Gryciuk Patrycja - Plan
Szczegóły |
Tytuł |
Gryciuk Patrycja - Plan |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Gryciuk Patrycja - Plan PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Gryciuk Patrycja - Plan PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Gryciuk Patrycja - Plan - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Patrycja Gryciuk
PLAN
Strona 3
Dla mojego osobistego Magika, o nieuczciwie długich rzęsach i
zaraźliwym uśmiechu, który jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki nawet najgorszy dzień czy humor potrafi zmienić w
cudowną chwilę. Za jego miłość i anielską cierpliwość. Za to, że
jest.
Strona 4
„Spotkanie dwóch osobowości jest jak kontakt dwóch substancji
chemicznych: jeżeli zajdzie między nimi jakakolwiek reakcja,
obie ulegają zmianie”.
C.G. Jung
Strona 5
SPIS TREŚCI
WSTĘP
CZĘŚĆ I – ŚWIEŻOŚĆ SPOJRZENIA I
NIEOCZEKIWANA UTRATA TCHU
CZĘŚĆ II – CUDOWNA ZAMASZYSTOŚĆ I
NIEOGRANICZONA ROZPIĘTOŚĆ SKRZYDEŁ
CZĘŚĆ III – DRAMATURGIA CISZY I AKCEPTACJA
NOCY ZNIKAJĄCEJ O PORANKU
ZAKOŃCZENIE
PODZIĘKOWANIA
Strona 6
Wszystkie postaci i wydarzenia w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób żyjących jest całkowicie
przypadkowe.
Strona 7
WSTĘP
Paryż, 3 października
Dzień zapowiadał się mało atrakcyjnie. Rzut oka na
termometr pogorszył sprawę: było o wiele zimniej, niż
przypuszczałam. Późny poranek 3 października w Paryżu
mógłby być cieplejszy, a już z pewnością nie mroźny.
Tymczasem drzewa za oknem spowijał biały szron. Biały szron
na wątłych gałązkach: jedyny obraz, jaki miałam teraz przed
oczami. To dziwne, ale jakoś niczego innego nie byłam w stanie
dostrzec. Stałam przy oknie, trzymając w opuszczonej ręce
telefon, który ciągle migotał na zielono. Po drugiej stronie ktoś
czekał na moją reakcję. Ale ja nie byłam już w stanie nic
z siebie wykrztusić.
– Anno? Anno? Słyszy mnie pani? – dopytywał się męski
głos ze słuchawki.
Nie było mnie. Ani tu, ani tam, ani nigdzie indziej.
Zupełnie jakbym przestała istnieć, a cały świat razem ze mną…
Był tylko ten nieszczęsny szron na drzewach przy Champs
Élysées i cisza.
Cholerna cisza… Nie wiem, ile czasu upłynęło od porannej
rozmowy. Gdy się ocknęłam, za oknem było już ciemno i tylko
światła neonów z ulicy pulsowały lekko na ścianach salonu.
Leżałam na podłodze, ubrana w czarną sukienkę i lakierki
Chanel na wysokim, koturnowym obcasie. Nowe. Jakże
Strona 8
odpowiednie do tej chwili, pomyślałam z ironią. Leżący obok
mnie telefon nadal do mnie mrugał, tym razem na czerwono.
Mojego rozmówcy już nie było. Starałam się nie zwracać na
niego uwagi, ale on zerkał na mnie swym małym, czerwonym
światełkiem i przypominał najgorszy moment mojego życia.
