2565

Szczegóły
Tytuł 2565
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2565 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2565 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2565 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Harry Harrison Filmowy wehiku� czasu przek�ad : Marek Urba�ski 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. Harry Harrison Filmowy wehiku� czasu . 1 . - Co ja tutaj robi�? Jak mog�em da� si� nam�wi� na co� takiego? - j�kn�� L.M. Greenspan, czuj�c, �e zjedzona niedawno kolacja atakuje mu bole�nie wrzody �o��dka. - Jest pan tu, L.M., dlatego, �e jest pan b�yskotliwym i przewiduj�cym szefem. Albo, m�wi�c innymi s�owy, dlatego �e musi pan wykorzysta� ka�d� szanse - bo je�li nie zrobi pan czego�, i to szybko, Climactic Studios przepadn� z kretesem. - Barney Hendrickson zaci�gn�� si� �apczywie zaci�ni�tym miedzy po��k�ymi palcami papierosem i spojrza� nic nie widz�cym wzrokiem na g�rzysty krajobraz, przesuwaj�cy si� bezg�o�nie za szybami Rolls - Royce'a. - Albo, ujmuj�c to jeszcze inaczej, po�wi�ca pan teraz godzin� swego czasu, by by� �wiadkiem pewnego eksperymentu. Eksperymentu, kt�ry by� mo�e oznacza ratunek dla Climactic - doda�. L.M. skupi� ca�� uwag� na subtelnym problemie przypalenia szmuglowanej "havany". Obci�� jeden z ko�c�w cygara z�ot�, kieszonkow� gilotynk� i ostro�nie obliza� okaleczony wierzcho�ek. Nast�pnie wymachiwa� jaki� czas zapa�k�, czekaj�c a� ulotni� si� wszelkie chemiczne substancje, kt�rymi by�a nasycona, by w ko�cu zaci�gn�� si� delikatnie dymem wytwornego, zielonkawobrunatnego zwitka tytoniowych li�ci. Samoch�d zjecha� na pobocze i stan�� bezszelestnie jak dobrze naoliwiona prasa hydrauliczna. Szofer wyskoczy� b�yskawicznie, got�w otworzy� tylne drzwi. L.M. nie drgn�� nawet, rozgl�da� si� tylko podejrzliwie naoko�o. - �mietnik! Ciekaw jestem c� takiego, co mog�oby uratowa� wytw�rnie, znajduje si� na tym wysypisku �mieci? Barney bezskutecznie usi�owa� pobudzi� do �ycia nieruchome i bezw�adne cielsko szefa. - Prosz� bez uprzedze�, panie L.M. Zreszt� niech pan pomy�li, czy ktokolwiek m�g� przewidzie�, �e ubogi wyrostek ze slums�w East Side stanie si� pewnego dnia g�ow� najwi�kszej kompanii filmowej �wiata? - Bierzemy si� za impertynencje, co? - Nie odbiegajmy od tematu, prosz� - za��da� Barney. - Na pocz�tek zajrzyjmy do �rodka i przekonajmy si�, co ma nam do zaofiarowania profesor Hewett. Uprzedzenia zostawmy na potem. Z najwy�sz� niech�ci� L.M. da� si� wyprowadzi� na wy�o�on� zmursza�ymi p�ytami �ci�k�, kt�ra wiod�a do drzwi zapadni�tego w ziemie, ale ozdobionego sztukateriami domu. Barney, mocno trzymaj�c go za ramie, nacisn�� guzik dzwonka. Musia� jednak zadzwoni� jeszcze dwa razy, nim drzwi otworzy�y si� z �oskotem i wychyn�� z nich niski m�czyzna z ogromn�, �ys� g�ow� ozdobion� okularami w grubej rogowej oprawie: - Profesorze Hewett - zacz�� Barney, lekko popychaj�c L.M. do �rodka. - Oto cz�owiek, o kt�rym panu wspomina�em. Prezes Climactic Studios, pan L.M. Greenspan we w�asnej osobie. - Ach tak, oczywi�cie, prosz� wej�� - profesor �ypn�� wodnistymi oczyma spoza owalnej oprawy okular�w i usun�� si� nieco, aby umo�liwi� im wej�cie. Gdy tylko drzwi zatrzasn�y si� za jego plecami, L.M. westchn�� �a�o�nie i zupe�nie zrezygnowany da� si� sprowadzi� skrzypi�cymi schodami na d�, do piwnicy. Stan�� jak wryty, gdy ujrza� p�ki pe�ne najrozmaitszego sprz�tu elektrotechnicznego, girlandy popl�tanych kabli i jakie� pobrz�kuj�ce urz�dzenia. - Co to takiego? Przypomina mi zu�yte dekoracje do filmu o Frankensteinie. - Pozw�lmy profesorowi to wyja�ni� - Barney ci�gle jeszcze popycha� go do przodu. - Oto dzie�o mojego �ycia - obwie�ci� Hewett i nie wiadomo dlaczego machn�� r�k� w stron� toalety. - C� u diab�a ma by� tym dzie�em �ycia? - On mia� na my�li te maszynerie, ten aparat... po prostu pokazuje nieco niedok�adnie - szepn�� Barney. Profesor Hewett zdawa� si� ich nie s�ysze�. Zaj�ty by� regulowaniem czego� na tablicy kontrolnej. Piskliwy j�k aparatury wznosi� si� na coraz wy�sze tony, a z topornej bry�y maszyny sypn�o iskrami. - Tutaj - stwierdzi�, wskazuj�c teatralnie (i tym razem z niepor�wnanie wi�ksz� precyzj�) na metalow� p�yt�, osadzon� na masywnych izolatorach - znajduje si� serce Vremiatronu, miejsce, w kt�rym odbywa si� p r z e m i e s z c z e n i e . Nie mam zamiaru urz�dza� panom wyk�adu z matematyki ani t�umaczy� ca�ej z�o�ono�ci konstrukcji tej oto maszyny - przypuszczam, �e by�oby to dla pan�w ma�o zrozumia�e. S�dz�, �e najw�a�ciwszy b�dzie pokaz praktyczny. - Profesor schyli� si� i, pomacawszy chwile pod sto�em, wyci�gn�� zakurzon� butelk� po piwie, po czym ustawi� j� na metalowej p�ycie. - Co to jest ten Vremiatron? - zapyta� podejrzliwie L.M. - To w�a�nie to! To, co w�a�nie pokazuje. Umie�ci�em nieskomplikowany obiekt w obr�bie pola, kt�re zaraz uaktywni�. Prosz� uwa�a�. Hewett przekr�ci� wy��cznik i elektryczno�� wytrysn�a �ukiem z umieszczonych w rogu transformator�w - wycie mechanizmu przesz�o w przera�liwy pisk, kraw�dzie przewod�w rozjarzy�y si� o�lepiaj�co, a powietrze wype�ni� zapach ozonu. Butelka po piwie rozmy�a si� na moment i ryk aparatury ucich�. - Widzieli�cie panowie p r z e m i e s z c z e n i e ? Niebywa�e, nieprawda�? Profesor promieniej�c samozadowoleniem wyci�gn�� spod rysika papierow� ta�m�, upstrzon� atramentowymi wykresami. - Wszystko zawarte jest tu, w zapisie. Ta oto butelka przenios�a si� w przesz�o�� na okres siedmiu mikrosekund, by nast�pnie powr�ci� do