10002
Szczegóły |
Tytuł |
10002 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10002 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10002 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10002 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BRIAN W. ALDISS
KRYPTOZOIK
�Cryptozoic�
Prze�o�yli: Monika Niemczynowicz, Jaros�aw Szmolda
wydanie oryginalne: 1979
wydanie polskie: 2003
Le�a�y u�o�one w bezsensowny stos a jednak przera�aj�co naznaczone moc�, kt�ra je tutaj wyrzuci�a. Wydawa�o si�, �e s� czym� organicznym i nieorganicznym zarazem. Mno�y�y si� na obrze�ach czasu, uosabiaj�c wszystkie niesamowite formy, jakie mia�y zaistnie� na �wiecie. Ziemia �ni�a kamienny koszmar o potomstwie, kt�re t�umnie si� na ni� wyleje.
Te kopromorficzne kszta�ty zapowiada�y rodz�ce si� i umieraj�ce w przysz�o�ci foki, s�onie, diplodoki i sauropody, �uki, nietoperze, o�miornice, pingwiny, stonogi i hipopotamy.
Pojawia�y si� te� obiekty, kt�re w zarysie przypomina�y ludzk� sylwetk�: torsy, uda, pachwiny z lekkim zag��bieniem, kr�gos�upy, piersi, elementy w kszta�cie d�oni i palc�w, masywne ramiona, kszta�ty falliczne - wszystkie jedyne w swoim rodzaju, a jednak w jaki� dziwny spos�b pozostaj�ce w zwi�zku z anatomi� samej natury. Ca�o��, jakby bezmy�lnie wymodelowana z szarej gliny. Bez u�ycia cho�by jednej my�li w��czona do ruchu, nawet bez jednej my�li unicestwiona.
Kszta�ty, le��c na sobie bez�adnie, rozci�ga�y si� wsz�dzie, a� po horyzont, jakby wype�nia�y ca�y kryptozoik... Zdawa�y si� by� jednocze�nie z�owieszczymi zwiastunami tego, co mia�o nadej��, jak i wspomnieniem dawno minionej przesz�o�ci...
Ksi�ga Pierwsza
ROZDZIA� PIERWSZY
Kamie� czerwonego piaskowca
Poziom morza obni�a� si� powoli przez ostatnich kilka tysi�cy lat. By�o prawie tak idealnie nieruchome, �e trudno by�o zgadn��, czy jego drobne fale odbija�y si� od brzegu, czy te� w jaki� spos�b formowa�y si� na nim, by znikn�� w g��binie. Rzeka uchodz�ca do morza zbudowa�a tamy z czerwonego mu�u i kamyk�w, wyznaczaj�c swoj� w�asn� �cie�k� pomi�dzy �wirowymi brzegami lub te� rozlewaj�c si� w szerokie ka�u�e, znieruchomia�e w s�o�cu.
Na brzegu jednego z nich siedzia� m�czyzna. Pomimo �e zdawa� si� by� otoczony ro�linno�ci�, pla�a za nim by�a naga jak wyschni�ta ko��.
M�czyzna by� wysoki i smuk�y. Mia� jasne w�osy i blad� cer�. Jego postawa zdradza�a czujno��. Mia� na sobie jednocz�ciowy kombinezon, przez rami� przewieszony plecak, w kt�rym znajdowa� si� zapas wody, substytuty jedzenia, przyrz�dy malarskie i dwa notatniki. Na szyi zawieszone mia� urz�dzenie powszechnie nazywane konwerterem powietrza, sk�adaj�ce si� z pier�cienia, posiadaj�cego z jednej strony ma�y nap�d, a z drugiej, pod brod�, niewielki otw�r wylotowy, z kt�rego wydobywa�o si� �wie�e powietrze. M�czyzna nazywa� si� Edward Bush. By� samotnym cz�owiekiem w wieku oko�o czterdziestu pi�ciu lat. Je�eli w og�le mo�na by�o powiedzie�, �e my�la�, to w tej chwili jego my�li kr��y�y wok� matki.
Na tym etapie, jego �ycie nie mia�o celu, znajduj�c si� w ca�kowitym zawieszeniu. Jego dorywcza praca dla Instytutu w �aden spos�b nie mog�a za�agodzi� uczucia, �e znalaz� si� na rozdro�u. Jak gdyby wszystkie czynno�ci jego organizmu nagle si� zatrzyma�y, nie wiedz�c, czy skierowa� si� w tym czy w innym kierunku, nap�dzane moc� wielkiego niepokoju.
Bush opar� brod� na kolanie i obj�� wzrokiem monotonny bezkres morza. Gdzie� w oddali us�ysza� warkot motocykli.
Nie chcia�, �eby ktokolwiek zobaczy�, co robi. Zerwa� si� i pobieg� do miejsca, gdzie sta�y sztalugi, kt�re porzuci� jaki� czas temu, niezadowolony ze swojej pracy. Odleg�o�� by�a wi�ksza, ni� zak�ada�. Obraz by� rzeczywi�cie do niczego - Bush by� sko�czony jako artysta. Mo�e dlatego nie m�g� si� zdoby� na powr�t do tera�niejszo�ci.
Howells b�dzie czeka� na jego raport w siedzibie Instytutu. Obserwacja morza mia�a mu pom�c w wyra�eniu pustki, kt�r� kre�li� akwarelami na papierze wodnym - w podr�y mentalnej tylko taki prymitywny sprz�t mo�na by�o mie� ze sob�.
Z p�dzla spad�o kilka kropel farby, tworz�c na papierze wielkie kolorowe plamy. Bush wpad� w sza�. Nad pos�pnym morzem wzesz�o czerwone s�o�ce, kt�re, jak si� Bushowi wydawa�o, mia�o zarys twarzy Howellsa.
Zacz�� si� �mia�. Plamy rozlanej farby uformowa�y po jednej stronie p��tna kar�owate drzewo: przy�o�y� do niego o��wek.
- Matko! - powiedzia�. - To przecie� ty, mamo! Chc� ci pokaza�, �e o tobie nie zapomnia�em.
Na p��tnie pojawi�a si� sylwetka jego matki. Dorysowa� jej diamentow� koron�; jego ojciec cz�sto nazywa� matk� Kr�low� - na po�y czule, na po�y ironicznie. Zreszt�, jego ojciec te� tam by�; jego sylwetka zajmowa�a spor� cz�� obrazu.
- Nie wiem, czy to widzisz, ale stworzy�em w�a�nie arcydzie�o! - powiedzia� do stoj�cej za nim w oddali Kobiety Cie�, kt�ra w og�le nie zwraca�a na niego uwagi. Nabra� akwareli i nabazgra� tytu�: �Zgromadzenie rodzinne�. W ko�cu, on te� znalaz� si� na tym obrazie.
Wyrwa� papier z klamer, podar� bohomaz i zmi�� go w r�ku.
Z�o�y� sztalug� i wsadzi� j� do plecaka.
Za plecami Busha, nad niskimi wzg�rzami, s�o�ce rzuca�o resztki �wiat�a. Tylko przy brzegach rzeki wzg�rza by�y pokryte ro�linno�ci� - tam drobne, bezlistne paprotniki ros�y w cieniu prymitywnych wid�ak�w. Bush nie rzuca� cienia.
Zdenerwowa� go daleki odg�os motocykli, jedyny d�wi�k po�r�d wszechobecnej dewo�skiej ciszy. Zerwa� si�, gdy na horyzoncie dostrzeg� ruch. Na p�yci�nie dostrzeg� cztery pe�zop�awy. Brn�y przez czerwone b�oto, a ich dziwacznie opancerzone g�owy unosi�y si� nad ziemi�, gdy z komicznym przej�ciem rozgl�da�y si� woko�o. Bush uni�s� przyczepiony do nadgarstka aparat, �eby je sfotografowa�, zaraz jednak przypomnia� sobie, �e ju� kiedy� robi� zdj�cia tym stworzeniom.
Ryby wy�apywa�y pe�zaj�ce po b�otnistym wybrze�u insekty albo zanurza�y g�owy w gnij�cej ro�linno�ci. Zanim jeszcze opu�ci� go jego geniusz, Bush zainspirowany kszta�tem ich uzbrojonych g��w, stworzy� jedn� ze swoich najlepszych prac.
