2565
Szczegóły |
Tytuł |
2565 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2565 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2565 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2565 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Harry Harrison
Filmowy wehiku� czasu
przek�ad : Marek Urba�ski
1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14.
15. 16.
17. 18. 19.
Harry Harrison Filmowy wehiku� czasu
. 1 .
- Co ja tutaj robi�? Jak mog�em da� si� nam�wi� na co� takiego? -
j�kn�� L.M. Greenspan, czuj�c, �e zjedzona niedawno kolacja atakuje mu
bole�nie wrzody �o��dka.
- Jest pan tu, L.M., dlatego, �e jest pan b�yskotliwym i przewiduj�cym
szefem. Albo, m�wi�c innymi s�owy, dlatego �e musi pan wykorzysta� ka�d�
szanse - bo je�li nie zrobi pan czego�, i to szybko, Climactic Studios
przepadn� z kretesem. - Barney Hendrickson zaci�gn�� si� �apczywie
zaci�ni�tym miedzy po��k�ymi palcami papierosem i spojrza� nic nie
widz�cym wzrokiem na g�rzysty krajobraz, przesuwaj�cy si� bezg�o�nie za
szybami Rolls - Royce'a. - Albo, ujmuj�c to jeszcze inaczej, po�wi�ca pan
teraz godzin� swego czasu, by by� �wiadkiem pewnego eksperymentu.
Eksperymentu, kt�ry by� mo�e oznacza ratunek dla Climactic - doda�.
L.M. skupi� ca�� uwag� na subtelnym problemie przypalenia szmuglowanej
"havany". Obci�� jeden z ko�c�w cygara z�ot�, kieszonkow� gilotynk� i
ostro�nie obliza� okaleczony wierzcho�ek. Nast�pnie wymachiwa� jaki� czas
zapa�k�, czekaj�c a� ulotni� si� wszelkie chemiczne substancje, kt�rymi
by�a nasycona, by w ko�cu zaci�gn�� si� delikatnie dymem wytwornego,
zielonkawobrunatnego zwitka tytoniowych li�ci.
Samoch�d zjecha� na pobocze i stan�� bezszelestnie jak dobrze
naoliwiona prasa hydrauliczna. Szofer wyskoczy� b�yskawicznie, got�w
otworzy� tylne drzwi. L.M. nie drgn�� nawet, rozgl�da� si� tylko
podejrzliwie naoko�o.
- �mietnik! Ciekaw jestem c� takiego, co mog�oby uratowa� wytw�rnie,
znajduje si� na tym wysypisku �mieci?
Barney bezskutecznie usi�owa� pobudzi� do �ycia nieruchome i bezw�adne
cielsko szefa.
- Prosz� bez uprzedze�, panie L.M. Zreszt� niech pan pomy�li, czy
ktokolwiek m�g� przewidzie�, �e ubogi wyrostek ze slums�w East Side stanie
si� pewnego dnia g�ow� najwi�kszej kompanii filmowej �wiata?
- Bierzemy si� za impertynencje, co?
- Nie odbiegajmy od tematu, prosz� - za��da� Barney. - Na pocz�tek
zajrzyjmy do �rodka i przekonajmy si�, co ma nam do zaofiarowania profesor
Hewett. Uprzedzenia zostawmy na potem.
Z najwy�sz� niech�ci� L.M. da� si� wyprowadzi� na wy�o�on� zmursza�ymi
p�ytami �ci�k�, kt�ra wiod�a do drzwi zapadni�tego w ziemie, ale
ozdobionego sztukateriami domu. Barney, mocno trzymaj�c go za ramie,
nacisn�� guzik dzwonka. Musia� jednak zadzwoni� jeszcze dwa razy, nim
drzwi otworzy�y si� z �oskotem i wychyn�� z nich niski m�czyzna z
ogromn�, �ys� g�ow� ozdobion� okularami w grubej rogowej oprawie:
- Profesorze Hewett - zacz�� Barney, lekko popychaj�c L.M. do �rodka.
- Oto cz�owiek, o kt�rym panu wspomina�em. Prezes Climactic Studios, pan
L.M. Greenspan we w�asnej osobie.
- Ach tak, oczywi�cie, prosz� wej�� - profesor �ypn�� wodnistymi
oczyma spoza owalnej oprawy okular�w i usun�� si� nieco, aby umo�liwi� im
wej�cie.
Gdy tylko drzwi zatrzasn�y si� za jego plecami, L.M. westchn��
�a�o�nie i zupe�nie zrezygnowany da� si� sprowadzi� skrzypi�cymi schodami
na d�, do piwnicy. Stan�� jak wryty, gdy ujrza� p�ki pe�ne
najrozmaitszego sprz�tu elektrotechnicznego, girlandy popl�tanych kabli i
jakie� pobrz�kuj�ce urz�dzenia.
- Co to takiego? Przypomina mi zu�yte dekoracje do filmu o
Frankensteinie.
- Pozw�lmy profesorowi to wyja�ni� - Barney ci�gle jeszcze popycha� go
do przodu.
- Oto dzie�o mojego �ycia - obwie�ci� Hewett i nie wiadomo dlaczego
machn�� r�k� w stron� toalety.
- C� u diab�a ma by� tym dzie�em �ycia?
- On mia� na my�li te maszynerie, ten aparat... po prostu pokazuje
nieco niedok�adnie - szepn�� Barney.
Profesor Hewett zdawa� si� ich nie s�ysze�. Zaj�ty by� regulowaniem
czego� na tablicy kontrolnej. Piskliwy j�k aparatury wznosi� si� na coraz
wy�sze tony, a z topornej bry�y maszyny sypn�o iskrami.
- Tutaj - stwierdzi�, wskazuj�c teatralnie (i tym razem z
niepor�wnanie wi�ksz� precyzj�) na metalow� p�yt�, osadzon� na masywnych
izolatorach - znajduje si� serce Vremiatronu, miejsce, w kt�rym odbywa si�
p r z e m i e s z c z e n i e . Nie mam zamiaru urz�dza� panom wyk�adu z
matematyki ani t�umaczy� ca�ej z�o�ono�ci konstrukcji tej oto maszyny -
przypuszczam, �e by�oby to dla pan�w ma�o zrozumia�e. S�dz�, �e
najw�a�ciwszy b�dzie pokaz praktyczny. - Profesor schyli� si� i,
pomacawszy chwile pod sto�em, wyci�gn�� zakurzon� butelk� po piwie, po
czym ustawi� j� na metalowej p�ycie.
- Co to jest ten Vremiatron? - zapyta� podejrzliwie L.M.
- To w�a�nie to! To, co w�a�nie pokazuje. Umie�ci�em nieskomplikowany
obiekt w obr�bie pola, kt�re zaraz uaktywni�. Prosz� uwa�a�.
Hewett przekr�ci� wy��cznik i elektryczno�� wytrysn�a �ukiem z
umieszczonych w rogu transformator�w - wycie mechanizmu przesz�o w
przera�liwy pisk, kraw�dzie przewod�w rozjarzy�y si� o�lepiaj�co, a
powietrze wype�ni� zapach ozonu.
Butelka po piwie rozmy�a si� na moment i ryk aparatury ucich�.
- Widzieli�cie panowie p r z e m i e s z c z e n i e ? Niebywa�e,
nieprawda�?
Profesor promieniej�c samozadowoleniem wyci�gn�� spod rysika papierow�
ta�m�, upstrzon� atramentowymi wykresami.
- Wszystko zawarte jest tu, w zapisie. Ta oto butelka przenios�a si� w
przesz�o�� na okres siedmiu mikrosekund, by nast�pnie powr�ci� do
tera�niejszo�ci. Wbrew temu, co g�osz� moi wrogowie, urz�dzenie to jest
sukcesem. M�j Vremiatron - nazwa pochodzi od s�owa "vreme", po
serbochorwacku "czas", na cze�� mojej babki po k�dzieli, kt�ra pochodzi�a
z miasta Ma�e �o�ne - jest pierwszym dzia�aj�cym wehiku�em czasu.
