Diaz Junot - Topiel

Szczegóły
Tytuł Diaz Junot - Topiel
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Diaz Junot - Topiel PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Diaz Junot - Topiel PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Diaz Junot - Topiel - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytuł: "Topiel" autor: Junot Diaz tłumaczył: Krzysztof Schreyer tekst wklepał: Frańcziszek Kwiatkowski Warszawa: Prószyński i Spółka, 1998 * * * Słowo wstępne Topiel jest zbiorem dziesięciu opowiadań, ukazujących dramatyczną egzystencję Latynosów z Republiki Dominikańskiej zarówno w nękanej biedą ojczyźnie, jak i w środowisku imigrantów w amerykańskim stanie New Jersey. Klasyczne tematy - miłość, walka z nędzą, wyobcowanie, cierpienie, zdrada, przemoc - zyskują w tej prozie zupełnie nowy wymiar dzięki specyficznemu kontekstowi oraz znakomitemu słuchowi literackiemu autora. Umiejętność łączenia dziennikarskiej precyzji w przedstawianiu realnego świata z poetycką wrażliwością to wielka zaleta u pisarza. Diaz niemal na każdej stronie swojego świetnego, w pełni przekonującego debiutu dowodzi, że tę umiejętność posiada. Tłumacz serdecznie dziękuje Roderickowi Murrayowi za cenną pomoc. Para mi comadre Nicole Aragi Już fakt, że piszę do ciebie po angielsku, fałszuje to, co chciałbym ci powiedzieć. Zastanawiam się, jak ci wytłumaczyć, że nie należę do angielskiego, chociaż do innego języka też nie należę. Gustavo Perez Firmat Spis treści 1 Izrael...2 2 Fiesta 1980...9 3 Aurora...17 4 Aguantando...25 5 Topiel...33 6 Jej chłopak...40 7 Edison, New Jersey...43 8 Jak się spotykać z dziewczyną czekoladową, czarną, białą i mieszaną...51 9 Bez Twarzy...54 10 Negocjos...57 Słowniczek...76 * * * Izrael 1 Szliśmy właśnie do colmado po piwo dla mojego tio, kiedy Rafa stanął w bezruchu i przechylił głowę, jakby nasłuchując wiadomości, której ja nie potrafiłem usłyszeć, czegoś nadawanego z daleka. Byliśmy blisko colmado; można było słyszeć muzykę i daleki gwar podpitych głosów. Tego lata ja miałem lat dziewięć, ale mój brat miał dwanaście, i to właśnie on chciał zobaczyć Izraela, to właśnie on spojrzał w kierunku Barbacoa i powiedział: Powinniśmy temu dzieciakowi złożyć wizytę. 2 Mama każdego lata wyprawiała mnie i Rafę na campo. Pracowała całymi godzinami w fabryce czekolady i nie miała ani czasu, ani energii, by doglądać nas w czasie kiedy nie było szkoły. Rafa i ja zatrzymywaliśmy się z naszymi Tifos tuż za Ocoa w małym drewnianym domku, krzewy różane błyszczały wokół podwórza jak punkty na kompasie, a drzewa mangowe rozpościerały zasłony głębokiego cienia, w którym mogliśmy odpoczywać i grać w domino, ale campo było niczym w porównaniu z naszym barrio w Santo Domingo. W campo nie było nic do roboty i nikogo do odwiedzin. Nie było telewizji ani elektryczności, i Rafa, który był starszy i oczekiwał czegoś więcej, budził się każdego rana zirytowany i niezadowolony. Stał w patio w krótkich spodenkach i patrzył na góry, na mgły zbierające się jak woda, na drzewa, które lśniły wyżej niby płomienie. To wszystko gówno, powiedział. Gorzej niż gówno, dodałem. Taak, powiedział, kiedy wrócę do domu, będę szalał, chinga wszystkie dziewczyny moje, a potem chinga dziewczyny innych. I nie przestanę tańczyć. Będę jak ci faceci z książek rekordów, co to tańczą bez przerwy cztery albo pięć dni. Tio Miguel miał dla nas różne prace (rąbaliśmy głównie drzewo do wędzarni i przynosiliśmy wodę z rzeki), ale skończyć z tym było tak łatwo, jak zrzucić koszule, a reszta dnia biła nam w twarz. Chwytaliśmy jaivas w strumieniach i godzinami maszerowaliśmy przez dolinę, aby ujrzeć dziewczyny, których tam nigdy nie było, zastawialiśmy pułapki na jurones, których nigdy nie udało nam się złapać, i hartowaliśmy nasze koguty wiadrami zimnej wody. Pracowaliśmy ciężko nad wynajdywaniem sobie zajęć. Ja nie miałem nic przeciwko tym letnim miesiącom i nie zapominałem o nich tak jak Rafa. Tam, w Stolicy, Rafa miał swych przyjaciół, bandę tigueres, którzy lubili dołożyć sąsiadom i bazgrali chocha i toto na murach i na krawężnikach. Będąc z powrotem w Stolicy, odzywał się do mnie rzadko, z wyjątkiem: Zamknij się, pendejo. O ile, oczywiście, nie szalał, bo wtedy zwykł obsypywać mnie stekiem docinków. Większość dotyczyła mojej cery, włosów, wielkości warg. To Haitańczyk, mawiał do swoich kumpli. Hej, seńor Haitańczyk, mama znalazła cię na granicy i wzięła tylko z litości. Jeśli byłem dość głupi, by mu się odciąć, o włosach, które mu rosną na karku, albo o tym jak to koniuszek jego proga obrzmiał do wielkości cytryny, potrafił wytłuc ze mnie ducha, i wtedy musiałem uciekać daleko, jak tylko się dało. W Stolicy Rafa i ja biliśmy się tak często, że sąsiedzi chwytali kije od szczotek, by je łamać na naszych grzbietach, ale na campo tak nie było. Na campo byliśmy przyjaciółmi. Tego roku, kiedy miałem dziewięć lat, Rafa spędzał całe popołudnia, opowiadając o tym, jakie to poznaje chica - co nie znaczy, że dziewczyny z campo dają dupy tak jak dziewczyny w Stolicy, ale, opowiadał mi, całowanie ich było prawie tym samym. Brał dziewczęta z campo na tamę, aby popływać, a jeśli miał szczęście, to pozwalały mu włożyć sobie do ust albo w tyłek. Robił to w ten sposób z La Muda prawie przez miesiąc, póki rodzice dziewczyny nie dowiedzieli się o tym i nie zakazali jej raz na zawsze wychodzenia z domu. Wychodząc na spotkanie z tymi dziewczętami, zawsze zakładał to samo, a więc koszulę i spodnie, które ojciec przysłał mu ostatnio ze Stanów na Gwiazdkę. Zawsze szedłem za Rafą, próbując go uprosić, aby mi pozwolił iść z sobą. Idź do domu, mówił. Wrócę za parę godzin. Odprowadzę cię. Nie potrzebuję twojego odprowadzania. Tylko na mnie czekaj. Jeśli szedłem nadal, dawał mi kuksańca w ramię i szedł dalej, aż pozostawał po nim tylko kolor koszuli, wypełniający przestrzeń między liśćmi. Coś we mnie opadało jak żagiel. Wykrzykiwałem jego imię, lecz on przyspieszał, pozostawiając za sobą drżące paprocie, gałązki i szypułki kwiatów. Później, kiedy leżąc w łóżkach, słuchaliśmy szczurów na cynkowym dachu, opowiadał mi o tym, co zdziałał. Słuchałem o teta chocha i leche, a on opowiadał, nie patrząc na mnie. Była jakaś dziewczyna, którą chciał odwiedzić, pół]-Haitanka, ale w końcu wylądował z jej siostrą. Inna wierzyła, że nie zajdzie w ciążę, jeśli zaraz po tym napije się coca-coli. Inna była w ciąży i wszystko miała w nosie. Ręce trzymał pod głową, a nogi miał skrzyżowane w kostkach. Był przystojny i mówił kącikiem ust. Byłem za młody, aby zrozumieć większość z tego, o czym mówił, ale mimo to słuchałem go, na wypadek gdyby to miało okazać się dla mnie pożyteczne w przyszłości. 