§ Navarro Julia - Powiedz mi, kim jestem

Szczegóły
Tytuł § Navarro Julia - Powiedz mi, kim jestem
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

§ Navarro Julia - Powiedz mi, kim jestem PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie § Navarro Julia - Powiedz mi, kim jestem PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

§ Navarro Julia - Powiedz mi, kim jestem - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 JULIA NAVARRO POWIEDZ MI, KIM JESTEM Z hiszpańskiego przełożyła BARBARA OBRONIECKA Strona 3 Tytuł oryginału: DIME QUIÉN SOY Copyright © Julia Navarro Fernández 2010 All rights reserved Published by arrangement with Random House Mondadori S.A., Barcelona Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2012 Polish translation copyright © Barbara Obroniecka 2012 Redakcja: Beata Słama Ilustracje na okładce: Stone/Getty Images/Flash Press Media (front) Mammut Vision/Shutterstock (tył) Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz Skład: Laguna ISBN 978-83-7659-832-1 Dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk sp, z o.o, sp, k.-a. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. t./f. 22.535.0557, 22.721.3011/7007/7009 www.olesiejuk.pl Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe www.merlin.pl www.empik.com www.fabryka.pl Wydawca WYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa www.wydawnictwoalbatros.com 2012. Wydanie I Druk: Opolgraf S.A., Opole Strona 4 Mojej matce, bez niej nie doszłabym tu, gdzie jestem. Dziadkom, Teresie i Jerónimo, za ich czułość, szczodrość i za wszystko, czego się od nich nauczyłam. Pamięć o nich zawsze mi towarzyszy. I mojej drogiej przyjaciółce Susanie Olmo za wiele wspólnych radosnych chwil. Strona 5 Podziękowania Dziękuję Riccardowi Cavallerowi za jego zdecydowane popar- cie i wiarę w moje powieści. Ma dar, który sprawia, że to, co trudne, staje się łatwe. I jak zawsze dziękuję zespołowi Random House Mondadori, bez którego ta powieść by nie powstała, a szczególnie Cristinie Jo- nes za jej cierpliwość. Dziękuję także Fermínowi i Álexowi za to, że zawsze przy mnie byli. Strona 6 GUILLERMO Strona 7 1. ‒ Nie jesteś człowiekiem sukcesu. ‒ Po prostu jestem przyzwoity. Ciotka podniosła wzrok znad kartki, którą trzymała w ręku. Czytała, jakby widziała japo raz pierwszy. Tak jednak nie było. To CV stanowiło streszczenie mojej krótkiej i katastrofalnej kariery zawodowej. Spojrzała na mnie zaciekawiona i wróciła do czytania, choć wiedziała, że wiele więcej tam nie znajdzie. Powiedziała, że nie jestem człowiekiem sukcesu nie po to, żeby mnie obrazić. Po prostu stwierdziła fakt. Jej gabinet działał na mnie przytłaczająco, chociaż tak naprawdę to jej wyniosłość sprawiała, że czułem się nieswojo. Zachowywała się tak, jakby to, że osiągnęła sukces, uprawniało ją do patrzenia z góry na resztę rodziny. Nie lubiłem jej, lecz ja także nie należałem do jej faworytów, dlatego gdy mama po- wiedziała, że ciocia chce się ze mną spotkać, zdziwiłem się. Ciotka Marta pełniła w naszej rodzinie funkcję wyroczni. Dominowała nawet nad swoimi braćmi, wujami Gasparem i Fabianem. Wszystko się z nią omawiało i nikt nie podejmował decyzji, nie zasięgnąwszy u niej rady. Ja byłem wyjątkiem i w przeciwieństwie do moich kuzynów, nigdy nie pytałem jej o zdanie. Lecz ona trwała, dumna, że ocaliła rodzinny majątek, dzięki handlowi maszynami i ich naprawie. Pomógł jej w tym ślub z poczciwym wujkiem Miguelem, do którego po cichu czułem sympatię. Wujek odziedziczył kilka kamienic w centrum Madrytu, których wynajem przynosił mu co miesiąc spory dochód. Nigdy nie pracował, jedynym jego obowiązkiem było spo- tykanie się raz w miesiącu z administratorem tych budynków. Ponadto zajmował się ko- lekcjonowaniem rzadkich książek, grą w golfa i ucieczką pod byle pretekstem przed czuj- nym spojrzeniem ciotki Marty. W końcu chętnie zrzucił na nią spotkania z administrato- rem, wiedząc, że jest