11081
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 11081 |
Rozszerzenie: |
11081 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 11081 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 11081 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
11081 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jadwiga Coulcmahler
Doris i jej siostra
Tytuł oryginału: Dorrit und ihre Schwester
©Translation by Aleksandra Markiewicz
DfiR
ISBN 83-86107-17-0
Projekt okładki i stron) tytułowej
Marek Mosiński
Redakcja i korekta
Elżbieta Ciągwa
Wydawca: Edytor-Akapit. Katowice 1994
0
Skład i łamanie: Z.U. „Studio P" Katowice
Ark. druk. 10,75. Ark. wyd. 11,25.
Druk i oprawa:
Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza
Cieszyn, ul. Pokoju l
Zam. nr 2168/K-94
Dorrit i Micaela, córki Kurta
Riemanna, odbywały podróż morską
z Nowego Jorku do Hamburga w
towarzystwie Lienharda von Rieda,
narzeczonego Dorrit. Miały one za
sobą ciężkie przeżycia, których
przyczyną były egoistyczne plany
ojca. Dziewczyny były córkami
jednego ojca, lecz różnych matek.
Nikczemność ich ojca wpędziła do
grobu matkę Dorrit, a wykończyła
matkę Micaeli.
Kurt Riemann należał do tych
bezwzględnych egoistów, którzy
myślą wyłącznie o sobie. Wykorzystawszy
matki, chciał także wykorzys-
tać córki, zwłaszcza że Dorrit, starsza
z córek, która dotychczas
mieszkała u przybranych rodziców,
odziedziczyła duży majątek po
ciotce. Nieduży spadek otrzymała także
Micaela. Na szczęście Kurtowi
Riemannowi nie powiodły się jego
niecne plany zagarnięcia majątku
starszej córki dzięki jej narzeczonemu i
Micaeli.
W Nowym Jorku siostry przejęły
spadek po ciotce. Dorrit stała się
dziedziczką ogromnej fortuny, a
Micaela otrzymała około stu tysięcy
marek.
Siostry płynęły teraz do
Hamburga. Stamtąd miały się udać do
Turyngii, do majątku Neustetten, który
był własnością przybranych
rodziców Dorrit. Tam miało być
wyprawione wesele dziewczyny
z Lienhardem von Riedem. Micaela
miała zamieszkać u siostry.
Dotychczas żyła na ranczo, które jej
matka, Hiszpanka, wniosła
w posagu, a Kurt Riemann, człowiek
niesolidny i utracjusz, do-
prowadził do ruiny. Współwłaścicielem
posiadłości był kuzyn Micaeli,
Rodrigo. Micaela żyła tu w
odosobnieniu. Poza ojcem i kuzynem
mieszkała tu służąca i gromada zdziczałych gauchos, chłopców stajen-
nych, przed którymi musiała się energicznie bronić. Nigdy nie roz-
stawała się z browningiem.
Miała niespełna siedemnaście lat. Sprawiała jednak wrażenie star-
szej i dojrzalszej. Jej maniery — w przeciwieństwie do siostry, która
dzięki nieżyjącym już przybranym rodzicom odebrała staranne europej-
skie wychowanie i była wykształconą damą — pozostawiały wiele do
życzenia.
Micaela podziwiała swą piękną, jasnowłosą siostrę. O swoim
istnieniu dopiero niedawno się dowiedziały. Razem przeżyły już bardzo
trudne chwile. Dzięki nim stały się sobie bardzo bliskie. Dorrit starała
się przekazać młodszej siostrze część swej wiedzy i pokierować jej
wychowaniem. Z oddaniem wprowadzała ją w zupełnie dla niej nowe
życie.
Pod pewnymi względami Micaela miała jednak przewagę nad
siostrą: była bardziej energiczna i życiowo dojrzalsza. Nie było w tym nic
dziwnego, skoro musiała radzić sobie z gromadą zdziczałych mężczyzn.
Nikogo też nie dziwiło, gdy wymknęło jej się wyrażenie mało dla damy
stosowne. W jej postawie tyle było spokoju i zdecydowania, że sprawiała
wrażenie w pełni dojrzałej.
Dorrit i Micaela stały przy relingu parowca płynącego do Hambur-
ga. Były same. Lienhard von Ried jak co rano gimnastykował się w sali
ćwiczeń. Siostry były już na basenie, a teraz czekały na towarzysza
podróży, aby wspólnie zjeść śniadanie.
Napawały się widokiem spokojnego w blasku słońca morza. Wcią-
gając głęboko powietrze, Micaela z westchnieniem powiedziała:
— Jakiż to diabelnie piękny widok, Dorrit! Ta bezkresna tafla wody
przypomina mi prerię wokół naszego ranczo. Gdy harcował po niej
wiatr, smagając tysiące traw, wyglądało to jak igraszki fal morskich.
Dorrit z czułością popatrzyła w piękną twarz siostry obramowaną
czarnymi włosami, pamiątką po hiszpańskiej matce. Po ojcu Niemcu
Micaela odziedziczyła niebieskie oczy. Jej skóra, teraz osmagana
wiatrem i słońcem, była idealnie gładka. Obie siostry były niezwykle
piękne, ale każda była inna. Szybko ściągnęły na siebie uwagę mężczyzn.
Dorrit popatrzyła na siostrę i powiedziała:
— Mica, znowu powiedziałaś „diabelnie"!
Lekki rumieniec pokrył opaloną twarz Micaeli. Westchnęła głę-
boko.
— Ach, Dorrit, co ty będziesz ze mną miała! Obawiam się, że nie
potrafię przyswoić sobie europejskich manier. Tak się staram, a nieus-
tannie wymyka mi się jakieś mocne słowo.
Dorrit czule objęła siostrę.
— Nie martw się, Mico, wkrótce wyzbędziesz się tych przyzwycza-
jeń. Dopilnuję, abyś się z tym jak najszybciej uporała.
— Wzięłaś na swoje barki poważny obowiązek, widzę przecież, jak
często kompromituję cię swoim niestosownym zachowaniem.
— Och, kochana Mico, twoje zachowanie nie jest aż tak niestosow-
ne, znakomicie panujesz nad sobą. Podziwiam cię za twój spokój
i zdecydowanie.
— Podziwiasz mnie? Ach, kochana Dorrit, to ciebie trzeba po-
dziwiać. Ja w każdym razie czynię to od rana do wieczora i uważam, że
to za mało. Jesteś delikatna i taka mądra, kocham cię.
Dorrit serdecznie ucałowała siostrę.
— Moja słodka siostrzyczko, tak więc podziwiamy się wzajemnie,
ale liczy się przede wszystkim to, że z całego serca się kochamy.
Uroczy, ciepły uśmiech przemknął po zbyt poważnej i surowej
twarzy Micaeli.
— Najwspanialsze jest to, że odnalazłyśmy się i że możemy się
kochać. Czasami wydaje mi się to snem, który wkrótce się skończy, a ja
znowu znajdę się w skromnym pokoju na ranczo, gdzie czułam się ciągle
zagrożona i musiałam we własnej obronie często sięgać po broń.
Dorrit przytuliła siostrę, na której twarzy malował się ból.
— Moja biedna Mico. Nie myśl już o tym więcej. Jesteś teraz z nami.
Będzie ci dobrze w Neustetten, będziesz mogła wreszcie rozkoszować się
swoją młodością. Jeszcze nic nie jest stracone, jesteś jeszcze taka młoda,
chociaż czasami sprawiasz wrażenie starszej i bardziej rozsądnej ode
mnie.