L.M. westchn�� i zawr�ci� ku schodom.
- Szaleniec - mrukn��.
- Prosz� go wys�ucha� - b�aga� Barney - ten profesor ma naprawd�
niez�e pomys�y, a je�li rozwa�a mo�liwo�� wsp�pracy nawet z nami, to
tylko dlatego, �e wszystkie istniej�ce fundacje odrzuci�y pro�by o
finansowanie jego bada�. Jedyne czego potrzebuje, by pu�ci� te maszyn� w
ruch, to troch� got�wki.
- Takich nie siej�, sami rosn�. Idziemy.
- Niech go pan wys�ucha. Niech mu pan pozwoli pokaza� jak przesy�a te
butelk� w przysz�o��. Robi to zbyt wielkie wra�enie, by przej�� nad tym do
porz�dku dziennego.
- Musz� to panom wyja�ni� dok�adnie - wtr�ci� profesor Hewett - przy
ka�dym ruchu w przysz�o�� mamy do czynienia z barier� czasu.
Przemieszczenie w przysz�o�� wymaga niesko�czenie wi�cej energii ni�
przemieszczenie w przesz�o��. Oczywi�cie, efekt jest r�wnie� dostrzegalny,
pod warunkiem, �e b�dziecie panowie uwa�nie obserwowa� te butelk�.
Raz jeszcze cud elektroniki star� si� z barier� czasu, a powietrze
zatrz�s�o si� od wy�adowa�. Butelka po piwie drgn�a r�wnie
niedostrzegalnie jak przedtem.
- To trwa ju� zbyt d�ugo - L.M. ruszy� w kierunku schod�w - a propos,
Barney, jeste� pan zwolniony.
- Nie mo�e pan wyj�� w tym momencie! Nie da� pan Hewettowi
najmniejszej szansy, by m�g� dowie�� swoich racji, albo mnie zleci�, bym
je panu wyja�ni�.
Barney by� w�ciek�y, w�ciek�y na siebie, w�ciek�y na dogorywaj�c�
firm�, kt�ra go zatrudnia�a, na ludzk� g�upot� i pr�no�� i na to, �e stan
jego konta w banku dawno ju� spad� poni�ej zera. Rzuci� si� w stron� L.M.
i wyrwa� z jego ust wci�� tl�c� si� "havane".
- Urz�dzimy tu prawdziwy pokaz. Co�, co wreszcie pan doceni!
- P�ace za te cygara po dwa zielone od sztuki! Oddaj je pan...
- Za chwil� dostanie je pan z powrotem, a na razie prosz� patrze� -
Barney str�ci� butelk� po piwie na pod�og� i na jej miejscu po�o�y�
cygaro.
- Kt�re z tych urz�dze� s�u�y do sterowania moc� mechanizmu? - zapyta�
Hewetta.
- Nat�enie wej�ciowe regulowane jest tym opornikiem, ale czemu pan
pyta? Nie mo�na przekroczy� maksymalnej granicy przemieszczenia w czasie
bez zniszczenia ca�ego mechanizmu... St�j!
- Nowe wyposa�enie mo�e pan sobie kupi� w ka�dej chwili, ale je�li nie
uda si� przekona� L.M., zostanie pan na lodzie - i dobrze pan o tym wie.
Jedziemy na ca�ego!
Jedn� r�k� Barney odepchn�� wierzgaj�cego profesora, drug� za� w tym
samym momencie przekr�ci� regulator mocy na maksimum, odrywaj�c przy
okazji pokr�t�o opornika. Tym razem efekt okaza� si� daleko bardziej
zauwa�alny. J�k aparatury przerodzi� si� w upiorne zawodzenie, od kt�rego
p�ka�y b�benki w uszach, przewody rozjarzy�y si� jak wszystkie ognie
piekielne, na metalowych elementach maszyny rozigra�y si� bezustanne
wy�adowania elektryczne, a w�osy wszystkich obecnych stan�y d�ba i
sypn�y iskrami.
- Wsadzono mnie na krzes�o elektryczne! - wrzasn�� L.M. w momencie,
gdy wraz z ostatnim spazmem energii wszystkie kable zap�on�y o�lepiaj�co,
eksplodowa�y - i nasta�a ciemno��.
- Tam! Patrzcie tam! - rykn�� Barney, pstrykaj�c swoim Ronsonem, by
rozproszy� mrok. Metalowa p�yta by�a pusta.
- Jeste� mi winien dwa dolce.
- Patrzcie, znikn�o!!! Na co najmniej dwie sekundy, trzy... cztery...
pi��... sze��.
Nagle cygaro, wci�� jeszcze dymi�ce, ukaza�o si� ponownie na p�ycie.
L.M. chwyci� je i zaci�gn�� si� g��boko.
- W porz�dku, niech to sobie b�dzie wehiku� czasu. Ale w jaki spos�b
mo�e on pom�c przy produkcji film�w, albo przy wyci�ganiu Climactic z
bryndzy?
- Niech mi pan pozwoli wreszcie wyja�ni�...
nast�pny
Harry Harrison Filmowy wehiku� czasu
. 2 .
Sze�ciu obecnych w gabinecie m�czyzn rozsiad�o si� p�kolem naprzeciw
biurka L.M.
- Zamkn�� drzwi na klucz i przeci�� kable telefoniczne - zarz�dzi�
Greenspan.
- Jest trzecia nad ranem - zaprotestowa� Barney. - Pods�uch mo�na
wykluczy�.
- Je�li banki zw�chaj�, co si� tutaj dzieje, jestem zrujnowany do
ko�ca �ycia, albo i na d�u�ej. Odci�� kable.
- Pozwoli pan, �e si� tym zajm� - Amory Blestead, szef departamentu
technicznego Climactic Studios wsta� i wydoby� z kieszeni na piersi
kombinezonu izolowany �rubokr�t.
Tajemnica wreszcie si� wyja�ni�a. Od roku moi ch�opcy naprawiaj� te
cholerne kable mniej wi�cej dwa razy na tydzie�, pomy�la�.
Pracowa� szybko, sprawnie wyci�gaj�c ko�c�wki przewod�w z gniazdek i
roz��czaj�c kolejno siedem telefon�w, interkom, monitor telewizji
wewn�trznej i linie specjaln�. L.M. Greenspan obserwowa� go uwa�nie i nie
odezwa� si� ani s�owem, dop�ki nie stwierdzi� osobi�cie, �e wszystkie
dziesi�� kabli zwisa luzem.
- Meldowa� - rzuci�, d�gn�wszy palcem w stron� Barneya Hendricksona.
- Wreszcie mo�emy zaczyna�, L.M. Wszystko gotowe do rozruchu.
Podstawowe urz�dzenia Vremiatronu zosta�y zbudowane w oparciu o dekoracje
do "Za�lubin potwora z c�rk� Thinga", co umo�liwi�o nam pokrycie wszelkich
koszt�w z bud�etu tego filmu. Dodam, �e w istocie nawet na tym zarobili�my
maszyna profesora kosztuje bez por�wnania mniej ni� wynosi�y nasze
normalne wyda�...
- Bez dygresji!
- W porz�dku. Ostatnie sceny studyjne do tego filmu o potworze
nakr�cono dzi� po po�udniu, to jest, chcia�em powiedzie�, wczoraj po
po�udniu, dzi�ki czemu zdo�ali�my za�atwi� paru monter�w, kt�rzy w
nadgodzinach wypucowali ca�� maszynerie. Jak tylko sobie poszli, reszta z
nas zamontowa�a j� na platformie wojskowej ci�ar�wki z filmu "Brookli�ski
kapu� nr 1",profesor za� pod��czy� i posprawdza� wszystko, co si� da�o. W
efekcie ca�o�� jest zapi�ta na ostatni guzik.
