Niepelka - Dorota Schrammek
Szczegóły |
Tytuł |
Niepelka - Dorota Schrammek |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Niepelka - Dorota Schrammek PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Niepelka - Dorota Schrammek PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Niepelka - Dorota Schrammek - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Wszystkie prawa zastrzeżone. Zarówno cała książka, jak i jej części nie mogą być
przedrukowywane ani w żaden inny sposób rep rodukowane lub odczytywane w środkach
masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Szara Godzina s.c.
Projekt okładki i stron tytułowych
Ilona Gostyńska-Rymkiew icz
Redakcja
Justyna Nosal-Bartnic zuk
Zdjęcia na okładce
© olly | Fot olia.pl
Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Barb ara Kaszub owska
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest zup ełnie przyp adkowe.
Wydanie I, Katowice 2017
Wydawnictwo Szara Godzina s.c.
biuro@szaragodzina.pl
www.szaragodzina.pl
Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.
ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
dyst ryb uc ja@dict um.pl
www.dict um.pl
© Cop yright by Wydawnictwo Szara Godzina, 2017
ISBN 978-83-65684-31-8
Strona 6
Kinga spojrzała przez okno. Był marzec, więc o siódmej powinn o
już się rozjaśniać. Miała jedn ak wrażen ie, jakby dop iero co nastała
noc. Dzwon iący budzik nie pozostawiał złudzeń co do tego, że jed‐
nak jest poran ek. Słyszała krzątającą się po kuchn i matkę. Szumiał
czajn ik. Na pewn o przygotowywan a jest herbata. Od lat to samo…
Jedn ego dnia herbata, drugiego kakao. Dzisiaj dostan ie kan apki
z serem i z pomidorem, jutro z kiełbasą krakowską i z ogórkiem.
Wszystko tak przewidywaln e, jak całe życie rodzicielki. Zaraz na
pewn o zajrzy do pokoju córki, by sprawdzić, czy wstała. Dziewczyn a
zakryła twarz kołdrą.
Po chwili w przedp okoju rozległy się kroki. Słysząc delikatn e puka‐
nie do drzwi, Kinga jeszcze szczeln iej się przykryła.
– Córeczko, trzeba wstawać.
Nie zarea gowała.
– Już czas. – Mama podeszła do łóżka, by ściągnąć z niej kołdrę.
– Zostaw to! – Dziewczynka sykn ęła i nerwowo poruszyła nogami,
podkulając je. – Wstan ę za pięć min ut.
– Znam cię i wiem, że nie wstan iesz. Biegnij do łazienki, póki ja jej
nie zajmę.
W Kindze narastała złość. Kon ieczn ie musiała ją na kimś wyłado‐
wać.
– Makijaż chcesz robić?! I tak ci nie pomoże – zarechotała niep rzy‐
jemn ie. – Tata też tak sądzi. Zap ytaj go.
Wiedziała, że każdym słowem sprawia matce przykrość. Znała jej
ugodowy charakter, więc była pewn a, że za niegrzeczn e zachowan ie
nie spotka jej kara. Miała rację. Kobieta jakby nigdy nic zaczęła po‐
prawiać książki na półce. Dziewczynka głośno westchnęła i podn io‐
sła się z pościeli.
– Wyp rasuj mi niebieską koszulę – min ęła matkę, nie patrząc w jej
kierunku – która będzie pasować do dżinsowej spódn iczki.
– Jest zimn o i pada deszcz. Może założysz coś ciep lejszego?
– Najchętn iej ubierałabyś mnie we włosienn icę! Tak się składa, że
nie lubię twojej zakonn ej mody – prychn ęła nastolatka. – Wezmę
twój niebieski cień do powiek.
Strona 7
– Wiesz, że nie możesz malować się do szkoły…
Odp owiedziała jej kpiąca cisza, a potem głuche trzaśnięcie drzwi
łazienki.
Kinga pop atrzyła z satysfakcją na swoje odbicie w lustrze. Odegra‐
ła na mamie zły nastrój. Najwyższy czas przygotować się do szkoły.
Przekręciła klucz, aby nikt jej nie przeszkadzał, i zabrała się za toa ‐
letę. Pół godzin y późn iej była gotowa do wyjścia.
– Nie zjesz śniadan ia?
– Już pomalowałam usta.
Nałożon a pomadka prezentowała się perfekcyjn ie.
– Córeczko, masz dop iero trzyn aście lat!
– Za kilka miesięcy cztern aście. – Skrzywiła się. – Wszystkie moje
przyjaciółki się malują.
Skłamała. Robiły to zaledwie dwie – Emilia i Klaudia. Pierwsza,
długon oga blondynka, marzyła o karierze modelki. Druga natomiast
chciała zostać aktorką. Makijaż wydawał się nieodłączn ym atrybu‐
tem przyszłości dziewcząt, dlatego im wcześniej zaczyn ały eksp ery‐
mentowan ie z nim, tym – według nich – lep iej. Zazdrościły Kindze,
która miała za sobą kontakt z prawdziwą charakteryzatorką i wy‐
stęp przed kamerami.