tera�niejszo�ci. Wbrew temu, co g�osz� moi wrogowie, urz�dzenie to jest sukcesem. M�j Vremiatron - nazwa pochodzi od s�owa "vreme", po serbochorwacku "czas", na cze�� mojej babki po k�dzieli, kt�ra pochodzi�a z miasta Ma�e �o�ne - jest pierwszym dzia�aj�cym wehiku�em czasu. L.M. westchn�� i zawr�ci� ku schodom. - Szaleniec - mrukn��. - Prosz� go wys�ucha� - b�aga� Barney - ten profesor ma naprawd� niez�e pomys�y, a je�li rozwa�a mo�liwo�� wsp�pracy nawet z nami, to tylko dlatego, �e wszystkie istniej�ce fundacje odrzuci�y pro�by o finansowanie jego bada�. Jedyne czego potrzebuje, by pu�ci� te maszyn� w ruch, to troch� got�wki. - Takich nie siej�, sami rosn�. Idziemy. - Niech go pan wys�ucha. Niech mu pan pozwoli pokaza� jak przesy�a te butelk� w przysz�o��. Robi to zbyt wielkie wra�enie, by przej�� nad tym do porz�dku dziennego. - Musz� to panom wyja�ni� dok�adnie - wtr�ci� profesor Hewett - przy ka�dym ruchu w przysz�o�� mamy do czynienia z barier� czasu. Przemieszczenie w przysz�o�� wymaga niesko�czenie wi�cej energii ni� przemieszczenie w przesz�o��. Oczywi�cie, efekt jest r�wnie� dostrzegalny, pod warunkiem, �e b�dziecie panowie uwa�nie obserwowa� te butelk�. Raz jeszcze cud elektroniki star� si� z barier� czasu, a powietrze zatrz�s�o si� od wy�adowa�. Butelka po piwie drgn�a r�wnie niedostrzegalnie jak przedtem. - To trwa ju� zbyt d�ugo - L.M. ruszy� w kierunku schod�w - a propos, Barney, jeste� pan zwolniony. - Nie mo�e pan wyj�� w tym momencie! Nie da� pan Hewettowi najmniejszej szansy, by m�g� dowie�� swoich racji, albo mnie zleci�, bym je panu wyja�ni�. Barney by� w�ciek�y, w�ciek�y na siebie, w�ciek�y na dogorywaj�c� firm�, kt�ra go zatrudnia�a, na ludzk� g�upot� i pr�no�� i na to, �e stan jego konta w banku dawno ju� spad� poni�ej zera. Rzuci� si� w stron� L.M. i wyrwa� z jego ust wci�� tl�c� si� "havane". - Urz�dzimy tu prawdziwy pokaz. Co�, co wreszcie pan doceni! - P�ace za te cygara po dwa zielone od sztuki! Oddaj je pan... - Za chwil� dostanie je pan z powrotem, a na razie prosz� patrze� - Barney str�ci� butelk� po piwie na pod�og� i na jej miejscu po�o�y� cygaro. - Kt�re z tych urz�dze� s�u�y do sterowania moc� mechanizmu? - zapyta� Hewetta. - Nat�enie wej�ciowe regulowane jest tym opornikiem, ale czemu pan pyta? Nie mo�na przekroczy� maksymalnej granicy przemieszczenia w czasie bez zniszczenia ca�ego mechanizmu... St�j! - Nowe wyposa�enie mo�e pan sobie kupi� w ka�dej chwili, ale je�li nie uda si� przekona� L.M., zostanie pan na lodzie - i dobrze pan o tym wie. Jedziemy na ca�ego! Jedn� r�k� Barney odepchn�� wierzgaj�cego profesora, drug� za� w tym samym momencie przekr�ci� regulator mocy na maksimum, odrywaj�c przy okazji pokr�t�o opornika. Tym razem efekt okaza� si� daleko bardziej zauwa�alny. J�k aparatury przerodzi� si� w upiorne zawodzenie, od kt�rego p�ka�y b�benki w uszach, przewody rozjarzy�y si� jak wszystkie ognie piekielne, na metalowych elementach maszyny rozigra�y si� bezustanne wy�adowania elektryczne, a w�osy wszystkich obecnych stan�y d�ba i sypn�y iskrami. - Wsadzono mnie na krzes�o elektryczne! - wrzasn�� L.M. w momencie, gdy wraz z ostatnim spazmem energii wszystkie kable zap�on�y o�lepiaj�co, eksplodowa�y - i nasta�a ciemno��. - Tam! Patrzcie tam! - rykn�� Barney, pstrykaj�c swoim Ronsonem, by rozproszy� mrok. Metalowa p�yta by�a pusta. - Jeste� mi winien dwa dolce. - Patrzcie, znikn�o!!! Na co najmniej dwie sekundy, trzy... cztery... pi��... sze��. Nagle cygaro, wci�� jeszcze dymi�ce, ukaza�o si� ponownie na p�ycie. L.M. chwyci� je i zaci�gn�� si� g��boko. - W porz�dku, niech to sobie b�dzie wehiku� czasu. Ale w jaki spos�b mo�e on pom�c przy produkcji film�w, albo przy wyci�ganiu Climactic z bryndzy? - Niech mi pan pozwoli wreszcie wyja�ni�... nast�pny Harry Harrison Filmowy wehiku� czasu . 2 . Sze�ciu obecnych w gabinecie m�czyzn rozsiad�o si� p�kolem naprzeciw biurka L.M. - Zamkn�� drzwi na klucz i przeci�� kable telefoniczne - zarz�dzi� Greenspan. - Jest trzecia nad ranem - zaprotestowa� Barney. - Pods�uch mo�na wykluczy�. - Je�li banki zw�chaj�, co si� tutaj dzieje, jestem zrujnowany do ko�ca �ycia, albo i na d�u�ej. Odci�� kable. - Pozwoli pan, �e si� tym zajm� - Amory Blestead, szef departamentu technicznego Climactic Studios wsta� i wydoby� z kieszeni na piersi kombinezonu izolowany �rubokr�t. Tajemnica wreszcie si� wyja�ni�a. Od roku moi ch�opcy naprawiaj� te cholerne kable mniej wi�cej dwa razy na tydzie�, pomy�la�. Pracowa� szybko, sprawnie wyci�gaj�c ko�c�wki przewod�w z gniazdek i roz��czaj�c kolejno siedem telefon�w, interkom, monitor telewizji wewn�trznej i linie specjaln�. L.M. Greenspan obserwowa� go uwa�nie i nie odezwa� si� ani s�owem, dop�ki nie stwierdzi� osobi�cie, �e wszystkie dziesi�� kabli zwisa luzem. - Meldowa� - rzuci�, d�gn�wszy palcem w stron� Barneya Hendricksona. - Wreszcie mo�emy zaczyna�, L.M. Wszystko gotowe do rozruchu. Podstawowe urz�dzenia Vremiatronu zosta�y zbudowane w oparciu o dekoracje do "Za�lubin potwora z c�rk� Thinga", co umo�liwi�o nam pokrycie wszelkich koszt�w z bud�etu tego filmu. Dodam, �e w istocie nawet na tym zarobili�my maszyna profesora kosztuje bez por�wnania mniej ni� wynosi�y nasze normalne wyda�... - Bez dygresji! - W porz�dku. Ostatnie sceny studyjne do tego filmu o potworze nakr�cono dzi� po po�udniu, to jest, chcia�em powiedzie�, wczoraj po po�udniu, dzi�ki czemu zdo�ali�my za�atwi� paru monter�w, kt�rzy w nadgodzinach wypucowali ca�� maszynerie. Jak tylko sobie poszli, reszta z nas