obdarzona inteligencją i pasją tak potrzebnymi, by osiągnąć cel. 11 Strona 8 ‒ Rozumiem, że ty ponoszenie porażek nazywasz przyzwoitością. Sądzisz więc, że wszyscy, którzy coś osiągnęli, nie są przyzwoici. Już chciałem odpowiedzieć, że tak, jednak podpadłbym mamie, dlatego postanowiłem wyrazić się nieco delikatniej. ‒ Wiesz, w moim zawodzie przyzwoitość prowadzi do utraty pracy. Nie masz pojęcia, co znaczy być dziennikarzem w tym kraju. Trzeba opowiedzieć się albo za prawicą, albo za lewicą. Jesteśmy tylko pasem transmisyjnym przekazującym polecenia jednych lub drugich. Jeżeli próbujemy opisać rzeczywistość i uczciwie wyrazić opinię, natychmiast spycha się nas na margines, co skutkuje utratą pracy. ‒ Zawsze uważałam cię za lewicowca ‒ odrzekła ciotka nie bez złośliwości ‒ a teraz rządzi lewica... ‒ Tak, ale rząd chciałby, aby sprzyjający mu dziennikarze zamknęli oczy na jego błę- dy. Wszelka krytyka oznacza wypchnięcie za burtę. Przestają uważać cię za jednego ze swoich, a ponieważ nie należysz także do tych drugich, trafiasz, jak ja, na ziemię niczyją, czyli na bezrobocie. ‒ W życiorysie piszesz, że pracujesz w piśmie internetowym. Ile masz lat? Zezłościło mnie to pytanie. Dobrze wiedziała, że przekroczyłem trzydziestkę i że je- stem najstarszy z dzieci jej rodzeństwa. Po prostu chciała mi w ten sposób pokazać, jak mało ją obchodzę. Postanowiłem więc nie odpowiadać na to pytanie. ‒ Owszem, piszę recenzje książek dla pisma internetowego. Nie znalazłem nic lepsze- go, ale dzięki temu przynajmniej nie muszę prosić mamy o pieniądze na papierosy. Ciotka Marta zlustrowała mnie od góry do dołu, jakby zobaczyła mnie po raz pierw- szy. Wyglądało na to, że się waha, zanim zdecyduje się złożyć mi propozycję. ‒ Dam ci pracę, nawet dobrze płatną. Wierzę, że nie zawiedziesz naszych oczekiwań. ‒ Nie wiem, co chcesz mi zaproponować, ale z góry mówię: „nie”. Nienawidzę biur prasowych w firmach. Przyszedłem do ciebie, ponieważ prosiła mnie o to mama. ‒ Nie mam zamiaru proponować ci pracy w firmie ‒ odpowiedziała ciotka, jakby za- trudnienie mnie w rodzinnym przedsiębiorstwie było niedorzecznością. ‒ A więc? ‒ Chcę, byś zrobił dla rodziny coś bardziej osobistego, coś prywatnego. Nadal patrzyła na mnie, jakby nie była pewna, czy nie popełnia błędu. ‒ Chodzi o zbadanie starej rodzinnej historii związanej z twoją prababcią, a moją bab- cią. 12 Strona 9 Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Dzieje prababki były w rodzinie tematem tabu. Mo- im kuzynom i mnie niewiele udało się dowiedzieć na temat tej tajemniczej osoby, o którą nie wolno było pytać i której zdjęcia nie istniały. ‒ Prababka? Czego się trzeba na jej temat dowiedzieć? ‒ Jak wiesz, prawie wszystkie rodzinne fotografíe są u mnie. Pomyślałam, że zrobię prezent rodzeństwu na Boże Narodzenie. Zaczęłam wybierać stare zdjęcia, żeby zamówić odbitki. Przejrzałam też papiery i dokumenty ojca, ponieważ pamiętałam, że wśród jego rzeczy też były jakieś fotografie i... no cóż, pomiędzy papierami znalazłam zamkniętą kopertę. Otworzyłam ją i tam było to... zdjęcie. Ciotka odwróciła się do biurka i wzięła kopertę, z której wyciągnęła fotografię. Dała mi ją niepewnie, jakby się bała, że jestem zbyt niezgrabny i że w moich rękach nie jest bezpieczna. Portret miał zniszczone brzegi, a upływ czasu okrył go żółtawą patyną, a jednak wid- niejący na nim wizerunek młodej uśmiechniętej kobiety w stroju panny młodej z bukietem kwiatów był fascynujący. ‒ Kto to? ‒ Nie wiem. Sądzimy, że to może być nasza babka, a twoja prababka. Pokazałam ją rodzeństwu i wszyscy zgodziliśmy się, że ojciec był do niej podobny. Wiesz, stwierdzili- śmy, że nadszedł czas, by sprawdzić, co się stało z naszą babką. ‒ Tak nagle? Nigdy nie chcieliście nam o niej opowiadać, a teraz znalazłaś zdjęcie, myślisz, że to ona, i dlatego postanowiłaś zbadać jej przeszłość? ‒ Matka pewnie ci coś o niej opowiadała... ‒ Mama opowiedziała mi to samo, co ty