1439
Szczegóły |
Tytuł |
1439 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1439 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1439 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1439 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Kristine Kathryn Rusch
Tytul: Poci�gi
(Trains)
Z "NF" 9/92
Najwcze�niejszym wspomnieniem dzieci�stwa Korynny by�y
poci�gi. Wielkie i czarne, pluj�ce dymem i popio�em, me��y
metal w �arnach k� i szyn. Nie by�y to op�ywowe maszyny,
kt�re mia�y dopiero nadej�� i w dziesi�� lat p�niej spi��
wybrze�a kontynent�w, lecz starodawne, urzekaj�ce poci�gi z
bajki. Z poci�gami za� zawsze kojarzy�a Silasa, chocia�
spotka�a go dopiero kiedy sko�czy�a czterna�cie lat.
Bieg�a ulic� miasteczka. Byle dalej od domu. Jej d�uga
sp�dnica by�a popl�tana, w�osy w nie�adzie, a ona ucieka�a
przed ojczymem i jego natr�tnymi d�o�mi. Od kiedy uros�y jej
piersi i pojawi�a si� krew, jego r�ce zrobi�y si� jakby
d�u�sze i bardziej wymagaj�ce i niejednokrotnie pociera�
swoim kroczem o jej. Nie powiedzia�a o tym nikomu. Zagrozi�,
�e zrobi jej krzywd�, je�li si� komu� poskar�y. Znosi�a wi�c
jako� te jego r�ce i ob�apianie czekaj�c dnia swego �lubu,
kiedy inny m�czyzna wybawi j� od tego wszystkiego.
Biegn�c jakimi� schodami w g�r� potkn�a si� i nagle
znalaz�a si� na peronie stacji kolejowej. W oddali zobaczy�a
chmur� dymu oznajmiaj�c� nadje�d�aj�cy parow�z. Odwr�ci�a
si�, by zbiec z powrotem w d�, lecz jej sp�dnica zahaczy�a
o co� i nagle Korynna wyl�dowa�a jak d�uga na torach.
Spojrza�a w stron� poci�gu. Jaki� m�czyzna ubrany w czarny
garnitur siedzia� na zderzaku i brzd�ka� na banjo. Widok ten
zupe�nie j� zahipnotyzowa�; zapomnia�a, �e ma si� podnie��.
Dopiero wiele lat p�niej zrozumia�a, �e to by� Silas.
I wtedy kto� chwyci� j� za bluzk�. Materia� rozdar� si�,
a ona zapar�a mocno r�kami o drewniane podk�ady. Ojczym.
Szed� za ni�, a teraz mia� j� zawstydzi� tutaj, na oczach
wszystkich, na oczach m�czyzny z banjo. Jaka� r�ka chwyci�a
j� pod pach� pocieraj�c o pier� i wyci�gn�a na peron.
Korynna upad�a na plecy. Poci�g przejecha� z hukiem tu�
obok.
Nie by�o �adnego m�czyzny na zderzaku. Wymy�li�a go sobie.
I o ma�o nie zgin�a.
- W porz�dku?
Spojrza�a w g�r�, na jak�� usmolon� twarz. Wpatrzone w
ni� oczy by�y zielone, obwiedzione d�ugimi, g�stymi rz�sami.
- Nic ci nie jest?
- My�l�, �e wysz�o ze mnie ca�e powietrze - z trudem
wydoby�a z siebie g�os. By�a zdyszana i znu�ona. Zawin�� j�
w jaki� p�aszcz zdj�ty z pobliskiej �awki. Spojrza�a w d�
po sobie. Przez porozrywan� bluzk� wida� by�o jej cia�o.
Lew� r�k� zebra�a p�aszcz.
- Dzi�kuj� - powiedzia�a.
- Ma�o brakowa�o.
Przytakn�a.
Usiad� obok niej. Pachnia� w�glem i dymem palonego
drewna.
- Jestem Natan.