Odg�os ryku motor�w usta�. Przyjrza� si� otoczeniu, wspinaj�c si� na piaszczysty brzeg, by mie� lepszy widok; nie by� pewien, ale wydawa�o mu si�, �e widzi grupk� ludzi, daleko na pla�y. Ani jedna zmarszczka fali nie m�ci�a g�adkiej tafli oceanu. Czarnow�osa Kobieta Cie� zastyg�a w bezruchu. Z jednej strony by�a jego towarzyszk�, z drugiej, by�a tylko jedn� z denerwuj�cych zjaw wyprodukowanych przez jego przeci��ony umys�.
- To jakby czyta� jaki� cholerny podr�cznik! - krzykn�� do niej drwi�co. - Ta pla�a... Ewolucja... Brak tlenu w umieraj�cym morzu...Wychodz�ce na brzeg ryby i ich podr� w przestrzeni... M�j ojciec widzia�by pewnie w tym jak�� metafizyk� - rozbawiony d�wi�kiem swojego g�osu zacz�� recytowa� (jego ojciec by� wielkim mi�o�nikiem poezji): - Wiosna... Za d�uga... Gongula... - o wiele za d�uga.
No c�, trzeba by�o si� z czego� �mia�, inaczej by zwariowa�. Wci�gn�� powietrze przez konwerter, patrz�c nieufnie na swojego str�a - ciemnow�osa kobieta nadal sta�a obok, jak zawsze cienista i zamglona. Doszed� do wniosku, �e pe�ni�a przy nim swego rodzaju wart�. Wyci�gn�� r�k�, by jej dotkn��, ale by�a tak samo niematerialna co pe�zop�awy czy piaskowiec.
Jego najwi�kszym zmartwieniem by�o po��danie. Dop�ki jego wewn�trzny zegar pozostawa� w spoczynku, taka izolacja by�a mu na r�k�, ale im d�u�ej trwa�a, tym bardziej pogr��a� si� w monotonii. Po��danie wprawi�oby go znowu w ruch, jednak Kobieta Cie� by�a r�wnie nieosi�galna, co wyuzdane bohaterki jego erotycznych fantazji.
Niezbyt przyjemnie by�o ogl�da� nagie wzg�rza przez pryzmat jej cia�a. Po�o�y� si� na �wirze, dostosowuj�c cia�o do kszta�tu zbocza. Zamiast zmaga� si� z problemem jej to�samo�ci, odwr�ci� si� w stron� ponurej g��biny oceanu i zacz�� si� w ni� wpatrywa� - jakby mia� nadziej� ujrze� jakiego� �ar�ocznego potwora wy�aniaj�cego si� z wody, rozpraszaj�cego jego wewn�trzny spok�j.
Wszystkie pla�e by�y ze sob� po��czone. Czas nic dla nich nie znaczy�. Ta przed nim wiod�a prosto do pla�y, kt�r� pozna� jako dziecko, podczas pewnych przygn�biaj�cych wakacji, gdy jego rodzice k��cili si�, hamuj�c w sobie gniew, a on trz�s�c si�, sta� za kabin� z butami pe�nymi piasku i pods�uchiwa� ich nienawi��. Gdyby tylko by� w stanie zapomnie� o swoim dzieci�stwie, m�g�by rozpocz�� tw�rcze �ycie od nowa! By� mo�e tworzy�by kompozycje z pla�owych kabin... Otoczonych czasem...
Le�a� i rozmy�la� o nast�pnej, przestrzenno-kinetycznej instalacji, zamiast wzi�� si� do roboty, co zreszt� by�o dla niego charakterystyczne. Jego sztuka (ha!) przynios�a obfite owoce zbyt wcze�nie. Podejrzewa�, �e bardziej dlatego, i� by� jednym z pierwszych artyst�w wykorzystuj�cych podr�e mentalne ni� dlatego, �e publiczno�� by�a pora�ona jego wyj�tkowym talentem, czy te� zachwyca�a si� ascetycznymi, monochromatycznymi kompozycjami ruchomych sze�cian�w i potrzask�w obrazuj�cych niejasne czasoprzestrzenne relacje, z kt�rych - wed�ug Busha - zbudowany by� �wiat.
W ka�dym b�d� razie sko�czy� ju� z gatunkiem �wietlno-d�wi�kowych instalacji, dzi�ki kt�rym odni�s� sukces pi�� lat temu. Zamiast przenosi� do �rodka potencja� �wiata zewn�trznego, postanowi� robi� co� dok�adnie odwrotnego w odniesieniu do makrokosmicznego czasu. Zrobi�by to, gdyby tylko wiedzia� jak zacz��.
Bush us�ysza� g�uchy odg�os motocykli przemierzaj�cych pustyni�. Odepchn�� od siebie my�l o intruzach i wr�ci� do przerwanych rozmy�la�. Za namow� Instytutu zgodzi� si� na podr� po to, by przerwa� wreszcie t� dwudziestoczterogodzinn� regularno��, zrozumie� fundamentalne problemy dotycz�ce czasu, z kt�rymi boryka�a si� jego generacja - i nie odkry� �adnej tajemnicy, kt�r� m�g�by objawi� �wiatu za pomoc� �rodk�w artystycznej ekspresji. St�d te� marazm, w kt�ry popad�, le��c nad brzegiem oceanu.
Stary Claude Monet kroczy� w�a�ciw� �cie�k� - bior�c pod uwag� czasy, w kt�rych przysz�o mu �y�. Siedzia� cierpliwie w Giverny, malowa� lilie i stawy poro�ni�te rz�s�, kt�re pod jego p�dzlem przeistacza�y si� w grupy kolor�w b�d�cych osobliwym �wiadectwem epoki. Monet nigdy nie utkn�� w dewonie czy paleozoiku.
�wiadomo�� cz�owieka rozrasta�a si� w zastraszaj�cym tempie, by�a tak zaj�ta przek�adaniem wszystkiego na sw�j charakterystyczny j�zyk, �e �adna sztuka nie mog�a uchroni� si� przed jej wp�ywem. Tutaj trzeba by�o czego� ca�kowicie �wie�ego; nawet bioelektrokinetyczne rze�by by�y prze�ytkiem.
Czu�, jak kie�kuj� w nim nasiona nowej formy artystycznej ekspresji. Rodz�ca si� w nim sztuka by�a niczym wir; jego emocje sp�ywa�y kaskad� w d�, prosto w serce tego nowego bytu; ci�gle w ruchu, nadchodz�ce pot�n� fal�, jak podczas silnego sztormu, jednak zawsze powracaj�ce do tego samego punktu. Malarzem, kt�ry najbardziej go porusza� by� Joseph Mallord Turner; �y� w latach, kiedy wkraczaj�ca w �wiat cz�owieka technologia otwiera�a nowe mo�liwo�ci pojmowania czasu; on te� w swoim malarstwie stosowa� uk�ady wirowe, szczeg�lnie by�o to widoczne w p�niejszych etapach jego tw�rczo�ci.
Wir - symbol tego, w jaki spos�b ka�de zjawisko we wszech�wiecie dociera�o do ludzkiego oka, niczym woda sp�ywaj�ca z basenu.
Rozmy�la� o tym ju� tysi�ce razy. Sama my�l kr�ci�a si� wci�� w k�ko, nie doprowadzaj�c go do �adnych wniosk�w.
Usiad� i rozejrza� si� wok� w poszukiwaniu motor�w.
Ujrza� je p� mili dalej, zaparkowane na ponurej pla�y; widzia� je wyra�nie; obiekty pochodz�ce z jego rzeczywisto�ci by�y du�o ciemniejsze ni� nale��ce do tego czasookresu; bariera entropii przepuszcza�a oko�o dziesi�ciu procent �wiat�a mniej. Dziesi�ciu motocyklist�w wygl�da�o niczym wycinanka na tle egzotycznego dewo�skiego krajobrazu; ca�a rzeczywisto�� dooko�a zdawa�a si� podkre�la�, �e ci przybysze, niezale�nie od tego jak d�ugo b�d� tu przebywa�, zawsze b�d� obcy.
Motory by�y na tyle lekkie, by m�czy�ni mogli je zabra� ze sob� w mentaln� podr�. Je�dzili w k�ko po pla�y, a spod k� nie unosi�o si� nawet jedno ziarnko piasku, cho� taka jazda powinna wzbija� tumany kurzu; ocean te� si� nie poruszy�, gdy wydawa�o si�, �e motory tn� fale. To, na co nigdy wcze�niej nie mieli wp�ywu, wci�� pozostawa�o poza ich zasi�giem. To by� istny cud, �e przy takiej je�dzie nie zderzyli si� ze sob�. Wreszcie m�czy�ni dali odpocz�� maszynom, parkuj�c je w rz�dzie jedna obok drugiej.
