Wala Roman - Poza ciałem
Szczegóły |
Tytuł |
Wala Roman - Poza ciałem |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Wala Roman - Poza ciałem PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wala Roman - Poza ciałem PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Wala Roman - Poza ciałem - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roman Wala
Poza ciałem
Autor pisze o sobie:
Lubię Stephena Kinga, słucham Metallicy i to od poznania zespołu zaczęła się moja gra na perkusji i gitarze. Lubię być
indywidualistą, mieć własną osobowość to jeden z celów życia jako człowiek. Zawsze chciałem dokonać czegoś
niezwykłego, piszę dla przyjemności. Ogólne dane: urodzony w 1982 r., w tym roku kończę naukę w technikum.
Z dziennika Mateusza K.:
Postanowienie
Nie pamiętam skąd, ale dowiedziałem się kiedyś o czymś takim, jak podróże poza ciałem.
Choć nie dałem temu wiary, bardzo mnie ta myśl zaciekawiła. Słyszałem, że ktoś napisał na ten temat książkę i
przekonywał, że wyjście z ciała jest w pełni realne i do tego niezbyt trudne, pomyślałem więc sobie, że dobrze by było
taki podręcznik zdobyć i przeczytać, jakich wskazówek udziela w nim autor. Nie miałem jednak takiej możliwości.
Myślę, że koncepcja podróżowania poza ciałem - gdyby tylko była realna - z pewnością miałaby do zaoferowania
mnóstwo korzyści oraz zdobycie niesamowitych doświadczeń. Ja jednak ani przez chwilę nie pomyślałem, że sam
mógłbym tego doznać. Wszystko to wydawało się zwykłą fantazją.
Dzień pierwszy
...Do czasu.
Minęło kilka lat, zanim wśród milionów spraw jakimi martwi się życie, znowu powrócił do mojej pamięci zamysł
wyjścia z ciała. Nastąpiło to nagle, bez żadnej przyczyny i - chyba z nudy - bardziej się tym zainteresowałem.
Najważniejsze było to, że tym razem nie poprzestałem tylko na rozmyślaniu, lecz postanowiłem od razu spróbować się
tego nauczyć. Poczekałem z praktyką do nocy - miałem wrażenie, że poprawniej i wygodniej będzie, gdy spokojnie
będę mógł leżeć we własnym łóżku, nie wzbudzając niczyich podejrzeń - a nuż by mi się udało?
Dalszy ciąg mego dziennika będzie sprawozdaniem z tego, co uda mi się zobaczyć oczami bez materialnego połączenia
z ciałem. Uprzedzam jednak, że ja sam, jak i wy, którzy być może sami kiedyś tego doświadczycie - osobno, każdy za
siebie, ponosimy odpowiedzialność. Postanowiłem też, że zanim umrę nikt się o tym nie dowie. Na świadectwo o
moich dokonaniach zostawię jedynie ten pamiętnik.
Noc pierwsza
Położyłem się po godzinie jedenastej, za oknem było już zupełnie ciemno. Na ścianie odbijała się blada poświata
księżyca. Leżałem prosto na plecach, ręce wyciągnąłem wzdłuż tułowia. Nie bardzo wiedziałem jak zacząć - nie dano
mi przecież najmniejszych wskazówek. Jak bardzo żałowałem, że nigdzie nie udało mi się zdobyć rzekomego
podręcznika do sztuki wychodzenia z ciała.
Zamknąłem oczy. Starałem się zanurzyć w głąb siebie. Nie w środek mojego ciała, ale tak, by każda jego cząstka
zapadła się we własną otchłań. Fizycznie mówiąc - by uzyskała spin 1 i została w środku obrotu. Pozornie łatwa
czynność, ale trudno mi było taki stan uzyskać. Kiedy osiągałem już coś w rodzaju nieświadomości własnego ciała,
przerywał mi własny oddech. Cała uwaga mimowolnie koncentrowała się na unoszeniu klatki piersiowej i procesie
oddychania. Przeszkodę tę zwalczyłem jeszcze większym skoncentrowaniem się na czynności, którą wykonywałem.
