11143

Szczegóły
Tytuł 11143
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

11143 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 11143 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 11143 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

11143 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Fundacja im. Karlheinza Deschnera przedstawia... Karlheinz Deschner Krzyż Pański z Kościołem 16 Doktor Hedwig Katzenberger i doktorowi Kłausowi Katzenbergerowi „Dopóki moralności chrześcijańskiej nie traktuje sięjako zbrodni głównej przeciwko życiu, dopóty jej obrońcy mają łatwe zadanie." Friedrich Nietzsche1 „Kultura musi pojąć, że próbując wchłonąć chrześcijaństwo, wchłania coś, co jest dla niej śmiertelnym zagrożeniem. Próbuje bowiem godzić się na rzecz, na którą zgodzić się nie może; na coś, co jest jej zaprzeczeniem." Andre Gide2 „Istotą szczęścia w życiu jest szczęście seksualne." „Jest rzeczą ważną, by uświadomić sobie, że nie ma dziś ludzi o dobrze ukształtowanej, spokojnie rozwiniętej, akceptującej płciowość strukturze, gdyż na wszystkich nas wywarła wpływ autorytarna, religijna, negująca płciowość maszyneria wychowawcza." Wilhelm Reich3 „Najistotniejszym negatywnym dokonaniem chrześcijaństwa była «problematyzacja» seksualizmu... Potrzeba nam postawy, która w seksualizmie nie widzi «problemu», lecz «przyjemność». Większości ludzi brak po temu pewności siebie — często także miłości." Alex Comfort 17 Wstęp autora w związku z jego debiutem w Polsce Polska i Polacy, przez stulecia niezłomnie oddani Rzymowi, nie mają „przyjaciela" bardziej niebezpiecznego nad Watykan, który jest uosobieniem wilka w owczej skórze. I niezależnie od tego, czy traktuje on Polską jako bazę wypadową, czy jako bufor, rodzaj cordon sanitaire, zawsze czyni to w służbie swej odwiecznej polityki wschodniej, której celem głównym jest podporządkowanie sobie rosyjskiej cerkwii prawosławnej. By ten cel osiągnąć, posługiwał się zarówno sztuczkami dyplomatycznymi jak wojną, niemieckimi rycerzami zakonnymi, jak też szwedzkimi awanturnikami, groźbami, szantażem, syrenim śpiewem, oszustwami na gigantyczną skalę, raz wespół z carem, innym razem z nazistami, a ofiarą tych poczynań jakże często padała Polska — zdradzana przez Rzym i sprzedawana. 1. Tak było w czasie powstania listopadowego w 1830 r. W 1772 r. w wyniku pierwszego rozbioru Polska utraciła trzydzieści procent swego terytorium i trzydzieści pięć procent ludności. Drugi rozbiór, dokonany w 1793 r., zredukował ją do niezdolnej do dalszej egzystencji drobiny. Dokonując trzeciego rozbioru w 1795 r. zbójeckie państwa, zwane „mocarstwami zaborczymi" — Rosja, Prusy, Austria — wymazały ją całkowicie z politycznej mapy Europy. Polacy chcieli jednak niepodległości, chcieli jedności, niezależności i wolności. Dla osiągnięcia tego celu 29 listopada 1830 r. wzniecili powstanie, kierowane głównie przez szlachtę (nawet młoda hrabianka Plater — wraz z pokojówką jako adiutantem walczyła na czele jednego z oddziałów powstańczych). Z bronią w ręku stanęło przeciw ciemięzcom niemało księży i zakonników. W wielu okolicach, zwłaszcza na Litwie i Białorusi, każdy zamek i każdy klasztor zmieniał się w twierdzę. Obce panowanie potępili nawet niektórzy biskupi. Ba, przywódcy powstania całkiem świadomie nadawali mu w coraz większym stopniu charakter „walki o Kościół". Jednakże poza carem, który zdobyciem Warszawy 7 września 1831 r. krwawo zdławił ten wolnościowy zryw, okupiony śmiercią dziesiątków tysięcy Polaków, nie było bardziej zdecydowanego wroga powstania niż papież. Zresztą zarówno carowie jak papieże zazwyczaj należeli do najzagorzalszych nieprzyjaciół ruchów rewolucyjnych, naj fanatyczniej szych bojowników o regres społeczno-polityczny i europejską restaurację. 18 Grzegorz XVI (1831-1846) sprawował władzą (podobnie jak arcyreakcyjny książę Metternich w Wiedniu, któremu — obok zelanti, konserwatystów — zawdzięczał swój wybór) z pomocą cenzury i policyjnego terroru. Wszelkie przejawy krytycyzmu, demokracji, liberalizmu były dla niego równoznaczne ze złem; ze zbawieniem kojarzył najradykalniejszy absolutyzm polityczny. Człowiek ten czuł odrazę nawet do najnowszych zdobyczy naukowych i osiągnięć technicznych. Mosty wiszące czy koleje żelazne (w jego oczach: chemius d'enfer) uchodziły w Państwie Kościelnym, jednym z najbardziej zacofanym w Europie, za wyraz rebelii. Ten zastępca Chrystusa wielokrotnie wzywał na pomoc obce wojska przeciw mieszkańcom własnej diecezji, zsyłając im (za duże pieniądze, ich pieniądze) wedle jego własnych, duszpasterskich słów — „Austriaków na kark". Krótko mówiąc, papież ów, za którego panowania zapełniały się więzienia, mnożyły wyroki śmierci, który potępiał wolność prasy jako „haniebną" i „odrażającą", a wolność sumienia miał za „obłęd" (deliramentum), otóż ten kleszy despota w encyklice „Cumprimum" z 9 czerwca 1832 r. potępił również polskie powstanie, usprawiedliwił jego brutalne stłumienie przez cara, zażądał posłuszeństwa i współpracy katolików z Rosją. Ten zaciekły wróg wszelkiej wolności wyraził ubolewanie z powodu „nieszczęsnych wydarzeń ubiegłego roku", a przyczyn powstania polskich mas („ślepe instrumenty") dopatrzył się w kłamstwie i oszustwie. Tymczasem car, uszczęśliwiony złotymi myślami płynącymi z Rzymu, ustami swego posła, księcia Gagarina, przekazał mu słowa najżywszej satysfakcji. 