Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra

Szczegóły
Tytuł Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 ROBERT K. MASSIE MIKOŁAJ I ALEKSANDRA Strona 3 MIŁOŚĆ RZĄDZI ŚWIATEM Dla Zuzanny Strona 4 Wprowadzenie Książka ta, jak większość spraw w życiu, jest wynikiem zrządzenia losu. Od dnia, w którym wraz z żoną odkryliśmy, że nasz syn dotknięty jest hemofilią - a upłynęło już od tej pory dziesięć lat - próbowałem dowiedzieć się, jak inne rodziny radziły sobie z problemami, jakich nastręcza ta rzadka choroba. Z czasem doprowadziło to do tego, że zainteresowałem się życiem i kłopotami rodziców chłopca, który był najbardziej znany spośród dzieci chorych na hemofilię - carewicza Aleksieja, jedynego syna i następcy Mikołaja II, ostatniego cara Wszechrosji. To, co odkryłem, było równie frapujące, jak przygnębiające. Powszechnie zgadzano się, że hemofilia dziecka była czynnikiem, który zdeterminował życie jego rodziców, cara Mikołaja i carycy Aleksandry, a tym samym miał wpływ na upadek carskiej Rosji. I tak, w najbardziej wyczerpującej historycznopolitycznej pracy o tym okresie Upadek monarchii rosyjskiej, Bernard Pares stwierdza kategorycznie: „12 sierpnia 1904 roku [...] miało miejsce wydarzenie, które bardziej niż cokolwiek innego zadecydowało o dziejach Rosji. W tym dniu urodził się długo oczekiwany następca tronu, o którego wszyscy żarliwie się modlili”. Pares pisze dalej, i na ogół nikt tego nie kwestionuje, że w zmaganiach z cierpieniami syna dotkniętego hemofilią oszalała matka zwróciła się do słynnego syberyjskiego mistyka Grigorija Rasputina. Jego obecność przy tronie, wpływ na carycę, a poprzez nią na rząd Rosji - wszystko to spowodowało, a w każdym razie przyspieszyło upadek dynastii. Było to fascynujące, zaskoczył mnie jednak fakt, że nawet ci, którzy chorobie carewicza przypisywali największy wpływ na wydarzenia, nie wytłumaczyli ani w ludzkich, ani w medycznych kategoriach, co dokładnie się stało. Wydało mi się to poważną luką wymagającą poszerzenia badań poza to, co początkowo przykuło moją uwagę. Jeśli choroba chłopca i pomoc udzielana mu przez Rasputina faktycznie spowodowały upadek starej dynastii Romanowów, prowadząc do straszliwej w konsekwencjach rewolucji, to dlaczego nikt nigdy nie próbował przeanalizować i zinterpretować tych lat niewypowiedzianej boleści rodziców i dramatycznych wysiłków zmierzających do uzdrowienia carewicza? Co do Rasputina, któż nie słyszał otym niezwykłym człowieku i głośniej sprawie jego zamordowania? Ale kto dokładnie wie, co właściwie zrobił, by pomóc carewiczowi? Wydało mi się to niezwykle ważne, zarówno w aspekcie historycznym, jak i czysto ludzkim, tylko zrozumienie jego wpływu na życie carskiej rodziny ułoży bowiem pozostałe wydarzenia w logicznie powiązaną całość. Czytałem dzienniki, listy i pamiętniki osób, które znalazły się w centrum dramatu. W Strona 5 korespondencji Mikołaja z Aleksandrą oraz w listach cara do matki, na które natrafiłem, we wspomnieniach krewnych carskiej rodziny, bliskich przyjaciół carycy, dam dworu, urzędników dworskich, ministrów i ambasadorów obcych państw znalazłem mnóstwo fragmentarycznych informacji. Nigdy jednak nie zostały one zebrane w całość i opracowane. W mojej książce starałem się powiązać wszystkie te wątki, analizując w świetle współczesnej medycyny i psychiatrii oraz wspólnych doświadczeń rodzin, gdzie są chorzy na hemofilię, życie jednej rodziny, której zmagania z tą chorobą zaważyły na losach całego świata. O ile początkowo skoncentrowałem się na sprawie hemofilii, o tyle wkrótce zakres moich dociekań objął całą bogatą panoramę lat panowania Mikołaja II, jego rolę jako cara, jego miejsce w historii oraz wspaniałą epokę, w której sprawował rządy. W czasie lektur i rozmów odkryłem, że mimo upływu pięćdziesięciu lat ludzie wciąż żywo reagują na imię Mikołaja II. Dla niektórych, głównie rosyjskich emigrantów, jest on symbolem minionej epoki, poważają go, a nawet ubóstwiają. Część wyznawców rosyjskiego kościoła prawosławnego uznaje cara, jego żonę i dzieci, którzy zginęli męczeńską śmiercią, za nie kanonizowanych świętych. Na przeciwnym biegunie wciąż jeszcze spotkać można ludzi, którzy - czy to z powodów politycznych, czy innych - uporczywie nazywają cara „Krwawym Mikołajem”. Najczęściej przedstawia się go jako płytkiego, słabego i głupiego - jako człowieka małego formatu stojącego niepewnie na czele skorumpowanego i załamującego się systemu w końcowej fazie jego istnienia. Taki z pewnością jest powszechny wizerunek ostatniego cara Rosji. Historycy przyznają, że Mikołaj był „porządnym człowiekiem” - historyczne świadectwo tego, iż ostatni car był pełnym uroku człowiekiem, delikatnym, kochającym rodzinę, głęboko religijnym oraz żarliwym patriotą jest nazbyt przekonywające, by można je było podważyć. Argumentują jednak, że osobiste cechy w historycznej ocenie władcy są nieistotne, a najważniejsze jest to, iż Mikołaj był złym carem. Cnoty godne podziwu w życiu prywatnym i uznawane przez religię mają pomniejsze znaczenie w ocenie panujących. Miarą wielkości cara, czy w ogóle człowieka sprawującego władzę, nie jest jego prywatne życie lub dobre intencje, lecz działanie. Z tego punktu widzenia Mikołaj II rzeczywiście nie był wielkim carem. Historycznie biorąc, wielcy