Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-1]

Szczegóły
Tytuł Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-1]
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-1] PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-1] PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Steven Erikson - Lowcy Kosci [cz. 6-1] - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dramatis Personae Malaza�czycy: Cesarzowa Laseen: w�adczyni Imperium Malaza�skiego Przyboczna Tavore: dowodz�ca jedn� z malaza�skich armii Pi�� Keneb: dow�dca dywizji Pie�� Blistig: dow�dca dywizji Pie�� Tene Baralta: dow�dca dywizji Pi�� Temul: dow�dca dywizji Nul: wicka�ski czarnoksi�nik Nadir: wicka�ska czarownica T�jantar: adiutantka Tavore Lostara Yil: towarzyszka Per�y Per�a: szpon Nok: admira� Floty Imperialnej Banaschar: by�y kap�an D�rek Hellian: sier�ant stra�y miejskiej w Kartoolu Urb: stra�nik miejski w Kartoolu Bezdech: stra�nik miejski w Kartoolu Obra�alski: stra�nik miejski w Kartoolu Szybki Ben: wielki mag Kalam Mekhar: skrytob�jca P�drak: znajda Wybrani �o�nierze z Czternastej Armii Kapitan Milutek: Pu�k Ashocki Porucznik Pryszcz: Pu�k Ashocki Kapitan Faradan Sort Sier�ant Skrzypek/Struna Kapral Tarcz M�twa Flaszka Koryk �mieszka Sier�ant Gesler Kapral Chmura Starszy sier�ant Wy�am Z�b Mo�liwe Lutnia Ebron Sinn Okruch Sier�ant Balsam Kapral Trupismr�d Rzezigardzio� Masan Gilani Inni Barathol Mekhar: kowal Kulat: wie�niak Nulliss: wie�niaczka Hayrith: wie�niaczka Chaur: wie�niak Noto Czyrak: cyrulik (uzdrowiciel) kompanii w Zast�pie Jednor�kiego Hurlochel: zwiadowca w Zast�pie Jednor�kiego Kapitan S�odkastruga: oficer w Zast�pie Jednor�kiego Kapral Futhgar: podoficer w Zast�pie Jednor�kiego Pi�� Rythe Bude: oficer w Zast�pie Jednor�kiego Ormulogun: artysta Gumble: jego krytyk Apsalar: skrytob�jczym Telorast: duch Serwatka: duch Samar Dev: czarownica z Ugaratu Karsa Orlong: teblorski wojownik Ganath: Jaghutka Z�o�liwo��: jednopochwycona, siostra Pani Zawi�ci Corabb Bhilan Thenu�alas Leoman od Cep�w: ostatni dow�dca buntownik�w Kapitan Wr�blik: stra�niczka miejska z Y�Ghatanu Karpolan Demesand: z Gildii Kupieckiej Trygalle Torahaval Delat: kap�anka Poliel No�ownik: dawniej Crokus z Darud�ystanu Heboric Widmowor�ki: Bo�y Je�dziec Treacha Scillara: uciekinierka z Raraku Felisin M�odsza: uciekinierka z Raraku Szara �aba: demon Mappo Konus: Treli Icarium: Jhag Iskaral Krost: kap�an Cienia Mogora: d�ivers Taralack Veed: Gral, agent Bezimiennych Dejim Nebrahl: d�ivers z czas�w Pierwszego Imperium, t�rolbarahl Trull Sengar: Tiste Edur Onrack Strzaskany: niezwi�zany T�lan Imass Ibra Gholan: T�lan Imass Monok Ochem: rzucaj�cy ko�ci T�lan Imass�w Minala: g��wnodowodz�ca Kompanii Cienia Tomad Sengar: Tiste Edur Pi�rkowa Wied�ma: letheryjska niewolnica Atri-preda Yan Tovis (Pomroka): oficer w letheryjskiej armii Kapitan Varat Taun: oficer s�u��cy pod rozkazami Pomroki Taxilanin: t�umacz Ahlrada Ahn: szpieg Tiste Andii mi�dzy Tiste Edur Sathbaro Rangar: arapayski czarnoksi�nik Dla wszystkiego, co sta�o si� realne, W tym wieku upadku, Gdzie po bohaterach nie zostaje nic Poza �elaznym brzmieniem ich imion P�yn�cym z garde� bard�w, Stoj� w tym milcz�cym sercu, T�skni�c za jego cichn�cym biciem, Za �yciem tych, kt�rzy obr�cili si� w proch, A szelest przesypuj�cego si� piasku Oznajmia, �e chwa�a przemin�a, Tak jak pie�ni nikn� W coraz cichszych echach. Dla wszystkiego, co sta�o si� realne, Pokoje i komnaty reaguj� na moje krzyki Ziej�c� pustk�, Albowiem kto� musi Udzieli� odpowiedzi, Udzieli� odpowiedzi Na to wszystko, Kto� Wiek upadku Torbora Fethena PROLOG 1164 rok snu Po�ogi Istral�fennidahn, pora D�rek, Robaka Jesieni Dwadzie�cia cztery dni po egzekucji sha�ik na Raraku Wysoko w g�rze l�ni�y p�achty paj�czyn ��cz�cych ze sob� wie�e. Ich pot�ne nici dr�a�y na lekkiej, wiej�cej od morza bryzie i, jak co rano podczas Czystej Pory, na Kartool opada�a lekka m�awka. Do wi�kszo�ci rzeczy mo�na si� w ko�cu przyzwyczai�, a poniewa� to paj�ki, paralty w ��te pasy, pierwsze zaj�y okryte ongi� z�owrog� s�aw� wie�e po podboju wyspy przez Malaza�czyk�w, od kt�rego to wydarzenia min�y ju� dziesi�ciolecia, mieszka�cy Kartoolu mieli wiele czasu, by do tego przywykn��. Obecnie nawet widok mew i go��bi, kt�re co rano wisia�y nieruchomo mi�dzy dziesi�tkami wie�, czekaj�c, a� wielkie jak pi�ci paj�ki wyjd� ze swych kryj�wek na wy�szych pi�trach, by zabra� zdobycz, budzi� w tubylcach tylko lekk� odraz�. Niestety, sier�ant Hellian, s�u��ca w stra�y miejskiej w Dzielnicy Septarchii, by�a wyj�tkiem. Podejrzewa�a, �e jacy� bogowie zwijaj� si� w nieustannych konwulsjach ze �miechu nad jej losem, za kt�ry z ca�� pewno�ci� byli odpowiedzialni. Urodzi�a si� w tym mie�cie, obci��ona kl�tw� strachu przed wszelkiego rodzaju paj�kami, i ca�e dziewi�tna�cie lat jej �ycia by�o pasmem ci�g�ego przera�enia. Czemu po prostu st�d nie wyjecha�? Towarzysze i znajomi zadawali jej to pytanie wi�cej razy, ni� mog�a zliczy�. To jednak nie by�o takie proste. W gruncie rzeczy by�o niemo�liwe. W m�tnych wodach zatoki unosi�y si� wylinki, fragmenty paj�czyn, a tu i �wdzie r�wnie� nasi�kni�te wod� truch�a, z kt�rych stercza�y k�py pi�r. Na l�dzie by�o jeszcze gorzej. Po ucieczce z miasta przed starszymi pobratymcami m�ode paralty dorasta�y na wapiennych urwiskach otaczaj�cych Kartool. A cho� nie osi�gn�y jeszcze dojrza�o�ci, wcale nie by�y z tego powodu mniej agresywne i jadowite. Kupcy i wie�niacy zapewniali Hellian, �e mo�na w�drowa� �cie�kami i traktami wok� miasta przez ca�e dni, nie napotykaj�c ani jednego paj�ka, ale dziewczyny to nie uspokaja�o. Wiedzia�a, �e bogowie czekaj�. Tak samo jak paj�ki. Gdy sier�ant by�a trze�wa, obserwowa�a otoczenie z piln� uwag�, jak przysta�o miejskiej stra�niczce. A cho� nie by�a bez przerwy pijana, ca�kowita trze�wo�� zawsze grozi�a jej histeri�. Dlatego Hellian by�a zmuszona wiecznie st�pa� po dr��cej linie mi�dzy trze�wo�ci� a upojeniem. Z tego powodu nic nie wiedzia�a o niezwyk�ym �aglowcu, kt�ry przed zachodem s�o�ca zacumowa� w Wolnym Porcie. Na jego masztach powiewa�y bandery wskazuj�ce, �e przybywa z Malazu. Przyp�ywaj�ce stamt�d statki same w sobie nie by�y czym� nadzwyczajnym, nadesz�a ju� jednak jesie� i wiej�ce podczas