Erik Fosnes Hansen Wieża Sokołów Przełożyła z norweskiegoMaria Gołębiewska-Bijak Wydawnictwo ,,Książnica". Tytuł oryginFaiketmet Reidun Iversendedykuję Opracowanie graficzne Marek J. Piwko Ilustracja na okładceMariusz Banachowicz Redaktor książkiŁucja Grudzińska 1985 byErik Fosnes Hansen Published byagreement with Leonhardt Haier Literary Agency aps, K0bentiavn For the Polish edition by Wydawnictwo"Książnica", Katowice 1998 Forthe Polish translationby Maria Golębiewska-Bijak 360?fó ISBN 83-7132-288-7 WPROWADZENIE Akcja tej powieści rozgrywasię najesieni i w zimieprzełomulat 122930, w południowych Niemczech,gdzieś w Szwabii, nad Neckarem, Dunajem czy którymśz ich dopływów. Znajdujemy się naterenach CesarstwaRzymskiego Narodu Niemieckiego. Miejscowośćczy też zamek Falkenburg nie istniejew rzeczywistości, jest miejscem wymyślonym, złożonymzelementów wieluokolicznych dóbr. Podobnie żadenz bohaterów powieści, z wyjątkiem astrologa MichaelaScotusa, niejest postacią prawdziwą. Zarówno w stosunkudo tegoostatniego, jak i do innych historycznych osobistości, o których mowa w książce, pozwoliłem sobie napewną literacką swobodę. W roku 1229 "przeklęta" wyprawa krzyżowa cesarzaFryderyka II powróciła z Syrii po zajęciu Jerozolimy bezprzelewu krwi. Z politycznych i innych względów papieżGrzegorz IX oplótł cesarza siecią intryg i rozpuścił wieść,że krucjata poniosła klęskę, a Fryderyk IIzginął, bądź teżprzeszedł na stronę niewiernych. Papiestwo obłożyło cesarza klątwą i próbowało zasiać ziarno niezgody pomiędzynim a jego rzymsko-niemieckimi wasalami iksiążętami. Najesieni1229 r. ekskomunika zachowuje jeszcze moc. Książka w żadnej mierze nie koncentruje się natychfaktach historycznych, jej zasadnicza akcja z równympowodzeniem mogłaby zostać ulokowanaw innym czasie. ERIK FOSNES HANSEN i w innym miejscu. Z tego samego powodu nie podanodokładnego położenia Falkenburga. Moim zamiaremniebyłonapisanie powieści historycznejw ścisłym tego słowaznaczeniu, a więc omawianie zdarzenia historycznegow formie powieściowej. Natomiast dobrze byłoby pamiętaćo wymienionych realiach podczas lektury. Używałem wmiarę konsekwentnie nazwy Falkenborg("Sokoli gród", dosłownie "zamek warowny rycerza o nazwisku rodowym Sokół lub takiegoż herbu") zamiastniemieckiego Falkenburg, a to w celu uświadomieniaczytelnikowi, iż rzecz dotyczy zamku, a nie miasta, conajczęściej rozumiemy pod niemiecką nazwą geograficznązakończoną na -burg. Oslo, w lutym 1985 Erik Fosnes Hansen AmorfatiPokochaj swój los ,a. Szwabia, późną jesienią 7229 roku DŁOŃ Szło ku zimie. Pola świeciły jeszcze nagą czernią, lecz odkilku dni zagościł już w lennie mróz, wysysając życiei rumieńce z lasów i łanów rozciągających się na wszystkiestrony wokół Falkenborga. Co noc na szybach zamkowychokien wyrastały mroźne kwiaty, a oporanku trawai drzewapokrywały się bielą. Krajobrazpowoli zastygał i każdaz barw nabierała stopniowo zimnych odcieni. Było bezwietrznie. Z kominów i otworów dymnychchat unosiły się prosto w niebocienkie,niebieskie smużkidymu. Na ziemięzstąpił chłód, a wraz z nim zapadła cisza. Wszystko czekało na śnieg. Chłopieco imieniu Wolfgang stalopartyo blankinaszczycie północnego muru. W czeluści rozwierającej siępod stopami słyszał nawoływania sokołów, opadającychszerokimi łukami ku rzece. Nie czul, że z głębin unosi siękuniemu mroźny powiew. Wzrok skierował na północnyzachód, ku lasom, ale oczy miał martwe, jakby zamarzływ twarzy. Zdawało się, żejego myśli kołują razem z ptakamii nicnie widzi. Długo godzinami mógł takstać w zupełnymbezruchu. Zimnosię go nieimało. Był zadowolony, że także tego roku udało mu się na latoprzenieść swą kwaterę tu, naWieżę Północną. Mury od tej. ERIK FOSNES HANSEN strony nigdy nie były strzeżone, nawet nocą, żaden bowiemśmiertelnik nie wspiąłby się na ich szczyt prosto z rzek^postromej skalnej ścianie, zwieńczonej gladzizną cegieł. Takwięc niebyłotu straży, rzadko też przychodziliinni ludzie. Cisza i spokój panowały przeto nagórze i przez cale latoprawie nikt mu nie przeszkadzał. Wolfgang był za to wdzięcznylosowi,okres letni stawał siędlań w ten sposóbnajlepszą porą. Tymczasem jednak zbliżała się zimai wiedział, żeo n ibędą próbowali ściągnąć go na dół przednadejściemśniegu: żeby znowu sprowadziłsię w cień zabudowańimurów. Na dół, do nich. Na dole w korytarzach i salach, na dziedzińcach ipodsklepieniem bram panowała wszędzie jakaś lepka atmosferazamknięcia;zaduch potraw,dymu i odchodów połączony z wieczystym szumem głosów i dźwięków, niemilknących nawet w nocy. Próbował sobie wyobrazić, jak by to było, gdybyprzeniósł się nadół imieszkał razem z nimi przez następnecztery czy pięć miesięcy zaraz poowym długim, cichymlecie, z niebemi słońcem na wyciągnięcie ręki. Już na samą myśl o tym oddychał z trudem. Tutaj czuł się wolny jak sokołyz wieży, jedyne obchodzące gożywe stworzenia. Posiadał cztery; codziennieje ćwiczył i przypatrywał sięich powietrznym igraszkom: kazał wznosić sięz murów pod chmury, pikować w dół kurzece ipowracać. Raz za razem. Nigdy nie nużył sięwidokiemich lotu, a w przerwach rozmawiali. Cały wolnyczas poświęcał drapieżnym ptakom. Układanie ichbyło trudne; wymagałydużo zachodu, lecz nieżyczył sobie pomocy. Tego lata nie rozmawia! prawie znikim poza swoimpreceptorem, starym franciszkaninem o imieniu Sebastian. A i wtedy ograniczał własne wypowiedzi do minimum. Zwiosną tego roku dostał nowego sokoła, który całkowicieabsorbował jego uwagę. Czasem przechodziło mu przez myśl, iż zapewnew opinii ojca Sebastiana ciężko jest mieć z nim doczynienia. WIEŻA SOKOŁÓW Prawie codziennie spacerowałpo koronie murów, a często "wyprawiał sięz małymorszakiem dolasu, by daćsokołom okazjędo zapolowania. Gdy towarzyszącymuw czasie takich wycieczek pytali o coś, odpowiadał skinieniem głowy lub ruchem ręki, możliwie rzadko słowami. W kontaktach z ludźmi zachowywał czujny dystans. Jegospojrzenie było dziwnie dalekie, ajednocześniebystre jak u sokola. Płoszył w ten sposóbpoddanych, dobrzeo tym wiedział. Dostrzegał przecież, jak wskazują go sobie wzrokiem i poszeptują ukradkiem, gdyw drodze na łowyprzejeżdżał przez miasteczko, otoczony czterema sokołami na swobodzie, siedzącymi mu na ramionach lubnałęku siodła; nie potrzebował ich wiązać na rzemiennejlince ani trzymać pod kapturem. Na zamku także rozlegał się po kątach szmer plotki;myśleli, że tego nie zauważa. Tak, szeptali, wytykali go palcami. Przejmował się tymjednak nie bardziejniż wszystkim innym, co odbywało siętam w dole, w cieniu murów. Mieszkał w najwyższej części zamku, gdzieś międzyziemią a gwiazdami, dokładnie tak jak drapieżne ptaki. Nawet wysoka baszta strażnicza nie sięgałatak dalekow niebo. I chociaż wpozostałych włościach nie było wiatru,tutaj wiał zawsze. Czasami o poranku zwałymgły zalegały poniżej WieżyPółnocnej. Szarobiałe pasmaoglądane zgóry w promieniach słońca napawały Wolfganga pełnymzdumieniaszczęściem i przyprawiały o zawrót głowy. Wezwał ptaki, wszystkie cztery. Jedenza drugim spływały z powietrznego oceanu, krzycząc ze skargą w głosie: "Ki-ja! Ki-ja! " Śledził je wzrokiem, aw miarę jak lądowały, formował ustami drobnedźwięki. Na prawej dłonimiał rękawicę sokolniczą z jeleniej skóry, nanią przyjmował ptaki siadając zawsze musiały coś pochwycićwszpony. Poza tym rzadko jejużywał, bo lubił poczuć na. ERTK FOSNES HANSEN' skórze dotyk ostrych pazurów i ciepłych piór. Coś mumówiło, że tak jest najlepiej. Ostrożnie przesunął nosem i ustami po jednym z tychpięknych pulsujących ciał, a sokół odwzajemnił pieszczotę,przechylając się bliżej ku jego twarzy. To był ten, którydotąd nieotrzymał imienia,najnowszy. Prawiedorosłymłody sokół wędrowny,jeszcze z ciemnobrązowymi skrzydłamii podłużnie cętkowanym podbrzuszem, bardzo piękny. Kiedy Wolfgang zobaczył go pierwszy raz tejwiosny,serce mu nagle podskoczyło w piersi. Od przygodnegoptasznikaniewydobył co prawda, czy schwytanogow gnieździe, czyteż już podczas przelotu, alewielewskazywało na to, iż został pojmany w locie, bo opierał sięułożeniu, a i teraz jeszcze potrafił być uparty i trudny. Takzazwyczaj bywało z ptakami, którezasmakowały wolności,zanim je uwięziono. Ten jednak wiele obiecywał jakołowca, Wolfgang zabrał go tego lata kilkakrotniena polowaniei okazało się, że ma silę uderzenia i szybkość, którychpozostałym trzem brakowało wszystkie hodowano odpisklęcia. Jakkolwiek jednakbyło nie miał jeszcze imienia. Sprawa niebyła prosta. Nie chodziło mianowicie oto,żeby wybrać byle jakie i nazwać nim ptaka. Musiał dać muimię właściwe, a tonastręczało trudności. Pozostałe trzyzwały się Feniks, Serafin i Aleksander, i nadkażdym z tychimion długo się zastanawiał. Toteż każde, zdaniem Wolfganga,bardzo dobrze pasowałoi brzmieniem, i znaczeniemdo tej trójki. Czuł, że już wkrótce znajdzie odpowiednie, żepojawi sięmu w głowie,jak ryba wyskakująca ze spokojnej toni. Alboraczej jak sokół spadający z jasnegonieba. Jakże ci na imię, przyjacielu? wyszeptał z twarząwtuloną w sokole pióra. Może paterSebastian? Ptak spojrzał nań ostro, z przyganą, A więc nie. Wolfgang uśmiechnął się i pozwoliłmu się uchwycićdziobem za włosy. Widzisz coś tamw górze, sokole? WIEŻA SOKOŁÓW Wolnąręką pogładził ptaka po grzbieciei skrzydłach. Jak zawsze przeniknęło godrgnięcie rozkoszy i pełni życia,takie samo iz równą siłą jak przed prawie czterema laty, gdypo raz pierwszy dotknął łowczego sokoła. Miał dziesięć lat,kiedy dostał Feniksa. Teraz kończyłtrzynasty. Wrazzprzybyciem Feniksa wszystko się odmieniło, a życienabrałonowego sensu. Pozostałe ptakipojawiały się stopniowo. Wystarczącztery, stwierdził stryj. Wolfgang natomiast nie miałby nic przeciw temu, bywypełnić sokołami całe poddasze wieży, aleuznał, że tegonie da się przeprowadzić. Stryj, no cóż. Myśliponownie uleciały w niebo. W roku Pańskim1226 cesarzFryderykII prowadziłwojnę przeciwko miastom Ligi Lombardzkiej, potrzebował zatem rycerzy. Graf Henryk z Falkenborga był jednymz nich. Pociągnął na drugą stronęAlp,pozostawiwszyzamek, włości oraz żonę zsynkiem pod opieką brata. Potem cesarz wezwałswych rycerzy na krucjatę, byspełnić obietnicę zdobycia Świętego Miasta. GrafHenrykprzyłączył się do wyprawy, albowiem gładko obracałmieczem i znajdował upodobanie w obozowym życiu. Najpierw podczas wojny w Lombardii, apotem w czasie przygotowań do krucjaty słałna Falkenborglisty. Niewszystkie tam docierały, bo zamek położenie miał niedogodnei był oddalony od głównych szlaków wiodących napółnoc. Poza tym szerzyły się niepokoje. Nic także niechroniłoprzed zaginięciem listów z zamku do grafaHenryka. Taksię więc złożyło, że rycerz nigdy nie otrzymałwieści o rychłym po jego wyjeździe zgonie małżonki,Z czasem pisma od grafa Henryka zupełnieprzestałyprzychodzić iprzez dłuższy czas nikt nie wiedział, jak siępowiodła wyprawa. Z Rzymu wszakże i z innych źródełbiegły przedziwne plotki. Odnalazły drogętakże na Falkenborg. Wolfgang był synem grafa, dziedzicem, a teraz, podnieobecność ojca, właściwym panem Falkenborga. Stryj. Fryderyk pełnił na zamku nieodmiennie i wyłącznie funkcję burgrabiego. Chłopiecdobrze pamiętał śmierć matki w sam WielkiPiątek. W trakcie uroczystościwielkoczwartkowych źle siępoczuła i wycofała do łoża. Rankiem wWielki Piątekobudziła się z silnymibólami, a około południa już nie żyła. Jeszcze dziś potrafił przywołaćw pamięci wszystko, conastąpiło owego najdłuższego w jego życiu przedpołudnia. Nie dlatego że czuł się w danym momencieszczególnieprzytłoczony żalem, bo, o dziwo,tak nie było. Również niedlategoże matka pomiędzy atakami bólu rozmawiała z nimdługo i poważnie o tym, jak wkrótce, gdy zostanie sam, mao siebie zadbać, pilnować swoich praw i jak się zachowywać. Prawie nie zwrócił uwagi na to, co wówczas mówiła. Kiedy bowiem Wolfgang wracałmyślą do dnia śmiercimatki, stawało mu przed oczyma coś zupełnie innego, cowtedy całkowicie przesłoniłojej odejście. Żał przyszedłdopieropóźniej. Zobaczył Śmierć. Czuł, żeprzybysz z zaświatów jestw komnacie; widział,jak wbija sięw matczyne ciało i w ciągukilku krótkichgodzin wysysazeń życie. Pamiętał, że zrobiła się tak blada,iż przypuszczał, że bardziej już zblednąć nie można i pamiętał jeszcze ten nieopisanylęk, widoczny w jej oczach,gdy w końcunadeszła chwila ostateczna. Nie zapomniałzimnegopotu, z którego ciągle musieli ocierać jej twarzi dłonie. Nieustannie cichutko pojękiwała, a mały loczekzłotych włosów na czolezwilgotniałi pociemniał, piękneoczy stałysię matowe i puste. Z wielkim wysiłkiem wciągnęła w płuca haust powietrza,które tam już pozostało. Pamiętałtakże, że spojrzeniejej pękło jak lustro wody, gdywrzucić w nią kamień, którypodnosi z dna błotoi mul. Cały czas siedziałw kącie przy oknie, zagryzając wargi. O tak, w komnacie była Śmierć,a Wolfgang zastanawiał się,skąd ją zna. Nie mógł też pojąć, że nikt inny możezwyjątkiem matki nie widzi przybysza z kosą. ObecnośćŚmierci była mu niemal fizycznie nieznośna, kładła się WIEŻA SOKOŁÓW cieniem, zasłonądymnąpomiędzy zgromadzonymi w komnacie. Kiedy matka zrozumiała, że zbliża się koniec,posłała postryja. Burgrabia ukląkł przy jejłożu i przysiągł, że dopowrotu grafa Henryka otoczy Wolfganga opieką. Potem zaczęła bełkotać, odchyliła bezwładnie głowęi nagle jakby się bardzo postarzała. Zamarła w panice i trwodze coś albo ktoś usiadł jej na piersiachiwpatrywał się strasznym wzrokiem, którego nikt inny niemógł dostrzec. Wnet było po wszystkim i ojciec Sebastian zakończyłodczytywanie modlitwy za umierających. Atmosfera wkomnacie od razu zelżała, przybysz zniknął i rzeczywistośćwróciła do normy. Tego popołudnia musieliodnieść Wolfganga do jegokomnat. W okresie, który nastąpił potem, zajmował go tylkojeden problem: co by się stało, gdyby ojciec nie wrócił? Wtrakcie nauki zdążył jużpojąć, że podczas wojny wielumusi zginąć. A jeśliojciecznajdzie się wśród nich? Początkowo myśl ta napawała go lękiem, potrzebowałwięc nocami światła w komnacie. Z czasem nauczył sięopanowywać, ale dzień w dzień czuł go jeszcze, jakćmiącygdzieś w piersi ból. Świadomość, iż pozostał sam, ściskałamu niekiedy gardło szlochem. Oczywiście, miał przecież w dalszym ciągu stryja i stryjenkę ale wydawali mu się zawsze trochę chłodnii dalecy, coś wnich budziło jego obawę, choć w istocie niewiedział dlaczego. Po śmierci matkichadzał własnymi drogami,nie mającz kim porozmawiać; rozmyślał tylko o dziwnym zjawisku,którego był świadkiem, i otym, że zosta! sam. Nie lubiłteraz wracać do tego okresu. A potem dostał pierwszegosokoła i już nie był samotny. Czas wypełniała mu nauka sokolnictwa i planowanie polowań, reszta gonie obchodziła. Niebrał udziału wćwiczeniach rycerskich, które rozpoczął pomału z chwilą utratymlecznych zębów, z najwyższą też niechęcią kontynuował. ERIK FOSNES HANSEN lekcje z ojcem Sebastianem. Stryjpozwoliłmu zrezygnować z zajęć fizycznych, to poszło łatwo. Po cichu dawałmu pełną swobodę. Ontakże sprowadził pierwszego sokoła, przypuszczalnie po to, by Wolfgang się czymś zająłi przestał pogrążać w smutku. Poza tym, zdaniem stryja,łowcze ptakibyły przydatne na zamku. Tak więc przez ostatnie trzy, cztery lata chłopieczajmował się wyłącznie sokołami. Tej jesieni jednak powróciłymyśli oojcu i krucjacie. Powód zaś był taki, iż zarazpo Bożym Narodzeniu kończył czternasty rok życia, osiągałdojrzałość i w związkuz tym stawał się w świetle prawapanem zamku. Co towłaściwie oznaczało nie miałnajmniejszegopojęcia. Częściowo też dziwiło go,że stryjnigdy z nim na ten temat nie rozmawiajakby zapomniał,że ów dzieńsię zbliża. Pozostawiał go sam nasam z sokołami, jakzawsze do tej pory. Wolfgang zapamiętałojca, grafa Henryka, jako wysokiego, jasnowłosego i brodatego męża, któryod czasu doczasu unosił go wramionach pod niebo, w gruncie rzeczyjednak nie mieszał się do jego życia, na swój sposóbmiłego (choć to akurat wydawało mu się bardzo odległe),o łagodnym spojrzeniu i zamyślonym, prawie niedostrzegalnym uśmiechu. Wolfgang odnosił wrażenie, żeojciectraktujewszystko z ogromną powaga i stanowczością. Nic dlań nie byłozbyt mało znaczące. Lecz choć zajmowałsię drobiazgami, często bywał nieobecny duchem, a jego myśliszybowały w dal. Tyle ich zresztą krążyło mu pogłowie. Stryjbył inny chłodniejszy,ostrożniejszy i dalecebardziejspokojnyodbrata, rycerza. W obliczu ojca odbijałsię śmiech i blaskpochodni, turnieje i żarty, natomiasttwarz stryja odzwierciedlała. Wolfgang nie wiedział dokładnie co; była w niej jednak jakaśnieruchoma cisza. O ilew rysach ojca ukazywały się jak w lustrze rzeczy i ludzie,o tyle przez Fryderyka przezierała ziemia, żyzne polauprawne i łąki, brązowa, gliniasta gleba. Unikał stryja. I czul, że on także go unika, ustępuje. Prawie zawsze mógł przeprowadzić swoją wolę, jak teraz WIEŻA SOKOŁÓW w kwestii przeniesienia się do Wieży Północnej na stale. Miał pewność, że burgrabia mu na to pozwoli. Matka Wolfganga była najmłodszą córką jakiegośhrabiego z Lotaryngii. Niewiele się na tymwyznawał, leczpowiadano, iż odznaczała się wielką urodą. Dla niego,zupełnie wtedy małego chłopca, była najpiękniejszymzjawiskiem na świecie. Sporo się swego czasu zastanawiał,dlaczego owa jasnowłosa dama w kosztownych szatachiwelonie zmarła wówczas taknagle. Niewiasty na dole wśród zabudowań nazwały to serdecznym żalem, a miejscowy trubadur ułożył nawet pieśńo tym,jak serce jej pękło w dniu Męki Pańskiej. OjciecSebastian miał jednak na ten tematodmienne zdanie. Pas to sprawił wyjaśnił Wolfgangowi. Toonzatruwa krew i wnętrzności, a jeśli się go w porę niezdejmie, większość kobiet umiera. Stary mnich znajdował szczególne upodobanie wtegotypu rozmowach. Chłopiec uważał zarówno niewieście kwilenieo żałobieserca, jak i smętną pieśńtrubadura oraz gadaninę ojcaSebastiana opasie cnoty za odrażające. Wolał rozmawiaćz sokołami. Tylko one coś z tego wszystkiego rozumiały. Samebyłyjak śmierć,niezliczone razy oglądał, jak pikują ku ofiaromi jednym jedynym, niespodziewanymuderzeniem pozbawiają je życia. Wieczorami, po zapadnięciu ciemnościmiał zwyczajzakradaćsiędo nich na poddasze, siadywać pod belkamistropu i rozmawiać, dopóki myśli nie zaczną się rwać,a oczy nienapełnią siępiaskiem. Wtedy dopierożegnał sięz nimi i schodził po drabinie do swejkomnatkiw wieży. Wiedział też, że niezasną, dopóki nie dotrzedo siebie. Rozmowy z sokołami były wielką, dającą szczęście tajemnicą Wolfganga. Nastałajuż prawie zima,lecz on powziąłstanowcządecyzję, by- przetrwać w wieży nawet trzaskające mrozy. We wszystkich pomieszczeniach były kominki widocznie dawniej ludzie mieszkali tu przez okrągłyrok więc l. ERIK FOSNES HAKSEN zamierzał później przenieść sokoły do izdebki sąsiadującejz jego komnatą i mieszczącej tylko wielką szafę z księgami; poza tym nie byłaużywana. Tambędąmiały ciepło. Noi mógłby leżąc w łożu, póki niezaśnie, rozmawiać z sokołami przez uchylone drzwi. Myślo spędzeniu zimy w taki właśnie sposób, nabaszciepod gwiazdami, napełniłaWolfganganiewypowiedzianą radością. Ze szczęścia ucałował Bezimiennego,odwróciłsięi wszedł do wieży, otoczony sokołami jak obłokiem połyskujących piór. Nie zauważył, że go obserwowano. Z okienka wieżyw zachodnim murze zerkały w ślad za chłopcem oczy ojcaSebastiana. Mnich potarł w zamyśleniu brodę izszedł na dół. Czymon się tam na górze właściwie zajmuje? oblicze burgrabiego Fryderyka pociemniało ze wzburzenia. Pater Sebastian jak zwykle czuł ukłucia drobnychigiełek strachu. Coś w tym człowieku budziło jego niepokój. Z upływemlat zaniepokojenienarastało, chociaż niepotrafił dokładnie określić, co powodowało tędziwnąobawę. Nos mnicha zarejestrował wyraźną, slodko-kwaśnąwoń grzanego wina. Strach zogniskował się wkolanach,jego ostre końce sięgały leż ramion i pach. Jest taki jak zwykle zaczął trochę sztywno. Chodzi samotnie po murach. A przedpołudniaspędza zemną na nauce. Ito wszystko, z czym do mnie przyszliście, ojcze? Burgrabia Fryderyk obrzucił go wzgardliwymspojrzeniem. Obaj znali już formułę tychrozmów. Przez calelatofranciszkanin regularnie odwiedzał burgrabiego,by flEZA SOKOŁOM - porozmawiać z nim o chłopcu. Rozmowa zaś przebiegała i w ściśle określony sposób. Mnich zaczynał nie wprost,, S padało kilka stów o tym, że rozwój Wolfganga pozostawia ''; wiele do życzenia, przy czym nie wyjawiał dokońca, co mu^ naprawdę leżyna sercu. Burgrabia Fryderyk początkowo ^ słuchał uważnie, potem z corazwiększym zniecierpliwię. ;'niem i irytacją. Treśćspotkań mogła ulegaćzmianom,':';' ale najczęściej jednasprawa pojawiałasię w dyskusji ' nieuchronnie. ;Przypuszczamrzekł burgrabia Fryderykżejak :' zwykle przychodzicie do mnie, ojcze, w sprawie sokołów. l Wiem dobrze, że lud szepcze toi owo oczarnoksięstwiei podobnych bzdurach. Czyżby znowu obiło się to wam o uszy? Cóż, panie. wszak wiecie, że sokoły zawsze mnie niemało martwiły,a już szczególnie w ostatnim półroczu,po jego przeprowadzce na wieżę i po tym, jak dostałostatniego ptaka. Całymidniami ćwiczy je w lataniu, polowaniu i. w zabijaniu. Mnich zamilkł. Mówiliśmy o tym wielokrotnie, ojcze. Trzymaniesokołów ułożonych dopolowania przynosi wiele korzyści. Czy więc choćby ten jeden raz spróbuje ojciec wytłumaczyć mi, co mianowicie wastak martwi? ostatniesłowazostały wypowiedziane zwyjątkowym rozdrażnieniem. Mnich na nowo poczuł kłucie w rękachi plecach. Dłonie mu zwilgotniały. Pozbierał się jednak, Z całym szacunkiem, panie. Nie tyle o sokoły mi chodzi, ileo wpływ, jaki mająna chłopca. Burgrabia Fryderyk spojrzał nańz zainteresowaniem. To było coś nowego. Awięc? Cóż, hm. ma do ptaków taki stosunek. nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Wszakwiecie, panie,żejadąc na Iowy nie trzyma ich w stosownych klatkach ani nieużywa dlużca; pozwala im krążyć swobodnie. I są muposłuszne! Nie wiem, panie. Widzieliście to kiedyś nawłasne oczy? Zastanawialiście się nad tym? ERIK FOSNES HANSEN Nieskłamałburgrabia Fryderyk. Być może,nie okazywałem dotąd wystarczającego zainteresowaniarozwojem bratanka, lecz musicie, ojcze, pamiętać, żezarządzam zamkiem i majętnościami, jego kształcenie zaśi duchowe potrzeby powierzyłem waszej pieczy. Burgrabia pogrążył się w milczeniu. Sokoły na równiz młodzieńcem zajmowały go już od wielu miesięcy ponadwszelki rozsądek, do tegojednak nie mógł się staremuprzyznać. Sprawychłopca przekazałem w wasze ręce, ojcze. Sądziłem, że wdobre powiedział z naciskiem. Oczywiście,panie. zaczął franciszkanin, odetchnąwszy głęboko. W końcuchoć raz udało mu sięskierować rozmowę nawłaściwe tory. Tyle tylkoże terazprzychodzę do was jako do prawnego i rzeczywistegoopiekuna chłopca,by poinformować o szeregu faktóww jego zachowaniu, które. zaczerpnął powietrza ...które absolutnie nie są pożądane u przyszłego pananaFalkenborgu, Ostatniodosyć często nawiedzaliściemnie, ojcze,ijakoś nigdy dotąd nie rzekliście mi wiele więcej ponad to zauważył burgrabia uszczypliwie. Tak było, w istocie-. aleproszę, panie, pozwólcie miskończyć. Burgrabia Fryderykskinął przyzwalająco i oparł policzek na dłoni. Oczywiście, to godne pochwały ciągnął mnich że chłopiecjest zdolnym myśliwym i umie sobie radzićz sokołami. Ale posuwa się za daleko! On z nimi rozmawia! Wielokrotnie zaskakiwałem go na cichych pogwarkachz ptakami. i za każdymrazem na mój widok natychmiast jeprzerywał. Potem zaś wyglądał tak dziwnie, jakby siępoczuwał do winy, jakbymgo przyłapał najakimś potajemnym grzechu. A tego lata o wiele częściej przebywałz sokołami niżz ludźmi! Powiem, panie, wprost, co myślęi czuję. otóż obawiam się, że. zrobił pauzę. Nowięc,obawiam się, żewkrótce sam stanie się sokołem,panie. WIEŻA SOKOŁÓW Wreszcie wypowiedział to, z czym tak długo się nosił. Spoglądał w napięciu w twarz burgrabiego, lecznie zauważył w niej zmiany wyrazu. że )est na dorzucił więc Boję się, panie ounaiy, p^. - najlepszej drodze, by popaść w obłęd. Zawsze był dziwakiem, oczym dobrze wiecie. i uważam, że sokołyjeszcze bardziej zaciemniają mu umysł. Zważcie, że poBożym Narodzeniu, w wigilię Trzech Króli, osiągniedojrzałość. i co wtedy? Od tego momentu przecieżon będzierzeczywistym panem na Falkenborgu, a nie wy... Ostatniesłowa padły bardzo cicho, prawie z prośbą w głosie. Mnich obserwował oblicze burgrabiego. Przezkrótką chwilę Fryderyk był równie nieporuszonyjakdawniej, możeodrobinę zaciekawiony i zaniepokojony, naco po trosze liczył ojciec Sebastian. Burgrabia od dłuższegoczasuokazywał chłopcu zadziwiająco mało zainteresowania. Może więcteraz. Ale już w następnej chwili jego twarz zmieniła się dotegostopnia, że strach w nią było spojrzeć. Zwłaszcza zaś żepotym spokojnym, praktycznym mężczyźnie, panującymna zamkui w lennie,zakonnik najmniej spodziewałsięwłaśnie takiej reakcji. Burgrabiasię śmiał. Odchylił siędo tylu i zanosił chichotem. Pomylony! Półgłówek panem Falkenborga! Wariat! Rechotał, aż krzesło pod nim trzeszczało, aż echoszło, bez ustanku. Mnich, który zupełnienie tegooczekiwał, zagryzł wargi. Za drzwiami służba zatrzymywała się, nasłuchując z przestrachem. Tak przecież nie mógł się śmiać cichyi rozsądny burgrabia Fryderyk! Jednak głos nie pozostawiałżadnej wątpliwości. W końcu panzamku opanował siętrochę. Mnich spoglądał nań zaniepokojony. Odczul potrzebęwzięcia chłopca w obronę. Panie,z całym szacunkiem rzekł z taką doząsurowości, na jaką mu starczyło odwagi słowo "półgłówek" wydaje się nieco zbyt dosadne. Młody pan Wolfgang jest bardzo zdolny i nie mam nic do zarzucenia i. ERIK FOSNES HANSBN rezultatom jego studiów. Poza tym porozumiewanie się zezwierzętami jest przez wielu uważane za oznakę świętości. PaterSebastian był franciszkaninem, więc wtymwzględzie uważa! się za kompetentnego. Burgrabia Fryderyk przyglądał mu się chwilę z otwartymi ustami, jakby zakonnik na jego oczach sam zamienił się w rzadko spotykane zwierzę, i ponownie dał upustrozbawieniu. Oznaka świętości! A to dobre! Dawno czegoś takiegonie słyszałem! Na nowo wybuchnął śmiechem. Próbował dodać cośjeszcze na ten temat, lecz słowa utonęły w kaskadachbulgoczącego rechotu. Nagle spoważniał i gniewnym ruchem na poły uniósł się w krześle. Powiadasz jednak, że gada zptakami? Co? Tak? poderwał się ku mnichowi. Więc powiemci jedno,mój ty stary, kochanypreceptorze: Gadanie z ptakami jestoznaką wariactwa! Sameśto dopiero co wykazał! Cha,cha! Rozmawia z ptakami! jakby wypluł te słowa. Wszyscy, którzy gadają z ptakami, są przyglupi! dodałz naciskiem i roześmiał sięznowu owym niepohamowanymhisterycznym chichotem, który sprawił,że dawny wychowanek wydał się Sebastianowi obcy. Pater był wytrącony z równowagi i przerażony. Przedoczyma przemknął mu obrazmęża w połatanej mnisiejszacie, unoszącego ramiona pośródrozległych łanów zbóż. Wokół krążyły wrony i sroki, a promienie słońcaodbijały się od złota pszenicyoślepiającym, nieledwie białym światłem. Po razpierwszy od wielu, wielu łatfranciszkaninowizebrało się na płacz. Opanował się jednak, ascetycznie woskowa skóra policzków pozostała sucha. Nie mieszkając odwrócił się dowyjścia. W cichości ducha postanowił, że nigdy już wobec burgrabiegonie poruszy tego tematu. Coś mu się jednakprzypomniało. Jeszcze jedno. powiedział spoglądając nawstrząsaną śmiechem postać. V 'r WIEŻA SOKOŁÓW Burgrabia Fryderyk wydałmu się naraz wielce odrażający. Gdzie się podziałów jasnowłosy chłopczyk,zktórym kiedyś, dawno temu, chadzał latem na spacery? I który swemu nauczycielowi podrzucał do loża ropuchy? Ztrudemprzyszło przyzwyczaić się do używania wobecniego formy "panie". Do grata Henryka mógł się zwrócić"mój chłopcze" czy też podobnie nawet w obecnościpostronnych, natomiast Fryderyk życzył sobie, by dawnynauczyciel tytułował go "panem". Pater Sebastian nie całkiem to pojmował, gdyż spośródobubraci wyżej ceniłsobie Fryderyka, którybył bardziejwrażliwy od starszego, dość nieokiełznanego chłopaka,a poza tym o wiele chętniej przykładał się do nauki. Mnichpamiętał,że podczas popołudniowychprzechadzek wielerozmawialii dobrze się obaj rozumieli. Henryk rzadko imtowarzyszył, zawsze miał co innegodo roboty i nie uważałzbierania ziół za szczególnie ciekawe zajęcie. Zakonnikodnosił wrażenie, iżmłodszybrat nawet wolał,kiedy spacerowali samowtór. Tamten Fryderyk nie grzeszył zbytnio odwagą, nieodznaczał się też specjalną wytrzymałością. Miał natomiastpiękny chłopięcy sopran, przypomniał sobieSebastianpatrząc na zarykującego się pana zamku. Niewiele w tymmężczyźnie pozostało z dawnego Fryderyka, który potrafiłzaśpiewać "Kyrie" czyściej niż ktokolwiek inny w całychwłościach. Włosy munieco ściemniały, a glos załamywał sięprzechodząc w piskliwy skrzek. Ujawniało sięto jedyniewówczas, gdy mówił donośnie lub gdy się, jak teraz, śmiał. Ale też wiele się wydarzyło od tamtych czasów. Jest jeszczecoś. zaczął znowu zakonnik, ale niepotrafił przebić się przez śmiech burgrabiego. Znowuzrobiło mu się nieswojo. Zastanawiał się kiedyś po trosze nad problemem, czygdzieś głębokowe Fryderyku, w nim samym, a także wewszystkichinnych nie tkwi ukryty mały chłopiec zpoobijanymikolanami i policzkami gładkimi jak jedwab. Obecne zachowanie Fryderyka kazało mu zwątpić wprawdziwość tych przypuszczeń. Lecz z drugiej strony, jeśli SŁ, t. ERIK FOSNES HANSEN spojrzeć naniego samego, starego, pomarszczonego mnicha któż by uwierzył, iż niegdyś w swej wiosce najszybciej biegał na wyścigi? Pater Sebastian porzuciłwątpliwości, przez rysy burgrabiego bowiem przemykał chwilamicień tak dobrzeniegdyś znanego chłopca. Mnichowi zrobiło się na tenwidok rzewnie na duszy; jakby dostrzegał fragmenty ścieżki, którąchadzali razemnad rzekę, by zbierać kwiaty i zioła. Ponownie miał ochotę sięrozpłakać, ale przybrał surowywyraz twarzy. Poczuł w piersi głęboki niepokój. Jeszcze jedna drobna sprawa, panie. Wasz bratanekwspomniał, że chce spędzić zimę wWieży Północnej rzekłi zaraz dodał: razem z sokołami. Razem z sokołami, powiadasz? Burgrabia Fryderyk wciąż miał na twarzy wyraz rozbawienia. Rysy przesłaniał jeszcze lekkicień bezbronności, ale powoli ustępował mrocznemu zdecydowaniu. Tak. panie odparł mnich z niechęcią. Nieodczuwał potrzeby,by zgłębiać ten temat. Boże wielki! A niechże tam mieszka, skoro ma na toochotę. Burgrabia znowu zaczął się śmiać. Razemz sokołami]A to dobre! Dawno czegoś takiegonie słyszałem! Mnich skłoniłsię lekko ipowoli skierował ku drzwiom,zerkającciągle przez ramię na roześmianego mężczyznęprzy kominku. Jegoserce przepełniałlęk. Pater Sebastian bowiem widywałjuż wcześniejumysłypogrążone w mroku. Po wyjściu mnicha Fryderyk von Falkenburg potarłniespokojniegrzbiet nosa. Twarz mu się wciąż śmiała. Dopiero terazzdał sobie w pełni sprawę zeznaczenia tejwieści. Chłopak zwariował! O Stworzycielu wszechrzeczy! Obłąkany! Myśl wydała mu się wyjątkowo obiecująca. Zapatrzyłsię w ogień i co chwilę pociągał łyk wina, chichoczącbezgłośnie. WIEŻA SOKOŁÓW Właściwie był na siebiezłyza niedawny paroksyzmśmiechu, ale nie potrafił mu zapobiec. Słowa zakonnikaporuszyły w nim głęboko ukrytą i rzadkotrącaną strunę. Nieprawdą było, że poświęcał chłopcu niewiele uwagi. Przeciwnie, ostatnio coraz częściej nawiedzały go myślio Wolfgangu i jego sokołach. Za każdym razem próbował jeod siebie odepchnąć, lecz nie dały sięokiełznać; uśpione oddłuższego czasu, objawiły się znowu z całą mocą. I z tego właśnie się śmiał. Poczuł w duszy obecność Dłoni,a to zawsze wprawiało go w zadziwiająco dobryhumor. Pierwszy raz zaznał w pełni jejdotknięciaw dzieńwyjazdu grafa Henryka. Pamiętał to, jakbysię wydarzyło wczoraj. Była wczesna wiosna; zawieszone wysoko podniebemptaki wypędzały śpiewem ostatnie podmuchy zimy. Polai lasy pokryły się jasną zieleniąpąków i jakby płynęływ świetle wiosennego słońca. Przeznaczenie chciało, by żegnał się z bratemwłaśnie naszczycie północnego murutam gdzie teraz zamieszkał Wolfgang z sokołami. Głęboko u ich stóp, przeskakująckamienie i spadająckaskadami, rozlewał sięszeroko bystrynurt rzeki. Niebo było błękitnei bezchmurne. Początkowo rozmawiali o zbliżającej się wyprawie; jakdługo może potrwać i jak ma praktyczniewyglądać zarządzanieFalkenborgiem podnieobecność grafa Henryka. Potem, patrząc na rozciągający się z murów widok,pogrążylisię we własnychmyślach. Okolica była spokojna,piękna i żyzna, jakby rzeka na falach niosła od gór cząstkęich ciszy i nawadniała nią pola. Teraz to wszystko przechodziłow ręce Fryderyka przynajmniej do powrotu brata. Nagle Henryk spojrzał nań bystroi przenikliwie. Wolfgang nie jest łatwy do prowadzenia. Różni się całkowicie od ciebiei mnie z czasów młodości, prawda? Syn Henryka miał wówczas dziewięć lat. Był nieśmiałyi wiele czasu spędzał w samotności. Po prawdzie też brakłotu innych dzieci, z którymi mógłby się bawić. Fryderyk skinął potakująco w istocie, niemożnanazwać chłopcałatwym. Wszak wiedział, że zdarzały siętrudnenoce, kiedy niańka musiała czuwać u jego wezgłowia, ponieważ lękał się ciemności. Tak, tak, zaprawdę,dziwne dziecko. Ciekawość, jaki z niego wyrośnie rycerz i czy w ogóle nada się do tego rzemiosła? Nie wiem, dlaczegostalsiętaki ciągnął Henryk lecz jestdziedzicem zamku i lenna, i bardzo go kocham. Jak trochę podrośnie, będzieurodziwy,i to bardzo. Pamiętasz, jak dziewczęta. kiedy my byliśmy młodzi? No, jakżeby nie. roześmialisię obaj; Henrykweselej. Chciałbym, żebyś na niego uważał rzekł poważniejąc i naprawdędobrze gopilnował. Żebyś zadbało jego wykształcenieisprawność. Na Boga, musiumiećwięcej niż tylko złożyć w odpowiednim miejscu swójpodpis. Nie to co ja. Prawda, Fryderyku? Brat kiwnąłgłową bez słowa. Poza tym chcę, byotrzymał to, co musię z prawa należy. Pamiętaj, że po moim wyjeździe panemzamku zostanie w istocie Wolfgang; oczywiście tylkoformalnie. Ale gdybysięcośwydarzyło, gdyby wyprawa sięprzeciągnęła lub nie udała,albo gdybymzginął. Wtedy zacztery lata będzie dojrzały. Za cztery lata, Fryderyku powtórzyłz naciskiem, a potem zwrócił oczy na pola. Brat ponownie skinął głową. Wydało mu się naraz, żekamienie pod stopami zlekka zadrżały, jakby w najgłębszych czeluściach zamku cośsię poruszyło. W tej samej mrocznej chwili ssącego,szarpiącego bólupo raz pierwszyuczuł nad sobą Dłoń, To było makabryczne jak w przebłysku jasnowidzenia ujrzał, co się możezdarzyćna zamku, gdy zabraknieHenryka. Wsparł sięciężkoo blanki i zapatrzył przed siebie tępym wzrokiem. Jedno stało się jasne jakstonce. Zobaczył przyszłość,lecz nie zdołał znieśćjej obrazu. Coś w nim pękło; ogarnęłago przemożna ochota,by się śmiać, głośno,bez końca, do WIHŻA SOKOŁÓW rozpuku! O Boże, jakże chciał, żeby się rozległ echem tenwyzwalający śmiech. Bo wszystko wydawało się tak przerażająco proste, że aż właśnie! śmieszne. Otocz troską także mą małżonkę dodał Henryk,nie dostrzegając zmiany,jaka zaszła w bracie. Fryderyk przyjrzał mu się uważnie. Obliczebrata stałosię nagle prawie przejrzyste ijasne jak wiosenne niebo,a Fryderyk rozpoznał w nim coś z dawnej bezbronności,z lat, zanim cokolwiek zaczęło się dziać, zanim się obaj zmienili. Dobrze odparł cicho. Będę onich dbał. Udało mu sięzachować powagę i nie wybuchnąćwzbierającym w głębi piersi śmiechem. Za sprawą swychmyśli czul się podły jak nędzny grzesznik, jak przestępca. Snuł je nawet wtedy, gdy brat prosił, byFryderyk przysiągł, iżnic złego nie spotka jego syna imałżonki. A niebyły towyłącznie wytwory wyobraźni! On po prostuwiedział. Nie miał pojęcia, kiedy to się stanie ani w jakisposób. Przeczuwał jedynie, niezwykle silnie wszystkoprzeczuwał, jakby jakiś daleki głos,niby spod owej górykamieni, szeptał mu to na ucho, Z twarzy Henryka wyczytał, że bratem kieruje ta samaintuicja, że on także widzi. Widzeniecechowało poniekądichród. Stryj obubraci, a stryjeczny dziad Wolfganga, doszedł do zaszczytówjako astrolog na sycylijskimdworze. Wspominano gow rodzinie rzadko, z mistycznym lękiem. Fryderyku odezwał się cicho Henryk i chwyciwszy go zaramiona, obrócił ku sobie. Fryderyku, popatrznamnie. Ich spojrzenia się spotkały. Burgrabia z wolnadal sięprzyciągnąć mocy szaroniebieskich oczu brata. Fryderykuwyrzekł graf Henryk po raztrzeci, niezwalniając uścisku. Najgłębszym życzeniem Fryderyka było teraz,by bratnie wyjeżdżał. Gdybyż siętak rozmyślił i nie pozostawiałgo na pastwę owej ciemności, cogo tak przerażała i kusiła. ERIK FOSNES HANSKN Przeczucie,jak niewidzialny most, połączyło ich nakrótką chwilę, a potem nagle znikło. Żegnaj, bracie powiedziałHenryki zszedł zmurów. Fryderykpoczuł zmęczenie i słabość, ponownie oparłsię ciężko o blanki. Bał się tego,co mógłby uczynić podnieobecność brata. Najgorsze, że był pewien, iż Henryk jużnie wróci z wojny. W końcu przetarł twarz dłonią i, nailepotrafił, otrząsnął sięz tych myśli. Odowego dnia burgrabia Fryderyk wiele razy miałwrażenie, że Dłoń chwyta go za serce. Nazwa! to