Bush obserwowa�, jak zsiadaj� z motor�w i zaczynaj� rozbija� ob�z. Wszyscy mieli na sobie zielone sk�rzane ubrania. Zauwa�y� z daleka, �e jeden z motocyklist�w mia� d�ugie blond w�osy - mo�liwe, �e by�a to kobieta. Mimo �e znajdowa� si� za daleko, by m�g� to stwierdzi� na pewno, jego ciekawo�� znacznie wzros�a.
Po chwili zosta� zauwa�ony przez grup�. Cztery postaci ruszy�y w jego stron�. Przestraszy� si�, jednak nie ruszy� si� z miejsca, udaj�c, �e ich nie zauwa�y�.
Byli ro�li. Wszyscy nosili wysokie buty z ko�lej sk�ry. Konwertery powietrza ko�ysa�y si� zawieszone niedbale na ich szyjach. Jeden z m�czyzn mia� kask z wymalowanym na nim wizerunkiem czaszki jakiego� gada. W�r�d nich by�a te� jedna kobieta. Na oko wszyscy byli mi�dzy trzydziestym a czterdziestym rokiem �ycia; klasyczni terszerzy. By� to najni�szy przedzia� wiekowy uprawniaj�cy do podr�y mentalnych.
Mimo �e widok m�czyzn zmierzaj�cych w jego kierunku wzbudza� w nim l�k, to kiedy zobaczy� dziewczyn�, poczu�, jak uderza go fala po��dania. To by�a ta blond w�osa, kt�r� widzia� wcze�niej. Wygl�da�a na dosy� zaniedban�, a na jej twarzy nie by�o nawet cienia makija�u. Rysy mia�a ostre, lecz dostrzega� w nich jak�� nutk� �agodno�ci, mo�e to przez ten nieobecny wzrok. Na pierwszy rzut oka nie by�a atrakcyjna - mo�e to za spraw� tych wielkich but�w - mimo to poci�ga�a go.
- Co tu robisz, kolego? - zapyta� jeden z m�czyzn, wlepiaj�c wzrok w Busha.
Pomy�la�, �e powinien wsta�, jednak nie zmieni� pozycji. Siedzia� na wzniesieniu, wi�c gdyby teraz wsta�, wygl�da�oby to na gro�b�.
- Dop�ki nie nadjechali�cie, odpoczywa�em.
Przyjrza� si� temu, kt�ry zada� pytanie. Mia� ostry nos i g��bokie zmarszczki na policzkach; chyba nikt nie �mia�by ich nazwa� do�kami; nie wygl�da� imponuj�co: chudy, obszarpany, spi�ty.
- Jeste� zm�czony?
Bush roze�mia� si�; rozbawi�a go troska w g�osie m�czyzny. Napi�cie zosta�o roz�adowane.
- M�g�bym nawet powiedzie�: kosmicznie zm�czony, zawieszony w pr�ni. Widzicie te ryby? - wskaza� na pe�zop�awy konsumuj�ce wodorosty. - Le�a�em tu ca�y dzie�, patrz�c, jak ewoluuj�.
M�czy�ni wybuchli gromkim �miechem. Jeden z nich powiedzia� zaczepnie:
- My�leli�my, �e to ty ewoluujesz, le��c tutaj. Wygl�dasz tak, jakby� tego potrzebowa�!
Najwidoczniej stara� si� by� nadwornym dowcipnisiem, jednak inni nie docenili jego wysi�k�w. Zignorowali jego uwag�, a lider grupy powiedzia�:
- Zwariowa�e�! Przyp�yw ci� st�d zmyje, zobaczysz!
- Poziom wody obni�a si� od miliona lat. Nie czytacie gazet?
Kiedy zacz�li si� �mia�, wsta� i otrzepa� si� z kurzu - by�o to dzia�anie czysto instynktowne, bo nawet nie dotkn�� piasku.
Pierwsze lody zosta�y prze�amane. Zwracaj�c si� do przyw�dcy grupy, Bush powiedzia�:
- Macie co� do jedzenia, co chcieliby�cie wymieni� na �arcie w proszku?
Po raz pierwszy zabra�a g�os blond w�osa dziewczyna:
- Szkoda, �e nie mo�emy usma�y� kilku tych ewoluuj�cych rybek. Nie potrafi� si� przyzwyczai� do tej dziwnej izolacji.
Mia�a �adne, mocne z�by, kt�re jednak potrzebowa�y szczotkowania, tak samo jak reszta jej cia�a.
- D�ugo tu jeste�cie? - zapyta�.
- Opu�cili�my 2090 w ubieg�ym tygodniu.
Pokiwa� g�ow�.
- Ja tu jestem od dw�ch lat, a przynajmniej przez tyle nie wraca�em do wsp�czesno�ci. To ju� dwa i p� roku. Zabawne, �e w naszych czasach te chodz�ce ryby b�d� spa�y wiecznym snem w starym czerwonym piaskowcu!
- Wybieramy si� w�a�nie do jury. - powiedzia� przyw�dca, obejmuj�c dziewczyn� ramieniem. - By�e� ju� tam?
- Pewnie. S�ysza�em, �e powoli robi si� tam t�oczno, jak w weso�ym miasteczku.
- Znajdziemy sobie jakie� miejsce.
- Macie czterdzie�ci sze�� milion�w lat do wyboru - powiedzia� Bush, wzruszaj�c ramionami.
Ruszy� z nimi w kierunku reszty grupy siedz�cej mi�dzy namiotami obozowiska.
- Chcia�bym by� jednym z tych wielkich jurajskich gad�w z ogromnymi z�bami - powiedzia� dowcipni�. - By�bym wtedy tak silny jak ty, Lenny!
Lenny to by� ten od przero�ni�tych do�k�w w policzkach. Dowcipni� nazywa� si� Pete. Dziewczyna mia�a na imi� Ann; by�a z Lennym. Wi�kszo�� grupy nie pos�ugiwa�a si� swoimi imionami; wyj�tkiem by� Pete. Bush powiedzia�, �e nazywa si� Bush i na tym poprzesta�. Grupa sk�ada�a si� z sze�ciu facet�w na motorach i czterech towarzysz�cych im dziewczyn. �adna z nich, z wyj�tkiem Ann, nie by�a atrakcyjna. Wszyscy stali przy motorach lub si� o nie opierali; Bush by� jedynym, kt�ry siedzia�. Uwa�nie rozejrza� si� wok� w poszukiwaniu Cienistej Kobiety - nie by�o jej. Mimo �e by�a teraz daleko, z pewno�ci� wyczuwa�a du�o wyra�niej ni� ktokolwiek inny pow�d, dla kt�rego Bush przy��czy� si� do gangu.
Jedyn� osob� w grupie, kt�ra od razu zwr�ci�a jego uwag�, by� starszy m�czyzna, kt�ry najwidoczniej nie nale�a� do terszer�w. Mia� czarne, prawdopodobnie ufarbowane w�osy, a pod d�ugim nosem tkwi�y usta wykrzywione w spos�b, kt�ry dawa� do my�lenia. M�czyzna wprawdzie nic nie m�wi�, jednak jego uwa�ny wzrok �wiadczy� o czujnym umy�le.
- M�wisz, �e podr�ujesz ju� prawie trzy lata, tak? - zapyta� Lenny. - Jeste� milionerem, czy co?
- Malarzem. Robi� te� przestrzenno-kinetyczne instalacje, je�li co� ci to m�wi. Poza tym jestem tu z polecenia Instytutu Wenlocka. A czym wy si� zajmujecie, skoro sta� was na tak kosztown� wycieczk�?
Lenny broni� si� przed odpowiedzi� na to pytanie. Powiedzia� wyzywaj�co:
- K�amiesz. Za�o�� si�, �e nigdy nie pracowa�e� dla Instytutu. Nie zrobisz ze mnie idioty! Wiem, �e wysy�aj� swoich ludzi w przesz�o�� na g�ra osiemna�cie miesi�cy. Dwa i p� roku: nie oszukasz mnie, stary!
- Nie mam takiego zamiaru. Naprawd� pracuj� dla Instytutu. Faktycznie mia�em wyznaczony osiemnastomiesi�czny termin pobytu, jednak przed�u�y�em go sobie jeszcze o rok. To wszystko.
Lenny rzuci� mu pogardliwe spojrzenie.
- Wyrw� ci za to jaja!
- Nie s�dz�. Jak mo�e ci wiadomo, jestem ich najlepszym mentalnym. Nikt nie potrafi przenie�� si� do czas�w bardziej zbli�onych do wsp�czesno�ci jak ja.