Czystej Pory wiatry sprawi�y, �e niemal wszystkie szlaki morskie na po�udniu nie b�d� �eglowne przez co najmniej dwa najbli�sze miesi�ce. Gdyby Hellian mia�a klarowniejsze spojrzenie, mog�aby r�wnie� zauwa�y� - pod warunkiem, �e wybra�aby si� do portu, do czego by� mo�e uda�oby si� j� zmusi� pod gro�b� miecza - �e nie by�a to zwyk�a barka czy statek kupiecki, ani nawet wojenna dromona, lecz smuk�y lekki �aglowiec, zbudowany w stylu nieu�ywanym przez imperialnych szkutnik�w od pi��dziesi�ciu lat. Ostry jak klinga miecza dzi�b zdobi�y tajemnicze p�askorze�by. Wyobra�ono na nich male�kie w�e oraz robaki, wyj�tkowo d�ugie, si�gaj�ce prawie do po�owy d�ugo�ci okr�tu. Kwadratowa rufa by�a dziwnie wysoka. Z boku zamontowano w niej wios�o sterowe. Z�o�ona z kilkunastu ludzi za�oga zachowywa�a si� cicho jak na marynarzy. �aden z nich nie mia� zbytniej ochoty opuszcza� pok�adu ko�ysz�cego si� u nabrze�a �aglowca. Tylko jeden cz�owiek zszed� na l�d kr�tko przed �witem, zaraz po opuszczeniu trapu. Hellian pozna�a wszystkie te szczeg�y dopiero p�niej. Goniec, kt�ry j� odnalaz�, by� miejscowym urwisem, kt�ry - gdy nie by� zaj�ty �amaniem prawa - wa��sa� si� po porcie w nadziei, �e go�cie wynajm� go jako przewodnika. Wr�czy� jej kart� papieru - s�dz�c po dotyku, wysokiej jako�ci. Napisano na niej kr�tk� wiadomo��. Przeczytawszy j�, Hellian skrzywi�a si� z niezadowoleniem. - No dobra, ch�opcze, opisz mi cz�owieka, kt�ry ci to da�. - Nie potrafi�. Sier�ant obejrza�a si� na trzech miejskich stra�nik�w, kt�rzy zatrzymali si� za ni� na rogu. Jeden z nich z�apa� ch�opaka za ty� wystrz�pionej bluzy, uni�s� go i potrz�sn�� nim lekko. - Od�wie�y�e� sobie pami��? - zapyta�a Hellian. - Mam na dziej�, �e tak, bo nie zamierzam ci p�aci�. - Nie pami�tam! Patrzy�em mu prosto w twarz, pani sier�ant! Ale... nie pami�tam, jak wygl�da�! Przez chwil� patrzy�a uwa�nie na ch�opaka, a potem odwr�ci�a si� od niego z chrz�kni�ciem. Stra�nik postawi� urwisa na ziemi, ale nie zwolni� uchwytu. - Pu�� go, Urb. Ch�opak umkn�� po�piesznie. Hellian skin�a dyskretnie na swych ludzi, nakazuj�c im i�� za sob�. Dzielnica Septarchii by�a najspokojniejsz� cz�ci� miasta, cho� nie na skutek jakich� szczeg�lnych stara� Hellian. By�o tam niewiele handlowych budynk�w, a nieliczne mieszkalne kamienice zajmowali akolici i s�u�ba z kilkunastu �wi�ty� wychodz�cych na g��wn� alej� dzielnicy. Z�odzieje, kt�rzy pragn�li zachowa� �ycie, nie okradali �wi�ty�. Sier�ant wysz�a ze sw� dru�yn� w alej�, po raz kolejny zauwa�aj�c, �e wiele �wi�ty� popada w ruin�. Paralty lubi�y zdobn� architektur�, kopu�y i niskie wie�e. Wygl�da�o na to, �e kap�ani przegrywaj� t� wojn�. Gdy stra�nicy szli alej�, pod ich stopami chrz�ci�y chitynowe odpadki. Przed wielu laty pierwsza noc Istral�fennidahn, kt�ra w�a�nie min�a, by�aby sygna�em do obejmuj�cej ca�� wysp� fety, pe�nej ofiar sk�adanych bogini patronce Kartoolu - D�rek, Robakowi Jesieni. Arcykap�an z Wielkiej �wi�tyni, P�drek, poprowadzi�by przez miasto procesj� krocz�c� po �yznych odpadkach, odkopuj�c na bok bosymi stopami oblepione robakami i czerwiami �mieci. Dzieci gania�yby po zau�kach kulawe psy, a gdyby uda�o si� im kt�rego� z�apa�, ukamienowa�yby go, wykrzykuj�c imi� bogini. Skazanych na �mier� przest�pc�w publicznie obdzierano by ze sk�ry i �amano im d�ugie ko�ci n�g. Potem nieszcz�sne ofiary wrzucano by do do��w roj�cych si� od padlino�ernych chrz�szczy i czerwonych robak�w ogniowych, kt�re po�ar�yby je w ci�gu jakich� czterech, pi�ciu dni. Wszystko to rzecz jasna dzia�o si� przed malaza�skim podbojem. Zasadniczym celem cesarza sta�o si� uderzenie w kult D�rek. Kellanved �wietnie zdawa� sobie spraw�, �e sercem pot�gi Kartoolu jest Wielka �wi�tynia, a najpot�niejsi czarodzieje wyspy s� kap�anami i kap�ankami D�rek, wykonuj�cymi rozkazy P�dreka. Co wi�cej, nie by�o przypadkiem, �e rze�, do kt�rej dosz�o nocy poprzedzaj�cej bitw� morsk� i l�dowanie malaza�skich wojsk, kierowana przez os�awionego Tancerza oraz Gburk�, w�adczyni� szpon�w, poch�on�a tak wielu czarodziej�w kultu, w tym r�wnie� samego P�dreka. Arcykap�an Wielkiej �wi�tyni zdoby� sw� pozycj� dopiero niedawno, drog� nag�ego przewrotu, a jego obalonym rywalem by� nie kto inny, jak Tayschrenn, pod�wczas nowy wielki mag cesarza. Hellian zna�a owe uroczysto�ci jedynie ze s�yszenia, jako �e ich urz�dzania zakazano, gdy tylko malaza�scy okupanci przykryli wysp� imperialnym p�aszczem. Mimo to cz�sto opowiadano jej o dawnych dniach chwa�y, gdy wyspa Kartool sta�a u szczytu cywilizacji. Wszyscy si� zgadzali, �e za jej obecny, �a�osny stan win� ponosz� Malaza�czycy. Dla przygn�bionych mieszka�c�w wyspy rzeczywi�cie nasta�a jesie�. W ko�cu zmia�d�ono nie tylko kult D�rek. Zniesiono te� niewolnictwo, a do�y strace� zasypano po uprzednim starannym oczyszczeniu. W mie�cie by� nawet budynek, w kt�rym mieszka�o oko�o dwudziestu sprowadzonych na z�� drog� altruist�w opiekuj�cych si� kulawymi psami. Min�li skromn� �wi�tyni� Kr�lowej Sn�w. Naprzeciwko niej przycupn�a otaczana powszechn� nienawi�ci� �wi�tynia Cieni. W dawnych czasach w Kartoolu uznawano tylko siedem legalnych religii, a sze�� z nich podlega�o kultowi Drek. St�d w�a�nie wzi�a si� nazwa Dzielnicy Septarchii. Soliel, Poliel, Beru, Po�oga, Kaptur i Fener. Od czasu podboju zjawili si� tu nast�pni bogowie: wy�ej wymienieni, a tak�e Dessembrae, Togg oraz Oponn. A Wielka �wi�tynia D�rek, cho� nadal pozostawa�a najwi�kszym gmachem w mie�cie, by�a w �a�osnym stanie. Stoj�cy na szerokich schodach przed wej�ciem m�czyzna by� odziany w str�j malaza�skiego marynarza: wyblak�e, impregnowane sk�ry oraz cienk�, znoszon� koszul� z wystrz�pionego p��tna. Ciemne w�osy zwi�za� sobie w opadaj�cy na plecy kucyk. Nie nosi� w nich �adnych ozd�b. Nieznajomy us�ysza� kroki i zwr�ci� si� w stron� nadchodz�cych. By� w �rednim wieku i mia� zwyczajn�, dobroduszn� twarz, cho� w jego oczach dostrzega�o si� osobliwy b�ysk. Hellian zaczerpn�a g��boko tchu, �eby rozja�ni� zamroczony alkoholem umys�. Potem unios�a list. - Ty to napisa�e�, jak s�dz�? M�czyzna skin�� g�ow�. - Ty dowodzisz stra�� w tej dzielnicy? - Sier�ant Hellian - przedstawi�a si� z u�miechem. - Kapitan umar� w zesz�ym roku z powodu zaka�enia stopy. Nadal czeka my na nast�pc�. Nieznajomy