- Korynna - odpowiedzia�a i u�miechn�a si� swym
najpi�kniejszym u�miechem.
Up�yn�o prawie siedem lat, zanim znowu spotka�a Silasa.
Natan wyjecha� poprzedniego wieczora na jeden ze swych
objazd�w trakcji. Korynna pozapina�a guziki przy r�kawach
sukni. �lady na ramionach ju� zblak�y, lecz ci�gle by�y
widoczne. Dotkn�a znaku na policzku. Je�li za�o�y kapelusz,
nikt nie zauwa�y.
Nachyli�a si� do zniekszta�caj�cego lustra. Natana nie
b�dzie tydzie�. Tydzie� bez krzyku i pi�ci mia�d��cej j�
nawet wtedy, gdy nie zrobi�a nic z�ego. Czasami mia�a
wra�enie, �e m�czy�ni najg�o�niej przemawiaj� r�kami,
wiedzia�a jednak, �e jest inaczej. Jej prawdziwy ojciec
nigdy jej nie tkn��. By� uczciwym cz�owiekiem i poleg� z
honorem. Na dow�d tego otrzyma� medal od prezydenta
Lincolna.
Korynna wzi�a koszyk na r�k�, a na g�ow� za�o�y�a jeden
ze swych naj�adniejszych czepeczk�w. Sukienka by�a troch�
sp�owia�a i chyba za ciep�a jak na lato, ale musia�a
wystarczy�. C�reczka spa�a i mia�a jeszcze spa� kilka
godzin. Korynna wychodzi�a i nie dba�a o to, co
powiedzia�by Natan.
Ranek by� �wie�y i czysty, jeszcze nie upalny, chocia�
powietrze przenika� st�ch�o-s�odki zapach stajni. Jaki� ko�,
kt�rego nigdy przedtem nie widzia�a, przywi�zany by� przed
bankiem; przed sklepem drugi. Przygl�da�a im si� przechodz�c
obok. Oba jab�kowite, tak bardzo do siebie podobne, �e
jeden wydawa� si� odbiciem drugiego.
- Zadziwiaj�ce stworzenia, prawda?
Korynna obr�ci�a si� gwa�townie, zaskoczona mi�kk� barw�
barytonu. Przed sklepem, na grubo ciosanej �awce, siedzia�
m�czyzna. Kapelusz z szerokim rondem ocienia� jego twarz.
Jedn� nog� za�o�y� na drug�, na kolanach za� spoczywa�o
banjo.
- Ale� mnie pan zaskoczy� - powiedzia�a Korynna.
- Nie bardziej ni� pani mnie. - Zdj�� kapelusz. Jego
w�osy by�y kruczoczarne, a cera koloru pszenicy. Oczy
rzuca�y iskierki. Ich b��kit przypomina� barw� porannego
nieba. - O, widz�, �e nosi pani obr�czk�.
Korynna wyci�gn�a przed siebie lew� r�k�. Szeroka, z�ota
obr�czka wydawa�a si� pozbawiona blasku, lecz wi���ca.
Niemal czu�a, jak zaciska si� na jej palcu.
- Jestem Silas. - Skin�� g�ow�.
- Korynna.
- Troch� za ciep�o na sukni� z d�ugimi r�kawami, Korynno.
Obla�a si� rumie�cem i szybko odwr�ci�a g�ow�, aby nie
zobaczy�. Uwaga by�a a� nazbyt celna. Wiedzia�, co ukrywa�y
jej d�ugie r�kawy.
- Id� po zakupy - powiedzia�a.
Dotkn�� jej d�oni. Czubki palc�w mia� stwardnia�e, ale
reszta sk�ry by�a delikatna. Wyszarpn�a r�k�.
- Porz�dna chrze�cijanka porozmawia�aby spokojnie.
Jego oczy peszy�y j�. Zbyt du�o by�o w nich inteligencji.
Nic nie mog�o umkn�� jego uwagi.
