Pierwszy pacjent - PALMER MICHAEL

Szczegóły
Tytuł Pierwszy pacjent - PALMER MICHAEL
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Pierwszy pacjent - PALMER MICHAEL PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Pierwszy pacjent - PALMER MICHAEL pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Pierwszy pacjent - PALMER MICHAEL Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Pierwszy pacjent - PALMER MICHAEL Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

PALMER MICHAEL Pierwszy pacjent MICHAEL PALMER Z angielskiego przelozyl RAFAL LISOWSKI Tytul oryginalu: THE FIRST PATIENTCopyright (C) Michael Palmer 2008 All rights reserved Polish edition copyright (C) Wydawnictwo Albatros A. Kurytowicz 2009 Polish translation copyright (C) Rafal Lisowski 2009 Redakcja: Dorota Stanczak Projekt graficzny okladki i serii: Andrzej Kurytowicz Sklad: Laguna ISBN 978-83-7359-942-0 Dystrybucja Firma Ksiegarska Jacek Olesiejuk Poznanska 91, 05-850 Ozarow Maz. t./f. 022-535-0557, 022-721-3011/7007/7009 www.olesiejuk.pl Sprzedaz wysylkowa - ksiegarnie internetowe www.merlin.pl www.empik.com www.ksiazki.wp.pl WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYLOWICZ Wiktorii Wiedenskiej 7/24, 02-954 Warszawa2009. Wydanie I Druk: OpolGraf S.A., Opole Ksiazke dedykuje doktor kontradmiral E. Connie Mariano (w stanie spoczynku), kobiecie renesansu, lekarce prezydentow. Bez Ciebie ta ksiazka nigdy by nie powstala. Oraz Matthew, Danielowi i Luke'owi, dzieki ktorym to wszystko mialo sens. PODZIEKOWANIA Przede wszystkim jak zawsze dziekuje Jennifer Enderlin, mojej wyjatkowej, genialnej, wyrozumialej i pracowitej redaktor w St. Martin's Press. Jestes i zawsze bedziesz strozem moich spraw.Jane Berkey i Meg Ruley z agencji Jane Rotrosen maja wszystkie te cechy, ktore powinien miec agent literacki. Sa dla mnie nawet kims o wiele wazniejszym. Uzdolniony piosenkarz, muzyk, pisarz, geniusz komputerowy i autor piosenek Daniel James Palmer wniosl wiele dobrego do niniejszej ksiazki, miedzy innymi bluesa Alison. Poza tym: Dr David Grass sluzyl mi swa sila oraz rozlegla wiedza neurologiczna. Niezwykle utalentowana artystka i autorka ksiazek dla dzieci Dara Golden podzielila sie ze mna ogromnym zrozumieniem i miloscia do koni. Kucharz Bill Collins (www.chefbill.com) rozwiazywal ze mna problemy, a jednoczesnie przygotowywal danie za daniem, z ktorych wszystkie zaslugiwaly na najwyzsze laury. Sally Richardson, Matthew Shear i Matthew Baldacci z St. Martin's - jestescie wspaniali. Adwokat Bill Crowe nauczyl mnie prosto strzelac, Jay Esposito dal mi wskazowki, jak kupic uzywany samochod, a dr Ruth Solomon udzielala mi porad z zakresu weterynarii. Dziekuje ekipie Osrodka Medycznego Bialego Domu za goscinnosc. I wreszcie dziekuje Luke'owi za propozycje wprowadzenia watku dotyczacego nanotechnologii, kiedy mu powiedzialem, ze utknalem. Jesli kogos pominalem, obiecuje, ze wspomne o was nastepnym razem. ROZDZIAL 1 Smigla Marine One zwolnily, a w koncu calkowicie sie zatrzymaly. Tumany kurzu wzbily sie w znieruchomialym powietrzu, aby wkrotce ponownie opasc. Minute pozniej dwadziescia metrow dalej wyladowal drugi, identyczny helikopter. Z pierwszej maszyny wysiadl sierzant piechoty morskiej w galowym mundurze. Stanal na bacznosc u podnoza schodkow. Otwarly sie drzwi przysadzistego smiglowca Sikorsky Sea King.Tak oto, bez wiekszej pompy, najpotezniejszy czlowiek na ziemi - w towarzystwie swego slynnego, wszechobecnego czworonoga - pojawil sie w cieply wieczor na prowincji stanu Wyoming. Pietnascie metrow dalej Gabe Singleton, wciaz w siodle, uspokajajaco klepal konia po karku. Rano do Okregowego Osrodka Medycznego Ambrose zawital agent Secret Service. Zapowiedzial przyjazd prezydenta, ale nie byl w stanie precyzyjnie okreslic godziny. Zeszlej nocy na OIOM-ie Gabe mial dwa bardzo ciezkie przypadki. Po wyczerpujacym dyzurze nawet wizyta tak znakomitego goscia nie mogla go powstrzymac przed tradycyjna przejazdzka po pustyni. -Siemasz, kowboju! - zawolal prezydent Andrew Stoddard ze schodkow smiglowca. Zszedlszy, zasalutowal zolnierzowi. - Co powiesz? -Powiem, ze zdrowo mnie wystraszyles tymi swoimi helikopterami... I mojego konia tez. Mezczyzni podali sobie rece, a potem sie uscisneli. Po Stoddardzie - ktory zdaniem Gabe'a wygladal jak prezydent juz w czasach, gdy dzielili pokoj na pierwszym roku studiow w Akademii Marynarki Wojennej - widac bylo teraz trudy trzech i pol roku sprawowania urzedu. W krotko przycietych, ciemnobrazowych wlosach przeswitywaly srebrne pasemka, a w kacikach niesamowicie niebieskich oczu rysowaly sie glebokie kurze lapki. Mimo to nie ulegalo najmniejszej watpliwosci, ze jest to czlowiek, ktory panuje nad sytuacja. Jako pilot zdobyl odznaczenia w operacji Pustynna burza, pozniej zas zostal gubernatorem Karoliny Polnocnej. Jego gwiazda wschodzila, odkad tylko pierwszy raz spojrzal na ten swiat. -To jeden z mankamentow tej roboty - rzekl prezydent, pokazujac gestem za siebie. - Latam w dwa helikoptery, zeby jakis wariat z bazooka mial tylko piecdziesiat procent szansy na to, ze mnie zestrzeli. Dryblasy z Secret Service sprawdzaja kazdy centymetr ziemi, po ktorej beda stapac te oto buty, i kazdy sedes, na ktorym usiada te oto prezydenckie posladki. Mam zespol lekarzy, ktorzy wiedza, ze nie chodzi o to, czy w ogole kiedykolwiek wydarzy sie cos zlego, ale o to, kiedy konkretnie sie to stanie. -Jesli masz ochote zmienic prace, to mnie na ranczo przydalby sie zaganiacz. -A ilu teraz masz? - spytal Stoddard, rozgladajac sie. -Ty bylbys pierwszy. Pakiet swiadczen socjalnych tez niestety mamy kiepski, poczynajac od tego, ze musialbys mi placic, zebym cie mogl zatrudnic. -Dobra, reflektuje. Nie wiem, czy sledzisz sondaze, ale moja posada wcale nie jest taka pewna. Masz chwile, zeby pogadac ze starym kumplem? -Pod warunkiem ze dasz mi odprowadzic mojego drugiego starego kumpla, Kondora, do stajni. -Piekny kon. -Piekny psiak. Wabi sie Liberty, prawda? Gabe poklepal psa po twardym jak kamien karku. -Masz dobra pamiec - powiedzial Stoddard. - Liberty niezle sie zasluzyl. Jezdzi ze mna po swiecie i zmienia nastawienie do pitbulli, tak jak my zmieniamy nastawienie do