uni�s� brwi w wyrazie ironii. - Nie liczysz na awans, sier�ancie? To sugeruje, �e wa�n� cech� kapitana powinna by� trze�wo��. - Informujesz nas, �e w Wielkiej �wi�tyni co� si� dzieje - rzek�a Hellian, ignoruj�c nieuprzejm� uwag� rozm�wcy. Odwr�ci�a si�, by spojrze� na pot�ny gmach. Dwuskrzyd�owe drzwi by�y zamkni�te. Zmarszczy�a brwi na ten widok. W tym akurat dniu to by�o ca�kowicie bezprecedensowe. - Mam takie wra�enie, sier�ancie - potwierdzi� m�czyzna. - Czy przyszed�e� tu pok�oni� si� D�rek? - zapyta�a dziewczyna. Przez spowijaj�c� j� mgie�k� alkoholu zacz�� si� przebija� lekki niepok�j. - Czy drzwi s� zamkni�te? Jak si� nazywasz i sk�d pochodzisz? - Jestem Banaschar z wyspy Malaz. Przyp�yn�li�my do miasta dzi� rano. Jeden z towarzysz�cych jej stra�nik�w chrz�kn��. Hellian zastanowi�a si� nad s�owami Banaschara. Potem przyjrza�a si� mu nieco uwa�niej. - Statkiem? O tej porze roku? - �pieszyli�my si� ze wszystkich si�. Sier�ancie, jestem przekonany, �e musimy si� w�ama� do Wielkiej �wi�tyni. - Czemu po prostu nie zapuka�? - Pr�bowa�em - odpar� Banaschar. - Nikt nie otwiera. Hellian zawaha�a si�. W�ama� si� do Wielkiej �wi�tyni? Pi�� utnie mi cycki i usma�y je na patelni. - Na schodach le�� martwe paj�ki - odezwa� si� nagle Urb. Wszyscy si� odwr�cili. - Kapturze, b�ogos�aw - mrukn�a Hellian. - Jest ich ca�a masa. Zaciekawiona, podesz�a bli�ej. Banaschar pod��y� za ni�, a po chwili to samo uczyni�a reszta dru�yny. - Wygl�daj� na... Potrz�sn�a g�ow�. - Roz�o�one - doko�czy� Banaschar. - Zgni�e. Sier�ancie, we�my si�, prosz�, za te drzwi. Hellian wci�� si� waha�a. Nagle przysz�a jej do g�owy pewna my�l. Przeszy�a m�czyzn� nieufnym spojrzeniem. - Napisa�e�, �e musimy tu dotrze� jak najszybciej? Dlaczego? Czy jeste� akolit� D�rek? Nie wygl�dasz na to. Co ci� tu sprowadzi�o? - Przeczucie, sier�ancie. Przed wielu laty by�em kap�anem D�rek... w jakataka�skiej �wi�tyni na wyspie Malaz. - Przeczucie sprowadzi�o ci� a� do Kartoolu? Masz mnie za g�upi�? W oczach m�czyzny b�ysn�� gniew. - Widz�, �e jeste� zbyt pijana, �eby poczu� zapach, kt�ry ja czuj�. - Zerkn�� na pozosta�ych stra�nik�w. - Czy dzielicie nie dostatki swojego sier�anta, czy mo�e jestem w tej sprawie osamotniony? Urb zmarszczy� brwi. - Sier�ancie, uwa�am, �e powinni�my rozwali� te drzwi - stwierdzi� po chwili. - To zr�b to, do cholery! Przygl�da�a si�, jak jej ludzie wywa�aj� drzwi. Ha�as przyci�gn�� spory t�umek i Hellian zauwa�y�a, �e na jego czo�o wysun�a si� wysoka kobieta w szatach kap�anki, kt�ra z pewno�ci� przysz�a tu z kt�rej� z pozosta�ych �wi�ty�. No tak. I co teraz? Kobieta patrzy�a jednak tylko na Banaschara. Ten r�wnie� j� zauwa�y� i odwzajemni� spokojnie jej spojrzenie. Jego nieruchoma twarz nic nie wyra�a�a. - Co ty tu robisz? - zapyta�a kobieta. - Nic nie wyczu�a�, wielka kap�anko? Widz�, �e samozadowolenie jest chorob�, kt�ra szybko si� szerzy. Kobieta przenios�a spojrzenie na rozwalaj�cych drzwi stra�nik�w. - Co tu si� sta�o? Prawe skrzyd�o drzwi w ko�cu p�k�o i przewr�cono je ostatnim kopniakiem. Hellian skin�a na Urba, nakazuj�c mu wej�� do �rodka. Potem pod��y�a za nim. Tu� za ni� szed� Banaschar. Smr�d by� potworny. W p�mroku by�o wida� wielkie plamy krwi na �cianach, och�apy mi�sa walaj�ce si� na g�adzonej posadzce oraz ka�u�e ��ci, krwi i ka�u, a tak�e strz�pki ubra� i k�pki w�os�w. Urb postawi� tylko dwa kroki i stan�� jak wryty, gapi�c si� na to, w co wdepn��. Hellian go omin�a. Jej r�ka odruchowo si�gn�a po manierk� u pasa, ale powstrzyma�a j� d�o� Banaschara. - Nie tutaj - powiedzia� m�czyzna. Odtr�ci�a go brutalnie. - Id� do Kaptura! - warkn�a. Wyci�gn�a manierk�, wyj�a zatyczk� i poci�gn�a trzy szybkie �yki. - Kapralu, id� poszuka� komendanta Charla. Niech przy�le oddzia�, kt�ry zabezpieczy okolic�. Wy�lij te� wiadomo�� do pi�ci. Chc� tu zobaczy� paru mag�w. - Sier�ancie - sprzeciwi� si� Banaschar - to sprawa dla kap�an�w. - Nie b�d� idiot�. - Skin�a na pozosta�ych stra�nik�w. - Przeszukajcie budynek. Sprawd�cie, czy kto� ocala�... - Wszyscy zgin�li - oznajmi� Banaschar. - Wielka kap�anka Kr�lowej Sn�w ju� nas opu�ci�a, sier�ancie. Z pewno�ci� zawiadomi wszystkie �wi�tynie. Zaczn� si� dochodzenia. - Jakie dochodzenia? - zapyta�a Hellian. - Kap�a�skie - odpar�, krzywi�c si�. - A ty co zrobisz? - Widzia�em ju� wystarczaj�co wiele. - Niech ci si� nie zdaje, �e gdzie� sobie p�jdziesz - ostrzeg�a go, przygl�daj�c si� miejscu rzezi. - Pierwsza noc Czystej Pory w Wielkiej �wi�tyni. Kiedy� by� to czas orgii. Wygl�da na to, �e zabawa wymkn�a si� spod kontroli. - Poci�gn�a jeszcze dwa szybkie �yki. Wabi�o j� b�ogos�awione odr�twienie. - Musisz odpowiedzie� na mn�stwo pyta�... - On znikn��, sier�ancie - przerwa� jej Urb. Hellian rozejrza�a si� wok�. - Cholera! Czemu nie mia�e� skurczybyka na oku, Urb? Pot�nie zbudowany m�czyzna rozpostar� d�onie. - To ty z nim rozmawia�a�, sier�ancie. Ja patrzy�em na t�um przed wej�ciem. Obok mnie nie przechodzi�, to pewne. - Roze�lij rysopis. Chc�, �eby go znaleziono. Urb zmarszczy� brwi. - Hmm. Nie pami�tam, jak on wygl�da�. - Ja te� nie, niech to szlag! Hellian podesz�a do miejsca, gdzie przed chwil� sta� Banaschar, i przyjrza�a si� �ladom jego st�p we krwi. Donik�d nie prowadzi�y. Czary. Nienawidzi�a czar�w. - Wiesz, co teraz s�ysz�, Urb? - Nie. - S�ysz� pi��. On gwi�d�e. Wiesz dlaczego? - Nie wiem. Pos�uchaj, sier�ancie... - Chodzi o patelni�, Urb. To mi�e, s�odkie skwierczenie bardzo go cieszy. - Sier�ancie... - Jak my�lisz, dok�d nas wy�le? Do Korelu? Tam jest naprawd� paskudnie. Albo mo�e na Genabackis, chocia� tam troch� si� uspokoi�o. Mo�e do Siedmiu Miast. - Wys�czy�a ostatni� kropelk� gruszkowej brandy. - Jedno jest pewne, Urb. Lepiej bierzmy si� za ostrzenie mieczy. Na ulicy rozleg�y si� ci�kie kroki. Co najmniej sze�� dru�yn. - Na okr�tach nie ma zbyt wiele paj�k�w, prawda, Urb? - Zerkn�a wok�, a potem spr�bowa�a skupi� wzrok i przyjrza�a si� przygn�bionej twarzy �o�nierza. - Mam racj�, tak? Powiedz, �e mam racj�, do cholery! *** Oko�o stu lat temu w pot�n� guldindh� uderzy� piorun. Bia�y ogie� wbi� si� na podobie�stwo w��czni w twardziel starego drzewa, rozszczepiaj�c szeroko pie�. Poczernia�e �lady dawno ju� wyblak�y w pustynnym s�o�cu, bez chwili wytchnienia pal�cym swymi