10270

Szczegóły
Tytuł 10270
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10270 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10270 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10270 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dariusz Filar Nazbyt szcz�liwi Od samego pocz�tku swojego istnienia, to znaczy blisko trzysta lat wcze�niej, nim mia�y miejsce opisane tu wydarzenia, Instytut A sta� si� narodowym tabu. Powszechnie lu- biani ludzie, kt�rym nieopatrznie zdarzy�o si� wyg�osi� takie czy inne uwagi o instytucie, szybko tracili znajomych i przyjaci�. Rodzice, zapytani przez dzieci, nabierali wody w usta, a zreszt� nawet dzieci w znacznej wi�kszo�ci wiedzia�y, �e s� sprawy nie nadaj�ce si� do g�o�nego komentowania. Budynki instytutu znajdowa�y si� w samym centrum Miasta Badaczy. Nie otoczono ich zasiekami, nie postawiono nawet ostrzegawczych tablic. Nie zdarzy�o si� jednak, by kto- kolwiek podj�� pr�b� dostania si� do �rodka czy chocia� otwarcia du�ych, przez nikogo nie strze�onych, wahad�owych drzwi. Ta niezwyk�a postawa ca�ego spo�ecze�stwa wynika�a chy- ba przede wszystkim z w�a�ciwego cz�owiekowi l�ku przed niewiadomym. Odnosi�o si� to zar�wno do szeregowych obywateli pa�stwa, jak i do jego politycznych i ekonomicznych przyw�dc�w, bo nawet oni nie umieli powiedzie� o Instytucie A czego� konkretnego. Z pokolenia na pokolenie przekazywano, �e nie wolno roztrz�sa� tej sprawy, i przez trzysta lat nie znalaz� si� �mia�ek, kt�ry by przeciw tej tradycji postanowi� wyst�pi�. Przyszli pracownicy instytutu wybierani byli jeszcze w czasie studi�w. Przez kogo? - tego tak�e nie wiedziano. Wybra�cy otrzymywali ��te koperty Centralnej Dyspozytorni Fa- chowc�w odcinaj�ce si� jedynie czerwon� piecz�tk�: �Do r�k w�asnych - Instytut A�. P�niej szybko pakowali rzeczy i wyje�d�ali do Mia- sta Badaczy. Nie wracali nigdy. Na podstawie specjalno�ci powo�anych do pracy w instytucie nie mo�na by�o powiedzie� nic bli�szego o charakterze jego dzia�alno�ci, bowiem opiecz�- towane koperty otrzymywali na przemian studenci wszystkich fakultet�w. Studiowa�em technik� kierowania zespo�ami ludzi, kt�r� prowadzono w Mi�dzyuczelnianym Studium Akademii Wojskowej i Szko�y Ekonomicznej. Zajmowa�em si� socjologi�, prawem, psychologi� i nieodzown� w moim przysz�ym zawodzie retoryk�. Osi�ga�em tak�e dobre wyniki w sporcie, nad wszystkie inne dyscypliny przek�adaj�c judo i boks. Na trzecim roku studi�w zdoby�em tytu� najlepszego studenta. W kilka dni po og�oszeniu listy, aa kt�rej zajmowa�em pierwsz� lokat�, otrzyma�em wezwanie do Instytutu A. W kr�ciutkim li�cie nakazano mi natychmiastowy przyjazd i zabroniono jakichkolwiek komentarzy w dotychczasowym �rodowisku. Pod tekstem nie znalaz�em niczyjego podpisu. Nast�pnego dnia, nie bez tremy, przekroczy�em pr�g Gmachu G��wnego instytutu. W obszernym hallu kr�ci�o si� ju� niezdecydowanie kilka