Dłonią, botak właśnie czuł:wielkaczarna łapa, albo możeszpon,wczepiwszy się weń, za nic nie puszczał, nie dawał sięwyrwać, póki sam nie poluzował chwytu. W ciągu minionych lat Dłoń dopadała go razza razem, zkażdymrokiem coraz częściej i coraz gwałtowniej. Od dawna jużspodziewał sięjej pojawienia, myśli o chłopcu bowiemmęczyłygo coraz częściej; a wreszcie dała o sobie znaći zareagował, jak zwykle, atakiem śmiechu. Popatrzyłw płomienie, tym razem wiedział to uścisk Dłoni będzie silniejszy niż kiedykolwiek. Pojął już wszystko. Zrozumiał, że teraz. Teraz sięzacznie! Słowate powtarzał w duszy jak swego rodzajuformułę: Teraz, już się stało! Teraz, zaczyna się! Jeszczerozbrzmiewały, gdypoczuł, żeznowu wzbiera w nimśmiech. Bo właśnie znowu wszystko ruszyło, bo oto zobaczyłtrochę więcej wjaki sposób się rozwinie a naprowadziły go uwagi mnicha. Chłopak zwariował! Jest obłąkany! Burgrabia Fryderyk tyle tylko zdążył pomyśleć, gdyusłyszał, że drzwi się otwierająi ktoś podchodzi do jegokrzesła. Oderwał wzrok od ognia, choćdobrze wiedział, żeto żona. W blasku bijącymod paleniska jej twarz sprawiaławrażenie kredowej maski. Oco chodzi? odezwał się nieobecnym głosem. Cały czasnatomiast myślał: Już! Stało się! Terazsięzacznie! Chłopak jest obłąkany wszyscy tak mówią,słyszał na własne uszy. Więc czemu nie? Śmieszne, że dotąd WIEŻA SOKOŁÓW im nie wierzył. Naprawdę śmieszne totakże. W istocie,miał wszelkie powodydo śmiechu. Ostatni raz siętak śmiałpo śmierci matki Wolfganga. Wtedy też zrozumiał, że przeznaczenie posuwa się nieubłaganie naprzód, i doskonale wyczul, dokąd wiedzie. Wówczas również próbował odepchnąć wszystko, pozostaćwiemy przysiędzezłożonej bratu. Lecz zakażdym kolejnym pojawieniemDłoni coraz trudniej było się jej przeciwstawić. Fryderyku! Małżonka burgrabiego zatrzymałasię tużprzy krześle. Najgorsze,że w razie potrzeby mógł być pewienwsparcia Eleonory. Wiedział, że doprawdy nie wyglądaz utęsknieniem dnia, w którym Wolfgang osiągnie dojrzałość. Zastanawiał się tylko,w czyjej głowie mógł się wylęgnąćtaki. diabelski pomysł. Wstrząsnął nim dreszcz. Iściediabelskiplan, bez dwóchzdań. Od razu jeszcze bardziejrozjaśniło mu sięw głowie. Los jest dziełem szatana mruknął podnosem,zapominając o obecności małżonki. Co ty mówisz? zdumiała się. Takie słowa w ustach zawsze praktycznego i trzeźwooceniającego Fryderyka to zupełnie do niego niepodobne. Muszęuwolnić się od przeznaczenia, powtarzał sobie,na próżno próbując zewszystkich sił pozbyć się przerażających myśli i wiedzy. Dłoń jak szpon otoczyła sercei wciągała go w głąb ciemności. O czym ty mówisz? Żona nachyliła się, bysprawdzić, czy jegooddech czuć winem. Machnął z rozdrażnieniem ręką, odsuwając małżonkęod siebie. Jeszcze tu jest? Ach, więc znowu piłeś skwitowała lekceważąco,po czym zaczęła mówić o jakichś sprawach związanych zestajniami. Stajnie, stajnie! Panie Święty! Usiłował się skupić, alenie potrafił, gdyż Dłoń zaciskała sięcoraz silniej. W końcu. ERIK FOSNES HANSEN powiedział,by żona postąpiła wedle swego uznania chciałby mianowicie, jeśli pozwoli, zostać sam. Nagle więc małżonka zniknęla, a burgrabia, samotny,skazany na towarzystwo Dłoni i własnych myśli, zauważył, że szpon zaciska mu się na gardle. I wściekłośćwzrosła. Dlaczego los zawsze uśmiecha się do innych? Dlaczegonajlepszych darów nie przynosi nigdy jemu? Dlaczego toHenryk, a nie on, urodził się najstarszym synem naFalkenborgu? Czemu gwiazdy sprawiły, że Wolfgang został osierocony, pozbawiony ojca i matki, by wodzićjego,Fryderyka, na pokuszenie? Przeznaczenie,los. Dawał o sobie znać nagle, znienacka. Po prostu siępojawiał, podobny drapieżnemuptakowi. Przez całeżycie napełniał go goryczą i jednocześnie pociągał, lecznigdytak silnie jak teraz. Był jak skrzydlatydrapieżnik, jak. jaksokół! Miłosierny Boże! ledwie muto przyszło dogłowy, zerwałsię gwałtownie, przewracając krzesło. Wszystkowięc było przeraźliwie jasne. Ptaki przeznaczenia, drapieżne ptaki, sokoły z wieży. I chłopiec,szatan, który nimi włada, rozkazujeim z wyżyn. Chwytająca go za serce Dłoń, którą kochał i którejw tej samejchwili nienawidził. Tego lata poświęcał chłopcu dużo uwagi, także w związku z czymś, co powiedział na odjezdnym brat. Niechciałtak o nimmyśleć nie wten sposób chociaż dostrzegałto, zkażdym miesiącem coraz wyraźniej. Już wiedział,czego chce. Zabije swoje fatum. Będziewolny. będzie panował mocą własnej woli, nie z nadaniazaginionego wśródSaracenów brata lub zagubionego dziecka z wieży. Zabijechłopca,wielokrotnie obawiał się,że touczyni. Teraz tego chciał. Poczułsię owiele lepiej. W chwilępóźniejznowudopadła go ciemność, rozważał straszliwe czyny, pochłonęły go całkowicie. Już wiedział, że choćby z całychsił próbował walczyć, spełni, co mubyło przeznaczone zabije chłopca, by zabić los. Zabijeprawo dziedziWIEŻASOKOŁÓW czenia przezpierworodnego i swój własny pech. Będzie ^'N^e była to myśl łatwa i wyzwalająca,niemniej zostałasformułowana otwarcie, uczciwie, . c ^ Tak bowiemchciało przeznaczenie, burgrabia Fryderyk zaś tylko widział: Wolfgang niebawem umrze. Przebrał się do obiadu. ZAPISANE W GWIAZDACH l Wolfgangzaciskał i otwierał pięści. Powtarzał ten gest,jakby chciał dać upust rozdrażnieniu. Jego twarz jednakpozostawała nieporuszonai bez wyrazu, jak zazwyczaj. Ochmistrzyni pomagała mu się przebrać. Tego wieczoru stryj wydawałucztę i miody pan Wolfgang miałwziąćw niej udział. Na zamek zjechali czterej szacownigoście,osobiści wysłannicy papieża,powracający do Rzymu z podróży do Saksonii. Asystowała więc przy toalecie, jak po wielokroć przedtem. Przyglądała musię uważnie. Nie był jużdzieckiem,chociaż rysymiał jeszcze łagodne, a włosy delikatne jakjedwab. Jego nos jednak stal się wydatniejszy, a policzkiwklęsłyz lekka w ciągu lata. Wystrzelił także w góręiwkrótce dogonijąwzrostem. Posłała mu uśmiech,lecz tego niedostrzegł. Zaraz teżjej usta się zacisnęły w surową, wąską kreskę, myślamibowiem cofnęła się do pewnego zimowego poranka przedczternastu laty. Mróz był wtedy prawie równie ostryjak ból i następujący po nim żal. Poród trwał bardzo długo; pod koniecleżałajuż tylko bezwładnie, otępiała skurczami, tnącymi jej ciałojak skupiona wiązka promieni. Gdzieś w połowie tejgolgoty zaczęła przypuszczać, że dzieje sięcoś złego; a kiedydziecko wreszcie się urodziło, uduszone pępowiną,zabrali je czym prędzej. Przez kilka mroźnych dni trwała 3 Wieża Sokołów 33. zawieszona między życiem a śmiercią. Miała jednak w piesiachmleko i wieść o tym dotarła do uszu pani na zamku,która właśnie powita syna. Tak się więc złożyło, że wykarmila Wolfganga. Życiezaś odmieniło się na lepsze,kiedy pierwszy raz spoczął w jejramionach i poczuła dotyk maleńkiej twarzyczki i usteczekna swej piersi. Potem uczyła go chodzić, pocieszała w smutku, śpiewała mu iopowiadała bajki. Jakbybył jejwłasnymdzieckiem. Zadrżała. Jeszcze mocniej zacisnęła usta wspominającdzieciństwo tego szczupłego, zgrabnego chłopca. Jakby byłjej własnym dzieckiem! A teraz robił wrażenie, że zaledwieją poznaje. Sporo już czasu minęło,odkąd ze sobą szczerzerozmawiali lub głośno sięśmiali. A jeszczewięcej, straszniedużo,odkądprzybiegał do niej z prośbą o bajki lub byprzed samym obiadem podkraść kawałek ciasta. Wostatnich latach jego oczy i rysy wypełniała pustka, chłodny,nieskończony ocean pustki. A wszystko z powodu sokołów. Te ptaszyska ponosiłytakże winę zainne sprawy. Doskonale wiedziała, że ludziego obgadują na zamku, w miasteczku i w całych dobrach. Nie pamiętała dokładnie,kiedy plotki zaczęły się na dobre,ale będziejuż ze dwa lata temu zokładem. Ludziska naglezyskali nowy temat doroztrząsania. Burgrabia Fryderykbyłw sumie dość nudny i stosunkowo przystępny, a przezto mało przydatny jako obiekt domysłów. NatomiastpaniczWolfgang, nieśmiały, unikający ludzi syn grafa Henryka w nim naprawdę coś tkwiło. Ten sposób, w jaki otaczałsię drapieżnymi ptakami: bez kapturów, bez pęt, to nadprzyrodzone, czyż nie? Najbardziej życzliwi uważali, że jest tylko odrobinęobłąkany czasamisama ochmistrzyni w cichości duchazastanawiałasię, czy aby w tym, co mówią, nie ma jednakźdźbła prawdy. Natomiast najbardziej nieżyczliwi, atychbyła większość, skłaniali się dozdania, iż w Wieży Północnej zamieszkał czarnoksiężnik. Nie wiedziała, na iletomniemanie jest rozpowszechnione;nikt przy niejgłośnoo tym nierozprawiał. Te okruchy jednak, które zdołała WIHŻA SOKOŁÓW usłyszeć, nie przyczyniały się do stłumienia jej niepokojuo przyszłość chłopca. Miał zostać rycerzem i lennympanem; Bóg jeden wie, jak sięto wszystkoułoży, skoroczepiały się go takie posądzenia. A był jeszcze właściwiedzieckiem. Niedługo skończy czternaście lat; staniesię panemi władcą lenna, stryj musi oddać mu władzę. Wzruszyłaramionami. Ściągnęła zeń spodnią koszulę i aż wstrzymała oddech. Ciągle jeszcze zaskakiwał ją widokczerwonych śladówi drobnych zadrapańna rękach. Blizny pojawiły się takżegdzieniegdzie na ramionachi plecach. Paniczu! Dotknęła delikatnie nagiego przedramienia. Wydało sięjej chłodne i gładkie. Wstrząsnął nią kolejny dreszcz. O co chodzi? wreszcie obrócił na nią oczy. Nie poznałjej. Skąd się wzięły te ślady? spytałacicho, choćprzecież znała odpowiedź. Od szponów padło bez ogródek. Niewiedziała, co na torzec. Podczas biesiadydużo jedzono i pito, mówiono natomiast niewiele, Wolfgang siedział u szczytu stołu, burgrabiaFryderykpojego prawej, a pani Eleonora po lewej ręce. Poniżejjużtylko czterej papiescy wysłannicy i pater Sebastian. Mnichjako jedyny rozmawiał z gośćmi po łacinie. Najwyraźniejto, co mówił, nie bardzo zadowalało posłów, bo odpowiadali mu zaledwie półgębkiem. Atmosfera była napięta, aciszapomiędzy każdą wymianą zdań coraz bardziej się wydłużała. Wolfgang nudził się bezgranicznie i tęsknił zaświeżym powietrzem. BurgrabiaFryderyk pił dużo, a od czasu do czasuspoglądał na chłopca. Wbrew cichej nadzieinie pozbył siędotąd przedpołudniowych czarnych myśli, więc starał sięzagłuszyć je winem. ERIK FOSNES HANSEN Wciąż jeszcze porażał go tamten lęk, zrodzony w chwiligdy Dłoń zacisnęła mu się na sercu. Uwolniła go pozostawiwszy tylko, jak czarne tropy, owe straszne myśli. Dłońbyłapewnością i prawdą, a on, Fryderyk,był w tej Dłonimieczem. Najsłuszniejszym i dla wszystkichnajlepszymrozwiązaniem wydawało się, by dziecko zmarło śmierciąlekką i cichą. Są przecież rozmaite środki, trucizny. Jednak teraz, gdy przyglądał się Wolfgangowi, rosłow nimcieple uczuciebliskości, osłabiając przerażającemyśli. A jeśli przymknął oczy, unosił go potężny strumieńscen i wspomnień z chłopięcych lat. Widziałwspólnez bratem zabawy i figle płatane ojcu Sebastianowi, wsumiewiele dobrych chwil. Bardzo wówczas podziwiał Henryka. Widok syna przywoływał obraz jego ojcaz tamtych lat. Rozpoznawał glos starszego brata za każdym razem,gdy Wolfgang przez grzeczność odezwał się podczas uczty. Czasami zdawali mu się podobni aż do bólu. W słowachi gestach przebijał graf Henryk, choć chłopiec zupełnie niezdawał sobie z tego sprawy tak po prostu było. Henryk,pierworodnyi dziedzic, zachowywał się znaturalnągodnościąi swobodą,którejon, Fryderyk, nigdynieodczuwał. Czasami miał to mu za złe i pamięta jeszcze, jakpróbował go naśladować; oczywiście bez skutku. Henrykmiał to we krwi, urodził się, by zostać grafem. Fryderyknatomiast był jedynie burgrabią, cokolwiek uczynił, rzekłlub zadecydował,musiało najpierw uzyskać poparcie brata. Lecz później Henryk wyjechał. ' Właśnie chłopiec coś znowu powiedział. Poprzez oparywina Fryderyk nie mógł rozróżnić słów, ale rozpoznał tongrafa Henryka spokojny, pewny siebie sposób wygłaszania komunałów. Spojrzałna Wolfganga. Przypominał mu jeszcze kogoś ale kogo? Znów pojawiła się naglą czułość dla bratanka. Czarne myśli zniknęły całkowiciemój Boże, przecież totylko mały chłopiec. W ostatecznym rozrachunku i tak on,Fryderyk, będzie podejmowałdecyzje, także po dojściuWolfganga dopełnoletności. Wszak to tylko formalność. Zresztą chciwość jest grzechem śmiertelnym. WIEŻA SOKOŁÓW Prawda, której przez całą wiosnę i lato usiłował do siebienie dopuścić,objawiła mu się nagle w całej pełni: w ciąguostatniego roku chłopiec stał się nieprzyzwoicie wręczurodziwy. Wreszcie myśl przybrała formę. Burgrabią Fryderyk odczul nieprzepartąchęć, by objąć Wolfganga ramionami, gładzićjegociemnoblond loki i wdychać delikatnyzapach skóry na karku. Wyobraźnia nie dała się zatrzymać. Pragnął całować chłopca, pożądał go. Gdzieśwgłębi rodziła sięi obejmowała jego ciało płomiennatęsknota. Mroczne myśli od razu stały się dalekie iniepojęte. Wolfgangznowu sięodezwał, a burgrabią Fryderyk,nasłuchując brzmienia głosu, miał wrażenie, że słowapołyskują w świetle ognia szczerym zlotem. Znów skierował oczy na jegotwarz, chciał przyciągnąćją wzrokiem bliżej, ku swojej. Dłużej tu jużnie mógłusiedzieć, na dzisiaj miał stanowczo dosyć. Podniósł się chwiejnie, wymamrotał kilka słów usprawiedliwienia i zataczając się, opuścił salę biesiadną. Drzwizanim zamknęły się z hukiem. Tuż przed wyjściem mignęłymu w oddali oczy Wolfganga. Bardziejwyczul niż dojrzał ich piękno. I naglą surowość spojrzenia. Wolfgang spacerował niespokojnie w tę i z powrotem powewnętrznym dziedzińcu zamku. Posłowieudali się na spoczynek; byli zmęczeni podróżą,zapewne także doszli do wniosku, żew Falkenborgu jestnudno i nieciekawie. Z dolnego podwórca dobiegały goechaśmiechu ipogwarek. Dźwięki przybliżały się i cichły,jak niesione podmuchami wiatru. To ludzie z poselskiegoorszaku raczyli się swoim przydziałem wina,a sądzącz odgłosów,pomagało im w tym wielu spośród zamkowejsłużby. Wolfgang wpadł nagle na pomysł,by podejść dootwartej bramy wiodącej na dolnydziedziniec. Stanął tam. ERIK FOSNES HANSEN pozazasięgiem światła, w cieniu wielkich dębowych wrót,tak by go nie dostrzegli zgromadzeni przy ognisku. Widzisz tychludzi, Aleksandrze? wyszeptał dosiedzącego mu na ramieniu sokola. Ptak wpatrzył się w ludzką ciżbę, a jego oczy w blaskuognia zalśniłyjak czarne,ruchome perełki. Ktośtam jeszcze tańczył, ale większość, upojonawinem, siedziała. Wolfgang przesuną! wzrokiempo ichgębach; zazwyczaj rzadkozwracał uwagę na sługi, prawieich nie rozpoznawał: Imion nie pamiętał wcale. Z rozmysłem wymazywałsłużących z pamięci, aż stawali sięprzychodzącymi i odchodzącymi cieniami, zajętymi wypełnianiem obowiązków. Po prostu byli, nic więcej. Dopiero tam, w czerwonym blasku pełgających płomieni, twarzenabrały ostrości i charakteru. Jakby znich opadły maski. Ujrzałprawdziwych ludzi paskudnych, nieomalodrażających. Ich śmiech, okrzyki i bełkotliwe pijackie pieśnibyły mu wstrętne. Uderzyło go jednak, jak inaczej zachowywali się w tejchwili w porównaniu z sytuacjami, kiedy czuli się obserwowani. Może nie tylko on wymazywał ich z pamięci;możetakże oni z rozmysłem zamykali się, rozmywali, ukrywającprzed nim. Z tej perspektywyodbierało się ich całkiemodmiennie. Przemknęło mu przez głowę pewne wspomnienie z dawnych czasów, sprzed odjazduojca. Często sięwówczas zakradał do kuchni, by popatrzeć, jak dziewkiprzyrządzają potrawy. a możeby powęszyćnad jakimśgarnkiem ipokosztować zawartości. Śmiały się wtedyi przekomarzały z nim, nie zakładały żadnych masek. Wspomnienienatychmiast znikło, aWolfgang przezchwilę im zazdrościł tego współistnienia wokółogniska. Sam nie odczuwał żadnej wspólnoty, z nikim, poza sokołami. Jednaksokoły były ptakami, a on człowiekiem; i nim miał pozostać, choćbynie wiem jak życzył sobieczegoś przeciwnego. Nocami często śnił otym, że jest sokołem. Dokładniewiedział, jak sięwtedynależy czuć, gdyż same mu o tymopowiedziały. Miał bowiem dar rozmawiania z ptakami, 38 WIEŻASOKOŁÓW a nie każdemu jest on dany. Dlatego pogodził sięz tym, żewśród sokołów ma przyjaciół, a wśród ludzi żadnego. Tak być musiało. Obu rzeczy narazmieć nie można. Toteżz jednej stronytraktował to jako dar,z drugiej jakoprzekleństwo losu. Przypatrywał się lnianym chustom,skórzanym fartuchomizmęczonym, rozgrzanym winem twarzom. Gdyby wykazywałśmiałośćtakże w stosunku do ludzi, może bypodszedł bliżej. Nie odważył się jednak, pozostał skrytyw ciemnościach. Kiedy już napatrzył się niemal dosyta, z ramieniapoderwał mu się Aleksander i zatoczywszy szerokie kołonad ogniskiem, powrócił na swoje miejsce. Na zgromadzonej służbiewywarłoto piorunującewrażenie. Jedynie ludziez orszaku poselskiego nie zareagowali, śmialisię z przesądnychNiemców. Przecież totylko sokół! Miejscowi z zamku przycichli, wielusiępodniosło. Wszyscy spoglądaliw kierunku bramy. Ilekroćcoś takiego się zdarzało, był niezmiernie zaskoczony. Przy ognisku zapanowała napiętacisza, więczdecydował, że najlepiej będzie się pokazać, skoro i tak jużwiedzieli o jego obecności. Wstąpił w krąg światła iz daleka zauważył, iż ci, którzyjeszcze byli w stanie utrzymać się nanogach, na jego widokwstają i składają ukłon. Dobo' wieczórodezwał się. Cóż on im powie, naBoga? Nie przeszkadzajcie sobie. zaczął, leczzauważył, że go niesłuchają. Wszyscywpatrywali sięw sokoła na jego ramieniu. Ich twarze przysłaniałcieństrachu; jeden z chłopców stajennychszepnąłcoś pokryjomu Włochom i teraz onitakżerobili wielkieoczy. Powtórzył, żeby nie przerywali zabawy, żetylko wyszedł przejść się po uczcie. Lecz słowa, zda się, ulatywaływraz z dymem z ogniska,nie docierały do nich. Poczuł zażenowanie. Gapili się z takimi minami, jakbysiępo nimczegoś spodziewali, jakby miał uczynić cośnieoczekiwanego. ERIK FOSNES HANSEN Pomysł przyszedł nagle. Wolfgang szybkim ruchemposła) sokola wysoko w mrok i kazał spaść z czeluści nocyprosto na ramię. W ciżbierozległosię westchnienie, potem wszyscy zamarli w bezruchu. Wolfgang kazał ptakowipokazywać sztuczki, wspinać mu się po ręce aż na ramięi przytulać łebek do szyi. Potem karmił sokola pokrojonym w kostkę mięsem z mieszka, który zawszenosił przysobie. Serce wciąż biło mu szybciej. Że też sięodważył! Tobytojak nagle otwarcie drzwidoinnych światów. Zauroczenie trwało, drzwi stały otworem. Poprosił o coś dopicia, właściwie tylko po to, by udowodnić samemu sobie,żeośmieli się przeprowadzić rzecz do końca. Może dodałomu śmiałości wypite wcześniejwino,a może tak otrzeźwiająco bliska obecność służby. Wydawali mu się prawie nadzy. Może. Tę myślodrzucił,zanimją sformułował do końca:on niebył samotny. Ktoś wręczył mu nieśmiało brudny kufel piwa pociągnął,mimo odrazy, tęgi łyk. Wciąż nikt się nie odzywał. Teraz także Włosiwyglądalina zaniepokojonych. Wszyscy czujnie obserwowali jegokażde, nawet najdrobniejsze poruszenie. Naraz zaczęły mudoskwierać wszystkie skupione na nim oczy oraz skrępowanie poddanych. To beznadziejne, zupełnie wbrew utartymzwyczajomdrzwi sięzatrzasnęły. Niepowinien odejść zbyt raptownie; spytał jakiegośkoniucha, jak się miewa czarna klacz z białą strzałką naczole; używał jej do polowania, ale ostatnio zachorowała. Kiedy chłopak wybąkał już kilka słów, wyprostował się,zaczekał,aż sokó! usadowi się wygodniej naramieniu,i odszedł tą samą drogą, którą przybył. Za jego plecami ciąglepanowała cisza, więc kiedyzniknął w mroku pod sklepieniem bramy,stanął icorazciszej przestępowal z nogi na nogę; dopiero gdy jego kroki"zamarły", na dolnym dziedzińcu rozległ się szum. Włosipytali i pytali, a służba z zamku odpowiadała. W ten sposóbWolfgang po raz pierwszy dowiedział się,co o nim mówią. WIEŻASOKOŁÓW Ponoć ma na wieży sterty ksiąg o czarnej magii,objaśniali podnieceni służący. Ponoć potrafi przywdziaćsokole pióra i w postaci ptaka porywać dzieci i młodedziewczęta; nie macie pojęcia, jak potężnym jest czarnoksiężnikiem. Włosiwyglądali, jakby im się ukazał duch,a dziewki kuchenne piszczałyz uciechy i ze strachu. Jeden za drugim opowiadali coraz dziksze historie wreszcie Wolfgang uświadomił sobie, że nadał poczęstunkowidla służby nowy wymiar i zatrwożony pocichuodszedł. Poprzedzał go sokół, beztrosko polując na umykające myszyi szczury; czasami zanurkował jak błyskawica tuż przyścianie, a po chwili znowu frunąłw górę. Burgrabia Fryderyk rozpoznał kroki zbliżające się powoli w ciemnościod strony dolnego zamku. Stal bezruchuna krytych schodach wiodących zgłównego dziedzińca nagórny zamek. Długo tu krążyłoddychając świeżym powietrzem. Wino i rozpalające go uczucie sprawiły, że zatęskniłza ciszą i ochłodą. Krokibyły coraz głośniejsze, awnet w blaskupochodniujrzał chłopca. Wolfgangwspinał się powoli po niskich, aległębokich stopniach na jednym musiał stawiać dwakroki. Stryj cofnął się lekko w mrok, odczekał, aż chłopiecdojdzie dotego miejsca, i wyłonił się z ciemnoścituż przednim. Zniknął niepokóji wcześniejszemyśli. Teraz chciałtylko. Nie wiedział dobrze, czego chciał. Zobaczyć go? Porozmawiać? Sporo czasu minęło,odkąd ostatni raz rozmawiali, nawet nie pamięta, jak dawnoto było. W półmroku uderzyła go ponownie niezwykła uroda Wolfganga. Dobry wieczór, stryju. Chłopiec skinął głowąi uśmiechnął się krótko, ujrzawszy przed sobąwysokąpostać. Na chwilę zapadłamiędzy nimi cisza. Fryderykprzymknął powieki ito nadało jego twarzy łagodnywyraz. Dobry wieczór, bratanku odparł wreszcie. ERIK FOSNES HANSEN Długo stalizwróceni bez słowa ku sobie, chłopieco stopień niżej. Wolfgang przypatrywał się burgrabiemu. NajwyraźniejFryderykwytrzeźwiał już nieco. Wyglądał na zmęczonego,wzbudzałwspółczucie. Drugi raztego wieczoru opadła maska i Wolfgangdostrzegł naraz, jaki stryj jest naprawdę. W świetle pochodni odkrył gona nowo. Maska opadła, leczWolfgangznowu nie był pewien, czy onsam mu ją kiedyś założył, czyteż stryj z własnej woli się za nią ukrył; a teraz zrzucił. Miał trzydzieści lat już nie młodzieniec, ale jeszczenie naznaczony piętnem starości. Byłblady, a może tylkotak się wydawało w mroku. Ani gruby, ani chudy, średniejbudowy, dość wysoki. Włosy miałjasne, lekko falujące,oczy niebieskie, nos prosty. Trudno było stwierdzić, czyjest siłny. Wolfgang nigdy nie widział go wzbroi anipodczas ćwiczeń rycerskich;odnosił jednak wrażenie, żeojciec, graf Henryk,przewyższałbrata siłą i urodą. Właściwie nie miałmożliwości porównania; ojciecwyjechałjużtak dawno temu. lecz bracia chyba nie byli do siebiebardzo podobni. Po prostu dwaj mężczyźni wsile wieku,jasnowłosi, jasnoocy. Jednak odojca biło mocne, płomienne czerwone światło, natomiast stryj świecił ciemnoniebieskim, chłodnym blaskiem. Wolfgang rozważał przezchwilę tę myśl. Nie przypominasz mojego ojca wyrzekł wreszcie. Burgrabia Fryderyk spojrzał nań przeciągle, nim odpowiedział. Za to ty, owszem. Trochę. Henryka za młodu. Potem już nie padło ani jedno słowo. Burgrabia, wciążstojącstopień wyżej, wpatrywałsię z góry w Wolfganga,który poczuł w piersi dziwne napięcie. Żeby się od niegouwolnić dość miał atrakcji na dzisiejszywieczór ruszył w górę i mijającstryja życzył mu dobrej nocy. BurgrabiaFryderyk chwyciłgo jednak za rękę. Teraz stalidużo bliżej siebie, twarzą w twarz, Wolfgang o stopieńwyżej. Stryjobjął go za szyję, przyciągnął delikatniei pocałowałw usta. WIEŻA SOKOŁÓW Jaki on ma kruchykark, pomyślał burgrabia Fryderyk,przesuwając dłonią w kierunku ucha bratanka. Znowu gopocałował, tym razem mocniej. Chłopiec stał niezdecydowany,z opuszczonymi rękami. Oczy mu błyszczały, oddychał szybko. Gdyzaśstryjprzyciągnął go jeszcze bliżej, uchwycił się mocno jegoramion, a potem zamknął powiekii poddał mu się całkowicie, Miał wrażenie, że leci bezwładnie w tył. Nagle coś spadło z góry, zmroku, irozdzieliło ichz krzykiem. Na ramieniu Wolfganga wylądowałrozpędzony sokół. Stali wciąż blisko i wpatrywali się w siebie, jakbyzaskoczeni. Obajciężkooddychali. Naraz odwrócili się, jak na komendę, i spiesznie rozeszli, każdy w swoją stronę. Tego wieczora Wolfgang długo na poddaszu rozmawiałz sokołami. Zauważył u siebie tę umiejętność wkrótce pootrzymaniu Feniksa izaczął się w niejćwiczyć. Jak zwykle najwięcej miały do opowiadaniaptaki. Mówiły o locie nurkowym i o ściganiu się w powietrzu, ażmu siękręciło w głowie. Wspominały o zauważonychtropach, o myszołowie, żyjącym dalej na północy, i o tym,że dziś w nocy znów chwycimróz. Wysłuchał cierpliwie, co mają do powiedzenia, apotemrozpocząłwłasną relację. Nie umiał jednak znaleźć odpowiednich obrazów. Próbował wyrazić, co czuł na dziedzińcu dolnego zamku przy ognisku, a zwłaszcza podczasspotkania na schodach. Stryj gopocałowałWolfgangbyłzdumiony i zażenowany. Starał się przekazać to ptakom, aleniezrozumiały. W sokolej mowie brakujeokreśleńna takiestany duszy. Rozmowy zptakami dotyczą gwiazd iwiatru. Wszelkieżywe istoty na ziemi oglądane z góry to tylkokropeczki, drobinki. Pod tym względem Wolfgang stanowił dlasokołów wyjątek, ponieważ potrafił się z nimiporozumieć i zamieszkał tak wysoko. Poza tym był do nichw pewien sposób podobny, orientował się nieco w kwes. ERIK FOSNF. S HANSEN tiach powietrza i nieba, przestrzeni i pustki. Natomiast niechciały słuchać o stryjui poczęstunku dla służby. Swymiprzeżyciami niemógł podzielić sięz nikim. Długo za to rozmawiali o stojącej na progu zimie. Śnieg mówił jeden z ptaków śnieg. Mróz odparł drugi,chyba Bezimienny. Czy to naprawdę był cichy szept czy może obraz? Wolfgang wspólnie zptakami poszybował w głąb wizjinadciągającego śniegu. Przyzwyczaił sięjuż do tych doznań, więc pozwolił się wprowadzić do wnętrza malowanych przez sokoły zimowych scen, nieomal czuł uściskmrozu. Potem Serafinwspomniał o pewnej zajęczej familii kołowielkiego dębu;wiecie, rzeka tworzy tam zakole i jestbardziej zielona niż gdzie indziej. Pozostałe przytaknęły; one także znały tę rodzinę. Dowiosnypowiedział Wolfgang i ogarnął ichpowiewrozgrzanego słońcem kwietniowego powietrza na wiosnę tam zapolujemy. Tej nocy długo trwały wspólne wiosennełowy. Wolfgangocknąłsię nadranem z uczuciem, że jest mu gorąco. Za oknem lśnił blady księżyc. Była prawiepełnia, Na poły śpiący, usiadł na łożu. Nic dziwnego, że sięzgrzał poszedł spaćw ubraniu, wrócił z poddasza bardzopóźno. Rozebrał się więc i ponownie wpełzłpod skóry, gdywtem przypomniał sobie wydarzenia minionegowieczorai zmiejsca oprzytomniał. Wstał, otuliłsię opończą i siadł przy kominku. Gdzieniegdzie między osmalonymigłowniami tlił się jeszcze żar. W mroku przeżywał wszystko od nowa: spotkanieze służbą przy ognisku, pocałunki brane przezstryja. Conaprawdę zaszło między nim astryjem? Obejmowałgo przecież i dawniej, całował w policzek, kiedy był małymchłopcem ale to? WIEŻA SOKOŁÓW Nie potrafi! znaleźć ani odpowiedzi, ani ukojenia; ciąglepowracało przeszywające, porażające strachem wrażenie,ze pada w tył, w silne ramiona dorosłego, a stryj pocałunkami pozbawia go woli. Na myślo tym ogarnęło godrżenie, zrobiło mu się gorąco i zakręciło wgłowie. Długousiedział pozwalając, by uczucia zalewały go falami. Nanowo pojął, że tego sokoły nigdy nie zdołajązrozumieć. Po raz pierwszy od dawna poczuł siękompletniesamotny. Anoc wokół wieży była głęboka,gwiaździstai pusta. W ciągu następnych dniWolfgang i j ego stryj unikali sięnadzwyczaj starannie. Burgrabia Fryderyk nie potrafiłjednakzapomnieć wrażenia, gdy chłopiec w jego objęciach stał się bezwolny. Często i długo rozmyśla! o bratankui bracie. Nocami przypominał wystrzelony z procy kamieńinie mógł odzyskać spokoju. A w pamięci jak spadającegwiazdysypałysię sceny zwieczornego spotkania naschodach. Zniknęły myśli oDłoni i szatanie z wieży otoczonymptakami przeznaczenia. Teraz, kiedy wspominałchłopca,pamiętał tylko jego urodę i uczucia budzące się, gdy gocalowa! -. W owych dniach nastąpiła w burgrabi Fryderykutak całkowita przemiana, że nawet studiując rachunkii dokumenty myślał o Wolfgangu. Chociaż głowę wypełniała mu wysokość plonów, podatków i dziesięcin, przedoczyma miał, jakby wyrytą na siatkówce, bladą,przezroczystą jego twarz. Pi! dużo, sypiał mało. Kilka dni późniejwysłannicy papiescy odjechali. BurgrabiaFryderyk dyskretnie wypytałich nieco natemat krucjaty. Posłowie nie chcieli powiedzieć nic kon45. BRIK FOSNES HANSEN kretnego, ale i oni słyszeli te same wieści, że wyprawa się niepowiodła i została rozbita u bram Świętego Miasta. Kursowały nawet plotki o śmierci cesarza i o tym, że zanimumarli wyparł się wiary. Burgrabia Fryderyk nie wierzył w takie nowinyw odniesieniu do cesarza, bądź co bądź boskiego pomazańca,lecz nie podzielił się swymi wątpliwościami z papieskimiposłańcami, którzy wnet ruszyli dale; na południe. Przed odjazdem przeprowadził dłuższą rozmowęz Jednym z nich, młodym prałatem oimieniu Stefanus. Przespacerowali się wzdłuż zachodniego muru, wymieniając uwagi o wszystkim io niczym,a także wspólniemilcząc. Ów Stefanus sprawiał wrażenie wyciszonego i jakbyuczciwszego od towarzyszypodróży. Różnił sięodnich bardzo, a także niemałoodsnującego się bezcelui gadającego do siebieSebastiana, starego błazna. Twarzmiał Stefanus różowiutką, jakby świeżo umytą; bez śladuzarostu. Rysy trochę miękkie, brwi zupełnie jasne,prawie niewidoczne na tle skóry; oczymałe, ciemnobłękitne, a nos lekko zadarty. Natomiast wianuszek włosówokalający tonsurę zaskakiwał płomienistąrudością, zważywszy na spokojny charakter osoby, którąprzyozdabiał. Wcale niebyli do siebie podobni, Fryderyk jednakodnalazł w młodym duchownym coś z siebie. Tę samątwarzbezwyrazu,tę samą pustkę, którą odkrył w lustrze,gdystał się dorosły. Zupełnie inaczej niż u chłopca w nim każdy mógł zauważyć przebłyski niezwykłychmyśli. Burgrabiego Fryderyka uderzyłospostrzeżenie,iż Wolfgang w pewnym sensie już teraz jest bogatszywewnętrznie, przewyższa go silniejszą indywidualnością. Ta myśl byłamu przykrai, świadomie czy nieświadomie, powoli skierował rozmowę na bratanka. Stefanus wcalenie był temu niechętny, przeciwnie, ontakże zapamiętał ów przedziwny, nieobecny sposób zachowania i prowadzenia konwersacji. Wzbudziło to jegociekawość. 46 WIEŻA SOKOŁÓW Kiedyjednak burgrabia Fryderyk ostrożnie sformułował pytanie, czy ksiądz nie przypuszcza, iż może chłopiecnie jest całkiem zdrowy na umyśle, zdecydowanie potrząsnął głową. Może opętany? Nie,Stefanus tak nieuważał. Stefanus w ogóle był człowiekiem rozsądnym i rozważnym,niełatwo poddającym się wrażeniom i wyobrażeniom. Natomiast sądził, żechłopiec chyba za częstoprzebywasam i pewnie z tej przyczyny zbytniooddala się odrzeczywistości oraz staje się małomówny. Burgrabia Fryderyk zgodził się, choćzauważył, że przecież trudno go doczegokolwiek zmuszać. Jest synem pana tego zamku, a pozatym za kilka miesięcy osiągniedojrzałość. A gdyby tak daćmu nowego nauczyciela? zaproponował Stefanus. Starego Sebastiana na pewno dobrzebyłobyuwolnić od obowiązków, Burgrabia Fryderykiz tym się zgodził, dodając, że już oni bratmieli Sebastianaza preceptora. Prałat pozwolił sobie zaproponować jakiegoś benedyktyna albo może tym razem kogoś z nowego zakonudominikanów, trochę bardziej otwartego i surowszego; odrobinę bardziej świeckiego. Ci minoryci są zapewnepełni najlepszych chęci, ale może zbyt oddaleni od życiai ustępliwi. W tym momencie dotarli do miejsca, skąd widaćbyło mur i WieżęPółnocną. A tam, na jego szczycie,jakzwyklestal chłopiec otoczony krążącymi ptakami. Twarzzwrócił ku górze i towarzyszył wzrokiem jednemu z sokołów. Nie zauważyłdwóch spacerujących po drugiej stroniepodwórca. Oni zaś znieruchomieli na chwilę, jak zaczarowani tymwidokiem. WielkiBoże! wymamrotał ksiądz. Obserwowali,jak Wolfgang zawraca stadko sokołów i wzywa ptaki do siebie,jak podnosi jednego po drugim ku twarzy,a potem każe im znowu latać. Obu rzuciło się w oczy, że teraz wygląda inaczej niż widziany w komnatach, między ludźmi. Robił wrażenie dużo starszego, bardziej dojrzałego i było w nim coś. KRIK FOSNES HANSEN niepokojącozmysłowego, gdy przyjmował lądujące ptakii puszczał je z powrotem w powietrze. Na wszystkie anioły w niebie, jakiż on jest piękny! pomyślał stryj. Chodźmy powiedziałksiądz, otrząsnąwszy sięz zapatrzenia, Wejdźmy do niego namury. Szybkim krokiem wspiął sięna schody wiodące napółnocną część murów. Burgrabia Fryderyk zatrzymał sięnachwilę, nim podążyłjego śladem. Chłopiec zauważył ichdopiero, kiedy przemierzyli już spory kawałek drogi. Zrazuprzyglądał się im obojętnie, lecz nagle wpił spojrzeniew stryja, który szedł kilka kroków za obcym. Burgrabiastanąłi spuścił wzrok naciżmyWolfganga. Wyżej nieośmielił się podnieśćoczu. Poczuł, że na policzki wypływamu rumieniec, i znowu wezbrały w nim wspomnieniaz wieczornego spotkania na schodach. Nie potrafiłby sięchyba teraz odezwać. Prałat Stefanustakże sięzatrzymał, a ponieważ szedłpierwszy, nie spostrzegł, jakznacząco zmienił się wyraztwarzy burgrabiego Fryderyka. Przyszedł tu na górępowodowany ciekawością, leczteraz poczułskrępowanie. Znajdował się na obcym terenie,miał wrażenie, że jest intruzem. Przerażała goblada,napięta twarz, wobec której się znalazł, podobnie jak piękneskrzydlate drapieżniki. Nie, twarzchłopca nie byłazamknięta aniobojętna, przeciwniepełna życia imocy, takpromienna, że nieomal oślepiała. Oczyczyste, klarowneibystre jak u sokola; usta miały stanowczy wyraz. Wszystkoto sprawiło, że Stefanus poczuł się analizowany z pewnegorodzaju chłodną wzgardą. Młodzieniec mówił bez słów: Czego chcecie tu na górze? Co tu robicie? Wolfgang wyciągnął w jego kierunku wąskądłońi właśnie Stefanus miał ją uścisnąć, gdy uprzedzi) go któryś z sokołów, siadając na nadgarstku,tam gdzie naga skóragraniczyz koszulą. Prałat na ogól umiał się znaleźć, teraz jednak ogarnęłogo zażenowanie i nie wiedział, jak ma się zachować. Stałchwilę z wyciągniętą ręką, apotem ją opuścił. WIEŻA SOKOLÓW WtedyWolfgang się uśmiechnął i księdzuprzebiegł poplecachzimny dreszcz. W tym uśmiechu przebłyskiwałanajgłębsza tajemnica wszechprzyrody, jakby chłopiecwszystkowiedział i wszystko rozumiał. Toteżprałat Stefanus, który Matkę Przyrodę i jej tajemnice wielceszanował,poczuł się obezwładnionyi przejrzany. Ostatecznieżyczyłtylko Wolfgangowi dobregodnia. Witajcie, ojcze odpowiedział chłopiec, wciążjeszcze z uśmiechem, jednakże na zaciśniętych jużwargach. Piękne macie ptaki, panie. Młodzieniec skinął głową, leczsię nie odezwał. Ile ich jest? Cztery,jak widzicie, ojcze już się nie uśmiechał,robił wrażenie podrażnionego. Używacie ich, panie,do łowów? Tak, kiedy tylko mogę. Wszystkie są dobrymimyśliwymi. Zaskoczonyksiądz przyglądał się,jak chłopiec wyjmujekawałki mięsaz małego skórzanego mieszka i pozwalaptakowi brać je dziobem z otwartej dłoni. Sokół zaśprzechylał łebek do tylu i przełykał kąsek jednymruchemkrtani. Macie, panie, zadziwiająco dobrą rękę do ptaków stwierdził Stefanus. Nigdyczegoś podobnego nieoglądałem. Nie boicie się, że wasporanią dziobami lubszponami? W odpowiedzi chłopak pokazał mu wolną rękę; najpierw wierzch, a potem wnętrze dłoni. Na zewnętrznejstronie widocznebyły drobniutkie zadraśnięcia odszponów, ale po wewnętrznej nieznalazła się ani jedna blizna. Wolfgang dłonie miał białe i szczupłe, bardzo proporcjonalnei pięknie uformowane. Spojrzenie duchownegopowędrowało ku rękom burgrabiego zwrócił uwagępodczas wędrówki po zachodnim murze, że są równiepiękne i szlachetne w formie. Zresztą mężczyzna i chłopiec, choć tak blisko spokrewnieni, nie byli do siebiepodobni. ER1K POSNES HANSEN Czysokoły mają imiona? zapytał Stefanus, bypodtrzymać jakoś rozmowę. Nie wszystkie. Jeden wciąż jeszcze go nie otrzymał,nie znalazłem właściwego. Wolfgang znowu sięuśmiechnął, jakby posiadł jakąś straszną tajemnicę i nie chciał jejwyjawić. Ach tak. Ksiądz zamilkł. Czul siękompletnie pusty; słowai myśli gdzieśuleciały. Wydawało mu się, że skryte w sercu obawa i strachnarastają, dławią go jak mroźny wiatr. Zrozumiał też lepiejburgrabiego, gdy ten wspomniał wprost,że chłopiec, byćmoże,jest opętany. Podszedł ku blankom i przechyliłsięprzeznie. Początkowo rzuci! okiem na lasy i pola,a potemw dół. Nie powinien był tego czynić. Wolfgang ze stryjem zobaczyli jedynie, że Stefanuszaczyna sięchwiać i przytrzymuje się za występ muru,a potem przewraca w tył. Przez chwilę burgrabią Fryderyk stal jak skamieniały,leczzaraz rzuciłsię naprzód, pochwycił upadającegoksiędza i podprowadził do kamiennej ławki. Prałat Stefanus był bardzo blady, a jegorysy sprawiały wrażenie jeszcze miększych. Oczy,przysłoniętewpołowiepowiekami, pociemniały, zrobiły się prawieczarne. Wolfgang stał nieporuszony. Mam nadzieję, doprawdy. że mi wasze miłościwybaczą. wymamrotałksiądz, wodząc wzrokiem odWolfganga do Fryderyka. Nie jestem przyzwyczajonydo takichwysokości. Rzadko wchodzę nawet na kościelnąwieżę, jeśli mogę tego uniknąć, Wtem zrobiło musię niedobrze, osunął sięna kolanai zwymiotował. Dopiero teraz Wolfgang wykonał pierwszyruch odwrócił głowę. Burgrabią Fryderyk nie wiedział, co robić. To zawszezdarzałosię tutaj, na północnym murze. Jakby gdzieś podtymikamieniamiznajdowałosię zamurowane tajemneprzeznaczenie zamku. Na myśl o fatum jego