— No tak, Dorrit, lata spędzone na ranczo liczyć trzeba podwójnie.
%ło mi ciężko, a do tego ta ciągła walka z rozrzutnością ojca. Czasami
nie miałam grosza przy duszy. Kiedy gauchos domagali się zapłaty,
awanturując się przy tym, ojciec zostawiał mnie z nimi samą, abym.
ich uspokoiła... wtedy... nie chcę już o tym myśleć, dzieku Bogu mam to
za sobą.
— I nie musisz już o tym myśleć, kochana Mico. O, idzie Hardy,
więc zjemy teraz śniadanie.
Lienhard von Ried podszedł do sióstr, ucałował dłoń Dorrit,
a potem serdecznie przywitał się z Micą.
— Dobrze spałyście?
— Wyspałam się cudownie, ale Mica znowu budziła się w nocy. Nie
zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do hałasu pracujących maszyn — po-
wiedziała Dorit.
Hardy uśmiechnął się ze zrozumieniem.
— Tak, Mico, idealna cisza, do której byłaś przyzwyczajona na
ranczo, to już przeszłość, nawet w Neustetten panuje większy ruch.
Musiałabyś zamieszkać w mojej posiadłości, w Riedburgu, aby ją
odnaleźć.
Mica spojrzała na niego zamyślona.
— O Riedburgu musisz mi jeszcze dużo opowiedzieć, Hardy. Czy
mieszkasz tam jeszcze?
— Oczywiście.
Zdziwienie odmalowało się w jej oczach.
— Czy pozostaniesz tam po ślubie z Dorrit?
Dorrit oblała się rumieńcem i spuściła wzrok. Hardy popatrzył
przyjaźnie na Mice, która, chociaż była pod wieloma względami nad
wiek dojrzała i rozsądna, często sprawiała wrażenie bardzo dziecinnej
i niedoświadczonej. Ale to właśnie dodawało jej uroku. Za uroczą
uważał ją też Lienhard von Ried. Widząc, że jego narzeczona zaczer-
wieniła się na słowa siostry, powiedział:
— Nie, Mico, po naszym weselu przeniosę się do Neustetten. Chcę
sam zarządzać majątkiem.
— Ale jesteś przecież w trakcie pisania pracy naukowej pod-
sumowującej rezultaty twoich podróży badawczych. Chyba jej nie
zaniechasz?
— Będę nadal pracował naukowo, ale tylko w godzinach wolnych
od pracy. Nie to jest najważniejsze, abym szybko napisał pracę. Moim
głównym obowiązkiem jest teraz zarządzanie majątkiem Dorrit.
Micaela westchnęła.
_ Wiem że będziesz miał dużo pracy. Jestem szczęśliwa, że Dorrit
została główną spadkobierczynią ciotki. Bałabym się mieć tak dużo
pieniędzy. Jeśli ktoś walczył o to, co niezbędne do życia, to gdy stanie się
posiadaczem nawet drobnej sumy, jest bardzo szczęśliwy. Te sto tysięcy
marek, które zapisała mi ciotka, to dla mnie aż nadto. Więcej mi się nie
marzy.
_ Nie zabraknie ci też niczego, jak długo ja sama coś mam
_ dodała czule Dorrit.
— Czy nie moglibyśmy wreszcie zjeść śniadania? — powiedziała
Mica. — Jestem już bardzo głodna, a śniadania na parowcu są o wiele
lepsze od tych, które jadałam na ranczo.
— No to chodź szybciutko zaspokoić swój wilczy apetyt, ale
uważaj, bo stracisz swą idealną talię.
— Na szczęście nie mam skłonności do tycia, musiałabym diabelnie
dużo jeść, och przepraszam, znowu się zapomniałam. To straszne, że nie
mogę się od tego odzwyczaić.
— Jeszcze trochę cierpliwości, Mico.
— Ale Dorrit tak się stara, a ja jestem niewdzięcznicą i ciągle
zapominam o jej naukach.
— Och, uważam, że jesteś już zbyt ucywilizowana; szkoda by było,
gdybyś utraciła swą naturalność.
— Tej Mica nie utraci, nawet jeśli wyzbędzie się dosadnych
wyrażeń. Ale mogłaby cierpieć, gdyby z tego powodu stała się obiektem
zainteresowania.
— O tak, to gapienie się na mnie jest okropne. Najchętniej
schowałabym się wtedy do mysiej dziury albo uciekła na ranczo
— powiedziała dziewczyna. — Nie, nie, kochana Dorrit, pracuj dalej
nade mną. Za dużo mam jeszcze przywar, które Hardy uprzejmie
nazwał „naturalnością". Ale jeśli teraz nie pójdziecie ze mną na
śniadanie, zacznę wyć jak wygłodniały dziki zwierz.
Śmiejąc się Hardy i Dorrit wzięli Micaelę między siebie i poszli na
śniadanie. Było bardzo smaczne. Micaela jadła z prawdziwą przyjem-
nością. Myślała przy tym o czerstwym chlebie, który był jej „przy-
smakiem" śniadaniowym na ranczo. Mieszkali o kilka godzin drogi od
Bonary, najbliższego miasteczka, dlatego też służąca sama co tydzień
piekła w domu chleb.
Podczas śniadania obserwowano ich ze wszystkich stron. Kilku
pasażerów parowca wymieniło z nimi pozdrowienia. Obie siostry
uchodziły na pokładzie za prawdziwe piękności. A ponieważ Dorrit
występowała jako narzeczona Lienharda von Rieda, uwaga pasażerów
koncentrowała się na osobie Micaeli Riemann, której nieco egzotyczny
sposób bycia wzbudzał zainteresowanie.
Micaela miała w sobie rzeczywiście coś szczególnego, wręcz orygi-
nalnego. Potrafiła w sposób niezwykle naturalny mówić o sprawach,
które młode damy pomijają zwykle milczeniem. W swojej naiwności nie
ukrywała pod płaszczykiem obłudnej pruderii tego, co uważała za
prawdziwie ludzkie. Nie szukała upiększeń. Wszystko nazywała po
imieniu. To mogłoby zachęcić mężczyzn do śmielszych zachowań, ale
tyle w niej było cudownej naturalności i świeżości i taka była subtelna, że
tylko nieokrzesany prostak ośmieliłby się zbliżyć do niej. Takich
osobników Lienhard trzymał jednak od niej z daleka. W ten sposób
uniknęła przykrych doświadczeń.
Ciotka pozostawiła Micaeli dwadzieścia pięć tysięcy dolarów,
równowartość stu tysięcy marek, które miały być jej wypłacone po
wyjściu za mąż. Wyznaczyła jej także miesięczną pensję w wysokości
dwustu pięćdziesięciu dolarów. Dla dziewczyny, która do tej pory
musiała się liczyć z każdym groszem, był to ogromny majątek. Dlatego
chętnie pozostawiła ojcu swoją część ranczo, aby tylko nie utrudniał jej
połączenia z siostrą. Życie wydawało się teraz Micaeli bezproblemowe.
Obawiała się jednak, że to wszystko może prysnąć jak bańka mydlana.