os�b. Zaraz po moim przyj�ciu z bocznych drzwi wy�oni� si� starszy m�czyzna. - Mamy ju� ca�� dziesi�tk� - powiedzia� - prosz� za mn�. Zaprowadzi� nas do jednego ze skrzyde� gmachu, gdzie odt�d mia�y si� mie�ci� nasze mieszkania. Pokoje robi�y jak najlepsze wra�enie - przestronne i jasne, z wyj�ciem na taras, z kt�rego po szerokich stopniach schodzi�o si� do starannie utrzymanego ogrodu. Nie zd��y�em jeszcze na dobre rozpakowa� walizek, kiedy wszed� do mnie ten sam, co przedtem, m�czyzna i wr�czy� mi czerwon�, p�kat� teczk�. Zaciekawiony zajrza�em do �rodka. Z tre�ci znalezionego na samym wierzchu brulionu wynika�o, �e i tutaj przyjdzie mi studiowa�. Brulion zawiera� szczeg�owe plany kolejnych dziewi�ciuset dni - pobudka, �niadanie, wyk�ady, obiad, przerwa, zaj�cia praktyczne. Najbardziej zaskoczy�a mnie tre�� wyk�ad�w. Ich problematyka obejmowa�a �Teori� pods�uchu�, �Technik� podgl�dania�, �Wiedz� o wykorzystaniu zwierze�, �Sztuk� prowokacji�. Na ostatni programowy dzie� nie przewidywano ju� �adnych zaj��, poza rozmow� z kierownictwem instytutu, kt�r� okre�lono jako �Pe�ne wtajemniczenie�. Zacz�a si� praca. Ca�ymi dniami uczono nas zak�adania aparat�w pods�uchowych, monta�u ukrytych kamer, analizy otrzymanych t� drog� informacji. Z czasem umieli�my ju� stosunkowo szybko okre�li� zainteresowania, s�abo�ci, l�ki i marzenia �ledzonego osobnika. Potrafili�my pozna� najwi�ksze jego tajemnice, odkry� najintymniejsze zakamarki osobowo�ci, cz�sto takie, kt�rych istnienia sam si� nie domy�la�. Wci�� jednak nie byli�my pewni, czemu s�u�y� b�dzie nasza wiedza. Pr�cz dziwnych studi�w nic nie r�ni�o nowej codzienno�ci od �ycia, kt�re znali�my dotychczas. Nadszed� wreszcie dzie� �Pe�nego wtajemniczenia�. Kolejno stawali�my przed obliczem Rady Naczelnej instytutu. Nie wiem, czy tok rozm�w ze wszystkimi studentami by� identyczny, podejrzewam jednak, �e mog�y wyst�pi� tylko minimalne r�nice. W moim wypadku wygl�da�o to nast�puj�co. Na powitanie podni�s� si� zza sto�u dyrektor instytutu i uroczy�cie pogratulowa� mi dotychczasowych sukces�w w nauce. Potem w imieniu Rady Naczelnej zada� jedno tylko pytanie: - Czy mo�e nam pan powiedzie�, Ben, dlaczego instytut oznaczony jest symbolem �A�? Ze sposobu, w jaki zada� pytanie, zorientowa�em si�, �e jest to zwrot czysto retoryczny, i nie przerywa�em. - �A� to skr�t - ci�gn�� dyrektor - pocz�tkowa litera s�owa Ananke. Znane s� panu zapewne wierzenia staro�ytnych: Ananke to Los - w�adczy, surowy, niezale�ny - jego wyrokom ulega� musia� nawet Zeus. My sami jeste�my instytucj� w stosunku do Losu konkurencyjn�. Nasze zadanie polega na zmienianiu jego nie zawsze s�usznych z naszego punktu widzenia lub niekorzystnych dla nas decyzji. Patrzy�em zaskoczony. Pomy�la�em, �e trafi�em do siedliska wyznawc�w jakiego� prymitywnego kultu. Zdawali si� odgadywa� moje my�li. - Nie, Ben - dyrektor patrzy� na mnie uwa�nie. - Nie