Ameryki. Wiesz, Gabe, ja przez cale zycie mialem psy, ale zaden nie mogl sie z nim rownac. Silny jak tygrys, madry jak sowa, a przy tym rownie lagodny i niezawodny jak ten twoj kon. -Moze powinienes byl go nazwac Paralela. Prezydent zasmial sie glosno. -Swietne. Oto moj wierny pies Paralela. Twardy jak orzech, lecz lagodny jak puder dla niemowlat. Carol tez to sie spodoba, szczegolnie ze w przeciwienstwie do swojego meza ona akurat wie, czym sie rozni paralela od metafory. Ej, Griz! - zawolal. Tuz obok wyrosl jak spod ziemi lysiejacy agent Secret Service o szerokiej szyi i wydatnym torsie. Oczywiscie mial na sobie obowiazkowy czarny garnitur i ciemne okulary. -Pan wzywal? -Griz, to jest Gabe Singleton, moj wspollokator ze studiow. Doktor Gabe Singleton. Jakies piec lat sie nie widzielismy, a zupelnie jakby to bylo wczoraj. Gabe, przedstawiam ci Treata Griswolda, mojego stroza numer jeden i zapewne czlowieka numer dwa w calym Secret Service. Pedantyczny do bolu. Zarzeka sie, ze w razie czego przyjmie za mnie te kulke. Ale jak patrze na ten jego krzywy usmiech i cwane oczka, to w ogole mu nie wierze. -W takim razie poczekamy, zobaczymy, panie prezydencie - rzekl Griswold, jednoczesnie omal nie miazdzac Gabe'owi dloni. - Bardzo chetnie odprowadze Kondora. Jako chlopak sprzatalem stajnie i jezdzilem rozgrzewki. Gabe od razu polubil agenta. -W takim razie daleko pan zaszedl - rzekl, podajac tamtemu lejce. - Siodlarnia jest w stajni. Moze kiedys wybierzemy sie we dwoch na przejazdzke. -Bardzo chetnie - odparl Griswold. - Chodz, Liberty, odprowadzimy tego olbrzyma do lozka. Stoddard ujal Gabe'a pod ramie i poprowadzil ku tylnym drzwiom. Dom o siedmiu pokojach byl przed rozbudowa zwykla wiejska chata i wciaz panowala w nim taka atmosfera. Budynek pozostal Gabe'owi po rozwodzie z Cyntia Townes. Zwiazek z inteligentna, pelna zycia pielegniarka trwal piec lat. Kobieta kochala go na zaboj od pierwszej do ostatniej chwili. Jej blad. Na odchodnym, zanim oddala mu klucze i pojechala podjac prace jako nauczycielka w Cheyenne, powiedziala, ze jesli Gabe zapragnie ponownie ulozyc sobie z kims przyszlosc, musi sie wczesniej uporac z przeszloscia. Przez nastepnych siedem lat doktor stosowal sie do jej rady, starannie unikajac jakichkolwiek powaznych zwiazkow. Moze nawet w koncu zdolal zapomniec o przeszlosci, jednak powaznie watpil, czy przeszlosc kiedykolwiek zapomni o nim. -Wybacz, ze tak dlugo cie tutaj nie odwiedzalem - rzekl Stoddard. - Bardzo dobrze wspominam te nasze wieczorne przejazdzki i wedkowanie w gorach. -Tak, gory Laramie. Nie ma drugiego takiego miejsca na ziemi. No ale daruj sobie przeprosiny, brachu. Z tego, co slyszalem, miales pare innych rzeczy na glowie. Ratowanie swiata i takie tam. Stoddard usmiechnal sie smetnie. -To troche bardziej absorbujace, niz mi sie kiedys wydawalo - powiedzial, siadajac przy okraglym debowym stole w kuchni - ale i tak chce zmienic swiat na lepsze. -Pamietam, ze tak samo mowiles, kiedy na studiach pierwszy czy drugi raz krazylismy po barach. Probowalem pozostac cynikiem i wierzyc, ze jestes tylko idealistycznym glupkiem, ale jakis glos mi podpowiadal, ze oto mam przed soba faceta, ktoremu to sie moze udac. A potem, kiedy mnie spiles na umor, postanowilem ci uwierzyc na slowo. -Dobrze wiesz, ze to bylo zwykle szczescie debiutanta. Musiales miec wirusa albo co. -A propos. Na pewno sie nie zdziwisz, ze nie poczestuje cie piwem, ale moge zaparzyc kawe... albo herbate. -Herbaty to sie chetnie napije - odparl prezydent, kladac przed soba kartonowa teczke. - A skoro juz jestesmy na etapie przeprosin... Wybacz, ze nie dotarlem na pogrzeb twojego taty. Dziekuje, ze dales mi znac o jego odejsciu. -A ja dziekuje, ze znalazles czas, zeby zadzwonic z Ameryki Poludniowej. -Twoj tata byl dosc... specyficzny, ale zawsze go lubilem. -Byl z ciebie bardzo dumny. Wiesz, w koncu obaj jestescie absolwentami Annapolis. Gdy tylko Gabe powiedzial te slowa, natychmiast tego pozalowal. Pomimo prosb Cinnie bardzo sie staral poradzic sobie ze sprawa Fairhaven i reakcja ojca. Nie chcial, zeby to tak zabrzmialo. -Alez Gabe, z ciebie na pewno tez byl dumny - odparl lekko zazenowany Stoddard. - Doktorat z medycyny, te wszystkie misje, na ktore jezdziles, twoja fundacja na rzecz mlodziezy... -Dzieki. Sluchaj, skoro juz mowa o staruszkach, to co slychac u twojego ojca? -Znasz LeMara. On sie nigdy nie zmienia. Ciagle probuje wszystko kontrolowac, mnie tez. Ostatnio mi powiedzial, ze wykupil miejsce na rosyjskim promie kosmicznym. Za pietnascie milionow dolarow jako pierwszy siedemdziesieciopieciolatek w historii bedzie sobie parzyl ziolka na miedzynarodowej stacji kosmicznej. -Pietnascie milionow. Niech mu Bog da zdrowie. -Daj spokoj. Dla mojego ojca to jak waluta w monopolu. Sam sobie policz. Jak od tych jego pietnastu miliardow odejmiesz pietnascie milionow... a potem jeszcze trzy miliardy i kolejny miliard... to wciaz pozostaje cos kolo dziesieciu. Nie zdziwilbym sie, gdyby za ten lot zaplacil gotowka z szuflady z bielizna. Gabe sie usmiechnal. Jesli on sam przez lata cierpial na niedobor ojcowskiego zainteresowania, to Drew Stoddard mial go w nadmiarze. Charyzmatyczny, swietnie prosperujacy przemyslowiec ksztaltowal go, kiedy ten byl jeszcze w pieluchach. Rozpacz Buzza Singletona, gdy Gabe wylecial z Akademii Marynarki Wojennej, byla niczym w porownaniu z tym, co przezywal LeMar Stoddard zmuszony wyjasniac kolegom z kola lowieckiego albo klubu polo, ze Drew zostal demokrata - a w dodatku jedna z najjasniejszych gwiazd tej partii. Gabe czesto sie zastanawial, czy u zrodel niezwyklej przemiany Stoddarda z elitarystycznego republikanina w prospolecznego demokrate lezal wypadek w Fairhaven sprzed wielu lat. Tego rodzaju tragedie zmieniaja nawet takich niewinnych swiadkow jak on. Postawil na stole czajniczek earl greya oraz talerzyk z maslanymi ciasteczkami. Dawniej, przed wyborami, mezczyzni spotykali sie raz, dwa razy do roku, zeby lazic po Gorach Dymnych i Laramie, lowic ryby oraz dzielic sie opowiesciami i pogladami. Jednak teraz, mimo wieloletniej przyjazni, Gabe czul sie nieswojo na mysl o tym, ze moglby zajmowac czas najpotezniejszemu czlowiekowi w Ukladzie