Nastolatka od najmłodszych lat ujawn iała talent muzyczn y. Uwiel‐
biała śpiewać! Na umiejętn ościach szybko poznał się ojciec i zap isał
córkę do nauczycielki zajmującej się emisją głosu. To ona stwierdzi‐
ła, że Kinga odn iesie scen iczn y sukces. Dziewczyn a występ owała na
wszelkich akademiach szkoln ych, poruszając publiczn ość barwą
i głębią wokalu. Tata chciał czegoś więcej i zgłosił nastolatkę do
konkursu organ izowan ego przez ogóln op olską telewizję. Kinga prze‐
szła wszystkie etap y i dostała się do ścisłego fin ału. Trafiła do inn e‐
go świata. Kamery, znan e osoby, błyskające flesze aparatów foto‐
graficzn ych, rep orterzy z pop ularn ych czasop ism młodzieżowych –
to wszystko miała na wyciągnięcie ręki. Makijażystkę także. Polubi‐
ła tę mocn o ekscentryczn ą, wytatuowan ą trzydziestolatkę z pofarbo‐
wan ymi na niebiesko włosami. To ona przekazała Kindze wiele tric‐
ków, które ta skrup ulatn ie stosowała.
Strona 8
Jedyn ą niezadowolon ą osobą była matka. Nie podobały się jej po‐
mysły męża. Uważała, że córka powinn a się uczyć, a nie brać kilku‐
tygodniowe zwoln ien ia ze szkoły, by mieć czas na nagran ia w tele‐
wizji. Nie przekon ywały jej nawet sukcesy Kingi i kolejn e etap y tele‐
turn ieju. Gdy dotarła do fin ału, do Warszawy pojechał z nią tylko oj‐
ciec. Matka oglądała transmisję w telewizji. Początkowo nie poznała
swojego dziecka. Na ekran ie stała mocn o wymalowan a nastolatka
z natap irowan ymi włosami, sterczącymi od ogromn ej ilości lakieru,
wcale niewyglądająca na trzyn aście, a na szesn aście lat! Kinga zaję‐
ła drugie miejsce. Wszyscy znajomi gratulowali. Dyrekcja szkoły
przygotowała specjaln y apel poświęcon y utalentowan ej uczenn icy,
a burmistrz wysłał list gratulacyjn y. Matce nie pozostało zatem nic
inn ego, jak cieszyć się razem z nimi.
– Kinga, nie siedź tyle przed lustrem! – strofowała rodzicielka.
Dziewczyn a, odkąd wróciła z Warszawy, coraz dłużej przebywała
w łazience.
– Daj jej spokój – odzywał się ojciec znad gazety. – Musi czuwać
nad swoją karierą. Wygląd jest istotn y.
Przekon ywan ia matki, że najważn iejsza jest nauka, trafiały
w próżn ię.
– Tak było dawn iej. Teraz w inny sposób odn osi się sukces. – Sły‐
szała od męża. – Kinga nie może stać ze swoim talentem w kącie
i czekać, aż ktoś ją znajdzie.
Tata robił wszystko, aby talent córki był znan y wszem wobec
i każdemu z osobn a. Przygotował dziewczyn ie stron ę intern etową
i zachęcił, by korzystała z portali społeczn ościowych. Robiła to chęt‐
nie, wstawiając swoje zdjęcia i pozdrawiając wielbicieli. Była obec‐
na na wszystkich miejskich imp rezach, uświetn iając je swoim gło‐
sem. Kinga stała się numerem jeden w ich niewielkim miasteczku!
– Mamo, podp isz listę ocen! – Rzuciła kartkę na kuchenn y stół. Za‐
nim kobieta złożyła podp is, przeczytała wszystko uważn ie.
– Znowu dostałaś niedostateczn y z matematyki? – Spojrzała zasko‐
czon a. – Kiedy? Za co? Dlaczego nie powiedziałaś?!
– Już wiesz. I co to zmien ia? – Dziewczyn a wzruszyła ramion ami.
Strona 9
– Mieliśmy sprawdzian z ułamków.
– Nie rozumiesz ich?
– Rozumiem. Ale pani Pająk uwzięła się na mnie i stąd te ocen y.
Każde zadan ie rozp oczęłam, ale zabrakło mi czasu, żeby skończyć.
Mama z zatroskan ą miną podp isała dokument.
– Może weźmiemy ci korep etycje? Jak tak dalej pójdzie, nie zdasz
do kolejn ej klasy.
Kinga się roześmiała.
– Jestem gwiazdą i dumą szkoły. Nie pozwolą mi nie zdać. Pa!
Wybiegła z domu spóźn ion a na pierwszą lekcję.
***
Weron ika z trudem omijała kałuże. Nie miała daleko do szkoły,
jedn ak dzisiaj poruszała się woln iej niż zwykle. Nie obawiała się, że
pochlap ie swoje ubran ie – nogi miała zabezp ieczon e folią przeciw‐
deszczową – ale nie chciała pobrudzić mijających ją przechodn iów.
Szybki wjazd w wyp ełn ion ą brudn ą wodą wyrwę mógł skończyć się
przykro dla mijających ją ludzi. Ci jedn ak byli już przyzwyczajen i do
dziewczynki. Usuwali się z drogi na widok inwalidzkiego wózka sy‐
gnalizującego obecn ość przyjemn ym, niezbyt głośnym dzwonkiem
i migającymi światłami.
Dziewczynka z ulgą pokon ała ostatn ie metry chodn ika i wjechała
na szkoln e podwórze. Nie obawiała się już o pobrudzon ych prze‐
chodn iów, ale pozostał inny strach. Ciekawe, czy mimo brzydkiej
pogody Paweł na nią czeka. Podjechała pod główn e drzwi, ale nie
zauważyła nikogo. No, jasne… Kto czekałby w taką pogodę?! Będzie
musiała poradzić sobie sama. Drzwi szkoły były zamknięte. Uczęsz‐
czała tu już dwa miesiące, ale nadal miała wrażen ie, że o niej nie
pamiętają. Zresztą dlaczego mieliby to robić?! Pon ieważ jest niep eł‐
nosprawn a? Odczuła mocn e drżen ie w przykurczon ych palcach. Tak
rea gowały jej stawy na deszczową pogodę.
Przez chwilę stan ął jej przed oczami pierwszy dzień tutaj. Wszyst‐
ko wydawało się takie obce, ogromn e i zimn e – komp letn ie odmien‐
ne od integracyjn ej szkoły, do której chodziła w niewielkiej miejsco‐
Strona 10
wości pod Warszawą. Tamtą placówkę znała od lat. Miała tam po‐
dobn e do siebie przyjaciółki – Kasię z autyzmem, Agnieszkę z dystro‐
fią mięśni. Weron ika cierp iała z powodu porażen ia mózgowego.
– Gdy się urodziłam, byłam mniejsza od torebki cukru. – Pamiętała
swoje przywitan ie z inn ymi dziećmi.
– Ja też!
– A ja nieco większa, ale bez oddechu!
Dzieci przekrzykiwały się radośnie, jakby żadn e z nich nie zdawało
sobie sprawy, że w chwili narodzin ich życie wisiało na włosku. Wy‐
dawały się pogodzon e z niep ełn osprawn ością. Otoczon e były podob‐
nymi osobami. Do pop rzedn iej szkoły Weron ika uczęszczała przez
sześć lat i nie mogła pogodzić się ze zmian ą, jaka nastąp iła pół roku
temu.
– Jak to wyp rowadzamy się? – Dziewczyn a starała się mówić wol‐
no, aby jej mowa była wyraźn a. Gdy się den erwowała, język jej się
plątał i nap in ały strun y głosowe.
– Musimy. Nie dam rady utrzymać mieszkan ia i nas z zasiłku, któ‐
ry otrzymujemy na ciebie. Moja mama zmarła kilka miesięcy temu.
Jak wiesz, to ona opłacała twoje zabiegi, rehabilitację, dokładała się
do naszego czynszu… – Po twarzy matki potoczyła się łza. Nie wspo‐
mniała córce, że kilka dni wcześniej zmuszon a została wyp isać ją
z zajęć, na które ta uczęszczała od lat. Nie dodała też o bezsenn ości
i gorączkowym rozmyślan iu, co dalej zrobić. Wyjście wydawało się
jedn o.
– Pop roś ojca o pomoc – zap rop on owała Weron ika.
– Już to zrobiłam.
Nastolatce wystarczył rzut oka na twarz rodzicielki, by wiedzieć,
że nie dostała niczego poza ogromn ym upokorzen iem. Nie udał się
ten tata. Nie dość, że zmył się zaraz po narodzin ach dziewczyn y,
twierdząc, że przerasta go sytua cja, to jeszcze nie łożył na dziecko
nic pon ad to, co zatwierdził sąd. Było to krop lą w morzu potrzeb.
Weron ika jakoś nigdy specjaln ie za nim nie tęskn iła. Pewn ie dlate‐
go, że komp letn ie nie znała człowieka, który w akcie urodzen ia figu‐
ruje jako jej ojciec.
Strona 11
– Co powiedział? – spytała.
– Twierdzi, że jest bez pracy.
Obie wiedziały, że to kłamstwo wymyślon e na poczekan iu.
– I co teraz? – Weron ika podn iosła głowę w stron ę matki, aby zna‐
leźć cień radości sugerujący, że wszystko się ułoży.
– Będziemy musiały wyp rowadzić się do mieszkan ia po babci.
– Nie! – Dziewczyn a z całej siły ścisnęła metalowe rurki wózka, na
którym siedziała. Chciała poczuć ból. Nie pomogło. Zaczęła kręcić
nerwowo głową na boki i mówić zbyt szybko. W takich momentach
jedyn ie matka ją rozumiała. – Nie! Tu mam szkołę i rehabilitację.
Tu mam przyjaciół!
Łzy lały się strumien iami po twarzach mamy i córki.
– Nie możesz sprzedać tamtego mieszkan ia?
Kobieta pokręciła głową.
– Dostałybyśmy za nie zbyt mało pien iędzy, aby utrzymać się tu‐
taj. W Trzebiatowie też znajdziemy odp owiedn ich rehabilitantów.
W miejscowości obok jest stadn in a koni. Szkoła równ ież ci się spodo‐
ba.
Weron ika wzdrygała się na samą nazwę: Trzebiatów. Brzmiała,
jakby należała do miasteczka położon ego na końcu świata, a nie tuż
nad morzem. Przecież tak miło wspomin ała je z krótkich odwiedzin
u babci! Rzadkich, bo była tam zaledwie trzy razy, jedn ak niewielka
mieścin a urzekła ją. Ale żeby zamieszkać tam na stałe?!
– Zmian ę otoczen ia doradza też twoja lekarka. Alergia atakuje cię
coraz częściej, a nap ady duszn ości są poważn iejsze. Na półn ocy Pol‐
ski pan uje zup ełn ie inny klimat.
Na nic zdały się prośby Weron iki. Mama podjęła już decyzję.
Pewn ego ranka przyjechał samochód ciężarowy i pracown icy zaję‐
li się przep rowadzką. Wielu sprzętów nie zabrały, rozdając je lub
wyrzucając, jakby nie chciały ciągnąć za sobą nadmiern ego balastu.
Trzebiatów przywitał je deszczem. Humor nastolatki był równ ie
podły jak pogoda. Całe szczęście, że trzeba było pomóc mamie
w rozp akowywan iu, nie było zatem czasu na przykre rozmyślan ia.
Po tygodniu były już jako tako urządzon e. Weron ice, choć za nic nie
Strona 12
przyznałaby tego głośno, spodobał się niewielki pokoik z ciekawym
widokiem, który został dla niej przeznaczon y. Okna wychodziły na
Stare Miasto i ratusz. Kolorowe kamien iczki, jedn a obok drugiej,
tworzyły wielobarwn y czworokąt. Ich budyn ek miał kolor bladoróżo‐
wy. Jako jeden z nieliczn ych posiadał mieszkan ie na parterze od
stron y ulicy, a nie od podwórza. Nieduże, ale im wystarczyło. Kory‐
tarz był szeroki, więc na szczęście mieścił się w nim wózek dziewczy‐
ny. Usun ięto progi, aby poruszan ie się nie sprawiało problemu.
Zan im wprowadziły się na nowe miejsce, mama zleciła odświeże‐
nie mieszkan ia i niewielkiego antykwariatu znajdującego się po są‐
siedzku. On także należał do babci. Został zamknięty po jej śmierci.
Weron ika pamiętała specyficzn y zap ach starości połączon y z czymś,
czego nie potrafiła określić. Może to historia? W antykwariacie moż‐
na było nabyć praktyczn ie wszystko, co tylko interesowało pasjon a‐
tów. Stare książki, zabytkowe lamp y, znaczki pocztowe, odznacze‐
nia, porcelan a – było tego tak dużo, że dziewczynka starała się nie
ruszać, by nie uszkodzić delikatn ych eksp on atów. Mama nie miała
jedn ak ochoty prowadzić dalej interesu babci.
– Nie ma z tego pien iędzy – odp arła smutn o. – A ja muszę zara‐
biać. Może wyp rzedam towar i urządzę tu sklep z pamiątkami?
Część rzeczy z antykwariatu oddała do muzeum znajdującego się
w Pałacu nad Młyn ówką. Tam była siedziba domu kultury, którym
zarządzała przyjaciółka mamy z dawn ych lat. Ucieszyła się z wielu
zabytkowych przedmiotów, od razu dostrzegając ich historyczn ą
wartość. Weron ika błyskawiczn ie polubiła symp atyczn ą Ren atę –
niewysoką, drobn ą blondynkę mówiącą cichym, ale stan owczym
głosem i patrzącą zawsze prosto w oczy. Jakże inna od ludzi, którzy
najchętn iej udawaliby, że nie zauważają kalekiej dziewczyn y! Ona
traktowała Weron ikę normaln ie.
– Zap omniałam, że jeździsz na wózku – powiedziała, gdy oprowa‐
dzała nastolatkę po pałacowych pokojach.
Weron ika miała problemy z przejechan iem przez wąskie drzwi.
Trzeba było otworzyć ich drugą część. Jedn ak to, co usłyszała, było
dla niej prawdziwym komp lementem!
Strona 13
Pani Ren ata z dumą opowiadała o wielu możliwościach spędzan ia
woln ego czasu w domu kultury.
– Mamy kółko plastyczn e, literackie, poetyckie, językowe, fotogra‐
ficzn e…
Dziewczyn a żywo się zainteresowała. Od roku robien ie zdjęć było
jej pasją, a przy okazji możliwością ćwiczen ia niesprawn ych palców.
Gdy dostała w prezencie aparat, początkowo była niezadowolon a.
Zabierała go na spacery, ale fotografowała od niechcen ia, nie przy‐
wiązując wagi do efektu. Jej doskon ałe oko dostrzegł nauczyciel od
informatyki.
– To twój blog? – Zerkn ął przez ramię dziewczyn y, przechodząc
obok niej na zajęciach. – Twoje fotografie?
Nieśmiało przytakn ęła.
– Pop atrz. – Przysiadł obok. – Tu powinn aś wyostrzyć. Następn e
jest ciekawie ujęte, ale skup iłbym uwagę na drzewie, człowieka zo‐
stawiając nieco zamglon ego. Jest taki specjaln y program do pop ra‐
wian ia zdjęć…
Krok po kroku wprowadzał Weron ikę w świat fotografii. Tak moc‐
no wciągnęło to dziewczyn ę, że prawie nie rozstawała się z apara‐
tem. Dokumentowała nim wszystko: przyrodę, zwierzęta, domy, sa‐
mochody. Jedn ak największą przyjemn ością było robien ie zdjęć lu‐
dziom w ruchu, szczególn ie sportowcom. Wczoraj, gdy był piękn y,
słon eczn y dzień, uwieczn iała na nich Pawła. Był dop iero marzec, ale
chłop ak już tren ował na kajaku, przygotowując się do mistrzostw
Polski. Pomachał do niej, gdy przep ływał obok przystan i. Zrobiła
w tym momencie wspan iałe ujęcie sportowca, którego sylwetka do‐
skon ale prezentowała się na tle zachodzącego słońca.
Miała zamiar dzisiaj powiedzieć mu o tych zdjęciach, ale chłop ak
nie czekał na nią przed szkołą. Paweł był wyznaczon y do pomaga‐
nia jej w poruszan iu się wózkiem po szkoln ych korytarzach. Placów‐
ka, do której zap isała ją mama, początkowo przerażała. Podjazd dla
osób niep ełn osprawn ych był z tyłu budynku, wiodąc przez podwórze
akurat dziś pełn e wody i błota. Prace na nim rozp oczn ą się dop iero
w kwietn iu. Weron ika podjechała pod główn e wejście. Prowadziły
Strona 14
do niego trzy schodki. Paweł zawsze zwoływał chłop aków, którzy
pomagali mu wnosić wózek do środka. Dziewczyn a nie była ciężka.
Ważyła niespełn a pięćdziesiąt kilogramów. Dla kilku rosłych nasto‐
latków nie stan owiło to problemu. Każdego dnia wnosili ją także na
piętro, bo tam odbywały się lekcje. Jak ma poradzić sobie dzisiaj?
W dodatku jest już po dzwonku! Z powodu złej pogody jechała wol‐
niej, co groziło spóźn ien iem na pierwszą lekcję. Co prawda mama
oferowała pomoc, ale dziewczyn a odmówiła. Wiedziała, że dzisiaj
jest ważn y dzień – otwarcie sklep u z pamiątkami i lokaln ym ręko‐
dziełem. Chciała oszczędzić mamie dodatkowego stresu.
Drzwi główn e były zamknięte, nikt zatem nie zauważył niep ełn o‐
sprawn ej nastolatki próbującej osłon ić się od padającego deszczu.
Drżała z zimn a, kuląc się w sobie. Czuła, jak jej powykręcan e palce
zaczyn ają drętwieć. Próbowała włożyć je pod kurtkę, ale zgrabiałe
nie dawały się wcisnąć pod spód. Obawiała się, że zaraz zacznie
drżeć cała, bardziej ze zden erwowan ia niż z zimn a.
Nagle usłyszała szybkie kroki na mokrym bruku. Ktoś na obcasach
zbliżał się od stron y parkingu. W ostatn iej chwili poznała zasłon iętą
kapturem i modn ym szalem dziewczyn ę.
– Kinga! – zawołała Weron ika.
Pędząca do szkoły nastolatka była tak opatulon a, że nie widać
było nawet jej oczu. Niep ełn osprawn a poznała ją po butach i dżinso‐
wej spódn iczce. Tylko gwiazda mogła pozwolić sobie dzisiaj na taki
strój. Gdy usłyszała swoje imię, jakby przyspieszyła.
– Kinga!!! – Niep ełn osprawn a powtórzyła zdecydowan ie głośniej.
Nastolatka przystan ęła i niechętn ie się odwróciła. Rozejrzała się,
czy nikt jej nie obserwuje, i złap ała za klamkę drzwi.
– Kinga, pomóż mi! Zawołaj kogoś, kto podn iesie wózek. Paweł
chyba jeszcze nie przyszedł, ale może woźn y gdzieś tam chodzi.
Nastolatka wzruszyła ramion ami.
– Poczekaj do następn ego dzwonka. Na pewn o część nauczycieli
wyjdzie na pap ierosa i pomogą ci. Ja już jestem spóźn ion a.
– Proszę! – odezwała się Weron ika, ale tym słowom towarzyszył
trzask zamykan ych drzwi. Wiatr powiał jakby jeszcze mocn iej.
Strona 15
Dziewczyn a skuliła się w sobie, próbując ochron ić wychłodzon e ciało
przed deszczem. Po jej twarzy spływały łzy.
***
– Znowu się spóźn iłaś. – Pani Pająk wymown ie spojrzała na zega‐
rek, a zaraz potem na wbiegającą do klasy Kingę. – Co tym razem?
– Dzień dobry – wydusiła zdyszan a dziewczyn a.
Ostatn ie metry pokon ała w błyskawiczn ym temp ie. Znała dosko‐
nale nauczycielkę od matematyki, która nie lubiła spóźn ień. Nie lu‐
biła też len iwych, nic nierozumiejących uczniów. Starała się każdą
lekcję wykorzystać na jak najefektywn iejsze przekazan ie zasad kró‐
lowej nauk. Szczyciła się wysokimi notami z przedmiotu, w który
wkładała całe swoje zawodowe serce. Irytowały ją jedyn ie osoby,
które – mimo poświęcon ego czasu i energii – nie wyn osiły z zajęć
komp letn ie nic. Taką uczenn icą była spóźn ion a nastolatka.
Kinga nigdy nie wyróżn iała się nadmiern ą inteligencją, ale była
symp atyczn ą dziewczyn ą. Sporo czasu poświęcała urodzie i muzyce,
stała też na czele zespołu tan eczn ego. Z matematyki miała średn ie
ocen y. W ostatn ich miesiącach jedn ak rażąco opuściła się w nauce.
Zawaliła dwa najważn iejsze sprawdzian y, nie wspomin ając o tym,
że wiele zajęć po prostu opuściła. Wyjeżdżała na jakieś konkursy do
stolicy, a przecież nauka powinn a być najważn iejsza! Kilkutygodnio‐
wa nieobecn ość nie wpływała dobrze na Kingę. Widać było, że pod‐
czas wyjazdu dziewczyn a niewiele się uczy. Nauczycielka była nawet
w tej sprawie u dyrektorki, ale tamta prosiła, by poczekać do roz‐
strzygnięcia konkursu. Gdy Kinga dostała się do fin ału…
– Proszę patrzeć na nią pobłażliwie. Jest naszą dumą, rep rezentuje
szkołę i miasto. – Pani Lubczyńska skup iła wzrok na dokumentach,
które przed nią leżały.
– Ona musi się uczyć!
– I uczy się. Na tyle, na ile jej czas pozwala. – Dyrektorka gestem
wskazała, że nauczycielka może opuścić jej pokój.
Przymykan o więc oko na coraz większe braki Kingi. Pani Pająk
poświęcała jej dużo czasu na lekcjach, ale specjaln ych efektów nie
Strona 16
było widać. Dziewczyn a komp letn ie lekceważyła to, co starała się
przekazać jej nauczycielka. Kolejn e jedynki zostały zap isan e
w dzienn iku.
– Siadaj na swoje miejsce i skup się – poleciła Kindze. – Skup się
wyborn ie, abym nie musiała dwa razy powtarzać. Wyborn ie!
To od tego słowa wziął się przydomek nauczycielki. Żaden uczeń
nie mówił o niej po nazwisku. „Wyborn ie zrobion e zadan ie”, „wy‐
born ie nap isan y sprawdzian”, „wyborn a odp owiedź” – belferka nie
zdawała sobie sprawy, że używa tego określen ia w nadmiarze.
Uczniowie błyskawiczn ie przyp ięli jej łatkę Wyborn ej.
– Odn otowuję kolejn e spóźn ien ie. – Pop atrzyła groźn ie znad oku‐
larów. – Dwóch osób w ogóle nie ma: Pawła i Weron iki. Nie wiecie,
co się z nimi dzieje?
– Paweł ma kontroln ą wizytę u lekarza przed zawodami – odp o‐
wiedział któryś z kolegów.
– A co z Weron iką?
W klasie zap an owała cisza. Kinga pochyliła głowę, wyjątkowo
skup iając uwagę na cyferkach w zeszycie.
– Pewn ie chora – odp owiedziała nauczycielka sama sobie. – Wy‐
born a pogoda za oknem!
Przez klasę przebiegł szmer wesołości. Po chwili wszyscy zajęci
byli liczen iem. Znajdowali się akurat w połowie zadan ia, gdy rozle‐
gło się pukan ie do drzwi.
– Proszę! – Pani Wyborn a spojrzała, kto wchodzi.
– Przep raszamy za spóźn ien ie. – Klasa odwróciła się na głos zasa‐
pan ego Pawła. Wpychał wózek z Weron iką przez próg. Dziewczyn a
drżała, a spod przemoczon ego kaptura wyłan iały się mokre włosy.
Koła wózka, brudn e i mokre, zostawiały na podłodze widoczn y ślad.
– Przep raszam – wyszeptała Weron ika.
Zaczyn ała ogarn iać ją nerwowość. Nie lubiła być w centrum uwa‐
gi, a tak się teraz czuła, gdy wzrok każdej osoby w klasie spoczywał
na niej i na Pawle. Powoli ruszała głową na boki. Miała wrażen ie,
że cofn ęła się o dwa miesiące i znajduje się przed tymi ludźmi po raz
pierwszy. Wtedy także każdy się jej przyglądał. Nigdy wcześniej nie
Strona 17
mieli niep ełn osprawn ej osoby w klasie.
– Weron iko, podjedź do ławki obok kaloryfera. Tam się rozgrze‐
jesz. – Nauczycielka przejęła inicjatywę. – Kamil, siedzisz przed nią,
więc przekręć grzałkę do oporu. Artur, idź po sprzątaczkę. Niech
przetrze podłogę. Reszta klasy wraca do liczen ia. Macie jeszcze pięt‐
naście min ut lekcji. Idea ln y czas na skończen ie zadan ia. Wyborn ie!
Głowy pochyliły się nad zeszytami, a Weron ika odetchnęła z ulgą.
Z trudem ściągnęła przemoczon ą bluzę i rozłożyła ją na kaloryferze.
Powoli wracało czucie w palcach, choć ołówka nie była w stan ie
jeszcze utrzymać. Z wdzięczn ością spojrzała w stron ę Pawła. Miała
szczęście, że te badan ia wyp adły mu wcześnie rano. Był ogromn ie
zaskoczon y, gdy spotkał ją pod szkołą.
– Spóźn iłam się i drzwi były już zamknięte – skłamała.
Nie chciała wspomin ać o Kindze, którą prosiła o pomoc. Nie lubiła
don osić na inn ych. Zresztą, nikt nie uwierzyłby, że klasowa gwiazda
zachowuje się w taki sposób wobec niej.
Weron ika przyp omniała sobie pierwsze zetknięcie z Kingą. Było to
wtedy, gdy wjechała do klasy na wózku, a na twarzach nowych ko‐
leżan ek i kolegów wymalowało się niemałe zaskoczen ie. Także na
twarzy Pawła. Tylko Kinga miała wyp isan ą ulgę, której towarzyszył
lekko pobłażliwy uśmieszek. Podeszła do niej podczas przerwy, wraz
z nieodłączn ym – jak późn iej zauważyła Weron ika – towarzystwem
dziewczyn.
– Pamiętaj, zawsze możesz na nas liczyć – mówiła słodkim głosem.
– Podp rowadzimy wózek, gdzie tylko będziesz chciała, i przyn iesie‐
my ci wszystko.
– Nie trzeba, dziękuję – odp arła stan owczo niep ełn osprawn a. –
Mam nowoczesny pojazd, zwrotn y i niewielki, więc doskon ale dam
sobie radę sama.
– Trudn o. Pamiętaj, że prop on owałam pomoc. – Kinga wzruszyła
ramion ami. Powiedziała to na tyle głośno, że pół klasy spojrzało
w ich kierunku.
– Nie odrzucam jej całkowicie. – Weron ika poczuła się głup io. Nie‐
potrzebn ie tak zarea gowała. – Na pewn o zgłoszę się, gdy będę cze‐
Strona 18
goś potrzebować. Bywa, że mam problemy w toa lecie. Wtedy chęt‐
nie…
– W toa lecie mam ci pomagać?! – Klasowa gwiazda aż się wyp ro‐
stowała. – Myślałam, że takie osoby jak ty noszą pamp ersy!
Przyjaciółki Kingi zachichotały, patrząc na siebie porozumiewaw‐
czo.
– Załatwiam swoje potrzeby tak samo, jak każda z was. Czasem
potrzeba jedyn ie przytrzyman ia drzwi, żebym wjechała do środka.
To wszystko.
– Ale cię zgasiła! – roześmiał się któryś z kolegów.
Kinga spojrzała w jego stron ę ze złością.
– Jak taki mądry jesteś, sam zap rowadzaj ją do toa lety!
– Przecież ty poszłaś do Weron iki z prop ozycją pomocy. Albo po‐
magasz, albo twoje słowa nie są nic warte.
Nastolatka na wózku poczerwien iała ze wstydu. Ta sytua cja była
dla niej kręp ująca.
– Nie słuchaj ich. Ja bardzo chętn ie pomogę. – Usłyszała głos za
swoimi plecami. – Daj tylko znać, co mam robić.
Obejrzała się. Tuż obok stał Paweł. Poznała go na pierwszej lekcji.
Był przewodn iczącym II c, do której właśnie zaczęła uczęszczać.
To jego nauczycielka wyznaczyła do organ izowan ia chłopców w celu
wnoszen ia i znoszen ia wózka z Weron iką po schodach.
Od razu możn a było wyczuć, że koledzy czują respekt przed nim.
Uciszyli się, wpatrzen i w niego jak w obraz. Dop iero po kilku dniach
dziewczyn a dowiedziała się, że imp on ował im osiągnięciami sporto‐
wymi i talentem matematyczn ym. Był mistrzem Polski jun iorów
w kajakarstwie. Często spędzał czas na zgromadzen iach, ale nie za‐
walał przy tym nauki. Wręcz przeciwn ie. Gdy wracał, zaliczał każdy
sprawdzian śpiewająco. Na tren ing poświęcał całe pop ołudnia. Był
umięśnion y, pachn iał wiatrem i wodą. Część koleżan ek z klasy du‐
rzyła się w przystojn ym sportowcu, on jedn ak nie wyróżn iał żadn ej
z nich.
– Moja młodsza siostra także jest niep ełn osprawn a – zdradził któ‐
regoś razu. – Wiem, jak bywa ci trudn o.
Strona 19
I to było wszystko. Nie nastąp iły żadn e litościwe spojrzen ia czy
teksty. Po prostu Paweł traktował Weron ikę jak każdą inną dziew‐
czyn ę, której od czasu do czasu trzeba było pomóc. Każdego ranka
czekał na nią przed wejściem do szkoły, wiedząc, że nie poradzi so‐
bie bez niego.
– Jeszcze raz cię przep raszam, że nie mogłem być rano. – Paweł
kajał się, gdy zadzwon ił dzwon ek i pani Wyborn a opuściła klasę.
– Nic się nie stało. – Nie patrzyła mu w oczy.
– Nap rawdę nikt z klasy nie przechodził obok ciebie?!
Pokręciła głową, spuszczając wzrok. Chłop ak oddalił się, ale zaraz
na ławce pojawił się cień inn ej osoby.
– Wybierasz się jutro z nami do Gryfic? – Usłyszała wyjątkowo
miły głos Kingi.
– Cała klasa przecież jedzie. – Weron ika wzruszyła ramion ami.
– Tak, ale część wraca do Trzebiatowa po zakończen iu filmu, a ja,
Emi i Klaudia zostajemy jeszcze na zakup ach. Fajn ie by było, gdybyś
poszła z nami. Wiele sklep ów robi promocję z okazji Dnia Kobiet.
Warto obkup ić się w galerii.
Weron ika przyjrzała się dziewczyn ie uważn ie. Czyżby tą nieoczeki‐
wan ą prop ozycją chciała zrewanżować się za porann e zachowan ie?
– Jak miałybyśmy stamtąd wrócić? Widzisz przecież, że jestem ka‐
leką na wózku inwalidzkim. – Niep ełn osprawn a delektowała się każ‐
dym wyp owiadan ym słowem, obserwując rosnący rumien iec na po‐
liczku Kingi.
– Mój ojciec zabierze nas po pracy. Ma osobowego busa. Zmieści
się tam twój pojazd.
Przez chwilę patrzyły na siebie w milczen iu.
– To jak, zgadzasz się? Zależy nam bardzo…
Weron ika starała się wyczuć fałszywość w jej głosie, ale jej tam
nie było. Kinga wydawała się skruszon a. Widać gnębiły ją wyrzuty
sumien ia.
– Porozmawiam z mamą i wieczorem nap iszę ci wiadomość.
– Będę czekała. – Nastolatka uśmiechn ęła się i zadowolon a odeszła
do przyjaciółek.
Strona 20
***
– Zmęczon a jesteś?
Dziewczyn a wjechała do salon u i zatrzymała się przy kan ap ie, na
której siedziała matka. Kobieta ściągnęła okulary z nosa i potarła
powieki. Odłożyła trzyman e w ręku dokumenty.
– Trochę. Przeglądam właśnie faktury, które dostałam wraz z do‐
stawą towaru. Chyba wszystko się zgadza. Jeszcze nie mam rozezna‐
nia i nie wiem, jakie pamiątki będą sprzedawać się najlep iej.
Na pewn o słon ie, ale przecież nie możemy mieć półek wyp ełn ion ych
tylko nimi!
Obie się roześmiały.
– Zamówiłaś też te ładn e kartki pocztowe? Te trójwymiarowe?
– Tak. Nawet było kilka osób, które o nie pytały. Trzebiatów zwie‐
dzały dzisiaj dwie grup y sen iorów z uzdrowiska. Każdy chciał zaopa‐
trzyć się w taką pamiątkę. Kiedy podsun ęłam im figurki słon i i opo‐
wiedziałam o legendzie, też chętn ie je kup owali.
Weron ika przyp omniała sobie opowieść, jaką uraczyła ją przed
kilkoma tygodniami pani Ren ata. Był rok 1639. Na trzebiatowski ry‐
nek wkroczył niezwykły i barwn y orszak, którego ozdobą był ogrom‐
ny słoń. Potrafił on czyn ić najróżn iejsze sztuczki: strzelał z muszkie‐
tu, podn osił pien iądze z ziemi, maszerował na znak dany przez tre‐
sera, a chwyciwszy trąbą rap ier, zap amiętale nim fechtował.
Po wszystkim zaś uwielbiał nap ić się… piwa lub mocn iejszego trun‐
ku! Niesamowity orszak przywędrował aż z Niderlandów. Wywarł
na mieszkańcach miasta piorun ujące wrażen ie. Jeden z mieszczan
kazał uwieczn ić wydarzen ie na ścian ie swojej kamien icy. Budyn ek
został ozdobion y barwn ym sgraffito. To techn ika, która polega na
nakładan iu kolejn ych warstw kolorowego tynku i wyskrobywan iu
obrazu za pomocą rylca. Sgraffito przedstawiało słon ia wraz z trese‐
rem. Dzieło nie oparło się jedn ak działan iu czasu. Zap omnian o
o nim, a mur pokryto kolejn ymi wersjami elewacji.
Nastał rok 1914. Nieopodal rynku w Trzebiatowie rozp oczął się re‐
mont jedn ego z budynków. Robotn icy mozoln ie odkuwali stare tyn‐