Mlot i krzyz #1 Thrall - HARRISON HARRY
Szczegóły |
Tytuł |
Mlot i krzyz #1 Thrall - HARRISON HARRY |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Mlot i krzyz #1 Thrall - HARRISON HARRY PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Mlot i krzyz #1 Thrall - HARRISON HARRY PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Mlot i krzyz #1 Thrall - HARRISON HARRY - podejrzyj 20 pierwszych stron:
HARRISON HARRY
Mlot i krzyz #1 Thrall
HARRY HARRISON
Czesc pierwsza - Thrall
The Hammer And The Cross
Przelozyl Piotr Szarota
Wydanie oryginalne: 1993
Wydanie polskie: 1995
Qui credit in Filium, habet vitam aeternam; qui autem incredulus est Filio, non videbit vitam, sed ira Dei manet super eum.Kto wierzy w Syna, ma zywot wieczny, kto zas nie slucha Syna, nie ujrzy zywota, lecz gniew Bozy ciazy na nim.
-Ewangelia Sw. Jana, 3:36
Angusta est domus: utrosque tenere non potent. Non vult rex celestis cum paganis et perditis nominetenus regibus communionem habere; quia rex ille aeternus regnat in caelis, ille paganus perditus plangit in inferno.
Domostwo jest waskie; nie pomiesci wszystkich. Krol Niebieski nie ma zyczenia wiazac sie z tymi, ktorzy sami mienia sie krolami; jeden tylko niesmiertelny krol wlada w Niebiesiech, poganscy krolowie niechaj jecza w Piekle.
-Alcuin, diakon Yorku, A.D. 797
Gravissima calamitas umquam supra Occidentem acci-dens erat religio Christiana.
Najwieksza plaga, jaka spadla dotad na Zachod, bylo chrzescijanstwo.
-Gore Vidal, A.D. 1987
Rozdzial pierwszy
POLNOCNE WYBRZEZE ANGLII,
A.D. 865
Wiosna. Poczatek wiosny na przyladku Flamborough, gdzie skaly Yorkshire wcinaja sie w morze, niczym harpun wazacy miliony ton. Z przyladka rozciaga sie widok na Morze Polnocne, skad nieustannie grozi atak wikingow. W obliczu tego zagrozenia wladcy niewielkich krolestw anglosaskich zaczeli niechetnie jednoczyc swe sily. Niechec brala poczatek w naznaczonej zbrodniami i wzajemna nienawiscia historii Anglow i Sasow, ktorzy przybyli na Wyspy przed kilkoma wiekami. Byly to plemiona dumnych i szlachetnych wojownikow, ktorzy pokonali wojska walijskie i - jak powiedzialby poeta - zawladneli ta ziemia.Wielmozny Godwin zaklal cicho okrazajac drewniana palisade otaczajaca niewielki fort wzniesiony na najdalej wysunietym krancu przyladka. Wiosna! Byc moze w innych rejonach tego kraju wydluzajace sie dni i jasne wieczory to zielen traw, kwitnienie jaskrow i krowy z nabrzmialymi mlekiem wymionami, jednak tu, na przyladku Flamborough, wiosna zwiastuje wiatr. Oznacza towarzyszace zrownaniu dnia z noca burze i wichury. Za plecami pozostawil Godwin niskie i powykrzywiane drzewa, ktore staly w szeregu jak ludzie; te na samym poczatku byly najnizsze, kazde nastepne bylo o kilka cali wyzsze. Wskazujac w ten sposob kierunek wiatru, wskazywaly jednoczesnie morze. Z trzech stron szara ton wznosila sie i opadala powoli, zywa i grozna niczym olbrzymie zwierze. Pojawiajace sie na powierzchni fale rozrywane byly po chwili gwaltownymi podmuchami wiatru, tak ze ton znowu stawala sie plaska. Szare morze, szare niebo, szkwal zacierajacy linie horyzontu, caly ten swiat pozbawiony byl zywszego koloru, nie liczac chwil, kiedy rozpedzone fale rozbijaly sie o skalne sciany przyladka wzbijajac fontanny rozpylonej wody. Godwin stal tam juz tak dlugo, ze nie zwracal uwagi na grzmot rozbryzgujacej sie wody. W koncu poczul jak woda, ktora zdazyla juz zmoczyc jego plaszcz i kaptur, zaczyna splywac po twarzy. Poczatkowe uczucie swiezosci zastapil teraz smak soli.
W sumie to bez roznicy - pomyslal zrezygnowany. Tak czy inaczej woda byla jednakowo zimna. Moglby wrocic do szalasu, wyrzucic precz niewolnikow i ogrzac przy ogniu zmarzniete stopy i dlonie. W taki dzien nie nalezalo obawiac sie najazdu. Wikingowie byli zeglarzami, mowiono nawet, ze najlepszymi na swiecie, a nie trzeba byc przeciez wielkim zeglarzem, aby wiedziec, ze wyplywanie na morze w taki dzien nie ma sensu. Wiatr byl wschodni, polnocno-wschodni - jak zauwazyl Godwin, doskonaly gdy plynelo sie z Danii, jednak trudno wyobrazic sobie manewrowanie na tak wzburzonym morzu. Niepodobna tez myslec o bezpiecznym przybiciu do brzegu. Nie, to bylo zupelnie wykluczone. Rownie dobrze moglby wygrzewac sie teraz przy ogniu.
Godwin popatrzyl z tesknota w strone szalasu i saczacego sie stamtad dymu rozwiewanego wciaz przez wiatr, odwrocil sie jednak i znow zaczal przechadzac sie wzdluz palisady. Tak jak nauczyl go jego wladca. "Lepiej nic nie mysl, Godwin" - zwykl mawiac. "Nie mysl: moze przyplyna dzisiaj, moze nie przyplyna. Nie mysl, ze lepiej jest czuwac o pewnej porze dnia niz o innej. Gdy jest widno, stoj na skale. Obserwuj morze przez caly czas. W przeciwnym razie, ktoregos dnia bedziesz myslal jedno, a jakis Stein albo Olaf pomysli sobie co innego i zdazy przybic do brzegu i wedrzec sie dwadziescia mil w glab ladu, zanim zdolamy go zatrzymac, jezeli w ogole nam sie to uda. A bedzie nas to kosztowac sto istnien ludzkich i sto funtow w srebrze, nasza trzode i spalone obejscia. Potem przez lata cale ludzie nie beda placic dzierzawy. Badz wiec czujny, moj tanie, inaczej ucierpia twoje wlasne dobra".
Tak mowil jego wladca, Ella, a czarny kruk Erkenbert pochylil sie nad pergaminem i skrzypiacym piorem poczal wypisywac tajemne wersy, ktorych Godwin lekal sie bardziej niz wikingow. "Dwa miesiace sluzby na przyladku Flamborough - odczytal w koncu - powierzam mojemu tanowi Godwinowi. Ma czuwac az do trzeciej niedzieli po Ramis Palmarum".
Kazali mu czuwac, wiec bedzie im posluszny. Jednak nie musi sie przy tym umartwiac. Godwin wrzasnal na niewolnikow, aby przyniesli mu goracego piwa z przyprawami, ktore kazal wczesniej przygotowac. Natychmiast pojawil sie jeden z nich niosac przed soba kubek. Godwin spojrzal na niewolnika z gleboka niechecia. Przeklety glupiec. Godwin trzymal go u siebie, mial bowiem ostry wzrok, lecz byl to powod jedyny. Zwal sie Merla. Kiedys byl rybakiem. Raz przyszla ciezka zima, Merla prawie nic nie lowil i popadl w dlugi u swoich dziedzicow, mnichow z opactwa Sw. Jana w Beverley. Najpierw sprzedal lodz, aby splacic dlugi i nakarmic zone oraz przychowek. Potem, kiedy pieniadze sie skonczyly i nie stac go juz bylo na jedzenie, musial sprzedac swa rodzine komus bogatszemu. Na koncu sprzedal sie sam swoim mnichom, a oni oddali go na sluzbe Godwinowi. Przeklety glupiec. Gdyby ten niewolnik byl czlowiekiem honorowym, sprzedalby sie na samym poczatku, a pieniadze oddal krewnym zony, tak ze mogliby przyjac ja do swego domu. Gdyby byl rozsadny, sprzedalby najpierw zone i dzieci, a zatrzymal lodz, wtedy mialby jeszcze szanse na ich wykupienie. Lecz Merla nie byl ani rozsadny, ani honorowy. Godwin odwrocil sie plecami do wiatru i morza i pociagnal tegi lyk z wypelnionego po brzegi kubka. Przynajmniej widzial, ze nikt z niego nie pil. Mozna ich bylo wyszkolic jedynie porzadnym biciem.