twoim dzieciom, czyli prawie nic. ‒ Tak, prawie nic nie wiemy, ojciec nigdy o niej nie mówił, nawet upływ czasu nie zmniejszył jego bólu po jej stracie. ‒ Z tego, co wiem, nie znał swojej matki. Nie opuściła go zaraz po urodzeniu? Ciotka Marta wahała się, czy powiedzieć mi wszystko, co wie, czy natychmiast się ze mną pożegnać. Podejrzewam, że myślała, iż być może nie jestem odpowiednią osobą do zajęcia się sprawą, którą właśnie mi przedstawiła. ‒ Wiemy, że nasz dziadek, a twój pradziadek, zajmował się importem i sprzedażą ma- szyn, przede wszystkim z Niemiec. Dużo podróżował i nie miał zwyczaju mówić, kiedy wyjedzie, a tym bardziej kiedy zamierza wrócić, co, jak możesz przypuszczać, mogło denerwować jego żonę. ‒ Musiała wiedzieć, że wyjeżdża, skoro się pakował. Na pewno zadawała mu pytania. To naturalne. 13 Strona 10 ‒ Nie było to takie proste. Twój pradziadek mawiał, że walizkę nosi w teczce, to zna- czy wystarczało mu, że miał przy sobie pieniądze. Niczego nie pakował, a jeśli czegoś potrzebował, po prostu to kupował. Nie wiem, dlaczego tak postępował, ale wyobrażam sobie, że to musiało być zarzewiem małżeńskich konfliktów. Był bardzo przedsiębiorczy. Rozwinął interes, nie tylko rozszerzając działalność na sprzedaż maszyn przemysłowych. Zajął się także ich naprawą, a wtedy w Hiszpanii był popyt na wszystko. Któregoś dnia wyjechał w jedną ze swoich podróży. Podczas jego nieobecności ona żyła podobnie jak inne kobiety z jej sfery. Z tego, co wiemy, poszła do domu przyjaciół. Wiesz, że w tam- tych czasach składanie wizyt było niewinną i przede wszystkim tanią rozrywką. Jednego popołudnia odwiedzało się przyjaciół lub kogoś z rodziny, oni odwdzięczali ci się, przy- chodząc do ciebie kilka dni później, i salony domów zamieniały się w miejsca spotkań towarzyskich. Podczas jednej z takich wizyt poznała mężczyznę. Nie wiemy, kim był ani czym się zajmował. Kiedyś słyszeliśmy, że jako marynarz pływał w argentyńskiej flocie. Prawdopodobnie zakochała się i z nim uciekła. ‒ Już wtedy urodził się dziadek. Miała syna. ‒ Tak, malutkiego. Zostawiła go pod opieką niani Águedy, kobiety, którą twój dzia- dek uważał za swoją matkę. Dopiero gdy dorósł, dowiedział się prawdy. Pradziadek żył później z Águedą w konkubinacie. Miał z nią córkę, ciotkę Palomę, siostrę przyrodnią dziadka. Znasz tę gałąź rodziny. ‒ Tak, ale nigdy nie chcieliście, byśmy się bliżej poznali. Widziałem ich tylko na ja- kimś pogrzebie ‒ odpowiedziałem dość bezczelnie, aby ją sprowokować. Jednak ciotka nie należała do osób, które łatwo dają się wyprowadzić z równowagi. Spojrzała na mnie lekko poirytowana i mówiła dalej, jakby mnie nie usłyszała. ‒ Twój dziadek postanowił zmienić swoje drugie nazwisko, to po matce, na Fernández. Gdy zmienia się nazwisko, trzeba wybrać jakieś popularne. ‒ Nigdy nie udało mi się dowiedzieć, jak się naprawdę nazywał ‒ odpowiedziałem, mając dosyć tej rozmowy. ‒ Tego nie wiemy i nigdy nie wiedzieliśmy. ‒ Wydawało mi się, że ciotka Marta jest ze mną szczera. ‒ Dlaczego nagle teraz zainteresowaliście się życiem waszej babki? ‒ Skłoniło nas do tego zdjęcie, które ci pokazałam. Zrobiłam kilka kopii, dam ci jed- ną, może ci się przydać, gdy będziesz zajmował się tą historią. Myślimy, że to ona. W każdym razie nadszedł czas, żeby się dowiedzieć, czy tak jest. 14 Strona 11 ‒ Czego mam się dowiedzieć naprawdę? ‒ bawiło mnie drażnienie jej. ‒ Kim jesteśmy. ‒ Jest mi wszystko jedno, kim była prababka. Wiem, kim ja jestem, i to, co wiele lat temu robiła prababka, mnie nie zmieni. ‒ Nie obchodzi mnie, że tobie jest wszystko jedno. Powierzam ci to zadanie, ponieważ nie wiadomo, czego się spodziewać. Brudy, jeżeli takie istnieją, należy prać we własnym domu. Wolę, żeby to zostało w rodzinie i dlatego nie zatrudniam detektywa. Nie proszę o przysługę, lecz oferuję ci pracę. Jesteś dziennikarzem, więc będziesz wiedział, jak się do tego zabrać. Zapłacę ci trzy tysiące euro miesięcznie plus