przywódcy narodu rosyjskiego - jak Iwan Groźny, Piotr Wielki, Lenin czy Stalin - zawsze siłą i terrorem pchali do przodu zacofany naród. Aż po dziś dzień Rosjanie czują respekt dla bezlitosnych władców, którzy batem nakłaniali ich do postępu. Piotra, który swych nieprzyjaciół łamał kołem i wieszał na Placu Czerwonym, a swego syna uśmiercił Strona 6 torturami, ochrzczono mianem „Wielkiego”. Mikołaja, który miał rękę lżejszą niż którykolwiek z jego poprzedników, nazwano „Krwawym”. To ironia tym bardziej gorzka i dramatyczna, że on wiedział o tym przydomku. Jeśli rozpatrywać osiągnięcia Mikołaja, niesprawiedliwe byłoby porównywanie go z jego sławnymi przodkami. Nie wiemy, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby spadły na nich takie nieszczęścia jak na Mikołaja. Bardziej sensowne wydaje się porównanie Mikołaja ze współczesnymi mu władcami panującymi w Europie: królem Edwardem VII i Jerzym V, kajzerem Wilhelmem II i cesarzem Franciszkiem Józefem. Czy był ff w tym gronie choć jeden władca, który potrafiłby lepiej stawić czoło burzy, która dosięgła Mikołaja? Historia po części sama dostarczyła odpowiedzi na to pytanie; ta sama katastrofalna wojna, która przyczyniła się do obalenia Mikołaja, nie oszczędziła również cesarzy Niemiec i Austro-Węgier. Porównywanie go z dwoma królami Anglii, Edwardem VII - wujem Mikołaja, i Jerzym V - najbliższym kuzynem, wydać się może jeszcze większą ironią. Gdyby bowiem od dzieciństwa nie wpajano mu przekonania, że konstytucje są przekleństwem panujących, Mikołaj 11 mógłby zostać idealnym monarchą konstytucyjnym. Był co najmniej równie inteligentny jak każdy ówczesny czy dzisiejszy monarcha europejski. Pod względem swoich cech i zamiłowań zdumiewająco przypominał Jerzego V, do którego zresztą był bardzo podobny fizycznie. W Anglii, gdzie wystarczyło, że władca był porządnym człowiekiem, aby być dobrym królem, Mikołaj II byłby wspaniałym monarchą. Los jednak nie zamierzał ofiarować ostatniemu carowi z dynastii Romanowów pogodnego życia ani wygodnego miejsca w historii. Nie był on Anglikiem, lecz Rosjaninem, nie monarchą konstytucyjnym, ale imperatorem, autokratą - władcą milionów ludzi i ogromnych terytoriów. Gdy zasiadł na tronie, musiał równocześnie stawić czoło dwóm tragediom - hemofilii syna i początkom rozpadu swego wielkiego imperium. Od momentu narodzenia się Aleksieja te dwie tragedie wzajemnie się przeplatały. Sprawował najwyższą polityczną władzę w systemie, który najwyraźniej stał się już przeżytkiem, ale imperium rosyjskie niekoniecznie musiało ulec całkowitej zagładzie. Istniały szanse na przystosowanie autokracji do wymogów nowoczesnego świata, tymczasem jednak - jakby dla przypieczętowania nieubłaganego końca - los zesłał hemofilię Aleksieja oraz postać Rasputina. Był to ostatni cios, po którym Mikołaj, a wraz z nim carska Rosja nie zdołali się już podnieść. Tragedią Mikołaja był fakt, że pojawił się on w złym miejscu w historii. Wykształcony do rządów w XIX wieku, z temperamentu nadający się bardziej do systemu Strona 7 politycznego Anglii, żył i panował w Rosji w wieku XX, gdzie wokół niego rozpadał się świat, który znał i rozumiał. Wydarzenia toczyły się zbyt szybko, przekonania zmieniały się zbyt radykalnie. Gigantyczna burza, jaka rozpętała się nad Rosją, porwała jego i wszystkich, których kochał. Mikołaj do końca robił, co mógł, i dla jego żony i rodziny znaczyło to bardzo wiele. Dla Rosji było to za mało. Człowiek ten, który dość mgliście zdawał sobie sprawę z potęgi zbliżającej się zawieruchy i mimo wszystko starał się dzielnie spełniać swe powinności, jest postacią szczególnie charakterystyczną dla naszego stulecia. Dlatego zapewne dziś lepiej potrafimy ocenić zalety Mikołaja II i zrozumieć jego tragedię. W poprzedniej epoce, w której świat wydawał się uporządkowany, a konflikty były rezultatem ludzkich słabości lub szaleństwa, odpowiedzialnością za wojny czy rewolucje można było obarczyć jednostki. Od tego czasu dwie światowe wojny, Wielki Kryzys i dwadzieścia lat ery nuklearnej nauczyły nas - oprócz wielu innych rzeczy - także i tolerancji. Przyjmujemy za fakt oczywisty, że istnieją siły wymykające się spod kontroli pojedynczego człowieka, czy to cara, czy prezydenta. Zmieniliśmy także kryteria oceny ludzkich osiągnięć. Stając w obliczu spraw, które potrafimy pojąć jedynie w zarysie, niepewni, jakie zająć wobec nich stanowisko, bardziej doceniamy intencje i wysiłki. Możemy ponieść klęskę: w wielu wypadkach tak się stanie, ale musimy próbować - oto kwintesencja racjonalnej dwudziestowiecznej moralności. Zaplątany w sieć, z której nie potrafił się wyrwać, Mikołaj zapłacił za swe błędy - zginął śmiercią męczeńską wraz z żoną i pięciorgiem dzieci. Ale los nie pozbawił ich wszystkiego. Dawny system wartości, któremu hołdowali, wiara, za którą ich wyszydzano, dodały im odwagi i godności, które z upływem lat zrekompensowały wszystko inne. Te ludzkie wartości mają wymiar ponadczasowy i przetrwają rozwój i upadek każdego imperium. Właśnie z racji tych wartości Mikołaja 11 należy uznać za człowieka wyjątkowego. I w rezultacie to on zwyciężył. R.K.M. Strona 8 OBJAŚNIENIE Tytuły Cesarz i Car oraz Cesarzowa i Caryca są poprawne i używane zamiennie. Cesarz był tytułem wyższej rangi przybranym po raz