3 października, rano. Myłam zęby, z zadowoleniem patrząc
na swoje odbicie w lustrze. Jego rama, jak zawsze, wzbudziła
we mnie zachwyt. Kupiliśmy je z Siergiejem w jednym
z antykwariatów na Montmartre. Było przepiękne, kryształowe,
w grubej, rzeźbionej, orzechowej oprawie. Wyplułam resztki
pasty, kiedy mój wzrok skierował się na szafkę. Leżała tam
moja torebka, a obok w nieładzie cała jej zawartość. Wczoraj
wieczorem nie mogłam znaleźć nitki do czyszczenia
i rozwiązałam problem jak każda kobieta. Nagle zdałam sobie
sprawę, jak mało mam czasu. Notes, szminka, tampony, pióro,
rachunek z restauracji – do śmieci, baterie – niepotrzebne,
komórka, chusteczki, zmywacz do lakieru, pistolet, słuchawki,
okulary, których wcześniej tak długo szukałam… Wrzuciłam
pospiesznie wszystko do środka oprócz pistoletu, który
wylądował w szufladzie łazienkowej komody. Siergieja nie ma,
więc się nie dowie. Nienawidziłam nosić broni w torebce, była
taka ciężka… Musiałam tylko pamiętać o tym, aby z powrotem
ją tam włożyć, zanim się zobaczymy, żeby znów nie prawił mi
kazań. Mój kochany, przewrażliwiony histeryk… Wychyliłam
głowę w kierunku telewizora w salonie. Znów coś mówili
o whitegreenoil. Zdjęcie Borysa pojawiło się na ekranie, kiedy
dziennikarka mówiła o kolejnych bajońskich sumach
zarobionych przez firmę. Miliardowe zyski… To przeszło nasze
najśmielsze oczekiwania. Mój genialny Siergiej… Właśnie
miałam założyć moje ulubione kolczyki w kształcie kropli
Strona 9
wody, kiedy zadzwonił telefon. Byłam już bardzo spóźniona na
spotkanie w fundacji i zawahałam się, czy odebrać. Może po
prostu go zignorować i wybiec z mieszkania? Przecież Oleg
czekał już na mnie na dole! Głupie uczucie odpowiedzialności
popchnęło mnie do podniesienia słuchawki.
– Słucham?
– Halo? Anna?
– Tak, kto mówi?
Nie rozpoznawałam tego głosu. To dziwne, tak małe grono
ludzi posiadało mój numer, że usłyszeć nieznany głos
w telefonie było czymś nietypowym.
– Anna Taredov? – zapytał spokojny, męski głos.
– Tak, to ja. Kim pan jest?
– Marcus Downey.
To nazwisko mi coś mówiło. Czyżby jeden z partnerów
biznesowych Siergieja? Ale oni nigdy nie dzwonili na telefon
stacjonarny, wszyscy wiedzieli, że mój mąż tego nie lubi. Od
takich spraw była komórka.
– Marcus Downey. Adwokat z Los Angeles – powiedział
mężczyzna.
Nagle zaschło mi w gardle. SIERGIEJ!!!
Marcusa Downeya nigdy nie poznałam osobiście. Raz
widziałam go przez ułamek sekundy na służbowym spotkaniu
z Siergiejem w Los Angeles. Mignął mi gdzieś na korytarzu. Nie
zmieniało to jednak faktu, że nagle oczywiste było, dlaczego
dzwoni. Tragicznie oczywiste. Siergiej i ja mieliśmy umowę:
adwokat zadzwoni wtedy, kiedy będzie mi miał do przekazania
jedną wiadomość. Zaczęłam się oszukiwać, że nie znam wagi tej
wiadomości, że w ogóle nie wiem, o co mu chodzi. Zanim
cokolwiek powiedział, miałam ochotę go zapytać, czy jest
pewien i czy chodzi o mnie i o tego właśnie Siergieja, a nie
Strona 10
o jakiegoś innego Siergieja Taredova, brytyjskiego miliardera,
znanego we wszystkich ważnych kręgach tego świata. Nie
mojego męża…
– Anna Taredov?
– Tak, to ja… – Mój głos brzmiał dziwnie obco.
– Czekam na panią w Los Angeles. Rezerwację lotniczą
znajdzie pani w skrzynce e-mailowej. Na lotnisku odbiorę panią
osobiście. – Spokojna, opanowana powaga.
–…
– Czy ma pani pytania?
–…
– Anno? Anno? Słyszy mnie pani?