promieniami zrobaczywia�e drewno. P�aty kory z�uszczy�y si� i le�a�y teraz pod ods�oni�tymi korzeniami, kt�re owija�y si� wok� szczytu wzg�rza niczym wielka sie�. Pag�rek - ongi� kolisty, teraz pokracznie nieregularny - dominowa� nad ca�� nieck�. Wznosi� si� nad ni� samotnie, jak wyspa ewidentnej celowo�ci w chaotycznym, niezaplanowanym krajobrazie. Ukryta pod stertami g�az�w, piaszczyst� ziemi� i martwymi, wij�cymi si� korzeniami pokrywa, kt�ra zamyka�a ongi� komor� grobow� o �cianach z kamiennych p�yt, p�k�a i run�a w d�, przygniataj�c swym ogromnym ci�arem pochowane tam cia�o. Do owego cia�a dotar�o dr�enie wywo�ane zbli�aj�cymi si� krokami. To by�a rzadko��. Co� takiego zdarzy�o si� mo�e z pi�� razy w ci�gu niezliczonych tysi�cleci. Z dawna u�piona dusza ockn�a si�, a potem osi�gn�a stan intensywnego skupienia. To nie by�a jedna para n�g, lecz dwana�cie. Intruzi weszli po stromym, kamienistym stoku i zatrzymali si� wok� rozszczepionego drzewa. Sie� os�on spowijaj�ca istot� by�a spl�tana i wypaczona, ale jej liczne warstwy zachowa�y jeszcze moc. Ten, kt�ry j� uwi�zi�, by� dok�adny. Stworzy� rytua�y o niezwyk�ej wytrzyma�o�ci, nakre�lone krwi� i karmione chaosem. Mia�y trwa� wiecznie. Podobne intencje �wiadczy�y jednak o zarozumia�o�ci, podobnie jak niedorzeczne przekonanie, �e w przysz�o�ci �miertelnicy nie b�d� znali z�ej woli ani desperacji, �e b�dzie ona bezpieczniejszym miejscem ni� brutalna tera�niejszo��, a do tego, co min�o, nikt nigdy nie zechce wraca�. Dwana�cioro szczup�ych przybyszy o cia�ach spowitych w brudne, wystrz�pione p��tno, zakapturzonych g�owach i twarzach ukrytych za szarymi zas�onami doskonale zdawa�o sobie spraw� z ryzyka wi���cego si� z pochopnymi uczynkami. Niestety, intruzi znali r�wnie� desperacj�. Wszyscy mieli przem�wi� podczas zgromadzenia, w kolejno�ci ustalonej przez pozycj� rozmaitych gwiazd, planet i konstelacji. Cho� na b��kitnym niebie nie by�o ich wida�, znali ich po�o�enie. Wszyscy zaj�li wyznaczone miejsca, a potem zamarli na d�ug� chwil� w bezruchu. - Po raz kolejny stan�li�my w obliczu konieczno�ci - zacz�� wreszcie pierwszy z Bezimiennych. - Pojawi�y si� z dawna przewidywane regularno�ci, �wiadcz�ce, �e wszystkie nasze wysi�ki spe�z�y na niczym. W imi� groty Mockra przywo�uj� rytua� uwolnienia. Gdy pad�y te s�owa, ukryte w kurhanie stworzenie poczu�o nag�e szarpni�cie. Jego przebudzona �wiadomo�� natychmiast odnalaz�a sw� to�samo��. Istota nazywa�a si� Dejim Nebrahl. Narodzi�a si� w przeddzie� zag�ady Pierwszego Imperium, gdy na ulicach pobliskiego miasta szala�y po�ary, a krzyki �wiadczy�y o bezlitosnej rzezi. Nadeszli T�lan Imassowie. Dejim Nebrahl, zrodzony z pe�ni� wiedzy, dziecko o siedmiu duszach, kt�re wylaz�o, dr��ce i usmarowane krwi�, ze stygn�cego cia�a matki. Dziecko. Monstrum. T�rolbarahle by�y demonicznymi tworami samego Dessimbelackisa, zrodzonymi na d�ugo przed tym, nim w umy�le cesarza ukszta�towa�y si� Mroczne Ogary. T�rolbarahle, pokraczne pomy�ki, kt�re wyeliminowano, eksterminowano na rozkaz cesarza. Krwiopijcy i ludojady, obdarzeni jednak niezwyk�ym sprytem, kt�rego sam Dessimbelackis nawet sobie nie wyobra�a�. Dlatego siedem t�rolbarahli zdo�a�o wymyka� si� �owcom przez pewien czas, wystarczaj�co d�ugi, by przekaza� fragment swych dusz �miertelnej kobiecie, owdowia�ej podczas trellskich wojen i pozbawionej rodziny. Jej umys� mo�na by�o zniszczy�, a cia�o zamieni� w �ywiciela i naczynie, w M�ena Mahybe, dla d�iversa o siedmiu twarzach, ma�ego t�rolbarahla, kt�ry dorasta� w niej szybko. Dejim narodzi� si� noc� pe�n� grozy. Gdyby T�lan Imassowie go znale�li, nie wahaliby si� ani chwili. Wyrwaliby z cia�a siedem demonicznych dusz i zwi�zaliby je w wiecznym b�lu, by moc wycieka�a z nich stopniowo, karmi�c rzucaj�cych ko�ci T�lan�w w ich nieustannych wojnach z Jaghutami. Ale Dejimowi Nebrahlowi uda�o si� uciec. Jego moc ros�a, gdy �erowa� co noc na zgliszczach Pierwszego Imperium. Zawsze si� ukrywa�, r�wnie� przed garstk� jednopochwyconych i d�ivers�w, kt�rzy ocaleli z Wielkiej Rzezi, gdy� nawet oni nie tolerowaliby jego istnienia. Po�ar� niekt�rych z nich, gdy� by� od nich sprytniejszy i szybszy. Gdyby tylko Deragoth nie wpad�y na jego �lad... Mroczne Ogary mia�y w owych czasach pana, sprytnego pana, mistrza czarodziejskich pu�apek, kt�ry, gdy postanowi� co� zrobi�, nigdy nie dawa� za wygran�. Wystarczy� jeden b��d i Dejim utraci� wolno��. Kolejne wi�zy odebra�y mu nawet �wiadomo��, a wraz z ni� wszelkie poczucie, �e kiedy� by�o... inaczej. Ale teraz j� odzyska�. - Na po�udniowy zach�d od Raraku znajduje si� r�wnina odezwa�a si� druga z Bezimiennych, kobieta. - Ci�gnie si� ona na wiele mil we wszystkie strony, ogromna i p�aska. Gdy wiatr zdmuchnie piasek, ods�ania skorupy milion�w garnk�w. Przej�� t� r�wnin� boso znaczy zostawi� na niej �lad krwi. W tym obrazie mo�na dostrzec pewne bezwzgl�dne prawdy. Na drodze wyj�cia z barbarzy�stwa... trzeba rozbi� niekt�re naczynia. A w�drowiec musi zap�aci� danin� krwi. Moc� groty Telas przywo�uj� rytua� uwolnienia. Dejim Nebrahl odzyska� poczucie cia�a. Czu� przygniecione mi�nie, przeci��one ko�ci, ostry �wir, przemieszczaj�cy si� pod spodem piasek, spoczywaj�cy na nim ogromny ci�ar. Cierpia�. - My stworzyli�my ten dylemat - oznajmi� trzeci kap�an - i my musimy podj�� kroki zmierzaj�ce do jego rozwi�zania. Temu �wiatu, i wszystkim �wiatom, kt�re le�� poza nim, zagra�a chaos. W morzach rzeczywisto�ci mo�na znale�� niezliczone warstwy. Jeden byt p�ynie po powierzchni drugiego. Chaos mo�e je zaburzy� sztormami, p�ywami i nieprzewidywalnymi pr�dami morskimi, wywo�uj�c straszliwy tumult. Wybrali�my jeden z tych pr�d�w, potworn�, niepohamowan� si��, i postanowili�my sta� si� jej przewodnikami, kierowa� jej kursem niepostrze�enie i bez �adnych konkurent�w. Naszym zamiarem jest u�y� jednej si�y przeciwko drugiej i doprowadzi� do ich wzajemnego unicestwienia. Bierzemy na siebie wielk� odpowiedzialno��, ale jedyna nadzieja na sukces le�y w nas, w tym, co zamierzamy dzisiaj uczyni�. W imi� groty Denul przywo�uj� rytua� uwolnienia. B�l, kt�ry dot�d czu� Dejim, ust�pi�. D�ivers nadal by� uwi�ziony i nie m�g� si� poruszy�, ale czu�, �e jego cia�o zdrowieje. - Musimy wyrazi� �al z powodu nadchodz�cej �mierci honorowego