pierwszy przez Piotra Wielkiego, Mikołaj II jednak, słowianofil, preferował dawny, bardziej rosyjski tytuł Car. Daty w historii Rosji mogą być mylące. Do roku 1918 w Rosji obowiązywał stary kalendarz juliański. W XIX wieku spóźniał się on o 12 dni w stosunku do kalendarza gregoriańskiego, używanego prawie wszędzie poza Rosją. W wieku XX różnica ta wynosiła już 13 dni. W książce wszystkie daty podane są zgodnie z nowym kalendarzem gregoriańskim, z wyjątkiem tych, które opatrzono symbolem „wg. st.st.” (według starego stylu). Strona 9 1 - 1894: carska Rosja Z nadbałtyckiego miasta St. Petersburg, wzniesionego na rzecznych bagnach w odległym, północnym zakątku imperium, car rządził Rosją. Jego mocarstwo było tak rozległe, że gdy na zachodnich krańcach zapadała właśnie noc, na wybrzeżu Pacyfiku już świtało. Obszar carskiego imperium obejmował kontynent o powierzchni równej jednej szóstej całej kuli ziemskiej. Podczas surowej rosyjskiej zimy miliony wysokich sosen stały w niezmąconej ciszy, okryte potężnymi czapami śniegu. Latem nieprzebrane mnóstwo białych brzóz trzepotało srebrnymi listkami w promieniach popołudniowego słońca. Szeroko rozlane rzeki ospale toczyły swe wody przez trawiaste równiny europejskiej części Rosji ku bezkresowi horyzontu na południu. Na wschodzie, na Syberii, jeszcze potężniejsze rzeki przedzierały się przez dziewicze lasy i błotniste odludzia zamarzniętej tundry w kierunku Morza Arktycznego. Tu i ówdzie, pośród tych bezkresnych obszarów, żyli poddani cara - 130 milionów ludzi, nie tylko Słowianie, ale również narody nadbałtyckie, Żydzi, Niemcy, Gruzini, Ormianie, Uzbecy i Tatarzy. Część ludności mieszkała w prowincjonalnych większych lub mniejszych miasteczkach, gdzie pośród wybielonych domów wznosiły się cebulaste kopuły cerkwi. Większość poddanych cara żyła jednak w z rzadka rozsianych wioskach, w chatach z surowych bierwion. Tuż przy drzwiach domostw rosło zwykle kilka słoneczników, a gęsi i świnie wałęsały się po błotnistych uliczkach. Mężczyźni i kobiety pracowali od wiosny do jesieni, siejąc wysokie jedwabiste zboże i kosząc je przed nadejściem pierwszych wrześniowych przymrozków. Na sześć długich zimowych miesięcy rozległe połacie kraju zamieniały się w białą, zamarzniętą pustynię. W chatach, w ciężkim powietrzu, przesyconym zapachem parujących ubrań i gotującej się herbaty, chłopi zasiadali wokół olbrzymich glinianych pieców i spierając się rozważali mroczne tajemnice Boga i natury. Życie na wsiach płynęło jednostajnie. Zwykle ludzie umierali tam, gdzie się urodzili. Trzy czwarte ludności kraju stanowili chłopi, którzy jako drugie już pokolenie byli uwolnieni od prawa pańszczyźnianego w wyniku reformy Cara Wyzwoliciela, Aleksandra II. Ale wolność nie zapewniała żywności. Gdy przychodził głód i czarna ziemia aż pękała z braku deszczu, a zboże usychało, rozsypując się w pył jeszcze w kłosach, chłopi zdzierali słomę z dachów, by nakarmić żywy inwentarz, i wysyłali swoich synów, by wędrowali do miasta w poszukiwaniu pracy. W okresach głodu owinięci w łachmany ludzie całymi dniami wystawali przy zaśnieżonych drogach. Damy z towarzystwa, otulone futrami, pędziły w „trojkach” przez wygłodzone wsie, szczodrze rozrzucając wysmukłymi rękami garście srebrnych monet. Zaraz potem zjawiał się poborca podatkowy, Strona 10 by zebrać podatki od chłopów. Gdy nędzarze zaczynali sarkać, do miasta wpadał oddział kozaków w czarnych rękawicach, z lancami oraz biczami i szablami przytroczonymi do siodeł. Tych najbardziej kłopotliwych chłostano i ich zawziętość spływała razem z krwią. Chłopi otwarcie przeklinali właścicieli ziemskich, policję, miejscowego gubernatora i jego funkcjonariuszy, ale nigdy cara. Car, który znajdował się’ gdzieś bliżej niebios niż ziemi, nie robił nic złego. Dla nich był to carbatiuszka, ojciec narodu rosyjskiego, który nic nie wiedział o ich cierpieniach. „Do cara daleko, a do Pana Boga wysoko” - mówi rosyjskie przysłowie. Gdybyśmy tylko mogli dostać się do cara i uskarżyć się na nasze cierpienia, od razu położyłby im kres - taki wątek pojawia się w wielu rosyjskich opowieściach. Pod koniec stulecia życie w wielu z tych odległych miast i wsi uległo ożywieniu. Pojawiła się kolej. W tamtych latach linie kolejowe w Rosji budowano szybciej niż w którymkolwiek z krajów europejskich. Podobnie jak na amerykańskim Dzikim Zachodzie, tak i tutaj kolej objęła rozległe przestrzenie, łącząc wsie z miastami, ośrodki przemysłowe z handlowymi. Podróżni wsiadali do pociągu w Moskwie i po dniu jazdy w wygodnym przedziale, popijając herbatę i oglądając przez okno zasypany śniegiem krajobraz, wysiadali na peronie w Petersburgu. W roku 1891 rząd carski rozpoczął budowę najdłuższej linii kolejowej w Rosji - kolei transsyberyjskiej. Biegła ona od wschodnich przedmieść Moskwy - ponad 4 tysiące mil - aż do wybrzeży Pacyfiku. Wówczas, podobnie jak i dziś, Moskwa była głównym miastem Rosji, ośrodkiem handlu, największym węzłem linii kolejowych i szlaków wodnych. Z małej dwunastowiecznej osady otoczonej drewnianą palisadą rozrosła się w stolicę i święte miasto Rosji. Właśnie w Moskwie Iwan Groźny, zasiadając na tronie w 1547 roku, ogłosił, że rezygnuje z tytułu Wielkiego Księcia Moskiewskiego i koronuje się na Cara Wszechrosji. Moskwa była miastem tysiąca