Czas się zatrzymał. Kiedy obudziłam się ponownie, był
dzień. Siedziałam we wczorajszych ubraniach, znów na ziemi,
tym razem obok kanapy. Telefon już nie migotał, bateria
musiała się wyładować. Po omacku szukałam stolika, żeby móc
się podnieść, ale po paru minutach znalazłam go, jak leżał
przewrócony do góry nogami. Podniosłam się, upadając
niezdarnie dwa razy, i rozejrzałam się dookoła. Książki
porozrzucane po podłodze z gazetami i ubraniami, rozlana
poranna kawa, wypatroszona torebka, jakieś papiery. Totalny
nieład. Zrobiło mi się niedobrze. Kto to zrobił? Jak mogłam
niczego nie słyszeć? Czy tak ciężko spałam? Postanowiłam pójść
do łazienki. Zanurzyć twarz w zimnej wodzie, żeby wreszcie się
obudzić. Żeby przeszły mi wreszcie te ohydne mdłości!
Przedpokój i sypialnia, którą udało mi się dostrzec przez
wpółotwarte drzwi, były w podobnym stanie: wszystko
powywalane z szaf, porozwalane na podłodze.
– Co tu się dzieje? – pytałam na głos sama siebie.
W łazience nie było lepiej. Przebrnęłam przez podłogę pełną
Strona 11
rozbitych flakonów. Nie chciałam spojrzeć w lustro. Odkręciłam
szybko kran i zanurzyłam obie ręce w lodowatej wodzie. Potem
całą twarz. Potwornie chciało mi się pić. Zaczęłam łykać zimną
wodę wielkimi haustami, mało co się nie krztusząc. Po paru
minutach moja twarz była całkiem lodowata. Policzki zaczęły
szczypać niemiłosiernie. Zakręciłam kran i omijając wzrokiem
swoje lustrzane odbicie, wróciłam do salonu.
– Skup się! Wiesz, co masz robić. Opanuj się! Wszystko
będzie dobrze – mówiłam sama do siebie. Co za głupota. Nic już
nigdy nie będzie dobrze. I to jedyna rzecz, jakiej byłam teraz
pewna. Zamknęłam oczy. Biały szron już nie był jedynym
obrazem, jaki się przede mną malował. Teraz widziałam
Siergieja. Mojego Siergieja z jego uwodzicielskim uśmiechem.
To dziwne, ale moje oczy pozostawały suche. Pewnie wreszcie
nastąpił długo oczekiwany przeze mnie moment, kiedy po
prostu zabrakło mi łez.
Następny obraz przyszedł nagle, jak migawka
z telewizyjnych wiadomości: demoluję nasze paryskie
mieszkanie. Biegam w furii po salonie, pokojach, kuchni.
Wyrzucam wszystko na podłogę, miotam się między
poprzewracanymi meblami. Otworzyłam oczy. Chaos
w mieszkaniu wydał mi się jeszcze większy. Nie, to
niemożliwe… To nie ja! Jak mogłabym nie pamiętać czegoś, co
zrobiłam? Rano zadzwonił telefon, potem płakałam, aż w końcu
zasnęłam. Przebudziłam się w nocy. Znowu płacz. I teraz był
znów dzień. Nie pamiętam, żebym robiła coś innego. Ale czy to
w ogóle teraz ma jakieś znaczenie?
Marcus Downey. Los Angeles. Zaczęłam nerwowo szukać
laptopa, potykając się o porozrzucane wokół przedmioty.
Niepojętym zbiegiem okoliczności wciąż miałam na nogach
Strona 12
moje nowe szpilki Chanel. Znalazłam komputer pod stertą
czasopism naukowych, jego czasopism… Usiadłam na kanapie.
