Regalica Barnim - Spotkanie z Dagną
Szczegóły |
Tytuł |
Regalica Barnim - Spotkanie z Dagną |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Regalica Barnim - Spotkanie z Dagną PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Regalica Barnim - Spotkanie z Dagną PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Regalica Barnim - Spotkanie z Dagną - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BARNIM REGALICA
Spotkanie z Dagną
Dagna Sztokfisz była z rodzaju tych dziewczyn, które
zawsze mi się podobały. Niewysoka brunetka, krótko
ostrzyżona, z wyrazistym biustem, opiętym czarną skórzaną
kurtką. Jej cera (pozostałość po przodkach?) była jakby
przydymiona, coś jak wędzony ser. Nie znałem jej, zanim nie
zaczęły się u nas przygotowania do wyboru patrona naszej
budy.
Jakoś tak się złożyło, że liceum nie posiadało jeszcze
patrona. Może dlatego, że było jedynym w miasteczku. Oprócz
Liceum Laudera - ma się rozumieć, które jest w każdej
siedzibie powiatu. W trzeciej klasie wychowawczyni
przeprowadziła sondaż (podobny robiono zresztą we wszystkich
klasach), kogo chcielibyśmy mieć za patrona. Rada
Pedagogiczna postanowiła to ustalić po konsultacji z
uczniami licząc, że może oni wpadną na jakiś pomysł. Wbrew
pozorom bowiem sprawa nie była błaha.
Otóż dobry patron dawał możliwość wejścia do Federacji
Liceów im. Patrona - federacje takie powstały w ramach
wdrażania Programu Modernizacji. Dotyczyło to nie tylko
szkół, których patronami były osoby, lecz także instytucje,
a nawet byty abstrakcyjne. Na przykład do jednej z
atrakcyjniejszych należała Federacja Liceów im. Przyjaźni
Polsko-Niemieckiej. Trzeba zaś, byście wiedzieli, że
uczestnictwo w danej Federacji wiązało się z określonymi
korzyściami. Był nawet specjalny fundusz przy Rządzie
Euroregionu, powołany ze środków Komisji Europejskiej.
Nazywało się to chyba "Program Międzylicealny - Dialog
Społeczny" czy jakoś tak.
Korzyści były rozmaite. Istniał nawet ich ranking. Do
najbardziej oczywistych należało uczestnictwo w wymianie
młodzieży, ale tu prym wiodły licea językowe. Zresztą o
nadaniu imienia patrona szczególnie atrakcyjnego (na przykład
ekskluzywna Federacja Liceów im. Przyjaźni Polsko-
Izraelskiej) współdecydowała ambasada danego kraju, a
wątpię, by nasz dyrektor miał aż takie wejścia. Kilku
najbardziej popularnych patronów miało instytucje swojego
imienia (albo też oficjalnie reprezentujące idee, które
rozwijali). Tak więc nad dość popularną Federacją Liceów im.
A. Michnika oficjalny patronat sprawowała Fundacja Sorosa,
co było naprawdę dobrym układem. Nagrody, jakie dostawali
tam prymusi, były o wiele wyższe niż przyznawane przez biuro
Pełnomocnika. To samo dotyczyło Federacji Liceów im.
Sorosa, z tym, że patronująca im Fundacja Społeczeństwa
Otwartego już w zeszłym roku ogłosiła zamknięcie listy
liceów tej federacji. Chętnych było sporo, a ich środki,
choć wielkie, nie były przecież nieograniczone.
Następnego dnia po lekcjach spotkaliśmy się w MLA-skalni,
jak najczęściej nazywano pomieszczenie szkolnego koła
Młodzieżowej Ligi Antyrasistowskiej. Nazwa była trochę
złośliwa, ale jakoś tak się utarła, a mówiąc między nami
(kiedyś zwrócił na to uwagę Adam Apfelbaum), brzmiała lepiej
niż "harcówka", budząca niepotrzebne skojarzenia.
Nasze licealne koło MLA liczyło kilkadziesiąt osób, z
tym, że aktywnych było może z 10, co stanowiło przeciętną w
Euroregionie Warty. Z tego, co wiem, większość kół MLA nie
robiła prawie nic poza prenumeratą "Nigdy Więcej" (centralny
organ MLA), akademią w rocznicę Nocy Kryształowej i
wycieczką do Oświęcimia.