sześciuset cerkwi. Wysoko ponad zielonymi dachami domów błyszczały błękitno-złote cebulaste kopuły setek cerkiewnych wież. A w dole, pośród szerokich alei, rozpościerały się zdobione kolumnami pałace książąt oraz posesje bogatych kupców tekstylnych. W plątaninie bocznych zaułków stały rzędy drewnianych jednopiętrowych budynków, w których mieszkali - V miejscy urzędnicy i robotnicy fabryczni. Zimą ulice pokrywał głęboki śnieg, na wiosnę grząskie błoto, a w lecie kurz. Kobiety i dzieci, które odważyły się wychylić na zewnątrz, musiały bardzo uważać na pędzące powozy i cwałujące oddziały kozaków, czyniących taki tumult jak kowboje na Dzikim Zachodzie. W sercu miasta, nad brzegiem rzeki Moskwa, wznosiły się masywne, czerwone mury ponurej, średniowiecznej cytadeli - Kremla, symbolu rosyjskiej władzy. Nie była to jedna Strona 11 tylko budowla, ale całe otoczone murami miasto. Dla romantycznego Francuza stanowiło ono zwierciadło samej istoty Rosji: „Ten intrygujący konglomerat pałaców, wież, cerkwi, klasztorów oraz kaplic, koszarów, arsenałów i bastionów; ta bezładna mieszanina sakralnych i świeckich obiektów; ta chaotyczna gmatwanina ich funkcji - twierdze, sanktuaria, seraje, haremy, nekropolie i domy modlitwy; to połączenie postępu cywilizacyjnego i zacofanego barbarzyństwa, gwałtowny konflikt brutalnego materializmu i wzniosłego uduchowienia; czyż nie jest to cała historia Rosji, cała epopeja narodu rosyjskiego, cały wewnętrzny dramat rosyjskiej duszy?” Moskwa była „trzecim Rzymem” - centrum wiary prawosławnej. Dla milionów Rosjan cały dramat życia na ziemi i wszelkie ich kłopoty znajdowały swoje ujście w Kościele Prawosławnym. W wielkich soborach Rosji wieśniaczki w chustach na głowach mieszały się z księżniczkami strojnymi w futra i klejnoty. Ludzie różnych stanów i w różnym wieku godzinami stali nieruchomo z zapalonymi świecami w dłoniach, całkowicie pochłonięci rozgrywającym się wokół nich misterium. Z każdego zakątka świątyni połyskiwały jasnym światłem złote ikony. Z ikonostasu - wysokiej przegrody oddzielającej ołtarz, z infuł i krzyży na złotych szatach kapłanów, skrzyły się diamenty, szmaragdy i rubiny. Popi o długich brodach przechadzali się wśród tłumów wymachując kadzielnicami. Nabożeństwo nie było jednostajnym monotonnym śpiewem, ale brzmiało raczej jak szereg połączonych pieśni, których basowe tony wypełniały wnętrze świątyni. Oślepieni tym widokiem i oszołomieni zapachem, ogłuszeni monumentalną muzyką, wierni pod koniec nabożeństwa podchodzili do biskupa, by ucałować jego dłoń, on zaś czynił znak krzyża na ich czołach. Kościół dostarczał najpotężniejszych emocjonalnych doznań, od przygnębienia do ekstazy. Nauczał, że cierpienie jest dobrem, a nędza i ból są nieuniknione. „Taka jest wola Boga” - mówił Rosjanin i w cerkwi poszukiwał pokory i siły, by nadal dźwigać brzemię swego doczesnego życia. Przy całej swej wspaniałości Moskwa roku 1894 nie była już stolicą carskiego imperium. Dwieście lat wcześniej Piotr Wielki przemocą wyrwał naród z jego starożytnego, słowiańskiego dziedzictwa, popychając go ku kulturze Zachodu. Na rozlewiskach Newy zbudował nowe miasto, które miało być rosyjskim „oknem na Europę”. Na bagniste tereny sprowadzono miliony ton czerwonego granitu kładąc mocne fundamenty pod wznoszone obiekty. W trakcie budowy z chorób i wycieńczenia zmarło 200 tysięcy robotników, ale Piotr aż do swej śmierci w roku 1725 zarządzał imperium z tej dziwacznej, sztucznej stolicy nad brzegiem Bałtyku. Miasto Piotra Wielkiego zostało wybudowane na wodzie. Obejmowało ono dziewiętnaście wysepek połączonych łukowatymi mostami i poprzecinanych zakolami Strona 12 kanałów. Na północnym wschodzie rozciągała się ogromna tafla jeziora Ładoga, na zachodzie - Zatoka Fińska, a pomiędzy nimi toczyła swe szerokie wody Newa. „Przecinając miasto w samym jego centrum, zimne wody Newy suną cicho i szybko, a ich powierzchnia połyskuje niczym płyta gładkiego, szarego metalu, [...] niosąc ze sobą zapach nieprzebytych lasów i moczarów, skąd wzięły swój początek”. Nad północnym brzegiem rzeki górowały ponure, brunatne baszty twierdzy Pietropawłowskiej, zwieńczone złotymi, strzelistymi iglicami wznoszącymi się sto metrów ponad soborem. Na południowym brzegu rozciągało się granitowe nabrzeże, gdzie znajdował się Pałac Zimowy, Admiralicja, siedziby zagranicznych misji i pałace arystokracji. Nazywany Wenecją Północy, Babilonem wśród śniegów, Petersburg był miastem europejskim, nie rosyjskim. Jego zamysł, architektura, styl i obyczaje były na wskroś zachodnie. Wpływy włoskie zauważało się tutaj wyraźnie. Włoscy architekci: Rastrelli, Rossi i Quarenghi, sprowadzeni do Rosji przez Piotra i jego następców, wznieśli olbrzymie barokowe pałace w czerwieni, odcieniach żółci, bladych zieleniach oraz błękitach i bieli, sytuując je pośród ozdobnych ogrodów, na szerokich, rozległych bulwarach. Nawet skromniejsze budynki były otynkowane i pomalowane, ozdobione stiukami w stylu i kolorach Południa. Masywnym budynkom publicznym lekkości i wdzięku nadawały ornamenty okien i balkonów oraz portyki z kolumnami. Olbrzymi sobór pod wezwaniem Matki Bożej Kazańskiej był bezpośrednią kopią bazyliki św. Piotra w Rzymie. Mimo swego śródziemnomorskiego stylu St. Petersburg był miastem północy, gdzie z racji