14898
Szczegóły |
Tytuł |
14898 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14898 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14898 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14898 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Erik Fosnes Hansen
Wieża Sokołów
Przełożyła z norweskiegoMaria Gołębiewska-Bijak
Wydawnictwo ,,Książnica".
Tytuł oryginFaiketmet
Reidun Iversendedykuję
Opracowanie graficzne
Marek J.
Piwko
Ilustracja na okładceMariusz Banachowicz
Redaktor książkiŁucja Grudzińska
1985 byErik Fosnes Hansen
Published byagreement with Leonhardt Haier Literary
Agency aps, K0bentiavn
For the Polish edition by Wydawnictwo"Książnica", Katowice 1998
Forthe Polish translationby Maria Golębiewska-Bijak
360?fó
ISBN 83-7132-288-7
WPROWADZENIE
Akcja tej powieści rozgrywasię najesieni i w zimieprzełomulat 122930, w południowych Niemczech,gdzieś w Szwabii, nad Neckarem, Dunajem czy którymśz ich dopływów.
Znajdujemy się naterenach CesarstwaRzymskiego Narodu Niemieckiego.
Miejscowośćczy też zamek Falkenburg nie istniejew rzeczywistości, jest miejscem wymyślonym, złożonymzelementów wieluokolicznych dóbr.
Podobnie żadenz bohaterów powieści, z wyjątkiem astrologa MichaelaScotusa, niejest postacią prawdziwą.
Zarówno w stosunkudo tegoostatniego, jak i do innych historycznych osobistości, o których mowa w książce, pozwoliłem sobie napewną literacką swobodę.
W roku 1229 "przeklęta" wyprawa krzyżowa cesarzaFryderyka II powróciła z Syrii po zajęciu Jerozolimy bezprzelewu krwi.
Z politycznych i innych względów papieżGrzegorz IX oplótł cesarza siecią intryg i rozpuścił wieść,że krucjata poniosła klęskę, a Fryderyk IIzginął, bądź teżprzeszedł na stronę niewiernych.
Papiestwo obłożyło cesarza klątwą i próbowało zasiać ziarno niezgody pomiędzynim a jego rzymsko-niemieckimi wasalami iksiążętami.
Najesieni1229 r.
ekskomunika zachowuje jeszcze moc.
Książka w żadnej mierze nie koncentruje się natychfaktach historycznych, jej zasadnicza akcja z równympowodzeniem mogłaby zostać ulokowanaw innym czasie.
ERIK FOSNES HANSEN
i w innym miejscu.
Z tego samego powodu nie podanodokładnego położenia Falkenburga.
Moim zamiaremniebyłonapisanie powieści historycznejw ścisłym tego słowaznaczeniu, a więc omawianie zdarzenia historycznegow formie powieściowej.
Natomiast dobrze byłoby pamiętaćo wymienionych realiach podczas lektury.
Używałem wmiarę konsekwentnie nazwy Falkenborg("Sokoli gród", dosłownie "zamek warowny rycerza o nazwisku rodowym Sokół lub takiegoż herbu") zamiastniemieckiego Falkenburg, a to w celu uświadomieniaczytelnikowi, iż rzecz dotyczy zamku, a nie miasta, conajczęściej rozumiemy pod niemiecką nazwą geograficznązakończoną na -burg.
Oslo, w lutym 1985
Erik Fosnes Hansen
AmorfatiPokochaj swój los
,a.
Szwabia, późną jesienią 7229 roku
DŁOŃ
Szło ku zimie.
Pola świeciły jeszcze nagą czernią, lecz odkilku dni zagościł już w lennie mróz, wysysając życiei rumieńce z lasów i łanów rozciągających się na wszystkiestrony wokół Falkenborga.
Co noc na szybach zamkowychokien wyrastały mroźne kwiaty, a oporanku trawai drzewapokrywały się bielą.
Krajobrazpowoli zastygał i każdaz barw nabierała stopniowo zimnych odcieni.
Było bezwietrznie.
Z kominów i otworów dymnychchat unosiły się prosto w niebocienkie,niebieskie smużkidymu.
Na ziemięzstąpił chłód, a wraz z nim zapadła cisza.
Wszystko czekało na śnieg.
Chłopieco imieniu Wolfgang stalopartyo blankinaszczycie północnego muru.
W czeluści rozwierającej siępod stopami słyszał nawoływania sokołów, opadającychszerokimi łukami ku rzece.
Nie czul, że z głębin unosi siękuniemu mroźny powiew.
Wzrok skierował na północnyzachód, ku lasom, ale oczy miał martwe, jakby zamarzływ twarzy.
Zdawało się, żejego myśli kołują razem z ptakamii nicnie widzi.
Długo godzinami mógł takstać w zupełnymbezruchu.
Zimnosię go nieimało.
Był zadowolony, że także tego roku udało mu się na latoprzenieść swą kwaterę tu, naWieżę Północną.
Mury od tej.
ERIK FOSNES HANSEN
strony nigdy nie były strzeżone, nawet nocą, żaden bowiemśmiertelnik nie wspiąłby się na ich szczyt prosto z rzek^postromej skalnej ścianie, zwieńczonej gladzizną cegieł.
Takwięc niebyłotu straży, rzadko też przychodziliinni ludzie.
Cisza i spokój panowały przeto nagórze i przez cale latoprawie nikt mu nie przeszkadzał.
Wolfgang był za to
wdzięcznylosowi,okres letni stawał siędlań w ten sposóbnajlepszą porą.
Tymczasem jednak zbliżała się zimai wiedział, żeo n ibędą próbowali ściągnąć go na dół przednadejściemśniegu: żeby znowu sprowadziłsię w cień zabudowańimurów.
Na dół, do nich.
Na dole w korytarzach i salach, na dziedzińcach ipodsklepieniem bram panowała wszędzie jakaś lepka atmosferazamknięcia;zaduch potraw,dymu i odchodów połączony z wieczystym szumem głosów i dźwięków, niemilknących nawet w nocy.
Próbował sobie wyobrazić, jak by to było, gdybyprzeniósł się nadół imieszkał razem z nimi przez następnecztery czy pięć miesięcy zaraz poowym długim, cichymlecie, z niebemi słońcem na wyciągnięcie ręki.
Już na samą myśl o tym oddychał z trudem.
Tutaj czuł się wolny jak sokołyz wieży, jedyne obchodzące gożywe stworzenia.
Posiadał cztery; codziennieje ćwiczył i przypatrywał sięich powietrznym igraszkom:
kazał wznosić sięz murów pod chmury, pikować w dół kurzece ipowracać.
Raz za razem.
Nigdy nie nużył sięwidokiemich lotu, a w przerwach rozmawiali.
Cały wolnyczas poświęcał drapieżnym ptakom.
Układanie ichbyło trudne; wymagałydużo zachodu, lecz nieżyczył sobie pomocy.
Tego lata nie rozmawia!
prawie znikim poza swoimpreceptorem, starym franciszkaninem o imieniu Sebastian.
A i wtedy ograniczał własne wypowiedzi do minimum.
Zwiosną tego roku dostał nowego sokoła, który całkowicieabsorbował jego uwagę.
Czasem przechodziło mu przez myśl, iż zapewnew opinii ojca Sebastiana ciężko jest mieć z nim doczynienia.
WIEŻA SOKOŁÓW
Prawie codziennie spacerowałpo koronie murów, a często "wyprawiał sięz małymorszakiem dolasu, by daćsokołom okazjędo zapolowania.
Gdy towarzyszącymuw czasie takich wycieczek pytali o coś, odpowiadał skinieniem głowy lub ruchem ręki, możliwie rzadko słowami.