Slonecznym rozmowami o niczym. Jednak to Stoddard postanowil odbyc te nagla podroz do Tyler, totez Gabe uznal, ze jego przyjaciel sam powinien decydowac o przebiegu wizyty. Nie musial dlugo czekac. -Czy wiesz, ze poza poteznym zakladem medycznym na pierwszym pietrze Eisenhower Office Building mamy takze klinike w samym Bialym Domu? - zaczal Stoddard. -Tak, kiedys cos o tym wspominales. -Zarzadza nia Osrodek Medyczny Bialego Domu, ktory z kolei, nikt nie pamieta dlaczego, stanowi czesc biura wojskowego. Zreszta to calkiem ladny zaklad: niedawno odremontowany, najnowsza aparatura, swietny personel, najlepsi lekarze wszystkich specjalnosci. W sumie dwadziescia piec, trzydziesci osob. Dbaja o mnie, Carol i chlopakow, kiedy ci nie sa w szkole, troszcza sie o wiceprezydenta Coopera z rodzina oraz o kazdego, kto potrzebuje pomocy medycznej podczas wizyty w Bialym Domu. -A jak tam chlopcy? Dobrze sobie radza? -Swietnie. Andrew przeszedl do jedenastej klasy, a Rick do dziewiatej. Obaj chodza do szkoly w Connecticut. Teraz wyjechali na oboz pilkarski. Andrew jest gwiazda na bramce. Rick gra, bo mu sie wydaje, ze tak trzeba. Chce isc na akademie i zostac astronauta. -Myslisz, ze uda ci sie go tam wkrecic? -Mysle, ze sam sie dostanie, ale moze bede musial pilnowac jego wniosku. -To juz dziewiata i jedenasta klasa... Niesamowite. -Obaj sa zdrowi i szczesliwi. Tak naprawde tylko to sie liczy. -A propos zdrowia, sprowadziles za soba do Waszyngtonu tego swojego lekarza z Karoliny Polnocnej, prawda? -Tak. Jim Ferendelli to bardzo dobry lekarz. Najlepszy. Zyczliwy, kompetentny, wrazliwy. -To swietnie. Lekarz, ktoremu mozna zaufac, to dla kazdego naprawde wielka ulga. -Tez tak mysle, ale dobrze, ze to mowisz. -Tak wlasnie uwazam, choc biorac pod uwage to, ze chodzi o opieke nad prezydentem Stanow Zjednoczonych, pewnie mowie oczywistosci. Twoje zdrowie w ten czy inny sposob ma znaczenie dla kazdego czlowieka na naszej planecie. Stoddard zasmial sie niezbyt radosnie. -Rozumiem, co masz na mysli, ale wciaz mnie ciarki przechodza, kiedy mysle o tym w ten sposob. -Podjales sie nie lada roboty. Wcale ci nie zazdroszcze tej calej odpowiedzialnosci. -Ale wciaz moge liczyc na twoje wsparcie, prawda? -Oczywiscie. -W takim razie nie powinno cie dziwic to, co teraz powiem. Nie wyrwalem sie tu do ciebie w samym srodku goracej kampanii tylko dlatego, ze stesknilem sie za twoja usmiechnieta morda. Gabe, potrzebuje twojej pomocy. To bardzo wazna sprawa. -Slucham. -Chce, zebys przyjechal do Waszyngtonu i zostal moim lekarzem. Gabe opadl na krzeslo. Patrzyl na swego dawnego wspol-lokatora z absolutnym niedowierzaniem. -Ale... przeciez powiedziales, ze Jim Ferendelli jest swietnym lekarzem. -Bo jest... Byl. Gabe mial wrazenie, ze ktos zaciska mu na klatce piersiowej zelazna obrecz. -Nie rozumiem - wydusil w koncu. -Posluchaj, Gabe - rzekl Stoddard. - Jim Ferendelli... zniknal. ROZDZIAL 2 -A FBI?-Myslisz, ze jeszcze sie tym nie zajeli? Setki agentow pracuja nad ta sprawa od dwoch tygodni. I nic. Wieczor rozpoczal sie juz na dobre. Polnocny wiatr rozwial resztki popoludniowego ciepla. Gabe, oniemialy, sluchal opowiesci o piecdziesiecioszescioletnim wdowcu, kochajacym ojcu doroslej corki, czlowieku pracowitym i milym w obyciu, skromnym i poboznym, ktory pewnego dnia po prostu nie przyszedl do pracy. Przeszukano jego mieszkanie w Georgetown oraz dom w Chapel Hill, ale nie znaleziono niczego podejrzanego. Rowniez analiza e-maili i rozmow telefonicznych w niczym nie pomogla. Kampania prezydencka wlasnie sie rozkrecala, wiec doradcom Andrew Stoddarda bardzo zalezalo na tym, by wiadomosc o zniknieciu lekarza, potencjalne zrodlo zametu, nie trafila do mediow, poki nie bedzie pewnosci, ze poszukiwania nie przyniosa rezultatu. Od ponad tygodnia bylo juz jasne, ze nic sie w tej sprawie nie zmieni, totez nieliczne szczegoly, ktorymi dysponowano, zostaly niedawno przekazane prasie. -Oglosilismy, ze tymczasowo moim zdrowiem bedzie sie zajmowac Osrodek Medyczny Bialego Domu. Choc jego pracownicy sa bardzo kompetentni, to ja naprawde chce miec wlasnego lekarza. -To niesamowite - rzekl Gabe. - Osobisty lekarz prezydenta Stanow Zjednoczonych znika bez sladu. A jego rodzina? Moze cos wie? -Jak juz mowilem, zona Jima zmarla na raka jakies piec lat temu - odparl Stoddard. - Jego matka mieszka w domu spokojnej starosci, a dwie starsze siostry nie mialy od niego zadnych wiesci. -Ale mowiles, ze on ma jeszcze corke. Ona tez nic nie slyszala? -Szczerze mowiac, Jennifer tez zniknela. -Co? -Studiuje na wydziale filmowym Uniwersytetu Nowojorskiego. Tamtego wieczoru, kiedy zniknal Jim, jej wspollokatorka wrocila z randki i zamiast kolezanki zastala FBI. Wygladalo na to, ze Jennifer nic nie spakowala. Nie zostawila zadnego lisciku. Agenci dzwonili pod kazdy numer, jaki przyszedl tamtej dziewczynie do glowy, ale podobnie jak Ferendelli jego corka tez po prostu... wyparowala. Gabe pokrecil glowa. Na nic wiecej nie potrafil sie zdobyc. -Jezu - mruknal. - Drew, czy ty w tym widzisz jakis sens? Czy sadzisz, ze to ma podloze polityczne? A moze to tylko jakis zbieg okolicznosci? Wypadek albo... albo kryzys nerwowy. Czy corka byla zrownowazona? -Jasne. To swietny dzieciak. Chodzila na terapie po smierci matki, ale to bylo dawno temu. Nie bierze narkotykow, bardzo malo pije. W tej chwili nie ma chlopaka, ale ostatni mowil o niej w samych superlatywach. -Czy Ferendelli z kims sie spotykal? -Nic nam o tym nie wiadomo. Gabe potarl oczy. Utkwil wzrok w stropie z drewna sekwojowego. -Drew, ja bym ci chetnie pomogl - powiedzial w koncu. - Naprawde. Ale w tej chwili za duzo sie tutaj dzieje. -Szczerze mowiac - odparl Stoddard - Magnus Lattimore, moj szef sztabu, weszyl tu w Tyler od paru dni. Jest dyskretny, niezwykle skuteczny i kiedy chce, potrafi sie poruszac cicho jak mysz. -Jak tamci goscie w garniturach i ciemnych okularach. -Wlasnie. -Swietnie. Nie jestem pewien, czy chce uslyszec, czego sie dowiedzial. -Zobaczmy... Obaj twoi wspolnicy mowia, ze do wyborow w listopadzie poradza sobie sami. Podobno wlasnie zatrudniliscie nowa asystentke, Lillian Lawrence. Jest w stanie wziac na siebie znaczna czesc obowiazkow, ktore pojawilyby