Nesbo Jo - Harry Hole 02 - Trzeci klucz
Szczegóły |
Tytuł |
Nesbo Jo - Harry Hole 02 - Trzeci klucz |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Nesbo Jo - Harry Hole 02 - Trzeci klucz PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Nesbo Jo - Harry Hole 02 - Trzeci klucz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Nesbo Jo - Harry Hole 02 - Trzeci klucz - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
JO NESBO
Urodził się w roku 1960 w Oslo. Z wykształcenia ekonomista; pracował jako makler
giełdowy i dziennikarz. Finanse porzucił jednak dla pisania. Jest również muzykiem
rockowym, członkiem zespołu „De Derre”, dla którego pisze teksty. Nagrał także płytę
solową. Jego debiutancka powieść kryminalna Człowiek-nietoperz, z postacią inspektora
Harry’ego Hole, została opublikowana w Norwegii w roku 1997. Natychmiast trafiła na listy
bestsellerów i otrzymała Nagrodę Szklanego Klucza za najlepszy kryminał skandynawski.
Czerwone Gardło (WD 2006, pierwsza część „Trylogii z Oslo”), której bohaterem jest
również Harry Hole, otrzymała prestiżową Nagrodę Księgarzy za najlepszą powieść
norweską, a w roku 2004 w plebiscycie radiowym uznana została za najlepszy norweski
kryminał wszech czasów.
Trzeci klucz jest drugą częścią „Trylogii z Oslo”.
Strona 2
Jo Nesbo
Trzeci klucz
przełożyła Iwona Zimnicka
Strona 3
Część pierwsza
1 PLAN
Umieram. To bezsensowne. Nie taki był plan, w każdym razie nie mój. Możliwe, że
wszystko zmierzało do tego punktu. Ale bez mojej wiedzy. Mój plan nie był taki. Mój plan byl
lepszy. Mój plan miał sens.
Patrzę w lufę i wiem, że właśnie stamtąd nadejdzie posłaniec. Przewoźnik. Czas na
ostatni śmiech. Światełko w tunelu może być iskrą zapalnika. Czas na ostatnie Izy. Mogliśmy
razem zmienić to życie w coś dobrego. Gdybyśmy postępowali zgodnie z planem. Ostatnia
myśl. Wszyscy pytają, jaki jest sens życia, a nikt nie pyta, jaki jest sens śmierci.
2 ASTRONAUTA
Stary człowiek przywodził Harry’emu na myśl astronautę. Komiczne drobne kroczki,
sztywne ruchy, czarne martwe spojrzenie i monotonne szuranie butami po podłodze. Jak
gdyby bał się, że straci kontakt z ziemią i uleci w przestrzeń kosmiczną.
Harry spojrzał na zegar na białej ścianie nad drzwiami wejściowymi. 15.16. Za
oknem, na Bogstadveien, przesuwali się ludzie ogarnięci piątkowym pośpiechem. Niskie
październikowe słońce odbiło się w bocznym lusterku samochodu, ledwie toczącego się w
korku.
Harry skupił się na starym człowieku. Kapelusz i szary elegancki prochowiec,
któremu co prawda przydałoby się czyszczenie. Pod nim tweedowa marynarka, krawat i
znoszone szare spodnie w ostry jak brzytwa kant. Wyczyszczone do połysku buty ze zdartymi
obcasami. Jeden z emerytów tak gęsto zaludniających dzielnicę Majorstua. Nie było to
przypuszczenie - Harry wiedział, że August Schulz ma osiemdziesiąt jeden lat, kiedyś
zajmował się sprzedażą konfekcji, a na Majorstua mieszkał przez cale swoje życic, z
wyjątkiem okresu wojny, kiedy to zajmował miejsce w baraku w Auschwitz. A sztywność
kolan była wynikiem upadku z kładki dla pieszych nad Ringvcicn, którą przechodził, gdy
regularnie udawał się z wizytą do córki. Wrażenie mechanicznej lalki pogłębiały jeszcze
zgięte w łokciach pod kątem prostym i lekko wysunięte w przód ręce. Na prawym
przedramieniu wisiała brązowa laska, a lewa dłoń zaciskała się na przekazie bankowym,
wyciąganym już ku młodemu, krótko ostrzyżonemu mężczyźnie w okienku numer dwa,
którego twarzy Harry nie widział, lecz wiedział, że urzędnik wpatruje się w starego człowieka
Strona 4
z litością przemieszaną z irytacją.
Nadeszła już godzina 15.17 i August Schulz nareszcie znalazł się przy okienku. Harry
westchnął.
W okienku numer jeden siedziała Stine Grette i odliczała siedemset trzydzieści koron
dla chłopca w niebieskiej robionej na drutach czapce, który przed chwilą podał jej polecenie
wypłaty. Za każdym razem, gdy kładła banknot na ladzie, błyskał brylant na serdecznym
placu jej lewej ręki.
Harry nie widział tego, lecz wiedział, że z prawej strony chłopca, przed okienkiem
numer trzy, stoi kobieta z wózkiem dziecięcym, którym kołysze, najprawdopodobniej w
roztargnieniu, ponieważ dziecko śpi. Czekała, aż obsłuży ją pani Branne, która w tej chwili
głośno tłumaczyła jakiemuś mężczyźnie przez telefon, że nie może skorzystać z polecenia
zapłaty, jeśli odbiorca nie podpisał w tej kwestii odpowiedniej umowy, i że to ona pracuje w
banku, a nie on, więc raczej powinni już zakończyć dyskusję.
W tym momencie drzwi do banku otworzyły się i do środka weszło dwóch mężczyzn,
jeden wysoki, drugi niski, ubranych w identyczne ciemne kombinezony. Stine Grette
podniosła głowę. Harry zerknął na własny zegarek i zaczął liczyć. Mężczyźni zdecydowanie
skierowali się do rogu, w którym siedziała Stine. Wysoki poruszał się tak, jakby przeskakiwał
przez kałuże, niższy natomiast szedł kołyszącym krokiem człowieka, któremu mięśnie
rozrosły się bardziej, niż miał na nie miejsce. Chłopiec w niebieskiej czapce odwrócił się
powoli i ruszył w stronę drzwi, tak zajęty przeliczaniem swoich pieniędzy, że w ogóle nie
zwrócił uwagi na tych dwóch.
- Cześć - powiedział do Stine ten wysoki, podszedł jeszcze bliżej i z hałasem położył
na kontuarze czarną walizkę. Mały poprawił ciemne lustrzane okulary i umieścił identyczną
walizkę obok tej pierwszej.
- Pieniądze! - pisnął wysokim głosem. - Otwierać drzwi!
Nagle stało się tak, jakby ktoś wcisnął guzik pauzy. Wszelki ruch w lokalu bankowym
zamarł. O tym, że czas się nie zatrzymał, świadczyły jedynie poruszające się samochody za
oknem. I wskazówka sekundnika na zegarku Harry’ego, która pokazywała, że upłynęło
dziesięć sekund. Stine wcisnęła guzik pod swoim pulpitem. Zaszumiała elektronika i mały
pchnął kolanem niskie drzwiczki przy samej ścianie.