zamontowa�a j� na platformie wojskowej ci�ar�wki z filmu "Brookli�ski kapu� nr 1",profesor za� pod��czy� i posprawdza� wszystko, co si� da�o. W efekcie ca�o�� jest zapi�ta na ostatni guzik. - Nie podoba mi si� ta ci�ar�wka. To si� mo�e wyda�. - Niemo�liwe, panie L.M., podj�li�my wszelkie �rodki ostro�no�ci. Ci�ar�wka pochodzi z demobilu i by�a przeznaczona do sprzeda�y w zupe�nie innym miejscu. Kupili�my j� absolutnie legalnie, naszymi zwyk�ymi kana�ami, a Tex dotransportowa� j� tutaj. Powtarzam panu, jeste�my zupe�nie czy�ci. - Tex? Tex! A kt� to taki? Kim w og�le s� ci ludzie? - L.M. uni�s� si�, tocz�c podejrzliwym wzrokiem po siedz�cych przed nim osobach. - Wydaje mi si�, �e prosi�em ci� o maksymaln� dyskr�cje, o utrzymanie ca�ej sprawy w tajemnicy, a� przekonamy si� jak to dzia�a! Je�eli banki zw�sz�... - Operacja zakrojona jest na mo�liwie jak najmniejsz� skale. Ekipa sk�ada si� ze mnie, profesora, kt�rego pan zna, oraz Blesteade'a, pa�skiego szefa technicznego, z kt�rym wsp�pracuje pan od lat trzydziestu... - Wiem, wiem... Ale ci trzej tutaj, co to za jedni? - L.M. wskaza� palcem na dw�ch milcz�cych, czarnow�osych osobnik�w odzianych w "levisy" i sk�rzane kurtki, oraz wysokiego, nerwowego m�czyzn� o jaskraworudej czuprynie. - Tych dw�ch z przodu to Tex Antonelli i Dallas Levy, kaskaderzy. - Kaskaderzy? Jakie zn�w cuda masz tu zamiar przepchn��, �ci�gaj�c tych dw�ch lewych kowboj�w? - Czy nie zechcia�by pan odpr�y� si� na chwile, panie L.M.? Realizacja tego projektu wymaga pomocy zaufanych ludzi, ludzi, kt�rzy potrafi� trzyma� j�zyk za z�bami, a w wypadku jakiego� niebezpiecze�stwa znaj� si� dobrze na swojej robocie. Dallas s�u�y� w piechocie liniowej, a zanim pojawi� si� u nas, �y� z rodeo. Tex - trzyna�cie lat w marines, potem pracowa� jako instruktor walki wr�cz. - A ten trzeci facet? - To doktor Jens Lynn z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, filolog. Wysoki m�czyzna powsta� gwa�townie i sk�oni� si� szybko w stron� biurka. - Specjalizuje si� w j�zykach germa�skich, czy w czym� takim. B�dzie naszym t�umaczem. - Czy wszyscy panowie tutaj, jako cz�onkowie zespo�u zdajecie sobie spraw� z wagi tego przedsi�wzi�cia? - spyta� L.M. - P�ac� mi za to - rzek� Tex - �e umiem trzyma� g�b� na k��dk�. Dallas skin�� g�ow� na znak milcz�cej zgody. - To unikalna okazja - dorzuci� gwa�townie Lynn, z nieznacznym du�skim akcentem. - Wzi��em roczny urlop naukowy i jestem zdecydowany towarzyszy� panom nawet za n�dzne pieni�dze, jako konsultant historyczny... Wiemy przeci� tak ma�o o potocznym j�zyku staronorweskim. - W porz�dku, w porz�dku - chwilowo zupe�nie uspokojony L.M. machn�� r�k�. - A teraz - jak wygl�da nasz plan. Prosz� o szczeg�y. - Mamy zamiar wybra� si� w podr� pr�bn� - odpar� Barney - by sprawdzi�, czy wszystkie urz�dzenia profesora naprawd� dzia�aj�. - Zapewniam pana... - usi�owa� wtr�ci� profesor. - Je�li tak - montujemy ekip�, piszemy scenariusz i kr�cimy film na miejscu. I to na jakim miejscu! Ca�a historia otwarta dla szerokiego ekranu. Jeste�my w stanie sfilmowa� wszystko, utrwali�... - I uratowa� wytw�rnie od bankructwa - przerwa� mu L.M. - �adnych godzin nadliczbowych, �adnych k�opot�w z dekoracjami, �adnych problem�w ze zwi�zkami zawodowymi. - No, no! Uwa�aj pan - Dallas warkn��, spogl�daj�c spode �ba. - Rzecz jasna, nie mia�em na my�li pa�skiego zwi�zku - dorzuci� pospiesznie L.M. - Ca�a ekipa zostaje zatrudniona od zaraz. P�aca wed�ug um�w zbiorowych, ba, nawet wy�sza, plus wszelkiego rodzaju premie. Ruszaj, Barney, p�ki jeszcze nie wygas� m�j entuzjazm i nie wracaj tu bez dobrych nowin. Kroki id�cych odbija�y si� g�o�nym echem w w�skim, betonowym przesmyku miedzy dwoma gigantycznymi studiami d�wi�kowymi. Cisza i samotno�� wymar�ej wytw�rni sprzyja�y zw�tpieniu i nieweso�ym my�lom na temat ogromnej skali ca�ego przedsi�wzi�cia. Id�c, bezwiednie zbili si� w ciasn� gromadk�. Wartownik na zewn�trz gmachu zasalutowa�, - Bezpiecznie jak u mamusi, sir. Absolutnie �adnych k�opot�w. - Jego g�os prze�ama� nienaturaln� cisze. - �wietnie - odpar� Barney - prawdopodobnie zostaniemy tu do rana. Wie pan, robota specjalna, prosz� uwa�a�, by nikt nie kr�ci� si� w okolicy. - M�wi�em o tym kapitanowi. Wyda� ju� ch�opcom odpowiednie polecenia. Barney zamkn�� za sob� drzwi na klucz. Spod podtrzymuj�cych sufit krokwi rozb�ys�y �wiat�a. Magazyn by� prawie pusty, z wyj�tkiem kilku podpieraj�cych �cian�, zakurzonych dekoracji i oliwkowo szarej ci�ar�wki z p��cienn� plandek� i bia�� wojskow� gwiazd�, wymalowan� na drzwiach. - Baterie i akumulatory w porz�dku - oznajmi� profesor Hewett, gramol�c si� na platforma ci�ar�wki. Postuka� lekko w rz�d tarcz kontrolnych, potem odczepi� ci�kie kable, biegn�ce do umocowanej w �cianie skrzynki rozdzielczej i u�o�y� je starannie. - Prosz� wchodzi�, panowie. Eksperyment mo�emy zacz�� w dowolnym momencie. - Czy nie m�g�by pan u�ywa� innego s�owa ni� "eksperyment" - zapyta� uczonego Amory Blestead i po�a�owa� nagle, �e zgodzi� si� bra� udzia� w tym wszystkim. - W�a�� do szoferki - stwierdzi� Tex Antonelli - czuje, �e tam b�dzie mi najlepiej. Zjecha�em czym� takim ca�e Wyspy Maria�skie. Pozostali, jeden po drugim, pod��yli w �lad za profesorem pod plandek�. Dallas zamkn�� wej�cie. Poniewa� wi�kszo�� miejsca w �rodku zajmowa�a obudowa mechanizm�w elektronicznych i du�y generator spalinowy, zmuszeni byli usi��� na skrzyniach ze sprz�tem i cz�ciami zamiennymi. - Jestem got�w - oznajmi� profesor. - Mo�e na pocz�tek rzucimy okiem na rok 