Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra |
Rozszerzenie: |
Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Massie Robert K. - Mikołaj i Aleksandra Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
ROBERT K. MASSIE
MIKOŁAJ I
ALEKSANDRA
Strona 3
MIŁOŚĆ RZĄDZI ŚWIATEM
Dla Zuzanny
Strona 4
Wprowadzenie
Książka ta, jak większość spraw w życiu, jest wynikiem zrządzenia losu. Od dnia, w
którym wraz z żoną odkryliśmy, że nasz syn dotknięty jest hemofilią - a upłynęło już od tej
pory dziesięć lat - próbowałem dowiedzieć się, jak inne rodziny radziły sobie z problemami,
jakich nastręcza ta rzadka choroba. Z czasem doprowadziło to do tego, że zainteresowałem się
życiem i kłopotami rodziców chłopca, który był najbardziej znany spośród dzieci chorych na
hemofilię - carewicza Aleksieja, jedynego syna i następcy Mikołaja II, ostatniego cara
Wszechrosji.
To, co odkryłem, było równie frapujące, jak przygnębiające. Powszechnie zgadzano
się, że hemofilia dziecka była czynnikiem, który zdeterminował życie jego rodziców, cara
Mikołaja i carycy Aleksandry, a tym samym miał wpływ na upadek carskiej Rosji. I tak, w
najbardziej wyczerpującej historycznopolitycznej pracy o tym okresie Upadek monarchii
rosyjskiej, Bernard Pares stwierdza kategorycznie: „12 sierpnia 1904 roku [...] miało miejsce
wydarzenie, które bardziej niż cokolwiek innego zadecydowało o dziejach Rosji. W tym dniu
urodził się długo oczekiwany następca tronu, o którego wszyscy żarliwie się modlili”. Pares
pisze dalej, i na ogół nikt tego nie kwestionuje, że w zmaganiach z cierpieniami syna
dotkniętego hemofilią oszalała matka zwróciła się do słynnego syberyjskiego mistyka
Grigorija Rasputina. Jego obecność przy tronie, wpływ na carycę, a poprzez nią na rząd Rosji
- wszystko to spowodowało, a w każdym razie przyspieszyło upadek dynastii.
Było to fascynujące, zaskoczył mnie jednak fakt, że nawet ci, którzy chorobie
carewicza przypisywali największy wpływ na wydarzenia, nie wytłumaczyli ani w ludzkich,
ani w medycznych kategoriach, co dokładnie się stało. Wydało mi się to poważną luką
wymagającą poszerzenia badań poza to, co początkowo przykuło moją uwagę. Jeśli choroba
chłopca i pomoc udzielana mu przez Rasputina faktycznie spowodowały upadek starej
dynastii Romanowów, prowadząc do straszliwej w konsekwencjach rewolucji, to dlaczego
nikt nigdy nie próbował przeanalizować i zinterpretować tych lat niewypowiedzianej boleści
rodziców i dramatycznych wysiłków zmierzających do uzdrowienia carewicza? Co do
Rasputina, któż nie słyszał otym niezwykłym człowieku i głośniej sprawie jego
zamordowania? Ale kto dokładnie wie, co właściwie zrobił, by pomóc carewiczowi? Wydało
mi się to niezwykle ważne, zarówno w aspekcie historycznym, jak i czysto ludzkim, tylko
zrozumienie jego wpływu na życie carskiej rodziny ułoży bowiem pozostałe wydarzenia w
logicznie powiązaną całość.
Czytałem dzienniki, listy i pamiętniki osób, które znalazły się w centrum dramatu. W
Strona 5
korespondencji Mikołaja z Aleksandrą oraz w listach cara do matki, na które natrafiłem, we
wspomnieniach krewnych carskiej rodziny, bliskich przyjaciół carycy, dam dworu,
urzędników dworskich, ministrów i ambasadorów obcych państw znalazłem mnóstwo
fragmentarycznych informacji. Nigdy jednak nie zostały one zebrane w całość i opracowane.
W mojej książce starałem się powiązać wszystkie te wątki, analizując w świetle współczesnej
medycyny i psychiatrii oraz wspólnych doświadczeń rodzin, gdzie są chorzy na hemofilię,
życie jednej rodziny, której zmagania z tą chorobą zaważyły na losach całego świata.
O ile początkowo skoncentrowałem się na sprawie hemofilii, o tyle wkrótce zakres
moich dociekań objął całą bogatą panoramę lat panowania Mikołaja II, jego rolę jako cara,
jego miejsce w historii oraz wspaniałą epokę, w której sprawował rządy. W czasie lektur i
rozmów odkryłem, że mimo upływu pięćdziesięciu lat ludzie wciąż żywo reagują na imię
Mikołaja II. Dla niektórych, głównie rosyjskich emigrantów, jest on symbolem minionej
epoki, poważają go, a nawet ubóstwiają. Część wyznawców rosyjskiego kościoła
prawosławnego uznaje cara, jego żonę i dzieci, którzy zginęli męczeńską śmiercią, za nie
kanonizowanych świętych.
Na przeciwnym biegunie wciąż jeszcze spotkać można ludzi, którzy - czy to z
powodów politycznych, czy innych - uporczywie nazywają cara „Krwawym Mikołajem”.
Najczęściej przedstawia się go jako płytkiego, słabego i głupiego - jako człowieka małego
formatu stojącego niepewnie na czele skorumpowanego i załamującego się systemu w
końcowej fazie jego istnienia. Taki z pewnością jest powszechny wizerunek ostatniego cara
Rosji.
Historycy przyznają, że Mikołaj był „porządnym człowiekiem” - historyczne
świadectwo tego, iż ostatni car był pełnym uroku człowiekiem, delikatnym, kochającym
rodzinę, głęboko religijnym oraz żarliwym patriotą jest nazbyt przekonywające, by można je
było podważyć. Argumentują jednak, że osobiste cechy w historycznej ocenie władcy są
nieistotne, a najważniejsze jest to, iż Mikołaj był złym carem. Cnoty godne podziwu w życiu
prywatnym i uznawane przez religię mają pomniejsze znaczenie w ocenie panujących. Miarą
wielkości cara, czy w ogóle człowieka sprawującego władzę, nie jest jego prywatne życie lub
dobre intencje, lecz działanie.