3 Izrael to była inna historia. Nawet ludzie po tej stronie Ocoa słyszeli o nim, o tym, jak gdy był niemowlęciem, świnia wyżarła mu twarz, obrała ją ze skóry jak pomarańczę. Był kimś, o kim się opowiadało, imieniem, które wywoływało u dzieci płacz, gorszym niż el Cuco lub la Vieja Calusa. Po raz pierwszy zobaczyłem Izraela rok temu, zaraz potem jak ukończono tamy. Obijałem się właśnie po mieście, kiedy z nieba ześlizgnął się jednośmigłowy samolot. Drzwi w kadłubie otworzyły się i jakiś mężczyzna zaczął wykopywać długie pakunki, które przy pierwszym podmuchu wiatru rozrywały się w tysiące ulotek. Zniżały się powoli jak wielkie motyle i były to plakaty, ale nie polityków, lecz zapaśników, i właśnie wtedy my, dzieciaki, zaczęliśmy do siebie wykrzykiwać. Samoloty zwykle zaopatrywały tylko Ocoa, ale jeśli było więcej dodruków, okoliczne miasta też dostawały ulotki, zwłaszcza kiedy mecz lub wybory należały do tych wielkich. Papiery przylegały do drzew całymi tygodniami. Wypatrzyłem Izraela w jakiejś alejce, jak nachylał się nad plikiem ulotek, który nie rozwiązał się z cienkiego sznureczka. Izrael miał na twarzy swoją maskę. Co robisz? - spytałem. A ty myślisz, że co? Podniósł plik i uciekł ode mnie alejką. Niektórzy chłopcy dostrzegli go i wyjąc, pognali za nim, ale, cońo, on potrafił biegać! To jest Izrael! - powiedzieli mi. Jest wstrętny. I ma tu kuzyna, jego też nie lubimy. A na widok jego twarzy dostałbyś mdłości! Później, kiedy przyszliśmy do domu, a mój brat podniósł się i usiadł w łóżku, zapytałem: Czy udało ci się zajrzeć mu pod maskę? Właściwie nie. To jest coś, co powinniśmy sprawdzić. Słyszałem, że nie wygląda to ładnie. Poprzedniej nocy mój brat nie mógł spać. Tak wierzgał w moskitierę, że słyszałem, jak się siatka rozrywa. Mój Tio perorował do kumpli na podwórzu. Jeden z jego kogutów odniósł duże zwycięstwo poprzedniego dnia i Tio myślał o zabraniu go do Stolicy. Tutejsi ludzie robią zakłady, które są nic niewarte, mówił. Przeciętny campesino robi duży zakład wtedy, kiedy czuje się szczęśliwy, a ilu z nich czuje się szczęśliwymi? Właśnie ty teraz czujesz się szczęśliwy. Masz cholerną rację. Właśnie dlatego muszę sobie znaleźć takich, co potrafią sporo wydać. Zastanawiam się, ile Izrael stracił ze swojej twarzy, powiedział Rafa. Ma oczy. To dużo, zapewnił mnie. Mógłbyś pomyśleć, że oczy to pierwsza rzecz, na którą rzuci się świnia. Oczy są miękkie. I słone. Skąd wiesz? Polizałem, odpowiedział. Może więc jego uszy. I nos. Wszystko, co wystaje. Każdy miał inny pogląd na temat tego uszkodzenia. Tio powiedział, że nie jest takie okropne, ale ojciec Izraela był bardzo wrażliwy na szyderstwa z najstarszego syna, co wyjaśnia sprawę maski. Tio powiedział, że gdybyśmy spojrzeli mu w twarz, bylibyśmy smutni do końca życia. Dlatego matka tego biednego chłopca spędza całe dnie w kościele. Nigdy nie byłem smutny dłużej niż przez kilka godzin, więc myśl, że to uczucie mogłoby trwać przez całe życie, przeraziła mnie piekielnie. Mój brat szczypał mnie w twarz przez całą noc, jakbym był owocem mango. Policzki, powiedział. I podbródek. Ale czoło jest znacznie twardsze. Skóra jest tu obcisła. All right, powiedziałem. Tak. Następnego dnia rano, kiedy piały koguty, Rafa wylał zawartość ponchem w zielska i zabrał nasze buty z patio, uważając by nie nastąpić na kupki ziaren kakaowych, które Tia wysypała do suszenia. Rafa wszedł do wędzarni i wynurzył się z niej ze swoim nożem i dwiema pomarańczami. Obrał je i jedną wręczył mnie. Kiedy usłyszeliśmy, jak Tia kaszle w domu, ruszyliśmy w drogę. Wciąż spodziewałem się, że Rafa odeśle mnie do domu, więc im dłużej szedł bez słowa, tym bardziej byłem podekscytowany. Dwukrotnie zakryłem sobie usta rękami, by nie wybuchnąć śmiechem. Poruszaliśmy się wolno, chwytając się sadzonek i słupków płotu, aby uchronić się przed stoczeniem z nierównego, pokrytego jeżynami zbocza. Z pól, które spłonęły zeszłej nocy, unosił się dym, a drzewa, które nie rozpadły się ani nie zwaliły, stały w czarnym popiele jak włócznie. U stóp wzgórza podążaliśmy drogą, która miała nas doprowadzić do Ocoa. Ja niosłem dwie puste butelki po coca-coli, które Tio ukrył w kojcu dla kurczaków. Przyłączyliśmy się do dwóch kobiet, naszych sąsiadek, które przystanęły przy colmado w drodze na mszę. Postawiłem butelki na ladzie. Chicho zwinął wczorajszy "El Nacional". Kiedy postawił świeże cole przy pustych, powiedziałem: Chcemy zwrotu za butelki. Chicho oparł łokcie na ladzie i przyjrzał mi się. Rzeczywiście chcesz to zrobić? Tak, odpowiedziałem. Lepiej żebyś oddał te pieniądze swojemu tio, powiedział. Wpatrywałem się w pastelitos i chicharrón, które trzymał pod szkłem popstrzonym przez muchy. Przyklepał monety o ladę. Ja się w to nie mieszam, powiedział. Twoja sprawa, co robisz z tymi pieniędzmi. Ja jestem tylko biznesmenem. Ile nam z tego potrzeba? - spytałem Rafę. Wszystko. Nie możemy kupić czegoś do jedzenia? Zachowaj to na picie. Później będziesz naprawdę spragniony. Może powinniśmy coś zjeść. Nie bądź głupi. A gdybym tak kupił nam trochę gumy do żucia? Daj mi te