s�ugi - oznajmi� czwarty Bezimienny. - Niestety, nasza �a�oba musi trwa� kr�tko i w zwi�zku z tym nie b�dzie godna nieszcz�snej ofiary. Rzecz jasna, nie jest to dla nas jedyny pow�d do �alu. Ufam, �e wszyscy pogodzili�my si� ju� z tym drugim, gdy� w przeciwnym razie nie by�oby nas tutaj. W imi� groty D�riss przywo�uj� rytua� uwolnienia. Siedem dusz Dejima Nebrahla oddzieli�o si� od siebie. By� d�iversem, ale r�wnie� czym� znacznie wi�cej. Nie by� siedmioma, kt�re s� jednym - cho� to r�wnie� mo�na by�o uzna� za prawd� - lecz siedmioma odr�bnymi to�samo�ciami, niezale�nymi, ale po��czonymi nierozerwaln� wi�zi�. - Nie rozumiemy jeszcze wszystkich aspekt�w czekaj�cej nas pr�by - rzek�a pi�ta Bezimienna, kt�ra by�a kap�ank� - i dlatego nasi nieobecni kuzyni nie mog� zaprzesta� poszukiwa�. Nie wolno nam nie docenia� Tronu Cienia. On zgromadzi� zbyt wielk� wiedz�. O Azath, a by� mo�e r�wnie� o nas. Nie jest jeszcze naszym wrogiem, ale to nie czyni ze� sojusznika. On mnie... niepokoi. Chcia�abym, �eby�my przy najbli�szej okazji zanegowali jego istnienie, cho� zdaj� sobie spraw�, �e tylko mniejszo�� wyznawc�w naszego kultu podziela t� opini�. Kt� jednak m�g�by lepiej ode mnie zdawa� sobie spraw� z wp�ywu Kr�lestwa Cienia i jego nowego w�adcy? W imi� groty Meanas przywo�uj� rytua� uwolnienia. Dejim u�wiadomi� sobie moc swych cieni, siedmiu zrodzonych ze� oszust�w, czekaj�cych dla niego w zasadzce podczas niezb�dnych �ow�w, kt�re dostarcza�y mu po�ywienia, a tak�e wiele przyjemno�ci, znacznie wykraczaj�cej poza pe�en brzuch i �wie��, ciep�� krew w �y�ach. �owy zapewnia�y... dominacj�, a dominacja by�a najwy�sz� rozkosz�. - Wszystko, co dzieje si� w kr�lestwie �miertelnik�w, na daje kszta�t gruntowi, po kt�rym krocz� bogowie - zacz�a sz�sta z Bezimiennych. Mia�a niezwyk�y, nieziemski akcent. Dlatego ich kroki nigdy nie mog� by� pewne. Nam przypada w udziale zadanie przygotowania gruntu, wykopania g��bokich, �mierciono�nych do��w, zastawienia pu�apek i side�. To Bezimienni je ukszta�tuj�, albowiem jeste�my d�o�mi Azath, wyrazicielami jej woli. Naszym zadaniem jest dopilnowanie, by wszystko pozosta�o na swoim miejscu, uzdrowienie tego, co rozerwano, doprowadzenie do unicestwienia albo wiecznego uwi�zienia naszych wrog�w. Nie zawiedziemy. Wzywam moc Strzaskanej Groty, Kurald Emurlahn, i przywo�uj� rytua� uwolnienia. Na �wiecie istnia�y szczeg�lnie dogodne, fragmentaryczne �cie�ki i Dejim nieraz robi� z nich dobry u�ytek. B�dzie korzysta� z nich znowu. Ju� nied�ugo. - Barghastowie, Trellowie, Tartheno Toblakai - odezwa� si� basem si�dmy kap�an. - To s� ocala�e stru�ki krwi Imass�w, bez wzgl�du na wszelkie zapewnienia o czysto�ci. Podobne zapewnienia s� wymys�em, ale wymys�y r�wnie� maj� sw�j cel. Pozwalaj� odr�nia� si� od innych, zmieniaj� kierunek drogi pokonanej w minionych czasach i drogi, kt�ra ma by� pokonana w przysz�o�ci. Nadaj� kszta�t god�om na sztandarach we wszystkich wojnach i w ten spos�b usprawiedliwiaj� rze�. Ich celem jest potwierdzenie dogodnych k�amstw. Moc� groty Tellann przywo�uj� rytua� uwolnienia. W sercu zap�on�� ogie�, nag�y werbel �ycia. Zimne cia�o sta�o si� ciep�e. - W mroku kryj� si� zamarzni�te �wiaty - rozleg� si� ochryp�y g�os �smego Bezimiennego - a wraz z nimi ukrywa si� tajemnica �mierci. Jest ona jedyna w swoim rodzaju. �mier� zjawia si� jako wiedza. U�wiadomienie sobie, zrozumienie, akceptacja. Jest tylko tym, niczym wi�cej i niczym mniej. Nadejdzie czas, by� mo�e ju� wkr�tce, gdy �mier� odkryje w�asne oblicze, jego niezliczone aspekty, i narodzi si� co� nowego. W imi� Groty Kaptura przywo�uj� rytua� uwolnienia. �mier�. Ukrad� mu j� pan Mrocznych Ogar�w. By� mo�e by�a ona czym�, czego nale�a�o pragn��. Ale jeszcze nie w tej chwili. Dziewi�ty kap�an zacz�� z cichym, melodyjnym �miechem: - Gdzie wszystko si� zacz�o, tam na ko�cu wr�ci. W imi� Kurald Galain, Groty Prawdziwej Ciemno�ci, przywo�uj� rytua� uwolnienia. - I moc� Rashan - wysycza� z niecierpliwo�ci� dziesi�ty Bezimienny - przywo�uj� rytua� uwolnienia! Dziewi�ty kap�an znowu si� roze�mia�. - Gwiazdy kr��� po swych �ukach - oznajmi� jedenasty Bez imienny - a napi�cie narasta. We wszystkim, co czynimy, jest sprawiedliwo��. W imi� groty Thyrllan przywo�uj� rytua� uwolnienia. Wszyscy czekali, a� przem�wi dwunasta Bezimienna. Ona jednak nie powiedzia�a nic. Wyci�gn�a tylko szczup��, rdzawo-czerwon�, pokryt� �uskami d�o�, kt�ra z ca�� pewno�ci� nie by�a ludzka. Dejim Nebrahl wyczu� czyj�� obecno��. Zimn�, bezwzgl�dn� inteligencj�, przes�czaj�c� si� do niego z g�ry. Nagle d�iversa ogarn�� strach. - S�yszysz mnie, t�rolbarahlu? Tak. - Uwolnimy ci�, ale musisz za to zap�aci�. Je�li odm�wisz zap�aty, ode�lemy ci� z powrotem w ciemno�� i zapomnienie. Strach przerodzi� si� w przera�enie. Jakiej zap�aty ��dacie? - Zgadzasz si�? Tak. Wyja�ni�a mu, czego od niego oczekuj�. To wydawa�o si� proste. Nieskomplikowane zadanie, kt�re �atwo b�dzie wykona�. Dejim Nebrahl poczu� ulg�. To nie potrwa d�ugo. W ko�cu ofiary nie by�y daleko. Gdy ju� d�ivers to zrobi, uwolni si� od wszelkich zobowi�za� i b�dzie mia� woln� r�k�. Dwunasta i ostatnia Bezimienna, znana ongi� jako Siostra Z�o�liwo��, opu�ci�a d�o�. Wiedzia�a, �e z dwana�ciorga obecnych ona jedna prze�yje uwolnienie srogiego demona. Albowiem Dejim Nebrahl b�dzie g�odny. To by�o niefortunne i r�wnie niefortunna b�dzie trwoga, jak� pozostali poczuj� na widok jej ucieczki na kr�tko przed atakiem t�rolbarahla. Rzecz jasna, mia�a swoje powody. Pierwszy i najwa�niejszy z nich wygl�da� tak, �e pragn�a zachowa� �ycie, przynajmniej jeszcze przez pewien czas. A inne powody by�y wy��cznie jej spraw�. - W imi� groty Starvald Demelain przywo�uj� rytua� uwolnienia - rzek�a. Z jej s��w zrodzi�a si� przenikaj�ca przez uschni�ty korze� drzewa, przez kamie� i piasek, rozpuszczaj�ca kolejne os�ony moc entropii, znana �wiatu jako otataral. Dejim Nebrahl wydosta� si� do �wiata �ywych. Jedena�cioro Bezimiennych zacz�o odmawia� ostatnie modlitwy. Wi�kszo�� nie zd��y�a ich doko�czy�. *** Wytatuowany wojownik, siedz�cy ze skrzy�owanymi nogami w pewnej odleg�o�ci od ogniska, uni�s� g�ow�, s�ysz�c dobiegaj�ce z dali krzyki. Spojrza� na po�udnie i zobaczy� smoka, kt�ry wzni�s� si� ci�ko nad widoczne na horyzoncie wzg�rza. Jego