duszę ogarnąłmrok, WIHŻA SOKOŁÓW Podtrzymywał delikatnie księdza, gdy ten wymiotował,a teraz pomógł mu się podnieść i usiąść. Na obliczeStefanusa powracały zwolna kolory. Todoprawdy ogromna wysokość wyjąkał, próbując się uśmiechnąć, gdy tylkoodzyskał mowę. Burgrabią dostrzegłjednak, żeduchowny najwyraźniejsię boi. Wolfgang podniósł wreszciesokola do lotu i podszedłdonich. Twarz miał na powrót zamkniętą,wymieniłkrótkospojrzenia ze stryjem. Na schodach, wdrodze ku bezpiecznemu poziomowizabudowań w cieniu murów, każdy ze swej strony wspierałStefanusa. Nie dało się więc uniknąć zetknięcia rąk nabrązowym habicie. BurgrabiąFryderyk odniósł wrażenie, że dłonie chłopca są równie zimne, jak podmuchy wiatru na północnymmurze. Tego samego dnia,gdy odjechali wysłannicy papiescy, na Falkenborg zupełnienieoczekiwanie przybyłnowy gość. Był to cesarski astrolog, człowiek z wyspna północy, zeSzkocji. Miał gęste rude włosy i brodę oraz dziwne,przewiercające na wskroś spojrzenie. Twarz pociągłą i kościstą, proporcjonalną jednak do potężnej postury i grzywywłosów. Ten godny uwagi mąż zwal się Michael MichaelScotusi był znany jako jeden z najbliższych zausznikówcesarza. Zaledwie kilka godzin upłynęło pomiędzy odjazdemposłów papieża i przybyciem Szkota. Spotkali się objaśniacz gwiazd i duchowni trochę na zachód odFalkenborga,lecz nie rozmawiali ze sobą ponad miarę; wszyscy bowiem wiedzieli, że między dworemcesarskima Rzymem niedobrze się dzieje. Wróżbita wiódłze sobą w orszaku wielu zbrojnychoraz dwa juczne osły zczterema skrzyniami niezwykłychkształtów, krytymi skórą i nabijanymi miedzianymi. ERIK FOSNES HANSEN ćwiekami. Owe skrzynie ściągały na siebie uwagę wszystkich; nad grupką jezdnych unosiła się wypełniona milczeniem cisza. Trzeba przyznać, iż burgrabia Fryderyknie by! zachwycony wizytą kolejnych gości tuż popożegnaniu poprzednich, czul się wyczerpany wydarzeniami ostatnichdni. Stefanus rozpływał się na odjezdnym wprzeprosinach,zapewniając burgrabiego najusilniej o swojej i Kościołaprzyjaźni. O przypadłości na murach nie wspomniał anisłowem, jakby nie miała miejsca,jednak Fryderyk spostrzegł, że wspomnienie słabości ukrył w głębi serca i długojeszcze będzie je tam nosił. Cóż za wstyd dla chłopca,zamku i jego, burgrabiego. W istocie powziąłcoś w rodzaju przyjaźniw stosunkudo Stefanusa i wcichości ducha postanowił, że wedle jegorady sprowadzi dla Wolfganga, gdy nadejdzie właściwyczas, nowego preceptora, benedyktyna. To już nie potrwadługo, staryfranciszkanin brzydko kaszlał i prawie nieodzywał się inaczej niższeptem. Zapewnieniao przyjaźni Kościoła i papiestwaniezbytinteresowały burgrabiego. Będąc przedstawicielem staregoszwabskiego rodu, zachował lojalność wobec Hohenstaufów. Jego dziad walczył u boku Henryka Lwa, a przezFryderyka Barbarossęzostałobsypany zaszczytami. Toteż, jakowierny wasal, burgrabiapowinien byłpowitać zaufanego cesarza z radością. Z wielu jednakpowodów nie podobała mu sięta wizyta, A najważniejszegoznich nie stanowiło zmęczenie, lecz fakt, iż gość byłastrologiem. Dusza burgrabiego Fryderyka kurczyła sięz bólu na wspomnienie wszystkiego,co wiązało sięz przeznaczeniem. Nie przestawał więc pić. Mimoto zadbał, by wróżbita zosta! godnie przyjęty,byotrzymał paradne komnaty, a także by przyzwoicie ulokowanoludzi z jego orszaku. O Wolfgangu próbował myślećjak najmniej; jednak wciąż stawał mu przed oczyma obrazchłopcanaschodach, a jego przyspieszony oddech brzmiał w uszachdzień i noc. WIEŻA SOKOŁÓW Wolfgang tymczasem zmurów nad bramą obserwował,jak orszak astrologa pnie sięwąską, krętą drogą, a potemwjeżdża na dziedziniec przed zamkiem. Patrzyłz góry naich pochylone karki. Jedyną osobą,która podniosła giowęi zwróciła nań uwagę, był rudowłosy irudobrody olbrzymw opończy koloru nieba, poplamionej grudkami zaschłegobłota. Domyślił się, że wdługiej podróży nie mieli szczęścia do pogody. Kiedy mąż w błękitnej opończy podniósłwzrok,ichoczy na jednomgnienie się spotkały, a rudowłosy skinąłlekko głową, jakby rozpoznając Wolfganga; po czymjegooblicze skryło się pod sklepieniem bramy. Chłopiecpoczułzaciekawienie. Nic w ludziach z orszaku nie zdradzało ichprofesji, nie byli to jednak kupcy ani najemni żołnierze. Zdecydował się zapytać stryja. Po posiłkuudałsię do burgrabiego, do kancelarii,by się dowiedzieć, kim są obcy. Stryj odpowiedziałkrótko, wydawał się zażenowany. Lecz Wolfgang, zaspokoiwszy ciekawość, nie odszedł poprostu, jak by to uczyniłkiedy indziej. Czuł, że pozostała między nimi jakaś niezałatwionasprawa. Przyglądał się stryjowi studiującemudokumenty. Przed nim na stole leżała zawieszona nałańcuchu pieczęć herbowa zamku. Chłopiec podniósł jąi obracał w palcach. Dopiero teraz stryj otwarcie nań spojrzał. Za kilka miesięcy będzie twoja odezwał się. I co wtedy? Wolfgang uśmiechnął się niepewnie i wzruszył ramionami; skąd ma wiedzieć. Na chwilę zapadła cisza. Wzrok burgrabiego spoczął na czole chłopca, międzybrwiami. Wolfgang wyprostował sięnagle i napotkał tospojrzenie. Fryderykowi zdawało się, że słabnie, że sercemu drętwieje, i ze wszystkich sił wpijał się w oczy chłopca,intensywnie teraz zielonei większe niż zazwyczaj. Wolfganga zaś ogarnął na powrót ów nierzeczywistynastrój z wieczornego spotkania na schodach. Bez żadnejprzyczyny,niewiedząc, co robi, podniósł się zkrzesłai podszedł do stryja; stanął blisko, tuż, Burgrabia pogładził. ERIK FOSNES HANSEN go po ręce,potem posadzi! sobie na kolanach, jak małedziecko, i objął, jedną dłoń wsuwając mu pod uda. Siedzielitak chwilębez ruchu. Świat wydałsię nagleWolfgangowi daleki i rozświetlony blaskiem. Po karkui plecach rozbiegły siędelikatneigiełki podniecenia. A potem stryj nachylił się ipocałował go w usta. Przytulił mocniej, gładziłpo udach, wyżej i wyżej i wnetWolfgangwygiął się w luk, rozchylił nogi. Oddychałterazszybciej i pozwalał na wszystko bezsprzeciwu. Cały czas sięcałowali, coraz bardziej namiętnie, i żaden już nie rozróżniał,któryz nich jest którym. Raptem Fryderyk podniósł się i nie wypuszczającWolfganga z objęć,przeszedł do swychkomnat sąsiadujących z kancelarią. Chciał rozluźnić uścisk, byotworzyćdrzwi, lecz tym razem chłopiec sam sięmocniej przytulił,Kiedy wreszcie zdołał nacisnąć klamkę, zauważył, że rękamu gwałtownie drży. Nigdy przedtem czegoś takiego nie przeżył. Bywaływszak różne historie, a toze stajennymi,a 10z pewnympaziem żaden z nich nie oddawał się jednak do tegostopnia bez zahamowań, i mimo to żaden z nich nie wywołałw nim wrażenia takiej niewinności i szczerości uczuć. Namgnienie oka przypomniał sobie czarną Dłoń, ale zarazodsunął tę myśl. Siłą uwolnił szyję z uścisku chłopięcychrąk iopuścił Wolfgangana loże. Bratanek spojrzał nańwielkimi błyszczącymi oczyma. Usta miał półotwarte,a Fryderyk zauważył, że wilgotne wargi lekko drżą. Może on rzeczywiście jest obłąkany, pomyślał,ściągającchłopcu butyostrożnie, jakbybył ze szkła. Potem rozpiąłmu spodnie i powędrował pieszczącą dłonią w górę uda, ażdotarłdo członka- W ubraniu opadł na łoże i znów sięcałowali. Wolfgang czul jedynie, że pocałunki wysysają zeńoddech,żesię powolidusi i że mu dobrze,tak dobrze. Gdzieś zdaleka dobiegłodgłos stukania do drzwi. Stryjzerwał się na nogi, poprawił szatyi mocno przycisnął palecdo ust naznak, że Wolfgangma zachować ciszę. Potemwyszedł z alkowy, mamrocząc pod nosem przekleństwa. WIE2A SOKOLÓW Przekręcił klucz i na zgrzytanie zamka chłopiec oprzytomniał. Oszołomiony podniósł się z loża,zaskoczony i zażenowany tym, co się stało. Już nierazzdarzało mu siętracić nadłużej świadomość; nigdy jednak w obecnościinnych ludzi. Jedynie pośród sokołówdawał się unieść potężnemu strumieniowi uczuć,tylko wtedy zatapiał sięw nich całkowicie. Natomiast tychprzeżyć nie rozumiał. Spojrzał w dół, na swój członek, sterczący sztywno,jeszcze rozpalony i drżący; dotknął go i znów zauważył, żetraci poczucie rzeczywistości. Opanował się więci bezszelestnie wciągnąłspodnie. Z kancelariidobiegały słowastryja rozmawiającego z jakimśmężczyzną,którego głosunie rozpoznawał. W komnacie panował półmrok, pachniało czystą, świeżo wyszorowaną podłogą i jałowcem,którego gałązkami jąposypano. Zapach ten przypomniał Wolfgangowi dzieciństwo. Piętroniżej ktoś stukał obcasami po posadzce. Znałten dźwięk; w przestronnych komnatach brzmiał tak samotnie i jednostajnie. On także przywodził na myśl dzieciństwo, czas przed. Cichutko włożył butyi owinąłsię płaszczem. Sercew dalszymciągu waliło mu w piersi. Wargi i nos miałzesztywniałe odzaschłej śliny. Męczyłogo zamknięcie, alestarał się za wiele o tym nie myśleć;napociechę wyglądałprzez okno. Na dziedzińcu dwóch stajennych podkuwało konia. Zwierzę rzucało sięi wierzgało; nie chciało się poddać. Wolfgang zawszeuważał widok podkuwanych koni zapaskudny. Obserwował zmagania ze współczuciem i obrzydzeniem. Usłyszał zasobą jakiś dźwięk i odwrócił się. W drzwiachstałstryj,nie spuszczał z niego mrocznego spojrzeniaszeroko rozwartych oczu. Zbyt szeroko, szepnęło coś Wolfgangowi, zbyt szeroko. Przecisnął się koło stryjai pospiesznieopuścił jegokomnaty, cały czas czując na plecach wzrok dorosłego. a'.. ERIK FOSNES HANSEN Niezapomnij o wieczornej uczcie na cześć astrologa rzucił za nim stryj dziwnie zmęczonym głosem. III Burgrabiemu Fryderykowi zdawało się, że astrologMichael bardzo uważnie śledzi wszystkie jego poczynania. Brązowe oczy jasnowidzawędrowały niespokojnie pomiędzy nim, jego małżonką a pustym miejscem u szczytu stołu. Chłopiec nieprzyszedł. O Boże, co za dzieli' Co za potworny dzień! Najpierw tozdarzeniena murach ze Stefanusem;wydawałoby sięwiekitemu. Potem wkancelarii. Na koniec jeszcze i to. Wolfgang, wedle jego własnychsłów, zachorował i przez ojca Sebastiana przesiał wiadomość, żenie będzie obecny na uczcie. BurgrabiaFryderykniebyi na tyle tępy, by nie pojąć, że jedno się z drugimwiąże. jedno z drugim. Trudnopowiedzieć, by żałował tego, co sięstałowcześniejowego dnia, gdy chłopiec pojawił się w kancelarii. Nie miał żadnychmoralnych ani religijnych obiekcji co do takiego zachowania. Etyka i teologia nie należałydo jego mocnych stron. Natomiast obraz tej sceny szarpałmu nerwy dogranic wytrzymałości. Nie chciałpić tego wieczoru zbyt wiele, bojakaśczujność ze strony astrologa i jego ostre spojrzenie kazałymu się strzec. Niemniej z upływem godzin miał corazbardziej w czubie. Kiedy już zaczął pić, trudno mu się byłopowstrzymać. W dodatkumyśli odwracały jego uwagęodfaktu, że wciąż sobie dolewa. Burgrabia Fryderyk pogrążyłsię w zadumie. W całej tej sytuacji było mianowicie coś niew porządku. Nie w porządku był sposób, w jaki muchłopiec uległ, w jakiobejmował jego szyję, pozostawiając na karku drobne śladyzadrapań. Coś mu się w tym wszystkim nie zgadzało. WIEŻA SOKOŁÓW A kiedy tak raptownie zniknął iczar prysł, natychmiastpojawiły się skojarzenia z przeznaczeniem i czarną Dłonią. Ioto jak na ironię losu na Falkenborg przybyłczłowiek, którysię tymi sprawami zajmował, astrolog,objaśniacz gwiazd. W tymmomencie pani Eleonora zaczęła rozmowęo stryju burgrabiego Fryderyka, starym jasnowidzu, któryzostał astrologiem na Sycylii, w ojczyźnie cesarza. MichaelScotus rozjaśnił się; dobrze znal starca, ale nie miał pojęcia,iż pochodzi on właśniestąd, z Falkenborga. Chociaż, gdysię zastanowić, to przypomina sobie tę nazwę. Aż dziw,żewcześniej na to nie wpadł. Burgrabia Fryderyk przyjrzał się podejrzliwie rumianej, fauniej twarzy, lecz Michael,który nagle zrobił siębardzo rozmowny, kontynuował z niezmąconym spokojem: Pamiętamwiele jego historiio zamku w Szwabii,gdzie dorastał. Szczególnie jak to się mówipo niemiecku? zauroczyłamnie opowieść o Wieży Gwiazd. Wieża Gwiazd? zdziwiła się pani Eleonora. Przecież na Falkenborgu nigdy nie było żadnej WieżyGwiazd, prawda, Fryderyku? Nie, nigdy nie mieliśmywieży o takiej nazwie odparł burgrabia, aż za dobrzewiedząc, o którą chodzi. Starzec musiał chyba, hm, ubarwić nieco swoje opowiadanie o twierdzy. Falkenborg jest w istociepotężny i rozległy, mamy tu międzyinnymi. próbował właśnieskierować rozmowęna bezpieczniejszetory, gdy Szkot gouprzedził. To nadzwyczaj dziwne! Odpółnocnej strony powinnasię tu znajdować wieża, ma to być ponoć najwyższabudowla na zamku. Starzec wspominał także, że widaćstamtąd prawie całynieboskłon. Chyba że to nie ona byłaowym punktem orientacyjnym, na który się kierowaliśmyprzybywając tu dzisiaj. uśmiechnąłsię chytrze, ukazując równe, długie, lekko żółtawe zęby. Och, rzeczywiście! pani Eleonora klasnęław dłonie. Pewnie miał namyśli Wieżę Północną! ERIK FOSNES HANSEN Dużolepiej czulą się w towarzystwie tego gościa niżprzy papieskich wysłannikach, którzy prawie nie potrafilimówić po niemiecku. Albo też nie chcieli. Jakkolwiek było,Szkot posługiwał się wybornym niemieckim, chociażrolował z francuska "r" i pogrubiał z angielska"l". Młody syn grafa, Wolfgang, tam terazmieszka objaśniła. Tak mi właśnie powiedzianona dziedzińcu. Astrolog skinął głową. Pani Eleonora miała akurat wspomnieć coś o ptakach,lecz zachowała to dla siebie. Zerknęła na zapatrzonegowtalerz małżonka. Nie mogła dostrzec wyrazu jego oczu,lecz pobladł bardzo wokół nosa i ust, skórę na wystającychkościachpoliczkowych pokrywały drobne czerwone cętki. Zaciskał pod stołempięści. Szkot pozornie nie zwrócił uwagi na przerwę w rozmowie, tym samym tonem kontynuował: Z radością obejrzałby Wieżę Północną, jeszcze podczas obecnego tutajpobytu. Był tak wielkim admiratorem starego jasnowidza z dumą zaliczałsię do jego przyjaciół ma poza tym pewne obserwacje doprzeprowadzenia. Więcgdyby takmógł. Ależ oczywiście, przecież nic nie stoina przeszkodzie! odparła życzliwie pani Eleonora. Któryśz pachołków was tam, panie, zawiedzie po uczcie. Szkot pochylił głowę wukłonie i z galanteriąpodziękował ruchem ręki. W tejsamej chwili burgrabia Fryderyk poczuł, że światrozpada się na kawałki. Nic jednak nie rzeki, tylko dolałsobie wina. Miał wrażenie,że wokół niego rośnie ciemność,dostrzega w niej jedynie chłopca, sokołyi wieżę; chłopca,sokoły i wieżę. A Dłoń ponownie ściskamu serce. Gdy biesiada dobiegła końca, Szkot podziękowałgrzeczniezapoczęstunek, a małżonka burgrabiego, wezwawszy pachołka ze straży, nakazała mu zaprowadzićastrologa na Wieżę Północną. 58 WIEŻA SOKOŁÓW Sługaskłoni! się i powiódł objaśniacza gwiazd pokrużgankach i schodach. Postępując zawartownikiem,Szkot słuchał historiitego miejsca. W ciągu dnia zdążył siędopytać,gdzie mieszka Wolfgang, a teraz pachołek pogłębiał jego wiedzę. Odkiedy w wieży osiadł starzec otoczony księgamii horoskopami, mówił, otaczała ją pewnaaura nieufności. Potem wprawdzieprzez kilka latstała pusta, ale terazwprowadziło się tam to młode grafiątko,Wolfgang, zeswoimi gusłami. Wedle słów knechta wieść o młodymczarnoksiężniku tak bardzo rozprzestrzeniła się w lennie, żeludziewzdrygalisię na sam widok wielkiegoptaka w locie. Wartownik, chłop już niemłody, miał jeszcze inneinformacje oWieży Północnej, na przykład żejej budowatrwała wyjątkowo długo iże była to szczególnie trudna,anawet niebezpieczna robota, która kosztowała wieleistnień ludzkich. Jego pradziadekspadł z murów podczasbudowyi nigdy nie odnaleziono ciała. Zapewne porwał jenurt. Nie była to jedyna ofiara, dodał pachoł, pojmie tokażdy, kto ujrzy tę stromą skalną ścianę. Ponoć nigdyniesłużyła jakobasztastrażnicza, ktoś wspomniał, że kiedyśbył tu karcer,ale strażnik nie chciałdać temu wiary. W każdym razie. kończyłz ważną miną,gdypokonywali ostatniewąskie schody odstrony zachodniegomuru w każdym razie wiąże się znią niemało śmiercii cierpienia, a także czarnej magii. Sam nie poszedłbym tampo zapadnięciu zmroku, panie. Trza się mieć na bacznościprzed guślarzami. Zaniepokojony popatrzył na potężnego Szkota zminą mówiącą: "Jeszcze" można zawrócić" lecz gośćuśmiechnąłsię tylkoi rzekł,że sam jest po troszeczarnoksiężnikiem. Słyszałem o tym, panieprzyznał knecht. Wróżyciez gwiazd, prawda? Michael skinął głową. Czytacie w gwiazdach przeszłość i przyszłość oraz bieg ludzkiegolosu, tedy powiedzcie mi czy to prawda, że krucjata się niepowiodła, że została rozbita w Syrii, a sam cesarznie żyje? Iże przed śmiercią przyjął wiarę pogańską? ERIK FOSNES HANSEN Szkot popatrzył nań przeciągle. Długo przebywa! pozapołudniową Europą, ale czegoś takiego nie spodziewał sięusłyszeć. Wspomniał władcę. i już na samą tę myślwybuchnął gromkim, długim śmiechem,odchylając dotyłu głowę i pokazując wszystkie zęby. Opuścił bez słowazdumionego sługę, pokona! , wciążśmiejąc się w glos, ostatnie schody i stanął na północnymmurze. Wiat tutaj zimny wiatr, zapierał dech w piersiach. O nie, stary jasnowidz nic nie przesadził, opowiadająco wysokich, smaganych wichurą murach. Szkot z trudem przywykł dociemności za narożem. W odróżnieniu od innych, północnegomuru nie oświetlałażądna pochodnia, zbytbyło tu wietrznie. Tak więc,wspiąwszy się na jeszcze kilka stopni, musiał iśćnaprzódw skąpym świetlewygwieżdżonego nieba- W zasadzieprzecież, pomyślał, na co dzień robi to samo. Była tokrzepiąca myśl. Potem zaś jego oko spoczęło na wieży; zauważył, że zza szybek przeziernika wydobywa się słabeświatełko. Zatrzymałsięna chwilę, by sprawdzić,czy dobrze ukryłpapiery za pazuchą. Po czym poszedł dalejz uczuciemnarastającego napięcia i prawdziwej ciekawości. Dotarł do dębowych drzwi, zastukał. Trzy razy. Wydawało mu się, że w mdłym świetle padającym z okienkadostrzega jakiś ruch, potem odsunięto zasuwkę idrzwi sięuchyliły. Szkot zobaczył pobladłą twarz, tę samą, którą zauważyłna murze nad bramą, gdyprzed południem wjeżdżali nazamek. Czy pozwolicie mi wejść? odezwał się, a chłopiecwpuścił go bezsprzeciwu do środka. Rozejrzałsię po komnacie oświetlonej zdradzającymiarabskie pochodzenie oliwnymi kagankami i wielkim ogniem z paleniska. Dopiero gdyponownie obrócił sięw stronę chłopca, zauważyłsiedzącego mu na ramieniusokoła; przedtemskrywały go drzwi. Witajcie, oswajaczusokołów skłonił się lekko. Witajcie,objaśniaczu gwiazd. WIEŻA SOKOŁÓW Raptem Szkot uczynił coś, na co nikt dotąd się nieodważył. Wydobył spod szat skórkęchleba, zbliżył się dozaskoczonego Wolfganga ipodał ptakowi, który natychmiast pochwycił ją dziobem. Chłopiecze zdumieniem przypatrywał się zwalistemu,rudowłosemu mężczyźnie, który tak nagle objawił się wkomnacie na wieży, zagadywał do sokola i karmiłgo chlebem. Nie był pewien, jak ma się zachować, podejrzliwie czyotwarcie. Wtem obcy się uśmiechnął i Wolfgangpojął, że niema się czego obawiać. Prosił więc, by gość spoczął. Zdarza się czasami, że gdy dwoje ludzi styka się z sobąpo razpierwszy, odnoszą wrażenie, jakby się już kiedyśgdzieś widzieli. To było właśnie takiespotkanie. Przez dłuższy czas siedzieli przyglądając się sobiez uśmiechem, jak dwaj dawnorozdzieleni przyjaciele. Wiedziałeś, że przyjdę rzekł wreszcie Szkot. Tak. po namyśleWolfgang stwierdził, że istotnie oczekiwał tego spotkania, chociaż nie poszedł wieczorem na dół. Widziałem cię na murach przed południem, kiedywjeżdżaliśmy. Aha, przedpołudniem, tak; to było tuż przedtem, jak. Wolfgang przypomniałsobieto,co się wydarzyło w kancelarii. Astrolog zauważył, że chłopiec się zamyślił, ale niedal po sobie nic poznać. Wtedy wcale nie byłeśchory ciągnął. Dlatego przyszedłem. Zgadza się. Wolfgang skiną! głową. Czy wiesz, że ta wieża należała kiedyś do twegostryjecznego dziada? Tak, obiłomi sięto o uszy. Twójstryjeczny dziadbył wielkimczłowiekiem,Wolfgangu. Niezwykłym. Chłopiec ucieszył się, że Szkot tak bez żenady nazwał go po imieniu. Stawnym ze swychumiejętności na całą Rzeszę kontynuował astrolog. W pewnym sensie byt moimpoprzednikiem. Jatakże mieszkamna Sycylii. Ł. ER1K FOSNES HANSEN Wolfgang znowu skinął potakująco głową. Brat twojego dziada wiele opowiadał o Falkenborguw ostatnich latach swego życia; niestety, zbyt krótko goznalem. Wspominał zwłaszczatę wieżę i spędzane na niejnoce. Tutaj powstało jego główne dzieło, a latatu przeżytechyba wiele dlaniego znaczyły i wycisnęły na nim piętno. Doprawdy, szczególneuczucie, zobaczyćto miejsce nawłasne oczy rozejrzał się po komnacie, Rozumiesz,Wolfgangu, długie przebywanie pośród takiej otchłanipowietrza i gwiazd, w pewnym sensie z dala od świata,pozostawia w człowieku niezatarty ślad. Widzę, że tyrównież masz tow sobie dodał utkwiwszy spojrzeniew zielonych, bezdennych oczach chłopca. Zamilkł. Wolfgang przypominał mu kogoś, niestaregoastrologa,kogoś innegoale kogo? Po prostu mieszkam tutaj odparł chłopiec lekko razem z moimi sokołami. Tak. Szkot skinął głową. To dobrze. A inni żyją na dole. Tak było zawsze. Wróżbita pojął, co chłopiec mana myśli. Ci, którzy widzą, od wieków mieszkali naszczytach górlub wież, czasami siadywali także na wysokich słupach na pustkowiu. Tak, nawetprzebywającw ludzkiej masieznajdowali się wysoko i daleko ponad nią; w swoim świecie. Zapewne wiesz, Wolfgangu ciągnął Szkot żestawianie horoskopów niejest łatwe. Znasz się chyba namowie gwiazd? Raczej nie. No cóżuśmiechnął się astrolog musisz miwięcuwierzyćna słowo, że to praca trudnai wymagającaszczególnej dokładności. Oczywiście, jeśli się chce jąwykonać prawidłowo. Trzeba się znać na planetach, sferach,Słońcu i Księżycu, a takżena układzie gwiazd stałych. Oprócz zaś dokładności i koncentracji należy jeszcze miećzdolność widzenia. No i dobrze. Michael zakasłałi przysunął się bliżej ognia. Trochę zaschło mi w ustach wyjaśnił. WIEŻA SOKOŁÓW Podniósłszy sięz karla, Wolfgang podsunął mu dzbanpiwa, chleb i obsuszoną kiełbasę. Szkot się rozpromienił. Świetna przekąska po uczcie! Wyjął długi nóż,pokroiłchleb i kiełbasę;przez chwilę posilali się w milczeniu,popijając piwo. Co jakiś czas Wolfgang podtykal Bezimiennemu kawałekmięsa ze skórzanego mieszka. Utyje zauważył Michael. Wolfgang roześmiał się i żartobliwie pogroziłsokołowipalcem. Ten widok natychmiastuświadomił astrologowi,kogo mu chłopiecprzypomina. Nicjednaknie powiedział,tylko podjął wątek przerwanej rozmowy. Twój stryjeczny dziad nadzwyczaj dobrze znalniebo i doskonale wyczuwał, co w horoskopiejest ważnei znaczące. W dużej mierze dziękiobserwacjomprzeprowadzanym ztych murów. Lepiej niż ktokolwiek inny znałzwłaszcza niebo Falkenborga, rozumiał wymowę gwiazdnad Falkenborgiem o każdej porze roku. Bo rozumiesz,Wolfgangu, przy układaniu horoskopu nie chodzitylkoo to, by znać się na gwiazdach. Trzeba jeszcze wiedziećcoś omiejscu urodzenia dziecka: jak jest położone, wysokoczy nisko; blisko wody i wilgoci, czy na suchym terenie. Brat twego dziada doskonalezaznajomił się z Falkenborgiem także pod tym względem. Szkot zaczął żuć kolejnąskibkę chleba, spłukując kęsy łykami piwa, Czy astrologia totrudne rzemiosło? Nie, jeśli sięczłowiek na nim zna zaśmiał sięMichael Scotus. To znaczy. parsknął znowu toznaczy z wyjątkiem tych sytuacji, gdy cesarz chce zorientować sięw sprawach, naktórejedynie BógOjciec maodpowiedź. Wiesz ciągnąłnie przestając się śmiać pewnego razu, już kilkadobrych lat temu,przychodzi domnie cesarz i powiada, że chciałby się dowiedzieć parurzeczy. Świeżowtedy objąłem urząd, ai cesarz był młodszy. Tak, tak, władca zaklinał mnie na mąmiłość do wiedzyi naoddanie koronie, bym mu zdał sprawę z fundamentówi elementów ziemi, jak mianowicie została wyniesionanad otchłanią,czy poza powietrzem i wodąistnieje coś jeszcze,jakaś podpora, którają utrzymuje ponad czeluściami. ER1K FOSNES HANSEN Zastanawiałsię też, na czym by się ta ziemska z koleipodpora wspierała; czy stoi samodzielnie, czy znowu zafundamenty miałaby niebiosa. Chciał również wiedzieć, iletych niebios naprawdę jest i kto którym włada:Aniołowie,Archaniolowiei tak dalej, aż do Cherubinów i Serafinów. Potem jeszcze chciał poznać dokładnie odległości międzyposzczególnymi niebiosami, jak wielkie były w nich różnice i dużo innych rzeczy. Pytał nawet, co znajduje się zanajdalszym niebem! Mój Boże, ileż ja się wtedy naczytałemi namęczyłem, żeby na którąkolwiek przynajmniej z tychkwestiiznaleźć odpowiedź! Po tej właśniehistorii nadał mitytuł nadwornego filozofa. Wyobraź sobie, interesowało gorównież, dlaczegowoda w oceanie jest tak słona, jak ten, nieprzymierzając, ogryzek kiełbasy, natomiast w rzekachi jeziorach nie i nadaje się do picia. Takich spraw wyjaśnićnie umie nikt, a ja usiłowałemtouczynić. Astrologparsknął śmiechem. Powiedział wtedy,że to są ważnepytania, na które jako cesarz rzymski powinienznaćodpowiedź. W takich sytuacjachurząd nadwornego astrologa to, owszem, ciężki kawałek chleba. Cesarz bowiem jestbardziej światły i żądny wiedzy, a także, być może,mądrzejszy niż jakikolwiek inny człowiek naziemi. Wolfgang śmiałsię zadziwiony. Coraz bardziej podobałmu się ten rudzielec. Jakbyrazem z nim napłynęło do wieżyciepło poczuciebezpieczeństwa, przypominające dawneczasy, przed. Wydawało się, żeod Szkota wręcz bije łunajasności. Tak, takciągnął żartobliwym tonem Michael,skubiąc brodę może powinienem to kiedyś spisać. Jakijest właściwie cesarz? Cesarz? Jakijest? wróżbita zerknął na Wolfganga. Nie spotyka się na ogół podobnej energii i talentówskupionychw jednym człowieku. Interesuje się nietylkolosami królestwa i ingeruje w najdrobniejsze szczegóły. Tomąż oddany nauce, coroczniewspiera wielkimi sumamiszkolę medycznąw Salerno. Przedchwilą ci opowiedziałem, jak pożąda wiedzy i zgłębia trudne, zawikłane problemy. Poza tym. to zapewne szczególnie cię zaciekawi, jest l l t WIEŻA SOKOŁÓW znawcą ptasich obyczajów i mistrzem polowania z sokołami. Posiadł ogromną wiedzę natemat życia ptaków,a takżeinnychspraw związanych ze światem zwierząt. Na Sycyliiutrzymuje całą menażerię najdziwniejszych stworów zewszystkich krain. I,jak wspomniałem, pyta o wszystkomiędzy niebem a ziemią, od cen na chleb w miastachpoobuwie knechtów. Widzisz, Wolfgangu, sztuką nie jestznalezienie odpowiedzi, lecz postawieniewłaściwego w danej chwili pytania. Chłopiec skinął głową i na chwilę zapadła cisza. Tak czyinaczejprzerwałją astrolog poznałemtwego stryjecznego dziada na dworze. I fakt, że się tuzjawiłem, ma ścisły z tym związek. Czy wiesz zresztą, kiedyumarł? Brat megodziada? Nie wiem. Wcale nie tak dawno. Na kilka lat przed śmierciązrezygnowałz funkcji nadwornego astrologai ostatnie swednispędzał z dalą od miasta i dworu, w willi nad brzegiemmorza. W samotności, tak jak lubił. Odwiedzałem gomożliwie często i spędziliśmy na wybrzeżu wiele pięknychwieczorów. Noce nad Morzem Śródziemnym mają głębokączerń,a wygwieżdżone niebo odznacza się szczególnąurodą. Rozprawialiśmy o różnościach, lecz starzec bardzowiele uwagipoświęcał zamkowi, skąd pochodził jego ród,Palkenborgowi, i jego losowi, "przeznaczeniu", jaktookreślał. W owym czasie byłem mniej doświadczony niżteraz i nie wiedziałem, że jakieś miejscemoże, podobnie jakczłowiek, mieć swoje przeznaczenie. Ale odbiegam odtego, o czym mówiliśmy. Aha, no więcjeszcze kiedy twójstryjeczny dziad mieszkał w zamku, sporządziłbył horoskopydla bratanków, twojegoojca i stryja. A i po przeprowadzce na południe jak wiem, nastąpiła onawnet ponarodzinach twego stryja starał się cały czas utrzymywaćłączność z Falkenborgiem. Siał wiele listów, najpierw dobrata, a potem do twegoojca, gdy ten odziedziczył lenno. Tak więc niewiele tygodni przed śmiercią otrzymał pismood grafana Falkenborgu, donoszące,że narodził mu sięsyn. l. Zapadła cisza, słychać było jedynie trzaskanie ognia nakominku i trzepotanie skrzydeł na poddaszu. Ja rzekł cicho chłopiec. Tak, ty potwierdził Szkotz powagą. Ojciecpodał w liście dokładny moment twego przyjścia na świat; sądzę, że chciał mieć horoskop sporządzony dla ciebieprzez stryja, podobnie jak niegdyś powstał jego własny. Kiedy ostatni raz odwiedziłem starca, zakończył właśnieobliczenia i spisywanie wykładni. Był już wtedy dośćosłabiony,jednak Falkenburgowie zajmowali jegomyśli doostatniej chwili. Dobrze pamiętam tamten wieczór, jedenz pierwszychcieplejszych owego roku. Stary wróż leżałw łożu, które wyniesiono na taras. Oddychał ciężko, ześwistem i widziałem, że jego koniec się zbliża. Był wiekowy,miał, jak sądzę,ponad siedemdziesiąt lat. Na desce przytwierdzonej do loża zobaczyłem rozpostartą robotę. Namawiałem go do odpoczynku, wszak nie powinien się przemęczać, lecz tylko potrząsnął głową i skinął na mnie przyzywająco. Kiedy siadłembliżej, zaczął mi tłumaczyć. Zajęło towiele czasu, bo miał trudności w mówieniu,a zależało mujak zawszena dokładności i wyjaśnieniu każdego szczegółu. Cały czas jednak odnosiłem wrażenie, że jest dlań osobliwieważne, bymi wszystko skrupulatnie przekazać. Po wykonanej pracy widać było, jak bardzo mu leżała na sercu. Sporządził bowiem horoskop twój, jak się okazało a zrobił to gruntownie i rzetelnie. Z wielu zaś powodówbył zaniepokojonytym,czego się w nim doszukał, zwłaszcza w zestawieniu zhoroskopem twego stryja. Rozumiesz, Wolfgangu, w astrologii jest coś, co nazywamyprogresjami. Za pomocą tych obliczeńmożemy się dowiedzieć, co się z daną osobą będzie działo w kolejnych latachżycia. Twój stryjeczny dziad dokonałtychwyliczeń w twoim horoskopie a także w horoskopie twego stryja. Wywnioskował z nich, że na Falkenburgów możespaśćwielkie nieszczęście czternastej zimy twego życia. Tejzimy. Długą chwilępatrzylisobie w oczy, a Wolfgang poczuł,że mu się kręci wgłowie. WIEŻASOKOŁÓW Tamtego wieczoru prosił mnie, usilnie mnie prosił,bymcięprzestrzegł, zanim nadejdzie ta chwila. Właściwieo niczym innymnie mówił. Więcej jużgo nie widziałem. Od tej pory przezlata ciążyła mi myśl,że powinienemspełnić ostatnie życzenie starca. Czuł się tak związanyz rodemi zamkiem. Falkenborg teraz sprawia wrażenietrochęopuszczonego, ale za jego czasów musiało tu byćzgoła inaczej. Dlatego. Szkot wyjął zzapazuchyzrolowany dokument. Oto horoskopy. Podał je Wolfgangowi, który sztywnymi palcami rozwinął pergaminy. Przed oczyma stanął mu wyraźnie, jakwykuty w kamieniu stary człowiek znad słonego morzaw dalekiej południowej stronie, który przed czternastomalaty przewidział. coś. Chłopcu wydało się to strasznieodległe w czasie; przezplecy przebiegi mu dreszcz podziwu, a może raczej lekkiejobawy- Świat pociemniał; przeistoczył się w czarny, bezświetlny mrok. Pergaminy były wypełnione pismem i rysunkami. Kwadraty,tajemne znaki i figury geometryczne zatańczyłymu w oczach. Horoskopy liczyły wielestron, przeglądał jedotykając z szacunkiem grubych arkuszy. Co one mówią? spytał. Dużo odparł Szkot z lekkim uśmiechem, nachylając się ku niemu. Bardzo dużo. Zanim wyruszyłemw podróż, która mnie tutaj przywiodła, dokładnie jezbadałem. Są precyzyjne, drobiazgowo wyliczonei wiarygodnie objaśnione. Ale co powiadają. No cóż, horoskopmówi o duszy i wyglądzie zewnętrznym, o zdarzeniachw życiu człowieka i o jego charakterze. O nałogach i przypuszczalnych słabościach, lecz takżeo jego sile i zaletach. Zbyt wiele czasu zajęłoby omawianie tego z tobą szczegółowo. Tamci jużsię zapewne zastanawiają,co jatuporabiam. Nie mogę długo zostać. Wolfgangspojrzał nań pytająco. Przyszedłem, żeby cię ostrzec wyjaśnił Szkot i jużsię nie uśmiechał. Sokół, Bezimienny,poruszył sięna ramieniu chłopca. W kominku osunęło się przepalonepolano. ERIK FOSNES HANSEN Może wyjdziemy na dwór i popatrzymy w gwiazdy? zaproponował astrolog. Potrzebuję trochę świeżegopowietrza. Wróżbita i sokolnikstali na murach pod osłoną wieży, wpatrując się w ciemność. W głębiu ich stóp w świetle gwiazd i księżyca pobłyskiwała matowym granatemrzeka. Jakże pięknie jest tu na górze rzekł cicho Michael. Wolfgang skinął ku zachodowi. Tam poluję. W miejscu, gdzie stal las, ciemność wydawałasię jakbyczamiejsza, Szkot kiwnął głową. Wskazał niebo wgórze. A ja tam rzekł. Na losyizdarzenia. Czymżeinnym jest wszak życie, jak nie wielkimi, długimi Iowami. Wieczną pogonią za własnym przeznaczeniem, za doskonałymspełnieniem. Człowiek poluje na coś nieokreślonego. na samego siebie. Jak sokoły na pardwy izające. Otulił się szczelniejopończą. Czy ja umrę? spytał Wolfgang nie patrząc w jegostronę. Wszyscykiedyś umrzemy odparł astrolog zesmutkiem. A ty? Czy wiesz, kiedy umrzesz? Niewszystkim jest dane poznanie wykładni własnego horoskopu. Twój stryjeczny dziad i inni objaśnili godla mnieprzed laty. Właściwie wolałbym niezbyt wieleo tym wiedzieć. I co ci powiedzieli? Że dużopodróżowałem i będęto w dalszym ciąguczynił. I że powinienem sięstrzec wielkiego zagrożenia odwody w pięćdziesiątym drugim roku życia. Ijeszcze wieleinnych rzeczy. Zagrożenie od wody? Co to znaczy? Nie wiem. Pewnie tyle, że się utopię. Może utonępodczas katastrofy statku. Nikttego nie wie. Cisza, która zapadła, była ciężka od pytań. WIEŻA SOKOŁÓW Widzisz, Wolfgangu ciągnął Szkot człowiekstrzela, aPan Bóg kule nosi. Ludzie tym się różnią odzwierząt,że do pewnego stopnia potrafią wyzwolić się odprzeznaczenia, podczas gdy zwierzęta podążają ku niemuna oślep, nie stawiając oporu. Jak zając,który drżącprzygląda się,sparaliżowany strachem, gdy sokół rozrywajego towarzysza na strzępy. Nieodbiegnie, nie ucieknie,zupełnie bezwolny, ażwreszcie przyjdzie kolej na niego. A co się zdarzy tutaj, na Falkenborgu? Horoskoppowiada, że zarówno ty, jak i twój stryjbędziecie narażenina wielkie niebezpieczeństwoz powietrza. Nawet w słabym świetle gwiazd astrologdostrzegł, żechłopiec mocno pobladł. Wolfgangu, czy zdarzaci się czasami bez specjalnego powoduodczuwać lęk? Tak odpowiedźpadła niemal szeptem. Bywa,że boję się wszystkiego, szczególnie ciemności. I mimo to mieszkasz tu na wieży? Tak odszepnął znowu. Tylko jednegolękamsiębardziej. Gorsi od ciemności są ludzie. Szkot pokiwał głowąw zamyśleniu. Odczuwam strach, objaśniaczu gwiazd mówiłdalej chłopiec innego jeszcze rodzaju. Tu na górze,z sokołami przebywałem dotąd jakby we śnie. Tobyłoczekanie. Oczekiwanie na cokolwiek, na niewiadome. Astrolog przysunął się bliżeji położył mu rękę naramieniu. Czy ostrzeżesz także stryja Fryderyka? spytałWolfgang. Nie odparł cicho Michael. Dlaczego? To kwestia oceny. Odmomentu przybycia tutajmiałem wrażenie, że powinienem rozmawiać z tobą. Przynajmniej zaś najpierw z tobą. Coś w horoskopach,a także pewne cechy twojego stryja dały mi podstawę, bytak sądzić. Miałem nadzieję, żeod ciebie dowiem siędlaczego. 