2. Po bezwzględnym stłumieniu dalszych ruchów rewolucyjnych (w 1846 r. w Galicji, w 1848 r. w Poznaniu) w jęczącym pod rosyjskim knutem Królestwie Polskim (Polska Kongresowa) dojrzała chęć wyrwania się spod przybierającej coraz groźniejsze rozmiary polityki rusyfikacji. Wielkie powstanie lat 1863/64 przerodziło się w ponowną próbę zrzucenia carskiego jarzma, przy czym bunt przeniósł się nawet na obszar Białorusi, wszak Białorusinom, zresztą jak i Ukraińcom, nie powodziło się bynajmniej lepiej. I znów w sprawę zaangażowała się część kleru, zwłaszcza niższego, w szczególności także zakonników. I właśnie w kościołach, gdzie niekiedy dochodziło do ciężkich starć z żołnierzami rosyjskimi, rozbrzmiewał popularny bojowy śpiew „Boże coś Polskę". Polski ksiądz, Karol Mikoszewski, członek Komitetu Centralnego Narodowego, człowiek, który szybko rozpoznał zgubną rolę, którą papiestwo odegrało także podczas tego zrywu, nazwał je (będąc już na emigracji w Genewie) „ucieleśnioną negacją wolności i sprawiedliwości", „nieszczęściem narodów", „najbardziej reakcyjną potęgą Europy", czym zresztą jest ono do dnia 19 dzisiejszego — choć i dziś wielu, nie tylko Polaków, nie zdaje sobie z tego sprawy. Niewątpliwie od czasu powstania listopadowego w 1830 r. czasy się nieco zmieniły. W Rzymie sprawował rządy Pius IX (1846-1878) — zdaniem hrabiego Hutten-Czapskiego, głębokiego znawcy papieża, „nieprzyjaciel Rosji" — który niekiedy lawirował, niekiedy się wahał. I choć być może hrabia i kontrrewolucjonista na papieskim tronie istotnie był również antyrosyjski, to przecież Pio Nono w żadnym razie nie był antycarski. Tym bardziej, że także w Państwie Kościelnym dawały mu się we znaki tendencje narodowo-rewolucyjne. Doszło nawet do próby zamachu na papieża i jego sekretarza stanu, kardynała Antonellego. Znów zapadł wyrok śmierci i winnych zesłano na galery. Tak więc mimo kilku słów (pozornej) sympatii, wyrażonych przez arcypasterza w obliczu nowych burzliwych wydarzeń w Polsce i mimo pewnej rywalizacji między Rosją i Rzymem, który trudną sytuację caratu próbował oczywiście obrócić na swoją korzyść, rząd rosyjski pragnący ścisłego współdziałania z kurią papieską, potrafił w końcu dojść z nią do porozumienia. W osobistym liście do cara, Pius IX ostro zganił narodową rebelię katolickiego kleru. Natomiast sekretarz stanu, kardynał Antonelli, który wedle własnego świadectwa, „już od lat wiedział o przygotowaniach do powstania w Polsce Kongresowej" i wiedzę tę „natychmiast przekazał posłowi rosyjskiemu" (!), pragnął, podobnie jak papież, jak najszybszego zgniecenia powstania. Gdyż —jak w lutym 1863 r. oświadczył posłowi pruskiemu — „nasze interesy stykają się, ba, są identyczne". Oczywiście Pius IX protestował, gdy w 1864 r. po zdławieniu powstania władze carskie zesłały na Sybir ponad czterystu księży katolickich, a także kilku biskupów, a ze stu dziewięćdziesięciu siedmiu klasztorów nakazały zamknąć sto czternaście. Wszakże jakoś to przebolał. Nieco prześladowań własnych wyznawców jest papiestwu zazwyczaj na rękę. Męczeństwo podsyca płomień wiary. (Nawet kiedy podczas wojny domowej w Hiszpanii, prowadzonej przez Hitlera i Franco, przy intensywnym wsparciu papiestwa, zamordowano tysiące księży katolickich — podobno cztery tysiące stu osiemdziesięciu czterech — otóż nawet wtedy papież Pius XI, po wylaniu kilku wymuszonych łez, musiał „z drugiej strony wykrzyknąć z dumą i w słodkiej radości, która Nas unosi... Jest to potężny pokaz chrześcijańskiej i duszpasterskiej cnoty, czynów bohaterskich i męczeństwa... Jakże w porę przychodzi wasza pokuta w sensie Opatrzności...") Tym bowiem, co koniec końców decyduje, nie jest Bóg czy Biblia, ani jakiekolwiek słowo pisane pozostawione przez świętych i najświętszych Ojców Kościoła. Nie, jedyne, co się liczy naprawdę — to większa 20 korzyść (major utilitas)! I właśnie z tego powodu Pius IX był przeciwny powstaniu polskiemu lat 1863/64. Jeszcze podczas Tajnego Konsystorza w dniu 28 kwietnia 1866 r. wyznał: „Teraz jak i wcześniej wyrażamy zdecydowaną dezaprobatą wobec rebelii. W szczególności napominamy duchowieństwo, by z odrazą odrzuciło od siebie bezbożne zasady rewolucyjne. Wzywamy je do poddania się zwierzchności i okazywania jej posłuszeństwa we wszystkim, co nie jest sprzeczne z prawami Boga i jego świętego Kościoła..." Żaden gangster w dziejach świata nie jest dostatecznie zły i okrutny, by strona katolicka czuła się zwolniona od współdziałania z nim, jeśli wedle kryteriów Watykanu, służy to interesom papiestwa! Następca Piusa XI, papież Pius XII umacniał morale milionów żołnierzy niemieckich, służących w armiach Hitlera, słowami: „Złożyliście przysięgę, musicie być posłuszni..." Jak się zdaje również poczynania Hitlera nie były sprzeczne „z prawami Boga i jego świętego Kościoła..." Jak bowiem inaczej można go było tak entuzjastycznie popierać (są setki przykładów tego poparcia) przez wszystkie lata jego strasznej dyktatury? Nie tylko w Rzymie i w Niemczech! I znów kosztem Polski! 3. Współwinną największej tragedii w długiej i bolesnej historii tego kraju od samego początku była kuria przez swą politykę intensywnego popierania Hitlera —jak zresztą wszystkich innych reżimów faszystowskich w Europie! Na rok przed wybuchem wojny Rzym spowodował zmianę obsady biskupstwa gdańskiego. Biskupem Gdańska został Carl Maria Splett, hierarcha współpracujący z gestapo, człowiek, który z jednej strony modlił się o błogosławieństwo Boże dla Hitlera i wzywał wiernych, by oni również zanosili modły za fuhrera, który kazał bić w dzwony i wywieszać sztandary, z drugiej zaś nakazał usunąć z kościołów wszystkie polskie napisy, zakazał spowiedzi w języku polskim i usunął polskich księży. Co prawda Watykan niechętnie patrzył na Polskę (czy raczej polski Kościół) w rękach antyklerykalnych nazistów, jednakże oczekiwał, i bynajmniej się w tym nie zawiódł, napaści Hitlera na Związek Sowiecki. Dla „większej korzyści" chciał za tę cenę poświęcić w razie konieczności Polskę — i poświęcił ją. Pius XII, największy wspólnik faszystów (i człowiek wielkich interesów, który pozostawił po sobie majątek prywatny wartości osiemdziesięciu milionów marek w złocie i dewizach) próbował iść Hitlerowi na rękę wszędzie, gdzie tylko się dało. 21 Latem 1939 r. nuncjusz Cortesi, za pośrednictwem prezydenta Mościckiego i pułkownika Becka, sugerował polskiej prasie, by pisząc o Rzeszy Niemieckiej przyjmowała ton umiarkowany. Również kuria wielokrotnie zalecała „rozsądek i umiarkowanie wobec Niemiec". Cortesi podejmował także próby skłonienia Warszawy do ustępstw w sprawie Gdańska. Zresztą nawet sam Pius XII doradzał, by wyjść Niemcom naprzeciw i odstąpić im Gdańsk wraz z korytarzem. A gdy ambasador francuski ze swej strony prosił o publiczną wypowiedź za Polską, monsignore Tardini, późniejszy sekretarz stanu Jana XXIII zauważył: „Jego Świątobliwość uważa, że to byłoby za wiele..." Gdy 1 września ambasador brytyjski przy Watykanie zaproponował, by papież wyraził ubolewanie, że mimo jego apeli o pokój, rząd niemiecki wciągnął świat w wojnę, sekretarz stanu kardynał Maglione, odrzucił tę propozycję jako mieszanie się do polityki międzynarodowej —jak gdyby papiestwo nie mieszało się do niej stale, od czasu jak w ogóle istnieje i jak czyni to po dziś dzień! I niestety nie z korzyścią dla świata. A gdy Hitler (podobnie jak Mussolini, jak niegdyś Lenin, wsparty wielką ilością pieniędzy pochodzących także z USA) rozpętał największą z dotychczasowych wojen, kuria wyraziła wprawdzie ubolewanie z powodu losu Polski, jednakże agresji jako takiej nie potępiła. OSSERVATORE ROMANO pisał natomiast: „Dwa cywilizowane narody rozpoczynają wojnę...", jakby to również Polska zaczynała tę wojnę! Papież nie potępił Hitlera, podobnie jak nie uczynił tego, gdy ten zajmował Czechosłowację. Wszak jeszcze w połowie sierpnia zapewniał ambasadora niemieckiego przy Watykanie, von Bergena, że powstrzyma się od jakiegokolwiek potępienia Niemiec w wypadku podjęcia przez nie działań zbrojnych przeciwko Polsce. Nawet gdy Anglia i Francja zwróciły się doń, by uznał Niemcy za agresora, papież odmówił. A gdy Polska uległa niemieckiej przewadze, gdy niemieccy i austriaccy biskupi i ich diecezjalna prasa entuzjastycznie witali zwycięstwo Hitlera, mówiąc o sprawiedliwym podziale niezbędnej przestrzeni życiowej, o prawie narodu niemieckiego do wolności, o świętej wojnie, o potrzebie wspomagania armii Hitlera, o tym, że przemawiają za tym nawet względy religijne; gdy hierarchowie pospieszyli z życzeniami wszystkiego najlepszego po nieudanym zamachu na Hitlera z 8 listopada, do życzeń tych przyłączył się także papież, który jeszcze przed końcem roku w ciepłych słowach wspominał swój wieloletni pobyt w Niemczech i trudne z nimi rozstanie. Ba, 31 grudnia 1939 r. na audiencji prywatnej zapewniał niemieckiego charge d'affair, Menshausena, że „jego wielka sympatia i miłość do Niemiec trwa nadal nieumniejszona, a być może 22 kocha je —jeśli to w ogóle możliwe — w trudnych dzisiejszych czasach jeszcze bardziej". Otóż ów Pius XII, niezmordowanie wołając „pokój, pokój" (prawie jak szychowy anioł z czubka choinki w znanej satyrze Bólla) jeszcze w połowie drugiej wojny światowej wyrażał „nie tylko najgorętszą sympatią dla Niemiec, lecz także podziw dla wybitnych cech fuhrera" i (by nie było żadnych nieporozumień) w dwóch notach obwieścił, że niczego „bardziej fuhrerowi nie życzy niż zwycięstwa"! Bardziej świadomi Polacy zdali sobie sprawą z tej najkrwawszej jak dotąd gry, prowadzonej przez kurię, jeszcze w czasie trwania wojny. Przebywający na emigracji w Rumunii polski minister spraw zagranicznych, Beck, w rozmowie z ambasadorem Włoch w Bukareszcie powiedział: „Jednym z głównych odpowiedzialnych za tragedię mojego kraju jest Watykan. Za późno spostrzegłem, że prowadzimy politykę zagraniczną, która służy jedynie egoistycznym celom Kościoła katolickiego." Również polska prasa podziemna (WIEŚ I MIASTO, GŁOS PRACY, WOLNOŚĆ i in.) bez trudu dostrzegła w osobie Piusa XII „żarliwego stronnika państw Osi", a także obłudnika, który wprawdzie był „poruszony" losem Polski, ale postępował tak,„ jakby Polska w ogóle nie istniała". To spostrzeżenie trafia w sedno sprawy. Bądźmy jednak sprawiedliwi. Ów Pius XII, tak niewątpliwie obciążony, że fakt ten musi przemawiać przeciw jego kanonizacji, ów namiestnik Chrystusa, który był nie tylko oddanym wspólnikiem faszystów, nie tylko człowiekiem wielkich interesów i multimilionerem, człowiekiem o pięknych długich palcach (do udzielania błogosławieństw), otóż papież ten, zupełnie jak papież obecny i dwaj pozostali będący w centrum niniejszej przedmowy, był gorącym czcicielem Maryi. Gdyż tak jak Pius XII zdefiniował dogmat o fizycznym Wniebowzięciu Maryi, tak Pius IX wystąpił z dogmatem o jej Niepokalanym Poczęciu, zbawczym wydarzeniu, które upodobał sobie już Grzegorz XVI. Samo zaś święto Niepokalanego Poczęcia wprowadził w 1476 r. papież Sykstus VI, fundator nie tylko (nazwanej jego imieniem) Kaplicy Sykstyńskiej, lecz także, choć fakt ten jest może mniej znany, burdelu, papież, który inkasował od swych prostytutek podatek w wysokości dwudziestu tysięcy dukatów rocznie, jeden z największych rozpustników swej epoki, utrzymujący intymne stosunki ze swą siostrą i dziećmi — i tu dochodzimy do właściwego tematu niniejszej książki. Prawie nigdy nie pisywałem wstępów do przekładu moich książek. W tym wypadku musiałem to uczynić. Dlaczego? Mam nadzieję, że sam tekst zawiera wystarczające wyjaśnienie powodów. 