10415

Szczegóły
Tytuł 10415
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10415 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10415 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10415 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dariusz Filar Metoda zachowania osobowości Zgromadziłem przed sobą cały stos czasopism i książek, ale nie mogę czytać. Rządki liter umykają oczom, skaczą i supłają się w węzły. Moje myśli wypełnia nieustannie jeden obraz - scena z filmu, który widziałem przed wieloma laty. Przedstawiała mieszkanie prze- stępcy, do którego dotarła grupa policyjnych robotów. Podchodziły stawiając równe, auto- matycznie odmierzone kroki, błyskały światłami latarek. W mroku majaczyły ich przerażają- ce, pozbawione jakiegokolwiek uczucia maski, półotwarte usta z metalicznym szczękiem wyrzucały słowa rozkazów. „Wstań!” - krzyczały. „Idź!” Człowiek posłusznie spełniał wszystkie polecenia, na jego twarzy malował się paniczny strach. W każdej chwili roboty mogą przyjść tutaj - w napięciu wsłuchuję się w otaczającą mnie ciszę, czekam... Nie próbuję uciekać ani szukać kryjówki. Od dawna wiem, że to bez- celowe. Na moim biurku, obok naukowych rozpraw i raportów, leży stare popularne wydanie „Historii pana Elveshama”. To jest najzabawniejsze. W opowieściach Wellsa szukam klucza do zrozumienia biegu własnego życia! Przychodzą chwile, kiedy wszystkie wydarzenia ostat- nich dni zaczynam uważać za przywidzenie - cisza przestaje drażnić, uspokajam się, ogarnia mnie senność. Ale spojrzenie w wiszące na ścianie lustro wtrąca mnie na nowo w stan roz- drażnienia graniczącego z szaleństwem. Widzę odbicie twarzy Jona, a przecież ja jestem Bob... Ja jestem Bob! Jona znałem od bardzo dawna, od tak dawna, jak tylko potrafię sięgnąć pamięcią. Ra- zem przeżyliśmy dzieciństwo, równocześnie rozpoczęliśmy studia w Akademii Medycyny Kosmicznej. Często widywano nas przy wspólnych zajęciach i dlatego uważano za przyja- ciół. Nikt nie wiedział, że ten stały kontakt to nie przyjaźń, ale nieustająca, twarda walka. Walka dwóch całkowicie odmiennych charakterów, w których jednaka była tylko siła uporu. Zdawaliśmy sobie sprawę, że najrozsądniej byłoby rozstać się i gdzieś daleko od sie- bie realizować życiowe plany w imię własnych koncepcji i ideałów. Ale na to było już za późno. Wciągnęliśmy się wzajemnie do gry, która musiała zakończyć się zwycięstwem - i to jednoznacznym zwycięstwem - któregoś z nas. Tylko na takie rozstrzygnięcie czekaliśmy. W rok po ukończeniu studiów powierzono nam stanowiska asystentów w Instytucie Bezpieczeństwa Lotów. Kierujący instytutem profesor Molinard pracował wtedy nad swoim najgłośniejszym dziełem - „Metodą zachowania osobowości”. Umiejętność odtwarzania organizmu ludzkiego na podstawie sporządzonego uprzed- nio programu opanowano przed wieloma laty. Mogło się wydawać, że przed każdym czło- wiekiem otworzyła się droga do nieśmiertelności. Zapisując schemat budowy ciała danego osobnika w wieku lat, powiedzmy, trzydziestu, można było w oparciu o jego wskazania, po upływie dowolnego czasu - odtworzyć dawno nieżyjącą jednostkę. Miało to szczególne zna- czenie dla kosmonautów i naukowców pracujących nad wyjątkowo