W kontaktach z ludźmi zachowywał czujny dystans.
Jegospojrzenie było dziwnie dalekie, ajednocześniebystre jak u sokola.
Płoszył w ten sposóbpoddanych, dobrzeo tym wiedział.
Dostrzegał przecież, jak wskazują go sobie wzrokiem i poszeptują ukradkiem, gdyw drodze na łowyprzejeżdżał przez miasteczko, otoczony czterema sokołami na swobodzie, siedzącymi mu na ramionach lubnałęku siodła; nie potrzebował ich wiązać na rzemiennejlince ani trzymać pod kapturem.
Na zamku także rozlegał się po kątach szmer plotki;myśleli, że tego nie zauważa.
Tak, szeptali, wytykali go palcami.
Przejmował się tymjednak nie bardziejniż wszystkim innym, co odbywało siętam w dole, w cieniu murów.
Mieszkał w najwyższej części zamku, gdzieś międzyziemią a gwiazdami, dokładnie tak jak drapieżne ptaki.
Nawet wysoka baszta strażnicza nie sięgałatak dalekow niebo.
I chociaż wpozostałych włościach nie było wiatru,tutaj wiał zawsze.
Czasami o poranku zwałymgły zalegały poniżej WieżyPółnocnej.
Szarobiałe pasmaoglądane zgóry w promieniach słońca napawały Wolfganga pełnymzdumieniaszczęściem i przyprawiały o zawrót głowy.
Wezwał ptaki, wszystkie cztery.
Jedenza drugim spływały z powietrznego oceanu, krzycząc ze skargą w głosie:
"Ki-ja!
Ki-ja!
" Śledził je wzrokiem, aw miarę jak lądowały, formował ustami drobnedźwięki.
Na prawej dłonimiał rękawicę sokolniczą z jeleniej skóry, nanią przyjmował ptaki siadając zawsze musiały coś pochwycićwszpony.
Poza tym rzadko jejużywał, bo lubił poczuć na.
ERTK FOSNES HANSEN'
skórze dotyk ostrych pazurów i ciepłych piór.
Coś mumówiło, że tak jest najlepiej.
Ostrożnie przesunął nosem i ustami po jednym z tychpięknych pulsujących ciał, a sokół odwzajemnił pieszczotę,przechylając się bliżej ku jego twarzy.
To był ten, którydotąd nieotrzymał imienia,najnowszy.
Prawiedorosłymłody sokół wędrowny,jeszcze z ciemnobrązowymi skrzydłamii podłużnie cętkowanym podbrzuszem, bardzo piękny.
Kiedy Wolfgang zobaczył go pierwszy raz tejwiosny,serce mu nagle podskoczyło w piersi.
Od przygodnegoptasznikaniewydobył co prawda, czy schwytanogow gnieździe, czyteż już podczas przelotu, alewielewskazywało na to, iż został pojmany w locie, bo opierał sięułożeniu, a i teraz jeszcze potrafił być uparty i trudny.
Takzazwyczaj bywało z ptakami, którezasmakowały wolności,zanim je uwięziono.
Ten jednak wiele obiecywał jakołowca, Wolfgang zabrał go tego lata kilkakrotniena polowaniei okazało się, że ma silę uderzenia i szybkość, którychpozostałym trzem brakowało wszystkie hodowano odpisklęcia.
Jakkolwiek jednakbyło nie miał jeszcze imienia.
Sprawa niebyła prosta.
Nie chodziło mianowicie oto,żeby wybrać byle jakie i nazwać nim ptaka.
Musiał dać muimię właściwe, a tonastręczało trudności.
Pozostałe trzyzwały się Feniks, Serafin i Aleksander, i nadkażdym z tychimion długo się zastanawiał.
Toteż każde, zdaniem Wolfganga,bardzo dobrze pasowałoi brzmieniem, i znaczeniemdo tej trójki.
Czuł, że już wkrótce znajdzie odpowiednie, żepojawi sięmu w głowie,jak ryba wyskakująca ze spokojnej toni.
Alboraczej jak sokół spadający z jasnegonieba.
Jakże ci na imię, przyjacielu?
wyszeptał z twarząwtuloną w sokole pióra.
Może paterSebastian?
Ptak spojrzał nań ostro, z przyganą,
A więc nie.
Wolfgang uśmiechnął się i pozwoliłmu się uchwycićdziobem za włosy.
Widzisz coś tamw górze, sokole?
WIEŻA SOKOŁÓW
Wolnąręką pogładził ptaka po grzbieciei skrzydłach.
Jak zawsze przeniknęło godrgnięcie rozkoszy i pełni życia,takie samo iz równą siłą jak przed prawie czterema laty, gdypo raz pierwszy dotknął łowczego sokoła.
Miał dziesięć lat,kiedy dostał Feniksa.
Teraz kończyłtrzynasty.
Wrazzprzybyciem Feniksa wszystko się odmieniło, a życienabrałonowego sensu.
Pozostałe ptakipojawiały się stopniowo.
Wystarczącztery, stwierdził stryj.
Wolfgang natomiast nie miałby nic przeciw temu, bywypełnić sokołami całe poddasze wieży, aleuznał, że tegonie da się przeprowadzić.
Stryj, no cóż.
Myśliponownie uleciały w niebo.
W roku Pańskim1226 cesarzFryderykII prowadziłwojnę przeciwko miastom Ligi Lombardzkiej, potrzebował zatem rycerzy.
Graf Henryk z Falkenborga był jednymz nich.
Pociągnął na drugą stronęAlp,pozostawiwszyzamek, włości oraz żonę zsynkiem pod opieką brata.
Potem cesarz wezwałswych rycerzy na krucjatę, byspełnić obietnicę zdobycia Świętego Miasta.
GrafHenrykprzyłączył się do wyprawy, albowiem gładko obracałmieczem i znajdował upodobanie w obozowym życiu.
Najpierw podczas wojny w Lombardii, apotem w czasie przygotowań do krucjaty słałna Falkenborglisty.
Niewszystkie tam docierały, bo zamek położenie miał niedogodnei był oddalony od głównych szlaków wiodących napółnoc.
Poza tym szerzyły się niepokoje.
Nic także niechroniłoprzed zaginięciem listów z zamku do grafaHenryka.
Taksię więc złożyło, że rycerz nigdy nie otrzymałwieści o rychłym po jego wyjeździe zgonie małżonki,Z czasem pisma od grafa Henryka zupełnieprzestałyprzychodzić iprzez dłuższy czas nikt nie wiedział, jak siępowiodła wyprawa.
Z Rzymu wszakże i z innych źródełbiegły przedziwne plotki.
Odnalazły drogętakże na Falkenborg.
Wolfgang był synem grafa, dziedzicem, a teraz, podnieobecność ojca, właściwym panem Falkenborga.
Stryj.
Fryderyk pełnił na zamku nieodmiennie i wyłącznie funkcję burgrabiego.
Chłopiecdobrze pamiętał śmierć matki w sam WielkiPiątek.
W trakcie uroczystościwielkoczwartkowych źle siępoczuła i wycofała do łoża.
Rankiem wWielki Piątekobudziła się z silnymibólami, a około południa już nie żyła.
Jeszcze dziś potrafił przywołaćw pamięci wszystko, conastąpiło owego najdłuższego w jego życiu przedpołudnia.
Nie dlatego że czuł się w danym momencieszczególnieprzytłoczony żalem, bo, o dziwo,tak nie było.
Również niedlategoże matka pomiędzy atakami bólu rozmawiała z nimdługo i poważnie o tym, jak wkrótce, gdy zostanie sam, mao siebie zadbać, pilnować swoich praw i jak się zachowywać.