1500? - Nie - Barney by� wcieleniem powagi - niech pan wyskaluje przyrz�dy na rok 1000, tak jak to wcze�niej ustalili�my. Prosz� nacisn�� starter. - Ale wydatek energii by�by znacznie mniejszy, a ryzyko nawet... - Niech pan przestanie trz��� portkami, profesorze. Musimy cofn�� si� w czasie tak daleko, jak tylko jest to mo�liwe. Tak daleko, by nikt nie m�g� si� domy�li�, czym w istocie jest nasza machina i tym samym narobi� nam k�opot�w. Poza tym podj�to decyzj� kr�cenia filmu o Wikingach, a nie "Dzwonnika z Notre Dame". - To by�oby w wieku XVI - odezwa� si� Jens Lynn. - Co prawda datowa�bym t� histori� w �redniowiecznym Pary�u nieco wcze�niej, oko�o... - Gieronimo! - warkn�� Dallas - Je�li mamy rusza�, to sko�czmy wreszcie mle� ozorami i ruszajmy. W wojsku p�tanie si� bez celu i marnowanie czasu przed decyduj�cym starciem, to pewna �mier�. - Tak, to prawda, panie Levy - rzek� profesor manipuluj�c pokr�t�ami na tarczy kontrolnej. - Rok Pa�ski 1000... Ruszamy! - Zakl�� i ponownie j�� grzeba� w desce rozdzielczej. - Wi�kszo�� tych tarcz i guzik�w to atrapy, dlatego ci�gle si� myl� - wyja�ni�. - Zbudowali�my te maszyneri� dla potrzeb film�w grozy. Tego typu urz�dzenia musz� wygl�da� realistycznie - odpar� dziwnie szybko Barney. Na jego twarzy pojawi�y si� stru�ki potu. - I to uczyni�o j� zupe�nie nierealn�, ot co! - profesor Hewett pomrukiwa� gniewnie, czyni�c ostatnie poprawki i w ko�cu przekr�ci� wielki, wielobiegunowy prze��cznik. Silnik generatora zawy� pod wp�ywem gwa�townego wzrostu poboru mocy. Trzeszcz�ce wy�adowania elektryczne wype�ni�y przestrze� nad aparatur�; na ods�oni�tych powierzchniach zamigota�y drobiny zimnego ognia. Wszyscy poczuli, �e w�osy staj� im d�ba. - Co� si� zepsu�o - wydusi� z siebie Jens Lynn. - W �adnym wypadku - odrzek� spokojnie profesor Hewett, robi�c nieznaczne poprawki w mechanizmie. - Po prostu efekt uboczny, wy�adowania statyczne bez najmniejszego znaczenia. W tej chwili tworzy si� pole. S�dz�, �e nied�ugo wszyscy to poczuj�. I rzeczywi�cie. - Czuje si�, jakby kto� wpieprzy� mi w p�pek du�y klucz francuski i nawija� na niego moje bebechy podzieli� si� swymi doznaniami Dallas. - Jakkolwiek nie wyrazi�bym Tego tymi s�owami, ca�kowicie zgadzam si� z opisem symptom�w przytakn�� Lynn. - Prze��czam na automatyczn� - profesor uni�s� si� znad pulpitu sterowniczego i wcisn�� jaki� guzik. - W ci�gu mikrosekundy najwi�kszego poboru mocy korektury selenowe b�d� dzia�a� samoczynnie. Mo�emy to zaobserwowa� na tej tarczy. Kiedy wskaz�wka dojdzie do zera... - Dwana�cie - stwierdzi� Barney wlepiaj�c oczy w przyrz�d. - Dziesi�� - odczytywa� profesor. - Teraz tworzy si� �adunek. - Osiem... siedem... sze��... - Dostaniemy za to dodatek wojenny? - spyta� Dallas, lecz nikt si� nie u�miechn��. - Pi��.. cztery.. trzy... Napi�cie stawa�o si� niemal fizycznie odczuwalne. Nikt nie by� w stanie nawet drgn��. Wszyscy �ledzili powolny ruch czerwonej wskaz�wki. Profesor odlicza�: - Dwa... jeden... Nie us�yszeli s�owa "zero". W tym punkcie continuum czasowego nie istnia� nawet d�wi�k. Mieli uczucie, �e co� si� sta�o, co� zupe�nie niemo�liwego do zdefiniowania i tak odleg�ego od normalnych dozna�, �e za chwile nie b�d� ju� pami�ta� ani co to by�o, ani jakie naprawd� wywar�o na nich wra�enie. W tym samym momencie znikn�y �wiat�a magazynu, wn�trze rozja�nia� jedynie md�o fosforyzuj�cy blask urz�dze� kontrolnych. Poza otwartym wej�ciem do ci�ar�wki, tam gdzie jeszcze przed chwil� widnia�a zalana �wiat�em hala magazynu, znajdowa�a si� bezkszta�tna, matowoszara nico��. Wpatrywanie si� w ni� powodowa�o b�l oczu. - Eureka! - wrzasn�� profesor. - Kto� ma ochot� na drinka? - spyta� Dallas, wyci�gaj�c kwarce �ytni�wki zza skrzynki, na kt�rej siedzia�, po czym przyj�� swe w�asne zaprosz�nie, obni�aj�c znacznie poziom cieczy we flaszce. Butelka kr��y�a z r�k do r�k - nawet Tex wychyli� si� z wn�trza szoferki i poci�gn�� solidnie - i wszyscy zaczerpn�li z niej nieco brakuj�cej im odwagi. Tylko profesor nie pi� - zbyt zaj�ty przy instrumentach mamrota� co� uszcz�liwiony do siebie. - Tak, bez w�tpienia, bez w�tpienia przemieszczenie w przesz�o��... w przewidywanym zakresie... tak, teraz przesuniecie w przestrzeni... dobrze... nie, nie wolno nam sko�czy� w przestrzeni mi�dzyplanetarnej albo na �rodku Pacyfiku... do licha, nie. - Profesor rzuci� okiem na przes�oni�ty ekran i dokona� kolejnych, drobnych regulacji. - Proponuje, panowie, chwyci� si� mocno czego� solidnego. Wyliczy�em potencjaln� wysoko�� powierzchni gruntu najlepiej jak tylko mo�na, ale obawia�em si� przesadzi�. Nie chcia�em wbi� ci�ar�wki w ziemie, tak �e mo�liwy jest upadek z wysoko�ci rz�du kilkunastu cali... Gotowi? - profesor przekr�ci� g��wny wy��cznik. Tylne ko�a ci�ar�wki dotkn�y ziemi pierwsze, w chwile potem uderzy�y o grunt przednie. Silny wstrz�s rozrzuci� ich na wszystkie strony. Jaskrawe �wiat�o s�oneczne wla�o si� do �rodka przez otwarty ty� wozu, o�lepiaj�c wszystkich. �wie�a bryza nios�a odg�osy dalekiego przyp�ywu. - A niech to jasna cholera i jeszcze raz jasna cholera - mrukn�� Amory Blestead. Szaro�� na zewn�trz znikn�a zupe�nie - jej miejsce zaj�� kamienisty brzeg, o kt�ry rozbija�y si� fale oceanu. Kraw�dzie p��ciennej plandeki ogranicza�y widoczno��, upodabniaj�c obraz do gigantycznego ekranu kinowego. Nisko nad wod� przelatywa�y skrzecz�ce mewy, a dwie zaniepokojone foki parskn�y i rzuci�y si� do wody. - Nie przypominam sobie takiej okolicy w Kalifornii - powiedzia� Barney. - To nie Kalifornia, jeste�my w