- Bez jaj, musimy mieć patrona! - zagaił Ziutek, jak
zwykle bezpośrednio. - I to musi być patron taki... po byku
- wykonał nieokreślony ruch ręką, spotykając się jednak z
pełnym zrozumieniem zebranych. Co tu dużo gadać, nasze
miasteczko nigdy nie należało do specjalnie zamożnych. A od
czasu, gdy Ziutkowi umarła matka, to już u niego się całkiem
nie przelewało, zwłaszcza że rodzina była wielodzietna (miał
jeszcze brata i siostrę) i nie mogła korzystać ze wsparcia
Rządowego Funduszu Planowania Rodziny. Pomoc federacji w
staraniach o stypendium mogła więc być naprawdę znacząca.
Szczególnie, że przy każdej z nich istniało Koło Seniorów.
Zaczęliśmy więc przyglądać się federacjom pod tym kątem.
Instytucje i osoby, których patronat wymagałby zgody
jakiejś ambasady, odrzuciliśmy od razu - za dużo zachodu.
Najbardziej popularne też skreśliliśmy - ich federacje
raczej broniły się przed napływem nowych członków. Odpadli
więc nie tylko Michnik czy Soros (nie mówiąc już o Przyjaźni
Polsko-Izraelskiej), lecz także Drawicz, Frasyniuk, Kuroń,
Szymborska, Szczypiorski, Tischner, Turowicz, Woroszylski. Z
innych przyczyn odpadł też Kelles-Krauz - zasobna fundacja
jego imienia patronowała ściśle określonej liczbie liceów,
od lat tych samych. Było kilku patronów niemieckich, nie
wymagających akceptacji ambasady. Po bliższym zbadaniu
(posłużyliśmy się w tym celu internetowym spisem szkół
średnich Euroregionu), okazało się, że ci bardziej znani:
Boll, Goethe, Grass, Heine, Mann, Schiller są już
obstawieni. Ci zaś mniej znani nie patronują licznym i
wpływowym federacjom.
Po kilku godzinach byliśmy już dosyć podłamani. Ktoś
nawet rzucił myśl, aby patronem zrobić kogoś z wielkich
Rosjan: Tołstoja, Dostojewskiego (możliwość darmowych
wycieczek do Omska i Pustelni Optyńskiej), Sołżenicyna czy
Gumilowa, co było już propozycją nader rozpaczliwą.
Federacje liceów z tymi patronami funkcjonowały przede
wszystkim w Euroregionie Nadwiślańskim i dawały jakieś
możliwości głównie przy ubieganiu się o miejsca w
tamtejszych szkołach wyższych. Większość z nas jednak
chciała studiować albo w naszym Euroregionie (najczęściej w
poznańskiej filii Viadriny), albo w uczelniach Euroregionów
Śląsk i Pomerania.
Nie pamiętam, kto pierwszy zaproponował, aby zwrócić się
do samorządu uczniowskiego Laudera. Niech coś doradzą, w
końcu ostateczną decyzję i tak podejmie Rada Pedagogiczna.
Ziutek miał ustalić termin. Trochę zabałaganił, ale w końcu
umówiliśmy się z nimi w połowie grudnia. W ten sposób
poznałem Dagnę.
Właściwie to nie można powiedzieć, żeby między nami a
tymi od Laudera brakowało okazji do kontaktów. Pomijam
akademie i manifestacje w rocznice Nocy Kryształowej, bo to
oczywiste. Ale i innych okazji nie brakowało - coroczny
Powiatowy Przegląd Kultury Mniejszości Narodowych,
parafialny Tydzień Kultury Chrześcijańskiej, gdzie przecież
stałą pozycją było pogłębianie wiedzy o judaistycznych
źródłach chrześcijaństwa, czy wreszcie wycieczki - na
przykład do Warszawy w rocznicę Pierwszego Powstania
Warszawskiego w Getcie. Ale kiedy o tym myślę, to zauważam,
że tak się jakoś układało, że mało było okazji, aby sobie
pogadać. A już Dagnę to na pewno widziałem wtedy pierwszy
raz. Przyszła na spotkanie w MLA-skalni wraz z Salomeą
Sommerstein, która na wstępie po przedstawieniu się rozdała
wszystkim swój wiersz wydrukowany na ozdobnym czerpanym
papierze. Po prawdzie, większość z nas ten wiersz znała -
Salomea jako organizatorka corocznych "Spotkań Innego -
rozmowy o Tolerancji" w miejskim Domu Kultury rozdawała go
wszystkim uczestnikom, oprócz tego chór z Liceum Laudera ten
tekst odśpiewał. Zapamiętałem go, bo właśnie na jednym z
takich spotkań pierwszy raz jadłem avocado.