Ale na co sie teraz gapi ten zalosny rogacz? Na co wskazuje, rozdziawiajac usta?
-Statki! - krzyknal wreszcie Merla. - Statki wikingow, dwie mile od brzegu! Sa tam! Spojrz, panie!
Godwin odwrocil sie bez zastanowienia i zaklal, gdy gorace piwo prysnelo na dlon. Usilowal dojrzec to, co wskazywal niewolnik. Czy to nie jakis punkt, w miejscu, gdzie chmura styka sie prawie z falami? Nie, nic tam nie ma. Chociaz... Naprawde trudno bylo dostrzec cos dokladnie, wysokosc fal dochodzila chyba do dwudziestu stop, co wystarczylo, aby przeslonic praktycznie kazdy statek plynacy ze zwinietymi zaglami.
-Znowu je widze - krzyknal Merla. - Dwa statki, jeden niedaleko drugiego.
-Dlugie lodzie?
-Nie, panie, to knory.
Godwin cisnal za siebie kubek, chwycil reke niewolnika swoim zelaznym usciskiem i spoliczkowal go dwukrotnie przemoknieta skorzana rekawica. Merla stracil oddech i skulil sie z bolu, lecz nie mial odwagi zaslonic sie przed ciosem.
-Mow po angielsku, ty sobacze pomiotlo! I mow do rzeczy.
-Knor, panie, to statek handlowy. Gleboko wydrazony, do przewozenia towarow - zawahal sie przez chwile, bojac sie ujawnic swoja wiedze, a zarazem wystraszony konsekwencjami jej zatajenia. - Moge je rozpoznac dzieki... dzieki ksztaltowi ich dziobow. To musza byc wikingowie. Nasze statki wygladaja inaczej.
Godwin spojrzal ponownie na morze, jego gniew zaczynal stopniowo ustepowac watpliwosciom i rosnacemu przerazeniu, ktore scisnelo zimna obrecza zoladek.
-Merla, sluchaj co teraz powiem - szepnal. - Zastanow sie dobrze. Jezeli to wikingowie, musze postawic na nogi cala nasza straz przybrzezna. Kazdego, stad az do Bridlington. W gruncie rzeczy to tylko nedzni kerlowie i niewolnicy. Nic sie nie stanie, jesli wyciagniemy ich teraz z wyrek i odciagniemy od nie domytych malzonek. Ale bede musial zrobic cos jeszcze. Jak tylko straze zostana zwolane, posle poslancow do opactwa w Beverley, do mnichow od Sw. Jana, twoich panow, jak pewnie pamietasz.
Urwal wpatrujac sie w rozszerzone przerazeniem oczy Merli, ktory pamietal az za dobrze swoich opiekunow.
-...A oni wezwa tanow Elli i oglosza werbunek. Nie bedzie najlepiej, gdy przyjada tutaj, a piraci zmyla nas i zamiast na Flamborough wyladuja na Spurn, dwadziescia mil stad. Wtedy bedzie juz za pozno, lecz teraz mozemy sie jeszcze namyslic, gdzie poslac oddzialy. Jesli przyjada tu w taka pogode, w deszcz, zupelnie na prozno, z powodu falszywego alarmu jakiegos durnia, a na dodatek jesli wikingowie zajda ich od tylu... Oj, bede mial wtedy klopoty, Merla - Godwin pchnal oslabionego z niedozywienia niewolnika na ziemie, a jego glos stal sie ostrzejszy. - Przysiegam jednak na wszechmogacego Boga, ze ty, Merla, bedziesz tego zalowal do konca zycia. Zreszta po laniu, jakie ci sprawie, moze nie bedzie to trwalo tak dlugo. Wiedz jednak, ze jesli tam sa naprawde statki wikingow, a ty pozwolisz, zebym nie wszczal alarmu, oddam cie z powrotem czarnym mnichom i powiem im, ze nic mi po tobie.
Odetchnal gleboko i popatrzyl na Merle.
-A teraz, gadaj! Sa tam statki wikingow, czy nie?
Niewolnik spojrzal badawczo na morze - na jego twarzy znac bylo napiecie. Pomyslal, ze nie powinien byl w ogole sie odzywac. Co to dla niego za roznica, czy wikingowie zajma Flamborough, albo Bridlington, albo nawet samo opactwo Beverley? Nie wezma go przeciez w gorsza niewole, a moze nawet ci obcy poganie okaza sie lepszymi panami niz jego chrzescijanscy wladcy. Za pozno juz jednak na takie mysli. Niebo przejasnilo sie na chwile i raz jeszcze dostrzegl statki, ktorych Godwin, stary szczur ladowy, wciaz jeszcze nie widzial. Merla skinal glowa.
-Dwa statki wikingow. Dwie mile stad na poludniowy wschod.
Po chwili Godwin byl juz daleko wykrzykujac rozkazy, wolajac pozostalych niewolnikow, krzyczac aby przyprowadzic mu konia, przyniesc rog. Zwolywal swoj niewielki oddzial rycerzy. Merla wyprostowal sie i rozgladajac sie uwaznie podszedl wolno do poludniowo-zachodniego naroza palisady. Co jakis czas niebo przejasnialo sie. Merla widzial rozbijajace sie na brzegu fale, najbardziej nieprzyjazny, najniebezpieczniejszy dla statkow odcinek angielskiego wybrzeza. Zebral z palisady kepke mchu i patrzyl jak ulatuje porwana wiatrem. Na jego zatroskanej twarzy pojawil sie ponury usmiech.
Moze i ci wikingowie to dobrzy zeglarze, ale znalezli sie w zlym miejscu, z bardzo zlym wiatrem wiejacym im prosto w plecy. Jezeli wiatr nie oslabnie, jesli nie powstrzymaja ich nagle poganskie bostwa z Walhalli, nie ma dla nich ratunku. Nie zobacza juz nigdy swojej Jutlandii.
Dwie godziny pozniej setka ludzi stala juz wzdluz piaszczystego wybrzeza na poludnie od przyladka. Ubrani byli w grube kamizelki ze skory i skorzane nakrycia glowy, uzbrojeni zas we wlocznie i drewniane tarcze. Jedynie Godwin mial helm z metalu, kolczuge i przypasany u boku miecz z mosiezna rekojescia. Ludzie ci byli wartownikami, straza wybrzeza. Ich zadaniem nie mialo byc odparcie wroga, gdyz nigdy nie byliby w stanie sprostac swietnie wyszkolonym wojownikom z Danii i Norwegii. Gdyby pozostawic ich samych sobie, uciekliby niechybnie zabierajac ze soba w pospiechu dobytek i rodziny. Mieli jednak zostac wkrotce wsparci przez zwerbowanych przez tanow Northumbrii rycerzy, dla ktorych walka oznaczala mozliwosc powiekszenia majatku. Takze wartownicy liczyli, ze uda im sie w odpowiednim momencie wlaczyc do potyczki i zebrac lupy. Lecz ostatnie lupy wziete zostaly przez Anglikow az czternascie lat temu, a na dodatek mialo to miejsce w odleglym krolestwie Wessex, gdzie dzialy sie rozne cuda.
Przyznac jednak trzeba, ze posrod wartownikow brak bylo oznak trwogi, wydawali sie nawet pogodni. Byli to w przewazajacej wiekszosci rybacy, ktorych zywiolem stalo sie Morze Polnocne, najgorszy zbiornik wodny na swiecie, biorac pod uwage nawiedzajace to miejsce mgly, sztormy, olbrzymie fale i zdradzieckie prady. Z biegiem czasu, kiedy statki staly sie juz bardziej widoczne, wszyscy zaczeli myslec podobnie jak Merla - wikingowie nie mieli szans. Wartownicy byli zgodni, ze szanse udanego ataku ze strony nieprzyjaciol byly znikome.