Oddychanie jest przecież czynnością fizjologiczną, nad którą się nie zastanawiamy - ciało jednak tym próbowało się
bronić. Po jakimś czasie zaczęły mnie boleć oczy, zorientowałem się wtedy, jaki popełniam błąd. Mimo zamkniętych
powiek chciałem ujrzeć, co jest za nimi. Człowiek odnosi wtedy wrażenie, że zmierza w nieznanym kierunku w jakimś
innym wymiarze, jednak nie tędy prowadziła droga.
Szybko wyczerpałem się fizycznie i znudziłem brakiem rezultatu. Starałem się odprężyć zwyczajnie leżąc w łóżku.
Pomyślałem, że w istocie chcę się wydostać z ciała, ale nie jedynie myślami, lecz całą świadomością rzeczywistości i
zachowaniem wszystkich zmysłów. Bo przecież poczucie zatracenia czasu lub otoczenia osiągałem już nieraz w czasie
medytacji lub modlitwy. Było to także "wyjście z ciała", ale nie w tym kontekście, w jakim ja chciałem to osiągnąć.
Postanowiłem zmienić strategię działania.
Otworzyłem oczy. Bo właściwie dlaczego niby mam je zamykać? Przynajmniej będę wiedział, kiedy już "płynę" we
właściwym kierunku.
Wyobraziłem sobie, że moje ciało leży dalej na pościeli, a ja już, już...
A jednak nie.
Musiałem spróbować jeszcze raz. Chwilę potrwało, zanim zupełnie zatraciłem poczucie własnego ciała. Tak, nie
czułem już ani kończyn, ani tułowia. Lecz zaraz kiedy traciłem koncentrację, odzyskiwałem tak bardzo niepożądaną
świadomość oddychania. Czułem, jak porusza się klatka piersiowa i znowu musiałem zwalczać ten problem. Ale tej
nocy już nic nie osiągnąłem.
Noc druga
Ponownie spróbowałem w nocy.
Kiedyś przeczytałem w podręczniku codziennej gimnastyki o ćwiczeniu zwanym treningiem autonomicznym.
Postanowiłem wykorzystać to do dzisiejszej próby, jako czynność ułatwiającą osiągnięcie zatracenia własnego ciała.
Ćwiczenie to wygląda mniej więcej tak:
1. Rozluźniłem prawą rękę, w myślach mówiłem sobie: "Twoja prawa ręka jest ciężka jak głaz, nie potrafisz jej
podnieść.
2. To samo uczyniłem z ręką lewą.
3. Przyszła kolej na obie nogi. Zacząłem od prawej (podobno dla mańkutów lepiej zaczynać od lewej), jednak stopa
była źle ułożona pod kołdrą i mimowolnie nie chciała się rozluźnić. Ja umyślnie jej nie ruszałem, tylko bardziej
skoncentrowałem się na rozluźnianiu i to pomogło.
4. Następnym krokiem było wykonanie zadanych poleceń z tułowiem.
5. Na samym końcu głowa i kark.
Jak to na początku przewidziałem, taki układ bez większych problemów pomógł mi ustalić pozycję wyjściową do
całego procesu.
Dzisiejszej nocy nie chciałem popełnić wczorajszych błędów, więc skupiłem się tak, że w nocnej ciszy panującej w
pokoju działał już tylko jeden z moich zmysłów - wzrok. Widziałem sufit i teraz chciałem ten wzrok podnieść wyżej,
ujrzeć z bliska rzeczy, których w tej chwili nie mogłem zobaczyć, jednak nie ruszać z miejsca materialnego ciała. Po
długich staraniach doszedłem do czegoś, co mogę nazwać "stanem przejściowym". Miałem wtedy wrażenie, że już
wychodzę z ciała, a jedyne, co mnie trzyma, to zbyt mała chęć, siła woli musiała bowiem być większa, niż więzi
łączące moje życie duchowe z materialnym. Niestety podniecenie tym stanem, który nie koniecznie był krokiem do
przodu, sprawiło, że nic więcej już tej nocy nie osiągnąłem.
