bior�c
czynny udzia� w pracach
spo�ecznych Ko�a, Autorka
okaza�a si� gor�c� zwolenniczk�
nowej metody nauczania prawd
wiary, mianowicie wprowadzenia
do programu czytanek
religijnych. Na skutek powy�szej
akcji razem z p. Janin�
Kotarbi�sk� powzi�a my�l
za�o�enia pisma stanowi�cego
pomoc w nauczaniu wiary. Powsta�
wi�c miesi�cznik pt. "Rado��
�ycia". Pismo, w tym
charakterze, zosta�o dopuszczone
przez Ministerstwo O�wiaty do
u�ytku szkolnego i wkr�tce
osi�gn�o nak�ad 15.000
egzemplarzy.
Podczas okupacji przy
departamencie Kszta�cenia
Nauczycieli Ziem Zachodnich
istnia�y tajne komplety, a
nast�pnie kursy repolonizacyjne
dla przedszkolanek. Pani
K�czkowska w��cza si� w nurt
podziemnej pracy o�wiatowej i
prowadzi wyk�ady z zakresu
metodyki nauczania religii i
literatury dzieci�cej. Poniewa�
po wojnie odczuwano
zapotrzebowanie na hagiografi�,
a nie by�o odpowiednich
materia��w, wysz�o spod jej
pi�ra kilka ksi��ek o wybitnych
�wi�tych, kt�re zyska�y
pochlebn� opini�: "Ma�a Nelli.
Pierwsza Komunia �wi�ta",
Warszawa 1947, wyd. 3;
"Przyjd�, Panie Jezu!
Przygotowanie do Pierwszej
Spowiedzi i Komunii �wi�tej",
Warszawa 1947; "Pierwsza
Komunia �wi�ta na wsi. Czytanki
religijne na klas� III", Pozna�
1937; "Zwyci�zca. Dzieci�ce
lata O. Williama Doyla",
Warszawa 1947, wyd. 2; "Kwiaty
m�wi�. �yciorys �w. Teresy z
Lisieux", Krak�w 1948; "O Janku
przyw�dcy m�odzie�y" - rzecz o
�w. Janie Bosco, Warszawa 1948;
"Chrystian", Warszawa 1948.
Opowiadania o O. Kolbem
Autorka opar�a na faktach z
�ycia, wychodz�c ze s�usznego
za�o�enia, �e fakty s� jego
najbardziej autentyczn�
ilustracj�.
Wydawca �ywi nadziej�, �e
lektura niniejszej ksi��ki
wniesie do polskich rodzin
katolickich du�o optymizmu,
uwra�liwi je na dobro wsp�lne,
dopomo�e w wychowaniu
szlachetnych, ambitnych i
pracowitych jednostek. Czytelnik
znajdzie w ksi��ce pokrzepienie
i odpoczynek. M�odzi zach�c� si�
do wytrwa�o�ci i wysi�ku w
zdobywaniu wiedzy i kwalifikacji
zawodowych, starsi odetchn� z
ulg� i jeszcze raz prze�yj�
swoj� m�odo��, bo czytaj�c
rozdzia�y z m�odzie�czych zabaw
Rajmunda przypomn� sobie
rozrywki w�asnego dzieci�stwa.
Autorka niczego nie narzuca.
Przybli�a tylko fakty z �ycia
rodziny Kolb�w. Sam Czytelnik
zechce oceni� atmosfer� i
kultur� poszczeg�lnych
�rodowisk, kt�re z�o�y�y si� na
kszta�towanie postawy �yciowej
Rajmunda Maksymiliana Kolbego.
Sam niech os�dzi trosk� i
poczucie odpowiedzialno�ci
Bohatera tej ksi��ki, jego
poszanowanie i poznanie Boga,
ludzi, spraw zwyczajnych,
codziennych, takich jak nasze
szare dni. Bowiem w szarzy�nie
codzienno�ci Rajmund Maksymilian
Maria Kolbe si�gn�� po "karier�"
�wi�to�ci, kt�r� dzi� podziwia
ca�y �wiat.
"Nikt nie ma wi�kszej mi�o�ci
ni� ten, kto daje �ycie za
przyjaci� swoich" (J 15, 13).
Redakcja
Na Browarnej
Mieszkanie na ulicy Browarnej
by�o du�e, jednoizbowe. Na
�rodku sta�y cztery masywne
warsztaty tkackie. Przez ca�y
tydzie� biega�y po nich w t� i w
t� stron� cz�enka, stuka�a
drewniana rama z osnow� i
wyp�ywa� z niej mi�kko �wie�y
zw�j p��tna.
W jednym ko�cu izby za szaf� i
zas�on� sta�y ��ka Kolb�w. Na
zwyk�ej staro�wieckiej komodzie
Maria urz�dzi�a o�tarzyk.
Tu by�o �wi�te miejsce rodziny
Kolb�w: du�y, �adny obraz
Jasnog�rskiej Pani, kwiaty i
czerwona lampka oliwna. Tu
zbierali si� domownicy na
modlitw�: czeladnik,
terminatorzy, s�siedzi... Tu
oddawano Matce Bo�ej swoje �ycie
i �mier�, smutki i rado�ci,
ci�k� dol� robotnik�w i los
Ojczyzny, rozdartej przez trzy
pa�stwa zaborcze.
W drugim ko�cu izby sta�a
kuchnia. Matka, Maria Kolbowa,
mia�a do�� roboty, �eby wy�ywi�
wszystkich. Dwuletni Franu�
pl�ta� si� pod nogami,
pokrzykuj�c weso�o, a w ko�ysce
le�a� nakarmiony Rajmundek.
Urodzi� si� miesi�c temu, 8
stycznia w roku Pa�skim 1894, i
tego samego dnia zosta�
ochrzczony. Mr�z by� wtedy
siarczysty. Dzisiaj te� wiatr
hula po k�tach. Matka przysun�a
go z ko�ysk� bli�ej kuchni, �eby
si� nie zazi�bi� i, obieraj�c
ziemniaki, coraz to spogl�da�a
na dziecko.
Jeszcze tak niedawno ani
my�la�a wychodzi� za m��.
Rodzice wychowali j� po
katolicku i Maria by�a bardzo
pobo�na. Kocha�a Matk� Bo�� za
Jej niepokalan� czysto�� i
ch�tnie wst�pi�aby do zakonu,
aby ofiarowa� Bogu swoje m�ode
�ycie. Ale w zaborze rosyjskim
nie by�o zakon�w. Trudno. Wola
Bo�a. Maria pogodzi�a si� z ni�
i zacz�a pracowa� w parafii.
Postanowi�a wype�nia� pilnie
swoje obowi�zki. Mieszka�a u
rodzic�w w Zdu�skiej Woli,
zajmuj�c si� tkactwem.
Nie�mia�a i ma�om�wna,
obmy�li�a sobie dok�adnie, jakie
�ycie chce prowadzi�. I wtedy
zjawi� si� Juliusz Kolbe,
wysoki, przystojny, weso�y.
Maria pozna�a go w ko�ciele.
Juliusz by� dobrym katolikiem. W
niedziel� widzia�a go zawsze,
jak si� modli� z ksi��ki do
nabo�e�stwa, kl�cz�c na oba
kolana. By� zelatorem K�ka
R�a�cowego, a ksi�dz proboszcz
ceni� go bardzo.
Gdy si� o�wiadczy�, Maria
powiedzia�a: tak, ale od razu
postawi�a swoje warunki. Nie
b�dzie pi� i nie b�dzie pali�
papieros�w. B�d� �yli po bo�emu,
po katolicku. Pan B�g ma rz�dzi�
w rodzinie, a nie grzech.
Pobrali si� w ko�ciele
Naj�wi�tszej Panny. Wkr�tce po
�lubie wst�pili obydwoje do III
Zakonu �w. Franciszka. Trzy lata
zlecia�y jak z bicza trzas�.
Juliusz nigdy g�osu nie
podniesie, z�ego s�owa nie powie
- dobry m��. W domu panuje zgoda
i spok�j, a jak si� zejd�
wieczorem znajomi, to i
weso�o��. Nie potrzeba im w�dki
ani wina - �piewaj� i �miej�
si�. Juliusz gra na skrzypcach
pie�ni religijne i narodowe, a
potem go�cie i swoi - wszyscy
kl�kaj� do r�a�ca. Czasem i
ksi�dz proboszcz z nimi
posiedzi, albo ksi�dz
W�odzimierz Jakowski, kt�ry jest
ich szczerym przyjacielem.