Nie czuła się najlepiej wśród ludzi, z którymi się teraz stykała. Była
zbyt wrażliwa, by nie zauważyć, że jest przez nich traktowana jak
dziwadło. I kiedy zdarzyło się, że któryś z panów obdarzył ją słowem
zbyt wyszukanym, pytała samą siebie, dlaczego ci ludzie odnoszą się do
niej z taką życzliwością i przypisują jej tyle godnych podziwu przy-
miotów. Nie mogła się wtedy powstrzymać, aby nie odpowiedzieć im
zdecydowanie i szczerze, co o tym myśli. Dziwiła się, dlaczego rozmów-
cy określali jej odpowiedzi jako „zachwycające", a ją uważali za „godną
uwielbienia". Bardzo się starała, aby nie zachować się wobec nich
niewłaściwie.
Z czasem Micaela przyzwyczaiła się do tych komentarzy, ale
podobały jej się one coraz mniej. Uważała, że są nieszczere. W swojej
naiwności w ogóle nie brała pod uwagę, że ona jest uroczą dziewczyną
i wzbudza w otoczeniu zachwyt. Zdziczali gauchos na ranczo niejedno-
krotnie dawali jej do zrozumienia, jak ponętną jest dziewczyną, ale
czynili to w sposób tak jednoznaczny, że często musiała odpierać ich
zaloty z bronią w ręku. Gdyby wiedziała, że te pięknie brzmiące słowa
niewiele różnią się od nagabywań gauchos, uzbroiłaby się prawdopo-
dobnie w browning i pokazała, że potrafi się obronić przed grubiańskimi
zalotami.
Dorrit próbowała jej wyjaśnić niuanse układów damsko-męskich.
Jak zawsze zrobiła to bardzo delikatnie i taktownie.
Tymczasem parowiec zbliżał się do wybrzeży Niemiec i następnego
ranka oczom pasażerów ukazał się ląd. Przed południem dopłynęli do
Cuxhaven i wkrótce cała trójka opuściła statek i udała się do Hamburga.
Zatrzymali się w hotelu, w którym Lienhard jeszcze w Nowym Jorku
zamówił dla nich pokoje.
W Hamburgu Dorrit zrobiła zakupy dla siebie i siostry. Micaela
towarzyszyła jej wszędzie. Szeroko otwartymi oczyma patrzyła na
siostrę, gdy ta kupowała eleganckie przedmioty i płaciła za nie ogromne
sumy. Dla niej, dziewczyny przybyłej z zupełnie innego świata, w którym
nie było wszystkich tych luksusowych rzeczy, był to niemal szok,
chociaż Dorrit przywiozła jej z Europy piękne suknie, a w Nowym Jorku
kupiła jej wszystko, co powinna posiadać młoda dama. Micaela
nauczyła się już poruszać w pięknych i eleganckich strojach, ale
nieustannie myślała o skromnym odzieniu, które nosiła na ranczo. Była
jednak zachwycona nowymi wspaniałymi strojami i czuła się w nich
swobodnie.
Gdy siostry chodziły po sklepach, Lienhard von Ried załatwiał
rozmaite interesy. W hotelu spotykali się podczas posiłków.
Po dwóch dniach pobytu w Hamburgu cała trójka wyjechała do
Neustetten.
Dla Micaeli każdy nowy dzień był czymś cudownym. Zdumiewało
ją życie i ruch w Hamburgu, ale jeszcze bardziej zadziwił ją Berlin.
Trzęsła się ze strachu, gdy pędzili samochodem, a inne samochody
przemykały obok nich, a przecież odważnie cwałowała na najdzik-
szych koniach po rozległej, otaczającej ranczo prerii, stawiała czoło
nieokrzesanym gauchos i tysiącu niebezpieczeństw. Przeraźliwy hałas
miejski wytrącał ją z równowagi. Odetchnęła więc z ulgą, gdy opuścili to
miasto.
Mica w posiadłości Dorrit czuła się znacznie pewniej. Nie docierał tu
zgiełk miejski, było prawie tak cicho i spokojnie jak na ranczo, tak
przynajmniej jej się wydawało. Turyńska posiadłość ziemska w porów-
naniu z hałaśliwym dużym miastem była oazą spokoju.
Wkrótce odbył się ślub Dorrit i Lienharda. Nie chciano odwlekać tej
uroczystości, choć nie upłynął jeszcze rok od śmierci przybranych
rodziców dziewczyny. W trudnej jednak sytuacji obu sióstr najlepszym
rozwiązaniem było oddanie się pod opiekę Lienharda von Rieda.
Do ślubu Lienhard przebywał w swojej posiadłości w Riedburgu,
gdzie mieszkali tylko oddany mu służący Breitner i jego żona. Już po
kilku dniach pobytu tam zaprosił obie siostry do zamku. Micaela
podziwiała starą budowlę, rozkoszowała się panującą tu ciszą, cieszyła
oczy ogródkiem uprawianym przez panią Breitner i była zachwycona
urokliwym zakątkiem w cieniu trzech dorodnych lip, które rosły przed
zamkiem. Pod tymi lipami pani Breitner przygotowała stół do po-
południowej kawy. Micaela napawała się widokiem, jaki się stąd
roztaczał. Widać było także Neustetten.
Po kawie i zjedzeniu upieczonej przez panią Breitner babki, Micaela
poszła do pełnego warzyw i najróżniejszych kwiatów ogródka. Oceniła,
że Riedburg jest o wiele piękniejszy od Neustetten. Dopiero tu zrozumiała,
dlaczego Lienhard przywiązany jest tak do tego miejsca; tu były pamią-
tki minionej świetności, tu odnajdywał spokój, gdy wracał po długich
podróżach do ojczyzny, tu miał doskonałe warunki do pracy naukowej.
Lienhard chciał pozostać w Riedburgu nie tylko do ślubu. Po-
stanowili z Dorrit, że spędzą tu pierwszy tydzień małżeństwa, a dopiero
potem przeprowadzą się do Neustetten.
Wesele było bardzo skromne. Zaproszono tylko najbliższych przyja-
ciół, pastora z żoną i najstarszą córką, która pracowała w Neustetten
i była nieocenioną pomocnicą Dorrit w gospodarstwie. Gdy młoda para
wyjechała do Riedburga, gdzie z uroczystym powitaniem czekali już
państwo Breitnerowie, Micaela pozostała w Neustetten sama. Miała
teraz warunki, aby zastanowić się nad swoim zupełnie odmienionym
życiem. Wydarzenia ostatnich tygodni jak wichura przewaliły się nad jej
głową. Nie uświadamiała sobie jeszcze do końca, co się właściwie
wydarzyło. Jej życie teraz było tak różne od tego na ranczo, że nie
potrafiła się w nim jeszcze odnaleźć.
Kochała Dorrit i cieszyła się, że są razem. Teraz, gdy została sama,
uświadomiła sobie, że może być uciążliwa dla młodej pary. Narastał
w niej strach, że stanie się ciężarem dla ludzi, z którymi przyjdzie jej żyć
pod jednym dachem. Zastanawiała się, jak tego uniknąć.