- Dewon to chyba troch� daleko od 2090. Poza tym i tak nie wierz� w twoj� historyjk�!
- Nie musisz w ni� wierzy� - powiedzia� Bush. Nie cierpia� takich sytuacji i kiedy Lenny si� odwr�ci�, a� zatrz�s� si� z gniewu.
Jeden z koleg�w Lenny�ego, niewzruszony k��tni�, powiedzia�:
- Musieli�my sporo pracowa�, by zdoby� got�wk� na strza� CSD i jeszcze przenie�� si� tutaj. Wiele kasy, sporo pracy! Wci�� nie mog� uwierzy�, �e tu jeste�my.
- Bo nie jeste�my - powiedzia� Bush. - Wszech�wiat tu jest, ale my nie. A mo�e raczej, wszech�wiat mo�e tu by�, ale my nie. Jeszcze na wiele pyta� dotycz�cych podr�y mentalnych nie ma odpowiedzi - wym�drza� si� teraz, aby ukry� wewn�trzne rozdra�nienie.
- M�g�by� nas namalowa�? - zapyta�a Ann. To by�a jedyna reakcja na jego o�wiadczenie, �e jest malarzem.
Popatrzy� jej w oczy. Wydawa�o mu si�, �e pos�a�a mu wymowne spojrzenie. Jedn� z zalet doros�o�ci by�a �atwo��, z jak� odczytywa�o si� podobne sygna�y.
- Gdyby� mnie zainteresowa�a, m�g�bym.
- Tylko �e my nie chcemy, �eby� nas malowa� - powiedzia� Lenny.
- A ja wcale nie zamierza�em tego zrobi�. W jaki spos�b zarabiacie pieni�dze na podr�e?
Tak naprawd� nie interesowa�a go ich odpowied�. Patrzy� na Ann, kt�ra pod jego spojrzeniem spu�ci�a wzrok. My�la� o tym, by jej dotkn�� - w otch�ani podr�y mentalnej dotkni�cie czegokolwiek by�o zazwyczaj niemo�liwe, jednak ona przecie� pochodzi�a z jego czas�w.
- Wszyscy opr�cz Josie i Ann stanowimy ekip� ze stacji podr�y mentalnych w Bristolu - powiedzia� m�czyzna, kt�rego imienia nie pozna�. - Byli�my jednymi z pierwszych mentalnych, kt�rzy wyruszyli z tej stacji. Wiedzia�e� o tym?
- Zaprojektowa�em im jedn� z przestrzenno-kinetycznych instalacji, kt�ra znajduje si� teraz w foyer. - By� to sygna�owo zsynchronizowany, zap�tlony symbol ponownego wej�cia, nap�dzany podw�jnym rotorem du�ej mocy.
- A, o tym cholerstwie m�wisz! - powiedzia� Lenny, wyci�gaj�c z ust papierosa, kt�rego niedopa�ek wyrzuci� do sennego oceanu. �arz�cy si� filtr unosi� si� na powierzchni fali, tl�c si� jeszcze przez chwil�, zanim nie zdusi� go brak tlenu.
- Mnie si� podoba - powiedzia� Pete. - Ta instalacja wygl�da jak kilku, poruszaj�cych si� z pr�dko�ci� ponadd�wi�kow� stra�nik�w, zderzaj�cych si� ze sob� jakiej� ciemnej nocy, kt�rzy nast�pnie puszczaj� sygna�y, by wezwa� pomoc. - M�czyzna roze�mia� si� g�o�no.
- Nie powiniene� na�miewa� si� z samego siebie. W�a�nie poda�e� ca�kiem trafny opis tego wszystkiego. - Bush zatoczy� r�k� okr�g, wskazuj�c na widzialny, jak i niewidzialny wszech�wiat.
- Spadaj! - powiedzia� Lenny, schodz�c z motoru i kieruj�c si� w stron� Busha. - Jeste� tak m�dry, �e a� nudny. Mog� ci tylko powiedzie� - spadaj!
Bush wsta�. Gdyby nie dziewczyna, ju� dawno nie by�oby go tutaj. Nie mia� ochoty zarobi� w z�by od tego palanta.
- Je�li nie interesuje ci� to, o czym m�wi�, dlaczego sam czego� nie zaproponujesz? - zapyta�.
- Gadasz bzdury i tyle. Ta historyjka ze Starym Czerwonym Piaskowcem...
- Mo�e ci si� nie podoba albo ci� nie interesuje, jednak to nie s� bzdury. - Wskaza� palcem na m�czyzn� z farbowanymi w�osami, kt�ry sta� nieco dalej. - Niech on ci powie! Albo twoja dziewczyna! To wszystko, co tu widzimy, w 2090 roku ma posta� zatopionego w czerwonym piaskowcu �wiadectwa prehistorycznego �ycia - kamyki, ryby, ro�liny, nawet blask s�o�ca czy ksi�yca, wiatry, wszystko zastygni�te w kamieniu, kt�ry geolodzy wydobywaj� z ziemi. Je�li si� tego nie wie albo nie czuje, ile w tym tkwi poezji, po co wydawa� wieloletnie oszcz�dno�ci na powr�t do takiego miejsca?
- Nie m�wi� o tym, stary. Chodzi�o mi tylko o to, �e mnie nudzisz.
- I vice versa.
Chyba obaj posun�li si� ju� najdalej, jak tylko mogli w tej rozmowie i nie chcieli brn�� dalej, bo kiedy Ann podesz�a do nich i zacz�a robi� awantur�, Lenny oddali� si� bez s�owa.
- M�wi jak artysta, nie? - powiedzia�a pulchna Josie, kieruj�c t� uwag� g��wnie do starszego m�czyzny. - Wydaje mi si�, �e co� w tym jest. Nie dostrzegamy tego, co najlepsze w tym czasie i miejscu. Przecie� to niesamowite, �e jeste�my tutaj, na d�ugo przed pojawieniem si� na Ziemi pierwszych ludzi, prawda?
- Zdolno�� do tego, by si� dziwi� i zachwyca� zosta�a dana wszystkim, jednak wi�kszo�� ludzi tego si� boi - odpowiedzia� m�czyzna.
Lenny warkn�� z niezadowoleniem:
- Nie zaczynaj, Stein!
- Mam na my�li to, �e stoimy nad brzegiem oceanu, w kt�rym wszystko mia�o sw�j pocz�tek. Nie mo�emy go dotkn��, oczywi�cie. - Josie zmaga�a si� z zagadnieniami zbyt skomplikowanymi, jak na jej intelektualne wyposa�enie, o czym �wiadczy� zdezorientowany wyraz jej twarzy. - Zabawne, ale kiedy patrz� na t� wod�, nie mog� si� oprze� wra�eniu, �e to jest koniec �wiata, a nie jego pocz�tek.
Ta refleksja przypomnia�a Bushowi o czym�, nad czym rozmy�la� poprzedniego dnia; pomys� Josie by� naprawd� wspania�y. Bush na chwil� skupi� ca�� swoj� uwag� na dziewczynie. W ramach reakcji na jej wypowied�, wszyscy przybrali ponure miny. Lenny wskoczy� na motor i zapu�ci� silnik. Z t�umika wylecia�y dwie smugi g�stego dymu. To, �e ani jedno ziarenko piasku nie poruszy�o si� pod tym podmuchem, by�o ewidentnym przyk�adem na pogwa�cenie podstawowych praw fizyki. Czterech pozosta�ych m�czyzn r�wnie� wsiad�o na swoje motocykle; dwie dziewczyny zaj�y miejsca za plecami swych partner�w. Odjechali z warkotem wzd�u� pla�y. Nadchodzi� zmierzch i od strony oceanu zrywa� si� wiatr; jednak w wymiarze mentalnym wszystko pozostawa�o nieruchome. Bush zosta� ze starszym m�czyzn�, Josie i Ann.
- Dzi�kuj� za kolacj� - powiedzia�. - Nie jestem tu zbyt mile widziany, wi�c wracam do siebie. Rozbi�em si� niedaleko, tam, przy pierwszych wzniesieniach. - Wskaza� r�k� w stron� zachodz�cego s�o�ca, ca�y czas spogl�daj�c na Ann.
- Nie zwracaj uwagi na to, co m�wi Lenny - powiedzia�a Ann. - Nie jest w najlepszym humorze.