Prawie nie zwrócił uwagi na to, co wówczas mówiła.
Kiedy bowiem Wolfgang wracałmyślą do dnia śmiercimatki, stawało mu przed oczyma coś zupełnie innego, cowtedy całkowicie przesłoniłojej odejście.
Żał przyszedłdopieropóźniej.
Zobaczył Śmierć.
Czuł, żeprzybysz z zaświatów jestw komnacie; widział,jak wbija sięw matczyne ciało i w ciągukilku krótkichgodzin wysysazeń życie.
Pamiętał, że zrobiła się tak blada,iż przypuszczał, że bardziej już zblednąć nie można i pamiętał jeszcze ten nieopisanylęk, widoczny w jej oczach,gdy w końcunadeszła chwila ostateczna.
Nie zapomniałzimnegopotu, z którego ciągle musieli ocierać jej twarzi dłonie.
Nieustannie cichutko pojękiwała, a mały loczekzłotych włosów na czolezwilgotniałi pociemniał, piękneoczy stałysię matowe i puste.
Z wielkim wysiłkiem wciągnęła w płuca haust powietrza,które tam już pozostało.
Pamiętałtakże, że spojrzeniejej pękło jak lustro wody, gdywrzucić w nią kamień, którypodnosi z dna błotoi mul.
Cały czas siedziałw kącie przy oknie, zagryzając wargi.
O tak, w komnacie była Śmierć,a Wolfgang zastanawiał się,skąd ją zna.
Nie mógł też pojąć, że nikt inny możezwyjątkiem matki nie widzi przybysza z kosą.
ObecnośćŚmierci była mu niemal fizycznie nieznośna, kładła się
WIEŻA SOKOŁÓW
cieniem, zasłonądymnąpomiędzy zgromadzonymi w komnacie.
Kiedy matka zrozumiała, że zbliża się koniec,posłała postryja.
Burgrabia ukląkł przy jejłożu i przysiągł, że dopowrotu grafa Henryka otoczy Wolfganga opieką.
Potem zaczęła bełkotać, odchyliła bezwładnie głowęi nagle jakby się bardzo postarzała.
Zamarła w panice i trwodze coś albo ktoś usiadł jej na piersiachiwpatrywał się strasznym wzrokiem, którego nikt inny niemógł dostrzec.
Wnet było po wszystkim i ojciec Sebastian zakończyłodczytywanie modlitwy za umierających.
Atmosfera wkomnacie od razu zelżała, przybysz zniknął i rzeczywistośćwróciła do normy.
Tego popołudnia musieliodnieść Wolfganga do jegokomnat.
W okresie, który nastąpił potem, zajmował go tylkojeden problem: co by się stało, gdyby ojciec nie wrócił?
Wtrakcie nauki zdążył jużpojąć, że podczas wojny wielumusi zginąć.
A jeśliojciecznajdzie się wśród nich?
Początkowo myśl ta napawała go lękiem, potrzebowałwięc nocami światła w komnacie.
Z czasem nauczył sięopanowywać, ale dzień w dzień czuł go jeszcze, jakćmiącygdzieś w piersi ból.
Świadomość, iż pozostał sam, ściskałamu niekiedy gardło szlochem.
Oczywiście, miał przecież w dalszym ciągu stryja i stryjenkę ale wydawali mu się zawsze trochę chłodnii dalecy, coś wnich budziło jego obawę, choć w istocie niewiedział dlaczego.
Po śmierci matkichadzał własnymi drogami,nie mającz kim porozmawiać; rozmyślał tylko o dziwnym zjawisku,którego był świadkiem, i otym, że zosta!
sam.
Nie lubiłteraz wracać do tego okresu.
A potem dostał pierwszegosokoła i już nie był samotny.
Czas wypełniała mu nauka sokolnictwa i planowanie polowań, reszta gonie obchodziła.
Niebrał udziału wćwiczeniach rycerskich, które rozpoczął pomału z chwilą utratymlecznych zębów, z najwyższą też niechęcią kontynuował.
ERIK FOSNES HANSEN
lekcje z ojcem Sebastianem.
Stryjpozwoliłmu zrezygnować z zajęć fizycznych, to poszło łatwo.
Po cichu dawałmu pełną swobodę.
Ontakże sprowadził pierwszego sokoła, przypuszczalnie po to, by Wolfgang się czymś zająłi przestał pogrążać w smutku.
Poza tym, zdaniem stryja,łowcze ptakibyły przydatne na zamku.
Tak więc przez ostatnie trzy, cztery lata chłopieczajmował się wyłącznie sokołami.
Tej jesieni jednak powróciłymyśli oojcu i krucjacie.
Powód zaś był taki, iż zarazpo Bożym Narodzeniu kończył czternasty rok życia, osiągałdojrzałość i w związkuz tym stawał się w świetle prawapanem zamku.
Co towłaściwie oznaczało nie miałnajmniejszegopojęcia.
Częściowo też dziwiło go,że stryjnigdy z nim na ten temat nie rozmawiajakby zapomniał,że ów dzieńsię zbliża.
Pozostawiał go sam nasam z sokołami, jakzawsze do tej pory.
Wolfgang zapamiętałojca, grafa Henryka, jako wysokiego, jasnowłosego i brodatego męża, któryod czasu doczasu unosił go wramionach pod niebo, w gruncie rzeczyjednak nie mieszał się do jego życia, na swój sposóbmiłego (choć to akurat wydawało mu się bardzo odległe),o łagodnym spojrzeniu i zamyślonym, prawie niedostrzegalnym uśmiechu.
Wolfgang odnosił wrażenie, żeojciectraktujewszystko z ogromną powaga i stanowczością.
Nic dlań nie byłozbyt mało znaczące.
Lecz choć zajmowałsię drobiazgami, często bywał nieobecny duchem, a jego
myśliszybowały w dal.
Tyle ich zresztą krążyło mu pogłowie.
Stryjbył inny chłodniejszy,ostrożniejszy i dalecebardziejspokojnyodbrata, rycerza.
W obliczu ojca odbijałsię śmiech i blaskpochodni, turnieje i żarty, natomiasttwarz stryja odzwierciedlała.
Wolfgang nie wiedział dokładnie co; była w niej jednak jakaśnieruchoma cisza.
O ilew rysach ojca ukazywały się jak w lustrze rzeczy i ludzie,o tyle przez Fryderyka przezierała ziemia, żyzne polauprawne i łąki, brązowa, gliniasta gleba.
Unikał stryja.
I czul, że on także go unika, ustępuje.
Prawie zawsze mógł przeprowadzić swoją wolę, jak teraz
WIEŻA SOKOŁÓW
w kwestii przeniesienia się do Wieży Północnej na stale.
Miał pewność, że burgrabia mu na to pozwoli.
Matka Wolfganga była najmłodszą córką jakiegośhrabiego z Lotaryngii.
Niewiele się na tymwyznawał, leczpowiadano, iż odznaczała się wielką urodą.
Dla niego,zupełnie wtedy małego chłopca, była najpiękniejszymzjawiskiem na świecie.
Sporo się swego czasu zastanawiał,dlaczego owa jasnowłosa dama w kosztownych szatachiwelonie zmarła wówczas taknagle.
Niewiasty na dole wśród zabudowań nazwały to serdecznym żalem, a miejscowy trubadur ułożył nawet pieśńo tym,jak serce jej pękło w dniu Męki Pańskiej.
OjciecSebastian miał jednak na ten tematodmienne zdanie.
Pas to sprawił wyjaśnił Wolfgangowi.
Toonzatruwa krew i wnętrzności, a jeśli się go w porę niezdejmie, większość kobiet umiera.