Zawsze, odkąd pamiętała, była samotna. Jej matka wcześnie zmarła,
a ojciec mało się o nią troszczył. Towarzyszem jej dziecięcych zabaw był
kuzyn Rodrigo, o ile w ogóle był w jej życiu jakiś czas zabaw, ale potem
ojciec wciągnął go w swoje niecne interesy i Rodrigo zatracił swoje
najlepsze cechy. Ojciec zawsze był złym duchem w życiu wszystkich
ludzi, z którymi bliżej przebywał. Pierwszą żonę, matkę Dorrit, wpędził
do grobu, drugą, matkę Micaeli, okłamywał i zdradzał. Swojego
bratanka popchnął na złą drogę. Zamiast uczciwie zarządzać przypa-
dającą Rodrigowi częścią posiadłości, przepuścił ją przy udziale chłop-
ca. Dorrit i Micaela z ledwością unikały razów ojca i byłby je fizycznie
i psychicznie zniszczył, gdyby dłużej z nim były.
Przykro jest myśleć z pogardą o własnym ojcu, którego nikczemność
mogła rzucić cień na dzieci i okryć je hańbą. Dobrze, że Dorrit tak
wcześnie odeszła od ojca i znalazła tyle miłości u przybranych rodziców,
mogła przyjąć ich nazwisko, a teraz nosi nazwisko swego męża. Po
przybranych rodzicach nazywała się Lund. Riemann wykreślono z jej
życia, gdy była jeszcze małym dzieckiem. Dobrze, że była już zaręczona,
gdy ojciec z niecnymi zamiarami ponownie wkroczył w jej życie. Gdyby
tak się stało, nie znalazłaby w sobie dość odwagi, aby oddać rękę
ukochanemu człowiekowi. Ojciec zainteresował się Dorrit, gdy się
dowiedział, że została ona główną spadkobierczynią bogatej ciotki. Nie
tęsknota za własnym dzieckiem, które wychowało się u obcych ludzi,
popchnęła go do podróży do Niemiec, tylko chęć odebrania jej majątku.
I nic by go nie powstrzymało, by odebrać córce spadek, gdyby nie
udaremniono jego niecnych zamysłów. Dorrit była teraz bezpieczna
i otoczona troskliwą opieką męża. Micaela życzyła kochanej siostrze
szczęścia. Sądziła, że jej nie będzie ono dane, bowiem nigdy nie będzie
miała odwagi oddać swej ręki jakiemuś mężczyźnie. Wniosłaby przecież
w ten związek nazwisko okryte hańbą i żyłaby w ciągłej obawie, że ojciec
znowu mógłby wkroczyć w jej życie i zniszczyć jej małżeństwo.
11
10
Nie, nigdy nie wyjdzie za mąż. Zostanie już na zawsze z Dorrit i jej
mężem. Hardy jest dobry i bardzo serdeczny i nigdy nie da jej odczuć, że
jest dla niego ciężarem, a Dorrit też nigdy nie dopuści do siebie myśli, że
mogłyby się rozstać. Ale jej nie przestawała dręczyć myśl, że siostra jest
niepotrzebna świeżo poślubionej parze. Co ma więc robić?
Zastanawiała się nad tym przez wszystkie dni, gdy Dorrit i jej młody
mąż rozkoszowali się na zamku Riedburg byciem tylko we dwoje.
W końcu znalazła wyjście. Jak tylko młoda para powróci, zaproponuje
im najlepsze — jej zdaniem — rozwiązanie tej sytuacji.
II
Na północny-zachód od Montrealu, jednego z najważniejszych
portów morskich Kanady, Robert Rottach, po zdobyciu ogromnej
fortuny na handlu drewnem, wybudował sobie przepiękny dom.
Zamieszkał w nim ze swoim synem Heinzem, z którym dwadzieścia dwa
lata temu opuścił Niemcy. Heinz miał wtedy dziesięć lat. Gdy ojciec
zapytał go, czy chce zostać w domu z matką czy pojechać z nim w nowy,
nieznany świat, Heinz Rottach zastanawiał się tylko przez chwilę, po
czym popatrzył z powagą na ojca, włożył chłopięcą dłoń w jego silną
rękę i powiedział:
— Jadę z tobą, tato!
— Ale nigdy więcej nie zobaczysz swojej matki, Heinz. Odchodzę
stąd na zawsze!
Tym razem spojrzenie chłopca na dłużej zatrzymało się na twarzy
ojca. Miał dopiero 10 lat, ale rozumiał już, jaka tragedia rozgrywała się
w jego domu. Często był świadkiem scen, jakie matka urządzała ojcu
zasypując go zarzutami, męcząc bezpodstawną zazdrością i wypomi-
nając, że ożenił się z nią tylko dla pieniędzy.
Ostatni zarzut był prawdziwy, bowiem Herbert Rottach, chcąc
ratować swego ojca przed bankructwem, ożenił się przed laty z bogatą
kobietą, której nie kochał. Nie ukrywał tego przed nią. Obiecał jej
jednak szacunek i wierność.
Klementyna Rottach zgodziła się zostać jego żoną, ale ze swoim
porywczym charakterem trudno jej było pogodzić się, że mąż nie
odwzajemnia jej gorącej miłości. Próbowała wszelkimi sposobami
zdobyć jego miłość, ale gdy jej starania nie odnosiły natychmiastowego
efektu, traciła cierpliwość. Zarzucała męża wymówkami, wywoływała
sceny zazdrości, męczyła go i upokarzała, tak że nie mógł już dłużej tego
znieść. Próbował trzymać syna z daleka od tych awantur, ale żona nie
mogła się pohamować i także w obecności dziecka robiła mu obrzydliwe
sceny.
I tak mijały trudne i przygnębiające dla Herberta Rottacha lata.
Tylko ze względu na ojca trwał w tym związku. Po jego śmierci poczuł
się uwolniony od danego żonie słowa. Powiedział jej otwarcie, że nie jest
już w stanie dłużej znosić takiego życia, że jedynie ze względu na ojca
i syna godził się na nie, a teraz, gdy ojciec zmarł, nic i nikt go już nie
powstrzyma przed odejściem, jeśli ona nie zmieni swego postępowania
i nie przestanie zatruwać mu życia.
— Już mi nie rób, proszę, zarzutu z tego, że poślubiłem cię
dla pieniędzy. Nigdy się tego nie wypierałem, wyznałem ci to otwarcie.
Dotrzymałem jednak obietnicy, byłem ci wierny. Ze względu na ojca
i syna wytrzymałem z tobą tyle lat, chociaż dręczyłaś mnie i upokarzałaś.
Ale teraz, kiedy nie ma już mojego ojca, gram z tobą w otwarte karty.
Dług ojca, który wziąłem na siebie, spłaciłem już co do grosza, a więc
jesteśmy kwita. Ojciec zostawił mi nawet niewielki majątek, więc
w przyszłości nie będę od ciebie nic potrzebował. Jeśli nie przestaniesz
zadręczać mnie i poniżać, z nami koniec. Zapamiętaj to sobie!
Jeśli jeszcze jeden raz usłyszę twoje niesprawiedliwe zarzuty, opuszczę
cię, i to na zawsze, a syna wezmę ze sobą, bo nie chcę, aby wyrastał
w nienawiści i żalu do mnie. Zbyt wiele już się nasłuchał i napatrzył,
nie można mu dalej zatruwać życia. Nic na to nie poradzę, że nie mogę
cię pokochać. To wina twojego zachowania. Zawsze jednak starałem
się okazać ci moją wdzięczność. Ale nie mogę już tak żyć! Dam ci
jeszcze jedną szansę. Jeśli zmienisz swe postępowanie, przestaniesz
robić mi wymówki i nie będziesz robić z mego życia przy twoim boku
piekła — zostanę. Jeśli tego nie potrafisz, jeśli popuścisz wodze
swego nieokiełznanego temperamentu, widzisz mnie po raz ostatni,
na to słowo!