- Nie jestem porz�dn� chrze�cijank� - powiedzia�a.
Ka�dy inny m�czyzna wzi��by te s�owa za odpraw�, lecz
Silas zdawa� si� s�ysze� prawd�, kt�r� ukrywa�y.
- Mo�esz wi�c zdj�� t� obr�czk� - powiedzia� - i nic to
nie zmieni.
U�miechn�a si�.
- Jeste� �mia�y, Silasie.
- A ty samotna. - Wsta�, uj�� banjo za gryf. - Pozw�l, �e
zaprowadz� ci� do domu i zrobi� ci co� do jedzenia.
- Bardzo dzi�kuj� - powiedzia�a przesuwaj�c si� bli�ej
drzwi sklepu - ale musz� zrobi� zakupy.
Potrz�sn�� g�ow�.
- Poczekaj z tym lepiej. Pani Stevens zmar�a o �wicie.
Korynna zesztywnia�a. Pani Stevens, kt�ra prowadzi�a
sklep, rzeczywi�cie by�a chora, ale nie a� tak powa�nie.
- By�e� w �rodku?
- Tak. - Prze�o�y� banjo przez plecy i zszed� ze schod�w,
dotykaj�c boku jab�kowitego konia. - Banjo i ja znamy si�
troch� na czarach. Nasza magia u�mierza b�l.
- Oczywi�cie - powiedzia�a Korynna id�c za nim. -
Podobnie jak zdj�cie obr�czki uniewa�nia ma��e�stwo.
Natan wr�ci� tydzie� p�niej. Kuchenne drzwi otworzy�y si� z
hukiem wyrywaj�c Korynn� ze snu. Skuli�a si� po�rodku ��ka.
Us�ysza�a jego ci�kie kroki. Wiedzia�a, �e odt�d Silas nie
b�dzie dzieli� jej �o�a.
- Korynna? - zagrzmia� g�os Natana, cho� nieco
be�kotliwie. - Zaraz ci� znajd�, kocmo�uchu.
Kocmo�uch. Nowy epitet. Zadr�a�a i otuli�a si� szczelniej
okryciem. Na jej miejscu odwa�niejsza kobieta wyj�aby
rewolwer, kt�ry Silas zostawi� w bieli�niarce.
- Nie po to wyje�d�am, �eby moja �ona sypia�a z jakim�
lalusiem.
Le�a�a nieruchomo. By� z�y i pijany. Ostatnim razem omal
jej nie zabi�. Wysz�a z ��ka i wyg�adzi�a na sobie koszul�,
t� sam�, kt�r� nosi�a czekaj�c na Silasa. Jej stopy szura�y
po nier�wnej, drewnianej pod�odze, kiedy sz�a do
bieli�niarki.
W holu zab�ys�o �wiat�o. Maxine zap�aka�a przez sen.
Korynna otworzy�a szuflad� szafki i szuka�a po omacku
pomi�dzy bielizn�, a� namaca�a kolb� rewolweru. W drzwiach
stan�� m�czyzna, chocia� Korynna widzia�a tylko zarys
postaci na tle �wiat�a.
- Dziwka.
Wzi�a g��boki wdech i wyj�a rewolwer z szuflady.
Trz�s�a si� trzymaj�c go w obu r�kach.
- Zostaw mnie w spokoju.
- Przekl�ty kocmo... - Ostry trzask odbi� si� echem,
posta� w drzwiach skuli�a si� i powoli zacz�a osuwa� na
pod�og�. Ci�gle dr��c Korynna trzyma�a rewolwer, a smuga
dymu unosi�a si� z lufy.
- Mamusiu! Mamo! - krzycza�a Maxine.
- Powiedz jej, �e nic si� nie sta�o. - G��boki baryton
zabrzmia� z holu.
- Silas! - Korynna nigdy jeszcze nie czu�a takiej ulgi.