zwrot kosztów. Milczałem. Ciotka złożyła mi propozycję, której oczywiście nie mogłem odrzucić. Nie zarabiałem trzech tysięcy euro nawet wtedy, gdy pracowałem jako reporter w telewizji, a teraz, kiedy znalazłem się w opłakanej sytuacji i wegetowałem, pisząc do internetowego pisma, ona pojawiła się jak wąż, który skusił Ewę. Chciałem jej odpowiedzieć, żeby za- trzymała sobie te pieniądze, ale pomyślałem o matce, o tym, jak co miesiąc pożycza mi pieniądze na spłacenie raty kredytu hipotecznego za mieszkanie, którego nie byłem w stanie spłacić. No cóż, w końcu stwierdziłem, że nie ma nic złego w dociekaniu przeszło- ści własnej prababki, a skoro mam jeszcze za to dostawać pieniądze... Gorzej by było, gdybym podjął pracę polegającą na opiewaniu dokonań polityków będących u władzy. ‒ Myślę, że wystarczy ci kilka miesięcy, prawda? ‒ spytała ciotka. ‒ Nie martw się, nie sądzę, żeby aż tyle czasu zajęło mi dowiedzenie się czegoś na temat tej ładnej pani. Na moje nieszczęście prawdopodobnie zakończę poszukiwania za kilka dni. ‒ Ja jednak oczekuję czegoś więcej ‒ powiedziała ciotka tonem nieznoszącym sprze- ciwu. ‒ Czego? ‒ spytałem nieufnie, jakbym nagle obudził się ze snu. Nikt przecież nie płaci trzech tysięcy euro miesięcznie za to, żeby dowiedzieć się, kim była jego babunia. ‒ Musisz tę historię opisać w formie powieści lub jakoś inaczej. Później ją oprawię i sprezentuję rodzinie na najbliższe Boże Narodzenie. *** Poddałem matkę wyczerpującemu przesłuchaniu, prosząc, żeby przypomniała sobie wszystko, co pamięta na temat swojego ojca, a mojego dziadka. Kochana mama poświęci- ła trochę czasu na przypisanie mu wszelkich cnót, starając się przy tym narobić zamętu w moich wspomnieniach. Ja zapamiętałem, że był wysoki, szczupły, prosty jak drut i 15 Strona 12 małomówny. Któregoś dnia powiedziano mi, że dziadek miał wypadek samochodowy, który skazał go na wózek inwalidzki do końca życia. Co niedziela, gdy byłem dzieckiem, chodziliśmy do jego domu. Uczestniczyliśmy tam w rodzinnym obiedzie, a następnie w niekończących się rozmowach, które okropnie mnie nudziły. Dziadek, jedząc w milczeniu, przyglądał się nam wszystkim i tylko od czasu do czasu zabierał głos. Ciotka Marta, najmłodsza z rodzeństwa, była wtedy panną, mieszkała z nim i dlatego zajęła się przedsiębiorstwem. W podobny sposób przejęła kontrolę nad tym wielkim i mrocznym domem. Nie zapamiętałem więc nic, co dałoby mi jakieś wskazówki na temat matki mojego dziadka, tajemniczej kobiety, która pewnego dnia zniknęła, zosta- wiając go na rękach niani. Muszę przyznać, że zabrałem się do tych poszukiwań bez entuzjazmu. Czy to, co robił mój przodek, może być ciekawe? Zacząłem od miejsca oczywistego ‒ urzędu stanu cywilnego, z którego chciałem wy- dobyć akt urodzenia dziadka. Na takim dokumencie zawsze figurują nazwiska rodziców zgłaszanego dziecka, więc był to najlepszy sposób, aby poznać nazwisko jego matki. Zastanawiałem się, dlaczego nie zrobiła tego ciotka, zamiast płacić mi trzy tysiące euro. Urzędniczka była przemiła, ale zawiodła moje oczekiwania, twierdząc, że nie może wydać mi aktu urodzenia osoby, która nie żyje. ‒ Do czego jest panu potrzebny akt urodzenia pana Javiera Carranzy Fernándeza? ‒ To jest... to znaczy był mój dziadek. Jak już powiedziałem, umarł piętnaście lat te- mu. ‒ Rozumiem, dlatego pytam, po co panu jego akt urodzenia. ‒ Pracuję nad drzewem genealogicznym rodziny i trafiłem na pewną niejasność, po- nieważ dziadek z powodów rodzinnych zmienił nazwisko po matce. Tak naprawdę jego drugie nazwisko nie brzmiało Fernández, tylko inaczej, i właśnie chciałbym sprawdzić jak. ‒ Niestety, to niemożliwe. ‒ Dlaczego? ‒ Dlatego że, jak sam pan mówi, pański dziadek zmienił nazwisko, więc jego doku- menty znajdują się w specjalnym rejestrze, do którego można zaglądać, jeżeli występuje o nie sam zainteresowany lub z nakazu sądowego. ‒ Rzecz jasna zainteresowany nie może o to wystąpić ‒ prychnąłem ze złością. 