c�tkowane �uski b�yszcza�y w s�abn�cym �wietle zachodz�cego s�o�ca. Wojownik zmarszczy� brwi, patrz�c, jak bestia wznosi si� coraz wy�ej. - Suka - mrukn��;. - Powinienem by� si� domy�li�. Usiad� z powrotem. Krzyki ju� cich�y. Coraz d�u�sze cienie rzucane przez skalne wynios�o�ci wok� jego obozu wyda�y mu si� nagle nieprzyjemne, g�ste i brudne. Taralack Veed, gralski wojownik, ostatni z krwi Eroth�w, zebra� w ustach porcj� flegmy i splun�� na lew� d�o�, spl�t� r�ce i rozsmarowa� j� r�wnomiernie, a potem wyg�adzi� czarne, zaczesane do ty�u w�osy wystudiowanym gestem, kt�ry sprawi�, �e masa obsiadaj�cych je much zerwa�a si� do lotu. Wkr�tce jednak wr�ci�y na miejsce. Po pewnym czasie Taralack wyczu�, �e stworzenie si� nasyci�o i ruszy�o w drog�. Zgasi� ognisko moczem, zebra� bro� i pod��y� �ladem demona. *** Skupisko n�dznych chat przy skrzy�owaniu dr�g mia�o osiemnastu mieszka�c�w. Trasa biegn�ca r�wnolegle do brzegu morza zwa�a si� Traktem Tapurskim. Trzy dni drogi na p�noc st�d le�a�o miasto Ahol Tapur. Druga droga, niewiele wi�cej ni� pokryta koleinami �cie�ka, przecina�a g�ry Path�Apur, po�o�one daleko od brzegu, a potem bieg�a na wsch�d, przez kolejne dwa dni podr�y, mijaj�c ten przysi�ek, a� wreszcie dociera�a do traktu przybrze�nego nad Morzem Otataralowym. Przed czterema stuleciami by�a tu kwitn�ca wioska. Ci�gn�c� si� na po�udnie od niej seri� wzg�rz porasta�y drzewa o twardym drewnie i charakterystycznych, pierzastych li�ciach. Obecnie wygin�y ju� one na ca�ym subkontynencie Siedmiu Miast. Ich drewno �wietnie si� nadawa�o do rze�bienia sarkofag�w i osada s�yn�a z ich produkcji w miastach tak dalekich, jak Hissar na po�udniu, Karashimesh na zachodzie oraz Ehrlitan na po�udniowym zachodzie. Interes umar� razem z ostatnim drzewem. Ro�linno�� znikn�a w �o��dkach k�z, a g�rn� warstw� gleby porwa� wiatr. Wystarczy�o jedno pokolenie, by wioska osi�gn�a obecny, �a�osny stan. Osiemna�cioro jej obecnych mieszka�c�w utrzymywa�o si� z karawan - zaopatrywa�o je w wod�, naprawia�o uprz�e i tak dalej - ale popyt na te us�ugi by� coraz mniejszy. Przed dwoma laty przeje�d�a� t�dy malaza�ski urz�dnik, mamrocz�cy co� o nowym, biegn�cym na podwy�szeniu trakcie oraz o garnizonie, ale powodem tych plan�w by� nielegalny handel surowym otataralem, kt�ry od tego czasu znacznie si� zmniejszy� dzi�ki innym imperialnym wysi�kom. Niedawny bunt ledwie dotar� do �wiadomo�ci mieszka�c�w. S�yszeli jedynie pog�oski, czasami przynoszone tu przez pos�a�c�w albo banit�w. Obecnie jednak nawet oni nie odwiedzali ju� przysi�ka. Tak czy inaczej, bunty by�y dla innych. Dlatego szybko zauwa�ono pi�� postaci, kt�re nied�ugo po po�udniu wy�oni�y si� zza najbli�szego wzniesienia na prowadz�cym w g��b l�du trakcie. Wkr�tce wiadomo�� dotar�a do nominalnego przyw�dcy spo�eczno�ci, kowala nazwiskiem Barathol Mekhar. By� on jedynym mieszka�cem przysi�ka, kt�ry si� tu nie urodzi�. O jego przesz�o�ci nie wiedziano zbyt wiele, pomijaj�c to, co oczywiste: jego czarna, niemal onyksowa sk�ra �wiadczy�a, �e pochodzi z plemienia mieszkaj�cego w po�udniowo-zachodniej cz�ci subkontynentu, setki, by� mo�e tysi�ce mil st�d. Spiralne tatua�e na policzkach sugerowa�y, �e jest wojownikiem, podobnie jak sie� blizn na d�oniach i przedramionach. Znano go jako ma�om�wnego cz�owieka, niemaj�cego �adnych pogl�d�w - a przynajmniej niewyra�aj�cego ich g�o�no - co czyni�o go dobrym kandydatem na nieoficjalnego przyw�dc� przysi�ka. Barathol Mekhar wyszed� na jedyn� ulic� osady i ruszy� ku jej granicy. Pod��a�a za nim garstka doros�ych mieszka�c�w, kt�rzy nie wyzbyli si� jeszcze ciekawo�ci. Budynki po obu stronach drogi popad�y w ruin� - dachy by�y zapadni�te, �ciany si� osypywa�y, a u ich podstaw gromadzi�y si� sterty piasku. W odleg�o�ci oko�o sze��dziesi�ciu krok�w przystan�o pi�� postaci. Zamar�y w ca�kowitym bezruchu, tylko ich wystrz�pione futra falowa�y na wietrze. Dwie mia�y w��cznie, a pozosta�e trzy d�wiga�y na plecach d�ugie, dwur�czne miecze. Wydawa�o si�, �e niekt�rym z nich brakuje ko�czyn. Wzrok Barathola nie by� ju� tak dobry jak kiedy�. Mimo to... - Jhelim, Filiad, id�cie do ku�ni. Powoli, nie biegiem. Za zas�on� stoi kufer. Jest zamkni�ty na klucz. Wy�amcie zamek. Wyjmijcie top�r, tarcz�, r�kawice i he�m. Mniejsza z kolczug�. Nie ma na ni� czasu. Ruszajcie. Barathol mieszka� w�r�d nich ju� od jedenastu lat i przez ca�y ten czas nigdy nie wypowiedzia� na raz tak wielu s��w. Jhelim i Filiad wbili zdumione spojrzenia w szerokie plecy kowala. Nagle ich trzewia wype�ni� strach. Odwr�cili si� i ruszyli w stron� ku�ni, stawiaj�c sztywne, przesadnie d�ugie kroki. - To bandyci - wyszepta� Kulat, pasterz, kt�ry przed siedmiu laty zar�n�� swoj� ostatni� koz�, �eby kupi� od karawany butelk� trunku, i od tego czasu nie robi� absolutnie nic. - Mo�e chodzi im tylko o wod�. Nie mamy nic innego. Gdy m�wi�, okr�g�e kamyki, kt�re trzyma� w ustach, postukiwa�y. - Nie chodzi im o wod� - zaprzeczy� Barathol. - Id�cie poszuka� jakiej� broni. Czegokolwiek. Albo nie. Id�cie do chat i nie wychod�cie z nich. - Na co czekaj�? - zapyta� Kulat, gdy pozostali si� rozpierzchli. - Nie wiem - przyzna� kowal. - Nigdy jeszcze nie widzia�em takiego plemienia. - Pasterz possa� przez chwil� kamyki. - Te filtra - doda�. - Czy nie jest za gor�co, �eby je nosi�? I te ko�ciane he�my... - S� z ko�ci? Masz lepsze oczy ode mnie, Kulat. - Tylko one s� jeszcze w porz�dku, Barathol. Kr�pe skurczybyki, co? Poznajesz to plemi�? Kowal skin�� g�ow�. Us�ysza� ci�kie dyszenie Jhelima i Filiada, kt�rzy biegli w jego stron�. - Tak mi si� zdaje - odpowiedzia� na pytanie Kulata. - B�d� k�opoty? Pojawi� si� Jhelim, zgi�ty pod ci�arem dwur�cznego topora. Drzewce broni by�o okute �elazem, z obci��onej ga�ki zwisa�a p�tla z �a�cucha, a are�ska stal obu ostrz b�yszcza�a srebrzy�cie w s�o�cu. Bro� wie�czy� potr�jny dzi�b, zaostrzony niczym grot be�tu. M�odzieniec gapi� si� na bro�, jakby by�a ber�em poprzedniego cesarza. Obok Jhelima zatrzyma� si� Filiad, kt�ry przyni�s� �elazne �uskowe r�kawice, okr�g�� tarcz� oraz he�m z naszyjnikiem i zas�on� kratow�. Barathol w�o�y� r�kawice. �uski os�ania�y ca�e przedramiona, by�y zako�czone poruszaj�c� si� na zawiasach na�okcic�. Doln� stron� zar�kawia tworzy�y pojedyncze �elazne pr�ty, czarne i poszczerbione. Bieg�y od nadgarstk�w a� po �okcie. M�czyzna wzi�� w r�ce he�m i skrzywi� si� ze z�o�ci�. - Zapomnieli�cie o wy�ci�ce. - Odda� he�m Filiadowi. - Daj mi tarcz�. Przytrocz mi j� do cholernego ramienia, Filiad. Cia�niej. Teraz dobrze. Kowal si�gn�� po top�r. Jhelim wykorzysta� obie r�ce i ca�� sw� si��, unosz�c or� wystarczaj�co wysoko, �eby Barathol m�g� wsun�� praw� r�k� w p�tl�. Nast�pnie owin�� sobie dwukrotnie nadgarstek �a�cuchem, zacisn�� d�o� na drzewcu i na poz�r bez wysi�ku wzi�� bro� z r�k Jhelima. - Zmiatajcie st�d - rozkaza� obu m�czyznom. Kulat zosta� na miejscu. - Id� do nas, Barathol. Kowal nie odrywa� spojrzenia od nieznajomych. - Nie jestem a� tak bardzo �lepy, starcze. - Musisz by� �lepy, skoro tu stoisz. M�wisz, �e znasz to plemi�? Mo�e przyszli po ciebie? Czy to jaka� stara wendeta? - Niewykluczone - przyzna� Barathol. - W takim przypadku nie powinno wam nic grozi�. Jak ju� mnie za�atwi�, to sobie p�jd�. - Sk�d masz pewno��? - Nie mam. - Barathol uni�s� top�r, trzymaj�c go w gotowo�ci. - Z T�lan Imassami nigdy nic nie wiadomo. KSI�GA PIERWSZA B�g o tysi�cu palc�w Wesz�am kr�t� �cie�k� do doliny, Gdzie niskie kamienne murki oddziela�y od siebie pola i domostwa, A ka�da starannie wymierzona dzia�ka mia�a swe miejsce w planie Dobrze zrozumia�ym dla wszystkich mieszka�c�w. Ich zadaniem by�o kierowa� w�dr�wkami i powitaniami za dnia, A najczarniejsz� noc� s�u�y� pomocn� d�oni�, Prowadzi� z powrotem do drzwi domu i ta�cz�cych z rado�ci ps�w. Sz�am tamt�dy, dop�ki nie zatrzyma� mnie starzec, Kt�ry rozprostowa� zgarbiony od pracy grzbiet, by zada� mi pytanie, A w jego u�miechu by�y wyrachowanie i os�d. Poprosi�am, by opowiedzia� mi wszystko, co wie O krainach le��cych na zach�d od doliny. Odpowiedzia� mi z ulg�, �e s� tam miasta Wielkie i pe�ne wszelakich niezwyk�o�ci, Kr�l i sk��ceni kap�ani rozmaitych bog�w. Doda� te�, �e widzia� kiedy� ob�oki py�u Wzbite przez armi� zmierzaj�c� na wojn� Toczon� z pewno�ci� gdzie� na zimnym po�udniu. Tak oto dowiedzia�am si� wszystkiego, co wiedzia�, Nie by�o tego wiele, bo nie opuszcza� doliny od urodzenia, Nigdy nic nie pozna� ani nie mia�, A prawd� m�wi�c, nigdy nie �y�. Tak to ju� jest z nisko postawionymi, We wszystkich czasach i miejscach, �e ich ciekawo�� Jest nienaostrzona i przerdzewia�a, cho� zada� sobie trud, �eby zapyta�, kim jestem, sk�d przybywam i dok�d zmierzam. Odpowiedzia�am mu z bledn�cym u�miechem, �e zmierzam do ludnych miast, ale z konieczno�ci Musz� najpierw przej�� t�dy, a on jeszcze nie spostrzeg�, �e jego psy le�� bez ruchu na ziemi, Albowiem pozwolono mi oznajmi�, �e oto nadesz�am, Ja, Pani Zarazy, co, niestety, by�o zapowiedzi� Znacznie szerszego planu. Pozwolenie dla Poliel Rybak kel Tath Rozdzia� pierwszy W dzisiejszych czasach na ulicach a� si� k��bi od k�amstw. Wielki mag Tayschrenn podczas koronacji cesarzowej Laseen Zapisane przez historyka imperialnego Duikera 1164 rok snu Po�ogi Pi��dziesi�t osiem dni po egzekucji sha�ik Rankiem zb��kane wiatry wype�ni�y powietrze ob�okami py�u i dlatego ubrania oraz sk�ry wszystkich, kt�rzy przyszli pod wschodni� bram� Ehrlitanu, pokrywa� kurz koloru czerwonych piaskowcowych wzg�rz. Kupcy, pielgrzymi, poganiacze byd�a i w�drowcy pojawiali si� jeden po drugim przed obliczem stra�nik�w, jak wyczarowani. Wy�aniali si� ze sk��bionych ob�ok�w i kryli po zawietrznej stronie bramy, pochylaj�c g�owy i os�aniaj�c przymru�one oczy fa�dami brudnego p��tna. Za poganiaczami laz�y pokryte rdzaw� skorup� kozy, konie i wo�y zwiesza�y nisko �by, a ich nozdrza oraz oczy otacza�y pier�cienie pozlepianego py�u. Ze szpar mi�dzy deskami sk�adaj�cymi si� na dna woz�w sypa� si� z szelestem piach. Stra�nicy gapili si� na to wszystko, my�l�c tylko o ko�cu s�u�by, k�pieli, posi�kach oraz ciep�ych cia�ach, kt�re by�y nale�n� nagrod� za wykonany obowi�zek. Zwr�cili uwag� na w�druj�c� na piechot� kobiet�, ale z ca�kowicie niew�a�ciwych powod�w. Cho� spowija�y j� jedwabie, a g�ow� i twarz skrywa�a pod chust�, warto by�o si� za ni� obejrze�, cho�by tylko z uwagi na gracj�, z jak� kroczy�a, i na jej rozko�ysane biodra. Stra�nicy jako m�czy�ni byli niewolnikami swej wyobra�ni i z �atwo�ci� do�piewali sobie reszt�. Zauwa�y�a, �e przyci�gn�a na moment ich uwag�. Rozumia�a, dlaczego tak si� sta�o, i nie przejmowa�a si� tym. Gorzej by�oby, gdyby jeden ze stra�nik�w - albo obaj - by� kobiet�. Kobiety mog�yby zada� sobie pytanie, dlaczego przysz�a do miasta na piechot�, i to akurat t� drog�, kt�ra przez wiele mil wi�a si� przez spalone s�o�cem, niemal ca�kowicie martwe wzg�rza, a potem przez kolejne mile bieg�a kra�cem bardzo rzadko zaludnionego buszu. Jeszcze bardziej niezwyk�y by� fakt, �e nie mia�a �adnych zapas�w, a jej mi�kkie mokasyny wygl�da�y na niemal nowe. Gdyby stra�nicy byli kobietami, zatrzymaliby j� i zadali kilka trudnych pyta�, a ona nie czu�a si� gotowa odpowiedzie� na nie zgodnie z prawd�. Mieli wi�c szcz�cie, �e byli m�czyznami. R�wnie fortunny okaza� si� dla nich rozkoszny wabik m�skiej wyobra�ni, dzi�ki kt�remu ich spojrzenia �ledzi�y j�, gdy sz�a ulic�, wolne od podejrze�, lecz nami�tnie rozbieraj�ce przy ka�dym, lekko tylko przesadzonym ruchu bioder. Dotar�a do skrzy�owania, skr�ci�a w lewo i po paru chwilach znikn�a im z oczu. W mie�cie wiatr by� s�abszy, cho� tu r�wnie� z nieba sypa� si� py�, pokrywaj�cy wszystko jednobarwn� warstewk�. Kobieta przedziera�a si� przez t�um, powoli, ulica za ulic�, kre�l�c spiral� zacie�niaj�c� si� wok� Jen�rahb, centralnego telu Ehrlitanu. W pot�nych, sk�adaj�cych si� z wielu warstw ruinach mieszka�y tylko szkodniki, czworo- i dwuno�ne. Gdy wreszcie ujrza�a przed sob� zawalone budynki, znalaz�a poblisk� gospod�, skromnie wygl�daj�cy przybytek, kt�ry nie mia� ambicji sta� si� czym� wi�cej ni� lokalem dla miejscowych. W pokojach na pi�trze mieszka�o tu kilka kurew, a w pomieszczeniu na dole siedzia�o kilkunastu sta�ych bywalc�w. Przy wej�ciu do gospody znajdowa�a si� zwie�czona �ukiem brama prowadz�ca do ma�ego, niezbyt zadbanego ogrodu. Kobieta wesz�a do bramy, �eby strzepa� kurz z ubrania, potem zbli�y�a si� do p�ytkiej, pe�nej mulistej wody niecki znajduj�cej si� pod tryskaj�c� sennie fontann�. Odwin�a chust� i spryska�a sobie twarz, �eby