pieniądze, powiedział. OK, odpowiedziałem. Ja tylko pytałem. Nareszcie przystanek. Rafa z roztargnieniem spoglądał na drogę, znałem ten wyraz jego twarzy lepiej niż ktokolwiek inny. Coś knuł. Raz po raz zerkał na dwie kobiety, które rozmawiały głośno, z ramionami skrzyżowanymi na wielkich piersiach. Kiedy pierwszy autobus zatrzymał się z dygotem, a kobiety zaczęły wysiadać, Rafa wpatrywał się w ich pośladki pyszniące się pod sukienkami. Cobrador wychylił się z drzwi i powiedział: No? A Rafa powiedział: Zamknij, łysoniu. Na co czekasz? - spytałem. Ten miał klimatyzację. Chcę mieć młodszego cobradora, odpowiedział Rafa, wciąż spoglądając na drogę. Poszedłem do lady i zabębniłem palcami po szklanej skrzynce. Chicho wręczył mi pastelito, a ja po włożeniu go do kieszeni wcisnąłem mu monetę. Biznes jest biznes, obwieścił Chicho, ale mój brat nie raczył spojrzeć. Zatrzymywał następny autobus. Idź do tyłu, powiedział Rafa. Sam zaparł się w głównym wejściu, z palcami nóg w powietrzu, obejmując rękami górną krawędź drzwi. Stał obok cobradora, który był od niego o rok lub dwa młodszy. Chłopak starał się posadzić Rafę na siedzeniu, ale Rafa potrząsnął głową z tym swoim - nic z tego - uśmiechem, i zanim doszło do sprzeczki, kierowca wrzucił bieg, podkręcając jednocześnie radio. "La chica de la novela" utrzymywała się wciąż na listach przebojów. Czy to do pomyślenia? - powiedział siedzący przy mnie mężczyzna. Grają to vaina setki razy dziennie. Usiadłem sztywno na swoim siedzeniu, ale pastelito już zdążyło pozostawić tłustą plamę na moich spodniach. Cońo, zakląłem. Wydobyłem pastelito i skończyłem czterema kęsami. Rafa nie patrzył. Za każdym razem, kiedy autobus się zatrzymywał, zeskakiwał i pomagał ludziom wnieść bagaże. Kiedy miejsca w rzędzie się zapełniały, dla następnej osoby otwierał składane siedzenie pośrodku. Cobrador, chudy chłopak z afro, starał się mu dorównać, a kierowca był zbyt zajęty swoim radiem, aby dostrzec, co się dzieje. Dwie osoby zapłaciły Rafie - a on wszystko oddał cobradorowi, który zajęty był wydawaniem drobnych. Musisz się wystrzegać takich plam, powiedział mężczyzna siedzący obok mnie. Miał duże zęby i na głowie czystą fedorę. Na ramionach rysowały mu się węzły muskułów. Te rzeczy są zbyt tłuste, odpowiedziałem. Pozwól, że ci pomogę. Napluł na palce i zaczął pocierać plamę, podszczypując zarazem przez materiał szortów koniuszek mojego piega. Uśmiechał się. Odepchnąłem go na jego siedzenie. Rozejrzał się, czy nikt tego nie zauważył. Ty pato, odezwałem się. Mężczyzna dalej się uśmiechał. Ty obwisły, cmokający pinga pato, powiedziałem. Mężczyzna ścisnął mój biceps, cicho i mocno, tak, jak to robili moi przyjaciele, kiedy podchodzili mnie w kościele. Zapiszczałem. Powinieneś uważać na to co mówisz, powiedział... Wstałem i przedostałem się do drzwi. Rafa poklepał w dach, a kiedy kierowca zwolnił, cobrador powiedział: Wy dwaj nie płaciliście. Oczywiście, że zapłaciliśmy, powiedział Rafa, spychając mnie na zakurzoną drogę. Dałem ci pieniądze za tamtych dwóch ludzi i dałem ci też naszą zapłatę za drogę. Mówił to znużonym głosem, jakby bez przerwy musiał wracać do tej dyskusji. Nie, nie zapłaciłeś. Zapłaciłem, ty skurwielu. Dostałeś naszą zapłatę. Przelicz i przekonaj się. Nawet nie będę próbował. Cobrador położył rękę na ramieniu Rafy, ale Rafa strząsnął ją. Powiedz swojemu chłopakowi, aby nauczył się liczyć, wykrzyknął do kierowcy. Przebiegliśmy przez drogę i zeszliśmy w pole guineo, cobrador krzyczał za nami i staliśmy w polu, dopóki nie usłyszeliśmy, jak kierowca mówi: Daj sobie z nimi spokój. Rafa zdjął koszulę i wachlował się nią, i właśnie wtedy zacząłem płakać. Patrzył przez chwilę. Jesteś mięczak, powiedział. Przepraszam. Co się u diabła z tobą dzieje? Nie zrobiliśmy nic złego. Zaraz będę OK. Otarłem przedramieniem nos. Rozejrzał się wokół, przyswajając topografię terenu. Jeśli nie przestaniesz płakać, zostawię cię. Ruszył w kierunku chałupy, rdzawej w słońcu. Patrzyłem, jak znika. Z chałupy słychać było głosy, bardzo wyraźne. Kolumny mrówek znalazły u moich stóp stos obranych z mięsa kurzych kości i pracowicie transportowały rozpadający się szpik. Mógłbym iść do domu, co zwykle robiłem, kiedy Rafa się wygłupiał, ale byliśmy daleko - osiem, dziewięć mil. Dopadłem go za chałupą. Szliśmy tak około mili, głowę miałem zimną i pustą. W porządku? Tak, odpowiedziałem. Zawsze będziesz takim mięczakiem? Nie uniósłbym głowy, nawet gdyby sam Bóg ukazał się na niebie i nasiusiał na nas. Rafa splunął. Musisz się wziąć w garść. Płakać cały czas! Czy myślisz, że nasz Papi płacze? Myślisz, że w ciągu ostatnich sześciu lat to właśnie robił? Odwrócił się ode mnie. Jego stopy przedzierały się przez zielsko, łamiąc łodygi. Rafa zatrzymał ucznia w niebiesko-brązowym mundurku, a ten pokazał, jaką mamy iść drogą. Potem rozmawiał z młodą matką, której niemowlę kasłało sucho jak górnik. To jeszcze trochę dalej, powiedziała, a kiedy on się uśmiechnął, popatrzyła w drugą stronę. Zaszliśmy za daleko i farmer z maczetą pokazał nam najłatwiejszą drogę powrotną. Rafa zatrzymał się, kiedy zobaczył stojącego na środku pola Izraela, który puszczał latawca i mimo że trzymał sznurek, zdawał się nie mieć połączenia z odległym, czarnym klinem, łopoczącym tam i z powrotem na niebie. Teraz zaczynamy, powiedział Rafa. Czułem się nieswojo. Co niby mieliśmy u diabła robić? Bądź blisko przy mnie, powiedział. I przygotuj się do ucieczki. Oddał mi swój nóż i pognał w kierunku pola. 4 Poprzedniego lata cisnąłem w Izraela kamieniem, a po tym, jak odbił się od jego grzbietu, poznałem, że trafiłem w łopatkę. Udało ci się! Cholera, ale ci się udało! - krzyczeli chłopcy. Uciekał przed nami, zgięty z bólu, jeden z chłopców prawie go pochwycił, ale on odzyskał siły i wyrwał się. Jest szybki jak mangusta, powiedział ktoś, ale, prawdę mówiąc, był jeszcze szybszy. Zaśmialiśmy się i powróciliśmy