23 Dziękuję wydawnictwu Uraeus, które tym tomem (i następnymi) pragnie w Polsce zaprezentować moją pracę; dziękuję tej małej prężnej oficynie, której odwagę cenię równie wysoko jak cel, który sobie postawiła: krytyczne objaśnianie. Objaśnianie znaczy jednak zgorszenie: kto objaśnia świat, uwidacznia jego brud. Hassfurt/M., 6.09.1994 r. 24 25 Wielce budujący wstęp „...Zaprezentowane tu wskazania, już choćby ze wzglądu na swą zwięzłość zalecane być mogą tylko jako instruktaż ćwiczebny do użytku wewnątrzkościelnego. Ich zadanie polega bowiem w znacznie większym stopniu i może przede wszystkim na służebności wobec świata... Wsłuchujemy się w ten świat, który wszak ma nam coś do powiedzenia, w osobowe Ty w Drugim, w Drugiego jako takiego... Musimy być otwarci, otwartość daje nam bowiem do ręki instrument umożliwiający wspólną realizację rzeczy głębszych. Wyrażamy nieograniczone tak dla naszego pełnego zaangażowania, dajemy się porwać i sami się porywamy..." Pardon! O co tu chodzi? O żart? Satyrę? Ironię? Doprawdy czyż nie brzmi to jak karykatura szeroko rozpowszechnionego żargonu teologicznego? A może ktoś ma wątpliwości? Zwłaszcza wierzący? W takim razie łudzi się (nie po raz pierwszy i ostatni!) — to jest parodia: „katolickiej publicystyki tu i teraz"1. Czemu jednak ma służyć parodia w pracy poważnej — mimo wszelkich zawartych w niej ironicznych akcentów? I do tego na samym wstępie? Otóż, tak to może nazwijmy, celom symbolicznym. Po dwóch tysiącleciach historii zbawienia i nigdy nie kończących się strumieniach chrześcijańskiej łaski kompromitująca drwina i satyra tego rodzaju wydaje mi się jedynym skutecznym sposobem przedstawienia i zaatakowania tematyki należącej do historii Kościoła. (Norweg Jens Bj0rneboe w swej najnowszej powieści „Wieża prochowa", zwłaszcza w wielkiej mowie zatytułowanej „Rewolucja Czarownic", sarkastycznie broniącej inkwizycji, stworzył fascynujący wzorzec takiej właśnie stylistyki). Niestety mieniąca się „naukową" klerykalna historiografia (zwłaszcza proweniencji katolickiej) — ów zapierający dech w piersiach potok słów — wybiegów i przechwałek, przemilczeń i przeinaczeń — ze względu na potrzebę oświecenia (nie tylko szerokich kręgów) ciągle jeszcze zmusza do mało zabawnych replik, choć szyderstwo byłoby w tym wypadku jedyną odpowiednią reakcją. Istnieje wszakże istotniejszy powód naszego parodystycznego wstępu. Czy można bowiem nie zauważyć, jak niewielka jest dziś różnica między tego rodzaju persyflażem a niejedną oryginalną i traktowaną z całkowitą powagą, klerykalna publicystyką! Nie wiadomo tylko, czy dominujący obecnie, często jeżący włosy na głowie styl, będący wyrafinowaną próbą dodania, poprzez niejasny wywód i nadmiar słowa, filozoficznej 26 wagi rzeczom, które wobec rozumu nie znaczą nic, nie daje jeszcze zabawniejszych efektów. By nie być gołosłownym sięgnijmy po znany podręcznik podstawowych pojęć teologicznych, w którym centralny termin naszej problematyki, słowo „konkupiscencja" w miejscu wyraźnie zaznaczonym jako „interpretacja teologiczna", jest wyjaśniony w następujący sposób: „Owa konkupiscencja w sensie teologicznym znaczy w pierwszym rzędzie, że «świat», który człowiek w swej duchowo-zmysłowej samorealizacji już posiadł, został wcześniej uniwersalnie zaprogramowany w swej formie, jakby egzystencjalnie ukształtowany w zarodku przez grzeszny czyn Adama u zarania ludzkości, tak że w światowej perspektywie ludzkiej samorealizacji działają mechanizmy, które chciałyby zepchnąć człowieka w wyniku przebiegu jego własnej aktualnej decyzji w kierunku nieprzyjaznego Bogu, grzesznego czynu Adama. W tym sensie dla wolności poadamowej istnieje stała negatywna presumpcja (domniemanie), by tak rzec «negatywne istnienie jednostkowe» człowieczej (zawsze ciążącej ku światu) realizacji na fundamencie grzesznego czynu Adama, którą można by zaklasyfikować nie tylko jako decyzję «pierwszą» w sensie czasowym, lecz także jako decyzję zawsze «pierwotną» (zatem zawierającą w sobie wszystko co przyszłe) wobec sytuacji człowieka w świecie, jako trwałego istnienia jednostkowego. Człowiek infrałapsarny wypowiada się i samorealizuje w «świecie», który jako taki..."2 Sapienti sat! A przy okazji: słowo realizować lub realizacja, które nieprzypadkowo znalazło się już w rozpoczynającej ten rozdział parodii, tutaj występuje aż czterokrotnie (a w kontekście cytowanego artykułu dziewiętnastokrotnie na siedmiu stronach) i jest demaskujące: gdyż jeśli o to chodzi „w horyzoncie światowym", „w horyzoncie pierwotnie jednego i całego rzeczywistego losu zbawienia"3, faktycznie nic się naturalnie (i ponadnaturalnie!) nie dokonało (realizowało) ani nie dokonuje — choć zapewne nie dotyczy to głów niektórych teologów. Niezależnie jednak od sensu czy bezsensu cytowanych tu fragmentów, niezależnie też od tego, czy piszący prawdziwie serio traktuje to, co pisze: wszystko to dałoby się powiedzieć krócej, ponadto w sposób dużo bardziej zrozumiały. Ale wtedy oczywiście niewiele by pozostało — oprócz starych banialuków o rajskim jabłku, które dwa i pół czy też półtora tysiąclecia temu jeszcze być może robiły jakieś wrażenie, a z powodu których obecnie „również słowo objawione na temat konkupiscencji dla swej teologicznej interpretacji" wymaga „interwencji filozoficznej antropologii".4 Przy wszelkich niejasnościach jedno pozostaje jasne: ktoś, kto pisze w ten sposób, nie pragnie niczego wyjaśniać; tak się pisze, gdy pragnie 27 się coś ukryć; ukryć, gdyż przy trzeźwym spojrzeniu może się okazać, że mamy do czynienia z pustką. Nie jest sprawą przypadku, że wszystkie centralne pojęcia teologii są otoczone tajemnicą; tajemnicą muszą się także otaczać sami teolodzy. Dopiero wtedy powstaje głębia. Ten żargon ma jednak jeszcze inną zaletę. Nie tylko wyklucza większość ludzi z kręgu rozumiejących, ale pozostawia ich w pewnego rodzaju zadziwieniu i każe sądzić, że a nuż jest w rzeczy coś więcej niż początkowo lekkomyślnie sądzili. Uważają przeto autorów słów, których nie rozumieją (gdyż wcale rozumieć nie mają) za inteligentniejszych, za mądrzejszych, a zwłaszcza głębszych od siebie samych, co powoduje w nich pewien dyskomfort psychiczny, niepewność, która być może zaowocuje w ich umysłach dowartościowaniem teologii: w każdym razie przygotuje glebę pod zasiew cudacznych kwiatków z grządki pod nazwą historia zbawienia. Nic z tego tutaj. I ostrzegamy przy tym raz na zawsze wszystkich żądnych zbawienia. Do transcendencji sięgnąć nie potrafimy. Kontakt jest trudny — a zainteresowanie umiarkowane. Nie jesteśmy wszak, jak autor wynurzeń o konkupiscencji, „zobowiązani wobec tego eonu i jako obdarzeni łaską stale zdążający ku pełni jego obecności" — zatem jesteśmy niezdolni „do stałego przetwarzania konkupiscentnego stanu (obdarzonego łaską) bytu, ciągłego burzenia tkwiącego