Z tego punktu widzenia Mikołaj II rzeczywiście nie był wielkim carem. Historycznie
biorąc, wielcy przywódcy narodu rosyjskiego - jak Iwan Groźny, Piotr Wielki, Lenin czy
Stalin - zawsze siłą i terrorem pchali do przodu zacofany naród. Aż po dziś dzień Rosjanie
czują respekt dla bezlitosnych władców, którzy batem nakłaniali ich do postępu. Piotra, który
swych nieprzyjaciół łamał kołem i wieszał na Placu Czerwonym, a swego syna uśmiercił
Strona 6
torturami, ochrzczono mianem „Wielkiego”. Mikołaja, który miał rękę lżejszą niż
którykolwiek z jego poprzedników, nazwano „Krwawym”. To ironia tym bardziej gorzka i
dramatyczna, że on wiedział o tym przydomku.
Jeśli rozpatrywać osiągnięcia Mikołaja, niesprawiedliwe byłoby porównywanie go z
jego sławnymi przodkami. Nie wiemy, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby spadły na nich
takie nieszczęścia jak na Mikołaja. Bardziej sensowne wydaje się porównanie Mikołaja ze
współczesnymi mu władcami panującymi w Europie: królem Edwardem VII i Jerzym V,
kajzerem Wilhelmem II i cesarzem Franciszkiem Józefem. Czy był ff w tym gronie choć
jeden władca, który potrafiłby lepiej stawić czoło burzy, która dosięgła Mikołaja? Historia po
części sama dostarczyła odpowiedzi na to pytanie; ta sama katastrofalna wojna, która
przyczyniła się do obalenia Mikołaja, nie oszczędziła również cesarzy Niemiec i
Austro-Węgier.
Porównywanie go z dwoma królami Anglii, Edwardem VII - wujem Mikołaja, i
Jerzym V - najbliższym kuzynem, wydać się może jeszcze większą ironią. Gdyby bowiem od
dzieciństwa nie wpajano mu przekonania, że konstytucje są przekleństwem panujących,
Mikołaj 11 mógłby zostać idealnym monarchą konstytucyjnym. Był co najmniej równie
inteligentny jak każdy ówczesny czy dzisiejszy monarcha europejski. Pod względem swoich
cech i zamiłowań zdumiewająco przypominał Jerzego V, do którego zresztą był bardzo
podobny fizycznie. W Anglii, gdzie wystarczyło, że władca był porządnym człowiekiem, aby
być dobrym królem, Mikołaj II byłby wspaniałym monarchą.
Los jednak nie zamierzał ofiarować ostatniemu carowi z dynastii Romanowów
pogodnego życia ani wygodnego miejsca w historii. Nie był on Anglikiem, lecz Rosjaninem,
nie monarchą konstytucyjnym, ale imperatorem, autokratą - władcą milionów ludzi i
ogromnych terytoriów. Gdy zasiadł na tronie, musiał równocześnie stawić czoło dwóm
tragediom - hemofilii syna i początkom rozpadu swego wielkiego imperium. Od momentu
narodzenia się Aleksieja te dwie tragedie wzajemnie się przeplatały. Sprawował najwyższą
polityczną władzę w systemie, który najwyraźniej stał się już przeżytkiem, ale imperium
rosyjskie niekoniecznie musiało ulec całkowitej zagładzie. Istniały szanse na przystosowanie
autokracji do wymogów nowoczesnego świata, tymczasem jednak - jakby dla
przypieczętowania nieubłaganego końca - los zesłał hemofilię Aleksieja oraz postać
Rasputina. Był to ostatni cios, po którym Mikołaj, a wraz z nim carska Rosja nie zdołali się
już podnieść.
Tragedią Mikołaja był fakt, że pojawił się on w złym miejscu w historii.
Wykształcony do rządów w XIX wieku, z temperamentu nadający się bardziej do systemu
Strona 7
politycznego Anglii, żył i panował w Rosji w wieku XX, gdzie wokół niego rozpadał się
świat, który znał i rozumiał. Wydarzenia toczyły się zbyt szybko, przekonania zmieniały się
zbyt radykalnie. Gigantyczna burza, jaka rozpętała się nad Rosją, porwała jego i wszystkich,
których kochał. Mikołaj do końca robił, co mógł, i dla jego żony i rodziny znaczyło to bardzo
wiele. Dla Rosji było to za mało.
Człowiek ten, który dość mgliście zdawał sobie sprawę z potęgi zbliżającej się
zawieruchy i mimo wszystko starał się dzielnie spełniać swe powinności, jest postacią
szczególnie charakterystyczną dla naszego stulecia. Dlatego zapewne dziś lepiej potrafimy
ocenić zalety Mikołaja II i zrozumieć jego tragedię. W poprzedniej epoce, w której świat
wydawał się uporządkowany, a konflikty były rezultatem ludzkich słabości lub szaleństwa,
odpowiedzialnością za wojny czy rewolucje można było obarczyć jednostki. Od tego czasu
dwie światowe wojny, Wielki Kryzys i dwadzieścia lat ery nuklearnej nauczyły nas - oprócz
wielu innych rzeczy - także i tolerancji. Przyjmujemy za fakt oczywisty, że istnieją siły
wymykające się spod kontroli pojedynczego człowieka, czy to cara, czy prezydenta.
Zmieniliśmy także kryteria oceny ludzkich osiągnięć. Stając w obliczu spraw, które potrafimy
pojąć jedynie w zarysie, niepewni, jakie zająć wobec nich stanowisko, bardziej doceniamy
intencje i wysiłki. Możemy ponieść klęskę: w wielu wypadkach tak się stanie, ale musimy
próbować - oto kwintesencja racjonalnej dwudziestowiecznej moralności.
Zaplątany w sieć, z której nie potrafił się wyrwać, Mikołaj zapłacił za swe błędy -
zginął śmiercią męczeńską wraz z żoną i pięciorgiem dzieci. Ale los nie pozbawił ich
wszystkiego. Dawny system wartości, któremu hołdowali, wiara, za którą ich wyszydzano,
dodały im odwagi i godności, które z upływem lat zrekompensowały wszystko inne. Te
ludzkie wartości mają wymiar ponadczasowy i przetrwają rozwój i upadek każdego
imperium. Właśnie z racji tych wartości Mikołaja 11 należy uznać za człowieka
wyjątkowego. I w rezultacie to on zwyciężył.
R.K.M.
Strona 8
OBJAŚNIENIE
Tytuły Cesarz i Car oraz Cesarzowa i Caryca są poprawne i używane zamiennie.
Cesarz był tytułem wyższej rangi przybranym po raz pierwszy przez Piotra Wielkiego,
Mikołaj II jednak, słowianofil, preferował dawny, bardziej rosyjski tytuł Car.