do swojego baseballu i zapomnieliśmy o nim, póki znów nie przyszedł do miasta, a wtedy rzucaliśmy wszystko i ścigaliśmy go. Pokaż nam twarz, krzyczeliśmy. Daj nam ją zobaczyć, tylko raz. 5 Był wyższy od nas o stopę i wyglądało, że przytył na tym superziarnie, którym farmerzy wokół Ocoa karmili swój inwentarz - nowy produkt, nie dający spokoju mojemu Tio, który wstawał w nocy, mrucząc zazdrośnie: Proxyl Feed 9, Proxyl Feed 9. Izrael miał sandały ze sztywnej skóry i amerykańskie ubranie. Spojrzałem na Rafę, ale mój brat sprawiał wrażenie nieporuszonego. Słuchaj, powiedział Rafa. Mój hermanito nie czuje się najlepiej. Możesz nam pokazać, gdzie jest colmado? Chcę dostać coś do picia dla niego. Dalej przy drodze jest kran, powiedział Izrael. Jego głos brzmiał dziwnie, jakby miał usta pełne śliny. Maska była uszyta ręcznie z cienkiego niebieskiego jedwabiu i nie można było nie zauważyć bliznowatej tkanki otaczającej lewe oko - czerwonego, woskowatego obwarzanka - i śliny ściekającej na szyję. My nie jesteśmy stąd. Nie możemy pić tej wody. Izrael podkręcił sznurek. Latawiec zakołował, ale on wyprostował go jednym szarpnięciem. Nieźle, powiedziałem. Nie możemy pić tutejszej wody. Zabiłaby nas. A on już teraz ma nudności. Uśmiechnąłem się i spróbowałem udawać, że mnie mdli, co nie było zbyt trudne. Byłem pokryty kurzem, widziałem, jak Izrael szacuje nas wzrokiem. Tutejsza woda jest chyba lepsza niż tam, w górach, powiedział. Pomóż nam wyjść, powiedział Rafa niskim głosem. Izrael pokazał ścieżkę. Idźcie prosto tędy, a znajdziecie colmado. Jesteś pewien? Mieszkam tu całe życie. Słyszałem, jak plastikowy latawiec, szybko ściągany sznurkiem, łopocze na wietrze. Rafa obruszył się i zaczął odchodzić. Zatoczyliśmy długie koło, a do tego czasu Izrael miał już latawiec w ręku; nie był to miejscowy, ręczny produkt. Zrobiony był zagranicą. Nie mogliśmy znaleźć, powiedział Rafa. Tacy jesteście głupi? Skąd go masz? - spytałem. Nueva York, odpowiedział. Od ojca. O cholera! Nasz ojciec też tam jest! - wykrzyknąłem. Spojrzałem na Rafę, który natychmiast zachmurzył się. Ojciec przysyłał nam tylko listy, a tylko czasem koszulę albo parę dżinsów na Gwiazdkę. Po kiego diabła nosisz w ogóle tę maskę? - spytał Rafa. Jestem chory, powiedział Izrael. Musi być w niej nieźle gorąco. Nie mnie. Nie zdejmiesz jej? Nie, dopóki nie wydobrzeję. Wkrótce będę miał operację. Lepiej uważaj, powiedział Rafa. Ci doktorzy zabiją cię szybciej niż guardia. To są doktorzy amerykańscy. Kłamiesz, zachichotał Rafa. Byłem u nich ostatniej wiosny. Chcą, abym przyjechał w przyszłym roku. Okłamują cię. Na pewno tylko się nad tobą litują. Chcecie, czy nie chcecie, abym wam pokazał, gdzie jest colmado? Jasne, że chcemy. Idźcie za mną, powiedział, wycierając ślinę z szyi. W colmado, kiedy Rafa kupował dla mnie colę, stanął osobno. Właściciel grał w domino z dostawcą piwa i nie chciało mu się nawet podnieść oczu, chociaż uniósł rękę, pozdrawiając Izraela. Wyglądał nędznie, jak wszyscy właściciele colmado, jakich dotychczas spotkałem. Idąc z powrotem do drogi, oddałem Rafie butelkę, aby ją dopił, i zrównałem się z Izraelem, który szedł przed nami. Zajmujesz się wciąż wrestlingiem? - spytałem. Odwrócił się do mnie i coś zafalowało pod maską. Skąd o tym wiesz? Słyszałem. Czy w Stanach mają wrestling? Mam nadzieję. Jesteś zapaśnikiem? Jestem świetnym zapaśnikiem. Prawie że walczyłem w Stolicy. Brat zaśmiał się i pociągnął z butelki. Chcesz spróbować, pendejo? Nie teraz. No, myślę. Klepnąłem go lekko w ramię. Samoloty niczego w tym roku nie zrzucały. Jest jeszcze za wcześnie. Zacznie się pierwszej niedzieli sierpnia. Skąd o tym wiesz? Jestem z tej okolicy, powiedział. Maska drgnęła. Nagle uświadomiłem sobie, że się śmieje, a wtedy mój brat objął go ramieniem i walnął butelką w czubek głowy. Rozprysła się, grube dno odleciało, wirując jak szalone szkiełko okularów, a ja powiedziałem: O, cholerne pieprzone gówno. Izrael potknął się i wpadł na tkwiący w poboczu słupek ogrodzenia. Szkło poszarpało maskę. Przekręcił się w moim kierunku, następnie padł na brzuch. Rafa kopał go w bok. Izrael zdawał się tego nie zauważać. Ręce oparł płasko na piasku i próbował się podnieść. Obróćmy go na plecy, powiedział mój brat, i zrobiliśmy to, pchając jak szaleńcy. Rafa zdjął i odrzucił maskę, która wirując, poleciała na trawę. Lewe ucho było gruzłem i przez dziurę w policzku można było zobaczyć żyłowaty kawałek języka. Nie miał warg. Czoło miał cofnięte, oczy białe, a kąciki ust przesunięte aż do szyi. Był niemowlęciem, kiedy świnia weszła do mieszkania. Rana wyglądała na starą, ale ja mimo to odskoczyłem i powiedziałem: Rafa, chodźmy! Rafa kucnął i dwoma palcami obracał z boku na bok twarz Izraela. 6 Wróciliśmy do colmado, gdzie właściciel i dostawca piwa teraz się kłócili, a domino grzechotało im w rękawach. Szliśmy dalej, a po godzinie, może dwóch, zobaczyliśmy autobus. Wsiedliśmy i poszliśmy od razu na tył. Rafa skrzyżował ramiona i przyglądał się polom, uciekającym przydrożnym chałupom, kurzowi, dymowi i ludziom, niemal skamieniałym od naszej szybkości. Izrael będzie OK, odezwałem się. Nie stawiaj na to. Naprawią go. Mięsień między szczęką i uchem Rafy zadrżał. Juniorze, powiedział zmęczonym głosem. Gówno mu zrobią. Skąd wiesz? Wiem, powiedział. Położyłem nogi na oparciu siedzenia przed sobą, potrącając starszą panią, która odwróciła się i spojrzała na mnie. Miała na głowie baseballową czapkę, i jedno oko pokryte bielmem. Autobus jechał do Ocoa, nie w kierunku domu. Rafa zasygnalizował stop. Przygotuj się do ucieczki, wyszeptał. OK, odpowiedziałem. * * * Fiesta 1980 Młodszej siostrze Mami, mojej ciotce Irmie, udało się w końcu w tym roku osiąść w Stanach Zjednoczonych. Ona i mój wuj Miguel dostali mieszkanie w Bronksie, na Grand Concourse, i wszyscy postanowili, że należy zrobić przyjęcie. Właściwie postanowił to mój