Przyjrza� si� dziewczynie uwa�niej. Nie mia�a ciekawej figury, by�a zaniedbana i brudna; mimo to nie m�g� opanowa� dr�enia. Zmys�owa pustynia podr�y mentalnej mog�a doprowadzi� do powa�nego rozchwiania psychicznego; nic si� nie s�ysza�o, nie czu�o, nie do�wiadcza�o �adnych zapach�w, pr�cz tych, kt�re wydzielali wsp�podr�nicy. W tej sytuacji Ann by�a niczym zapowied� wystawnego lunchu! By�o co� jeszcze - jednak nie umia� tego nazwa� po imieniu.
- Teraz, kiedy ju� nie ma z nami tych, kt�rzy nie potrafi� rozmawia� o istotnych sprawach, mo�esz zosta� i podzieli� si� swoimi pogl�dami - zach�ca� starszy m�czyzna. Mo�e to by� wyraz jego twarzy, a mo�e kpina w jego g�osie, bo Bush powiedzia�:
- Nadu�y�em ju� waszej go�cinno�ci. Znikam!
Ku jego zdumieniu m�czyzna podszed� do niego i poda� mu r�k� na po�egnanie.
- Jeste�cie naprawd� osobliw� paczk� - powiedzia� Bush. Nie interesowa� go ten facet, kimkolwiek by�.
Ruszy� wzd�u� pla�y prowadz�cej do obozu. Jego my�li wci�� zaprz�ta�a dziewczyna Lenny�ego. Ciemno��, kt�ra wydawa�a si� wytryskiwa� wprost z w�d oceanu, powoli obejmowa�a l�d olbrzymimi czarnymi skrzyd�ami. Nagle poczu�, jak okrutne by�o skazywanie Cz�owieka na to, by musia� obcowa� z tym ogromem wszech�wiata, walczy� z nim - czy obdarza� go pragnieniami, kt�rych nie by� w stanie ani kontrolowa�, ani spe�ni�.
- Nie potrafi� przyzwyczai� si� do tego, �e nie mo�emy tu niczego dotkn�� - powiedzia�a nagle Ann. - Nie daje mi to spokoju. Czasami czuj�, jakbym w og�le nie istnia�a.
Sz�a tu� za nim. S�ysza� kroki st�p w ci�kich butach.
- Przywyk�em do tego. Wci�� pami�tam zapachy miejsc, kt�re kocham. Konwerter powietrza nie jest w stanie ich przywo�a�.
- Nie mo�na mie� wszystkiego.
Zatrzyma� si�.
- Musisz za mn� i��? Wpakujesz mnie w jakie� k�opoty. Wracaj do swego kochasia - wiesz przecie�, �e nie jestem w twoim typie.
- O tym nie mieli�my okazji si� jeszcze przekona�.
Patrzyli na siebie przez chwil�, szarpani nami�tno�ciami, jak gdyby w tej ciszy mia�o zapa�� jakie� wa�ne postanowienie.
Ruszyli w dalsz� drog�. Bush podj�� w my�lach decyzj�, a mo�e raczej uwolni� si� ca�kowicie od my�lenia. Jego �wiadomo�� odp�yn�a od niego, rozlewaj�c si� w pulsuj�cym oceanie krwi, po�r�d fal kt�rego rodzi� si� nowy cel. Pospieszyli w g�r� strumienia trzymaj�c si� za r�ce. Na chwil� wr�ci�a mu trze�wo�� umys�u.
- O co ci chodzi?
- Jeste� nienormalny!
- Nie, to ty jeste� nienormalna!
Szybkim krokiem przemierzali przestrze� us�an� muszlami, na kt�rych, w normalnych warunkach, poraniliby sobie stopy. Czyta� o nich wcze�niej w przewodniku. Fragmocery. Pocz�tkowo my�la�, �e s� to z�by jakiego� zwierz�cia, nie za� opuszczone siedlisko wczesnych g�owonog�w. Wyostrzone przez morze muszle, pochodz�ce najprawdopodobniej z syluru, gotowe by�y zasmakowa� jego krwi, gdyby nie bariera podr�y mentalnej oddzielaj�ca to, co by�o przedtem, od tego, co by�o teraz. Ani jedna z nich nie wyda�a najmniejszego chrupni�cia pod ich stopami. W gor�czce spojrza� za siebie, na dziewczyn� i zauwa�y�, �e jej stopy znajduj� si� poni�ej linii pod�o�a formowanego przez szcz�tki muszli. Grunt, po kt�rym szli prawdopodobnie nale�a� do wsp�czesnego im wymiaru, nie za� do dewonu - by� to rodzaj najni�szego wsp�lnego mianownika dla terenu.
Zatrzymali si� w ma�ej, ocienionej dolinie. Stali obj�ci, wpatruj�c si� w swoje twarze wy�aniaj�ce si� z ciemno�ci zapadaj�cego zmierzchu. Nie pami�ta�, jak d�ugo to trwa�o ani co m�wili, pr�cz jednej uwagi Ann: �Jeste�my oddaleni o milion lat od naszych narodzin - nie powinni�my mie� �adnych opor�w�.
Czy odpowied�, jakiej jej udzieli� mia�a dla niej sens i warto��? Pami�ta� tylko, �e chwil� p�niej rzuci� Ann na ziemi�, zdj�� jej ci�kie buty i pom�g� oswobodzi� si� ze spodni. Zachowywa�a si� tak, jakby pu�ci�y w niej wszystkie hamulce i w jednym momencie przyci�gn�a go mocno do siebie gotowa na to, by go przyj��.
P�niej wiele razy powraca�o do niego obsesyjne wspomnienie tego specyficznego gestu, kiedy unios�a jedn� nog�, zapraszaj�c go w ciasne obj�cia ud i jego zaskoczenie, �e niezale�nie od czasu, w kt�rym by si� nie znalaz�, istnia�o to mi�kkie uroczysko.
Kiedy ju� po wszystkim le�eli zm�czeni obok siebie, us�yszeli w oddali warkot motor�w. Ogarn�a ich kolejna fala nami�tno�ci, kt�ra doda�a im si� do nast�pnego zbli�enia.
- Pachniesz tak niewiarygodnie s�odko! Jeste� pi�kna! - Te s�owa przypomnia�y mu, �e wci�� byli prawie kompletnie ubrani i podci�gn�� jej koszulk� tak, by m�c ustami pie�ci� jej piersi.
- Powinni�my by� zupe�nie nadzy. Jak dwoje dzikus�w... Jeste�my dzikusami, prawda?
- Dzi�ki Bogu, tak. Nie mam poj�cia, jak daleko od takiej kondycji jestem zazwyczaj. Zdominowany przez matk�, pe�en obaw i l�k�w. Nie to, co tw�j Lenny!
- On? To czubek! Tak naprawd� on si� tego wszystkiego bardzo boi...
- Masz na my�li mi�o��? Czy czasoprzestrzenny �wiat?
- To te�. Boi si� wszystkiego, co pod powierzchni�. Jego stary bi� go w dzieci�stwie.
Ich twarze zbli�y�y si� do siebie. A sylwetki by�y coraz mniej wyra�ne w narastaj�cym wok� zmierzchu.
- Boj� si� go. A mo�e raczej ba�em si�, gdy zobaczy�em go po raz pierwszy. My�la�em, �e b�d� mia� k�opoty. Ale ju� w porz�dku - co si� dzieje, Ann?
Wsta�a i zacz�a si� ubiera�.
- Nie masz jaj? Nie przysz�am tu patrze�, jakim jeste� tch�rzem. Chrzani� taki interes! Wszyscy jeste�cie tacy sami - co� z wami jest nie tak!
- Mylisz si�! Daleko nam do tego, by nas podci�gn�� pod wsp�lny mianownik! Je�li chcesz, mo�emy o tym porozmawia�. Od miesi�cy nie zamieni�em z nikim s�owa. �y�em w absolutnej ciszy. Niczego nie mog�em dotkn��... Wsz�dzie tylko widma i cienie. Chyba powinienem wr�ci� do 2090. Chcia�bym zobaczy� si� z matk�, jednak podejrzewam, �e b�d� mia� spore problemy, kiedy si� tam poka��... Jezu, tyle czasu min�o, odk�d ostatni raz kocha�em si� z dziewczyn�... naprawd�, my�la�em ju�, �e co� jest ze mn� nie tak.
- Co sk�ania ci� do takich przemy�le�? - zapyta�a przewrotnie.
- Potrzeba bycia szczerym, kiedy mam do tego okazj�. To naprawd� luksus, nie s�dzisz?
- Mo�e daj ju� z tym spok�j, co? Ja ciebie nie zarzucam tego typu szczeg�ami. Nie przysz�am tu z tob� rozmawia� o bzdurach.