- Kto ma klucz? - spytał. - Pospieszcie się, nie mamy całego dnia do stracenia!
- Helgę! - zawołała Stine przez ramię.
- Słucham? - Głos dobiegł zza otwartych drzwi do jedynego w lokalu bankowym
gabinetu.
Strona 5
- Mamy gości, Helgę!
W drzwiach ukazał się mężczyzna w muszce i okularach.
- Panowie chcą, żebyś otworzył bankomat - wyjaśniła Stine. Helgę Kłementsen
pustym wzrokiem popatrzył na dwóch mężczyzn w kombinezonach, którzy znajdowali się już
za kontuarem. Ten wysoki nerwowo zerkał w stronę drzwi, niższy natomiast utkwił wzrok w
kierowniku oddziału.
- A, tak, oczywiście - wydusił z siebie Helgę Kłementsen, jak gdyby właśnie
przypomniał sobie, że spotkanie było umówione, i wybuchnął głośnym nerwowym śmiechem.
Harry nawet nie drgnął. Wzrokiem chłonął tylko wszystkie szczegóły gestów i
mimiki. Dwadzieścia pięć sekund. Wciąż patrzył na zegar nad drzwiami, ale kątem oka
widział, że kierownik oddziału otwiera bankomat od środka, wyciąga z niego dwie podłużne
metalowe kasety i oddaje je mężczyznom. Wszystko odbywało się bardzo prędko, w
milczeniu. Pięćdziesiąt sekund.
- A to dla ciebie, ojczulku! - Niższy z mężczyzn wyjął z walizki dwie identyczne
kasety i podał je Helgemu Klemcntsenowi. Kierownik oddziału przełknął ślinę, kiwnął głową
i umieścił kasety we wnętrzu bankomatu.
- Miłego weekendu - rzucił ten niższy, wyprostował się i chwycił walizkę.Półtorej
minuty.
- Nie tak prędko - odezwał się Helgę. Mały zesztywniał.
Harry wciągnął policzki i usiłował się skupić.
- Pokwitowanie - oświadczył Helgę.
Przez długą chwilę dwaj mężczyźni w kombinezonach wpatrywali się w niewysokiego
siwowłosego szefa oddziału, w końcu niższy zaczął się śmiać. Wysokim cienkim śmiechem, z
histerycznym tonem, jakim śmieją się ludzie na haju.
- Myślał pan, że zamierzamy uciec bez podpisu? Ze damy dwa miliony bez
pokwitowania?
- No cóż - odparł Helgę Kłementsen. - W zeszłym tygodniu mało brakowało, żeby
jeden z was o tym zapomniał.
- Ostatnio w przewozach gotówki jest bardzo wielu nowicjuszy - stwierdził mały, po
czym obaj z Klcmentsenem podpisali pokwitowanie, jeden wziął różową, drugi żółtą kopię.
Harry zaczekał, aż drzwi wejściowe zasuną się za nimi, i dopiero wtedy znów zerknął
na zegarek. Dwie minuty i dziesięć sekund.
Przez szybę w drzwiach widział, jak odjeżdża biała furgonetka z logo banku Nordea.
W banku odżyły rozmowy. Harry nie musiał liczyć, lecz mimo wszystko to zrobił.
Strona 6
Siedem. Trzy w okienkach i trzy przed nimi, łącznie z dzieckiem, i jeszcze mężczyzna w
ogrodniczkach, który właśnie wszedł do środka i stanął przy stoliku pośrodku lokalu, żeby
wpisać numer konta na blankiecie wpłaty, przeznaczonym, jak Harry wiedział, dla biura
podróży „Saga - słoneczne wyjazdy”.
- Do widzenia - powiedział August Schulz i zaczął szurać w kierunku drzwi.
Była godzina 15.21.10 i właśnie wtedy wszystko tak naprawdę się zaczęło.
Kiedy drzwi się otworzyły, Harry zobaczył, że Stine Grette na moment oderwała
głowę od papierów i zaraz ją spuściła. Chwilę później znów ją podniosła, tym razem powoli.
Harry przeniósł spojrzenie na drzwi wejściowe. Mężczyzna, który wszedł do środka, już
zdążył rozpiąć suwak kombinezonu i wyjąć czarno-oliwkowy karabin AG3. Granatowa
wełniana kominiarka zakrywała całą twarz oprócz oczu. Harry znów zaczął liczyć od zera.
Jak u kukiełki z Muppet Show kominiarka zaczęła się poruszać w miejscu, gdzie
powinny znajdować się usta.
- This is a robbery. Nobody moves.
Nie mówił głośno, ale w niewielkim dusznym lokalu bankowym zapadła cisza jak po
strzale armatnim. Harry patrzył na Stine. Wśród odległego szumu przejeżdżających
samochodów usłyszał gładki trzask naoliwionych części, gdy mężczyzna załadował broń.
Lewe ramię Stine ledwie dostrzegalnie się zniżyło.
Dzielna dziewczyna, pomyślał Harry. A może po prostu śmiertelnie przerażona. Aune,
psycholog, który wykładał w Szkole Policyjnej, mówił, że ludzie osiągający pewien poziom
lęku przestają myśleć i zaczynają działać tak, jak zostali wcześniej zaprogramowani. Aune
twierdził, że większość pracowników banków przyciska guzik bezgłośnego alarmu
informującego o napadzie w stanie bliskim szoku, i powoływał się na to, że podczas
późniejszych przesłuchań wielu nie było w stanie sobie przypomnieć, czy w ogóle uruchomili
alarm. Kierował nimi autopilot. Dokładnie tak, jak w wypadku bandyty, który z góry
zaprogramował się, że będzie strzelał do każdego, kto spróbuje go powstrzymać. Aune
twierdził, że im bardziej przestępca się boi, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że coś go
skłoni do zmiany decyzji.
Harry nawet nie drgnął. Usiłował tylko pochwycić wzrokiem oczy bandyty.
Niebieskie. Przestępca zdjął z ramienia czarną torbę i postawił ją na podłodze między
bankomatem a mężczyzną w ogrodniczkach, który wciąż przyciskał czubek długopisu do
ostatniej pętelki w ósemce. Ubrany na czarno bandyta przeszedł sześć kroków do niskich
drzwiczek w kontuarze, usiadł na jego brzegu, przerzucił nogi na drugą stronę i stanął za
plecami Stine, która siedziała nieruchomo i patrzyła tuż przed siebie. Dobrze, pomyślał Harry.
Strona 7
Dziewczyna zna instrukcje, nie wpatruje się w niego i nie prowokuje jego reakcji.
Mężczyzna przyłożył lufę karabinu do karku Stine, pochylił się nad nią i szepnął jej
coś do ucha.