69. ERIK FOSNES HANSEN Tak więc Wolfgang opowiedział o wieczornym spotkaniu na schodach i o tym, co zdarzyło się przed południemw kancelarii. Boję się, objaśniaczu gwiazdzakończył. Chciał jeszcze spytać,czy są po temu powody, ale słowapozostały nie wypowiedziane. Astrolog także się nie odezwał, musiał się bowiem zastanowić nad wieloma sprawami. Chwilę później weszli na powrót do wieży, gdzieMichael zasiadł wygodnie przy ogniu, by ponowniebadaćhoroskopy- Nie podnosił wzroku znad pergaminów,a Wolfgang nie umiał z wyrazu twarzy odgadnąć jego myśli. Tak mruknął na koniec. Amor fati. Amor fatfl Umiłowanie przeznaczenia? Tak,tyle mi przyszło do głowy; Pokochaj swój los,Bierz go, jaki jest, w miarę jak sięobjawia. Spełnij sweprzeznaczenie. Nie wiem, czy mogę cokolwiek twierdzićzabsolutną pewnością. Jakjuż mówiłem, duch ludzki niepodlega ślepo gwiazdom i przeznaczeniu. Nie manicpewnego, lecz zagrożenie istnieje naprawdę rzekł stanowczo. Niecałkiem pojmuję. zaczął Wolfgang. Żyjemy w niezwykłej epoce. Tak wiele się zdarzadziwów! Czywiesz,że wRzymie niedawno doszło dorozruchów i papież musiał salwować się ucieczką? Albo żeŚwięte Miasto zostałozdobytebez rozlewu krwi? Wolfgang pokręcił w zdumieniu głową. W takich czasachchłopcze, ludzie się zmieniają. Między Wschodem a Zachodemnawiązała się cienka nitkaporozumienia, pojednania. To także zasługacesarza. Takwięc wszystko teraz podlega przemianom i nie jest już takłatwo jak niegdyś czytać w gwiazdach. A co gwiazdy mówią o cesarzu? Ha! wróż uśmiechnął się i pogładzi! po brodzie. Gdybyśmy my, astrologowie, mieli rację, gdyby sprawdziłysię naszeprzewidywania, dawno by już nie żył. Czyhało na niego takie mnóstwo zagrożeń,i to ze stronywszystkich czterech żywiołów, żepo prostu powinien był i WIEŻA SOKOŁÓW się ugiąć pod jedną z tych okoliczności. Jednakowoż tensam horoskop wskazuje, że duch cesarza jest wyjątkowo silny, podobnie jakjego umysł. W o wiele większym teżstopniu władcauniezależnił sięod swego losu. Bo ma silnąwolę, jak ty. Wolfgang spojrzałzaskoczony narudego Szkota. Tak, tak ciągnął tamten. Dobrze słyszałeś. Tytakżejesteś silny duchem, Wotfgangu. Można tego duchapobudzić, by cię uwolnił od przeznaczonych ci zagrożeń. Z twego horoskopu daje sięto wyraźnie odczytać. Natomiast o twymstryju nie wiem doprawdy, co mógłbympowiedzieć. Jedno jest pewne: wygrasz,jeślizdołasz sięuwolnić od grożącego ci nieszczęścia. Nawetniebezpieczeństwo i ból może zwłaszcza one bywają niejednokrotnie błogosławieństwem. Twarz Szkota zastygła, podniósł sięz karła. Zostawiam ci te horoskopy. Sądzę, żetutaj jest ichmiejsce. Przepisałem jesobiedodał i odwróciłsię dowyjścia. Zaczekaj! zawołał Wolfgang. Tyle jeszcze pozostało dowyjaśnienia, tyle pytań bezodpowiedzi. Nagle zląkłsię, że gość zniknie równieniespodziewanie, jak się pojawił. Słucham? spytał przyjaźnieSzkot. Wolfgangspoglądał nań przez chwilę wzrokiem zaszczutegozwierzątka, a wróżbita zwrócił uwagę,jak bardzo zbielały mu wargi. Wrócisztu jeszcze? odezwał się chłopiec cichutko. To tylko zdołał z siebie wykrztusić. Michaelraptempoczuł wielki żal. On także wysoko cenił sobie to spotkanie. Niestetyodparł. Chyba nie. Ale może za kilkalat ty mógłbyś przyjechaćdo mnie na Sycylię? uśmiechnąłsię, jakby skrywającjakąś tajemnicę. Zaczynam terazczterdziesty ósmy rok życia. Może zdążysz dorosnąć i odwiedzić mnie na dworze,zanim utonę? zaśmiał sięgłośno. Dobrze. EREK FOSNES HANSEN Wiesz, gdzie mnie szukać. Astrolog otworzyłdrzwi. A ja wiem, gdzie znaleźć ciebie, Wolfgangu grafieFalk. Milobyło cię poznać; przez te wszystkie lata częstozastanawiałem się, jaki jest ten chłopiec, dla którego starzecsporządził horoskop. Zdołałemci się niecoprzyjrzeć, lecz. Tak czy owak, było mi przyjemnie skłonił sięlekko,a Wolfgang odprowadził go do drzwi. Stał w nich długo,spoglądając w ślad za potężnymmężem, aż tamten skręcił za rógi zszedł po schodach. Później chłopiec zamknął za sobą drzwi,oparł się o niei zapatrzył w ogień. Jego oczy były zupełnieczarne, jakciemność pomiędzy gwiazdami. Szkotzszedł po schodach, strażnik czekał w tym samymmiejscu. Długoście tambyli, panie. Dość długo. Zaprowadź mnie do komnat. Wrócili znaną drogą, po schodach i krużgankach. Widzieliście, panie, duchy? odważył się spytaćstrażnik. Czarnoksięskie sztuki? Może zjawy? Jakie duchy? Michael robiłwrażenie nieobecnego. Tam na górze straszy stwierdził stanowczoknecht. Mój brat widział nawłasne oczy! Pan Wolfgangspotyka się conoc z duchami! To prawda! Astrolog zatrzymał się izmarszczył brwi. Straszy? odparł ze smutnym uśmiechem. Nie. Jeszcze nie. ŚNIEŻYCA Stojący na murach Wolfgang podążałwzrokiem za małągrupką jeźdźców. Obserwował, jak mozolnie pokonująstromą drogę po zamkowym zboczu, by wydostać się nagłówny trakt. Wkrótce zniknęli za zagajnikiem. Czuł sięw jakiś sposób podobny do owego silnego,niezwykłego Szkota. Obaj spoglądali na wszystko zgóry,z perspektywy nieba. Michael, objaśniacz gwiazd,wydawałmu się sam potrosze gwiazdą daleką od ziemi i błyszczącą czerwonozłotym światłem. Stał przez chwilę, zapatrzony w punkt, w którymzniknąłastrolog,a potemwszedł dowieży, gdzie czekał jużpaterSebastian z księgami. Michael Scotus kiwał się na końskim grzbiecie. Niezwrócił uwagi nato, że cichutko, drobnymi płatkami zacząłsypać śnieg. Astrolog nad niejednym głęboko się zastanawiał. Ten młody człowiek, z którym spotkał się w wieżyminionego wieczoru, byt doprawdy niepośledni. W istocie,niezwykła latorośl ludzkiego rodu. Horoskop chłopca także na to wskazywał. Pominąwszybowiem owo niebezpieczeństwo, grożące tej zimy, przepowiednia dawała rokowania wyjątkowe, wręcz błyskotliwe. Mogła oznaczać wielkie zwycięstwa i władzę. Jeśliby więc. BRIK FOSNES HANSEN całkowicie zawierzyć gwiazdom, chłopak jest wproststworzony do panowania. Planety znajdowały się w niezwyczajnym w stosunku do siebie układzie, z Marsemi Jowiszem w dziesiątym domu. Co prawda mniej ważneciało niebieskie. Księżyc położony niekorzystnie w ósmym domu zapowiadał nerwowość, niepokój umysłu,możenawet melancholię, jednak mógł w późniejszychlatach przynieść zyski i zdobycze poprzez śmierć innych. Wedle doświadczenia Michaela za każdy przychylnyaspekt płaci się nieprzychylnym. A Wolfgang potrafił byćzarównoniełatwy do prowadzenia, jak i nieszczególnieprzyjaźnie nastawiony do innychludzi; tyle astrolog zdążył zaobserwować. Miał w sobie jednakzalążki cechniezwykłych. Szkota dziwiło wszakże, iż chłopiec sprawiał wrażenieażtak zalęknionego i nieśmiałego. Chociaż. Saturn,wróżący wielkienieszczęście, zajmował niedobrą pozycję w trzecim domu i świadczył o niechęcido oficjalnychwystąpień i chłodnymstosunku do ludzi. Astrolog zaobserwował jednakże, jakWolfgang obchodzi się z sokołami; nie było w tym ani śladu nerwowości czy melancholii,przeciwnie, postępował władczo i zdecydowanie. MichaelaScotusa ponownieuderzyło, jak bardzo chłopiec przypomina mu pewnego, absolutnie szczególnegomęża. Wprawdzie minęło już wiele lat od czasu, gdy ten,kogo miał na myśli, wykazywał tak wyraźnie podobieństwodo Wolfganga, jednakskojarzenie z Fryderykiem Drugim,cesarzem z Bożej łaski, władcą Cesarstwa RzymskiegoNarodu Niemieckiego, królem Jerozolimy i Sycylii, wydawało się niezwykle silne. Cesarz także otaczałsię łowczymisokołamii czynił to już odlatdziecięcych. Michael dobrzepamiętał,jak bardzo podobnydo młodegoFalkenburga byłFryderyk Drugi wtamtym okresie. Próbował pisać księgęo życiu i zachowaniu sokołów, o sztuce używania ich dołowów, a także o tajnikach ich lotu. Monarcha potrafił również taksamo z dystansu, aczprzenikliwie, obserwowaćwydarzenia,miewałtak samopobladłątwarz i okazywał taki sam upór. WIE2A SOKOŁÓW Astrolog wzdrygnął się lekko. Jeśli uda się zapobiecnieszczęściu, które czeka chłopca tej zimy a miał takąnadzieję niecodzienna pisana mu jest przyszłość. Wszystko zależało jednak od tego, czy Wolfgang zdołastopniowo przesunąć swą siłę oddziaływania z sokołów naludzi. Szkot zdoświadczenia wiedział, że żelaznej wolitowarzyszy zwykle niezgłębiona bezwolność. Pokonanie jejzaś jest kwestią zwycięstwa nad samym sobą. Miał takżeświadomość,iż cesarz poświęciłtemuwiele trudu. Otrząsnął się, na ile mógł, z zadumy, a wtedy zauważył,że zaczął padać śnieg. Nadeszłazima. I znowu oddal sięmyślom, tym razem natemat poryroku, której pierwsze zwiastunywłaśnie sypnęły z nieba. Wszystko mogło się wydarzyć owej czternastej zimy życiaWolfganga, gwiazdy nie podawały jednoznacznego rozwiązania. To zaś sprawiło, że nie było mulekko na duszy,Z drugiej jednak strony, oddalając się na południe,odczuwał z wielu powodów ulgę. Wypełnił obietnicę danąstarcowi, miał czyste sumienie. Chłopieczostał ostrzeżony,jak o to przed blisko czternastoma laty prosił brat jego dziada. W tej podróży Michael wydawał się sobie wpewnymsensie wysłannikiemgwiazd i tajemnych mocy. Ciężko mubyło zwiastować tę nowinę, ale uczynił to sumiennie. Spełniłnałożony nań obowiązek. Powrócił myślami dotego, czym się już dawniej,z własnych pobudek zajmował. Jakie to mianowicie miałoznaczenie dla kolei losu, czy ten, kogo to dotyczyło, znałniektóre przyszłe wydarzenia? Na ile taka wiedza mogławpływać nadecyzje, na zmiany postępowania? Czy w rezultacie tego wpływu los obracał się na lepsze, czy nagorsze? Wreszcie na iletakiezmiany byłyz góry założone? Jaką wymowę wrozgrywce losu na Falkenborgu mafakt, że on, wróżbita, pojawił sięze swym posłaniem w tymwłaśnie momencie? Michael bowiem w najmniejszymstopniu nie wątpił, że tam toczy się jakaś gra. Wszystkonastępuje według z góry ukartowanego planu. ERIK FOSNES HANSEN Kto jednak ustala takie plany? Kto w ogóle programujetakie gry? Wolfgang wyglądał przez okno. Płatki śniegu sypałyteraz gęsto; za kilka godzin cały świat pokryje się bielą. Najszybciej jak mógł, zakończył lekcję łaciny z ojcemSebastianem, poczymprzebrał się w strój myśliwski i kazałłowczemu oraz dwóm pachołkom przygotować się dodrogi. Następnie posłał do stryja z wiadomością, że korzystając ze świeżego śniegu, na którymdobrzebędzie widaćtropy, wyruszana polowanie. Nie czekał na odpowiedź, odrazu sprowadził sokoły na dół. Otoczony szumem skrzydełpojawiłsię na głównym dziedzińcu, gdzie towarzyszący muludzie dosiedli już koni. Psów na łowy nie brał, zwierzynędla sokołów wypłaszali pachołkowie. Kiedywreszcieruszyli, ziemia znikałajuż pod cienkąwarstwą śniegu. Łowczy Bernhard, wierny towarzyszWolfgangapodczas polowań, liczył na to, że część zwierzyny nie zdążyła jeszcze zmienićokrywy na zimową, a naśnieżnejpokrywie wszystkie tropy będą wyraźne jak bryłkiczarnego węgla. Skierowali się nazachód;Wolfgang poczuł w duszyulgę; radował się mogąc opuścić Falkenborg oraz mrok,który nań tam czyhał. Z okna jednej z baszt stryj podążał spojrzeniem zagalopującym w dół postoku smukłym chłopcem ikrążącymi nad nim ptakami. Nie potrafiłuporządkować myśli, leczjego serce, w którym zawitała nagła czułość, znowu corazmocniej ściskała czarna Dłoń. GOŁĘBICA Zaledwie ujrzała na polanie grupkę jezdnych, pojęła, żezbliża się niebezpieczeństwo. W mroźnym powietrzu z nozdrzy koni szła para; po ozdobnych siodłach i czaprakachmożna było poznać, że jeźdźcy przybywają z zamku. Wylęknionazebrała spódnicę w garść i pędem wracała dozagrody, oglądając się od czasu do czasu przezramię. Obcynie podążylijej śladem. Widziała, jak nie ruszając sięz miejsca żywo o czymś rozprawiają. Było ich czterech. Łowy dotąd nie zaliczały się do udanych. Trzeci jużdzień spędzali w lesie, bezskutecznie uganiając się zazdobyczą. Sokołom marzyłosię zabijanie. Wolfgang czul,że niepokój ptaków udziela się i jemu; jakiś pociąg do. czegoś. Śnieg nieprzestawał padać i pola pokryły się już dośćgrubą jego warstwą. Mróztrochę ustąpił, ale wiatr wiałz jednakową wciąż siłą. Ani sokoły, ani konie nie lubiłytakiej pogody. Bernhard jeszczeraz spojrzał pytająco na Wolfganga. Panie, wszyscy jesteśmy zmęczeni powtórzył. Pozwól, byśmy wrócili na Falkenborg. Nic jużnieupolujemy. Syn grafa nie odpowiadał łowczemu, jedynie lustrowałgo, jak miał w zwyczaju, nieobecnymspojrzeniem. ERIK FOSNES HANSEN W przeciwieństwie do wszystkich innych Bernhardatakie zachowanie nie płoszyło ani nie drażniło. Znał Wolfganga od małego; sam go nauczył polować z sokołami, gdyprzed kilku latydostał Feniksa. Doskonale rozróżniał fochyi humory chłopca, toteż nie dawał się wyprowadzićz równowagi. Odwrotnie, pod wieloma względami dobrze rozumiał jegopostępki. Lecz teraz nawet Bernhardowa cierpliwośćbyła nawyczerpaniu. Obajpachołkowie do tej pory milczeli, nie biorącudziału w wymianie zdań wolamłodego pana także dlanich stanowiła prawo. Dyskusję z Wolfgangiem pozostawili łowczemu. Nagle jeden z nich wszakże postanowiłprzyłączyć się doprzekonywania. Panie. zaczął, Zarówno sam Wolfgang, jak iBemhard spojrzeli zdumieni na golowąsa, którytak nieoczekiwanie wtrącił się doich rozmowy. Wzrok łowczego wyrażał dodatkowo wyrzut; miody pan zawsze z trudem dawał się do czegokolwieknagiąć, przerywanie nie pomoże mu w tymzadaniu. Panie! powtórnie wykrztusił młodzieniec,przełykając z trudem ślinę. Mam w chacie chorą żonę i małedziecko. spadłśnieg. chciałbym wrócić do domu. Prawdę mówi, panie! poparł go drugi pachołek. Jego kobieta jest bardzo chora. a u mnie krowa ladachwila się ocieli. Łowczy ma rację wskazał Bernharda,który zakłopotany spuścił wzrok wróćmy do domu,z całym szacunkiem, panie dodał zezując na końskągrzywę. Wolfgang wodził chłodnym wzrokiem od jednego dodrugiego. Taka jest też i moja rada, panierzekł Bemhard pokrótkim milczeniu. Po prawdzie nie mamchorejżonyani krowy wzruszył ramionami dzieci, j akby kto pytał,także nie mam i mógłbymwam towarzyszyć wlesie całymidniami, ale uważam, że się nam tu już nie poszczęści. Wiatr jest zmienny, zawiewa tropy,nie daje się zbliżyćdo zwierzyny. A nawet jeśli ją wytropimy, zwietrzy 'l WIEŻA SOKOŁÓW nas iuskoczy. Strzeże się wychodzić na otwarty teren, więcisokoły jejnie dopadną. Zważywszy na to wszystko,zaklinam was, panie, byście powzięli myśl opowrocie dodomu. Na ułamek sekundy Wolfgang z całą mocą wbił weńwzrok. Zaraz się jednakopamiętał, i Bemhard pojął, coteraz nastąpi, jeszcze zanim chłopiec przemówił. W porządku. Wy dwaj. obojętnym ruchem rękiskinąłw stronępachołków wrócicie do domu. Łowczypozostanie ze mną w lesie jeszcze kilkadni. Obaj młodzieńcy spuścilioczy. Niezaznam spokoju, a i sokoły także, póki czegoś niezłowimy dodał ciszej Wolfgang,zwracając się doBernharda. Niech i tak będzie, panie wymamrotał łowczy. Żaden z tej czwórki nie zauważył postaci, która umykałaprzednimi poprzez las. Gdy Wolfgang i łowczy zostali sami, humorim siępoprawił i ton rozmowy stał się trochę lżejszy. W gruncierzeczy w lesie chłopak czuł się najlepiej samowtór z Bemhardem. Wyruszanie na łowy z ludźmi mało zwyczajnymipolowania przypominało pod wieloma względami chodzenie z kulą u nogi. Trzeba było ciąglemówić, wydawaćrozkazy marnowało się czas i płoszyłozwierzynę. Inaczejrzeczsię miała z łowczym Bernhardem- Jakdaleko sięgałpamięcią, bywali razem na polowaniach. Jeszcze zanim dostał sokoły, uczestniczył włowach u bokuojca i stryjai zawsze towarzyszył im Bemhard. Toteżprzyzwyczaili się do siebie, wiedzieli, co który myślii jak sięzachowa,nie tracili zbędnych słów. Taka również była ich przyjaźń prawie bez słów. Jeśliwieczorami rozmawiali, togłównieo sprawach codziennych alboo polowaniu, czasami też łowczy coś opowiadałlub śpiewał. Bemhard, człek dobrze po pięćdziesiątce, lecz wciążsilny i sprawny, strzelał celniej i czyściej niż ktokolwiek 78. ERIK POSNES HANSEN innyw majątku. Mieszkał w miasteczku u stóp zamkui zażywał rozlicznych łask panów na Falkenborgu miałtytuł grafowsUego łowczego; był wysoko ceniony zarównoprzez Henryka i jego brata, jak i obecnie przez młodegoWolfganga. Nie do pomyślenia, byłowy mogły sięodbyćbezniego. Spokojny, ale stanowczy, usłużny, choć bezpokory, lepiej niżinni znalsię na zwierzu i lesie;noi strzelał, jak już byłamowa, najcelniej. Teraz także miał ze sobą luk, chociaż rzadko się nimposługiwał podczas polowań z sokołami; wziąłgo raczejzczystegoprzyzwyczajenia. Bernhard znal niezwykłą,zdawałoby sięwrodzonąłatwość, z jaką Wolfgang panował nad ptakami i nieobawiał się w najmniejszym stopniu ani jej, ani samegochłopca. W gruncie rzeczy byli do siebie trochę podobni,obaj cisi i skłonni do zamyślenia; obu uszczęśliwiałopolowanie. Bemharda pociągał sposóbbycia Wolfgangai na odwrót. Znali las i zwierzynę, mieli w sobie ów spokój,jaki dajeczęste przebywanie w tym otoczeniu. To Bernhard wyszkolił Wolfgangaw sztuce polowaniaz łukiem oraz z sokołami iobserwował, jak malec dorastającstaje się zapalonym i utalentowanymmyśliwym. Zaczęło sięściemniać,nadchodził wieczór, rozbili więcobóz. Wolfgang poszedł po opał, a łowczy miałodgarnąćśnieg i oporządzić konie. Sokoły krążyły nad małą polaną. Wolfgang wiedział, żewrócą, gdy zapłonie ognisko, być może nawet z upolowanąwłasnymi siłami zdobyczą. Jedno rzeczywiście zadziwiało łowczego: pewnośćchłopca, że puszczone wolno drapieżne ptaki do niegopowrócą. Wielokrotnie już jednak to widywał, nie okazałwięc zaskoczenia, gdyWolfgang podniósł sokoły w powietrze, a sam ruszył po chrust. Łowczy podejrzewał w głębi duszy, cojestwłaściwympowodem Wolfgangowej komitywy z sokołami, choć dorzadkościnależało, by ktoś potrafił porozumiewać się zezwierzętami. Za młodu nie wierzył w opowiadanie ojcao pewnej kobiecie z Donauwórth, która ponoć znała ich WIEŻA SOKOŁÓW mowę. Teraz wiedział lepiej-Nawlasne oczy oglądał sokołyi chłopca pogrążonych przez długie chwile wewspólnocieciszy, jakby się między nimicoś jednak odbywało, jakgdyby bezgłośnierozmawiali. Stanowili piękny widok. Bernhard sam siebie czasami przylapywal na tym, że ichobserwuje, choć powiniensię zająć jakąś robotą. Obrazten dziwnie go wzruszał; z całegoteżsercazazdrościłWolfgangowi owego błogosławionego daru. Zapewne to onsprawił, że chłopiec Stal się takim mistrzem w polowaniuz sokołami, że ptakitak łatwo go słuchały. Być może, stądsię brała również jego nieśmiałośćnie potrafił u ludziosiągnąć tego, co bez trudu przychodziło mu ze zwierzętami. Powrócił właśnie znaręczem chrustu i Bernhard rozpalił ogień. Potem zasiedli przy nim wygodnie i podzielilisię jedzeniem, które im pozostało resztkamizającaupolowanego poprzedniego dnia. Wolfgang przywołał sokoły i wnetwylądowały, siadając mu na ramionachalbo nagałęziach drzewa za plecami. Od czasudo czasu jedenz tych na drzewie zamieniał się miejscem z którymśnaramieniu. Cochwila chłopiec podsuwał im kawałki mięsaz własnej części zająca. Łykały je łapczywie. Jutro wczesnym rankiem rozdzielimy się na dwa dnii każdy pójdzie w swoją stronę powiedziałWolfgangpatrzącna łowczego. Po pierwsze, musimy zdobyć cośdo jedzenia, po drugie, smutno jestwracaćz łowówbezzdobyczy. Może tobie z łukiem uda sięto, comnie się nie powiodło z sokołami? Może tak odparł Bernhard, żując mięsomoże i nie. W każdymrazie warto spróbować. Potem wspólnymwysiłkiem postawili szałas. Śniegznowu przestał padać, a i wiatr znacznie zelżał. Spotkamy się więc wtym miejscu, o tym samymczasie następnego wieczora po jutrzejszym ustaliłBernhard, a chłopiec potwierdził skinieniem głowy. Jedyne, czego siętrochę obawiam, to pogoda dodałłowczy. Ale chyba poradzimy z nią sobie, nawet wpojedynkę. 6 Wieża Sokołów. ERIK FOSNES HANSEN Teżtak sądzę zakończył Wolfgang. Nie rozmawialijuż więcej; ułożyli się na posłaniachi zaraz zasnęli. Tejnocy Wolfgangowi śnił się wielki sokół, którypochwycił go mocno w szpony i przygniatał do ziemi. Udręka była tym większa,że ptak bardzo przypominałBezimiennego. Prześladowała chłopca ta scena,bezsensowna i niedorzeczna, jak majaczenie chorego; nie potrafił się od niejuwolnić i w ślepym strachu rzucał się na wszystkie stronyna posłaniu. Spośród całejczwórki z wielu względów polubił najbardziej właśnie Bezimiennego i wiedział, że ptak także jegoakceptuje. Dlatego pojawienie się faworyta w koszmarzebyło szczególnie bolesne. Sokół unieruchamiałgo potężnymi szponami, a ponadgłową olbrzymiego ptaszyska widniała twarz astrologaMichaela wielka, czerwona, zupełnie odmienna odpoznanejniedawnego wieczoru w wieży. Już nie przyjaznai uśmiechnięta, lecz wychudła i pełna powagi. Oczy nielśniły własnym blaskiem,zamieniły się w dwa lustra wody,dwie studnie. Wolfgangu! wołał wielkimgłosem objaśniaczgwiazd. Wolfgangu! Wolfgangu! powtarzał. Asokół wbijał szpony w ciało chłopca, bez przestanku,z całej siły. Wolfgang rozejrzał się i dostrzegł, że leżyw śniegu, czerwonym od własnej, tryskającej strumieniemkrwi. Lecz tam, gdzie wypływała ona spomiędzy szponówmonstrum, nie miała barwy purpury; byłażółtoszara,przezroczysta, nienormalna. Chłopcu, cały czas świadomemu, że śni, zbierało się na mdłości. Dopiero na śniegu krewstawała sięjaskrawoczerwona. Czuł kłuciew potylicy i podbrzuszu, lecz nie potrafiłuwolnić się odkoszmaru. Niebezpieczeństwo z powietrza! Z powietrza! grzmiał Michael. WIEŻA SOKOŁÓW Wtem Szkot zniknąłi Wolfgang nad sobą, ponaddziobem sokola olbrzyma, ujrzał twarz stryja. Zrazu burgrabia uśmiechał się zmęczonym, zamyślonym uśmiechem, takjak w kancelarii. Naglena jego rysy nasunąłsięjakiś cień i sprawił, żestały się ohydne. Z dalekadobiegł Wolfganga bardzo jasny,dziewczęcyglos. Powoli przybliżał się i wkrótcechłopiec rozróżniałsłowa. Brzmiało to jak: "mój, mój, mój". Nie mógłdostrzecdziewczyny,jedynie przeczuwał gdzieś jej obecność; niemniej ten glos niósł ukojenie. Lecz zaledwie Wolfgangspojrzał na wypływającąmiędzy szponami sokoła swojąnienaturalną krew, znowu robiło mu sięsłabo, wszystkopogrążało się w mroku i obudził się płacząc jakdziecko. Panie Wolfgangu! W szałasie panowała ciemność i cisza, tylko echa snuwstrząsały nim, aż zanosił się tłumionymszlochem i z trudem chwytał powietrze. Resztki sennego koszmaru oplatały gojak linki wsidłach ptasznika; ciężko się byłoz nich uwolnić. Wolfgangu! słyszał znów wołanie Michaela wciemności. Z powietrza! Chwilami wydawało mu się, że widziswą odrażającą krew. Panie Wolfgangu! głosłowczego zabrzmiał bardzo blisko, więc świat się powoli uspokoił, przestał wirowaći na powrót stałsię rzeczywisty. Wolfgang płakał wciąż jeszcze, zanosił się krótkim,słabnącym szlochem, zaciskając zęby naderce. Chórzyście, panie? Nie był zrazu w stanie odpowiedzieć. Chórzyście? poczuł na ramieniu dłoń łowczego. Nie wyjąkał. Miałem tylko zły sen. Wyjdźcie na chwilę w noc, panie, popatrzcie na las,pomówciez sokołami. A potem połóżcie się, będziecie spaćspokojnie poradził łagodnie Bernhard. Chłopiecpodniósł się ocierając łzy i wyszedł na rozświetloną gwiazdami polanę. I.. Długo stal przed szałasem. Pogoda się poprawiła, ale nawschodzie czaiły się śniegowe chmury. Sokołyspały przycupnięte na jednej gałęzi. Podszedł donich, obudził^'Bezimiennego. Ptak poruszył skrzydłami i spojrzał nańBzdziwionym wzrokiem. v Zły sen powiedział Wolfgang bez słów. Hp Spać odparł sokół i opisał tropy, o których śnił,; zanimgo chłopiec obudził. ' gS; Jakże ci właściwie na imię. Bezimienny? ^ Nie pytaj mnie, nie pytaj w uszach Wolfgangaj y: zabrzmiał jakby szept. jSH Sokół mrugną! powiekami i zasnął, nim chłopiec dotarłlig; do szałasu. [ Następnego dnia, jakustalili, każdy z nich ruszyłw swoją stronęWolfgang zatoczył wielki luk ku północy i przeszukał lasw kierunku wzgórz. Niewiele znalazł i postanowił sięrozejrzeć dalej. Dlatego na chybił trafił wybrał drogęwiodącą na południe i puścił sokoły wolno. Może sameodkryją zwierzynę. Ujechał już sporykawałek, gdy gdzieś między drzewami usłyszał głosy. Rozmawiałodwóch mężczyzni Wolfgang pchnął konia w tamtym kierunku. Natknął się na nichw gęstwinie. Byli pieszo. Z daleka młodszy z nich wydawałsiębardzo wysokii silny, miał kruczoczarne włosy i brodę. Między drzewami panował półmrok, toteż cidwaj go nierozpoznali i zatrzymali. Co turobisz? Podniesiona ostrzegawczo siekiera,ton surowy inakazujący. Poluję odpowiedział Wolfgang. Tu niewolno polować. Tomój las odparł chłodno chłopiec. Nagła niepewność woczach, siekiera opadła. Starszy z mężczyzn zbliżył się, byspojrzeć w twarzukrytą pod kapturem. Kim jesteś? Niewidzę już tak dobrze jak dawniej. WIEŻA SOKOŁÓW Wolfgang von Falkenburg odrzekł odsuwająckaptur. Ojcze! syknąłmłodszy, cofając się gwałtownie. Ojcze! Poznaję go! Paniczu! Myśmy strażnikami waszego lasu! Ściągnął czapkę i pokłonił się chłopcu, starytakże złożył sztywny ukłon. Wolfgang usłyszałnadlatującesokoły, a mając świeżow pamięcispotkanie z zamkową służbą przy ognisku,postanowił załatwić sprawę krótko. Starczytego dobrego,pomyślał. Wybaczcie nam, panie; mam nadzieję. zacząłznowu młodszy,a Wolfgang zwrócił uwagę, że jego glos byłciemnyjak pniepobliskich drzew. Dosyć! przerwał. Macie moje przebaczenie. Jesteście dobrymi strażnikami lasów Falkenborga. Mężczyźnipochylili się w kolejnym ukłonie. Z gałęzisypnął świeżyśnieg. Wolfgang zwlekał jeszcze chwilę, a potem obrócił koniaizanimpadły następne słowa, odjechał. W dalszym ciągu kierowałsię na południe. Spotkaniew cieniu drzew napełniło go smutkiem, przypomniałowłasne problemy i zamek z ukrytą w nim ciemnością. Odrazu teżosłabłauskrzydlająca goświadomość wolnościi swobody, która zawsze towarzyszyła jegowyprawomz sokołami do lasu. Z wieluwzględów lubił, gdy wszyscy stosowalisię dojegorozkazów był dotego przyzwyczajony jednakmiał wrażenie, żeto stosowne na zamku, lecz nie tutaj, nałonie Bożej natury. Nie podobało mu się też, że głosyludziwypełniających jego polecenia mroczniały ze strachu lubsmutku, jak to miałomiejsce przed chwilą. To równieżprzywodziło namyśl zamkową ciemność, kazało mu sięstrzec i odzierałoz wolności. Dawno już minęła pora obiadu i Wołfgang poczuł głód. Zarazuświadomił sobie, że nie ma czym rozpalićognia. Krzesiwo zostawił chyba wszałasie; a może zabrał je ze 85. ERIK FOSNES HANSBN sobąłowczy. Chłopiec westchnął zawstydzony swą lekkomyślnością. Nie uśmiechało mu się jedzeniesurowegomięsa, toteż uradował się, gdy ujrzał położoną na wyrębieniedaleko gościńca małą zagrodę. Zatrzymał koniana skraju lasu i ściągnął na ziemięsokoły. A więc tutakże znajdowało sięcoś, co było jegowłasnością. Albo własnością ojca najedno wychodzi. Nigdytutaj przedtem nie trafił. Wspomnienie grafa Henryka natarło nań ze zdwojonąsilą. Żył ojciecjeszcze, czy też zginął gdzieś tam w obcychkrajach, wśród Saracenów? Astrolog nie wspomniałanisłowem okrucjacie, a on czym innym miał wtedy zajętągłowę. Pogodził się z myślą, że ojciec zniknął na zawsze,rozpłynął się wciemnościach otaczających Falkenborgwrazz całym znanymmu światem. Tak było najwygodniej,to go uspokajało. Teraz jednak znowu pojawiłysię wątpliwości. Mielirok Pański 1229. Graf Henryk wyjechałw 1225, a może później. Wolfgang tego nie pamiętał; dzieciństwo okresprzed otrzymaniemsokołów sprawiało wrażenie ulotnego snu. Natomiast listy od ojca, o ilewiedział, przestały nadchodzić wkrótce po śmierci matki. Postanowiłje przeczytać po powrocie na Falkenborg. Wiedział, gdzie się znajdowały w szkatule w salirycerskiej. Może mimo wszystkopowinien byłczęściejschodzić z wieży i przebywać na dole, wśród zabudowań? Ten pomysłwcale mu się nie podobał, ilekroć bowiempodejmował taką próbę, kończyło się na tym, że chory zestrachulądował włóżku, po prostu źle znosił ludzi. Czasami marzył,by być ptakiem wówczas zerwałbyz nimi zupełnie. Otrząsnął się wszakżez tych myśli i nie schodzącz konia, wodził wzrokiempo stoku,łagodnie opadającymkusadybie. Niewielkazagroda robiła wrażenie nieźleutrzymanej. Któż mógł tu mieszkać, tak daleko od ludzi? Zdawało musię, że na podwórzu rozpoznaje kobietę lub dziewczynę, WIEŻA SOKOŁÓW którarozsypuje cośz fartucha na ziemię. Z tej odległości niepotrafił dojrzeć, czym się dokładnie zajmuje. Podjechał bliżej i nagle poczuł ostry głód. I on, i Bezimiennyrównocześnie dostrzegli karmioneprzez dziewczynę gołębie. Sokół,który tego dnia nic nieupolował, strzeli! w niebo niczym błyskawica, w okamgnieniu znalazł się wysoko pod chmurami, wywinął saltowpowietrzu i jak kamień spadł pośród białei szaregołębiena podwórzu. Wolfgangz chłodnym spokojemprzyglądał sięnic nieprzeczuwającej dziewczynie, która za chwilę poderwiesięprzerażona i uciekając rozsypie w popłochu wszystkieokruchy z fartuszka. Chyba z trudem mi tu przyjdzie uzyskać coś dojedzenia, pomyślał. Ptakobrócił się w powietrzu ijuż byłwdole, a dziewczyna dokładnie jak Wolfgang przewidział rzuciła się do ucieczki. Gołębie uniosłysię nadpodwórkiem, jak płatkiśniegu pofrunęły na wszystkiestrony. Wtedy Bezimienny rozpostarł skrzydła izataczającniskie koła zczymś połyskującym bielą w szponach zawróciłdo Wolfganga. Dziewczyna zauważyła jeźdźca dopieroteraz. Zbliżałsię ku niej,wyjechawszy na spotkanie sokola, który wylądował na łęku siodła, nie wypuszczając ze szponów zdobyczy. Była to biała jak śnieg gołębica ciemnoczerwone,gorące krople jej krwiwywołały w chłopcu dreszcz grozy. Rzucił okiem na dziewczynę. Staławciąż na podwórkuz rękami uniesionymi jak w rozpaczy. Podjechawszy bliżej,dostrzegł,że płacze. Zsiadł z konia i skierował się w jej stronę. Opuściłagłowę, jakby nie chcąc na niego patrzeć. Włosy miała niemal białe;nie jak śnieg, były bardziej złotawe w odcieniu jak bladożółte niebo nadzamkiem we wczesne letnie poranki, gdybudził gośpiewptaków. Jej oczy jednak gdy w końcupodniosła wzrok miały kolor mroźnego zimowegonieba. Wbiła je weń. z taką silą, że zadrżał. Twarde i złe lśniły pod czarnymibrwiami. Po policzku spływała samotna Iza. Słuchaj. zaczął ostrożnie. Czy to twój sokół? przerwała mu. Tak, i trzy pozostałe. Brakuje zwierzyny w lesie, że musisz polować nagołębie? Posłuchaj. zaczął od nowa, nie wiedząc właściwie, co ma jej powiedzieć. Uch! ze złościzatupala na ośnieżonej ziemi,zacisnęła pięści. Uuch! Mogłabym cię. A potem niespodzianie wybuchnęła płaczem. Wolfgang stał niezdecydowany cóż miał, na dobrąsprawę, teraz uczynić? Pod wpływem impulsu otarł palcemkilka toczących się popoliczkach łez. Podniosłapowieki. Ja tego nie chciałem powiedział cicho. Poderwał się do lotu, zanim sięzorientowałem. Obawiam się, żetwoje gołębierozproszyły się teraz po całej okolicy zakręciło mu się w głowie. Wrócą stwierdziła zpewnością w glosie. Zawsze tu wracająuśmiechnęłasię blado. Zatem nie ma o co ronić łez. Otarł z jejpoliczkajeszcze jedną. Racja. Na kilka chwil zapadła cisza. Wolfgang poczuł, żeznowu staje się bezbronny i oddala od rzeczywistości, jaktamtego przedpołudnia w zamkowej kancelarii. Jak ci na imię, dziewczyno? Zuzanna. Zuzanna Schwarz. Schwarz? Czarna? Nie pasuje do ciebie to nazwisko. Wszak jesteś jasnowłosa,niemal biała. A ciebie jak zowią? Wolfgang. To też do ciebie nie pasuje! po raz pierwszysięroześmiała, a w jego uszachzabrzmiałoto jak ptasi trel. Wilk! Jaki tam wilk? ciągnęła. Bardziej jużprzypominasz. no tak, sokoła! ii WIEŻA SOKOŁÓW Posłuchaj uśmiechnął się nieśmiało janaprawdę nie chciałem. tej gołębicy wyznał szczerze. Popatrz, popatrz! Co ty powiesz? Sokole jeden! Wolfgang zaniemówił. Jeszczenikt nigdy się tak doniego nie odezwał. Absolutnie nigdy. Uśmiechałasięwyzywająco. Przez chwilę czuł się wytrącony zrównowagi,ale zaraz oddał zaczepkę, Ejże,powoli,moja gołąbko! Twoja? Przecież ptak był mój! zażartowała niespuszczając zeńoczu. No.. zaczął zmienionym głosemnie, mój, mój,mój. Dziewczyna zaśmiała się perliście. Twój? No wiesz co! zudawanym oburzeniempogroziła mu palcem tuż przed nosem. Delikatniedotknęłajego policzka. Nawet o tym nie myśl. Ja mogę być tylkomoim własnym gołębiem! znowu parsknęła śmiechem. Mój, mój, mój, mój! naśladowała brzmienie jegogłosu. Na mgnienie oka poczuł,nie wiadomo dlaczego, ukłucie lęku. Mój, mój! dziewczyna zanosiła się od śmiechu. Wolfgang stal jak skamieniały. Raptem coś gozałaskotalo w gardle, a po chwili i on sięśmiał. Najpierw bezgłośnie, potem aż do tez. Nie przestawał się zaśmiewać,a dziewczyna obserwowała go całyczas z tym samym półuśmiechem na wargach. Na koniec odkaszlnął i przetarłdłonią oczy. Śmiechtkwił w nim jeszcze gdzieś w środku, jak perlące się bąbelki,każdej chwili gotowe wydostać się na nowo. Już, myśliwcze? Skończyłeś? spytała,Musiało to więc trwać dobrą chwilę. Tak, myślę, że tak chichot wciąż jednak bulgotałw nim i szemrał jak woda w strumyku. Pokaż mi swojesokoły poprosiła nagle. One tegonie lubią odparł z wahaniem. Wiem! Ale ja umiem postępować zptakami zapewniła z powagą. ERIK FOSNES HANSEN Wolfgang nie wiedzieć czemu uwierzył dziewczynie; przyniósł najłagodniejszego. Feniksa. Sokół usadowił musię na wyciągniętym ramieniu i tak podeszli do Zuzanny. Jaki piękny! zawołała i bez obawy pogłaskałapióra. Apotem nastąpiłocoś, czego by się nigdy nie spodziewał. Zaczęła z ptakiem rozmawiać! Porozumiewała sięz nim! Czul, jak wylewająsię z niej bezdźwięczne słowa,wiedział, cosokół jej odpowiada. Na momentzabrakło mutchu. Teraz z kolei on odezwał się do niej w ptasiej mowie. Ponieważ jednak w tym językumożna się komunikowaćjedynie za pomocąuczuć i obrazów, zaległa między nimicisza. Mówili o sobie. I równocześnie zamilkli. Wolfgang poczuł, że ogarniago ciepłoi kręci mu się w głowie. Dziewczyna uśmiechnęłasię znowu, głębokim uśmiechem zrozumienia. I Oto już się znali. OMateriko! zakrzyknęłastara zerkając przezokienko. O Matko Przenajświętsza! Anno! ruchemrękiprzywołała synową zajętą krojeniem mięsa. Obcyw obejściu, a twoja córka na podwórzu wdzięczy się doniego! Młodsza podeszłai wyjrzała wraz zteściową. Już tam się wdzięczy. Zapatrzeni wsiebie dziewczyna ichłopiec na dworze zastygli bez ruchu. Równocześnie kobiety dostrzegły sokoły. Panie Boże, zmiłuj się nad nami! przestraszyła sięstara. Może to upiór! Chyba nie, matko. To tylko myśliwy. Patrz! stara wskazała za okno. Na dworze córka,jakzauważyła młodsza z niewiast,podniosła dłońi dotknęła policzka przybysza. Wnastępnejchwili babka wypadła z chaty. i ł WIEŻA SOKOŁÓW Dokąd pędzisz? krzyknęła za nią synowa i zarazteż pobiegła na podwórko. Było ślisko, spieszyła podtrzymać starą. Hej! Wy tam! wolała babka, grożąc pięściąmłodym. Odwrócili się oboje, dziewczyna poskoczyla z szerokimuśmiechem. Mamy gościa! rzuciła zdyszana. Jaka ona blada, pomyślała matka, ale nie odezwała sięsłowem. Chwyciły babkępod ręce ijuż we trójkę zgodnościąpodeszły do Wolfganga. Pokój z wami, szlachetne niewiasty rzekł pochylając głowę w ukłonie. Święci Pańscy! Cóż nas tak tytułujesz, chłopcze! prychnęla stara. Milczcie,matko! Wygląda na to, że mamy wysokourodzonego gościa syknęła młodsza. Jak cię zowią,młody panie? obrzuciła go chłodnym i taksującymwzrokiem. Wolfgang vonFalkenburg odwzajemnił się łagodnymspojrzeniem. Stara natychmiast przestała szyderczo chichotać. Ach tak. stwierdziła matka dziewczyny, poczym zapadła cisza. Nawet Zuzannaspoważniała. Wolfgang widział, że przez jej głowę przebieganarazwiele myśli, jakby nagle sobiecoś przypomniałai uświadomiła. Ach tak. powtórzyła jej matka i uśmiechnęłasięniepewnie. Następnie dygnęła głęboko, a za nią niezdarniebabka. Stara dałaznak dziewczynie,byi ona się pokłoniła, więczdziwionauczyniła, cojej kazano. Zaraz też podniosławzrok i utkwiła gow oczach chłopca. On zaś miał wrażenie,że widzi jej uśmu^h, choć usta ani drgnęły. Czy macie, pani, w domucoś dojedzenia? Albo piec,gdzie można by uwarzyć mięso? gestem wskazałkoniazprzytroczoną do juków zdobyczą. ERIK P-OSNES HANSEN Nakarmimy was, panie odparła matka dziewczyny jeśli nie pogardzicie tym, czym możemy usłużyć. Uśmiechnęła się znowublado, aWolfgang dostrzegłnagle,że jest mocno wychudzona. Potrzebuję jedynie ognia, kociołka i może trochę soli rzekł. Za chleb,ma się rozumieć, zapłacę. Skierowali się kuchacie, przodem stara, zanią matkadziewczyny, a z tyłu Wolfgangi Zuzanna, wiodąca za uzdękonia. Na lęku przysiadły sokoły. Bezimienny właśnieskończył się posilać; krewi białe pióra przylgnęły do skóryuprzężySokoly usadowiłysię w izbie na belce pod poczerniałymod sadzy sufitem. A więc, pomyślał Wolfgang,tak mieszkająchłopi. Chata była maleńka, wielkości lepianki, i składała sięz dwóch izb. Tu, gdziewszedł, znajdował się stół, wokółniego zydle i ławy; kilka półek na miski wisiałona ścianach,za którymi kryły się dwie alkowy z posłaniami. Na krótszejze ścian umieszczono krzyż i obrazekMatki Boskiej. Belkipod sufitem dały miejsce na jeszcze jedno legowisko. Kilkaskór przykrywałopodłogę,potężne koźle rogi górowały nadwejściem. Drzwi do drugiej izby były zamknięte,więc Wolfgangnie widział, jak jest urządzona. Anna,matka Zuzanny, wyjęłakociołek i postawiła naogniu; potem bez słowapomogła Wolfgangowi sprawići podzielić zająca. Babka dorzuciła kilka warzyw i szczyptęsoli. Ugotowały sporysagan zupy gęstej i pożywnej. Dlajednego było jej za dużo, więc Wolfgang zaprosił kobietydo stołu. Przez chwilę posilali się w milczeniu. Przyglądał sięuważnie pozostałym i czasamiwyławiał spojrzenielubbezgłośne słowo Zuzanny. A więc zaczął jak się żyje w głębi lasu? Dzięki,panie, nieźle mruknęłaAnna, spuszczającoczy. Przełamał chleb na cztery części i podał każdej pokawałku. Zwrócił uwagę,że były dziwnie skrępowane; WIE^A SOKOŁÓW wydawało mu się, że mato coś wspólnego z postawionymwłaśnie pytaniem. Czym się zajmują wasi mężowie? spytał znowu. Mój gospodaruje tutaji wypełnia swojezobowiązania wobec. wobec pana na zamku. Annazamilkła. O jakież to zobowiązania chodzi? O... jej skrępowanie rzucałosię w oczy różne. Jest gajowym. I spełnia jeszcze. inne zadania. Wolfgang skojarzył, że niedawno w leśnym ostępiespotkał ojca i dziadka Zuzanny. Czy mieszka tu ktoś poza wami? Taktym razem odpowiedziała babka, mlaszczącbezzębnymi dziąsłami. Mój Gottfried. Pełnił strażw lesie, zanimjego robotę przejął syn. Teraz mu. tylkopomaga zakończyła pomrukiem, siorbiąc zupę. Było w tej oddalonej od ludzi sadybie coś, co Wolfgangadziwiło, co niedo końca rozumiał. Żałował, że nie wiewięcej natemat, kto i gdzie w jego włościach mieszkai czymsię zajmuje. Musiał przecieżwielokrotnie bywać w pobliżu,leczłowczy nigdy munie wspomniał, żew tej okolicyznajdują się ludzkie siedliska, Zaprzestał wypytywania o zagrodę ijej mieszkańców. Gdy ktoś chce mieć tajemnice, niech je zachowa dla siebie. Skończył jeść,odsunął miskę i położył na stole kilka monet. Dziękuję powiedział. Ależ sięnajadłem. Długo siedzieli w milczeniuprzy stole. Chłopiec zastanawia! się, jakby tu było pod nieobecność obcych. Wyobrażał sobie, żebabka snułaby opowieści, a stary,którego spotkałw lesie, wspominałby dawne czasy; wspólnie by śpiewali, żartowali i rozmawiali. Wasz mążjest teraz w lesie? spytał Annę. Tak, razem z ojcemodrzekła i zamilkła. Ciszapokryła izbę jak warstwaśniegu. Wolfgang podniósł się, czując, że powinienjuż sobie pójść. RzuciłZuzannie długie,tęskne spojrzenie i raptem zrobiło mu siębezgranicznie smutno. Uśmiechnęła się do niego i wysłała. ER)K FOSNES HANSEN całystruinień obrazów i dźwięków. Rozpaliły murumieńcem policzki, więc czym prędzej im się wyrwał. Żegnajcierzeki dzięki za gościnę. Właśnie miał zabrać spod sufitu ptaki, gdybabka naglewskazała okno. Spójrzcie! Co za pogoda! zawołała. Rzeczywiście odezwała się matka Zuzanny. Nie możecie,panie, teraz wyruszyć. Idzie zadymka. Sądzę,że przed nocątu będzie. Wyjrzał przez okienko. Przed ścianądomostwa wirowały wielkie płaty śniegu; świat nagle