-Problem polega na tym - rzekl glowny sedzia okregu zwracajac sie do Godwina - ze jesli postawia teraz zagiel, moga pozeglowac w trzy strony: na zachod, polnoc albo na poludnie. Jezeli poplyna na zachod - mezczyzna nakreslil linie na mokrym piasku - wpadna w nasze rece, jesli poplyna na polnoc - rozbija sie o przyladek, biada jednak jesli uda im sie go wyminac, wtedy bowiem beda mieli wolna droge az do samego Cleveland. Ale na szczescie wiemy cos, czego oni nie moga wiedziec. W okolicy przyladka jest silny prad. Diabelnie silny prad. Beda mogli co najwyzej posterowac swymi... - zawahal sie, niepewny jak daleko moze sie posunac w obecnosci Godwina.
-Dlaczego nie poplyna wiec na poludnie? - wtracil Godwin.
-Tego wlasnie beda probowac. Mysle, ze ich przywodca, jad, jak go nazywaja, wie, ze jego ludzie sa juz wycienczeni. Maja za soba koszmarna noc i ponury poranek, kiedy zorientowali sie gdzie ich wiatry przywiodly - sedzia pokiwal glowa jakby w gescie zrozumienia.
-A wiec nie sa tak wspanialymi zeglarzami - wykrzyknal Godwin z satysfakcja. - A poza tym Bog jest po naszej stronie. Parszywi z nich poganie, wrogowie Kosciola.
Zamieszanie, jakie nagle wybuchlo w szeregach wojownikow, uwolnilo sedziego od koniecznosci repliki, na ktora nie mogl sie jakos zdobyc. Obaj mezczyzni odwrocili sie automatycznie.
Na sciezce biegnacej wzdluz linii przyplywu zatrzymala sie grupka dwunastu mezczyzn. Wlasnie zsiadali z koni. Czyzby to pospolite ruszenie - pomyslal Godwin. Tanowie z Beverley? Nie, przeciez nie zdazyliby przyjechac w tak krotkim czasie. Pewnie dopiero dosiadaja swych koni. Mezczyzna kroczacy na samym przedzie byl z pewnoscia szlachcicem. Potezny i krzepki, mial jasne wlosy i jasnoniebieskie oczy oraz dumna postawe czlowieka, ktory nigdy nie musial trudnic sie orka i siewem. Jego szkarlatne nakrycie glowy ozdobione bylo zlotem, zloto polyskiwalo tez na rekojesci miecza. Za plecami mezczyzny kroczyl mlodzieniec, ktory wydawal sie jego mniejsza i mlodsza kopia, z pewnoscia syn. Obok zas szedl inny mlodzian, wysoki i wyprostowany jak wojownik, lecz o ciemnej karnacji, ubrany skromnie w tunike i welniane spodnie. Parobkowie z trudem utrzymywali w miejscu wierzchowce pozostalych szesciu dobrze uzbrojonych wojownikow, nalezacych bez watpienia do swity jakiegos bogatego tana.
Idacy na przedzie mezczyzna w gescie powitania wzniosl otwarta dlon.
-Nie znacie mnie - zaczal. - Jestem Wulfgar, tan krola Edmunda z East Anglii.
Przez oddzial wartownikow przeszedl szmer dezaprobaty.
-Zastanawiacie sie, co tutaj robie. Zaraz wam wytlumacze. Nienawidze wikingow - szerokim gestem wskazal wybrzeze. - Wiem o nich wiecej niz niejeden czlowiek. W moim kraju, na polnocy, jestem straznikiem wybrzeza z rozkazu krola Edmunda. Juz dawno zrozumialem, ze my Anglicy nigdy nie pozbedziemy sie tego plugastwa, jezeli walczyc bedziemy osobno. Przekonalem o tym swojego krola, a on wyslal poselstwo do waszego wladcy. Obaj postanowili, ze powinienem pojechac na polnoc i porozmawiac z madrymi ludzmi z Beverley i Eoforwich, aby ustalic wspolne plany. Zeszlej nocy zmylilem droge i spotkalem twoich ludzi niosacych poslanie do Beverley. Przyjechalem wiec na pomoc. Czy dasz mi swe pozwolenie?
Godwin skinal glowa. W koncu, ktoz moze wiedziec czy ten prostak sedzia nie gada bzdur, pomyslal. Moze tym psubratom uda sie jednak tu wyladowac, a wtedy parunastu rycerzy wiecej bardzo sie przyda.
-Witaj i podejdz blizej - rzekl po namysle.
Wulfgar pokiwal glowa z widoczna satysfakcja - Widze, ze zjawiam sie w odpowiedniej chwili.
Na morzu miala rozegrac sie za chwile tragedia. Jeden ze statkow wyprzedzil drugi o jakies piecdziesiat jardow i nieuchronnie zblizal sie do brzegu. Wiatr i fale miotaly nim na wszystkie strony. Nagle wplynal na mielizne i przechylil na bok. Zaloga zaczela biegac w poplochu po pokladzie probujac zepchnac statek z powrotem na pelne morze.
Bylo juz jednak za pozno. W kierunku statku pedzila ogromna fala. Anglicy uslyszeli stlumiony przez wiatr krzyk rozpaczy, ktory przywitali z entuzjazmem. Byla to siodma fala, ta ktora zawsze dochodzi najdalej w strone ladu. W jednej chwili okret znalazl sie na jej wierzcholku, a przez burty posypala sie kaskada skrzyn i beczek. Potem ze straszliwa sila statek rzucony zostal o skaliste nabrzeze i oczom Anglikow ukazaly sie walczace z zywiolem postacie, rozpaczliwie chwytajace sie wyrzezbionego w ksztalcie smoka dziobu. Wkrotce wszystko zakryla kolejna fala, a kiedy opadla, widac juz bylo tylko unoszace sie na powierzchni deski.
Rybacy pokiwali glowami, kilku sie przezegnalo. Jezeli to dobry Bog ocalil ich od wikingow, to na chwile te czekali juz od bardzo dawna.
Drugi statek musial wybrac inna droge, oznaczalo to, ze poplynie z wiatrem na poludniowy wschod. Bylo jasne, ze wikingowie nie zamierzaja biernie czekac na smierc. Za sterem pojawil sie potezny mezczyzna i zaczal pospiesznie wykrzykiwac rozkazy. Jego ruda brode widac bylo nawet z brzegu. Zaloga zaczela rozwijac zagiel, ktory natychmiast wypelnil sie wiatrem. Statek pomknal nowym kursem i nabierajac coraz wiekszej szybkosci rozcinal teraz powierzchnie wody. Oddalal sie wyraznie od Flamborough, kierujac sie w strone przyladka Spurn.
-Uciekaja nam! Za mna! Na konie! - krzyknal Godwin i odtracajac na bok swego giermka ruszyl galopem w poscig. Tuz za nim pogalopowal Wulfgar i cala jego druzyna, z wyjatkiem ciemnowlosego chlopca, ktory zwrocil sie w strone stojacego bez ruchu sedziego.
-Czemu zostales? Nie chcesz ich schwytac?
Sedzia usmiechnal sie szeroko i przysiadl na piasku.
-Musieli sprobowac - rzekl wreszcie rzucajac w powietrze garsc piasku. - Nie pozostalo im nic innego. Lecz nie doplyna daleko.
Rzeklszy to wstal i ruszyl ku swoim ludziom. Podzielil ich na trzy oddzialy. Pierwszy mial zostac na plazy i czekac na ewentualnych rozbitkow, drugi pogalopowal w slad za Godwinem i druzyna Wulfgara, trzeci zas zaczal przemierzac wybrzeze klusem, sledzac kurs ocalalego statku.