w naszej infralapsarnej sytuacji zbawienia jednostkowego istnienia Adama («ciała grzechu») i ciągłego umacniania jednostkowego istnienia Chrystusa w realizacji naszego bycia, tzn. własnej egzystencji w świecie — w ciągłym zbliżaniu się do zbawczego czynu Chrystusa, a tym samym w ostatecznym rachunku poprzez własną śmierć (i ogień czyśćcowy) — zmierzania w kierunku owej eschatologicznie obiecywanej integralności..."5 itd. itd. Nie, chcemy tylko rzecz całą nieco rozjaśnić, sine sursum corda, sacrificium intellectus, ale nie bez metody, nie bez (złośliwej) wesołości, uszczypliwości i świętokradztwa („grzeszne ciało"), a tym samym wyraźnie, niewątpliwie zbyt wyraźnie dla wszystkich (obdarzonych i nieobdarzonych łaską) artystów teologicznego zaciemniania, co niewątpliwie naraża nas na poważne ryzyko, że zostaniemy przez nich napiętnowani jako autorzy niepoważni, postępujący w sposób nienaukowy. Godzi się w tym miejscu zauważyć, że piętnowanie zawsze należało do ulubionych zajęć duchowieństwa (i jego oprawców). Rzeczą, o którą tu chodzi, są przede wszystkim (salvo errore) fakty: charakterystyczne, miarodajnie określające życie i historię fakty. Ich bagatelizowanie — psychologiczne, socjologiczne, antropologiczne, gnozeologiczne, teologiczne (a przede wszystkim nielogiczne!), ich naginanie (mocą tradycji i długotrwałych ćwiczeń) dla potrzeb pastoralnych jest 28 tak skuteczne, że w końcu stają się one nieistotne, błahe, służąc za triumfalny dowód swego przeciwieństwa, ba, zaczynają świecić własnym blaskiem i godnie, acz radośnie, obiecywać wieczne zbawienie, toteż ukazują niemały kunszt tych wszystkich, którzy żyją ze stawiania prawdy na głowie. Chociaż chrześcijaństwo jest już dziś prawie bankrutem duchowym, przecież ciągle jeszcze w sposób przemożny odciska swe piętno na naszej moralności seksualnej, a formalne ograniczenia naszego życia płciowego są w zasadzie prawie takie same jak w XV czy V w., w czasach Lutra i Augustyna.6 Dotyczy to wszystkich mieszkańców świata zachodniego, nawet niechrześcijan i antychrześcijan. Ciągle jeszcze bowiem o kształcie i wymowie oficjalnych kodeksów, od Europy po Amerykę, decydują przemyślenia pasterzy owiec sprzed dwóch i pół tysiąca lat; istnieje namacalny związek między poglądami na płciowość starotestamentowych proroków lub Pawła a ściganiem przez prawo czynów nierządnych w Rzymie, Paryżu czy Nowym Jorku. I być może nie jest sprawą przypadku, że jeden z najbardziej elokwentnych rzeczników swobody seksualnej, niedawno zmarły Francuz ReneGuyon, który domagał się zakazu wszelkich antyseksualnych tabu, jak i eliminacji wszelkich pojęć kojarzących czynności seksualne z pojęciem niemoralności, był prawnikiem.7 W Republice Federalnej Niemiec jeszcze dziś obserwuje się skłonność do stawiania znaku równości między prawem a moralnością, zwłaszcza obyczajnością a moralnością seksualną, co jest jednoznacznym dziedzictwem chrześcijańskiego traktowania popędu seksualnego.8 Z męczącą monotonią prawodawca wskazuje na „moralne odczuwanie", „dotychczasowy ład moralny", „podstawowe zapatrywania moralne narodu" et cetera? Sformułowania, za którymi nie kryje się nic poza starą wrogością Ojców Kościoła do seksualizmu. Federalny Trybunał Konstytucyjny zupełnie otwarcie może się powołać na „publiczne stowarzyszenia religijne", a „zwłaszcza oba wielkie wyznania chrześcijańskie, z których nauki znaczne części naszego narodu czerpią wzorce swego moralnego postępowania"10. W zgodzie z tymi wzorcami powstają prawne regulacje w sprawach małżeństwa, antykoncepcji, gwałtu, stosunków z nieletnimi itp., przy czym ta zgodność idzie tak daleko, że Ernst-Walter Hanack mógł obowiązujące prawo karne, w zakresie seksualizmu, lapidarnie podsumować mówiąc, że jest „w znacznej mierze nierzeczowe, zbędne lub nieuczciwe"11. W innych krajach europejskich sprawy wyglądają podobnie: na przykład kościelny zakaz stosunków kazirodczych i aborcji decydująco wpływa na kształtowanie się prawa; pojęcie nierządu zostaje rozciągnięte 29 nawet na małżonków, a wykroczenie w tej dziedzinie może pociągnąć za sobą straszną karę; dzieci spłodzone w stosunku cudzołożnym nie mogą być zalegalizowane nawet w wyniku późniejszego małżeństwa; reklama środków antykoncepcyjnych jest zagrożona karą grzywny lub więzienia, albo jednym i drugim; dla ochrony instytucji małżeństwa kontroluje się hotele i przemysł turystyczny; a wszystko to, i więcej, dzieje się w zasadniczej harmonii z moralnością Kościoła.12 Również w USA religia wywiera przemożny wpływ na prawo, zwłaszcza w sprawach dotyczących zachowań seksualnych, rodząc klimat obłudy i pruderii, tak jeszcze ciągle odczuwalny w stanach purytańskich.13 Całkiem jednak niezależnie od obowiązującego prawa względnie bezprawia (jak wiadomo chodzi zawsze o prawo względnie bezprawie panujących): tradycyjna moralność seksualna ciągle jeszcze jest aktualna, a związane z nią strefy tabu w dalszym ciągu obowiązują. I ciągle jeszcze zbyt głęboko tkwią w świadomości wszystkich warstw. Swoboda i tolerancja są w dalszym ciągu atakowane, a moralność to nieustannie jeszcze to samo, co moralność seksualna, nawet w Szwecji.14 Poprzez teologię, prawo, nawet niektóre dziedziny medycyny i psychologii, biblijny zabobon wywiera negatywny wpływ na nasze życie seksualne, a tym samym na nasze życie w ogóle.15 Głupotą zatem byłoby sądzić, że padły klerykalne poglądy na to, co wolno, a czego nie wolno, że ustąpiła wrogość wobec rozkoszy seksualnej i nastąpiła emancypacja kobiety. Tak jak nas dzisiaj pobudza do śmiechu koszula średniowiecznego mnicha, tak przyszłe pokolenia śmiać się będą z naszej „wolnej miłości": życie seksualne, które nie może się ujawniać publicznie, otoczone czterema ścianami, zwykle skazane na ciemności nocy, jest jak każdy ciemny interes16; kulminacja radości i rozkosz ograniczona cenzurą, podległa przepisom kodeksu, zagrożona karami, otoczona plotką i grubymi dowcipasami, musi