Jezu, a wi�c to Silas powstrzyma� Natana. Ju� si� ba�a, �e
to ona zrobi�a.
- Mamo!
- Ju� dobrze, Maxi. Mamusia ju� do ciebie idzie. -
Od�o�y�a rewolwer do bieli�niarki i wysz�a do holu. Na
pod�odze sta�a lampa, a obok niej le�a� Natan. Z jego piersi
s�czy�a si� krew. Silas pochyla� si� nad nim, banjo mia�
przewieszone przez plecy.
- Czy on nie �yje? - zapyta�a Korynna.
Silas przytakn��. Prze�o�y� banjo do przodu i zacz��
dotyka� strun, chocia� Korynna prawie wcale nie s�ysza�a
d�wi�k�w.
- We� Maxine - powiedzia�.
Posz�a do pokoju c�reczki. Ma�a zanosi�a si� od p�aczu,
zach�ystuj�c si� �zami i szlochaj�c. Korynna wzi�a j� na
r�ce, czuj�c zmieszane zapachy dzieci�cego snu i strachu.
Pog�adzi�a j� po w�osach.
- Ju� dobrze - szepta�a i z ka�d� nut� zaczyna�a wierzy�,
�e tak jest.
W ko�cu wysz�a razem z Maxine do holu. Silas spojrza� na
ni� zdziwiony. Dotkn�� jej twarzy, skin�� g�ow� uznaj�c, �e
ju� si� uspokoi�a i powiedzia�:
- Musz� odej��.
Spok�j prys�. Korynna zesztywnia�a, a z ni� Maxine.
- Nie - wyszepta�a Korynna. - Nie mo�esz mnie teraz
zostawi�.
Przygl�da� si� jej d�u�sz� chwil�.
- Lubi� ci�, Korynno.
- Wi�c zosta� - powiedzia�a.
- Nie mog�.
Spojrza�a na cia�o Natana, potem rozejrza�a si� po domu,
kt�ry nigdy nie by� domem, lecz miejscem cierpie� i gwa�tu.
Wyb�r by� �atwy.
- P�jd� z tob�.
- Zwykle podr�uj� sam. Nigdy dot�d nie pozwoli�em nikomu
i�� ze mn�. - Tr�ci� leniwie struny banjo. D�wi�ki
przyprawi�y Korynn� o dreszcze. W ko�cu westchn��. - S� trzy
zasady, kt�rych musisz przestrzega�. Nie zadawaj pyta�. My�l
przede wszystkim o sobie.
- To dwie - powiedzia�a, przestraszona, �e stwierdzenie
to zbyt bliskie jest pytania.
- �mia�o - u�miechn�� si�. - Ostatnie pytanie, zanim
zaczniemy to wszystko.
- Jaka jest trzecia zasada? - Korynna prze�kn�a �lin�.
- Kiedy wychodz�, nie id� za mn�. Czekaj, a� wr�c�.
Korynna u�miechn�a si� i przytuli�a mocniej c�reczk�.
- My�l�, �e to mi si� uda - powiedzia�a.
Kochali si�, a potem Korynna le�a�a na swojej cz�ci ��ka
wpatruj�c si� w po�yskuj�ce w ciemno�ci banjo. Wiedzia�a, �e
przed �witem Silas wymknie si� z ��ka, chwyci banjo i
zniknie na kilka godzin. Czasami wychodzi� w czasie
posi�k�w, a czasem nie wraca� do domu wcale. O nic go nie
pyta�a, ale raz, tylko raz, na samym pocz�tku, dostrzeg�
pytaj�cy wyraz jej oczu.
- Sam obs�uguj� ca�� Nevad� - powiedzia� tak, jakby to
by�o wyt�umaczenie. - Robi si� ci�ko.
Ci�ko, jej te�. Korynna ci�gle zastanawia�a si�, gdzie
on jest i co robi. Natomiast pieni�dzy zawsze by�o dosy�, a�
nadto. Silas powiedzia�, �e b�dzie ich mia�a pod dostatkiem,
nawet gdyby nigdy nie wr�ci�.