stary, ale wszyscy - to znaczy Mami, tia Irma, rio Miguel i ich sąsiedzi - uznali, że jest to bombowy pomysł. W dniu przyjęcia Papi przyszedł z pracy około szóstej. W samą porę. Do tego czasu wszyscy byliśmy już ubrani, co było z naszej strony świetnym posunięciem. Gdyby Papi wszedł i zobaczył nas szwendających się w bieliźnie, dałby nam nieźle po tyłkach. Nie odezwał się do nikogo, nawet do mamy. Przecisnął się obok niej, podniósł rękę, kiedy próbowała mu coś powiedzieć, i ruszył wprost pod prysznic. Rafa rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, a ja mu je oddałem; obaj wiedzieliśmy, że Papi był z Portorykanką, do której chodził, i chciał szybko zmyć dowody. Mamusia wyglądała tego dnia naprawdę fajnie. Stany Zjednoczone dodały jej w końcu trochę ciała, nie była to już ta sama flaca, która przybyła tu przed trzema laty. Włosy ostrzygła krótko i nosiła tonę taniej biżuterii, która na niej wyglądała wcale nieźle. Pachniała sobą, jak wiatr między drzewami. Z perfumami zawsze czekała do ostatniej minuty, bo jak mówiła, byłoby marnotrawstwem spryskiwać się nimi za wcześnie, aby potem spryskiwać się znowu, zaraz po wejściu na przyjęcie. My, to znaczy ja, mój brat, siostrzyczka i Mami, czekaliśmy, aż Papi skończy prysznic. Mami była niespokojna w swój zwykły, beznamiętny sposób. Raz po raz poprawiała zapięcie paska. Tego rana, kiedy szykowała nas do szkoły, powiedziała, że na przyjęciu chce się dobrze bawić. Chcę tańczyć, powiedziała, ale teraz, kiedy słońce ześlizgiwało się z nieba jak ślina ze ściany, wyglądało, że pragnie, aby już było po wszystkim. Rafa także nie bardzo chciał iść na przyjęcie, a ja, ja z rodziną nie chciałem chodzić nigdzie i nigdy. Na zewnątrz, na parkingu, był mecz baseballowy i słyszeliśmy, jak nasi przyjaciele krzyczą do siebie "hej" i "ty nogo". Słyszeliśmy uderzenia piłki, która szybowała nad samochodami, i dźwięk aluminiowego kija upadającego na beton. Nie, żebyśmy, ja i Rafa, kochali baseball, po prostu lubiliśmy grać z miejscowymi chłopakami, bo biliśmy ich we wszystkim. Po okrzykach wiedzieliśmy obaj, że gra jest wyrównana, i każdy z nas mógłby przechylić szalę zwycięstwa. Rafa zmarszczył czoło, a kiedy ja również zmarszczyłem czoło, on podniósł pięść. Nie małpuj mnie, powiedział. Nie małpuj mnie, powiedziałem. Dał mi kuksańca i już miałem mu oddać, gdy Papi wkroczył do pokoju, owinięty na biodrach ręcznikiem; wyglądał na znacznie niższego, niż kiedy był ubrany. Miał kilka kosmyków włosów wokół sutków i ponury wyraz twarzy, a usta zaciśnięte, jakby oparzył się w język, czy coś w tym rodzaju. Jedli? - spytał Papi. Mami skinęła głową. Przygotowałam coś dla ciebie. Nie pozwoliłaś im jeść? Ay, Dios mio, powiedziała i opuściła ręce. Ay, Dios mio ma rację, powiedział Papi. Zawsze przed wyjazdem autem miałem nic nie jeść, ale tym razem, kiedy Mami podała na obiad ryż, fasolę i słodkie platanos, czy trzeba zgadywać, kto pierwszy wyczyścił talerz? Nie można było o to obwiniać Mami, była bardzo zajęta gotowaniem, przygotowywaniem się, ubieraniem mojej siostry Madai. Powinienem jej przypomnieć, by mi nie dawała jeść, ale ja nie byłem tego rodzaju synem. Papi odwrócił się do mnie. Cońo, muchacho, dlaczego zjadłeś? Rafa zaczął cal po calu odsuwać się ode mnie. Kiedyś powiedziałem mu, że uważam go za podłe, kurze gówno, bo zawsze schodzi z drogi, kiedy Papi chce mnie bić. Skutki uboczne, powiedział Rafa. Słyszałeś kiedykolwiek o tym? Nie. Spójrz w górę. Kurze gówno czy nie, nie śmiałem na niego popatrzeć. Papi był staromodny, kiedy dostawałeś lanie, spodziewał się po tobie niepodzielnej uwagi. W oczy również nie mogłeś mu patrzeć, nie było na to zezwolenia. Najlepiej było wpatrywać się w guzik na jego brzuchu, okrągły i nieskazitelny. Papi podniósł mnie, pociągając za ucho. Jeśli zwymiotujesz... Nie zwymiotuję, wołałem, płacząc, bardziej odruchowo niż z bólu. Ya, Ramun, ya. To nie jego wina, powiedziała Mami. Od dawna wiedzieli o tym przyjęciu, i co myśleli, że jak się tam dostaniemy? Lecąc? W końcu puścił moje ucho i siadłem z powrotem. Madai była zbyt przestraszona, by otworzyć oczy. Będąc całe życie przy Papim, zrobiła się strachajłem pierwszej klasy. Kiedy tylko Papi podnosił głos, wargi zaczynały jej drżeć, jak jakiś dostrojony do niego kamerton. Rafa udawał, że wyłamuje sobie palce, a kiedy go pchnąłem, posłał mi spojrzenie mówiące: Nie zaczynaj. Ale nawet ta odrobina zrozumienia sprawiła, że poczułem się lepiej. To ja byłem tym, który miał stale kłopoty z ojcem. Był to jakby narzucony mi przez Boga obowiązek, aby go wkurzać, by wszystko robić w sposób, jakiego nie znosił. Nasze zmagania nie przejmowały mnie zbytnio. Wciąż chciałem, aby mnie kochał, co nigdy nie wydawało mi się dziwne ani sprzeczne, dopóki nie nadeszły późniejsze lata, kiedy już go nie było w naszym życiu. Zanim ucho przestało piec, Papi był już ubrany. Mami przeżegnała nas wszystkich po kolei, uroczyście, jakbyśmy się wybierali na wojnę. My odpowiadaliśmy: Bendición, Mami, a ona dźgała nas palcem w pięć miejsc kardynalnych, mówiąc: Que Dios te bendiga. Tak właśnie zaczynały się wszystkie nasze podróże, słowa te zawsze szły za mną, kiedy opuszczałem dom. Nikt z nas nie rozmawiał, dopóki nie znaleźliśmy się w furgonie ojca, marki volkswagen. Nowiusieńki, cytrynowozielony, kupiony, aby imponować. Och, nam imponował, ale ja, zawsze kiedy siedziałem w tym VW, a Papi przekraczał dwadzieścia mil na godzinę, musiałem wymiotować. Nigdy przedtem nie miałem kłopotu z samochodami, ten furgon był moim przekleństwem. Mami podejrzewała o to tapicerkę. W jej umyśle rzeczy amerykańskie, różne przybory, płyn do płukania ust, śmiesznie wyglądające obicia, zdawały się zawierać jakieś wrodzone zło. Papi zawsze uważał, by mnie nigdzie nie brać volkswagenem, ale kiedy już musiał, jechałem na przednim siedzeniu mamy, aby wymiotować przez okno. Cómo te sientes? spytała