Spotkanie zagaił ubrany w garnitur Ziutek, rozwodząc się
zwłaszcza nad wychowawczą funkcją posiadania patrona przez
szkołę.
"...Patron jest oczywistym wzorem dla uczniów szkoły,
poprzez swoją naturalną obecność w jej życiu. Stanowi
przykład, w jaki sposób ogólne zasady, wpojone nam w
procesie socjalizacji, mogą być urzeczywistnione na poziomie
konkretnej jednostki ludzkiej. Każdy z nas realizuje
uniwersalne zasady tolerancji, demokracji i
multikulturalizmu w określonych warunkach historyczno-
społecznych. W zależności od tychże warunków realizacja
ogólnoludzkich ideałów - syntetyzowanych w ramach formuły
społeczeństwa otwartego - przybiera różną formę, zachowując
jednakże swoją zawsze aktualną treść. W danym kontekście
kulturowo-socjalnym, w jakim znajduje się obecnie nasze
liceum, miasto i cały Euroregion Warty, w jakim żyjemy,
potrzeba posiadania patrona, jako silnego wzorca osobowego
dla całej społeczności szkolnej, jawi się szczególnie
wyraziście. W naszym dążeniu do społeczeństwa otwartego,
twórczo rozwijając ideę uniwersalizmu, napotkamy bowiem na
przeszkody w postaci nie w pełni jeszcze przezwyciężonych
przeżytków ksenofobicznych fobii i stereotypów. Dają się one
dostrzec szczególnie w mniejszych ośrodkach, takich jak
nasz. Dlatego prosimy o konsultacje z nadzieją na dalszy
rozwój współpracy pomiędzy społecznościami naszych szkół..."
Ziutek to jednak ma gadane.
Po nim zabrała głos Dagna. Mówiła z takim jakby
przydechem, dość nerwowo. Wsłuchiwałem się w melodię jej
głosu początkowo nawet nie słysząc, co właściwie mówiła,
upojony brzmieniem.
"...Ja wcale nie mam pretensji do Polaków o to, że są
Polakami. Ja mam pretensję do chrześcijan o to, że są
chrześcijanami. Chrześcijaństwo generuje antysemityzm
właśnie dlatego, że wywodzi się z judaizmu - to stara prawda
i nie wymaga większych komentarzy w tym gronie. Oczywiście,
nie jest to jedyny czynnik żydobójczy - ale o to, czy
antysemityzm narodził się wraz z Adamem, Abrahamem, Jezusem
czy Hitlerem, doprawdy nie będę się spierać.
Rzecz w tym, że także filosemityzm chrześcijański, na
który się powołujecie, jest przejawem podświadomego
antysemityzmu. Obie podstawy zakładają szczególną rolę Żydów
wśród innych nacji, są więc postaciami allosemityzmu -
postawy zakładającej szczególną, a nie normalną, rolę naszej
społeczności wśród innych. Tyle że raz ze znakiem ujemnym,
a raz - dodatnim".
- Ale przecież ta szczególna rola jest potwierdzona
historycznie? - Ziutek wydawał się być z lekka zaskoczony
tym, co usłyszał.
- Tak, to oczywiste. Ale eksponowanie jej, także w
pozytywnym kontekście, ma aspekt antysemicki. Nawet wtedy,
powtarzam, gdy dokonywane jest z pozycji filosemickich.
Szczęki nam opadły.
- Zaraz to wyjaśnię - kontynuowała Dagna. - Eksponowanie
szczególnej, pozytywnej roli społeczeństw mniejszościowych,
w tym zwłaszcza tej, do której należę, na pierwszy rzut oka
może się wydawać zrozumiałe. Od średniowiecza, gdy dzielnice
żydowskie w polskich miastach wnosiły do kultury tego kraju
elementy nowoczesnej bankowości, a przez swoje kontakty z
rozsianymi gminami współwyznawców od Hiszpanii po Turcję
pośredniczyły w przekazywaniu Słowianom dorobku kulturowego
Zachodu (nic nie ujmując roli kolonizacji niemieckiej w tej
dziedzinie), można śmiało powiedzieć, że kultura polska jest
współtworzona przez naszą. Dotyczy to zresztą, nawiasem
mówiąc, innych kultur środkowoeuropejskich. Gdyby,
przykładowo, zabrać dorobek żydowski z kultury węgierskiej,
to cóż by z niej zostało, poza gaciami i palinką? -
zawiesiła głos.