Chwil� wcze�niej Bush czu�, �e kocha t� dziewczyn�. Teraz nie by�o w nim nic pr�cz gniewu. Rzuci� jej ubranie.
- W�� majtki i wracaj do swego prymitywnego fagasa, je�li tak my�lisz. Po co w og�le za mn� posz�a�?
Obj�a go ramieniem, zupe�nie zaskoczona jego wybuchem.
- Pope�ni�am b��d. Wydawa�o mi si�, �e jeste� troch� inny. - Dmuchn�a mu w twarz dymem z papierosa. - Nie martw si�, by�o bardzo przyjemnie. Jeste� ca�kiem niez�y w te klocki, nawet je�li jeste� pedziem!
Podskoczy� i zacz�� wci�ga� spodnie. By� z�y, ale chyba bardziej na siebie ni� na ni�. Odwr�ci� si� i zobaczy� sylwetk� Lenny�ego zarysowuj�c� si� na tle nieba. Zachowuj�c zimn� krew, zapi�� rozporek i czeka� na rozw�j wypadk�w.
Lenny zatrzyma� si�. Odwr�ci� g�ow� i krzykn�� do swoich kole�k�w:
- Jest tutaj!
- Podejd�cie bli�ej, je�li macie do mnie jaki� interes - powiedzia� Bush. By� przera�ony; je�li po�ami� mu palce, ju� nigdy nie b�dzie m�g� pracowa�. Albo je�li wy�upi� mu oczy. Nie by�o tu �adnych policyjnych patroli; mogli z nim zrobi�, co im si� �ywnie podoba�o, a jego szcz�tki rozwlec po ca�ym dewonie. Wtedy przypomnia� sobie, co powiedzia�a mu Ann; Lenny te� si� ba�.
Powoli ruszy� w ich kierunku. Lenny trzyma� w d�oni narz�dzie przypominaj�ce klucz francuski.
- Dorw� ci�, Bush! - krzykn��, rzucaj�c spojrzenie za siebie, by upewni� si�, �e nie jest sam. Bush skoczy� na niego, opl�t� r�ce wok� jego szyi i podni�s� go kilka centymetr�w nad ziemi�. Lenny okaza� si� niespodziewanie lekki. Zachwia� si�, kiedy Bush zwolni� u�cisk. Bush podni�s� z ziemi klucz, wymierzy� Lenny�emu cios w twarz, po czym si� wycofa�.
- Zr�b to jeszcze raz! - krzykn�a Ann.
Uderzy� ponownie; Lenny kopn�� go w piszczel. Bush upad�, chwyci� napastnika za nogi i poci�gn�� go na ziemi�. Lenny podni�s� klucz, jednak Bush zd��y� go chwyci� za nadgarstek. Walczyli za�arcie jeszcze przez chwil�. W pewnym momencie Bush wymierzy� kopniaka prosto w krocze Lenny�ego, kt�ry w tym momencie zrezygnowa� z dalszej walki. Utykaj�c, ruszy� w kierunku pozosta�ych czterech m�czyzn, kt�rzy do tej pory tylko przygl�dali si� scenie.
- Kto nast�pny? - zapyta� Bush. Kiedy �aden z nich nie wykaza� entuzjazmu, wskaza� na przyw�dc� bandy. - Zabierzcie go st�d!
Oci�gaj�c si�, spe�nili rozkaz. Jeden z nich powiedzia� ponuro:
- Gnojek z ciebie. Nic ci nie zrobili�my. Ann jest dziewczyn� Lenny�ego.
Opu�ci�a go ch�� do dalszej walki. Bior�c pod uwag� stan faktyczny, mieli �wi�te prawo tak go ocenia�. To prawda, �e ich zachowanie obra�a�o go od samego pocz�tku, jednak dzia�o si� to za jego przyzwoleniem.
- Spadam st�d - powiedzia�. - Lenny mo�e sobie zatrzyma� swoj� dziewczyn�.
Nadszed� czas na kolejn� podr�. Dostanie si� w bezpieczne miejsce, a potem wyruszy dalej. Wr�ci� t� sam� drog� na wzg�rza, co chwila zerkaj�c, czy za nim nie id�. Po chwili us�ysza� warkot ich motor�w; jedyny d�wi�k zak��caj�cy cisz�. Odwr�ci� si� i patrzy�, jak ich �wiat�a powoli oddalaj� si� od niego. Kobieta Cie� by�a przy nim; przez jej fantasmagoryczn� posta� patrzy� na znikaj�ce w oddali reflektory. Nie mia� w�tpliwo�ci co do tego, �e by�a na s�u�bie, wys�ana przez kogo� z jej w�asnych czas�w. W jej oczach l�ni�y gwiazdy.
Us�ysza� za sob� jaki� d�wi�k, wskazuj�cy, �e nie jest tu sam. Dziewczyna sta�a tu� za nim.
- Co, nie chcia� ci� z powrotem tw�j zidiocia�y kocha�?
- Przesta�, Bush. Chc� z tob� porozmawia�.
- Bo�e! - chwyci� j� za r�k� i przyci�gn�� do siebie. Bez s�owa udali si� w stron� namiotu i wczo�gali si� do �rodka.
ROZDZIA� DRUGI
W g�r� krzywej entropii
Kiedy si� obudzi�, ju� jej nie by�o.
Le�a� przez d�u�sz� chwil� wpatrzony w sufit namiotu, zastanawiaj�c si� nad tym, jak bardzo mu na niej zale�y. Potrzebowa� towarzystwa, jednak nigdy nie by�o mu ono ca�kiem na r�k�; potrzebowa� kobiety, jednak z �adn� nie by� szcz�liwy. Chcia� rozmowy, jednak zdawa� sobie spraw� z tego, �e w wi�kszo�ci rozm�w brakowa�o prawdziwej komunikacji.
Umy� si� i ubra�, po czym wyszed� na zewn�trz. �adnego �ladu Ann. Tutaj nikt nie zostawia� �lad�w. Porastaj�ca olbrzymie po�acie trawa wygl�da�a, jakby nikt po niej nigdy nie chodzi�, mimo to Bush przemierza� te przestrzenie dziesi�tki razy, wypatruj�c pe�zop�aw�w podczas swoich patroli.
S�o�ce �wieci�o niczym wielki piec, z kt�rego ciep�o sp�ywa�o w d� na �wiat. Bush my�la� o tych z�o�ach w�gla, kt�re wci�� jeszcze nie powsta�y. Bola�a go g�owa.
Sta� przez chwil� bez ruchu, rozmy�laj�c, co mog�o by� tego przyczyn�: ekscytuj�ce wydarzenia poprzedniego dnia czy ustawiczna presja pustych eon�w. Zdecydowa� si� na t� drug� opcj�. �aden cz�owiek nie zamieszkiwa� tych stuleci; on i reszta rzeczywi�cie przybyli tutaj, jednak ich zwi�zek z faktycznym dewonem nie by� do ko�ca okre�lony. Cz�owiek, a przynamniej wielkie umys�y z Instytutu Wenlocka, pokona�y up�yw czasu, lecz je�li idea up�ywu czasu jest jedynie wymys�em cz�owieka, ten rzekomy prze�om nic tak naprawd� nie zmienia.
- Namalujesz mnie?
Bush odwr�ci� si�. Dziewczyna sta�a za nim, oddalona o kilka metr�w. Wygl�da�a jak zjawa. Prawie nie m�g� dostrzec jej twarzy; podr� w czasie zredukowa�a ich wygl�d do widmowych postaci.
- My�la�em, �e wr�ci�a� do swoich przyjaci�!
Ann zbli�y�a si� do niego. Kr�ci�a beztrosko zawieszonym na pasku konwerterem powietrza. W rozpi�tej tunice i z nieuczesanymi w�osami wygl�da�a zupe�nie jak w��cz�ga. Gdy by�a ju� na tyle blisko, �e mog�a dotkn�� jego ramienia, zapyta�a:
- Mia�e� nadziej�, �e do nich wr�ci�am, czy obawia�e� si� tego?
Spojrza� na ni�, marszcz�c brwi. Pr�bowa� zgadn��, o co jej chodzi. Relacje z lud�mi zupe�nie go wyczerpywa�y; by� mo�e to by� pow�d, dla kt�rego tak d�ugo tkwi� w studni czasu, kt�ry dawno up�yn��.
- Bez obrazy, ale zupe�nie ci� nie rozumiem. To tak, jak obserwowa� ludzi przez grube szk�o. Zawsze okazuje si�, �e s� inni, ni� nam si� wydawa�o.