Starym �wiecie - odpar� z dum� profesor Hewett - a dok�adniej - na Orkneyach. Istnia�y tu liczne osady norma�skie. Jeste�my w XI stuleciu, w roku 1003. Bez w�tpienia dziwi pana fakt, �e Vremiatron jest w stanie dokonywa� przemieszcze� nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni, jest to jednak pochodn�... - Odk�d Hoover wygra� wybory, nic ju� nie jest w stanie mnie zdziwi� - przerwa� mu Barney: Poczu�, �e teraz, kiedy ju� przybyli dok�d� i do kiedy�, odzyskuje stopniowo zdolno�� kontroli zar�wno nad sob�, jak i nad biegiem wypadk�w. - No to zaczynamy! Dallas, zroluj z przodu plandek�. Musimy widzie�, dok�d jedziemy. Po usuni�ciu przedniej cz�ci brezentowej pokrywy ujrzeli kamienist� pla�e, a raczej w�sk� mielizn� miedzy wod�, a rozci�gaj�cym si� p�koli�cie wysokim, klifowym brzegiem. Jakie� p� mili od nich w morze wrzyna� si� przyl�dek, zas�aniaj�c zupe�nie dalszy widok. - Ruszamy wzd�u� brzegu - zawo�a� Barney z ty�u ci�ar�wki. - Spr�bujmy zobaczy�, co s�ycha� tam dalej. - S�usznie - odrzek� Tex wciskaj�c starter. Silnik j�kn�� i zaskoczy�. Tex wrzuci� bieg i samoch�d potoczy� si� z wolna po kamienistym gruncie. - B�dzie pan tego potrzebowa�? - zapyta� Dallas i wyci�gn�� przytroczon� do pasa z nabojami kabur� z rewolwerem. Barney spojrza� na ni� z niesmakiem. Prosz� to zachowa� dla siebie. Najprawdopodobniej zastrzeli�bym si�, gdybym pr�bowa� bawi� si� takimi przedmiotami. Daj to Texowi, a sam trzymaj w pogotowiu tak�e i karabin. - Czy nie powinni�my wszyscy by� uzbrojeni, cho�by na wszelki wypadek, dla obrony w�asnej? spyta� Amory Blestead. - Potrafi� obchodzi� si� z broni�. - Ale nie zawodowo - odpar� Barney. - Twoim zadaniem jest pomaga� profesorowi. Vremiatron jest najwa�niejszy. Tex i Dallas zatroszcz� si� o uzbrojenie - wtedy mo�emy mie� pewno��, �e ob�dzie si� bez wypadk�w. - Sta�, u diab�a! Sp�jrzcie, to zbyt pi�kne, bym m�g� to widzie� na w�asne oczy - wykrzykn�� Jens Lynn, wskazuj�c r�k� przed siebie. Ci�ar�wka przetoczy�a si� wok� przyl�dka i przed nimi otworzy�a si� ma�a zatoczka. Tu� przy pla�y sta�a n�dznie wygl�daj�ca chata, zbudowana z kamieni i niezdarnie poci�tych bry� torfu, pokryta strzech� z wodorost�w. Ze s�u��cego za komin otworu spiral� wydobywa� si� dym, lecz w okolicy nie dostrzegli �ywego ducha. - Gdzie oni si� podzieli? - spyta� Barney. - To zupe�nie zrozumia�e. Widok ci�ar�wki, warkot silnika wystraszy�y ich i zapewne uciekli do tej chaty. - Wy��cz motor, Tex. Mo�e powinni�my wzi�� ze sob� troch� paciork�w albo czego� w tym rodzaju... - Obawiam si�, �e to nie jest ten gatunek tubylc�w, jaki pan ma na my�li... Jakby na potwierdzenie tych s��w okr�g�e drzwi domostwa otworzy�y si� z trzaskiem. Wyskoczy� z nich jaki� cz�owiek, rycz�c przera�liwie i wymachuj�c nad g�ow� toporem o szerokim ostrzu. Podskoczy�, uderzy� toporem o wielk� tarcz�, kt�r� d�wiga� na lewym ramieniu i rzuci� si� p�dem po zboczu wzg�rza w ich kierunku. Sun�� niezwyk�ej d�ugo�ci susami i w miar� jak si� zbli�a�, dostrzegli nowe szczeg�y - czarny, rogaty he�m na g�owie, rozwian� jasn� brod�, sumiaste w�sy. Nagle, wci�� rycz�c niezrozumiale, m�czyzna zacz�� k�sa� kraw�d� tarczy, z ust pociek�a mu piana. - Prosz� zauwa�y�, panowie, �e jest on najwyra�niej zaniepokojony. Jednak Wiking nie mo�e okaza� strachu w obecno�ci niewolnik�w i s�u�by. A oni bez w�tpienia obserwuj� go ukradkiem z wn�trza domu. Dlatego usi�uje wprowadzi� si� w stan sza�u wojennego... - Mo�e sobie pan darowa� ten wyk�ad, doktorze. Dallas, spr�bujcie razem z Texem z�apa� tego faceta i przyhamowa� go co nieco, zanim narobi tu szk�d. - Pakuj�c w niego kulk� mo�emy przyhamowa� go zupe�nie na dobre. - Nie. W �adnym wypadku. Firma nie b�dzie tolerowa� morderstwa, nawet pope�nionego w obronie w�asnej. - W porz�dku, skoro tak pan uwa�a, ale to zadanie podpada pod paragraf "ryzyko osobiste", za co, zgodnie z umow�, przewidziany jest dodatek specjalny. - Wiem, wiem, ale id�cie ju�, zanim... - przerwa� mu g�uchy �oskot, a potem brz�k, po kt�rym nast�pi� jeszcze g�o�niejszy, zwyci�ski okrzyk. - Rozumiem go, rozumiem co on m�wi - wrzeszcza� uszcz�liwiony Jens Lynn - przechwala si�, �e wy�upi� potworowi oko. - Ta wielka pokraka poszatkowa�a nasz reflektor - krzykn�� Dallas. - Tex, zajmij go czym�. Ja p�jd� za tob�. Staraj si� go st�d odci�gn��. Tex Antonelli wy�lizn�� si� niepostrze�enie z szoferki i pogna� w kierunku pla�y, jak najdalej od ci�ar�wki. W�a�ciciel topora dostrzeg� go i natychmiast rzuci� si� za nim. Kiedy dystans mi�dzy nimi zmala� do jakich� pi��dziesi�ciu jard�w, Tex zatrzyma� si� i podni�s� dwa, dobrze obtoczone przez morze kamienie wielko�ci pi�ci. Chwyci� jeden z nich w d�o� jak pi�eczk� baseballow� i czeka� spokojnie a� ha�a�liwy napastnik podejdzie bli�ej. Z odleg�o�ci pi�ciu jard�w cisn�� pierwszy kamie� w g�ow� przeciwnika, a w momencie, gdy ten uni�s� tarcz� by odbi� pocisk, rzuci� drugi, tym razem w brzuch. Oba kamienie znalaz�y si� w powietrzu r�wnocze�nie, i chocia� pierwszy zosta� odbity tarcz�, drugi trafi� m�czyzn� prosto w �o��dek. Wiking siad� i wyda� z siebie g�o�ny j�k. Tex obsun�� si� kilka st�p dalej i podni�s� nast�pne dwa kamienie. - Bleyoa! (Tch�rz) - wysapa� obalony wojownik, potrz�saj�c toporem. - Nie mo�e by�, a ty to nie? Chod� tu, kole�, znamy si� na takich. Ch�op jak d�b - jajka jak �o��dzie. - Trzeba go zapakowa� - stwierdzi� Dallas, kt�ry wychyn�� w�a�nie zza ci�ar�wki i wymachiwa� nad g�ow� lassem. - Profesor trz�sie si� o ten sw�j �mietnik i chce wraca�. - Dobra, zaraz