Daty w historii Rosji mogą być mylące. Do roku 1918 w Rosji obowiązywał stary
kalendarz juliański. W XIX wieku spóźniał się on o 12 dni w stosunku do kalendarza
gregoriańskiego, używanego prawie wszędzie poza Rosją. W wieku XX różnica ta wynosiła
już 13 dni. W książce wszystkie daty podane są zgodnie z nowym kalendarzem
gregoriańskim, z wyjątkiem tych, które opatrzono symbolem „wg. st.st.” (według starego
stylu).
Strona 9
1 - 1894: carska Rosja
Z nadbałtyckiego miasta St. Petersburg, wzniesionego na rzecznych bagnach w
odległym, północnym zakątku imperium, car rządził Rosją. Jego mocarstwo było tak rozległe,
że gdy na zachodnich krańcach zapadała właśnie noc, na wybrzeżu Pacyfiku już świtało.
Obszar carskiego imperium obejmował kontynent o powierzchni równej jednej szóstej całej
kuli ziemskiej. Podczas surowej rosyjskiej zimy miliony wysokich sosen stały w niezmąconej
ciszy, okryte potężnymi czapami śniegu. Latem nieprzebrane mnóstwo białych brzóz
trzepotało srebrnymi listkami w promieniach popołudniowego słońca. Szeroko rozlane rzeki
ospale toczyły swe wody przez trawiaste równiny europejskiej części Rosji ku bezkresowi
horyzontu na południu. Na wschodzie, na Syberii, jeszcze potężniejsze rzeki przedzierały się
przez dziewicze lasy i błotniste odludzia zamarzniętej tundry w kierunku Morza Arktycznego.
Tu i ówdzie, pośród tych bezkresnych obszarów, żyli poddani cara - 130 milionów
ludzi, nie tylko Słowianie, ale również narody nadbałtyckie, Żydzi, Niemcy, Gruzini,
Ormianie, Uzbecy i Tatarzy. Część ludności mieszkała w prowincjonalnych większych lub
mniejszych miasteczkach, gdzie pośród wybielonych domów wznosiły się cebulaste kopuły
cerkwi. Większość poddanych cara żyła jednak w z rzadka rozsianych wioskach, w chatach z
surowych bierwion. Tuż przy drzwiach domostw rosło zwykle kilka słoneczników, a gęsi i
świnie wałęsały się po błotnistych uliczkach. Mężczyźni i kobiety pracowali od wiosny do
jesieni, siejąc wysokie jedwabiste zboże i kosząc je przed nadejściem pierwszych
wrześniowych przymrozków. Na sześć długich zimowych miesięcy rozległe połacie kraju
zamieniały się w białą, zamarzniętą pustynię. W chatach, w ciężkim powietrzu, przesyconym
zapachem parujących ubrań i gotującej się herbaty, chłopi zasiadali wokół olbrzymich
glinianych pieców i spierając się rozważali mroczne tajemnice Boga i natury.
Życie na wsiach płynęło jednostajnie. Zwykle ludzie umierali tam, gdzie się urodzili.
Trzy czwarte ludności kraju stanowili chłopi, którzy jako drugie już pokolenie byli uwolnieni
od prawa pańszczyźnianego w wyniku reformy Cara
Wyzwoliciela, Aleksandra II. Ale wolność nie zapewniała żywności. Gdy przychodził
głód i czarna ziemia aż pękała z braku deszczu, a zboże usychało, rozsypując się w pył
jeszcze w kłosach, chłopi zdzierali słomę z dachów, by nakarmić żywy inwentarz, i wysyłali
swoich synów, by wędrowali do miasta w poszukiwaniu pracy. W okresach głodu owinięci w
łachmany ludzie całymi dniami wystawali przy zaśnieżonych drogach. Damy z towarzystwa,
otulone futrami, pędziły w „trojkach” przez wygłodzone wsie, szczodrze rozrzucając
wysmukłymi rękami garście srebrnych monet. Zaraz potem zjawiał się poborca podatkowy,
Strona 10
by zebrać podatki od chłopów.
Gdy nędzarze zaczynali sarkać, do miasta wpadał oddział kozaków w czarnych
rękawicach, z lancami oraz biczami i szablami przytroczonymi do siodeł. Tych najbardziej
kłopotliwych chłostano i ich zawziętość spływała razem z krwią. Chłopi otwarcie przeklinali
właścicieli ziemskich, policję, miejscowego gubernatora i jego funkcjonariuszy, ale nigdy
cara. Car, który znajdował się’ gdzieś bliżej niebios niż ziemi, nie robił nic złego. Dla nich
był to carbatiuszka, ojciec narodu rosyjskiego, który nic nie wiedział o ich cierpieniach. „Do
cara daleko, a do Pana Boga wysoko” - mówi rosyjskie przysłowie. Gdybyśmy tylko mogli
dostać się do cara i uskarżyć się na nasze cierpienia, od razu położyłby im kres - taki wątek
pojawia się w wielu rosyjskich opowieściach.
Pod koniec stulecia życie w wielu z tych odległych miast i wsi uległo ożywieniu.
Pojawiła się kolej. W tamtych latach linie kolejowe w Rosji budowano szybciej niż w
którymkolwiek z krajów europejskich. Podobnie jak na amerykańskim Dzikim Zachodzie, tak
i tutaj kolej objęła rozległe przestrzenie, łącząc wsie z miastami, ośrodki przemysłowe z
handlowymi. Podróżni wsiadali do pociągu w Moskwie i po dniu jazdy w wygodnym
przedziale, popijając herbatę i oglądając przez okno zasypany śniegiem krajobraz, wysiadali
na peronie w Petersburgu. W roku 1891 rząd carski rozpoczął budowę najdłuższej linii
kolejowej w Rosji - kolei transsyberyjskiej. Biegła ona od wschodnich przedmieść Moskwy -
ponad 4 tysiące mil - aż do wybrzeży Pacyfiku.
Wówczas, podobnie jak i dziś, Moskwa była głównym miastem Rosji, ośrodkiem
handlu, największym węzłem linii kolejowych i szlaków wodnych. Z małej
dwunastowiecznej osady otoczonej drewnianą palisadą rozrosła się w stolicę i święte miasto
Rosji. Właśnie w Moskwie Iwan Groźny, zasiadając na tronie w 1547 roku, ogłosił, że
rezygnuje z tytułu Wielkiego Księcia Moskiewskiego i koronuje się na Cara Wszechrosji.