16 Strona 13 ‒ Tak. To oczywiste. ‒ Wie pani, to był mój dziadek, zmienił nazwisko, a ja nawet nie wiem dlaczego. Nie sądzi pani, że mam prawo wiedzieć, jak nazywała się moja prababka? ‒ Proszę pana, nie znam pana rodzinnych problemów i co więcej nie obchodzą mnie one. Wypełniam tylko obowiązki. Nie mogę panu wydać aktu urodzenia pana dziadka, a teraz przepraszam, ale mam dużo pracy... *** Opowiedziałem o tym matce, którą moja rozmowa z urzędniczką w ogóle nie zdziwi- ła. Podsunęła mi jednak trop, który mógł pomóc mi ruszyć z miejsca. ‒ Dziadek, tak samo jak my i wy, jego wnuki, był ochrzczony w kościele Świętego Jana Chrzciciela. Tam też, jak my wszyscy, wziął ślub, gdzie, mam nadzieję, pewnego dnia i ty się ożenisz. Nie odpowiedziałem jej, że na razie jedyne poważne zobowiązanie mam wobec banku, który udzielił mi pożyczki na zakup mieszkania. Podpisałem umowę o kredyt hipoteczny, który będę spłacać przez najbliższe trzydzieści lat. *** Kościół Świętego Jana Chrzciciela potrzebuje remontu kopuły. Poinformował mnie o tym ksiądz Antonio, stary proboszcz, ubolewając nad obojętnością parafian na stan świą- tyni. ‒ Ludzie dają coraz mniejsze ofiary. Kiedyś zawsze można było liczyć na hojnych darczyńców, ale teraz... teraz bogaci wolą zakładać fundacje, żeby unikać płacenia podat- ków. Niestety, nie dają ani grosza na kościół. Słuchałem go cierpliwie, ponieważ spodobał mi się ten poczciwy staruszek. Chrzcił mnie, udzielał Pierwszej Komunii i spełniając życzenie mojej mamy, udzieliłby mi ślubu, chociaż wydawało mi się, że jest zbyt stary i może tego nie doczekać. Ksiądz Antonio narzekał dłuższą chwilę, zanim spytał o powód mojej wizyty. ‒ Chciałbym zobaczyć świadectwo chrztu mojego dziadka Javiera. ‒ Don Javier był dobrym parafianinem ‒ wspomniał ksiądz Antonio. ‒ Po co ci świa- dectwo jego chrztu? ‒ Moja ciocia Marta chce, żebym opisał pewną rodzinną historię, więc muszę spraw- dzić kilka rzeczy. ‒ Postanowiłem powiedzieć prawie całą prawdę. ‒ To chyba nie będzie łatwe. ‒ Dlaczego? 17 Strona 14 ‒ Wszystkie stare księgi znajdują się w archiwum w piwnicy. Podczas wojny przeszu- kiwano je, a potem nikt ich nie uporządkował. Należałoby to zrobić, ale biskup nie chce mi przysłać żadnego młodego księdza, który zna się na archiwach, a ja jestem za stary. Oczywiście nie mogę też pozwolić, abyś ty tam szperał. ‒ Nic nie obiecuję, ale mogę porozmawiać z ciocią Martą i spytać, czy mogłaby wspomóc parafię, zatrudniając bibliotekarkę lub archiwistkę, która pomogłaby księdzu to uporządkować. ‒ Byłoby wspaniale, ale nie sądzę, żeby twoja ciotka przejęła się stanem ksiąg para- fialnych. Bardzo rzadko tu przychodzi. ‒ Nie zaszkodzi spytać. Ksiądz Antonio spojrzał na mnie z wdzięcznością. Był to dusza człowiek, jeden z tych księży, których dobroć usprawiedliwia istnienie Kościoła. ‒ Niech ci Bóg pomoże! ‒ wykrzyknął. ‒ Tymczasem jednak proszę mi pozwolić poszukać metryki mojego dziadka. Obiecu- ję, że nie będę zaglądał do żadnych dokumentów, które go nie dotyczą. Stary ksiądz spojrzał na mnie uważnie, starając się wyczytać w moich oczach praw- dziwe intencje. Wytrzymałem jego spojrzenie, uśmiechając się najładniej, jak potrafiłem. ‒ W porządku, pozwolę ci wejść do piwnicy, jeżeli dasz mi słowo, że poszukasz me- tryki twojego dziadka i nie będziesz zaglądał nigdzie indziej. Ufam ci. ‒ Dziękuję! Jest ksiądz wspaniały, najlepszy, jakiego kiedykolwiek poznałem! ‒ wy- krzyknąłem z wdzięcznością. ‒ Nie sądzę, żebyś znał wielu księży, ty także nie przychodzisz tu zbyt często, więc nie mam konkurencji ‒ mruknął z ironią. Wziął klucze do piwnicy i poprowadził mnie schodami ukrytymi pod podłogą zakry- stii. To wilgotne pomieszczenie, które podobnie jak kopuła potrzebowało solidnego re- montu, oświetlała tylko huśtająca się na kablu żarówka. Panował tam zaduch i było zim- no. ‒ Musi mi ksiądz podpowiedzieć, gdzie mam szukać. ‒ Straszny tu bałagan... Kiedy urodził się twój dziadek? ‒ Chyba w tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym... ‒ Biedaczysko! W przeddzień wojny domowej. Zły moment na narodziny. ‒ Chyba żaden moment nie jest zbyt dobry ‒ powiedziałem bez zastanowienia i na- tychmiast tego pożałowałem, gdyż ksiądz Antonio spojrzał na mnie srogo. ‒ Nie mów takich rzeczy! I to ty! Dzisiejsza młodzież nie zdaje sobie sprawy z dobro- bytu, w jakim żyje. To, że wszystko macie, wydaje wam się naturalne ‒ utyskiwał. 