Gdy przed zaśnięciem poszedłem do łazienki, wszystkie moje kończyny chodziły w stawach niczym świeżo
nasmarowane łożyska. Podobnego uczucia doznałem kiedyś po zejściu z karuzeli łańcuszkowej w wesołym
miasteczku. Ciekawe, co teraz sprawiło, że czułem się podobnie?
Noc trzecia
Próbowałem dokładnie tego samego, co wczoraj. Po trzydziestu minutach rozbolała mnie głowa i odechciało mi się
wszystkiego. Jutro spróbuję w dzień. Może noc ma na to jakiś zły wpływ.
Dzień czwarty
Poczekałem na odpowiednią sposobność bym został sam w domu, dla większego bezpieczeństwa i komfortu
psychicznego. Położyłem się na dywanie, ale pod głowę podłożyłem poduszkę. Światło bardzo mnie rozpraszało, nie
umiałem się skupić. W ogóle jakoś czułem się beznadziejnie, więc nie próbowałem już nawet tamtejszej nocy. Mam
nadzieję, że jutro lepiej się poczuję i coś z tego będzie. Jeżeli nie poczynię żadnego postępu, zrobię sobie co najmniej
tygodniową przerwę lub całkiem zaprzestanę.
Noc piąta
Jeśli to ma być moja ostatnia próba, to pomyślałem, że skupię się jak najbardziej będę potrafił i będę dzisiaj wysilał się
jak nigdy przedtem.
Zacząłem od treningu autonomicznego. Potem odprężyłem się i przez kilkadziesiąt minut powtarzałem to, co robiłem
przez ostanie kilka nocy. Wysiliłem całą moją wolę, siły fizyczne i psychiczne. Wpadłem w taki stan, że nie pragnąłem
już niczego innego, jak tego, żeby opuścić własne ciało i gdzieś poszybować. W tamtej chwili zdawałem sobie sprawę
(lub było to tylko chwilowe odczucie), że mój byt ludzki istnieje jako tako jedynie w postaci duchowej, zaś sama
materia jest tylko złudzeniem, po którym poruszają się zmysły.
W pewnej chwili zakręciło mi się w głowie i znalazłem się na krótki czas jakby w innym świecie. Przestraszyłem się,
że przypadkiem zasnąłem i całe moje starania poszły na marne. Ale gdy otworzyłem oczy (nawet nie zauważyłem,
kiedy je zamknąłem) nadal widziałem sufit. Odetchnąłem z ulgą.
To, co się zdarzyło później, jednocześnie mnie przeraziło i zadziwiło. Leżałem już tak dobrą godzinę i mimowolnie
jakoś przewróciłem się na bok. Nie poczułem tego, ale ujrzałem. I ujrzałem również mój nos trzy centymetry... obok
mojego nosa! W szoku usiadłem na łóżku i ujrzałem całe moje ciało leżące na pościeli. Jakież było wtedy moje
zdumienie, kiedy zorientowałem się, że wreszcie osiągnąłem to, czego pragnąłem.
Spojrzałem szybko po swoich "niematerialnych" dłoniach, jednak ich nie ujrzałem. Przyznam, że wcale mnie to nie
zdziwiło. Nie spodziewałem się, że moja postać duchowa będzie wyglądać jak Casper w kreskówkach - widoczna ale
przezroczysta. Teraz nie miałem już ciała, nie czułem go, ani nie widziałem. Jednakże, jak się później przekonałem,
wszystkie zmysły dalej działały - mogłem czuć, dotykać, wąchać, ale nie potrafiłem niczego przesunąć, zdmuchnąć,
czy w jakikolwiek inny sposób oddziaływać na świat materialny.
Poruszanie się było bardzo wygodne. Było to mniej więcej jak latanie, tyle że miałem o wiele większą zwrotność, niż
jakikolwiek pojazd latający stworzony przez człowieka, szybkość poruszania się mogła być także niezwykle duża -
jeśli tylko tego chciałem. Oczywiście normalne w takiej sytuacji było przechodzenie przez ściany - jednak i wtedy
"czułem", choć nie za bardzo wiem, jak się to działo,.