położenia geograficznego inaczej świeciło słońce i inaczej wyglądały pory roku. W zimie noc zapadała wczesnym popołudniem i trwała aż do późnego ranka następnego dnia. Lodowate wichry i zamiecie śnieżne szalały na równinie otaczającej miasto, z furią uderzając w ściany i okna renesansowych pałaców, ścinając wody Newy w twardą jak stal taflę lodową. Ponad barokowymi wieżami i zamarzniętymi kanałami tańczyły niesamowite ognie zorzy polarnej. Niekiedy tę ponurą monotonię petersburskiej zimy przerywał lśniący słońcem dzień. Niebo przybierało wówczas srebrzystoszarą barwę, a kryształowe płatki śniegu na drzewach, dachach i pozłacanych kopułach tak iskrzyły w słońcu, że aż oślepiały. Zima zacierała różnice między trybem życia różnych klas społecznych. Car, minister, pop i robotnik fabryczny - wszyscy wdziewali na siebie po kilka warstw odzieży i gdy wracali do domu, kierowali się wprost do bulgoczącego samowara, by rozgrzać się szklanką gorącej herbaty. Jasne petersburskie lato rekompensowało mroki zimy. Przez dwadzieścia dwie godziny miasto rozświetlał blask promieni słonecznych. Około jedenastej wieczorem barwy dnia zaczynały szarzeć i stolica, spowita w srebrzysto-perłową poświatę, powoli zapadała w Strona 13 sen. Ale tuż po północy ci, którzy jeszcze nie spali, mogli zobaczyć na wschodzie bladoróżową poranną zorzę. Niekiedy lato bywało gorące. Otwierały się wówczas wszystkie okna, wpuszczając do wnętrz budynków powiew rzecznej bryzy i słone powietrze znad Zatoki Fińskiej, zapachy korzennych przypraw i smoły, odgłosy przejeżdżających powozów, okrzyki ulicznych sprzedawców oraz dźwięki dzwonów z pobliskiej cerkwi. St. Petersburg roku 1894 wciąż jeszcze był takim miastem, jakim chciał go widzieć Piotr Wielki - centrum wszystkiego, co postępowe, ośrodkiem wytwornej elegancji, ale także i tego co cyniczne w rosyjskim życiu. Wielka opera i zespoły baletowe, orkiestry symfoniczne i kameralne prezentowały muzykę Glinki, Rimskiego-Korsakowa, Borodina, Musorgskiego i Czajkowskiego. Jego mieszkańcy czytali Puszkina, Gogola, Dostojewskiego, Turgieniewa i Tołstoja. Ale w towarzystwie mówiono po francusku, nie po rosyjsku, a stroje i meble sprowadzano z Paryża. Szlachta rosyjska spędzała zwykle wakacje w Biarritz, we Włoszech lub na Riwierze, a nie w swych rozległych posiadłościach, które dostarczały pieniędzy na finansowanie zbytkownego życia. Mężczyźni spędzali czas na wyścigach i w kasynach, a kobiety spały do południa, przyjmowały swych fryzjerów, po czym udawały się na przejażdżkę po okolicznych wysepkach. Życie towarzyskie kwitło w pełni - z jego miłostkami, skandalami i smakowitymi plotkami. Co wieczór petersburskie towarzystwo udawało się na przedstawienie baletowe do wspaniałego, błękitno-złotego Teatru Maryjskiego lub do Théâtre Français, gdzie „modny décolletage kompensowała obfitość klejnotów”. Po teatrze damy i towarzyszący im panowie, opatuleni w futra, pędzili bezszelestnie po śniegu w małych jaskrawoczerwonych saneczkach do restauracji „Kuba” na kolację i tańce. „Nikt nawet nie zamierzał wychodzić przed trzecią rano, a oficerowie pozostawali zazwyczaj do piątej... kiedy niebo rozjaśniał srebrzysto-perłowy blask”. Petersburski „sezon” zaczynał się w dzień Nowego Roku i trwał aż do wielkiego postu. W ciągu tych zimowych tygodni życie stolicy koncentrowało się na nieustających koncertach, bankietach, balach, spektaklach baletowych i operowych, prywatnych przyjęciach i nocnych kolacjach. Urządzali je wszyscy oraz wszyscy w nich uczestniczyli. Na przyjęciach oficerowie w eleganckich, lśniących orderami mundurach i dostojne damy w falujących, białych sukniach z atłasu tłoczyli się w przestronnych salonach, chwytając kieliszki szampana, roznoszone na tacach przez służbę, i napełniając swe talerze zimnym jesiotrem, kremem z drobiu, faszerowanymi jajkami i najróżniejszymi odmianami kawioru. Wśród tych atrakcji był także „Biały Bal”, na którym panny na wydaniu, ubrane w dziewiczą biel, tańczyły z młodymi oficerami kadryle pod czujnym okiem przy zwoi tek usadowionych na Strona 14 wysokich złoconych krzesłach. Dla młodych małżeństw natomiast organizowano „Bale Róż” przy dźwiękach walców i muzyki cygańskiej. Wśród błękitu, zieleni i szkarłatu mundurów skrzyły się klejnoty pań i „wydawało się, że wszyscy mają u stóp skrzydła, a głową sięgają gwiazd”. W rozkwicie sezonu damy już od rana wkładały swoje klejnoty i szły do cerkwi, a w porze obiadowej przyjmowały gości. Po południu zwykle udawały się na małą przechadzkę, po czym wracały do domu, by się wystroić na bal. Tradycyjnie już, najwspanialsze były bale wydawane przez Ich Cesarskie Wysokości w Pałacu Zimowym. Żaden pałac w Europie nie był lepiej przystosowany dla tak tłumnych zgromadzeń towarzyskich. Posiadał ciągi gigantycznych galerii, a każda z nich była równie szeroka i wysoka jak nawy w soborach. Potężne kolumny z jaspisu, marmuru i malachitu podpierały wysokie, pozłacane stropy, z których zwieszały się kryształowe i złote żyrandole. Na zewnątrz, w dotkliwym chłodzie styczniowej nocy, wszystkie trzy gmachy Pałacu Zimowego rozbłyskiwały powodzią świateł, a wykwintne powozy nie kończącą się procesją zajeżdżały przed główne wejście. Wysiadali z nich zaproszeni goście, oddając futra i okrycia lokajom, po czym wstępowali