W skrzynce e-mailowej czekały na mnie cztery nowe
wiadomości. Dwie z fundacji, jedna od Majki i jedna od
amerykańskiego adwokata. W tej ostatniej był tylko numer
rezerwacji biletu, data i godzina wylotu z Paris Charles de
Gaulle. Godzina siedemnasta trzydzieści. 5 października. To za
dwa dni. Mechanicznie przejechałam kursorem myszki na
prawy, dolny róg ekranu, żeby sprawdzić godzinę. Szesnasta. 5
października. 5 października? Jak to 5 października? Przecież…
Zgubiłam się w obliczeniach. Jaki jest dziś dzień? Ile czasu
leżałam na podłodze? Co się ze mną działo? Jeżeli jest 5
października godzina szesnasta, to zostało mi półtorej godziny
do wylotu. Pewnie nie zdążę…
Strona 13
CZĘŚĆ I
Świeżość spojrzenia i nieoczekiwana utrata tchu
5 lat wcześniej
Oksford, 1 października
Obudziłam się później niż zwykle. Najwyraźniej
wczorajsza, długa i męcząca podróż autokarem i całe
zamieszanie z nią związane zadziałały dobrze na mój
niespokojny zazwyczaj sen. Wszystkiego najlepszego z okazji
urodzin, pomyślałam, przeciągając się leniwie na twardym
łóżku. Otworzyłam oczy. Odpadająca z sufitu farba nie
zostawiła mi cienia wątpliwości. Od razu wiedziałam, gdzie
jestem: Anglia, a dokładniej Oksford. Zaczynałam studia na
wydziale architektury. Wczoraj wielkość kampusu i jego
budynków przeraziła mnie, kiedy późnym wieczorem samochód
pani Miles dotarł pod główny gmach uniwersyteckiego
miasteczka i po załatwieniu kilku formalności pojechałyśmy
małą, prawie że polną drogą w kierunku internatu dla kobiet,
w którym miałam mieszkać. Nie spodziewałam się, że
w dzisiejszych czasach może jeszcze istnieć osobny akademik
dla dziewcząt i chłopców. Średniowiecze tu ciągle trwa…
Weszłyśmy do niewielkiego, starego budynku z czerwonej cegły
z dużymi, białymi oknami. Pomimo ciemności nocnych udało
mi się jeszcze dostrzec kilka drzew otaczających dom. W środku
było cicho i duszno, a spod niektórych drzwi wymykały się
Strona 14
cienkie strugi światła, prawdopodobnie nocnych lampek, które
oświecały bezsennym mieszkankom strony czytanych książek.
Pani Miles odwróciła się do mnie w połowie szerokiego
korytarza i przyłożyła sobie palec do ust, nakazując mi
milczenie, co mnie zdziwiło, bo od wyjścia z samochodu nie
wykrztusiłam z siebie ani słowa. Mój pokój znajdował się na
samym końcu. Numer dwadzieścia osiem. Wielki, długi klucz
wykonał kilka sprawnych obrotów w zamku i weszłyśmy do
ciemnego pomieszczenia, w którym, o dziwo, panował
przyjemny chłód. Zapaliłam światło. Matko boska! Jak na
wydział architektury i dekoracji wnętrz był raczej urządzony
w stylu surowego ascetyzmu. Ściany pomalowane na
bladoniebieski, najzimniejszy kolor na świecie, jedno ogromne
okno z okiennicami. Łóżko małe, pojedyncze. Wystrój ratowała
jedynie stara, drewniana szafa, takie same dwa krzesła, stolik
i brązowe biurko z małą zieloną lampką. To taka lampka jak te,
które zawsze widać na amerykańskich filmach, pomyślałam.
Małe drzwi prowadziły do łazienki z pożółkłą kabiną
prysznicową i zasłonką, na widok której przeszedł mnie dreszcz.
Od razu wyobraziłam sobie, jak podczas mycia jej lepki materiał
klei mi się do pleców. Koszmar…
– Powinnaś chyba od razu się położyć, wyglądasz na
bardzo zmęczoną. Rzeczy rozpakujesz sobie jutro. Śniadanie
jest od godziny szóstej do dziewiątej w budynku obok,
naprzeciwko wjazdu na posesję. Dobranoc. Widzimy się jutro
– powiedziała jednym tchem pani Miles i wyszła, uważając,
żeby cicho zamknąć za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku
i rozejrzałam się dokładniej po pokoju. Co za speluna! Chyba
nie tego się spodziewałam, otrzymując stypendium i pierwszą
nagrodę konkursu na Uniwersytecie we Wrocławiu, którą był
wyjazd na studia na prestiżowym Uniwersytecie Oksfordzkim.
Strona 15
Na pewno nie tego… Postanowiłam szybko się położyć i zasnąć,
żeby czasem się nie rozpłakać. Pościel była twarda i wcale nie
pachniała czystością. Spałam jednak mocno i podejrzanie
spokojnie, a ranek nie wydawał się rankiem za sprawą
zamkniętych, ciężkich, drewnianych okiennic. Spojrzałam na
zegarek. Dziewiąta dwadzieścia. O kurczę, śniadanie!