13
12
Na jakiś czas się uspokoiła. Jego słowa zrobiły na niej wrażenie. Ale
ten spokój nie trwał długo i kilka tygodni później nastąpiła eksplozja
zarzutów i podejrzeń połączona z trzaskaniem drzwiami i wściekłymi
wrzaskami.
Herbert chwilę patrzył na żonę, po czym bez słowa wyszedł z pokoju
i poszedł do syna.
Heinz był blad\ jak ściana. On i cała służba słyszeli głośno
wykrzykiwane prze/ matkę obelgi. W sąsiedztwie też nie było tajemnicą,
że Klementyna Rottach robi z domu piekło.
Nikt nie przypuszczał, że ta kobieta bardzo cierpi. Kochała swojego
męża i nie umiała zadowolić się tym, co mógł jej zaofiarować. Nie
wierzyła, że mąż dotrzyma słowa i ją zostawi.
Herbert Rottach postanowił odejść po tej awanturze. Chciał zabrać
syna ze sobą, ale nie wbrew jego woli. Dziesięciolatek miał za-
decydować, czy zostanie z matką czy z ojcem.
Heinz postanowił wyjechać z ojcem. Kochał go gorąco, a gwałtow-
ny, nieopanowany charakter matki coraz bardziej go do niej zrażał.
Jeszcze tego samego dnia Herbert Rottach załatwił wszystkie
formalności związane z wyjazdem. Chciał się udać do Kanady, gdzie od
lat mieszkał jego przyjaciel. Nikt nie znał celu jego podróży, chciał spalić
za sobą wszystkie mosty. Podjął z banku odziedziczony po ojcu
niewielki kapitał, napisał też do adwokata, aby ten służył pomocą jego
żonie i zawiadomił ją, że gdyby chciała rozwodu, on nie będzie robił
przeszkód i gotów jest wziąć winę na siebie.
Gdy Klementyna następnego ranka dręczona wyrzutami sumienia
weszła do jadalni, nie było w niej ani męża, ani syna. Na stole leżała
zaadresowana do niej koperta. Rozpoznała charakter pisma męża.
Rozdarła ją drżącymi rękoma ogarnięta nagle strachem, że spełnił swą
groźbę. Przeczytała:
Bądź zdrowa, Klementyno. Wczoraj ostatecznie zerwałaś łączące nas
więzy. Gdy czytasz ten list, jesteśmy już z Heinzem daleko od Ciebie. Już
nigdy więcej o nas nie usłyszysz. Jeśli chcesz się rozwieść, mój adwokat Ci
w tym pomoże. Mam nadzieję, że zaznasz jeszcze szczęścia, którego ja nie
mogłem Ci dać. Wybacz, że nie potrafiłem Cię pokochać. Tak chciał los, to
nie była moja wina, tak było nam pisane. Naszego syna wychowam na
14
porządnego człowieka, a gdy dorośnie i zechce Cię zobaczyć, nie będę mu
tego utrudniał. Mnie już nigdy nie zobaczysz, wykreśl mnie ze swego życia
i spróbuj być szczęśliwa. Jeszcze raz dziękuję Ci serdecznie za to, że
pomogłaś memu ojcu. Bóg Ci to wynagrodzi, bo ja nie potrafiłem.
Herbert Rottach
Klementyna przeczytała list i osunęła się na ziemię. Próbowała się
podnieść, ale z jękiem opadła. Nigdy nie wierzyła, że Herbert spełni
swoją groźbę. Teraz czyniła sobie wyrzuty, oskarżała siebie o to, co się
stało. Gdyby wiedziała, dokąd wyjechał mąż z synem, na kolanach
czołgałaby się do niego, jeśliby od niej tego zażądał, i prosiłaby
o przebaczenie. Ale on zniknął, przepadł bez śladu. Ona musi teraz
odpokutować za swoją nieposkromioną gwałtowność i niepohamo-
waną namiętność. Nigdy się nie dowiedziała, dokąd wyjechali. Ale nie
wystąpiła o rozwód, pociechą była jej myśl, że jest z nim jeszcze
związana, że on nie może poślubić innej kobiety.
W Kanadzie Herbert Rottach odwiedził przyjaciela i jemu zawierzył
swój los. Ten pomógł mu rozpocząć nowe życie w obcym kraju.
Przybysz z Niemiec zajął się handlem drewnem. Jego firma z roku na rok
prosperowała coraz lepiej. Posiadał ogromne tereny leśne na północy
Kanady. Dorobił się fortuny i zapomniał o przeszłości. Nigdy nie
zaświtała mu myśl, aby się ponownie ożenić. Żył tylko dla syna, któremu
umożliwił zdobycie solidnego wykształcenia. Był dumny z Heinza. Obaj
darzyli się ogromną miłością. Byli dla siebie wszystkim.
Gdy Heinz skończył dwadzieścia pięć lat, ojciec zapytał go, czy
pragnie zobaczyć matkę. Obiecał, że nie będzie mu w tym przeszkadzał.
Heinz popatrzył poważnie na ojca i odpowiedział:
— Lepiej nie, ojcze. Jeśli matka w ogóle mnie jeszcze pamięta i jest
w niej choć odrobina miłości dla mnie, to sprawiłbym jej tylko ból,
gdybym ją odszukał i znowu opuścił. A jeśli nie myśli już o mnie, być
może wyszła po raz drugi za mąż i ma inne dzieci, wtedy nie miałoby to
w ogóle sensu.
-— Nie wyszła za mąż. Zasięgałem o niej informacji. Żyje w swoim
majątku w południowej Turyngii, zimą podróżuje przez kilka miesięcy,
jest zdrowa. To wszystko, co o niej wiem.
15
Heinz słuchał bardzo uważnie.
• — A czy się z tobą rozwiodła?
— Nie, Heinz, nie wystąpiła o rozwód. /
— To dlatego nie ożeniłeś się ponownie?
Herbert Rottach potrząsnął głową.
— Nie ożeniłbym się, nawet gdybym był wolny. Z takimi doświad-
czeniami jak moje trudno zdecydować się na powtórny ożenek.
— Ale mogłeś przecież, ojcze, wybierać wśród wielu kobiet. Masz
w sobie coś, co fascynuje kobiety, tak mi przynajmniej kiedyś po-
wiedziano.
Herbert Rottach wzruszył ramionami.
— Kobiety nie mogą znieść, gdy się ich nie zauważa i wtedy chcą to
wymusić. Cała tajemnica mojej atrakcyjności polega na tym, że one
mnie w ogóle nie interesują.
— To możliwe, ojcze. Ale to wielka szkoda, że nie mogłeś uczynić
nikogo szczęśliwym ani że ty nie zaznałeś szczęścia. *
— Nie miałem już czasu na kobiety. Odkąd opuściliśmy Niemcy,
żyłem tylko dla ciebie i jestem takim szczęśliwym i dumnym ojcem, że
z pewnością nie byłbym takim szczęśliwym mężem. A wracając do
mojego pytania, nie chciałbym na ciebie wywierać nacisku. Jeśli
kiedykolwiek zatęsknisz za matką, nie przejmuj się mną i jedź do niej.
Myślę... że mógłbyś ją uszczęśliwić swoją wizytą. Nie jest kobietą złą
i pozbawioną uczuć, nie umiała tylko się opanować.
Heinz podał ojcu rękę.