Ona jeszcze nie wpadła w panikę, ale Harry widział, że piersi unoszą jej się i opadają,
jak gdyby delikatne ciało, opięte białą bluzką, która nagle zrobiła się jakby za ciasna, nie
dostawało dostatecznej ilości powietrza. Piętnaście sekund.
Stine chrząknęła. Raz. Dwa razy. Wreszcie struny głosowe zaczęły jej słuchać.
- Helgę! Klucze do bankomatu - powiedziała ściszonym zachrypniętym głosem,
całkowicie różnym od tego, którym wypowiadała niemal dokładnie te same słowa zaledwie
trzy minuty wcześniej.
Harry nie widział go, lecz wiedział, że Helgę Kłementsen usłyszał pierwsze słowa
bandyty i już stał w drzwiach gabinetu.
- Prędko, bo inaczej... - Jej głos ledwie było słychać, a w chwili przerwy, która
nastąpiła, dobiegało jedynie szuranie butów Augusta Schulza po podłodze, niczym
przeciąganie miotełkami po skórze bębna w niezwykle powolnym shuffle. -...on mnie
zastrzeli.
Harry popatrzył za okno. Prawdopodobnie gdzieś tam stał samochód z włączonym
silnikiem, lecz stąd nie dało się go zauważyć. Widoczne były jedynie toczące się samochody i
ludzie, mniej lub bardziej beztrosko sunący za szybą.
- Helgę... - Głos Stine brzmiał teraz błagalnie.
Dalej, Helgę, popędził go w myślach Harry. O starzejącym się kierowniku oddziału
też już dowiedział się niemało. Wiedział, że ma dwa królewskie pudle, że w domu czeka na
niego żona i świeżo porzucona ciężarna córka. Że już się spakowały i były gotowe do
wyjazdu do domku letniskowego w górach, gdy tylko Helgę Kłementsen wróci z pracy. I że
właśnie w tej chwili Kłementsen miał wrażenie, że znalazł się pod wodą, tak jak w jednym z
tych snów, w których wszystkie ruchy są spowolnione, bez względu na to, jak bardzo
człowiek się spieszy. W końcu pojawił się w polu widzenia Harry’ego. Bandyta obrócił
krzesło Stine w taki sposób, że wciąż stał za nią, lecz teraz przodem do Helgego
Klementsena. Kierownik jak wystraszone dziecko, które ma nakarmić konia, stał z górną
połową ciała odchyloną w tyl, a rękę trzymającą klucze wyciągał jak najdalej od siebie.
Bandyta szepnął coś do ucha Stine, przesuwając broń na Klementsena, który zachwiał się i
zrobił dwa niepewne kroki wstecz.
Stine znów odchrząknęła.
- On mówi, że masz otworzyć bankomat i włożyć te dwie nowe kasety z pieniędzmi
Strona 8
do czarnej torby.
Helgę Kłementsen jak zahipnotyzowany wpatrywał się w karabin skierowany prosto
w niego.
- Masz dwadzieścia pięć sekund. Potem będzie strzelał. Do mnie. Nie do ciebie.
Usta Klementsena otwierały się i zamykały, jak gdyby chciał coś powiedzieć.
- Szybciej, Helgę! - ponagliła go Stine.
Rozległ się brzęczyk mechanizmu otwierającego drzwi i Helgę Kłementsen wyszedł
na salę.
Od rozpoczęcia napadu upłynęło trzydzieści sekund. August Schulz dotarł już prawie
do samych drzwi. Kierownik oddziału osunął się na kolana przed bankomatem, gapiąc się na
pęk kluczy. Było ich cztery.
- Zostało dwadzieścia sekund - powiedziała Stine.
Komenda policji na Majorstua, pomyślał Harry. Już są w samochodach. Osiem
przecznic. Piątkowe korki.
Helgę Kłementsen drżącymi palcami wybrał klucz i wcisnął go w otwór zamka. Klucz
zatrzymał się w połowie. Kłementsen przycisnął mocniej.
- Siedemnaście. - Ale... - zaczął.
- Piętnaście.
Kierownik wyjął klucz i spróbował użyć innego. Ten wszedł w zamek, ale nie chciał
się obrócić.
- Ale, na Boga...
- Trzynaście. Znajdź ten oklejony zieloną taśmą, Helgę.
Helgę Kłementsen wpatrywał się w pęk kluczy, jak gdyby nigdy wcześniej go nie
widział.
- Jedenaście.
Trzeci klucz wszedł do zamka. I przekręcił się. Helgę Kłementsen otworzył drzwiczki,
a potem obrócił się w stronę Stine i bandyty.
- Muszę otworzyć jeszcze jeden zamek, żeby wyjąć kase...
- Dziewięć! - zawołała Stine.
Kierownik wydal z siebie szloch, przyciskając palce do ząbków kluczy, jak gdyby
nagle stracił wzrok, a ząbki były pismem dla niewidomych i miały mu powiedzieć, który
klucz jest właściwy.- Siedem.
Harry intensywnie się wsłuchiwał. Wciąż nie słychać policyjnych syren. August
Schulz sięgnął do klamki drzwi wejściowych. Zabrzęczał metal, gdy pęk kluczy upadł na
Strona 9
podłogę.
- Pięć - szepnęła Stine.
Drzwi otworzyły się i do środka wpadły odgłosy ulicy. Harry’emu wydało się, że z
oddali dobiega znajomy, pełen skargi ton, który raz opadał, raz się wznosił. Syreny policyjne.
Potem drzwi znów się zamknęły.
- Dwie. Helgę!
Harry zamknął oczy i policzył do dwóch.
- Już! - to krzyknął Helgę Kłementsen. Udało mu się otworzyć drugi zamek, wstał z
kolan i przykucnięty zaczął szarpać i ciągnąć za kasety, które najwyraźniej się zablokowały.
- Pozwól mi wyjąć pieniądze! Ja...
Przerwało mu przenikliwe zawodzenie. Harry przeniósł wzrok na drugi koniec lokalu,
gdzie przerażona klientka wpatrywała się w bandytę, stojącego nieruchomo z bronią
przyciśniętą do karku Stine. Kobieta dwa razy mrugnęła, ruchem głowy bez słowa wskazując
na wózek, z którego dochodził coraz głośniejszy, świdrujący w uszach płacz.
Gdy pierwsza kaseta uwolniła się z szyn, Helgę Kłementsen o mało nie upadł do tyłu.
Przyciągnął do siebie czarną torbę. W ciągu sześciu sekund wszystkie kasety znalazły się w
środku. Na rozkaz bandyty Kłementsen zasunął zamek torby i stanął przy kontuarze.
Wszystkie polecenia przekazywała Stine, której głos brzmiał teraz zaskakująco pewnie i
spokojnie.