Wkrotce nawet szczury ladowe zdaly sobie sprawe z tego, co sedzia dostrzegl od razu. Okret wikingow skazany byl na zaglade. Dwukrotnie zaloga starala sie obrocic go dziobem w strone pelnego morza. Dwoch mezczyzn pomagalo rudobrodemu wodzowi przy sterze, pozostali mocowali sie z olinowaniem. Za kazdym razem fale okazywaly sie silniejsze od ludzi i statek wciaz posuwal sie rownolegle do linii wybrzeza.
Po kolejnym manewrze sytuacja wikingow ulegla jeszcze pogorszeniu. Nawet dla niedoswiadczonych Godwina i Wulfgara roznica byla zauwazalna. Wiatr wydawal sie teraz silniejszy, morze bardziej wzburzone, a statek znoszony byl wyraznie przez silny prad zatokowy. Rudobrody mezczyzna wciaz stal u steru wykrzykujac bez przerwy komendy. Lecz z kazda chwila, cal po calu, statek zblizal sie do zoltawej linii znaczacej poczatek mielizny. Bylo jasne, ze zaraz nastapi katastrofa.
Plynac cala naprzod okret zaryl sie nagle w twardy zwir. Maszt pekl z trzaskiem i upadl pociagajac za soba polowe zalogi. W przeciagu jednej chwili statek rozpadl sie jak lupina orzecha i zniknal pod falami. Na powierzchni pozostalo jedynie olinowanie i niewielkie kawalki potrzaskanego drewna, ktore znaczyly miejsce katastrofy.
Posrod nich rybacy dostrzegli ludzka glowe. Ruda glowe wodza wikingow.
-Jak sadzisz, uda mu sie, czy nie? - spytal Wulfgar. Widzieli go teraz wyraznie, jakies piecdziesiat jardow od brzegu. Utrzymywal sie wciaz w tym samym miejscu, nie probujac plynac dalej, odkad zobaczyl zmierzajace w swoim kierunku potezne fale.
-Bedzie probowal - odparl Godwin, nakazujac swoim ludziom podejsc blizej do brzegu. - Jesli mu sie powiedzie, schwytamy go.
Rudobrody zdecydowal sie wreszcie i zaczal plynac rozcinajac tafle wody poteznymi uderzeniami ramion. Wiedzial, ze tuz za nim nadciaga wielka fala. Nagle uniosla go wysoko i poniosla do przodu. Staral sie utrzymac na szczycie, jakby chcial przy jej pomocy znalezc sie na samej plazy i wyladowac miekko niczym biala piana podchodzaca pod podeszwy skorzanych butow Godwina i Wulfgara. Prawie mu sie udalo, jednak tuz przed samym brzegiem fala zalamala sie z przerazajacym hukiem. Mezczyzna przygnieciony zostal jej ciezarem, przetoczony do przodu, a nastepnie uniesiony z powrotem wraz z odplywem.
-Dalej, brac go - krzyknal Godwin. - Ruszajcie sie, tchorze! Nic wam nie zrobi.
Dwoch rybakow wystapilo naprzod i weszlo pomiedzy fale. Wzieli rudobrodego pod rece i zaczeli ciagnac do brzegu. Poczatkowo bezwladny, wyprostowal sie nagle.
-On zyje - wymamrotal Wulfgar w oslupieniu. - Ta fala byla wystarczajaco duza, aby zlamac mu kark.
Kiedy nogi rudobrodego dotknely wreszcie stalego gruntu, rozejrzal sie wokol i widzac przed soba osiemdziesieciu uzbrojonych ludzi wyszczerzyl zeby w promiennym usmiechu.
-Co za powitanie - mruknal pogardliwie.
W jednej chwili odwrocil sie i zadal jednemu z trzymajacych go rybakow dotkliwy cios krawedzia stopy. Anglik jeknal z bolu i uwolnil ramie wikinga, ktory wyprostowal palce i wbil je w oczy drugiego z nich. Tamten krzyknal przerazliwe, zakryl twarz dlonmi i upadl na kolana. Widac bylo krew splywajaca po jego rekach. Teraz wiking wyciagnal zza pasa zakrzywiony noz, wychylil sie w strone tlumu, blyskawicznie zlapal najblizej stojacego rybaka i rozplatal mu brzuch. Kiedy reszta cofnela sie przerazona, odrzucil noz i wyrwal z rak trupa wlocznie i topor. Minela zaledwie chwila odkad zjawil sie na ladzie, a powalil juz trzech mezczyzn. Nikt nie zamierzal pojsc w ich slady.
-No dalej! - parsknal rubasznym smiechem i odrzucil glowe do tylu. - Ja jeden, was wielu. Kto chce walczyc z Ragnarem - krzyknal gardlowym glosem. - Ktory z was jest wielkim panem, ktory idzie pierwszy? Ty, czy ty? - wskazal wlocznia Godwina i Wulfgara, ktorzy stali teraz osamotnieni, podczas gdy ich ludzie nadal cofali sie w poplochu.
-Musimy go pojmac - mruknal Godwin dobywajac miecza. - Szkoda, ze nie mam tarczy.
Wulfgar poszedl za nim, jednak wczesniej krzyknal jeszcze do jasnowlosego chlopca, ktory stal o krok od niego.
-Wracaj, Alfgar. Sprobujemy go rozbroic, reszte zrobia kerlowie.
Dwoch Anglikow zaczelo sie zblizac z obnazonymi mieczami, tymczasem wiking zdawal sie tylko na to czekac, potezny niczym niedzwiedz, i z pogardliwym usmiechem na ustach.
Nagle wyskoczyl do przodu z szybkoscia szarzujacego dzika wprost na Wulfgara. Ten odskoczyl przerazony i posliznawszy sie upadl niezgrabnie. Rudobrody zamachnal sie toporem i chybil przecinajac powietrze, drugi cios wymierzyl juz jednak dokladnie. Lecz nim zdolal dosiegnac Wulfgara, cos pociagnelo go do tylu i pozbawilo rownowagi. Wiking upadl twardo na mokry piasek, bezskutecznie probujac uwolnic rece. Byla to siec, zwykla siec rybacka. Przynioslo ja dwoch ludzi pod wodza sedziego, a teraz zaciskali ja coraz ciasniej. Jeden z nich wyrwal z dloni wikinga topor, drugi przygwozdzil do ziemi druga reke lamiac za jednym zamachem drzewce wloczni i trzymajace je palce. Nastepnie, juz bezbronnego, potoczyli po piasku, owijajac w kolejne zwoje jakby to byl pies morski lub rekin.
Wulfgar zblizyl sie do nich kulejac i wymienil spojrzenia z Godwinem.
-Co my tu mamy? - mruknal. - Cos mi mowi, ze nie jest to tylko zwykly kapitan pechowego okretu.
Nastepnie nachylil sie, przyjrzal szatom wikinga i dotknal delikatnie materialu.
-Kozia skora, dobrze wyprawiona. Mowil o sobie Ragnar. Zlapalismy samego Lothbroka. Ragnara Lothbroka.
-Nie nam wiec decydowac o jego losie - zauwazyl Godwin po chwili milczenia. - Musimy go zabrac przed oblicze krola Elli.
Nagle przerwal mu glos mlodego, ciemnowlosego chlopca, ktory przybyl z Wulfgarem.
-Krola Elli? - spytal. - Myslalem, ze krolem Northumbrii jest Osbert.
-Nie wiem jak wychowujecie ludzi w waszym kraju - Godwin zwrocil sie do Wulfgara z wymuszona uprzejmoscia - wiem tylko, ze jesli moj czlowiek powiedzialby cos takiego, kazalbym mu wyrwac jezyk. Chyba ze jest to twoj krewny.
Nikt nie mogl go zobaczyc w mroku stajni. Ciemnowlosy chlopiec oparl glowe o siodlo i wybuchnal placzem. Plecy palily go jak zywy ogien, a jego welniana tunika lepila sie od krwi. Nikt jeszcze nie wychlostal go tak dotkliwie, a zaznal juz w swym zyciu wiele cierpienia.