sie w wyniku twojego urlopu. Zreszta jeden z twoich partnerow powiedzial, ze Lillian i tak jest od ciebie madrzejsza. Gabe nie potrafil powstrzymac usmiechu. -Ktory to? - spytal. -Przykro mi. Wymogl na Magnusie poufnosc. -To wcale nie jest takie proste. Oprocz pacjentow mam jeszcze zobowiazania wobec mojej fundacji. -Masz na mysli Lasso? -Na ten temat Magnus tez zebral informacje? -Dowiedzial sie, ze przez te wszystkie lata niejednego dzieciaka zawrociles ze zlej sciezki, angazujac w rodeo i inne projekty jezdzieckie. -Wobec tego musial takze slyszec, jak wazna jest dla mnie fundacja... i jak wazny dla niej jestem ja. -Magnus dowiedzial sie, ze w calym poludniowo-wschodnim Wyoming nie pozostal zaden zamozny czlowiek, z ktorego bys nie wydusil darowizny. Z wiekszosci nawet kilkakrotnie. -Zawsze potrafilem byc uparty, jesli tylko mi na czyms zalezalo. -Wczoraj Magnus zjadl lunch z... - Stoddard otworzyl teczke i spojrzal na jedna z kartek - z Irene deJesus. Powiedziala mu, ze przy fundacji i tak niewiele robisz. -Jesli to naprawde slowa Irene, to juz po niej. Ale wiem, ze nie mogla tego powiedziec. -No dobrze, dobrze. Tak naprawde powiedziala, ze musialaby zatrudnic trzy, cztery osoby, zeby robily z dzieciakami tyle co ty. -Juz lepiej. -Mowila tez, ze ostatnio wiele wysilku wkladasz w planowanie i zdobywanie funduszy na osrodek jezdziecki. -Jestesmy na dobrej drodze. -Gabe, wystarczy, ze przyjmiesz moja oferte, i to bedzie juz koniec drogi. Gabe poczul, jak puls mu przyspiesza. Wczesniej czy pozniej nowe stajnie i arena jezdziecka musialy powstac, ale jak na razie to tylko ambitne marzenie. -Bylbys gotow to zrobic? - spytal. -Tego samego dnia, kiedy przekroczysz prog Osrodka Medycznego Bialego Domu, anonimowy aniol wplaci na konto fundacji piecdziesiat tysiecy dolarow. A jesli to nie wystarczy, znam jeszcze kilku aniolow, ktorzy beda gotowi pomoc. Serce Gabe'a znow mocniej zabilo. Srodki z cichych aukcji i charytatywnej sprzedazy wypiekow w koncu przestana wystarczac, a pozostale projekty fundacji wyciagnely juz ze stalych darczyncow, co sie dalo. Pozyskiwanie funduszy na realizacje marzenia Gabe'a postepowalo zaskakujaco wolno, a przeciez gdyby tylko powstaly stajnie i arena, do programu mozna by wciagnac przynajmniej kilkanascioro chlopakow i dziewczyn, a takze zatrudnic personel, ktory by z nimi pracowal. Gabe chodzil po kuchni tam i z powrotem. Nie watpil, ze skoro Drew Stoddard obiecal darowizne na rzecz Lassa, pieniadze na pewno wplynelyby na konto fundacji. -Nie moge uwierzyc - odparl - ze chociaz pracuje dla ciebie ktos tak skuteczny jak Magnus, ty wciaz sie martwisz o wynik wyborow. -Owszem, martwie sie. Ta kampania to bedzie maraton. Brad Dunleavy to wojownik, poza tym juz raz byl prezydentem. Nasze partie sa zdeterminowane i gotowe rozszarpac sie nawzajem na strzepy. Przewaga w obu izbach Kongresu moze zalezec od pojedynczego mandatu. Ale wiesz co? Wlasnie sam siebie uslyszalem. Siedze tutaj i obiecuje ci fundusze na twoj projekt w zamian za zgode na prace w Waszyngtonie. Cofam te slowa. Nie zaslugujesz na to, zebym cie w ten sposob przekupywal. To byl pomysl Magnusa, ale wcale mi sie nie podoba, jak to zabrzmialo, i wcale nie czuje sie z tym dobrze. Po tym wszystkim, co przezyles, po tym, jak odbiles sie od dna i pomogles tylu ludziom, po prostu na to nie zaslugujesz. Niezaleznie od twojej decyzji daje ci slowo, ze ty i dzieciaki, z ktorymi pracujesz, otrzymacie tyle pieniedzy, ile wam potrzeba. Gabe wiedzial, ze jest osaczony - wymanewrowany, przygwozdzony do muru. Nic dziwnego, ze ten facet nigdy nie przegral wyborow. Czy nagla deklaracja, ze bez wzgledu na wszystko zalatwi srodki na rozbudowe Lassa, byla elementem strategii starannie opracowanej przez Magnusa, czy tez Drew zdobyl sie na ten gest spontanicznie i ze szczerego serca? A przede wszystkim: czy to w ogole mialo znaczenie? Po czym poznac, ze polityk klamie? Po tym, ze rusza ustami. Kto to pierwszy powiedzial? Jesli Drew zachowywal sie teraz jak polityk, to zaslugiwal na to, by Gabe odrzekl po prostu: "Dobrze, wezme te pieniadze, a ty sobie znajdz innego lekarza". Ale Singleton nie byl w stanie tego zrobic. Westchnawszy, usiadl naprzeciw przyjaciela. -Wypadek w Fairhaven na pewno wyjdzie na jaw - powiedzial. - Jak zamierzasz sobie z tym poradzic? -Dzieki temu, jak wiele osiagnales, odkad wyszedles, to nie bedzie az tak wielki problem, jak ci sie wydaje. -Moze wedlug Magnusa Lattimore'a. -I innych tez. Gabe wyjrzal przez okno na fiolkowe niebo, na ktorego tle rysowala sie sylwetka Marine One. Jak zwykle wzdragal sie na mysl o tym, ze wypadek i jego potworne konsekwencje zostana wywleczone na swiatlo dzienne. I rowniez jak zwykle - obrazy, w kazdym razie te, ktore potrafil sobie przypomniec, powracaly nieublaganie. On i Drew, jak wszyscy drugoroczni kadeci, swietowali koniec semestru, urzadzajac sobie autentyczna olimpiade alkoholowych gier i zabaw w licznych barach. Karmazyn... Sam Szczyt... U McGarveya. Ostatnim przystankiem, ktory pamietal Gabe, byla Stocznia, jednak wedlug dokumentow sadowych potem bylo jeszcze kilka innych. Jak zawsze podczas takich wypadow, ktore zwykli nazywac "alko-maratonami", Gabe'owi towarzyszyl Drew Stoddard. Nawet jesli - inaczej niz kiedys - nie dotrzymywal Singletonowi kroku szklanka w szklanke i butelka w butelke, to na pewno staral sie, jak mogl. W Fairhaven Gabe'owi nie po raz pierwszy urwal sie film. Szczerze mowiac, mezczyzna byl z tego dosc znany juz od czasow liceum. Z duma mowil o sobie, ze jest ostro grajacym, ostro pracujacym, ostro walczacym, ostro kochajacym, ostro pijacym skurczybykiem. Niewielu znajomych byloby sklonnych polemizowac z ktorymkolwiek sposrod tych okreslen. Nikt nie chcial rowniez dyskutowac z mistrzem rodeo, chlopakiem, ktory na koniec liceum wyglaszal mowe pozegnalna w imieniu uczniow, a jednoczesnie gosciem, ktorego trener akademickiej druzyny futbolu chetnie widzialby w zespole, chociaz Gabe'owi nigdy sie nie chcialo stanac do kwalifikacji. -Alkoholik rzadko kiedy zaczyna jako nieudacznik - powiedzial ma duzo pozniej jego sponsor z AA. - Czesto musi na to ciezko zapracowac i bardzo duzo wypic. Stezenie alkoholu we krwi