— Nie przemilczę przed tobą, gdy ogarnie mnie tęsknota za matką.
Ale nie sądzę, aby to nastąpiło. Nie chcę dzielić uczuć, znaczysz dla mnie
zbyt wiele, aby ktoś inny mógł w moim sercu zająć miejsce obok ciebie.
Dobrotliwy uśmiech pojawił się na twarzy ojca.
— A jeśli Bóg zechce, abyś dzielił jednak kiedyś twoje serce z kim
innym? ,
— Mówisz o tym, że się kiedyś ożenię?
— Tak, to właśnie miałem na myśli.
— Och, dużo jeszcze czasu upłynie. Mam gorzkie doświadczenia
z dzieciństwa. Byłem świadkiem tylu przykrych scen. Tego nie zapomina
się tak łatwo.
Nigdy więcej nie rozmawiali już o matce.
Kilka lat później Heinz Rottach poznał na jednym z kongre-
sów naukowych Lienharda von Rieda. Młodzi mężczyźni od razu
poczuli do siebie sympatię i szybko się zaprzyjaźnili. Gdy Lienhard
von Ried odbywał jedną ze swoich podróży badawczych po lasach
północnej Kanady, Heinz Rottach został jego przewodnikiem. Heinz
chciał też wziąć udział w wyprawie przyjaciela na biegun południo-
wy. Poprosił ojca o wyrażenie na to zgody. Ten, choć z ciężkim sercem,
zgodził się.
Heinz z Lienhardem von Riedem wyruszyli w daleki świat. Wiele
razem przeżyli, pokonali wiele trudności i niebezpieczeństw. Po za-
kończonej ekspedycji Lienhard powrócił do Niemiec, a Heinz do
Kanady. Nie chciał dłużej pozostawiać ojca samego.
Przyjaciele obiecali sobie, że jak tylko nadarzy się okazja, spotkają
się. Heinz już od dawna myślał o podróży do Niemiec, gdzie nie był od
chwili wyjazdu z ojcem do Kanady. Chciał namówić ojca, aby razem
odwiedzili kraj rodzinny. Mógłby wtedy odwiedzić przyjaciela w Ried-
burgu i zabawić u niego jakiś czas.
— Możesz przyjechać, kiedy tylko zechcesz, zawsze czeka cię
serdeczne przyjęcie, będę się ogromnie cieszył, goszcząc cię u siebie.
Uprzedzam tylko, że będziesz się musiał zadowolić skromnym za-
kwaterowaniem, bowiem mój stary Riedburg jest na wpół walącym się
gniazdem rycerskim. Jest jednak przepięknie położony wśród lasów
Turyngii i rozciąga się z niego wspaniały widok. A więc przyjeżdżaj. Nie
musisz się zapowiadać, po prostu przyjedź, a wtedy powspominamy
naszą wyprawę na biegun południowy. Pozdrów ojca. Cieszyłbym się,
gdyby i on zawitał do mnie. To wspaniały człowiek, a ty, na szczęście,
jesteś bardzo do niego podobny — powiedział Lienhard, żegnając się
z Heinzem.
— Pojawię się z pewnością w twoim zbójnickim zamku, choćby
i w środku nocy — obiecał Heinz.
Młodzi mężczyźni uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie i się rozstali.
Heinz Rottach wrócił do Montrealu. Ojciec ogromnie się ucieszył
z Jego powrotu. Syn od razu zauważył, że ojciec bardzo się zmienił
w czasie jego nieobecności. Włosy mu posiwiały, przygarbił się. Bardzo
się postarzał. Heinz objął czule ojca i zaniepokojony zapytał, czy nie jest
chory. Ten pjóbowal go uspokoić.
16
— To nic groźnego, chłopcze. Byłem ostatnio chory, nabawiłem się
silnego przeziębienia, objeżdżając nasze lasy. Byłem zbyt lekkomyślny,
nigdy się nad sobą nie rozczulałem, z przyjemnością wystawiałem się na
wiatr i nie straszna mi była brzydka pogoda. Ale tym razem dopadło
mnie licho i o mało co zastałbyś mnie w łóżku. Ale na szczęście w samą
porę się pozbierałem i mogę przywitać cię na nogach. Zmartwiłbyś się,
gdybym dalej był przykuty do łóżka.
— O tak, kochany ojcze, ale sądzę, że powinieneś jeszcze poleżeć,
nie wróciłeś zupełnie do sił.
— Ani mi się śni wchodzić znowu pod pierzynę. Jestem szczęśliwy,
że wreszcie spod niej wylazłem. Słaby jeszcze jestem, to prawda, ale
wkrótce całkiem wyzdrowieję.
— A więc czujesz się już lepiej? Na co więc chorowałeś?
— Ach, to niegodziwa choroba, z której zawsze sobie pokpiwałem.
Grypa, tak sieją nazywa. Podobno może zwalić najsilniejszego chłopa.
No tak, i ja musiałem jej doświadczyć na własnej skórze. Nie trak-
towałem początkowo swoich dolegliwości poważnie i nie położyłem się
od razu do łóżka. Wywiązało się zapalenie płuc. Ale nie to w końcu było
najgorsze. Mój lekarz wykrył u mnie jakieś schorzenie serca. Kryzys
przyszedł zbyt szybko, lekarz zaaplikował mi zastrzyki z kamfory i przez
kilka dni poił mnie tylko szampanem. W końcu orzekł, że moje serce nie
jest w pełni sprawne. Teraz poucza mnie nieustannie, że powinienem być
bardziej ostrożny. Chce mnie nawet wysłać na południe, najlepiej na
Florydę. Zdecydowanie zaprotestowałem, nie pozwolę traktować się na
stare lata jak niemowlę. W przyszłym miesiącu znowu jadę na północ
w moje lasy. Napełnię płuca świeżym wiatrem, to lepsze niż podróż na
południe.
Heinz położył rękę na wychudłym ramieniu ojca.
— O nie, ojcze, na to ci nie pozwolę. Skoro nakazano ci ostrożność,
byłoby ogromną lekkomyślnością, gdybyś pojechał na północ. Muszę
porozmawiać z lekarzem.
— Ach, nie psuj mi radości powitania, mój chłopcze. Chodź, zjemy
coś i napijemy się dobrego czerwonego wina. Wprawdzie lekarz
zabrania mi tego, ale ja nie dam się sterroryzować.
Heinz czule odgarnął ojcu włosy z czoła i powiedział zdławionym
głosem, z trudnością opanowując wzruszenie:
18
— Zupełnie osiwiałeś, ojcze.
Herbert Rottach był równie wzruszony jak syn.
— Nie potrafię wyrazić, jak jestem szczęśliwy, że znowu tu jesteś.
Bałem się już, że odejdą na zawsze i nie zobaczę cię więcej.
Ojciec i syn uścisnęli się mocno, obaj mieli łzy w oczach.
Przy stole ojciec był bardzo pogodny. Heinz nie pozwolił mu
na wyprawy do lasu, bowiem lekarz powiedział, że byłoby to wielce
nierozsądne. Pacjent, jego zdaniem, powinien wyjechać na południe,
a tak w ogóle, to przez dłuższy czas ma tylko odpoczywać. Ojciec,
mimo nalegań Heinza, nie chciał jednak o tym słyszeć. Z trudem
tylko udało się synowi przekonać go, że powinien się oszczędzać,
a przede wszystkim zrezygnować z wycieczek do lasu. Młodzieniec
otoczył ojca troskliwą opieką, starał się usunąć z jego życia wszy-
stko, co mogłoby go zdenerwować lub wprowadzić w stan podnie-
cenia. Chory starał się nie pokazać po sobie, że akceptuje tę troskę
o siebie, kpił z zabiegów czynionych wokół jego osoby, ale w końcu
poddawał się im. To uświadomiło synowi, jak starannej opieki wymaga
ojciec.