Stary mnich znajdował szczególne upodobanie wtegotypu rozmowach.
Chłopiec uważał zarówno niewieście kwilenieo żałobieserca, jak i smętną pieśńtrubadura oraz gadaninę ojcaSebastiana opasie cnoty za odrażające.
Wolał rozmawiaćz sokołami.
Tylko one coś z tego wszystkiego rozumiały.
Samebyłyjak śmierć,niezliczone razy oglądał, jak pikują ku ofiaromi jednym jedynym, niespodziewanymuderzeniem pozbawiają je życia.
Wieczorami, po zapadnięciu ciemnościmiał zwyczajzakradaćsiędo nich na poddasze, siadywać pod belkamistropu i rozmawiać, dopóki myśli nie zaczną się rwać,a oczy nienapełnią siępiaskiem.
Wtedy dopierożegnał sięz nimi i schodził po drabinie do swejkomnatkiw wieży.
Wiedział też, że niezasną, dopóki nie dotrzedo siebie.
Rozmowy z sokołami były wielką, dającą szczęście tajemnicą Wolfganga.
Nastałajuż prawie zima,lecz on powziąłstanowcządecyzję, by- przetrwać w wieży nawet trzaskające mrozy.
We wszystkich pomieszczeniach były kominki widocznie dawniej ludzie mieszkali tu przez okrągłyrok więc
l.
ERIK FOSNES HAKSEN
zamierzał później przenieść sokoły do izdebki sąsiadującejz jego komnatą i mieszczącej tylko wielką szafę z księgami;
poza tym nie byłaużywana.
Tambędąmiały ciepło.
Noi mógłby leżąc w łożu, póki niezaśnie, rozmawiać z sokołami przez uchylone drzwi.
Myślo spędzeniu zimy w taki właśnie sposób, nabaszciepod gwiazdami, napełniłaWolfganganiewypowiedzianą radością.
Ze szczęścia ucałował Bezimiennego,odwróciłsięi wszedł do wieży, otoczony sokołami jak obłokiem połyskujących piór.
Nie zauważył, że go obserwowano.
Z okienka wieżyw zachodnim murze zerkały w ślad za chłopcem oczy ojcaSebastiana.
Mnich potarł w zamyśleniu brodę izszedł na dół.
Czymon się tam na górze właściwie zajmuje?
oblicze burgrabiego Fryderyka pociemniało ze wzburzenia.
Pater Sebastian jak zwykle czuł ukłucia drobnychigiełek strachu.
Coś w tym człowieku budziło jego niepokój.
Z upływemlat zaniepokojenienarastało, chociaż niepotrafił dokładnie określić, co powodowało tędziwnąobawę.
Nos mnicha zarejestrował wyraźną, slodko-kwaśnąwoń grzanego wina.
Strach zogniskował się wkolanach,jego ostre końce sięgały leż ramion i pach.
Jest taki jak zwykle zaczął trochę sztywno.
Chodzi samotnie po murach.
A przedpołudniaspędza zemną na nauce.
Ito wszystko, z czym do mnie przyszliście, ojcze?
Burgrabia Fryderyk obrzucił go wzgardliwymspojrzeniem.
Obaj znali już formułę tychrozmów.
Przez calelatofranciszkanin regularnie odwiedzał burgrabiego,by
flEZA SOKOŁOM
- porozmawiać z nim o chłopcu.
Rozmowa zaś przebiegała
i w ściśle określony sposób.
Mnich zaczynał nie wprost,, S padało kilka stów o tym, że rozwój Wolfganga pozostawia
''; wiele do życzenia, przy czym nie wyjawiał dokońca, co mu^ naprawdę leżyna sercu.
Burgrabia Fryderyk początkowo
^ słuchał uważnie, potem z corazwiększym zniecierpliwię.
;'niem i irytacją.
Treśćspotkań mogła ulegaćzmianom,':';' ale najczęściej jednasprawa pojawiałasię w dyskusji
' nieuchronnie.
;Przypuszczamrzekł burgrabia Fryderykżejak
:' zwykle przychodzicie do mnie, ojcze, w sprawie sokołów.
l Wiem dobrze, że lud szepcze toi owo oczarnoksięstwiei podobnych bzdurach.
Czyżby znowu obiło się to wam
o uszy?
Cóż, panie.
wszak wiecie, że sokoły zawsze mnie
niemało martwiły,a już szczególnie w ostatnim półroczu,po jego przeprowadzce na wieżę i po tym, jak dostałostatniego ptaka.
Całymidniami ćwiczy je w lataniu,
polowaniu i.
w zabijaniu.
Mnich zamilkł.
Mówiliśmy o tym wielokrotnie, ojcze.
Trzymaniesokołów ułożonych dopolowania przynosi wiele korzyści.
Czy więc choćby ten jeden raz spróbuje ojciec wytłumaczyć mi, co mianowicie wastak martwi?
ostatniesłowazostały wypowiedziane zwyjątkowym rozdrażnieniem.
Mnich na nowo poczuł kłucie w rękachi plecach.
Dłonie mu zwilgotniały.
Pozbierał się jednak,
Z całym szacunkiem, panie.
Nie tyle o sokoły mi
chodzi, ileo wpływ, jaki mająna chłopca.
Burgrabia Fryderyk spojrzał nańz zainteresowaniem.
To było coś nowego.
Awięc?
Cóż, hm.
ma do ptaków taki stosunek.
nigdy
czegoś podobnego nie widziałem.
Wszakwiecie, panie,żejadąc na Iowy nie trzyma ich w stosownych klatkach ani nieużywa dlużca; pozwala im krążyć swobodnie.
I są muposłuszne!
Nie wiem, panie.
Widzieliście to kiedyś nawłasne oczy?
Zastanawialiście się nad tym?
ERIK FOSNES HANSEN
Nieskłamałburgrabia Fryderyk.
Być może,nie okazywałem dotąd wystarczającego zainteresowaniarozwojem bratanka, lecz musicie, ojcze, pamiętać, żezarządzam zamkiem i majętnościami, jego kształcenie zaśi duchowe potrzeby powierzyłem waszej pieczy.
Burgrabia pogrążył się w milczeniu.
Sokoły na równiz młodzieńcem zajmowały go już od wielu miesięcy ponadwszelki rozsądek, do tegojednak nie mógł się staremuprzyznać.
Sprawychłopca przekazałem w wasze ręce, ojcze.
Sądziłem, że wdobre powiedział z naciskiem.
Oczywiście,panie.
zaczął franciszkanin, odetchnąwszy głęboko.
W końcuchoć raz udało mu sięskierować rozmowę nawłaściwe tory.
Tyle tylkoże terazprzychodzę do was jako do prawnego i rzeczywistegoopiekuna chłopca,by poinformować o szeregu faktóww jego zachowaniu, które.
zaczerpnął powietrza
...które absolutnie nie są pożądane u przyszłego pananaFalkenborgu,
Ostatniodosyć często nawiedzaliściemnie, ojcze,ijakoś nigdy dotąd nie rzekliście mi wiele więcej ponad to
zauważył burgrabia uszczypliwie.
Tak było, w istocie-.
aleproszę, panie, pozwólcie miskończyć.
Burgrabia Fryderykskinął przyzwalająco i oparł policzek na dłoni.
Oczywiście, to godne pochwały ciągnął mnich
że chłopiecjest zdolnym myśliwym i umie sobie radzićz sokołami.
Ale posuwa się za daleko!
On z nimi rozmawia!
Wielokrotnie zaskakiwałem go na cichych pogwarkachz ptakami.
i za każdymrazem na mój widok natychmiast jeprzerywał.