U�miechn�a si� Maria do tych
my�li. Tymczasem Mundzio obudzi�
si� i zacz�� p�aka�, wi�c
utuli�a go i obejrza�a si� na
zegar, kt�ry dok�adnie w�a�nie
wydzwoni� dwunast�.
Wr�ci� wkr�tce Juliusz od
fabrykanta. Zdj�� czapk� i
powiedzia� pochwalonego. Po�o�y�
w k�cie tob� z prz�dz� i
u�miechn�� si� do Franusia,
kt�ry przybieg� si� z nim
przywita�.
- Wszystko u nas idzie jak w
zegarku - rzek� weso�o. - A
najlepszy zegar to g��d. Jak si�
je�� chce, to i do domu
�pieszno. - Nie usiad� jednak,
tylko poszed� do warsztat�w
sprawdzi� robot� terminator�w,
kt�rzy mu cz�sto psuli p��tno.
Dopiero gdy Maria zawo�a�a:
"chod�cie na obiad; co B�g da�,
to zjemy" - zacz�li my� r�ce i
szykowa� si�.
Ziemniaki dymi�y na p�misku,
�ur pachnia� majerankiem, a na
�rodku sto�u le�a� czarny, grubo
mielony chleb. Chocia� by�o
ubogo, nikt nie narzeka�.
Najedli si� i obcierali w�sy.
Potem prostowali ko�ci,
zaczyna�a si� pogaw�dka z
majstrem, kt�ry zawsze mia�
jakie� nowiny.
W niedziel� matka pilnowa�a,
�eby si� nikt nie sp�ni� na
Msz� �w. Juliusz, starannie
ogolony, szed� naprz�d z ksi��k�
do nabo�e�stwa. Wygl�da� godnie
i od�wi�tnie. Obok niego Maria,
drobna, szczup�a, z mi�ym
u�miechem prowadzi�a Franusia za
r�czk�.
Oboje pragn�li, by Franu�
zosta� ksi�dzem, by spe�ni� ich
w�asne marzenia o s�u�bie Bo�ej.
By� ich pociech� i dum�.
Rajmundek zosta� w domu z cioci�
Andzi�, gdy� by� jeszcze
malutki. Z oczkami wpatrzonymi
gdzie� w dal, by� tak�e bardzo
kochany, ale to nie Franu�.
Ile� to razy, gdy matka
prowadzi�a Franusia do ko�cio�a,
my�la�a o tym, �e kiedy� ujrzy
go przy o�tarzu.
- Panie Bo�e - prosi�a - Ty
wiesz, jakie s� �yczenia mego
matczynego serca. Ofiaruj� Ci na
s�u�b� syna pierworodnego.
Wys�uchaj mnie, je�li taka jest
Twoja �wi�ta wola - dodawa�a
pokornie w obawie, aby nie
zgrzeszy� zbytni� �mia�o�ci�
wobec Pana nieba i ziemi.
Pan aptekarz
- Ja takiej roboty nie chc�.
Tego nikt nie kupi - grymasi�
kupiec_fabrykant. Odrzuci� ca��
sztuk� p��tna i urwa� sk�py
tygodniowy zarobek rodziny
Kolb�w.
Juliusz mia� usposobienie
�agodne i wielk� ufno��.
- Jako� tam Pan B�g zaradzi,
�e nie zginiemy - my�la� w
ci�kich chwilach. Ale dzisiaj
wr�ci� do domu stroskany. O
robot� by�o coraz trudniej. Nie
przyni�s� ani motka prz�dzy.
- Nie chcia� ci da� roboty? -
spyta�a Maria, patrz�c bystro na
m�a.
- Nie. M�wi�, �e ludzie teraz
ma�o kupuj�, bo jest bieda.
- Z czego b�dziemy �yli? Co�
trzeba zmieni�.
- Ale co? - rzek� zamy�lony
Juliusz. - W Zdu�skiej Woli
nie�atwo o robot�.
- To si� przenie�my gdzie
indziej. Nie martw si�; Matka
Bo�a nas nie opu�ci - m�wi�a z
przekonaniem Maria. Twarz jej
zarumieni�a si� z lekka. Nie
dojrza� na niej przygn�bienia.
Wiedzia�, �e nie dba o
pieni�dze. Chce by� uboga na
wz�r Chrystusa, ale przecie� �y�
trzeba.
Po naradzie postanowili
przenie�� si� do �odzi. Juliusz
poszed� do fabryki jako tkacz.
Ca�y dzie� sta� teraz przy
warsztacie w dusznej hali
fabrycznej i zarabia� p� rubla
dziennie. Zaledwie wystarcza�o
im na �ycie.
W �odzi przyby� im trzeci syn.
Dali mu na imi� J�zef i
wyprawili chrzciny jak nale�y.
Wkr�tce potem przenie�li si�
do Pabianic, gdzie w dzielnicy
zwanej Jutrzkowice wynaj�li ma�y
lokal, w kt�rym za�o�yli
warsztat tkacki i sklep
spo�ywczy. Sklep zdawa� si� mie�
zapewnione powodzenie. Towary
dostawali na kredyt i Maria
zakrz�tn�a si� ko�o porz�dk�w.
Urz�dzili sklep czysto i
schludnie. Zdawa�o si�, �e
wszystko p�jdzie dobrze - i
jako� sz�o.
W domu warsztat tkacki te� nie
pr�nowa�. Dorabiali si�, jak
mogli.
Zrujnowa�y ich dopiero z�e
czasy, kt�re nadesz�y po 1900
roku.
- Co to si� dzieje? - my�la�
Juliusz. - Wszyscy chc� kupowa�
na kredyt. Juliusz Kolbe by�
przyjacielski i rozmowny, wi�c
robotnicy ch�tnie przychodzili
do sklepu, ale w kasie by�y
pustki.
Ten zosta� zwolniony z
fabryki, ten wraca na wie� do
rodziny... W kraju coraz wi�ksza
bieda i zast�j w przemy�le.
Jak�e im nie pom�c?
Maria w ma�ym zeszyciku
skrz�tnie notowa�a d�ugi. By�y
przewa�nie drobne: �wier� funta
cukru dla dzieci, albo funt
soli...
- Niech no pani zapisze, pani
Kolbowa - prosi�y kobiety. -
Dzieci g�odne, nie maj� co je��.
Przybywa�o tych d�ug�w coraz
wi�cej, a� wreszcie trzeba by�o
zamkn�� sklep.
- Kolbe zrobi� plajt�, bo ma
za mi�kkie serce - m�wili
ludzie. A Juliusz rachowa� i
rachowa�... Znowu nie mia� nic.
- �eby� nie ty, Mario - m�wi�
kiedy� do �ony - nie wiem, jak
by�my sobie dali rad�.
Maria podnios�a znad ksi��ki
oczy i powiedzia�a powa�nie:
- Zobaczysz, �e Matka
Niepokalana dopomo�e nam. Pan
doktor zn�w da� mi polecenie do
chorej. Wiesz, do tej kobiety z
przeciwka. Dzieci si� u niej nie
chowaj�. Ju� pi�cioro zmar�o.
Pan doktor m�wi, �e gdzie on
nie poradzi, tam Kolbow� po�le,
bo Kolbowa si� modli. Pewnie.
�ycie ludzkie jest w r�ku Boga.
Zawsze im radz�, �eby
ofiarowali dziecko Matce Boskiej
- i niech �yj� po bo�emu. �ycie
wstrzemi�liwe i czyste - to
�ycie zdrowe. Niech B�g da
zdrowie doktorowi, �e mi po�ycza
te ksi��ki. Cz�owiekowi ja�niej
si� robi w g�owie.
Wsta�a, �eby przygotowa�
pos�anie, a Juliusz zobaczy�
ok�adk� ksi��ki: Ksi�dz Kneipp,
"Zasady przyrodolecznictwa".