mnie zza mego ramienia Mami, kiedy Papi ruszył do rogatki. Trzymała rękę u podstawy mojej szyi. Jeszcze coś o mojej Mami, jej dłonie nigdy się nie pociły. Jestem OK, odpowiedziałem, patrząc prosto przed siebie. Zdecydowanie nie chciałem wymieniać spojrzeń z ojcem. Miał takie jedno spojrzenie, ostre i dzikie, które sprawiło, że czułem się jak poobijany. Toma. Mami podała mi cztery miętówki. Trzy wyrzuciła przez okno na początku naszej podróży, jako ofiarę dla Eshu, reszta była dla mnie. Wziąłem jedną i ssałem powoli, uderzając nią o zęby językiem. Minęliśmy lotnisko Newark bez przygód. Gdyby Madai nie spała, płakałaby z powodu samolotów przelatujących tak blisko samochodów. Jak tam samopoczucie? - zapytał Papi. Dobre, odpowiedziałem. Zerknąłem do tyłu na Rafę, a on udawał, że mnie nie widzi. Tak się właśnie zachowywał, w szkole i w domu. Kiedy miałem kłopoty, nie znał mnie. Madai spała mocno, ale nawet z buzią zmarszczoną i śliniąc się, wyglądała fajnie z włoskami porozczesywanymi w kosmyczki. Odwróciłem się i skupiłem na cukierku. Papi zaczął nawet żartować, że może dzisiejszego wieczoru nie będziemy musieli szorować naszego furgonu. Zaczynał się rozluźniać i nie patrzył zbyt często na zegarek. Może myślał o tej Portorykance albo był po prostu zadowolony, że jesteśmy wszyscy razem. Nie potrafiłbym tego po nim poznać. Przy rogatce czuł się na tyle świetnie, że wysiadł z furgonu, aby szukać monet upuszczonych wokół koszyka. Zrobił to kiedyś, aby rozbawić Madai, ale teraz weszło to w zwyczaj. Samochody za nami trąbiły, wcisnąłem się w siedzenie. Rafy to nie obchodziło; szczerzył zęby i machał do samochodów za nami. Jego zadaniem było patrzeć, czy nie nadchodzą gliny. Mamusia potrząsnęła i obudziła Madai, a ta, kiedy zobaczyła, jak Papi schyla się po dwie ćwierćdolarówki, wydobyła z siebie pisk zadowolenia, który omal nie rozniósł mi głowy. Na tym zabawa się skończyła. Tuż za mostem Waszyngtona zrobiłem się miękki. Cały zapach obicia wsączył mi się do głowy, usta miałem pełne śliny. Ręka Mami stężała na moim ramieniu, a kiedy złapałem spojrzenie Papi, mówiło ono: Przenigdy. Nie zrobisz tego. Nudności w vanie dostałem po raz pierwszy, kiedy Papi wiózł mnie do biblioteki. Rafa był z nami i aż nie mógł uwierzyć, że zwymiotowałem. Byłem znany ze swojego żelaznego żołądka. Dzieciństwo w trzecim świecie potrafiło to dać. Papi był tak zmartwiony, że kiedy Rafa, najszybciej jak potrafił, podrzucił swoje książki, już jechaliśmy do domu. Mami sporządziła jeden ze swoich miodowo-cebulowych naparów i mój żołądek poczuł się lepiej. Po tygodniu znów pojechaliśmy do biblioteki, ale tym razem nie zdążyłem na czas opuścić szyby. Kiedy Papi przywiózł mnie do domu, sam wziął się do czyszczenia samochodu, a na twarzy miał wyraz askho. To była wielka sprawa, bo Papi prawie nigdy sam niczego nie czyścił. Kiedy wrócił do mieszkania, siedziałem na kanapie, czując się potwornie. To samochód, powiedział do Mami. To on wywołuje u niego chorobę. Tym razem szkoda była zupełnie mała, nic, czego Papi nie mógłby zmyć z drzwi jednym strumieniem z węża. Jednak był wkurzony; wcisnął mi palec w policzek, całkiem porządne dźgnięcie. Taki właśnie był ze swoimi karami, pełen inwencji. Wcześniej tamtego roku napisałem w szkole wypracowanie pod tytułem "Mój ojciec oprawca", ale nauczycielka kazała mi napisać inne. Myślała, że nabujałem. Resztę drogi do Bronksu jechaliśmy, milcząc. Zatrzymaliśmy się tylko raz, abym mógł wyszorować zęby. Mami przyniosła moją szczoteczkę do zębów i tubkę pasty, a kiedy wszystkie znane ludzkości marki samochodów śmigały obok, stała przy mnie, abym nie poczuł się opuszczony. Tio Miguel miał około siedmiu stóp wzrostu i włosy zaczesane do góry i na boki w pół-afro. Wziął mnie i Rafę w szerokie, miażdżące objęcia, potem ucałował Mami i na koniec posadził sobie na ramieniu Madai. Ostatnim razem widziałem Tio na lotnisku, jego pierwszego dnia w Stanach Zjednoczonych. Pamiętam, jak wydawał się zupełnie nie speszony, że jest w innym kraju. Teraz spojrzał na mnie z góry. Carajo, Junior, wyglądasz okropnie! On wymiotował, wyjaśnił mój brat. Popchnąłem Rafę. Wielkie dzięki, ty dupo wołowa. Och, powiedział, Tio się zapytał. Tio klepnął mnie po ramieniu murarską łapą. Każdemu czasem zbiera się na wymioty, powiedział. Musiałbyś mnie zobaczyć w samolocie, kiedy tu leciałem. Dios mio! Dla efektu potoczył swoimi azjatyckimi oczami. Myślałem, że wszyscy umrzemy. Każdy mógł się zorientować, że kłamie. Uśmiechnąłem się, jakbym dzięki niemu poczuł się lepiej. Chcesz, abym ci dał coś do picia? - zapytał Tio. Mamy piwo i rum. Miguel, odezwała się Mami. On jest za młody. Młody? W Santo Domingo do tego czasu już by spał z dziewczynami. Mami zacisnęła usta, co kosztowało ją trochę wysiłku. Wszedł Papi, który zaparkował furgon. Wymienił z Miguelem ten rodzaj uścisku dłoni, który moje palce mógłby zamienić w ciasto. Cońo, compa'i, cómo va todo? - powiedzieli do siebie. Wtedy wyszła Tia, w fartuszku i z chyba najdłuższymi nakładanymi paznokciami Lee-Press-On, jakie kiedykolwiek widziałem. Był taki jeden pieprzony guru w "Księdze Guinnessa", który miał dłuższe paznokcie, ale mówię wam, te były bliskie tego. Ucałowała wszystkich, powiedziała mnie i Rafie, jacy to jesteśmy guapo, Rafa jej oczywiście uwierzył, Madai powiedziała, jaka jest bella, ale kiedy doszła do ojca, trochę zesztywniała, jakby dostrzegła osę na czubku jego nosa, ale mimo wszystko go pocałowała. Mami powiedziała, abyśmy dołączyli do innych dzieci w dużym pokoju. Zaczekajcie chwilę, odezwał się Tio, chcę wam pokazać mieszkanie. Zadowolony byłem, że Tia go powstrzymała, bo z tego, co dotychczas zobaczyłem, wynikało, że umeblowanie składa się ze Współczesnej Dominikańskiej Tandety. Im mniej było do oglądania, tym lepiej. To znaczy, lubię plastykowe pokrycia kanap, ale te Tio i Tia wzięli na inne piętro. W dużym