Potem zaś wyglądał tak dziwnie, jakby siępoczuwał do winy, jakbymgo przyłapał najakimś potajemnym grzechu.
A tego lata o wiele częściej przebywałz sokołami niżz ludźmi!
Powiem, panie, wprost, co myślęi czuję.
otóż obawiam się, że.
zrobił pauzę.
Nowięc,obawiam się, żewkrótce sam stanie się sokołem,panie.
WIEŻA SOKOŁÓW
Wreszcie wypowiedział to, z czym tak długo się nosił.
Spoglądał w napięciu w twarz burgrabiego, lecznie zauważył w niej zmiany wyrazu.
że )est na
dorzucił więc
Boję się, panie
ounaiy, p^.
- najlepszej drodze, by popaść w obłęd.
Zawsze był dziwakiem, oczym dobrze wiecie.
i uważam, że sokołyjeszcze bardziej zaciemniają mu umysł.
Zważcie, że poBożym Narodzeniu, w wigilię Trzech Króli, osiągniedojrzałość.
i co wtedy?
Od tego momentu przecieżon będzierzeczywistym panem na Falkenborgu, a nie
wy...
Ostatniesłowa padły bardzo cicho, prawie z prośbą
w głosie.
Mnich obserwował oblicze burgrabiego.
Przezkrótką chwilę Fryderyk był równie nieporuszonyjakdawniej, możeodrobinę zaciekawiony i zaniepokojony, naco po trosze liczył ojciec Sebastian.
Burgrabia od dłuższegoczasuokazywał chłopcu zadziwiająco mało zainteresowania.
Może więcteraz.
Ale już w następnej chwili jego twarz zmieniła się dotegostopnia, że strach w nią było spojrzeć.
Zwłaszcza zaś żepotym spokojnym, praktycznym mężczyźnie, panującymna zamkui w lennie,zakonnik najmniej spodziewałsięwłaśnie takiej reakcji.
Burgrabiasię śmiał.
Odchylił siędo
tylu i zanosił chichotem.
Pomylony!
Półgłówek panem Falkenborga!
Wariat!
Rechotał, aż krzesło pod nim trzeszczało, aż echoszło, bez ustanku.
Mnich, który zupełnienie tegooczekiwał, zagryzł wargi.
Za drzwiami służba zatrzymywała się, nasłuchując
z przestrachem.
Tak przecież nie mógł się śmiać cichyi rozsądny burgrabia Fryderyk!
Jednak głos nie pozostawiałżadnej wątpliwości.
W końcu panzamku opanował siętrochę.
Mnich spoglądał nań zaniepokojony.
Odczul potrzebęwzięcia chłopca w obronę.
Panie,z całym szacunkiem rzekł z taką doząsurowości, na jaką mu starczyło odwagi słowo "półgłówek" wydaje się nieco zbyt dosadne.
Młody pan Wolfgang jest bardzo zdolny i nie mam nic do zarzucenia
i.
ERIK FOSNES HANSBN
rezultatom jego studiów.
Poza tym porozumiewanie się zezwierzętami jest przez wielu uważane za oznakę świętości.
PaterSebastian był franciszkaninem, więc wtymwzględzie uważa!
się za kompetentnego.
Burgrabia Fryderyk przyglądał mu się chwilę z otwartymi ustami, jakby zakonnik na jego oczach sam zamienił
się w rzadko spotykane zwierzę, i ponownie dał upustrozbawieniu.
Oznaka świętości!
A to dobre!
Dawno czegoś takiegonie słyszałem!
Na nowo wybuchnął śmiechem.
Próbował dodać cośjeszcze na ten temat, lecz słowa utonęły w kaskadachbulgoczącego rechotu.
Nagle spoważniał i gniewnym ruchem na poły uniósł się w krześle.
Powiadasz jednak, że gada zptakami?
Co? Tak?
poderwał się ku mnichowi.
Więc powiemci jedno,mój ty stary, kochanypreceptorze: Gadanie z ptakami jestoznaką wariactwa!
Sameśto dopiero co wykazał!
Cha,cha!
Rozmawia z ptakami!
jakby wypluł te słowa.
Wszyscy, którzy gadają z ptakami, są przyglupi!
dodałz naciskiem i roześmiał sięznowu owym niepohamowanymhisterycznym chichotem, który sprawił,że dawny wychowanek wydał się Sebastianowi obcy.
Pater był wytrącony z równowagi i przerażony.
Przedoczyma przemknął mu obrazmęża w połatanej mnisiejszacie, unoszącego ramiona pośródrozległych łanów zbóż.
Wokół krążyły wrony i sroki, a promienie słońcaodbijały
się od złota pszenicyoślepiającym, nieledwie białym światłem.
Po razpierwszy od wielu, wielu łatfranciszkaninowizebrało się na płacz.
Opanował się jednak, ascetycznie woskowa skóra policzków pozostała sucha.
Nie mieszkając odwrócił się dowyjścia.
W cichości ducha postanowił, że nigdy już wobec
burgrabiegonie poruszy tego tematu.
Coś mu się jednakprzypomniało.
Jeszcze jedno.
powiedział spoglądając nawstrząsaną śmiechem postać.
V
'r
WIEŻA SOKOŁÓW
Burgrabia Fryderyk wydałmu się naraz wielce odrażający.
Gdzie się podziałów jasnowłosy chłopczyk,zktórym kiedyś, dawno temu, chadzał latem na spacery?
I który swemu nauczycielowi podrzucał do loża ropuchy?
Ztrudemprzyszło przyzwyczaić się do używania wobecniego formy "panie".
Do grata Henryka mógł się zwrócić"mój chłopcze" czy też podobnie nawet w obecnościpostronnych, natomiast Fryderyk życzył sobie, by dawnynauczyciel tytułował go "panem".
Pater Sebastian nie całkiem to pojmował, gdyż spośródobubraci wyżej ceniłsobie Fryderyka, którybył bardziejwrażliwy od starszego, dość nieokiełznanego chłopaka,a poza tym o wiele chętniej przykładał się do nauki.
Mnichpamiętał,że podczas popołudniowychprzechadzek wielerozmawialii dobrze się obaj rozumieli.
Henryk rzadko imtowarzyszył, zawsze miał co innegodo roboty i nie uważałzbierania ziół za szczególnie ciekawe zajęcie.
Zakonnikodnosił wrażenie, iżmłodszybrat nawet wolał,kiedy
spacerowali samowtór.
Tamten Fryderyk nie grzeszył zbytnio odwagą, nieodznaczał się też specjalną wytrzymałością.
Miał natomiastpiękny chłopięcy sopran, przypomniał sobieSebastianpatrząc na zarykującego się pana zamku.
Niewiele w tymmężczyźnie pozostało z dawnego Fryderyka, który potrafiłzaśpiewać "Kyrie" czyściej niż ktokolwiek inny w całychwłościach.
Włosy munieco ściemniały, a glos załamywał sięprzechodząc w piskliwy skrzek.
Ujawniało sięto jedyniewówczas, gdy mówił donośnie lub gdy się, jak teraz, śmiał.
Ale też wiele się wydarzyło od tamtych czasów.
Jest jeszczecoś.
zaczął znowu zakonnik, ale niepotrafił przebić się przez śmiech burgrabiego.
Znowuzrobiło mu się nieswojo.
Zastanawiał się kiedyś po trosze nad problemem, czygdzieś głębokowe Fryderyku, w nim samym, a także wewszystkichinnych nie tkwi ukryty mały chłopiec zpoobijanymikolanami i policzkami gładkimi jak jedwab.
Obecne zachowanie Fryderyka kazało mu zwątpić wprawdziwość tych przypuszczeń.