By�y to rozmaite porady,
obja�nienia i recepty. Juliusz
uwa�a� je za wyrocznie w
wychowaniu swych syn�w. Kaza� im
wstawa� rano wcze�nie, polewa�
ich zimn� wod�, p�dza� boso po
�niegu i uprawia� z nimi
gimnastyk�. By�o du�o rado�ci i
�miechu. Potem uciekali pod
pierzyn�, �eby si� zagrza�.
Franu� przygotowywa� si� do
drugiej klasy handl�wki i mia�
zosta� ksi�dzem.
- Ty, Mundziu, b�dziesz w domu
pomaga� - m�wi�a Maria. -
Przypilnujesz J�zia, zrobisz
obiad i zwiniesz mamusi prz�dz�.
Jak mamusia wr�ci od chorej, to
b�dzie tka�. Tatu� te� p�jdzie
do pracy. Zostaniesz sam. Tylko
drzwi zamknij na klucz, �eby kto
nie wszed�.
Mundzio sk�oni� pos�usznie
g��wk� i odrzek�: "dobrze". On
by te� chcia� by� ksi�dzem, ale
rodzice nie maj� pieni�dzy na
szko��. Tyle wyprosi�, �e chodzi
do ksi�dza Jakowskiego na lekcje
i uczy si� ministrantury. Jak
pos�yszy gdzie s�owo �aci�skie,
zaraz pyta: Co to znaczy?
Pewnego dnia matka wr�ci�a od
chorej, aby da� dzieciom obiad.
Mundzio ju� przygotowa� wszystko
i ucieszy� si�, �e przysz�a. Ale
matka by�a zamy�lona, wcale z
nim nie chcia�a rozmawia�.
- Wiesz co, Mundek? - odezwa�a
si� po chwili. - Mam ci�ko
chor�. Musz� zaraz i�� do niej.
Przyda�by si� ok�ad z "foenum
graecum". Le� no do apteki,
przynie� mi pr�dko. I powiedz
panu aptekarzowi, �e to na ok�ad
rozgrzewaj�cy, rozumiesz?
- Rozumiem, mamo. Foenum
graecum... Foenum graecum -
powt�rzy� sobie kilka razy i ju�
go nie by�o.
- Dzie� dobry panu. Prosz� mi
da� foenum graecum - powiedzia�
grzecznie. - Na ok�ad
rozgrzewaj�cy.
Pan aptekarz Kotowski spojrza�
zza okular�w. Przed nim sta�
ma�y, biednie ubrany ch�opczyk,
z buzi� rumian� jak jab�uszko.
- Foenum graecum - powt�rzy�
jeszcze raz dobitnie, jakby mia�
szczeg�lne upodobanie w tych
d�wi�kach.
- Sk�d wiesz, jak to si�
nazywa?
- O, ja wiem! To po �acinie -
odpowiedzia� Mundzio.
- A czy ty chodzisz do szko�y?
Mundzio zaczerwieni� si� jak
winowajca.
- Ja? Nie. Rodzice nie maj�
pieni�dzy, by mnie posy�a�, ale
m�j starszy brat b�dzie chodzi�
- do handl�wki. On ma by�
ksi�dzem. I ja te� ucz� si�
�aciny u ksi�dza Jakowskiego...
- Jak ty si� nazywasz?
- Rajmund Kolbe - odpowiedzia�
powa�nie.
- Kolbe... - przypomina� sobie
pan Kotowski. - A co tw�j tatu�
robi?
- Tatu� jest tkaczem, a mama
chodzi do chorych.
- Ju� wiem.
- A, to zdolny malec - szepta�
do siebie pan aptekarz, szykuj�c
lekarstwo. - Szkoda, �eby si�
zmarnowa�.
- Masz tu ok�ad. No... i
przyjd� do mnie. Ja ci� b�d�
uczy�.
Mundzio uszom nie wierzy�.
Sta� chwil� jak skamienia�y, a�
pan Kotowski powt�rzy� g�o�niej:
- Powiedz rodzicom, �e ci�
b�d� uczy�. Przyjd� jutro.
Teraz ju� nie w�tpi�. Porwa�
lekarstwo ze sto�u i krzykn��:
- Przyjd�, prosz� pana,
dzi�kuj�! - Potem szastn��
nogami i wyszed�. Tyle mia�
przytomno�ci, �e drzwi zamkn��
po cichu, ale potem p�dzi� do
domu, ile mia� si� w nogach.
Rado�� trysn�a mu na twarz
rumie�cem.
- Mamo, mamo! - wo�a� od
progu. - Pan aptekarz b�dzie
mnie uczy�! Kaza� jutro przyj��
na lekcj�?! O, tu jest lekarstwo
- doda� ciszej, bo matka
spojrza�a surowo, jakby si�
obawia�a, �e znowu co� zmalowa�.
- Tylko m�w prawd�. Jak to
by�o?
- To wszystko przez to foenum
graecum.
Mundzio opowiedzia� spokojnie,
od pocz�tku, ale wewn�trz
wszystko w nim dygota�o z
rado�ci i niepokoju, czy
pozwol�?
Matka nie sprzeciwia�a si�.
Jeszcze posz�a podzi�kowa�
aptekarzowi.
Dwie matki
Mundek �l�cza� teraz
codziennie nad lekcjami. Musia�o
by� w zeszycie czysto i
porz�dnie, bo matka nie darowa�a
niedbalstwa. M�wi�a, �e litery
s� szczerbate i �e to grzech
marnowa� papier. Przy czytaniu
nie wolno si� by�o zacina� i
j�ka�. Kary sypa�y si� na
biednego Mundzia, chocia� stara�
si�, jak m�g� najlepiej.
Tymczasem nadesz�a wiosna i
zrobi�o si� ciep�o. Wiatr
przegania� tumany py�u na ulicy,
a obok cuchn�cych rynsztok�w
wyrasta�y gdzieniegdzie ��te
jaskry. Mundzio siedzia� sam w
domu. Zamiast pisa�, gryz�
obsadk� i spogl�da� w okienko.
Po drugiej stronie domu by�
ogr�dek pa�stwa Zalewskich,
kt�ry sta� si� dla niego
prawdziw� pokus�.
W ogr�dku ci�gle co� si�
dzia�o. Jednego dnia pan
Zalewski skopa� grz�dki, a na
drugi dzie� trzeba by�o sia�
rzodkiewk� i sa�at�. To zn�w
bieli� wapnem drzewka i kaza�
Adasiowi zeskrobywa� zesch��,
pop�kan� kor�, pod kt�r� kry�y
si� g�sienice. Naturalnie
Mundzio mu pomaga�, bo z Adasiem
bardzo si� lubili. Przy ka�dej
okazji wyrywa� si� z domu i
bieg� pracowa� w ogr�dku. Wraca�
zdyszany, czerwony jak w
gor�czce.
- Gdzie ty by�e�, Mundziu? -
pyta�a matka, patrz�c na niego
surowo. - Tylko m�w prawd�.
Wiesz, �e k�ama� nie wolno.
Spuszcza� oczy jak winowajca.
Matka chyba wie, �e on zawsze
m�wi prawd�. Woli przyzna� si�
ni� wykr�ca�, gdy� Pan B�g i tak
wie wszystko.
- Masz nigdzie nie chodzi�,
tylko si� ucz! Co tam robisz? -
pyta�a matka.
B�ka� co� nie�mia�o. Mo�e to
grzech - my�la� - cieszy� si�
tak s�o�cem i ziemi� �wie�o
skopan�. Ka�d� ro�link� tam
zna�. Pani Zalewska pozwala�a mu
si� bawi�, nigdy nie gniewa�a
si� na niego. Ale mama ka�e
pilnowa� domu i uczy� si�.
Zas�u�y� na kar�, wi�c spojrza�
smutno i czym pr�dzej zacz�� ku�
s��wka rosyjskie.
Na drugi dzie� pobieg� znowu
do ogr�dka. Pani Zalewska
posadzi�a kur� na jajkach i
Mundek musia� to zobaczy�. Ada�
naznaczy� sobie jedno jajko i
b�dzie mia� w�asne kurcz�tko.
Mundzio chcia�by mie� tak�e.
Pani Zalewska pozwoli�a. Dosta�
w�a�nie od ojca pieni�dze, wi�c
nie namy�laj�c si�, kupi� jajko
i pod�o�y�. Kura nastroszy�a si�
jak balon i zacz�a skrzecze�.