jeste�my grup� szale�c�w. Przedstawi� teraz panu przysz�e konkretne zadania. S�dz�, �e to pozwoli panu na najlepsze zrozumienie istoty dzia�alno�ci instytutu. Zgodzi si� pan na pewno z tym, �e spo�ecze�stwo musi ochrania� niekt�re jednostki szczeg�lnie dla� cenne. My�l� tu o wybitnych naukowcach, artystach, politykach. W�a�nie tym ludziom Los nie ma prawa wyrz�dzi� niczego bez naszej zgody. Czuwamy nieustannie. Usuwamy z drogi tych ludzi wszystkie najdrobniejsze przeszkody, spe�niamy dyskretnie ich marzenia i zachcianki, s�owem, robimy wszystko, by skupili si� tylko na swoich pracach. Nic innego nie powinno zaprz�ta� ich uwagi. Ca�e szcz�cie osobiste wybitnych jednostek, sukcesy towarzyskie, powodzenie to prawie wy��cznie nasza zas�uga. Podkre�lam raz jeszcze - dyrektor m�wi� dobitnie, wci�� uwa�nie si� we mnie wpatruj�c - najwy�szy stopie� dyskrecji cechuje nasz� dzia�alno��. Oczywi�cie, aby mo�liwe by�o stworzenie podopiecznym naprawd� dobrych warunk�w, konieczne jest wcze�niejsze poznanie wszystkich ich upodoba�, zalet i przywar. Rozumie pan chyba teraz celowo�� dotychczasowych studi�w? - Oczywi�cie - odpar�em. - Ale je�eli tyle po�ytku p�ynie z naszej dzia�alno�ci, to dlaczego pozostajemy w ukryciu? - Ben - na twarzy dyrektora odmalowa�o si� zdziwienie - my�la�em, �e lepiej pan pozna� psychik� swoich bli�nich. Prosz� pos�ucha�, ze zrozumia�ych, cz�sto technicznych, przyczyn nie potrafimy obj�� naszym dzia�aniem og�u obywateli. A przyzna pan, �e niewiele znalaz�oby si� ludzi nie chc�cych, chocia� od czasu do czasu, skorzysta� z naszej pomocy. Zacz�yby si� niesnaski, intrygi, pr�bowano by nas przekupywa�. Ludzie ju� nigdy nie zachowywaliby si� naturalnie, wiedz�c, �e kto� ich bez przerwy obserwuje. Dlatego przed trzystu laty, kiedy powo�ano instytut, stworzono wok� niego atmosfer� tajemnicy, kt�rej narusza� nie nale�y. I tak jest dobrze - og� spo�ecze�stwa mo�e si� domy�la� najdziwniejszych rzeczy, ale pozwala nam spokojnie pracowa�. Wyszed�em oszo�omiony. Zrozumia�em, �e przyj�to mnie do grona ludzi, na kt�rych spoczywa szczeg�lna odpowiedzialno��. Pracowa�em pocz�tkowo w sekcji �Ekonomi�ci�. Czuwa�em nad kilkoma wybitnymi strategami gospodarczymi, w�r�d kt�rych byli tak�e dwaj moi dawni wyk�adowcy. Kierownikiem sekcji by� starszy nieco ode mnie, dawny student tego samego, co m�j, kierunku. Lars nale�a� do rady i dlatego musia� wiedzie�, jakie kryteria decyduj� o doborze przysz�ych pracownik�w instytutu. - Wiesz ju�, �e podstaw� naszej dzia�alno�ci jest tajemnica - odpar�, gdy go kiedy� o te kryteria, zapyta�em. - Tajemnic� mog� zachowa� tylko tacy ludzie, kt�rzy nie zapragn� powierzonych urz�dze� i wiedzy wykorzysta� dla w�asnych potrzeb - ludzie ch�odni, opanowani, mo�e nawet oboj�tni. - I ja mam wszystkie te cechy?! - wykrzykn��em. - Tak si� nam wydawa�o. - A gdyby kto� z pracownik�w instytutu - zada�em jeszcze jedno