Lecz z drugiej strony, jeśli
SŁ,
t.
ERIK FOSNES HANSEN
spojrzeć naniego samego, starego, pomarszczonego mnicha któż by uwierzył, iż niegdyś w swej wiosce najszybciej biegał na wyścigi?
Pater Sebastian porzuciłwątpliwości, przez rysy burgrabiego bowiem przemykał chwilamicień tak dobrzeniegdyś znanego chłopca.
Mnichowi zrobiło się na tenwidok rzewnie na duszy; jakby dostrzegał fragmenty ścieżki, którąchadzali razemnad rzekę, by zbierać kwiaty i zioła.
Ponownie miał ochotę sięrozpłakać, ale przybrał surowywyraz twarzy.
Poczuł w piersi głęboki niepokój.
Jeszcze jedna drobna sprawa, panie.
Wasz bratanekwspomniał, że chce spędzić zimę wWieży Północnej rzekłi zaraz dodał: razem z sokołami.
Razem z sokołami, powiadasz?
Burgrabia Fryderyk wciąż miał na twarzy wyraz rozbawienia.
Rysy przesłaniał jeszcze lekkicień bezbronności, ale powoli ustępował mrocznemu zdecydowaniu.
Tak.
panie odparł mnich z niechęcią.
Nieodczuwał potrzeby,by zgłębiać ten temat.
Boże wielki!
A niechże tam mieszka, skoro ma na toochotę.
Burgrabia znowu zaczął się śmiać.
Razemz sokołami]A to dobre!
Dawno czegoś takiegonie słyszałem!
Mnich skłoniłsię lekko ipowoli skierował ku drzwiom,zerkającciągle przez ramię na roześmianego mężczyznęprzy kominku.
Jegoserce przepełniałlęk.
Pater Sebastian bowiem widywałjuż wcześniejumysłypogrążone w mroku.
Po wyjściu mnicha Fryderyk von Falkenburg potarłniespokojniegrzbiet nosa.
Twarz mu się wciąż śmiała.
Dopiero terazzdał sobie w pełni sprawę zeznaczenia tejwieści.
Chłopak zwariował!
O Stworzycielu wszechrzeczy!
Obłąkany!
Myśl wydała mu się wyjątkowo obiecująca.
Zapatrzyłsię w ogień i co chwilę pociągał łyk wina, chichoczącbezgłośnie.
WIEŻA SOKOŁÓW
Właściwie był na siebiezłyza niedawny paroksyzmśmiechu, ale nie potrafił mu zapobiec.
Słowa zakonnikaporuszyły w nim głęboko ukrytą i rzadkotrącaną
strunę.
Nieprawdą było, że poświęcał chłopcu niewiele uwagi.
Przeciwnie, ostatnio coraz częściej nawiedzały go myślio Wolfgangu i jego sokołach.
Za każdym razem próbował jeod siebie odepchnąć, lecz nie dały sięokiełznać; uśpione oddłuższego czasu, objawiły się znowu z całą mocą.
I z tego
właśnie się śmiał.
Poczuł w duszy obecność Dłoni,a to zawsze wprawiało
go w zadziwiająco dobryhumor.
Pierwszy raz zaznał w pełni jejdotknięciaw dzieńwyjazdu grafa Henryka.
Pamiętał to, jakbysię wydarzyło
wczoraj.
Była wczesna wiosna; zawieszone wysoko podniebemptaki wypędzały śpiewem ostatnie podmuchy zimy.
Polai lasy pokryły się jasną zieleniąpąków i jakby płynęływ świetle wiosennego słońca.
Przeznaczenie chciało, by żegnał się z bratemwłaśnie naszczycie północnego murutam gdzie teraz zamieszkał
Wolfgang z sokołami.
Głęboko u ich stóp, przeskakująckamienie i spadająckaskadami, rozlewał sięszeroko bystrynurt rzeki.
Niebo
było błękitnei bezchmurne.
Początkowo rozmawiali o zbliżającej się wyprawie; jakdługo może potrwać i jak ma praktyczniewyglądać zarządzanieFalkenborgiem podnieobecność grafa Henryka.
Potem, patrząc na rozciągający się z murów widok,pogrążylisię we własnychmyślach.
Okolica była spokojna,piękna i żyzna, jakby rzeka na falach niosła od gór cząstkęich ciszy i nawadniała nią pola.
Teraz to wszystko przechodziłow ręce Fryderyka przynajmniej do powrotu
brata.
Nagle Henryk spojrzał nań bystroi przenikliwie.
Wolfgang nie jest łatwy do prowadzenia.
Różni
się całkowicie od ciebiei mnie z czasów młodości,
prawda?
Syn Henryka miał wówczas dziewięć lat.
Był nieśmiałyi wiele czasu spędzał w samotności.
Po prawdzie też brakłotu innych dzieci, z którymi mógłby się bawić.
Fryderyk skinął potakująco w istocie, niemożnanazwać chłopcałatwym.
Wszak wiedział, że zdarzały siętrudnenoce, kiedy niańka musiała czuwać u jego wezgłowia, ponieważ lękał się ciemności.
Tak, tak, zaprawdę,dziwne dziecko.
Ciekawość, jaki z niego wyrośnie rycerz
i czy w ogóle nada się do tego rzemiosła?
Nie wiem, dlaczegostalsiętaki ciągnął Henryk
lecz jestdziedzicem zamku i lenna, i bardzo go kocham.
Jak trochę podrośnie, będzieurodziwy,i to bardzo.
Pamiętasz, jak dziewczęta.
kiedy my byliśmy młodzi?
No, jakżeby nie.
roześmialisię obaj; Henrykweselej.
Chciałbym, żebyś na niego uważał rzekł poważniejąc i naprawdędobrze gopilnował.
Żebyś zadbało jego wykształcenieisprawność.
Na Boga, musiumiećwięcej niż tylko złożyć w odpowiednim miejscu swójpodpis.
Nie to co ja.
Prawda, Fryderyku?
Brat kiwnąłgłową bez słowa.
Poza tym chcę, byotrzymał to, co musię z prawa należy.
Pamiętaj, że po moim wyjeździe panemzamku zostanie w istocie Wolfgang; oczywiście tylkoformalnie.
Ale gdybysięcośwydarzyło, gdyby wyprawa sięprzeciągnęła lub nie udała,albo gdybymzginął.
Wtedy zacztery lata będzie dojrzały.
Za cztery lata, Fryderyku
powtórzyłz naciskiem, a potem zwrócił oczy na pola.
Brat ponownie skinął głową.
Wydało mu się naraz, żekamienie pod stopami zlekka zadrżały, jakby w najgłębszych czeluściach zamku cośsię poruszyło.
W tej samej mrocznej chwili ssącego,szarpiącego bólupo raz pierwszyuczuł nad sobą Dłoń, To było makabryczne
jak w przebłysku jasnowidzenia ujrzał, co się możezdarzyćna zamku, gdy zabraknieHenryka.
Wsparł sięciężkoo blanki i zapatrzył przed siebie tępym wzrokiem.
Jedno stało się jasne jakstonce.
Zobaczył przyszłość,lecz nie zdołał znieśćjej obrazu.
Coś w nim pękło; ogarnęłago przemożna ochota,by się śmiać, głośno,bez końca, do
WIHŻA SOKOŁÓW
rozpuku!
O Boże, jakże chciał, żeby się rozległ echem tenwyzwalający śmiech.
Bo wszystko wydawało się tak przerażająco proste, że aż właśnie!
śmieszne.
Otocz troską także mą małżonkę dodał Henryk,nie dostrzegając zmiany,jaka zaszła w bracie.