Heiriz i Lienhard po rozstaniu wymienili kilka kartek z pozdrowie-
niami. Lienhard w tym czasie pracował intensywnie nad pracą pod-
sumowującą jego ostatnią ekspedycję, bez pamięci zakochał się w Dorrit
Lund, opiekował się nią i niepokoił jej sytuacją rodzinną. Heinz
natomiast troskliwie opiekował się chorym ojcem i zajmował inte-
resami. Pewnego razu próbował namówić ojca na podróż do Niemiec,
ale ten odparł śmiejąc się:
— Chcesz mnie w ten sposób wyekspediować bardziej na po-
łudnie. Nasz lekarz jest przeczulony i z pewnością cię nastraszył.
Nie ma obaw, wróciłem już do sił i gdy tylko miną moje dolegli-
wości pogrypowe, będę sprawny jak niegdyś. Nie chcę jechać do
Niemiec, być może odżyłaby wówczas tęsknota za krajem dzie-
ciństwa. Nie chciałbym pozostać w Niemczech na zawsze, rozu-
miesz, twoja matka jest ciągle jeszcze moją żoną i gdybym tam
został, być może odszukałaby mnie. A to mogłoby doprowadzić
do różnych komplikacji. Nie, nie, chłopcze, zostawmy to. A jeśli twoja
tęsknota za Niemcami jest tak silna, że chciałbyś tam pojechać, nie
będę cię zatrzymywał.
19
Heinz nie chciał jednak za żadną cenę opuścić ojca. I dlatego odparł
spokojnie:
— Nie tęsknię za Niemcami, chciałbym po prostu zobaczyć się
znowu z Lienhardem von Riedem. Jest moim prawdziwym przyjacie-
lem. Nie mówiłem ci jeszcze o tym, ale on uratował mi życie.
Starszy pan przeraził się.
— Jak to się stało, Heinz?
— Podczas jednej z wypraw zgubiłem drogę i zabłądziłem
wśród lodowych skał. Poszukiwano mnie przez kilka dni, w końcu
zaprzestano w przekonaniu, że zamarzłem. Ponieważ całej ekipie
zagrażało już poważne niebezpieczeństwo ze względu na długie przeby-
wanie wśród lodowców, postanowiono wracać na statek. Ale Lienhard
von Ried nie chciał zakończyć poszukiwań, dopóki nie odnajdzie moich
zwłok i mnie nie pogrzebie. Nie powstrzymywał ekipy przed przygoto-
waniami do wypłynięcia, poprosił jedynie, aby jeszcze przez kilka godzin
wstrzymali się z odjazdem. Gdyby o umówionej porze nie dał znaku,
mieli odpłynąć bez niego i beze mnie. Poszukując mnie, Lienhard wspiął
się na wyjątkowo strome skały lodowe. Tuż za nimi odnalazł mnie.
Byłem śmiertelnie wyczerpany. Nie mogąc odnaleźć drogi wśród
lodowców, położyłem się na śniegu. Lienhard odnalazł mnie dosłownie
w ostatniej chwili i nieprzytomnego wyniósł na plecach z lodowego
labiryntu. Przesłał sygnał dla statku ekspedycyjnego. Obaj zostaliśmy
zabrani przez załogę statku. Upłynęło jednak kilka dni, zanim wróciłem
do sił.
Opowieść syna, choć pozbawiona wielu dramatycznych szczegółów,
przeraziła ojca. Dziękując losowi i błogosławiąc wybawiciela syna,
przytulił mocno Heinza i powiedział:
— Jak długo żyję, dziękować będę panu von Riedowi. Jutro napiszę
do niego, że czuję się jego dłużnikiem do końca moich dni. Czy można
mu w czymś pomóc? Czy nie opowiadałeś, że jest w trudnej sytuacji
finansowej?
Heinz uśmiechnął się wesoło.
— Rzeczywiście, stracił sporą część majątku. Jakiś łajdak zagarnął
jego dobra odziedziczone po rodzicach, zostawiając mu tylko siedzibę
rodową jego przodków, walący się zamek Riedburg. Ale ma tam
bezpieczną przystań. Teraz pisze relację z podróży. Znalazł już nawet
20
wydawcę. To nie jest człowiek, który oczekiwałby zapłaty za szlachetne
czyny. Jeśli chcesz mu podziękować za uratowanie mnie, to zapewnij go,
że nigdy, podobnie jak ja, nie zapomnisz jego poświęcenia. Nic więcej
nie jest konieczne.
— Uczynię tak, jak mówisz. Niech mu niebo wynagrodzi, skoro ja
nie mogę. Wiem, że dla takich ludzi jak on najważniejsze jest czynienie
dobra. Skoro więc chcesz go odwiedzić, zrób to. Rozumiem, że jesteś
związany z tym człowiekiem już na zawsze.
— Tak, ojcze, to prawda. Ale na razie nie wyjadę z Kanady.
— Czy pisujecie do siebie?
Heinz zaśmiał się głośno.
— Pisujemy do siebie kartki w stylu telegraficznym, ale każdy z nas
odczytuje z nich wszystko o życiu drugiego. Jesteśmy ludźmi, dla
których pisanie obszernych listów jest męką. Wiemy obaj, że pozosta-
niemy wiernymi przyjaciółmi. Gdybyś napisał do niego list z płomien-
nym podziękowaniem, czytając go powiedziałby: „Heinz mógł to
zatrzymać dla siebie".
W liście Herberta Rottacha do przyjaciela syna była nie tylko
szczera wdzięczność, ale także tkliwa miłość ojcowska. Lienhard
chciał od razu odpowiedzieć, ale nie pozwolił mu na to brak czasu. Po
jakimś czasie w krótkim, lecz serdecznym liście napisał ojcu Heinza,
że postąpił tak, jak postąpiłby w tej sytuacji jego syn. Przesłał
pozdrowienia i dodał, że wkrótce napisze więcej, bo dużo się osta-
tnio wydarzyło w jego życiu. Teraz zajęty jest pisaniem serii arty-
kułów dla popularnego pisma ilustrowanego, które wyznaczyło
mu bardzo krótki termin. Jak tylko się z tym upora, napisze długi
list.
Ale zanim list dotarł do Montrealu, Herbert Rottach zmarł nagle.
Choroba serca, na którą cierpiał, była znacznie poważniejsza, niż
przypuszczał. Przebyta grypa i zapalenie płuc ostro zaatakowały serce
i pewnego dnia padł martwy w ramiona syna. Jego ostatnie słowa
przepełnione były miłością do Heinza:
—— Szczęśliwy jestem, Heinz, że mam ciebie. Ty nadałeś mojemu
życiu sens.
Stało się to w czasie kolacji. Patrząc prosto w oczy syna, ojciec
podniósł kieliszek czerwonego wina do ust i dodał śmiejąc się:
21
— Pokażę ja naszemu dobremu doktorowi, że nie jest łatwo takiego
człowieka jak ja przenieść na tamten świat. Na zdrowie, mój kochany
chłopcze. Niech żyje nasza miłość!