poszarzał. Miejmy nadzieję, że Gottfriedi Rupertdotrą dodomu przed zmrokiem powiedziała babka ponuro. Och, znają drogę, na pewno niepobłądzą odparłaAnna. Obawiam się, panie,że będziecie musieli zostać tuna noc dodałazwracając siędo chłopca. Za godzinęzrobi się ciemno, a w lesie sąwilki. Dobrze, zostanę. Wolfgang ucieszył się, że nieopuści chaty. W takim razie trzeba wam będzie się zadowolićmoim i Ruperta posłaniem skinęła w kierunku drzwiczekw ścianie. Chłopiecstanowczo potrząsnął głową twierdząc, żemożeprzenocować w stajni. Niemało go zdziwiło, żedopiero prawie pod przymusem mu na to pozwoliły. Wszakmająctyle do roboty, tłumaczył, bardziej niż on potrzebowały wypoczynku. Prawda zaś by^a taka, że lubiłsypiaćna sianierazem ze zwierzętami, natomiast nieznosiłnocowania w obcej pościeli. Posiedzielijeszcze małą chwilę, podczasgdy na dworzecoraz gęściej wirowały płatki śniegu i szybko robiłosięszaro. Wolfgang przypatrywał się Annie, j ej ściągniętej twarzyzgłębokimi cieniami na czole i podoczyma. Włosy miałarównie ciemnejak mąż, jeśli dobrze zapamiętał po krótkimspotkaniu w lesie. Nie można było właściwie powiedzieć,bycórka, urodziwa i jasnowłosa, czymkolwiek ją przypominała. l WIEŻA SOKOŁÓW Matkęcechował dodatkowo pewien rys powagi i zdecydowaniawokół oczu iust. Odnosiło sięjednak wrażenie, żepotrafi siętakże radośnie śmiać, oile znajdzie po temuwystarczający powód. Pogrążył się w myślach i w pewnym momencie poczułpokorę wobec chłopów, którzy rozproszeni po włościachnie tracili w znoju i ciężkich czasach otuchy tylko po to,by ujrzeć, jak większość plonów ich pracy wędruje naFalkenborg. Stanął mu wpamięci ówwieczór, gdy obserwował zamkową służbę na zewnętrznym dziedzińcu teraz lepiej zdałsobie sprawę z tego, co wówczas czuł. Wtem pomyślał o sokołach; poderwałsię i nakarmił jeresztkamimięsa. Babka śledziławzrokiem jego poczynania. Macie, panie, dobrą rękę doptaków. Prawietakdobrą jak naszaZuzanna. Co ta stara powiedziała? Prawie takdobrą? Opanowałrozbawienie. Doprawdy? rzekł tylko Możecie mi wierzyć, panie. Całymidniamichodziterazkoło gołębi. Braknie jej towarzystwa tutaj, w. takz dala od ludzi. Zapewne jego oczy całyczas spoczywały naZuzannie. Odpowiedziała rnu spojrzeniem; w sercu odnalazłaogromną, niezwykłą czułość dla tego obcego chłopca. Pojawił się tak raptownie i nieoczekiwanie, jak gromz jasnego nieba! Nagle odsłoniłsię jakiś,dotąd starannieukryty,zakamarek jej duszy. Wpatrzyła się w zieloneoczy. Do tego potrafił rozmawiać z ptakami! Nie spodziewała się kiedykolwiek napotkać kogoś, kto narówni z niąposiadłby tę umiejętność. Tymczasem ktoś taki siedział właśnie tu w izbie, przystole, iw dodatku był panem jej i całego lenna. Tym,którego nienawidził ojciec; tym, wktórego rękach, gdyprzyjdzie codo czego, spocznie caławładza Falkenburgów. Powinna mu była mieć za złe. Lecz on jeden ze wszystkichpotrafił rozmawiaćz ptakami. Słyszała, co o nim opowiadano, gdy z rzadka odwiedzała miasteczko,w którym ojciec. sprawował swą funkcję. Słyszała, żemiody pan jest zły prawdziwydiabeł wludzkiej skórze, że przywdziawszysokole pióra porywa młode dziewczyny, że uprawia czary. Kiedy w okolicy znikało dziecko, wszyscy od razu znaliprzyczynęowego właśniednia pokazałby! się naniebieolbrzymi sokół. Gdyby nie łączyła ich wspólna mowai gdyby nie miało miejsca to, co się wydarzyło wcześniej napodwórzu, i ona bałaby się go w tej chwili. No, ale skoro znalbezdźwięcznąmowę, nie mógłoddawać się czarnej magii. Nie tak pozatym wyobrażałasobie młodego pana z zamku, z wyglądu i z zachowania. Myślała,że jest wyższy, bardziejzarozumiały, w jakiśsposób uosabiazło. Na pierwszy rzut oka wydawał się przystojny,choćinaczej niż chłopcy z miasteczka i okolicznych gospodarstw zwaliści ikanciaściw ruchach. Różnił się też całkowicieod zgrabnych, choć solidnej budowy knechtówi strażników była w nim jakaś miękkość łagodnego smutku,sprawiał wrażenie niesłychanie lekkiego. Ze wszystkimprzypominał ptaka; ta myślsię jej spodobała. Miał zupełnie gładkie policzki,byłtaki młody. Czyodniej młodszy? Niechby nawet! Oto siedział tu, w izbie,i patrzył nanią. Gdyby jej ktoś dzień wcześniej powiedział,co nastąpi dziś po południu, potraktowałabytojak dobryżart. Czy to zresztąnie jego widziała w lesie wczorajszegoranka, razem z małym orszakiem? Nielicho się wówczasprzestraszyła. Teraz jednak gościł w jej rodzinnej chacie. Zuzannierobiło sięcoraz bardziej gorąco. II Po jakimś czasie usłyszeli na dworze ludzkie głosy, a zachwilę otworzyły się drzwi i do środka weszli dwaj mężczyźni. Młodszy,ciemnobrody, rozejrzał się po izbiea gdy 96 WIEŻA SOKOŁÓW zoczył Wolfganga, pochmurniał. Anna podniosła się, z lawy. Mamywysoko urodzonegogościa, Rupercie. Witajcie, panie wyrzekł przez zaciśnięte zęby,postąpiwszy kilka krokóww jego stronę. Witajcie,gajowyRupercie. Wolfgang uśmiechnął się do mężczyzny przyjaźnie, lecz mroczny cień przysłaniający twarz tamtego niezniknął. Widok potężnej postaci o mocarnych ramionach i czarnychjak węgle oczach sprawił, żechłopiec poczuł sięnieswojo i niepewnie. Rupert Schwarzsiadł w pobliżu ognia i począłściągaćz siebie mokre odzienie. Co was tu przywiodło, panie? spytał nie patrzącnaWolfganga. Ogień ikociołek do przygotowania strawy. A zostałem ze względu na śnieżycę. Hm! Mam nadzieję,że do jutrzejszego ranka ustąpi. Hm!Rupert powiesiłskarpety i ciżmy dosuszenia nad ogniem, a babka uczyniła to samo z ubraniem swegomęża. Upolowaliście co, panie? Niewiele. Kilka zajęcy, kanię i. i to wszystko. Trudno teraz, panie, w tejokolicy o zwierzynęodezwał się stary. Bardzo trudno zakasłał. Wyglądana to, że tej zimy poszła bardziej ku zachodowi, choćnie rozumiem dlaczego. W lecie aż tak źle nie było. Czarnobrodykręcił się niespokojnie. Wolfgang przeczuwał,że to jego obecność tak na niego działa. Gdzie zamyślacie spać? spytał Schwarz wbijającwchłopca twardespojrzenie. W stajni. Tamten zerknął na żonę i najwyraźniej zamierzał cośpowiedzieć. Nie, nie możeciemi w tym przeszkodzić uprzedził go chłopak. Wy,mistrzu Rupercie, macie swojąrobotę, musiciewypocząć, nie chcę zajmować waszegoloża. ERIK FOSNES HANSEN Ledwo wyrzekł te słowa, Schwarz spojrzą! nań,niewiadomo dlaczego, dzikim, płonącym niemal szaleństwemwzrokiem i zacisnął wielkie pięści. Nie odezwał się jednak,tylko mocno zagryzł wargi. Wolfgang zdziwił się, co mogłowywołać takąreakcję, lecz nie potrafiłznaleźć odpowiedzi. A jak sobie radzicie z pracą, mistrzuRupercie? spytał tylko po to, żeby coś powiedzieć. Wielumacietutaj kłusowników? Nie odparł strażnik lasu, nie patrząc na Wolfganga. Niewielu. A praca? Praca idzie. dobrze. Chłopak wolałby widzieć jego oczy, gdy to mówił, aleSchwarz odwrócił teraz twarz w drugą stronę. Ręce zacisnął w pięścitak mocno, że zupełnie zbielały. Na chwilęWolfganga ogarną! strach, lecz zdołał go od siebieodsunąć. Wasza żona wspomniała,że wykonujecie jeszczeinne zadania dla Falkenborga odezwał się, nie przywiązując większej wagi do pytania. Na czym onepolegają? Natychmiast pożałował tych słów, czarnobrody bowiem zwrócił ku niemu twarz i tym razemmógłmu zajrzećw oczy. Zesztywnial z przerażenia. W następnej chwili Schwarz poderwał się na nogi. Dosyć! ryknął grożąc chłopcu pięścią. Starczyjuż! powtórzył, dużo ciszej i z większą zawziętością,która zmroziła krew w żyłach Wolfganga. Sądzicie, że ja syczał wychylony do przodu,podsuwając pięść pod noschłopaka który przez latasumiennie, choć z ciężkimsercem wykonywałem nałożone na mnie obowiązki, więcsądzicie, że teraz także będę siedział cicho i patrzył, jakupokarzacie moją rodzinę? Tak są-dzi-cie? Na Boga. Zabiję cię! ostatnie słowa padły tak cicho i z takąnienawiścią, że Wolfgang nie umiał już zachowaćjasnościumysłu. Odskoczy) w tył,potknął się i runął jak długi, przewracając coś po drodze. Czarnobrody już pochylał sięnadnim, wielką pięścią pochwycił go za szaty iuniósł w górę. Chłopiec zarejestrował jak przez mgłę, że pozostalitakżepoderwali się z miejsc. Zuzannazatkała ręką usta. 98 l WIEŻA SOKOŁÓW Na Boga! Tak! Zabiję cię. za wszystkie cierpienia, które ściągnął na nas Falkenborg. Zato, że moja córkanie może spokojnie przejść ulicami miasteczka! Za to, żepierzchają przed nami jak przed zarazą, gdziekolwiek siępojawimy jak lenno długie i szerokie! Niech Bóg się zmiłujenad mą duszą,ale. Cisnąłchłopakiem o ścianęjakszmacianą lalką. Wolfgangowi pociemniało w oczach, nogi odmówiły mu posłuszeństwa; porwałago niemoc i przerażenie. Olbrzymmógłz nim uczynić,cokolwiek zechce. Chłopca zaś dręczyła myśl, że zostanie zabity, niedowiedziawszy się nawet zaco. Brodaczchwycił go zaszyję obiema rękami jak w imadło. Rupert! krzyknęła Anna tonem twardym i rozkazującym. Rupert! Szarpnęłago zaramię i na chwilęucisk wokół szyi zelżał. Zaraz jednak mąż ją odepchnął na bok iponowił atak. Ktoś szlochał. Wolfgangiem zawładnęła potężna falatrwogi, nie potrafił już jasno myśleć,próbował naoślepdosięgnąć ciosem przeciwnika, lecz bez powodzenia. Rupert! znowu wmieszała się żona. Chceszporaz drugi zostać mordercą? Rupert. teraz i ona płakała,usiłując na nowo oderwać ręce mężaod szyi gościa. Schwarzbył jednak jak skala; jeszcze silniej ścisnąłWolfganga, który zapadł się w ciemność i poczułwszechogarniający lęk. Przez głowę przemknęło mu wspomnienienocnego koszmaru. O, czemuż nie potraktowałgo jakostrzeżenia inie zawrócił w porę na zamek! Nogi się podnim ugięły i w jednym lodowatym przebłysku świadomościzrozumiał, że to koniec. Naglepowietrze przeciąłbezgłośny krzyk i przedzamkniętymi oczyma Wolfganga coś samnie wiedział co zaczęto się dziać. Wołanie się powtórzyło i pojął,żeZuzanna wezwała sokoły! Cała czwórka rzuciła sięnaRuperta; chwytwokół szyi osłabł i wnet Wolfgangbyłwolny. Zachwiał się, przechylił do przodu, nie utrzymałrównowagii runąłna ziemię przed palenisko. Leżał bezruchu dobrą chwilę, wreszcie uniósł głowę. ERIK FOSN'ES HANSEN Mocarny gajowy z całej siły przyciskał ręce do twarzy,a sokoły szarpały go szponami i dziobami, szukając dostępudo oczu. Widok był tak nierzeczywisty. Wolfgangzrazu niemógł pojąć, że to najprawdziwsza prawda i żepo ramionachmężczyznyspływa najzupełniej realna ludzka krew. Dość! Dość! krzyczał oszalały z przerażeniaSchwarz Wróć! ile sił wobolałym gardle zawołał chłopak. Wstał. Sokoły porzuciły łup i pofrunęłyprzez izbę najegoramiona. Robiłomu się słabo; czuł mdłości. Schwarz stał wciąż bez ruchu, osłaniając oczy dłońmi. Potem je opuścił ipoczął się im przyglądać w zdumieniu. Naglewybuchnął płaczem. Z ran na szyii ramionachpłynęła krew; zawodził i wył jak szaleniec; wstrząsanyszlochem zatoczył się ipadł naławę. Wolfgang nic nie rozumiał. Sokoły w dalszym ciągusiedziałymu na ramionachi rękach, czujnie śledząc każdyruch. Dziobymiały okrwawione, a i na piórach zasychałykrople krwi. Chłopiec nigdy dotąd nie był świadkiematakusokołów na człowieka; nawet nie wiedział, że jest tomożliwe. Orłom się ponoć coś takiego zdarza, a jakpowiadali, widok jest wtedy straszny. Terazujrzał to nawłasne oczy. Popatrzył z wdzięcznością na Zuzannę. Zbliżyłasięi delikatnie wzięła go za rękę. Nikt tego nie zauważył,bopozostali pochylali się nad Schwarzem, który jeszcze niedoszedł do siebie. Byłaaż biała na twarzy, oczy miaławielkie i pociemniałe, a dłońlodowatą; Wolfgang czul, jakdziewczyna drży. Sam jeszcze zachowywał spokój. Wtemon takżezaczął się trząść, tak silnie,żemusiał sięoprzeć o ścianę. Po policzkach popłynęły mu łzy, oddechstal się nierówny i przeszedł w szloch. Jego ręka całyczas spoczywała w jej dłoni. Wolnąpołożyła mu na ramieniu, gładząc delikatnie i uspokajająco. Przez chwilę walczyłze sobą, lecz wkrótce osunął się naziemię tuż przyścianie i zaniósł tak gwałtownympłaczem,że momentami tracił dech. Dziewczyna zaś, kucnąwszy, l WIEŻA SOKOŁÓW nieustannie gładziła go po plecach i karku. Sokoły odfrunęly z powrotem na belkę, tylko Feniks przeniósłsię naramię Zuzanny. Niedługo przebywaliwe własnym, samotnym świecie, wnet podeszła babka i uklękła niezgrabnie obokdziewczyny. Bez zmrużenia oka przyjęła obecność sokoła na jej ramieniu tyle się wydarzyło naraz, że niebardzo pojmowała, gdzie zaczyna się i kończy rzeczywistość. Co z wami, młody panie? spytała głosem,jak sięWolfgangowi wydało,ciężkimod łez. Podniósł się nieco, podparłszy rękami i powoli odnalazłspokojniejszy rytm oddechu. Dziękuję. Nic takiego. Jeszcze wstrząsany suchym szlochem,wstał chwiejnie. Gajowy już także stanął na nogi. Pustym wzrokiemwodził niezdecydowanie od Wolfganga do Zuzanny. A gdyna ramieniu dziewczyny dostrzegłsokoła, znów ukrył twarzw dłoniach. Boże święty! wyszeptał. Najświętszy Boże! W izbie byłoteraz zupełnie cicho. Wybaczcie mu, panie. Stary usiadłciężko nalawie, mamrocząc jakbydo siebie, żałośliwie, błagalnie,Jego pomarszczona twarz ściągnęła się bólem. Wybaczcie mu. Odpuśćcie. Tyle go już nieszczęść spotkało. Przebaczcie,bo on. bo nie wiedział, co czyni. Panie,tomój jedyny syn, choć gwałtownik z niego wielkii grzesznik. Bez niego nie. Płacz starca odbił się wduszyWolfganga dziwnymechem. Jakiśczas słychać byłojedynie szloch inerwowedrapanie szponów u powały. Chłopak uświadomił sobie, żechyba mieszkańcy chaty mieli coświęcej doukrycia. Chcę wiedzieć tylko jednorzekł w końcu, jakmógł najspokojniej jednego nie rozumiem. Odpowiedzmi, gajowyRupercie, dlaczego napadłeś na mnie, dlaczegopróbowałeśmnie zabić? HRIK FOSNES HANSEN Schwarz odjął ręce od twarzy i spojrzał na Wolfganga. Całą gębę miał pomazaną krwią,a oczy pełnełez. Leczkiedy przemówił, zapłonęłyżywymogniem. Nie powiecie chyba, panie, że nie jest wam znanaprzyczyna. ściszył glos do szeptu że nie rozumiecie? Nie rozumiem odparł Wolfgang krzyżując ręcena piersiach. O Matko Boska! Schwarz westchnął ciężko. Co ja uczyniłem najlepszego? Wytłumacz mi to, gajowy Rupercie powtórzyłchłopiec, podchodząc krok bliżej. Czyżby nie było wam wiadomo, żemwwaszychwłościach katem? Wolfgang wzdrygnął się. A więc tak się rzeczy miały. Nie odparł. Naprawdę nie wiedziałem. Tam wisząnarzędzia. Brodacz wskazał zamknięte drzwi. W tamtejizbie. Znów zapadła cisza, tylko starzec mruczał coś bezzwiązku. Zawsze łatwo wpadałem w złość ciągnął Rupertz rezygnacją w głosie. A kiedyś, przed wielu laty,podczas bijatyki wmiasteczku zabiłem cześnika grafaHenryka. Coprawda to on mnie obraził, ale zabiłem z pełnąświadomością, przyznaję, choć w gniewie. Los chciał,żestary hycel właśnieumarł i nie znalazł się nikt na jegomiejsce. Zamiast więc ukarać ścięciem głowy, graf Henrykskazał mnie na ścinanie głów innym; musiałem się wynieśćz miasteczka aż tutaj, do Hyclej Zagrody. Nie było milekko, oj nie. Bógświadkiem, że niemało ludzi postaliFalkenburgowie na śmierć przez te lata, gdy sprawowałemfunkcję katowskiego mistrza. A ilekroć wznosiłem mieczlub topór, by przeciąć nić czyjegoś życia, byłem aż choryz odrazy, nie chciałem tego czynić. Nie wspomnę jużo innych obowiązkach, które na mnie nałożono,jako topiętnowanie rozżarzonym żelazem i wszelkiego rodzajutortury. Szczególnieciężko bywa,gdy zbierze się tłumgapiów,co to krzyczą,wyją i tłoczą się wokół miejsca każni. Jeszcze gorzej, oczywiście,kiedy skazany ma być poćwiar 1EŻA SOKOŁÓW towany bądź gotowany żywcem alborozrywany końmiTym wszystkim ja muszęsię zająć, a ludzieunikają mnieprzez to jakzarazy, choć wykonuję jedynie powierzone mizadanie. I za każdym razem, kiedy odbieram komuś życie,gorzko żałujęzabójstwa, którego niegdyś dokonałem- Wolałbym raczej sam leżeć z głową na pieńku, choć to durnemyśli. Aco naj gorsze ze wszystkiego. zamilkł i spój rżałna Zuzannę. Moja córkanie przejdzie swobodnieprzezmiasteczko, rodzice i Anna także. Ludzie obrzucają ichgrudkami błota, szydzą i dopuszczają się czynów, o którychnawet nie chcę wspominać. Mnie nie odważą się tknąć,mnie się boją, alemoją rodzinę. o, im nie oszczędzajążadnych okropności. Wolfgang poczuł, że Zuzanna zaciska mocno palce najego dłoni. ...Toteż przez wszystkie te lata, z każdym przeklętymrokiem coraz bardziej nienawidziłem zamku i jegopana. Najpierwwaszego ojca, którego jużnie ma w kraju,potem waszego Stryja, a nakońcu was, panie. Bo wyrokii rozkazy ich wykonania przypieczętowane były zawszeherbem Falkenborga. I stamtąd otrzymywałemzapłatę zamoją. krwawicę. Rupert spuścił wzrok, westchnął. Teraz się to wreszcie skończy. Terazostatecznie wydałem sam na siebie wyrok śmierci. O jedno tylko proszę,panie. Nie dajcie zmarnieć mojej rodzime. Onina to niezasłużyli. Na Boga,żadną miarą nie zasłużyli! Potrząsnął głową i spojrzał na swoje dłonie. Tak ciągnął moje ręce plamikrew, i to nie tylkoteraz, moja własna. Leczspełniałem jedynie wolę Falkenburgów, panie, byłem narzędziem do wykonywania waszych rozkazów, dłonią kierowaną poleceniami waszejwładzy. Dłużej już jednak nie mogę. Na świętego Mikołajawyznaczono w miasteczku egzekucję,przybędzie więcjeszcze jedna głowado ścięcia. Przeciągnął ręką po swejszyi. Wżaden sposóbnie potrafił odgadnąć myśli ukrytychza nieobecnym spojrzeniem zielonych oczu chłopca. Dostrzegł, że Zuzanna trzyma Wolfganga za rękę. Wniosek l. ERIK FOSNES HANSEN wydał mu się zbyt trudny do zrozumienia, więc zamknąłoczy. Rupercie Schwarzu rzeki Wolfgang. Cościeuczynili mnie, zostaje wam wybaczone. Odpuszczam wamtakże winę za popełniony mord, albowiem odpokutowaliście z nawiązką. Dotyczy tozarówno was, mistrzu Rupercie, jaki waszej rodziny. Toteż uwalniam was z urzędumistrza katowskiego z dniem święta Trzech Króli. Po tejdacie możecie czynić wedle chęci. Wypowiedziawszy te słowa, poczuł przedziwny zawrótgłowy. Po raz pierwszy ogłaszałswoją wolę komuś innemupoza zamkową służbą, zdumiewające, jak pewnie jego ustaformowały odpowiednie zdania. Nawieczór Trzech Króliprzypadały jego urodziny; sądził, iż moment osiągnięciadojrzałości dobrze się nadaje na takie ułaskawienie. W izbie zrobiło się jeszcze ciszej. Nikt się nie poruszył,nie padło ani jedno słowo. Jedynie starzec przestał płakać. Kat jak wielki drapieżnikpoderwał się z ławy, padłprzed Wolfgangiem na kolana i ucałował jego prawicę. Cały czas panowało milczenie, jakby żadne z nich dokońca nie ogarniałotego, co się wydarzyło. Chłopiectakżeniezupełnie to pojmował. Natomiast dziwiła i upajałagosytuacja, wktórej jednym słowem był w stanie zmienićżycie i losy innych. Policzki mu spłonęły rumieńcem,nie odezwał sięjuż, tylko dalRupertowi znak do powstania. Tymczasem jednak osunęła się na kolana jego żona,itak klękali przed nim jednopo drugim, a na ostatkuZuzanna. Wolfgang oddychałciężko, patrzącna pochylonew hołdzie głowy. To byłocoś nowego, niezwykłego; smakowałuczucie, jakie wzbudzało, wnet jednak opanował emocjei wezwał wszystkich, by powstali. Wkrótce teżułożyli się na spoczynek. Nikt nie odczuwałpotrzeby rozmowy, świętowania czy okazywania radości; wyczerpało ich przerażeniei gwałtowność wydarzeń. W stajni Wolfgang pozwolił sokołom usadowić sięwysoko na belcepod dachem, a sam zagrzebał się wsianie. Otulił się nim szczelnie iwnet zasnął. { l ffIEŻASOKOLÓW Obudziła go świadomość, że ktoś dotyka jegopoliczka. Od razu teżwiedział kto. W drugiej dłoni trzymała łojówkę; w jej świetle twarzi ramiona dziewczynylśniłyzłotą poświatą. Była boso,odziana tylkow koszulę. Zdmuchnęła świeczkę i odstawiła jąna deskę. W bladym poblasku docierającym przezuchylone wrota dostrzegałzarysy postaci. Przestało padać,wśród poszarpanych chmur niosącychśnieg przeświecały gwiazdy. Bez słowa wsunęła się pod siano i przytuliła do Wolfganga. Zimno szepnęła. W istocie, ręce miałalodowate, więc ogrzewałje oddechem. Żebyś niezachorowała odezwałsię cicho. Terazjuż nie zachoruję. Leżeli tak bez ruchu, przytuleni,aż stopniowo zrobiłoim się cieplej. Objęłago iucałowała wusta. Znowu ogarnęło goznane już uczuciesłabości. Lecz jeśli stryj był wswympostępowaniu nieokiełznany jak płomienny żar, dziewczyna delikatna i łagodna sprawiaławrażenie rosy. Gdzieś w głębi stajniparsknął koń. Leżeli cisi, zwróceni ku sobie. Wydawało mu się, że skroś tych doznań cośdo niego mówi, więc jej odpowiadał. Dostrzegał oczydziewczyny, tużobok swej twarzy, jak dwie mrugającegwiazdki w ciemnościach. Odjedzieszjutro? spytała. Tak. Nic nie rzekła, zauważył tylko, że posmutniała. Ale wrócę zapewnił, bo, prawdę powiedziawszy,jemu też zrobiło się smutno. Możesz mnie zabrać ze sobą? Gładziła go powłosach i tuliłajak ulubioną lalkę. Nie odparł. Nieprzypuszczam. Dlaczego? Bo.. ER[K FOSNES HANSBN Trudno to było wytłumaczyć. W końcu mu się jednakw jakiś sposób udało; opowiedział o ojcu, śmierci matki,stryju i stryjnie, o astrologu ze Szkocji i jego przestrogach. Przyznałteż, żelęka sięstryja, choć nie wyjaśnił powodu. Dziwne! odezwała się, gdyskończył. Myślałam,że jesteś naprawdę panem na zamku. Nie, do Trzech Króli nie jestem. W ciemnościach skinęła głową ze zrozumieniem, potemzaś objęła go ramionami. Powiedz coś więcej o Wieży Sokołów! poprosiła,a Wolfgang uśmiechnął się słysząc, jaką jej nazwęnadała. Opowiedz! Często przyglądałam się jej z dalekai zawszechciałam wiedzieć, jak tam jest w środku i jaki jest ten, ktotam mieszka. Więc opowiadał jej odniach inocach spędzanychsamotnie, jedynie w towarzystwie sokołów. O tym, że z jegookna widać niebo i tylko niebo; nic innego przez ten małyotwór nie dostrzeżesz. Czasami bywa matowo czerwone,kiedyindziej białe, a nieraz zwłaszcza w lecie mapewien odcień zieleni,który go w nie wyjaśniony sposóbpociąga bardziej niż wszystkie inne kolory. Mogłabym tamkiedyś przyjść? Skinął przyzwalająco głową i znów przez chwilę leżeliw ciszy. Wiesz? odezwała się wreszcie. Jesteśmy dosiebie bardzo podobni. Zrozumiał, o co jej chodzi; znowu gładziła go powłosach, a on poczułsię jak dziecko. Jak to dobrze,że nie pożywiłem się w lesie surowymmięsem,że głód przywiódłmnie aż tutaj. Ależ się na ciebie zezłościłamza tę gołębicę! uśmiechnęłasię do wspomnienia. Taka byłamwściekła! Mam to po ojcu dodała poważniejąc. Opowiedz o. o ojcu i. ...o tym, jak to jest być katowską córką? Właśnie potwierdził Wolfgang z uczuciemwdzięczności, sam nie potrafiłby wypowiedzieć tegosłowa. ,n m WIEŻA SOKOŁÓW No więc posłuchaj uważnie powiedziała w językuptakówi pochyliła się nadnim. A potem razem znaleźli sięwtej samej scenie. Najpierw ujrzał drogę,gościniec tuż przed miejskąbramą. Po obu stronach szeregiem stali ludzie. Tądrogąszedł wspólnie z nią, a niektórzyciskali za nimi czymśjeszczeoprócz stów. Oboje płakali. Potem nagle znaleźli sięwśródtłumu. Pośrodku stałblady Schwarz, a u jego stóp, na pieńku, złożył głowę jakiśczłowiek. Kat machnął toporem, a następnie podniósłnieforemną bryłę, by wszyscy widzieli. Rozległ sięrykgawiedzi. Ich dwoje tylko płakało, nikt bowiem nie zasłoniłprzed nimi widoku bezgłowego ciała ibiałej szyi, pompującej strumienie krwi na kamienie bruku. Wreszcie ktośich odprowadził na bok;za późno. W owym czasie bylijeszcze chybadziećmi; zanosili się płaczem. Wokół tłumryczał z uciechy. Obraz ustąpił nowejscenie, na zawsze jednak utkwiłw pamięci ukryte, mroczne iwszechmocne podłożenastępnych wydarzeń; świadectwopotęgi i okrucieństwa. Staliteraz wedwoje na ulicy wmiasteczku. Ktoś, jakiśduży chłopak, unosił ją, wijącąsię jak węgorz, ku pobliskiej bramie. Wolfgang zapłakał po raz trzeci nad swoją straconągołębicą, jedyną istotą ludzką, z którąmógł się porozumieć. Obraz zniknął, a chłopiec wtulił się z całej siły w objęciadziewczyny. Dość! wydyszał. Jej twarz takżebyła mokra od łez. Długo leżeli bez słowa w ciemnościach i razem odnaleźli spokojWolfgang zdawał sobie sprawę, że ten dzień i ta noc goodmienia, gdyż przebywał wśród ludzi,o których nauczyłsięczegoś, co jednocześnie budziło obawęi zdziwienie. Doświadczył, jak to boli, gdy się jestkatowską córką,choćw istocie gołębicą. Przez chwilę musnął myślą Michaela,objaśniacza gwiazd. To wszystko takie niepojęte. Pogładził Zuzannę po plecach. ERIK FOSNES HANSEN Obudził siępo raz drugi, gdy dziewczyna się podniosła. Muszę już iść szepnęła. Tamci wnet wstaną. Przypomniał sobie o czymś. Słuchaj rzekł, kładąc dłońna jej ręcezabierzsię z ojcem na Falkenborg na Mikołaja. Jak rozumiem, matam. sprawę do załatwienia. Możesz? Zagryzła wargi, przełknęła głośno ślinę, a potem skinęłapotakująco głową. Moja tygołębico! uśmiechnął się. Dziewczyna zniknęla. W stajni zrobiło się zimnoi mrocznie. Rupert Schwarz ciąglejeszczenie spał, gdy dotarły dojego uszu ciche powrotne kroki i szelest uchylanych drzwi. Zuzanna przekradla się przez izbę i wdrapała na górneposłanie. Leżał bezsennie całą noc. Tylesię poprzedniego wieczoru wydarzyło, rany także nie dawały mu zasnąć. Spoczywał nieruchomo, tylko myślom pozwolił krążyć swobodnie. Cały czaspowracały docórki,jego jasnej, promiennejdziewczynki o tak piękniebrzmiącym śmiechu. Próbował jej oszczędzić złych doświadczeń, których jednak wielenagromadziło się przez lata. Mimo jego wysiłków wyrosłana poważną i zamkniętą wsobie. Rupert Schwarz z groząwspominał ów straszny dzień dawno temu dziewczynkamiała wtedy chyba z osiem latgdy nieszczęśliwymzrządzeniem losu stalą się świadkiem egzekucji. Przestałasię wówczas odzywać, zamilkła na zgórą rok, nie mówiła,nie śmiała się, nie śpiewała. Słyszeli jedynie, jak plącze ponocach. Za dnia wędrowałapo podwórkui lesie; wtedy teżzaczęła karmić i oswajać gołębie. Właściwie nie było ichstać narzucanie chleba ptakom, ale skoroto sprawiało jejuciechę. Nie przestawała zajmować się ptakami,kiedyponownie przemówiła, astało się to zupełnie nagle i niespodziewanie. W Hyclej Zagrodzie zapanowała ogromnaradość. Zuzanna powoli ożywiała się iwracała do dawnegosposobu bycia. Jednak nie do końca. l ll K l il i WIEŻA SOKOŁÓW Gdy zostawała sama, karmiła gołębie lub oporządzała bydło, twarz miałabladą ibez wyrazu. Ten rokmilczenia ją odmienił i niewszystkie zmianyojcu się podobały. Jeszcze później, jakchłopcy odkryli, czyją jest córką,nie dawalijej spokojuna gościńcu i ulicach miasteczka. Nie było granic łajdactwom,których się dopuszczali. Zbudowała wokółsiebie mur z obojętności i zaczepności. Wyzywająco opierała ręce nabiodrach i jakby uczestniczyław zabawie,lecz potrafiła prędkouwolnić się oddręczycieli. Rupert wówczas w jej oczach widział lód zimną, bezbrzeżnążądzę zemsty. Rozpoznawał w córcecoś ze swej dawnej wojowniczości, tylko dużo trwalszej,dużo bardziej nieustępliwej. Jedynie tu, w obejściu,ze swoimi gołębiami wydawałamusię szczęśliwa. Gdyby nie znał jej lepiej, sądziłby, żerozmawia z ptakami. Nie, stanowczo się na niej nie rozeznawał, ale wciąż byłajego najukochańszym skarbem. Słyszał, jak się wymyka nadwór. Za potrzebą,próbował sobie wmówić, ale taknaprawdę doskonalewiedział, dokądidzie. Zapamiętał jejrękę wdłoni grafowskiegosyna minionego, pełnego wzruszeń wieczoru. Widział, jak gładziła go po głowie. W innejsytuacji wpadłby w szal i popełnił zbrodnię. Nie zareagował, bo spod wpółprzymkniętych powiekdostrzegł wyraz jej twarzy przed wyjściem i po powrocie. Była taka radosna! Gdy więc weszła do chaty, odwrócił się bezszelestniew stronę żony; pozwolił sprawom toczyć sięswoją koleją,decyzję pozostawił losowi. Wolfgangwyruszył przed południem, pożegnawszy sięz rodziną kata napodwórku. Dziwne to było rozstanie,twarze wyrażały wiele nie wypowiedzianych słów. Od babki dostałna drogę skibkę chleba. Mistrz katowski Schwarz podszedł i uścisnął mudłoń, stary i Annatakże. A na końcu dziewczyna. ER1K FOSNES HANSEN Potem dosiadł konia i odjechał; nie odwrócił się, byprzesłać ostatnie pozdrowienie, choć wiedział, że śledzą gowzrokiem, dopóki nie zniknie na skraju lasu. Wjechał między drzewai skierował się w stronę poprzedniego obozu. Sokoły leciałyprzodem. Ich szybujące sylwetki kreśliłyciemnecienie na tle ośnieżonego lasu i nieba, równie terazbiałego jakśnieg. Z rozkazu Wolfganga od razu wrócili na Falkenborg. Łowczy nie pytał o powody. Żadenz nich niczego nieupolował. NIEWINNY Tuż przed świętym Mikołajem zmarł stary Sebastian. Ostatnie kilka dni spędził w łożu, blady, pokaslujący, choćbez gorączki. Początkowo trochęjeszcze chodził i jadł,większość jednak czasu upływała mu na spokojnym leżeniuwpościeli. Ustało przeto całkowicie nauczanie Wolfganga, leczchłopiec odwiedzał mnichacodziennie z zastanawiającymoddaniem, któregostarzecnigdy by siępo nim niespodziewał. Kiedy tak siadywał przedpołudniowąporą u łożaSebastiana, franciszkaninowi wydawało się,że zauważaw nim jakąś zmianę. Nie,żebysię naglezrobił rozmownylub zaczął się w istotny sposób inaczej zachowywać, bow gruncie rzeczy owe godziny wizyt obaj spędzalinamilczącym zamyśleniu. Wolfgang wchodząc do izdebkimnicha czynił znakkrzyża i zasiadałna karleprzy posłaniu. Tam spędzał, ku wzruszeniu ojca Sebastiana, naogół wzupełnej ciszy tyle czasu, ile zwykle trwałanauka. Siedział bezruchu, patrzącw karty księgi trzymanejna kolanach lub w okno. Na pozórbył taki jakprzedtem. A jednak po ostatniej wyprawie na łowy nastąpiła w nimjakaś przemiana; umierający mnich jąwyraźnie dostrzegał. Jakiś rys unasady nosa, może jakiś cień wokół oczui ustsprawiał, że twarz była inna, wyrażała więcej zdecydowania. KRiK FOSNES HANSF. N i silnej woli niż u chłopca, z którym miał do czynienia, nimnastała zima. Niewieleze sobą rozmawiali; bywało jednak,że mnichprosiłWolfganga oprzeczytanie jakiegoś fragmentu z Apokalipsy albo z Księgi Psalmów. Sam nie miał na to siły,a słuchanie dawało mu pociechę. W przerwach popatrywaliobaj przez okienko na białe, pokryte chmurami niebo. Wydawało sięzresztą, że całarzeczywistość w owychdniach jakby uległa przeobrażeniu. Od kiedy spadł śnieg,wszystko stało się lżejsze, bardziej niby świetliste, prawieprzezroczyste aczasami odnosił nawet wrażenie, że natle niemal śnieżnobiałej pokrywy chmur dostrzega złotawekoła. Znikały natychmiast, gdy tylko zamrugałlub próbował skupić na nich wzrok, niemniej zjawisko tonapełniałogo nieodmiennie radosnymzdumieniem. Światło, jegozdaniem, także się odmieniło. Stało się silniejsze,jaśniejsze,chociaż chmury całymi dniami przesłaniałysłońce. Ponocach śnił często o łąkach i wzgórzach Asyżu, po którychwędrował kiedyś, w owe odległe, święte lata z samymMistrzem. Był wtedy młody i silny, teraz zaś z niejakimzdziwieniem zauważał, że ręce,splecione bezczynnie napierzynie, wydają mu się niezrozumiale spracowane i jakbytrochę obce. Głos, teraz ochrypły i zdarty,także nieprzypominał dawnego jasnego iczystego jak dzwon,choć w uszach miał jeszcze jego właściwe brzmienie. Ach, ileż się wówczas, w owe radosnedni, nagadałynaśmial, aprzede wszystkim naśpiewał! Potrafiłjeszczedziś dokładnie przywołaćwe wspomnieniach pewien szczególny wieczór, spędzony z Mistrzem i współbraćmi. Byłaich wtedy zaledwie garstka, wszyscy przemarznięci izniechęceni, a pogoda wyjątkowo okropna. Grzmiało i błyskało, spienione rzeki toczyły wezbranewody z gór. Nastrójwięc panował,łagodnie mówiąc,mało radosny. Wtedy on,Sebastian, zaintonował wesołą piosenkę, jak to sięzwykleczyniło w jego rodzinnych stronach, gdyludzi ogarniałoprzygnębienie. Zanucił pierwszą lepszą melodię, jaka mu'przyszła namyśl, z czasów gdy pobierałnauki w Padwie. Tekst ten był zupełnie nieszacowny i traktował o pewnym WIEŻASOKOŁÓW kardynale za pomocą słownictwa, jakiego się używa w odniesieniu do starej kobyły. Wspólbraciszkowie przysłuchiwali się więc początkowo ze zdumieniem, a nawet lekkąirytacją, lecz wtemsam Mistrz dołączył doń swym zużytymjuż, choć wciąż pięknym głosem- On także znał tę śpiewkę,co prawda z trochę innymi słowami, widocznie jednak byław owym czasie dość popularna, jeden za drugim bowiempodejmowali ją pozostali uczniowie. Na koniec śpiewali zaSebastianemwszystkieznane piosenki, aż burza izłyhumorminęły. Tego samego jeszczeroku przybył tu, do Niemiec. Długo nie widział żadnego ze współbraci; dopiero dużopóźniejspotkali się przy łożu śmierci Mistrza. Miało tomiejsce prawie cztery lata temu, kiedy po raz pierwszyi ostatnipowrócił do Włoch. Tę podróż takżepamiętałbardzodobrze. Stał zatopiony w modlitwie przed małąchatką nałące, gdy zdarzyło się coś niezwykłego. Z lepiankiwyszedł właśnie ktoś ze spuszczoną głową,po policzkachspływałymu łzy. Wszyscy zgromadzeni wokółpojęli, żeMistrz nie żyje, że przyszedł braciszekŚmierć, i zaintonowali o nim hymn. A kiedy tak otaczaliśpiewem chatę, usłyszeli potężnyszum tysięcy małych skrzydeł inagle powietrzewypełniłosię ptaszkami. Niezliczona rzesza skowronków wśród ogłuszających treliobsiadładach chatynki oraz drzewa i krzewywokoło. Tak, on zaś, Sebastian, pewnego deszczowegowieczoru sam niegdyś śpiewał wespół zeświętymmężem. PaterSebastian znajdowałw tych wspomnieniach radość;wydawało mu się, że obrazy minionych wydarzeńlśnią blaskiem jaśniejszym niż kiedykolwiek przedtem. Ledwie przymknął oczy, spływałnań potężny strumieńscen ze szczęśliwych czasów. I kiedy je na powrót otwierał,świat nieruchomiał, zmrożony, obezwładniony śnieżnobiałymświatłem z nieba, 'A przy łożu często siedziałchłopiec i oparłszy brodę na dłoni, spoglądał w okno. Ciekawe,czyon także dziwował się podobnej anielimskrzydłom, nieskazitelnejbieli nieba albo owym złotawymkołom na tle chmur? ERIK FOSNES HANSEN Od czasu doczasu próbował opowiadać o Asyżu,o Mistrzu i jego życiu. Były tosprawy, o których, jak terazuważał, za mało rozmawiał zarówno z Wolfgangiem, jaki z jego ojcem czy stryjem. W zasadzie zawsze brakowało nanie czasu pomiędzy łaciną a matematykąi zaniedbał coś, coobecnie chciałnaprawić. Głos i pamięć jednak zawodziły,gdy próbował formułować dłuższe zdania. Coraz bardziejdziwiło go też, na ile owe chropawe dźwięki różnią się odwewnętrznego głosu, który rozpoznawał jako własny, gdyleżąc w łożu na nowo przeżywał to, co się niegdyś zdarzyło. Długo rozprawiał w duchu z dawnymi kolegami ze szkoływ Padwie. Ciekawość, co sięz nimistało? Z Carlemo długim nosie albo z Luigim, który się nigdynie myl. Luigi marzył, by zostaćprofesorem retoryki lub kaznodzieją, a Carlo mu kiedyś powiedział, że będzie czarny odbrudu, zanim to nastąpi. Na to Luigi odparował, że z takimnosem Carlo nie ma nawet cośnić odostępie do retoryki. A Gioyanni, który nigdyniemiał pieniędzy, czyzdołałkiedyś ukończyć szkołę? Sebastian wiódł z nimi w łożudługie rozmowy, choć z jegoust nie padło ani słowo. Podkoniecnie odzywał sięjuż prawie wcale; gdy chciał, byWolfgang mu poczytał, wskazywał palcem Biblię. Chłopieczaś zawsze odnajdywał coś,co się mnichowi podobało, conanowo wywoływało owe przedziwne, złotawe wizje,dzwonnice,łuki, portale. wewnętrzny głos Sebastianatowarzyszył śpiewnym słowom chłopca i wtedy zdawałomusię,że nie jest tak źle ani z nim samym, ani zgłosem tym właściwym. Mnich spędził tak wiele dni, gorączka to rosła,tospadała, ale nigdy nie była duża. Dostawał z kuchni gorącyrosół i chyba tylko to niosło mu cierpienie, bo przełykanie sprawiałoból,a temperatura posiłkupowodowaładreszcze i uczucie zimna. Stopniowo przestał wstawać, nieopuszczał jużloża, na koniec nie miał nawet siły podnieśćgłowy. Kilka razypróbował się modlić, ale modlitwy ulatywałyjak dymi rozpływały się w nicości. Nie widział żadnegosensu w odmawianiu zdrowasiek i ojczenaszy, miał bowiem WIEŻA SOKOŁÓW wrażenie, że jakąś przedziwną drogą został wcześniejuwolniony od grzechów, toteż słowa pacierza przestałymieć dlań jakiekolwiek znaczenie. Często też wracał myślą do swych pierwszych lat naFalkenborgu, gdy jako młody człowiekprzybył tutaj,do mrocznych izimnych Niemiec, by zamieszkać naskale jako nauczyciel dwóch chłopców, synów grafa. Uśmiechnąłsię w duchu. Tak bardzo sięróżnili,Henryk i Fryderyk, choć oczywiście pod wieloma względami,jak to bracia, wykazywali podobieństwa. Henryk byłciemnym blondynem,jakim jest też jego syn, a Fryderykmiał wtedy włosy zupełnie jasne; obaj urodziwi, aż przyjemnie spojrzeć, i obaj naprawdę złośliwi figlarze. Henrykowi, dziedzicowi lenna, mnich nigdy nie zdołałwbić do głowy rozumu. Chłopak nauczył się czytaći pisać,znał Biblię, ale niewiele ponad to. Sebastianzastanawiał się, czy czasem nie był wtedyzłym nauczycielem. Twój błąd, ojcze Sebastianie. usłyszał glos inatle okna ujrzał brata Piotra, grożącego mu żartobliwiepalcem znad garnka zupycebulowej . twój błąd polegana tym, że nie zachowujesz należytej powagi! Niektórzyz braci się wtedyroześmiali, a Sebastianodmłodnial na swoim posłaniu, zawstydzony. Kpili tylkodlatego,że się przebrał za kupca, poszedł do miastai sprzedał trochę warzyw na rynku, bo tak bardzopotrzebowali pieniędzy! ' Tak,uśmiali się z niego zdrowo nigdy nie byłbyporządnym członkiem zakonu żebraczego,jalmużnikiemzprawdziwego zdarzenia. Nie miał dziś żaluo ten śmiech,sam siędo niego przyłączył. Takwięc dla odmianyzostałnauczycielem i spowiednikiem. Być może nawet złym, zamłodu, kiedy właściwie powinien był sam się jeszczeszkolić. Synowie grafa prędkobowiem odkryli,że