Pójście spać w ubraniu okazało się doskonałym
rozwiązaniem: w trzy sekundy wyskoczyłam z łóżka i znalazłam
się przed budynkiem internatu. Słońce przygrzewało już
bezwstydnie, a liście na drzewach połyskiwały w jego blasku.
Zaczęłam nerwowo szukać stołówki, o której mówiła wczoraj
pani Miles. Szybko znalazłam mały, parterowy budynek,
w środku którego panował leniwy nastrój i unosił się zapach
świeżo parzonej kawy. Usiadłam przy pustym stoliku w rogu
sali z kawą i dziwną bułką z rodzynkami, obserwując
wszystkich dookoła. Stołówka powoli się wyludniała, aż
zostałam w niej sama z parą innych dziewczyn, które siedziały
kilka stolików dalej i śmiejąc się głośno, kończyły śniadanie.
W pewnym momencie obie się podniosły i podeszły do mnie.
– Cześć. Jesteś nowa? – Niska blondynka o niebieskich
oczach patrzyła na mnie pogodnym wzrokiem. Wyglądała jak
jedna ze znanych amerykańskich aktorek, której nazwiska za nic
w świecie nie mogłam teraz sobie przypomnieć. Była bardzo
ładna.
– Tak. Nazywam się Anna Smith. A wy?
– odpowiedziałam, odwracając głowę w stronę, z której dobiegł
ostry hałas przewróconego przez kogoś krzesła. Jakiś chłopak
podniósł ręce do góry w geście przeprosin.
– To jest Monika Wintway, ja mam na imię Suza. Suza
Syz. Witamy na architekturze. Który rok? – zapytała blondynka,
patrząc dziwnie na moje ręce. Monika miała rude włosy
Strona 16
i piegowatą twarz z brązowymi oczami w kształcie dojrzałych
migdałów.
– Pierwszy. A wy? – ukradkiem zerknęłam na moje dłonie,
żeby sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku. Wyglądały
normalnie…
– My jesteśmy na drugim – wygłosiły równocześnie
dziewczyny, nie ukrywając dumy. Po chwilowym zastanowieniu
blondynka rzuciła nieśmiało, przygryzając swoje bladoróżowe
wargi:
– W piątek wieczorem urządzamy u mnie małą imprezę,
jak chcesz, to przyjdź, będzie parę osób z wydziału i nie tylko.
O dwudziestej w pokoju numer siedemnaście. To co?
– Dziękuję, na pewno będę – wycedziłam niepewnie, nie
mogąc uwierzyć, że właśnie zostałam zaproszona na studencką
imprezę. Pierwszą studencką imprezę w życiu! O rany!
– Super. No to na razie! – rzuciły i wyszły, chichocząc.
Dopijałam moją zimną już kawę, fantazjując o piątkowym
wieczorze, kiedy poczułam na sobie czyjś wzrok: zza
kuchennego okienka gruba kucharka patrzyła na mnie spode łba.
– Zamykamy! – wrzasnęła tonem, o który bym jej nawet
nie podejrzewała. Skinęłam grzecznie głową i z nietkniętą bułką
w ręce skierowałam się do wyjścia.
Gorący dzień sprawił, że trudno było się na czymkolwiek
skupić. Nie myślałam, że w Anglii mogą panować takie upały.
Tymczasem trawa była aż wypalona od słońca i od rana do nocy
nie było czym oddychać. Przez cały boży dzień udało mi się
tylko wypakować rzeczy z walizki, obejść kampus, zgubić się
w nim dwa razy i zjeść nieopisanie podejrzany obiad na
stołówce. Miałam wrażenie, że powoli to miejsce wypełnia się
ludźmi. Coraz więcej osób targało wielkie walizki na podwórku
przed internatem.
Strona 17
Późnym popołudniem ktoś zapukał do mych drzwi.