go dostarcz�. Tex rzuci� w stron� Wikinga paroma wyzwiskami, popularnymi w �rodowisku zbli�onym do Korpusu Piechoty Morskiej, lecz nie uda�o mu si� prze�ama� dziel�cej ich bariery j�zykowej. Uciek� si� zatem do uniwersalnego j�zyka gest�w, kt�ry opanowa� by� za m�odu. Pe�nymi ekspresji ruchami r�k i palc�w okre�li� go jako rogacza, kastrata, przypisa� mu nieco plugawych nawyk�w, ko�cz�c Obelg� Ostateczn� - uderzy� lew� r�k� w biceps prawej, co spowodowa�o raptowny wzlot prawej pie�ci ku niebu. Co najmniej jeden, a by� mo�e i wi�cej tych gest�w musia�o szczyci� si� genealogi� si�gaj�c� czas�w poprzedzaj�cych jedenaste stulecie, bowiem Wiking rykn�� w�ciekle i s�aniaj�c si� poderwa� na r�wne nogi. Tex, pomimo i� przypomina� karta stawiaj�cego czo�a szar�uj�cemu gigantowi, sta� spokojnie w miejscu. Wojownik wzni�s� top�r, lecz ci�ni�ty przez Dallasa arkan wyrwa� mu go z r�k. W tym momencie Tex szybkim rzutem ca�ego cia�a zwali� go z n�g. W chwili, gdy Wiking z g�uchym �omotem run�� na ziemi�, obydwaj siedzieli mu ju� na karku - Tex obezw�adnia� go podw�jnym nelsonem, a Dallas wi�za� ciasno, gwa�townie wymachuj�c sznurem. Kilka sekund p�niej Wiking by� ca�kowicie bezradny i z r�koma i nogami zwi�zanymi razem z ty�u, za plecami, wy� bezsilnie, za� obaj kaskaderzy wlekli go po kamieniach w strona samochodu. Tex ni�s� tak�e top�r, a Dallas tarcz�. - Musz� z nim pom�wi� - krzykn�� Lynn - to wyj�tkowa okazja. - Nale�y natychmiast opu�ci� to miejsce - ponagli� profesor, manipuluj�c delikatnie regulatorami. - Atakuj� nas - zawy� Amory Blestead, wskazuj�c na po�y sparali�owanym palcem w kierunku domu. Rozjuszona horda kud�atych m�czyzn, zbrojnych w r�nego rodzaju topory, miecze i w��cznie run�a ze wzg�rza w ich kierunku. - Wynosimy si� st�d - zarz�dzi� Barney. - We�cie tego prehistorycznego r�baj�� na platform� i jazda! B�dziemy mieli kupa czasu na pogaw�dka z nim po powrocie do domu, doktorze. Tex wskoczy� do szoferki i wyszarpn�� spod siedzenia rewolwer. Wystrzela� w kierunku morza ca�y b�benek, zapu�ci� silnik, w��czy� ocala�y reflektor i nacisn�� klakson. Okrzyki atakuj�cych przerodzi�y si� w trwo�ny lament, w pop�ochu zawr�cili w stron� chaty ciskaj�c po drodze bro�. Ci�ar�wka zatoczy�a �uk i ruszy�a ku pla�y. W chwili, gdy doje�d�ali do ostrego zakr�tu u podstawy przyl�dka, z drugiej jego strony rykn�� klakson. W ostatniej chwili Tex zd��y� szarpn�� kierownice w prawo - opony dotkn�y za�amuj�cych si� fal morskich. Zza cypla wypad�a oliwkowo szara ci�ar�wka i poprzedzana wyciem klaksonu, przemkn�a obok nich. - Niedzielny kierowca - wrzasn�� Tex przez okno i zn�w doda� gazu. Barney patrzy�, jak druga ci�ar�wka mija ich, zarzucaj�c w koleinach, kt�re po sobie pozostawili. Spojrza� na otwarty ty� wozu i skamienia�. Ujrza� siebie samego, krzywi�cego si� wstr�tnie, miotanego we wszystkie strony przez podskakuj�c� na kamieniach maszyn. Zanim druga ci�ar�wka znikn�a z pola widzenia, sobowt�r uni�s� kciuk do nosa i zagra� na nim, wyra�nie kieruj�c ten gest pod jego adresem. Barney opad� na skrzyni dopiero wtedy, gdy widok przes�oni�a mu �ciana ska�. - Widzia� pan? Co to by�o? - W najwy�szym stopniu interesuj�ce - odpad profesor Hewett, wciskaj�c starter generatora. - Czas jest o wiele bardziej plastyczny ni� kiedykolwiek odwa�y�em si� s�dzi�. Pozwala to na dublowanie si� linii �wiata, a by� mo�e nawet na nieograniczon� liczba pali czasu. Mo�liwo�ci zdaj� si� by� niesko�czone... - Czy mo�e pan przesta� be�kota� i zamiast tego wyt�umaczy mi co ja w�a�ciwie widzia�em? - warkn�� Barney, przechylaj�c, niestety niemal ca�kowicie ju� opr�nion�, butelk� whisky. - Widzia� pan siebie, albo raczej widzieli�my nas, kt�rzy dopiero b�d�. Obawiam si�, �e struktury gramatyczne naszego j�zyka nie pozwalaj� dok�adnie okre�li� sytuacji, kt�rej byli�my �wiadkami. S�dz�, �e lepiej b�dzie powiedzie�, �e widzia� pan te sam� ci�ar�wk� z sob� w �rodku, tak� jak� b�dzie ona p�niej. My�l�, �e jest to wystarczaj�co proste, by zdo�a� pan zrozumie�. Barney j�kn�� i opr�ni� butelk� do ko�ca. Chwile potem wrzasn�� z b�lu, bowiem Wiking zacz�� turla� si� po pod�odze i uderzy� go w nog�. - Radz� trzyma� nogi na skrzyniach. On ci�gle toczy pian� z g�by - ostrzeg� wszystkich Tex Dallas. Zwolnili. - Doje�d�amy do miejsca, w kt�rym wyl�dowali�my. Co dalej? - spyta� Tex. - Zatrzymaj si� mo�liwie jak najbli�ej miejsca naszego przybycia. To upro�ci manewrowanie. Panowie! Rozpoczynamy powrotn� podr� w czasie. - Troll taki yor oll!(Niech was wszystkich trolle po�r�!) - rykn�� Wiking. nast�pny Harry Harrison Filmowy wehiku� czasu . 3 . - Co� wam nie wysz�o? - spyta� podejrzliwie L.M., gdy wyczerpana ekipa wesz�a do jego gabinetu i opad�a na te same fotele, kt�re opu�ci�a osiemna�cie stuleci wcze�niej. - Co si� sta�o? Wyszli�cie st�d przed dziesi�cioma minutami i ju� jeste�cie z powrotem? - To dla pana dziesi�� minut, L.M. - odpar� Barney. - Dla nas to by�y godziny. Aparatura jest w porz�dku. Najwi�ksz� przeszkod� mamy zatem za sob�. Vremiatron profesora Hewetta dzia�a, i to lepiej ni� mogli�my si� spodziewa�. Droga do wys�ania z powrotem zespo�u i przyst�pienia do kr�cenia prawdziwego, szerokoekranowego, realistycznego i taniego filmu historycznego z prawdziwego zdarzenia, stoi przed nami otworem. Nast�pny problem jest zgo�a trywialny. - Fabu�a?! - Jak zwykle ma pan racj�, L.M. A, przypadkiem, mamy fabu�a - opowie�� prawdziw� i co wi�cej, patriotyczn�! Gdybym spyta� pana, kto odkry� Ameryk� - c� by pan odpowiedzia�? - Krzysztof