na pokryte puszystymi dywanami szerokie schody z białego marmuru. Ustawione wzdłuż ścian kosze orchidei i drzewa palmowe w wielkich donicach otaczały ogromne zwierciadła, w których mogło się jednocześnie przejrzeć dwanaście osób. Wzdłuż korytarzy stali nieruchomo, wyprężeni na baczność, kawalerzyści carskiej gwardii w białych mundurach, srebrnych napierśnikach i przyłbicach zwieńczonych orłem oraz kozaccy oficerowie w szkarłatnych mundurach. W tłumie trzech tysięcy gości znajdowali się urzędnicy dworscy w czarnych, ze złotymi lamówkami mundurach, generałowie obwieszeni medalami z wojen tureckich, a także młodzi huzarzy w paradnych kurtkach i bryczesach z łosiej skóry tak obcisłych, że dwóch żołnierzy musiało pomagać w ich zakładaniu. Na wielkim balu dworskim ujawniało się wielkie zamiłowanie Rosjanek do klejnotów; błyszczały na każdej głowie, szyi, uchu, przegubie, na palcach i w talii. Carski bal rozpoczynał się punktualnie o dwudziestej trzydzieści, kiedy to zjawiał się Wielki Mistrz Ceremonii, trzykrotnie stukając głośno w podłogę hebanową laską ze złoceniami i dwugłowym carskim orłem. Stuknięcia laski w mgnieniu oka uciszały wszystkich zebranych. Wtedy szeroko otwierały się wielkie, inkrustowane złotem, mahoniowe drzwi, a mistrz ceremonii donośnym głosem oznajmiał: „Ich Cesarskie Wysokości”. I rozlegał się szelest tysiąca sukien, gdy damy pochylały się w głębokim dworskim ukłonie. Zapowiedź mistrza ceremonii na balu w roku 1894 poprzedziła pojawienie Strona 15 się potężnej, brodatej postaci - cara Aleksandra III. Obok niego w srebrzystej, brokatowej sukni naszywanej diamentami, ze słynnym diamentowym diademem we włosach, stąpała jego żona ciemnooka Dunka - cesarzowa Maria. Orkiestra zainaugurowała bal polonezem, a później grano kolejno kadryla, chaconne, mazurka i walca. O północy w przyległych salach podano kolację. Opróżniając półmiski z sałatek, homarów, kurczaków, kremów i ciast, uczestnicy balu patrzyli przez podwójne szyby wysokich pałacowych okien na pokryte skrzącym się śniegiem brzegi rzeki. Ogromny, liczący prawie dwa metry wzrostu, wyglądający niczym rosyjski niedźwiedź, car krążył między stołami, zatrzymując się tu i ówdzie, by zamienić kilka słów z gośćmi. Bal trwał do wpół do drugiej w nocy, kiedy to cesarska para udała się na spoczynek, a goście niechętnie zaczęli rozchodzić się do domów. Car Aleksander III był człowiekiem niezwykłych zdolności i posiadał zdumiewającą siłę fizyczną. Potrafił gołymi rękami zginać żelazne pogrzebacze i srebrne tace. Kiedyś w czasie kolacji ambasador austriacki wspomniał o kłopotach na Bałkanach, dodając złowieszczo, że w związku z tym Austria może zmobilizować dwa lub trzy korpusy armii. Aleksander bez słowa chwycił srebrny widelec, skręcił go w korkociąg i cisnął na talerz ambasadora. „To właśnie mam zamiar zrobić z waszymi dwoma czy trzema korpusami armii” - powiedział spokojnie. Gdy chciał się odprężyć, wstawał przed świtem, zarzucał na ramię strzelbę i ruszał na cały dzień na polowanie w lasach i na mokradłach. Był mrukliwy, prostolinijny, skrupulatny i podejrzliwy jak niedźwiedź, ale miał stanowczą wolę i był zdecydowany w swych zamiarach podobnie jak w uprzedzeniach. Po podjęciu decyzji szedł do łóżka i zasypiał zdrowym snem. Nie znosił Anglików i Niemców i uwielbiał wszystko, co rosyjskie. Nienawidził przepychu, przekonany, że prawdziwy Rosjanin powinien być człowiekiem o prostych manierach, szczerym w rozmowie i powściągliwym w ubiorze. Spodnie i buty nosił tak długo, dopóki zupełnie się nie zniszczyły. Królowa Wiktoria uczyniła kiedyś lodowatą uwagę o tym cesarzuolbrzymie, iż „jest to władca, którego nie uważa ona za dżentelmena”. Aleksander III panował nad swoją rodziną podobnie jak nad całym imperium. Caryca zdobyła należną sobie pozycję oczarowując swymi wdziękami gburowatego olbrzyma, ale jego dzieci, szczególnie trójka synów, nie miały prawie żadnej samodzielności. Słowo monarchy było rozkazem i, jak zauważył jeden z dworskich urzędników, „gdy mówił, wydawało się, że zaraz uderzy swego rozmówcę”. Czasami zbierał niewielkie grono, by grać wspólnie muzykę kameralną, i zagłuszał wtedy wszystkich dmuchając potężnie w swój ogromny fagot. Strona 16 Za panowania Aleksandra III wydawało się, że rosyjski system autokratyczny funkcjonuje zupełnie dobrze. Car osobiście rządził Rosją, jego władza była absolutna i odpowiadał jedynie przed Bogiem. Od cara władza spływała niżej i była egzekwowana w całym imperium przez armie ministrów, gubernatorów, urzędników, poborców podatkowych i policjantów - wszyscy powoływani na stanowiska w imieniu Jego Wysokości Cara. Nie istniał żaden parlament i w kwestii zarządzania imperium naród nie miał nic do powiedzenia. Nawet członkowie carskiej rodziny - książęta i księżniczki - podlegali carskiej woli. Wielcy książęta pozostawali w służbie cara w charakterze gubernatorów prowincji lub wysokich rangą oficerów armii i marynarki, całkowicie zdani na jego łaskę lub niełaskę. Wystarczyło, że kiwnął palcem, a tracili swe stanowiska. Aleksander III był zdeklarowanym autokratą w pełni egzekwującym swą władzę. Z pewnością byłby potężnym carem w każdych warunkach, jednak jego absolutna wiara w system rządów autokratycznych miała swe źródło w nienawiści do tych, którzy zamordowali jego