Zawsze m�wi� tak, jakby mia� nigdy nie wr�ci�.
Poczeka�a, a� jego oddech sta� si� r�wny i g��boki, wtedy
wsta�a. Poczu�a pod nagimi stopami mi�kki chodnik i ukl�k�a
przed banjo. Przez ca�y czas, kiedy by�a z Silasem, ani razu
nie dotkn�a instrumentu.
Z bliska wydawa� si� jeszcze bardziej b�yszcz�cy, chocia�
�wiat�o ksi�yca pada�o daleko, k�ad�c si� smug� przez
��ko. Wyci�gn�a r�k� i palcami przesun�a po zaokr�glonym
kszta�cie. Poczu�a pod r�k� szorstko�� i ciep�o, jakby
dotyka�a �ywej istoty.
- Korynno?
Obr�ci�a si�. �wiat�o ksi�yca pada�o na Silasa, jego
potargane w�osy i nagi tors owini�ty prze�cierad�ami. - Kim
to jest, Silasie? - zapyta�a. - Czym jest to banjo?
- To czarodziejski instrument, Korynno - powiedzia� z
cichym westchnieniem. - Przynosi odpoczynek, spok�j i
ukojenie tym, kt�rzy je s�ysz�.
- Nigdy go nie u�ywasz, �eby mnie ukoi� - powiedzia�a
Korynna.
- Owszem, u�y�em jeden raz. - Przejecha� r�k� przez g�ste
w�osy. - Kiedy Natan umar�.
- Nie by�am spokojna - banjo pulsowa�o pod jej r�k� - bo
mia�e� zamiar odej��.
- Tak naprawd�, Korynno - znowu westchn�� - cia�o
znajduje pe�ne ukojenie tylko raz.
B�ysk zrozumienia przemkn�� jej przez g�ow�. M�wi� o
�mierci. Tamtej nocy Silas przyszed� do Natana, nie do niej.
Nagle zrozumia�a sk�d tyle smutku w jego g�osie. Obiema
r�kami zakry�a sobie usta.
- Silasie - powiedzia�a - przepraszam. Nigdy wi�cej tego
nie zrobi�. Obiecuj�. Nigdy...
Potrz�sn�� g�ow� i wsta� z ��ka. Naci�gn�� na siebie
spodnie.
- Kocham ci� - powiedzia�.
Wsta�a i wyci�gn�a do niego r�ce. Jej palce prze�lizn�y
si� obok jego ramienia - a mo�e po prostu odsun�� si� od
niej, �eby pozapina� koszul�.
- Ja te� ci� kocham - powiedzia�a. - Obiecuj�. Nigdy
wi�cej nie zapytam ju� o nic. Tylko zosta�, dobrze?
Podni�s� banjo.
- Zobaczysz mnie jeszcze - powiedzia�.
Lecz kiedy tak siedzia�a sama w ciemno�ci, u�wiadomi�a
sobie, �e nie by�a to ta sama co zawsze obietnica powrotu.
Obieca� zaledwie, �e zobaczy go jeszcze.
Ale czeka� musia�a bardzo d�ugo, ca�e dziesi�� lat.
Korynna sta�a w t�umie ludzi. Maxine nie chcia�a z ni�
przyj��.
- Po co mam ogl�da� jaki� stary, g�upi, �a�obny poci�g? -
powiedzia�a. Dziewczyna mia�a teraz pi�tna�cie lat. Kiedy
Korynn� matka zabra�a na spotkanie �a�obnego poci�gu po
�mierci prezydenta, mia�a tylko pi�� lat. �mieszne, jak
�ycie si� powtarza, dorzucaj�c tylko to i owo, w miar�
up�ywu czasu.