Fryderyk przyjrzał mu się uważnie.
Obliczebrata stałosię nagle prawie przejrzyste ijasne jak wiosenne niebo,a Fryderyk rozpoznał w nim coś z dawnej bezbronności,z lat, zanim cokolwiek zaczęło się dziać, zanim się obaj
zmienili.
Dobrze odparł cicho.
Będę onich dbał.
Udało mu sięzachować powagę i nie wybuchnąćwzbierającym w głębi piersi śmiechem.
Za sprawą swychmyśli czul się podły jak nędzny grzesznik, jak przestępca.
Snuł je nawet wtedy, gdy brat prosił, byFryderyk przysiągł, iżnic złego nie spotka jego syna imałżonki.
A niebyły towyłącznie wytwory wyobraźni!
On po prostuwiedział.
Nie miał pojęcia, kiedy to się stanie ani w jakisposób.
Przeczuwał jedynie, niezwykle silnie wszystkoprzeczuwał, jakby jakiś daleki głos,niby spod owej górykamieni, szeptał mu to na ucho,
Z twarzy Henryka wyczytał, że bratem kieruje ta samaintuicja, że on także widzi.
Widzeniecechowało poniekądichród.
Stryj obubraci, a stryjeczny dziad Wolfganga, doszedł do zaszczytówjako astrolog na sycylijskimdworze.
Wspominano gow rodzinie rzadko, z mistycznym lękiem.
Fryderyku odezwał się cicho Henryk i chwyciwszy go zaramiona, obrócił ku sobie.
Fryderyku, popatrznamnie.
Ich spojrzenia się spotkały.
Burgrabia z wolnadal sięprzyciągnąć mocy szaroniebieskich oczu brata.
Fryderykuwyrzekł graf Henryk po raztrzeci, niezwalniając uścisku.
Najgłębszym życzeniem Fryderyka było teraz,by bratnie wyjeżdżał.
Gdybyż siętak rozmyślił i nie pozostawiałgo na pastwę owej ciemności, cogo tak przerażała i kusiła.
ERIK FOSNES HANSKN
Przeczucie,jak niewidzialny most, połączyło ich nakrótką chwilę, a potem nagle znikło.
Żegnaj, bracie powiedziałHenryki zszedł zmurów.
Fryderykpoczuł zmęczenie i słabość, ponownie oparłsię ciężko o blanki.
Bał się tego,co mógłby uczynić podnieobecność brata.
Najgorsze, że był pewien, iż Henryk jużnie wróci z wojny.
W końcu przetarł twarz dłonią i, nailepotrafił, otrząsnął sięz tych myśli.
Odowego dnia burgrabia Fryderyk wiele razy miałwrażenie, że Dłoń chwyta go za serce.
Nazwa!
to Dłonią, botak właśnie czuł:wielkaczarna łapa, albo możeszpon,wczepiwszy się weń, za nic nie puszczał, nie dawał sięwyrwać, póki sam nie poluzował chwytu.
W ciągu minionych lat Dłoń dopadała go razza razem, zkażdymrokiem coraz częściej i coraz gwałtowniej.
Od dawna jużspodziewał sięjej pojawienia, myśli o chłopcu bowiemmęczyłygo coraz częściej; a wreszcie dała o sobie znaći zareagował, jak zwykle, atakiem śmiechu.
Popatrzyłw płomienie, tym razem wiedział to uścisk Dłoni będzie silniejszy niż kiedykolwiek.
Pojął już wszystko.
Zrozumiał, że teraz.
Teraz sięzacznie!
Słowate powtarzał w duszy jak swego rodzajuformułę: Teraz, już się stało!
Teraz, zaczyna się!
Jeszczerozbrzmiewały, gdypoczuł, żeznowu wzbiera w nimśmiech.
Bo właśnie znowu wszystko ruszyło, bo oto zobaczyłtrochę więcej wjaki sposób się rozwinie a naprowadziły go uwagi mnicha.
Chłopak zwariował!
Jest obłąkany!
Burgrabia Fryderyk tyle tylko zdążył pomyśleć, gdyusłyszał, że drzwi się otwierająi ktoś podchodzi do jegokrzesła.
Oderwał wzrok od ognia, choćdobrze wiedział, żeto żona.
W blasku bijącymod paleniska jej twarz sprawiaławrażenie kredowej maski.
Oco chodzi?
odezwał się nieobecnym głosem.
Cały czasnatomiast myślał: Już!
Stało się!
Terazsięzacznie!
Chłopak jest obłąkany wszyscy tak mówią,słyszał na własne uszy.
Więc czemu nie?
Śmieszne, że dotąd
WIEŻA SOKOŁÓW
im nie wierzył.
Naprawdę śmieszne totakże.
W istocie,miał wszelkie powodydo śmiechu.
Ostatni raz siętak śmiałpo śmierci matki Wolfganga.
Wtedy też zrozumiał, że przeznaczenie posuwa się nieubłaganie naprzód, i doskonale wyczul, dokąd wiedzie.
Wówczas również próbował odepchnąć wszystko, pozostaćwiemy przysiędzezłożonej bratu.
Lecz zakażdym kolejnym pojawieniemDłoni coraz trudniej było się jej przeciwstawić.
Fryderyku!
Małżonka burgrabiego zatrzymałasię tużprzy krześle.
Najgorsze,że w razie potrzeby mógł być pewienwsparcia Eleonory.
Wiedział, że doprawdy nie wyglądaz utęsknieniem dnia, w którym Wolfgang osiągnie dojrzałość.
Zastanawiał się tylko,w czyjej głowie mógł się wylęgnąćtaki.
diabelski pomysł.
Wstrząsnął nim dreszcz.
Iściediabelskiplan, bez dwóchzdań.
Od razu jeszcze bardziejrozjaśniło mu sięw głowie.
Los jest dziełem szatana mruknął podnosem,zapominając o obecności małżonki.
Co ty mówisz?
zdumiała się.
Takie słowa w ustach zawsze praktycznego i trzeźwooceniającego Fryderyka to zupełnie do niego niepodobne.
Muszęuwolnić się od przeznaczenia, powtarzał sobie,na próżno próbując zewszystkich sił pozbyć się przerażających myśli i wiedzy.
Dłoń jak szpon otoczyła sercei wciągała go w głąb ciemności.
O czym ty mówisz?
Żona nachyliła się, bysprawdzić, czy jegooddech czuć winem.
Machnął z rozdrażnieniem ręką, odsuwając małżonkęod siebie.
Jeszcze tu jest?
Ach, więc znowu piłeś skwitowała lekceważąco,po czym zaczęła mówić o jakichś sprawach związanych zestajniami.
Stajnie, stajnie!
Panie Święty!
Usiłował się skupić, alenie potrafił, gdyż Dłoń zaciskała sięcoraz silniej.
W końcu.
ERIK FOSNES HANSEN
powiedział,by żona postąpiła wedle swego uznania
chciałby mianowicie, jeśli pozwoli, zostać sam.
Nagle więc małżonka zniknęla, a burgrabia, samotny,skazany na towarzystwo Dłoni i własnych myśli, zauważył, że szpon zaciska mu się na gardle.
I wściekłośćwzrosła.
Dlaczego los zawsze uśmiecha się do innych?
Dlaczegonajlepszych darów nie przynosi nigdy jemu?
Dlaczego toHenryk, a nie on, urodził się najstarszym synem naFalkenborgu?
Czemu gwiazdy sprawiły, że Wolfgang został osierocony, pozbawiony ojca i matki, by wodzićjego,Fryderyka, na pokuszenie?
Przeznaczenie,los.