Kolumb. Rok 1492. - Tak my�li wi�kszo��, ale w rzeczywisto�ci te robot� odwalili Wikingowie. - To Kolumb by� Wikingiem? By�em przekonany, �e by� �ydem. - Dajmy spok�j Kolumbowi. Na pi��set lat przed jego urodzeniem �odzie Wiking�w wyp�yn�y z Grenlandii i odkry�y l�d, kt�ry nazwano Winlandem. Jak dowiod�y badania, by�a to cz�� Ameryki P�nocnej. Pierwsz� wypraw� dowodzi� Eryk Czerwony... - Do diab�a z tym pomys�em. Chcesz �eby�my trafili na czarn� list� za kr�cenie film�w o komuchach? - Prosz�, niech pan zaczeka chwile. Po odkryciu przez Eryka, to miejsce zosta�o skolonizowane. Wikingowie przybyli tam i osiedlili si�. Pobudowali domy, uprawiali role, a wszystkim tym kierowa� legendarny bohater Thorfinn Karlsefni... - Co za nazwisko? O to te� mi idzie. Ju� s�ysz� dialog w trakcie g��wnej sceny mi�osnej... poca�uj mnie, najdro�szy Thorfinnie Karlsefni, szepce ona! Do bani! Nie gor�czkuj si� tak, Barney. - Nie mo�e pan zmienia� historii, L.M. - A co innego robili�my do tej pory? Nie mieszaj mi tutaj, Barney. By�e� moim najlepszym re�yserem i kierownikiem produkcji, zanim ten wszawy dom wariat�w doprowadzi� nas do ruiny. We� si� w gar��. Kinematografia to nie produkcja pomocy szkolnych. Sprzedajemy rozrywka, a je�li ta rozrywka nie bawi, to nie mo�emy jej sprzeda�! Przynajmniej ja to tak widza. We�miemy tego Wikinga - nazwiesz go Benny, alba Carlo, albo dasz mu jakie� inne przyzwoite skandynawskie imi� i stworzysz sag� o jego przygodach... - Saga! Oto w�a�ciwe s�owo, panie L.M. - ... ca�y dzie� walki, zwyci�skiej oczywi�cie, nieustraszony, o co� w tym gu�cie! Wyp�ywa, odkrywa Ameryka i m�wi "Odkry�em Ameryk�", no i... wybieraj� go kr�lem. I oczywi�cie dziewczyna... w d�ugiej, blond peruce... Macha mu r�k� na po�egnanie ilekro� on wyp�ywa i obiecuje powr�ci�. Tyle, �e teraz nieco si� ju� postarza�, skronie przypr�szone siwizn�, para blizn - cierpia�. Tym razem, zamiast rozstawa� si� znowu, zabiera dziewczyn� i �egluj� na zach�d, by rozpocz�� nowe �ycie jako pionierzy w Plymouth Rock. Jasne? - Jak zwykle wspania�e, panie L.M. Nie traci pan r�ki - westchn�� Barney wyra�nie znu�ony. Doktor Jens Lynn, kt�rego oczy otwiera�y si� wci�� szerzej i szerzej, wyda� z siebie zduszony okrzyk. - A - a - ale to nie by�o tak. Tego nie ma w �r�d�ach. Nawet pan Hendrickson nie by� zupe�nie �cis�y. Uwa�a si� powszechnie, �e Winland odkry� Leif Ericsson, syn Eryka Czerwonego. W kronikach spotykamy dwie wersje - jedn� w Hanksbok, odmienn� w Flateyjarbok... - Wystarczy - mrukn�� L.M. - Rozumiesz co nam na my�li, Barney? Jak widzisz, nawet ksi��ki historyczne nie s� ze sob� w zgodzie, tak �e po zebraniu do kupy tego i owego oraz po pewnych poprawkach b�dziemy mieli w�tek. Kogo proponujesz do g��wnych r�l? - Ruf Hawk by�by znakomity jako Wiking - o ile uda nam si� go dosta�. No i jak�� aktorka tak� kt�ra rzeczywi�cie wygl�da na swoj� p�e�. - Slithey Tove. Jest w zasi�gu r�ki i na razie nic nie kr�ci, a od dw�ch tygodni jej agent p�ta si� tu bez przerwy z propozycjami. S�dz�, �e si� z�amie i dostaniemy j� tanio. Dalej, b�dziesz potrzebowa� tek�ciarza. Do tego mamy Charleya Changa, jest u nas na kontrakcie. To fachman. - By� mo�e od scenariuszy biblijnych, ale nie historycznych - zauwa�y� pow�tpiewaj�co Barney - i szczerze m�wi�c, nie jestem najlepszego zdania o jego "Zdj�ciu z krzy�a", czy "Przej�ciu przez Morze Czerwone". - Te filmy wyko�czy�a cenzura. Osobi�cie akceptowa�em scenariusze - by�y wspania�e... L.M. przerwa� nagle, gdy� spoza �ciany dobieg� rozdzieraj�cy krzyk. - S�yszycie to? - To ten Wiking - powiedzia� Tex. - Wci�� rwie si� do bitki. Musieli�my da� mu w �eb i przykuli�my go �a�cuchami do prysznica w toalecie dla zarz�du. - Kto taki? - zdziwi� si� L.M. - Informator - odpowiedzia� mu Barney. - Jeden z tubylc�w. Zaatakowa� ci�ar�wk�... no i wzi�li�my go ze sob�, �eby doktor Lynn m�g� z nim porozmawia�. - Dawa� go tu. Oto cz�owiek, jakiego potrzebujemy. Kto� ze znajomo�ci� stosunk�w lokalnych. Przyda si� do rozwi�zywania wielu problem�w w czasie produkcji. Podczas zdj�� w plenerze musicie mie� kogo� znaj�cego si� na rzeczy. Tex i Dallas wyszli. Po kilku minutach, w trakcie kt�rych od czasu do czasu rozlega�y si� g�uche �omoty i brz�k �a�cuch�w, wr�cili wraz ze swym wi�niem. Wiking zatrzyma� si� w drzwiach, nieco ,szklanym wzrokiem przypatruj�c si� oczekuj�cym go w gabinecie ludziom. Po raz pierwszy mogli przyjrze� mu si� w spokoju. By� wysoki - nawet bez rogatego he�mu mierzy� nieomal siedem st�p wzrostu - i w�ochaty jak nied�wied�. Skudlone, jasne w�osy spada�y mu na ramiona, a obwis�e w�sy gin�y w falach sp�ywaj�cej na pier� brody. Jego odzienie, sk�adaj�ce si� z grubo tkanego kaftana i spodni trzyma�o si� dzi�ki r�nym rodzajom grubych, sk�rzanych rzemieni i wydziela�o intensywn� wo� ryby, zastarza�ego potu i dziegciu. W zestawieniu z tym wszystkim ci�kie z�ote bransolety, kt�re nosi� na r�kach wydawa�y si� nieco nie na miejscu. Jasnoniebieskie, nieomal przezroczyste oczy patrzy�y spode �ba na obecnych. By� sponiewierany i skuty �a�cuchem, ale najwyra�niej nieuszkodzony. Sta� z wysoko podniesionym czo�em i dumnie wypi�t� piersi�. - Witaj, w Hollywood - powita� go L.M. - Prosz� usi���, daj mu drinka Barney, i czu� si� jak u siebie w domu: Pa�skie imi�, o ile dobrze dos�ysza�em...? - On nie m�wi po angielsku, panie L.M. L.M. Greenspanowi zrzed�a mina. - Nie powiem, �ebym to pochwala�, Barney. Nie lubie rozmawia� przez t�umacza. Za wolno i nie mo�na na tym polega�... No dobra - Lynn, niech pan robi