18 Strona 15 ‒ Ma ksiądz rację... palnąłem głupstwo. ‒ Tak synu, głupstwo. *** Ksiądz Antonio przechodził z jednego miejsca do drugiego, oglądając segregatory, przestawiając stojące pod ścianą skrzynki, niektóre z nich otwierając. Starałem się mu nie przeszkadzać, licząc, że powie, co mam robić. W końcu wskazał trzy segregatory. ‒ Wydaje mi się, że tutaj znajdziesz księgę chrztów z tamtych lat. Zobaczysz, niektóre dzieci chrzczono wtedy później. Nie wiem, czy tak było w przypadku twojego dziadka. Jeżeli nie znajdziesz tutaj, to będziemy musieli poszukać w skrzynkach. ‒ Mam nadzieję, że będę miał szczęście i znajdę. ‒ Kiedy zaczynasz? ‒ Jeżeli mogę, to od razu. ‒ W porządku, ja muszę przygotować się do południowej mszy. Gdy skończę, zejdę, żeby zobaczyć, jak ci idzie. *** Zostałem sam w ponurej suterenie, myśląc, że solidnie się napracuję na te trzy tysiące euro od ciotki Marty. Przez cały poranek i część popołudnia przeglądałem wyblakłą od upływu czasu księgę chrztów, jednak na temat dziadka Javiera niczego nie znalazłem. O siedemnastej piekły mnie oczy i głód tak mi dokuczał, że nie mogłem go dłużej ignorować. Wróciłem do zakrystii i spytałem zakonnicę, która właśnie składała obrusy mszalne, o księdza Antonia. ‒ Odpoczywa w kancelarii, dopiero o dwudziestej będzie msza. Prosił, żebym go za- wiadomiła, kiedy pan skończy. Jeżeli chce się pan z nim zobaczyć, to proszę przejść tym korytarzykiem i zapukać do drzwi. Kościół łączy się z mieszkaniem księdza Antonia. Podziękowałem za wskazówki, aczkolwiek dobrze znałem drogę. Ksiądz drzemał z brewiarzem w rękach. Obudziłem go, żeby mu powiedzieć, że ni- czego nie znalazłem, i poprosiłem, aby pozwolił mi przyjść nazajutrz wcześnie rano. Umówił się ze mną przed mszą o siódmej trzydzieści. Wieczorem zadzwoniłem do ciotki Marty i poprosiłem, aby ofiarowała jakąś kwotę na rzecz kościoła Świętego Jana Chrzciciela. Ta prośba ją zdenerwowała. Oskarżyła mnie o szastanie pieniędzmi rodziny, dlatego oszukałem ją, twierdząc, że ksiądz Antonio stanowi ważne ogniwo śledztwa, które prowadzę, i że według mnie powinniśmy zrobić wszystko, 19 Strona 16 aby go pozyskać. Pomyślałem, że poczciwy ksiądz byłby oburzony, gdyby wiedział, co na jego temat wygaduję, jednak inaczej bym jej nie przekonał. Ani dobrotliwość księdza Antonia, ani potrzeby Kościoła jej nie obchodziły. Zgodziła się tylko na datek w gotówce na remont kopuły. Pożądaną metrykę znalazłem dopiero po czterech dniach. Zdenerwowałem się, ponie- waż na początku nie byłem pewny, czy to właściwy dokument. Zważywszy na to, że dziadek wyrzekł się nazwiska matki, zmieniając je na popularne Fernández, trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że to właśnie Javier Carranza jest tym, którego szukam. Pomimo że nazwiska Carranza i Garayoa nie są popularne, a szczególnie w Madrycie, przeoczyłem je. Teraz wiedziałem, że mama mojego dziadka nazywała się Amelia Ga- rayoa Cuni. Zdziwiło mnie, że nosiła jedno nazwisko baskijskie, a drugie katalońskie. Dziwne ze- stawienie, pomyślałem. Wyciągnąłem z koperty zdjęcie, które dała mi ciotka, jakby mogło potwierdzić, że to ta Amelia Garayoa Cuni, która w metryce chrztu dziadka figuruje jako jego matka. Dziewczyna z fotografii musiała być naprawdę bardzo atrakcyjna, chyba że tak mi się zaczęło wydawać od chwili, gdy stwierdziłem, że to moja prababka. Przeczytałem świa- dectwo chrztu wiele razy, aby przekonać się, że jest tym, którego szukałem. Javier Carranza