Moskwa była miastem tysiąca sześciuset cerkwi. Wysoko ponad zielonymi dachami
domów błyszczały błękitno-złote cebulaste kopuły setek cerkiewnych wież. A w dole, pośród
szerokich alei, rozpościerały się zdobione kolumnami pałace książąt oraz posesje bogatych
kupców tekstylnych. W plątaninie bocznych zaułków stały rzędy drewnianych
jednopiętrowych budynków, w których mieszkali - V miejscy urzędnicy i robotnicy fabryczni.
Zimą ulice pokrywał głęboki śnieg, na wiosnę grząskie błoto, a w lecie kurz. Kobiety i dzieci,
które odważyły się wychylić na zewnątrz, musiały bardzo uważać na pędzące powozy i
cwałujące oddziały kozaków, czyniących taki tumult jak kowboje na Dzikim Zachodzie.
W sercu miasta, nad brzegiem rzeki Moskwa, wznosiły się masywne, czerwone mury
ponurej, średniowiecznej cytadeli - Kremla, symbolu rosyjskiej władzy. Nie była to jedna
Strona 11
tylko budowla, ale całe otoczone murami miasto. Dla romantycznego Francuza stanowiło ono
zwierciadło samej istoty Rosji: „Ten intrygujący konglomerat pałaców, wież, cerkwi,
klasztorów oraz kaplic, koszarów, arsenałów i bastionów; ta bezładna mieszanina sakralnych i
świeckich obiektów; ta chaotyczna gmatwanina ich funkcji - twierdze, sanktuaria, seraje,
haremy, nekropolie i domy modlitwy; to połączenie postępu cywilizacyjnego i zacofanego
barbarzyństwa, gwałtowny konflikt brutalnego materializmu i wzniosłego uduchowienia; czyż
nie jest to cała historia Rosji, cała epopeja narodu rosyjskiego, cały wewnętrzny dramat
rosyjskiej duszy?”
Moskwa była „trzecim Rzymem” - centrum wiary prawosławnej. Dla milionów
Rosjan cały dramat życia na ziemi i wszelkie ich kłopoty znajdowały swoje ujście w Kościele
Prawosławnym. W wielkich soborach Rosji wieśniaczki w chustach na głowach mieszały się
z księżniczkami strojnymi w futra i klejnoty. Ludzie różnych stanów i w różnym wieku
godzinami stali nieruchomo z zapalonymi świecami w dłoniach, całkowicie pochłonięci
rozgrywającym się wokół nich misterium. Z każdego zakątka świątyni połyskiwały jasnym
światłem złote ikony. Z ikonostasu - wysokiej przegrody oddzielającej ołtarz, z infuł i krzyży
na złotych szatach kapłanów, skrzyły się diamenty, szmaragdy i rubiny. Popi o długich
brodach przechadzali się wśród tłumów wymachując kadzielnicami. Nabożeństwo nie było
jednostajnym monotonnym śpiewem, ale brzmiało raczej jak szereg połączonych pieśni,
których basowe tony wypełniały wnętrze świątyni. Oślepieni tym widokiem i oszołomieni
zapachem, ogłuszeni monumentalną muzyką, wierni pod koniec nabożeństwa podchodzili do
biskupa, by ucałować jego dłoń, on zaś czynił znak krzyża na ich czołach. Kościół dostarczał
najpotężniejszych emocjonalnych doznań, od przygnębienia do ekstazy. Nauczał, że
cierpienie jest dobrem, a nędza i ból są nieuniknione. „Taka jest wola Boga” - mówił Rosjanin
i w cerkwi poszukiwał pokory i siły, by nadal dźwigać brzemię swego doczesnego życia.
Przy całej swej wspaniałości Moskwa roku 1894 nie była już stolicą carskiego
imperium. Dwieście lat wcześniej Piotr Wielki przemocą wyrwał naród z jego starożytnego,
słowiańskiego dziedzictwa, popychając go ku kulturze Zachodu. Na rozlewiskach Newy
zbudował nowe miasto, które miało być rosyjskim „oknem na Europę”. Na bagniste tereny
sprowadzono miliony ton czerwonego granitu kładąc mocne fundamenty pod wznoszone
obiekty. W trakcie budowy z chorób i wycieńczenia zmarło 200 tysięcy robotników, ale Piotr
aż do swej śmierci w roku 1725 zarządzał imperium z tej dziwacznej, sztucznej stolicy nad
brzegiem Bałtyku.
Miasto Piotra Wielkiego zostało wybudowane na wodzie. Obejmowało ono
dziewiętnaście wysepek połączonych łukowatymi mostami i poprzecinanych zakolami
Strona 12
kanałów. Na północnym wschodzie rozciągała się ogromna tafla jeziora Ładoga, na zachodzie
- Zatoka Fińska, a pomiędzy nimi toczyła swe szerokie wody Newa. „Przecinając miasto w
samym jego centrum, zimne wody Newy suną cicho i szybko, a ich powierzchnia połyskuje
niczym płyta gładkiego, szarego metalu, [...] niosąc ze sobą zapach nieprzebytych lasów i
moczarów, skąd wzięły swój początek”. Nad północnym brzegiem rzeki górowały ponure,
brunatne baszty twierdzy Pietropawłowskiej, zwieńczone złotymi, strzelistymi iglicami
wznoszącymi się sto metrów ponad soborem. Na południowym brzegu rozciągało się
granitowe nabrzeże, gdzie znajdował się Pałac Zimowy, Admiralicja, siedziby zagranicznych
misji i pałace arystokracji.
Nazywany Wenecją Północy, Babilonem wśród śniegów, Petersburg był miastem
europejskim, nie rosyjskim. Jego zamysł, architektura, styl i obyczaje były na wskroś
zachodnie. Wpływy włoskie zauważało się tutaj wyraźnie. Włoscy architekci: Rastrelli, Rossi
i Quarenghi, sprowadzeni do Rosji przez Piotra i jego następców, wznieśli olbrzymie
barokowe pałace w czerwieni, odcieniach żółci, bladych zieleniach oraz błękitach i bieli,
sytuując je pośród ozdobnych ogrodów, na szerokich, rozległych bulwarach. Nawet
skromniejsze budynki były otynkowane i pomalowane, ozdobione stiukami w stylu i kolorach
Południa. Masywnym budynkom publicznym lekkości i wdzięku nadawały ornamenty okien i
balkonów oraz portyki z kolumnami. Olbrzymi sobór pod wezwaniem Matki Bożej
Kazańskiej był bezpośrednią kopią bazyliki św. Piotra w Rzymie.