się dożywotnio ukrywać. Poczynając od Pawła poprzez Augustyna, scholastyków aż po osławionych papieży Piusów ery faszystowskiej, największe duchy katolicyzmu szerzyły strach przed płciowością (co samo przez się jest syndromem choroby), jedyną w swoim rodzaju atmosferę pruderii i hipokryzji, powodowały tłumienie popędów, wywoływały agresję, kompleksy winy, otaczały systemem nakazów i zakazów całą ludzką egzystencję, radość życia i radości zmysłów, dane człowiekowi biologiczne procesy odczuwania szczęścia i burze namiętności, od dzieciństwa po starość, stale je demonizując, systematycznie wywołując lęki i zawstydzenie, a nawet jednostkowe tragedie. Stworzoną przez siebie sytuację systematycznie wykorzystywali — czy to ze zwykłej żądzy panowania, czy też dlatego że 30 sami byli ofiarami popędów i ich tłumienia. Torturowali innych zarówno w przenośnym, jak i dosłownym sensie, gdyż sami byli ofiarami tortur. Zżerani zazdrością, a jednocześnie mądrze kalkulujący, obrzydzali wiernym to, co najbardziej niewinne, przynoszące najwięcej radości: odczuwanie rozkoszy i realizowanie się w miłości. Prawie wszystkie wartości życia seksualnego zostały przez Kościół spaczone, to co dobre nazwane złym i odwrotnie: to co moralne okrzyczane niemoralnym, co pozytywne napiętnowane jako negatywne. Kościół uniemożliwiał lub utrudniał spełnianie potrzeb naturalnych, za to obowiązkiem uczynił spełnianie nakazów nienaturalnych pod groźbą niedostąpienia życia wiecznego i nader ziemskich, by nie rzec barbarzyńskich kar. I rzeczywiście można postawić pytanie, czy wszystkie zbrodnie chrześcijaństwa — eksterminacja pogan, masowy mord popełniony na Żydach, palenie heretyków i czarownic, wyprawy krzyżowe, wojny religijne, jak i inne straszne czyny popełnione przez chrześcijan (aż po miliony ofiar pierwszej i drugiej wojny światowej, i długiej wojny w Wietnamie), czy cała ta bezprzykładna historia zbrodni nie poczyniła mniejszych spustoszeń niż niebywałe moralne okaleczenie i niewłaściwe wychowanie, będące rezultatem narzuconych przez Kościół wyrzeczeń, wynikiem przymusów i nienawiści do sfery związanej z płciowością człowieka. Ba, trzeba o to pytać tym energiczniej, gdy zdamy sobie sprawę, że płynąca stąd negacja seksualizmu sięga od neuroz indywidualnych i pozbawionego szczęścia życia jednostek po masakry całych narodów; że wiele dokonanych przez chrześcijan zbrodni, bezpośrednio lub pośrednio jest właśnie rezultatem owej moralności. Tymczasem społeczeństwo hołdujące chorej moralności, może ozdrowieć jedynie pod warunkiem, że się owej moralności, a to zwykle znaczy religii, wyrzeknie. Nie znaczy to, że świat bez chrześcijaństwa automatycznie stanie się zdrowy. Ale z chrześcijaństwem, z Kościołem, musi być chory. Nie można ot tak sobie bagatelizować wniosków płynących z dwóch tysięcy lat doświadczeń. Również w tej sferze nie traci ważności stwierdzenie Lichtenberga: „Oczywiście nie mogę powiedzieć, czy będzie lepiej, gdy będzie inaczej; ale tyle mogę powiedzieć: musi być inaczej, jeśli ma być dobrze." 31 WPROWADZENIE SEKS SAKRALNY „Chrześcijaństwo pozbawiło nas owoców kultury antycznej..." Friedrich Nietzsche 32 33 Rozdział 1 Bogini matka „Najdawniejszym miejscem świętym w czasach prehistorycznych było prawdopodobnie miejsce, gdzie kobiety rodziły." Erich Neumann1 „Dla tych, którzy mają prawdziwą wiedzę rzeczy boskich, nie ma nic większego nad matkę." Grecki poeta IV w.2 Seksualizm nie ogranicza się do spraw fizjologii. Nie jest on także jedynie częścią naszego bytu, lecz całkowicie go przenika. Towarzyszy człowiekowi, jak pisze pewien chrześcijański teolog, od kołyski do ostatniego tchnienia. „Gdyby można było wykreślić «krzywą seksualną» życia, byłaby ona wiernym odzwierciedleniem życia jako takiego."3 Fundamentalne znaczenie seksu wyraża się w wierzeniach wszystkich ludów i pierwotnie było to zawsze znaczenie pozytywne. „Pramatki" W czasach prehistorycznych4, gdy populacja ludzka nie była liczna, śmiertelność dzieci duża, a życie trwało krótko, rozrodczość kobiety stanowiła główną szansę na przetrwanie klanu, gromady, czy plemienia.5 Płodność kobiecą, której jeszcze nie kojarzono z aktem seksualnym, traktowano jako rezultat boskiej ingerencji, co przydawało kobiecie szczególnego znaczenia i magicznego charakteru. To ona sama stanowiła pramisterium.6 Natomiast ojciec pozostawał nieznany — tak jak nieznany był bóg ojciec. (Mater semper certa, pater semper incertus, powiadał jeszcze nawet rzymski prawodawca).7 W tej sytuacji nie jest chyba przypadkiem, że najwcześniejsze znane nam posążki ze starszej epoki kamienia są w większości podobiznami kobiet, „pramatkami", czy też symbolami płodności, jak uważa większość badaczy, a nie na przykład pornografią epoki lodowcowej.8 Prawie bez wyjątku są to kobiety dojrzałe, uosabiające matki. Wszelkie cechy indywidualne, zwłaszcza twarz, są w nich całkowicie zamazane, 34 natomiast cechy płciowe (piersi, brzuch, podbrzusze) podkreślone tak mocno, że wydaje się jakby to one stanowiły „ jedyną rzeczywistość". Ponieważ wszystkie te statuetki przedstawiają kobiety w zaawansowanej ciąży, przeto można przyjąć, że są one kultowym ucieleśnieniem rodzenia i pomnażania — pierwotnych sił tkwiących w kobiecie — najwcześniejszymi zwiastunami bogiń matek.9 Jeśli matriarchat jest starszy od patriarchatu, co stale potwierdzają badania naukowe10, to kult wielkiej bogini matki poprzedza kult boga ojca; jego priorytet potwierdzają liczne świadectwa odnalezione na rozlicznych obszarach od Grecji po Meksyk.11 Najstarszą więzią socjalną zaś wydaje się więź między matką i dzieckiem. W prarodzinie matka jest elementem scalającym, ona pilnuje rodzinnego ogniska, ona rodzi. W ten sposób staje się reprezentantką matki ziemi, matki księżyca, wreszcie wielkiej matki. Temu uwielbieniu pierwiastka wielkiej kobiecości sprzyja rozwój gospodarczy późnej epoki lodowcowej, mianowicie przejściowo osiadły tryb życia