Garayoa, syn Santiaga Carranzy Velarde i Amelii Garayoi Cuni, ochrzczony 18 listopada 1935 roku w Madrycie. Tak, bez wątpienia to mój dziadek, a Amelia Garayoa była jego matką, która porzuciła męża i syna, żeby uciec, jak się wydaje, z jakimś marynarzem. Byłem zadowolony z siebie, a gdy uświadomiłem sobie, że do tego zarabiam obiecane przez ciotkę pierwsze trzy tysiące euro, poczułem się naprawdę usatysfakcjonowany. Teraz musiałem postanowić, czy od razu podzielę się z ciotką moim odkryciem, czy ujawnię jej nazwisko prababki, dopiero gdy dowiem się czegoś więcej. Poprosiłem księdza Antonia, aby pozwolił mi skopiować stronę z adnotacją dotyczącą chrztu mojego dziadka, i po solennym przyrzeczeniu, że zwrócę księgę w nienaruszonym stanie najszybciej, jak będę mógł, wyszedłem. Zrobiłem kilka fotokopii, a następnie to ja błagałem księdza Antonia, aby bezpiecznie schował księgę i miał ją pod ręką, w razie gdybym znów jej potrzebował. Już wiedziałem, jak się nazywała moja prababka, teraz tylko musiałem znaleźć jakiś trop, który przybliżyłby mi jej osobę. Pomyślałem, że najpierw trzeba poszukać kogoś z 20 Strona 17 jej rodziny, sprawdzić, czy miała braci, kuzynów, siostrzeńców lub bratanków. Nie miałem pojęcia, czy nazwisko Garayoa jest popularne w Kraju Basków, ale wie- działem, że powinienem tam jak najszybciej pojechać. Postanowiłem, że zadzwonią do wszystkich, których znajdę w książce telefonicznej, chociaż jeszcze nie wiedziałem, co im powiem. Przed podróżą postanowiłem jednak zajrzeć do spisu telefonów w Madrycie. Przecież prababka mieszkała tutaj, poślubiła mieszkańca tego miasta, może został ktoś z jej rodzi- ny... Nie spodziewałem się, że coś znajdę, lecz ku mojemu zdziwieniu w książce telefo- nicznej zobaczyłem dwie rodziny Garayoa. Zapisałem numery telefonów i adresy, zasta- nawiając się, jak postąpić ‒ zadzwonić czy pojawić się osobiście i przekonać się, jak mnie przyjmą. Zdecydowałem się na to drugie rozwiązanie. Następnego dnia miałem zamiar spróbować szczęścia pod pierwszym z adresów. Strona 18 2. Dom stał w bogatej dzielnicy Salamanca. Przez dłuższy czas spacerowałem po ulicy, starając się zarejestrować każdy detal rezydencji, a przede wszystkim zobaczyć, kto do niej wchodzi i z niej wychodzi, jednak udało mi się jedynie wzbudzić czujność dozorcy. ‒ Czeka pan na kogoś? ‒ spytał, patrząc na mnie spode łba. ‒ Nie... chociaż tak. Nie wie pan, czy w tym domu mieszkają państwo Garayoa? ‒ A pan kim jest? ‒ chciał wiedzieć i w ten sposób zorientowałem się, że mieszka tu ktoś o tym nazwisku. ‒ Kimś z dalekiej rodziny. Może mi pan powiedzieć, kto z nich tu mieszka? Dozorca zmierzył mnie wzrokiem, zastanawiając się, czy jestem osobą, której można udzielić tej informacji, jednak nie udało mi się rozproszyć jego wątpliwości, więc pokaza- łem mu dowód osobisty. Spojrzał i natychmiast oddał mi dokument. ‒ Ale pan nie nazywa się Garayoa. ‒ Tak miała na nazwisko moja prababka, Amelia Garayoa. Proszę skontaktować się z państwem Garayoa, którzy tu mieszkają. Jeżeli zgodzą się mnie przyjąć, to wejdę, a jeśli nie, to sobie pójdę. ‒ Proszę zaczekać ‒ mruknął. Z tonu jego głosu wywnioskowałem, że nie życzy sobie, abym wszedł do środka. Czekałem niecierpliwie na ulicy, zastanawiając się, kto może mieszkać w tym domu ‒ jakaś stara siostrzenica mojej prababki albo jej kuzyni lub po prostu jacyś inni Garayoa niespokrewnieni z moją rodziną. Prawdopodobnie, mówiłem sobie, to nazwisko jest tak popularne w kraju Basków jak Fernández w innych regionach Hiszpanii. Wreszcie dozorca po mnie wyszedł. ‒ Pani mówi, żeby pan wszedł na górę ‒ oznajmił, nie potrafiąc ukryć zdziwienia. ‒ Teraz? ‒ spytałem zdumiony, ponieważ tak naprawdę nie spodziewałem się, że ktoś zechce mnie przyjąć. Wprost przeciwnie, sądziłem, że dozorca mnie odprawi. 