swoje. Prosz� go zapyta� o nazwisko. Jens Lynn mamrota� co� do siebie przez chwil�, odmieniaj�c w pami�ci podstawowe formy jakiego� staronorweskiego czasownika, po czym przem�wi�: - Hvat heitir maorinn? (Jak si� nazywasz?) Wiking mrukn�� co� pod nosem i zignorowa� pytanie. - W czym problem? - niecierpliwi� si� L.M. - Mam ! - nadzieje, �e potrafi pan szwargota� tym narzeczem? Czy on pana rozumie? - Musi pan uzbroi� si� w cierpliwo��, sir. Staronorweski ju� od prawie tysi�ca lat jest j�zykiem martwym i znamy go jedynie z przekaz�w pisanych. Wsp�cze�nie najbardziej zbli�ony do niego jest islandzki, dlatego u�ywam wymowy i intonacji islandzkiej... - Dobra, dobra. Nie potrzebuje wyk�ad�w. Postarajcie si� go zrelaksowa�, naoliwcie kilkoma drinkami i zasuwamy. Tex popchn�� fotel, podcinaj�c od ty�u kolana Wikinga, tak �e ten usiad�, patrz�c wzrokiem pe�nym nienawi�ci. Barney wydoby� butelk� , Jacka Danielsa" z ukrytego pod kopi� Rembrandta barku w �cianie i nape�ni� s�usznych rozmiar�w szklank� do polowy. Lecz kiedy wyci�gn�� j� w stron� go�cia, ten wykr�ci� g�ow� na bok i zagrzechota� krepuj�cymi mu nadgarstki �a�cuchami. - Etir! (trucizna) - warkn��. - My�li, �e pr�bujemy go otru� - powiedzia� Lynn. - �atwo si� z tym upora� - odpar� Barney, po czym podni�s� szklank� i poci�gn�� z niej solidny �yk. . Tym razem Wiking pozwoli� przytkn�� sobie naczynie do ust i zacz�� pi�. Stopniowo jego oczy stawa�y si� coraz szersze i szersze, a� wys�czy� zawarto�� do ostatniej kropli. - Ooinn ok Fitarligg! (Odyn i Frigg) - rykn�� uszcz�liwiony i strz�sn�� �zy, kt�re nap�yn�y mu do oczu. - Powinno mu smakowa� - kosztuje 7.25 za butelk� w hurcie. Mog� si� za�o�y�, �e tam sk�d przybywa, nie maj� takiego towaru. Zapytaj go pan jeszcze raz o imi�. Wiking a� zmarszczy� si� z napi�cia, przys�uchuj�c si� z uwag� powtarzanemu na wiele sposob�w pytaniu i skoro tylko je zrozumia�, odpowiedzia� ochoczo: - Ottar - i spojrza� przeci�gle na butelk�. - Nareszcie gdzie� jeste�my - stwierdzi� L.M. Rzuci� okiem na stoj�cy na biurku zegar. - Zbli�a si� czwarta rano i chcia�bym ustali� kilka rzeczy. Zapytaj pan tego Ottara o kurs - jak� oni tam maj� walut�, Lynn? - Prowadz� g��wnie handel wymienny, ale mamy pewne wzmianki o srebrnej grzywnie. - To w�a�nie chcemy wiedzie�. Ile tych grzywien wychodzi na dolara i niech mu pan powie, �eby nie podawa� �adnych idiotycznych kurs�w oficjalnych. Interesuje mnie wolnorynkowa stopa wymiany. W razie czego, je�li b�d� musia�, kupie te grzywny w Tangerze... Ottar zawy�, wyskoczy� z fotela, wpychaj�c przy tym Barneya w rz�d ro�lin doniczkowych i schwyci� butelk� z reszt� burbona. Przytyka� j� w�a�nie do ust, gdy Tex zdzieli� go pa�k� w g�ow�. Wiking osun�� si� bez czucia na pod�og�. - Co to znaczy! - wrzasn�� L.M. - Morderstwo w moim w�asnym gabinecie! Szale�c�w mam po uszy w moim zrzeszeniu. Zabierzcie tego typa tam sk�d przyszed� i znajd�cie mi kogo�, kto m�wi po angielsku. Nast�pnym razem nie mam ochoty na �adnych t�umaczy. - Ale �aden z nich nie m�wi po angielsku - zauwa�y� w�ciekle Barney wydobywaj�c z r�kawa resztki kaktusa. - To nauczcie jakiego�, ale nie takiego wariata. nast�pny Harry Harrison Filmowy wehiku� czasu . 4 . Barney Hendrickson z trudno�ci� powstrzyma� j�k. R�ka, kt�r� uni�s� do ust kartonowy kubek z kaw� dr�a�a nieznacznie. Zd��y� ju� zapomnie� ile godzin - czy raczej stuleci - up�yn�o od chwili, kiedy po raz ostatni zmru�y� oczy. W ci�gu minionej nocy k�opoty przewala�y si� za k�opotami, by wraz z brzaskiem nowego dnia ust�pi� miejsca nowym troskom. G�os Dallasa Levy'ego brz�cza� w s�uchawce telefonu jak rozw�cieczona osa. Barney drobnymi �yczkami popija� kaw�. - Racja, zgadzam si�, Dallas - odpowiada� ochryp�ym g�osem, gdy� jego struny g�osowe uleg�y daleko posuni�tej korozji w rezultacie wypalenia trzech paczek papieros�w pod rz�d. - Tak, si�d�cie przy nim i starajcie si� go uspokoi�, nikt nawet nie b�dzie si� zbli�a� do tych starych hal magazynowych... W porz�dku, tak... ostatnie trzy godziny policzymy wam podw�jnie... no dobra... s�usznie... potr�jnie... OK, akceptuje zlecenie wyp�aty. Tak... trzymajcie go pod kluczem i prosz� bez �adnych eksces�w, dop�ki nie zdecydujemy co z nim dalej pocz��. Popro� te� doktora Lynna, �eby przyszed� do mnie na g�r�, jak tylko sko�czy pertraktacje w kasie. To wszystko. Barney od�o�y� s�uchawk� i spr�bowa� skupi� si� nad arkuszami kosztorys�w. Jak dot�d wi�kszo�� proponowanych pozycji zdobi�y wielkie znaki zapytania; zanosi�o si� na piekielnie drogi film. A co si� stanie, je�li policja zw�cha co� na temat zamkni�tego w kazamatach Wikinga? Czy mog� go oskar�y� o porwanie kogo�, kto umar� prawie tysi�c lat temu? - Zaczynam dostawa� fio�a - mrukn��, Biegaj�c ponownie po kaw�. Profesor Hewett, jak zawsze �wie�utki i wypocz�ty, przemierza� drobnymi kroczkami gabinet, manipuluj�c przy kieszonkowym kalkulatorze. Wyniki oblicze� notowa� �piesznie w ma�ym notesie. - Doszed� pan do jakich� rezultat�w, profesorze? - spyta� Barney. - B�dziemy wstanie wys�a� w przesz�o�� co� wi�kszego ni� ci�ar�wka? - Cierpliwo�ci, drogi panie, musi si� pan uczy� cierpliwo�ci. Natura ods�ania nam swoje tajemnice jedynie z najwi�ksz� niech�ci�. Niekiedy b��d rz�du jednej dziesi�tej mo�e uniemo�liwi� dokonanie odkrycia. R�wnania zawieraj� znacznie wi�cej zmiennych i to zupe�nie innej natury ni� proste cztery wymiary, stosowane przy opisie wielko�ci fizycznych w czasie. Musimy wzi�� pod uwag� co najmniej trzy czynniki dodatkowe - czynnik przesuni�cia w prz