Rzuci�a mu kr�tkie spojrzenie, po czym zapyta�a niemal ze wsp�czuciem:
- Co� ci� gryzie, kochany? Jaka� zadra, kt�ra tkwi g��boko w tobie, prawda?
Troska w jej g�osie zdawa�a si� otwiera� w nim jak�� ran�.
- Nie wiedzia�bym nawet jak zacz��. To wszystko jest potwornie skomplikowane. Jeden wielki chaos.
- Spr�buj. Je�li dzi�ki temu poczujesz si� lepiej, opowiedz mi o tym. O dewonie wiem wszystko!
- Twoja przyjaci�ka Josie powiedzia�a wczoraj, �e to powinien by� raczej koniec �wiata ni� jego pocz�tek. Pomy�la�em sobie wtedy, �e gdyby faktycznie tak by�o, m�g�bym zacz�� swoje �ycie od nowa.
- Z powrotem do �ona matki, co? - za�mia�a si� Ann.
Zorientowa� si�, �e nie czuje si� najlepiej. Musi zda� z tego raport w Instytucie; w tej gmatwaninie pocz�tku �wiata mo�na by�o postrada� zmys�y. Nie m�g� si� zdoby� na to, by odpowiedzie� Ann na jej pytanie, zmierzy� si� z jej sugesti�. Westchn�� ci�ko i ruszy� w stron� namiotu. Poci�gn�� jedn� z linek, by zburzy� konstrukcj�, kt�ra run�a na ziemi� seri� pojedynczych wstrz�s�w. Nigdy nie obserwowa� tego procesu, jednak teraz jaki� g�os, kt�ry s�ysza� w �rodku, dopowiedzia� do niego komentarz, upodabniaj�c zawalaj�cy si� namiot do rozczarowanego �ona, z kt�rego, szcz�liwie, uda�o si� wydosta� dziecku.
Spokojnie zacz�� sk�ada� namiot. Dziewczyna obserwowa�a go, jak wyjmuje swoj� porann� racj� i przygotowuje si� do �niadania. Ka�dy z mentalnych podr�nik�w wyposa�ony by� w podstawowy zestaw po�ywienia, oszcz�dny do granic, jednak �atwy w przygotowaniu. Bush uzupe�nia� swoje zapasy ju� kilka razy u przyjaciela, kt�ry prowadzi� niewielki sklep w jurze, a tak�e u innych mentalnych, kt�rzy wcze�niej, nie mog�c znie�� ciszy, wynurzali si� na powierzchni� ich tera�niejszo�ci.
Kiedy nad rondlem z wywarem z wo�owiny zacz�a unosi� si� para, Bush podni�s� g�ow� i napotka� wzrok dziewczyny.
- Masz ochot� si� do mnie przy��czy�?
- Skoro jeste� tak �askawy... - usiad�a przy nim, wyci�gaj�c nogi. U�miecha�a si�. Jest wdzi�czna nawet za moje kiepskie towarzystwo, pomy�la�.
- Nie mia�am zamiaru ci� urazi�! Jeste� tak samo dra�liwy jak Stein.
- Kim jest Stein?
- To ten stary od gangu. Farbowane w�osy, kumasz? Rozmawia�e� z nim. Podali�cie sobie r�ce.
- A, tak, Stein! Jak ty i Lenny wpadli�cie na niego?
- Kto� chcia� go pobi�, a Lenny i ch�opcy przyszli mu z pomoc�. Jest potwornie nerwowy. Kiedy zobaczy� ci� po raz pierwszy, m�wi�, �e mo�esz by� szpiegiem. On jest z 2093 i twierdzi, �e dziej� si� tam niedobre rzeczy.
Bush nie mia� ochoty my�le� o 2093 i ponurym �wiecie, w kt�rym �yj� jego rodzice. Powiedzia�:
- Czy�by Lenny mia� te� swoje dobre strony?
W odpowiedzi skin�a g�ow�, jednak widzia�, �e jej my�li zaprz�ta co innego.
- Stein przestraszy� mnie tym, co m�wi� na temat podr�y mentalnych; powiedzia�, �e Wenlock mo�e si� myli� co do nich i tak naprawd�, to mo�e wcale nas tu nie ma, czy co� w tym stylu. Powiedzia�, �e co� z�owrogiego czai si� w submentalno�ci i, wbrew zapewnieniom Instytutu Wenlocka, nikt jej jeszcze nie zbada� do ko�ca.
- To wci�� by�a nowo��. Koncepcja submentalno�ci pojawi�a si� w 2073, a pierwsze mentalne podr�e odby�y si� dwa lata p�niej, wi�c mo�e jeszcze jest co� do odkrycia w tym wzgl�dzie, chocia� trudno powiedzie�, co mog�oby to by�. Co Stein wie na ten temat?
- Mo�e po prostu gada� bez sensu, bo chcia� zrobi� na mnie wra�enie.
- Pozwoli�a� mu... to znaczy... spa�a� z nim?
- Zazdrosny? - u�miechn�a si� triumfuj�co.
- A co chcia�aby� us�ysze�?
Wpatrywali si� w siebie intensywnie. Widzia�, jak �ycie l�ni w jej �rodku, za szyb� jej twarzy. Przyci�gn�� j� do siebie i poca�owa�.
Zdj�a dymi�cy wywar z ognia i powiedzia�a:
- Ju� chyba mam dosy� tej epoki. Co powiedzia�by� na to, �eby�my przenie�li si� razem do jury?
- Czy Lenny i jego banda te� si� tam wybieraj�?
- I co z tego? To przecie� czterdzie�ci sze�� milion�w lat do wyboru...
- Fakt. A co chcia�aby� tam robi�? Ogl�da� braci mi�so�erc�w?
Rzuci�a mu przebieg�e spojrzenie.
- Mogliby�my ogl�da� ich razem.
Przeszy� go dreszcz podniecenia. Przesun�� d�oni� po jej udzie opi�tym delikatnym sk�rzanym materia�em.
- Zabior� si� z tob�.
Wypili wywar. Bush by� z�y na siebie za to, �e wpl�ta� si� w zwi�zek z t� dziewczyn�; mog�a zak��ci� jego mentaln� r�wnowag�. By�a �wietna w ��ku i nieg�upia, jednak nie przywyk� do tego, by budowa� kontakt z lud�mi na podstawie wyodr�bnionych z ca�o�ci element�w. Wiedzia�, �e nie uda mu si� odkry� pe�ni jej osobowo�ci. Prawdopodobnie nie by� te� odpowiedni� osob� do tego, by pomaga� jej samej w dotarciu do tej pe�ni. Przytuli�a si� do niego.
- Boj� si� samotnych podr�y mentalnych, dlatego potrzebuj� kogo� do towarzystwa. Moja matka nie zdecydowa�aby si� na tak� podr� nawet, je�li mia�aby ona ocali� jej �ycie! Podejrzewam, �e ludzie z jej pokolenia nigdy si� na to nie zdob�d�. Chcia�abym m�c si� cofn�� w niedalek� przesz�o��, tylko jedno pokolenie wstecz, �eby m�c zobaczy� mego staruszka, jak podrywa moj� matk�, a p�niej si� z ni� kocha. Dam g�ow�, �e spieprzyli to tak dok�adnie, jak wszystko inne!
Kiedy nic nie odpowiada�, szturchn�a go �okciem.
- No, powiedz co�! Nie chcia�by� zobaczy� swoich rodzic�w w akcji? Nie jeste� chyba tak sztywny, na jakiego pozujesz, co? Przyznaj, �e chcia�by�!
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co m�wisz.
- Daj spok�j, na pewno chcia�by� to zobaczy�!
Bush zaprzeczy� ruchem g�owy.
- Te dane dotycz�ce moich rodzic�w, kt�re ju� posiadam, w zupe�no�ci mi wystarcz� i nie mam potrzeby uzupe�niania ich tego typu informacjami. Podejrzewam jednak, �e wi�kszo�� podziela twoje pogl�dy. W zesz�ej dekadzie, to znaczy w 2080, dr Wenlock przeprowadzi� ankiet�, kt�ra wykaza�a, jak silne u mentalnych podr�nik�w s� zap�dy kazirodcze. To co�, co istnieje niejako poza predyspozycjami do si�gania w przesz�o��. Odkrycia te pokrywaj� si� z wcze�niejszymi pogl�dami psychoanalityk�w dotycz�cymi natury ludzkiej.