Wszystko przez te wzmianke, ze sa spokrewnieni, byl tego pewien. Mial tylko nadzieje, ze nie plakal zbyt glosno i nikt obcy go nie uslyszal. Nie pamietal juz dobrze ostatnich wypelnionych bolem godzin. Przypominal sobie, ze dlugo jechal przez jakies pustkowia starajac sie trzymac prosto w siodle. Czy dotarli az do Eoforwich? Nie pamietal.
Teraz chcialby uciec jak najdalej. Kiedy wreszcie zdola zmyc z siebie wine ojca? Kiedy uwolni sie w koncu od nienawisci ojczyma?
Gdy Shef uspokoil sie troche, zaczal rozpinac popreg mocujac sie z twarda skora. Byl pewien, ze Wulfgar uczyni z niego wkrotce swego niewolnika, zalozy na szyje zelazna obrecz i nie zwazajac na niesmiale protesty matki sprzeda na jakims targu, w Thetford, albo w Lincoln. Na pewno wezmie za niego spore pieniadze. Przeciez krecil sie czesto kolo kuzni, gdzie ukrywal sie przed gniewem ojczyma, poza tym lubil ogien, pomagal kowalowi, dal w miechy, rozkuwal surowe zelazo, z czasem zaczal nawet wyrabiac wlasne narzedzia. W koncu wykul swoj wlasny miecz.
Kiedy zostanie niewolnikiem, nie bedzie mu wolno go zatrzymac. Kto wie, moze powinien juz teraz uciekac. Niewolnikom udaje sie czasem zbiec, zazwyczaj jednak nawet nie probuja.
Zdjal siodlo i rozejrzal sie po obcej stajni w poszukiwaniu miejsca, gdzie moglby je polozyc. Drzwi otworzyly sie nagle wpuszczajac do srodka smuge swiatla i powiew zimna.
-Jeszcze nie skonczyles? - spytal pogardliwie Alfgar. - Lepiej to juz zostaw, przysle zaraz giermka. Moj ojciec wezwany zostal na narade z krolem i moznymi. Potrzebuje slugi, ktory czuwalby za jego krzeslem i nalewalby mu piwa. Ja sie do tego nie nadaje, ty pojdziesz. Czeka juz na ciebie jeden z tanow, zeby dac ci dokladne instrukcje.
Oto Shef, wychlostany tak, ze ledwo trzymal sie na nogach, poslany zostaje do zamku krola, wzniesionego niedawno na ruinach rzymskich fortyfikacji. W sercu chlopca cos poruszylo sie gwaltownie, poczul nagle przyplyw podniecenia. Narada? Mozni ludzie? Pewnie zadecyduja o losie jenca, tego wielkiego wojownika. Bedzie mial o czym opowiadac Godivie, zaden z medrkow w Emneth nie wymysli lepszej historii.
-I trzymaj jezyk za zebami - ciagnal Alfgar - w przeciwnym razie, naprawde wyrwa ci jezyk. I zapamietaj raz na zawsze: to Ella jest teraz krolem Northumbrii. Poza tym nie jestes krewnym mego ojca.
Rozdzial drugi
-Sadzimy, ze to Ragnar Lothbrok, ale skad niby mamy to wiedziec - spytal krol Ella.Dwunastu mezczyzn siedzialo wokol okraglego stolu, wszyscy na niskich taboretach, wszyscy z wyjatkiem krola, ktory zasiadal na wielkim rzezbionym tronie. Obecni w wiekszosci ubrani byli jak krol, badz jak Wulfgar, ktory znajdowal sie po jego lewej stronie. Mieli na sobie plaszcze skrojone z jaskrawej materii, ktorych nie zdejmowali z uwagi na panujace w sali przeciagi oraz ozdobione zlotem i srebrem nadgarstki. Zlotem polyskiwaly takze ich klamry, sprzaczki i pasy. Zebral sie tu kwiat rycerstwa Northumbrii, posiadacze wielkich obszarow ziemskich na poludniu i wschodzie kraju, wierni stronnicy krola, ktorym udalo sie wyniesc go na tron i obalic jego rywala Osberta. Na swych taboretach czuli sie nieswojo, jak przystalo na ludzi, ktorzy wiekszosc zycia spedzili na wlasnych nogach, badz w siodle.
Przy stole siedzialo jeszcze czterech mezczyzn, ktorzy trzymali sie razem, jakby celowo izolujac sie od rycerstwa. Trzech z nich mialo na sobie czarne szaty i kaptury mnichow od Sw. Benedykta, czwarty nosil stroj biskupi. Siedzieli wygodnie rozparci, trzymajac w pogotowiu gliniane tabliczki i rylce, gotowi zapisac kazde wypowiedziane przy stole slowo, przygotowani do forsowania wlasnych opinii.
Jeden z mezczyzn zdecydowal sie odpowiedziec na pytanie, zadane przez krola. Nazywal sie Cuthred i byl kapitanem strazy przybocznej.
-Nie mozemy znalezc nikogo, kto moglby go rozpoznac - przyznal. - Wszyscy, ktorzy mieli okazje zmierzyc sie kiedys w otwartej walce z Ragnarem, nie zyja. Wszyscy z wyjatkiem walecznego tana krola Edmunda, ktory dzis tu z nami zasiada. Nawet to nie przesadza jednak, ze czlowiek ten to rzeczywiscie Ragnar Lothbrok. Mysle jednak, ze to on. Po pierwsze dlatego, ze nic nie mowi. Nie chwalac sie, potrafie sklonic ludzi do mowienia, ten kto mi sie opiera, nie moze byc zwyczajnym piratem. To musi byc czlowiek, ktoremu sie wydaje, ze jest kims. Po drugie: co robily tutaj te statki? Wiemy, ze wracaly z poludnia i zostaly zepchniete z kursu, tak ze przez kilka dni musialy walczyc z zywiolem. Wiemy tez, ze byly to statki handlowe. Jakie towary wiezie sie zwykle na poludnie? Niewolnikow. Nie chca tam welny ani futer, nie chca piwa. Ci ludzie na statkach byli wiec handlarzami niewolnikow wracajacymi po zalatwieniu transakcji. Ragnar jest handlarzem niewolnikow i jest to na pewno ktos, kto sie liczy. Wszystko pasuje, nie mamy tylko dowodow.
Cuthred pociagnal tegi lyk piwa ze swojego kubka, wyczerpany nieco dluga przemowa.
-Jest jednak cos, co mnie ostatecznie przekonalo. Co wiemy o Ragnarze? - Cuthred rozejrzal sie po twarzach siedzacych wokol stolu mezczyzn. - Z pewnoscia to, ze jest lajdakiem.
-Rabowal koscioly i gwalcil zakonnice! - wykrzyknal arcybiskup Wulfhere siedzacy po przeciwnej stronie stolu. - Dopadly go wreszcie wlasne grzechy!
-Osmielam sie jednak zauwazyc - dodal Cuthred - ze jest jedna rzecz, ktora odroznia Ragnara od pozostalych bezboznikow i wrogow Kosciola. Ragnar posiada wiele cennych informacji. Jest troche podobny do mnie, potrafi zmusic ludzi do mowienia. Slyszalem, ze ma na to wlasny sposob - kapitan znizyl glos. - Jezeli uda mu sie kogos schwytac, pierwsza rzecza, ktora robi jest, bez zadnych wstepnych rozmow czy dyskusji, wylupienie ofierze oka. Potem wciaz milczac znow siega w strone glowy tamtego czlowieka gotowy wylupic mu drugie. Jezeli czlowiek ma do powiedzenia cos, co akurat interesuje Ragnara, jego szczescie. Jesli nie, trudno, juz po nim. Mowia, ze Ragnar krzywdzi wielu ludzi, lecz kerlowie nie sa przeciez na ogol wiele warci. Mowia, ze Ragnar bierze to pod uwage i dzieki takiemu przekonaniu oszczedza swoj czas i energie.
-Czy znaczy to, ze nasz wiezien zapoznal cie ze swoimi pogladami? - spytal jeden z mnichow. - Czy wyjawil ci to w trakcie przyjacielskiej pogawedki o sprawach zawodowych?