Wysoka i chuda brunetka w rurkach i białym podkoszulku stała
i milczała, patrząc na mnie wzrokiem osoby, do której ktoś
właśnie zapukał, a nie wzrokiem pukającego. Jej oczy były duże
i niebieskie, a włosy, długie do ramion, związane w małą kitkę.
Po dużej chwili obserwacji to jednak ona się odezwała, mówiąc
powoli i leniwie:
– Masz coś do czytania?
– Yyy… Chyba mam. Wejdź – odparłam zaskoczona
i zaprosiłam ją do środka.
– Skąd jesteś? – zapytała nieznajoma.
– Z Polski, a ty?
– Stąd, to znaczy z Leicester.
Zaczęłam rozglądać się po pokoju, próbując sobie
przypomnieć, gdzie położyłam kilka książek przywiezionych ze
sobą z domu. W końcu znalazłam je na podłodze pod biurkiem
i wysunęłam je stopą w stronę brunetki.
– Hmmm… Większość jest po polsku… – przebąknęła
z grymasem na twarzy.
– Powinny też być po angielsku – dodałam
z zakłopotaniem, jakbym musiała się usprawiedliwić, dlaczego
posiadam polskie książki. W tym momencie Angielka natrafiła
na dwa tytuły, które od razu odrzuciła.
– Nie, dzięki, to mnie nie interesuje – rzuciła w powietrze,
po czym dodała: – To na razie… – i udała się w kierunku drzwi.
Super…
– Jak się nazywasz? – zapytałam zdziwiona, kiedy już była
na korytarzu.
– Marcy Root – wymamrotała, nie odwracając się.
Marcy Root, miło było cię poznać, raczej nie zostaniemy
Strona 18
przyjaciółkami, pomyślałam i zamknęłam za nią drzwi. Ludzie
są dziwni. Ciekawe, czego ona tak naprawdę chciała? Nie
wyglądała mi na miłośniczkę literatury ani w ogóle na
miłośniczkę czegokolwiek. Usłyszałam, jak głośno zamyka
drzwi w pokoju obok. Najprawdopodobniej byłyśmy
sąsiadkami.
Wieczór ciągnął się w nieskończoność i siedziałam na
zapadniętym łóżku, słuchając muzyki i rozmyślając
o jutrzejszym dniu i rozpoczęciu roku akademickiego. Myślałam
też o moich rodzicach i o mojej przyjaciółce, Mai. Wszyscy
zostali we Wrocławiu. Moja mama, najpiękniejsza kobieta na
świecie, czuła, ciepła, pełna gracji, energii i odważna. Polka.
Mój ojciec, zabawny, wysoki i zaczytany. Zakochany w mojej
mamie, najmniej angielski Anglik, jakiego znam. Brytyjczyk,
który na przekór wszystkiemu wybrał komunistyczny kraj ze
stanem wojennym i ukochaną kobietą, zamiast wrócić do
wolnego Londynu. Fakt, że od lat był skłócony z całą swoją
rodziną, pewnie ułatwił mu ten wybór, a jednocześnie
przyczynił się do tego, że dziś czułam się tu zupełnie obco,
pomimo biegłej znajomości angielskiego. Ten język i brytyjskie
obywatelstwo były jedynymi rzeczami, jakie wiązały mnie
z tym krajem. Ojciec nigdy nas tu nie przywiózł. Nigdy też nie
opowiadał mi o swojej rodzinie ani o swoim życiu przed
emigracją do Polski. Nie lubił tego tematu i latami go unikał, aż
w końcu, po prostu, przestałam pytać. Nie chciał wracać do
Anglii, a niewygórowane zarobki nauczyciela języka
angielskiego i nauczycielki tańca i tak nie pozostawiały
wielkiego wyboru. Na wakacje wyjeżdżaliśmy rzadko i prawie
nigdy za granicę. Byliśmy w sumie typową polską rodziną, tyle
że mówiącą w dwóch językach. Miałam bardzo szczęśliwe
Strona 19
dzieciństwo, z tortami urodzinowymi, książkami czytanymi na
dobranoc, zamkami z piasku na bałtyckiej plaży i kanapkami
z żółtym serem w tornistrze do szkoły. Teraz nagle zatęskniłam
do tego wszystkiego i przez chwilę zaczęłam się zastanawiać,
czy dobrze zrobiłam. Bardzo chciałam wyjechać i poznać kraj
taty, o którym tak niewiele wiedziałam. I jak zaniosłam swój
projekt placu zabaw dla dzieci na konkurs na wydziale
architektury dla maturzystów, serce waliło mi jak szalone.