Mimo swego śródziemnomorskiego stylu St. Petersburg był miastem północy, gdzie z
racji położenia geograficznego inaczej świeciło słońce i inaczej wyglądały pory roku. W
zimie noc zapadała wczesnym popołudniem i trwała aż do późnego ranka następnego dnia.
Lodowate wichry i zamiecie śnieżne szalały na równinie otaczającej miasto, z furią uderzając
w ściany i okna renesansowych pałaców, ścinając wody Newy w twardą jak stal taflę lodową.
Ponad barokowymi wieżami i zamarzniętymi kanałami tańczyły niesamowite ognie zorzy
polarnej. Niekiedy tę ponurą monotonię petersburskiej zimy przerywał lśniący słońcem dzień.
Niebo przybierało wówczas srebrzystoszarą barwę, a kryształowe płatki śniegu na drzewach,
dachach i pozłacanych kopułach tak iskrzyły w słońcu, że aż oślepiały. Zima zacierała różnice
między trybem życia różnych klas społecznych. Car, minister, pop i robotnik fabryczny -
wszyscy wdziewali na siebie po kilka warstw odzieży i gdy wracali do domu, kierowali się
wprost do bulgoczącego samowara, by rozgrzać się szklanką gorącej herbaty.
Jasne petersburskie lato rekompensowało mroki zimy. Przez dwadzieścia dwie
godziny miasto rozświetlał blask promieni słonecznych. Około jedenastej wieczorem barwy
dnia zaczynały szarzeć i stolica, spowita w srebrzysto-perłową poświatę, powoli zapadała w
Strona 13
sen. Ale tuż po północy ci, którzy jeszcze nie spali, mogli zobaczyć na wschodzie
bladoróżową poranną zorzę. Niekiedy lato bywało gorące. Otwierały się wówczas wszystkie
okna, wpuszczając do wnętrz budynków powiew rzecznej bryzy i słone powietrze znad Zatoki
Fińskiej, zapachy korzennych przypraw i smoły, odgłosy przejeżdżających powozów, okrzyki
ulicznych sprzedawców oraz dźwięki dzwonów z pobliskiej cerkwi.
St. Petersburg roku 1894 wciąż jeszcze był takim miastem, jakim chciał go widzieć
Piotr Wielki - centrum wszystkiego, co postępowe, ośrodkiem wytwornej elegancji, ale także
i tego co cyniczne w rosyjskim życiu. Wielka opera i zespoły baletowe, orkiestry symfoniczne
i kameralne prezentowały muzykę Glinki, Rimskiego-Korsakowa, Borodina, Musorgskiego i
Czajkowskiego. Jego mieszkańcy czytali Puszkina, Gogola, Dostojewskiego, Turgieniewa i
Tołstoja. Ale w towarzystwie mówiono po francusku, nie po rosyjsku, a stroje i meble
sprowadzano z Paryża. Szlachta rosyjska spędzała zwykle wakacje w Biarritz, we Włoszech
lub na Riwierze, a nie w swych rozległych posiadłościach, które dostarczały pieniędzy na
finansowanie zbytkownego życia. Mężczyźni spędzali czas na wyścigach i w kasynach, a
kobiety spały do południa, przyjmowały swych fryzjerów, po czym udawały się na
przejażdżkę po okolicznych wysepkach. Życie towarzyskie kwitło w pełni - z jego
miłostkami, skandalami i smakowitymi plotkami.
Co wieczór petersburskie towarzystwo udawało się na przedstawienie baletowe do
wspaniałego, błękitno-złotego Teatru Maryjskiego lub do Théâtre Français, gdzie „modny
décolletage kompensowała obfitość klejnotów”. Po teatrze damy i towarzyszący im panowie,
opatuleni w futra, pędzili bezszelestnie po śniegu w małych jaskrawoczerwonych saneczkach
do restauracji „Kuba” na kolację i tańce. „Nikt nawet nie zamierzał wychodzić przed trzecią
rano, a oficerowie pozostawali zazwyczaj do piątej... kiedy niebo rozjaśniał
srebrzysto-perłowy blask”.
Petersburski „sezon” zaczynał się w dzień Nowego Roku i trwał aż do wielkiego
postu. W ciągu tych zimowych tygodni życie stolicy koncentrowało się na nieustających
koncertach, bankietach, balach, spektaklach baletowych i operowych, prywatnych przyjęciach
i nocnych kolacjach. Urządzali je wszyscy oraz wszyscy w nich uczestniczyli. Na przyjęciach
oficerowie w eleganckich, lśniących orderami mundurach i dostojne damy w falujących,
białych sukniach z atłasu tłoczyli się w przestronnych salonach, chwytając kieliszki
szampana, roznoszone na tacach przez służbę, i napełniając swe talerze zimnym jesiotrem,
kremem z drobiu, faszerowanymi jajkami i najróżniejszymi odmianami kawioru. Wśród tych
atrakcji był także „Biały Bal”, na którym panny na wydaniu, ubrane w dziewiczą biel,
tańczyły z młodymi oficerami kadryle pod czujnym okiem przy zwoi tek usadowionych na
Strona 14
wysokich złoconych krzesłach. Dla młodych małżeństw natomiast organizowano „Bale Róż”
przy dźwiękach walców i muzyki cygańskiej. Wśród błękitu, zieleni i szkarłatu mundurów
skrzyły się klejnoty pań i „wydawało się, że wszyscy mają u stóp skrzydła, a głową sięgają
gwiazd”.
W rozkwicie sezonu damy już od rana wkładały swoje klejnoty i szły do cerkwi, a w
porze obiadowej przyjmowały gości. Po południu zwykle udawały się na małą przechadzkę,
po czym wracały do domu, by się wystroić na bal. Tradycyjnie już, najwspanialsze były bale
wydawane przez Ich Cesarskie Wysokości w Pałacu Zimowym. Żaden pałac w Europie nie
był lepiej przystosowany dla tak tłumnych zgromadzeń towarzyskich. Posiadał ciągi
gigantycznych galerii, a każda z nich była równie szeroka i wysoka jak nawy w soborach.