-Nie - Cuthred wychylil kolejny lyk piwa - ale widzialem jego paznokcie. Wszystkie krotko spilowane, wszystkie z wyjatkiem prawego kciuka. Jest na cal dlugi i twardy jak stal. Spojrzcie, przynioslem go tu ze soba - Cuthred rzucil na stol zakrwawiony szpon.
-A wiec to Ragnar - rzekl krol Ella przerywajac milczenie. - Co z nim teraz zrobimy?
Wojownicy wymienili zdziwione spojrzenia.
-Myslisz, ze nie zasluguje na sciecie - odwazyl sie spytac Cuthred. - Mamy go powiesic?
-A moze cos jeszcze gorszego? - wlaczyl sie jeden z rycerzy.
-Moze potraktujemy go jak zbieglego niewolnika? A moze zrobimy mu to, co poganie temu swietemu, no, temu, co go zywcem przypiekali. Jak tez on sie nazywal...
-Mam inny pomysl - przerwal mu Ella. - Mozemy go po prostu wypuscic.
Na twarzach zebranych pojawilo sie oslupienie. Krol pochylil sie nad stolem i przebiegl wzrokiem po sali obdarzajac kazdego z podwladnych badawczym spojrzeniem.
-Pomyslcie, dlaczego jestem krolem? Jestem krolem, poniewaz Osbert - to zapomniane imie wywolalo wyrazne poruszenie wsrod zebranych, a dla stojacego za plecami Wulfgara slugi bylo jak uklucie bolu - poniewaz Osbert nie byl w stanie obronic krolestwa przed najazdami wikingow. Robil po prostu to, co czynilismy od wiekow. Rozkazal kazdemu z nas wystawic wlasne straze, a w razie ataku organizowac samoobrone. Bylo wiec tak, ze dziesiec okretow uderzalo na jakies miasto i grabilo je doszczetnie, podczas gdy ludzie w innych osadach nakladali na glowy koce i dziekowali Bogu, ze ich ten los ominal. Co ja w tej sytuacji uczynilem? Wiecie dobrze, jak bylo. Pozostawilem na wybrzezu tylko punkty obserwacyjne, zorganizowalem system wczesnego ostrzegania, a w razie ataku z morza oglaszalem pospolite ruszenie. Teraz, gdy probuja nas atakowac, odpowiadamy atakiem z naszej strony, zanim jeszcze uda im sie zagrozic naszym miastom. To sa nowe idee. I sadze, ze tu takze musimy wymyslic cos nowego. Mozemy pozwolic mu odejsc. Mozemy zawrzec z nim uklad. Bedzie musial pozostawic Northumbrie w spokoju. Odda nam zakladnikow, a my bedziemy traktowac go jak naszego honorowego goscia, a potem wyslemy go z powrotem z masa podarkow. Nie bedzie nas to drogo kosztowac, a moze przyniesc nam duzo pozytku. I darujemy mu dalsze rozmowy z Cuthredem. Co wy na to?
Rycerze patrzyli po sobie, unoszac brwi i krecac z niedowierzania glowami.
-Mogloby sie to udac - mruknal Cuthred.
Wulfgar chrzaknal przygotowujac sie do odpowiedzi, jego twarz bylo czerwona z gniewu. Ubiegl go jeden z mnichow.
-Nie powinienes tego czynic, moj panie.
-Nie powinienem?
-Nie mozesz. Musisz dbac nie tylko o sprawy tego swiata. Arcybiskup, nasz ojciec i niegdysiejszy brat, przypomnial nam o haniebnych czynach, jakich dopuscil sie Ragnar na szkode Chrystusowego Kosciola. Czyny, ktore dotykaly nas zarowno jako ludzi, jak i chrzescijan - moglibysmy wybaczyc. Jednak nie zbrodnie wymierzone w nasz Swiety Kosciol. Te zbrodnie powinnismy pomscic z cala stanowczoscia. Ile kosciolow spalil Ragnar? Ilu chrzescijan, kobiet i mezczyzn, sprzedal poganom jako niewolnikow, ilu oddal wyznawcom Mahometa? Ile cennych relikwii zostalo zniszczonych? Ile skarbcow ograbionych? Gdy wybaczysz mu to wszystko, grzech ten ciazyc bedzie na twoim sumieniu. Zagrozic to moze takze zbawieniu wszystkich zebranych przy tym stole ludzi. Nie, krolu, to nam powinienes oddac Ragnara. Pozwol, abysmy pokazali, co spotka kazdego kto wystapi przeciw Kosciolowi. A kiedy wiesc ta dotrze do pogan, do tych morskich rabusiow, niech wiedza odtad, ze ramie Kosciola jest tak mocne, jak nieskonczone jego milosierdzie. Pozwol, zebysmy wtracili go do kanalu z wezami. Niech ludzie opowiadaja o wezach krola Elli.
Krol zawahal sie, widzial jaki entuzjazm i podniecenie wzbudzily slowa mnicha u jego rycerzy.
-Nie widzialem dotad czlowieka rzucanego gadom na pozarcie - wykrzyknal z zapalem Wulfgar - ale na to zasluguje kazdy wiking. I to wlasnie powiem mojemu krolowi, chwalac madrosc krola Elli.
Mnich, ktorego przemowa tak sie spodobala podniosl sie, zeby podsumowac dyskusje. Byl to archidiakon Erkenbert.
-Wszystko jest juz przygotowane, czekamy tylko na twoj rozkaz, aby przyprowadzic wieznia. I pozwol, aby wszyscy, radni, rycerze i sludzy, zobaczyc mogli zemste, jaka krol Ella i Swiety Kosciol zgotowali niewiernemu.
Wszyscy powstali, a miedzy nimi Ella, ktorego twarz wciaz wyrazala niepewnosc. Rycerze zaczeli juz sie rozchodzic, nawolujac swoich sluzacych, zony i przyjaciol, aby przylaczyli sie do towarzystwa. Shef podazal za swoim ojczymem. Kiedy sie odwrocil dostrzegl, ze tylko mnisi pozostali na swoich miejscach przy stole.
-Dlaczego to powiedziales? - mruknal arcybiskup Wulfhere, zwracajac sie archidiakona. - Moglismy wejsc w pakt z wikingami, nie odbierajac sobie szansy zbawienia. Dlaczego zmusiles krola, zeby rzucil tego Ragnara wezom?
Mnich siegnal do swej sakiewki i podobnie jak wczesniej Cuthred, rzucil na stol jakis przedmiot. Pozniej dolozyl jeszcze jeden.
-Czy wiesz co to jest, moj panie? - spytal arcybiskupa.
To moneta. Zlota. Z inskrypcja podlych czcicieli Mahometa!
-Zostala odebrana wiezniowi.
-Sadzisz wiec, ze jest tak zly, ze nie mozna go puscic zywcem?
-Nie, moj panie. Spojrz teraz na to.
-To pens. Pens z naszej wlasnej mennicy, tu w Eoforwich. Jest na niej moje imie, o tutaj: Wulfhere. Srebrna jednopensowka.
Archidiakon zabral ze stolu monety i schowal je z powrotem do sakiewki.
-To bardzo mamy pieniadz, moj panie. Malo srebra, duzo olowiu. To wszystko, na co moze sobie obecnie pozwolic nasz Kosciol. Nasi niewolnicy pouciekali, nasi kerlowie oszukuja nas na dziesiecinach. Nawet mozni daja nam coraz mniej. Tymczasem sakwy bezboznikow pecznieja od zlota zrabowanego chrzescijanom. Kosciol znajduje sie w niebezpieczenstwie, moj panie. Nie dlatego, ze moze zostac pokonany badz doszczetnie ograbiony przez pogan, z tych ciezkich ran bowiem Kosciol na pewno sie podzwignie. Grozne jest to, ze poganie i chrzescijanie moga sie razem pojednac. A wtedy zauwaza z pewnoscia, ze wcale nas juz nie potrzebuja. Nie mozna wiec dopuscic, zeby weszli ze soba w uklady.
Sluchacze pokiwali zgodnie glowami, arcybiskup zostal przekonany.
-A wiec rzucimy go wezom.