Gabe'a - trzy i cztery dziesiate promila - innego dwudziestolatka, mniej zaprawionego w ostrym piciu, mogloby zabic. Singleton pamietal mokra od deszczu ziemie u stop stromego nasypu. Pamietal krew, ktora zalewala mu oczy. Przypominal sobie drzacy glos Drew. Przyjaciel wolal do niego gdzies z ciemnosci, w kolko pytal, czy nic mu nie jest. Gabe pamietal rowniez policje... i kajdanki. Stracil panowanie nad pozyczonym samochodem, przelecial przez pas zieleni i zderzyl sie czolowo z malym autem, ktorym kierowala ciezarna kobieta. Dopiero po paru godzinach zaczelo mu sie przejasniac w glowie, ale szczegolow wypadku nigdy sobie nie przypomnial - zadnych. Nie pamietal rowniez mlodej kobiety, ktora zabil wraz z jej nienarodzonym dzieckiem. -Gabe? Glos prezydenta wtargnal w te mysli, ale nie rozproszyl ich do konca. -Hm? Och, przepraszam. -Wciaz jest ci ciezko, prawda? -Ktos taki jak ja nie radzi sobie z tym latwo. Nie wyobrazam sobie, zeby dziennikarze w Waszyngtonie nie wygrzebali tej sprawy z najstraszniejszymi szczegolami. W oczach Amerykanow rok w wiezieniu to chyba kiepska rekomendacja dla kogos, kto mialby sie opiekowac zdrowiem ich prezydenta. -Moi ludzie zapewniaja, ze nie bedzie tak zle. Odbyles kare, ktora wyznaczylo ci spoleczenstwo, a potem poswieciles zycie sluzbie innym. Nawet najwredniejsi dziennikarze musza miec swiadomosc tego, ze rownie dobrze to oni mogli sie wtedy znalezc za kierownica. I nawet najwieksi cynicy docenia to, co od tamtej pory osiagnales. -Dzieki za te slowa. -Obaj wiemy, ze nie bylo latwo. -I nie do konca sie z tym uporalem. Tamten dzieciak mialby teraz ponad trzydziesci lat. Czasami sie zastanawiam, kim by zostal. To stwierdzenie, choc w pelni prawdziwe, chyba zaskoczylo Stoddarda. Przez chwile ten zasluzony pilot mysliwca, a obecnie zwierzchnik najpotezniejszych sil zbrojnych, jakie kiedykolwiek istnialy, nie potrafil znalezc slow. Od wypadku w Fairhaven minely juz trzydziesci dwa lata, a mimo to rany Singletona wciaz byly swieze. -Gabe, ja mowie powaznie - rzekl w koncu Stoddard. - Pofatygowalem sie tu do ciebie osobiscie, bo naprawde cie potrzebuje. Kampania juz sie odbija na moim zdrowiu. Bole glowy, bole brzucha, bezsennosc, ataki biegunki. Jakiego objawu bys nie wymienil, na pewno to mam. Jim po cichu przeprowadzal testy neurologiczne z uwagi na te moje bole glowy, ktore nazywal migrenami. Potrzebuje kogos, komu moglbym zaufac. Kogos, kto nie znizy sie do poziomu waszyngtonskich plotkarzy. Kogos, komu moglbym powierzyc przyszlosc tego kraju. -Ale FBI dalej robi wszystko, zeby znalezc Ferendellego, prawda? -A oprocz nich takze skrzydlo dochodzeniowe Secret Service nie ustaje w wysilkach. -Jesli go znajda i bedzie chcial ponownie objac to stanowisko, wracam do domu. -Masz moje slowo. -Cholera, Drew, wcale mi sie to nie podoba. -Wiem. -Ja jestem paskudnym domatorem. Nie liczac misji w Ameryce Srodkowej, najblizej do podrozy jest mi wtedy, kiedy czytam czasopisma turystyczne u dentysty. Moi wspolnicy uwielbiaja mnie wlasnie dlatego, ze w naglym przypadku zawsze moge ich zastapic. -Wiem, mowili. -Do cholery, Stoddard, dlaczego ty sie zachowujesz, jakbys juz wiedzial, ze ci ulegne? Mlodzienczy usmiech Stoddarda w ostatnich wyborach musial mu zapewnic z dziesiec czy dwadziescia milionow glosow. -Bo jest pan dobrym czlowiekiem, doktorze Singleton. Wiesz, ze tak wlasnie powinienes postapic. -Ile mam czasu na przygotowanie? -Z tego, co sie dowiedzial Magnus, powinny ci wystarczyc dwa dni. -Juz sie nie moge doczekac spotkania z tym twoim Magnusem. -W Waszyngtonie? - spytal Stoddard. -W Waszyngtonie, panie prezydencie. ROZDZIAL 3 Klinika medyczna Bialego Domu znajdowala sie naprzeciwko wejscia do windy, ktora prowadzila do rezydencji Pierwszej Rodziny. Stojac przed lustrem w lazience eleganckiego, trzypokojowego gabinetu, Gabe mial wrazenie, ze czulby sie chyba swobodniej, gdyby wyslano go do kliniki w centrum Bagdadu.Wlasnie minela siodma wieczorem. Zgodnie z umowa smoking i buty dowieziono punktualnie o szostej. Wszystko pasowalo idealnie - nic dziwnego, skoro o kazdy szczegol, za posrednictwem protokolu dyplomatycznego, zadbal Magnus Lattimore. Niestety, zestaw nie zawieral przypinanej muszki ani instrukcji, jak zawiazac te, ktora mu dostarczono. Niedopatrzenie ze strony Lattimore'a - rownie rzadkie, jak zrozumiale. Gabe patrzyl na swoje rece - te same, ktore chwytaly woly na lasso, trzymaly sie wierzgajacych mustangow i zszywaly niezliczone rany. Teraz bez powodzenia zmagaly sie z zawiazaniem w miare znosnego wezla. Doktor oparl na umywalce kartke ze wskazowki, ktore sciagnal z Internetu. Poza tym, ze mial ograniczone zdolnosci manualne, wygladal na spietego i zmeczonego. Kosci jarzmowe nad policzkami byly wydatniejsze niz zwykle, a w ciemnych oczach - o ktorych Cinnie mowila, ze sa tym, co w nim najseksowniejsze - malowalo sie zagubienie. Nic dziwnego. Cztery szalone dni w nowym mieszkaniu, nowym miescie i nowej pracy robily swoje. Oficjalne przyjecie, wyznaczone na godzine osma w prezydenckiej jadalni, pozornie wydano na powitanie prezydenta Botswany niedawno wybranego na druga kadencje. Jak poinformowal Gabe'a przyslany przez Lattimore'a ekspert od spraw afrykanskich, Botswana jest oddanym sojusznikiem Stanow Zjednoczonych i jedna z najtrwalszych demokracji na kontynencie. Tak naprawde liste gosci starannie wypelniono dygnitarzami i czlonkami gabinetu zainteresowanymi czlowiekiem, ktory z wyboru prezydenta mial przywrocic spokoj w Osrodku Medycznym Bialego Domu. Kolejna proba zawiazania muszki i kolejna koszmarna porazka. Miesnie szyi i ramion Gabe'a, ktore zawsze mocno reagowaly na stres i emocjonalne zmeczenie, byly napiete jak struny. Pod skroniami narastal pulsujacy bol. Lekarz uznal, ze jakies lekarstwo na pewno uczyniloby ten wieczor bardziej znosnym - moze kilka pastylek paracetamolu z kodeina. Po Fairhaven poprzysiagl sobie nigdy wiecej nie tknac alkoholu, a przez pierwsze kilka lat po wyjsciu z wiezienia to postanowienie obejmowalo rowniez wszelkiego rodzaju leki. Jednak z uwagi na wiele dolegliwosci ortopedycznych z czasow rodeo i futbolu, a takze na wywolane stresem bole glowy i karku, ibuprofen i zwykly paracetamol