Roze�mia� si� i pog�aska� j�
po skrzyd�ach. Zapomnia� o
wszystkim przez to jajko. Tego
dnia kasza si� przypali�a, a
J�zio pobrudzi� wapnem ubranko.
Wszystko sprzysi�g�o si� na
Mundzia.
- M�wi�am ci, �eby� nie
wychodzi� z domu. Zmarnowa�e� mi
taki dobry garnek - gniewa�a si�
matka. - W dodatku nie nauczy�e�
si� lekcji i nie pilnowa�e�
braciszka. Co tam masz u tych
Zalewskich? �le ci w domu, czy
co? Oj, Mundziu, Mundziu, co z
ciebie b�dzie? - rzek�a z �alem,
za�amuj�c r�ce. P�ki si�
gniewa�a, sta� spokojnie. Teraz
przerazi� si� i rozp�aka�.
O ma�o si� Kolbowie nie
wyprowadzili od Zalewskich. Pani
Kolbe czyni�a wyrzuty s�siadce,
�e Mundzio ucieka z domu i nie
uczy si�. Jeszcze si� do niego
przyczepi� jakie z�e my�li, a
mo�e i grzech.
- Ale�, Mario - t�umaczy�a
s�siadka - Mundzio jest
grzecznym ch�opczykiem; �e sobie
jajko kupi�, c� w tym z�ego?
Przecie� to nie grzech!
- Grzech, nie grzech - Mundzio
ma s�ucha� matki i uczy� si�.
Wreszcie da�a si� u�agodzi�,
ale Mundek zosta� ukarany.
- Mamo, ja ju� nie b�d� -
m�wi� �a�o�nie.
Nic nie pomog�o. W dusz�
ch�opi�c� wkrad� si� �al,
jakiego jeszcze nie by�o.
- Co ze mnie b�dzie? -
powtarza� sam do siebie. Musia�
koniecznie i�� pomodli� si�,
pomy�le�... Okazja trafi�a si�
wkr�tce. Ch�opcy poszli na
lekcje do ksi�dza Jakowskiego i
Franek zosta� d�u�ej. Mundzio
mia� wraca� do domu, lecz
wst�pi� na chwil� do ko�cio�a i
ukl�k� przed o�tarzem
Naj�wi�tszej Panny, ale nie m�g�
si� modli� jak zwykle. Znowu
zabola� go w sercu ten �al
piek�cy.
- Matko, co ze mnie b�dzie? -
szepta�, ukrywaj�c twarz w
d�oniach. �zy ciurkiem s�czy�y
mu si� przez palce - i tak
kl�cza� przygi�ty smutkiem a� do
ziemi. Nagle poczu� dziwn�
rado��, jakby kto� po�o�y� mu na
sercu koj�c� r�k�. Podni�s� oczy
i zdziwi� si� ogromnie. Nie
widzia� przed sob� obrazu, tylko
samo pi�kno i czysto��. Tak, to
by�a Ona, Niepokalana,
Naj�wi�tsza... W r�kach trzyma�a
dwie korony. Jedna z nich by�a
ol�niewaj�co bia�a, druga -
czerwona jak krew.
- Co to znaczy? - zapyta�
ufnie.
- To jest czysto�� i
m�cze�stwo. A potem - niebo.
Kt�r� chcesz?
Podni�s� r�ce i zawo�a�:
- Chc� obie!
** ** **
- Z tym Mundziem ci�gle s�
jakie� k�opoty - my�la�a matka.
- P�acze teraz cz�sto w czasie
modlitwy. Co mu jest? Siedzi w
domu i uczy si�. Taki si� zrobi�
pos�uszny. Ale dlaczego p�acze?
- Podpatrzy�a go matka przy
pacierzu wieczornym. Modli� si�
jak anio�, a oczy mia� pe�ne
�ez.
- Co ci jest, Mundziu? -
spyta�a, gdy zostali sami.
- Nic.
- Jak to nic? - Pani Kolbowa
ani my�la�a ust�pi�. - Dlaczego
p�aczesz? Co ci jest? Mamie
trzeba powiedzie�. Mama ci
wszystko wyt�umaczy.
- Czy i Ona tego ��da? -
my�la� Mundek. - Na pewno ��da
pos�usze�stwa. Pan Jezus by�
pos�uszny a� do �mierci.
I Mundzio powiedzia� wszystko.
- A ty co? - spyta�a matka.
- Powiedzia�em, �e chc�.
Pog�aska�a go po g�owie i
rzek�a:
- Nie m�w o tym nikomu. Mo�e
ci si� to wszystko zdawa�o.
My�la�, �e si� b�dzie
gniewa�a, wi�c ucieszy� si� i
poca�owa� j� w r�k�. Nigdy ju�
nie powie nikomu. Ale nie
zdawa�o mu si�. Pami�ta, jak
przyrzek� Matce Bo�ej. Niech go
B�g broni, �eby zapomnia�.
W sk�adzie drzewa
Po rozmowie z matk� Mundek
odzyska� dobry humor. Przesta�a
mu ci��y� tajemnica, zda� do
handl�wki celuj�co i cieszy�
si�, �e b�dzie si� uczy� razem z
Frankiem.
Bawili si� teraz prawie
codziennie w sk�adzie drzewa
naprzeciwko.
By� to istny raj dla dzieci:
stosy desek zwalone bez�adnie,
albo pouk�adane przewiewnie, do
suszenia - pachn�ce w s�o�cu
�ywic� i �wie�o�ci� lasu.
W�a�cicielem sk�adu by� stary
pabianicki handlarz Kr�l.
Ju� by�o p�no, wi�c zamkn��
kantor i z kluczami w r�ku sta�
na schodkach, patrz�c, jak
weso�a pi�tka skacze po deskach,
goni si� i pokrzykuje.
- To s� dzieci! - pog�adzi�
siw� brod� i cmokn�� z zachwytu.
- Weso�e, zr�czne, pe�ne �ycia.
Nigdy si� nie k��c� i nie m�wi�
ordynarnych wyraz�w. Nigdy te�
si� nie bij�. - Dlatego pozwala
im si� bawi�. Trzem ch�opcom
Kolb�w i K�ysom.
Inne te� si� dopomina�y przez
parkan o pozwolenie.
- Panie Kr�l, pozw�l nam
wej��, pobawi� si�.
- Nie mo�na - m�wi�, kr�c�c
g�ow�.
- A K�ysowie si� bawi� i
ch�opcy Kolb�w? Oni to mog�?
- Oni mog�. Id�cie ju�. Id�cie
sobie. - Nieraz gwizdali przez
palce, dokuczali staremu, ale
nie pozwoli�.
Mundek wcisn�� si� w�a�nie w
w�sk� szczelin� pomi�dzy deskami
i zatai� dech w piersiach.
Szukali go. Przywar� rozpalonym
policzkiem do szorstkiej
sosnowej deski. Pachnia�a
wilgoci� po wczorajszym deszczu.
By� powsta�cem i ukrywa� si�.
Ju� wypatrzyli go. Zerwa� si�
pr�dko i zacz�� ucieka�, hen, a�
na drugi koniec sk�adu.
Nagle spostrzeg�, �e jest
p�no. Jezus, Maryja! -
pomy�la�. - Mieli�my dzi�
wcze�nie wr�ci� do domu.
Podni�s� r�ce w g�r� i zawo�a�:
- Wymawiam! Franek, J�ziu,
chod�cie pr�dko. Mama kaza�a
wcze�nie wraca�.
S�o�ce zachodzi�o w�a�nie i
ostatnie promienie pad�y na
deski, �e sta�y si� z�ote i
r�owe, a w powietrzu zapanowa�a
cisza.
Mundzio spowa�nia� nagle,
uciszy� si� w sobie i obci�gn��
starannie czarny mundurek
uczniowski. Zapi�� zielony
aksamitny ko�nierz, na kt�rym
z�oci�y si� dwie metalowe
kotwice, strzepn�� kurz i wolno
szed� w stron� furtki.
- Co to b�dzie - my�la�.
Ogarn�a go zn�w ta niepewno��,
jak zwykle wtedy, gdy �le zrobi�
i sumienie si� odezwa�o.
- Zdrowa� Maryjo! �aski
pe�na... - zacz�� pospiesznie
modlitw�, szukaj�c u Matki Bo�ej
ratunku. Poczeka� chwil� na
braci. Szli teraz wszyscy razem,
ale on nie przestawa� odmawia�
swoich zdrowasiek i ich zach�ca�
do m�wienia.