22 Strona 19 ‒ Tak, na trzecie piętro. ‒ Trzecie po lewej czy po prawej stronie? ‒ Panie zajmują całe piętro. Postanowiłem wejść po schodach, aby po drodze zastanowić się, co powiem, czym wzbudziłem jeszcze większą nieufność stróża. ‒ Dlaczego nie wjeżdża pan windą? ‒ Trochę sportu nie zaszkodzi ‒ odpowiedziałem, uciekając przed jego inkwizytor- skim spojrzeniem. *** Przed otwartymi drzwiami czekała na mnie kobieta w średnim wieku. Miała krótko obcięte włosy, ubrana była w szary kostium. Zauważyłem, że patrzy na mnie z jeszcze większą nieufnością niż dozorca. ‒ Proszę wejść, panie zaraz pana przyjmą. ‒ A pani kim jest? ‒ spytałem zaciekawiony. Spojrzała na mnie, jakby moje pytanie pogwałciło jej prywatność, i odpowiedziała z niechęcią: ‒ Gospodynią, zajmuję się domem i opiekuję paniami. Proszę zaczekać. Podobnie jak dozorca mówiła o „paniach”, więc siłą rzeczy musiały tu mieszkać co najmniej dwie kobiety. Zaprowadziła mnie do dużego pokoju, w którym stały stare mahoniowe meble, a pod ścianami półki pełne książek. Skórzana brązowa kanapa i dwa fotele zajmowały drugi koniec pokoju. ‒ Proszę usiąść, powiem paniom, że już pan jest. Nie usiadłem, lecz zacząłem przyglądać się oprawionym w skórę książkom. Zwróciło moją uwagę, że w bibliotece poza książkami nie ma żadnego innego przedmiotu, ani jed- nej ozdoby, obrazu, nic. ‒ Interesuje się pan książkami? Odwróciłem się zawstydzony, czując się jak dziecko przyłapane z palcem w słoiku z marmoladą. Bąknąłem „tak”, przyglądając się kobiecie, która się do mnie odezwała. Jej wygląd nie zdradzał wieku, mogła mieć pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt lat. Miała ciemnokasztanowe włosy, była wysoka, szczupła i ubrana w elegancką garson- kę. Stroju dopełniały tylko kolczyki i pierścionek z brylantem. ‒ Przepraszam, że przeszkadzam, nazywam się Guillermo Albi. ‒ Tak, to już wiem, dozorca powiedział, że pokazał mu pan dowód osobisty. 23 Strona 20 ‒ Zrobiłem to, żeby nie sądził, iż jestem szaleńcem. ‒ Rzeczywiście, to trochą dziwne, że zjawia się pan, pytając, czy mieszka tu ktoś z ro- dziny Garayoa, i twierdząc, że pana prababką była Amelia Garayoa. ‒ To jednak prawda. Jestem jej prawnukiem, to znaczy, tak sądzę. Czy coś pani o niej słyszała? Kobieta uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na mnie z rozbawieniem, zanim odpowie- działa. ‒ Słyszałam i chyba to oczywiste, że nie mogę być pana prababcią. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Kobieta, która nagle wydała mi się podobna do ciotki Marty, nazywa się Amelia Garayoa i rzeczywiście jest za młoda na moją prababkę. ‒ Pani nazywa się Amelia Garayoa? ‒ Tak, co w tym dziwnego? ‒ spytała ironicznie. ‒ Nic, oczywiście, że nic. Przepraszam... to wszystko jest takie dziwne. ‒ Zacznijmy od tego, co pan ma na myśli, mówiąc, że jest dziwne, a po drugie proszę powiedzieć, kim pan jest i czego sobie życzy? Zanim mogłem odpowiedzieć, do biblioteki weszła gospodyni i oznajmiła uroczyście: ‒ Panie oczekują w salonie. Amelia Garayoa spojrzała na mnie, wątpiąc, czy powinna zaprowadzić mnie do salo- nu, w którym, jak się wydawało, czekają inne panie. ‒ Moje ciocie są bardzo stare, każda ma ponad dziewięćdziesiąt lat i nie chciałabym, żeby pan zakłócił ich spokój... ‒ Nie mam takiego zamiaru. Zaraz wytłumaczę, dlaczego tu przyszedłem. ‒ Tak, powinien pan to wyjaśnić ‒ odpowiedziała sucho. Wyszła z biblioteki, a ja przerażony za nią. Czułem się jak natręt i do tego bałem się, że się zbłaźnię. W przestronnym salonie były dwa duże lustra. Uwagę przyciągał wielki marmurowy kominek, w którym skwierczało palące się polano. Po obu stronach kominka stały wielkie fotele, a naprzeciwko czarna kanapa. Dwie staruszki, które wyglądały jak bliźniaczki, siedziały w fotelach. Obie miały wło- sy tak siwe, że aż białe, upięte w koki. Ubrane były w identyczne czarne spódnice, przy czym jedna miała na sobie biały sweter, a druga szary. Nic nie mówiąc, patrzyły na mnie z zaciekawieniem. ‒ Przedstawiam panu moje ciocie ‒ powiedziała Amelia. ‒ Ten młody człowiek na- zywa się Guillermo Albi. 24