myśliwych środkowej Eurazji. Wtedy bowiem matka rodu i plemienia nie tylko gwarantuje trwanie rodziny, lecz także troszczy się o pożywienie i odzież, ba, jako centralny punkt odniesienia w danej wspólnocie skupia wokół siebie jej członków, a także zbliża ich wzajemnie. Gdy skończy się ta epoka, znikną także posążki kobiet. Jednakże jeszcze w młodszej epoce kamienia, poczynając od mniej więcej piątego i czwartego tysiąclecia, w których coraz większą uwagę zwracają symbole falliczne, zatem symbole męskiej płodności, pojawiają się wielkie ilości kobiecych statuetek. Najstarsze z nich pochodzą z terenów Bliskiego i Środkowego Wschodu. Najczęściej odnajduje się je w pobliżu świątyń. Głowy są ledwie zaznaczone, natomiast cechy płciowe (piersi, brzuch, podbrzusze) znów bardzo silnie wyeksponowane. Ponadto większość z nich przedstawia kobiety we wstępnej fazie porodu, to znaczy w pozycji kucznej — w jakiej jeszcze dziś rodzą kobiety Bliskiego Wschodu. Tego rodzaju figurki były w owym czasie produkowane, można by rzec, na masową skalę i sprzedawane w miejscach kultu.13 Również w Europie południowowschodniej licznie powstają kultowe figurki kobiece, które zapewne należą do wyposażenia każdego domu. Z czasem pojawiają się one w całej Europie: w Hiszpanii, Francji i Irlandii tak samo, jak na północnym wschodzie.14 35 Kobieta — „kontynuacja ziemi" W ten sposób stopniowo rodzi się, zwłaszcza na terenach osiedlania się rolników, wyobrażenie bogini matki.15 Jej kult wiąże się ściśle z wielkim przeobrażeniem ekonomicznym, jakim jest przechodzenie do uprawy ziemi, zatem rolniczej formy gospodarowania i życia; formy, która przywędrowała tu z Azji na wiele tysiącleci przed Chrystusem i stopniowo przywróciła kobiecie dawny szacunek. Więcej nawet, jako głowa rodu i dawczyni pożywienia (warto zauważyć, że „ognisko" było pierwotnie ołtarzem!)16, jako szafarka zapasów, wyrabiająca naczynia i odzież, krótko mówiąc jako twórczyni podstaw kultury ludzkiej, zyskuje kobieta często niezwykły wręcz prestiż: prawnie wyrażający się zwłaszcza poprzez matriarchat, czyli dziedziczenie w linii żeńskiej, religijnie zaś w kulcie bogiń matek. W powiązaniu z ziemią i prawem własności jej potomstwo jeszcze bardziej zyskuje na znaczeniu, a wraz z płodnością kobiety coraz ważniejsza staje się także ziemia, którą ona uprawia i z którą mistycznie łączy ją mężczyzna, wierzący w powiązanie funkcji rozrodczych obu.17 Ziemia, matczyne łono wszystkiego co żyje, z dawien dawna uważana za macierzyńskie bóstwo, jest „najstarszą i najczcigodniejszą, a także najbardziej tajemniczą postacią boga" lub, jak to sformułował już Sofokles, „najwyższą wśród bogów".18 Z niej wywodzi się, zgodnie z najstarszymi wierzeniami greckimi, nie tylko to, co rośnie i płynie, lecz także sami ludzie i bogowie.19 Matce wszystkiego, Ziemi, wielkiej bogini religii wczesnohelleńskich, poświęcone były szeroko rozpowszechnione w Grecji kulty; w Olimpii poprzedzały one kult Zeusa, w Delfach — kult Apollina, w Sparcie i Tegei znajdowały się poświęcone jej ołtarze. Ale i w najstarszych świętych księgach Indii rozlega się wołanie do „matki ziemi". W kulturach matriarchalnych kobieta jest stawiana na równi z ziemią, gdyż z łona obu wykluwa się życie, dzięki obu może trwać ród. W kobiecie odradza się siła rozrodcza i płodność przyrody, a darem przyrody, podobnej w tym do rodzącej kobiety, jest życie. Zarówno dzieci, jak zbiory wydają się darami ponadnaturalnymi, wytworami magicznej siły.22 Aż po nowożytność kobieta jest ściślej związana ze świętami płodności i rytuałami agrarnymi niż mężczyzna.23 „Mężczyzna jest pierwiastkiem obcym, kobieta swojskim na ziemi... To ona jest kontynuacją ziemi." Tak jeszcze pisał romantyk i fizyk Johann Wilhelm Ritter.24 36 Najstarszy idol ludzkości W rozpoczynającej się epoce kultury rolniczej wszędzie wyrastają bóstwa żeńskie, w których wielbi się tajemnicę płodności, wieczny cykl stawania się i odchodzenia. Na całym obszarze basenu Morza Śródziemnego, na Bliskim Wschodzie, nawet w przedaryjskich religiach Indii czci się boginie płodności i macierzyństwa: nad nimi wszystkimi góruje Wielka Matka, dawczyni wszelkiego życia, niekiedy wprawdzie już kojarzona z dziewiczością — w Kanaanie na przykład czci się ją i mówi o niej jednym tchem jako o „dziewicy" i „pramatce ludów".25 Buduje się na jej cześć świątynie, przedstawia w tysiącach wcieleń: w monumentalnych posągach, w małych statuetkach, niekiedy majestatyczną, witalną, o obfitych biodrach, z zaznaczonym podbrzuszem, niekiedy zaś wiotką, o wielkich, zagadkowo spoglądających oczach, demoniczną. Czasem stoi, czasem spoczywa na tronie, karmiąc boskie dziecię, promieniejąc energią i siłą, sacrum sexuale. Siedząc z szeroko rozwartymi nogami (u jej stóp ścielą się bogowie) pokazuje swe narządy płciowe. Rękami przyciska do ciała obfite piersi, błogosławi, demonstruje symbole płodności: lilie, pęki zboża, węże. Podnosi szalę, z której płynie woda życia26, a z fałdów jej szat sypią się niekiedy owoce. Istnieją dowody, że była czczona jako główne bóstwo już około trzech tysięcy dwustu lat przed Chrystusem. Pojawia się w najstarszej ze wszystkich znanych nam religii, mianowicie religii sumeryjskiej — „o ojcu wszechrzeczy jeszcze wówczas nie było mowy".28 W świętej skrzyni świątyni w Uruk, zakorzenionego głęboko w prehistorii miasta Babilonii, znajduje się jej podobizna. Czci się ją w Niniwie, Babilonie, Assurze i Memfis. Odnajdujemy ją w postaci indyjskiej Mahadevi (wielkiej bogini), w niezliczonych matres czy matrae, obwieszonych kwiatami, owocami, rogami obfitości lub dziećmi, jak w przypadku celtyckich bogiń matek, rozpoznajemy także w twarzy egipskiej Izydy, pierwowzorze, jakże łudząco podobnym, chrześcijańskiej Maryi.29 Tak bowiem, jak zmienny jest jej wygląd (wszak występuje jako matka, jako „dziewica" i „niepokalanie poczęta"30, niekiedy także jako bogini wojny, zbrojnie i konno, innym znów