Na samym początku przez kilka minut gapiłem się na samego siebie leżącego w łóżku. Przyznam się, że przez pierwsze
dziesięć minut nie byłem w stanie zrobić nic konkretnego, wyjście z ciała było bowiem dla mnie wielkim szokiem.
Kiedy już - brzmi to śmiesznie - doszedłem do siebie, zaczęły mnie nachodzić obawy. Czy będę potrafił teraz wrócić
do swojego ciała? Czy jeśli już powrócę, to - broń Boże - nie obudzę się sparaliżowany? W pewnym momencie
chciałem szybko to wszystko sprawdzić, lecz na szczęście nie zrobiłem tego. Tyle mnie kosztowało to, że teraz sobie
fruwam po pokoju, więc tak od razu nie zaprzepaszczę tej okazji. Kto wie, czy mi się to jeszcze kiedyś uda?
Tej nocy widziałem taką część intymności obcych osób, dziwnych rzeczy, których bym nigdy nie ujrzał w normalnym
życiu (na przykład jakiegoś trupa schowanego pod kotłownią naszego osiedla - sam nie wiem czemu się tam udałem),
że starczy mi to na całe życie. Zwiedziłem przy okazji moje miasto w nocy od strony najdzikszych zakamarków - nie
odważyłem się jednak nawet zbliżyć w okolice cmentarza. Nieraz już tam bywałem po zmroku, jednak czuję się tam
mimo wszystko bezpieczniej w swej materialnej postaci. Nie będę tutaj opisywał w szczegółach tego, co robiłem i
widziałem, niech zostanie to tylko i wyłącznie moją tajemnicą. Nie chcę jednak, by posądzano mnie o to, że
wykorzystałem ten eksperyment w celach niemoralnych, zarobkowych, bądź ku zaszkodzeniu drugiej osobie.
Do ciała powróciłem przed świtem i raczej nie miałem problemów ze zmianą natury duchowej w materialną. Cieszę
się, że mi się w końcu udało.
Dzień szósty
Po wczorajszej nocy uświadomiłem sobie, że w czasie przebywania poza ciałem nie odczuwa się zmęczenia i można
bez problemu harcować, ile tylko czas pozwala. Oczywiście trzeba to robić z rozsądkiem, żeby tylko ciału nic się nie
stało w czasie mojej "nieobecności".
Dlatego, że dziesięć godzin to i tak bardzo krótko, postanowiłem sobie zrobić ramowy "plan podróży" i wypunktować
sobie miejsca, gdzie warto by się udać:
22:00-23:00 > odwiedziny u lokatorów najbliższych domów, z ciekawości; czas przystosowania się do niematerialnej
postaci;
23:00-00:00 > zajrzę do miejscowej dyskoteki, może się trochę pobawię, w każdym razie posłucham muzyki i
poobserwuję od strony zaplecza;
00:00-1:00 > spojrzenie z lotu ptaka na miasto (szkoda, że nie mogę zabrać ze sobą aparatu);
1:00-2:00 > spenetrowanie podziemi tutejszego teatru, starej szkoły i bunkra - kiedyś byłem w tych miejscach i
widziałem wiele ciekawych rzeczy, raz zbadam to wszystko bez troski o utratę zdrowia lub życia;
2:00-3:00 > poświęcę te dwie godziny na poszukaniu schronu atomowego w mieście (ponoć kilka takich musi być w
każdej większej miejscowości);
4:00-5:00/6:00 > jeśli jeszcze mi się będzie chciało, to przelecę się obejrzeć kopalnię pod ziemią.
Wstać muszę około godziny 7:00, wolę sobie więc zostawić przynajmniej godzinę na przyzwyczajenie się do ciała,
poza tym dobrze jest mieć jakąś rezerwę czasową.
Noc szósta
Aż ręka mi się trzęsie, kiedy to piszę.