- Nie podoba mi si� ta ci�ar�wka. To si� mo�e wyda�.
- Niemo�liwe, panie L.M., podj�li�my wszelkie �rodki ostro�no�ci.
Ci�ar�wka pochodzi z demobilu i by�a przeznaczona do sprzeda�y w zupe�nie
innym miejscu. Kupili�my j� absolutnie legalnie, naszymi zwyk�ymi
kana�ami, a Tex dotransportowa� j� tutaj. Powtarzam panu, jeste�my
zupe�nie czy�ci.
- Tex? Tex! A kt� to taki? Kim w og�le s� ci ludzie? - L.M. uni�s�
si�, tocz�c podejrzliwym wzrokiem po siedz�cych przed nim osobach. -
Wydaje mi si�, �e prosi�em ci� o maksymaln� dyskr�cje, o utrzymanie ca�ej
sprawy w tajemnicy, a� przekonamy si� jak to dzia�a! Je�eli banki
zw�sz�...
- Operacja zakrojona jest na mo�liwie jak najmniejsz� skale. Ekipa
sk�ada si� ze mnie, profesora, kt�rego pan zna, oraz Blesteade'a,
pa�skiego szefa technicznego, z kt�rym wsp�pracuje pan od lat
trzydziestu...
- Wiem, wiem... Ale ci trzej tutaj, co to za jedni? - L.M. wskaza�
palcem na dw�ch milcz�cych, czarnow�osych osobnik�w odzianych w "levisy" i
sk�rzane kurtki, oraz wysokiego, nerwowego m�czyzn� o jaskraworudej
czuprynie.
- Tych dw�ch z przodu to Tex Antonelli i Dallas Levy, kaskaderzy.
- Kaskaderzy? Jakie zn�w cuda masz tu zamiar przepchn��, �ci�gaj�c
tych dw�ch lewych kowboj�w?
- Czy nie zechcia�by pan odpr�y� si� na chwile, panie L.M.?
Realizacja tego projektu wymaga pomocy zaufanych ludzi, ludzi, kt�rzy
potrafi� trzyma� j�zyk za z�bami, a w wypadku jakiego� niebezpiecze�stwa
znaj� si� dobrze na swojej robocie. Dallas s�u�y� w piechocie liniowej, a
zanim pojawi� si� u nas, �y� z rodeo. Tex - trzyna�cie lat w marines,
potem pracowa� jako instruktor walki wr�cz.
- A ten trzeci facet?
- To doktor Jens Lynn z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles,
filolog. Wysoki m�czyzna powsta� gwa�townie i sk�oni� si� szybko w stron�
biurka.
- Specjalizuje si� w j�zykach germa�skich, czy w czym� takim. B�dzie
naszym t�umaczem.
- Czy wszyscy panowie tutaj, jako cz�onkowie zespo�u zdajecie sobie
spraw� z wagi tego przedsi�wzi�cia? - spyta� L.M.
- P�ac� mi za to - rzek� Tex - �e umiem trzyma� g�b� na k��dk�.
Dallas skin�� g�ow� na znak milcz�cej zgody.
- To unikalna okazja - dorzuci� gwa�townie Lynn, z nieznacznym du�skim
akcentem. - Wzi��em roczny urlop naukowy i jestem zdecydowany towarzyszy�
panom nawet za n�dzne pieni�dze, jako konsultant historyczny... Wiemy
przeci� tak ma�o o potocznym j�zyku staronorweskim.
- W porz�dku, w porz�dku - chwilowo zupe�nie uspokojony L.M. machn��
r�k�. - A teraz - jak wygl�da nasz plan. Prosz� o szczeg�y.
- Mamy zamiar wybra� si� w podr� pr�bn� - odpar� Barney - by
sprawdzi�, czy wszystkie urz�dzenia profesora naprawd� dzia�aj�.
- Zapewniam pana... - usi�owa� wtr�ci� profesor.
- Je�li tak - montujemy ekip�, piszemy scenariusz i kr�cimy film na
miejscu. I to na jakim miejscu! Ca�a historia otwarta dla szerokiego
ekranu. Jeste�my w stanie sfilmowa� wszystko, utrwali�...
- I uratowa� wytw�rnie od bankructwa - przerwa� mu L.M. - �adnych
godzin nadliczbowych, �adnych k�opot�w z dekoracjami, �adnych problem�w ze
zwi�zkami zawodowymi.
- No, no! Uwa�aj pan - Dallas warkn��, spogl�daj�c spode �ba.
- Rzecz jasna, nie mia�em na my�li pa�skiego zwi�zku - dorzuci�
pospiesznie L.M. - Ca�a ekipa zostaje zatrudniona od zaraz. P�aca wed�ug
um�w zbiorowych, ba, nawet wy�sza, plus wszelkiego rodzaju premie. Ruszaj,
Barney, p�ki jeszcze nie wygas� m�j entuzjazm i nie wracaj tu bez dobrych
nowin.
Kroki id�cych odbija�y si� g�o�nym echem w w�skim, betonowym przesmyku
miedzy dwoma gigantycznymi studiami d�wi�kowymi. Cisza i samotno��
wymar�ej wytw�rni sprzyja�y zw�tpieniu i nieweso�ym my�lom na temat
ogromnej skali ca�ego przedsi�wzi�cia. Id�c, bezwiednie zbili si� w ciasn�
gromadk�. Wartownik na zewn�trz gmachu zasalutowa�,
- Bezpiecznie jak u mamusi, sir. Absolutnie �adnych k�opot�w. - Jego
g�os prze�ama� nienaturaln� cisze.
- �wietnie - odpar� Barney - prawdopodobnie zostaniemy tu do rana. Wie
pan, robota specjalna, prosz� uwa�a�, by nikt nie kr�ci� si� w okolicy.
- M�wi�em o tym kapitanowi. Wyda� ju� ch�opcom odpowiednie polecenia.
Barney zamkn�� za sob� drzwi na klucz. Spod podtrzymuj�cych sufit
krokwi rozb�ys�y �wiat�a. Magazyn by� prawie pusty, z wyj�tkiem kilku
podpieraj�cych �cian�, zakurzonych dekoracji i oliwkowo szarej ci�ar�wki
z p��cienn� plandek� i bia�� wojskow� gwiazd�, wymalowan� na drzwiach.
- Baterie i akumulatory w porz�dku - oznajmi� profesor Hewett,
gramol�c si� na platforma ci�ar�wki. Postuka� lekko w rz�d tarcz
kontrolnych, potem odczepi� ci�kie kable, biegn�ce do umocowanej w
�cianie skrzynki rozdzielczej i u�o�y� je starannie.
- Prosz� wchodzi�, panowie. Eksperyment mo�emy zacz�� w dowolnym
momencie.
- Czy nie m�g�by pan u�ywa� innego s�owa ni� "eksperyment" - zapyta�
uczonego Amory Blestead i po�a�owa� nagle, �e zgodzi� si� bra� udzia� w
tym wszystkim.
- W�a�� do szoferki - stwierdzi� Tex Antonelli - czuje, �e tam b�dzie
mi najlepiej. Zjecha�em czym� takim ca�e Wyspy Maria�skie.
Pozostali, jeden po drugim, pod��yli w �lad za profesorem pod
plandek�. Dallas zamkn�� wej�cie. Poniewa� wi�kszo�� miejsca w �rodku
zajmowa�a obudowa mechanizm�w elektronicznych i du�y generator spalinowy,
zmuszeni byli usi��� na skrzyniach ze sprz�tem i cz�ciami zamiennymi.
- Jestem got�w - oznajmi� profesor. - Mo�e na pocz�tek rzucimy okiem
na rok 1500?
- Nie - Barney by� wcieleniem powagi - niech pan wyskaluje przyrz�dy
na rok 1000, tak jak to wcze�niej ustalili�my. Prosz� nacisn�� starter.