oczy przesta�y j� szczypa�. Potem wesz�a do gospody. Panowa� tam p�mrok, dym z komink�w, lamp oliwnych i rdzawego li�cia unosi� si� a� pod sklepienie. Lokal by� wype�niony w trzech czwartych i przy ka�dym stoliku kto� siedzia�. Jaki� m�odzieniec opowiada� zdyszany o swojej przygodzie, z kt�rej ledwie uszed� z �yciem. Przechodz�c obok ch�opaka, kobieta pozwoli�a sobie na blady u�mieszek. Znalaz�a sobie miejsce przy szynkwasie i wezwa�a gestem obs�uguj�cego. M�czyzna podszed�, przygl�daj�c si� jej uwa�nie. Zam�wi�a butelk� ry�owego wina, pos�uguj�c si� ehrlijskim bez �ladu akcentu. Szynkarz, us�yszawszy zam�wienie, wsun�� r�k� pod kontuar. Rozleg� si� brz�k butelek. - Mam nadziej�, �e nie liczysz na co� godnego tej nazwy, dziewczyno - powiedzia� po malaza�sku. Wyprostowa� si�, strz�sn�� kurz z glinianej flaszki i spojrza� na zatyczk�. - Ta przynajmniej jest zamkni�ta. - Niech b�dzie - zgodzi�a si�, nadal m�wi�c w miejscowym dialekcie. Po�o�y�a na blacie trzy srebrne p�ksi�yce. - Masz zamiar wypi� ca�� butelk�? - B�d� musia�a si� doczo�ga� do jakiego� pokoju na g�rze - odpar�a, wyci�gaj�c zatyczk�. Obs�uguj�cy postawi� na barze blaszany kielich. - Takiego z zamkiem - doda�a. - Oponn si� do ciebie u�miechn�li. W�a�nie jeden si� zwolni�. - To �wietnie. - Jeste� z armii Dujeka? - zapyta�. Nape�ni�a kielich bursztynowym, lekko m�tnawym p�ynem. - Nie - odpar�a. - Czemu pytasz? Czy jest tutaj? - Ma�a jej cz�� - wyja�ni�. - G��wne si�y wymaszerowa�y przed sze�cioma dniami. Oczywi�cie zostawili tu garnizon. Dlatego si� zastanawia�em... - Nie s�u�� w �adnej armii. Uciszy� go jej ton, dziwnie zimny i bezbarwny. Po paru chwilach szynkarz przeszed� do nast�pnego klienta. Zacz�a pi�. Powoli wyko�czy�a ca�� butelk�. Na dworze stopniowo robi�o si� coraz ciemniej, w gospodzie by�o coraz t�oczniej, ludzie m�wili g�o�niej, a �okcie i barki potr�ca�y j� coraz cz�ciej. Ignorowa�a obmacuj�ce j� w przelocie r�ce oraz spojrzenia wbite w trunek w jej kielichu. Wreszcie wys�czy�a ostatni� kropl�, odwr�ci�a si�, przesz�a niepewnym krokiem przez t�um i po chwili dotar�a do schod�w. Wesz�a na nie ostro�nie, jedn� r�k� trzymaj�c si� chwiejnej por�czy. Zdawa�a sobie niejasno spraw�, �e kto� za ni� idzie, co raczej nie by�o zaskoczeniem. Wesz�a na pomost i opar�a si� plecami o �cian�. Nieznajomy podszed� do niej. Na jego twarzy nadal malowa� si� g�upi u�mieszek, kt�ry znikn�� nagle, gdy sztych sztyletu dotkn�� jego sk�ry tu� pod lewym okiem. - Wracaj na d� - rozkaza�a. Po policzku m�czyzny sp�yn�a krwawa �za, kt�ra zatrzyma�a si� w k�ciku �uchwy. Nieznajomy dr�a�. Wzdrygn�� si� z b�lu, gdy n� wbi� si� jeszcze g��biej. - Prosz� - wyszepta�. Kobieta zachwia�a si� lekko, niechc�cy rozcinaj�c mu policzek. Na szcz�cie, ci�cie posz�o w d�, nie w stron� oka. M�czyzna krzykn�� i zatoczy� si� do ty�u, unosz�c d�onie do twarzy, by zahamowa� krwawienie. Potem zszed�, potykaj�c si�, na d�. Dobieg�y stamt�d krzyki, a potem ochryp�y �miech. Kobieta przyjrza�a si� no�owi, kt�ry trzyma�a w d�oni, zastanawiaj�c si�, sk�d si� wzi�� i czyja krew po nim sp�ywa. Niewa�ne. Posz�a szuka� swojego pokoju i po pewnym czasie go znalaz�a. *** Pot�na burza piaskowa mia�a naturalne pochodzenie. Zrodzi�a si� na Jhag Odhan i zmierza�a po lewoskr�tnej spirali, ku sercu subkontynentu Siedmiu Miast. Wichura przemieszcza�a si� w kierunku p�nocnym po wschodniej stronie wzg�rz, skalnych wynios�o�ci i starych g�r otaczaj�cych �wi�t� Pustyni� Raraku - kt�ra obecnie przerodzi�a si� w morze - a na terenie samego pasma rozp�ta�a si� wojna piorun�w widoczna a� w miastach Pan�potsun i G�danisban. Potem burza zawr�ci�a na zach�d i rozpostar�a sk��bione ramiona. Jedno z nich uderzy�o w Ehrlitan, a p�niej rozproszy�o si� nad Morzem Ehrlita�skim, drugie dotar�o do miasta Pur Atrii. Tymczasem zasadniczy o�rodek burzy zawr�ci� w g��b l�du, znowu przybra� na sile i run�� na p�nocne zbocza Thalasu, ogarniaj�c miasta Hatras i Y�Ghatan. Nast�pnie po raz ostatni skierowa� si� na po�udnie. To by�a naturalna burza, by� mo�e ostatni dar prastarych duch�w Raraku. Uciekaj�ca armia Leomana od Cep�w radowa�a si� z niego. Ludzie gnali z wiatrem ca�ymi dniami, kt�re przechodzi�y w tygodnie. Otaczaj�cy ich �wiat sta� si� tylko �cian� wisz�cego w powietrzu piasku. Ten widok by� tym bardziej gorzki, �e przypomina� uciekinierom ich umi�owane Tornado, m�ot sha�ik i Dryjhny Apokaliptycznej. Jednak�e nawet w goryczy mo�na odnale�� �ycie i zbawienie. Malaza�ska armia Tavore nie przestawa�a ich �ciga�. Malaza�czycy nie �pieszyli si� ju� jednak z tak nierozwa�n� g�upot�, jak w pierwszych dniach po �mierci sha�ik i rozbiciu buntu. �owy by�y teraz przemy�lanym, zgodnym z zasadami taktyki po�cigiem za ostatni� zorganizowan� si�� przeciwstawiaj�c� si� imperium. Si��, kt�ra pono� posiada�a �wi�t� Ksi�g� Dryjhny, artefakt b�d�cy ostatni� nadziej� dla rozbitych buntownik�w z Siedmiu Miast. Leoman od Cep�w nie mia� tej ksi�gi, lecz mimo to przeklina� j� codziennie. Wywarkiwa� przekle�stwa z niemal religijnym zapa�em i przera�aj�c� pomys�owo�ci�. Na szcz�cie, zawodz�cy ochryple wicher unosi� s�owa i s�ysza� je tylko Corabb Bhilan Thenu�alas, jad�cy obok swego dow�dcy. Gdy Leoman m�czy� si� t� tyrad�, zajmowa� si� knuciem wymy�lnych plan�w zniszczenia woluminu, je�li tylko wpadnie on w jego r�ce. Ogie�, ko�ski mocz, ���, zapalaj�ce �rodki Moranth�w, brzuch smoka - wylicza� wszystkie te pomys�y, jeden po drugim, a� wreszcie wyczerpany nieustaj�c� litani� Corabb pogania� s�abn�cego wierzchowca, by do��czy� do innych, rozs�dniejszych buntownik�w. Kt�rzy z kolei zasypywali go pe�nymi l�ku pytaniami, spogl�daj�c z niepokojem na Leomana. Co on m�wi�? Corabb odpowiada� im, �e to modlitwy. Nasz dow�dca ca�ymi dniami modli si� do Dryjhny. Leoman od Cep�w to pobo�ny cz�owiek, zapewnia�. Tak pobo�ny, jak mo�na si� by�o tego spodziewa�. Bunt si� za�amywa�, odp�ywa� z wiatrem. Miasta kapitulowa�y jedno po drugim, gdy tylko pojawia�y si� imperialne armie i okr�ty. Obywatele zwracali si� przeciwko s�siadom, poszukuj�c z zapa�em zbrodniarzy, kt�rych mo�na b�dzie oskar�y� o niezliczone okrucie�stwa pope�nione podczas powstania. Niedawnych bohater�w wydawano powracaj�cym okupantom, podobnie jak drobnych tyran�w. Wszyscy �akn�li krwi.