- Mundek, co si� tak modlisz?
- szturchn�� go Edek K�ys.
Mundek nie odpowiedzia�, a�
sko�czy�. Potem rzek�:
- Zm�wcie i wy Zdrowa� Maryjo!
Franu�, s�yszysz? Mama kaza�a
wcze�nie wr�ci�, a my�my si�
zabawili do wieczora.
- No, to i co? - wyrwa� si�
Edek. - Przecie� nie dostaniesz
w sk�r�.
- Czego si� boisz? - doda�a
Bronka, odrzucaj�c w ty� cienkie
warkocze. Ale Mundzio by�
szczerze zmartwiony i nie
odpowiedzia� im wcale.
Wychodz�c, uk�oni� si� staremu
handlarzowi i rzek�:
- Dobranoc panu. Take�my si�
dobrze bawili. Czy mo�emy
przyj�� jeszcze jutro?
- No, no, mo�ecie przyj��
jutro i pojutrze... i zawsze -
m�wi� Kr�l, g�adz�c brod�.
- Dzi�kujemy panu. To dobrze.
- Wymkn�li si� pojedynczo przez
furtk� i pobiegli do domu.
Kolbowie mieszkali
naprzeciwko, przy ulicy Z�otej.
Mieli ma�� stancj� na poddaszu,
schludnie podzielon� na dwie
cz�ci. W jednej sta�y ��ka
rodzic�w, komoda i o�tarzyk
Matki Bo�ej. W drugiej przy
kuchni krz�ta�a si� matka,
szykuj�c wieczerz�.
- No, jeste�cie nareszcie -
odezwa�a si�, obrzucaj�c ich
badawczym spojrzeniem. Stan�li
czujnie w mundurkach zapi�tych
pod szyj�, cisi i skromni.
Troch� byli niepewni, co z tego
b�dzie. Na wszelki wypadek
Mundek ko�czy� pospiesznie swoje
zdrowa�ki: "M�dl si� za nami
grzesznymi teraz i w godzin�
�mierci naszej. Amen".
Przegl�d wypad� dobrze, wi�c
jeszcze tylko doda�a:
- Gdzie�cie byli? u Kr�la?
- Tak, Kr�l pozwala nam si�
bawi� w sk�adzie.
- No, no... A lekcje umiecie?
Trzeba si� uczy�, a nie my�le� o
zabawie.
- We� no si�, Juliusz, do tych
ch�opc�w, bo si� jeszcze
rozleniwi�. A ty, Mundek, nalej
zupy na talerze.
Spojrzeli na ojca. U�miechn��
si� pogodnie, prawie weso�o,
jakby si� cieszy�, �e tak si� im
uda�o. Kochany ojciec! Nie bi�
nigdy, nie krzycza�. Po kolacji
usiad� z nimi i sprawdza�
lekcje, potem pokaza� im
podr�cznik, kt�ry po�yczy� od
kolegi z fabryki. By�y tam r�ne
przyrz�dy i maszyny. Utkwili
nosy w ksi��ce i ogl�dali
stronic� za stronic�. Ojciec
czyta�, t�umaczy� i dziwi� si�
razem z nimi, jaka to wspania�a
ta fizyka.
Matka przez ten czas
sprz�tn�a ze sto�u i rozebra�a
��ka do spania. Krz�ta�a si�
cicho, u�miechni�ta. Dzie�
zeszed� po bo�emu, przy pracy. A
teraz w domu tak dobrze. M��
z�ego s�owa nie powie. Ch�opcy
rosn� zdrowo, ucz� si�. Na co
okiem rzuci�, wszystko czyste i
schludne, chocia� ubogie. Lepsze
takie ub�stwo bez grzechu ni�
wielkopa�ski przepych.
Przysiad�a na prostym sto�ku i
pilnie ko�czy�a szyde�kiem szar�
w��czkow� pelerynk�.
Nagle zegar wybi� dziesi�t�
godzin�.
- Jak ten czas leci -
westchn�a. - Trzeba i�� spa�.
Poprawi�a lampk� na o�tarzyku
i wszyscy ukl�kli. Ojciec z
twarz� pogodn� i skupion�
kl�cza� na obu kolanach, matka w
czarnej sukni, z w�osami g�adko
zaczesanymi nad czo�em,
odmawia�a g�o�no modlitwy.
Wszystkie my�li i pragnienia
rodziny Kolb�w bieg�y do obrazu
Matki Boskiej Cz�stochowskiej.
Ona tu rz�dzi�a, opiekowa�a si�,
b�ogos�awi�a.
Kto� zapuka� i drzwi
skrzypn�y. Wesz�a s�siadka
jedna i druga. Nikt z modl�cych
si� nie odwr�ci� nawet g�owy.
Pokl�ka�y przy drzwiach i w
ciszy s�ycha� by�o tylko
d�wi�czny g�os Marii Kolbowej:
"Zdrowa� Maryjo, �aski pe�na..."
W fabryce
Ch�opcy liczyli dni do
wakacji. Przez ca�y rok
pracowali w pocie czo�a. Lekcje
w handl�wce by�y po rosyjsku,
opr�cz j�zyka polskiego i
religii. Nie wolno by�o m�wi� po
polsku, grozi�a za to tr�ja ze
sprawowania i wilczy bilet.
Wyrzucali uczniaka ze szko�y i
nigdzie si� ju� nie m�g� dosta�.
Ch�opcy dobrze musieli si�
pilnowa�.
Szeptali po k�tach po polsku,
ogl�daj�c si�, czy kto nie
pods�uchuje.
Mundek celowa� w matematyce, z
innymi przedmiotami sz�o mu
ci�ej. Obaj narzekali na
trudno�ci i bali si�, czy
przejd� do nast�pnej klasy.
Tote� rado�� by�a wielka, gdy
przynie�li dobre cenzurki. Matka
napiek�a racuch�w jak w wielkie
�wi�ta, a ojciec zabra� ich na
wycieczk�. Pojechali furmank� do
Zdu�skiej Woli, do dziadk�w.
Cieszyli si�, widz�c pola
uprawne, zbo�a i sady, bo w
mie�cie brak im by�o powietrza i
przestrzeni. Wszystko tego dnia
by�o radosne. Jasne niebo i
s�o�ce - bez chmurki.
Dziadziowie ugo�cili ich, czym
mogli, i pozwolili zrywa�
czere�nie. Ch�opcy p� dnia
przesiedzieli w sadzie i byli
szcz�liwi. Ale wiecz�r si�
zbli�a�, trzeba by�o wraca� do
domu.
- No, moi synkowie - m�wi�
ojciec w drodze - pomag�a�em wam
w lekcjach, jak umia�em. Teraz
wy mi pomo�ecie w fabryce.
Spojrzeli na siebie zdziwieni
i roze�mieli si�. Ojciec pewnie
�artuje, jak zwykle.
- Od jutra nie b�d� ju�
chodzi� na godzin� pi�t� do
ko�cio�a - m�wi� dalej w sw�j
zwyk�y, pogodny spos�b. - Przed
�sm� przyniesiecie mi �niadanie
i zast�picie przy warsztacie, a
ja sobie p�jd� na �sm� do �w.
Mateusza na Stare Miasto. B�d� u
Komunii �w. i na Mszy �wi�tej.
Podoba�o im si�.
- Dobrze, tato! - wykrzykn�li
obaj. - Przy tej okazji
zobaczymy wn�trze fabryki.
Na drugi dzie� zerwali si�
rano, �eby nie zaspa�. Z
blaszank� kawy zbo�owej, z pajd�
razowego chleba porz�dnie
zawini�tego w papier zapukali do
dy�urki. Dozorca zna� ich.
- A wiecie, jak si� idzie?
Druga sie� na prawo - m�wi�
�yczliwie, odpowiadaj�c
skinieniem g�owy na ich grzeczny
uk�on.
Z Juliuszem Kolbem wszyscy
byli w przyja�ni. Mia� szcz�cie
do ludzi. A ch�opcy? W�osy
kr�tko strzy�one, czysto ubrani,
karni prezentowali si�
korzystnie.