Potężne kolumny z jaspisu, marmuru i malachitu podpierały wysokie, pozłacane stropy, z
których zwieszały się kryształowe i złote żyrandole. Na zewnątrz, w dotkliwym chłodzie
styczniowej nocy, wszystkie trzy gmachy Pałacu Zimowego rozbłyskiwały powodzią świateł,
a wykwintne powozy nie kończącą się procesją zajeżdżały przed główne wejście. Wysiadali z
nich zaproszeni goście, oddając futra i okrycia lokajom, po czym wstępowali na pokryte
puszystymi dywanami szerokie schody z białego marmuru. Ustawione wzdłuż ścian kosze
orchidei i drzewa palmowe w wielkich donicach otaczały ogromne zwierciadła, w których
mogło się jednocześnie przejrzeć dwanaście osób. Wzdłuż korytarzy stali nieruchomo,
wyprężeni na baczność, kawalerzyści carskiej gwardii w białych mundurach, srebrnych
napierśnikach i przyłbicach zwieńczonych orłem oraz kozaccy oficerowie w szkarłatnych
mundurach.
W tłumie trzech tysięcy gości znajdowali się urzędnicy dworscy w czarnych, ze
złotymi lamówkami mundurach, generałowie obwieszeni medalami z wojen tureckich, a także
młodzi huzarzy w paradnych kurtkach i bryczesach z łosiej skóry tak obcisłych, że dwóch
żołnierzy musiało pomagać w ich zakładaniu. Na wielkim balu dworskim ujawniało się
wielkie zamiłowanie Rosjanek do klejnotów; błyszczały na każdej głowie, szyi, uchu,
przegubie, na palcach i w talii.
Carski bal rozpoczynał się punktualnie o dwudziestej trzydzieści, kiedy to zjawiał się
Wielki Mistrz Ceremonii, trzykrotnie stukając głośno w podłogę hebanową laską ze
złoceniami i dwugłowym carskim orłem. Stuknięcia laski w mgnieniu oka uciszały
wszystkich zebranych. Wtedy szeroko otwierały się wielkie, inkrustowane złotem,
mahoniowe drzwi, a mistrz ceremonii donośnym głosem oznajmiał: „Ich Cesarskie
Wysokości”. I rozlegał się szelest tysiąca sukien, gdy damy pochylały się w głębokim
dworskim ukłonie. Zapowiedź mistrza ceremonii na balu w roku 1894 poprzedziła pojawienie
Strona 15
się potężnej, brodatej postaci - cara Aleksandra III. Obok niego w srebrzystej, brokatowej
sukni naszywanej diamentami, ze słynnym diamentowym diademem we włosach, stąpała jego
żona ciemnooka Dunka - cesarzowa Maria. Orkiestra zainaugurowała bal polonezem, a
później grano kolejno kadryla, chaconne, mazurka i walca.
O północy w przyległych salach podano kolację. Opróżniając półmiski z sałatek,
homarów, kurczaków, kremów i ciast, uczestnicy balu patrzyli przez podwójne szyby
wysokich pałacowych okien na pokryte skrzącym się śniegiem brzegi rzeki. Ogromny, liczący
prawie dwa metry wzrostu, wyglądający niczym rosyjski niedźwiedź, car krążył między
stołami, zatrzymując się tu i ówdzie, by zamienić kilka słów z gośćmi. Bal trwał do wpół do
drugiej w nocy, kiedy to cesarska para udała się na spoczynek, a goście niechętnie zaczęli
rozchodzić się do domów.
Car Aleksander III był człowiekiem niezwykłych zdolności i posiadał zdumiewającą
siłę fizyczną. Potrafił gołymi rękami zginać żelazne pogrzebacze i srebrne tace. Kiedyś w
czasie kolacji ambasador austriacki wspomniał o kłopotach na Bałkanach, dodając
złowieszczo, że w związku z tym Austria może zmobilizować dwa lub trzy korpusy armii.
Aleksander bez słowa chwycił srebrny widelec, skręcił go w korkociąg i cisnął na talerz
ambasadora. „To właśnie mam zamiar zrobić z waszymi dwoma czy trzema korpusami armii”
- powiedział spokojnie. Gdy chciał się odprężyć, wstawał przed świtem, zarzucał na ramię
strzelbę i ruszał na cały dzień na polowanie w lasach i na mokradłach. Był mrukliwy,
prostolinijny, skrupulatny i podejrzliwy jak niedźwiedź, ale miał stanowczą wolę i był
zdecydowany w swych zamiarach podobnie jak w uprzedzeniach. Po podjęciu decyzji szedł
do łóżka i zasypiał zdrowym snem. Nie znosił Anglików i Niemców i uwielbiał wszystko, co
rosyjskie. Nienawidził przepychu, przekonany, że prawdziwy Rosjanin powinien być
człowiekiem o prostych manierach, szczerym w rozmowie i powściągliwym w ubiorze.
Spodnie i buty nosił tak długo, dopóki zupełnie się nie zniszczyły. Królowa Wiktoria uczyniła
kiedyś lodowatą uwagę o tym cesarzuolbrzymie, iż „jest to władca, którego nie uważa ona za
dżentelmena”.
Aleksander III panował nad swoją rodziną podobnie jak nad całym imperium. Caryca
zdobyła należną sobie pozycję oczarowując swymi wdziękami gburowatego olbrzyma, ale
jego dzieci, szczególnie trójka synów, nie miały prawie żadnej samodzielności. Słowo
monarchy było rozkazem i, jak zauważył jeden z dworskich urzędników, „gdy mówił,
wydawało się, że zaraz uderzy swego rozmówcę”. Czasami zbierał niewielkie grono, by grać
wspólnie muzykę kameralną, i zagłuszał wtedy wszystkich dmuchając potężnie w swój
ogromny fagot.
Strona 16
Za panowania Aleksandra III wydawało się, że rosyjski system autokratyczny
funkcjonuje zupełnie dobrze. Car osobiście rządził Rosją, jego władza była absolutna i
odpowiadał jedynie przed Bogiem. Od cara władza spływała niżej i była egzekwowana w
całym imperium przez armie ministrów, gubernatorów, urzędników, poborców podatkowych i
policjantów - wszyscy powoływani na stanowiska w imieniu Jego Wysokości Cara. Nie
istniał żaden parlament i w kwestii zarządzania imperium naród nie miał nic do powiedzenia.
Nawet członkowie carskiej rodziny - książęta i księżniczki - podlegali carskiej woli. Wielcy
książęta pozostawali w służbie cara w charakterze gubernatorów prowincji lub wysokich
rangą oficerów armii i marynarki, całkowicie zdani na jego łaskę lub niełaskę. Wystarczyło,
że kiwnął palcem, a tracili swe stanowiska.
Aleksander III był zdeklarowanym autokratą w pełni egzekwującym swą władzę. Z
pewnością byłby potężnym carem w każdych warunkach, jednak jego absolutna wiara w
system rządów autokratycznych miała swe źródło w nienawiści do tych, którzy zamordowali
jego ojca - „Cara Wyzwoliciela”, Aleksandra H. Fakt, że byli nimi nie liberałowie, lecz
rewolucyjni terroryści, nie miał żadnego znaczenia, car traktował ich wszystkich jednakowo.