- Ale wydatek energii by�by znacznie mniejszy, a ryzyko nawet...
- Niech pan przestanie trz��� portkami, profesorze. Musimy cofn�� si�
w czasie tak daleko, jak tylko jest to mo�liwe. Tak daleko, by nikt nie
m�g� si� domy�li�, czym w istocie jest nasza machina i tym samym narobi�
nam k�opot�w. Poza tym podj�to decyzj� kr�cenia filmu o Wikingach, a nie
"Dzwonnika z Notre Dame".
- To by�oby w wieku XVI - odezwa� si� Jens Lynn. - Co prawda
datowa�bym t� histori� w �redniowiecznym Pary�u nieco wcze�niej, oko�o...
- Gieronimo! - warkn�� Dallas - Je�li mamy rusza�, to sko�czmy
wreszcie mle� ozorami i ruszajmy. W wojsku p�tanie si� bez celu i
marnowanie czasu przed decyduj�cym starciem, to pewna �mier�.
- Tak, to prawda, panie Levy - rzek� profesor manipuluj�c pokr�t�ami
na tarczy kontrolnej. - Rok Pa�ski 1000... Ruszamy! - Zakl�� i ponownie
j�� grzeba� w desce rozdzielczej. - Wi�kszo�� tych tarcz i guzik�w to
atrapy, dlatego ci�gle si� myl� - wyja�ni�.
- Zbudowali�my te maszyneri� dla potrzeb film�w grozy. Tego typu
urz�dzenia musz� wygl�da� realistycznie - odpar� dziwnie szybko Barney. Na
jego twarzy pojawi�y si� stru�ki potu. - I to uczyni�o j� zupe�nie
nierealn�, ot co! - profesor Hewett pomrukiwa� gniewnie, czyni�c ostatnie
poprawki i w ko�cu przekr�ci� wielki, wielobiegunowy prze��cznik.
Silnik generatora zawy� pod wp�ywem gwa�townego wzrostu poboru mocy.
Trzeszcz�ce wy�adowania elektryczne wype�ni�y przestrze� nad aparatur�; na
ods�oni�tych powierzchniach zamigota�y drobiny zimnego ognia. Wszyscy
poczuli, �e w�osy staj� im d�ba.
- Co� si� zepsu�o - wydusi� z siebie Jens Lynn.
- W �adnym wypadku - odrzek� spokojnie profesor Hewett, robi�c
nieznaczne poprawki w mechanizmie. - Po prostu efekt uboczny, wy�adowania
statyczne bez najmniejszego znaczenia. W tej chwili tworzy si� pole.
S�dz�, �e nied�ugo wszyscy to poczuj�.
I rzeczywi�cie.
- Czuje si�, jakby kto� wpieprzy� mi w p�pek du�y klucz francuski i
nawija� na niego moje bebechy podzieli� si� swymi doznaniami Dallas.
- Jakkolwiek nie wyrazi�bym Tego tymi s�owami, ca�kowicie zgadzam si�
z opisem symptom�w przytakn�� Lynn.
- Prze��czam na automatyczn� - profesor uni�s� si� znad pulpitu
sterowniczego i wcisn�� jaki� guzik. - W ci�gu mikrosekundy najwi�kszego
poboru mocy korektury selenowe b�d� dzia�a� samoczynnie. Mo�emy to
zaobserwowa� na tej tarczy. Kiedy wskaz�wka dojdzie do zera...
- Dwana�cie - stwierdzi� Barney wlepiaj�c oczy w przyrz�d.
- Dziesi�� - odczytywa� profesor. - Teraz tworzy si� �adunek.
- Osiem... siedem... sze��...
- Dostaniemy za to dodatek wojenny? - spyta� Dallas, lecz nikt si� nie
u�miechn��.
- Pi��.. cztery.. trzy...
Napi�cie stawa�o si� niemal fizycznie odczuwalne. Nikt nie by� w
stanie nawet drgn��. Wszyscy �ledzili powolny ruch czerwonej wskaz�wki.
Profesor odlicza�:
- Dwa... jeden...
Nie us�yszeli s�owa "zero". W tym punkcie continuum czasowego nie
istnia� nawet d�wi�k. Mieli uczucie, �e co� si� sta�o, co� zupe�nie
niemo�liwego do zdefiniowania i tak odleg�ego od normalnych dozna�, �e za
chwile nie b�d� ju� pami�ta� ani co to by�o, ani jakie naprawd� wywar�o na
nich wra�enie. W tym samym momencie znikn�y �wiat�a magazynu, wn�trze
rozja�nia� jedynie md�o fosforyzuj�cy blask urz�dze� kontrolnych. Poza
otwartym wej�ciem do ci�ar�wki, tam gdzie jeszcze przed chwil� widnia�a
zalana �wiat�em hala magazynu, znajdowa�a si� bezkszta�tna, matowoszara
nico��. Wpatrywanie si� w ni� powodowa�o b�l oczu.
- Eureka! - wrzasn�� profesor.
- Kto� ma ochot� na drinka? - spyta� Dallas, wyci�gaj�c kwarce
�ytni�wki zza skrzynki, na kt�rej siedzia�, po czym przyj�� swe w�asne
zaprosz�nie, obni�aj�c znacznie poziom cieczy we flaszce. Butelka kr��y�a
z r�k do r�k - nawet Tex wychyli� si� z wn�trza szoferki i poci�gn��
solidnie - i wszyscy zaczerpn�li z niej nieco brakuj�cej im odwagi. Tylko
profesor nie pi� - zbyt zaj�ty przy instrumentach mamrota� co�
uszcz�liwiony do siebie.
- Tak, bez w�tpienia, bez w�tpienia przemieszczenie w przesz�o��... w
przewidywanym zakresie... tak, teraz przesuniecie w przestrzeni...
dobrze... nie, nie wolno nam sko�czy� w przestrzeni mi�dzyplanetarnej albo
na �rodku Pacyfiku... do licha, nie. - Profesor rzuci� okiem na
przes�oni�ty ekran i dokona� kolejnych, drobnych regulacji. - Proponuje,
panowie, chwyci� si� mocno czego� solidnego. Wyliczy�em potencjaln�
wysoko�� powierzchni gruntu najlepiej jak tylko mo�na, ale obawia�em si�
przesadzi�. Nie chcia�em wbi� ci�ar�wki w ziemie, tak �e mo�liwy jest
upadek z wysoko�ci rz�du kilkunastu cali... Gotowi? - profesor przekr�ci�
g��wny wy��cznik.
Tylne ko�a ci�ar�wki dotkn�y ziemi pierwsze, w chwile potem uderzy�y
o grunt przednie. Silny wstrz�s rozrzuci� ich na wszystkie strony.
Jaskrawe �wiat�o s�oneczne wla�o si� do �rodka przez otwarty ty� wozu,
o�lepiaj�c wszystkich. �wie�a bryza nios�a odg�osy dalekiego przyp�ywu.
- A niech to jasna cholera i jeszcze raz jasna cholera - mrukn�� Amory
Blestead.
Szaro�� na zewn�trz znikn�a zupe�nie - jej miejsce zaj�� kamienisty
brzeg, o kt�ry rozbija�y si� fale oceanu. Kraw�dzie p��ciennej plandeki
ogranicza�y widoczno��, upodabniaj�c obraz do gigantycznego ekranu
kinowego. Nisko nad wod� przelatywa�y skrzecz�ce mewy, a dwie
zaniepokojone foki parskn�y i rzuci�y si� do wody.
- Nie przypominam sobie takiej okolicy w Kalifornii - powiedzia�
Barney.
- To nie Kalifornia, jeste�my w Starym �wiecie - odpar� z dum�
profesor Hewett - a dok�adniej - na Orkneyach. Istnia�y tu liczne osady
norma�skie. Jeste�my w XI stuleciu, w roku 1003. Bez w�tpienia dziwi pana
fakt, �e Vremiatron jest w stanie dokonywa� przemieszcze� nie tylko w
czasie, ale i w przestrzeni, jest to jednak pochodn�...
- Odk�d Hoover wygra� wybory, nic ju� nie jest w stanie mnie zdziwi� -
przerwa� mu Barney: Poczu�, �e teraz, kiedy ju� przybyli dok�d� i do
kiedy�, odzyskuje stopniowo zdolno�� kontroli zar�wno nad sob�, jak i nad
biegiem wypadk�w.
- No to zaczynamy! Dallas, zroluj z przodu plandek�. Musimy widzie�,
dok�d jedziemy.
Po usuni�ciu przedniej cz�ci brezentowej pokrywy ujrzeli kamienist�
pla�e, a raczej w�sk� mielizn� miedzy wod�, a rozci�gaj�cym si�
p�koli�cie wysokim, klifowym brzegiem. Jakie� p� mili od nich w morze
wrzyna� si� przyl�dek, zas�aniaj�c zupe�nie dalszy widok.
- Ruszamy wzd�u� brzegu - zawo�a� Barney z ty�u ci�ar�wki. -
Spr�bujmy zobaczy�, co s�ycha� tam dalej.
- S�usznie - odrzek� Tex wciskaj�c starter. Silnik j�kn�� i zaskoczy�.
Tex wrzuci� bieg i samoch�d potoczy� si� z wolna po kamienistym gruncie.
- B�dzie pan tego potrzebowa�? - zapyta� Dallas i wyci�gn��
przytroczon� do pasa z nabojami kabur� z rewolwerem. Barney spojrza� na
ni� z niesmakiem.
Prosz� to zachowa� dla siebie. Najprawdopodobniej zastrzeli�bym si�,
gdybym pr�bowa� bawi� si� takimi przedmiotami. Daj to Texowi, a sam
trzymaj w pogotowiu tak�e i karabin.
- Czy nie powinni�my wszyscy by� uzbrojeni, cho�by na wszelki wypadek,
dla obrony w�asnej? spyta� Amory Blestead. - Potrafi� obchodzi� si� z
broni�.
- Ale nie zawodowo - odpar� Barney. - Twoim zadaniem jest pomaga�
profesorowi. Vremiatron jest najwa�niejszy. Tex i Dallas zatroszcz� si� o
uzbrojenie - wtedy mo�emy mie� pewno��, �e ob�dzie si� bez wypadk�w.
- Sta�, u diab�a! Sp�jrzcie, to zbyt pi�kne, bym m�g� to widzie� na
w�asne oczy - wykrzykn�� Jens Lynn, wskazuj�c r�k� przed siebie.
Ci�ar�wka przetoczy�a si� wok� przyl�dka i przed nimi otworzy�a si� ma�a
zatoczka. Tu� przy pla�y sta�a n�dznie wygl�daj�ca chata, zbudowana z
kamieni i niezdarnie poci�tych bry� torfu, pokryta strzech� z wodorost�w.
Ze s�u��cego za komin otworu spiral� wydobywa� si� dym, lecz w okolicy nie
dostrzegli �ywego ducha.
- Gdzie oni si� podzieli? - spyta� Barney.
- To zupe�nie zrozumia�e. Widok ci�ar�wki, warkot silnika wystraszy�y
ich i zapewne uciekli do tej chaty.
- Wy��cz motor, Tex. Mo�e powinni�my wzi�� ze sob� troch� paciork�w
albo czego� w tym rodzaju...
- Obawiam si�, �e to nie jest ten gatunek tubylc�w, jaki pan ma na
my�li...
Jakby na potwierdzenie tych s��w okr�g�e drzwi domostwa otworzy�y si�
z trzaskiem. Wyskoczy� z nich jaki� cz�owiek, rycz�c przera�liwie i
wymachuj�c nad g�ow� toporem o szerokim ostrzu. Podskoczy�, uderzy�
toporem o wielk� tarcz�, kt�r� d�wiga� na lewym ramieniu i rzuci� si�
p�dem po zboczu wzg�rza w ich kierunku. Sun�� niezwyk�ej d�ugo�ci susami i
w miar� jak si� zbli�a�, dostrzegli nowe szczeg�y - czarny, rogaty he�m
na g�owie, rozwian� jasn� brod�, sumiaste w�sy. Nagle, wci�� rycz�c
niezrozumiale, m�czyzna zacz�� k�sa� kraw�d� tarczy, z ust pociek�a mu
piana.
- Prosz� zauwa�y�, panowie, �e jest on najwyra�niej zaniepokojony.
Jednak Wiking nie mo�e okaza� strachu w obecno�ci niewolnik�w i s�u�by. A
oni bez w�tpienia obserwuj� go ukradkiem z wn�trza domu. Dlatego usi�uje
wprowadzi� si� w stan sza�u wojennego...
- Mo�e sobie pan darowa� ten wyk�ad, doktorze. Dallas, spr�bujcie
razem z Texem z�apa� tego faceta i przyhamowa� go co nieco, zanim narobi
tu szk�d.
- Pakuj�c w niego kulk� mo�emy przyhamowa� go zupe�nie na dobre.
- Nie. W �adnym wypadku. Firma nie b�dzie tolerowa� morderstwa, nawet
pope�nionego w obronie w�asnej.
- W porz�dku, skoro tak pan uwa�a, ale to zadanie podpada pod paragraf
"ryzyko osobiste", za co, zgodnie z umow�, przewidziany jest dodatek
specjalny.
- Wiem, wiem, ale id�cie ju�, zanim... - przerwa� mu g�uchy �oskot, a
potem brz�k, po kt�rym nast�pi� jeszcze g�o�niejszy, zwyci�ski okrzyk.
- Rozumiem go, rozumiem co on m�wi - wrzeszcza� uszcz�liwiony Jens
Lynn - przechwala si�, �e wy�upi� potworowi oko.
- Ta wielka pokraka poszatkowa�a nasz reflektor - krzykn�� Dallas. -
Tex, zajmij go czym�. Ja p�jd� za tob�. Staraj si� go st�d odci�gn��.
Tex Antonelli wy�lizn�� si� niepostrze�enie z szoferki i pogna� w
kierunku pla�y, jak najdalej od ci�ar�wki. W�a�ciciel topora dostrzeg� go
i natychmiast rzuci� si� za nim. Kiedy dystans mi�dzy nimi zmala� do
jakich� pi��dziesi�ciu jard�w, Tex zatrzyma� si� i podni�s� dwa, dobrze
obtoczone przez morze kamienie wielko�ci pi�ci. Chwyci� jeden z nich w
d�o� jak pi�eczk� baseballow� i czeka� spokojnie a� ha�a�liwy napastnik
podejdzie bli�ej. Z odleg�o�ci pi�ciu jard�w cisn�� pierwszy kamie� w
g�ow� przeciwnika, a w momencie, gdy ten uni�s� tarcz� by odbi� pocisk,
rzuci� drugi, tym razem w brzuch. Oba kamienie znalaz�y si� w powietrzu
r�wnocze�nie, i chocia� pierwszy zosta� odbity tarcz�, drugi trafi�
m�czyzn� prosto w �o��dek. Wiking siad� i wyda� z siebie g�o�ny j�k. Tex
obsun�� si� kilka st�p dalej i podni�s� nast�pne dwa kamienie. - Bleyoa!
(Tch�rz) - wysapa� obalony wojownik, potrz�saj�c toporem.
- Nie mo�e by�, a ty to nie? Chod� tu, kole�, znamy si� na takich.
Ch�op jak d�b - jajka jak �o��dzie.
- Trzeba go zapakowa� - stwierdzi� Dallas, kt�ry wychyn�� w�a�nie zza
ci�ar�wki i wymachiwa� nad g�ow� lassem. - Profesor trz�sie si� o ten
sw�j �mietnik i chce wraca�.
- Dobra, zaraz go dostarcz�.
Tex rzuci� w stron� Wikinga paroma wyzwiskami, popularnymi w
�rodowisku zbli�onym do Korpusu Piechoty Morskiej, lecz nie uda�o mu si�
prze�ama� dziel�cej ich bariery j�zykowej. Uciek� si� zatem do
uniwersalnego j�zyka gest�w, kt�ry opanowa� by� za m�odu. Pe�nymi
ekspresji ruchami r�k i palc�w okre�li� go jako rogacza, kastrata,
przypisa� mu nieco plugawych nawyk�w, ko�cz�c Obelg� Ostateczn� - uderzy�
lew� r�k� w biceps prawej, co spowodowa�o raptowny wzlot prawej pie�ci ku
niebu. Co najmniej jeden, a by� mo�e i wi�cej tych gest�w musia�o szczyci�
si� genealogi� si�gaj�c� czas�w poprzedzaj�cych jedenaste stulecie, bowiem
Wiking rykn�� w�ciekle i s�aniaj�c si� poderwa� na r�wne nogi. Tex, pomimo
i� przypomina� karta stawiaj�cego czo�a szar�uj�cemu gigantowi, sta�
spokojnie w miejscu. Wojownik wzni�s� top�r, lecz ci�ni�ty przez Dallasa
arkan wyrwa� mu go z r�k. W tym momencie Tex szybkim rzutem ca�ego cia�a
zwali� go z n�g. W chwili, gdy Wiking z g�uchym �omotem run�� na ziemi�,
obydwaj siedzieli mu ju� na karku - Tex obezw�adnia� go podw�jnym
nelsonem, a Dallas wi�za� ciasno, gwa�townie wymachuj�c sznurem. Kilka
sekund p�niej Wiking by� ca�kowicie bezradny i z r�koma i nogami
zwi�zanymi razem z ty�u, za plecami, wy� bezsilnie, za� obaj kaskaderzy
wlekli go po kamieniach w strona samochodu. Tex ni�s� tak�e top�r, a
Dallas tarcz�.
- Musz� z nim pom�wi� - krzykn�� Lynn - to wyj�tkowa okazja.
- Nale�y natychmiast opu�ci� to miejsce - ponagli� profesor,
manipuluj�c delikatnie regulatorami.
- Atakuj� nas - zawy� Amory Blestead, wskazuj�c na po�y sparali�owanym
palcem w kierunku domu. Rozjuszona horda kud�atych m�czyzn, zbrojnych w
r�nego rodzaju topory, miecze i w��cznie run�a ze wzg�rza w ich
kierunku.
- Wynosimy si� st�d - zarz�dzi� Barney. - We�cie tego prehistorycznego
r�baj�� na platform� i jazda! B�dziemy mieli kupa czasu na pogaw�dka z nim
po powrocie do domu, doktorze.
Tex wskoczy� do szoferki i wyszarpn�� spod siedzenia rewolwer.
Wystrzela� w kierunku morza ca�y b�benek, zapu�ci� silnik, w��czy� ocala�y
reflektor i nacisn�� klakson. Okrzyki atakuj�cych przerodzi�y si� w
trwo�ny lament, w pop�ochu zawr�cili w stron� chaty ciskaj�c po drodze
bro�. Ci�ar�wka zatoczy�a �uk i ruszy�a ku pla�y. W chwili, gdy
doje�d�ali do ostrego zakr�tu u podstawy przyl�dka, z drugiej jego strony
rykn�� klakson. W ostatniej chwili Tex zd��y� szarpn�� kierownice w prawo
- opony dotkn�y za�amuj�cych si� fal morskich. Zza cypla wypad�a oliwkowo
szara ci�ar�wka i poprzedzana wyciem klaksonu, przemkn�a obok nich.
- Niedzielny kierowca - wrzasn�� Tex przez okno i zn�w doda� gazu.
Barney patrzy�, jak druga ci�ar�wka mija ich, zarzucaj�c w koleinach,
kt�re po sobie pozostawili. Spojrza� na otwarty ty� wozu i skamienia�.
Ujrza� siebie samego, krzywi�cego si� wstr�tnie, miotanego we wszystkie
strony przez podskakuj�c� na kamieniach maszyn. Zanim druga ci�ar�wka
znikn�a z pola widzenia, sobowt�r uni�s� kciuk do nosa i zagra� na nim,
wyra�nie kieruj�c ten gest pod jego adresem. Barney opad� na skrzyni
dopiero wtedy, gdy widok przes�oni�a mu �ciana ska�.
- Widzia� pan? Co to by�o?
- W najwy�szym stopniu interesuj�ce - odpad profesor Hewett, wciskaj�c
starter generatora. - Czas jest o wiele bardziej plastyczny ni�
kiedykolwiek odwa�y�em si� s�dzi�. Pozwala to na dublowanie si� linii
�wiata, a by� mo�e nawet na nieograniczon� liczba pali czasu. Mo�liwo�ci
zdaj� si� by� niesko�czone...
- Czy mo�e pan przesta� be�kota� i zamiast tego wyt�umaczy mi co ja
w�a�ciwie widzia�em? - warkn�� Barney, przechylaj�c, niestety niemal
ca�kowicie ju� opr�nion�, butelk� whisky.
- Widzia� pan siebie, albo raczej widzieli�my nas, kt�rzy dopiero
b�d�. Obawiam si�, �e struktury gramatyczne naszego j�zyka nie pozwalaj�
dok�adnie okre�li� sytuacji, kt�rej byli�my �wiadkami.
S�dz�, �e lepiej b�dzie powiedzie�, �e widzia� pan te sam� ci�ar�wk�
z sob� w �rodku, tak� jak� b�dzie ona p�niej. My�l�, �e jest to
wystarczaj�co proste, by zdo�a� pan zrozumie�.
Barney j�kn�� i opr�ni� butelk� do ko�ca. Chwile potem wrzasn�� z
b�lu, bowiem Wiking zacz�� turla� si� po pod�odze i uderzy� go w nog�.
- Radz� trzyma� nogi na skrzyniach. On ci�gle toczy pian� z g�by -
ostrzeg� wszystkich Tex Dallas. Zwolnili.
- Doje�d�amy do miejsca, w kt�rym wyl�dowali�my. Co dalej? - spyta�
Tex.
- Zatrzymaj si� mo�liwie jak najbli�ej miejsca naszego przybycia. To
upro�ci manewrowanie. Panowie! Rozpoczynamy powrotn� podr� w czasie.
- Troll taki yor oll!(Niech was wszystkich trolle po�r�!) - rykn��
Wiking.
nast�pny
Harry Harrison Filmowy wehiku� czasu
. 3 .
- Co� wam nie wysz�o? - spyta� podejrzliwie L.M., gdy wyczerpana ekipa
wesz�a do jego gabinetu i opad�a na te same fotele, kt�re opu�ci�a
osiemna�cie stuleci wcze�niej. - Co si� sta�o? Wyszli�cie st�d przed
dziesi�cioma minutami i ju� jeste�cie z powrotem?
- To dla pana dziesi�� minut, L.M. - odpar� Barney. - Dla nas to by�y
godziny. Aparatura jest w porz�dku. Najwi�ksz� przeszkod� mamy zatem za
sob�. Vremiatron profesora Hewetta dzia�a, i to lepiej ni� mogli�my si�
spodziewa�. Droga do wys�ania z powrotem zespo�u i przyst�pienia do
kr�cenia prawdziwego, szerokoekranowego, realistycznego i taniego filmu
historycznego z prawdziwego zdarzenia, stoi przed nami otworem. Nast�pny
problem jest zgo�a trywialny.
- Fabu�a?!
- Jak zwykle ma pan racj�, L.M. A, przypadkiem, mamy fabu�a - opowie��
prawdziw� i co wi�cej, patriotyczn�! Gdybym spyta� pana, kto odkry�
Ameryk� - c� by pan odpowiedzia�?
- Krzysztof Kolumb. Rok 1492.
- Tak my�li wi�kszo��, ale w rzeczywisto�ci te robot� odwalili
Wikingowie.
- To Kolumb by� Wikingiem? By�em przekonany, �e by� �ydem.
- Dajmy spok�j Kolumbowi. Na pi��set lat przed jego urodzeniem �odzie
Wiking�w wyp�yn�y z Grenlandii i odkry�y l�d, kt�ry nazwano Winlandem.
Jak dowiod�y badania, by�a to cz�� Ameryki P�nocnej. Pierwsz� wypraw�
dowodzi� Eryk Czerwony...
- Do diab�a z tym pomys�em. Chcesz �eby�my trafili na czarn� list� za
kr�cenie film�w o komuchach?
- Prosz�, niech pan zaczeka chwile. Po odkryciu przez Eryka, to
miejsce zosta�o skolonizowane. Wikingowie przybyli tam i osiedlili si�.
Pobudowali domy, uprawiali role, a wszystkim tym kierowa� legendarny
bohater Thorfinn Karlsefni...
- Co za nazwisko? O to te� mi idzie. Ju� s�ysz� dialog w trakcie
g��wnej sceny mi�osnej... poca�uj mnie, najdro�szy Thorfinnie Karlsefni,
szepce ona! Do bani! Nie gor�czkuj si� tak, Barney.
- Nie mo�e pan zmienia� historii, L.M.
- A co innego robili�my do tej pory? Nie mieszaj mi tutaj, Barney.
By�e� moim najlepszym re�yserem i kierownikiem produkcji, zanim ten wszawy
dom wariat�w doprowadzi� nas do ruiny. We� si� w gar��. Kinematografia to
nie produkcja pomocy szkolnych. Sprzedajemy rozrywka, a je�li ta rozrywka
nie bawi, to nie mo�emy jej sprzeda�! Przynajmniej ja to tak widza.
We�miemy tego Wikinga - nazwiesz go Benny, alba Carlo, albo dasz mu jakie�
inne przyzwoite skandynawskie imi� i stworzysz sag� o jego przygodach...
- Saga! Oto w�a�ciwe s�owo, panie L.M.
- ... ca�y dzie� walki, zwyci�skiej oczywi�cie, nieustraszony, o co� w
tym gu�cie! Wyp�ywa, odkrywa Ameryka i m�wi "Odkry�em Ameryk�", no i...
wybieraj� go kr�lem. I oczywi�cie dziewczyna... w d�ugiej, blond peruce...
Macha mu r�k� na po�egnanie ilekro� on wyp�ywa i obiecuje powr�ci�. Tyle,
�e teraz nieco si� ju� postarza�, skronie przypr�szone siwizn�, para blizn
- cierpia�. Tym razem, zamiast rozstawa� si� znowu, zabiera dziewczyn� i
�egluj� na zach�d, by rozpocz�� nowe �ycie jako pionierzy w Plymouth Rock.
Jasne?
- Jak zwykle wspania�e, panie L.M. Nie traci pan r�ki - westchn��
Barney wyra�nie znu�ony. Doktor Jens Lynn, kt�rego oczy otwiera�y si�
wci�� szerzej i szerzej, wyda� z siebie zduszony okrzyk.
- A - a - ale to nie by�o tak. Tego nie ma w �r�d�ach. Nawet pan
Hendrickson nie by� zupe�nie �cis�y. Uwa�a si� powszechnie, �e Winland
odkry� Leif Ericsson, syn Eryka Czerwonego. W kronikach spotykamy dwie
wersje - jedn� w Hanksbok, odmienn� w Flateyjarbok...
- Wystarczy - mrukn�� L.M. - Rozumiesz co nam na my�li, Barney? Jak
widzisz, nawet ksi��ki historyczne nie s� ze sob� w zgodzie, tak �e po
zebraniu do kupy tego i owego oraz po pewnych poprawkach b�dziemy mieli
w�tek. Kogo proponujesz do g��wnych r�l?
- Ruf Hawk by�by znakomity jako Wiking - o ile uda nam si� go dosta�.
No i jak�� aktorka tak� kt�ra rzeczywi�cie wygl�da na swoj� p�e�.
- Slithey Tove. Jest w zasi�gu r�ki i na razie nic nie kr�ci, a od
dw�ch tygodni jej agent p�ta si� tu bez przerwy z propozycjami. S�dz�, �e
si� z�amie i dostaniemy j� tanio. Dalej, b�dziesz potrzebowa� tek�ciarza.
Do tego mamy Charleya Changa, jest u nas na kontrakcie. To fachman.
- By� mo�e od scenariuszy biblijnych, ale nie historycznych - zauwa�y�
pow�tpiewaj�co Barney - i szczerze m�wi�c, nie jestem najlepszego zdania o
jego "Zdj�ciu z krzy�a", czy "Przej�ciu przez Morze Czerwone".
- Te filmy wyko�czy�a cenzura. Osobi�cie akceptowa�em scenariusze -
by�y wspania�e... L.M. przerwa� nagle, gdy� spoza �ciany dobieg�
rozdzieraj�cy krzyk.
- S�yszycie to?
- To ten Wiking - powiedzia� Tex. - Wci�� rwie si� do bitki.
Musieli�my da� mu w �eb i przykuli�my go �a�cuchami do prysznica w
toalecie dla zarz�du.
- Kto taki? - zdziwi� si� L.M.
- Informator - odpowiedzia� mu Barney. - Jeden z tubylc�w. Zaatakowa�
ci�ar�wk�... no i wzi�li�my go ze sob�, �eby doktor Lynn m�g� z nim
porozmawia�.
- Dawa� go tu. Oto cz�owiek, jakiego potrzebujemy. Kto� ze znajomo�ci�
stosunk�w lokalnych. Przyda si� do rozwi�zywania wielu problem�w w czasie
produkcji. Podczas zdj�� w plenerze musicie mie� kogo� znaj�cego si� na
rzeczy.
Tex i Dallas wyszli. Po kilku minutach, w trakcie kt�rych od czasu do
czasu rozlega�y si� g�uche �omoty i brz�k �a�cuch�w, wr�cili wraz ze swym
wi�niem. Wiking zatrzyma� si� w drzwiach, nieco ,szklanym wzrokiem
przypatruj�c si� oczekuj�cym go w gabinecie ludziom. Po raz pierwszy mogli
przyjrze� mu si� w spokoju.
By� wysoki - nawet bez rogatego he�mu mierzy� nieomal siedem st�p
wzrostu - i w�ochaty jak nied�wied�. Skudlone, jasne w�osy spada�y mu na
ramiona, a obwis�e w�sy gin�y w falach sp�ywaj�cej na pier� brody. Jego
odzienie, sk�adaj�ce si� z grubo tkanego kaftana i spodni trzyma�o si�
dzi�ki r�nym rodzajom grubych, sk�rzanych rzemieni i wydziela�o
intensywn� wo� ryby, zastarza�ego potu i dziegciu. W zestawieniu z tym
wszystkim ci�kie z�ote bransolety, kt�re nosi� na r�kach wydawa�y si�
nieco nie na miejscu. Jasnoniebieskie, nieomal przezroczyste oczy patrzy�y
spode �ba na obecnych. By� sponiewierany i skuty �a�cuchem, ale
najwyra�niej nieuszkodzony. Sta� z wysoko podniesionym czo�em i dumnie
wypi�t� piersi�.
- Witaj, w Hollywood - powita� go L.M. - Prosz� usi���, daj mu drinka
Barney, i czu� si� jak u siebie w domu: Pa�skie imi�, o ile dobrze
dos�ysza�em...?
- On nie m�wi po angielsku, panie L.M.
L.M. Greenspanowi zrzed�a mina.
- Nie powiem, �ebym to pochwala�, Barney. Nie lubie rozmawia� przez
t�umacza. Za wolno i nie mo�na na tym polega�... No dobra - Lynn, niech
pan robi swoje. Prosz� go zapyta� o nazwisko.
Jens Lynn mamrota� co� do siebie przez chwil�, odmieniaj�c w pami�ci
podstawowe formy jakiego� staronorweskiego czasownika, po czym przem�wi�:
- Hvat heitir maorinn? (Jak si� nazywasz?)
Wiking mrukn�� co� pod nosem i zignorowa� pytanie.
- W czym problem? - niecierpliwi� si� L.M. - Mam ! - nadzieje, �e
potrafi pan szwargota� tym narzeczem? Czy on pana rozumie?
- Musi pan uzbroi� si� w cierpliwo��, sir. Staronorweski ju� od prawie
tysi�ca lat jest j�zykiem martwym i znamy go jedynie z przekaz�w pisanych.
Wsp�cze�nie najbardziej zbli�ony do niego jest islandzki, dlatego u�ywam
wymowy i intonacji islandzkiej...
- Dobra, dobra. Nie potrzebuje wyk�ad�w. Postarajcie si� go
zrelaksowa�, naoliwcie kilkoma drinkami i zasuwamy.
Tex popchn�� fotel, podcinaj�c od ty�u kolana Wikinga, tak �e ten
usiad�, patrz�c wzrokiem pe�nym nienawi�ci. Barney wydoby� butelk� , Jacka
Danielsa" z ukrytego pod kopi� Rembrandta barku w �cianie i nape�ni�
s�usznych rozmiar�w szklank� do polowy. Lecz kiedy wyci�gn�� j� w stron�
go�cia, ten wykr�ci� g�ow� na bok i zagrzechota� krepuj�cymi mu nadgarstki
�a�cuchami.
- Etir! (trucizna) - warkn��.
- My�li, �e pr�bujemy go otru� - powiedzia� Lynn.
- �atwo si� z tym upora� - odpar� Barney, po czym podni�s� szklank� i
poci�gn�� z niej solidny �yk. . Tym razem Wiking pozwoli� przytkn�� sobie
naczynie do ust i zacz�� pi�. Stopniowo jego oczy stawa�y si� coraz
szersze i szersze, a� wys�czy� zawarto�� do ostatniej kropli.
- Ooinn ok Fitarligg! (Odyn i Frigg) - rykn�� uszcz�liwiony i
strz�sn�� �zy, kt�re nap�yn�y mu do oczu.
- Powinno mu smakowa� - kosztuje 7.25 za butelk� w hurcie. Mog� si�
za�o�y�, �e tam sk�d przybywa, nie maj� takiego towaru. Zapytaj go pan
jeszcze raz o imi�.
Wiking a� zmarszczy� si� z napi�cia, przys�uchuj�c si� z uwag�
powtarzanemu na wiele sposob�w pytaniu i skoro tylko je zrozumia�,
odpowiedzia� ochoczo:
- Ottar - i spojrza� przeci�gle na butelk�.
- Nareszcie gdzie� jeste�my - stwierdzi� L.M. Rzuci� okiem na stoj�cy
na biurku zegar. - Zbli�a si� czwarta rano i chcia�bym ustali� kilka
rzeczy. Zapytaj pan tego Ottara o kurs - jak� oni tam maj� walut�, Lynn?
- Prowadz� g��wnie handel wymienny, ale mamy pewne wzmianki o srebrnej
grzywnie.
- To w�a�nie chcemy wiedzie�. Ile tych grzywien wychodzi na dolara i
niech mu pan powie, �eby nie podawa� �adnych idiotycznych kurs�w
oficjalnych. Interesuje mnie wolnorynkowa stopa wymiany. W razie czego,
je�li b�d� musia�, kupie te grzywny w Tangerze...
Ottar zawy�, wyskoczy� z fotela, wpychaj�c przy tym Barneya w rz�d
ro�lin doniczkowych i schwyci� butelk� z reszt� burbona. Przytyka� j�
w�a�nie do ust, gdy Tex zdzieli� go pa�k� w g�ow�. Wiking osun�� si� bez
czucia na pod�og�.
- Co to znaczy! - wrzasn�� L.M. - Morderstwo w moim w�asnym gabinecie!
Szale�c�w mam po uszy w moim zrzeszeniu. Zabierzcie tego typa tam sk�d
przyszed� i znajd�cie mi kogo�, kto m�wi po angielsku. Nast�pnym razem nie
mam ochoty na �adnych t�umaczy.
- Ale �aden z nich nie m�wi po angielsku - zauwa�y� w�ciekle Barney
wydobywaj�c z r�kawa resztki kaktusa.
- To nauczcie jakiego�, ale nie takiego wariata.
nast�pny
Harry Harrison Filmowy wehiku� czasu
. 4 .
Barney Hendrickson z trudno�ci� powstrzyma� j�k. R�ka, kt�r� uni�s� do
ust kartonowy kubek z kaw� dr�a�a nieznacznie. Zd��y� ju� zapomnie� ile
godzin - czy raczej stuleci - up�yn�o od chwili, kiedy po raz ostatni
zmru�y� oczy. W ci�gu minionej nocy k�opoty przewala�y si� za k�opotami,
by wraz z brzaskiem nowego dnia ust�pi� miejsca nowym troskom. G�os
Dallasa Levy'ego brz�cza� w s�uchawce telefonu jak rozw�cieczona osa.
Barney drobnymi �yczkami popija� kaw�.
- Racja, zgadzam si�, Dallas - odpowiada� ochryp�ym g�osem, gdy� jego
struny g�osowe uleg�y daleko posuni�tej korozji w rezultacie wypalenia
trzech paczek papieros�w pod rz�d. - Tak, si�d�cie przy nim i starajcie
si� go uspokoi�, nikt nawet nie b�dzie si� zbli�a� do tych starych hal
magazynowych... W porz�dku, tak... ostatnie trzy godziny policzymy wam
podw�jnie... no dobra... s�usznie... potr�jnie... OK, akceptuje zlecenie
wyp�aty. Tak... trzymajcie go pod kluczem i prosz� bez �adnych eksces�w,
dop�ki nie zdecydujemy co z nim dalej pocz��. Popro� te� doktora Lynna,
�eby przyszed� do mnie na g�r�, jak tylko sko�czy pertraktacje w kasie. To
wszystko.
Barney od�o�y� s�uchawk� i spr�bowa� skupi� si� nad arkuszami
kosztorys�w. Jak dot�d wi�kszo�� proponowanych pozycji zdobi�y wielkie
znaki zapytania; zanosi�o si� na piekielnie drogi film. A co si� stanie,
je�li policja zw�cha co� na temat zamkni�tego w kazamatach Wikinga? Czy
mog� go oskar�y� o porwanie kogo�, kto umar� prawie tysi�c lat temu?
- Zaczynam dostawa� fio�a - mrukn��, Biegaj�c ponownie po kaw�.
Profesor Hewett, jak zawsze �wie�utki i wypocz�ty, przemierza�
drobnymi kroczkami gabinet, manipuluj�c przy kieszonkowym kalkulatorze.
Wyniki oblicze� notowa� �piesznie w ma�ym notesie.
- Doszed� pan do jakich� rezultat�w, profesorze? - spyta� Barney. -
B�dziemy wstanie wys�a� w przesz�o�� co� wi�kszego ni� ci�ar�wka?
- Cierpliwo�ci, drogi panie, musi si� pan uczy� cierpliwo�ci. Natura
ods�ania nam swoje tajemnice jedynie z najwi�ksz� niech�ci�. Niekiedy b��d
rz�du jednej dziesi�tej mo�e uniemo�liwi� dokonanie odkrycia. R�wnania
zawieraj� znacznie wi�cej zmiennych i to zupe�nie innej natury ni� proste
cztery wymiary, stosowane przy opisie wielko�ci fizycznych w czasie.
Musimy wzi�� pod uwag� co najmniej trzy czynniki dodatkowe - czynnik
przesuni�cia w prz