Z du�ej hali fabrycznej
dochodzi� ha�as. To maszyny
stuka�y, a� si� wszystko
trz�s�o. W powietrzu unosi� si�
szary py�. By�o duszno i gor�co,
ale oni nie zwa�ali na to,
rozgl�daj�c si� po hali.
Wreszcie zobaczyli ojca przy
warsztacie. U�miechn�� si� i
zaraz zacz�� im t�umaczy�, jak
si� maj� wzi�� do roboty.
- J�zefie - zwr�ci� si� do
Lenickiego, kt�ry pracowa� obok
- daj baczenie na ch�opc�w, �eby
mi tu czego nie zepsuli. A wy
pami�tajcie, smyki, �e�cie z
rodziny tkacz�w: nie zr�bcie mi
wstydu.
Ch�opc�w nie trzeba by�o
pilnowa�. Uwijali si� tak
zr�cznie, �e pan Lenicki coraz
to zerka� w ich stron� i
u�miecha� si�, widz�c t� m�odo��
pe�n� zapa�u. Nie min�a
godzina, jak wr�ci� ojciec.
Usiad� sobie przy oknie i
popija� kaw�. Wida� by�o, �e
jest dumny ze swoich ch�opc�w, a
oni ju� si� troch� wprawili i
robota sz�a im dobrze. Odt�d
przychodzili codziennie i
wyr�czali ojca. Podoba�o im si�
w tej fabryce. Widzieli, jak
wszyscy szanuj� ich tatusia.
Robotnicy przychodzili nawet z
innych dzia��w, aby z nim
porozmawia�. Czasem �miali si� i
�artowali, cz�ciej powtarzali
p�g�osem jakie� nowiny. W �odzi
kto� zastrzeli� �andarma i w
kilku fabrykach wybuch� strajk.
- Co to jest strajk? - pytali
ch�opcy.
Ojciec musia� im t�umaczy�. To
zn�w rozmawiali o wojnie na
Dalekim Wschodzie. Kr��y�y po
mie�cie wiadomo�ci o bitwie pod
Mukdenem i pora�ce Rosjan.
Robotnicy zacierali r�ce. Ot,
car taki pot�ny, a nie mo�e da�
rady Japo�czykom. Przyjdzie na
niego kryska. Zobaczycie. Nowiny
by�y pomy�lne, zapowiada�y pewne
swobody dla "Prywi�linia", inne
budzi�y groz� i l�k. Z frontu
coraz cz�ciej przychodzi�y
listy z piecz�tk� Czerwonego
Krzy�a. Tu poleg� ojciec, tam
syn. Kobiety p�aka�y i w kraju
bieda by�a coraz wi�ksza.
Pewnego dnia Lenicki przyszed�
taki stroskany, �e Juliusz
spyta� go:
- Co ci jest?
- Ot, nieszcz�cie - machn�� z
rezygnacj� r�k� - szwagier nie
mo�e nic zarobi�. Usun�li go.
Siostra ma siedmioro dzieci.
By�em tam wczoraj: n�dza.
- Czekaj�e, trzeba co� radzi�.
Ja ci pomog�, J�ziu, nie martw
si� - odpowiedzia� �ywo Juliusz
Kolbe i dorzuci� �artobliwie: -
Ja teraz wielki pan.
Kolbe niedawno awansowa�.
Przeszed� na mechaniczne
warsztaty, lepiej p�atne. Ender
podni�s� mu p�ac� z 4 na 6 rubli
tygodniowo. Czu� si� bogaty, �e
ha!
- Kto pr�dko daje, dwa razy
daje - mrucza�, wychodz�c z
fabryki. Po drodze nakupi�
kaszy, cukru, fasoli. Pani Maria
do�o�y�a jeszcze s�oniny i
boczku.
- Nam si� teraz lepiej powodzi
- m�wi�a - a im ci�ko. Pan B�g
by nas skara�, gdyby�my nie
pomogli. "By�em g�odny, a nie
dali�cie mi je��. By�em
spragniony, a nie dali�cie mi
pi�. Id�cie, przekl�ci, ode mnie
w ogie� wieczny". - Maria
Kolbowa lubi�a cytowa� Pismo
�wi�te przy r�nych okazjach.
- Dalej, ch�opcy, szykowa� mi
si�! - komenderowa�a z mi�ym
u�miechem na twarzy. - Zanie�cie
na Stare Miasto. Wiecie dok�d?
Do pana Lenickiego, to dla jego
siostry, pani Paradowskiej.
Koszyk by� pe�en. Ledwie mogli
ud�wign��.
- Mundek, spytaj si�, za co go
wyrzucili, czy za Polsk�? -
m�wi� cicho Franek. - A mo�e on
nale�a� do tych, wiesz...
Urwali rozmow�, bo kto� szed�
za nimi. Obejrzeli si�:
- Mo�e tajniak? - Ch�opcy,
pracuj�c w fabryce, wiedzieli
niejedno. Nurtowa�y ich r�ne
my�li. Czasem pr�yli ramiona,
chcieliby tak�e i�� walczy� o
woln� Polsk�. Tymczasem d�wigali
kosz z �ywno�ci� na poddasze i
tak s�u�yli Polsce.
Dzieci ich obskoczy�y. Rado��
by�a i p�acz na widok tylu
dar�w.
- Niech wam B�g b�ogos�awi -
m�wi�a matka, a pan Lenicki nie
chcia� wszystkiego wzi��. - Co,
tak du�o? - powtarza�.
Na drugi dzie� u�ciskali si� z
Juliuszem. - Dlaczego tak du�o?
- m�wi�. - Ja nie chcia�em
wzi��, ale ch�opcy zostawili i
uciekli.
- Dobrze zrobili - �mia� si�
Juliusz. - Pewnie�cie im chcieli
dzi�kowa�. Nie ma za co. Trzeba
sobie pomaga�, bo inaczej nar�d
zginie. M�wi� ci, J�ziu, ca�a
rzecz w tym, �eby jeden drugiego
z biedy wyci�ga�. Dzi� tobie -
jutro mnie.
- Tyle jedzenia, Bo�e drogi! -
m�wi� wzruszony Lenicki.
A ch�opcom nagle otworzy�y si�
oczy. Teraz wiedzieli, za co tak
robotnicy lubi� ojca. - Bo czy�
nie widz�, jaki on jest? -
pomy�leli z dum�. - Matka taka
sama. Niech si� u�miechnie
�yczliwie, ka�dy dla niej
przychylny. Nie dba ani o
pieni�dze, ani o wygody. B�g i
obowi�zek - to dla niej
wszystko.
Przyja��
By�a zima i ch�opcy z
handl�wki �lizgali si� do
upad�ego. Tylko jeden z nich
mia� �y�wy i to wi�zane
sznurkiem. Czasem po�ycza� je
kolegom i wtedy ko�o niego robi�
si� t�ok.
- Mnie, mnie po�ycz - wo�ali.
- Ja ci dam za to kawa�ek gumy.
- Id� ze swoj� gum�, on mnie
jest winien stal�wk�.
- Ty, Edek - ja tylko raz
jeden. Zobacz�, jak si� to
je�dzi. Po�ycz cho� jedn�.
Od k��tni dochodzi�o nieraz do
bitki, tarzania si� po �niegu i
si�c�w. Potem od zwartej masy
odrywa�a si� cz�steczka i w
czarnym mundurku ze z�otymi
kotwicami na ko�nierzu p�dzi�a
przez pabianickie rynsztoki. Za
ni� druga, trzecia, dziesi�ta.
Raz przynajmniej te rynsztoki
by�y instytucj� u�yteczno�ci
publicznej. Prawie przez ca�y
rok sta�a w nich brudna, m�tna
woda, teraz szkli�y si� w s�o�cu
bia�e, g�adkie, kusz�ce.
Ch�opcy Kolb�w trzymali si�
troch� z dala od gromady
pabianickich ch�opak�w. Nigdy
nie bili si� i unikali k��tni.
Woleli te� obej�� si� bez �y�ew
ni� prosi�. Tak byli wychowani.
- Lepiej dawa�, ni� bra� -
m�wili rodzice. Ale �lizgawka to
co innego. Rado�� zimy: ruch,
p�d, gwa�towne upadki i �miech
wyzwalaj�cy zdrow� energi�.
Mundzio i Franek wracali do domu
roze�miani z rumie�cami na
twarzy i g�odni.