ojca - „Cara Wyzwoliciela”, Aleksandra H. Fakt, że byli nimi nie liberałowie, lecz rewolucyjni terroryści, nie miał żadnego znaczenia, car traktował ich wszystkich jednakowo. Trzynaście lat swego panowania Aleksander III poświęcił całkowicie na dławienie wszelkiej opozycji. Prasę poddano surowej cenzurze, a setki jego przeciwników politycznych zesłano do odległych wiosek na Syberii. Jego rządy twardej ręki szybko wzbudziły psychologiczny strach sprzyjający systemowi autokratycznemu - zapał zamachowców i rewolucjonistów przygasł. Mimo reakcyjnych poglądów politycznych Aleksander III był carem patrzącym w przyszłość. Zawarł sojusz z Francją, by przyciągnąć kapitał francuski potrzebny mu do budowy rosyjskich kolei. Zainicjował modernizację armii, opierając się wszelkim pokusom i prowokacjom, które mogłyby uwikłać kraj w wojnę. Mimo całej swej antypatii do Niemców zachęcał niemieckich przemysłowców, aby inwestowali w rosyjskie kopalnie węgla i rud żelaza. Sprawowanie rządów nad tak rozległym imperium wymagało od Aleksandra DI ogromnej energii. Aby zapewnić sobie spokój do pracy, przeniósł się do pałacu w Gatczynie, czterdzieści kilometrów na południowy zachód od Petersburga. Caryca Maria wolała mieszkać w stolicy i każdej zimy sprowadzała go tutaj, gdzie w sezonie przewodzili stołecznemu towarzystwu. Aleksander nie chciał jednak mieszkać w olbrzymim, przeładowanym ozdobami Pałacu Zimowym, gdzie, jego zdaniem, było zimno i hulały przeciągi, i carska para rezydowała w mniejszym Pałacu Aniczkowskim przy Newskim Prospekcie. Strona 17 Szczęśliwie dla Rosji Aleksander III poślubił kobietę, której zdolności doskonale odpowiadały jej pozycji. Cesarzowa Maria, z domu księżniczka duńska Dagmar, była młodszą siostrą księżniczki Aleksandry, która poślubiła Edwarda, księcia Walii i została królową Anglii. Jeszcze w latach dziewczęcych Dagmar zaręczyła się ze starszym bratem Aleksandra HI, Mikołajem, ówczesnym pretendentem do tronu rosyjskiego. Mikołaj umarł jednak przed zawarciem małżeństwa, pozostawiając młodszemu bratu nie tylko tytuł carewicza, ale także swoją narzeczoną. Przed ślubem duńska księżniczka Dagmar przyjęła rosyjskie imię Maria Fiodorowna. Rosjanie pokochali tę drobną, pogodną kobietę, która została ich cesarzową, i na rosyjskim dworze Maria jaśniała pełnym blaskiem. Uwielbiała przyjęcia i bale: „Tańczyłam i tańczyłam, dając unosić się marzeniom” - napisała w wieku 44 lat. Na przyjęciach była inteligentną, dowcipną rozmówczynią i ze swymi błyszczącymi, ciemnymi oczyma i niskim, ciepłym głosem królowała zarówno wdziękiem, jak i pozycją. Kiedy zdarzało się coś, co stanowiło doskonałą pożywkę dla plotki, Maria z rozkoszą przekazywała smakołyk dalej. „Tańczono mazurka przez pół godziny - napisała pewnego razu w liście - i jakaś biedna dama zgubiła halkę, która leżała na podłodze u naszych stóp, aż dopiero jeden z generałów schował ją za donicą z kwiatami. Biedaczka zdołała ukryć się w tłumie, zanim ktokolwiek zorientował się, kim była”. Bawiły ją ludzkie słabości, ale traktowała je z dużą dozą tolerancji. Uśmieszkiem współczucia zareagowała na ciężkie przeżycia arcyksięcia Ferdynanda przebywającego z oficjalną wizytą w Petersburgu w 1891 roku. Napisała wtedy: „Fetują go bez przerwy, męczą obiadami i przyjęciami tak, że pewnie skończy się to dla niego potworną niestrawnością. Ostatniego wieczora w teatrze wyglądał już raczej mizernie i wyszedł wcześniej, tłumacząc się migreną”. Przed ukończeniem trzydziestu lat Maria spełniła swój obowiązek królewskiego macierzyństwa, dając imperium pięcioro dzieci. Mikołaj urodził się 18 maja 1868 roku, następny był Gieorgij (1871), potem Ksenia (1875), Michaił (1878) i Olga (1882). Ponieważ mąż zajęty był pracą, Maria czuwała nad dziećmi, nadzorując ich naukę, udzielając porad i słuchając zwierzeń. Często stawała się swoistym, macierzyńskim buforem pomiędzy dorastającym potomstwem a gburowatym ojcem. Najstarszy syn, nieśmiały carewicz Mikołaj, szczególnie potrzebował matczynego wsparcia. Ojciec zawsze wzbudzał w nim paniczny strach. W październiku 1888 roku carski pociąg wykoleił się koło Charkowa, gdy cała rodzina posilała się właśnie w wagonie jadalnym. Zapadł się dach wagonu, ale car z ogromną siłą uniósł go i na swych barkach podtrzymywał aż do chwili, gdy żona i dzieci zdołały wydostać się na zewnątrz nie odnosząc najmniejszych obrażeń. Myśl, że pewnego dnia będzie musiał Strona 18 zastąpić tego Herkulesa, swego ojca, napawała przerażeniem młodego Mikołaja. W początkach roku 1894 perspektywa ta wciąż wydawała mu się odległa. Aleksander III miał zaledwie 49 lat i wyglądało na to, że nadal zbliża się do szczytu swych carskich rządów. Wczesne lata panowania poświęcił na umocnienie systemu autokratycznego, obecnie zaś, gdy imperium było bezpieczne, a ciągłość dynastii zapewniona, chciał potęgą swej nieograniczonej władzy pozostawić po sobie niezatarty ślad w historii kraju. Ci, którzy z optymizmem spoglądali w przyszłość, zaczęli porównywać Aleksandra III do Piotra Wielkiego. Strona 19 2 - Carewicz Mikołaj Los ze szczególną pieczołowitością wybrał Mikołaja najpierw na carewicza, a potem na cara. Był najstarszym z czterech synów Aleksandra III, ale wskutek niepomyślnego zbiegu okoliczności pozbawiony został podpory, jaką mogli