coraz czesciej ustepowaly darvonowi i paracetamolowi z kodeina. Kiedy zas dolegliwosci przekraczaly urojona granice miedzy tepym bolem a nieznosnym cierpieniem, Gabe bral wszystko, co akurat znajdowalo sie w apteczce. Wiedzial, ze alkoholik, ktory wychodzi z uzaleznienia, nie postepuje madrze, polegajac na proszkach przeciwbolowych i antydepresantach. Zawsze istnialo niebezpieczenstwo, ze Gabe zacznie sobie wmawiac bol, by usprawiedliwic zazywanie lekow. Jednak i tak juz wiekszosc zycia spedzil, postepujac "jak nalezy". Doktor polozyl muszke wraz z instrukcja na umywalce, postawil szklanke wody na kunsztownym biurku z drewna wisniowego, ktore dekoratorzy w Bialym Domu uznali za wlasciwe wyposazenie biura prezydenckiego lekarza, i sposrod okolo trzydziestu roznych proszkow wyluskal dwie pastylki paracetamolu z kodeina Wszystkie wsypal wczesniej do sloiczka, na ktorym widnialo tylko jedno slowo: "paracetamol". Gdyby ktos odkryl to oszustwo albo znalazl na dnie szuflady opakowania petydyny i antydepresantow schowane w etui na okulary - to trudno. Gdyby Drew spytal o leki, Gabe nie ukrywalby prawdy. Pewnie i tak powinien byl o tym wspomniec juz wczesniej. Wowczas moze dalej siedzialby w Tyler, leczyl ludzi z odciskami na dloniach i uczyl dzieciaki, jak zarzucac lasso. W koncu jednak uznal, ze to wylacznie jego sprawa. Swiat i tak wiedzial juz o nim wystarczajaco duzo. Kodeina wlasnie zaczela podroz z zoladka do mozgu, gdy z glosnym stukiem otwarly sie drzwi do recepcji. -Jest tu kto? - zawolal nieznajomy glos. -Tutaj! - odkrzyknal lekarz. Zdawalo sie, ze bialy mundur admirala rzuca tyle samo swiatla co lampa na biurku, a ze zlocen na daszku czapki emanowal chyba wewnetrzny blask. Mezczyzna przekroczyl prog ze wzrokiem utkwionym w Gabe'a. Nastepnie siegnal za siebie i zamknal drzwi. -Ellis Wright - przedstawil sie, od niechcenia sciskajac dlon lekarzowi. - Prosze wybaczyc, ze nie przyszedlem wczesniej, ale kiedy pan przyjechal, bylem za granica. Zakladam, ze wie pan, kim jestem. W rzeczywistosci oficer okazal sie o wiele potezniejszy, niz sadzil Gabe, obejrzawszy dwie fotografie, ktore pokazal mu Lattimore. Przymiotniki "surowy" i "chlodny" - pierwsze, ktore przyszly doktorowi na mysl, gdy zobaczyl zdjecia - nie oddawaly w pelni charakteru admirala. Ellis Wright byl dowodca wojskowym w kazdym calu. Prosty niczym struna, mial rysy jak wyciosane z kamienia, olowiane oczy oraz ramiona, ktore zdawaly sie zachowywac idealne katy proste. Gdyby kogos zapytac, w jaki sposob ten czlowiek zarabia na zycie, malo kto udzielilby blednej odpowiedzi. Gabe zastanawial sie, czy wzrok Wrighta zawsze byl rownie zimny, czy tez to spojrzenie zarezerwowane bylo specjalnie dla niego. "Ellis Wright sprawuje wladze nad kazdym, kto obraca sie wokol glowy panstwa - wyjasnil Lattimore podczas spotkania. - Jedynym wyjatkiem jestes ty, a w mniejszym stopniu rowniez ja. Ty nie podlegasz nikomu poza samym prezydentem, a i on powinien sie dwa razy zastanowic, zanim zacznie cie rozstawiac po katach. Poprzednik Andrew Stoddarda, Brad Dunleavy, pozwolil, zeby Wright wybral mu osobistego lekarza sposrod wojskowych specjalistow. Nic wiec dziwnego, ze kiedy podczas nowej kadencji wybor padl na Jima Ferendellego, Wrightowi bardzo sie nie podobalo, ze to stanowisko zajmie cywil. Raczej sie nie pomyle, przewidujac, ze z tego samego powodu bedzie mial zastrzezenia wobec ciebie. Tutaj wszystko sprowadza sie do tego, jak blisko jestes prezydenta. Zarowno Ferendelli, jak i ty sprawiliscie, ze w tej hierarchii Wright znalazl sie o oczko nizej". -Kieruje biurem wojskowym Bialego Domu - mowil Wright, wciaz stojac. - Wojsko czuwa nad sprawna i efektywna praca prezydenta od czasow Jerzego Waszyngtona. Odpowiadamy za komunikacje, operacje nadzwyczajne, grupe lotnicza, eskadre prezydenckich helikopterow, Camp David, Agencje Transportu przy Bialym Domu, kantyne Bialego Domu oraz - niezbyt subtelnie zawiesil glos dla zwiekszenia efektu - Osrodek Medyczny Bialego Domu. Jestesmy jednostka wojskowa przez duze W. Wystarczy, ze prezydent pomysli o czyms, co nalezaloby zrobic, a nasi ludzie juz zaczynaja nad tym pracowac. Czy to jest jasne? -Owszem, dosyc jasne. Eee... usiadzie pan? Gabe w ostatniej chwili darowal sobie pytanie, czy admiral kieruje takze wydzialem, ktory wie cos o wiazaniu muszek. -Planuje powiedziec to, co mam do powiedzenia, i wyjsc - ciagnal Wright. - Jedno i drugie moge zrobic na stojaco. Wygladasz mi na cwaniaczka, Singleton. Jestes cwaniaczkiem? Gabe przekrzywil glowe, chcac ta poza zakomunikowac, ze jest otwarty na rzeczowa dyskusje, ale nie da soba pomiatac. -Panie admirale - odrzekl. - Sprowadzono mnie tutaj, zebym dbal o prezydenta. Jestem dyplomowanym internista. Pracowalem zarowno w wielkich, lsniacych szpitalach, jak i w dzunglach Ameryki Srodkowej. Wiekszosc ludzi, ktorzy mnie znaja i wiedza cos o medycynie, uwaza mnie za kompetentnego fachowca. Jesli taka wlasnie jest panska definicja "cwaniaczka", to mozemy miec klopot. -Powiedzialem to juz prezydentowi, kiedy rozwazal kandydatury na miejsce Ferendellego, i tobie powiem to samo: w kazdej dziedzinie medycyny mamy lekarzy tak dobrze wyksztalconych, tak skrupulatnych i tak kompetentnych, ze wiekszosc cywilow, lacznie z toba, nie moglaby za nimi nosic nawet toreb z narzedziami. To jest operacja wojskowa i jestes w niej potrzebny mniej wiecej tak samo jak bykowi cycki. -Prezydent jest najwyrazniej innego zdania. -Dokladnie znam twoj los w Akademii, Singleton. Wywalili cie, bo chlales i zabiles paru ludzi. Dalej chlasz? Zresz pastylki? Gabe uznal, ze czas stawic czola nowemu wrogowi. Zrobil wydech, wstal i zaczal sie zastanawiac, jak prezydenccy spin doktorzy poradziliby sobie z bojka miedzy osobistym lekarzem prezydenta a szefem biura wojskowego Bialego Domu. Mial metr osiemdziesiat wzrostu, ale i tak musial zadzierac glowe, gdy patrzyl na admirala. Przez mysl przemknal mu komiksowy obrazek wlasnej piesci, ktora laduje na kanciastej szczece wojskowego, a nastepnie rozsypuje sie na milion kawalkow. -Czego pan wlasciwie chce, admirale? - spytal. -Zastanawiam sie, doktorze Singleton, czy poswiecil pan choc troche czasu, zeby dowiedziec sie czegos o pracy, ktorej sie pan podjal. - Oczy Wrighta lsnily metalicznym blaskiem. - Na przyklad czy poznal pan szczegoly dwudziestej piatej poprawki do konstytucji Stanow Zjednoczonych. -Sukcesja prezydencka - odparl Gabe, szczesliwy, ze dysponuje chociaz taka wiedza. Jednoczesnie przypomnial sobie, ze Wright oczekiwal niestety szczegolow. -Akurat kwestie sukcesji prezydenckiej - rzekl admiral z nieskrywana pogarda - reguluje ustawa o sukcesji prezydenckiej z tysiac osiemset osiemdziesiatego szostego roku, uzupelniona w tysiac dziewiecset czterdziestym siodmym roku o dwie kolejne pozycje sukcesji po wiceprezydencie: przewodniczacego pro tempore Senatu i przewodniczacego Izby Reprezentantow. -Aha. Lekarz z zadowoleniem stwierdzal, ze powoli zaczyna czuc uspokajajace dzialanie kodeiny. Przez kilka dni, ktore uplynely pomiedzy wizyta Drew w Wyoming a przylotem Gabe'a do Waszyngtonu na pokladzie Air Force One, nikt nie omowil z nim zawilosci dwudziestej piatej poprawki. Przyjmujac, ze bylo to niedopatrzenie ze strony Magnusa Lattimore'a, szef sztabu przebil tym samym niedostarczenie instrukcji wiazania muszki. -Dwudziesta piata poprawka - ciagnal Wright - dotyczy niezdolnosci prezydenta do sprawowania urzedu. Wiele lat zajelo ustalenie wlasciwego brzmienia tego dokumentu i wiekszosc najnizszych ranga funkcjonariuszy medycznych w Bialym Domu potrafi go strescic sekcja po sekcji. Niektorzy znaja cala poprawke na pamiec. -Ci, ktorych zdazylem poznac, rzeczywiscie robili wrazenie bardzo bystrych. -Chce, zeby pan jako osobisty lekarz prezydenta zapoznal sie z ustawa o sukcesji prezydenckiej i nauczyl sie w calosci dwudziestej piatej poprawki - zazadal Wright. -A ja chce, zeby pan przestal wydawac rozkazy cywilowi - instynktownie odpalil Gabe. - Szczegolnie temu, ktorego prezydent sam wybral na swojego lekarza. Przez chwile Singleton mial wrazenie, ze roztopi sie pod wladczym spojrzeniem admirala. "Oni tez zakladaja spodnie nogawka po nogawce, dokladnie tak jak my wszyscy", zwykl mawiac o trudnych przeciwnikach trener Gabe'a z liceum. Jednak w tej chwili doktor nie potrafil sobie wyobrazic admirala Ellisa Wrighta ubranego inaczej niz w mundur. -Tym oddzialem medycznym kieruje ja - powiedzial Wright, powstrzymujac wybuch gniewu. - Jesli stanie sie tutaj cos dziwnego, a ja sie o tym nie dowiem, przysiegam, ze zgniote cie jak pluskwe. Nigdy bys sie nie nadawal do wojska, kolezko, ale niech ci nawet nie przejdzie przez mysl, ze przez to jestes nietykalny. Niech no tylko sie dowiem, ze zatajasz przede mna informacje o zdrowiu prezydenta, a przekonasz sie, jak latwo bedzie cie zniszczyc. Zobaczymy sie na kolacji. Wright wykonal perfekcyjny zwrot w miejscu, otworzyl drzwi, zrobil jeden krok w strone recepcji i wtedy przystanal. -Cromartie? Co pani tu, do cholery, robi?! - warknal. -Ja... ja dzis mam dyzur pielegniarski, panie admirale - odpowiedziala drzacym glosem kobieta. - Od siodmej do dwunastej. Przez kilka sekund panowala kompletna cisza. -No dobrze - odezwal sie w koncu Wright. - Jesli dotrze do mnie, ze ktos sie dowiedzial o mojej rozmowie z doktorem Singletonem, to pani bedzie pierwsza osoba, do ktorej przyjde. -Tak jest, panie admirale. Ale drzwi byly zamkniete. Prawie nic nie uslyszalam. -Cywile - mruknal Wright, otwierajac zewnetrzne drzwi gabinetu, by po chwili je za soba zatrzasnac. Cromartie. To nazwisko nic Gabe'owi nie mowilo, ale wciaz jeszcze nie poznal wielu pielegniarek i asystentow, a nawet kilku lekarzy. -Prosze wejsc, siostro - zawolal. - Otwieramy posiedzenie fanklubu admirala Wrighta. Uslyszal, jak jakies czasopismo laduje na biurku. Chwile pozniej w drzwiach stanela Alison Cromartie. ROZDZIAL 4 Promienna. To slowo wypelnilo mysli Gabe'a w chwili, gdy pierwszy raz zobaczyl Alison Cromartie. Niewiarygodnie promienna. Tak jak admiral Ellis Wright rozswietlil pomieszczenie swoim wykrochmalonym mundurem, tak ona osiagnela to jedynie za pomoca dobrze skrojonego, zielonego - moze lekko niebieskawego - spodniumu i bluzki w delikatnym odcieniu zolci. Zero bizuterii. Jesli w ogole miala makijaz, to niezwykle dyskretny i perfekcyjnie nalozony. Gabe przypomnial sobie, jak na ostrym dyzurze po raz pierwszy spotkal Cinnie - i od razu poprzysiagl sobie, ze to jest wlasnie kobieta, ktora poslubi.Tym razem nie skladal sam przed soba podobnych deklaracji, jednak natychmiast wyczul, ze polubi towarzystwo Alison. Miala niezwykla, egzotyczna urode - ktora, jak sie domyslal, stanowila efekt mieszanki narodowosci - jasnobrazowa skore i zgrabna, wysportowana sylwetke. Kruczoczarne wlosy nosila krotko przyciete, a jej twarz, w ktorej dominowaly ciemne, pelne ciekawosci oczy, zdradzala gotowosc do tego, by rozesmiac sie przy pierwszej okazji. Pielegniarka stanowczo uscisnela mu dlon i przedstawila sie, patrzac Gabe'owi w oczy na tyle dlugo, by wyrazic zainteresowanie. -Z tego, co wlasnie uslyszalem - powiedzial Gabe, wskazujac jej krzeslo po drugiej stronie biurka - to nie Wright pania zatrudnil. A jednak pracuje pani w Bialym Domu. -A jednak pracuje - odparla rzeczowo. -Jak to sie pani udalo? -Kiedys pracowalam z chirurgiem, ktory jest znajomym prezydenta Stoddarda. To on mnie polecil. Poza tym chyba sie bardzo udziela charytatywnie. Kobieta mowila bez akcentu - a jesli juz, to moze z nutka poludniowego. Alison Cromartie albo urodzila sie w Ameryce, albo miala rewelacyjnego nauczyciela angielskiego. -Zajmowala sie juz pani POTUS-em? -POTUS-em? Gabe usmiechnal sie od ucha do ucha. -Kiedy tu przyjechalem, myslalem, ze w calym miescie tylko ja jeden nie znam tego akronimu. -Akronimu? O rany, rzeczywiscie! President of the United States. Nie, tylko raz go spotkalam, ale nie zajmowalam sie jego zdrowiem. Ale akronim mi sie podoba. Zawsze jako ostatnia dowiaduje sie o wszystkim, co jest na topie. -Dla tych, ktorzy bez takich rzeczy byliby chorzy, istnieje podobne okreslenie FLOTUS odnoszace sie do Pierwszej Damy. -W kazdym razie kiedy prezydent polecil mnie admiralowi... chociaz trafniej byloby powiedziec, ze nalegal na moje zatrudnienie, to pracowal tutaj doktor Ferendelli. Wkrotce po moim przyjezdzie zniknal. Fakt, ze nie czulam sie za to odpowiedzialna, swiadczy korzystnie