Jedna minuta i trzy sekundy. Napad się skończył. Pieniądze leżały w torbie na środku
lokalu. Za kilka sekund miał przybyć pierwszy radiowóz. Za cztery minuty inne samochody
policyjne powinny zamknąć najbliższe trasy ucieczki wokół miejsca napadu. Wszystkie
komórki w ciele bandyty musiały w tej chwili krzyczeć, że najwyższy czas się stąd wynosić. I
właśnie wówczas wydarzyło się coś, czego Harry nie mógł zrozumieć. To po prostu nie miało
sensu. Zamiast uciekać, bandyta obrócił krzesło Stine tak, że siedziała teraz twarzą do niego.
Pochylił się nad nią i coś do niej szepnął. Harry zmrużył oczy. Powinien niedługo iść na
kontrolę wzroku. Ale i tak zobaczył to, co miał zobaczyć. Podczas gdy Stine wpatrywała się
w niewidoczną twarz przestępcy, jej własna twarz ulegała powolnemu przeobrażeniu w miarę,
jak docierało do niej znaczenie przekazywanych szeptem słów. Wąskie wypielęgnowane brwi
ułożyły się w dwie poziome litery S nad oczami, które zdawały się teraz wychodzić z głowy.
Górna warga uniosła się lekko, a kąciki ust opadły w groteskowym wykrzywieniu. Dziecko
przestało płakać równie nagle, jak zaczęło. Harry nabrał powietrza. Bo on wiedział. To był
zatrzymany kadr, mistrzowski obraz. Dwoje ludzi uchwyconych w momencie, gdy jedno z
nich akurat przekazało drugiemu wyrok śmierci. Zamaskowana twarz o dwie szerokości dłoni
Strona 10
od tej drugiej twarzy, odsłoniętej. Kat i jego ofiara. Lufa karabinu skierowana w zagłębienie
szyi i małe złote serduszko zawieszone na cienkim łańcuszku. Harry nie widział tego, lecz i
tak czuł jej puls bijący pod cienką skórą.
Stłumiony jękliwy dźwięk. Harry nastawił uszu. Ale to nie były syreny policyjne,
tylko telefon dzwoniący w sąsiednim pomieszczeniu.
Bandyta obraca się i patrzy na kamerę umieszczoną na suficie za kontuarem. Podnosi
do góry rękę z rozstawionymi pięcioma palcami, obciągniętymi czarną rękawiczką. Potem
zamyka dłoń i wystawia palec wskazujący. Sześć palców. Sześć sekund poza wyznaczonym
czasem. Znów obraca się do Stine, chwyta broń obiema rękami, trzymając ją na wysokości
bioder, a lufą celując w głowę urzędniczki. Staje z lekko rozstawionymi nogami, aby przyjąć
odrzut. Telefon nie przestaje dzwonić. Minuta i dwanaście sekund. Pierścionek z brylantem
błyska, gdy Stine lekko unosi rękę, jakby chciała komuś pomachać na pożegnanie.
Jest dokładnie godzina 15.22.22, kiedy bandyta naciska spust. Strzał jest krótki,
przytłumiony. Krzesło Stine odsuwa się do tyłu, a jej głowa tańczy na szyi jak u popsutej
lalki. W końcu krzesło się przewraca. Rozlega się głuche stuknięcie, gdy głowa urzędniczki
uderza o krawędź biurka, i Harry przestaje ją widzieć. Nie widzi już także reklamy nowego
funduszu emerytalnego Nordei, przyklejonej na zewnątrz szyby nad kontuarem, bo jej tło
zabarwia się nagle na czerwono. Słyszy jedynie nieustający telefon, dzwoniący uporczywie,
ze złością. Bandyta przeskakuje ponad kontuarem, podbiega do leżącej na środku torby. Harry
musi się zdecydować. Bandyta łapie torbę, a Harry podejmuje decyzję. Gwałtownym ruchem
zrywa się z krzesła. Sześć długich kroków. I już przy nim jest. Podnosi słuchawkę.- Proszę
mówić.
Wśród głuchej ciszy wychwytuje dobiegający z telewizora w dużym pokoju odgłos
syreny policyjnej, pakistański przebój od sąsiada i ciężkie kroki na klatce, jakby to szła pani
Madsen. Potem na drugim końcu linii słychać miękki śmiech. To śmiech z odległej
przeszłości. Odległej co prawda nie w czasie, lecz mimo wszystko dalekiej. Podobnie jak
siedemdziesiąt procent całej przeszłości Harry’ego, w regularnych odstępach powracającej do
niego w postaci niejasnych plotek lub wręcz wymyślonych historii. Ale tę historię mógłby
potwierdzić.
- Naprawdę wciąż udajesz takiego macho, Harry?
- Anna?
- Doprawdy, potrafisz zaimponować!
Harry poczuł słodycz rozlewającą się w brzuchu prawie jak whisky. Prawie. W lustrze
zobaczył zdjęcie, które przypiął do przeciwległej ściany. Dwoje dzieci, on i Sio, podczas
Strona 11
odległych wakacji w Hvitsten. Oboje się uśmiechali, tak jak uśmiechają się dzieci, które
wciąż wierzą, że nic złego nie może ich spotkać.
- Co porabiasz w niedzielny wieczór, Harry?
- No cóż. - Harry usłyszał, że jego własny głos odruchowo usiłuje upodobnić się do jej
głosu, staje się odrobinę zbyt głęboki i zbyt leniwy. A wcale nie chciał, żeby tak było. Nie
teraz. Chrząknął i spróbował odezwać się bardziej neutralnym tonem: - To samo co większość
ludzi.
- To znaczy?
- Oglądam film na wideo.
3 HOUSEOFPAIN
- Oglądałeś film na wideo?
Zepsute krzesło obrotowe jęknęło w proteście, gdy sierżant Halvorsen odchylił się w
tył i popatrzył na starszego o dziewięć lat kolegę, komisarza Harry’ego Hole, z wyrazem
niedowierzania na młodej, niewinnej twarzy.
- No tak. - Harry przeciągnął dwoma palcami po cienkiej obwisłej skórze pod
przekrwionymi oczami.
- Przez cały weekend?
- Od przedpołudnia w sobotę do niedzieli wieczór.
- No to przynajmniej w piątek wieczorem trochę się zabawiłeś - stwierdził Halvorsen.
- Owszem. - Harry wyjął z kieszeni płaszcza niebieską teczkę i położył ją na biurku
stojącym vis-a-vis biurka Halvorsena. - Czytałem protokoły z przesłuchań.
Z drugiej kieszeni Harry wyciągnął szarą torbę z kawą French Colonial. Dzielił z
Halvorsenem pokój prawie na samym końcu korytarza w czerwonej strefie na szóstym piętrze
Budynku Policji na Gronland. A dwa miesiące temu zdecydowali się na zakup ekspresu do
kawy firmy Rancilio Silvia, który zajął honorowe miejsce na szczycie szafki z dokumentami,
pod oprawionym w ramki zdjęciem dziewczyny siedzącej z nogami na biurku. Dziewczyna na
piegowatej twarzy miała taką minę, jakby próbowała się wykrzywić, ale ogarnął ją
niepohamowany śmiech. Tło fotografii stanowiła ta sama ściana, na której wisiało zdjęcie.