Nadje�d�aj�cy poci�g zwolni�. Lokomotywa i wagony
przybrane by�y w czer�. Flagi zwisa�y jakby i one by�y w
�a�obie. Nigdy wcze�niej nie przysz�o jej do g�owy, jak
bardzo poci�g przypomina trumn�.
Mia� tylko przejecha� powoli, tak, aby ka�dy zd��y�
wyszepta� s�owa po�egnania dla prezydenta McKinleya, kt�rego
powali�a kula mordercy. Lecz z sykiem pary i zgrzytem
hamulc�w poci�g stan��. T�um zamar� w bezruchu.
Z platformy zszed� m�czyzna. By� wysoki i w�t�y, przez
plecy mia� przewieszone banjo.
- Silas - szepn�a Korynna.
Zobaczy� j� i u�miechn�� si�.
- Wcale si� nie zmieni�e� - powiedzia�a.
Lata nie tkn�y go, chocia� doda�y zmarszczek jej oczom i
srebrnych pasm jej w�osom.
- Wiem. - Stan�� obok Korynny, do�� blisko, nie tak
jednak, by mogli si� dotkn��. - I tak samo b�d� wygl�da� w
dniu, w kt�rym umrzesz.
- Chc�, �eby� by� przy mnie - powiedzia�a, maj�c na my�li
teraz, maj�c na my�li zawsze.
- B�d�. �eby� nie wiem gdzie odjecha�a, b�d� tam. -
Si�gn�� w jej stron�, tak, jakby chcia� j� poca�owa�, lecz
nagle powstrzyma� si�. Ze smutkiem opu�ci� wzrok. Otar� si�
o stoj�cego obok m�czyzn� i ruszy� w stron� poci�gu.
- Silasie - krzykn�a Korynna, chwytaj�c jego r�k�. Tym
razem jej palce przesz�y przez niego, jakby w og�le go tam
nie by�o.
Szed� dalej. Kiedy lokomotywa zacz�a sapa� nabieraj�c
mocy schwyci� metalow� por�cz przy schodach.
- B�d� silna - powiedzia�. - W�a�nie to zawsze w tobie
podziwia�em, Korynno. Jeste� silna.
Po czym znikn��. Poci�g ruszy�, ko�a zaskrzypia�y, a
d�wi�ki t�umu zacz�y dociera� do jej uszu. Przyciszone
rozmowy, szlochania, gdzieniegdzie westchnienie. Starszy pan
ko�o niej gwa�townie z�apa� powietrze. Korynna utkwi�a wzrok
we flagach ostro odcinaj�cych si� na tle czarnych, �elaznych
bok�w poci�gu.
Starszy pan ponownie z�apa� z trudem powietrze. Odwr�ci�
si�. Mia� sin� twarz i trzyma� si� za pier�.
- Co si� dzieje? - kto� krzykn��.
- Umiera - powiedzia�a Korynna. M�czyzna osun�� si� na
ziemi�. Otoczyli go ludzie. Korynna rozlu�ni�a mu koszul�.
Wyci�gn�� do niej r�ce wydaj�c ostatnie tchnienie.
Za ni� rozleg� si� zawodz�cy gwizd poci�gu.
Odwr�ci�a si�. Pomimo b�lu w sercu nie p�aka�a patrz�c,
jak w szarej mgle rozp�ywa si� ostatni wagon.
Wiedzia�a, �e zobaczy Silasa jeszcze jeden raz.
Prze�o�y�a Ewa �odzi�ska
KRISTINE KATHRYN RUSH
Ameryka�ska pisarka i od roku redaktor naczelny magazynu
"Fantasy and Science Fiction". Jedna z czo�owych postaci
m�odego pokolenia ameryka�skiej SF. Pisze nostalgiczn� proz�
dotykaj�c� problem�w podstawowych, technika zupe�nie jej nie
interesuje, co w og�le jest charakterystyczne dla m�odych
autor�w uprawiaj�cych ten gatunek. Wkr�tce przedstawimy jej
d�u�szy utw�r.
(DM)