razem przybiera postać zwierzęcą, na przykład ryby, klaczy lub krowy), tak zmienne bywają jej imiona. Inanną nazywają ją Sumerowie, Sauską— Huryci, Mylittą — Asyryjczycy, Isztar — Babilończycy, Atargatis — Syryjczycy, Astarte — Fenicjanie, jako Aszera, Anat lub Baalat (partnerka Baala) pojawia się w księgach Starego Testamentu, jako Kybele czczą ją mieszkańcy Frygii, jako Gaja, Rea lub Afrodyta występuje w wierzeniach Greków, jako Magna Mater — Rzymian. Cesarz August odbudowuje jej zniszczoną 37 przez pożar świątynią na Palatynie, a nie kto inny jak cesarz Julian stara się przywrócić jej kult. Wielbi się ją od czasów prehistorycznych, a jej obraz jest „najstarszym idolem ludzkości" i najtrwalszą cechą wspólną świadectw archeologicznych na całym świecie.31 Wielka Matka, ukazująca się w górach, lasach, u źródeł, której sił żywotnych i błogosławieństwa doświadcza człowiek każdego roku, jest opiekunką wszelkiej roślinności, przynosi urodzaj ziemi, stanowi kwintesencję piękna, zmysłowej miłości, nieokiełznanej płciowości, jest także panią zwierząt. Święte są dla niej zwłaszcza gołębie, ryby i węże; gołąb — prastary symbol życia, przypuszczalnie taką rolę pełnił już w młodszej epoce kamienia; ryba to symbol penisa i płodności; również wąż, 0 wyglądzie kojarzącym się z fallusem, jest zwierzęciem symbolizującym seks, wyrazem płodzenia i potencji.32 (W wypaczającym często sens tych symboli chrześcijaństwie, gołąb przedstawia Ducha Świętego, ryba staje się znakiem eucharystii — greckie ichthus tworzy akrostych słów „Jezus, Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel" [Iesous Christos Theou Hyios Soter]; wąż zaś, będący już w pierwszej księdze Biblii ucieleśnieniem sił negatywnych, staje się symbolem zła, stworem pełzającym gdzieś u dołu ścian i kolumn średniowiecznych kościołów).33 Wielką Matkę łączy się jednak nie tylko z ziemią, z pierwiastkiem tellurycznym. Promienieje ona bowiem — już u Sumerów — „na kopule niebieskiej", jest „panią nieba", boginią gwiazdy Isztar (Wenus), gwiazdy zarannej i wieczornej, z którą sieją utożsamia już około dwóch tysięcy lat przed Chrystusem; Babilończycy nazywają ją także Belti, „moja pani", a więc dosłownie „madonna"; jest ona (według Apulejusza) „panią i matką wszystkich rzeczy", świętą, łaskawą i miłosierną, dziewiczą boginią, która nie poczyna, ale rodzi.34 1 —już wedle najstarszych świadectw — zstępuje do świata podziemi, a wtedy wszelkie życie na ziemi zamiera, aż do chwili jej uwolnienia przez boga Ea, u Sumerów i Babilończyków pana głębin wodnych i wypływających z nich źródeł. Wielka Matka jest kochana, sławiona, adorowana; poświęcone jej hymny przypominają psalmy starotestamentowe i wcale im nie ustępują ani pod względem piękna, ani żarliwości. W mitologii greckiej Magna Mater Deorum jest matką Zeusa, Posejdona, Hadesa, i dlatego „królową wszystkich bogów", „matką bogów", „fundamentem całego państwa bogów".35 W wersji hinduistycznej nosi imiona Umy, Annapurny, „bogatej w pokarm", ale także Kali, „czarnej", lub Cani, „dzikiej".36 Czy to w panteonie śródziemnomorskim, bliskowschodnim czy hinduistycznym zawsze pokazuje ona jakby dwa oblicza, obok istoty życie dającej i życie chroniącej kryje się w niej istota wojownicza, okrutna, niszcząca — takie 38 cechy pojawią się również w postaci Maryi. „Płodna matka" przeistacza się w „matkę straszliwą", zwłaszcza u Asyryjczyków, ale także w Sparcie, gdzie przeobraża się w boginię wojny, u Hindusów zaś w „ciemny, wszystko pochłaniający czas, przystrojoną wieńcem z kości panią miejsca czaszek"37. „Głowy twych właśnie zabitych synów wiszą u twej szyi jak ozdobny łańcuch" — opiewa boginię hinduski poeta. „Twa postać jest tak piękna jak chmury deszczowe, twe stopy pełne krwi."38 Dwoistość ta jest odbiciem naturalnego biegu życia, a przede wszystkim jego sił sprawczych. Bo choć niszczy, to przecież tworzy na nowo; gdzie niesie śmierć, tam również powołuje do życia. Noc i dzień, narodziny i śmierć, powstawanie i zanikanie, trudy życia i jego radości pochodzą z tego samego źródła: z łona Wielkiej Matki wychodzą wszelkie istoty i do niego wracają. Narodziny męskiego boga Tak jak w młodszej epoce kamienia obok dominujących dotychczas żeńskich idoli płodności, obok „pramatek" coraz częściej pojawiają się demony falliczne, tak wraz ze zmianą sytuacji społecznej w rolnictwie obok bogini matki staje bóg męski, a fakt ten w znacznej mierze wynika ze stale rosnącego znaczenia mężczyzny, z wymogów hodowli bydła i kultury pługa. Jako opiekun bydła i pługa, mężczyzna stopniowo zdobywa pozycję równorzędną wobec sadzącej i zbierającej kobiety, zwłaszcza że z biegiem czasu rośnie również świadomość jego funkcji rozrodczej.39 I właśnie ta ścisła współpraca ekonomiczna, jak też kształtujące się chłopskie poczucie wspólnoty rodzinnej, świadomość funkcji rodzicielskich, zyskują obecnie swój odpowiednik w świecie bogów. Pojawia się coraz więcej bóstw męskich; początkowo są one jeszcze często podporządkowane bóstwom kobiecym — jako synowie lub kochankowie, ale stopniowo usamodzielniają się, by wreszcie w kulturach patriarchalnych zdobyć pozycję dominującą. Wielka Matka zostaje zdetronizowana, sprowadzona do roli podległej, później stanie się boginią świata podziemnego — co także do pewnego stopnia symbolizuje jej nową, podrzędną pozycję. Równie niekorzystnie zmienia się sytuacja kobiety i matki, jej rola jako rodzicielki zostaje pomniejszona, rośnie natomiast pozycja mężczyzny — ojca. Symbolem potencji i witalności staje się wyłącznie fallus. W „Eumenidach" Ajschylosa Apollo głosi: „Matka nie daje dziecku życia, jak się to powiada. Ona karmi młody zarodek. Życie płodzi ojciec."40 Niewątpliwie należy jednak podkreślić, że bóstwo męskie pojawia się w historii religii stosunkowo późno i początkowo czerpie swą godność 39 jedynie z faktu bycia synem bogini matki.41 Dziecko matki

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!