- Wiedziałeś o tym, że trzech na czterech policjantów nie potrafi prawidłowo napisać
słowa „nieinteresujący”? - spytał Harry, odwieszając płaszcz na stojący wieszak. - Albo piszą
rozłącznie, albo...
- Interesujące.
Strona 12
- A ty co robiłeś w weekend?
- Piątek przesiedziałem w radiowozie pod rezydencją ambasadora amerykańskiego z
powodu anonimowej groźby o bombie podłożonej w samochodzie, z którą zadzwonił jakiś
żartowniś. Oczywiście fałszywy alarm. Ale oni akurat teraz szaleją na tym punkcie, więc
musieliśmy tkwić tam przez cały wieczór. W sobotę znów próbowałem znaleźć kobietę mego
życia. W niedzielę uznałem, że ona nie istnieje. Co wyniknęło z przesłuchań na temat tego
bandyty? - Halvorsen odmierzył kawę do podwójnego filtra.
- Nic. - Harry ściągnął bluzę. Pod nią miał antracytowy, a kiedyś czarny, T-shirt, na
którym litery napisu „Violent Femmes” prawie całkiem się zatarły. Z jękiem osunął się na
krzesło. - Nie zgłosił się nikt, kto by zauważył poszukiwanego w pobliżu banku przed
napadem. Jakiś facet wychodził ze sklepu 7-Eleven po drugiej stronie Bogstadveien i widział,
jak bandyta biegł w górę Industrigata. Zwrócił na niego uwagę z powodu kominiarki. Kamera
na zewnątrz banku zarejestrowała ich w chwili, gdy bandyta mija świadka przed metalowym
kontenerem stojącym przed 7-Eleven. Jedyna interesująca rzecz, jaką świadek mógł nam
powiedzieć, a której nie zarejestrowała kamera, to ta, że sprawca pobiegł dalej w górę
Industrigata i tam dwukrotnie przebiegł z jednego chodnika na drugi.
- Widać facet nie mógł się zdecydować, którą stronę ulicy ma wybrać. Dla mnie to
nieinteresujące. - Halvorsen umieścił podwójny filtr w pojemniku. - Pisane łącznie i przez
„ą”.
- Zdaje się, że niewiele wiesz o napadach na bank, Halvorsen.
- A po co mi to? Mamy łapać morderców, złodziejami niech się zajmują ci z Hedmark.
- Z Hedmark?
- Nie zwróciłeś na to uwagi, chodząc po Wydziale Napadów? Tam słychać tylko ten
ich dialekt i wszędzie dookoła są swetry w ludowe wzory. Ale o co ci chodzi?
- O „Victora”.
- O sekcję patroliz psami?
- Z reguły zjawiają się na miejscu przestępstwa jako jedni z pierwszych, a
doświadczony przestępca napadający na banki świetnie o tym wie. Dobry pies może tropić
bandytę poruszającego się po mieście piechotą, ale jeśli ten człowiek przetnie ulicę, a po jego
śladach przejadą samochody, pies gubi trop.
- I co z tego? - Halvorsen ubił kawę i zakończył skomplikowaną procedurę
wygładzania jej powierzchni przez obracanie dociskacza, co, jak twierdził, odróżnia
profesjonalistów od amatorów.
- To umacnia podejrzenie, że mamy do czynienia z doświadczonym przestępcą. I już
Strona 13
sam ten fakt sprawia, że musimy skupić się na dramatycznie niższej liczbie osób, niż gdyby
było inaczej. Szef Wydziału Napadów powiedział mi...
- Ivarsson? Nie sądziłem, że lubicie sobie pogadać.
- Bo nie lubimy. On przemawiał do grupy prowadzącej śledztwo w tej sprawie, której
ja też jestem członkiem. Powiedział, że w Oslo środowisko bandytów napadających na banki
składa się z mniej niż stu osób. Pięćdziesiąt z nich to durnie, ćpuny albo debile, którzy
wpadają prawie za każdym razem. Czyli połowa siedzi, o nich więc możemy zapomnieć.
Czterdziestu pozostałych to zręczni rzemieślnicy, którzy potrafią umknąć, jeśli ktoś im
pomoże w planowaniu. Zostaje dziesięciu profesjonalistów obstawiających transporty
pieniędzy i centra gotówki. Do ich złapania potrzebujemy trochę szczęścia. Staramy się
wiedzieć, gdzie przebywają o każdej porze. Dziś sprawdzane jest ich alibi. - Harry zerknął na
Silvię parskającą na szczycie szafki z dokumentami. - No i jeszcze rozmawiałem w sobotę z
Weberem z Wydziału Techniki Kryminalistycznej.
- Myślałem, że Weber w tym miesiącu przeszedł na emeryturę?
- Ktoś się pomylił w obliczeniach. Dopiero latem. Halvorsen roześmiał się.
- Pewnie jest jeszcze bardziej zły niż zwykle.
- Owszem, ale nie dlatego - odparł Harry. - On i jego ludzie nie znaleźli kompletnie
nic.
- Nic?
- Żadnych odcisków palców, ani jednego włosa. Nawet jednego włókienka z ubrania.
A ślady pokazują oczywiście, że bandyta był w nowiu-sieńkich butach.
- To znaczy, że nie da się porównać wzoru zdzierania podeszew z innymi jego
butami?
- No właśnie - odparł Harry z naciskiem na „właśnie”.
- A broń użyta podczas napadu? - spytał Halvorsen, ostrożnie przenosząc filiżanki na
biurko Harry’ego. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył, że lewa brew kolegi uniosła się niemal
pod samą nasadę jasnych obciętych na jeża włosów. - Przepraszam. Broń, którą dokonano
zabójstwa.
- Dziękuję. Nie odnaleziono.
Halvorsen usiadł po swojej stronie połączonych biurek i wypił mały łyk z filiżanki.
- Krótko mówiąc, facet w biały dzień wszedł do banku pełnego ludzi, zabrał dwa
miliony koron, zabił kobietę, a potem wyszedł stamtąd na może nie pełną ludzi, ale w każdym
razie uczęszczaną ulicę w centrum stolicy Norwegii, kilkaset metrów od posterunku policji. A
my, opłacani z państwowej kasy profesjonaliści, funkcjonariusze policji królewskiej, nic nie
Strona 14
mamy?
Harry wolno kiwnął głową.
- Prawie nic. Mamy film wideo.
- Który, jak cię znam, potrafisz teraz odtworzyć sekunda po sekundzie. - Chyba nawet
z dokładnością co do dziesiątej części.
- A przesłuchania świadków możesz oczywiście cytować z pamięci?
- Tylko Augusta Schulza. Opowiadał mnóstwo ciekawych rzeczy o wojnie. Wyliczał
nazwiska konkurentów z branży konfekcyjnej, którzy byli tak zwanymi dobrymi Norwegami i
uczestniczyli w konfiskacie majątku jego rodziny po wojnie. Wiedział dokładnie, czym się
zajmują dzisiaj. Ale, niestety, nie zauważył żadnego napadu na bank.