niebezpiecznymi do- świadczeniami, dla przedstawicieli zawodów, w których możliwość wypadku stanowi nie- odłączny element codziennego ryzyka. Opublikowanie pierwszych prac o rekonstrukcji ludzkiego organizmu uznano za przewrót w medycynie. Nieco dokładniejsze badania dowiodły jednak wkrótce, że radość była przedwczesna. Metoda odtwarzania osobnika na podstawie planu miała zasadniczą wadę - pozwalała na pełną odbudowę cech biologicznych, ale w sferze psychicznej przynosiła tyl- ko niepowodzenia. Odtworzony mózg stawał się składnicą nagromadzonych przez lata wia- domości, kojarzenie jednak, zwłaszcza wyższego rzędu, ulegało znacznemu ograniczeniu albo zanikało zupełnie. Drugie wcielenie było zawsze swego rodzaju makietą, automatem nieudol- nie próbującym naśladować pierwowzór. Ze zrozumiałych przyczyn metoda odtwarzania zo- stała zarzucona. Profesor Molinard szukał innego rozwiązania. Twierdził, że jeżeli umiemy odtworzyć ciało, to należy tylko opracować metodę zachowania mózgu, a następnie sposób jego połą- czenia z nowym organizmem. Bo jakkolwiek sposób budowania pełnego układu nerwowego został opracowany, to łączenie poszczególnych jego części, takich na przykład, jak mózg i rdzeń kręgowy, długo sprawiało lekarzom ogromne trudności. Ostatni problem profesor Molinard rozwiązał osobiście. Wynaleziony przez niego specyfik, który nazwał „Neuroiną”, w znakomity sposób spełniał rolę katalizatora w procesie łączenia poszczególnych elementów układu nerwowego. Przy rozwiązywaniu problemu zachowania mózgu zasadniczą rolę odegrało sporzą- dzenie nie znanego dotąd związku metali. Orsten, bo tak związek nazwano, miał wiele nie- zwykle korzystnych własności; był lekki, dobrze znosił temperatury, cechowała go ogromna odporność na odkształcenia mechaniczne. W kilka miesięcy po rozpoczęciu prób z pojemnikami orstenowymi Molinard udzielił wywiadu grupie dziennikarzy. W czasie spotkania profesor powiedział: - Na przykładzie, który przedstawię, chciałbym zapoznać czytelników pism z „Metodą zachowania osobowości” - efektem wieloletnich badań naszego instytutu. W przykładzie opracowana przez nas metoda służyć będzie ratowaniu załogi statku kosmicz- nego - pilot pojazdu, podejrzewając niebezpieczeństwo, uruchamia aparaturę, która oddziela mózgi znajdujących się na pokładzie ludzi od ich ciał, a następnie zamyka w należących do ekwipunku, sporządzonych z orstenu, kulach i wyrzuca w przestrzeń, Umieszczona w nich aparatura nie pozwala na obumarcie tkanek. Kula, ze względu na stosunkowo niewielkie roz- miary i charakterystyczny kształt, w znacznie mniejszym stopniu narażona jest na uszkodze- nie niż pojemnik, w którym by umieszczono całego człowieka. Sposób ten eliminuje również wszystkie trudności, jakie pojawiają się przy ratowaniu całego organizmu. Zbudowana w naszym instytucie aparatura działa niezwykle szybko - czas potrzebny do jej uruchomienia i przygotowania pojemnika orstenowego ograniczony został do setnej części sekundy. W wypadkach krytycznych, o ile decyzja nie zostanie przez pilota podjęta w porę, urucho- mienie aparatury dokonuje się automatycznie. Umieszczona w kulach aparatura nadawcza pozwala łatwo odnaleźć uratowane mózgi, a problem ogranicza się do