Kanal z wezami byl kamiennym zbiornikiem wodnym pochodzacym jeszcze z czasow rzymskich, oslonietym prowizorycznym dachem. Mnichowie z opactwa Sw. Piotra w Eoforwich dumni byli ze swoich ulubiencow: mieniacych sie w sloncu gadow. Zeszlego lata rozeslali wiadomosc do swoich poddanych z krolestwa Northumbrii, aby przynosili do opactwa schwytane przez siebie zmije. Nagroda mialo byc zmniejszenie dziesieciny. Czym dluzsza zmija, tym wieksze ulgi. Nie bylo tygodnia, zeby ktos nie doreczyl worka z wijaca sie zawartoscia, ktora trafiala zaraz do opiekuna wezy, noszacego dumny tytul custos viperarum. Gady otoczone byly troskliwa piecza, karmione zabami i myszami, wszystko po to, zeby jak najszybciej rosly.
Nadszedl wieczor i bracia przyniesli pochodnie, aby ustawic je wokol zbiornika. Dno wylozono sloma i cieplym piaskiem, ktory mial pobudzic weze do wiekszej aktywnosci. Po chwili pojawil sie sam custos i zaczal przywolywac z usmiechem swoich pomocnikow - kazdy niosl skorzany worek z zywa zawartoscia. Opiekun podnosil po kolei worki, pokazywal je tlumowi, ktory tloczyl sie juz i przepychal wokol krawedzi pustego zbiornika. Nastepnie rozwiazywal worki i wysypywal weze na piasek. Za kazdym razem oproznial worek w innym miejscu, chcial bowiem, aby weze rozpelzly sie po calym placu.
Na koncu zjawil sie krol w otoczeniu radnych i gwardii przybocznej. Przyprowadzono wieznia. Posrod wojownikow z dalekiej Polnocy bylo takie powiedzenie: "mezczyzna nie powinien utykac, dopoki obie jego nogi sa tej samej dlugosci". Ragnar rzeczywiscie nie utykal, choc z trudem trzymal sie na nogach. Przesluchania prowadzone przez Cuthreda nie nalezaly do lagodnych.
Rycerze podeszli do krawedzi zbiornika, a nastepnie cofneli sie nieco, ustepujac miejsca wiezniowi, zeby mogl zobaczyc co go wkrotce czeka. Ragnar usmiechnal sie szeroko, odslaniajac polamane zeby. Mial zwiazane z tylu rece, a na sobie kozuch z koziej skory.
-Wiedz, ze masz wybor - zaczal archidiakon Erkenbert starajac sie mowic prosta handlowa angielszczyzna. - Jezeli przyjmiesz chrzest, bedziesz zyl. Zyl jako niewolnik.
Wiking wydal pogardliwie wargi.
-Wy, ksieza. Znam ja wasza mowe. Mowicie: bede zyl. Ale jak zyl? Jako niewolnik, mowicie. A ja wiem, jakie to zycie. Bez oczu i jezyka. Obciete nogi, podciete sciegna, nie mozna chodzic.
Wyprostowal sie i wzial gleboki oddech.
-Walcze juz od trzydziestu wiosen - glos Ragnara wznosil sie teraz jak hymn - czterystu mezczyzn zginelo z mej reki, tysiac kobiet zgwalcilem, spalilem wiele opactw, sprzedawalem tez dzieci. Wielu plakalo z mego powodu, ja nie plakalem za nikim. Teraz stoje przed wami, jak Gunnar, bogiem urodzony. Czyncie swa przekleta powinnosc i niech blyszczacy gad ugodzi mnie w samo serce. Nie bede blagal o przebaczenie. Cale zycie walczylem mieczem!
-Brac go - warknal Ella zza plecow wikinga i straze zaczely ciagnac Ragnara w strone krawedzi.
-Zatrzymajcie sie! - krzyknal Erkenbert. - Najpierw trzeba zwiazac mu nogi.
Straznicy zwiazali wiec Ragnara dokladnie; nie stawial zreszta oporu. Potem ulozyli go na krawedzi zbiornika i popchneli w dol. Upadl w sam srodek klebowiska. Weze rzucily sie na niego.
Ubrany w swoje grube skorzane szaty wiking smial sie jednak uragliwie.
-Nie moga go ukasic - zawolal ktos z wyraznym rozczarowaniem w glosie - jego ubranie jest za grube.
-Moga przeciez ukasic go w rece albo w twarz - wyjasnil opiekun wezy, broniac honoru swych podopiecznych.
Jedna z najwiekszych zmij znalazla sie rzeczywiscie tuz kolo twarzy Ragnara. Przez chwile wygladalo jakby patrzyli sobie w oczy, przy czym rozwidlony jezyk gada dotykal prawie ludzkiego policzka. Widzowie zamarli w oczekiwaniu.
Nagle glowa wikinga wyskoczyla do przodu z rozwartymi zebami. Trysnela krew i waz opadl martwy z odgryziona glowa. Ragnar zasmial sie tryumfalnie i zaczal toczyc sie po wezach, wciskajac je w ziemie calym ciezarem swego poteznego ciala.
-On je pozabija! - krzyknal custos zdlawionym glosem.
Ella z obrzydzeniem na twarzy podszedl do straznikow i pstryknal palcami.
-Ty i ty. Obaj macie porzadne buty. Wyciagniecie go stamtad i przyniesiecie na gore. Zapamietam to sobie - dodal glucho, zwracajac sie do Erkenberta. - Zrobiles z nas wszystkich durniow.
Przygladal sie chwile w milczeniu.
-A teraz uwolnijcie jego rece i nogi - krzyknal do powracajacych straznikow - sciagnijcie z niego ubranie i zwiazcie na nowo. Ty i ty. Przyniesiecie goracej wody, weze lubia goraco. Jezeli rozgrzejemy mu skore beda do niego lgnely. I jeszcze jedno: tym razem bedzie staral sie lezec nieruchomo, aby popsuc nam szyki, wiec przywiazcie mu jedna reke do ciala, a nadgarstek drugiej owincie sznurem. Drugi koniec bedziemy trzymac na gorze, w ten sposob zmusimy Ragnara, zeby sie poruszyl.
Wiezien zostal znowu zepchniety. Wciaz milczal, usmiechal sie tylko. Tym razem sam krol kierowal cala akcja. Rozkazal, aby rzucic Ragnara w to miejsce, gdzie zebraly sie najwieksze weze. Po kilku sekundach zaczely one podpelzac do parujacego w chlodnym powietrzu nagiego ciala, powoli wslizgujac sie na nie. Przez tlum przeszedl pomruk obrzydzenia.
Nagle krol pociagnal za sznur, raz i drugi. Ramie poruszylo sie, a wystraszone weze zaczely syczec i kasac, jeden po drugim wypelnialy cialo mezczyzny trucizna. Widzowie zauwazyli, ze twarz wikinga zaczyna sie powoli zmieniac, puchnac i siniec. Kiedy jego oczy zaczely wychodzic z orbit, a spuchniety jezyk sztywniec Ragnar zakrzyknal po raz ostatni.
-Gnythja mundu grisir ef galtar hag vissi!
-Co on tam gada? - mruczal tlum. - Co to moze znaczyc?
Nie znam wprawdzie norweskiego, pomyslal Shef, czuje jednak, ze nie wrozy to nic dobrego.
"Gnythja mundu grisir ef galtar hag vissi" - slowa te wciaz dzwieczaly w uszach poteznego mezczyzny, ktory stal wyprostowany na dziobie wojennego okretu. Statek znajdowal sie kilkaset mil na wschod od wybrzeza Anglii i zblizal sie wlasnie do dunskiego wybrzeza w okolicy Sjaelland. Mial przeciez tak znikome szanse, zeby je uslyszec. Czy Ragnar mowil sam do siebie? A moze wiedzial, ze ktos zrozumie i zapamieta jego slowa. Trudno jednak podejrzewac, ze ktos z kregu krola Elli moglby znac norweski, albo przynajmniej zrozumiec te kilka slow, ktore wyrzekl Ragnar. Jednakze mowi sie czasem, ze umierajacy miewaja wizje. Ragnar wiedzial, ze slowa jego nie pozostana bez odpowiedzi.