Dopili kawę w milczeniu. Deszcz dzwonił o szyby.
- Ty lubisz takie życie - stwierdził nagle Halvorsen. - Lubisz siedzieć sam przez cały
weekend i ścigać duchy.
Harry uśmiechnął się, ale nie odpowiedział.
- Sądziłem, że przestałeś być odludkicm, odkąd masz zobowiązania rodzinne.
Harry rzucił młodszemu koledze ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie wiem, czy ja tak samo na to patrzę. Nawet nie mieszkamy razem, przecież wiesz.
- No tak, ale Rakel ma małego synka, a wtedy jest trochę inaczej, prawda?
- Olega. - Harry podjechał na krześle do szafki z dokumentami. - W piątek wyjechali
do Moskwy.
- Tak?
- Na sprawę. Ojciec Olega domaga się praw rodzicielskich.
- A tak, rzeczywiście. Co to właściwie za facet?
- No cóż. - Harry poprawił odrobinę przekrzywione zdjęcie wiszące nad ekspresem do
kawy. - To jakiś profesor, którego Rakel poznała, kiedy tam pracowała. No i wyszła za niego.
Pochodzi ze starej, piekielnie bogatej rodziny, która, jak mówi Rakel, ma ogromne wpływy
polityczne.
- Pewnie znają też paru sędziów, co?
- Z całą pewnością, ale przypuszczamy, że to się dobrze skończy. Facet jest szaleńcem
i wszyscy o tym wiedzą. Taki bystry alkoholik z marną kontrolą nad impulsami. Znasz ten
typ.
- Chyba tak.
Harry gwałtownie podniósł wzrok. Akurat w czas, by zobaczyć, że Hałvorsen stara się
zapanować nad uśmiechem.
Strona 15
W Budynku Policji było powszechnie wiadomo, że Harry ma problemy z alkoholem.
Wprawdzie alkoholizm sam w sobie nie stanowi podstawy do zwolnienia funkcjonariusza
publicznego, ale już przychodzenie po pijanemu do pracy tak. Kiedy Harry pękł ostatnim
razem, ci z górnych pięter postanowili usunąć go z szeregów policji, ale szef Wydziału
Zabójstw, naczelnik wydziału policji, Bjarne Molier, jak zwykle rozpostarł nad Harrym
parasol ochronny i powołał się na wyjątkowe okoliczności. Tymi okolicznościami był fakt, że
dziewczyna z fotografii wiszącej nad ekspresem, Ellen Gjelten, partnerka i bliska przyjaciółka
Harry’cgo, została zabita kijem bejsbolowym na ścieżce nad rzeką Aker. Harry po tym
przeżyciu zdołał jakoś stanąć na nogi, ale bolesna rana nie dawała mu spokoju, zwłaszcza
dlatego, że w jego opinii sprawa wciąż pozostawała niewyjaśniona. Gdy wspólnie z
Halvorsenem zdobyli wreszcie dowody przeciwko neonaziście Sverremu Olsenowi, komisarz
policji Tom Waaler błyskawicznie zjawił się u Olsena w domu, by go aresztować. Olsen
jednak oddal strzał do Waalera, który w samoobronie go zastrzelił. Tak wynikało z raportu
Waalera i ani ślady zebrane na miejscu zajścia, ani też wewnętrzne śledztwo prowadzone
przez wydział SEFO nie wskazywały, by miało być inaczej. Z drugiej jednak strony nigdy nie
udało się wyjaśnić, jakie motywy kierowały Olsenem, oprócz tego, że był zamieszany w
nielegalny handel bronią, która w ostatnich latach zdawała się zalewać Oslo, i że Ellen
wpadła na jakiś trop. Ale Olsen byl jedynie chłopcem na posyłki, a na ślad tych, którzy stali
za tym wszystkim, policji na razie nie udało się wpaść.
Właśnie po to, by pracować nad sprawą Ellen, Harry po krótkich gościnnych
występach w POT, Policyjnych Służbach Bezpieczeństwa, mieszczących się na najwyższym
piętrze budynku, postarał się o przeniesienie z powrotem do Wydziału Zabójstw. W POT
wszyscy się ucieszyli, że się go pozbędą, a Molier był zadowolony, żc znów go ma na
szóstym piętrze.
- Zajrzę z tym do Ivarssona z Wydziału Napadów - burknął Harry, machając kasetą
VHS. - Chciał na to zerknąć, razem z tym nowym cudownym dzieckiem, które się tam u nich
pojawiło.
- Co to za jeden?
- Dziewczyna. Latem wyszła ze Szkoły Policyjnej i podobno rozwiązała trzy sprawy
napadów, wyłącznie oglądając filmy na wideo.
- O rany! Ładna? Harry westchnął.- Wy, młodzi, jesteście wprost do znudzenia
przewidywalni. Mam nadzieję, że jest zdolna, reszta mnie nie interesuje.
- Jesteś pewien, że to dziewczyna?
- Państwo Lonn oczywiście mogli być na tyle dowcipni, żeby nadać synkowi imię
Strona 16
Beatę.
- Czuję po sobie, że jest ładna.
- Mam nadzieję, że nie - odparł Harry i odruchowo spuścił głowę, żeby jego sto
dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu zmieściło się pod futryną.
- Dlaczego?
Odpowiedź dobiegła już z korytarza:
- Bo zdolni policjanci są brzydcy.
Na pierwszy rzut oka wygląd Beatę Lonn nie dawał się zakwalifikować ani do jednej,
ani do drugiej grupy. Nie była brzydka, ktoś mógł nawet powiedzieć, że jest ładna jak
laleczka, ale chyba głównie dlatego, że wszystko w niej było malutkie: twarz, nos, uszy, ciało.
Przede wszystkim jednak rzucała się w oczy jej bladość. Skóra i włosy były do tego stopnia
pozbawione koloru, że Harry’emu przypomniały się zwłoki kobiety, którą razem z Ellen
wyłowili z Bunnefjorden. Ale Harry miał wrażenie, że odwrotnie niż ze zwłokami, zapomni,
jak wygląda Beatę Lonn, gdy tylko na chwilę odwróci wzrok. Beatę jakby nie miała nic
przeciwko temu, wymruczawszy pod nosem swoje nazwisko i podawszy Harry’emu
drobniutką wilgotną rączkę, prędko przyciągnęła ją z powrotem do siebie.
- Hole obrósł tu u nas w coś w rodzaju legendy - powiedział naczelnik wydziału Runę
Ivarsson, który stał obrócony do nich plecami, mocując się z pękiem kluczy. Wysoko na
szarych metalowych drzwiach, przed którymi stali, widniał napis gotykiem: House of Pain. A
pod spodem: Pokój grupowy 508. - Prawda, Hole?