- Zedr� buty na tej �lizgawce
- skar�y�a si� matka.
- To b�d� chodzi� boso - �mia�
si� ojciec. - Od �lizgawki nie
powstrzymasz ch�opaka, chyba �e
jest niedo��g�. A naszym, dzi�ki
Bogu, nic nie brakuje.
Ch�opcy cieszyli si�, �e
ojciec jest po ich stronie.
Matka by�a surowa. Zaraz kara i
grzech. Mundzio ba� si� troch�,
ale w ko�cu i ona patrzy�a przez
palce, jak zdarli obcasy, albo
trzeba im by�o wstawia� �aty na
mundurkach. Wa�ne by�o, �eby si�
tylko uczyli!
Po powrocie ze szko�y �l�czeli
nad ksi��k�. Jeden pomaga�
drugiemu. Ojciec nie potrzebowa�
ich upomina�, siedzia� z nimi i
uczy� si� razem, zawsze g�odny
wiedzy.
Pewnego dnia Mundzio wpad� do
domu zdyszany.
- Mamo, mamo, prosz� i��
pr�dko. Co� si� sta�o Adasiowi.
Nie mo�e wsta�.
- Gdzie?
- Na ulicy. �lizgali�my si� i
upad�... Zaraz tu, niedaleko.
Pani Maria nie pyta�a wi�cej.
Chwyci�a grub� chustk� i
wybieg�a. Za ni� Mundek. Z�by mu
lata�y ze strachu, bo Ada�
zrobi� si� taki blady, jakby ju�
umar�. Ale nie. Dzi�ki Bogu,
d�wign�� si� i sta� pod �cian�,
tylko jedna r�ka zwisa�a mu
bezw�adnie.
- Adasiu, co ci jest? - m�wi�a
pani Kolbe zatroskanym tonem.
- Moja r�ka - szepn�� i twarz
wykrzywi�a mu si� z b�lu.
- We� mnie zdrow� r�k� za
szyj� i spr�buj, czy mo�esz i��.
Zaprowadz� ci� do domu.
Obj�a go w pasie i prawie
nios�a. W domu okaza�o si�, �e
r�ka jest zwichni�ta w �okciu;
zsinia�a i zacz�a gwa�townie
puchn��.
- Prawa r�ka, pani Kolbowa,
mo�e wezwa� doktora - m�wi�a
zrozpaczona pani Zalewska.
- Na razie nie potrzeba.
Maria maca�a delikatnie chor�
r�k�, potem chwyci�a mocno w
stawie, poci�gn�a. Ada�
krzykn��.
Pani Maria odetchn�a: - Ju�
dobrze. �okie� wr�ci� na swoje
miejsce. Teraz kompres i banda�.
Pani Zalewska, musimy
unieruchomi� t� r�k�. Nie ma
pani banda�u? Jaki� kawa�
prze�cierad�a czy co� takiego.
Mundzio dar� p��tno i
podziwia� matk�. Jej surowo��
wyda�a mu si� teraz konieczna.
Pani Zalewska jest �agodna,
ale matka umie pom�c ludziom.
Czyn wymaga pewnej surowo�ci i
decyzji. Mundzio strasznie by�
przej�ty tym wszystkim. Potem
Ada� po�o�y� si� do ��ka, a
Mundzio siedzia� przy nim. Pani
Zalewska rozmawia�a z jego
matk�, do Mundzia dobiega�y
poszczeg�lne s�owa: cenzura,
matematyka, Ada�. Wreszcie
us�ysza� serdeczny g�os pani
Zalewskiej:
- Dzi�kuj�, pani Kolbowa,
dzi�kuj�!
Dopiero po chwili zrozumia�.
Matka zgodzi�a si�, �e Mundzio
b�dzie przychodzi� do Adasia i
odrabia� z nim lekcje. Och, to
by�a rado��.
Gdy wracali do domu, nagle
wzi�� matki r�k� i przycisn�� do
ust.
Pog�aska�a go po g�owie i
rzek�a:
- Wida� Matka Bo�a tego chce,
Mundziu. B�dziesz si� uczy� z
Adasiem, ale �eby� mi si� nie
zaniedba� w pracy, pami�taj!
O, jak�e gor�co modli� si�
Mundzio wieczorem. Tyle dzisiaj
prze�y� l�ku i niepokoju. A na
ko�cu spotka�a go rado��. Czy�
nie wida� w tym woli
Niepokalanej? Ona dopuszcza
cierpienie i przemienia je na
dobre.
Gdy Mundzio zasypia�, stan�a
mu nagle przed oczami blada
twarz Adasia i jeszcze jedna
ma�a, bledziutka twarzyczka
Antosia. Mundzio ju� wiedzia�,
co to jest �mier�. Niedawno
umar� ma�y braciszek, a drugi
jeszcze przedtem. Mama m�wi, �e
poszli do nieba, tam gdzie jest
Niepokalana, Przeczysta Matka
Bo�a. Mundzio poczu� nagle, �e
J� jedn� kocha najwi�cej. Z Ni�
chcia�by by� zawsze. Mo�e
dlatego w�a�nie, �e jest
przeczysta. Mia� przy sobie ma��
figurk� Niepokalanej, kt�r�
kupi� za w�asne pieni�dze na
odpu�cie w Lutomiersku. Po cichu
wyci�gn�� r�k� i wzi�� j� ze
stoliczka. Przytuli� obiema
r�kami, potem przy�o�ywszy g�ow�
do poduszki zasn��.
Ogr�dek
Zbli�a�o si� po�udnie. W
ubogim mieszkaniu Kolb�w przy
ulicy Konstantynowskiej
gospodarowali ch�opcy. Franek
sprz�ta� pokoik rodzic�w i
wy�piewywa� wszystkie znane
piosenki. Taki by� zawsze:
weso�y i rozmowny. Matka m�wi�a
o nim: wykapany ojciec. Mundek
gotowa� obiad. Uwija� si� przy
kuchni kr�py, niski, przepasany
�cierk�. Ze swoj� okr�g��,
czerwon� twarz� wydawa� si�
bardziej dziecinny, ni� by�
naprawd�. Zupa ju� by�a gotowa.
Nastawi� wod� na kluski i
poprawi� ogie�. Tylko patrze�,
jak ojciec i matka przyjd� z
fabryki. Pracowali oboje jako
tkacze od sz�stej rano. W
po�udnie by�a godzina przerwy.
Robotnicy szli do domu na obiad,
a potem znowu pracowali do
dziewi�tnastej.
- Dlaczego te kluski tak si�
klej�? - pomy�la� strapiony
Mundek. - M�ka ciemna, grubo
mielona. Wiedzia�, �e mu nie
wolno bra� pszennej. W niedziel�
matka zrobi bia�e kluski na
parze i wszyscy si� b�d�
zajada�. Ale dzi� dzie�
powszedni. Rodzic�w nie sta� na
zbytek.
Kto� zapuka�.
- Kto tam?
Mundek wyjrza� przez drzwi i
u�miechn�� si� serdecznie.
- Ach, to ty, Adasiu.
- Jak si� masz, Mundziu? -
rzek� Ada�. - Co ty robisz?
Chod� do nas. Wiesz - ojciec
przywi�z� drzewka, b�dziemy je
sadzi� w ogr�dku.
- Sadzi� drzewka?... Mundek a�
westchn�� z zachwytu. Ma�y
ogr�dek to by� szczyt jego
marze�. Mundzio wyrywa� si�, jak
tylko m�g�, zw�aszcza na wiosn�
i latem, z ciasnego mieszkania w
oficynie, kt�re zajmowali jego
rodzice. Ka�d� woln� chwil�
sp�dza� z Adasiem w ogr�dku. Ale
sadzenie drzewek - to by�o co�
niezwyk�ego. Mundek jeszcze
nigdy nie widzia�, jak si� sadzi
drzewka.
- Jab�onki? - spyta� niemal
nabo�nie.
- S� cztery jab�onki i dwie
�liwki. Chod�, zobaczysz. Za
trzy lata b�d� mia�y pierwsze
owoce - m�wi� Ada� z powag�
znawcy.
- Nie mog� - j�kn�� �a�o�nie
Mundek. - Rodzice zaraz przyjd�,
a obiad jeszcze nie gotowy.