Lecz jesli byly to slowa przeznaczenia, doprawdy przedziwna sobie obraly droge, zeby do niego dotrzec! W tlumie otaczajacym wypelniony wezami zbiornik znalazla sie kobieta, konkubina jednego z moznych Anglikow, "lemman", jak je tam nazywaja. Zanim jednak jej pan kupil ja na londynskim targowisku, kobieta ta sluzyla na dworze krola Maelsechnaill w Irlandii, gdzie czesto mowilo sie po norwesku. Zrozumiala slowa Ragnara i miala na tyle zdrowego rozsadku, zeby nie powiedziec o tym swemu panu. Coz, pozbawione sprytu konkubiny nie dozywaja zazwyczaj wieku, w ktorym moglyby ogladac zmierzch wlasnej urody. Zamiast swemu panu wyjawila ten sekret swojemu kochankowi, kupcowi, ktory wyruszal wlasnie na poludnie, a on przekazal go swoim towarzyszom podrozy. Pomiedzy nimi znalazl sie pewien zbiegly niewolnik, niegdys rybak, ktoremu historia ta wydala sie szczegolnie bliska, bowiem przypadkowo uczestniczyl on w pojmaniu Ragnara. W Londynie, gdzie poczul sie juz zupelnie swobodny, niewolnik ten stworzyl wlasna opowiesc, ktora powtarzal w zamian za kubek piwa albo plaster bekonu. Opowiadal ja w gospodach, gdzie przesiadywali marynarze z roznych stron Europy: Fryzji, Danii i panstwa Frankow. Wszyscy byli tu bowiem mile widziani, jesli tylko mieli czym zaplacic. W ten wlasnie sposob opowiesc dotarla w koncu do uszu przybysza z dalekiej Polnocy.
Niewolnik byl glupcem, czlowiekiem bez honoru. Opowiesc o smierci Ragnara byla dla niego tylko wesola historia, sluzaca do rozbawienia sluchaczy.
Dla Branda - poteznego wojownika, ktory stal teraz na dziobie statku, opowiesc ta znaczyla duzo wiecej. Dlatego wlasnie chcial opowiedziec ja swoim rodakom.
Okret plynal teraz wzdluz dlugiego fiordu, zblizajac sie do plaskich terenow okolic Sjaellandu, najdalej na wschod wysunietych dunskich posiadlosci. Nie bylo wiatru, zagiel zostal zwiniety, a statek napedzala trzydziestoosobowa ekipa doswiadczonych wioslarzy. Ich zanurzajace sie rytmicznie wiosla tworzyly zmarszczki na wygladzonej niczym staw powierzchni morza. Na brzegu dostrzec bylo mozna pasace sie na rozleglych pastwiskach krowy i pola wschodzacych bujnie zboz.
Atmosfera spokoju byla jednak pozorna, Brand dobrze o tym wiedzial. Znajdowal sie w centrum najwiekszej zawieruchy, jaka kiedykolwiek dosiegla Skandynawii. Na morzu trwala wojna, a ogien spustoszyl czesc wybrzeza. Statek Branda kontrolowany byl juz trzykrotnie przez morskie patrole: potezne statki wojenne, ktore nigdy nie wyplywaly na pelne morze. Za kazdym razem puszczali go wolno, radzi zobaczyc czlowieka, ktory probuje swego szczescia, przydzielono mu jednak potezna eskorte dwoch okretow, dwukrotnie przewyzszajacych wielkosc jego statku. Nie bylo wiec ucieczki. Brand wiedzial jednak, a wiedzieli to takze jego ludzie, ze najgorsze znajdowalo sie jeszcze przed nimi.
W pewnym momencie sternik powierzyl ster komus z zalogi i udal sie na dziob. Podszedl do Branda tak blisko, ze glowa dotykal niemal jego lopatki. Przez chwile stal w milczeniu, wreszcie przemowil. Mowil cicho, starajac sie, aby slow jego nie uslyszeli nawet siedzacy w pierwszym rzedzie wioslarze.
-Wiesz, ze nie mnie podawac w watpliwosc twoje decyzje - wymamrotal - lecz jesli sie juz tu znalezlismy i wszyscy wsadzamy nasze tylki w gniazdo os, moze jednak nie mialbys mi za zle, gdybym spytal: po co?
-Poniewaz przybyles tak daleko o nic nie pytajac - odparl Brand szeptem - podam ci teraz az trzy powody i nie chce niczego w zamian. Po pierwsze, to nasza szansa na zdobycie wiecznej chwaly. Nasza historie opisywac beda w sagach i poematach az po sadny dzien, gdy bogowie pokonaja olbrzymow i plemie demona Lokiego na zawsze zniknie z powierzchni ziemi.
Sternik usmiechnal sie tylko.
-Zdobyles juz wystarczajaca chwale, rycerzu z Halogalandu, a ludzie powiadaja, ze ci, ktorych mamy spotkac, pochodza od samego demona. Zwlaszcza jeden z nich.
-Dam ci wiec drugi powod. Ten angielski niewolnik, ten zbieg, ktory opowiedzial nam cala historie... czys widzial jego plecy? Jego panowie zasluzyli na najgorsze meki. Zamierzam zeslac im je wkrotce.
Tym razem sternik wybuchnal glosnym, lecz serdecznym smiechem.
-Czy widziales kiedys kogos, z kim Ragnar konczyl wlasnie rozmowe? A ci, ktorych mamy odwiedzic, sa jeszcze gorsi. Zwlaszcza jeden z nich. Mysle, ze on i chrzescijanscy mnisi sa siebie warci. Ale co z cala reszta?
-A wiec, Steinulfie, przejdzmy do trzeciego powodu - Brand uniosl delikatnie wiszacy na szyi srebrny wisiorek i wyjal go spod swojej tuniki. Byl to miniaturowy kowalski mlot o krotkim trzonku. - Proszono mnie, abym to zrobil, miala byc to specjalna przysluga.
-Dla kogo?
-Dla kogos, kogo obaj znamy. W imie tego, ktory przyjechac ma z Polnocy.
-Ach tak. To powinno nam obu wystarczyc. Powinno chyba wystarczyc wszystkim z nas. Lecz zanim zblizymy sie zbytnio do brzegu, powinnismy jednak cos zrobic.
Powoli, upewniajac sie, ze wodz go obserwuje, sternik wzial w palce swoj wlasny wisiorek i umiescil go starannie pod tunika, tak aby kolnierz przeslanial widok lancuszka.
Brand zszedl z dzioba w slad za sternikiem i stanawszy naprzeciw swoich ludzi powtorzyl te sama czynnosc. Zaloga odlozyla na moment wiosla i kazdy z mezczyzn schowal poslusznie swoj wisiorek. Po chwili znow rozlegl sie miarowy odglos wioslowania.
Na nabrzezu, ktore widac bylo coraz dokladniej, ludzie siedzieli i przechadzali sie nie zwracajac uwagi na zblizajacy sie okret wojenny. Sprawialo to wrazenie zupelnej obojetnosci. Wzdluz brzegu ciagnely sie zabudowania: szopy, szalasy, mlyny, kuznie, sklepy i zagrody dla bydla. Bylo to serce morskiego imperium, ojczyzna bezdomnych wojownikow.
Czlowiek, ktory siedzial przy samym krancu nabrzeza wstal, ziewnal i przeciagajac sie spojrzal badawczo w ich kierunku. Niebezpieczenstwo. Brand zaczal pospiesznie wydawac rozkazy. Dwoch z jego ludzi stojacych kolo falu wciagnelo na maszt bialy znak pokoju. Dwaj inni pobiegli na dziob i odciagneli do tylu rzezbiona glowe smoka, ktora nastepnie zaslonili jeszcze materialem.
Na brzegu pojawilo sie teraz wiecej ludzi. Obserwowali uwaznie nadplywajacy statek. Nie witali go zadnym gestem ani okrzykiem, Brand wiedzial jednak, ze gdyby nie poczynil wczesniej odpowiednich "pokojowych" przygotowan, powitanie to wygladaloby znacznie gorzej. Na sama mysl o ty