pytanie - pomy�la� jednak o sobie? Lars popatrzy� na mnie, a p�niej z kamiennym spokojem powiedzia�: - Wtedy musia�by zgin��. Mija�y miesi�ce, p�niej lata. Z czasem zaliczono mnie do grupy najlepszych fachowc�w. Prowadzi�em akcje coraz bardziej skomplikowane i coraz wi�ksz� obarczaj�ce odpowiedzialno�ci�. Pod koniec sz�stego roku pracy Lars wezwa� mnie, by przekaza� kolejne dane. - To m�ody naukowiec - powiedzia� - ale w swojej ostatniej pracy sprecyzowa� kilka donios�ych przypuszcze�. Trzeba zrobi� wszystko, by rozwija� je w twierdzenia. Otworzy�em teczk� z dokumentami. - Ale� to Slit! - wykrzykn��em. - Tak - potwierdzi� Lars - znasz go? - Byli�my przez sze�� semestr�w w jednej grupie. Potem mnie przydzielono do instytutu, a on... - �wietnie si� sk�ada - Lars zapisa� co� w notesie - je�eli zna�e� go osobi�cie, b�dzie ci du�o �atwiej pracowa�. I zn�w sp�dza�em ca�e dni przy ekranach kamer-szpieg�w, przy s�uchawkach pods�uchowych aparat�w. Swoj� rol� - u�atwianie �ycia Slitowi - lubi�em coraz mniej. Zacz�o si� to od tego dnia, w kt�rym dostrzeg�em jego pr�by pozyskania sympatii Agi. To by�a jedna z najbardziej interesuj�cych dziewcz�t, jakie znalem - jeszcze na studiach nale�a�em do jej wielbicieli. Potem znajomo�� urwa�a si�, wyjecha�em do instytutu, gdzie pozna�em wiele wspania�ych dziewcz�t, z kt�rymi ��czy�a mnie wzajemna sympatia. Ale Aga to by�o zupe�nie co innego... Oczywi�cie, teraz nie mia�o to �adnego znaczenia - praca w instytucie na zawsze oderwa�a mnie od reszty �wiata - a jednak nie mog�em spokojnie patrze�, jak Slit zaleca si� do dziewczyny, o kt�rej sam kiedy� marzy�em. Potrafi�em kry� swoje uczucia. Mojej sympatii do Agi nie zauwa�ono przed przyj�ciem mnie do instytutu. Tak�e obserwuj�c Slita nie chcia�em si� zdradzi�. W�a�ciwie mog�em mu skutecznie przeszkadza�. Wykorzystuj�c powierzony sprz�t mog�em go w oczach Agi o�mieszy�, zdyskredytowa� zupe�nie, na zawsze pozbawi� najmniejszych szans. Wiedzia�em r�wnocze�nie, �e w wypadku wykrycia mojego przest�pstwa ponios� zas�u�on� kar�. Pe�en waha� - czeka�em. Wolne od pracy popo�udnia sp�dza�em na obmy�laniu paskudnych sytuacji, w kt�re m�g�bym wpakowa� Slita. Marzy�em o zamkni�ciu w szybkobie�nej windzie na pi�� minut przed randk�, o takim wykorzystaniu zespo�u pozoracyjnego, by uciek�, gdy Aga znajdzie si� w niebezpiecze�stwie. Pomys�y wci�� si� rodzi�y, jedne fantastyczniejsze od drugich. Nie wiedzia�em, �e nad Slitem czuwa tak�e Lars. Wyjawi� mi to dopiero po kilku miesi�cach pracy. - Nie uwa�asz - zacz�� - �e ta dziewczyna odnosi si� do niego zbyt ch�odno? - Widocznie Slit nie zas�uguje na nic innego - stwierdzi�em skwapliwie. Lars spojrza� na mnie zgorszony. - Nie �artuj - powiedzia�. - Wiesz, �e oceniamy ludzi jedynie pod wzgl�dem u�yteczno�ci dla spo�ecze�stwa. Je�eli brak im innych walor�w, to naszym zadaniem jest stworzy� ich pozory w oczach otoczenia. Tak