Wsp�czesne teorie m�wi� o tym, �e pocz�tek gatunku homo sapiens to moment, w kt�rym wprowadzono zakaz endogamii - zwyczaju zakazuj�cego zawierania zwi�zk�w poza rodzin�. Egzogamia by�a pierwszym bolesnym krokiem w rozwoju cz�owieka. U �adnych innych zwierz�t nie ma zakazu endogamii.
- A po co to komu! - wykrzykn�a Ann.
- Cz�owiek doszed� do tego wszystkiego, o czym wiemy, czyli zapanowa� nad swoim �rodowiskiem, jednak przepa�� mi�dzy nim a jego natur�, mam na my�li prawdziw� natur� ludzk�, stawa�a si� coraz wi�ksza. Zwolennicy teorii Wenlocka twierdz�, �e submentalno�� to nasza pierwotna natura. Ponadmentalno�� jest p�niejsz� nalecia�o�ci� homo sapiens, dynamem o niesamowitej mocy, kt�rego g��wn� funkcj� jest kontrolowa� czas i t�umi� te nieszcz�sne zwierz�ce instynkty submentalno�ci. Ekstremi�ci twierdz� nawet, �e up�yw czasu to wymys� ponadmentalno�ci.
Mo�liwe, �e wcale go nie s�ucha�a. W pewnym momencie powiedzia�a:
- Wiesz, dlaczego ci� wczoraj �ledzi�am? Mia�am nieodparte wra�enie, �e znali�my si� w przesz�o�ci.
- Pami�ta�bym ci�!
Za�mia�a si�.
- By� mo�e to po prostu jedna ze sztuczek mojej submentalno�ci. W ka�dym razie to, co m�wi�e�, by�o naprawd� bardzo interesuj�ce. Podejrzewam, �e wierzysz w to wszystko, prawda?
- Ty w to nie wierzysz? - za�mia� si�. - Przecie� jeste�my w dewonie, czy� nie?
- Je�li rzeczywi�cie submentalno�� kontroluje nasze podr�e, a musimy pami�ta�, �e ma �wira na punkcie kazirodztwa, to powinni�my by� w stanie przenie�� si� do najbli�szej przesz�o�ci, czyli na przyk�ad do pocz�tk�w naszego stulecia i zobaczy�, jak grzesz� nasi dziadkowie. To dopiero by�oby interesuj�ce. Du�o �atwiej jest jednak cofn�� si� tutaj, do pocz�tk�w �wiata, ni� do czas�w, w kt�rych ju� istnieli jacy� ludzie. Dla wi�kszo�ci z nas to niewykonalne.
- To prawda, jednak jeszcze nie dowodzi twojej racji. Je�li wyobrazisz sobie czasoprzestrze� jako olbrzymi� krzyw� entropii z rzeczywist� tera�niejszo�ci�, zawsze w najwy�szym punkcie energetycznym, a najdalsz� przesz�o�ci� w punkcie najni�szym, to w momencie, gdy nasze umys�y uwolni� si� od up�ywaj�cego czasu, zsun� si� w d�, do najni�szego punktu, a im bli�ej szczytu b�d� si� znajdowa�, tym podr� b�dzie trudniejsza.
Ann nic nie odpowiedzia�a. Bush podejrzewa�, �e zamkn�a si� na temat, uznaj�c go za niemo�liwy do dyskusji, jednak po chwili odezwa�a si�:
- Pami�tasz, jak m�wi�e� o prawdziwej mnie, kochaj�cej i dobrej? Za��my, �e to prawda i kto� taki faktycznie istnieje. Je�li tak, to gdzie si� ta osoba znajduje, w mojej ponad - czy submentalno�ci?
- Zak�adaj�c, jak podkre�li�a�, �e ona istnieje, musi by� amalgamatem jednego i drugiego. Nic, co jest tylko cz�ci� pe�ni, nie mo�e by� pe�ni�.
- Znowu zaczynasz teologizowa�, tak?
- Mo�liwe.
Roze�miali si� oboje. Bush czu� si� niemal szcz�liwy. Uwielbia� dyskutowa�, szczeg�lnie gdy dyskusje dotyczy�y tematu jego obsesji, czyli struktury umys�u.
Je�li mieliby wyruszy� w podr�, moment by� odpowiedni. Oboje byli w miar� spokojni. Mentalne podr�owanie nigdy nie by�o proste, a wszelkie stany pobudzenia emocjonalnego utrudnia�y przej�cie.
Spakowali torby i zarzucili je na plecy. Przywi�zali si� do siebie, rami� przy ramieniu; w innym wypadku nie mieliby gwarancji, �e nie wyl�duj� oddaleni od siebie o kilkaset mil lub kilka milion�w lat.
Otworzyli opakowania z narkotykiem. CSD mia�o posta� ma�ych, prawie prze�roczystych ampu�ek. Na tle szerokiego nieba paleozoiku ampu�ka Busha mieni�a si� na zielono, gdy obraca� j� w palcach, badawczo si� jej przygl�daj�c. Spojrzeli na siebie; Ann skrzywi�a si� i jednocze�nie po�kn�li specyfik.
Bush czu�, jak kryptoiczny kwas sp�ywa po jego gardle. P�yn by� symbolem hydrosfery, winem ofiarnym reprezentuj�cym oceany, z kt�rych przysz�o �ycie, oceany wci�� szemrz�ce w arteriach cz�owieka, oceany, kt�re sprawia�y, �e �wiat mo�liwy by� do zamieszkania, kt�re kszta�towa�y klimat i dostarcza�y po�ywienia. Oceany - krew biosfery.
On sam by� biosfer�. Zawiera� w sobie skamienia�e �ycie i my�li jego przodk�w, inne formy istnienia, niezliczone i niewypowiedziane mo�liwo�ci, �ycie i �mier�.
Stanowi� analogi� �wiata; dzi�ki CSD m�g� przechodzi� z jednej formy w drug�.
Tylko w stanie przej�ciowym, podczas dzia�ania narkotyku, mo�na by�o uchwyci� natur� minimalnych zak��ce� w przep�ywie energii systemu s�onecznego, kt�ry stanowi� jedynie kropl� w morzu si� kosmosu, by� cz�ci� metastruktury; bezgranicznej a jednak sko�czonej zar�wno w czasie, jak i przestrzeni. Ten, tak banalny, fakt by� ogromnym zaskoczeniem dla cz�owieka, kt�ry odci�� si� od kosmosu, stara� si� chroni� sw�j umys� przed jego ogromem, tak jak jonosfera wok� Ziemi chroni nas przed szkodliwym promieniowaniem S�o�ca. Cz�owiek, chc�c nada� wszech�wiatowi form� mo�liw� do ogarni�cia, straci� �wiadomo�� jego ogromu, broni� si� przed nim poprzez koncepcje o przemijalno�ci czasu; poci�� go na drobne fragmenty, z kt�rymi m�g� sobie bez trudu poradzi�, zamkn�� go w zegarach s�onecznych, klepsydrach, chronometrach. W rezultacie czas kurczy� si� i kurczy�, z pokolenia na pokolenie by� coraz bardziej precyzyjny, a� wreszcie obsesyjna natura tego procederu wysz�a na jaw, a Instytut Wenlocka zdemaskowa� spisek.
Ten spisek by� jednak konieczny. Bez niego cz�owiek, wystawiony na �ask� lub nie�ask� wrogiej pustyni czasoprzestrzeni, wci�� zamieszkiwa�by mi�dzy zwierz�tami, b��kaj�c si� w�r�d plemion, gdzie� na obrze�ach przysz�ych ocean�w czwartorz�du. Tak m�wi teoria. Przynajmniej jednak wiadomo, �e istnia� tego rodzaju spisek.
Teraz nie by�o ju� �adnej ochronnej tarczy. Zawi�o�ci m�zgu przesta�y by� tajemnic� dla istniej�cego r�wnolegle wszech�wiata, kt�ry poch�ania� wszystko, co napotka� na swojej drodze.
Podr� mentalna trwa�a zaledwie chwil�. Pozornie wydawa�a si� czym� nieskomplikowanym, jednak wymaga�a rygorystycznego przygotowania. Kiedy CSD przej�� kontrol� nad ich metabolizmem, Bush i Ann musieli zastosowa� si� do procedur ustalonych przez Instytut, kt�re umo�liwia�y im przekraczanie ogranicze� ludzkiego umys�u. Dewon rozp�ywa� si� na ich oczach, przybieraj�c posta� krocz�cego monstrum o pewnych cechach przestrzennych pe�ni�cych rol� szkieletu zewn�trznego. Bush otworzy� usta, chc�c si� za�mia�, jednak nie zdo