posiadatak nieodpowiednią dla nauczyciela cechę brak należnejtemu stanowisku powagii robili mu wiele osobliwychkawałów, którymi go w gruncie rzeczy niezmiernie rozbawiali. Z czasem stal się może trochę uparty, zbyt wymagającyi milkliwy, lecz nastąpiło to dopiero po śmierci staregografa, gdy Henryk i Fryderyk dorośli, pożenili się i kiedymiały miejsce inne wydarzenia. Młodszy,Fryderyk,w przeciwieństwie dobratabyłpojętny. Okazywał zrozumienie tak dla arytmetyki, jak dlasztuki pisania oraz wielu innych umiejętności przydatnychw zarządzaniuzamkiemi dobrami. W gruncie rzeczy to on,praktyczny i bystry wcodziennych obowiązkach, początkowo bardziej nadawał się do rządzenia. Graf Henryk,wielkopański i chełpliwy, był po trosze utracjuszem. Lubiłmuzykę i turnieje, śmiech i taniec ot,jak rycerz. Fryderyk zachowywał ostrożność,a nawet lękliwą delikatność także w rozpasaniu. Wolfgang przypominał ichobu, może nawet w jakiś niezrozumiały sposób bardziejFryderyka oczywiście zczasów dzieciństwa. Gdy Sebastian wracał obecnie myślądo burgrabiego,wydawało mu się śmieszne, że kiedykolwiek się go bał, żeobawiał się jego spojrzenia i owych dziwnych napadówśmiechu. Fryderyk byłprzecież tylko małym chłopcem,podobnie jak jegobrat, a teraz Wolfgang. W dodatku miałnajpiękniejszy sopran, jaki Sebastian słyszał w całymswoimżyciu. Mnich cofnął się do swych młodych lat,szczęśliwy, że zostałnauczycielem, że ma duże dłonie,zwinne i ogorzałe nie poszarzałe i pomarszczonedłonie, które potrafią udźwignąćksięgi iwysmagać rózgą. no,może niezbyt często, jeśli dobrze pomyśleć. Tak to Sebastianleżał wiele dni, a nikt się nie domyślał,że nadchodzi jego koniec; wszak i dawniejzimą i wczesnąjesienią miewałgorączkę, jak to zwykle południowcyw surowym klimacie północy. Przeztyle lat jednakwytrwale i niezmienniewypełniał swoje obowiązki,że zakrawało na czyste niepodobieństwo, by raptem miałumrzeć od lekko podwyższonej temperatury. Nikt więc pozaWolfgangiem nieorientował się w sytuacji. Chłopiecwidział w Sebastianie oznaki śmierci, rozpoznawałje wyraźnie, toteż odwiedzał starca przed południem wczasie przeznaczonym zwyklena naukę. WIEŻA SOKOŁÓW Polubił starego mnicha o pomarszczonej twarzy,choćsam dobrzenie rozumiał dlaczego. Nigdy wiele zesobą nierozmawiali, a często traktowałgo jak zarazę i wszystkieplagi egipskie razem wzięte, zwłaszcza w długie letnieprzedpołudnia, gdy chciał czym prędzej wyruszyć na łowy,a musiał ślęczeć nad księgami. Jednakwłaśnie ów fakt, że już go to nie będzieprześladowało, napawałWolfganga smutkiem, nieledwierozpaczą. Oto opuści go jeszczejeden człowiek. Ze wzruszeniem myślał, iż nigdy już nie usłyszy, jak mnich mruczyuszczęśliwiony coś, co jak wiedział, było włoskimisłowamidziękczynienia, pomieszanymi z drobnymiprzekleństwami, pochylając się naddziwną potrawą z jajek, mąki i wody makaronem- Nigdy więcej. Pamiętał, że pater Sebastian uczył takżeojca i stryja. Chciał go spytać o obu dawnych uczniów, o wielespraw, nad którymi tak naprawdę nigdysięprzedtemnie zastanawiał. lecz starzec jużprawienie mógłmówić i Wolfgang zrozumiał,że coś stracił bezpowrotnie. W te dni, które spędzał przy mnichu,jego myśli częstokrążyływokół Zuzanny, ale stopniowo zdominowałjezaginiony ojciec, stryj i owo nieszczęście mające dotknąćzamek w czternastejzimie jego życia. Wkrótce myślałjuż tylko o tym. W jakimś więc sensie długie godziny w izdebce Sebastiana stały się czasem spokojnego oczekiwania, cichegoprzygotowania, i odpoczynku przed tym,co miało nadejść. Mnich także czekał. Kiedystarzec drzemał, Wolfgang czytałskrycie fragmenty listów ojca, któreprzynosił schowane w księdzez poematem bohaterskim. Nie dostarczyły mu wskazówekolosach wyprawykrzyżowej. Byty po niemiecku i połacinie, skierowane bądź to do stryja,bądź do matki. Miałpewne trudnościw zrozumieniu tego, coojciec pisa! zwłaszczapo łacinie i na początku sądził, że jegowiedza jest niewystarczająca, dopóki nie odkrył oczywistych błędów pisowni i nieprawidłowej odmiany inie pojął, l. ERIK FOSNES HANSEN że ojciec nie umiał poprawnie pisać. Wtedy już poszłołatwiej. Wszystkie listy do matki, po niemiecku, prawie bezwyjątku zawierały gorące wyznania miłości tak gorące,że Wolfgang czasami musiał je czytać dwa lub trzy razy, bysię upewnić, czy i tu także nie szwankuje ortografia. Każdepismo poza tym wypełniały zaklęcia, by czekała cierpliwie,bo przygotowania się przeciągają. Nawet po śmierci matkitak pisał i chłopiec zrozumiał, że widocznie wiadomość o jejzgonie nigdy do ojca w chaosie poprzedzającym odpłynięcienie dotarła. Z listów wywnioskował, że początekwyprawy opóźniałsię wielokrotnie,najpierw wnastępstwie zarazyw obozie. Uległo jej wielu rycerzy,także sam cesarz. Ku przerażeniu Wolfganga ojciec doniósł, że i jego dotknęło skrzydłomoru, lecz wyzdrowiał. Z powodu szerzącej się chorobywielu rycerzywcześniej wyruszyło do Syrii albo wprzestrachu wróciło do domu. Ojciec jednak napisał,iż z tejprzyczyny nie wyrzeknie się swego powołania krzyżowca. Potem przyszłaklątwa, rzucona na cesarzaprzez OjcaŚwiętego, Grzegorza Dziewiątego, która ogłaszałago winnym zarazy i opóźnienia. "Każdy wszakże o tym wie pisał ojciec że naszdobry cesarzi pan sam leżał złożonyniemocą i że od zarazystracił przyjaciela swego serdecznego. Panieświeć nad jegoduszą. Jego Wysokość landgrafa Turyngii. Nikttutaj niemoże dać wiary, iżby Ojciec Święty niemylił się w swychosądach". Była to druga próba, na jaką wystawiona została krucjata. Nastąpiła teraz długa przerwa w listachod ojca byćmoże, jedenczy dwa zaginęły w drodze napółnoc bow kolejnym wspominał ni stąd, ni zowąd, iż tłuszczawypędziłaOjca Świętego zpałacuw Rzymie i musiał się onschronić w miejscowości o nazwie Perugia. Wiadomośćbyła zupełnie pozbawiona związku z innymi pismami. Wolfgang poczuł się zagubiony. Potem listy doniosłyo trzeciej przeszkodzie. WIEŻA SOKOŁÓW Cesarzowa, Izabella z Brienne, urodziła syna, Konradyna, ale w dziesięć dni po porodzie zmarła,co takżeopóźniło wymarsz. Wreszcie,w czerwcu1228 roku, ojcieczawiadomił, że rycerstwoładuje się na statki w miejscowości zwanej Brindisialbo Brindusi akurat w tymmiejscu pismo było niewyraźne. W listach do stryja znajdowało się wiele wskazóweknatemat lenna i postępowania zchłopami, któreWolfgang,. nigdy specjalnie nie zainteresowany włościami czy poddanymi, ku swemu zaskoczeniu chłonął łapczywie słowo posłowie. Jednocześnie ojciec relacjonował niektóre zabawneobozowe zdarzenia, między innymi dotyczące cesarza. Opowiadał też, że cesarz trzymałwielką liczbę sokołów i byłznawcą sztuki polowania z nimi. Zdaniem ojca cesarz tonajniezwyklejszy człowiek na ziemi; ludziekorzą się, pisał,przed monarchą, przed jego potężnym i niesłychanieprzenikliwym umysłem, niezmierzoną wiedzą, a przedewszystkim przed jego mądrością. W orszaku cesarza znajduje się zawsze wielu uczonych mężów. Powiadajątakże, iżodkrył tajemnicę kamieniafilozoficznego. Już teraz, donosił, obdarzają go mianem Immutator Mundi zmieniającegoświata wśród joannitów krąży wymrukiwane półgłosem słowo "Antychryst", co nie odbiega daleko odzdania zwolenników papieża. Wolfgang przerwał lekturę i pomyślał o MichaeluSzkocie, a potem o owym niezwykłym człowieku z wielkiejwyspy naMorzu Śródziemnym, który siłą swej wolipotrafił ująći podporządkować sobie cały świat. Gdzieteraz przebywa? I gdzie jest cala krucjata? W jednymz listów ojciec wyrażał życzenie, by stryj, gdynadejdzie czas,zakupił "dla małego Wolfganga" sokoładopolowań. Poza tymniewiele było w listach wzmianeko nim. Jedynie: "Pozdrów serdecznie mego synka",albo W rzeczywistości Konradyn urodziłsię w 1252 r. ; był wnukiemFryderyka II,synem KonradaIV, który pośmierci ojca próbowałopanować Włochy izmarł na atak febry w 1254 r. ;przyp. tłum. ERIK FOSNRS HANSEN jeszcze: "Jak się miewa mój ukochany syn? Jak postępujejego rozwój ikształcenie? Czyw dalszym ciągu unikaćwiczeń rycerskich? ", i temu podobne rzeczy. Chłopiecnieznał wszakże odpowiedzi stryja, więc mógł jedynie zgadywać, co zawierały. W czerwcu roku 1228 pisma z Brindisi lub Brindusiprzestały przychodzić,z czego Wolfgang wyciągnął wniosek, iż w owym czasie krucjata rzeczywiście ruszyła. Ponownie ogarnęło go zdziwienie, że stryj nie starał siędowiedzieć czegoś więcej. Obecnietrzeba było długoczekać,nimdotrą do nich kolejne wiadomości ze świata,a częstokroć stanowiły je zaledwie luźne plotkiPogrążony w takich myślach, odczuwał czasami niepohamowaną chęć, by wybiec z komnatki chorego, wspiąć sięna kręcone schody, stamtąd na mury i do wieży, dosokołów, gdzie nie istniał świat, jedynie niebo, światłoi otchłań pod stopami. Jednak zmuszałsię do pozostania. Nieraz mignęła muw pamięci twarz stryja, jego buchająceżarem oczy. Straszny musiał w nim płonąć ogień. Wolfgangpróbował pozbyćsię tej wizji, ilekroćgo nawiedzała, ale trudno to byłoosiągnąć. Miał jakieś niejasne, nieokreślone przeczucie; wydawało mu się, że dostrzega związki pomiędzy czającym się niebezpieczeństwem, obezwładniającymi ramionami stryja i samym Falkenborgiem. Dziwił sięteż, żeburgrabia nie wykazywał zainteresowania wprowadzeniemgo w obowiązki, które nań czekały podojściudodojrzałości. Co to właściwieoznacza? Fakt, że zawieszą mu kluczeu pasa i pieczęć Falkenburgówna srebrnym łańcuchu naszyi podobnie jak teraznosi je stryj? Czy zdnia na dzieńbędzie zmuszonysam o wszystkim decydować? Czyburgrabianagle przekaże w jego ręcecałą odpowiedzialność? Ta myśl budziła sprzeciw, chłopiecznów zatęsknił zasokołami. Przemógł się jednak i drążył dalej. Rozumiał, jakźle jestprzygotowany do tej roli; niedobrze się stało,iż stryjtak łatwodał mu się wywinąć od ćwiczeń sprawnościowych. Nigdy teżnie usłyszał ani słowa na tematzarządzania WIE2A SOKOŁÓW ^rwarownią i dobrami. Dawniej go to nie martwiło, ale JHteraz. iii;Twarz stryja pojawiała mu się przed oczyma raz za {'razem. A w duszyrosło przeczucie i niepokój, myśli coraz (bardziej oddalały się odlistów ojca i pogrążały w obawiei zwątpieniu. Chętnie by z kimśna ten temat porozmawiał,g'lecz któż by mu pomógł? Do stryja żywił niechęć. Oczywi8ście, wcześniej poradziłby się mnicha, ale teraz było na to za I"późno. Pewnego przedpołudnia w izdebce Sebastiana 'wpadł na pomysł, by napisać do astrologa Michaelai zasięgnącjęzykao krucjacie,a także poprosićo radę lecz szybkozrezygnował. O tym, jak się do tego zabrać,wiedział ^równiemałojak o innychsprawach dotyczących realnego 1świata. Przypuszczał zresztą, że stryjmusiałby zostać ^o wszystkim poinformowany i dać zgodę na wyjazd posłańJca. Miał przy tym niemal przerażającą świadomość, że iswłaśnie burgrabia nie powinien znać jego myśli. ^Gdy przebywał w wieży,sokoły dostrzegały jego niepokój. Czul się bezradny, ponieważ nie potrafiłpodzielić Hsię strapieniem z ptakami ani ukryć przed nimi trosk. aWprawdzie nie miewał złych snów i nie płakał, a jednak był Hbliski trwogi. Pewnegorazu wczesnym przedpołudniem, tuż przedpojawieniem się Wolfganga, mnich nagłym ruchem siadł naposłaniu i pojął, że nadszedł jego czas. Cały poranek podrzemywal półprzytomny; wnocygorączka wzrosła i nadeszły męczące sennemary. Któraśz tych rozgrywających się na poły na jawie scen gootrzeźwiła i już wiedział, że jego koniecjest bliski. W pełni przytomności, z chłodnymzdecydowaniemporuszył małym dzwoneczkiem,by wezwać służącą i polecić jej sprowadzenie Wolfganga oraz księdza. Przestraszona dziewczyna usłuchała bez słowa i zniknęla zadrzwiami w ciszy, któraotulała izdebkę. Mnich dumał, gdzie teżmogła się podziać; dlaniego istniała już tylkorzeczywistość. ERIK FOSNES HANSEN widziana z loża i te jej skrawki, które dostrzega! przezuchylone drzwi. I rzecz jasnaprzez oknoz widokiem naośnieżone pola, na kopułę niezmiennie białego, dziewiczego nieba nad ziemią. Wszystko inne zamek, murykrużganki i komnaty, służba i dobytek wszystkotorozpłynęło się w nicość, przestało istnieć. Raptem u wezgłowia pojawił się Wolfgang i rzeczyprzybrały prawiezwykły obrót. Ponieważ posiano poksiędza domiasteczka,chłopiec pojął, że mnich wkrótceodejdzie. Siadł z założonymi rękami,wyglądając kapłana; nie wiedział, czym się zająć. Wtem uprzytomnił sobie, żegdy będą sami, ojciec Sebastian może przecież umrzeć. Uderzyła go nieskończonacisza za drzwiami. Żadnychkroków. Starzec znów leżał w gorączce, choć od czasu do czasuposyłał chłopcu uśmiech, jakby ulgi, żektoś jest przy nimw tych trudnych chwilach. Nagle wskazał palcem Biblię,aWolfganga opanował prawdziwy strach. Palcemu zdrętwiały ipoczuł, że drży nacałym ciele. Został sam na samzumierającym;za drzwiami czaiła się cisza; ani ksiądz, anisłużącanie pojawialisię, by skruszyć tenlęk. Jakby o nichzapomniano. Zarazemjednak bał się wykonać jakikolwiekruch, zadzwonić bądź podejść do drzwi i zawołać na służbę. Traci! grunt pod nogami,zapadał się w otchłań. Niewytrzymam, myślał, ktoś musi wreszcie przyjść! Mnich ponowniewskazał Biblię, więc chłopiec, otworzywszy księgę osłabłymipalcami,przeczytał fragment z Psalmów Dawida, czującpod powiekami łzy. Wnetjednak zdało mu się, że lada chwila nastąpi koniec,przeto z narastającym niezrozumialepłaczem zaczął wypowiadać półszeptem tak dobrzeznane słowa wyznaniawiary: Credo m unum Deum, Patrem omnipotentem,factoremcaeli et terrae,uisibilium omnium, et wmsibilium. Zaskoczony przysłuchiwał się własnemu głosowi; odbityod kamiennych ścian komnaty, brzmiał tak odległei martwo; stal się tak niesamowicie ciemnyi głęboki. Chłopca owiało nowe tchnienie lęku na brzegu łoża, WIEŻA SOKOŁÓW przysłuchując się jego czytaniu, siedział przybysz z zaświatów. Śmierć. Starzec łowiłsłowa i próbował zanimi na wpół świadomie podążać. Znów jednak ogarnęło go niepohamowanepragnienie, by wspominać Asyż, zielone łąkii owo muśnięcie najpełniejszej radości. Nigdy potemnie potrafiłczuć się bezdennie nieszczęśliwy. Et incamatus est de SpirituSancto ex Maria Virgine; et homo factus est. Mnich otworzyłoczy iujrzał czytającego chłopca. Jegogłowa rysowała się ostro na tle nieba za oknem. Terazwreszcie w całej pełni,nietylko kątem oka, ogarniałspojrzeniemowe złotawe koła. Cóż za cudowne to byłybudowle! Jakieżwspaniałości! Kopuły! Łuki! Portale! Choć zapewne nie tak śliczne jak domyi chaty złotegoAsyżu, jednak bardzo, bardzo piękne! Crucifixus etiam pro nobis;sub PontioPilatopassus,et sepultus est. Et resurrexit tertiadie, secundum Scripturas. Et ascendit zncaelum. Jakie to dziwne! Znowu śpiewał z MistrzemFranciszkiem jak wówczas, w deszczu; ale teraz nie padało, świeciłojasne, wiosenne słońce, a ptaszęta na łąkachi w gajach, naskałach i w szczelinach murów wydobywały z gardzioteknie/trele, lecz słowa, tak wyraźne, że słyszał je na własneuszy! Znów ujrzał Wolfganga, tym razem z jeszcze większegooddalenia, lekko zdziwiony, że chłopiec jest smutny i że najegopoliczkach połyskują łzy. Czyż nie widzi, jak wokołopiękniei jasno? Sebastian czul się przepełniony ową falązłota z nieba; powinien cośpowiedzieć,co by podniosłobiedaka na duchu; potrzebował tego, malecwyrosły bezojca i matki;może należało go częściej zwalniać z lekcji. świat jestprzecież tak piękny! Odchrząknął. Skowronki. Wolfgangu. śpiewają na wiosnę przerwał wyznanie wiary. Chłopiec zerknął bystro w twarz mnicha; dostrzegł, jakoczy nieruchomieją, a spojrzenie się mąci. Pochylił głowęidokończyłprawiebezgłośnie:. ...Et expecto resurrectionem mortuorum. Et vilamventwi saeculi. Amen. W komnatce panowała zupełna cisza. Starzec umarł,Śmierci także już nie było. Wolfgang został sam. Dopiero pół godziny później wróciła służebna, przemoczona i zziębnięta drogą przez zaspy. W północnej częścilenna ktoś takżeumierał; nie można było znaleźć żadnegoksiędza. II Po zgonie mnicha Wolfgang przemykał przez zamkowekorytarzei komnaty jak goniony zwierz. Twarz miał bladąi zamkniętą. To wyjście naprzeciw śmierci w pojedynkę było trudniejsze, niż sobie wyobrażał;a i utrata starego mocno nimwstrząsnęłaPospieszny pogrzeb odbył się w kościele w miasteczku,on i stryj wzięli w nim udział, by oddać ostatnią posługęstaremu preceptorowi, jako niemal jedyni żałobnicy; pozatym zdumiewająco prędko zapomniano na zamku o mnichui wkrótce jego izdebki, uprzątnięte i wywietrzone, stałypuste. Wolfgang) który podczas długich godzin spędzanychu Sebastiana odnalazł spokój i ukojenie,czuł sięterazosaczony i zaszczuty. Miał wrażenie,że w jego duszyzbierająsię rzeczywisty lęk i ciemność; dawno jużtak silnienie odbierał ich narastania. Pewnego wieczoru mrok w sercu rozwinął się niby kwiatz pąka, więc, jak zawsze w takich wypadkach, musiał siępołożyć i uspokoić. Wszystkie problemy stały sięz miejscaodległe inieskomplikowane, aświąt realny przestał mu sięwydawać nieznośny czytrudny do zrozumieniabyłjednoznacznie złowrogi. Nieczęstopłakał podczas napadów takiego nastroju; mrok wypełniał go niepodzielnie ftł i ii WIEŻA SOKOŁÓW i diugo trwało, nim ustąpił. Czasemtrzy, cztery, w najgorszym wypadku pięć dnii nocy. Zawsze potem czuł sięwyczerpany,choć na ogół wszystko przebiegało spokojnie. Tyle żeodechciewało mu się żyć. Zawsze cierpiał na osobliwe, przewlekłe mdłości, żołądek podchodził aż pod gardło; budziłoto w nim lęk, gdyżbrzydził się wymiotami. Rzadko do nichpodczas owychataków dochodziło, niemniej za każdym razem był święcieprzekonany,że teraz właśnie mu się toprzydarzy. Trzy długie dni leżał na posianiu bez ruchu; ochmistrzyni przynosiła mujedzenie, co przyjmował zwdzięcznością,aczkolwiek na ogól nie miał apetytu. Razdziennieprzymuszał się, by wstać i nakarmić sokoły. W taki mrózpotrzebowały więcej pożywienia; dawał im więcmartwekurczaki, które leżały w zamkniętym koszu przed wejściemdo wieży. Gdy wkładał tam rękę i grzebałwśród drobnych,zmarzłych opierzonych korpusów, zbierało mu się namdłości. Czym prędzej wtykał każdemu z sokołów przynależny mu żółty klębuszek, czując, że za moment zwymiotuje. Byłoto dość dziwne,bo zwykle nie przeszkadzał mukontakt z martwymi zwierzętami. Tyle że teraz z natrętnąwyrazistością docierało do niego,jak bardzo były martwete dramatycznie otwarte dzióbki i ukryte pod tułowiemcienkie czerwone nóżki, wykręcone pod nienaturalnymkątem. Nie patrząc podawał karmę sokołom i nie zamieniwszy słowa z czwórkąprzyjaciół, wracał na posłanie, jeszczezanim zaczęłyrozszarpywać kurczaki. Poza'tym cały czas spędzałw łożu, wsłuchując sięw ciszę, wiatr, słabe dźwięczenie dzwoneczków, drobnepopiskiwania i skrzeczenie, trzepot skrzydeł. Oczy miał naogół zamknięte, bo wydawało mu się, że wilgotne murywieży pokryte są, jak zwłoki,zimnym potem. Dużo myślał o mnichu i krótkim zdaniu, które ówwyszeptał przed śmiercią o skowronkachśpiewającychz wiosną. Zawładnął nim nowy strach. Może już nigdy nieusłyszy skowronków? Wspomniał ostrzeżenie Szkota. Pewnej nocy, kiedy było mu bardzo źle, wyjąłhoroskopy, po raz pierwszy od wizyty astrologa. ERIK FOSNES HANSEN Przed oczyma zatańczyły cyfry i litery, symbole i figurygeometryczne. Wydało mu się, że są jak wydany wyrok,a jego walka przypomina walenie głową w mur. Po wielekroć odkładał horoskopyna miejsce, lecz wciąż od nowabrał pergaminydołoża i niestrudzenie je studiował. Rozpłakał sięponad zwyczaj gwałtownie, pytał nawet ojcai matkę, a także mnicha, dlaczego go opuścili,dlaczego niezostali, by go strzec i otaczać opieką, ale nie chcieliodpowiedzieć. Astrologrównież zjawił się tej nocy imówił jednaktylko o gwiazdach, ciałach niebieskichi przeznaczeniu. Wolfgang nie o tym chciał słuchać, wreszcierozgniewał się i wypędził miłegoskądinąd Szkota. Nagłym ruchemuniósłsię na posłaniu i cisnął pergaminy w ogień. Na chwilę mu pomogło;gdypłomieniestrzeliływ górę spopielając poskręcane, pożółkłe ze starościarkusze, świat przestał wirować, a doznania utraciły swąostrość. Lecz już wnastępnym momencie, wyjrzawszy przezokno, przygasł znowu i znieruchomiał, płacząc z cichąrezygnacją i zaciskając zęby na okrywającej go wilczurze. Za oknembowiem górowało zastygłym blaskiem nieubłagane, gwiaździste niebo nad Falkenborgiem. Następnego ranka ochmistrzyni obudziła go wieścią, żenadszedł dzieńświętego Mikołaja. Przypomniała, że dzisiajchłopiec musisiępojawić na mszy w kościele i na obiedziew paradnej sali. Po jej wyjściuWolfgang zmusił się, by siąść na łożu. Mało spał tej nocy. Przyjrzał się swym dłoniom, białym,zwidocznymi czerwonymiodgnieceniami. Drżały nieznacznie. Skupienie wzroku na czymkolwiek sprawiało muból, czuł się jakby nieobecny i męczyły go narastającemdłości. A teraz musiał wstać. Z wysiłkiem podniósł się i stanął na zimnej kamiennejposadzce. Ubrał się prędko, próbując jak najmniej myślećo tym, co robi, iskoncentrować się nazachowaniu spokoju i jasności umysłu. Żeby tylko nie ogarnęło godrżenie! Nie wziął ze sobą żadnego sokoła, otuliłsię opończąi wyszedł. WIEŻA SOKOŁÓW Zaledwie ujrzał oślepiającą biel śniegu, odbitą od szarości kamiennych murów,zrozumiał, że z tym dniemsobienie poradzi. Mimo tozdecydowanym krokiem podążył nadół. Po raz pierwszy w takim stanie duchapróbował uczynićcoś innego poza leżeniem bez ruchu na posłaniu. Przeklinałswoją gwiazdę za owo uczucie bezradności. Na dziedzińcu zderzył się ze stryjem. Nie rozmawiali ze sobą ani nie przebywali nigdysamowtórod owego przedpołudnia w kancelarii. Wolfgangzaczął drżeć. Nie powinien był wstawać,nie podoła temu! Witaj, drogibratanku usłyszał słowa pozdrowienia. Lepiej się dzisiaj czujesz? Burgrabia przyjrzał się chłopcu. By! bledszy niż dawniej, ale też dużo urodziwszy. Wolfgang nie odpowiedział,sprawiał wrażenie oszołomionego i przestraszonego. Głęboki niepokój i poczucie bezsilności ogarnęły Fryderyka. Był świadom, żechłopiec często przeżywa mroczneokresy. Pamiętał ichwiele od śmierci matki zdarzało sięich po kilka w ciągu roku. Teraz również niestety rozpoznałw jego oczach tamtonapięte, nasiłę skupione spojrzenie wydawało się, że gdybywzmógł jeszcze wysiłek, jegotwarz rozpadłaby się na kawałki. W burgrabi odezwało sięwspółczucie i tuż za nim przerażająca chęćdo śmiechu; opanował się jednak i ujął Wolfgangadelikatnie zaramię. Chłopiecnie stawiałoporu, był osłabiony i nie całkiemprzytomny. Nie wygląda nawet na to,by chociaż chciałpojąć, że mi na nim zatóży,pomyślał burgrabia. Przecież gopożądam! Wszystkobyłoby dużo prostsze, gdyby. Zajrzałmu w oczy, lecz nie odważył się o tym napomknąć. Wolfgangu, posłuchaj mnie rzeki pochwiliz wahaniem. Jutro w miasteczku odbędzie się egzekucja. Kat Schwarz. Niezdążył powiedziećwięcej, amiałzamiar go uprzedzić, by nie wybierał się przypadkiem następnegodnia domiasteczka. Schwarz to człowiek budzący strach, egzekucjazaś. no cóż,to nie widokdla chłopca. Wolfgang drgnął. Jak przezobłok mgły ujrzał oczy stryja. Nic już nie. ERIK FOSNES HANSEN rozumiał. Egzekucja? Schwarz? Aha, Schwarz. Wyrwał sięburgrabiemu i odszedł, wbijając wzrok w bruk dziedzińca,jak przedtem szary, mokry od śniegu i błota. Pomiędzykamiennymi płytami dostrzegł ciemniejsze plamy. Początkowo nie skojarzył, co to jest, lecz potemrozpoznał krew. Płynęła szparami przez całą szerokość placu. Zmusiłsię, byiść dalej, choć poczuł ściskanie w gardle. Mimo woliskierował się ku stajniom. Miałcoś powiedziećstryjowi. Powinienbył o czymś pamiętać. co to było? Zatrzymał sięprzy wrotach, niezdolny uczynić kroku z powodu mdłościi ogarniającego gowstydu. Właśnie wyprowadzano konia. Wielki czarny ogier zarżał głośno i cofnął się gwałtownieprzed chłopcem. W tymmomencie Wolfgang padł jak długina płytydziedzińca. Łowczy, przed którym osunął się tak niespodziewaniena bruk, niewiele zrazu pojął. Ogier wciąż wierzgał; byłuparty i narowisty, zapewnemógł wzbudzać obawę, leczprzecież Wolfgangjeździłnanim na łowy. Bernhardowiniemieściło się to wgłowie. Ukląkł przy chłopcu. Ktoś stanąłobok sam burgrabia Fryderyk i razem podnieśli goz błota. Łowczy potarł zzakłopotaniem brodę; przestraszyłsię, twarzWolfganga bowiem była bladajak śmierć. Nigdygo w takim stanie nie widział. Wargi zdawały się purpurowymi kroplami wobec bieli śniegu, a brwi iwłosynagle zrobiły się jakby ciemniejsze. Przypomniał sobienocpodczas ostatniegopolowania, kiedy chłopiec nagle zacząłpłakać; zmiejsca stal się chłodnyi rzeczowy. Wolfgangmusi wrócić do komnat, jest chory. Podniósł wzrok. Kilkupachołków na murach przyglądało się zdarzeniu z zainteresowaniem, zza jakichś drzwi gapiło się parę dziewek. Tobędzie woda na ich młyn. Pomóż misapnął gniewnie burgrabia. Obaj wnieśli chłopca na górę, do łoża. Obudził się na własnym posłaniu na dźwięksłówochmistrzyni. Mówiła, żedo zamku przybył ktoś, kto chcesię z nim zobaczyć. WIEŻA SOKOŁÓW To dziewka, panie. Stoi na dole, na pierwszymdziedzińcu. Nie chce odejść,a pachołkowie boją się do niejzbliżyć, bo. zamilkła. Spojrzała na chłopca, który uniósłszy się na łokciach,wpatrywał się w nią wpełni przytomnym, roziskrzonymwzrokiem. Wpuść jąpolecił. Idź i przyprowadź ją tutaj. Ochmistrzyni zacisnęłausta w gniewną wąską kreskę,ale wyszła, nie powiedziawszy słowa. Przez okienko w wieży obserwował, jak brnie przezzaspy przy murzei znika. Położył się ponownie i zamknął oczy. Po przebudzeniuzacząłod nowa drżeć, a pod powiekami miał ciągle obrazkarego ogiera i krwi, choć teraz jakby w oddaleniu, nie takdręczące wyraźny. Zapadł w drzemkę, obudził go powiew chłoduw komnacie. Ktoś wszedł. Zuzanna wreszcie została doprowadzona przezkrużganki i przejściana murach nasam podniebny szczyt, naWieżę Północną. Tylekroć spoglądała na nią z daleka. wprost trudno uwierzyć,że sięznalazła w jej wnętrzu. Teraz w towarzystwie opryskliwej kobiety, która ją tuprzywiodła, stała pośrodkujednej z komnat w wieży,przemarznięta do szpiku kości od upartego wyczekiwaniau bram zamku. Wreszcie zauważyła Wolfganga, wyciągniętego z zamkniętymi oczymana łożu. Postąpiła ku niemu krok, lecznagle się zatrzymała. Był śmiertelnie blady, wyszczuplał. W komnacie panowała głęboka cisza, która jakby promieniowała od nieruchomego ciała naposłaniu,a w powietrzuunosił się ostry, kwaskowatyodór drapieżnych ptaków. Czy on jest chory? spytała. Ochmistrzyninie odpowiedziała, obdarzyłają tylkopełnym zastanowienia spojrzeniem. Paniczu Wolfgangu odezwała się głośno przyszła katowska córka! wypluła niemal tesłowa z pogardąi opuściła komnatę. Zuzanna podążyła za niąwzrokiem,a gdy się ponownie odwróciła, Wolfgang miał otwarte oczy. Ochmistrzyni była zawiedziona. Owszem, zdawała sobie sprawę, że w życiu panicza Wolfganga nadejdzie takachwila, lecz mimo wszystko była zawiedziona. Ta dziewczyna popsuła jej humor. Córka kata! Jakmłody panmoże uganiaćsię za hyclowskącórką! Do tegojest jeszcze taki młody! Napewno młodszy od niej! Zastanawiające. Wzdrygnęła się na myśl, że może już nawetją posiadł. Nieprzyzwoitość. Chłopska córka wporządku;służąca jeszcze lepiej; ale niecórka hycla! Dozamkowych tajemnic należało także i to, że burgrabiaFryderyk od czasu do czasuznajdował upodobaniew chłopcach. Wiedziała otym dobrze; no, jednak burgrabiauważał, kogo wybiera. Ale hy clowna. Idąc przez dziedziniecdo kuchni, wstydziła się w imieniu wszystkich Falkenburgów. Czuła na sobie spojrzenia pachołków, wiedziała,że będą jeszcze więcej plotkowali i wydziwiali na tematchłopca. Wietrzyłanieszczęście i wcale jej to nie poprawiałohumoru. Wolfgang zawsze ją martwił. Najbardziej odśmierciświętejpamięcipanii od kiedy dostał te drapieżniki, choćwcześniej także. Był zbyt wrażliwy, brał sobie wszystko doserca tak bardzo, że czasami nie potrafił daćsobie z tymrady. Gdymiał osiem, dziewięćlat, przestała nawet opowiadać bajki, bo płoszyły ją obco brzmiące, dziwacznesłowa, którymi je komentował. Potem zaczęły się nocne ataki. Początkowo, kiedy byłmały, niejako niby zapowiedź, miały postaćniechęci dozasypiania. Musiała wówczas spędzać z nim przyświetlecałe noce. Chłopiec sprawiał wrażenie, że boi się samegosnu. Po śmierci pani owe napady koszmarów stały się dużogorsze, ale też i rzadsze. Ostatnio zaledwie kilka razy w rokuzdarzało się, że go nachodziły. Leżał wówczas jakkłoda,obojętny na wszystkostanowiło to dla niej widok nie dozniesienia. No i nie życzył już sobie żadnego towarzystwaw nocy. Zawsze ją bolało, gdy musiała go opuszczaćw najgorszym momencie. Długiednibył potem osłabionyiblady; wyraźnie też chudłprzez takie noce. WIEŻA SOKOŁÓW Na Falkenborgu nikto przypadłości chłopca niewiedział, poza nią i burgrabiaFryderykiem. Stary mnichrównież znał tę tajemnicę, onjednak już nie żył. Od razuuświadomiłasobie, że Wolfgang pozostał sam przySebastianie w godzinie jego śmierci i że ten fakt zapewne miął cośwspólnego z ostatnim atakiem. Mrok, w którym się pogrążył, nigdy dotąd nie był tak głęboki. Na dodatek ta dziewka. Ochmistrzynipokręciła głową. Właściwie powinna była pójść z tymdo burgrabiegoFryderyka, lecz wyjechał jeszcze wczesnympopołudniemi nie wróciprzedupływem tygodnia. Tuż przedpodróżąpotwierdził tylko rozkaz przeprowadzenia nazajutrz egzekucji w miasteczku. Podwieczór przybył kat i wzniesionoszafot. Wzdrygnęłasię na wspomnienie Schwarza. Okropny człowiek. A jego córka znajduje się teraz w wieży, doktórej prawienikt nie miewał dostępu. Znowu pokręciłagłową. Odniósłszy tacę z wystygłym posiłkiem do kuchni,powędrowała ku swojej izdebce. Tam zasiadła do haftowaniaczepka. Wyszywając pracowicie różany wzór,pozwoliła myślom wić sięswobodnie śladem gałązek i płatków, które powoli wyrastały spod jej palców. Nuciła cichopradawną pieśń oMarii w ciernistych zaroślach i zapomniała, żemyśli także potrafią ranić jak ciernie. Przez dłuższy czas nie odzywali się do siebie- Zuzanna siedziała na brzegu posłania, niekiedy pochylałasię nad Wolfgangiemi gładziła go po włosach. Zwróciłauwagę, żechłopiec nie jestw stanie nadłużej skupićwzroku. ^ W kominku płonął potężny ogień, a jednak było jejzimno. Nareszcie przyszłaś rzekł Wolfgang ochryple. Nocne cierpienie zaczynało znowu brać górę. Tak powiedziaładotarłam tutaj. Jesteś chory? spytała po chwili. Nie skłamał. ERIK FOSNHS HANSEN I znowu długo milczeli, Wolfgang stawał się corazbledszy i zagryzał wargi, Zuzanna była bezradna. Widzisz tę drabinę? odezwał się nagle. Prowadzina strych wyjaśnił, gdy skinęła głową. Gdybyśmogła. być tak dobra i wejść tam. sprowadzić sokoły. Musiał zaczerpnąć powietrza;ten atak byłdużo gorszyniż wszystkie dotychczasowe. Przynieś je do mnie. I tenmieszekz kawałkami mięsa. ze stołu. Podniosła się,Wolfgang poczuł nasobiejej szybkie,spłoszone spojrzenie i opadł z powrotem na poduszki. Zacisnął zęby, by nie wybuchnąć płaczem. Dlaczego takczęsto musiał to przeżywać? Wróciła zsokołami. Delikatnie pomogłamu je nakarmić. Potem rozmawiał z nimi chwilę, głaskał lekko ich piórai wtem Zuzannadołączyła do rozmowy. Od razu wszystkowokół nich pojaśniało,jakby się otworzyło i rozgrzało. Zapomniała, że pachołkowie na dolnym dziedzińcu szydziliz niej i poszeptywali po kątach. Uśmiechnęła się, a chłopcuprzyszło na myśl ichpierwsze spotkanie przed HyclaZagrodą. Rozpłakał się, poprostu z ulgi. Tym razem to onaścierałamu palcem płynące po policzkach łzy. Na takiej rozmowie mija! im czas. Niekiedy dodawalidelikatnemuśnięcie dłonii uśmiech. Szybowali. W ciągu tygodni, które potem nastąpiły, Zuzannaczęsto przechodziła przez miasteczko w drodze na zamek. Straże wpuszczały ją bez słowa i bez szyderstw, ale ichspojrzenie mówiłowszystko. W całym lennie plotkowano. Ojciec, który po latach cieszył się na uwolnienie odstrasznych obowiązków, pozwalałjej wędrowaćna zamek,jakby nie całkiem zdawał sobie sprawę z celu tych odwiedzin, chociaż i on wiedział, że ludzie gadają. Natomiast matka wielokrotnie próbowałarozmawiaćz Zuzanną o Wolfgangu. Także dojej uszu dotarły plotkii dobrze zapamiętała nowe wyzwiska, którymi obdarzanodziewczynę. Zuzanna jednak nie chciała słuchać, a kat nie WIEŻA SOKOŁÓW zabraniał jej chodzić. Co kilkawięcdni wybierała sięw drogę na Falkenborg. A kiedy się stroiła, na jej twarzypojawiał się wyraz rozmarzenia. Ichoć nie mówiła, dokądidzie wiedzieli. Zazwyczaj wyruszała pod wieczór, przemykaław pobliżu innych zagród i nie szła prostą drogą przez miasteczko, leczmijała je bokiem. W dobrachbowiem wrzało od paskudnych gadek. Bardziej niż przedtem teraz wszyscy już wiedzieli, żecórka hycla odwiedza młodego czarnoksiężnika w WieżySokołów. Toteż Zuzanna unikała ludzi. Wieża Sokołów tę nazwęwypowiadano zgroząw głosie. Niktw lennieniepatrzył przez palce na czaryi czarną magię. Często się zdarzało, że mistrz Schwarz miałdo czynienia z wiedźmami. Owe spektakle były zawsze milewidzianei przyciągały liczną publiczność. A teraz, nadomiar wszystkiego, należałoprzypuszczać, że jego córkajest czarownicą. Młodego Wolfganga z wieży nie dałoby się łatwo spalićna stosie. Nie mogli też otwarcie zniego szydzić ipomstować. Zresztą nie bywał nigdy w miasteczku. No a pozatym czy można bezkarnie rozsiewać pomówienia na tematmłodego człowieka, który wkrótce miał zostać ich panem? Za katowską córkąmogli wykrzykiwać do woli w końcu czynili to zawsze. Stopniowo więc Zuzannaodkryła w sobie wyjątkowe zdolnoścido wynajdywaniatakich dróg nazamek, by nikt jej nie dostrzegł. Wolfgang także zwrócił uwagę na ferment wśród chłopów i w miasteczku. Pewnegorazu, gdy jechał na polowanie, ktoś rzucił kamieniem w Feniksa, na szczęścieniecelnie. Ludzie odwracalisię na jego widok albo zezowalizłowróżbnie w jego stronę,poszeptując między sobą. Nie przejmował się tym bardziej niż dawniej, chociażzauważywszy tereakcje, przestał obierać drogę środkiemmiasteczka. O poranku, nimsię na dobre rozjaśniło, Zuzannaodchodziła. Nie czuł się wtedy samotny; wydawało mu sięjakby dziewczyna, choć nieobecna, wciążz nim przeby. ERIK FOSNES HANSliN wala. Rozmawiał więc z sokołami i ćwiczył z nimi namurach w oczekiwaniu następnych odwiedzin. Świat zewnętrzny znowu sięoddalił, chłopak cieszył sięże na powrótmoże spoglądać nań z góry. Tylko jeszcze odczasudo czasu wspominał ojca i przepowiednię astrologa ale te myślinatychmiast ulatywały. Czuł się jak jedenz sokołów, zadowolonyi spokojny. Nie przeszkadzało muteraz, żenoce są ciemne i długie,a dni mroźne i szare. III Burgrabia Fryderyk wrócił na zamek kilka dni poświętymMikołaju. Pojechałw gościnęna północ i tamznalazłWolfgangowi nowego nauczyciela. Podczas pobytu w grodku odkładał ten obowiązek doostatniejchwili. Dobrzebyło móc zapomnieć na moment o zamku i chłopcu. Wreszcie nie dało się już dłużejzwlekać i w miejscowym klasztorze benedyktynów wynalazł jakiegoś braciszka. Na imię miałIrmocenty-Niewinny i zgodził się zająć kształceniem Wolfganga, na razieprzez rok. Burgrabia był zadowolony z wyboru. Innocenty miałtrzydzieścilat i był bardzo szczupłyzdaniem Fryderykawprost chudy. Sprawiał wrażenie rozsądnegoi uczonego,choć w zupełnie odmienny sposób niż ojciec Sebastian,dużobardziej surowy i zasadniczy, zaciskał szczęki z wyrazem zdecydowania. Dawny preceptor, stary, roztargniony,wydawał się Fryderykowi zbyt łagodny. Innocenty natomiast stał, jak można było mniemać, obiema nogamisolidnie na ziemi. Benedyktynmiał kruczoczarne włosy, szare oczy i twarzo ostrych rysach. Burgrabia zdążył już porozmawiać znim o chłopcu. W zasadzie, powiedział, jest trochę niezwykły i pod wieloWIEŻASOKOŁÓW ma względami trudny. Nie wyjaśnił jednak dokładnie, cogo w nim niepokoi, choć sugerował, że jest o co się martwić. Dodał także, żeby nie zrazić nauczyciela, że stary Sebastianzawsze podkreślał zalety umysłu Wolfganga. Innocenty zaś, który wyglądał na zasobnego wwiedzęi jednocześnie zdolnego do czynu, wspomniał, iż miewałuprzednio opornych uczniów. Zadowoliło towielceburgrabiego,który w ten sposób uspokojony mógł wracaćnazamek. Podczas podroży wspominał brata. Minął święty Mikołaj; teraz już żaden statek nie opuści portu w obawieprzed zimowymi sztormami. Żadneteż nowe wieści o krucjacie nie dotarłydo burgrabiego. Kiedyś wUlm, przedz górą rokiem,dowiedział sięod jakiegoś obdartusa, żeHenryk nie żyje albo jestciężko ranny. Pachołbył jednakpijany imoże nawet nie należał naprawdę do wojsk krzyża,jedynie podążał ichśladem. Podczas pobytu na północy burgrabiaFryderyk próbował jaknajmniej zastanawiać sięnad bratem i jego synem; i nawetmu się to udało. Przygotowanowiele zajęć i rozrywek, można było zakosztować tylucielesnych uciech. Naszczęście nie towarzyszyła mu żona. Teraz jednak, gdycoraz "bardziej zbliżalisię do Falkenborga, myśli o Woligangu, podobnie jak o bracie, ponownie go osaczały. O jak dobrze, ze wszechmiar dobrze być panem siebie,bez ciążącej obecności grafaHenryka. Jeśli nie brać poduwagę chłopca. Na TrzechKrólijednak. Burgrabia Fryderyk wszakbardzo dobrze wiedział, żew dalszym ciągu to on rozkazywałby w dobrach i zarządzałnimi wedle własnego uznania, i że chłopiec by się w to, jakzresztą dotąd, nie mieszał. Jednak nie podobał mu siępomysł, by z każdym dokumentem, pod którympotrzebnabyła pieczęć, biegać do Wolfganga; by zasięgać jego radyiopinii oraz liczyć się czasami z odmową. A przecieżstopniowo chłopak coraz częściej decydowałby sam. Totak jakby pojawił się nowygraf Henryk. Burgrabiemu znowu stanęło przedoczyma podobieństwoWolfganga do ojca ich obraz zlewał sięniemal w jedno. HRIK FOSNES HANSEN Teraz, pozadomem, oswoił się już z myślą o Dłoni. Prawieo niej zapomniał, jak się obłaskawialub odpycha złewspomnienia. Jednakw miarę jak się zbliżalido Falkenborga, coraz częściej przypominał sobie, że jest, czyha nań,gotowa w każdej chwili go pochwycić. Z czasemuświadomiłsobie, że Dłoń oznacza wybór; jeśli postąpi według jejpodszeptów, Wolfgang umrze. Mógł go zabićbez trudu, przy pierwszej lepszej okazji. Nicłatwiejszego. Zabić nie tylko po to,aby zapewnić sobiewładzę nad zamkiem iziemią; także by pozbyć się z duszyowej Dłoni. To jedna możliwość. Alemożna też postąpić inaczej. Chłopiec jest urodziwy,a on go pożąda. I tego się właśnie najbardziejobawiał. Odnosiłbowiem wrażenie, iż Wolfgang sprawuje nadnimwładzę, nawet na odległość, z wyżyn swej wieży. I tak wszystko powoli obracało się wokół chłopca, sokołów i wieży, również uczucia Fryderyka i pożądanie, myślii sny. Zwłaszcza złesny. Pewnej nocy śnił, że kocha sięz Wolfgangiem; we śniechłopiec zachowywał się tak samo, jak owego przedpołudnia w kancelarii. Nieoczekiwanie jednak zaszła wnimzmiana. Burgrabia nachylił się właśnie, by go pocałować,i ujrzał, że ni stąd, ni zowądchłopak mabardzojasnewłosy i niebieskie oczy. Już nie był sobą, choćrównocześnienimpozostał. Wszystko w tym obcym było Wolfgangiem, zmieniła się jedynie twarz, Burgrabia już jąkiedyś widział tylkonie pamiętał gdzie i obudził sięz lękiem. Wybór. Więc w jednej chwiliFryderyk nie miał wątpliwości, że pozbawi bratanka życia, a w drugiejz rówinąpewnością wiedział,że nigdy tego nieuczyni. Takimtowahaniom podlegały myśli iwola Fryderykaw powrotnej podróży z północy, a mnich Innocentyzapewne utwierdził się wprzekonaniu, iż burgrabia jestczłowiekiem wielce małomównym. Może nowy preceptor wniesie cośnowego, znajdziejakieś rozwiązanie? Pewien rys w osobowości mnichapozwalał żywić taką nadzieję. 