połączenia ich ze zre- konstruowanymi ciałami. Dzięki „Neuroinie” nie sprawia to większych kłopotów. Byliśmy współautorami sukcesu profesora Molinarda, chociaż uważałem, że tylko ja w pełni zasłużyłem na to wyróżnienie. Wynalazłem kilka oryginalnych urządzeń pomocni- czych, rozwiązałem problem skutków ubocznych, które wywoływała z początku „Neuroina”. Jon był bardziej obowiązkowy, jemu powierzano wszystkie doświadczenia wymagające uwa- gi i staranności, ale przecież nie wykazał przy nich niczego poza zaletami świetnego labo- ranta. Nie wiedziałem, że Jon mi zazdrości. Dopiero teraz, gdy przeglądam pamiętnik znale- ziony w pokoju Jona, zaczynam rozumieć, od jak dawna dojrzewał jego plan. Już przed kil- koma miesiącami napisał: Znowu był lepszy. Zawsze taki sam - postrzelony i nieodpowiedzialny. A mimo tych wad bardziej lubiany, pełen pomysłów, tryskający dowcipem. Kiedy zaczyna mówić, zwracają się ku niemu wszystkie głowy. Przyciąga jego głos, gesty, mimika. Ode mnie nikt nie oczekuje rewelacji. Mogę mówić rzeczy najciekawsze, a i tak nie wzbudzam zainteresowania. W ustach Boba każde głupstwo urasta do rangi odkrycia. Często korzysta z pomysłów, dla których ja nie umiałem pozyskać zwolenników. Gdybym miał jego ciało, z łatwością odniósł- bym sukces. Po tysiącach eksperymentów na zwierzętach przyszedł czas na doświadczenie, którego obiektem miał być człowiek. Jon pierwszy zgłosił swoją kandydaturę, a ja, gdy dowiedziałem się o tym, bez wahania zrobiłem tak samo. Może nie chciałem okazać lęku, a może napraw- dę nęciła mnie wielka przygoda. Nie podejrzewałem wcale, że Jon zastawia na mnie pułapkę i przemyślnie mnie do niej zwabia. Mieliśmy być pierwszymi ludźmi, których odtworzone ciało połączone zostanie z ocalonym mózgiem. Nasz lot w starym uszkodzonym statku ograniczono do kilkunastu minut, po których miała nastąpić eksplozja. W tym miejscu wkraczała do akcji aparatura Molinarda. Wszystkie doświadczenia przeprowadzone na zwierzętach zakończyły się pełnym sukcesem, ale mimo to ryzykowaliśmy bardzo wiele. Sporządzono dokładny zapis naszych organizmów, a następnego dnia wystartowali- śmy. W pierwszej chwili po wypadku nie mogłem zrozumieć, jak do tego doszło. Po prostu podstęp Jona nie mieścił się w mojej wyobraźni, nie dostrzegałem, że wszystko, co zrobił po starcie, było przemyślane i zmierzało do z dawna upatrzonego celu. Nie zauważyłem nicze- go i dopiero teraz wiem, jaki był sens zdarzeń, które wtedy wydawały mi się pozbawione związku. Kontakt naszego statku z bazą zapewniała łączność radiowa i telewizyjna, a każdy z foteli zaopatrzono w aparaturę z kulą orstenową - kulę przy moim fotelu oznaczono czer- woną jedynką, a przy fotelu Jona dwójką. Wystarczyło niepostrzeżenie zmienić fotel, żeby na Ziemi stać się innym człowiekiem, a przynajmniej posiadaczem innego ciała... W kilka chwil po starcie wszelka łączność z bazą uległa zerwaniu. Pomyślałem, że to zwykła awaria, nie wiedziałem... nie mogłem wiedzieć, że Jon sam uszkodził anteny... - Bob - powiedział do mnie. - Z twojego fotela można sięgnąć do nadajnika rezerwo- wego. Zamienisz się ze mną na chwilę? Znał się na tym lepiej, więc zgodziłem się chętnie. Usiedliśmy na nowych miejscach. - Siedzisz wygodnie? - zapytał. - Tak - odparłem. Byłem cokolwiek zaskoczony taką troskliwością. Wtedy gwałtownie pociągnął dźwignię oznaczoną literą „T”. Zaczęła się transplanta- cja. Obudziłem się w szpitalu. - Halo, Jon - zawołała pielęgniarka - jak się pan czuje? - Ja jestem Bob - powiedziałem. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - No tak... tak... - wykrztusiła. Później gdzieś wyszła. Po chwili wróciła z lekarzem, którego znałem od wielu lat. - Jon - powiedział. - Cóż to ma znaczyć? Podobno robisz jakieś kawały? - Ja jestem Bob - powtórzyłem. - Spójrz w lustro, chłopie! - rzekł podsuwając mi przed oczy małe lusterko. Zobaczy- łem twarz Jona, ogarnęło mnie przerażenie. - Oddajcie mi moje ciało! - krzyknąłem. - Słyszycie?! - Oddajcie mi moje ciało! Zacząłem się wyrywać, chciałem biec do profesora i prosić go o pomoc, próbowałem zdemolować pomieszczenie, w którym mnie trzymali. Minęła długa chwila, nim z pomocą kilku lekarzy zdołali mnie obezwładnić. Ktoś uspokajająco położył dłoń na moim ramieniu. - Proszę się opanować - mówił - to tylko szok, to przejdzie. Mijały dni, a mój szok nie mijał. Zmieniały się twarze lekarzy, którzy w nie kończą- cych się rozmowach próbowali mi wmówić, że jestem Jonem. Nie ustępowałem. Dowiedzia- łem się, że ja... właściwie moje ciało z mózgiem Jona radzi sobie znakomicie. Zabranie mo- jego ciała pozwoliło mu pokonać jakieś tajemnicze fatum - jego mózg odnosił sukcesy! Po kilku dniach zrozumiałem, że opór jest bezcelowy. Podejrzewali u mnie schizofrenię, prote- stów nie traktowali poważnie. Jon świetnie grał swoją rolę, musiał się do niej dobrze przygo- tować. Nikt nie spostrzegł w moim ciele innej duszy. Udałem wreszcie, że przekonały mnie wywody lekarzy. Przyznałem, że jestem Jonem. Powiedziałem, że czułem się bardzo słabo, że pewnie to wywołało halucynacje... Nie wiem, czy uwierzyli, ale dali mi więcej swobody. Dzisiaj wieczorem wymknąłem się ze szpitala i poszedłem do instytutu. Otworzyłem drzwi laboratorium. Przede mną stał Jon. To znaczy stało przede mną moje własne ciało mające teraz mózg Jona. - Czego chcesz? - warknął. - Oddaj mi moje ciało! Zrozumiałem już wszystko. Znowu chcę być sobą! - Nie będziesz - powiedział. - Ja na to nie pozwolę. Ogarnęła mnie wściekłość. - Ty draniu! - krzyknąłem. - Ty przeklęty draniu! Zacisnąłem pięść i uderzyłem w jego wykrzywione w grymasie złości usta. Odpowiedział mi kilkoma twardymi ciosami. Walczyliśmy coraz zacieklej. Przez cały czas miałem wrażenie, że wydarzenia toczą się niezależnie od mojej woli, wypełniało mnie uczucie braku rzeczywistości, które niekiedy towarzyszy snom. Biłem się z postacią, którą od lat oglądałem w lustrze, uderzałem z całej siły we własne ciało, a nie czułem bólu. Upadli- śmy na ziemię. Znalazłem się na wierzchu, w pewnej chwili moje ręce zacisnęły się na pręż- nej szyi. Potem Jon przestał się ruszać. Oprzytomniałem. Po chwili zrozumiałem, że on nie żyje. Zabiłem moje skradzione ciało... i zabiłem mózg Jona. Moje ciało będzie można odtwo- rzyć, chciałbym, żeby mi je zwrócili. Mózgu Jona nie uda się ocalić. Z kieszeni Jona wyjąłem klucz od mego starego mieszkania. Siedzę tu już od kilku godzin. Wiem, że po mnie przyjdą. Nie próbuję uciekać.