pokoju wisiała dyskotekowa kula, a sufit pokryty sztukaterią wyglądał jak stalaktytowe niebo. Wszystkie kanapy miały złote frędzle. Tia wyszła z kuchni z ludźmi, których nie znałem, a w czasie, kiedy była zajęta przedstawianiem sobie wszystkich, tylko Papi i Mami poszli na wycieczkę z przewodnikiem po czteropokojowym mieszkaniu na drugim piętrze. Ja i Rafa dołączyliśmy do dzieci w dużym pokoju. Właśnie zaczęły jeść. Byliśmy głodni, wyjaśniła jedna z dziewczynek, trzymająca w ręku pastelito. Chłopiec był o jakieś trzy lata młodszy ode mnie, ale dziewczynka, która się odezwała, Leti, była w moim wieku. Ona i jeszcze jedna dziewczynka siedziały razem na kanapie i były piekielnie ładne. Leti przedstawiła pozostałych; chłopiec to był jej brat Wilquins, a druga dziewczynka, Mari, była jej sąsiadką. Leti miała zupełnie dorosłe tetas i wiedziałem, że mój brat będzie ją podrywał. Był przewidywalny w swoich upodobaniach. Usiadł między Leti i Mari, a z tego, jak się do niego uśmiechały, wiedziałem, że radzi sobie nieźle. Żadna z dziewcząt nie obdarzyła mnie więcej niż jednym czy dwoma przelotnymi spojrzeniami, czym się nie przejmowałem. Oczywiście lubiłem dziewczęta, ale byłem zawsze zbyt wystraszony, aby z nimi rozmawiać, chyba że się kłóciliśmy albo kiedy nazywałem je stupidos, co tego roku było jednym z moich ulubionych słów. Obróciłem się do Wilquinsa i spytałem, co ciekawego można by tu robić. Mari, która miała najniższy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem, powiedziała: On nie potrafi mówić. Co to znaczy, że nie potrafi? Jest niemową. Patrzyłem z niedowierzaniem na Wilquinsa. Uśmiechał się i kiwał głową, jakby zdobył jakąś nagrodę, lub coś takiego. Czy on rozumie? - spytałem. Oczywiście, że rozumie, wtrącił Rafa. Nie jest głuchy. Wiedziałem, że Rafa powiedział to tylko po to, aby zdobyć punkt u dziewcząt. Obie skinęły głowami. Mari powiedziała swoim niskim głosem: Jest najlepszym uczniem w swojej klasie. Nieźle, jak na głuchego, pomyślałem i siadłem przy nim. Po jakichś dwóch sekundach oglądania telewizji Wilquins wyciągnął pudełko domina i zapytał mnie na migi, czy chcę zagrać. Oczywiście. Ja i on graliśmy przeciw Rafie i Leti, i dwa razy pobiliśmy ich na głowę, co wprawiło Rafę w naprawdę zły nastrój. Patrzył, jakby się chciał na mnie zamachnąć, po to tylko, aby poczuć się lepiej. Leti bez przerwy szeptała mu do ucha, że wszystko jest OK. Słyszałem, jak w kuchni rodzice wchodzą w swój zwykły styl. Papi mówił głośno i zadziornie, nie musiało się być blisko niego, aby rozumieć w czym rzecz. Ażeby usłyszeć Mami, trzeba było nastawiać uszu. Poszedłem do kuchni kilka razy - raz, aby Tio mógł pokazać, iloma bzdurami zdołałem nabić sobie głowę w ciągu ostatnich pięciu lat, innym razem po wielki jak wiadro kubek wody sodowej. Mami i Tia smażyły tostones i ostatnie pastelitos. Mami wyglądała teraz na weselszą, a widząc, jak jej ręce pracują przy naszej kolacji, można by pomyśleć, że życie spędza na wyrabianiu rzadkich i cennych rzeczy. Raz po raz trącała ciotkę i mówiła, że to świństwo, że muszą to robić przez całe swoje życie. Jak tylko Mami mnie zobaczyła, zaraz puściła oko. To oko mówiło, żebym nie zatrzymywał się długo i nie wyprowadzał starego z równowagi. Papi zbyt był zajęty dyskusją o Elvisie, by mnie zauważyć. Wtedy ktoś wspomniał Marię Montez i Papi warknął: Maria Montez? Pozwolicie, że wam powiem o Marii Montez, compa'i. Być może byłem do niego przyzwyczajony. Jego głos, potężniejszy od głosów większości dorosłych, zupełnie mnie nie niepokoił, ale pozostałe dzieciaki kręciły się niespokojnie na swoich miejscach. Wilquins chciał podkręcić dźwięk w TV, ale Rafa powiedział: Nie robiłbym tego. Jednak niemowa był twardy. Zrobił to i usiadł. Po sekundzie wszedł do pokoju ojciec Wilquinsa, w ręce miał butelkę prezydenta. Ten goguś ma chyba zmysły jak pająk czy coś w tym guście. Podkręciłeś głos? - spytał Wilquinsa, a Wilquins skinął głową. Czy to twój dom? - spytał ojciec. Wyglądało, że chce głupio spuścić lanie Wilquinsowi, ale zamiast tego przykręcił dźwięk. Widzisz, powiedział Rafa. O mało nie dostałeś w dupę. Portorykankę spotkałem tuż po tym, jak Papi nabył samochód. Brał mnie na krótkie przejażdżki, próbując mnie wyleczyć z wymiotów. W rzeczywistości nic to nie dawało, ale ja cieszyłem się na nasze przejażdżki, chociaż zawsze pod koniec byłem chory. Były to jedyne chwile, kiedy ja i Papi robiliśmy coś wspólnie. Kiedy byliśmy sami, traktował mnie dużo lepiej, jakbym był jego synem albo co. Przed każdą przejażdżką Mami żegnała mnie znakiem krzyża. Bendición, Mami, mówiłem. Całowała mnie w czoło. Que Dios te bendiga. A potem dawała mi garstkę miętówek, bo chciała, żebym był OK. Mami nie uważała, by te wycieczki wyleczyły mnie z czegokolwiek, ale pewnego razu, kiedy podniosła tę sprawę przy Papim, powiedział, aby się zamknęła, i w ogóle czy zna się cokolwiek na czymkolwiek? Ja i Papi nie rozmawialiśmy wiele. Po prostu jeździliśmy wokół osiedla. Czasem pytał: Jak tam? A ja, bez względu na to, jak się czułem, kiwałem głową. Pewnego dnia, gdzieś pod Perth Amboy, znów zrobiło mi się niedobrze. Zamiast zabrać mnie do domu, Papi pojechał w odwrotnym kierunku Industria) Avenue i po kilku minutach stanął przed jasnoniebieskim domem, którego nie potrafiłem rozpoznać. Nasuwał mi na myśl wielkanocne jajka, które malowaliśmy w szkole, a potem rzucaliśmy nimi przez okno autobusu w inne samochody. Była tu Portorykanka i pomogła mi się oczyścić. Miała suche jak papier ręce i kiedy wycierała mi pierś ręcznikiem, robiła to mocno, jakby woskowała zderzak. Była bardzo chuda, miała chmurę brązowych włosów unoszącą się nad wąską twarzą i najostrzejsze i najczarniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widzieliście. Jest świetny, powiedziała do ojca. Nie wtedy, kiedy wymiotuje, odpowiedział Papi. Jak ci na imię? - spytała. Ty jesteś