Harry nie odpowiedział. Nie miał wątpliwości, o jakiej legendzie mówił Ivarsson.
Nigdy się nawet zbyt mocno nie wysilał, by ukryć, że uważa Harry’ego Hole za hańbę dla
instytucji, która już dawno powinna się go pozbyć.
Ivarssonowi udało się wreszcie otworzyć i weszli do środka. House of Pain było
specjalnym pomieszczeniem, którego Wydział Napadów używał do przeglądania,
montowania i kopiowania nagrań wideo. Na środku pozbawionego okien pokoju ustawiono
duży stół z trzema stanowiskami do pracy. Pod ścianą stała półka z kasetami wideo, obok
wisiał tuzin listów gończych ze zdjęciami poszukiwanych bandytów, na jednej z krótszych
ścian - duży ekran, dalej plan Oslo i rozmaite trofea z zakończonych sukcesem śledztw, takie
jak na przykład to przy drzwiach, dwa obcięte rękawy swetra z dziurami na oczy i usta.
Resztę wyposażenia pokoju stanowiły szare komputery, czarne monitory telewizyjne,
odtwarzacze VHS i DVD oraz spora liczba innych urządzeń, o których przeznaczeniu Harry
nie miał pojęcia.
- No i co Wydziałowi Zabójstw udało się wyciągnąć z tego filmu? - spytał Ivarsson,
Strona 17
padając na jedno z krzeseł. „Zabójstw” wypowiadał z przesadnie przeciągniętym „a”.
- Coś - odparł Harry, podchodząc do półki z kasetami VHS. - Coś?
- Niezbyt wiele.
- Szkoda, że nie przyszliście na wykład, który wygłaszałem w kantynie we wrześniu.
Wszystkie wydziały przysłały swoich reprezentantów, oprócz was, o ile dobrze pamiętam.
Ivarsson był wysoki, miał długie kończyny i jasną grzywkę układającą się w fale nad
niebieskimi oczyma. Twarz o męskich rysach, jak u modeli reklamujących niemieckie
produkty markowe, których często wykorzystuje Boss, wciąż była opalona po wielu letnich
popołudniach spędzonych na korcie tenisowym, a być może również po kilku seansach w
solarium. Krótko mówiąc, Runego Ivarssona większość ludzi nazwałaby przystojnym
mężczyzną, co umacniało teorię Harry’ego o związku urody ze zdolnościami do pracy
policyjnej. Ale braki talentu w prowadzeniu śledztwa Runę Ivarsson nadrabiał doskonałym
nosem do polityki i umiejętnością tworzenia aliansów ponad wszelkimi hierarchiami
istniejącymi w Budynku Policji. Poza tym posiadał wrodzoną pewność siebie, która często
bywa błędnie interpretowana jako zdolności przywódcze. Ta pewność siebie w wypadku
Ivarssońa wynikała wyłącznie z faktu, iż został pobłogosławiony całkowitą ślepotą na własne
ograniczenia, i miała nieodwołalnie popychać go coraz wyżej i wyżej, a pewnego dnia
uczynić - bezpośrednio lub pośrednio - zwierzchnikiem Harry’ego. W zasadzie Harry nie
widział powodu, by się skarżyć, że miernota pnie się w górę, jednocześnie oddalając się od
śledztw, lecz niebezpieczeństwo w ludziach takich jak Ivarsson polegało na tym, że łatwo
mogło im wpaść do głowy, iż powinni się włączyć i pokierować pracą tych, którzy znali się
na prowadzeniu śledztwa.
- Coś nas ominęło? - spytał Harry, wodząc palcem wzdłuż niedużych wypisanych
ręcznie nalepek na grzbietach kaset.
- Może nic - odparł Ivarsson. - Chyba że kogoś interesują drobnostki, dzięki którym
rozwiązuje się sprawy kryminalne.
Harry zdołał oprzeć się pokusie i nie wyjaśnił, że zrezygnował z przyjścia, gdyż
dowiedział się od osób, które wcześniej miały okazję wysłuchać wystąpień Ivarssona, że
wykład zawierał wyłącznie przechwałki. Ich jedynym celem było oznajmienie światu, iż od
chwili gdy to on, Ivarsson, został naczelnikiem Wydziału Napadów, średnia wykrywalność w
sprawach związanych z napadami na banki wzrosła z trzydziestu pięciu procent do około
pięćdziesięciu. Nie wspomniał przy tym, że objęcie przez niego stanowiska zbiegło się z
podwojeniem liczby pracowników wydziału, rozszerzeniem pełnomocnictw oraz pozbyciem
się najgorszego śledczego w wydziale, a mianowicie Runego Warssona.
Strona 18
- Uważam się za dość zainteresowanego drobnostkami - powiedział Harry. - Powiedz
mi więc, jak rozwiązaliście to. - Wyciągnął jedną z kaset i głośno odczytał napis na etykietce:
- „Dwudziesty listopada dziewięćdziesiąt cztery. Bank Oszczędnościowy NOR, Manglerud”.
Ivarsson roześmiał się.
- Bardzo chętnie. Złapaliśmy ich starym sposobem. Na wysypisku śmieci na Alnabru
przesiedli się do innego samochodu, a ten, którym uciekali wcześniej, podpalili. Ale
samochód nie spłonął całkowicie. Znaleźliśmy rękawiczki jednego z bandytów ze śladami
DNA w środku. Porównaliśmy je z cechami charakterystycznymi ludzi, których nasi śledczy
po obejrzeniu taśmy wideo wskazali jako możliwych sprawców, i okazało się, że jeden z nich
pasuje. Idiota dostał całe cztery lata za to, że raz strzelił w sufit. Chciałbyś wiedzieć coś
jeszcze, Hole?
- Mhm. - Harry obrócił kasetę w palcach. - Co to były za ślady DNA?
- Przecież już ci mówiłem. Pasujące. - Kącik lewego oka Ivarssona lekko drgnął.
- No dobrze, ale jakie? Martwy naskórek? Fragment paznokcia? Krew?
- Czy to ważne? - Glos Ivarssona stał się ostrzejszy i bardziej zniecierpliwiony.
Harry powtarzał sobie, że musi trzymać gębę na kłódkę, zrezygnować z tych prób w
stylu Don Kichota. Tacy jak Ivarsson i tak nigdy niczego się nie nauczą.
- Może i nieważne - usłyszał własne słowa - chyba że kogoś interesują te drobnostki,
dzięki którym rozwiązuje się sprawy kryminalne.
Ivarsson nie odrywał od niego wzroku. W dźwiękoszczelnym pokoju cisza wydawała
się wręcz dosłownie wciskać się w uszy. Ivarsson już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
- Włoski palcowe.
Obaj mężczyźni jednocześnie obrócili się w stronę Beatę Lonn. Harry już prawie
zapomniał o jej obecności. Beatę przeniosła wzrok z jednego na drugiego i powtórzyła niemal
szeptem:
- Włosy palcowe. Takie, które rosną na palcach... Chyba tak się nazywają...