136 WIEŻA SOKOŁÓW Zamordowanie chłopca tobyłaby obraza boska. Ostatnimi czasy jednak burgrabia Fryderyk dochodził downiosku, że ktoś przecieżmusiałtakże dopuszczać się złychuczynków, by na ziemi wjakiś sposób została zachowanarównowaga. Jego lepsze janatychmiast odsuwało podobnemyśli nie można tak wystawiać na szwank własnegozbawienia. Jednak mimoto. mimo wszystko. Ilekroć postanawiał zabić Wolfganga, wypełniał goówniesamowity śmiech. Opanowywał się natychmiast, leczmnich Innocenty zauważył kilka razy, jakprzez jegooblicze przemyka zastanawiający, dziwny,jakby zastygłygrymas. A zaraz potem kiedy oddalałtę myśl robiło mu sięmrocznona duszy. Nie zabić było dużotrudniej niż zabić. To wtę, tow tamtą stronę odchylało się wahadło,w dzień i w nocy, we śnie i na jawie. Nie dowytrzymania. Ledwo zajechali na zamek, burgrabia wezwał do siebieWolfganga. Przyjął go w kancelarii bez świadków. Niech będziepochwalony,chłopcze. Na wieki wieków, stryju. Witajciena powrót w domu przyjaźnie, lecz bez głębszego przekonania odparłWolfgang. Przywiozłem ci nowego nauczyciela. Chciałbym,żebyś go jak najrychlej poznał. Nazywa się ojciec Innocenty; to wielce uczony benedyktyn. Mówiono mi, że jestzdolnym matematykiem. A sztuka liczenia przyda ci się,gdy będziesz rządził zamkiem i włościami powiedziałdobrotliwie burgrabia. Wolfgang zauważył,że stryj pobladł przy tym, a spojrzeniem uciekł w bok. Stryju zaczął, bo nagle oczymś sobie przypomniał jest taka sprawa. z dniem TrzechKróli uwolniłemod obowiązków kata Schwarza. Musisz rozejrzeć się zakimś, kto przejmie jego zadania. Burgrabia Fryderyk nie wierzył własnym uszom. Co zrobiłeś? ryknął rozzłoszczony. ERIK FOSNES HANSEN Zwolniłem Schwarza z funkcji kata z dniem osiągnięcia przeze mnie dojrzałości. Fryderyk spojrzał nańz niedowierzaniem. Więc totak! A niby miał bujaćw obłokach! Mały dziwak, co to niezajmuje się sprawami wykraczającymi poza obręb wieży! Nie pytaj dlaczegododał jeszcze chłopiec poprostu tak chcę. Burgrabia Fryderyk przełknął przygotowanezdanie. Tego już za wiele! Wolfgang patrzył nań dobrzeznanym,obojętnym, jakbynieobecnym spojrzeniem. Nie dałosięodgadnąć,co za diabeł w nim siedzi. N00. zaczął wreszcie burgrabia. No dobrze. W porządku. Zapewne dosyć odpokutował. Sytuacjasię wikłała. Chłopak jeszcze nie osiągną! dojrzałości, a już zaczyna podejmować decyzje nawet niepytając opiekuna o zdanie. Fryderykowiprzypomniał sięjak żywy brat i odczul tojako głęboką niesprawiedliwość. Posyłając po bratanka, był pełen ciepłych uczuć,aw głębiduszy wzięła górę jego dobra, łagodna strona. Teraz jednakz naglą zawładnął nim mrok iDłoń. Poczułniemalniepohamowaną potrzebę, bychwycić Wolfgangaza gardło i nie czekając na nic, wycisnąć zeń życie! Poszedłjednak po rozum dogłowy, rzucił kilka słów o podróży, naktóre ani on, ani Wolfgang w rzeczywistości nie zwróciliuwagi, i tak się rozstali. Kiedy chłopiec odszedł, Fryderykdługo analizował,cosię właśnie stało. Wydało mu się,żez labiryntu, w którymsię znalazł, nie ma wyjścia. Na koniecukląkł ispróbował sięmodlić, lecz wydobył z siebiezaledwie kilka niezrozumiałychdźwięków. Zwątpieniei oszołomienie były zbyt silne, by potrafił jasno myśleć. Dosyć! wyszeptał. Kiedy to się wreszcieskończy? Wzbierał w nim szloch. Podniósł zaciśnięte pięści. A potem opuścił. Wolfgang zszedł właśnie ze strychu,od sokołówi wślizgnął siędo łoża, gdy usłyszał pukanie. Zaskoczony 138 WIEŻA SOKOLÓW wstał, owinął się opończą i podszedł do drzwi. Przezchwilęmiał nadzieję, że to może astrolog, bo w podobny sposóbkiedyś się pojawił. Albo ojciec. W progu sta! stryj. Wszedł i poprosił, by zamknąłdrzwi. Chłopiec zapaliłświatło i ruchem dłoni wskazałkrzesło, leczstryj nie usiadł,tylko rozejrzał się po wnętrzu. Pełgająceświatełko kagankarzucałodługieruchomecienie nabielone ściany. Burgrabiego uderzyła panująca tucisza, jakby się znajdował naszczycie góry. Odwrócił sięku chłopcu, stojącemu na środku zpytaniem w oczach. Właściwie przyszedł tutaj, by. no właśnie, po co się tuwgruncierzeczy wybrał? Byz nim porozmawiać? Byznaleźć ucieczkę oddręczących myśli? Nie, gdy się głębiejzastanowić,doskonale zdawał sobie sprawę, w jakimrzeczywiściecelu się tu zjawił. Podszedłbliżej, a w oczachWolfganga odbiło się zdziwienie. Ostrożnie położyłmurękę na nagim ramieniu i przesunął nią w dółdo nadgarstka. Chłopiec przełknął ślinę. Znowu działo się znim coś, czego nie pojmował. Ogarniało goz potężnąsiłą,wprawiało w popłoch, leczjednocześnie napełniało swego rodzaju trwożną radością. Wtem stryj pochyli! sięnad lampką i zdmuchną! płomień. Ponownie zbliżył się do bratanka. Wolfgang czul, żeodpływaw mrok, że traci świadomość, i jeszcze zanim objęły go ramiona mężczyzny, osunąłsię w nie, osłabły i bezwolny. Zdawałomu się, że to samaciemnośćwodzi dłońmi po jegociele, iwszystko odrozkoszy po życie i śmierć spoczywa w jej ręku. W kilka dni po opisanych wydarzeniach do WieżyPółnocnej wkroczył mnichInnocenty, by rozpocząćregularne lekcje. Należałdo ludzi, którzy potrafią zasięgnąć języka natemat czekających ich zadań i dokładnie zbadać teren, naktórym przyjdzieim się poruszać, W krótkim okresie. ERIK FOSNES HANSEN swojego pobytu na zamku przysłuchiwał się z niezwykłąuwagą wszystkiemu, co opowiadano o Wolfgangu i jegosokołach. A to, co usłyszał, obudziło jego czujność. Dlatego też z dużąpodejrzliwością po raz pierwszywspinał się na wieżę. I rzeczywiście chłopiec siedział nakarle pośrodku komnaty,a ptaszyskawokół niego jak nagrzędzie, dwa na oparciu, jeden na skrzyni, a jeden naramieniu. Ten ostatni dotykał niemal dziobem twarzyWolfgangai mnich odniósł wrażenie,że wchodząc przerwał im rozmowę. Na chwilę poddał się najwyższemuzdumieniu, lecz zaraz twarz mu zobojętniała. Właściwie domysłyInnocentego nie były pozbawioneracji. Przez ostatnie dni po wieczornej wizycie burgrabiego Wolfgang czul się kompletnie wytrącony z równowagi. Następnego porankaobudził się w łożu, nie pojmując, gdzie siępodział stryj. W mdłym świetle świtubyłomu dziwnie na duszy; wspomniał słowa astrologa, żejego własne przeznaczenie skrzyżuje się tej zimy z losemFryderyka. Od tamtej nocy towarzyszyłamu staleobawa,by więc uchronić sięod samotności, wiele rozmawiałz sokołami. Gdymnich wszedłdo komnaty z księgami pod pachą,podniósł wzrok i odesłał sokoła z ramienia. Witajcie, ojcze pozdrowił gościa. Z ciekawością przypatrywałsię nowemupreceptorowi. Jaki też jest? Na ile różni się od ojca Sebastiana? Witajcie, paniczu Wolfgangu mnich odwzajemnił powitanie i bezdalszychwstępówrozpoczął lekcję. Bardzo odbiegała od oczekiwańchłopca. Jak się późniejokazało, Innocenty miał głowę zwłaszcza do dwóch przedmiotów. Jednym była teologia żaden bowiem chrześcijanin nie powinien na tym polu wykazywać niewiedzy drugim zaś arytmetyka. Mnich tresował Wolfgangaw liczeniu, aż się chłopcu kręciło w głowie. Do nauki o Biblii należałaoczywiściełacina,jednakłacińskichi greckich poetów benedyktyn znal kiepsko,niebył też mocny wpisaniu. WIEŻA SOKOŁÓW Jeszcze jedna rzecz różniła nowego od ojca Sebastiana,a mianowicie dużo regularniejsze używanie trzciny. W pierwszych dniachani słowem nie wspomniał o chłoście,lecz stopniowo ten dyscyplinujący zabiegpojawiał sięcorazczęściej. Ojciec Innocenty posiadał pewne przyzwyczajenie,które pozwalało Wolfgangowi zauważyć, kiedy mnichzbliżał się do granic cierpliwości. W irytacji bowiemzaczynał gładzić palcami jednej ręki wnętrze drugiej. A potem sięgał po trzcinę. Wolfgang nie lękał się wprawdzie jednego czy dwóchrazów, zwłaszcza jeśli zawinił bujaniem wobłokach, aleojciec Innocenty bil często i mocno. Wystarczył jedenmały błąd i mnich natychmiast zaczynał powolnym, delikatnym ruchem gładzić wnętrze dłoni. Przy następnymbłędzie chłopak musiał się ukorzyć i w robotę szłatrzcina. Nieraz się także zdarzało, że Innocenty wymierzałmukarę, chłoszcząc po rękach. Wolfgang szybkosię zorientował, że z opuchniętymi bądź poranionymidłońmimiałby trudności zutrzymaniem sokołów, toteż pokilkupróbach zabronił nauczycielowi na przyszłość takichpraktyk, Wtedy Innocenty po raz pierwszy wybuchnął gniewem. Zagroził, że pójdzie na skargę do burgrabiego Fryderyka,lecz pewny swego chłopak powtórzył zakaz, powołując sięna swąpozycję. Mnich zaskrzeczał coś o bezczelnościi zarozumiałości i ponownie wspomniał burgrabiego. Wolfgang był na to głuchy. Wiedział, żenowy nauczyciel nieodważysię poskarżyć stryjowi. Ojciec Sebastiannigdy niemiał poważniejszych powodów do narzekania na jegopostępy w nauce, toteżburgrabia Fryderyk zapewne niemałoby się zdziwił, gdyby nowy preceptor po niespełnatygodniu zarzucał coś bratankowi. I skończyło się chłostanie porękach. Mnich zachował jednak urazędo Wolfganga, karząc gojeszcze częściej i dotkliwiej niż dotychczas, na co chłopakgodziłsię bez mrugnięciaokiem, nie skarżył się. Byłwprawdzie wrażliwy na ból, ale nauczył się już bronićprzed. ERIK FOSNES HANSliN nim,tak jakprzed zimnem, i potrafił odebrać chłostę niepokazując nic po sobie. Preceptora natomiast złościło, zejego uczeń przyjmuje razy bez jękui nie błaga o zmiłowanie. Podobnie działały nań opanowanie i obojętność Wolfganga. Gdy Innocenty zjawiałsię na lekcję, chłopiec robił,co do niegonależało: czytałnaglos, rozwiązywał zadaniai odpowiadał na pytania grzecznie, lecz chłodno. Lecz jeślitylko mnich zechciał porozmawiać na temat nie związanyz nauką, na przykład o sokołach co mu szczególnie leżałona sercu chłopak stawał się głuchy i niemy. A przecieżInnocenty miał również być jego spowiednikiem! Nie,stanowczo coś tu niebyło w porządku! Im bardziej więc milczący robiłsię Wolfgang, tymbardziej Innocentygo nie znosił; ptaków, oczywiście,także. Doszedł downiosku, że ludzie mieli rację. W zażyłości chłopca zsokołami czuło się cośnadnaturalnego, cośz magii. Stopniowo poświęcałtakim myślom coraz więcejczasu był bowiem mężem obowiązkowym i oddanymsprawie, który swe zadanie traktował z całą powagą. A zaczął się troskać o zbawienieduszy Wolfganga. Serdecznie mu równieżzależało, by ten temat poruszyć zburgrabiąFryderykiem ale nato jeszcze nie nadszedł odpowiednimoment. Poza tym burgrabią był zamknięty w sobiei niełatwo rozpoczynało się z nim rozmowę. Tymczasemwięc karałchłopca, ile wlezie, byw tensposób wypędzić diabła przynajmniej z jego ciałaUczucie niechęci było wzajemne. Wolfgang bardzo nielubił Innocentego itrochę się martwił, co mu możeprzyjśćdo głowyna wieść o regularnych odwiedzinach Zuzannyw wieży. Minęło jednak sporo czasu, nim do tego doszło, bozbliżałosięBoże Narodzenie inastał okres przygotowań,takw zamku, jak i w całymlennie. Ludziemieli więc dośćroboty, by tyle nie plotkować. W Wigilię zebralisię w kościele wszyscy parafianie. Wierni stali pod ścianami, a nawet na schodach takipanował ścisk. WIEŻA SOKOŁÓW Choć był to wigilijny wieczór i wnet na ziemięmiałzostać zesłany pokój przed i po nabożeństwie szło przeztłum poszeptywanie. Jeden zdrugim dzielił się uwagami,adotyczyły one Wolfganga i Zuzanny. Powód zaś okazał się następujący: Po pierwsze, gawiedźdowiedziała się z tegoczy innego źródła że Wolfgangnakazał stryjowi, by ten uwolnił kata Schwarza od obowiązków. Burgrabią Fryderyk nie był uwielbiany przezmieszkańców lenna, w porównaniu jednak z Wolfgangiemisławą, którą ów z wolna zaczynał się cieszyć wokolicy,mógłuchodzić za najczystszego, najbielszego anioła. Dlatego też ludzieuważali za niesłychane, żeby taka rzecz miałamiejsce poprostu niesłychane. W swej wędrówce od ucha doucha plotka przybrałatakierozmiary, że na koniec szeptano, iż młody pan zagroziłstryjowiużyciem czarów i nastaniem nań sokołów, jeśli niestanie się zadość jego woli. Po drugie, przed kościołem Wolfgang iZuzanna zupełnie niespodziewanie stanęli twarząw twarz. Wszyscymogli poświadczyć,że nagle oboje sięzatrzymali i długopatrzyli sobie w oczy, by dopiero potem życzyć wesołychświąt. U samych bramświątyni! Wśród parafian znaleźli się i tacy, którzy podnieconymszeptem wywodzili, iż takiemu grzesznikowi jak Wolfgangpowinno się zakazaćwstępu do domu Bożego. O dziewcenie warto nawet wspominać. Wszyscy wiedzieli,że jestwiedźmą jak matka i babka! W tłumieza plecami wchodzącego dokościoła Wolfganga prawdziwie wrzało i gdyby choć w najmniejszymstopniu przypuszczał, co o nim mówią bądź myślą, miałbypodstawy do obaw. Nie zwracał jednak na to uwagi, dlaniegobowiem zgromadzeni tutaj ludzie stanowilijedynieszarą uciążliwąciżbę, którą ze wszystkich sił starał sięwymazać z pamięci. Dlatego po pasterce na czele orszakuwrócił beztrosko na zamek. Dla Zuzannymogło sięto skończyć o wiele gorzej, bokiedy wychodziła z rodziną z kościoła, tłum przybrał. ERIK FOSNES HANSEN groźną postawę. Nikt jednak nie odważył się na zaczepki,bo przecież towarzyszył im mocarny Schwarz, a poza tymbyła Święta Noc. Toteż zadowolili się na ten raz twardym spojrzeniem, rzuconym dziewczyniei jejnajbliższym. A potem wszyscy,świeżo pobłogosławienii zadowoleni, rozeszli się do domów. Jedynie mistrz Schwarz,gdy kroczyli przez zbity tłum,zauważyłgrożąceim niebezpieczeństwo. Niemalpo prógchaty czuł na plecachzłowróżbny wzrok ludzi. Bał sięoZuzannę. O Zuzannę jego jedyną, piękną, śnieżnobiałą dziecinę. Wiele ucztwyprawiono podczas świąt na Falkenborgu,lecz burgrabia Fryderyk i Wolfgang nieczęsto się na nichpokazywali. Na ogól pani Eleonora samotnie podejmowała gościz bliska i z daleka; widziała, że nie uchodzi ich uwagi brakburgrabiego i jego bratanka za stołem i że myślą swoje. Przez ostatnie miesiące sama mocno odczulazmianęwmężu. Fryderyk bywał od czasu do czasu trudnyw kontaktach, leczpani Eleonora nie pamiętałago jeszczetak chmurnym i zobojętniały na wszystko:na nią, nazameki na ziemię. Pojęła również,iż ma to związek zWolfgangiem. Serdecznie więc przeklinała w duchu chłopaka, nie nazywając wszakże rzeczy po imieniu. Rozumiała, że Fryderykadręczy perspektywa oddania niepodzielnej władzy nadlennem i zamkiem, z chwilą gdy Wolfgang osiągnie dojrzałość. Jej także to nie odpowiadało. Byłazadowolona z pozycji pani na włościach, towarzyszki i pomocnicy małżonka; zawsze ceniła okazywanysobieszacunekjak terazpodczas świątecznych zjazdów. Za kilka jednak lat, gdychłopiecdorośnie natyle, byzałożyć własną rodzinę, skończą się te zaszczyty. Będziewtedy musiałazadowolić się niższym miejscem przy stole,nietak jak obecnie, u boku najwyższego. WIEŻA SOKOŁÓW Dość wcześnie zaczęła też życzyć Wolfgangowi śmierci. Nie posunęła się aż tak daleko, by czynić w tym kierunkujakieś kroki, lecz kiedy zmarła matka chłopca, wnet poczęłaroić sobie, jakie korzyści mogą płynąć z upadku z koniai złamania karku bądź ze śmierci od zarazy. Wolfgang niestal się jak teraz obiektem jej nienawiści, alesamasiebie przyłapywala na marzeniach, żeby go po prostu niebyło! Za każdym razem,gdy obserwowała,jak troski męcząi wyniszczają Fryderyka, rosła w niej nienawiść do chłopca. Krążące o nim plotkinie poprawiały sytuacji. Nie chciałasię mieszać, lecz uważała, że to wstyd, niesłychany wstyd,by Wolfgangściągał złą sławę na ród i szargał dobre imięFalkenburgów. Pewnie i z tego powodu w te świętaprzybyło mniej gości prawiewyłączniemieszkańcy lenna. Pani Eleonora odwiedziła wieżę dotąd zaledwie kilkarazyinie mogłaby przyznać, że zauważyła tam ślady jakichśponadnaturalnych działań. Obawę budziłjedynie sposób,w jaki Wolfgang otaczał się sokołami i je traktował. Niezdziwiłaby się, gdyby za tym stały czary. Zapamiętała takżeswój lęk przedchłopcem i ptakami;do dziś tkwiłw niej jak zadra. To także było przyczyną marzeń o pozbyciu się chłopca nadobre. Takie myśli krążyły pani Eleonorze po głowie,gdy zaświątecznym stołem na Falkenborgu podejmowała wysokoi niżej urodzonych gości. Paradna sala była wypełniona po brzegi, trwały rozmowy, śpiewyi tańce. Wszyscy okazywali pani Eleonorzenależną cześć, chociażkrzesło burgrabiego stało puste. Tosię jej podobało, przypominało czasy sprzed zaledwie kilkulat, tuż po śmiercimałżonki grafa. Chciałaby, żeby siępowtórzyło i dziś: by mogła siedzieć w tej sali zadowolonai szczęśliwa, obokFryderyka, by chłopiec, odprowadzonydo łóżka czy gdzie indziej, nie zatruwał nastroju, by go po prostu nie było. Nagle w samym środku marzeń otworzyłysiępodwoje i do saliwkroczył burgrabia Fryderyk. ERIK FOSNES HANSEN Halabardnikstuknął drzewcem w posadzkę i zapadłacisza; gdy małżonek szedł ku niej przez środek komnaty,wszyscy pochylali głowy w ukłonie. Nie spodziewała się go. Wcześniej w ciągu dnia zapowiedział, żenie ma siły uczestniczyć w uczcie, że jestchory. Lecz oto zbliżał się ku niej, z mrocznym, rozbieganym spojrzeniem, choć wpurpurowym płaszczuiz mieczem u boku. Powstaławięc i dygnęła przed nimdwornie. Cieszę się, żemimo wszystko zechciałeś przyjść szepnęła, muskając ustami jego policzek Siądź,poweselmy się dzisiaj, choć tenjeden raz. Nie przyszedłem się tu weselić odparłzmęczony,chłodnym tonem. To należy do moich obowiązków. Takmi to wszystko ciąży na duszy. Krążębezkońca powielkich, pustych komnatach i nie mogę odnaleźć ukojenia. Nie musiał nicdodawać. Zauważyłajego desperację; podejrzewała, że płakał, a może byt to tylkoskutekwina. Zasiadł za stołem i uczta potoczyłasiędalej, a humory ponadejściu burgrabiego stanowczosię poprawiły, Wcześniej tego wieczora Fryderyk próbował zasnąć. Położywszy się, zapadł w niespokojny sen. Znów pojawiłmusię przedoczyma Wolfgang i znów jego twarz sięprzemieniała, a włosy stawałysię jasnozłote. Burgrabiastarał się ocknąć, wyrwać z koszmaru, lecz nie zdołał; w końcu poczuł się chory z przerażenia. Ostatnio częstoprześladował go ten sen. Dopiero tu, w paradnej salipoczułsię lepiej. Raptem, ku ogólnemu zdumieniu, w tychsamychpodwojach, w których kilka minut wcześniej pojawiłsięstryj, stanął Wolfgang. Ponownie wszyscy pochyliligłowyw ukłonie, a zbrojni mężowie oddali mu pozdrowienie należne panu lennemu, co wielce ubodłoburgrabiego. W pierwszej chwili chłopiec zdawał się zaskoczony,jakby w ogóle niemiał pojęcia, żew rycerskiej sali odbywasię uczta, ale zaraz skierował się lekkim, szybkim krokiemku głównemu miejscu za stołem. Na ramieniu siedział mu i Ł l WIEŻA SOKOŁÓW Bezimienny, przyglądając się nieodgadnionym wzrokiemstrojnie przybranymgościom. Wolfgang również miałw sobie coś z owej zagadkowości: stryjowi wydało się, żechłopiec bardzo przypomina sokoła. Ciemnozielone oczypołyskiwały pod czarnymi brwiami jak osobliwe, lekkoprzydymione klejnoty. Kiedy stanął uszczytu stołu, burgrabia z bólem w sercuuświadomił sobie, że on także musi teraz, jak inni, wstaći złożyć ukłon, Z przykrością spełnił tę powinność. Spojrzawszyna małżonkę, spostrzegł, że i ona odczuwa to samo. Wolfgang siadł, a stryj zdał sobie nagle sprawę z bliskościczarnej Dłoni. Przerwana ucztatoczyła się dalej, choć po kątach juższeptano. Czego oniode mnie oczekują? myślał burgrabia. Comam uczynić? Rzeczywiście, zdawało się, że wszyscytylkoczekają, by u szczytu stołu zaczęło się coś dziać. A może tosobie tylko wmawiał? Że teżchłopak musiałakurat zejśćz tej swojej wieży! Tochyba czary! Nie pozostawało jednak nic innego,jedynie siedziećukładnie za stołem. Burgrabia jeszcze bardziej sposępniał. Na mgnienie oka pochwycił spojrzenie Innocentego. Mnich zajmował miejsce w dolnym rogustołu, nie brałudziałuw rozmowie. Rozglądał siędookoła czujnie ibystro,a Fryderyk ponownie odniósł wrażenie, żema on dospełnienia jakąś rolę. Wtem stało się to całkiem pewne. Spuścił wzrok. To Dłoń naprowadziła go na tę myśl; znowupojawiła się gwałtowna potrzeba śmiechu. Chciał się zanieść okrutnym, nieopanowanym chichotem;jednak siępohamował. Po pewnym czasie naśrodek wystąpił młody trubadurz miasteczka. BurgrabiaFryderyk westchnął w duchu. Cóż to znowuza pomysły! Niebyłteraz w nastroju do słuchania poezji! Zazwyczaj hojnie wynagradzał dobrychśpiewaków, jednaktym razem chętnie by trubaduraprzepędził. 146. EREK FOSNES HANSEN Młodzieniecskłonił się i bez żadnych wstępów, zeszczególnym błyskiem w oku, który obudził czujnośćburgrabiego, zaczął śpiewać. Graf Henryk pociągnął wewschodnie krainy. Zanućmy hop, hop, tralala! U boku cesarza siekl mieczem pogany. Zanućmy, druhowie, hop, tralala, hej! Graf Henryk zaginał wśród piasków pustyni,Zanućmy hop, hop,tralala! A brat przejął po nim grafowską dziedzinę,Zanućmy, druhowie, hop, trałala, hej! Nerwowa cisza zapadłanagle wśród gości. Wszyscypatrzyli na Fryderyka. Trudno było odczytać wyraz jegotwarzy, Lecz niełatwo tak raz, dwa,trzy,Zanućmy hop, hop, tralala! Zostać grafemjak się patrzy. Zanućmy, druhowie, hop, tralala, hej. 1 Trubadurprzerwał isprawdził, czywszyscysłuchają,apotem skierował wzrok na główne miejsce za stołem. Fryderyk, burgrabia, był mądrym człowiekiem,Zanućmy hop, hop, tralala! Lecz jedną przeszkodę pominął niestety. Zanućmy, druhowie, hop, tralala, hej! Na północy, w górze nazamkowym murze,Zanućmy hop, hop, tralala! O tam mieszkającej zapomniał figurze. Zanućmy, druhowie,hop, tralala, hej! 148 WIEŻA SOKOŁÓW Ktoś się roześmiał. Fryderyk i Wolfgang poderwali sięjednocześnie, jakby nagle przebudzeni. Zaraz jednak z pozorną obojętnością opadli na siedzenia. Sokolnik dziwnymieszkałtam,Zanućmy hop, hop, tralala! Samotny tego zamku pan. Zanućmy, druhowie,hop, tralala, hej! Fryderykowi pociemniało w oczach- To przekracza. Młody i piękny sokoli książę,Zanućmyhop, hop, tralala! Myśl Fryderykadzień inoc wiąże. Zanućmy, druhowie, hop, tralala, hej! A w zamku wszyscy dobrze wiedzą,Zanućmy hop, hop, tralala! Otajni, którą skrywa wieża. Zanućmy, druhowie, hop, tralala, hej! I w lennie powoli rozchodzi się słuch,Zanućmy hop, hop, tralala! Że w WieżySokołówzamieszkałduch! Zanućmy, druhowie, hop, tralala, hej! Wblfgangpoderwał się znowu. W pamięci mignął muów wieczór na dolnym dziedzińcu, gdy po raz pierwszyusłyszał, co ludzieo nim powiadają. Bonikt we włościach nie chce przecie,Zanućmy hop, hop, tralala! Na łupsokołom wydaćdzieci. Zanućmy, druhowie, hop, tralala, hej! ERIK FOSNES HANSEN Burgrabia serce ma ciężkie jak ołów,Zanućmy hop, hop, tralala! Wszak samnie jest wcale panem sokołów. Zanućmy, druhowie, hop,tralala, hej! A gwiazdy powoli zataczają krąg. Zanućmy hop, hop, tralala! Fryderyk samnie brudzi rąk. Zanućmy,druhowie, hop,tralala, hej! Wśród gości podniósł się szum. Któżto ośmiela sięmówićtak otwarcie nawetw blazeńskiej śpiewce? Odważnychłopak z tego trubadura! Lecz to nie koniec mej powieści,Zanućmy hop,hop, tralala! Choćreszta w krótkiej zamyka się treści. Zanućmy, druhowie, hop, tralala,hej! Parafianom w lennie gładko się wymyka,Zanućmy hop, hop, tralala! Tajemnica pewna pana Fryderyka. Zanućmy, druhowie, hop, tralala, hej! Bo w nocy burgrabia do wieży sięskrada,Zanućmy. Milcz! Fryderyk ryknął, aż echo poszło odkamiennego sklepienia. Piosnka zgasła, tylkostruny lutnijeszcze cichopobrzękiwały. Milcz! powtórzył. Wsali zapadła śmiertelna cisza. Na krzyk burgrabiegozamarł wszelki ruch. W komnacie czuć było zmieszanie: cóż WIEŻA SOKOŁÓW właściwie dotknęło tak Fryderyka? Trubadurzaczął nowązwrotkę. jakieś nowe zdanie. i wtedy. Burgrabia był takwściekły, że chwycił półmisek i cisnął w śpiewaka, któryuchylił się zgrabnie. Ciężkie srebrne naczynie upadłoz brzękiem na stół w drugim końcu sali. Goście siedzielijak sparaliżowani. Nie do pojęcia. Przecież pieśń przede wszystkim mierzyła wWolfganga. Trubadurwyprostował się i z krzywym uśmiechemposłał burgrabiemu długie, twarde spojrzenie. Potem przesunął wzrokiemdalej, ku szczytowi stołu;tam równieżzwrócili się wszyscy zebrani. Wolfgang siedział z kamienną twarzą i nikt nie potrafiłodgadnąć, co sądzi o pieśni. W rzeczywistościzaś czuł siędość zakłopotany. Ktoś widocznie musiał usłyszeć lubpodejrzeć, co się stało na wieży, w kancelarii albo naschodach. Wreszcie podniósł się z ociąganiem i stanął przystryju, który do tej pory jeszcze nie opuścił ręki po rzuciepółmiskiem. Wolfgangmiał wrażenie, że powiniencoś młodemutrubadurowi powiedzieć;mgliście przypominał sobie,iż do obowiązków rycerza lub księcia należy pochwalaśpiewaka bądź błazna za prześmiewki. Nawet a możezwłaszcza wtedy jeśli są skierowane przeciwko ichosobie. Dlategoteż sięgnął do sakiewkii odezwałsię domłodzieńca takcicho, że po ryku stryja wydało się tow wielkiej sali szeptem. Jak cię zowią, poeto? Jiirgen, panieodparł śpiewak, uśmiechnąwszy sięszyderczo. Przypominał Wolfgangowi lisa. Prawdziwiesprytnegolisa chytrusa. Lisim czynił go także rudy strój. A więc, Jiirgenie, przyjmij to w podzięce za twąpieśń rzucił trubadurowi nachybił trafił kilka monet. Nieustraszony śpiewak skłonił sięz galanteriąkolejnyrazi począł zbierać srebro. Do tej pory nikt sięjeszcze nieporuszył. Coten chłopak wyrabia? ERIK FOSNES HANSEN BardJlirgenzłożył ukłon zamarłej publiczności,a Wolfgang zaklaskał w dłonie. Klaszczcie! zawołał. Czyż nie nagrodzicieśpiewaka oklaskami, dobrzyludzie? Wszak wiecie, żebłazen i trubadur są nietykalni! ponownie zaczą! uderzaćw dłonie. Stopniowoprzyłączali doń coraz liczniejsi goście, choćich twarze pozostały poważne. Cisza została jednak w tensposób przerwana i popłynęły słowa, najpierw szeptane,a potem już coraz głośniejsze. Obecni komentowali ibilibrawo, póki Jurgennie wyszedł z sali,burgrabiaFryderyknieopadł na krzesło, a Wolfgang nie opuścił dłoni. Zapanował głośny, bezprzykładnyszum. Ktoś rozsądniejszy zawołał o muzykę i wnet w kącie rozległy siędźwięki fletów i szałamaj. Kuchcikowie wnieśli nowe winai potrawy, byo ile tomożliwe zapobiec niecoskandalowi. Glosy wznosiły się iopadały jakfale. Opinie o zajściubyły rozmaite. Burgrabia Fryderyk, mówiono, został obrażony; ztego czy innego powodu porządnie nadepniętomu na odcisk. Mimo to także młodego Wolfganga urażonow pieśni dotkliwie może nawetdotkliwiejniż stryja. A może jednak nie, powątpiewał ktoś inny. Bo przecieżmłody pan pochwalił śpiewaka w obecności stryja, nawetsypnął obibokowi groszem. Dobrze to czy źle? Dlaczegoburgrabia się tak uniósł? Dyskutowano na głos, niktprzyniższych stołach nie trzymał języka za zębami, nikt już niestarał się szeptać. Natomiast u szczytu głównego stołu prezydowałytrzynieruchome i niemepostacie. Burgrabia czul sięjak poprzegranej walce. W sali biesiadnej, przed wszystkimiszlachetnie urodzonymi, którymi mogło się pochwalićlenno Falkenborg, niemal dosłownie wyśpiewano jego ale także i Wolfganga tajemnicę. Achłopak jeszczechwali wierszokletę i nagradzago srebrem! Fryderyk poczuł się skrzywdzony jak nigdy dotychczas. Tak się nie godzi! Koniecz tym! Podniósł się i przeszedłszywzdłuż ścianyz zastygłym, prawie pozbawionym wyrazu l WIEŻA SOKOŁÓW obliczem, zniknął w bocznych drzwiach. Nikt tego niezauważył. Niktpoza ojcem Innocentym. Mnich zadumał się głęboko. Być może, jedynyspośródgości zebranych w sali miał niejakiepojęcie, o czym mówiłtekst ostatniej zwrotki. PaniEleonora siedziała jak siup soli. Nie wiedziała, coczynić. Pojęła jednak tyle, że Fryderyk zostałw strasznysposób znieważony iżeprzyczynił się do tego Wolfgang. Zanim zdołała jako takodojść do równowagi, chłopakpoderwał się nagle, dopił winoi ruszył do głównegowyjścia. Ponownie załomotały drzewcabroni o posadzkę,zaszumiało odukłonów i dygów, z pólglośnymikomentarzami i sceptycznymi spojrzeniami w tle. Twarz Wolfganga byłarównie blada i zamknięta, jakwtedy gdy się pojawił na uczcie. Na jego ramieniu wciążnieruchomo siedział sokół, bardziejozdoba na płaszczu niżżywy ptak. W czasie całego zajścia zachowałniezwykłyspokój,a jego oczy pozostały czarne i błyszczące jak noc. Wkrótce potem goście zaczęli się rozjeżdżać. Ojciec Innocenty odnalazł burgrabiego w kancelarii. Drzwi były otwarte, a w izbie nie zapalono światła. Fryderyk siedział na krześle w świetle żaru z kominka, twarz ukrył w dłoniach. Nie poruszył się na wejście mnicha. Muszę z tobą porozmawiać, mój synu powiedziałcicho duchowny. Fryderykodwrócił się powoli, Słucham rzeki. Znowu poczuł się pewniej, lepiej i bezpieczniej, bopojął, co teraz nastąpi, itamyśl go pokrzepiła. Jestem gotów się wyspowiadać, ojcze dodał. Mnich przysunął sobie krzesło do kominka i siadł. IMIĘ Wczesnym rankiem pierwszego dnia po Nowym Rokuw Wieży Sokołów rozległo się pukanie do drzwi. Wolfgangnarzucił coś na siebie i otworzył. Na progu stal ojciecInnocenty w towarzystwie dwóch innych mnichów, których imion nieznał, acz twarze ich widywał na ulicachmiasteczka i w kościele. Zaspanym głosem spytał, czego sobie życzą dzień byłświąteczny i lekcje nie wchodziły w grę; ogarnęło goprzeczucie, że coś się szykuje. Ależ panie! slodko-kwaśnym tonem napomniałgo Innocenty. Nie wpuścicie nas do środka? Bez słowa da! imwolną drogę. Trzej duchowni ostrożnie postąpilinaprzód; dwajnie znani mnisi,trochę zdenerwowani, rozejrzeli się niepewnie. Spocznijcie, proszę rzekł Wolfgang. Cala trójka ani nie siadła,ani nie odpowiedziała na zaproszenie; wędrowali spojrzeniami po komnacie,po meblach i księgach. Gdzie sokoły? spytał jeden z nieznajomych. Wolfgangdrgnął- Rzeczywiście na cośsięzanosiło. Nieodpowiedział. Na strychu pospieszył ochoczoz wyjaśnieniemInnocenty. Wolfgang rzucił mu pełne wściekłości spojrzenie. ER1K FOSNES HANSEN Te księgi. jeden z obecnych podszedł do starejszafy. Co to zaksięgi? Dlaczego ksiądz oto pyta? odparł pytaniemchłopiec. Były tutaj, kiedy się wprowadziłem. Tu,wwieży, jest ich miejsce. Nie przeglądałem ich nigdy,ale sądzę, ze należały do mego stryjecznego dziada, znanego uczonego i filozofa. A teraz chciałemuprzejmieprosić o wytłumaczenie, co ojciec sobie wyobraża, przyprowadzając mi do komnat tak wcześnie rano obceosoby? Ależ Wolfgangu! Panie! Innocenty pałał oburzeniem. Zaprawdę, czyż to możliwe, byścienie znaliojca Pawła i ojca Teodora, obu ztutejszej parafii MatkiBoskiej w miasteczku. Nie, nie znam ich. W każdymrazienie z imienia. Chłopiec skłoniłsię lekko dwóm przybyszom. Ojciecnie wspomniał jeszcze ani słowem o celutego najścia. Jestbardzowcześnie dodał tonem wyjaśnienia. Głos miał jakby nieswój, sztuczny, tej nocy bowiemdługo siedział z sokołami na strychu i byłzmęczony. Obajmnisi z miasteczka,rozpoznawszy ten szczególny ton,wyprostowali się odruchowo; bylitutejsi i z czasów młodości dobrzepamiętali, jak mówią Falkenburgowie, gdy sąw złym humorze. My.. zaczął przepraszająco ojciec Paweł, leczzamilkł na znak dany przezInnocentego, który w najmniejszym stopniu nie wykazywał oznak zdenerwowania. Panie, musimy porozmawiać z wami poważnie. Wolfgang był zaskoczony i zażenowany. Miny mieli takgodne i uroczyste, jakby kroczyli w świątecznejprocesji. W głębi duszy poczułpierwsze ukąszenie strachu. Przyszliśmy ze względu na wasze zbawienie, panie ciągnął preceptor już łagodniej. Właśnie ten układny ton i coś nieokreślonego w oczachbenedyktyna paraliżowały chłopca. W tym kryło się niebezpieczeństwo. Precz! rzucił krótko. Wynoście się! 156 WIEŻA SOKOŁÓW Władczym gestem wskazał drzwi. Księża popatrzyli posobie ze zdumieniem, a Innocenty posłał im wiele mówiącyuśmieszek. Precz stąd, bo wezwę straże! zagroził Wolfgang,wciąż jeszcze cicho ispokojnie. Ale już! Niewiele ztego wszystkiego rozumiał, jednak gdzie jakgdzie, lecz tu, na wieży, mogli mu dać spokój. Uważał,żema do niego prawo. Ojciec Pawełi ojciec Teodor popatrywali nieco bojaźliwie i niepewnieto na siebie, tona Innocentegoi chłopca. Kogo teraz mają słuchać? Synagrafa czy swegoduchowego przełożonego? A Innocenty zrazu nie myślałruszyć się z miejsca. Zastanawiałsię długo i głęboko. No cóż rzekł ostatecznie. Chodźmy, bracia. A zwracając się do Wolfganga dodał: My tu jednak,panie, wrócimy. Macie na sumieniu straszliwegrzechy. Poszliwięc, nie domykając za sobą drzwi. Przez szparępowiało mrozem,po płytach posadzki zawirowały w tańcudrobne płatki śniegu. Dopiero po dłuższej chwili chłopiec podszedł dowyjścia i przekręcił klucz w zamku. Owego pamiętnego wieczoru,gdy w sali za ścianątoczyła się w najlepsze uczta, w ciemnościach kancelariiburgrabia Fryderyk odbył przed ojcem Innocentym spowiedź. Zakonnik zaś słuchał, głośnodając wyraz swemuzdumieniu. Burgrabiana wstępie zaznaczył mimochodem, że Wolfgang niedaje mu spokoju i prześladuje jegomyśli jakdiabeł, dodał ostrożnie. A Innocenty z miejsca przypomniał sobie,co ludność opowiada o czarcich sztukachuprawianych na wieży. W miarę postępowania spowiedzi Fryderyk wyjawiałcoraz więcejmówił, że pożąda chłopca; opowiedziało tym, co się między nimi wydarzyło. A ojciec Innocentyprawdziwie wspierał szlochającego mężczyznę pełną wyrozumienia łagodnością. Wyjaśnił, że fakt, iż przy wcześniej. szych okazjach nie doszło do spełnienia, świadczył o jegowewnętrznej sile. Dlatego, dopóki przebywał na dole,w pełnym świetle dnia, udawało musię oprzeć czarowiWolfganga. Dopiero w ogarniętej mrokiemwieży. Bo razza razem coś go tam ciągnęło,aż wreszcie. Tak wyszeptałzdruzgotanyburgrabia. Na tomnich pospieszył z wyjaśnieniem, że wszakFryderyk nie miał nad tymwładzy,że znajdował się podwpływem opętania, rzuconego czaru. Przecież każdy potwierdzi, że chłopiec ma złe skłonności. On, Innocenty,byłdobrze obeznany z tymtematem. Cóżwięc jeszcze powieburgrabia? Właściwie, przyznał penitent, wielokrotnie przyłapywał się na tym, że życzy bratankowi śmiercia to przecieżgrzesznamyśl i obraza boska. I znowu spowiednik wyciągnął pomocną dłoń. Nicdziwnego, że się w głębiduszy pragnie śmierci kogoś, ktodąży do zniszczenia naszejnadziei na życie wieczne, ktow podobnie okropny sposób wabi i uwodzi, byśmy siędopuścili tak odrażającego grzechu. Wyraźnie bowiemwidać,stwierdził mnich, że to chłopiec kierował wszystkimi wydarzeniami. Po chwili namysłu burgrabia przyznałmurację istniały pewne, w istocie zastanawiająceaspekty,gdydochodziło do owych zbliżeń. Kapłan niezgłębiał tematu. Czy Fryderyk chce wyznać coś jeszcze? Niestety, Wolfgangzapraszał też kilkakrotnienocamido siebie nawieżę dziewczynę, katowską latorośl. Duchownyczym prędzej uczynił znak krzyża, a burgrabia nieomieszkałpodążyć w jego ślady. Córka oprawcy! A więcw taki to sposób chłopak osiągał moc swych czarów! Wykorzystywałdo swych praktyk zwłoki! Mnich ponowniesię przeżegnał. Części ciała martwych grzeszników! Burgrabia Fryderyk zaśuświadomił sobie nagle, że. stałosię. Wyrok zapadł. I po raz kolejny miał przemożnąchęć,by się roześmiać, aż echo pójdzie. Udało musię jednakzmilczeć, gdy kapłanwypowiadał formułękońcaspowiedzi: "Twoje grzechy są ci odpuszczone"i gdy nakazywałmu odmówić za pokutę siedem razy Ojcze nasz i Zdrowaś 158 ^ WIEŻA SOKOŁÓW Mario, a poza tym służyć wierniePanu i składać Muhojnedary. Burgrabia skinął z wdzięcznością głowąi ucałował