Rafa? Potrząsnąłem przecząco głową. Więc to jest Junior, prawda? Skinąłem głową. To ty jesteś ten bystrzak, powiedziała, nagle zadowolona z siebie. Może chcesz zobaczyć moje książki? To nie były jej książki. Poznałem, że były to te, które ojciec zostawiał u niej w domu. Papi był pożeraczem książek i nawet kiedy wychodził, oszukując Mami, nie mógł się obejść bez jakiegoś kieszonkowego wydania. Może byś poszedł pooglądać telewizję, zasugerował Papi. Patrzał na nią, jakby była ostatnim kawałkiem kociaka na całym świecie. Mamy mnóstwo kanałów, powiedziała. Jeśli chcesz, możesz używać pilota. Poszli oboje na górę, a ja byłem zbyt przestraszony tym, co się działo, aby węszyć po kątach. Siedziałem tylko, zawstydzony, spodziewając się, że coś wielkiego i płomiennego z łoskotem spadnie mi na głowę. Przez całą godzinę oglądałem wiadomości, dopóki Papi nie zszedł i nie powiedział: Chodźmy. Po dwóch godzinach kobiety podały kolację i jak zwykle nie podziękował im nikt prócz dzieci. Pewnie to jakaś dominikańska tradycja, czy co. Było wszystko, co lubiłem, chicharrónes, smażony kurczak, tostones, sancocho, ryż, smażony ser, juka, awokado, sałatka ziemniaczana, kosmiczny kawał pernilu, nawet zakrapiana sałatka, na której mi nie zależało, ale kiedy dołączyłem do innych dzieci przy stoliku, który pełnił rolę bufetu, Papi powiedział: Och, nie, nie możesz, i wyjął mi z rąk papierowy talerz. Jego palce nie należały do delikatnych. Coś nie w porządku? - spytała Tia, wręczając mi inny talerz. Nie będzie jadł, powiedział Papi. Mami udawała, że pomaga Rafie przy pernilu. Dlaczego nie wolno mu jeść? Bo ja tak mówię. Dorośli, którzy nas nie znali, zachowywali się, jakby niczego nie słyszeli, a Tio uśmiechnął się tylko z zakłopotaniem i powiedział wszystkim, aby wzięli się do jedzenia. Wszystkie dzieci, teraz około dziesięciorga, zgromadziły się powtórnie w dużym pokoju z górami jedzenia na talerzach, a wszyscy dorośli przycupnęli w kuchni i w stołowym, gdzie radio grało loudass bachatas. Tylko ja byłem bez talerza. Papi zatrzymał mnie, zanim zdołałem przed nim uciec. Mówił cichym, miłym głosem, aby nikt nie mógł go usłyszeć. Jeśli coś zjesz, dostaniesz lanie. Entiendes? Kiwnąłem głową. A jeśli twój brat da ci coś do jedzenia, także dostanie lanie. Zaraz tutaj, na oczach wszystkich. Entiendes? Znów kiwnąłem głową. Chciałem go zabić, a on musiał to chyba wyczuć, bo lekko szturchnął mnie w głowę. Wszystkie dzieci patrzyły, jak wchodzę i siadam przed telewizorem. Co się stało twojemu ojcu? - spytała Leti. On jest diabłem, odpowiedziałem. Rafa potrząsnął głową. Nie mów przy ludziach takich bzdur. Łatwo ci być grzecznym, kiedy się opychasz, powiedziałem. Gdybym był rzygającym szczylem, też nie dostałbym nic do jedzenia. Już chciałem mu odpowiedzieć, ale skoncentrowałem się na TV. Nie zacznę. Za żadne skarby. Tak więc patrzyłem, jak Bruce Lee wbija Chucka Norrisa w grunt Koloseum, i próbowałem udawać przed sobą, że w całym domu nie ma nic do jedzenia. Uratowała mnie w końcu Tia. Weszła do dużego pokoju i powiedziała: Skoro nic nie jesz, Junior, możesz mi chociaż pomóc przynieść trochę lodu. Nie miałem ochoty, ale ona wzięła moją niechęć za coś innego. Zapytałam już o to twojego ojca. Kiedy szliśmy, trzymała mnie za rękę, Tia nie miała dzieci, ale mogłem się domyślić, że chciała je mieć. Była z rodzaju tych krewnych, co to zawsze pamiętają o twoich urodzinach, ale ty odwiedzasz ich, bo musisz. Nie minęliśmy jeszcze podestu pierwszego piętra, kiedy sięgnęła do kieszonki i podała mi jeden z trzech pastelitos, które przeszmuglowała z mieszkania. Ruszaj, powiedziała. A jak tylko wrócisz, pamiętaj, by umyć zęby. Wielkie dzięki, Tia, powiedziałem. Pastelitos nie miały szansy przetrwania. Siadła przy mnie na schodach i zapaliła papierosa. Byliśmy w dole, na pierwszym piętrze i mogliśmy nadal słyszeć muzykę, głosy dorosłych i telewizję. Tia była trochę podobna do Mami; obie były niskie i miały jasną cerę. Tia często się uśmiechała, i to je najbardziej różniło. Jak tam w domu, Junior? Co masz na myśli? Jak tam u was w mieszkaniu? Z wami, dziećmi, wszystko jest OK? Natychmiast rozpoznaję taką inkwizycję, niezależnie od tego jak gruba warstwa lukru ją pokrywa. Nic nie powiedziałem. Nie zrozumcie mnie źle, kochałem moją Tia, ale coś mi mówiło, bym trzymał zęby na kłódkę. Może była to rodzinna solidarność, może chciałem chronić Mami albo bałem się, że Papi to wykryje - przyczyn mogło być wiele. Mama czuje się dobrze? Wzruszyłem ramionami. Było dużo kłótni? Żadnych, odpowiedziałem. Dużo wzruszeń ramionami mogło być tak samo niedobre jak odpowiedź. Papi za długo pracuje. Praca. Tia wypowiedziała to jak imię kogoś, kogo się nie lubi. Ja i Rafa nie rozmawialiśmy dużo o Portorykance. Kiedy jedliśmy w jej domu kolację, bo Papi wziął nas tam kilka razy, zachowywaliśmy się, jakby nie działo się nic nadzwyczajnego. Podaj ketchup, chłopie. Bez słodyczy. Sprawa była jak dziura w podłodze w dużym pokoju, którą tak nauczyliśmy się okrążać, że czasem zapominaliśmy o jej istnieniu. Kiedy nadeszła północ, wszyscy dorośli tańczyli jak szaleni. Siedziałem przed sypialnią Tia, gdzie spała Madai, starając się nie przyciągać niczyjej uwagi. Rafa kazał mi pilnować drzwi; on i Leti także byli w środku, razem z kilkoma innymi dzieciakami, i bez wątpienia brali się do roboty. Wilquins poszedł spać po drugiej stronie korytarza, tak więc zostały mi tylko karaluchy. Kiedy zerkałem do głównego pokoju, widziałem około dwudziestu ojców i matek, wszystkich tańczących i pijących piwo. Od czasu do czasu ktoś krzyczał: Quisqueya! A wtedy wszyscy krzyczeli i tupali. Z tego co widziałem, moi rodzice bawili się dobrze. Mami i Tia spędzały dużo czasu razem, szepcząc, a ja wciąż się spodziewałem, że coś z tego wyniknie, może jakaś awantura. Jeszcze ani razu nie byłem z moją rodziną na imprezie, która nie obróciłaby się w bur