Ivarsson chrząknął.
- Rzeczywiście, zgadza się, to był włos. Ale chyba raczej włos z grzbietu dłoni.
Zresztą nie musimy się w to zagłębiać, prawda, Beatę? - Nie czekając na odpowiedź, uderzył
palcem w szkiełko swojego dużego zegarka. - Muszę lecieć. Bawcie się dobrze przy tym
filmie.
Gdy drzwi się za nim zatrzasnęły, Beatę wyjęła Harry’emu z ręki kasetę, którą zaraz z
szumem pochłonął odtwarzacz.
- Dwa włosy - powiedziała. - W lewej rękawiczce. Z palca. A samochód znaleźli na
Strona 19
wysypisku w Karihaugen, a nie na Alnabru. Ale to, że dostał cztery lata, to się zgadza.
Harry spojrzał na nią zaskoczony.
- To było chyba dość dawno przed tym, zanim zaczęłaś tu pracować?
Wzruszyła ramionami i wcisnęła Play na pilocie.
- Wystarczy poczytać raporty.
- Mhm. - Harry przyjrzał jej się uważnie z boku, potem poprawił się na krześle. -
Zobaczymy, czy ten tutaj nie zostawił jakichś włosów palcowych.
Odtwarzacz wideo lekko zazgrzytał i Beatę zgasiła światło. W następnej chwili, w
czasie gdy z ekranu wciąż świecił na nich niebieski obraz przerwy, w głowie Harry’ego
rozpoczął się inny film. Był krótki, trwał zaledwie kilka sekund. Przedstawiał scenę z
Waterfront, dawno już zamkniętego klubu na Aker Brygge, skąpaną w niebieskim świetle
stroboskopowym. Nie wiedział wtedy, jak na imię tej kobiecie o roześmianych ciemnych
oczach, która usiłowała zawołać coś do niego przez muzykę. Grali cowpunk. Green On Red.
Jason and the Scorchers. Dolał sobie wtedy Jima Beama do coli i przestało go obchodzić, jak
jej na imię. Ale poznał je już następnego wieczoru, kiedy w łóżku z bezgłowym koniem na
szczycie uwolnili wszystkie cumy i wyruszyli w swój dziewiczy rejs. Harry znów poczuł
ciepło w brzuchu, tak jak poprzedniego wieczoru, gdy usłyszał jej głos w słuchawce
telofonicznej. Zaraz jednak zajął go inny film.
Stary człowiek rozpoczął swoją wyprawę na biegun w stronę kontuaru, filmowany z
innej kamery co pięć sekund.
- Thorkildsen z TV2 - powiedziała Beatę Lonn.
- Nie, August Schulz - poprawił ją Harry.
- Mam na myśli montaż. To mi wygląda na dzieło Thorkildsena z TV2. Tu i ówdzie
brakuje dziesiątych części sekundy...
- Brakuje? Po czym to widzisz?
- Po różnych rzeczach. Zwróć uwagę na tło. Ta czerwona mazda, którą widać na ulicy
za szybą, znajdowała się na środku obrazu w dwóch kamerach w momencie, gdy nastąpiła
zmiana. A jeden przedmiot nie może być jednocześnie w dwóch miejscach.
- Chcesz powiedzieć, że ktoś grzebał w nagraniach?
- Nie, nie. Wszystko z tych sześciu kamer w banku i z tej jednej na zewnątrz jest
nagrywane na jedną i tę samą taśmę. Na taśmie oryginalnej obraz zmienia się błyskawicznie
między wszystkimi kamerami, tak że widać jedynie migotanie, dlatego film trzeba
odpowiednio zmontować, abyśmy mogli uzyskać dłuższe powiązane ze sobą sekwencje.
Czasami, kiedy sami nie dajemy sobie z tym rady, korzystamy z pomocy pracowników stacji
Strona 20
telewizyjnych. Zdarza się, że ludzie z telewizji, tacy jak Thorkildsen, trochę oszukują w
kodzie czasowym, żeby to wszystko ładniej wyglądało i nie było takie poszarpane.
Przypuszczam, że to takie zboczenie zawodowe.
- Zboczenie zawodowe - powtórzył Harry. Przyszło mu do głowy, że to dziwne
określenie w ustach młodej dziewczyny. A może Beatę wcale nie była taka - młoda, jak mu
się z początku wydawało? Coś się w niej zmieniło, gdy tylko światło zgasło. Gesty miała
bardziej rozluźnione, pewniejszy głos.
Bandyta wszedł do lokalu bankowego i zawołał coś po angielsku. Jego głos brzmiał
daleko i głucho, jak gdyby był owinięty kołdrą.
- Co o tym myślisz? - spytał Harry.
- Norweg. Mówi po angielsku, żebyśmy nie mogli rozpoznać dialektu, akcentu lub
typowych słów i powiązać ich z ewentualnymi wcześniejszymi napadami. Ma na sobie
gładkie ubranie, niepozostawiające włókien, które moglibyśmy porównać z włóknami
odnalezionymi w samochodzie, w kryjówce czy u niego w domu.
- Mhm. Co jeszcze?
- Wszystkie otwory w ubraniu są zaklejone taśmą, żeby nie zostawić śladów DNA,
takich jak włos czy pot. Widać, że nogawki spodni ma oklejone taśmą wokół butów, a rękawy
wokół rękawiczek. Stawiam, że całą głowę ma oklejoną taśmą, a na brwiach wosk.
- Czyli że to profesjonalista? Beatę wzruszyła ramionami.
- Osiemdziesiąt procent napadów na banki planuje się z niespełna tygodniowym
wyprzedzeniem i są dokonywane przez osoby pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Ten
napad został dobrze przygotowany, a bandyta sprawia wrażenie trzeźwego.
- Po czym to poznajesz?
- Gdybyśmy mieli idealne światło i lepsze kamery, moglibyśmy powiększyć zdjęcie i
przyjrzeć się źrenicom. Ale w tym wypadku nie da się tego zrobić, staram się więc zrozumieć
mowę jego ciała. Ma spokojne, wyważone ruchy, widzisz? Jeżeli coś zażył, raczej nie była to
amfetamina ani nic, co przypomina speed. Może rohypnol, to ich ulubiona substancja.
- Dlaczego?
- Napad na bank to ekstremalne przeżycie, niepotrzebne są środki pobudzające. Wręcz
przeciwnie. W ubiegłym roku jeden facet wpadł do banku DnB na Solli plass z bronią
automatyczną, posiekał sufit i ściany, po czym wybiegł bez pieniędzy. Sędziemu powiedział,
że łyknął tyle amfetaminy, że po prostu musiał to z sobie wyrzucić. Jeżeli mogę tak
powiedzieć, to wolę bandytów na rohypnołu.Harry kiwnął głową w stronę ekranu:
- Spójrz na ramię Stine Grette w okienku numer jeden. Teraz włącza alarm. I dźwięk