dłońspowiednika. Na tym jednak nie zakończyli. Innocenty spytałbowiem, czy w związku z tym może liczyć na wolną rękęw kwestiiuwolnienia chłopca od diabłai nakłonienia go, bysię przyzna! do niecnych czynów. Coś mianowicie trzebauczynić natychmiast, to pewne, inaczej wiele ryzykują. Burgrabia ograniczył się do przyzwolenia ruchem głowy. Przez chwilę poczuł w sercuprzypływ czułości namyślo pięknej, szczupłej twarzy, o miękkiej linii nosa i zielonychoczach. Wydało mu się, że dwoje drobnych ramion namiętnie obejmuje go za szyję. Zadrżał iprędko sięotrząsnął, pytając Innocentego, co wobec tegozamierza. Czas pokaże odparł mnich. Na początkuporozumiem się z kilkoma tutejszymi sługami Bożymi, bynas było liczniejsze grono, gdy przyjdzie zabrać się dorzeczy. To zajmie parę dni, jednakowoż czas ucieka i musimy jaknajszybciej przekućstówa w czyny, by uwolnić domFalkenburgów odmroku, który go spowija. A jak postąpicie z chłopcem? Znanemi są obowiązki ciążące wtakich razach nasłudze Pańskim. Innocentyskinął z determinacjągłową. Gotów więc jestem czynić to, co już przedtemczyniłem. Nie musiał nic dodawać. BurgrabiaFryderyk ponownieucałował jego dłoń, czując wzbierający śmiech, przeszywające ciało lodowate igiełki radości pomieszanej z trwogą. Teraz się spełni! I tow dużo bardziej wyrafinowany sposóbniż w najśmielszych jego marzeniach. Jeszcze tylko w dalimignęła mu przed oczymatwarzWolfganga, lecz pozwolił jej zatonąć w mroku. Nic niewskórawszy w Wieży Sokołów, trzej kapłaninaradzili się między sobą, nim Innocenty złożył wizytęburgrabiemu. ERIK FOSNES HANSEN Nie ulegałowątpliwości, że chłopak stawia opór i niechce mieć z nimi do czynienia. Trudno więc będzie dońdotrzeć po dobroci. Wysnuli tymsamym wniosek, żemuszą mieć pełną swobodę działania, takze strony burgrabiego Fryderyka, jak od biskupa w Augsburgu. Z tym Innocenty udał się do zarządcy zamku. Ów zaśwyraził zgodęstwierdzając, żejeśli chodzi o niego, mogąprzedsiębrać, co uznają za konieczne. Wyprawiono teżzaraz posłańca do Augsburga, a tymczasem stryj kazałzamknąć Wolfganga w Wieży Sokołów. Wolno mu byłoporuszać się swobodnie po koronie murów do pewnegomiejsca, a przy schodach z obu stron postawiono strażepilnujące, by nie poszedł za daleko. Następnego poranka Wolfgang obudził sięjako więzień. Wprawdzie do przebywania w samotności, i tocałymitygodniami, był przyzwyczajony,jednak ograniczenie swobody ruchu odebrał jak ciężar, który go przygniatał i niepozwala! oddychaćpełną piersią. Z sokołami rzecz się miałainaczej, mogłyprzecież latać,jak dawniej, gdzie dusza zapragnie. Toteż dopiero gdyz nimi rozmawiałpo nocach, czuł się na powrót wolny,szybując wspólnie nad polami,wzgórzami i lasami. W miasteczku iw całym lennie wieść rozeszła się lotembłyskawicy. Młody czarnoksiężnik uwięziony! Nareszcie! O uczciew rycerskiej sali Falkenborga i o tym,jak okrutnie burgrabia Fryderykzostał poniżony przez bratanka, słyszelijużbowiem nawetchłopi. Odchaty dochaty biegła więc radosna nowina: Mają gowreszcie! Nienawiść obróciła sięterazku Hyclej Zagrodzie itamtejszej rodzinie, a zwłaszcza przeciw Zuzannie, hyclównie. Tej, która razem zchłopakiem uprawiała gusła ido jegoniecnych, czarnoksięskich praktyk dostarczaławszelkiegorodzaju części ciałnieboszczyków. Plotkę tępuściłw obieg WIEŻA SOKOŁÓW jedenz mnichów i z miasteczka rozeszłasię wprędce pocałym lennie. Toteżwszyscy wnetwiedzieli, że młody panWolfgangkorzystał z pomocy córki katai że Kościół byłprzekonany o słuszności tychpodejrzeń. Tym samymnienawiści usunięto wszelkie bariery. Do Hyclej Zagrody wieści te dotarły zbyt późno. Zuzanna wyruszyłajuż, mimo kolejnych przestróg rodziców, lasami na Falkenborg, na spotkanie z Wolfgangiem. Szła pełna radości ioczekiwania. W niespełnagodzinę po jej wyjściu przygalopował dosadybykata łowczy Bernhard. Zdał sprawę z wydarzeń nazamku oraz nastrojów w miasteczku i wśródokolicznychgospodarzy. Wiadomość o uwięzieniu Wolfganga tego ranka zaskoczyła go, a ponieważ lubił chłopca, na własną rękę ruszyłw drogę, byostrzec kata i jego rodzinę. Jak się okazało,przybył za późno. Zuzannabyła już daleko i zmartwionyBernhard postanowił jądogonić. Przedtem jednakgorąconamawiał Schwarzów do ucieczki, najlepiej jeszcze przedwieczorem. Tymczasem kat twierdził, że to niemożliwe jego ojciec leży chory, zresztą nie mogą tak znienackawszystkiego rzucić, choć poprawdzie po Trzech Królachmieli zamiar się stąd wynieść. Łowczy niemarnował zatem więcejczasu, pognał zadziewczyną. Na próżno jednak. Zuzanna nie była na zamku już dłuższyczas i od kilkudni tęskniła do spotkania z Wolfgangiem. Ostatnimiesiąc minął jak jeden długi, piękny sen. W chwilach samotności śpiewałai śmiała się radośnie. Toteż nie posłuchała rodziców iz lekkim sercem ruszyławdrogę. Po godzinie z okładem zbliżyła się do ludzkichsiedzibi nie zauważona przemknęłachyłkiem koło kilku kolejnychzagród. By dotrzećnazamek, musiała przedostać się przezkładkęnad rzeczką. Tam zaś stali ludzie, stłoczeni w ciżbępotej stronie mostka, jakby czekali. Zaledwie się ukazała,. ERIK FOSNES HANSEN obrzucili ją wyzwiskami. Zatrzymała się, lecz po chwiliruszyła dalej. W miarę jakpodchodziła bliżej, zacichali udaławszakże, że nic nie zauważyła, choć serce tłukło się jejw piersi ze strachu. Przeszła koło nich z podniesioną głowąiwkroczyła na kładkę. Ich twarze wykrzywiała nieprzytomna złość. Zuzanna była przyzwyczajona do takich reakcji, dlategonie przeczuła, na co się zanosi, gdy ktośkazał sięjejzatrzymać. Rzuciła okiem przed siebieniemiała dokąduciec, po drugiej stronie także czaiło się kilku pachołków. Wobec tego stanęła iwzięła się wypróbowanym sposobem wyzywająco pod boki. Leczgdy dostrzegła wyraz oczupodchodzącychcoraz bliżej ludzi, wpadła w panikę i szybkim krokiem ruszyła do przodu. Ktoś ucapił ją od tyłu zawłosy, pociągnął z całej siły. Twarde ręcecisnęły niąo ziemię i wgniotłytwarzą wzimnyśnieg. Dopiero wtedy krzyknęła. Gdzieś z góryktośdonośnym głosem miotał w nią niezrozumiałymisłowamibyło tam coś o czarach, nierządnicach i diabelskimpomiocie. Ktoś inny przygniótł dziewczynę kolanem, aż jejzaparło dech w piersi. Ciągle jednak zachowywała spokóji pełną świadomość. Zdarzało się jej to przecież już dawniej. Da sobie radę. jeszcze mocniej wciśnięto jej głowę w śnieg i miaławrażenie,żewredne ręcerozpoczęłypod spódnicą wędrówkę wgórę ud; lecz nie, tylko coraz głębiej wgniatali jąw śnieżną zaspę, aż zamróz zaczął kąsać policzki i z trudemprzychodziło złapać oddech. Ca!y czas gorączkowo pocieszała sięmyślą, że za chwilębędzie po wszystkim. To nigdynie trwa długo, a kiedy sięjuż dośćnadokazują, będzie mogła pójść prosto do Wolfganga. O ile zdążyprzedzamknięciem bram. Żeby już tylhozabrali się do rzeczy, Tymczasemktoś bez przerwy wtłaczał jej głowę w lodowatąbiel, aż owładniętapaniką niemogła już oddychać. Uchwyt na karku wcale niezelżał. Dopiero teraz zaczęła sięwyrywać,leczbyło jużza późno. Ktoś usypywałnad jej WIEŻASOKOŁÓW głową coraz wyższy kopczyk śniegu i wkrótce zapadław ciemność. Poprzez śnieg dobiegały jąpodniecone okrzyki, ale nierozróżniała słów. Ponownie napięła mięśnie, by się uwolnić, lecz nie udało się jej już poruszyć. Przestała jasnomyśleć; rosłoobezwładniające przerażenie;czuła, że zalewają ją na przemian fale gorąca izimna. Z dalekadochodziły wołania o tasak, o widły. Zdawało się, że słyszyjakiś dźwięk,jakiś ruch. O co imchodzi? Czego chcą? Puśćcie mnie! pomyślała; szloch ścisnął ją za gardło,brakowało tchu. Szarpnęła się. Puśćcie! Nagle uświadomiła sobie, żechcą ją zabić. Śniegszczypał skórę, twarz jużjakby nie należała do niej. Byłtylko ból i zimno. Poczuła wlewym boku coś ostrego, alejuż tego niepojęła. Przestała oddychaći nastąpiło coś dziwnego pofrunęła jak gołębica. Nie zauważyła, że serce przebili jej ostrymkołem. Łowczy Bernhard znalazłją w niecałą godzinę później. Na moście nie było żywej duszy, lecz wyraźne, ciemnobrunatne od zakrzepłej krwi ślady stópwskazywały naobecność wielu napastników. Głowę miała przysypaną śniegiem, spod któregodostrzegł jedynie kilka złotawych kosmyków. W piersi tkwiło zaostrzone drzewce wideł; lekko na ukoswznosiło się ku niebu, jak symbol zwycięstwa. Wiedźmabyła martwa, a jejserce przygwożdżone do ziemi. Bernhard wzdrygnął sięna ten widok. Z rany sączył sięjeszcze cienki strumyczek krwi, lecz większość zamarzła natwardą jak kamień masę. Wśród poszarpanych sukienprzeblyskiwala blada, prawie niebieskawa w mrokuskóra. Barwą przypominałałowczemu jasnoblękitne płatki kwiecia, które pokrywałolatem wzgórza. Szybkim, beznamiętnym ruchem zgarnął kopczykz twarzy dziewczyny. Bielą równała się ześniegiem, a rzęsy 163. HRIK FOSNES HANSEN na zamkniętych powiekach tworzyły dwie czarne kreski. Głowę miała nienaturalnie wykręconą, wnosie iustachpełno białożółtego, zamarzniętego na lód śniegu. Bernhard zastanawiał się długo, chodząc po mostkui zabijając z zimna ręce. Potem jednym zdecydowanymruchem wyrwałdrzewce z ciała dziewczyny i cisnął podmost. Delikatnie uwolnił zwłoki z zakrzepłej krwi iprzewiesił przez grzbiet konia. Zuzanna była drobna i lekka,łowczemu łatwo więc przyszło przygiąć i ułożyć ciało tak,by się nie zsuwało. Pełen złych przeczućpojechał na powrót do HyclejZagrody. Był myśliwym, nie ronił łez. Obejście kata zastał spalone docna. Tu także nieznalazłjuż sprawców, jedyniewidoczne ślady licznych stóp. Domyśliłsię, że do tych, co zabili dziewczynę, dołączyło wieluinnych. Chata zamieniłasięjuż w popiół, inne zabudowania jeszczepłonęły. Zaledwie kilka godzin temu rozmawiał w izbie zeSchwarzem i jego żoną, a teraz w tym miejscu dymiłyzgliszcza. Zadumałsię; wszyscy wtedy, choć zaniepokojeni,byli dobrejmyśli. I oto nikt z tej małej rodziny nie ostał sięprzy życiu. Bemhard pamiętał Schwarza z czasów młodości jakozmyślnego parobka, trochę figlarza,trochę zabijakę. Lubiłgo. Potem odsunął się nieco odniego, jak wszyscy inni. Człowiek nie może przecież przyjaźnićsię z katem. Wciąż jednakżywiłową iskierkę dawnego zrozumieniai sympatii, chociaż zdawał sobie sprawę,że ludzie pogardzają Schwarzem, gdyż jest mordercą, a w dodatku zawodowo pozbawia innych życia, Łowczy uważał, że zachodzi dziwne podobieństwomiędzy zabijaniem zwierzyny na polowaniu i ludzi naszafocie. Mieliwięc ze sobą coś wspólnego,mimo żeBemhard był szanowany za to, że jestnajlepszy w zawodziemyśliwego, tymczasem Schwarzowi okazywano wzgardę,ponieważ był najlepszy wswojej katowskiej profesji. 164 WIEŻA SOKOŁÓW Łowczy wiedział, co oznacza zabić czy to zwierza,czy człeka. Kiedyzdarzało się,że musiał poderżnąćgardłorannemu jeleniowi, przeżywał prawdziwe katusze, jakbyzadawana śmierć wysysała zeń ducha, który wnikał w dobijane ciało. I w miarę upływu latto doznanie wcale niesłabło, raczej przeciwnie. Niewszyscy myśliwi je znali. Bernhard zaś w głębi duszy sądził, że właśnie dlatego jesttak dobry w swoim fachu. Poza tymzabijał też ludzi na wojnie. Stąd potrafił sobiewyobrazić, jak się czuje kat na szafocie. Lecz teraz mistrz nie żył, a wraz z nim całarodzina. Bemhard przeżegnał się na myśl o tym, co znaczy spłonąćżywcem. A potemprzypomniałmu się Wolfgang mój Boże, coten chłopak pocznie,gdy się o wszystkim dowie? Przeżegnał się powtórnie, bo uświadomił sobie, żemały zapłacze sięchyba na śmierć- Dwakroć dotąd słyszałjego płacz. Po razpierwszyna łowach zaraz po otrzymaniu Feniksa. Nieszczęśliwym trafem ptak złamał pióro w ogonie i spadł naziemię. Chłopiec odchodził niemal od zmysłów, pókiBernhardnie pokazał mu, jak zesztukować złamaną stosinęza pomocą żelaznej igły, naostrzonej z obu stron. Trzebabyło wetknąćostre końce w obie części przełamanego pióra; przedtem jednak należałoigłę zwilżyć octem, by zarazzardzewiała. Pióro było jaknowe. I Wolfgangodzyskałradość. Drugi raz płakał przez sen niedawnej nocywszałasie. Było to dziwne, bolesne łkanie. Wtedy to łowczypomyślał, że chociaż od małego przyuczał chłopca dopolowania, to jednak wcale go niezna. W sercu poczuł ból. Bo otoniewinne bajdurzeniewzdumiewająco krótkim czasie wydało straszny owoc; kosztowało życie pięciu ludzi i wolność Wolfganga. Sprawa była poważna. Zdjął czapkę i spojrzałw płomienie. Zło,wszędzie zło. W sercu zrodziło się pragnienie ucieczki od zamku, miasteczka i tego, czego nadejście zprzerażającą pewnościąprzewidywał. Wydarzenia dzisiejszego wieczora to byłozbyt wiele nawet dla niego. 165. ERIK FOSNES HANSEN Dlatego, gdy wjechał głęboko w las i pochował dziewczynę pod wielką osiką, gdzie pod śniegiem był miękki torf,pogalopował dalej na zachód, byle oddalić się od ponuregozamku z Wieżą Sokołów. Tym razem nie polował. Wolfgang dowiedział się o zabiciu Zuzanny dużo później. W nocy po jej śmierci miał pięknysen, czul zapach sianaisłuchał gruchania gołębi. Po przebudzeniu długo myślało dziewczynie, dziwiąc się, dlaczego nie przychodzi, Potem dumał, co się teraz stanie. Jak ma rozumiećzachowanie Innocentego w dzień po Nowym Roku? Czytowszystko pozostaje wzwiązku z przepowiedniąastrologa? Wietrzył tu niebezpieczeństwo. W wyobraźniulatywał daleko od zamkui wieży,w jakieś nieznane miejsce,gdzie było mu dobrze; Zuzannateż się tam znajdowała razem z sokołami. Nocami w sennych marzeniach zawsze przebywał w tejobcej krainie bezzamkówi koszmarów. Po owymdniu na początku rokunie oglądał już więcejmnichów, lecz wiedział, że znów się pojawią. Zupełnie niepojmował, jak mogąz całą powagą traktować plotki. Niemógł w to uwierzyć. Nie rozumiałteż stryja, który wpuściłzakonników na wieżę i kazał go uwięzić. Długo się nad wszystkim zastanawiał, lecz nie znalazłodpowiedzi na pytanie, do czego to prowadzi. Marzyłtylko,by znów było jak dawniej. Na razie pozostawiono gow spokoju, lecz zdawał sobie sprawę, że długo to niepotrwa. Rozumiałtakże, że szukanosposobu, by zaszkodzić jemu, a możezwłaszczasokołom. Toteż wypuściłjepewnego wieczoru na wolność, prosząc,byprzylatywały zadnia, jeśli będzie na murach, a w nocydo okienka jego WIEŻA SOKOŁÓW komnaty w wieży. Był świadom, że sokoły,podobnie jakinne ptaki, niewiele mogą obiecać, jednak coś mu mówiło,że wrócą. Zanim odleciały w noc, na samotne łowy, po raz ostatniz nimi długo rozmawiał. Wyjaśniał im, żesię boi. Strach zawszeoznacza niebezpieczeństwostwierdził Bezimienny. Imię' Odleci więc nienazwany. Strach zawsze jest niebezpieczeństwem dodałFeniks. Chłopiec i sokó! długo patrzyli sobie w oczy, odciskaliślady w swych pamięciach, nim Wolfgang otworzyłokienko. Każdego z nich po koleigładził po piórach i delikatniecałował. Powtarzał szeptem imiona ptaków,wypuszczającjednego po drugim na swobodę. Na konieczostał mu tylkoBezimienny. Nie masz imienia szepnął zatroskany. Nieznalazłem jeszcze żadnego odpowiedniego dla ciebie. Ptak zatrzepotał skrzydłami. Czekaj! obruszył się chłopiec. Nie tak skoro! Przed odlotem i ty otrzymasz imię. Zamilkł na chwilę,by się skupić, po czym z pełnymszczęścia uśmiechem szepnął: Wolfgang,tak się będziesz nazywał. Ptak przystałna to. Wyfrunął w ciemność i chłopiecusłyszał jedynie krzyki sokołów zamierające w zachodniejstronie. Zamknął okno i został w komnacie sam. Teraz mogli już przyjść, Przyszli następnego ranka. Księży zdenerwowała nieobecność ptaków. Nic jednaknie powiedzieli, tylko z niemą zaciętością szukali ich pocałej wieży. Chłopiec zwrócił im uwagę na fakt,że sokołypotrafią latać, oczymduchowninajwyraźniej nie pomyśleli. 167. ERiK FOSNES HANSEN Kolejne dnidłużyły się, były męczące. Mnisi dręczyligo dziwnymi pytaniami o najbardziej nieprawdopodobnerzeczy. Chcieli się dowiedzieć, czy czytał księgi znajdującesię w starej szafie. Zaprzeczył,zgodnie z prawdą. Widziałjednak, że munie uwierzyli. Z czasem też odkrył rzeczw tym wszystkim najdziwniejszą; mógł immianowiciedawać przeróżne odpowiedzi prawdziwe lub nieprawdziwe a oni i tak mu nie ufali. Jakby niezależnie odfaktówzałożyli sobie, że kłamie. W końcu więc przestałw ogóle odpowiadać na pytania i tak niemiało to sensu. Jak osiągasz, że zwierzęta słuchają twoichpoleceń? Czynie zastanowiłeś się, że kusisz stryja do popełnienia z tobą wielkiego grzechu, peccatum mortalef Ile wyczytałeś z tych ksiągo czarnej magii? Czyoddajesz się czynom nierządnym z diabłem? Czy do czarów używałeśnarządów pobieranychz ludzkich zwłok? Odeszlijuż zupełnie od zwracania się doń "panie" lubwliczbie mnogiej. Stosowalitylko imię, co niezmiernieirytowało Wolfganga. Coraz mniej przyjaźnie formułowaliteż pytania. Zaczęło to stopniowo przypominać ekstatyczny taniec, narastający powoli od spokojnej i cichej uprzejmości do krzykui zapamiętania. Co wieczór,gdy Wolfgang najchętniej położyłbysięspać,mnisi rozpoczynali modły za niego i z nim, kładli muwdłonie krucyfiks i recytowali w nieskończoność formułki,których znaczenia nie potrafił, zmęczony, pojąć. Nie chciałjużodpowiadać na pytania, co wprowadzało trzechzakonników w stan najwyższego oburzenia. Nakłaniali go dozeznań,zaklinali śpiewnymi głosami, krzyczeli a Wolfgang słuchał owładnięty trwogą. Lecz chociaż widok mnichów napełniał go odrazą i lękiem, starał się w dalszymciągu zachowywać spokojną twarz i chłodne spojrzenie. Pozbawili go własnych szat i odziali w jakiś zgrzebny,szorstki habit, który musiał nosić na gołą skórę,zbyt cienkina chłód panujący w wieży. Wolfgang, przyzwyczajony dofuter i miękkiejwełny, marzł bardzo; wnetteż nabawił siębolesnego kaszlu i lekkiej gorączki. WIEŻA SOKOŁÓW Nocami przykuwano go do łoża wąską obrożą zamykanąna kluczyk. Doprowadzało go to do szaleństwa i nie umiałsobie wyobrazić, jakiemu celowi miałoby służyć. Przecieżnie uniesie się w powietrze i nie odleci! A może? Czasami sam chwytał się narozważaniu, kto faktyczniema rację. Może rzeczywiście opętał go Zły? Zawsze odganiał takie myśli; dręczyły gonocami, bo nie mógł zasnąć; częściowo z powodu gorączki istrachu, po części zaśzasprawą obroży, bo miał wrażenie, że go dusi. Przedpołudniami, póki mnisinie dobrali mu się doskóry, wolno mu było pospacerować kilka godzin samotniepo murach, cały czas pilnie strzeżonych przez pachołkówprzy schodach. Były to teraz jego najszczęśliwsze chwile. Samotnie namurach, nie zakuty w obrożę, prawie jak dawniej. Zdarzałosię również, że odwiedzały go sokoły. Chciały siadać nablankach, rzadko im jednak nato pozwalał. Nawoływali sięjedynie w swej bezgłośnej mowie, awidok ich pięknychsylwetek na tle nieba wywoływał w sercu Wolfgangaukłuciebolesnego szczęścia. Marzł bardzo na dworzew swym cienkim odzieniu, leczkażdegoprzedpołudnia zmuszał się do wędrówek wzdłużpółnocnego muru, by dostrzec choć cień ptaków. Mrózbyłzaś ostry, kąsał boleśnie. Chłopiec nogi miał odmrożone odbrnięcia w nawianym śniegu. W czasie spacerów dużo też myślał o Zuzannie. Nie miałpojęcia,co się stało w miasteczku; o rozpuszczanychplotkach, oobudzonej nienawiści. Jakzwykle upajał sięspokojemi widokiem nieba. Kilka godzin później pojawialisię mnisi, z każdymdniem coraz bardziejnatarczywi. Perorowali głośno lubcicho, szybko lub powoli, czasami z zimną zaciętością,innym razem z wściekłością aż płomienną. Mówili, mówili,deklamowali śpiewnie i wzniosie, a także bez końca pytali; Wolfgangczul się do szczętuwyczerpany. Nie był przyzwyczajony do słuchania tylu słów wciągu jednego dnia. Odmawiałudziału w modlitwach, które za niego odprawiali. Księgi stryjecznego dziada zostałyusunięte i więcej ich 169. ERIK FOSNES HANSEN nie ujrzał. Prawdopodobnie spłonęły. Czul się jak ptak,któremu opalono skrzydła. Kilkadni po tym, jak na dobre zamilkł, zaczęli raptemstosować przemoc. Na początek drobne razy, kuksańcei szarpanie za wiosy. Z czasem poczynalisobie dużo gorzej. Wolfgang bardzo płakał, nie był odporny na ból. Naszczęście dość łatwopopadał w omdlenie,więc najczęściejtracił przytomność, zanim na dobre zaczęli się nad nimznęcać. Słyszał, że heretycy, poganie,przestępcy, wyznawcydiabła i czarownice są poddawani torturom. Wiedziałtakże, iż należało to do obowiązków kata Schwarza. W tychszczególnych okolicznościach, z uwagina pozycję oskarżonego, duchowni sami wykonywali katowską robotę, takwięc przyszło chłopcu poznać na własnej skórze owocenauki i metody mnisiej szkoły przesłuchań. Innocenty,teraz sędzia i inkwizytor, zawziął się szczególnie na jegoręce miał wpamięci swoją sromotną porażkę w rolipreceptora. Wbijali mu pod paznokcierozżarzone igły,kazali godzinami zanurzać dłoniewwiadrach ze śniegiemi lodem, a cały czas wypytywali. Zmuszali go dotrzymaniaw palcach płonących drzazg i przygotowali wiele innychmęczarni. Wolfgangszlochał i krzyczał, a kończyło się tonieodmiennie utratą świadomości. Nocami leżał samotny, towarzyszyły mu tylko trwogaw sercu igwiazdyna niebie, a opuchnięte ręce i nogiprzeszywał ból. Nie wiedział, że mnisi używali wobecniegodo tej pory zaledwie prostych i łagodnych metod. Czasami miał wrażenie, że słyszy sokoły, lecz przykutyobrożą do posłania nie mógł wstać i otworzyć im okienka. O, jakże tęsknił za dotykiem któregoś z tych ciepłych,drżących ciał na policzku, jakże pragnął przesunąć dłoniąpo lśniących piórach i wyczuć rytmiczne bicie sokolegoserca! Przydałoby mu się teraz serce sokola. Ze wszystkich silpróbował okazywać chłodną wyniosłość, cokolwiek prześladowcy znim czynili i co mu wmawiali. Chwilami jednakbył bliskizałamaniai wypowiedzenia słów, na których im WIEŻA SOKOŁÓW najwyraźniej nade wszystko zależało:że istotnie, wodził napokuszenie i czaramizmusił stryjadonienaturalnychstosunków ze sobą; że posiadał czarodziejską władzę nadptakami, ich mowąi działaniem; że uprawiał czarną magię,zmieniał się w sokola i porywał rodzicom niewinne dzieciątka; że uzyskał pomoc w tym względzie od czarownicymieszkającej w dobrach lennych; a także iż dopuszczał sięczynów nierządnych z samym szatanem. Wytrwał jednak. W okresie gdy w Wieży Sokołów rozgrywały się tewydarzenia, burgrabiaFryderyk zaczął powoli odzyskiwaćspokój. Chłopak był w dobrych rękachi ponosił sprawiedliwą karę za opętywanie ludzkiej woli i myśli, zwłaszcza zaśwoli i myśliburgrabiego. Fryderyk czulsię teraz dużobezpieczniej, nie tak osaczony jak dotychczas. Niewieleteż myślał o bracie i jego synu. Szło o ziemię, o lenno rzuciłsię więcw wir pracy. Wydawało się, że w miaręjakchłopiec słabł, aprześladowanedemony go opuszczały,zauroczenie i czary miały nad burgrabia coraz mniejsząwładzę. Wspomniał nawet o tym kiedyś ojcu Innocentemu miewali teraz częste poufne rozmowy. Na tę uwagęmnich odparł, żeistotnie, obserwacje pana zamku zdająsię odpowiadać prawdzie; czarnoksięska moc Wolfgangasłabnie. Istnieją wszakżepodstawy, by mniemać, iż osłabienie ma charakter tymczasowy, albowiem chłopak jestuparty iodporny, toteż najsilniejsze nawet stosowanedotądmetody nie zmusiłygo do poddania. Poza tymzazwyczajwzywa napomoc diabła, aby się przeciwko nim uzbroić. Gdybywięc nie wiedzielilepiej, mogliby przypuszczać, żetraci przytomność. On, Innocenty, zaczął już zgoła rozważać, czy Wolfgang nie jest stracony na wieki. W każdymrazie nie wyglądana to,by zanosiło się na jakieś wyznanie bądź ekspiację. Wobec tego czy wolno im trzem - kolegium, jak sięnazwaliużyć jeszcze silniejszychmetodperswazji? Możewartoby spróbować? ERIK FOSNES HANSHN Burgrabia Fryderyk wyraził zgodę na pewno byłowarto i zadowolony zakonnik opuścił go, by omówićsprawę z księżmi. Tego popołudnia burgrabia długo ucztował wtowarzystwie małżonki. Oboje odczuwali ulgę, a życie odzyskałodla nich na powrót dawny blask, z czasów gdy chłopiecjeszcze nie dorósł. Fryderyk radował się i chichotał w duchu zzadowoleniem, bo oto los nietylko samwszystkozrządził, lecz ponadto jego wyrokom towarzyszyło błogosławieństwo Boże. A więc sprawy ułożyły się jak najlepiej. Już niedługo zamek i lennobędąw całości należaływyłącznie do niego. Krucjata została dawno rozbita, Innocenty o tym doniósł. Doprawdy,Fryderykmiał powody do zadowoleniazżycia. Chłopiec nie przeżyje tego,co go w tych dniachczeka, umrze na pewno. Tym samym wypełnią się sprawiedliwe wyroki Boże. Od czasu do czasu coś mu się wprawdzie w duszybuntowało na myśl o cierpieniach, jakie przeżywał na wieżyten urodziwy młodzieniec, którego jeszcze jesienią taknamiętnie całował. Były tojednak lekkietylko ukłuciawątpliwości i żalu; zaraz potempowracało przekonanieo słusznościi sprawiedliwości by już pozostać. Za trzy dni przypadał termin osiągnięcia przez Wolfganga dojrzałości, leczteraz nie odgrywało to w gruncierzeczy żadnej roli. Natomiast dla Wolfganga następne doby okazały siędużo gorsze niż wszystkie poprzednie. Mnisi przychodziliteraz z dwomapachołkami, aceremoniał przeniesiono namury, pod osłonę wieży. Palono kadzidło i skraplano izbywodą święconą, a chłopiec miał doskonalą okazjędorozważania swychgrzechów. Pierwszego dniazadowolilisię zmiażdżeniem kciukalewej dłoni; więcej nie wytrzymałi nie sposób go było docucić. Drugiego dnia zastosowali przypalanie żelazem; to takżebyło bardzo bolesne, lecz chłopak wprędce im omdlał. WIEŻA SOKOLÓt Trzeciego dnia odcięli mulewe ucho; wtedy, o dziwo,nie Stracił przytomności. Ze zdumieniemwpatrywał siętylko w ów kawałek własnegociała, mały i czerwony,z kilkoma kroplami krwi i kosmykiemwłosów,leżący nakamieniach nieopodal ławy,do której go przywiązano. Rany zrazu wcale nie odczuwał. Potem wszakże dotarłodoń, jak przez opary delirycznego otępienia, że na kamienne płyty ciekniestrumyczkiem jego krew. W tejsamejchwili pojawił się ból i Wolfgang zaczął krzyczeć. Zanosiłsię dzikim, niemal zwierzęcym wyciem, a echo niosło je pocałym zamku, każąc ludziom zatrzymać się wpół kroku. Krzyczał i wył, aż mu zatkali czymś usta. Wtedy zemdlał,a ludzie, którzy przerwali pracę, mogli wrócić do codziennych obowiązków. Zarówno pachołkowie, jaki księża Paweł i Teodorskłaniali się do kontynuowania przesłuchań następnegodnia,lecz Innocenty wolałodczekać. Chłopak nie był silny,nie mogliryzykować, że wyzionie duchaw ich rękach, nie przyznawszy się do niczego. Zakonnik prowadziłjuż wcześniej przesłuchaniaz torturami i traktował je jako sprawiedliwyakt zemsty wobecgrzesznych tego świata, jako konieczne zło. A grzesznikamimogli przecież być wszyscy, od najwyżej do najniżejpostawionych. Żywił dla nich bezgraniczną nienawiść. Takwięc nie można powiedzieć, by mścił się na Wolfgangu. Chodziłoraczej o stosunki między nim a Panem Bogiem,o wierność i zapał w spełnianiu obowiązku. Naturalnie,dobrze się składało,że od początku nie lubił chłopcachoć to akurat brałza oznakę swej zdolności dowytropienia diablawe wszystkich jego wcieleniach, stądpodświadomie reagował niechęcią i odrazą. Niemniej chłopiec nie powinien jeszcze umierać. Kontynuowanie torturbez ograniczeń niosło ze sobąryzyko; nie mieli wszak pewności, czy uzyskają w tym względziepoparcie biskupa. Jeśli ktoś miał przypłacić życiem konszachty z piekielnymi mocami, lepiej było, gdy decyzjęsankcjonowała wyższa władza duchowna. W dodatkuchłopiec był de facto, czy miał zostać nazajutrz,panem. ERIK FOSNES HANSEN lenna Falkenborg, co jeszcze bardziej komplikowało sprawę. ToteżInnocenty postanowił odczekać i wysłał doAugsburga nowego kuriera. Tymczasem Wolfgang leżał w gorączce,pielęgnowanyprzez ochmistrzynię. Początkowo, mimo bardzo niepokojącego stanu, zabronili zdjąć mu obrożę. Ochmistrzyni jednak, mająca zasobą długoletnią służbęna zamku,wymusiła na burgrabiFryderyku pozwolenie, by na czas choroby rozkuć chłopcaz łańcuchów, Dzień swych urodzin spędził w półśnie, nieświadomy,że oto w świetle prawa stal się grafem naFalkenborgu. Dopiero następnego wieczoranatyle odzyskał równowagę umysłu, że zaczął mówić do rzeczy. Gorączkaspadła, leżał wyczerpany, lecz oddychał równomiernie. Brak ucha bardzogo dręczył; nie chodziło jedynieo fizyczny ból,także oten wyjątkowy lęk, jaki towarzyszy utracie części własnego ciała. Wdzięczny, że jest przy nim ktoś,z kim może się porozumieć, natychmiast spytał o Zuzannę. Czy wiesz, co się znią dzieje? odezwał siędoochmistrzyni. Musiała mu w końcu rzec, choć zrazustarała się uniknąćodpowiedzi. Wolfgangowiwróciła jednak nagle pełna jasnośćumysłu i wypytywał tak szczegółowo,że wyznaławszystko co do joty. Miała wrażenie, że tej. nocy chłopiec nie przetrważywy. Spadło nań silniejsze niż dotychczas zamroczenie, wzrosłaznacznie gorączka: rzucał się na posłaniu i wymiotował,tozanosząc się od płaczu, to znowu "krzycząc nieludzkimprawie głosem. Czuwała przy nim owejnocyi cały następny dzień, lecznie odzyskał przytomności. Poiła go, chłodziła mu czoło,ścierając krople zimnego potu na próżno, za nic niechciał powrócić dorzeczywistości. Chwilami sama popłakiwała widząc, jak ukochanatwarz szarzeje, apoliczkizapadają się niczym u nieboszczyWIEZA SOKOŁÓW ka. Ileżto czasu minęło, odkąd trzymała go w ramionach,czującna piersi dotyk miękkich usteczek niemowlęcia? Zdasię, że zaledwie wczoraj, a zarazemjakbynigdy. Dopiero późnym wieczorem drugiego dnia Wolfgangdoszedł do siebie na tyle, żemogła go opuścić iudać się naspoczynek. W dniu urodzinWolfganga po południu powróciłkurier z pismem od biskupa z Augsburga. Z dniemdzisiejszym chłopiec według annałów i zapisów w księgach uzyskiwał dojrzałość i tym samym sprawa stawała się nader delikatna. Zdaniem biskupa nie można jejbyło rozpatrywaćw tych samych kategoriach jak dlazwykłegoczarnoksiężnika czyjakiejś wiedźmy. Wolfgangbowiem stalsię pełnoprawnym panem lenna Falkenborg. Między wierszami napisano wyraźnie,że Innocentyma czekać i obserwować;śledzić bieg wydarzeń i oczekiwać bliższych wskazówek. Mnich nie do końca topojął, lecz usłuchał, skoro biskup nakazywał się wstrzymać. Burgrabia Fryderyk przyjął tę wiadomość z niemal przerażającym spokojem. No cóż. mruknął, jakby chodziło o chore cielę czy kulawego konia. W cichości ducha warknął jednak: Niech tosię wreszcie skończy! Po czym sam siebie napomniał i nakazałcierpliwość to przecież nie może już długo trwać. Innocentemuzaśdał poznać, że życzeniem jego byłoby wznowienie przesłuchań. Mimo to przeszło wiele dni, nim zakonnik wykazał choć najmniejszą chęćdo podjęciadziałań. W owym czasieburgrabia Fryderyk na nowoutracił spokój ducha, stał sięniecierpliwy,nie mógł sobie znaleźć miejsca. Zastanawiałsię nawet, czy nie udaćsię samemu na wieżęi nie zakończyćsprawy; przypomniał sobie jednak o obecności ochmistrzyni i zrezygnował. Po kilku dniach Wolfgang mógł znowu o własnychsiłach wędrować po murach, burgrabia z dziedzińca widywał go w górze, samotnego, wspartego o blanki. Ostatniedoby bardzo chłopca zmieniły,ochmistrzyniprawie go nie poznawała. Schudł, pobladł, włosy miałpotargane i zaniedbane, a resztki lewego ucha wyglądałyodrażająco. Na szyi, w miejscu gdzie w ciało wżarła sięobroża,ziała zaropiała rana, palce zaś trzeba mu byłoobwiązać bandażami, zwłaszczakciuk źle się goił. Wolfgangnie skarżył się,lecz znać było,że ślady przypiekaniasprawiały mu ból w zetknięciu zszorstkim habitem,którego jednak nie pozwolono mu zdjąć. Ochmistrzyniukradkiem żegnała siękrzyżem i dzień w dzień modliła sięza chłopca. Na wyraźne żądanie burgrabiegoFryderyka mnisiponownie przystąpilido dzieła, tym razem bez pachołków. Ograniczyli się dokilku kuksańców, dręczenia go modlitwami i namawianiem dozeznań. Chłopiec zupełnie zobojętniał na ich poczynania, calednie bowiem rozpaczał po Zuzannie. Jej imieniem o każdejporze biłomu serce; wspomnienie o dziewczynie przysłaniało wszystko, co wyprawiali z nim mnisi. Otulał się niąi odgradza! od świata. Była mu samym ciepłem i delikatnością. W tymczasie z równą wyrazistością ukazywał mu sięstryj. Wolfgang zrozumiał,że zbliża się śmierć, ipojął wreszcie, że dziejesię tak właśnie za przyczyną stryja, choć Bnie wiedział dlaczego. Nic niemiało sensu. Alecóż go to'a""w gruncie rzeczy obchodziło? W duszy itak ma pustkę, . a jedynyczłowiek, z którym potrafił się porozumieć, izniknął. On także wkrótcezniknie; rozpłyniesię w między- imgwiezdnej ciemności. U. Noce spędzał w innym świecie razem z Zuzanną. Za 11Ędnia też droga tam nie byładaleka. Rzeczywistość stała się [jlkrucha jak wiosenny lód. i Podczas spacerów i gdy zajmowali się nim mnisi, myślał j i; też trochęo astrologui o przepowiedni. 176 WIEŻA SOKOŁÓW Amor fati. Te słowa stały się z czasem jego jedynąostoją, ponieważbal się i bólu, i śmierci,mimo że wszystko już właściwiestraciło znaczenie. Czekał. Chodził wzdłużmurów i czekał. Czekając układał sięna spoczynek. I w oczekiwaniu na coś poddawany był przesłuchaniom. Ażpewnego dnia nadeszłoto, na co czekał. Nigdy nieprzypuszczał, że ujrzy to na własne oczy. Pewnego ranka, bardzo wcześnie,spacerował w śnieżnejzadymce pomurach, amyśli zaprzątała mu Zuzanna. Wtem dostrzegłna jednej z blank przyglądającego sięmu sokoła. Rozpoznał w nimBezimiennego nie, Wolfganga izdumiało go, że nie pojął wszystkiego dużo wcześniej. Ptak długo wpatrywał mu się woczy niezgłębionymspojrzeniem,a chłopcu zdawało się, żetraci czucie w rękachi nogach. W końcu podszedł bliżej. Nareszcie pojął, co w tym sokole było takiego szczególnego. Widział go wszak jużdawniej, nadługoprzedtem, nim go dostał. Pochwycił go i czule ucałowałopierzony grzbiet; teraz miał pewność, że to koniec. Spełni się wola stryja. Przybyłeś,by mnie zabrać? spytał. Wgęstym śniegu straże nie mogły go dostrzec. Nadciągała także mgła. Cicho. Pst, pst, cicho odparł ptak. Ostrożnie,by niepodrażnić ran, chłopiec wspiął się z sokołem w dłoniach na blanki. Przez chwilę siedział przycupnięty nad otchłanią, czując na sobie jej tchnienie. W zadymce imgle nie widział dna. Wtem ptak rozpostarłskrzydła. Chłopiecposzedł za jego przykładem. ERIK FOSNES HANSEN Gdy mnisi przybyli tego przedpołudnia do WieżySokołów, nie zastali tam ani śladu Wolfganga. Śniegprzysypał także ślady ptaka. III Tego samego dnia po południu, kiedy zaprzestano jużposzukiwania ciała,burgrabia Fryderyk raczył się wystalym winem w samotności swej komnaty, Nareszcie po wszystkim. Skończyło się. Przeznaczeniezostało pokonane, a on sam ostatecznie stal się panemwłasnego życia. I nie tylko życia. Wszystko teraz należało do niegoziemia,zamek, poddani, bogactwa. Burgrabia Fryderykz rozkoszą smakował tę myśl. Mącił ją tylko lekki niepokójna wspomnienie tego, co równocześnie stracił. Odegna! troskę jak uprzykrzoną muchę. Widocznierzeka porwałaciało chłopca. Więc wreszcie będzie miał spokój. W tymczasie wjeżdżalina dziedziniec przemoknięcipachołkowie, zmęczeni poszukiwaniami wśród skalnychodłamów na brzeguu stóp północnego muru. Nie znaleźlizwłok i dobrze, niechdiabeł zniknie na wieki. Ochmistrzyni stałanieruchomo w drzwiach, przyglądając się grupie przemarzniętych mężczyzn. Śnieg nie sypałjuż tak gęsto;zapadał zmrok, ruch na dziedzińcu zamierał,zamek ogarnął spokój. Długowpatrywała się w pustkępodwórca; tutajuczyła Wolfganga stawiać pierwsze kroki. Coś dławiło ją za gardło, nie mogła sobie z tym poradzić. A gdy zupełnieprzestało padać, zrozumiała, że Wolfgang nie żyje. Skończyły się jej zmartwienia. Odwracała się właśnie, by wejść do środka,gdyspostrzegła mężczyznę, który wkraczał pieszo w bramę, wiodącza uzdę konia. 178 WIEŻA SOKOŁÓW Wyszła mu kilka krokównaprzeciwi stanęła jak wryta. Minęładobra chwila, nim któreś znich sięodezwało. Burgrabia Fryderyk stalprzy oknie. To wszystko za szybą, co powoli okrywał zmrok,należało teraz do niego; jakże krzepiąca tomyśl. Nareszciebył panem na Falkenborgu. Nagle za jegoplecami gwałtownie otworzyły się drzwi. Obrócił się rozgniewany. Kto śmie bez pukania nachodzić władcę tego zamku? Na progu, mierząc go wzrokiem, stał mężczyzna. Fryderyk czegoś tu nie pojmował w rysach przybysza ukrytychpod zmierzwioną brodą było coś przerażająco znajomego. Wolfgang odezwał się obcy. Gdzie jest Wolfgang? Burgrabia poznał ten ton; byłtwardszy niż zwykle, jednak oddawna dobrze znajomy. Powoli osunąłsię nakolana i zapłakał, prawie jak dziecko. Przed sobą ujrzałwyraźnie przejrzystą,nieruchomątwarz Wolfganga. Zdawało mu się, że prześwituje pod niąinna, o odmiennych rysach, a jednak jak w owymsennym koszmarze była to wciąż twarz Wolfganga. Nareszcie ją rozszyfrował. Nie przypominała oblicza grafa Henryka. To była jego własna twarz. A wtedyojciec chłopca uderzył po raz pierwszy. 3605^. SPIS RZECZY Wprowadzenie . 5 Dłoń . 9 Zapisane w gwiazdach . 33 Śnieżyca. 73 Gołębica . 77 Niewinny. ni Imię . 155. W tej samej seriiukazały się h.rikFosnesHansen Psalm u kresu podróży Noah Gordon Rabin Benoite Groult Słony smak miłości IrwinShaw Szus Hsther Vilar Matematyka Niny Gluckstein W tej samej seriiukażą się niebawem Roń Hansen Atticus Peter Henning Śmierć motyla Lars Saabye Christensen Jubel Irwin Sbaw Lucy Crown Esther Vilar Na dziewczęcej skórze. Wydawnictwo "Książnica" sp. z o. o,Katowice 1998Wydanie pierwsze Skład i łamanie: Z.U. "Studio P", Katowice Druki oprawa: Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza.