2574

Szczegóły
Tytuł 2574
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2574 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2574 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2574 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KORNEL MAKUSZY�SKI KR�L AZIS BIBLJOTEKA TYGODNIKA ILUSTROWANEGO TOM LII SCAN-DAL Niezmiernie by� znu�ony kr�l Azis, kiedy si� o p�nocy zwl�k� z �o�a, usn�� nie mog�c. Nie wiedzia�, czy to niepok�j gor�cej, �arem drgaj�cej nocy krew w nim burzy, czy te� wspomnienie zabawy przedwieczornej sen z oczu mu sp�dza. Kiedy s�o�ce stan�o nad cyprysowym gajem, kt�rego szczyty znaczy�y kres dnia, wtedy odetchn�a ziemia, jakby si� z jej piersi stoczy�a ci�ka s�oneczna kula i wtedy wszystko ogarn�a dobra, �askawa cisza, niepok�j koj�ca. W takiej chwili nie uczyni krzywdy jedno stworzenie drugiemu, a zbrodniarz ukryje l�kliwie w zanadrzu n�, kt�rego dob�dzie noc�. A oto kr�l Azis, ujrzawszy w tak� smutn�, przedziwnie cich� chwil� dumne �ab�dzie, p�yn�ce jak bia�e �odzie po sadzawce, uj�tej w marmurowe kolisko, zapragn�� us�ysze� �piew konaj�cych ptak�w. Kaza� przynie�� �uk, strza��, zdobn� w t�cz� pi�r, na ci�ciwie po�o�y� i czeka�, a� si� ptaki wspania�e piersi� zwr�c� ku niemu. Siedm �ab�dzi p�yn�o do jego st�p. Nagle si� rzuci� ten, kt�ry p�yn�� pierwszy, wyci�gn�� szyj�, uderzy� obci�temi skrzyd�ami o wod� i bluzn�� krwi�. Kr�l Azis na �uku si� opar� i s�ucha� chciwie. Ptak umiera� na zabarwionej krwi� fali cicho, bez g�osu, przera�onemi tylko skar��c si� oczyma. Zmarszczy� brwi wspania�y kr�l Azis; wida� by�o, �e od nadmiernego gniewu dr�a�a mu r�ka, kiedy od kl�cz�cego u st�p jego niewolnika bra� strza�� drug�. Ju� mu sp�dzono w pobli�e przera�one i rozpierzch�e �ab�dzie, przeto bez trudu mierzy� w �nie�yste piersi. Siedm zabi� ptak�w i nie us�ysza� ich g�osu. - Czemu nie �piewa�y te ptaki, umieraj�c? - zapyta� nagle kr�l Azis cz�owieka, kt�ry sta� za nim w postawie pokornej, chocia� mia� na sobie p�aszcz, przetykany z�otem i �a�cuch wspania�y na piersi. Cz�owiek ten, ujrzawszy obr�cone na siebie oczy Pana, ukl�k� i odrzek� prawie szeptem: - Gin�y zbyt szybko, o Panie! Nie zazna�y m�ki... Wtedy mu kr�l Azis w oczy spojrza� i rzek�: - Kiedy mi si� spodoba, zginiesz i ty, ale nie b�dziesz umiera� szybko... Cz�owiek ten na twarz upad� i j�cza�. Teraz kiedy si� z �o�a w�r�d dusznej nocy zwl�k� kr�l Azis, z niech�ci� przypomnia� sobie zabaw� przedwieczorn�, zrozumiawszy, �e nie by�a to igraszka kr�lewska. G�ow� mia� pe�n� szum�w; to �ar leniwej nocy krew w nim wzburzy� i gna� j� po �y�ach, nadmiernie t�tni�cych. Kr�l Azis wyszed� na szerokie, marmurowe schody, pe�zaj�ce u st�p wspania�ych kolumn, stoj�cych na stra�y pa�acu. Wspar� si� o jedn� z nich i spojrza� w dysz�c� ci�ko, parn� noc letni�. Poza ogrodami, poza nieprzeniknionym murem cyprys�w, widzialne tylko przez wy�om uczyniony w nim do u�ytku �askawych oczu kr�lewskich, spa�o niespokojnym snem bia�e miasto, rozleg�e i pyszne. Znu�one gwarem dnia, kt�ry skona� z wie�cem na s�onecznem czole, jak biesiadnik, gin�cy od nadmiaru rozkoszy, upojone pot�g� swoj� jak wspania�y zwierz pustynny, kt�rego poi zapach krwi, �miertelnie strudzone krzykiem i wrzaw� na cze�� swego �ywota, chodz�cego w blasku s�o�ca - leg�o to bia�e, marmurem b�yskaj�ce miasto na z�otym, sypkim piasku morskiego wybrze�a, aby odpocz�� w�r�d nocy i och�odzi� si� wiatrem, kt�ry morze wysy�a�o noc w noc na wytchnienie panom swoim. Dzi� jednak parna noc po�o�y�a swoje d�ugie, z nieprzejrzystego cienia uczynione r�ce, na morze i uciszy�a wszystkie wiatry i wszystkie powiewy, z oddalonych lec�ce brzeg�w, wi�c si� bia�e, pyszne miasto m�czy�o, jak cz�owiek, kt�ry zapad� w gor�czkowy sen i sennym, omdla�ym ruchem r�k stara si� zmor�, gniot�c� mu piersi, straci� i zd�awi�. Ogrody dysza�y ci�k�, zabijaj�c� woni� r�, omdla�y bluszcze, zwis�szy bezw�adnie, cyprysy sta�y bez szmeru. Kr�l Azis spojrza� z nienawistna pogard� na �pi�ce miasto, kt�re omdla�o na morskim brzegu, jak spragniony w�drowiec, co pad� bezsilny i strawiony pragnieniem, zanim zdo�a� r�ce wyci�gn�� ku fali. Brwi �ci�gn�� wspania�y kr�l Azis i pocz�� schodzi� przez marmurowe, szerokie schody ku ogrodom, kt�re zala�a noc, tak, �e tylko wierzchy najwy�szych cyprys�w odcina�y si� ledwie widocznym zarysem na granatowem tle nieba, wydobywszy si� z nocnej toni, co wszystko poni�ej zatopi�a, jak pow�d�. Znu�ona ca�odziennym wrzaskiem cisza spa�a w g�szczu; sp�oszony ptak niech�tnie, ci�ko w ciemno�ci bij�c skrzyd�ami, przelecia� tu� przed twarz� kr�lewska. Nagle, od strony, gdzie sta�y fontanny, ozwa� si� chrapliwy, zduszony, na po�y senny g�os: "Strze�cie kr�la Azisa!" A za chwil�, gdzie� daleko, z pod palm odbrzmia� mu inny, wo�aj�cy: "Uszanujcie sen kr�lewski!" To stra�e kr�la Azisa nawo�ywa�y si� wzajemnie. Kr�l Azis st�pa� cicho po �wirze ogrodowej alei, wytyczonej bia�emi widmami pos�g�w; szed� ku fontannom, gdzie czuwa� stra�nik, zbrojny w w��czni�. Ujrza� go po chwili, wypatruj�c pilnie: stra�nik w��czni� wbi� w ziemi�, a sam u�o�y� g�ow� na ch�odnej tarczy; od czasu do czasu tylko opiera� si� na r�ku i przez sen wo�a�: "Strze�cie kr�la Azisa!" Podszed� ku niemu kr�l i pochyli� si� nad sennym: dotkn�� go r�k�, budz�c. Stra�nik zerwa� si� z ziemi, w��czni� pochwyci� i zamierzy� si� na kr�la. - Kto jeste�? - krzykn��. - Milcz! - szepn�� kr�l Azis - ogr�d s�yszy... - Czego chcesz? Stra�nik, ostrze w��czni kieruj�c w piersi Azisa, wpatrywa� si� w chmurn� twarz kr�lewska, lecz jej nie pozna�. Rzek� cicho: - Czego szukasz w kr�lewskich ogrodach? - Kr�la! - szepn�� przenikliwie kr�l Azis i palec porozumiewawczo po�o�y� na ustach. - Kr�la?!... - M�w ciszej... Jego szukam... Czy nie wiesz, postanowiono, aby wybi�a jego ostatnia godzina? - Bo�e! - rz�zi� stra�nik. - Ja mam sprawi�, aby nie ujrza� wschodz�cego s�o�ca. M�wi� ci to, aby� krzykiem nie zbudzi� pa�acu... Tu jest dla ciebie z�ota moneta z g�ow� kr�la Azisa... - Wola�bym g�ow� kr�la Azisa bez z�otej monety... Panie! - szepta� stra�nik - musz� wywo�a� has�o. Nie trw� si�! Odst�pi� i chrapliwym g�osem zawo�a�: - "Strze�cie kr�la Azisa!" - "Uszanujcie sen kr�lewski!" - wo�a�o w dali pos�uszne echo. Kr�l Azis u�miechn�� si� dziwnie w ciemno�ci. - Dobrze sprawiasz s�u�b� - rzek� - oto masz jeszcze jedn� sztuk� z�ota... Mi�ujesz kr�la? - Niech go stoczy robactwo! - odpowiedzia� stra�nik. - Twoje r�ce b�d� b�ogos�awione... Tylko niech ci d�o� nie zadr�y, aby� m�g� uderzy� wprost w serce... T�dy id�!... Mieli go zabi� wczoraj, pewnie wiesz o tem, je�li dzi� przychodzisz ze sztyletem... - Wiem! Nie zabili go, gdy� czuwa� przez ca�� noc... - Tak! - rzek� stra�nik - czemu dr�ysz?... czyta� ksi�gi i pie�ci� panter�, kt�ra jak pies chodzi za nim... Dzie� jeden jeszcze ogl�da� s�o�ce, oby go ju� nie ujrza� jutro!... T�dy id�!... Na marmurowych schodach czuwa niewolnik... Znajdziesz �atwo czarna gardziel... St�paj ostro�nie... Niech ci B�g pomaga! Jutro ca�owa� b�d� twoje r�ce, ja i wszyscy ze mn�... Jak si� nazywasz? - Na co ci moje imi�? Je�li mi si� uda, wszystkie ulice b�d� jutro �piewa�y moje imi� i morze b�dzie wo�a� je rykiem fal... A je�li mi si� nie uda, niebezpiecznie jest s�udze kr�lewskiemu zna� imi� mordercy... - Chwa�a ci, jakkolwiek si� zowiesz... Id� przed siebie! B�d� wo�a� g�o�no: "Strze�cie kr�la Azisa" aby zag�uszy� kroki twe na �wirze... Szukaj starannie serca, bo mo�e go nie ma kr�l Azis! - ("Strze�cie kr�la Azisa!") - A potem wo�aj g�o�no, a ja zbudz� miasto... Serca szukaj i nie wyjmuj ze� no�a... Cicho! D�wi�k jaki�... ("Strze�cie kr�la Azisa")... od strony pa�acu... Ukryj si�, panie... Jakby kto� uderza� po ziemi �a�cuchem... ("Strze�cie kr�la Azisa")... Czemu nie pe�zasz w g�szcz? Pr�dzej, na Boga, pr�dzej!... B�dziesz zgubiony ty i ja, je�li kto ujrzy... Co to? S�ycha� by�o brz�k ogniw �a�cucha, uderzaj�cych gwa�townie o siebie; szed� g�os od strony marmurowych schod�w, szarzej�cych w oddali. Kr�l Azis nie poruszy� si� z miejsca. - Uciekaj! - krzykn�� st�umionym g�osem stra�nik. Za�mia� si� nagle z�ym �miechem kr�l Azis, ujrzawszy twarz stra�nika. Oto z g�szczu wybieg�a bez szelestu pantera kr�lewska, wlok�c za sob� z�ocony �a�cuch i, przypad�szy do kr�lewskich n�g, ociera� si� o nie pocz�a, pieszcz�c si� dziwnie. W tej chwili zasz�y bielmem oczy stra�nika i b�ys�y w ciemno�ci jak szklane oczy trupie. Nieludzkie, ob��kane przera�enie wykrzywi�o mu usta; pozna� kr�la i oszala�. W��cznia z r�k mu wypad�a: nagle pocz�� ucieka�, jakgdyby �mier� zobaczy� i jakiem� �miertelnem rz�eniem wo�a� na ca�y g�os bezustannie: "Strze�cie kr�la Azisa!" Kr�l Azis nie spojrza� nawet w t� stron�, albowiem musia� uspokaja� panter�, kt�ra wygi�a si� w kab��k i zmru�y�a oczy. Za obro�� chwyci� kr�l Azis i, wiod�c zwierz�, powolnym krokiem poszed� alejami w stron� pa�acu. Spa� marmurowy dom, owin�wszy si� szczelnie w p�aszcz mroku: gdzie� w dali wzdycha� ju� pocz�o senne morze, jakby b�agaj�c zmi�owania i s�o�ca. Kr�l Azis wszed� do komnat. Panter� u drzwi uwi�za� na z�oconym �a�cuchu, a sam wszed� do sali, pe�nej przejrzystego mroku, gdy� w jednym jej rogu b�yska�a md�em �wiat�em lampa. Blask pad� na twarz kr�la Azisa. Gorza�y w niej oczy z�ym b�yskiem, oczy dziwnie czarne, jakby dwa ognie wprawione w twarz z wosku. Kr�l Azis mia� twarz zmi�t� i niezmiernie znu�ona, jakby ��ta; gdyby niesamowicie �wiec�ce oczy powiekami zakry�, by�by raczej podobny do trupa. Straszny u�miech b��ka� si� po znu�onej twarzy, u�miech, co sp�ywa� z oczu i bieg� ku ustom, zaci�tym gro�nie, bladym i bezkrwistym. W twarzy kr�lewskiej nie by�o krwi. R�ce mu dr�a�y, kiedy uj�wszy z�ote szczypce, obja�nia� w��kno lampy; dreszcz po nim przebieg�, gdy� nagle poczu� zimno. Owin�� si� p�aszczem i usiad� na rze�bionem krze�le, patrz�c czarnemi oczyma w �wiat�o. Czo�o zmarszczy� kr�l Azis - widocznie my�li jego by�y z�e, jak b�yskawica. I czy to blade �wiat�o lampy na twarz mu pad�o, czy te� blask oczu, gdy� twarz kr�la Azisa sta�a si� w jednej chwili jakby mniejsza, jakby j� ostremi palcami schwyci� kurcz i �ci�gn��, tak, �e b�l wyra�nie sp�yn�� po niej. Kr�l na r�ku si� opar� i znieruchomia�. Nie odwraca� oczu od �wiat�a i my�la�. A b�l coraz to powraca�, wij�c si� po twarzy; jakby odstraszony dziwnym b�yskiem oczu, innego szuka� wej�cia do m�zgu; dopad� ust i rozchyli� szponem usta, gdy� drgn�y nagle. "Uszanujcie sen kr�lewski" - polecia�o st�umionem wo�aniem po �pi�cych ogrodach. Wstrz�sn�� si� kr�l Azis. Pocz�� oddycha� ci�ko, �wiszcz�cym, szybkim oddechem, jak cz�owiek w gor�czce; od czasu do czasu r�ce podni�s� do skroni i skronie mocno �ciska�. Wtedy si� w ogromnej sali o marmurowe kolumny rozbija� j�k kr�lewskich piersi, kt�rego nikt s�ysze� nie �mia�, chyba marmury. Zdarzy�o si� raz bowiem, �e niewolnik (kt�remu lepiej by�o, aby si� by� nie rodzi�) ujrza� dwie �zy, tocz�ce si� po z��k�ej twarzy kr�la Azisa; cz�owiek ten musia� zgin��, zanim mia� czas zdumie� si�, �e p�aka� kr�l Azis. A raz by�o tak, �e .wspania�y kr�l usn��, u�o�ywszy g�ow� na r�anych piersiach cudnej Zoe, przywiezionej z wysp, przy kt�rych �owiono per�y i podczas snu j�kn�� tak g��boko, jakgdyby mu kto w d�oniach �cisn�� serce. Nieszcz�sna spyta�a kr�la, kiedy si� obudzi�, jaka go trapi�a m�ka, �e j�kn�� tak, jakby p�aka� krwi�; za to, �e s�ysza�a przera�ony j�k kr�la Azisa, utopiono j� w morzu po zachodzie s�o�ca. Marmurowe kolumny s�ysza�y tedy same tylko j�k kr�lewski. Kr�l Azis siedzia� wci�� nieruchomy, jakgdyby go napad�a �miertelna niemoc, patrzy� tylko przera�liwym wzrokiem przed siebie, w pustk�, w rzeczy jakie� tajemne i z�e, w mg�� �wietlist�, kt�ra jak opar wznios�a si� nad lamp� i prz�d�a mo�e widziad�a bez cia�a dla kr�lewskich oczu. Wzdrygn�� si� nagle kr�l Azis. Oto drgaj�cy p�omie� lampy, w kt�rej oliwa przesycona by�a pachnid�em, aby nawet �wiat�o wo� sia�o przed kr�lem Azisem - malowa� cienie na �cianie, �ywe i ruszaj�ce si� niespokojnie. Igraszk� z�o�liwa by�y te cienie dla kr�lewskich oczu, bo si� nagle wzdrygn�� kr�l Azis, ujrzawszy, jak uczyniony z mg�awego cienia olbrzymi skorpjon pocz�� pe�za� po marmurze. Kr�l Azis twarz wykrzywi� w �miertelnym l�ku i r�k� zakry� oczy, mimo tego jednak�e skorpjon przed oczyma mu pe�za�. Dni temu niewiele, kiedy oszo�omiony ci�kiem, rubinowem, jak �ywa krew winem, szed� na spoczynek, aby uciszy� pyszn� sw� kr�lewsk� g�ow�, w kt�rej �omota� szum krwi, zmieszany z po��dliwie kusz�cemi echami harfy - i kiedy ju� mia� spocz�� na �o�u, nagle krew wszystka sp�yn�a mu w serce, kt�re bi� przesta�o: oto, przyczajony na wezg�owiu, drga� skorpjon. Krzykn�� kr�l Azis i zbieg� do sali, w kt�rej zostawi� ucztuj�cych; trwoga zm�ci�a my�l kr�lewsk�, a jednak zdumia� si�, nie s�ysz�c radosnych okrzyk�w, ani brz�cz�cej wrzawy harf: spojrza� chy�kiem z poza kotary i zblad� jeszcze bardziej: milcza�y harfy i przestano la� wino, a biesiadnicy, zgasiwszy po�ow� pochodni, skupili si� przy drzwiach, wiod�cych do komnat kr�lewskich, bladzi, wyczekuj�cy, z rozchylonemi ustami. Szeptem m�wi� jeden: - Zdawa�o mi si�, �e krzykn��... I nas�uchiwali jeszcze pilniej. - Umrze pijany! - m�wi� inny. - Niech kona d�ugo! - modli� si� cz�owiek nosz�cy gronostaje. Kr�l Azis powl�k� si� z poza kotary, a upad�szy na ziemie, p�aka� z ob��kanej trwogi; piana toczy�a mu si� z ust i oczy mia� szklane, kiedy si� podni�s� na p� martwy, lecz straszny. Kaza� schwyta� skorpjona, w�o�y� go do z�otego kielicha, z kt�rego pi� wino przy biesiadzie, a nazajutrz przywo�a� kaza� tego, kt�ry drwi�, �e kr�l Azis umrze pijany. Stan�� przed kr�lem bia�y od l�ku. Kr�l Azis r�k� mu po�o�y� na ramieniu i �cz; swoje zatopi� w jego oczach przera�onych i zdumionych, �e ogl�daj� �yw� twarz kr�lewsk�. Rzek� mu kr�l Azis powoli i g�ucho: - Chc� ci �ask� uczyni�, aby� wiedzia� ja bardzo ci� mi�uj�; oto jest z�oty kielich, kt�rego dotkn�y moje usta, a ty dzisiaj b�dziesz ze� pi�! Skin��, a czarny olbrzymi niewolnik poda� ostro�nie z�oty kielich nieszcz�liwemu, potem z r�ce go chwyci� i przemoc� kielich do ust mu przytkn��. Ob��d zamgli� przera�one oczy tego cz�owieka, zanim umar�. - Chc�, by� umiera� pijany! - �mia� si� kr�l Azis, ale �mia� si� tylko oczyma, gdy� ��ta jego, znu�ona twarz by�a martwa. L�k do niej przyr�s�, jak larwa i l�k wieczysty, jak czerw mieszka� w zwi�d�em sercu kr�la Azisa.- Teraz go przerazi� potworny cie� na �cianie, potem szelest u rze�bionych drzwi. Przera�enie przed nieznan� r�k� z mg�y i mroku, chodzi�o za nim krok w krok, jak jego czarna, leniwa, z�a pantera, wodzona na z�oconym �a�cuchu. O, jak strasznie l�ka� si� kr�l Azis! Widzia�, jak padaj� przed nim na twarz i tego ba� si� najwi�cej. S�ysza�, jak wo�aj� z mi�o�ci� jego imi� i tego ba� si� �miertelnie. Nie zna� wroga swego i nie widzia� jego twarzy, a dziesi��kro� razy w�r�d dnia i nocy kona� powoli z trwogi przed nieznan� twarz�. Naok� kr�la Azisa by�a niezmierna pustka, naok� niego i w nim; nie by�o �wiata ani morza, ani marmurowego miasta, ani gaju cyprys�w, tylko l�k. Kr�l Azis nie zna� kiedy� trwogi; zapisali uczeni niewolnicy, �e kiedy kr�l Azis, ryj�c ostrog� boki dzikiego konia, kt�remu z pyska lecia�a �nie�ysta piana pomieszana z krwi�, wpada� w nieprzyjacielskie szyki, najwspanialsi rycerze porzucali miecze i w��cznie i uciekali, nie mog�c spojrze� w oczy kr�la, krzycz�ce �mierteln� groz�; i by�o podobno tak, �e na �owach w wiruj�cych piaskach pustyni, p�owy lew opad� bez si�, gotuj�c si� do skoku, kiedy go uderzy�y dwa pioruny, oczy kr�la Azisa, kt�remu nie zadrga�a r�ka na ci�ciwie, ani mu nie zadrga�a powieka, gdy miecz wzniesiony dr�a� nad jego kr�lewsk� g�ow�. A� przyszed� taki dzie�, kiedy na jedn� chwil� usta�o serce kr�la i zabrak�o mu oddechu na jedno mgnienie oka: chocia� s�o�ce szala�o tak, i� zdawa�o si�, �e zimne, bezkrwiste marmury rozpali do czerwono�ci, po kr�lu Azisie przebieg� tego dnia zimny, �miertelnie zimny dreszcz i oczy na jedno mgnienie powlok�a mu nieprzebita ciemno��. Zdawa�o mu si�, �e kto� wybieg� z zasadzki, szybszy ni� b�yskawica i zimnemi r�koma chwyci� go za gard�o; czu�, �e mu w�osy podnios�y si� na g�owie i �e krew przesta�a kr��y� w �y�ach. By�o to przera�enie. Nie �ni� kr�l Azis, gdy�, kiedy przemin�a potworna chwila, a on r�ce podni�s� do skroni, poczu� na nich krople zimnego potu, jaki si� ukazuje na skroniach tych ludzi, kt�rych ju� �mier� zal�k�a. Musia� ten l�k okropny zostawi� �lad na kr�lewskiej twarzy, gdy� syryjskie tancerki, kt�re nago w tej w�a�nie chwili ta�czy�y przed obliczem kr�la, spojrza�y na niego trwo�liwie, jak sarny, gotuj�ce si� do ucieczki. Nikt nie wie, sk�d przyszed� ten straszny l�k na kr�la Azisa, ani te� kr�l Azis tego nie wiedzia�; b�ysn�� i zgas�, jak b�yskawica, kt�ra si� roz�arzy i umiera, urodzona w przestworzu; l�k ten �miertelny powia� jak wichr, kt�ry niewiadome sk�d przybywa: ukaza� si� oczom kr�lewskim jak widmo, co z mg�y si� uprz�d�szy, w mg�� si� rozp�ywa. Czego si� mia� l�ka� kr�l Azis? Skin��, a �wiat do st�p mu si� wali� i �ka� i zmi�owania �ebra�; brwi zmarszczy�, a mury pot�nych miast dr�a�y, jakgdyby nawiedzi�o je trz�sienie ziemi. A przecie� si� ul�k� i nie wiedzia� czego... Nie zna� przyczyny trwogi i to go jeszcze wi�kszym napawa�o l�kiem. Dnia tego, kiedy go nienazwany nawiedzi� strach, powl�k� si� kr�l Azis na �o�e, g�ow� czerwonym swym p�aszczem owin�� i tak trwa�. Nie �mia� si� nikt zbli�y� do kr�lewskiego �o�a, wi�c zda�a czekali na kr�la wodzowie i ludzie, wysokie piastuj�cy urz�dy, z kt�rymi rozprawia� co wieczora o szcz�ciu swoich narod�w, kt�re zaleg�y brzeg b��kitnego morza, albo mieszka�y na zielonych wyspach, co jak szmaragdy w to� morska zapad�y. A kr�l Azis dopiero z nadej�ciem nocy ukaza� si� na tarasie, gdzie stali jego ludzie. Ujrzeli przy �wietle pochodni jego twarz i zbledli. Kr�l Azis spojrza� na nich z pode�ba, szukaj�c w gromadzie jednego, na kt�rego skin�� niecierpliwym ruchem, przechodz�c mimo i, nie obejrzawszy si�, poszed� dalej. Z gromady, zgi�tej w pokornym uk�onie, wysun�� si� cz�owiek bardzo stary, ca�y przyodziany czarno i g�ow� siwa pochyliwszy, st�pa� za kr�lem. Kr�l szed� w ogrodow� ustro�, daleko od pa�acu, gdzie sta� pyszny posag nagiego m�odzie�ca, napinaj�cego �uk; usiad� na stopniach pos�gu i podni�s� oczy na starego cz�owieka, kt�ry sta� przed nim spokojny, cho� pokorny. Milcza� d�ugo kr�l Azis, potem, rozejrzawszy si� pilnie dooko�a, rzek�: - Ty jeste� ten, kt�ry mnie uczy� czyta� ksi�gi? - Powiedzia�e�, kr�lu Azisie! - I pami�tasz tyle lat, ile ich nikt nie pami�ta ani na morskim brzegu, ani na wyspach? Stary cz�owiek wzni�s� w g�r� dr��ce r�ce i powiedzia�: - Zapomnia�em ju� liczy� lata, albowiem zacz��em ju� liczy� godziny. - Powiadaj�, �e jeste� pe�ny m�dro�ci, jak ul pe�en miodu i �e znasz tajemnice, od kt�ry siwiej� w�osy i cz�owiek umiera. Czy znasz tak tajemnice? U�miechn�� si� �agodnie stary m�drzec. - Je�li od nich umiera cz�owiek, jak�eby ja je mia� zna�, stoj�c przed tob� �ywy, kr�lu Azisi Kr�l Azis zmarszczy� czo�o, potem spyta� cicho. - Co wiesz o mojej duszy? Stary cz�owiek wa�y� na ustach s�owa, r�ce nast�pnie roz�o�y� bezradnie. - Nikt nie zbada� g��biny morza, panie m�j, ani nikt nie widzia� oczyma serca ziemi - odrze powoli. - M�wisz czcze s�owa i brzmisz pusto jak tarcza, kiedy w ni� miecz m�j uderzy. Czy to jest twoja m�dro��? Starzec plecy zgi�� w kab��k i m�wi� dr��cym g�osem: - Kr�lu Azisie! Jak�e mam zna� twoj� dusz� kiedy nikt jeszcze spojrze� w ni� nie �mia�, jak w s�o�ce? Za lat tysi�c uka�e si� twoja dusza na wysoko�ci przenikliwym oczom tych, co rozkopuj� groby i widz� rzeczy minione. Wtedy oni powiedz�, jak wielk� by�a dusza kr�la Azisa! - Jeste� chytry jak cz�owiek, kt�ry pisze ksi�gi, albo jak �mierdz�cy szakal, co wyje na chwa�� ksi�yca... Zapytam ci� tedy o sprawy, kt�re zna� musisz, bowiem je�li ich me znasz, tedy twoje siwe w�osy malowane s� farb�, aby cze�� zyska�, a nie posiwia�y dlatego, �e� trudzi� my�li. - Pytaj, wielki kr�lu Azisie! - Odpowiedz mi, czy jest na �wiecie cz�owiek szcz�liwy? Stary cz�owiek spojrza� szybko na kr�la, potem czempr�dzej ukry� swoje spojrzenie; wreszcie, wyj�kuj�c z trudem s�owa, m�wi�: - My�la�em o tera, kr�lu Azisie, przez wszystkie noce mego �ycia, zanim mnie zm�g� sen i pozna�em, �e niema po�r�d �yj�cych takiego, kt�ryby by� szcz�liwy. Ujrza�em w moich my�lach, �e szcz�cie jest wielkie, jak �wiat, a serce ludzkie jest ma�e, jak z�oty puhar i nigdy nie obejmie szcz�cia, pragn�c go tylko wieczy�cie. A to pragnienie toczy ludzkie serce jak robak i wypija z niego wszystk� krew. Potem cz�owiek umiera. Bia�y paw, �pi�cy na pobliskiem drzewie, krzykn�� przera�liwie przez sen, tak, �e si� wzdrygn�� kr�l Azis i stary cz�owiek, kt�ry zacz�� m�wi� ciszej: - Aby obj�� szcz�cie my�l�, jak m�odzieniec obejmuje ramionami dziewic�, trzebaby, aby wszyscy ludzie, kt�rzy byli, kt�rzy s� i kt�rzy b�d� jeszcze, rojni jak mr�wki, z��czyli swe drobne, pragn�ce serca w jedno, tak wielkie jak �wiat. I trzeba, aby wszystkie serca ludzkie by�y czyste... Czy to mo�liwe, kr�lu Azisie? Przeto do sko�czenia �wiata, kiedy wyschnie morze i s�once spadnie w przepa��, ka�dy cz�owiek b�dzie tylko pragn�� szcz�cia i b�dzie umiera�, wypalony pragnieniem jak ognisko. A ostatni na ziemi cz�owiek, konaj�c, b�dzie z�orzeczy� za wszystkich, co byli przed nim... - Czy wiedza ludzie o tem, o czem m�wisz? - Wiedz�, kr�lu Azisie, tak dobrze jak ty i ja, lecz s� chorzy, kt�rzy si� �udz� i oszukuj� siebie i innych, albowiem, gdyby tak nie by�o, p�k�yby z nadmiernego b�lu wszystkie serca ludzkie; a ktoby mia� serce kamienne, wydar�by je sobie z piersi, aby nie �y�. - Czy m�wisz o tem, nauczaj�c na rynku, albo w rybackiej przystani? - Kr�lu Azisie! Rzucaj� mi sztuki z�ota i wielbi� mnie g�o�no, abym m�wi� inaczej. A po twoim kraju chodzi tysi�c ludzi, kt�rzy maj� serce pr�ne jak konch� i wyl�k�e oczy, a �piewaj� o szcz�ciu; p�ac� im za to i ca�uj� ich r�ce i rzucaj� im palmy pod nogi. Ludzie ci p�acz�, kiedy s� sami... K�amstwo pali im wargi, a oni musz� uczy� k�amstwa, bo c� zostanie, je�li zginie k�amstwo? A czy� cz�owiek nie sadzi kwiat�w na grobie? - Rzek�e�!... - szepn�� cicho kr�l Azis. Patrzy� d�ugo w starca, potem m�wi� pocz�� cicho, g�osem, kt�ry dr�a�: - Zbli� si� ku mnie... Mo�e jest prawd� to, o czem m�wi�e�, chocia� �le mi jest o tem m�wi� w ciemno�ci; je�li si� m�wi rzeczy straszne, trzeba by p�on�o sto pochodni, i �eby gra�y harfy; nie o to ci� chcia�em pyta�, stary cz�owieku, lecz o inn� tajemnic� ludzkiego serca... Je�li mi mo�esz odpowiedzie�, m�w szeptem... Zbli� si�; �askawy jestem dla ciebie, jak dla nikogo... Powiedz mi jedno: co znaczy, je�li cz�owiek, kt�ry si� nie zatrwo�y� w swojem �yciu ani nocy, ani lwa w pustyni, ani strza�y, napojonej trucizn� - poczuje nagle w sercu l�k, tak straszny, �e go ob��d chwyta, a poczuje go bez przyczyny, w�r�d bia�ego dnia, stoj�c w�r�d ludzi? Powiedz mi... Co ci si� sta�o? Stary cz�owiek, s�uchaj�c s��w kr�lewskich, cofa� si�, jakby przera�ony, r�ce w g�r� wzni�s�szy; zblad�, us�yszawszy pytanie kr�la. - Co ci si� sta�o? - zapyta� po raz wt�ry Azis, - Panie! - m�wi� starzec - powiedzia�e�, �e nie nale�y m�wi� w ciemno�ci o rzeczach strasznych, wi�c si� przel�k�em, bo m�wisz o trupie! Kr�l Azis porwa� si� gwa�townie ze st�p posagu; zbli�y� straszna twarz do twarzy starego cz�owieka i nie m�wi�, lecz charcza�: - M�w ciszej, albo s� to ostatnie twoje s�owa!... Co� wyrzek�? - Panie! - szepta� niesamowitym szeptem stary cz�owiek - wyrzek�em s�owo nierozs�dne, kt�re noc uczyni�a strasznem, s�owo, kt�re jest �mieszne w obliczu s�o�ca i ma�o warte. Kr�l Azis dysza� ci�ko, potem si� zwali� zpowrotem na marmurowe stopnie pos�gu. - M�wi�: - Odpowiedz tedy, co my�lisz o tem? Sk�d ten l�k i co znaczy? - Jest znik�d, a znaczy �mier�. - �mier�?! - Wi�cej ni� �mier�. Cz�owiek, kt�ry poczu� bez przyczyny straszliwy l�k, umar� w tej�e chwili, chocia� �y� b�dzie jeszcze d�ugo. Praw� r�k� podni�s� w g�r� i pocz�� m�wi� mocnym szeptem, jak straszn� tajemnic�; wygl�da� jak prorok z puszczy, kiedy m�wi o piekielnych ogniach. - Kiedy cz�owiek doszed� do swojego kresu i kiedy st�a�a w nim ostatnia kropla krwi, a dusza zzi�b�a w nim, jak owoc bez sok�w, wtedy nagle przychodzi na cz�owieka nieznany l�k. Od tej chwili niczego ju� nie zapragnie, niczego nie umi�uje, niczego nie b�dzie po��da�, tylko b�dzie czu� trwog� przed trwog�. I trwog� b�dzie ca�e jego �ycie. Serce w nim ustanie, gdy� jest bez krwi; dusza w nim umrze, bo jest bez pragnie�; m�zg jego wyschnie, bo jest bez si�y. Cz�owiek ten wszystko w sobie przepali� i wszystko strawi� w �miertelnej nudzie; przesta� po��da�, gdy� mia� ju� wszystko; przesta� pragn��, bo wypi� puhar do dna; zapomni �miechu, bo trwoga si� nie �mieje; co potem uczyni, b�dzie z leku, co potem zdzia�a, b�dzie szale�stwem z trwogi. Cz�owiek taki powinien umrze�, lecz nie umrze, bo mu ten l�k w�a�nie bro� z r�ki wytr�ci, a kt� z lito�ci zabija� b�dzie trupa? Powinien si� po�o�y� w gr�b - �ywy i kaza� si� przywali� kamieniem. Niema ju� dla niego nadziei i s�o�ce dla niego zagas�o, je�li nie oszala� w chwili, kiedy pozna� ten niezmierny l�k, kt�ry wieje z pustki. Gorze! gorze! noc i pustka! Ten lek wieje znik�d, z pustyni... Szata�ski strach... Nic w cz�owieku i nic poza nimi.. Koniec! Koniec! �mier� po tysi�c razy, co dnia i co nocy, ka�dej godziny i ka�dej chwili... - Aaa! - zawy� kr�l Azis i pocz�� uderza� g�ow� o podstaw� marmurowego posagu. O, jak bardzo l�ka� si� kr�l Azis! Teraz, kiedy patrzy� w p�mrok, widzia� w nim drgaj�ce kszta�ty ka�dego z osobna, s�owa kt�re nad nim wypowiedzia� kiedy� stary cz�owiek, wi�c mrok gryz� mu �renice, jak p�owy, �r�cy dym pogorzeliska. Zdawa�o si� Azisowi, �e gdyby w tej chwili �zy zala�y mu oczy, poczu�by niezmierna ulg�; pocz�� tedy po��da� �ez, kt�re jednak�e, jak z�a nowina przychodz� niewo�ane, d�ugo potem trwaj�c, �anim je wypije s�o�ce, ludzkiemi �zami si� syc�ce, aby blask w niem trwa� wiekui�cie. Gorze! Gorze! Kr�l Azis wzdrygn�� si�, zrozumiawszy, �e go dotkn�o nieszcz�cie ostatnie, bowiem mu �ez zabrak�o: zrozumia�, �e jest jak najgorszy z n�dzarzy i jak cz�owiek tr�dowaty, kt�rego wszystko odbieg�o, bogdaj nieszcz�liwszy, ni�li gin�cy w podmiejskim rowie, tr�dem okryty, albowiem tr�d nie pokrywa �renic. Jak d�ugo cz�owiek potrafi p�aka� i wie, �e na dnie sakwy zosta�y mu jeszcze dwie �zy, jak du�e per�y - nie jest sam, jest bowiem z nim zawsze ten, kt�ry nad nim zap�acze; wtedy dusza bolesna, jakby na dwie dzieli si� po�owy, a jedna z nich p�acze, aby mog�a ujrze� druga, �e �yje jeszcze w t�czy �ez, i nie umrze samotna. G�rze! G�rze! Kr�l Azis g�ow� przed si� wyci�gn�� i zdawa�o si�, �e chce zbli�y� �renice do p�omienistego ��d�a lampy, aby wypaliwszy mu oczy, wycisn�o z nich chocia� �zy b�lu, zabarwione krwi�. Wzrok kr�la by� straszny. W szkliwie czarnych kr�lewskich oczu zanosi� si�, potworny swa niemota, przera�liwy krzyk; jakby kto� wo�a� z g��biny czarnej przepa�ci, sk�d g�os ju� nie dojdzie. Rozpacz tak nieraz krzyknie przera�eniem oczu, i bezg�o�nym tym krzykiem zam�ci m�zg, albo po raz ostatni o ratunek b�agaj�c, krzyknie cz�owiek, kt�ry za chwil� zapadnie na wieki w trz�sawisko szale�stwa. My�l, kszta�ty maj�ca potworne i ohydne, uj�a w kosmate d�onie t�py grot i zary�a go w kr�lewskie czo�o, szerok� w niem wlok�c bruzd�. Dr�a� na ca�em ciele kr�l Azis, czuj�c, jak w spalonym jego m�zgu orze jakie� zadzierzyste ostrze i wyrywa ze� krwi� zlepione w��kna, jakby chcia�o dotrze� do siedziby czerwia. G�owa kr�lewska gorza�a w p�omieniach b�lu, kiedy r�wnocze�nie ch��d niezno�ny ca�e obejmowa� cia�o. W m�zgu jego wy�piewywa� b�l jaki� chrapliwy �piew, ohydny i w�ciek�y, wykrzykiwa�, jakby w�r�d bulgotu krwi, olbrzymie, ci�kie, jak ska�y, s�owa porwanej na strz�py pie�ni, wij�cej si� w szale�stwie. - Kr�l Azis z wysi�kiem uj�� po�� p�aszcza i g�ow� nim zakry�, przera�ony; wtedy jakby kto nagle po�o�y� pokryw� na szalej�cy bulgotem war, ucich�y straszliwe szumy i wielki kr�l s�ysza�, jakby dalek� burz�, krwawi�ca czarny widnokr�g b�yskawica. "Uszanujcie sen kr�lewski!" - zabrzmia�o gdzie� daleko wo�anie, jak z�y, cichy �miech. Kr�l Azis dysza�; osun�a si� z kr�lewskiej g�owy po�a mi�kkiego p�aszcza.. Na kr�lewskiem czole zamigota�y krople potu; jakgdyby trup obudzi� si� po d�ugim �nie, tak wygl�da� kr�l Azis. Jak zwierz, kt�ry przeby� chwil� �mierteln�, zdo�awszy uj�� psiej sforze - z oczyma krwi� nabieg�emi odpoczywa w g�szczu, tak oto, oddychaj�c z wysi�kiem, odpoczywa� kr�l Azis; l�k, kt�ry nad nim zawisn��, nie pozwala� mu na to, aby pe�n� piersi� zaczerpn�� powietrza. A kiedy m�g� ju� my�li ogarn��, rozpierzch�e w przera�eniu jak ptactwo, ujrza� dziwnemi swemi oczyma jedn� z nich podobn� do smolnej �agwi, jak� wr�g wrogowi ciska pod strzech�; a inn� podobn� do zatrutego nasienia, kt�re z�y cz�owiek wrzuca wrogowi swemu do dzie�y, w kt�rej zaczyniono ciasto na gorzki chleb; a inn� jeszcze podobna do no�a, na kt�rym krew przysch�a, jak rdza. Potworny lek z twarz� sinego upiora p�dzi� ku niemu te my�li, kt�re w mroku wype�z�y jak �mije i pi�� si� pocz�y ku kr�lewskim bia�ym, zawsze dr��cym r�kom. Drgn�� kr�l Azis, poczuwszy, �e d�o� jego uj�a tward� r�koje�� no�a; to kr�lewskie palce, w szpon zakrzywione, obj�y zimna por�cz rze�bionego krzes�a. Po szkliwie czarnych oczu kr�lewskich przebieg� b�ysk, podobny do �miechu. A w tej�e chwili ruda, p�omienista �agiew, jakby rzucona silnem ramieniem m�a, zatoczy�a �uk przed kr�lewskiemi oczyma i pad�a, sycz�c z�ym, nieszcz�cie wr�cym sykiem, pomi�dzy marmurowe kolumny. Spojrza� szybko kr�l Azis; to lampa, silniej b�ysn�wszy, lizn�a b�yskiem marmury, na p�omie� nieczu�e. Jeszcze po dwakro� i po trzykro� splami�y si� przemijaj�cym blaskiem skamienia�e w pysze swojej przeczyste marmury, bowiem lampa pocz�a kona� i zanim umrze w niej �wietliste wn�trze, b�ysn�a ja�niej, �mierci swojej �wiec�c. Nag�a ciemno�� run�a ze stropu i dopiero po chwili bia�e kolumny, jakby w chwili zamieszania z�ama�y porz�dek szyku, pocz�y ja�nie� w�r�d mroku i przesuwa� si� przed oczyma kr�la, jakby szuka�y wieczystego swego miejsca, w kt�rem je osadzi�a moc po��czona tysi�ca niewolnik�w; kiedy kr�l Azis spojrza� w mrok po chwili, ujrza� je ju� nieruchome, w pysznym stoj�ce szeregu, lekko i bez trudu na swych trefionych g�owach d�wigaj�ce strop sali, leniwy i bezw�adny. Chcia� krzykn�� kr�l Azis, aby mu przyniesiono pochodni�, lecz nie mia� si�y; poczu�, �e jest bezwolny, jak rozbitek, kt�rego nios� fale, g�o�no szumi�c; oto z pod stropu, wraz "z mrokiem, kt�ry opad� jak ci�ka chmura, sp�yn�y gro�ne szumy i nagle b��ka� si� pocz�y w�r�d kolumn i szele�ci� w�r�d li�ci, zdobi�cych ich pyszne czo�a. Przyczai� si� l�k w pustej piersi kr�la Azisa, kt�ry, oczy z przera�enia przymkn�wszy, pocz�� nas�uchiwa� szumu nocy, podobnego do �piewu odwiecznych drzew, �piewaj�cych t� sama, tajemnicza, gro�na pie�� od pocz�tku �wiata o ogniu i o ziemi. Kr�l Azis ba� si� poruszy�, tylko nas�uchiwa�, zastyg�szy w niemej trwodze, jak noc uderza�a g�ucho czarna r�k� w marmur, szukaj�c �piewaj�cego serca i patrzy�, jak wynios�e widma kolumn nadstawia�y swoje bia�e piersi. Z ka�dego rogu ogromnej, pustej sali bieg�y niespokojne, czujne, p�ochliwe szmery, pe�za�y po pod�odze i po �cianach, sp�ywa�y ze stropu i, wij�c si�, bieg�y ku kolumnom, gdzie si� ��czy�y w nieustanny, beznadziejny, jednostajny szum, �piewaj�cy straszn�, m�cz�c� melodj� dalekiego dzwonu, krwawi�cego p�kni�tem sercem. Szum ten ogarn�� g�ow� kr�la Azisa i dzwoni� mu w uszach, jak g��bia, kiedy cz�owiek g�ow� zanurzy w czelu�� wody. Kr�l Azis s�ucha�, zastyg�szy; czu�, �e mu j�k nocy s�czy si� w m�zg przez uszy, przedziera si� przez �renice i zalewa mu usta, jakby si� znalaz� w wirze tego �miertelnego g�osu i nie m�g� ze� wychyli� swej znu�onej, kr�lewskiej g�owy. Wi�c si� jakby po�o�y� na szumi�cej fali i, dysz�c, s�ucha� jej �piewu, a� mu nagle w m�zgu rozko�ysa� si� dzwon nocy, kt�rego brzegi, z ciemno�ci kute, si�gaj� morza, i pokrywaj� g�ry, a serce kr�lewskie zesch�e i twarde bi� o te brzegi pocz�o. - L�k! l�k! l�k! - krzycza� dzwon j�kiem. Kr�l Azis oczy powiekami nakry�, a palcami chwyci� si� kurczowo por�czy krzes�a. I s�ucha� jak mu �piewa�a noc, zimne wargi zbli�ywszy do jego twarzy. "Jak �mier� jest twoja trwoga... O! jak �mier�, Azisie!... Nie masz serca, tylko gruz... Konasz, jak robak zgnieciony ko�em kwadrygi... Kr�lu Azisie!... Drwi z ciebie twoje miasto i zabi� ci� chce, jak szakala... Morze ci ur�ga, Azisie... Tobie, kt�remu z drogi ust�powa�o s�o�ce... S�ysza�e�, co m�wi� dzisiaj tw�j stra�nik, kt�ry chcia� mie� g�ow� twoj�?..." - L�k! l�k! l�k! - zawy�o serce Azisowe. "Oto ci powiem, co ci os�odzi wargi, jak s�odki owoc i padnie jak rosa na spiek�e cia�o... Zabij ich w�asnym l�kiem, aby nie ujrzeli, �e w tobie jest pr�chno... Zga� ich �renice, aby nie ujrzeli, �e twoje mdlej� z przera�enia... Czy� strasznie, Azisie! - Azisie! - j�kn�y d�ugim, cichym j�kiem kolumny. "...M�cij si� za to, �e umar�e�, bowiem umar�e�! Azisie! �piewaj, lej�c krew, gdy� ci� opluj� wzgard� i rzuc� w bagniska... Azisie! Niema krwi w tobie, wi�c musisz ujrze� cudz�... Trwodze swojej dasz miecz w r�ce, niech si� m�ci za twego trupa... Trwoga twoja jest jak �mier�, bowiem ul�k�e� si� bezdna... Ukorzy� ci� kto�, kto jest wi�kszy i zgasi� jak gwiazd�, kto�, kto podnosi morze... Zgni�a w tobie my�l twoja, a serce stoczy�o robactwo... Czy� strasznie, Azisie! Niech �wiat zatrwo�y twoja trwoga, a ty gruzem �wiata wype�nisz pust� pier�... Azisie! - Azisie!... - j�kn�y kolumny, jakby wiatr w�r�d nich powia�. "...Kto� ty jest? Umar�e�, zanim umar�e�, wi�c czekasz, kiedy umrzesz. Dobieg�a twoja dusza kresu, a spalonym jej �ladem tw�j m�zg si� teraz wlecze. Czy nie wiedzia�e�, �e cz�owiek nie jest jako �r�d�o, kt�re wiekui�cie trwa� mo�e, samo si� �ywi�c, lecz jest jako strumie�, kt�ry odbieg� cienk� strug� od wielkiej rzeki... Azisie!... Czy nie wiedzia�e�, �e drog� masz d�ug� i �e nale�y ostro�nie pi� wod� ze sk�rzanych wor�w, aby� nie umiera� z pragnienia? O, Azisie! Jeste� ju� po drugiej stronie �ycia, wi�c ci na piersi spad� lek, kt�rego znie�� nie mo�e cz�owiek �ywy... G�rze! g�rze! Lej krew i czy� strasznie, aby nie poznali, i�e� trup, kt�ry tylko oczy ma �ywe... Czy� strasznie, aby� zapomnia�... Gorze! gorze! Azisie! - Azisie! - za�omota�o grzmotem w�r�d kolumn i oto jakby run�y wszystkie, gdy� ci�ar wynios�ych marmurowych pni zwali� si� potwornem uderzeniem, na spiek�y m�zg kr�la. Omdla� kr�l Azis. D�ugo le�a�, z g�owa pochylona bezw�adnie na pysznem, rze�bionem krze�le kr�lewskiem, a� si� wstrz�sn�� nagle, kiedy mu zimnemi r�koma dotkn�� skroni ch��d poranny, kt�ry wszed� niewiadomo kt�r�dy, przyczaiwszy si� gdzie� u wej�cia. Kr�l Azis podni�s� z ci�kiem westchnieniem omdla�e powieki i spojrza� m�tnie poprzed siebie. Siny szron obwi�d� marmurowe olbrzymy i dr�a� w powietrzu. Azis oddycha� z trudem i trz�s� si� na ch�odzie, chocia� mi�kki p�aszcz go okrywa�; podni�s� tedy wielki kr�l oczy na olbrzymie okno, uj�te w zczernia�� sie� o�owianych ram, w�r�d kt�rych rozpe�z�o si� tysi�c kolor�w, pomieszanych dziwacznie tak, i� w chwili kiedy je promieniami napoi�o s�o�ce, okno poczyna�o gorze� p�omieniem, drga� t�cz�, szale� kolorami jak kwietna grz�da, na kt�ra szalony cz�owiek bez �adu rzuca� ziarna: pyszni�o si� bardziej jeszcze, ni� skarbiec kr�la Azisa, w kt�rym rubiny, jak wielkie serca krwi� pluska�y w zadziwione oczy, diamenty gra�y p�omieniem, jak okruchy s�o�ca, a szmaragdy patrzy�y z�ym, zielonym b�yskiem, jak �lepie smoka; wabi�o kolorami, jak fala, kt�ra otar�a si� o podstaw� t�czy, zatopionej w morzu, gorza�o jak po�ar chmur przed wschodem. Mistrz, kt�ry przyby� z za morza, �ycie strawi�, maluj�c bezbarwne szk�o, na wag� z�ota kupione u �eglarzy i oto s�o�ce dalej wiod�o dzie�o mistrza, ile razy pad�o na olbrzymie okno, cud �wiata. Patrzy� szklanemi oczyma kr�l Azis i widzia� jak najpierw sino�� powlok�a jasne okna, jak nast�pnie grad diament�w uderzy� szk�o i �wiat�o z�ociste pocz�o sp�ywa�, s�cz�c si� od g�ry i dziw czyni�c niepoj�ty, dobywa� j�o z sinej pomroki cia�o dziewicze, r�owe jak p�atek r�y i pachn�ce jak s�o�ce; rzuci�o na nie pyszn�, z�ota fal� w�os�w, aby mia�o ochron� przed ch�odem, kt�ry u spodu okna si� przyczai�, chwyciwszy si� kurczowo zgrabia�emi od zimna palcami czarnych o�owianych rani; potem j� �yskaj�cy grzebie� p�omieni czesa� pocz��, gdy� za chwil� znios�y s�oneczne blaski gdzie� z przestworza na dr��cych swych r�kach cudn� koron� diamentow� i lekko j� u�o�y�y na z�otej g�owie kr�lewny, r�owej jak p�at r�y. Nagle drgn�a urodzona ze s�o�ca kr�lewna, jakby jej oczy z szafir�w przerazi�o widmo. Na pomoc, o s�o�ce! Oto mrok, co si� przyczai� u podstawy okna, wyl�g� z st�chlizny swojej olbrzymiego smoka, kt�ry czarnym bij�c ogonem pocz�� pe�za�, dr�c g�adkie szk�o zakrzywionym pazurem kosmatych �ap; dwa wspania�e rubiny, ukradzione z kr�lewskiego skarbca, wt�oczy� sobie w potworny �eb, paszcz� szeroko rozwar� i buchn�� z niej p�omieniem. Zblad�a, �miertelnie kr�lewna i zastyg�a w przera�eniu, wiotkie i bia�e r�ce cisn�c do piersi. Na pomoc, o s�o�ce! s�o�ce! Zadr�a�o z�ociste s�o�ce w pysznym gniewie jak kr�l, co brwi zmarszczy�, bowiem kto� jego niez�omnej woli �mia� uczyni� wbrew; wi�c rozkaza�o wnet b�yskawic� oczu, aby sta� si� cud. Oto si� dziej� dziwy. Na sine, mrokiem zasnute szyby rzuci�a si� nagle t�cza jak droga, a za chwil� kr�tka jak b�yskawica, zadudni�y na niej z�ote kopyta rycerskiego konia. Dziwo! dziwo! Na rozhukanym, bia�ym jak mleko, rycerskim ogierze, strojnym w brylantowy rz�d, p�dzi z przestworza ze s�onecznej dali rycerz tak cudny, jak ksi��� z bajki i tak wspania�y, jak b�g, co s�oneczne p�dzi rumaki. L�ni�ca, z�ocista kurzawa podnosi si� w g�r�, a on leci wci�� jak wichr, a� si� p�aszcz purpurowy wzd�� mu na plecach i owin�� go, jak w krwaw� chmur�. W biegu szalonym chwyci� rycerz pyszn� kopj� ze z�oconem ostrzem, kt�r� mu s�o�ce poda�o i w g�r� ja wzni�s�... Jest ju� niedaleko i za chwile jak grom uderzy; w siodle si� zapar� i zdar� konia, aby przeskoczy� straszliwa przeszkod�, o�owian� ram� okna. Rumak zamigota� z�otemi podkowami, przysiad� na zadzie i znieruchomia�, bowiem w tej�e chwili j�kn�y gdzie� w oddali harfy, cichym, �agodnym, jakby konaj�cym lekiem. Obudzi� si� z odr�twienia wspania�y kr�l Azis; to jego przyszli wita� i uczci� poranna pie�ni�. Podni�s� si� z trudem z rze�bionego krzes�a, p�aszcz z siebie zrzuci� i powl�k� si� powoli ku dzwiom, lecz kiedy dwa kroki uczyni�, zdawa�o mu si�, �e st�pa po krwi; oto s�o�ce, maluj�c purpurowy p�aszcz rycerzowi na olbrzymiem oknie, �piewajacem barwami, rzuci�o na kamienn� posadzk� pod nogi kr�la Azisa strumie�, jak krew czerwony. Kr�l Azis przeby� szybko s�oneczny go�ciniec i stan�� we drzwiach. Straszny by�; czarne oczy zapad�y si� w g��b czaszki, usta mia� zaci�te i sine, twarz zmi�ta i jakby wysuszon� przez spiek�. Spojrza� nieprzytomnie i szed� bezwolnie ku tronowi, ustawionemu pod purpurowym baldachimem, na terasie. Usiad� i patrzy� przed siebie. Krzykn�y rado�nie harfy, upadli na kolana ludzie: tak co dnia o wschodzie witano kr�la Azisa. Oto dwaj czarni, w pustyni na p�tlicy z�owieni niewolnicy, przyczo�gali si� pokornie, w twarz kr�lewsk� nie patrz�c i chwiej�c w r�kach kadzielnice, z kt�rych wl�k� si� leniwie wonny dym; w tej chwili targni�te silniej struny harf zagra�y g�o�no, jak grajkowie zbudzeni nagle, dot�d przez sen, bezwiednie graj�cy. Dwana�cie dziewcz�t, ledwie rozwitych jak wiosenne kwiaty ukl�k�o, ramionami mi�o�nie uj�wszy �kaj�ce harfy, �piewaj�ce teraz g�o�no, bowiem s�ucha� kr�l Azis; spl�ta�y si� akordy i zakrzykn�y hymnem; wtedy powsta�a z kl�czek najpi�kniejsza z dziewcz�t, jaka kiedykolwiek przywie�li z oddalonych wysp handlarze i pocz�a �piewa� drgaj�cym z przera�enia g�osem pie�� poranna, kt�r� uczona d�ugo, �piewa�a co dnia. "Jak s�o�ce jest kr�l Azis i ziemi� ma pod nogami. O! jak piorun jest kr�l Azis, kt�ry zabija... "Siedm by�o kr�lestw na ziemi, a on j e rzuci� przed sob� w proch o! kr�l Azis! "B�g jest jeden i jeden jest kr�l Azis, bo kt� jest mocniejszy na ziemi? "Chwa�a! chwa�a! chwa�a! "Niemasz �zy w jego- kr�lestwie, bowiem j� otrze sw� r�ka, kt�ra zabija wroga Oo! Oo! "Na kogo spojrzy kr�l Azis, ten jest szcz�liwy. "Morze go wielbi i ziemia! "Kt� jest nad kr�la Azisa, kt�ry nie zna l�ku. - - - - Precz! - krzykn�� nagle zd�awionym g�osem kr�l Azis, us�yszawszy okropne s�owo. G�os zamar� w gardle dziewcz�cia, a harfy ucich�y, jakby w nich p�k�y z�ocone serca; niewolnice pocz�y przera�one dr��cemi palcami ucisza� struny, kt�re jeszcze dr�a�y wzruszeniem. Potem si� cofn�� pokornie t�um, nie �mia� spojrze� w oczy kr�lewskie. Kr�l Azis patrzy� wci�� przed siebie i dopiero po d�ugiej chwili, kiedy echo harf zamar�o gdzie� w ogrodach, powsta� z tronu i klasn�� w d�onie. Jak cie� wysun�� si� z za w�g�a niewolnik. - Gdzie jest dow�dca wojsk? - Czeka rozkaz�w twoich, panie! - Powiedz, niech przyjdzie natychmiast. Precz! Chwila nie up�yn�a, a przed kr�lem stan�� m��, ros�y jak d�b, ogorza�y od wichr�w, chytrze m�dremi patrz�cy oczyma. Ukl�k� pokornie i z czci� uca�owa� r�k� kr�lewsk�. Kr�l Azis podni�s� na niego m�tny wzrok i spojrza� mu g��boko w �renice. - Ty� rozstawia� wczoraj stra�e w ogrodach? - Ja, panie - rzek� wojownik, staraj�c si� oczyma chwyci� my�l kr�lewsk�. - Wiesz, kt�ry ze stra�nik�w czuwa� wczoraj przy fontannach? - Panie!! - Czemu� si� przerazi�? Wojownik podni�s� r�ce w g�r�, jak cz�owiek kt�ry wielbi dziwy. - Dlatego, �e si� nie ukryje nic przed twemi oczyma, kr�lu Azisie. Pytasz o cz�owieka, kt�ry mnie nape�ni� zmartwieniem: oto dzisiejszej nocy obwiesi� si� na palmie; by� to najlepszy m�j setnik, dlatego jestem smutny. Kr�l Azis przybli�y� twarz do twarzy swego wodza i rzek� dziwnie: - By� to najg�upszy z twoich �o�nierzy. Wiesz, co m�g� uczyni�? Grot jego w��czni by� tu� przy mojem sercu, a on mnie nie zabi�. I trz�s� si� kr�l Azis, jakby go przej�� nag�y ch��d. Smag�y wojownik poblad� jak �mier� i szerokiemi od zdumienia oczyma powi�d� po twarzy kr�la. - Czy drwisz, panie, z twojego s�ugi? A kr�l Azis usta ohydnie wykrzywi� i wypluwa� s�owa: - Ale oszala�... Z trwogi oszala� na sam� my�l, �e m�g�by dotkn�� kr�lewskiego serca S�ysza�e�? L�k go ogarn�� taki, jak �mier� i musia� umrze�... W oczy mi sp�jrz; wiedzia�e�, �e mnie maja zabi�? Kr�la Azisa? Odpowiedz i zwa�, �e k�amstwo wargi ci spali, a ja potrafi� wydoby� prawd� razem z sercem. Wiedzia�e� o tem?". Wojownik spojrza� prosto w oczy kr�lewskie i rzek� powoli, mocnym szeptem: - Kr�lu Azisie! Usn��e� przed wielu dniami, a ja sta�em nad tob� z nagim mieczem, aby strzec twojego snu. Czy obudzi�e� si� owego dnia? - M�w! m�w! - Pomnij, kr�lu Azisie, �e kr�tki m�j miecz do�� jest d�ugi, aby dosi�gn�� serca. A ty� si� obudzi� �ywy... I to ci powiem: gdybym ci powiedzia�, �e wiedzia�em, kaza�by� mnie um�czy� za k�amstwo, pomy�lawszy, �e oto stoj� tu przed tob�, s�uchaj�c obelgi, a miecz m�j jest w pochwie. Rzek�szy to, odpasa� kr�tki miecz, szerokie maj�cy ostrze i z si�� odrzuci� daleko od siebie. Na czole kr�la Azisa ukaza�y si� krople potu; dr��cemi r�koma uj�� g�ow� dow�dcy i u�cisn�� j�, jakby mi�o�nie, m�wi�c z trudem: - Ty jeste� jeden... Tak! jeden tylko w mrowisku... Reszta modli si� o moj� �mier�, lecz ich zabije trwoga. S�ysza�e�? Taka piekielna trwoga, od kt�rej usycha m�zg, a serce spala si� na w�giel. M�wi ci to kr�l Azis, a nigdy nie by�o inaczej, tylko tak jak on powiedzia�... Jeszcze na jedno mi odpowiedz... Widzia�em jak ci na czo�o wysz�y �y�y, kiedy� ujrza� moj� c�rk�, pi�kniejsz� od gwiazdy. Pragniesz jej? W�r�d trzech najm�odsza jest i najpi�kniejsza. Pragniesz jej?... - Panie! - j�kn�� dow�dca. - We�miesz ja dzisiaj... Je�li i�� nie zechce, wyci�gniesz ja za w�osy... Jest twoja... Daje ci j� kr�l Azis, kt�ry ci� mi�uje... Id�, podnie� miecz, b�dzie ci potrzebny... We�miesz sto rubin�w i trzy razy po sto najwi�kszych pere�... Dow�dca pad� nagle do n�g kr�lewskich i ca�owa� jego stopy, obute w purpurowe, z�otem szyte sanda�y. Mia� usta pe�ne s��w, lecz nie m�g� wypowiedzie� �adnego, j�cza� tylko jak cz�owiek, na kt�rego padnie ci�ar. A kr�l Azis pochyli� si� nad nim i szepta�: - Za to uczynisz to, co ci ka��. Pochyli� si� ku niemu, nisko, tak, �e zesch�e wargi niemal do ucha mu przytkn�� i pocz�� szepta�; dow�dca s�ucha� chciwie, lecz kiedy dziesi�te s�owo wyszepta� kr�l Azis, twarz zbrojnego m�a zblad�a �miertelnie, a oczy jakby krzykn�y straszliwem spojrzeniem ob��du. A kr�l Azis palce mu wpi� w rami� i jeszcze g��bszy i okropniejszy szept w m�zg mu wgniata�. - Panie! - zakrzykn�� dow�dca. Podni�s� si� kr�l Azis, oddychaj�c szybko, jakby po wysi�ku. - Czemu zawy�o tak twoje serce? - zapyta�. Dow�dca podnosi� szybko i zni�a� powieki, jak cz�owiek, kt�rego razi� z nag�a �ar b�yskawicy, rw�cej chmur� na strz�py. - Panie! - wyrzek� ciszej ju�, lecz jakby si� skar��c i obiema r�koma za g�ow� si� chwyci�, gniot�c j� ruchem szale�ca, kt�ry czerwia poczu� w m�zgu. - Czemu skomlisz? - zadrwi� kr�l Azis tym g�osem, co si� za chwil� rozsierdzi i sztyletem ostatnie swoje wypowie s�owo. - Czemu skomlisz jak pies, kt�ry ujrza� lwa i uciec chce podle? Po co� tedy podnosi� sw�j miecz, �elaziwo n�dzne, kt�remu przystoi ch�epta� z ka�u�y �mierdz�c� wod�, a nie pi� krew, podobn� winu? - Aby� nim uderzy�, kr�lu Azisie - wyrzek� jakby stekiem dow�dca; w tej�e chwili miecz ku sobie obr�ci�, ostrze przytkn�� w tera miejscu, gdzie serce uderza�o w nim jak na trwog� i, kieruj�c miecza r�koje�� ku Azisowej wiotkiej r�ce, szepta�: - Abjy� nim uderzy�, kr�lu Azisie! Uderz pod ostrzem czuj� serce. Kr�l Azis spojrza� mu g��boko w rozszerzone oczy. M�wi�: - Gdyby ci� w tej chwili ujrza� ten g�upiec, kt�ry spisuje moje s�owa i w�r�d skwaru po polu bitwy za mn� chodzi, aby widzie� ka�de ci�cie mego miecza, rozg�osi�by twoja s�aw�, sadz�c, i� chcesz zgin�� dla kr�la, kt�ry ci� umi�owa�. A oto ty chcesz zgin�� dla szale�stwa, kt�re ci� umi�owa�o... S�yszysz?... Odejmij ostrze od piersi, gdy� d�o� moja jest niespokojna, odejmij powiadam, gdy� je�li nie r�ka, to oczyma pchn� g�owni�, a miecz dow�dcy znajdzie serce swego pana. Nie chc� widzie� twojej krwi - musi by� bia�a, jak mleko brodatej kozy. - Panie! - j�cza� dow�dca. - Nie ty� chyba zwyci�y� na wyspach, kt�re kto inny we krwi zatopi�. Jak�e m�g� zwyci�y� cz�owiek, co zadr�a�, ujrzawszy sam� my�l tylko. Trwoga ci bluzn�a w oczy krwi�? G�upcze! Niema trwogi na ziemi... Powiedz, �e niema! Co jest l�k? S�owo... Niema trwogi... Oo!... Niema... I krwi w tobie niema, bo gdyby� j� mia�, czy sp�yn�aby ci z twarzy, kiedy� us�ysza�, �e kr�l Azis daje ci c�rk�, aby� ja posiada�? Czy wiesz, co straci�e�, g�upcze? Dow�dca twarz ukry� w d�oniach i �ka� g�o�no, jakby to nie by� �w straszliwy m��, co koniem wp�aw przep�ywa� przez rzeki krwi, szukaj�c ob��kanemi oczyma cz�owieka, co �y� jeszcze w g�stwie trup�w. Kr�l Azis patrzy� na niego z pode�ba, niespokojnym wzrokiem. Potem, jakby mu nagle my�l jaka� objawi�a swa tajemnice, chwyci� za r�k� zbrojnego m�a i rzek� mocno: - P�jd� za mn�! Dow�dca si� ockn�� i szed� za kr�lem z g�ow� na piersi opad�a, nie wiedz�c drogi, oboj�tny na to, co czyni. Szli przez g�uche sale, brzmi�ce pustka, jak morskie, wielkie muszle, przez kurytarze, w kt�rych wylegiwa�a si� na s�o�cu drzemi�ca cisza, przez schody, marmurowem swem cielskiem leniwo w g�r� pe�zn�ce, przez szeregi fontann, gadaj�cych do siebie perlistym nieustannym szmerem, jak dzieci, opowiadaj�ce sobie wzajem zas�yszane bajki, przez rz�dy kolumn, stoj�cych jak smukli �o�nierze, co sklepion� tarcz� zas�aniaj� ukwiecone akantem g�owy przed strza�ami ze s�onecznego �uku, przez terasy, uginaj�ce si� pod morzem kwiat�w. Nie powiedzieli do siebie ani s�owa d�ug� chwil�, a� kr�l Azis, g�owy nie odwracaj�c, rzek�: - St�paj ciszej! Szli tedy dalej w milczeniu jeszcze wiekszem, a� weszli, do zacisznej sali, do kt�rej dolatywa� zda�a �miech pusty i g�o�ny. W sali tej by�a kobieta, jedna z tych, co przygrywa�y na harfie Azisowi, kiedy dzie� si� uczyni�; ujrzawszy kr�la, upad�a na twarz, nie �miej�c wznie�� oczu. Kopn�� ja noga kr�l Azis, daj�c znak, aby powsta�a. S�ucha�a pochylona, co jej zechce powiedzie� najwi�kszy z kr�l�w. Powiedzia� jej jakie� s�owa cicho, potem ona, sk�oniwszy si� z niezmiern� czci�, odesz�a. - P�jd� - rzek� kr�l Azis - aby� ujrza� swoje szale�stwo. Tedy id�! Dow�dca zadr�a�; pozna�, �e znajduje si� w pobli�u komnat kr�lewny Minoe; kto chcia� umrze� �mierci� nag�� od ciecia miecza, kt�ry niewiadomo sk�d uderza�, wchodzi� w to pobli�e. - Id�! - rzek� g�o�no kr�l Azis. Weszli w dziwny ogr�d, o kt�rym, nigdy go nie ogl�dawszy oczyma, �piewali poeci w azisowym kraju; nie wiele razy od tej chwili odmieni� si� ksi�yc, kiedy to kr�l Azis kaza� zabi� jednego za pie��, kt�ra mu si� wyda�a potworna. Oto nieszcz�sny cz�owiek, graj�cy na lutni, �piewa�, zda�a stan�wszy od bramy kr�lewskiego pa�acu: "Stopy rani mi cier�, a serce moje mrze co dnia dziesi��kro� razy. G��d mi wykr�ca wn�trzno�ci, a oto r�ka moja odtr�ca srebrne misy, pe�ne owoc�w. Pragnienie pali mi wargi, a ja wyla�em w morze z�ote wino z kryszta�owego puharu. Uderzy� mnie w twarz wr�g m�j, a ja uca�owa�em jego r�k�. O, jak�e bardzo pragn� cierpienia i m�ki! Niech mi kto� wytoczy z serca ciep�� krew po jednej kropli, abym d�ugo cierpia�, konaj�c. A w nagrod� chc�, aby dusza moja mog�a wej�� w ogrody kr�lewny Minoe, o, Minoe!" Tu by�y te ogrody. Cud t�czowy ukaza� si� zdumionym i zatrwo�onym oczom dow�dcy: oto widzia� pustyni� w ksi�ycowa noc i niczem mu si� zda�a; widzia� fale morskie, nios�ce na swych zje�onych grzbietach ku brzegom diamenty i niczem mu si� zda�y; widzia� groty w piersiach g�r na odleg�ych wyspach, pe�ne blask�w, graj�cych pi�kniej ni� s�o�ce i niczem mu si� zda�y; widzia� swoje sny, kiedy spa� na ��ku siod�a pod gwia�dzistem niebem i wyda�y mu si� marne. Otoczy� go blask i tysi�c t�cz, kt�re jakoby wisia�y, jak girlandy na ga��ziach drzew nieznanych. Fontanna miota�a w swem rozigranem szale�stwie krocie pere� na wszystkie strony, siej�c je mi�dzy kwiaty, kt�re gorza�y jak p�omienie, albo si� tli�y, jak ogniki, albo dymi�y niezmiern� woni�; u st�p fontanny sze�� lw�w skamienia�ych la�o z paszcz r�ana wod�, kt�ra jakby si� z ich krwi� zmiesza�a, sp�ywaj�c w olbrzymi� marmurowa