Dawał o sobie znać nagle, znienacka.
Po prostu siępojawiał, podobny drapieżnemuptakowi.
Przez całeżycie napełniał go goryczą i jednocześnie pociągał, lecznigdytak silnie jak teraz.
Był jak skrzydlatydrapieżnik, jak.
jaksokół!
Miłosierny Boże!
ledwie muto przyszło dogłowy, zerwałsię gwałtownie, przewracając krzesło.
Wszystkowięc było przeraźliwie jasne.
Ptaki przeznaczenia, drapieżne ptaki, sokoły z wieży.
I chłopiec,szatan, który nimi włada, rozkazujeim z wyżyn.
Chwytająca go za serce Dłoń, którą kochał i którejw tej samejchwili nienawidził.
Tego lata poświęcał chłopcu dużo uwagi, także w związku z czymś, co powiedział na odjezdnym brat.
Niechciałtak o nimmyśleć nie wten sposób chociaż dostrzegałto, zkażdym miesiącem coraz wyraźniej.
Już wiedział,czego chce.
Zabije swoje fatum.
Będziewolny.
będzie panował mocą własnej woli, nie z nadaniazaginionego wśródSaracenów brata lub zagubionego dziecka z wieży.
Zabijechłopca,wielokrotnie obawiał się,że touczyni.
Teraz tego chciał.
Poczułsię owiele lepiej.
W chwilępóźniejznowudopadła go ciemność, rozważał straszliwe czyny, pochłonęły go całkowicie.
Już wiedział, że choćby z całychsił próbował walczyć, spełni, co mubyło przeznaczone
zabije chłopca, by zabić los.
Zabijeprawo dziedziWIEŻASOKOŁÓW
czenia przezpierworodnego i swój własny pech.
Będzie
^'N^e była to myśl łatwa i wyzwalająca,niemniej zostałasformułowana otwarcie, uczciwie, .
c ^
Tak bowiemchciało przeznaczenie, burgrabia Fryderyk zaś tylko widział: Wolfgang niebawem umrze.
Przebrał się do obiadu.
ZAPISANE W GWIAZDACH
l
Wolfgangzaciskał i otwierał pięści.
Powtarzał ten gest,jakby chciał dać upust rozdrażnieniu.
Jego twarz jednakpozostawała nieporuszonai bez wyrazu, jak zazwyczaj.
Ochmistrzyni pomagała mu się przebrać.
Tego wieczoru stryj wydawałucztę i miody pan Wolfgang miałwziąćw niej udział.
Na zamek zjechali czterej szacownigoście,osobiści wysłannicy papieża,powracający do Rzymu z podróży do Saksonii.
Asystowała więc przy toalecie, jak po wielokroć przedtem.
Przyglądała musię uważnie.
Nie był jużdzieckiem,chociaż rysymiał jeszcze łagodne, a włosy delikatne jakjedwab.
Jego nos jednak stal się wydatniejszy, a policzkiwklęsłyz lekka w ciągu lata.
Wystrzelił także w góręiwkrótce dogonijąwzrostem.
Posłała mu uśmiech,lecz tego niedostrzegł.
Zaraz teżjej usta się zacisnęły w surową, wąską kreskę, myślamibowiem cofnęła się do pewnego zimowego poranka przedczternastu laty.
Mróz był wtedy prawie równie ostryjak ból i następujący po nim żal.
Poród trwał bardzo długo; pod koniecleżałajuż tylko bezwładnie, otępiała skurczami, tnącymi jej ciałojak skupiona wiązka promieni.
Gdzieś w połowie tejgolgoty zaczęła przypuszczać, że dzieje sięcoś złego;
a kiedydziecko wreszcie się urodziło, uduszone pępowiną,zabrali je czym prędzej.
Przez kilka mroźnych dni trwała
3 Wieża Sokołów 33.
zawieszona między życiem a śmiercią.
Miała jednak w piesiachmleko i wieść o tym dotarła do uszu pani na zamku,która właśnie powita syna.
Tak się więc złożyło, że wykarmila Wolfganga.
Życiezaś odmieniło się na lepsze,kiedy pierwszy raz spoczął w jejramionach i poczuła dotyk maleńkiej twarzyczki i usteczekna swej piersi.
Potem uczyła go chodzić, pocieszała w smutku, śpiewała mu iopowiadała bajki.
Jakbybył jejwłasnymdzieckiem.
Zadrżała.
Jeszcze mocniej zacisnęła usta wspominającdzieciństwo tego szczupłego, zgrabnego chłopca.
Jakby byłjej własnym dzieckiem!
A teraz robił wrażenie, że zaledwieją poznaje.
Sporo już czasu minęło,odkąd ze sobą szczerzerozmawiali lub głośno sięśmiali.
A jeszczewięcej, straszniedużo,odkądprzybiegał do niej z prośbą o bajki lub byprzed samym obiadem podkraść kawałek ciasta.
Wostatnich latach jego oczy i rysy wypełniała pustka, chłodny,nieskończony ocean pustki.
A wszystko z powodu sokołów.
Te ptaszyska ponosiłytakże winę zainne sprawy.
Doskonale wiedziała, że ludziego obgadują na zamku, w miasteczku i w całych dobrach.
Nie pamiętała dokładnie,kiedy plotki zaczęły się na dobre,ale będziejuż ze dwa lata temu zokładem.
Ludziska naglezyskali nowy temat doroztrząsania.
Burgrabia Fryderykbyłw sumie dość nudny i stosunkowo przystępny, a przezto mało przydatny jako obiekt domysłów.
NatomiastpaniczWolfgang, nieśmiały, unikający ludzi syn grafa Henryka w nim naprawdę coś tkwiło.
Ten sposób, w jaki otaczałsię drapieżnymi ptakami: bez kapturów, bez pęt, to nadprzyrodzone, czyż nie?
Najbardziej życzliwi uważali, że jest tylko odrobinęobłąkany czasamisama ochmistrzyni w cichości duchazastanawiałasię, czy aby w tym, co mówią, nie ma jednakźdźbła prawdy.
Natomiast najbardziej nieżyczliwi, atychbyła większość, skłaniali się dozdania, iż w Wieży Północnej zamieszkał czarnoksiężnik.
Nie wiedziała, na iletomniemanie jest rozpowszechnione;nikt przy niejgłośnoo tym nierozprawiał.
Te okruchy jednak, które zdołała
WIHŻA SOKOŁÓW
usłyszeć, nie przyczyniały się do stłumienia jej niepokojuo przyszłość chłopca.
Miał zostać rycerzem i lennympanem; Bóg jeden wie, jak sięto wszystkoułoży, skoroczepiały się go takie posądzenia.
A był jeszcze właściwiedzieckiem.
Niedługo skończy czternaście lat; staniesię panemi władcą lenna, stryj musi oddać mu władzę.
Wzruszyłaramionami.
Ściągnęła zeń spodnią koszulę i aż wstrzymała oddech.
Ciągle jeszcze zaskakiwał ją widokczerwonych śladówi drobnych zadrapańna rękach.
Blizny pojawiły się takżegdzieniegdzie na ramionachi plecach.
Paniczu!
Dotknęła delikatnie nagiego przedramienia.
Wydało sięjej chłodne i gładkie.
Wstrząsnął nią kolejny dreszcz.
O co chodzi?
wreszcie obrócił na nią oczy.
Nie poznałjej.
Skąd się wzięły te ślady?
spytałacicho, choćprzecież znała odpowiedź.
Od szponów padło bez ogródek.
Niewiedziała, co na torzec.
Podczas biesiadydużo jedzono i pito, mówiono natomiast niewiele,
Wolfgang siedział u szcz