być bracia dla panującego monarchy. Jeden z nich, malutki książę Aleksander, umarł w wieku niemowlęcym. Drugi brat, Gieorgij, był najbliższym towarzyszem Mikołaja w latach chłopięcych. Młody carewicz podziwiał tryskającego humorem Gieorgija, skrzętnie zapisywał jego dowcipy na skrawkach papieru i chował je do specjalnego pudełka. Wiele lat później, już jako car, zamykał się w swoim gabinecie i odczytywał te dowcipy, a zza drzwi dobiegały wtedy jego wybuchy śmiechu. Na nieszczęście jednak dorastający Gieorgij nabawił się gruźlicy płuc i pod opieką kilku służących został wysłany w wysokie, zalane słońcem góry Kaukazu. Mimo że pałac w Gatczynie posiadał 900 pokoi, Mikołaj oraz jego bracia i siostry wychowywani byli w spartańskiej prostocie. Każdego ranka Aleksander III zrywał się o siódmej, mył się w lodowatej wodzie, ubierał w chłopskie odzienie, robił sobie kubek kawy i zasiadał przy biurku. Później, kiedy wstawała Maria, zjadali razem śniadanie, składające się z żytniego chleba i gotowanych jajek. Dzieci spały na prostych wojskowych pryczach z twardymi poduszkami, każdego ranka kąpały się w zimnej wodzie, a na śniadanie jadły owsiankę. W czasie obiadu, który spożywały razem z dorosłymi, na stole było mnóstwo jedzenia, ale ponieważ obsługiwano je na końcu, po wszystkich gościach, i gdy ojciec się podnosił, one również musiały wstawać od stołu, często pozostawały głodne. Pewnego razu zgłodniały Mikołaj zaczął wyjadać zawartość wyżłobionego złotego krzyża, który otrzymał na chrzcie. Zawierał on zatopiony w pszczelim wosku maleńki fragment z krzyża Chrystusa. „Niki był tak głodny, że otworzył swój krzyż i zjadł całą jego zawartość, relikwię i jej opakowanie - wspominała jego siostra Olga. - Później wstydził się swego postępku, ale przyznał, że było to »niemoralnie smakowite«„. Dzieci mogły zjeść więcej przy kolacji, którą spożywały same, choć te posiłki bez rodziców często zamieniały się w krzykliwą zabawę, kiedy to bracia i siostry obrzucali się nawzajem kawałkami chleba. Mikołaj miał kilku nauczycieli - języków, historii, geografii - oraz wąsatego nauczyciela tańca, który nosił białe rękawiczki i nalegał, aby na pianinie jego akompaniatora stawiano codziennie wielki wazon świeżych kwiatów. Z nich wszystkich najważniejszy był jednak Konstanty Piotrowicz Pobiedonoscew. Tego błyskotliwego filozofa reakcji nazywano „najwyższym kapłanem stagnacji społecznej” oraz „dominującym i najbardziej zgubnym wpływem na [ostatniego] panującego”. Pobiedonoscew był zasuszonym, łysiejącym Strona 20 mężczyzną o chłodnym, ascetycznym spojrzeniu zza okularów w metalowej oprawie. Po raz pierwszy wyróżnił się, kiedy jako absolwent prawa Uniwersytetu Moskiewskiego napisał słynną trzytomową rozprawę na temat rosyjskiej jurysdykcji. Został nauczycielem dzieci Aleksandra II, a dorastający Aleksander HI był jego wiernym i oddanym uczniem. Kiedy Aleksander III zasiadł na tronie, Pobiedonoscew był już oberprokuratorem Synodu, czyli świecką głową Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. W dodatku przyjął na siebie obowiązek kształcenia carewicza Mikołaja. Wspaniały umysł Pobiedonoscewa był przesiąknięty nacjonalizmem i fanatyzmem religijnym. Generalnie zgadzał się z mizantropijnym poglądem Hobbesa na człowieka. Szczególnie o Słowianach mówił, że są ospali, leniwi i wymagają silnego przywództwa, Rosję zaś uważał za „lodową pustynię oraz siedlisko »Złego Człowieka«„. Przekonany, że jedność państwowa jest konieczna, by rozległe, wielonarodowe imperium przetrwało, nalegał na absolutny autorytet dwóch jednoczących Rosję instytucji - cara autokraty i Cerkwi. Nawoływał do bezlitosnego tłumienia wszelkiej opozycji, przeciwstawiał się jakimkolwiek reformom, które określał jako „ten cały kram projektów [...], ten hałas tanich i powierzchownych uniesień”. Konstytucję uważał za „podstawowe zło”, wolną prasę za „narzędzie masowej zgnilizny moralnej”, a powszechne prawo do głosowania za „katastrofalny błąd”. Największą jego nienawiść budziły jednak formy rządów parlamentarnych. „Jedną z najbardziej zdradliwych zasad politycznych - oświadczył - jest idea władzy ludu [...], którą na nieszczęście zarazili się niektórzy głupi Rosjanie. [...] Parlament jest instytucją służącą zaspokajaniu osobistych ambicji, próżności i prywatnych spraw jego członków. Instytucja parlamentu jest w istocie jedną z najbardziej dobitnych ilustracji ludzkich złudzeń. [...] Opatrzność uchroniła naszą Rosję z jej zróżnicowaną strukturą rasową przed podobnymi klęskami. Przerażenie ogarnia mnie na myśl, co mogłoby się zdarzyć, gdyby los zesłał nam tak fatalny podarunek - wszechrosyjski parlament. Ale do tego nigdy nie dojdzie”. Dla tych samych powodów oraz z racji swej wyjątkowej pozycji - faktycznego władcy Cerkwi - Pobiedonoscew atakował wszystkie religijne odłamy w Rosji, które nie chciały podporządkować się Cerkwi Prawosławnej. Tych, którzy stawiali najbardziej zawzięty opór, nienawidził szczególnie. Był zagorzałym antysemitą i oświadczył, że problem żydowski w Rosji zostanie rozwiązany dopiero wówczas, gdy jedna trzecia rosyjskich Żydów wyemigruje, jedna trzecia przejdzie na prawosławie, a jedna trzecia po prostu przestanie istnieć. To właśnie uczeń Pobiedonoscewa przemawiał przez Aleksandra III, gdy na marginesie raportu