Wnet za Adasiem przysz�a jego
matka.
- Mundziu, b�dziemy sadzi�
drzewka - rzek�a serdecznie. -
Musisz przyj�� nam pom�c.
Pani Zalewska bardzo lubi�a
Mundzia. Jaki to dobry ch�opczyk
- m�wi�a zawsze - wyj�tkowo
pobo�ny i dobry. - Takim by�
naprawd�. Nie�mia�y, skromny,
chocia� weso�y i pe�en �ycia.
Nikomu nie zrobi� przykro�ci.
- Ja bym chcia�, prosz� pani,
ale nie mog� - b�kn�� i zacz��
zn�w energicznie kr�ci�
nieszcz�sne kluski.
Pani Zalewska roze�mia�a si�:
- Ale�, Mundziu! Nala�e� za
du�o wody. Dosyp jeszcze m�ki.
O, tak. - Wzi�a mu z r�ki �y�k�
i zacz�a wyrabia� ciasto.
- Ju� s�ycha� gwizdek u Endera
- rzek�a po chwili. Id�cie
naprzeciw rodzic�w. Ja tu za was
sko�cz�.
Zadowoleni, �e mog� si� wyrwa�
na ulic�, zbiegli ze schod�w,
ci�gn�c za sob� najm�odszego
J�zia. Za chwil� stali przy
bramie fabrycznej i patrzyli
uwa�nie, jak wysypuje si� z niej
t�um robotnik�w.
- Nie b�j si�. Poczekamy na
ciebie - d�wi�cza� mu jeszcze w
uszach mi�y g�os pani
Zalewskiej. Mundek nie m�g�
wprost my�le� o czym innym jak o
tym sadzeniu drzewek, wi�c
u�miechn�� si� sam do siebie i
sta� cicho pe�en oczekiwania.
Jak to dobrze, mama ju� si� nie
gniewa i pani Maria Zalewska
cz�sto przychodzi dopom�c w
gospodarstwie.
Bo te� obie s�siadki kocha�y
si� jak siostry, obie by�y
pobo�ne. U Kolb�w odmawia si�
wsp�lnie r�aniec, u Zalewskich
odprawia drog� krzy�ow�. - "Taki
u nas w domu klasztor, �e ha!
Wszyscy nam zazdroszcz�" - m�wi
nieraz pani Zalewska.
Ch�opcy tymczasem wypatrzyli
rodzic�w. Ojciec szed�,
rozmawiaj�c z kolegami,
t�umaczy� co�, spokojny i
pogodny jak zwykle.
Robotnicy byli podnieceni i
rozprawiali g�o�no, niekt�rzy
wygra�ali pi�ciami.
Ojciec zobaczy� ch�opc�w i z
daleka ju� u�miechn�� si� do
nich. Matka sz�a troch�
pochylona od pracy przy
warsztacie. Taka dobra, chocia�
stanowcza, czasem nawet surowa.
Zaraz zacz�a pyta�:
- Czy obiad got�w? Kto jest w
domu?
J�zio uczepi� si� jej za r�k�.
Starsi ch�opcy prowadzili ojca -
zadowoleni, �e spotkali rodzic�w
i s� zn�w razem. Po obiedzie
Mundek bardzo si� spieszy�,
pr�dko pozmywa� naczynia,
sprz�tn�� i zacz�� si� kr�ci� po
izbie.
- Franu� - m�wi� - ty
zostaniesz z J�ziem, co? Musisz
zosta�. Ojciec ci kaza� zrobi�
dwa zadania.
- A ty dok�d?
- Ja tylko troch� do Adasia.
- Zaraz wracaj - zawo�a�
Franek, mimo woli na�laduj�c ton
matki. Ale ju� drzwi trzasn�y.
Mundzio wpad� zdyszany do
ogr�dka. Pan Zalewski kopa� do�y
pod drzewka, Ada� podsypywa�
naw�z.
- Patrz, Mundziu, jakie �adne
szczepy - rzek� Ada� rozwi�zuj�c
sznurek. Korzenie zawini�te by�y
w szmat�, oblepione glin�,
wilgotne. Gdzieniegdzie tylko
zwisa�y bia�e obna�one
w��kienka, kt�re ch�opcy
troskliwie przykryli ziemi�.
W imi� Ojca, i Syna, i Ducha
�wi�tego - prze�egna�a pani
Zalewska drzewko. M�� ostro�nie
ustawi� je w dole i przytrzyma�,
podczas gdy Ada� zgarnia� ziemi�
�opat�. Doko�a jab�onki wyros�a
ma�a pulchna kulka, kt�r� pan
Zalewski zla� obficie wod�.
Mundek by� bardzo przej�ty.
Ogromnie by chcia� tak�e
posadzi� drzewko, �eby ros�o i
da�o owoce. Nie �mia� prosi�,
ale pani Zalewska wyczyta�a to w
jego oczach i rzek�a do m�a:
- No, teraz niech ch�opcy
sadz� drzewka.
Ach, jak�e si� Mundzio
cieszy�. Ostro�nie, z mi�o�ci�,
uj�� w r�ce szczep pozornie
martwy. Wiedzia�, �e tam
wewn�trz kr��� ukryte soki. B�g
da mu wzrost i rozw�j. Jaki B�g
dobry!
- Wy�ej, wy�ej - m�wi� pan
Zalewski. - Nie ugniataj ziemi
przy pniu, tylko po bokach.
Ada� pomaga� zasypywa� ziemi�
i podla� drzewko. Potem
posadzili reszt�. Zaraz na drugi
dzie� Mundek przybieg� zobaczy�,
czy drzewka rosn�. Pa�stwo
Zalewscy �miali si� z niego, ale
to nic. Wiedzia�, �e s�
�yczliwi. Kochaj� ten ogr�dek i
drzewka, i jego te�. Bo s�
dobrymi lud�mi.
Drzewka sta�y d�ugo jakby bez
�ycia, opad�y z nich powi�d�e
li�cie. Dopiero wiosn� wypu�ci�y
zielone p�dy, a dwa z nich
zakwit�y. Mia�y po kilka
bladych, w�t�ych kwiateczk�w,
kt�re pan Zalewski oberwa�.
Ojczyzna
Ch�opcy ju� spali w kuchence,
a do ojca wci�� jeszcze
przychodzili robotnicy, �e to
niby ich goli�. Sprowadza�
jakie� brzytwy z Poznania.
Pozna� by� wtedy za granic�.
Siedzieli nad tymi brzytwami do
p�nocy. Co si� Mundek obudzi�,
to s�ysza� przyciszony gwar
rozm�w. Chcia� zawo�a�: tato!...
ale si� powstrzyma�. Przysz�a mu
na my�l wojna, strajki,
wi�zienie. Zdawa�o mu si�, �e w
ciemno�ciach co� si� czai. Wi�c
zaciska� r�ce na piersiach i
modli� si� do Niepokalanej.
Potem zacz�� s�ucha�. Z pokoju
dochodzi�y tylko pojedyncze
wyrazy: "Kili�ski, B�g,
Ojczyzna, konstytucja..."
- Dlaczego wci�� o tym
Kili�skim?
Mundek wiedzia�, �e to by�
szewc warszawski i �e jak pan
Ko�ciuszko wyda� wojn� caratowi,
to Kili�ski zebra� lud
warszawski i zorganizowa�
powstanie.
- A teraz co zrobi�? Ci�gle
co� szepcz�.
Niedawno s�ysza�, �e napadli
na poci�g i uwolnili wi�ni�w.
W�adze carskie si� w�ciekaj�.
Oho, Mundzio wie niejedno, ale
woli nie pyta� starszych.
- Kiedy� jak b�dziesz wi�kszy
- m�wi� ojciec - to przypaszesz
szabelk� i p�jdziemy si� bi� za
nasz� Polsk�. Ale najpierw
musisz si� du�o uczy�, bo wojna
to nie�atwa rzecz. Osaczyli nas
zaborcy z trzech stron i kracz�
nad nami jak wrony. Ale z nami
jest B�g. Zobaczysz, jeszcze
Polska powstanie wolna, pot�na.
Mundzio wierzy �wi�cie w to,
co m�wi ojciec. W domu wszyscy w
to wierz�. Nawet ma�y J�zio umie
ju� taki wierszyk:
Kt