Nawet chyba bardziej niż wtedy, kiedy okazało się, że go
wygrałam. Ale tu i teraz byłam bardzo, bardzo sama. A oni byli
tam. Daleko.
Tej nocy ciężko było mi zasnąć i gdy budzik zadzwonił
o siódmej, nogi za nic w świecie nie chciały się zsunąć na
podłogę. Chłodny prysznic wyrzucił ze mnie resztki snu. Dżinsy
i biała koszula wydały mi się najbardziej odpowiednie na
dzisiejszy dzień. Spięłam moje długie, proste włosy w kok
i ruszyłam niepewnym krokiem na śniadanie. Tym razem
stołówka była przepełniona. Przy każdym stoliku siedziało kilka
osób, kolejka po jedzenie sięgała aż za ladę. Uwielbiam
śniadania, jednak dziś miałam ściśnięty żołądek i trudno było mi
cokolwiek wybrać. Nic nie wydało mi się apetyczne, więc
wzięłam tylko kawę i tost z dżemem. Udało mi się znaleźć stolik
z dwoma wolnymi miejscami, przy którym siedziała dziewczyna
z chłopakiem. Na szczęście byli bardziej zajęci sobą i po
uprzejmej wymianie „dzień dobry” i „jak leci” zajęli się
omawianiem nowego planu zajęć i narzekaniem na jakiegoś
wykładowcę. Obserwowałam ludzi dookoła. Wydawało mi się,
że wszyscy się doskonale znają i jestem tu jedyną nową. Nagle,
parę stolików dalej, zauważyłam Marcy Root siedzącą w gronie
chłopaków, która opowiadała im jakąś historię, przesadnie przy
Strona 20
tym gestykulując i wywołując u swych słuchaczy dzikie
wybuchy śmiechu. Chyba czuła się jak ryba w wodzie. Po chwili
zobaczyłam dwie dziewczyny, które zagadnęły mnie w pierwszy
dzień. Suza pomachała mi ręką i dała znak, żebym się do nich
przysiadła. Wzięłam kawę i zbliżyłam się do ich stolika.
– Hej, Anno! Pozwól, że cię przedstawię. To jest Marc
Price, to Finn Connors, a to Lorcan Maidley – wyrecytowała,
uśmiechając się, gdy wypowiadała imię tego ostatniego. – Anna
Smith, nowa sąsiadka Marcy Root.
– Cześć, jak się masz? Miło cię poznać – odpowiadali po
kolei.
Marc Price był chyba nieśmiały, bo nawet nie spojrzał mi
w oczy, miał ciemne blond włosy i okrągłe okulary. Finn
Connors, wysportowany brunet, przywitał mnie uśmiechem, ale
Lorcan był zdecydowanie najprzystojniejszy z całej trójki. Miał
jasne blond włosy, rozwiane jak przez wiatr, i wielkie,
chłopięce, niebieskie oczy, które przyciągały mój wzrok jak
magnes… Niesamowity, powalający uśmiech. Od razu wydał mi
się zarozumiałym podrywaczem, świadomym swojej urody,
trudno było się jednak oprzeć, żeby na niego nie zerkać. Lorcan
Maidley…
– Z kim tam siedziałaś? – zapytała Suza, po czym, nie
dając mi szansy na odpowiedź, ciągnęła dalej: – Anna jest na
pierwszym roku i przyjechała z Polski. Wieści szybko się
rozchodzą – dodała, rzucając zabawne spojrzenie w kierunku
Marcy, która dalej zabawiała swoją publiczność. Kątem oka
widziałam, jak zarozumiały młodzieniec pisze coś na swoim
telefonie komórkowym, zupełnie nie słuchając tego, co mówiła
blondynka.
– A… Tak – oświadczyłam nieśmiało.
– Nie słychać akcentu, świetnie mówisz po angielsku