Nikt się nie odzywał, pytanie było retoryczne; po
prawdzie zresztą, o kulturze węgierskiej mieliśmy małe
pojęcie.
- No i jeszcze tradycja faszyzmu i antysemityzmu
Horthy'ego, strzałokrzyżowców i Csurki - odpowiedziała sama
sobie Dagna.
- A wracając do tematu: należy o tym dziedzictwie
pamiętać. Pamięć o nim jest jedną z gwarancji, że pogromowa
przeszłość już się nie powtórzy. Ale pamiętać jako o czymś,
co jest oczywiste, nie zaś szczególnie wyjątkowe. Albowiem
wszelkie wyróżnienie jest pierwszym krokiem w stronę
dyskryminacji - zakończyła patetycznie.
Patrząc na nią nawet nie zwróciłem uwagi na tę
tautologię.
Z nieco kłopotliwej chwili ciszy wybawił nas Ziutek.
- Co się zaś tyczy patrona, czy macie jakieś propozycje?
Bo my nie zdołaliśmy uzgodnić stanowisk - powiedział, po
czym krótko zreferował nasze poszukiwania, taktownie
przemilczając ich materialistyczną motywację.
- Zasadniczo Dostojewskiego słusznie odrzuciliście -
włączyła się Salomea. - On jako patron spełnia swą rolę w
Euroregionie Nadwiślańskim, stanowiąc tam odtrutkę na
tradycyjny polski nacjonalizm z akcentem antyrosyjskim. W
Euroregionie Warty jest to mniejszy problem.
Uśmiechnęliśmy się ze zrozumieniem.
- Właściwie to przyszłyśmy tutaj z pewnymi przemyśleniami
- głos Dagny przybrał ton rzeczowego wykładu. - Wiadomo, że
od czasów Mickiewicza literatura polska nie wydała równego
mu talentem poety. Żydowskie pochodzenie przodków
Mickiewicza oraz wpływ Kabały na jego twórczość, to
powszechnie znane aksjomaty nowoczesnej polonistyki. Nie
byłoby więc geniuszu Mickiewicza, gdyby nie Jakub Frank i
jego zwolennicy, którzy weszli do zacofanego, XVIII-
wiecznego społeczeństwa polskiego w jedyny możliwy wówczas
sposób - dokonując konwersji. Rodziny frankistowskie (ci
wszyscy Frankowscy, Majewscy czy Naimscy) dały następnie
istotny impuls rozwojowi tego kraju, który dzięki Programowi
Modernizacji, dostosowującemu nas do standardów europejskich
umożliwił temu społeczeństwu, po raz pierwszy w dziejach,
przezwyciężenie tradycyjnych stereotypów, etnocentryzmu i
nietolerancji. Dokonuje się to jednak przede wszystkim w
literaturze specjalistycznej. Wyobraźcie sobie, że w całym
Euroregionie Warty nie ma ani jednego liceum, które
przyjęłoby tego tak zasłużonego człowieka za swojego
patrona.
- Sprawdzałyśmy to przez Internet, ani jednego - z całą
mocą podkreśliła Salomea.
Masz babo placek, pomyślałem sobie. Osiemnastowieczny
sekciarz, szerzej znany jedynie na marginesie badań nad
Mickiewiczem, miałby być patronem naszej budy, spragnionej
kontaktów w szerokim świecie. No i gucio z kontaktów -
wątpiłem, czy w ogóle jest gdzieś drugie liceum z takim
patronem. Może w Euroregionie Nadwiślańskim.
Pierwszy w niebezpieczeństwie połapał się Ziutek.
Zapytał, czy to jest tylko ich prywatny pomysł, czy może
propozycja samorządu Liceum Laudera.