te� zrobimy ze Slitem. Opracowa�em ju� wst�pny plan. Jako fachowiec musia�em uzna� plan za dobry: przedstawia� bowiem Slita w tak korzystnym �wietle, �e by�oby nieprawdopodobne, aby nie doceni�a tego kobieta. Wszystko to postawi�o mnie przed ostatecznym wyborem - wyst�pi� przeciw instytutowi albo na zawsze straci� Ag�. To, co w ko�cu zrobi�em, nie przysz�o mi �atwo - zrezygnowa�em z walki. Zrozumia�em, czy raczej wm�wi�em sobie, �e musz� pozosta� wierny naszej misji. D�ugi czas by�em przekonany, �e nikt nie domy�la� si� dramatu, jaki prze�ywa�em. A jednak w miesi�c p�niej wezwa� mnie do siebie dyrektor. - Nie wiem, czy jest panu wiadomo cokolwiek - zacz�� - o zasadach awansowania w naszym zawodzie. Rzeczywi�cie nic nie wiedzia�em. - Ot� - ci�gn�� dalej dyrektor - co pewien czas poszczeg�lni pracownicy poddawani s� wnikliwym obserwacjom. Ostatnio dokona� pan rzeczy, kt�ra predestynuje pana do zajmowania najwy�szych stanowisk., Dyrektor patrzy� na mnie wyczekuj�co. - Nie wiem, o czym pan m�wi, dyrektorze - powiedzia�em. - Nie chce si� pan przyzna� - u�miechn�� si�. - Ale my i tak wszystko wiemy. Tak si� z�o�y�o, �e obserwowali�my pana w czasie przeprowadzania sprawy Slita. Naprawd� oddany z pana pracownik. Chcia�em teraz wr�ci� do wspomnianego awansu - od dzi� obejmuje pan kierownictwo sekcji �Politycy�, a r�wnocze�nie zostaje pan cz�onkiem zwyczajnym Rady Naczelnej. I jeszcze jedno - poklepa� mnie po ramieniu - niech si� pan tak bardzo nie przejmuje, tamta dziewczyna naprawd� nie by�a jedyn�. W instytucie ma pan przecie� tyle kole�anek! Znowu mija�y lata. Za�o�y�em rodzin�, awansowa�em kilkakrotnie, obrasta�em w rutyn�. W wieku pi��dziesi�ciu trzech lat zosta�em dyrektorem naczelnym instytutu. Do moich obowi�zk�w nale�a�o teraz mi�dzy innymi wybieranie nowych pracownik�w spo�r�d setek m�odych ludzi. W ten w�a�nie spos�b trafi� do naszego zamkni�tego �wiatka Marcin Legocki. Kiedy dwa lata p�niej przeprowadza�em kontroln� obserwacj� m�odych pracownik�w, wykry�em zaskakuj�cy, a wi���cy si� z osob� Marcina, pr�bom. Prze�ywa� dylemat niezwykle podobny do tego, kt�ry sam musia�em rozstrzygn�� przed laty. Bardzo szybko stwierdzi�em, �e zamierza post�pi� zupe�nie inaczej ni� ja: wykorzysta� instytut dla siebie. Na razie mu w tym nie przeszkadza�em. Nie przeszkadza�em mu tak�e du�o p�niej, kiedy niekt�re skutki jego post�powania by�y ju� nieodwracalne. Nie wiem, dlaczego to zrobi�em - chyba dlatego, �e dotkn�� jakich� drzemi�cych we mnie uczuci uczu� przekory i buntu. Marcin m�ci� si� za tych wszystkich, kt�rzy, tak jak ja, ulegli wszechw�adzy instytutu. Marcin dzia�a� zdecydowanie. Pierwszym wykroczeniem by�o wspomniane ju� opaczne wykonywanie zada�. Ale na tym nie poprzesta�. Zauwa�y�em pewnego dnia, �e wiele godzin po�wi�ca pisaniu list�w. Przekona�em si�, �e wszystkie zawiera�y identyczny prawie tekst i adresowane by�y do naszych