Dzisiejsza noc była straszna. Na początku wszystko robiłem według tego, co sobie zaplanowałem, jednakże około
godziny 1:30 zaczął się horror. Zamiast udać się na dyskotekę, od razu "poszybowałem" sobie nad miastem. Widok był
wspaniały, mimo nocnej pory. Potem jednak gdy zwiedzałem piwnice teatru i szukałem bunkra, straciłem orientację i z
pod ziemi wychyliłem się na terenie cmentarza. Nie mam odwagi opisać tego, co przeżyłem, bo zaraz stają mi przed
oczami te makabryczne sceny, a nie chcę ich sobie przypominać. Aby odreagować udałem się do kopalni. Trwało to
bardzo długo, ale droga pozwalała mi zapomnieć o cmentarzu. Pod ziemią pracowało wielu ludzi i bardzo ciekawie się
ich obserwowało.
Myślałem już, że reszta nocy minie spokojnie i zapomnę o jakichkolwiek nieprzyjemnościach, jednak jak bardzo się
myliłem.
Kiedy około godziny 4:45 wróciłem do domu, przeżyłem jeszcze większy koszmar. Moje ciało leżało na pościeli jak je
zostawiłem, ale ja w żaden sposób nie potrafiłem do niego wrócić! Męczyłem się prawię godzinę, ale człowiek leżący
na moim łóżku jakby nie był mną. Pomyślnego zakończenia nie potrafię wytłumaczyć, bowiem po prostu obudziłem
się we własnym łóżku. Nie pamiętam, jak się tam znalazłem, ale cieszę się, że tak się stało. Te słowa niech będą
ostrzeżeniem dla tych, którzy po przeczytaniu moich zapisków zapragną sami tego spróbować.
Dzień siódmy
Na dzień dzisiejszy nie planuję na razie żadnej nowej "podróży". Choć teraz podchodzę do tego bardziej sceptycznie,
nie wykluczam nawet tego, że to wszystko mogło być tylko snem.
Noc dwunasta
Po pięciu dobach bezczynności zapragnąłem znowu wyruszyć.
Postanowiłem, że będzie to moje najkrótsze i ostatnie wyjście z ciała. Chcę się przekonać, czy koszmar, który
przeżyłem tamtej feralnej nocy, nie był tylko snem. Poza tym zapragnąłem poprzez ten ostatni raz utrwalić to
niezwykłe wrażenie na zawsze w swej pamięci.
Dużo rozmyślałem i doszedłem do wniosku, że widziałem jeż wszystko, co chciałem zobaczyć i nie wzbogaciło mnie
to o żadne pozytywne wartości - może oprócz spojrzenia z góry na swoje miasto i poznania niektórych miejsc.
Umiejętność ta jednak kusi niedobrymi korzyściami, bardzo łatwo wykorzystać ją pochopnie i bezmyślnie.
Nie znam jeszcze powodu, dla którego nie mogłem wtedy wrócić do ciała tak jak za pierwszym razem. Być może nie
należy tego robić dzień za dniem na tak długi czas. Dzisiaj prześpię się przed "podróżą", wypocznę intelektualnie;
myślę, że nie powinno być żadnych kłopotów.
Mam nadzieję, że dzisiejsza noc przyniesie jakieś odpowiedzi. A jeśli nie, to i tak nie będę się martwił.
Z pamiętnika Krzysztofa K., jego brata - z dnia trzynastego według dziennika Mateusza:
(...) Wczoraj Mateusz zmarł w czasie snu. Odwieziono go do szpitala, ale później powiedziano nam, że nie żył już w
domu. Chyba oszaleję z rozpaczy, rodzice nadal nie mogą w to uwierzyć. Aż nie chce mi się pisać, nie potrafię dobrze
utrzymać pióra w dłoni. (...)
Wszystkich zaskoczyła śmierć Mateusza. Zawsze był najzdrowszy w rodzinie, rzadko chorował. A tu nagle taki szok.
Dziwne jest to, że mimo przeprowadzonej sekcji zwłok nie podano nam przyczyny jego śmierci. Lekarze nie wiedzą
dlaczego serce po prostu przestało bić.
Teraz najważniejsza sprawa to zdrowie matki, bo ten stan rzeczy wpłynął bardzo źle na jej chore serce. I tak bierze
ciągle środki uspokajające...