- Tak, to jest propozycja naszego samorządu - promiennie
uśmiechnęła się Salomea, wyjmując z torebki kopertę
opatrzoną firmowym nadrukiem. - Dagna jest taka zabiegana, a
należało od tego zacząć - dodała Salomea i odczytała
kwiecisty tekst zalecający nam wybór Jakuba Franka.
Widziałem, jak chłopaków zmroziło. Bo to jest tak, że Frank
(nic do niego nie mam) nie pasował absolutnie do kryteriów,
którymi staraliśmy się kierować, a które poznaliście. Ale
odrzucić go już teraz nie mogliśmy: po pierwsze, było
niemożliwością ujawnić nasze kryteria, po drugie, diabli
wiedzą, jak byłoby widziane odrzucenie wprost oficjalnej
propozycji tych z Laudera. Wprawdzie należało wątpić, by
ktoś zarzucił tendencje nacjonalistyczne kołu MLA, ale licho
nie śpi i woleliśmy tego na sobie nie sprawdzać. Z drugiej
strony nikt nie był w stanie wydusić z siebie entuzjazmu, a
niechby i tylko akceptacji. W tym właśnie dojrzałem swoją
szansę.
- Propozycja ta ma dużo zalet być może niedostrzegalnych
na pierwszy rzut oka - zacząłem mentorskim tonem, nie
zwracając uwagi na Ziutka, którego zdumione spojrzenie
powoli zaczęło wyrażać przesłanie: "Chyba cię pojebało,
kretynie". Przesłanie to wyrażały zresztą i twarze innych
kolegów. - Przyjęcie Jakuba Franka na patrona naszego liceum
ułatwi nam bardziej pogłębioną refleksję nad źródłami naszej
kultury i jej międzyetnicznymi związkami - perorowałem
niezrażony. - Pozwoli nam wyraziściej uświadomić sobie wagę
tego, co zbiorczo ujmujemy w haśle "Multikulturalizm źródłem
kultury polskiej". Nie bez znaczenia jest też - na co
zwróciła uwagę koleżanka Dagna - oryginalność naszego
wyboru...
Zauważyłem, że Dagna słucha z pewnym zainteresowaniem.
Rozumiecie, o co chodziło? Dotychczas byłem dla Dagny
elementem tła. W momencie, gdy się odezwałem, miałem szansę
nawiązania osobistego kontaktu. Co do kolegów z budy, to
byli trochę zdezorientowani - dotychczas raczej nie
wygłaszałem takich odlotowych tekstów. Ale ich opinia
wisiała mi teraz kalafiorem. Nieoceniony Ziutek wchodząc mi
w słowo zręcznie rozładował sytuację.
- Właśnie, co do deklarowanego wyboru. Przypominam, że
ostateczną decyzję podejmie Rada Pedagogiczna i wszyscy
zostaniemy o niej powiadomieni w stosownej chwili. Tymczasem
nie pozostaje nam nic innego, jak sformułować i przyjąć
uchwałę...
Dalej poszło szybko. Napisaliśmy kwit do Rady z
uzasadnieniem wyboru, dodając garść informacji biograficznych
o Franku na wypadek, gdyby polonistka była nieobecna, a
reszta nie załapała, o kogo chodzi.
Zaczęliśmy się zbierać. Trwało to trochę - jak na
wszystkich zebraniach. Ktoś przypominał sobie o jakichś
zaległych sprawach, przekazywał coś komuś, inny znów żegnał
się wylewnie. Ziutek i jakiś gość z III b odprowadzali do
drzwi Dagnę i Salomeę. Za chwilę pójdą, a ja nawet nie
sprowokowałem sytuacji usprawiedliwiającej jakieś powtórne
spotkanie, nie mówiąc już o zdobyciu telefonu. Byliśmy przy
drzwiach, elegancko przepuściłem je, mówiąc to, co jest
oczywiste w drugiej połowie grudnia:
- Wesołych Świąt.
Spojrzała na mnie z takim bardzo zimnym skupieniem.
- My obecnie nie mamy żadnych świąt. Ale widać niektórym
wciąż trudno to zrozumieć.
I poszła.
Stałem jak wryty. Pomyślałem, że chyba Ziutek miał rację
- całkiem mnie pojebało. No bo jak można być takim mułem i
nie pamiętać o czymś tak banalnym. Wizja spotkania z Dagną
rozpadła się w proch.
I po co ja mówiłem "Wesołych Świąt"?