Trzynaście lat swego panowania Aleksander III poświęcił całkowicie na dławienie
wszelkiej opozycji. Prasę poddano surowej cenzurze, a setki jego przeciwników politycznych
zesłano do odległych wiosek na Syberii. Jego rządy twardej ręki szybko wzbudziły
psychologiczny strach sprzyjający systemowi autokratycznemu - zapał zamachowców i
rewolucjonistów przygasł.
Mimo reakcyjnych poglądów politycznych Aleksander III był carem patrzącym w
przyszłość. Zawarł sojusz z Francją, by przyciągnąć kapitał francuski potrzebny mu do
budowy rosyjskich kolei. Zainicjował modernizację armii, opierając się wszelkim pokusom i
prowokacjom, które mogłyby uwikłać kraj w wojnę. Mimo całej swej antypatii do Niemców
zachęcał niemieckich przemysłowców, aby inwestowali w rosyjskie kopalnie węgla i rud
żelaza.
Sprawowanie rządów nad tak rozległym imperium wymagało od Aleksandra DI
ogromnej energii. Aby zapewnić sobie spokój do pracy, przeniósł się do pałacu w Gatczynie,
czterdzieści kilometrów na południowy zachód od Petersburga. Caryca Maria wolała
mieszkać w stolicy i każdej zimy sprowadzała go tutaj, gdzie w sezonie przewodzili
stołecznemu towarzystwu. Aleksander nie chciał jednak mieszkać w olbrzymim,
przeładowanym ozdobami Pałacu Zimowym, gdzie, jego zdaniem, było zimno i hulały
przeciągi, i carska para rezydowała w mniejszym Pałacu Aniczkowskim przy Newskim
Prospekcie.
Strona 17
Szczęśliwie dla Rosji Aleksander III poślubił kobietę, której zdolności doskonale
odpowiadały jej pozycji. Cesarzowa Maria, z domu księżniczka duńska Dagmar, była
młodszą siostrą księżniczki Aleksandry, która poślubiła Edwarda, księcia Walii i została
królową Anglii. Jeszcze w latach dziewczęcych Dagmar zaręczyła się ze starszym bratem
Aleksandra HI, Mikołajem, ówczesnym pretendentem do tronu rosyjskiego. Mikołaj umarł
jednak przed zawarciem małżeństwa, pozostawiając młodszemu bratu nie tylko tytuł
carewicza, ale także swoją narzeczoną. Przed ślubem duńska księżniczka Dagmar przyjęła
rosyjskie imię Maria Fiodorowna.
Rosjanie pokochali tę drobną, pogodną kobietę, która została ich cesarzową, i na
rosyjskim dworze Maria jaśniała pełnym blaskiem. Uwielbiała przyjęcia i bale: „Tańczyłam i
tańczyłam, dając unosić się marzeniom” - napisała w wieku 44 lat. Na przyjęciach była
inteligentną, dowcipną rozmówczynią i ze swymi błyszczącymi, ciemnymi oczyma i niskim,
ciepłym głosem królowała zarówno wdziękiem, jak i pozycją. Kiedy zdarzało się coś, co
stanowiło doskonałą pożywkę dla plotki, Maria z rozkoszą przekazywała smakołyk dalej.
„Tańczono mazurka przez pół godziny - napisała pewnego razu w liście - i jakaś biedna dama
zgubiła halkę, która leżała na podłodze u naszych stóp, aż dopiero jeden z generałów schował
ją za donicą z kwiatami. Biedaczka zdołała ukryć się w tłumie, zanim ktokolwiek zorientował
się, kim była”. Bawiły ją ludzkie słabości, ale traktowała je z dużą dozą tolerancji.
Uśmieszkiem współczucia zareagowała na ciężkie przeżycia arcyksięcia Ferdynanda
przebywającego z oficjalną wizytą w Petersburgu w 1891 roku. Napisała wtedy: „Fetują go
bez przerwy, męczą obiadami i przyjęciami tak, że pewnie skończy się to dla niego potworną
niestrawnością. Ostatniego wieczora w teatrze wyglądał już raczej mizernie i wyszedł
wcześniej, tłumacząc się migreną”.
Przed ukończeniem trzydziestu lat Maria spełniła swój obowiązek królewskiego
macierzyństwa, dając imperium pięcioro dzieci. Mikołaj urodził się 18 maja 1868 roku,
następny był Gieorgij (1871), potem Ksenia (1875), Michaił (1878) i Olga (1882). Ponieważ
mąż zajęty był pracą, Maria czuwała nad dziećmi, nadzorując ich naukę, udzielając porad i
słuchając zwierzeń. Często stawała się swoistym, macierzyńskim buforem pomiędzy
dorastającym potomstwem a gburowatym ojcem. Najstarszy syn, nieśmiały carewicz Mikołaj,
szczególnie potrzebował matczynego wsparcia. Ojciec zawsze wzbudzał w nim paniczny
strach. W październiku 1888 roku carski pociąg wykoleił się koło Charkowa, gdy cała rodzina
posilała się właśnie w wagonie jadalnym. Zapadł się dach wagonu, ale car z ogromną siłą
uniósł go i na swych barkach podtrzymywał aż do chwili, gdy żona i dzieci zdołały wydostać
się na zewnątrz nie odnosząc najmniejszych obrażeń. Myśl, że pewnego dnia będzie musiał
Strona 18
zastąpić tego Herkulesa, swego ojca, napawała przerażeniem młodego Mikołaja.
W początkach roku 1894 perspektywa ta wciąż wydawała mu się odległa. Aleksander
III miał zaledwie 49 lat i wyglądało na to, że nadal zbliża się do szczytu swych carskich
rządów. Wczesne lata panowania poświęcił na umocnienie systemu autokratycznego, obecnie
zaś, gdy imperium było bezpieczne, a ciągłość dynastii zapewniona, chciał potęgą swej
nieograniczonej władzy pozostawić po sobie niezatarty ślad w historii kraju. Ci, którzy z
optymizmem spoglądali w przyszłość, zaczęli porównywać Aleksandra III do Piotra
Wielkiego.
Strona 19
2 - Carewicz Mikołaj
Los ze szczególną pieczołowitością wybrał Mikołaja najpierw na carewicza, a potem
na cara. Był najstarszym z czterech synów Aleksandra III, ale wskutek niepomyślnego zbiegu
okoliczności pozbawiony został podpory, jaką mogli być bracia dla panującego monarchy.