Wypił duszkiem i nagle podniósł się. Heinz przerażony i bezradny
wpatrywał się w ojca, a kiedy podskoczył do niego i objął go, ten padł
w jego ramiona już martwy.
Heinzowi serce pękało z bólu. Zbyt mocno kochał ojca, aby łatwo
pogodzić się z jego utratą. Musiał jednak się opanować, miał do
załatwienia wiele spraw. Co prawda firma była prowadzona przez
odpowiedzialnych ludzi, na których mógł polegać, ale przejęcie spadku
zabrało mu sporo czasu.
Był jedynym spadkobiercą ojca i stał się bardzo bogatym człowie-
kiem. Jego ogromne ppsiadłości warte były fortunę. Dom w Montrealu
stał się jednak po śmierci ojca ponury i pusty. Heinz zrozumiał teraz, że
ojciec stanowił dla niego sens życia.
Nie mógł przeboleć tej niepowetowanej straty i gdy załatwił
wszystkie najpilniejsze sprawy, nic go już nie trzymało w domu. Miał co
prawda w Montrealu grono znajomych, ale nikt nie był mu na tyle bliski,
aby mógł mu się zwierzyć, jak bardzo cierpi po stracie ojca. Ogarnęła go
tęsknota za najlepszym przyjacielem — Lienhardem von Riedem.
Postanowił więc pojechać do Niemiec.
Nie zawiadomił Lienharda o śmierci ojca. Sam chciał mu przekazać
tę bolesną wiadomość.
Rozpoczął przygotowania do podróży. Chciał zatrzymać się w za-
mku przyjaciela na dłużej i być tylko z nim. Sądził, że to ukoi jego
ból.
Bez żalu rozstawał się z Montrealem, choć wiele młodych dam było
zasmuconych, że znowu wyjeżdża. Wiele pięknych oczu wpatrywało się
w niego tęsknie, ale Heinz nie interesował się dotychczas żywiej żadną
kobietą. Jeszcze nigdy na widok kobiety serce nie podpowiedziało mu:
„Ta albo żadna!"
Heinz nie przypuszczał, że jego przyjaciel nosi już obrączkę. Pan na
Riedburgu nie zdążył bowiem napisać obiecanego długiego listu.
Wkrótce po napisaniu do Herberta Rottacha otrzymał telegram
od Micaeli z prośbą o ratunek dla Dorrit. Popłynął więc do Ameryki,
aby chronić narzeczoną przed nikczemnymi zamiarami jej ojca. Nie
22
miał głowy do pisania listów. Postanowił załatwić zaległą koresponden-
cję już po ślubie.
Przyjaciele nie wiedzieli więc o przełomowych wydarzeniach w swo-
im życiu. Heinz Rottach nie uprzedził Lienharda o zamierzonym
przyjeździe. Chciał mu sprawić niespodziankę.
Płynąc przez Atlantyk miał dość czasu, aby oddawać się roz-
myślaniom. I pewnego dnia, wspominając dzieciństwo, przypomniał
sobie o matce. Zapytywał sam siebie, czy nie powinien jej przynajmniej
zawiadomić o śmierci ojca.
Nagle zrozumiał, że jest matce coś winien. Musiał jej wówczas, gdy
odszedł z ojcem, zadać cios. Dla niego był to wybór jednoznaczny, skoro
rodzice się rozchodzili. On, kierując się uczuciami, mógł zdecydować się
tylko na odejście z ojcem, który zawsze był mu bliższy.
Próbował teraz przywołać we wspomnieniach obraz matki.
Ale w pamięci wyłowił jedynie wiecznie podenerwowaną, wymyśla-
jącą, łatwo wpadającą w złość kobietę, której nieustannie się bał.
Nawet pieszczoty, którymi go obdarzała po urządzanych przez siebie
scenach, były mało delikatne i bardziej go odpychały od niej, niż
przyciągały.
Zadawał sobie pytanie, czy matce nie należało raczej współczuć, że
była taka nieopanowana. Zdawał sobie sprawę, że miała ona wpływ na
jego stosunek do kobiet. Gdy tylko zauważył, że jakaś młoda kobieta
z grona jego znajomych bacznie mu się przygląda, w jego głowie rodziła
się natychmiast myśl, jak wyglądałaby ta kobieta, gdyby opanowała ją
złość. I ta myśl już w zarodku zabijała każde cieplejsze uczucie. Przed
oczyma stawała mu wówczas matka.
Postanowił jednak skontaktować się z nią. Być może udałoby się
załagodzić ten ból, którego był nieświadomym sprawcą. A może się
zmieniła po rozstaniu z ojcem i utracie syna. Nie wniosła pozwu
o rozwód, a to może znaczyć, że nie umiała zapomnieć ojca i że nikt nie
był w stanie zastąpić jej utraconego męża. Musiała go bardzo kochać.
Prawdopodobnie miała mu do zarzucenia tylko to, że on nie odwzajem-
niał jej uczuć.
Myśli o matce towarzyszyły mu podczas całego rejsu. Nie wiedział
dokładnie, gdzie teraz mieszka. Podczas ostatniej rozmowy z ojcem
o matce dowiedział się, że nadał żyje ona w swoim majątku w północnej
23
Turyngii. Ponieważ Lienhard von Ried także miał posiadłość w Turyn-
gii, tyle że na południu, sądził, że nie będzie trudno zasięgnąć języka na
temat miejsca jej zamieszkania. Postanowił, że jeśli mu się to uda,
odwiedzi ją. Być może także w przyszłości będą utrzymywać ze sobą
kontakty.
Zamiar ten chciał koniecznie wprowadzić w życie. Zrozumiał teraz
ojca, który nie chciał go trzymać za wszelką cenę z dala od matki, gdy był
już dojrzałym człowiekiem.
Na pokładzie parowca Heinz nie udzielał się towarzysko, chociaż i tu
młode damy próbowały go czarować. Uchodził za niezwykle inte-
resującego i pociągającego mężczyznę. Jego szlachetne rysy, gładkie
wysokie czoło, pełne wyrazu szare oczy, wąskie usta, prosty nos
i szczupła wysportowana sylwetka tworzyły całość, która mogła za-
uroczyć kobietę. Gdy spacerował, wpatrując się błękit nieba, bądź
przechadzał po pokładzie pogrążony w myślach, biegły za nim tęskne
spojrzenia kobiet. Należał do tych mężczyzn, którzy robią na kobietach
wrażenie.
III
Świeżo poślubiona para powróciła z Riedburga do Neustetten.
Lienhard von Ried objął w posiadanie pokój Wiłlego Lunda, dawnego
pana domu, dla Dorrit odświeżono pokój jej nieżyjącej przybranej
matki.
Ani Dorrit, ani też Lienhard nie dali Micaeli w żaden sposób odczuć,
że jej obecność w Neustetten jest niepożądana. Ale Micaela miała
uczucie, że jest w tym domu zbędna. Pewnego razu zapytała przy
śniadaniu:
— Hardy, czy Riedburg jest na sprzedaż?
Spojrzał zdziwiony w jej piękną twarz.
— Riedburg? Nie, Mico, sprzedałbym ten zamek tylko wówczas,
zakładając, że znalazłbym kupca, gdybym popadł w straszną biedę.
A dlaczego pytasz?
24
— Chciałabym go kupić. Twoja posiadł