podopiecznych. Nie wie pan (pani) zapewne - pisa� Marcin - co jest przedmiotem dzia�alno�ci Instytutu A. Zaskoczy to pana (pani�), ale mi�dzy innymi - pa�ska osoba. W naszych r�kach jest pan (pani) zwyk��, naszpikowan� wiadomo�ciami kuk��. Wszystkie sukcesy mo�liwe by�y jedynie dzi�ki naszej interwencji - bez niej nic by pan (pani) nie osi�gn��. Dalsza tre�� kilku tysi�cy list�w zawiera�a szczeg�owy opis zasad naszego dzia�ania. Marcin zdawa� sobie spraw�, �e same listy nie wystarcz�; adresaci mogli je przecie� uzna� za wyczyn maniaka. Wkr�tce, w sobie tylko wiadomy spos�b, wci�gn�� do ca�ej tej sprawy pras�. Z chwil� opublikowania pierwszych artyku��w o zdradzie Marcina dowiedzieli si� wszyscy pracownicy instytutu, ale nikt nie pr�bowa� go pot�pi�. W ca�ym instytucie panowa�a dziwna atmosfera milczenia, cichej solidarno�ci z przest�pc�. Wynika�o z tego jedno - d��enie Marcina do zniszczenia instytutu od dawna by�o marzeniem wszystkich pracownik�w. Mija�y dni. Wrzenie wok� rozp�tanej przez Marcina afery dosi�g�o szczytu. We wszystkich pismach pojawia�y si� napastliwe artyku�y. Liczne listy od czytelnik�w pe�ne by�y najg��bszego oburzenia. Najcz�ciej protestowano przeciw z�amaniu podstawowego prawa jednostki do wolno�ci osobistej. Odbiorcy list�w Marcina czuli si� za�enowani tak dalek� ingerencj� instytutu w ich �ycie prywatne. Wola�bym cierpie� - pisa� jeden ze znanych naukowc�w - ni� by� szcz�liw� pozornie ofiar� tej haniebnej instytucji. Bo kim teraz jestem? Co reprezentuje moja rzekoma osobowo��? Odebrano mi podstawowe chyba prawo cz�owieka do samodzielnego, pe�nego okre�lenia w�asnej postawy. Odpowiedzialni za instytut t�umacz� to d��eniem do stworzenia lepszych warunk�w bytowania dla spo�ecze�stwa jako ca�o�ci, ale czy nie zdaj� sobie sprawy, jak bardzo zubo�yli psychicznie tysi�ce ludzi, �e zmienili ich w doskonale naoliwione maszyny? Jestem przekonany, �e straty tym spowodowane znacznie przewy�szaj� p�yn�ce z dzia�alno�ci instytutu korzy�ci. Takich list�w by�o wci�� wi�cej i wi�cej. Domagano si� od rz�du natychmiastowej akcji wymierzonej przeciw instytutowi, a w ko�cu opiesza�o�� kompetentnych ministr�w doprowadzi�a do publicznych manifestacji. T�um z�o�ony z najwybitniejszych ludzi przez kilka dni otacza� instytut. Wreszcie nast�pi� wybuch - t�um zaatakowa�. Nie pr�bowali�my si� broni� i chyba dlatego pozostawiono nas w spokoju. Niszczono tylko budynki i ich wyposa�enie. Ze zdziwieniem dla samego siebie stwierdzi�em, �e patrz�c, jak tysi�ce r�k niszcz� to, czym ca�ymi latami si� opiekowa�em, nie odczuwam �alu. Co wi�cej - poczu�em wi� z tymi lud�mi, kt�rych dotychczas nie lubi�em. Wszelk�, nie docenian� zreszt�, dzia�alno�� na ich rzecz wykonywa�em tylko z obowi�zku. Ale teraz zrozumia�em, �e w�a�ciwie i ja nale�� do nich. Waha�em si� jeszcze tylko chwil�, a potem z ca�ej si�y waln��em krzes�em w najbli�sz�, jeszcze ca��, szaf�.