Jeden z nich, malutki książę Aleksander, umarł w wieku niemowlęcym. Drugi brat, Gieorgij,
był najbliższym towarzyszem Mikołaja w latach chłopięcych. Młody carewicz podziwiał
tryskającego humorem Gieorgija, skrzętnie zapisywał jego dowcipy na skrawkach papieru i
chował je do specjalnego pudełka. Wiele lat później, już jako car, zamykał się w swoim
gabinecie i odczytywał te dowcipy, a zza drzwi dobiegały wtedy jego wybuchy śmiechu. Na
nieszczęście jednak dorastający Gieorgij nabawił się gruźlicy płuc i pod opieką kilku
służących został wysłany w wysokie, zalane słońcem góry Kaukazu.
Mimo że pałac w Gatczynie posiadał 900 pokoi, Mikołaj oraz jego bracia i siostry
wychowywani byli w spartańskiej prostocie. Każdego ranka Aleksander III zrywał się o
siódmej, mył się w lodowatej wodzie, ubierał w chłopskie odzienie, robił sobie kubek kawy i
zasiadał przy biurku. Później, kiedy wstawała Maria, zjadali razem śniadanie, składające się z
żytniego chleba i gotowanych jajek. Dzieci spały na prostych wojskowych pryczach z
twardymi poduszkami, każdego ranka kąpały się w zimnej wodzie, a na śniadanie jadły
owsiankę. W czasie obiadu, który spożywały razem z dorosłymi, na stole było mnóstwo
jedzenia, ale ponieważ obsługiwano je na końcu, po wszystkich gościach, i gdy ojciec się
podnosił, one również musiały wstawać od stołu, często pozostawały głodne. Pewnego razu
zgłodniały Mikołaj zaczął wyjadać zawartość wyżłobionego złotego krzyża, który otrzymał
na chrzcie. Zawierał on zatopiony w pszczelim wosku maleńki fragment z krzyża Chrystusa.
„Niki był tak głodny, że otworzył swój krzyż i zjadł całą jego zawartość, relikwię i jej
opakowanie - wspominała jego siostra Olga. - Później wstydził się swego postępku, ale
przyznał, że było to »niemoralnie smakowite«„. Dzieci mogły zjeść więcej przy kolacji, którą
spożywały same, choć te posiłki bez rodziców często zamieniały się w krzykliwą zabawę,
kiedy to bracia i siostry obrzucali się nawzajem kawałkami chleba.
Mikołaj miał kilku nauczycieli - języków, historii, geografii - oraz wąsatego
nauczyciela tańca, który nosił białe rękawiczki i nalegał, aby na pianinie jego akompaniatora
stawiano codziennie wielki wazon świeżych kwiatów. Z nich wszystkich najważniejszy był
jednak Konstanty Piotrowicz Pobiedonoscew. Tego błyskotliwego filozofa reakcji nazywano
„najwyższym kapłanem stagnacji społecznej” oraz „dominującym i najbardziej zgubnym
wpływem na [ostatniego] panującego”. Pobiedonoscew był zasuszonym, łysiejącym
Strona 20
mężczyzną o chłodnym, ascetycznym spojrzeniu zza okularów w metalowej oprawie. Po raz
pierwszy wyróżnił się, kiedy jako absolwent prawa Uniwersytetu Moskiewskiego napisał
słynną trzytomową rozprawę na temat rosyjskiej jurysdykcji. Został nauczycielem dzieci
Aleksandra II, a dorastający Aleksander HI był jego wiernym i oddanym uczniem. Kiedy
Aleksander III zasiadł na tronie, Pobiedonoscew był już oberprokuratorem Synodu, czyli
świecką głową Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. W dodatku przyjął na siebie obowiązek
kształcenia carewicza Mikołaja.
Wspaniały umysł Pobiedonoscewa był przesiąknięty nacjonalizmem i fanatyzmem
religijnym. Generalnie zgadzał się z mizantropijnym poglądem Hobbesa na człowieka.
Szczególnie o Słowianach mówił, że są ospali, leniwi i wymagają silnego przywództwa,
Rosję zaś uważał za „lodową pustynię oraz siedlisko »Złego Człowieka«„. Przekonany, że
jedność państwowa jest konieczna, by rozległe, wielonarodowe imperium przetrwało, nalegał
na absolutny autorytet dwóch jednoczących Rosję instytucji - cara autokraty i Cerkwi.
Nawoływał do bezlitosnego tłumienia wszelkiej opozycji, przeciwstawiał się jakimkolwiek
reformom, które określał jako „ten cały kram projektów [...], ten hałas tanich i
powierzchownych uniesień”. Konstytucję uważał za „podstawowe zło”, wolną prasę za
„narzędzie masowej zgnilizny moralnej”, a powszechne prawo do głosowania za
„katastrofalny błąd”. Największą jego nienawiść budziły jednak formy rządów
parlamentarnych.
„Jedną z najbardziej zdradliwych zasad politycznych - oświadczył - jest idea władzy
ludu [...], którą na nieszczęście zarazili się niektórzy głupi Rosjanie. [...] Parlament jest
instytucją służącą zaspokajaniu osobistych ambicji, próżności i prywatnych spraw jego
członków. Instytucja parlamentu jest w istocie jedną z najbardziej dobitnych ilustracji
ludzkich złudzeń. [...] Opatrzność uchroniła naszą Rosję z jej zróżnicowaną strukturą rasową
przed podobnymi klęskami. Przerażenie ogarnia mnie na myśl, co mogłoby się zdarzyć,
gdyby los zesłał nam tak fatalny podarunek - wszechrosyjski parlament. Ale do tego nigdy nie
dojdzie”.
Dla tych samych powodów oraz z racji swej wyjątkowej pozycji - faktycznego władcy
Cerkwi - Pobiedonoscew atakował wszystkie religijne odłamy w Rosji, które nie chciały
podporządkować się Cerkwi Prawosławnej. Tych, którzy stawiali najbardziej zawzięty opór,
nienawidził szczególnie. Był zagorzałym antysemitą i oświadczył, że problem żydowski w
Rosji zostanie rozwiązany dopiero wówczas, gdy jedna trzecia rosyjskich Żydów wyemigruje,
jedna trzecia przejdzie na prawosławie, a jedna trzecia po prostu przestanie istnieć. To
właśnie uczeń Pobiedonoscewa przemawiał przez Aleksandra III, gdy na marginesie raportu