o moim rozwoju osobistym. -Ach, to pani jest jedna z tych! Kolejny klub, do ktorego oboje nalezymy: Lojalne i Honorowe Stowarzyszenie Osob, Ktore Na Pewno Bylyby Odpowiedzialne Za Wybuch Drugiej Wojny Swiatowej, Gdyby Sie Tylko W Pore Urodzily. Usmiech Alison oraz sposob, w jaki sie smiala, powiekszyly liste cech, ktore pociagaly Gabe'a w tej kobiecie. -A jak panu sie tu na razie wiedzie? - spytala. -To dopiero moj czwarty dzien, ale jak dotad nie jest zle, z wyjatkiem tych wszystkich regul protokolu, ktorych musialem sie nauczyc, no i tej rozmowy z admiralem Krochmalem. -To sie nie liczy. -Slyszala pani fragment o tym, jak to nie moglbym nosic toreb za wojskowymi lekarzami? -Owszem, tyle uslyszalam. -Szczerze mowiac, to na razie mi sie wydaje, ze wojskowi lekarze, asystenci i pielegniarki, ktorzy tu pracuja, naprawde sa cholernie dobrzy. -Na mnie tez zrobili wrazenie, ale dam glowe, ze pan rowniez jest calkiem niezlym specjalista. -O ile wiem, wiekszosc moich kolegow i pacjentow w Wyoming tak uwaza. A o moim alkoholizmie tez pani slyszala? -To znaczy... staralam sie nie sluchac. Alison autentycznie sie zarumienila. -Nie ma o czym mowic. Minelo kilkadziesiat lat, odkad ostatni raz pilem alkohol. -Mnie sie pan nie musi tlumaczyc. Moj ojciec nalezal do AA. On byl Cajunem. Tam, gdzie sie wychowal, alkohol stanowil sposob na zycie. Poza tym ja zwykle sama wyrabiam sobie zdanie o ludziach. -I jak mi na razie idzie? -Szlo panu doskonale... a potem pan zapytal. I znow ten usmiech. -Niech sie pani nie martwi, jestem duzo bardziej pewny siebie, kiedy trzeba ratowac pacjenta. -Oby nigdy mi pan tego nie musial udowadniac. Ale mam wrazenie, ze gdy sytuacja tego wymaga, umie pan sobie niezle radzic. Mina, z jaka to powiedziala, nadala temu stwierdzeniu calej gamy znaczen. Gabe usilnie - moze zbyt usilnie - probowal wymyslic dobra odpowiedz, gdy odezwala sie jego krotkofalowka. -Tu Dudziarz - zabrzmial jakby z oddali glos Magnusa Lattimore'a. - Czy ktos widzial doktora? -Mowi doktor Singleton... Odbior. -Tu Magnus. Wciaz w gabinecie? Skad wiedziales, gdzie ja jestem? - pomyslal Gabe. -Tak - powiedzial. -Za dziesiec minut wpadne odwiezc pana na kolacje. -Rozumiem. -I jeszcze jedno. -Tak? -Gdyby admiral cos mowil, to niech pan nie zwraca na to uwagi. On tylko znaczy swoje terytorium. -Znaczy terytorium. Zrozumiano. -Pana pierwsza galowa kolacja - powiedziala Alison, kiedy Gabe odkladal radio. - Ekscytujace. -Wie pani co? Niech pani idzie na te kolacje, a ja tu sie wszystkim zaopiekuje. Dobrze czuje sie w stajni, ale nie na salonach. Szczegolnie na trzezwo. -Na czyja czesc jest ta kolacja? -Hm... To zalezy kogo spytac. Albo na czesc prezydenta Botswany, albo moja, tyle ze w mniejszym zakresie. -Czyli gosc honorowy! -Taki pomocniczy. Ludzie sa zaniepokojeni zniknieciem doktora Ferendellego, wiec prezydent Stoddard postanowil, ze powinni poznac czlowieka, ktory go zastepuje. Chce ich przekonac, ze glowa panstwa jest pod dobra opieka. -To ma sens. W takim razie do tego smokingu chyba by sie przydala jakas muszka. Moze ta, ktora tak od niechcenia spoczywa na umywalce w lazience? -Ma kare za niesubordynacje. -Nie ma nic gorszego niz bezczelna, niewdzieczna muszka. Juz ja z takimi mialam do czynienia. -Gdyby sie pani udalo te tutaj utemperowac, to obiecuje pani roczny zapas szpatulek. -I nadmuchana gumowa rekawiczke, pomalowana jak kogut? -Alez z pani bezwzgledny negocjator. -A zeby pan wiedzial. Alison wziela muszke z umywalki. Wspiela sie na palce i zawiazala ja w niecala minute. Gabe zalowal, ze nie potrzebowala wiecej czasu. Wdychal zapach jej szamponu albo moze bardzo delikatnych perfum. Kiedy pielegniarka zrobila pare krokow w tyl, by przyjrzec sie swemu dzielu, postanowil, ze pobije rekord Guinnessa we wstrzymywaniu oddechu. -Prosze bardzo, doktorze - powiedziala. - Calkiem, calkiem. -Gratuluje, siostro. Wielce sie pani przysluzyla Stanom Zjednoczonym Ameryki. -Moj kogut ma byc usmiechniety i z autografem - odparla. ROZDZIAL 5 Swiatlo sloneczne nigdy nie docieralo do stumetrowego przejscia podziemnego pod Levalee Street. Tunel, polozony zaledwie kilka kilometrow od siedziby wladz najpotezniejszego panstwa na ziemi, stanowil zywy symbol biedy w tym najbogatszym ze spoleczenstw. Szczerze mowiac, pod wieloma wzgledami zasady tego podziemnego swiatka byly rownie zlozone i w rownym stopniu ograniczaly swobode, jak reguly otaczajacej go cywilizacji. Najwazniejsze zas bylo to, aby nigdy nie zadawac sie z obcymi.Mezczyzna pojawil sie w poludniowym wejsciu do zapuszczonego tunelu, kiedy nad miastem zapadal zmrok. Mial na sobie ciemna koszule z dzianiny i jasnobrazowa marynarke. Wygladal zwyczajnie pod kazdym wzgledem - przynajmniej do momentu, gdy wyciagnal zza paska mocna latarke oraz pistolet Heckler and Koch kaliber.45 z tlumikiem. W Missisipi jako dziecko nauczyl sie strzelac do zwierzyny, a jako snajper w wojsku - do ludzi. Przez kilkanascie lat, odkad zostal zwolniony, mial duzo czasu, by doskonalic swe zdolnosci. Zwykle uzywal imienia Carl - Carl Eric Porter. Mial tez jednak wiele innych. Jak zwykle dobrze mu placono i jak zwykle rozkoszowal sie swoja robota. Przez pare chwil Porter stal nieruchomo, pozwalajac oczom przyzwyczaic sie do mroku. Bez wysilku kazal zmyslom zapomniec o woni smieci, brudu, uryny, alkoholu i robactwa. Bywalo gorzej. Przed nim, po obu stronach tunelu, ciagnely sie rzedy kartonowych pudel i tymczasowych przybudowek. Co cztery lata, kiedy caly swiat zjezdza sie do Waszyngtonu na zaprzysiezenie nowego badz ponownie wybranego prezydenta, policja zapuszcza sie do przejscia pod Levalee i w inne podobne miejsca, przegania mieszkancow, czasem nawet puszcza z dymem ich prowizoryczne wioski. Jednak wkrotce powraca tam zycie, tak jak do lasu po wybuchu wulkanu. Po niedlugim czasie osiedle znow wyglada tak jak niegdys. Do wyborow zostalo juz tylko kilka miesiecy, wiec cykl niedlugo mial sie zaczac od nowa. Ale w tym momencie wszyscy w przejsciu pod Levalee martwili sie wylacznie intruzem. Swiadom, ze patrza na niego dziesiatki par oczu, Porter wsunal na rece gumowe rekawiczki. Steve Crackowski, szef o

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!